sobota, 31 grudnia 2016

Od Reker'a cd. Kiary

Wiliam spojrzał na nas z niedowierzaniem kiedy z pod kurtek wyłoniły się dwa łebki szczeniaków patrzących na niego z zaciekawieniem. Mężczyzna nie wyglądał na wkurzonego, ale też nie na zadowolonego z takiego obrotu spraw. Podszedł do nas i zrobił gest jakby chciał coś dostać, otumaniałem przez chwilę i nie wiedziałem o co mu chodzi.
- No pokarzcie co tam przywlekliście - rzekł na co spojrzeliśmy na siebie z Kiarą, ale wyciągnęliśmy szczeniaki z pod kurtek by mógł się im uważnie przyjrzeć. - To Border Collie, pies pasterski a owiec raczej tutaj nie mamy - westchnął i pogłaskał suczkę po głowie.
- Możemy je przecież wyszkolić na psy wojskowe - powiedziałem przytrzymując sunię.
- Możecie spróbować, ale sądzę, że się nie uda - odparł kręcąc przecząco głową - Zresztą idźcie do Eliasa on zajmuje się szkoleniem psów - dodał i odszedł gdzieś z Derek'iem.
- Jeszcze zobaczysz jak będą się dobrze sprawować - mruknąłem pod nosem.
- Nie wie co mówi - dodała Kiara i weszliśmy żwawo do środka budynku. Gdy mieliśmy wchodzić już po schodach nagle pojawił się Dark. Podbiegł do mnie i zaczął mnie obwąchiwać, ale gdy zobaczył w pod moją kurtką innego psa zjeżył się i zaczął szczekać jakby wykrył zagrożenie.
- Dark! - warknąłem groźnie na psa przez co zapiszczał i uciekł.
- Zazdrosny? - zdziwiła się moja Księżniczka, na co pokiwałem twierdząco głową.
- Zawsze taki był... Żaden pies nie może się do mnie zbliżyć na krok, bo widzi w nim zagrożenie - westchnąłem i przyciągając ją bliżej siebie ruszyliśmy dalej. Przez jakiś czas milczeliśmy, ale tylko dla tego, by nacieszyć się chwilą. - Tak właściwie to jak go nazwiesz? - zapytałem, gdy byliśmy już blisko jej pokoju.
- Sądzę, że Rex będzie dobrym imieniem dla niego - powiedziała głaszcząc psiaka po głowie co najwidoczniej mu się spodobało, bo domagał się więcej pieszczot - A ty jak nazwiesz swoją suczkę? - dodała po chwili wpatrując się w puchatą kulkę, która nie śmiało wyglądała z pod kurtki.
- Nigdy nie byłem dobry w wymyślaniu imion, ale sądzę, że Winter pasuje do niej w sam raz - westchnąłem rozpinając kurtkę na co Winter się wystraszyła i zaczęła piszczeć - No już, już nie bój się - mówiłem uspokajająco nie przestając jej głaskać - Może najpierw je wykąpiemy a później pójdziemy je szkolić? - zaproponowałem patrząc jej w oczy.

<Kiara? ;3>

Szczęśliwego Nowego Roku!

W nowy rok ślę Ci życzenia
zdrowia, szczęścia, powodzenia,
miłości na każdym kroku,
niech dodaje sił w tym roku.

Niech natura sypnie kwiatem
wiosną, i słonecznym latem.
Jesień niech pogodna będzie,
zima pełna śniegu wszędzie.

A na czas zabawy życzę
dużo siły, trwałości,
niech Ci uśmiech towarzyszy
oraz sami mili goście.

~Życzy Administracja~


piątek, 30 grudnia 2016

Od Kiary cd. Reker’a

Zdziwiłam się reakcją ojca, ale ucieszyłam się że na nas nie krzyczał. Kiedy mnie mijał, posłałam mu ciepły uśmiech, na co on również się uśmiechnął i poszedł dalej. Reker wyglądał na zamyślonego lecz gdy zaszłam go od tyłu, to jakby sobie przypomniał o naszym małym wyścigu; Lecz już było za późno i go złapałam.
- Domyśl się czego bym chciała! - powiedziałam i mnie pocałował.
- Może być! - odparłam udając tylko trochę zadowoloną.
- A co powiesz jak wyjdziemy trochę na dwór? - spytał.
- Kiedy jest zamieć? - spytałam zdziwiona.
- Powinna już trochę przejść… - odparł i podeszliśmy do okna żeby to sprawdzić. O dziwo zamieć się skończył! Wyszliśmy na zewnątrz, przeszliśmy przez mury i poszliśmy się przejść. Szliśmy z jakieś pół godziny koło jakiś gęstych krzaków i podziwialiśmy uroki zimy. Oboje cieszyliśmy się tym spacerem, rzucaliśmy się śnieżkami i się ganialiśmy jak głupi;
Nagle jednak ciche zawodzenie a właściwie to skomlecie… Spojrzałam na Rekera czy aby na pewno sienie wygłupia, lecz on posłał mi to samo zdziwione spojrzenie. Hałas dochodził z krzaków, więc ostrożnie tam podeszliśmy. Reker na wszelki wypadek wyjął broń a ja powoli rozchyliłam gęste krzaki pokryte śniegiem. Gdy to zrobiłam, naszym oczom ukazał się szczeniak! Był zaplątany w zarośla i nie mógł się wydostać. Obok niego leżała martwa psia postać… Podeszliśmy bliżej żeby to zobaczyć i zauważyliśmy, że suczka została postrzelona i się po prostu wykrwawiła… Szczeniak patrzył na nas szeroko otwartymi oczami ale i z zaciekawieniem.

Jednak było widać że jest już osłabiony, bo ciężko oddychał i był zmarznięty. Podeszłam do niego i go wyplątałam z zarośli, podniosłam go i przyjrzałam mu się dokładnie.
- To chyba rasa Border Collie – odezwałam się do Rekera.
- Chyba tak… Jeśli mamy rację, to oznacza ze trzymasz bardzo mądrego szczeniaka, bo ta rasa jest bardzo inteligentna i bardzo przywiązuje się do właściciela! W dodatku są bardzo pojętne – powiedział na co się zdziwiłam.
- Skąd to wiesz? - spytałam przenosząc wzrok na niego.
- Kiedyś interesowałem się psami, więc o nich czytałem trochę – odezwał się.
- Jakim trzeba być potworem, żeby postrzelić bezbronne zwierzę! - powiedziałam z niedowierzaniem i schowałam szczeniaka pod kurtką, żeby było mu ciepło. Rozchyliłam tylko trochę zamek, żeby miał dostęp do świeżego powietrza i spojrzałam na Rekera.
- Chcesz go zabrać do wieży? - spytał zdziwiony.
- No przecież nie możemy go tu zostawić bo padnie bez matki! Po za tym sam mówiłeś że te psy są bardzo inteligentne, więc można by go wyszkolić dla armii! - dodałam entuzjastycznie na co się uśmiechnął.
- Poszukam jeszcze, czy nie ma innych szczeniaków – odparł na co kiwnęłam głową i czekałam na niego. Po pięciu minutach Reker wrócił z innym szczeniakiem tej samej razy ale był innego umaszczenia.

- To jest dziewczynka, a Ty masz chłopca – powiedział i również włączył sunię pod swoja kurtkę.
**
Gdy przechodziliśmy przez bramę strażnik się patrzył na nas z pod łba, lecz nie zwracaliśmy na to wagi. Gdy chcieliśmy wejść do budynku, przed nami stanął William z Derekiem, którzy chyba przed chwilą o czymś rozmawiali.
- Gdzie byliście? - spytał lecz w odpowiedzi usłyszał szczeknięcia, a dwa szczeniaczki wynurzyły się spod naszych kurtek i spojrzały zaciekawione na Williama.

< Reker? :3 >

Od Reker'a cd. Kiary

- Mogło być lepiej, ostatnio stałem się wolniejszy - westchnąłem wstając z ziemi.
- Może poćwiczysz z Jack'iem Reker? Zobaczymy pod jakim kątem mamy go ćwiczyć - zaproponował Jeason na pokiwałem twierdząco głową.
- Do dziesięciu - ustaliłem na co wszyscy skinęli głowami. Jack szybko przyjął pozycję i ruszył na mnie, sprytnie to wykorzystałem robiąc unik i podkładając mu nogą przez co się wywrócił. Straciłem na chwilę uwagę przez co on wstając pociągnął mnie za nogę i wylądowałem na plecach. Później się to wszystko jakoś potoczyło, ale ostatecznie wygrałem 10 do 4 co było zadowalającym wynikiem.
- Trzeba popracować nad szybkością i techniką ruchów - stwierdził Jeason przywołując przegranego ruchem ręki - Zaczniemy od jutra - dodał i z nim wyszedł. Usiadłem po turecku na środku sali treningowej i wpatrywałem się w Kiarę, która uniosła zdziwiona jedną brew.
- Chłopczyk się zmęczył? - zapytała żartobliwie.
- Jeszcze nie - rzekłem biegnąc w jej stronę z intencją wywrócenia jej, lecz ona była szybsza i znowu mną rzuciła przez co znowu poleciałem uderzając plecami o ścianę. Jednak kiedy osunąłem się na ziemię spuściłem głowę i nie ruszyłem się nawet na milimetr przez co sprawiłem wrażenie rannego.
- Reker? - zapytała zdziwiona Kiara, lecz ja nie zareagowałem - Reker?! - krzyknęła i do mnie podbiegła klękając przy mnie, straciła przez to cała czujność więc popchnąłem ją za ramiona dzięki czemu straciła równowagę i wywróciła się na plecy.
- Dwa, cztery - zaśmiałem się wstając z ziemi.
- Głupi! Myślałam, że coś ci się stało - powiedziała nieco wkurzona.
- Oj Kiaruś nie obrażaj się - powiedziałem całując ją w usta na co się trochę rozweseliła - Złap mnie jeśli potrafisz - rzuciłem po chwili i wybiegłem przez drzwi główne pędząc do jej pokoju. Biegłem omijając paru żołnierzy, którzy szli na wartę albo na spoczynek do swoich czterech ścian. Moja Księżniczka oczywiście się nie poddawała tak łatwo i prawie mnie doganiała przez co wchodziłem w ostre zakręty zmuszając ją często do zwolnienia, bo by nie wyrobiła. Na moje nie szczęście musiałem wpaść na Wiliama, który zdążył mnie złapać, bo wywrócił bym nas obydwu.
- Nie biegajcie, bo znowu wylądujecie na medycznym - zaśmiał się i nas ominął bez żadnych wykładów. Zdziwiłem się nieco, ale gdy przypomniałem sobie o tym co zaszło parę minut temu było już za późno, bo poczułem kobiece ręce na swoich ramionach.
- Złapałam cię Rekerku! Gdzie moja nagroda? - zachichotała.
- A co byś chciała? - zapytałem szczerząc się do niej patrząc jej głęboko w oczy.

<Kiara? ;3>

Od Kiary cd. Reker’a

Przytuliłam się do niego mocniej i położyłam głowę na wgłębieniu między szyją a obojczykiem. Nadal czułam tą rozkosz, którą dał mi jeszcze przed chwilą. Oczy mi się kleiły, byłam bardzo zmęczona. Nie tylko misją ale i też przez to co przed chwilą oboje przeżyliśmy!
- Nie wiem jak ty, ale ja nie mam zamiaru iść na żadną kolacje - dodał przymykając oczy i mrucząc z zadowolenia.
- Też nie chcę… Nie jestem głodna, a poza tym, to gdybyśmy tam poszli, to zaraz by się wszyscy do nas zlecieli! W końcu nie pokazywaliśmy się od prawie dwóch miesięcy! - dodałam i lekko się poruszyłam, żeby bardziej zarzucić sobie kołdrę na plecy.
- Masz rację… - powiedział tylko i oboje zasnęliśmy w swoich objęciach. Śniło mi się że jestem w jakimś lesie gdzie śpiewały ptaki, a wiatr przyjemnie poruszał liśćmi drzew sprawiając że słyszało się przyjemny szum jakby od morza. Dookoła były kwiaty i można było wyczuć ich zapach w powietrzu. Słońce świeciło swym dawnym pięknym blaskiem, a gdzie nie gdzie można było zobaczyć sarny i inne zwierzęta. Zaczęłam biec, czując wiatr we włosach. Biegłam radośnie przed siebie gdzie nagle wybiegłam na otwarty teren i czekał tam na mnie uśmiechnięty Reker. Podbiegłam do niego i rzuciłam się mu na szyję, na co on mnie złapał, pocałował i kilka razy pokręciliśmy się wokoło własnej osi trzymając mnie. Spojrzał mi w oczy uśmiechając się i wtedy zaczęłam się budzić. Nie otwierając oczu przeciągnięciem się mrucząc z zadowolenia i nakryłam się bardziej kołdrą. Po chwili jednak otworzyłam oczy i zobaczyłam że nie ma Rekera. Usłyszałam za to szumiącą wodę w łazience, więc się domyśliłam, że jest w łazience. Uśmiechnęłam się na to i wtuliłam jeszcze głowę w poduszkę.
Po jakiś pięciu minutach wstałam, ubrałam się i spojrzałam na zegar, który wskazywał godzinę dziewiętnastą trzydzieści. Wszyscy już jedli kolację, lecz mi nadal nie chciało się tam iść. Wstałam z łóżka i poszłam wyjrzeć przez okno,gdzie jak się okazało szalała zamieć. Potężne reflektory jednak mocno się paliły, co oznaczało, że wszystko jest w porządku. Gdy już zaczęłam się obracać, nagle przede mną pojawił się Reker na co się zdziwiłam, lecz się uśmiechnęłam.
- Co się tak skradasz hm? - spytałam żartobliwie i go pocałowałam.
- Chciałem zobaczyć Twoją minę – odparł również rozbawiony. Był już ubrany, więc oboje postanowiliśmy zabić jakoś czas i poszliśmy na trening.
- Co powiesz jak potrenujemy sztuki walki? - spytałam – Dawno tego nie robiliśmy – dodałam idąc z nim korytarzem.
- Dobry pomysł! - odparł i poszliśmy do sali ćwiczeń. Stanęliśmy naprzeciwko siebie i obdarzyliśmy się wyzywającymi spojrzeniami. - Tym razem też będzie remis? A może tym razem wygram ja? - spytał żartobliwie przyjmując pozycje.
- Wybacz kochanie ale wtedy dałam Ci małe fory przed Williamem i resztą! - dodałam rozbawiona i również przybrałam swoją pozycję.
- O co zakład ze wygram? - spytał.
- Może o to że będziesz leżał na ziemi? - spytałam żartobliwie i chytrze się uśmiechnęłam.
- Zobaczymy! - powiedział i zaatakował.
Szybko złapałam go za rękę wykręcając mu ja i zwinnym ruchem poleciał na ścianę za mną. Uderzył plecami lekko krzycząc w powietrzu, lecz zaraz przestał po tym jak wylądował;
- Jeden, zero dla mnie kochanie? - spytałam patrząc na niego, jak się podnosi. Zaśmiał się i ruszył znowu. Gdy chciałam znowu odeprzeć jego atak, tym razem zrobił coś niespodziewanego, bo gdy już prawie wykręciłam mu rękę, on złapał mnie za mundur i jakoś się tak ob kręcił, że wylądowałam na podłodze.
- Jeden, jeden? - spytał patrząc na mnie z góry na co się uśmiechnęłam.
- Tylko chwilowo! - odparłam i podcięłam mu nogi, a po chwili on upadł na podłogę.
- Dwa, jeden skarbie! - powiedziałam rozbawiona i trochę się odsunęłam, by nie mógł mnie zaatakować.
Naszej walce jednak przyglądał się Jack z Jasonen, instruktorem sztuk walki i opiekunem młodzików. Reker znowu chciał mnie zaatakować, lecz tym razem nie dałam się nabrać na jego sztuczkę i po chwili znowu wylądował plecami na ścianie.
- Wybacz ale nie dam się dwa razy nabrać na to samo! Trzy, jeden! - powiedziałam do niego.
Nagle usłyszeliśmy klaskanie, więc oboje odwróciliśmy siew stronę, skąd dobiegał hałas i wtedy ich zobaczyliśmy. Jason nam klaskał i się szeroko uśmiechał.
- Brawo! Ne wyszliście z formy chociaż leżeliście długo na medycznym! - pochwalił nas.

< Reker? ;3 >

Od Reker'a cd. Kiary (+18)

- Mrrr... - zamruczałem jej do ucha i pocałowałem namiętnie w usta przenosząc się na łóżko. Gdy ściągnąłem jej bluzkę całusami zjeżdżałem coraz niżej co najwidoczniej się jej podobało, pomału zacząłem ściągać jej spodnie.
- Pośpiesz się - pogoniła mnie żartobliwie w tym samym momencie kiedy zrzuciłem jej spodnie na ziemie. Zacząłem całować jej biust, by już po chwili odpiąć stanik w tej samej chwili ona pociągnęła moją bluzkę, która szybko zemnie zniknęła ukazując mój tors i nieśmiertelnik, który miałem założony pierwszy raz od bardzo dawana. Metalowa ozdoba zwisała mi z szyi obracając się co po chwilę dookoła własnej osi. Mało się tym przejmując zdarłem jej ostatnią część bielizny a sam ściągnąłem swoje spodnie z bokserkami nie przestając jej przy tym całować. Założyłem jeszcze prezerwatywę i jednym szybkim ruchem w nią wszedłem. Jęknęła z rozkoszy, moje ruchy były płynne, ale często zwalniałem albo przyśpieszałem doprowadzając ją do granic szaleństwa. Gdy czułem, że zaraz dojdę moje ruchy stały się takie szybkie, że obaj zaczęliśmy jęczeć z rozkoszy, kiedy wreszcie doszedłem, by na nią nie upaść podparłem się na rękach, które umieściłem pomiędzy jej głową. Wpatrywałem się w nią jak w obrazek, Kiara wykorzystała sprytnie tą chwilę i pociągnęła mnie za nieśmiertelnik przyciągając mnie do swoich ust i mnie pocałowała.
Czułem się jak w siódmym niebie. Wszystkie kłopoty i ból spowodowany ranami zniknęły w daleką niepamięć. Teraz liczyło się wszystko związane z tą chwilą i nic więcej. Położyłem się po jej prawej stronie czule ją przytulając.
- Nie wiedziałam, że nosisz takie błyskotki - zachichotała trącając metal na mojej szyi.
- Staram się go nie nosić więc rzadko będziesz mnie w nim widywać - stwierdziłem przykrywając na kołdrą. - Nie wiem jak ty, ale ja nie mam zamiaru iść na żadną kolacje - dodałem przymykając oczy i mrucząc z zadowolenia.

<Kiara? ;3 Mam nadzieje, że wyszło dobrze xd>

Od Kiary cd. Reker'a

Nagle rozpętało się piekło! Jakoś zdobyłam broń i zaczęłam strzelać wraz z ojcem. Mimo iż mieliśmy przewagę, to i tak dość mocno obrywaliśmy. Wszędzie widziałam dym i walczących żołnierzy. Wtedy zobaczyłam biegnącego do nas Rekera i wtedy nagle zaczęłam widzieć wszystko w zwolnionym tempie! Przywódca tej bandy złapał Rekera i przystawił mu nóż do gardła. Chciałam oddać strzał, lecz ojciec mnie powstrzymał ruchem ręki. Wokoło nas panował chaos, lecz ja byłam skupiona tylko na nim… Ścisnęłam karabin w ręce tak mocno, że aż pobladły mi knykcie.
- Jeden ruch a chłopak zginie! Strzelisz do mnie to i go zabijesz! - krzyknął wściekły. Reker stał jak sparaliżowany, a gdy krew zaczęła mu lecieć z szyi, to zamyślam że zaraz zemdleje. Wtedy sprawy znowu nabrały tempa i nagle usłyszeliśmy bardzo wyraźny huk wystrzału, a po chwili głowa przywódcy nieznanego nam obozu eksplodowała! Jego ciało padło martwe na ziemię, a Reker by wolny i cały!
- No tak! Zapomniałem dodać że wokoło mamy też ukrytych snajperów- powiedział William, na co się zdziwiłam i spojrzałam na niego spłoszonym i wystraszonym wzrokiem, na co się uśmiechnął.
Reker podbiegł do nas, gdzie od razu opatrzono mu ranne miejsce. W tej zawierusze jakoś udało mi się odnaleźć swój asortyment i strzelałam mimo rannej ręki. Adrenalina robiła swoje, co pozwalało mi pokonać chwilowo ból. Wtedy zobaczyłam jak biegną do mnie jacyś żołnierze. Dopiero po chwili rozpoznałam, ze to Ci, którzy nas pilnowali i do których czułam sympatie. Nie mieli na mundurach znaku swojego obozu, więc nie musiałam do nich strzelać. Podbiegli do mnie i trochę niepewnie na mnie spojrzeli, lecz dałam im znać, że nie będę do nich strzelać.
Wtedy nagle jeden z nich dostał strzał w udo i krzyknął upadając na ziemię z raną. Od razu do niego podbiegłam i zajęłam się krwawiącą raną. Drugi z naszych „sojuszników” ukląkł przy nas i osłaniał. Rozcięłam mu spodnie i wyjęłam opatrunki z torby. Musiał zatrzymać krwotok i zamknąć szybko ranę. Pociski latały mi nad głową i obok mnie, co mnie nieźle denerwowało, lecz starałam się skupić na rannym sprzymierzeńcu. Wył z bólu i nie mógł się podnieść. Rana bardzo krwawiła, lecz tamowałam już gorsze rany.
Wyjęłam kulę z rany, na co krzyknął przeraźliwie i chciał się podnieść automatycznie, lecz jego przyjaciel go powstrzymał. Ręce lepiły się od jego krwi, lecz jakoś złapałam igłę z nicią i zaczęłam porządnie zszywać krwawiącą ranę. Zrobiłam to tak szybko, ze nawet nie pamiętam kiedy skończyłam… Dałam opatrunek i obandażowała mu nogę. Wstrzyknęłam dożylnie lek przeciwbólowy, plus antybiotyk na wszelki wypadek i przenieśliśmy go w bezpieczne miejsce do naszych medyków. Byli nieco zdziwieni, lecz szybko objaśniłam im sytuację, że to nasi sprzymierzeńcy. Kiedy chciałam już odchodzić bo dalej walczyć, nagle zatrzymała mnie czyjaś ręka, wić się odwróciłam i zobaczyłam przyjaciela rannego mężczyzny. Posłałam mu pytające spojrzenie.
- Dziękuje… - powiedział tylko na co kiwnęłam głową i się lekko uśmiechnęłam. Strzegłam medyków podobnie jak nasz nowy przyjaciel, który co chwilę patrzył na swojego przyjaciela ze zmartwieniem. Zrozumiałam ze to nie jest przyjaźń, lecz coś więcej!
- To twój brat? - spytałam się go nagle, na co się zdziwił.
- Tak… - odparł ze smutkiem w oczach patrząc znowu na swojego brata.
- Jak macie na imię? - spytałam.
- Ja jestem Jack, a to mój młodszy brat Lucas – odpowiedział i spojrzał na mnie.
- A ja jestem Kiara! - przedstawiłam się i spojrzałam na miejsce walki, które zaczynało powoli cichnąć. Po jakiś pięciu minutach dołączył do nas mój ukochany.
- Kiara nic Ci nie jest?! - spytał zmartwiony.
- Nie, a co z Tobą? - spytałam spokojnie.
- Tak w ogóle jestem Reker! - odparł nagle i zwrócił się do Jack’a i Lucasa – Co z nim? - spytał się mnie.
- Jego stan jest stabilny, ale rany postrzałowe na udzie zawsze ciężko się goją – odparłam na co kiwnął głową. Po dwudziestu minutach było już po wszystkim… Wróg został pokonany, więc zaczęliśmy wracać do wieży.
**
Opowiedzieliśmy Williamowi po drodze jak Jack i Lucas nam pomogli, więc patrzył na nich przychylniej i pozwolił im do nas dołączyć, bez zbędnych ceregieli. Ja i Reker odwiedziliśmy ich w skrzydle medycznym, gdzie Jack czuwał przy swoim bracie, który już się wybudził.
- Widzę że śpiąca królewna się obudzała! - powiedział żartobliwie Reker, gdy do nich podchodziliśmy. Uśmiechnęli się na to i spojrzeli na nas.
- Jak się czujecie? - spytałam podchodząc do nich.
- Teraz lepiej! - odparli obydwaj jednocześnie.
- Zadomowiliście się już w miarę? - spytał Reker.
- Tak – odparł Lucas – Wszyscy są tutaj mili, co jest dla nas nieco dziwne… - odparł niepewnie.
- Zapamiętajcie sobie, że gdy jesteście teraz z nimi, to jesteśmy wszyscy jedną wielka rodziną i dbamy o siebie wzajemnie – odparłam uśmiechając się do nich. Odwzajemnili to od razu.
- I jedzenie jest na wet lepsze, nie mówiąc o łóżkach! - odarł Lucas, leżący na łóżku szpitalnym. Nagle przyszedł lekarz, więc zmuszeni byliśmy opuścić salę.
- Musimy już iść… - odezwał się Reker – Wracajcie do zdrowia! - odparł i wyszliśmy.
Idąc do swojego pokoju, Reker szedł obok mnie.
- Ile mamy czasu do kolacji? - spytałam.
- Jakieś niecałe cztery godziny a co? - spytał zaciekawiony.
- A tak pytam… - odparłam i ucichnąłem się tajemniczo.
Gdy weszliśmy do pokoju, zamknęłam drzwi na klucz i się przeciągnęłam.
- Nareszcie w domu! - powiedziałam i pocałowałam ukochanego, co zaraz odwzajemnił i objął mnie w pasie, przyciągając do siebie tak, by nasze ciała się zetknęły. Poczułam podniecie, co chyba on też, bo już po chwili całował moją szyję, na co się uśmiechnęłam i przegryzłam dolną warkę. Przyjemny dreszcz przeszedł po moim ciele od stóp wzwyż. Przybił mnie do ściany i całował coraz bardziej namiętnie. Jedną ręką trzymał mnie w pasie, a drugą miał w moich włosach, jakby próbował mnie powstrzymać od ucieczki, czego wcale nie chciałam. Moja ręka powędrowała niżej na jego krocze, gdzie położyłam rękę na lekkim wypukleniu w jego spodniach i lekko chwyciłam za jego męskość. Westchnął z rozkoszy gdy to zrobiłam i mi się to spodobało.

< Reker? :3 >

Od Reker'a cd. Kiary

- Nadgarstki, ręka i noga... Biegi przełajowe? - zapytał Wiliam nieco spokojniej.
- Coś w tym rodzaju plus leki usypiające - odpowiedziałem mu na co się uśmiechnął. Założyciel podniósł prawą rękę i już po chwili zrobił się straszny hałas, który zaraz ucichł. Żołnierze i ich przywódca będący w namiocie byli skołowanie nie wiedząc tym co się przed chwilą stało i patrzyli na nas jakbyśmy zrobili jakąś czarną magię.
- Może porozmawiamy na zewnątrz? - zaproponował Wiliam na co pokiwali głowami i wyszli a my sprytnie za nimi. Każdy żołnierz będący w obozie został obezwładniony i pilnowany przez naszych, nieznajomy otworzył, aż ze zdumienia usta widząc takie tłumy armii. Nagle przed nami pojawił się Derek.
- Założycielu wszyscy obezwładnieni i pilnowani przez drużyny - powiedział i odszedł w stronę północy.
- A więc czego od nich chcecie? - zapytał założyciel wskazując na nas.
- Chcemy sojuszu - odpowiedział od razu.
- Sojusz powiadasz? Słyszeliście chcą sojuszu! - krzyknął w stronę żołnierzy, którzy się zaśmiali - Powinniśmy was wystrzelać i zniszczyć ten wasz śmieszny schron za to co zrobiliście - ciągnął - Gdyby mieli większe rany już, by was na tym świecie nie było - mruknął.
- Przetrwani powinni trzymać się razem - powiedział naciskając na ostatnie słowa.
- Wiem, ale z tobą nie da się normalnie rozmawiać - mruknął.
- W takim razie na nich! - krzyknął przywódca nieznanego obozu i zaczęła się wojna. Niestety, iż nie miałem broni musiałem ją skądś wykombinować i już gdy padł pierwszy trup do niego podbiegłem i zabrałem jego broń. W pewnej chwili zapomniałem, że muszę chronić też plecy i poczułem czyjąś rękę na plecach. Kiedy się obróciłem zobaczyłem znanych mi żołnierzy z tego obozu.
- Pomożemy wam - stwierdził jeden z nich.
- Zerwijcie z munduru odznaki wtedy was nie zestrzelimy - powiedziałem z wdzięcznością w głosie i pobiegłem dalej. Ich oddziały zaczęły szybko się kurczyć, oczywiście my też dostawaliśmy przez co musieliśmy poświęcić trochę czasu na odciągniecie martwych i rannych. W pewnym momencie, gdy przebiegałem przez środek obozu zauważyłem Kiarę i Wiliama, do których chciałem podbiec, lecz ktoś złapał mnie za mundur.
- Gdzie! - krzyknął wściekły przywódca atakowanego obozu i postawił mnie na równe nogi przykładając mi nóż do gardła. - Jeden ruch a chłopak zginie! Strzelisz do mnie to i go zabijesz - warknął a ja stałem jak sparaliżowany. Serce biło mi jak szalone, ostrze raniło mi trochę skórę na szyi przez co ściekło z niej odrobina krwi. Spojrzałem wystraszony w stronę Wiliama, strach pewnie odbijał się w moich oczach. Bałem się, że stracę zaraz życie...

<Kiara? ;3 Musiałam xd>

Od Kiary cd. Reker’a

- Zaczynam się bać… Co oni chcą z nami zrobić? - spytałam z niepokojem i spojrzałam na Rekera – Jest ich za dużo a teraz na pewno nie uciekniemy! - odparłam a z oka poleciał mi łza.
- Jakoś z tego wyjdziemy nie martw się! - próbował mnie pocieszyć.
- Ojciec i reszta na pewno zauważyli już nasze zniknięcie, więc powinni już nas szukać – odparłam lekko z nadzieją. Spojrzałam na jedzenie, które nam przynieśli i ponownie się odezwałam – Nic dziwnego ze nie mogli nas dogonić, skoro jedzą coś takiego! - warknęłam.
Od tego wszystkiego poraniłam sobie ręce do krwi, a wieży którymi byliśmy związani, lekko przesiąkły moja krwią. Reker tez się poranił ale nie tak jak ja… Nie ruszałam rękami, żeby nie wywoływać więcej bólu, ale i tak bolało straszliwie! Reker to zauważył i lekko się do mnie przysunął, więc mogłam oprzeć głowę o jego bark,a on swoja głowę położył na mojej. Poczułam się troszkę bezpieczniej a ból w miarę dało się wytrzymać. Usłyszeliśmy, że ktoś się zbliża, więc wróciliśmy do normalnej pozycji i czekaliśmy. Wtedy znowu ktoś do nas przyszedł, lecz tym razem chyba jakiś lekarz w asyście dwóch uzbrojonych żołnierzy. Spojrzeliśmy na nich wrogo z chęcią mordu.
- Pokażcie mi wasze rany – powiedział przyjaźnie i podszedł do nas, a w pierwszej kolejności do mnie, na co się cofnęłam.
- Nie zbliżaj się! - warknęłam i wbiłam w niego lodowate spojrzenie.
- Chcę tylko zobaczyć rany spokojnie! - powiedział i znowu do mnie podszedł – widzę że poraniliście się oboje – odparł i rozdział mi więzy, lecz syknęłam na to z bólu i spojrzałam na swoje poranione o krwi nadgarstki.
- Wiecie że igracie z ogniem? - odezwałam się do lekarza – Wiecie ile w ogóle nas jest, że tak śmiało sobie poczynacie? - spytałam i spojrzałam na stojących żołnierzy, którzy o dziwo wyglądali przyjaźnie niż ich poprzednicy.
- Wiemy że na pewno jest was więcej od nas – odparł spokojnie i zaczął i odkażać rany na rękach, co mnie zapiekło, lecz zacisnęłam zęby – Wiemy też że wasz obóz pomaga ludziom – dodał.
- Nawet nie wiesz ile więcej – odparłam i spojrzałam na Rekera, który bacznie obserwował ruchy lekarza.
- To na pewno! Wy wiecie o swojej bazie więcej niż my – stwierdził spokojnie i zaczął obandażować mi nadgarstki. Westchnęłam na to ciężko, dając znak że mam serdecznie dosyć tej sytuacji. Po chwili zaczął opatrywać ręce Rekerowi, który o dziwo siedział spokojnie. Nawet nie próbowaliśmy teraz atakować, bo mogło by się to skończyć postrzałem jednego z nas jak nie lepiej!
- Ale muszę wam przyznać że miny naszych żołnierzy były bezcenne, kiedy uciekaliście tak szybko – powiedział i się lekko zaśmiał. Poczułam sympatie do tego lekarza, jak i do tych dwóch żołnierzy, którzy nie byli spięci, tylko spokojnie stali i patrzyli, choć nic nie mówili. Dało się jednak wyczuć, że w przeciwieństwie do reszty, oni są przyjaźni.
- Cóż mamy powiedzieć? Treningi, treningi i jeszcze raz treningi! U nas nikt nie ma taryfy ulgowej – odezwał się Reker.
- Dało się to zauważyć – odparł przyjaźnie.
- Ty nas opatrzyłeś? - spytałam i pokazaliśmy swoje rany.
- Tak to ja, jestem tutejszym medykiem – odparł wstając.
- Dziwne że wytrzymujesz z takimi mendami! - mruknęłam, na co się lekko zaśmiał z żołnierzami stojącymi obok niego.
- Takie życie! - odparł patrząc na nas, a po chwili wyszedł, zostawiając dwójkę żołnierzy z nami.
- Wybaczcie ale nie będziemy tego jeść – odparłam i wskazałam na jedzenie – Wolimy jeść swój prowiant – dodałam spokojnie.
- Nie dziwne… Dali wam ochłapy – odezwał się nagle jeden z nich, choć pewnie nie powinien.
Nagle usłyszeliśmy zamieszanie, więc posłaliśmy żołnierzom pytające spojrzenie. Oni też nie wiedzieli co się dzieje, lecz nagle usłyszałam znajomy mi głos!
- Jeśli coś im się stało to wybijemy was jednego po drugim! - warknął William.
- Nic im nie jest! - odparł już znanym głos,a po chwili zobaczyliśmy Williama i mężczyznę, którego nie lubiliśmy… Gdy mój ojciec nas zobaczył, było widać że poczuł ulgę, podobnie jak my…

< Reker? :3 Ty opisz jak robią wejście smoka albo jak wystraszą tych porywaczy xdd >

Od Marty'ego c.d. Jima

W końcu, po jakichś 30-u minutach marszu dotarliśmy do pierwszej stacji po drugiej stronie rzeki. Odrzuciłem racę, żeby nie zwracała na nas niczyjej uwagi. Stacja była całkowicie zniszczona – przypuszczalnie w takim stanie była jeszcze przed apokalipsą. Automatycznie nasze kroki stały się cichsze i ostrożniejsze. Wyszliśmy po schodach na ulicę zasypaną śniegiem. Wiatr szarpał wszystkim, co nie było wystarczająco mocno przytwierdzone do podłoża. Zakląłem wściekle po rosyjsku. Jak ja nienawidzę kaprysów pogody. Jeszcze zanim weszliśmy do tunelu było -5 stopni. Teraz temperaturę można było oszacować na około 30 stopni na minusie.
- No, zajebista pogoda. Wracamy do domu? - odezwał się Jimmy, patrząc na mnie ze złością, z rękami skrzyżowanymi na piersiach.
Zawróciłem bez słowa z powrotem do metra. Faktycznie, nie powinniśmy teraz wychodzić na zewnątrz. Nagle poczułem jak coś łapie mnie za nogę; spojrzałem w dół i ujrzałem obrzydliwą, chorą resztę człowieczeństwa wijącą się w rozkruszającej się powłoce ludzkiej skóry. Z jękiem obrzydzenia wyrwałem się z jego uścisku i odskoczyłem do tyłu.
Stworzenie miało na sobie resztki ubrań, a jego skóra była cała czerwona. Rzęziło cicho i zgrzytało zębami, ledwo się poruszając.
-Zamarza – szepnąłem, przyglądając się jęczącemu zombiakowi. - On zamarza!
-No i co z tego? - spytał Jim, który już przygotowywał na niego broń.
-Wirusy i bakterie giną w ekstremalnie niskich temperaturach. Przeziębienie leczysz, wychodząc w zimie na dwór. Ta zaraza może wyginąć w ciągu jednej nocy! - wyjaśniłem mu z entuzjazmem.
Jim patrzył na mnie przez chwilę w opornym skupieniu. Nagle jego wzrok powędrował gdzieś za mnie i jego twarz zbladła. Odwróciłem się i ujrzałem stado zombie wychodzących z metra. Te, w przeciwieństwie do pierwszego, poruszały się jeszcze w miarę sprawnie. Rzuciliśmy się do ucieczki. Silny, wiejący niemal w poziomie wiatr prawie ściągnął nas z oblodzonej ulicy. Pobiegliśmy za jeden z budynków, osłaniający nas przed nim.
-Pewnie wszystkie zombie schowały się w metrze albo w kanałach – powiedziałem. - Na zewnątrz pozamarzają.
-My też. Znalazł się student je*bany inteligent – warknął Jim.
-Dziękuję – odparłem, jakbym otrzymał od niego komplement. Rozejrzałem się po okolicy. Rozpoznawałem ją, mimo nocy i zamieci. Fort był niedaleko. - Chodźmy po broń.
-Pojebało cię?!
-Nie bój się, to tylko -30 stopni. Zombie nie znajdziemy.
Jim pokazał mi swoją siną, niemal odmrożoną dłoń z wyprostowanym środkowym palcem. Prawie się zaśmiałem. Biedny, chyba nie przywykł do tak niskich temperatur.
-I tak musimy znaleźć schronienie, prawda? Więc chyba dobrze byłoby schować się gdzieś, gdzie będziemy mieć broń? - próbowałem go przekonać.
-Radź sobie sam – warknął i odszedł na kilka kroków, jednak go zatrzymałem.
-Nie uciekaj. Znajdziemy schronienie.
Chłopak w końcu dał się przekonać. Pobiegliśmy w wyznaczonym przeze mnie kierunku. Wiatr przeszkadzał w poruszaniu się, a śnieg utrudniał widoczność, jednak udało mi się nie zgubić i doprowadzić nas prosto do wielkiej bramy fortu. Żelazna brama była wygięta na tyle, by można było do niej wejść. Nie miałem pojęcia, co mogło mieć taką siłę, by to zrobić, ale byłem pewny, że w takim razie nie będziemy tam sami.
Na drzwi i okna przy wejściu głównym nasunięte były zasłony antywłamaniowe, które wystarczyło rozwalić kilkoma strzałami z pistoletu. Wybiliśmy szybę w oknie i weszliśmy do w miarę ciepłego pomieszczenia dla ochrony. Wszystkie monitory znajdujące się w nim były wyłączone. Nie było prądu.
-Jak zamierzasz dostać się do zbrojowni? - spytał Jim, szukając czegoś po szufladach biurka stojącego na środku pokoju. Znalazł jedynie starą kanapkę w zaawansowanym stadium rozkładu. Zamknął szufladę ze wstrętem.
-Plany. Szukaj planów – rozkazałem. Rzuciłem się na papiery zalegające w innych szufladach. Po uważnym, gorączkowym poszukiwaniu przy pomocy światła zapalniczki odnalazłem plan budynku. Rozłożyłem go na biurku. Fort, jak prawie każde ciekawsze miejsce w NYC, miało miejsca dostępne dla zwiedzających, a także takie, do których dostęp mieli tylko upoważnieni.
Zapamiętałem mniej więcej trasę do zbrojowni i spróbowałem otworzyć drzwi. Były zamknięte. Z pomocą przyszedł Jim i rozstrzelał zamek. Wyszliśmy na ciemny korytarz.
-Idziemy w tamtą stronę do końca i wchodzimy przez drzwi po prawej stronie – powiedziałem. - Potem po schodach w dół i mamy zbrojownię.
Szliśmy cicho, nasłuchując czy nie zalęgły się tu gdzieś jakieś trupy. Drzwi na końcu korytarza otworzyliśmy takim samym sposobem, jak poprzednie i zeszliśmy na dół. Z kolejnymi mogło być więcej problemu, gdyby nie to, że wcale nie były zamknięte.
W wielkim magazynie znajdowały się tysiące sztuk najróżniejszej broni, od pistoletów po czołgi. Z dziecięcą radością rzuciłem się do oglądania wszystkiego i zbierania tego, co będzie mi najprzydatniejsze.
Podczas, gdy Jim gdzieś zniknął, ja rozłożyłem się na podłodze i z dziecięcą radością zająłem się pakowaniem po kieszeniach jak największej ilości amunicji i materiałów wybuchowych oraz sprawdzaniem czy wybrany przeze mnie karabin i pistolety działają jak należy.



(Jim? Wybacz, że to tak ogólnikowe i w dodatku niekompletne, ale inaczej się nie dało...)

Od Reker'a cd. Kiary

I znowu ten cholerny ból spowodowany strzałką usypiającą. Upadłem na śnieg zahaczając nogą o ostry kamień, chciałem się przeczołgać chodź kawałek dalej, ale na drodze stanął mi jeden z żołnierzy a później zabrał mnie sen.
****
Gdy się obudziłem poczułem ból w prawej nodze, który szybko ustał a na niej widniał bandaż. Po niedługim czasie do namiotu zawitał jakiś mężczyzna wyglądający na dowódcę tej całej bandy. Odruchowo zakryłem Kiarę, by jak coś mu stuknęło do tego pustego  łba to mnie uderzył a nie ją. W ogóle te wszystkie zapewnienia, że nic nam nie zrobią jeszcze bardziej mnie wkurzały... Nie mam pięciu lat by wierzyć w takie rzeczy i to od obcych, których nie znam i nie mam pojęcia z jakiego są obozu. 
- Macie dobra kondycję... Nikt jeszcze nie zdołał tak daleko i długo uciekać przed moimi ludźmi - powiedział mężczyzna przyglądając nam się uważnie.
- Do wojska nie biorą od tak - warknąłem na co się zaśmiał.
- Ostra z ciebie sztuka - przyznał patrząc mi w oczy.
- Czego od nas chcecie? - zapytał nie zmieniając tonu głosu.
- Dowiesz się we właściwym czasie - odpowiedział i wyszedł.
- Już nienawidzę tego gościa - stwierdziłem próbując uwolnić się z więzów, co skończyło się tylko na bolesnych obtarciach nadgarstków. Oparłem się o ścianę namiotu i nasłuchiwałem jacyś żołnierze musieli stać niedaleko tego miejsca, bo było ich dość wyraźnie słychać. 
- Naprawdę nie daliście rady złapać takich dzieciaków? - zaśmiał się jeden.
- Tak właściwie oni są gówno warci... Po co nam kolejne gęby do wykarmienia? - zdziwił się drugi.
- Chłopie oni są z tych całych Duchów i na dodatek córeczka i synuś założyciela. Gdyby pieniądze się teraz liczyły szefo kasował, by za nich miliony - zaśmiał się inny. 
- Słyszałaś? - zapytałem odrywając się od ściany na co ona lekko się zdziwiła. Teraz miałem ochotę palnąć sobie w łeb, ale miałem związane ręce. Reker ty idioto ona nie podsłuchuje ludzi tak jak ty - warknąłem na siebie w myślach i już miałem zamiar jej wszystko wytłumaczyć, gdy do pomieszczenia wszedł jakiś żołnierz.
- Żarcie - mruknął i rzucił nam papierowe talerze, na których było coś zwane przez nich "jedzeniem".
- Jak niby to mamy zjeść? - zirytowałem się pokazując mu związane za plecami ręce.
- Hau, hau - zaśmiał się i opuścił namiot. 
- Nie będę zniżał się po raz kolejny do poziomu psa - powiedziałem wściekły oddalając butem od siebie to coś.

<Kiara? ;3>

(&*&)
Myśli Wiliama
Kiedy dzieciaki nie wracały zacząłem się martwić i słuszne. Dzisiaj wieczorem przyjechał jakiś żołnierz z listem, w którym chcą spotkania. Nie zastanawiałem się długo tylko ruszyłem ze swoimi ludźmi za nieznanym mężczyzną. Zabije skurwiela... 

Od Kiary cd. Reker’a

Powoli zaczęłam się budzić. Otworzyłam oczy i zobaczyłam zmartwionego Rekera. Natychmiast się ocuciłam i przypomniałam co się stało, więc poderwałam się natychmiast. Lecz zaraz tego pożałowałam, bo moja lewa ręka tak zabolała, że syknęłam z bólu i zacisnęłam powieki. Złapałam się odruchowo na bolącą rękę i kurczowo ją ścisnęłam.
- Co Ci jest?! - spytał zmartwiony.
- Ręka…. - odparłam przez zaciśnięte zęby – Boli… - dodałam jeszcze.
- Musiałaś się uszkodzić, gdy spadłaś z konia – powiedział, na co jak otworzyłam oczy i spojrzałam na rękę, która była opatrzona!
- Zostałam opatrzona… - poinformowałam o tym Rekera na co się zdziwił i spojrzał na moją rękę.
- I tak musimy uciekać bo nie znamy ich zamiarów! - powiedział poważnie i pomógł mi wstać, lecz moja ranna ręka nie pozwalała mi unieść broni, przez co czułam się sfrustrowana i bezbronna! Reker przełożył mi przez głowę moją broń i szybko schowaliśmy swój cały asortyment, tam gdzie powinien być. Reker ostrożnie wyjrzał z namiotu i dał znak żebyśmy ruszali. Nie wiedzieliśmy gdzie trzymali i czy zabrali w ogóle nasze konie, więc byliśmy kropce! Zwłaszcza że na obcym terenie! Ostrożnie przechodziliśmy obok strażników i szliśmy dalej, po czym dobiegliśmy do opuszczonych budynków. Byliśmy już trochę daleko od nieznanego nam obozu, lecz z daleka dopiero zauważyliśmy ile ich jest! Co prawda byli małą kroplą w morzu w porównaniu z naszym wojskiem, lecz i tak była duża!
- O chole*a! - warknął Reker i przyspieszyliśmy, lecz nagle usłyszeliśmy alarm, który zapewne oznaczał że uciekliśmy! Zerwaliśmy się biegiem, a po chwili jacyś ludzie zaczęli nas ścigać. O dziwo nie otworzyli ognia tylko biegli za nami, chcąc nas dogonić. Nie mieli koni na co nam trochę ulżyło, lecz i tak mieliśmy przerąb*ne! My jednak byliśmy wysportowani i mogliśmy biec po śniegu dość długo, bo tego od nas wymagali na treningach. Czego oni od nas chcieli?! I dlaczego się nami zajmowali opatrując rany?! Czy chodzi o handel żywym towarem?! Nie wyda mi się… Biegliśmy dalej przed siebie po zaspach śnieżnych, lecz właściwie nie wiedzieliśmy gdzie jesteśmy! Oni ciągle nas gonili, choć ich broń pozwalała im na to, żeby nas postrzelić, bądź zastrzelić z takiej odległości. Sami nie otwieraliśmy ognia, bo uczono nas że jeśli wróg nie atakuje, choć ma okazję, to Ty także tego nie rób, tylko oceń sytuacje! Staraliśmy się ich trzymać jak najdalej od nas, lecz wiedziałam że w końcu zabraknie nam sił… Obróciłam się w biegu i zobaczyłam że dołączyli do nich jacyś żołnierze na koniach! Wycelowali w nas coraz bardziej się zbliżając i po chwili poczułam silny ból w barku i upadłam tracąc przytomność. Zrozumiałam że znowu nas uśpili…
**
Obudziliśmy siew tym samym miejscu, lecz tym razem mieliśmy związane ręce a w pobliżu nie było naszej broni… Wstałam do siadu i zaczęłam szarpać rękami żeby się uwolnić, lecz więzy był zbyt mocne a nie miałam noża. Rozejrzałam się i obaczyłam, że Reker te powoli zaczyna się budzić. Po chwili otworzył oczy i podniósł się z jękiem. Spojrzeliśmy na siebie i już wiedzieliśmy ze mamy kłopoty. Inni nie wiedzieli gdzie byliśmy, więc o ratunku nawet nie było mowy! Nagle ktoś do nas wszedł, więc Reker odruchowo mnie zasłonił, choć sam miał związane ręce i wbił wrogi wzrok w obcego nam mężczyznę.
- Nikt wam tu nie zrobi krzywdy, więc się tak nie denerwujcie – odparł o dziwo spokojnie.
- Kim jesteś?! - warknął Reker – Czego od nas chcecie?!
Spojrzał na nas badawczym wzrokiem i miałam wrażenie jakby chciał nas przeszyć swoim wzrokiem na wylot. Nic nie mówił tylko stał i patrzył, a co się jeszcze bardziej spięliśmy, bo nie wiedzieliśmy czy spodziewać się jakiegoś ataku.
- Macie dobra kondycję... Nikt jeszcze nie zdołał tak daleko i długo uciekać przed moimi ludźmi - powiedział nie spuszczając z nas wzroku, choć nie był to wrogi wzrok.

< Reker? :3 >

Od Reker'a cd. Kiary

Ból w ręce był nie do opisania. Nie wiem czym była ta substancja, ale na pewno nie próbowała mnie zabić. Po chwili jednak straciłem przytomność zdając sobie sprawę, że były to jednak tylko leki usypiające. Podali nam je jak jakiejś dzikiej zwierzynie, bo za pomocą strzałek co mnie jeszcze bardziej wkurzyło. I jeszcze te słowa "nie ma im się stać krzywda" ta jasne kolejne wyciąganie informacji? Kim byli to nie wiedziałem, bo nie wyglądali na członków jakiś znanych nam obozów. Gdy pojawiłem się już w znajomej mi pustce od razu zerwałem się na równe nogi.
- Gdzie jesteś? - zapytałem pustkę, z której po chwili wyłonił się ojciec.
- Znowu oberwałeś? - zaśmiał się odpowiadając pytaniem na pytanie.
- Nawet nie wiem od kogo - mruknąłem stając na przeciwko niego.
- A myślisz, że ja wiem? - spojrzał na mnie jak na idiotę.
- W sumie też racja - westchnąłem. To, że już zniknął ze świata żywych nie czyniło go kimś nadzwyczajnym i nie wiedział co może stać się za kilka chwili.
- Wiem jedno, że znowu uciekniesz z Kiarą a Wiliam się wścieknie - zaśmiał się i zniknął. Powoli zaczynałem mrużyć oczy, lecz na dźwięk nieznanego mi głosu automatycznie przerwałem tą czynność i udałem nie przytomnego.
- Co z nimi? - zapytał jakiś mężczyzna.
- Powinni się niedługo obudzić, to nie rozsądne dawać im taką dawkę leku usypiającego - stwierdził chyba lekarz.
- Zapomniałem powiedzieć gońcom - westchnął nieznajomy.
- No nic co cię nie zabije to cię wzmocni - rzekł i usłyszałem, że wychodzą. Gdy już nie słyszałem najmniejszego szmeru otworzyłem oczy i rozejrzałem się szybko po miejscu, w którym się znajdowałem. Ku mojemu zdziwieniu leżałem obok Kiary na ziemi przykryty z nią kocem. Albo przyzwyczaiłem się już do spania na ziemi albo tu jest miękko - stwierdziłem podnosząc się do siadu. Namiot był dość dużych rozmiarów i co najważniejsze nie przepuszczał zimna z zewnątrz. Na przeciwko nas znajdowały się cztery stoły, na których była złożona nasza broń. Rozpoznałem w śród nich mój nóż z wyrytym na nim nazwiskiem. Rozejrzałem się jeszcze raz nerwowo po tym miejscu i doczołgałem się do broni, które jednym szybkim ruchem przeładowałem i wróciłem na miejsce. Złapałem moją Księżniczkę za ramiona i zacząłem nią potrząsać, oczywiście w normalnych warunkach zrobiłbym to delikatniej i romantyczniej, ale obecna sytuacja mało mi w tym pomogła.
- Kiara, wstawaj musimy uciekać - szeptałem na co ona zaczęła otwierać oczy.

<Kiara? ;3>

Od Kiary cd. Reker’a

Chłopaki jak zwykle ze sobą rozmawiali, com nie nie dziwiło. Ja natomiast ślęczałam przy biurku obok Oliviera i zajmowałam się papierkową robotą. Było tego pełno! Czy ja wygadałam na księgową czy co?! Nigdy nie lubiłam papierkowej roboty… Wtedy nagle usłyszałam znajome jękniecie, więc się odwróciłam i spojrzałam na Oliviera,który wyglądał jakby miał zaraz się przebudzić. Wzięłam jego kartę zdrowia i podeszłam do niego. Po chwili otworzył swoje niebieskie oczy i zaczął się rozglądać, dopiero po chwili mnie zauważył.
- Witamy śpiącą królewnę! - powiedziałam żartobliwe – Jak się pan czuje? - spytałam jednak zaraz i spojrzałam w jego kartę, na której dopisałam coś długopisem.
- Lepiej ale wszystko mnie boli – odparł i chciał wstać, na co od razu zareagowałam i obaliłam go lekko lecz stanowczo na łóżku.
- Proszę nie wstawać! - rozkazałam – Pański stan jeszcze nie pozwala na to, żeby wstawać, póki co musi pan leżeć! - powiedziałam, a ten nie walcząc z powrotem się położył z dużym jęknięciem.
- Ile byłem nieprzytomny? - spytał.
- Jakieś trzy tygodnie – odparłam i znowu coś zapisałam w karcie – Pański stan jednak niedawno się poprawił, więc sobie jeszcze pan poleży z dobre kolejne dwa tygodnie jak nie więcej – powiedziałam na co lekko westchnął – Jeśli coś pana boli, to proszę się zwracać do mnie, bo jestem pana lekarzem prowadzącym – dodałam jeszcze na co kiwnął głową.
Nagle usłyszeliśmy jak drzwi się otwierają i do pokoju wszedł podenerwowany William, który szybko podszedł do Oliviera. Później sprawy jakoś się toczyły… Jednak jak zwykle nie mogliśmy mieć długo spokoju!
**
Minęły dwa tygodnie i Olivier wrócił całkowicie do zdrowia. Cieszyłam się z tego powodu, lecz teraz miałam jeszcze więcej pracy niż poprzednio. Byłam właśnie z Rekerem na misji zwiadowczej. Byliśmy tylko we dwoje z czego się bardzo cieszyłam! Nasza misja zakładała sprawdzenie jednego terenu, gdzie podobno ostatnio nieco ucichło i nie było tam tyle zombie.
- Wciąż się dziwię że wysłał nas samych na misje – odezwałam się do ukochanego.
- Tez się dziwię! Może chce nam dać trochę odetchnąć po tym wszystkim, jak planowaliśmy Oliviera i po naszej ucieczce wtedy? - odezwał się głośno myśląc.
- Możliwe! - odparłam tylko i jechaliśmy dalej.
Przejeżdżaliśmy obok opuszczonych budynków i bloków, które wyglądały jakby się miały zaraz zawalić i patrzyliśmy na ten zrujnowany krajobraz. Nagle jednak poczułam się obserwowana, na co się spięłam. Spojrzałam na Rekera, który też chyba wyczuł, że coś jest nie tak… Oboje zawróciliśmy konie w stronę wierzy i się odezwał.
- Sprawdźmy jeszcze tamten obszar i wracajmy! - powiedział sprytnie.
- Dobra! - odparłam i przyspieszyliśmy do kłusa.
Gdy znaleźliśmy się poza budynkami lekko odetchnęliśmy z ulgą, lecz wtedy przyspieszyliśmy do cwału i zerwaliśmy siew stronę wieży. Wtedy spostrzegliśmy, że ktoś nas ściga! Pospieszyliśmy konie bo było ich za dużo nas dwóch! Nie wiedzieliśmy kim są, bo na trupy, śmierć czy neutralnych nie wyglądali… Zaczął się pościg za nami. Rekera otworzył ogień w ich stronę ale nie celował, tylko strzelał na oślep. Nagle przed nami jakby z podziemi pojawili się inni wrogowie i strzelili w nas czymś. Konie się przestraszyły i nas zrzuciły a my dostaliśmy jakimiś dziwnymi strzałkami i straciliśmy przytomność… Lecz jeszcze usłyszeliśmy:
- Idioci! Mówiłem że ma im sienie stać krzywda! - krzyknął ktoś i oboje odpłynęliśmy.

< Reker? :3 >

Od Reker'a cd. Kiary

- Co za idioci! - warknęła Kiara.
- Eh... nic nie zrobisz mamy takich lekarzy a nie innych - westchnąłem zmieniając nogę, na której opierałem cały ciężar ciała. - Na szczęście moja utalentowana pani doktor zajmie się założycielem - dodałem z ciepłym uśmiechem.
- Robię to co należy to moich obowiązków i nie pozwolę, by tacy idioci kogoś uśmiercili - odpowiedziała mi próbując ukryć zaczerwienione lekko policzki. Następne dni mijały na tym samym, staliśmy i pilnowaliśmy drzwi. Gdy proponowano mi zmiennika od razu odmawiałem na co o dziwo się zgadzali. Wiliamowi oczywiście wszystko musiało się nie podobać, ale na szczęście uległ pod paroma prośbami i wstawiennictwem innych wartowników. I tak właśnie minęły cztery dni bez zmrużenia oka i stania na baczność co robiliśmy tylko, gdy ktoś wchodził do pomieszczenia.
- Myślicie, że z tego wyjdzie? - zapytał przygnębiony Derek.
- On by z tego nie wyszedł? Oliver zwalczył każdą chorobę odkąd tu jest - odpowiedziałem mu i przypomniał mi się moment naszego pierwszego spotkania. Szliśmy w tedy z ojcem i jego drużyną przez pustkowia w poszukiwaniu tych co przeżyli. Kiedy mieliśmy wracać już z pustymi rękami na horyzoncie zobaczyliśmy jakiegoś o mundurowanego mężczyznę co nas wcale nie zdziwiło. Spojrzał na nas tymi swoimi niebieskimi ślepiami i zdziwiony podniósł rękę przez co za nim pojawiła się trójka ludzi z jego oddziału. Nie bał się tylko do nas podszedł i zapytał się o drogę do miasta gdzie ponoć są przetrwani. Gdy dowiedział się, że mój tata jest jednym z założycieli zmieszał się, ale po chwili zaśmiał się radośnie i zapytał o pozwolenie do dołączenia. On i ojciec byli przyjaciółmi tak samo z Wiliamem... Teraz nie może się to wszystko od tak posypać - powiedziałem w myślach i cicho się zaśmiałem na wspomnienie tamtego dnia.
- Co cię tak bawi? - zapytał zdziwiony Derek.
- Bawi mnie to jak go po raz pierwszy spotkałem - stwierdziłem na co Derek tylko przerzucił oczami - No co ciebie też uratowałem od apokalipsy - dodałem na co on pokręcił głową i odwrócił wzrok. Nagle Oliver cicho jęknął i zaczął mrużyć oczy co sprawiło, że wróciła do nas powaga żołnierza i stanęliśmy na baczność nie odrywając wzroku od budzącego się blondyna.

<Kiara? ;3>

Od Kiary cd. Reker’a

Zdziwiło mnie zachowanie Jackoba. Postanowiłam też sprawdzić co się dzieje, lecz tym razem ubrałam swój lekarski fartuch na swój mundur. Przyczepiłam zawieszkę lekarską, że jestem jedną z tutejszych medyków i postanowiłam sprawdzić co jest z Olivierem. Wzięłam swój sprzęt do badana i ruszyłam. Gdy dochodziłam do drzwi, gdzie był Olivier, zobaczyłam jak silnie jest strzeżony. Żołnierze zaczęli mi salutować i stać na baczność, co mnie zdziwiło, lecz nie dałam po sobie tego poznać. Żołnierze wpuścili mnie do prywatnej sali, ale tam były jeszcze jedne drzwi, których strzegł jakiś młody żołnierz.
- Nie mogę pani wpuścić – powiedział i ścisnął broń.
- Żołnierzu! - odezwałam się ostro – Masz mnie natychmiast tam wpuścić! Mam przeprowadzić badania! - odparłam twardo mierząc go wzrokiem.
- Nie dostałem takiej informacji – powiedział i odbezpieczył broń.
Nagle drzwi się otworzyły i stanął w nich Reker z Derekiem. Żołnierz od razu się odsunął i spojrzał na nich.
- Żołnierzu! Jak śmiesz podważać rozkazy dowódcy Kiary?! - warknął na niego Derek. Ten wytrzeszczył oczy i spojrzał na mnie więc wtedy odpięłam fartuch medyczny i pokazałam mu swój mundur, na którym były odznaki na znak tego iż faktycznie jestem dowódcą. Przełknął głośno ślinę i się spiął.
- Proszę o wybaczenie – powiedział skruszony i zasalutował. Machnęłam tylko na to ręką by się nie przejmował i weszłam do środka. A gdy zobaczyłam, że jeden z lekarzy chce dożylnie podać antybiotyk Olivierowi natychmiast wrzasnęłam:
- Przecz z tym lekiem! - warknęłam na co się zdziwił.
- W jego organizmie jest stan zapalny… - próbował mi wytłumaczyć.
- Jeśli to po wirusowe zapalenie mięśnia sercowego to go tym antybiotykiem tylko zabijecie! - warknęłam stanowczo, na co się zdziwił, lecz odsunął się od łóżka chorego i zrobił mi miejsce. Wyjęłam stetoskop i zaczęłam nasłuchiwać jak bije serce Oliviera. Było słabe i gubiło siew rytmie co jakiś czas,co tylko mnie utwierdziło, że mam rację. Wyjęłam stetoskop ze swoich uszu i zawiesiłam go sobie na szyję. Dotknęłam dwoma palcami szyi Oliveira i sprawdziłam puls. Był słaby… Pokręciłam n to głową i spojrzałam na innych lekarzy wściekłym spojrzeniem.
- To po wirusowe zapalenie mięśnia sercowego! - warknęłam wściekła – Nie leczy się tego antybiotykami, bo to jeszcze bardziej dobija nadwyrężone serce! Co z was za konowały do chole*y?! Żeby tego nie wiedzieć?! - wrzasnęłam wściekła na co oni spuścili głowy.
- O mało go nie zabiliście! - warknąłem znowu – Organizm sam musi dojść do siebie a objawy się tylko łagodzi! - powiedziałam poirytowana ich bezmyślnością.
- Skąd pani wie że to ta choroba? - spytali – Przecież nie widziała pani nawet jego wyników…
- Byłam kardiologiem, zanim rozpętało się to piekło. Nie opatrywałam tylko samych ran, moim zadaniem było leczenie chorób serca, więc umiem to rozpoznać, bez żadnych wyników badań – powiedziałam i wstałam – Od teraz ja jestem głównym lekarzem pana Oliviera i nie ważcie się podawać żadnych leków bez mojej zgody, rozkazy czy niewiedzy – warknęłam na co pokiwali głowami na zgodę.
- Ale o tym może tylko decydować pierwszy – powiedział cicho jeden z młodszych lekarzy.
- Jestem jego córką i dowódcą, więc o tym wiem! - warknęłam na co się zdziwili, lecz ja podeszłam tylko do szafki z lekami i wyjęłam z jednej z szuflad fiolkę z przeźroczystym płynem. Nabrałam do strzykawki płyn i wstrzyknęłam Olivierowi do żył.
- Co to? - spytał jeden z lekarzy.
- Lek wzmacniający odporność – powiedziałam od razu – Jego organizm jest osłabiony, przez te durne antybiotyki, które mu podaliście, więc muszę mu trochę pomóc, bo inaczej już sam sobie nie poradzi! - warknęłam znowu – Idźcie odpocząć, bo zaczynacie ze zmęczenia popełniać podstawowe błędy! - rozkazałam – To nie była prośba tylko rozkaz! - dodałam na co szybko wyszli i zostałam sama z Rekerem i Derekiem.
- Co za idioci! - warknęłam jeszcze.

< Reker? :3 się troszkę wkurzyła xdd >

Od Reker'a cd. Eri

Strzały roznoszące się echem po okolicy przykuły uwagę wszystkich żołnierzy. Pośród nas nastała niepewność.
- Co się dzieje? - zapytałem strażnika wspinając się sprawnie na mur.
- Strzały ucichły... Może to tylko testowanie broni - westchnął na co pokręciłem przecząco głową.
- Testowanie broni za murami jest zabronione przez Wiliama - stwierdziłem biorąc lornetkę ze stolika. Była strasznie zimna, no ale cóż się spodziewałem podczas zimy. Budynki czyste, żadnego zombie i nagle kolejny strzał. Lornetka sama nakierowała się w odpowiednią stronę... Ktoś leżał krwawiąc na śniegu i ja już wiedziałem kto to. - Cholera! Eri! - krzyknąłem i jak najszybciej zszedłem z muru biorąc broń. Nie zważałem, że biegnę zamiast jechać konno, śnieg tryskał mi z pod butów znacząc moją obecność. Oby nie było za późno - krzyczałem niemal w myślach dobiegając do miejsca zdarzenia. Będąc przy ciele dziewczyny od razu zbadałem puls. Zero, pustka, brak oddechu ona umarła. Jedna łza spadła mi na śnieg, drżącymi rękami wziąłem ją na ręce i pozbierałem jej rzeczy. Przełożyłem przez ramie łuk i ruszyłem do Przemytników, gdzie powinna spoczywać.
****
Minęła godzina może nawet dwie a ja już dochodziłem do Wesołego Miasteczka, które już nie wydawało się być takie wesołe jak kiedyś. Przechodząc przez mury fortecy, wszyscy od razu rzucili się na mnie, lecz ja nie reagowałem. Podszedłem do Angela, który patrzył na mnie ze strachem w oczach, oddałem mu ciało i łuk.
- Nic nie mogłem zrobić... Byłem w wieży a ona sama wyszła - tłumaczyłem drżącym głosem - Nie mogłem nic zrobić - westchnąłem na co on położył mi rękę na moim ramieniu.
- Wiem to nie twoja wina - powiedział i odszedł. Patrzyłem na niego jeszcze chwilę i udałem się w własną stronę. Przez całą drogę się zadręczałem, że to wszystko przeze mnie... Teraz to stała się Echem na zawsze - stwierdziłem wchodząc przez bramy mojego domu. Trzeba żyć dalej...

<Koniec...> 

Pierwsza śmierć...

Kiedyś to musiało się stać... A więc pierwszą osobą, która umarła w naszym okrutnym świecie była:
Wiek| 18 lat
Śmierć| Postrzelenie 

Spoczywaj w pokoju i niech echo rozniesie się w wieści o smutnej nowinie. 

Od Eri cd. Rekera

Złapała strzałę, wkładając ją do kołczanu. Kątem oka dostrzegła jakiś ruch w pomieszczeniu, a spoglądając w tamtą stronę zobaczyła ciemnowłosą dziewczynę, idącą w ich stronę. Reker uśmiechnął się, widząc ją.
- Dam sobie radę – odpowiedziała wreszcie na jego pytanie.
Odwróciła się, i opuściła wieżę.
Szła powoli, wąskimi i ciemnymi uliczkami kierując się w stronę „domu”. Chciała tam dotrzeć jak najszybciej, albo chociaż jak najszybciej wydostać się z okolic wieży, gdzie budynki były albo zbyt zniszczone, albo zbytnio od siebie oddalone, by poruszać się po ich dachach.
Nie dane jej jednak było to zrobić. W pewnym momencie poczuła na twarzy czyjąś rękę, która wciągnęła ją do jednego z zaułków. Walczyła, próbując się uwolnić, ale nie miała szans w walce z trzema rosłymi mężczyznami, którym werszcie udało się pozbawić ją broni i uniemożliwić jakikolwiek ruch.
Dopiero wtedy jeden z nich odezwał się do niej.
- Gdzie ich znajdziemy? – spytał ostrym, nieznoszącym sprzeciwu głosem, pokazując dziewczynie jakieś kawałki papieru.
Spojrzała na zdjęcia. Wyglądały jak z jakichś oficjalnych dokumentów. Jedno z nich przedstawiało Rekera, drugie zaś dziewczynę, którą widziała już dziś w wieży. Na ułamek sekundy zamknęła oczy. Bez trudu mogła przewidzieć konsekwencje decyzji, którą właśnie podjęła, ale nie wyobrażała sobie by postąpić inaczej…
- Nie znam ich – odpowiedziała pewnie.
Jej odpowiedź wywołała jedynie sztuczny śmiech szefa całej tej bandy.
- Ależ oczywiście, że ich znasz – powiedział. – I zaraz powiesz nam gdzie są…
Mężczyzna wyjął starego colta. Gdy spojrzał na Echo, jego twarz wciąż nie wyrażała żadnych emocji.
- Przecież już powiedziałam… – odbezpieczył pistolet – …nie znam i…
Dziewczyna krzyknęła z bólu, gdy wystrzelił celując w jej stopę. Jej serce waliło jak oszalałe, niezależnie od tego jak bardzo pragnęła się uspokoić.
- Więc…? – odezwał się mężczyzna, przeładowując broń.
Echo wzięła kolejny głęboki wdech.
- Nie mam pojęcia kim są – powiedziała cicho.
Po raz pierwszy nie potrafiła opanować się na tyle, by ukryć kłamstwo.
Już dawno ktoś powiedział jej, że zbyt łatwo przywiązuje się do ludzi i że prędzej czy później za to zapłaci… W mniejszym czy większym stopniu płaciła za to każdego dnia. Szczerze nienawidziła w sobie tego, że nie potrafiła pozostać obojętna na innych.
Kolejny pocisk wycelowany był w jej kolano. Powietrze przeszył kolejny jej krzyk.
- Masz ostatnią szansę – oznajmił przywódca unosząc rewolwer na wysokość jej głowy.
Eri podniosła wzrok.
- Naprawdę myślisz, że czegoś się ode mnie dowiesz? – spytała, zaciskając z bólu zęby i mrużąc oczy.
W odpowiedzi mężczyzna po raz kolejny przeładował colta. Nie odwróciła wzroku, rzucając mu wyzwanie. Niech strzeli. Nieznajomy opuścił broń, ostatni strzał oddając w jej brzuch. Wydał swoim dwóm towarzyszom jakiś rozkaz w nieznanym dla dziewczyny języku. Puścili dziewczynę, która upadła bezwładnie na ziemię, po czym odeszli.
Chciała przyciągnąć nogi do siebie, jednak jakakolwiek próba wywoływała kolejną falę ogromnego bólu. W końcu odpuściła.
Mogła tylko patrzeć jak śnieg przybiera czerwoną barwę. Nie była w stanie walczyć… a może nie chciała tego robić? Nie miała już przecież nic, co trzymałoby ją na tym świecie.
Spojrzała w górę, na słońce, które świeciło jasno. Jednak jego ciepło nie docierało do leżącej w szkarłatnym śniegu dziewczyny. Nie potrafiła już przypomnieć sobie jak to jest, kiedy człowiekowi jest ciepło.
„Błagam… nie pozwól mi stać się tym czymś…”. Słowa wypowiedziane kiedyś do przyjaciela, dziś wróciły do niej ze zdwojoną mocą. Jej największy koszmar spełni się, zmieni się w zombie, bo nie ma już nikogo, kto mógłby ją przed tym uchronić. Zamknęła oczy, ale po chwili ponownie je otworzyła… Odejście w ciemności byłoby zbyt proste, a Echo nie lubiła chodzić na łatwiznę.
Ból był coraz słabszy. Sama nie była pewna, czy wciąż go czuła, czy może było to jedynie wspomnienie bólu. Powoli wszystko stawało się coraz słabsze, mniej wyraziste. Z coraz większym trudem przychodziło jej otwieranie oczu.
Nie chciała ich zamykać… chciała pozostać przytomna tak długo jak to możliwe, choć wiedziała, że nie ma już najmniejszych nawet szans, by przeżyć.
Czy to naprawdę miało tak wyglądać? Żadnego światełka w tunelu? Żadnego nieba, piekła? Niczego, o czym tak barwnie, przy każdej nadarzającej się okazji opowiadali duchowni? Nie było nawet urywków z jej życia.
Nie było nic.
Tylko wszechogarniająca ciemność i towarzyszące jej zmęczenie. Umieranie było do dupy.
Jej oddech był coraz słabszy… coraz płytszy. Aż wreszcie całkiem zanikł. Tuż potem zatrzymało się również jej serce.

<Reker? Jeśli chcesz to możesz coś jeszcze napisać xd>

~~*~~

To już jest koniec...
Zawsze chciałam kogoś "umrzeć", padło na Eri. Mam nadzieję, że nie będziecie za bardzo płakać... zresztą czemu w ogóle ktoś miałby za nią tęsknić? Bo czym jest Echo wobec wszechświata?
Być może kiedyś stworzę kogoś innego, umieszczając go w tym okropnym świecie... jak na razie będzie mnie można spotkać na chacie.
Dziękuję za ten wspaniały czas, który mogłam spędzić pisząc z Wami.

Jeśli czyjeś uczucia religijne zostały zranione, to przepraszam, nie było to moim celem.

Od Reker'a cd. Kiary

- To jest dzieło diabła ja się wole w to nie pakować - zaśmiałem się.
- Dla ciebie wszystko jest dziełem diabła - stwierdziła żartobliwie - A tak właściwie to gdzie są lekarze? - zapytała rozglądając się po sali.
- Derek powiedział mi, że z Oliverem jest coraz gorzej dlatego wszyscy lekarze siedzą przy nim, żeby być gotowym do działania w każdej chwili. Pewnie żołnierze mają warty czy coś w tym stylu, w sumie niema co skakać z radości... - wytłumaczyłem podpierając głowę na ręce. Nagle po całej sali rozniósł się odgłos kroków. Odruchowo spojrzałem przez ramię, by zobaczyć kto idzie. Sprawcą tego "hałasu" był Wiliam, kiedy nas zobaczył od razu przyśpieszył kroku i już po paru sekundach znalazł się przy nas. Byłem już przygotowany, że wygłosi nam długie kazanie, ale on nas do siebie przytulił co mnie strasznie zdziwiło.
- Nigdy więcej nie uciekajcie, bo dostanę zawału - powiedział płaczliwym tonem.
- Nie zamierzamy jeszcze odchodzić - odpowiedziałem mu na co się uśmiechnął. Chwile jeszcze rozmawialiśmy o tym co się działo w wieży jak nas nie było. Mężczyzna bardzo sprytnie omijał tematy związane z Oliverem jakby chciał zataić całą prawdę o nim. Kiara chyba też to zauważyła, ale nikt z nas nie zapytał co się dzieje z trzecim. Kiedy mężczyzna odszedł z powodu "ważnych spraw" automatycznie włączył mi się tryb szpiega. - Dziwne nie poruszył tematu o Oliverze... Czyżby coś ukrywał? A może nie chce nas denerwować? - podsunąłem od razu parę sugestii.
- Możliwe - odpowiedziała zamyślona narzeczona.
- Coś w tym jest i muszę się dowiedzieć co - powiedziałem krążąc wzrokiem po sali.
- Musimy - poprawiła mnie Kiara na co się uśmiechnąłem. W tym samym momencie jak huragan wpadł Jackob był widocznie zdenerwowany, bo nie zwracał uwagi na nikogo prócz mnie.
- Reker potrafisz chodzić o własnych siłach i jesteś wyspany? - spytał z nadzieją w głosie.
- Chyba tak a co się sta.... -  nie zdarzyłem dokończyć, ponieważ przyjaciel zarzucił mi resztę munduru na ramiona i szybko mnie za sobą pociągnął. Chciałem zostać przy Kiarze więc się z nim lekko szarpałem. Dlatego, że byłem osłabiony nie dałem mu rady... Złapałem jeszcze powietrze ręką i wyciągnął mnie z medycznego.
- Jackob czego chcesz - warknąłem wściekły.
- Wszyscy żołnierze, którzy zdołają chodzić o własnych siłach mają warty przed gabinetem Olivera. Jesteś przecież wspaniałym i godnym zaufania żołnierzem to będziesz na warcie w środku - zachwalał mnie.
- Dobra co brałeś? - zirytowałem się - Już wiem wy się boicie! - zgadłem na co przyjaciela zamurowało.
- Jak się domyśliłeś? - zapytał zdziwiony i rozluźnił ucisk.
- Wy nadal wierzycie w to, że gdy ktoś przy was umrze będzie was nawiedzał? Co ja gadam Oliver nie umrze - wkurzyłem się sam na siebie i poszedłem żwawo w stronę jego gabinetu. Wszyscy w okół widząc, że nadchodzę otwierali szeroko oczy albo salutowali. - Zostań tutaj jeśli się boisz duchów - zaśmiałem się i wszedłem do pomieszczenia gdzie był już Derek - Reker Blackfrey melduje się na służbie - rzekłem stając obok drzwi na co lekarze skinęli głowami.
- Powinieneś odpoczywać - powiedział jeden z doktorów.
- Przecież odpoczywam. Nikogo jeszcze warta nie zabiła - westchnąłem przeładowując broń, którą dostałem od Derek'a.
<Kiara? :3>

Od Kiary cd. Reker’a

Nie wiem gdzie byłam, ale znajdowałam się w jakimś ciemnym miejscu, a wokoło mnie panowała tylko ciemność. Zaczęłam się denerwować. Czułam strach, że nie ma przy mnie Rekera. Chciałam uciec z tego przerażającego miejsca i schować siew ramionach ukochanego, lecz niestety nie miałam takiej możliwości. Wtedy nagle usłyszałam głos swojej matki! A po chwili pojawiła się przede mną… Zamurowało mnie!
- Przepraszam córeczko… - powiedziała, na co ja zaczęłam się rozglądać, czy to aby na pewno do mnie, bo przecież ona mnie nienawidziła! - Tak Kiaro… Do Ciebie kieruję te słowa – odparła z westchnieniem.
- Czego chcesz?! - warknęłam. Zawsze zdawałam sobie sprawę, ze jetem niechcianym dzieckiem, a w dodatku własna matka mnie nienawidziła i każdego dnia mi to okazywała, gdy jeszcze żyła i byłam z nią.
- Przeprosić… - powiedziała ze skruchą i zrobiła krok w moją stronę – Cieszę się że układasz sobie życie! Wiem że sporo krzywdy Ci wyrządziłam… Wiem że powinnam być dla Ciebie lepszą matką – mówiła szczerze co mnie dziwiło.
- Teraz niby Cię to obchodzi?! Moje istnienie? - spytałam gniewnie – Zawsze traktowałaś mnie jak śmiecia, a nie córkę! - wrzasnęłam wściekła – Skoro mnie tak od początku nienawidziłaś, to mogłaś mnie oddać ojcu! - krzyknęłam do niej, na co ona spuściła głowę, a z oczu poleciały jej łzy.
- Myślisz ze nie wiem, że utrudniałaś mojemu ojcu znalezienie mnie?! Wszystko mi powiedział! - krzyczałam – A Tobie niby teraz jest przykro?! Jeśli prosić o wybaczenie, to się grubo pomyliłaś! Nigdy Ci nie wybaczę tego, co mi zrobiłaś…! Nigdy! Zamiast mnie chronić, Ty wystawiałaś do wiatru i chciałaś żebym byłą martwa! - krzyknęłam przez łzy, na co ona się cofnęła o krok.
Wszystko we mnie dosłownie kipiało a jednocześnie bolało. Pamiętam że zawsze patrzyłam na inne rodziny, jak rodzice chronią swoje dzieci i spędzają radośnie z nimi czas… Czułam wtedy ból nie do opisania, gdy na to patrzyłam i zdałam sobie wtedy sprawę, że ja nigdy nie będę mieć takiej kochającej rodziny jako dziecko. Nagle obraz zaczął się rozmazywać a moja matka nagle zniknęła, a przede mną pojawił się obcy mi mężczyzna, więc automatycznie się cofnęłam na bezpieczną odległość.
Mężczyzna patrzył na mnie ciepłym wzrokiem i uśmiechał się. Miał ręce w kieszeniach spodni i był ubrany na wojskowo. Był wysoki, miał czarne włosy i brązowe oczy… Patrzyłam na niego spłoszonym wzrokiem i spodziewałam się ataku, więc odruchowo moje mięśnie się napięły. Coś mi jednak mówiło, że nie chce mi zrobić krzywdy, więc przyjrzałam mu się baczniej. Teraz dopiero zauważyłam, że bym bardzo podobny z urody do Rekera!
- Witaj Kiaro – odezwał się miłym i ciepłym głosem – Miło mi Cię w końcu poznać, jako moją przyszłą synową – odparł i podszedł do mnie tak szybko, że nawet nie zdążyłam zareagować! Jakby się teleportował i położył rękę na mojej głowie.
- Jest pan ojcem Rekera? - spytałam na co przytaknął głową.
- Widzę że za moim synem skoczyłabyś w ogień, podobnie jak i on za Tobą! - odparł uśmiechając się i poczochrał mnie po głowie. Poczułam się troszkę jak dziecko… - Nie kłóćcie się więcej… - odparł po czym nagle zniknął.
**
Zaczynałam powoli wracać do świata żywych, a raczej do rzeczywistości, bo obudziłam się w jakże moim ulubionym skrzydle medycznym! Zwariuję niedługo widząc cały czas te białe ściany! Zobaczyłam po chwili mojego ukochanego, jak walczy z igłą do szycia, na co lekko zachichotałam, bo co chwilę się kuł w palce. Moja reakcja sprawiła, ze zdradziła iż się obudziłam. Reker podniósł na mnie wzrok i się uśmiechnął.
-Witaj Księżniczko! - odezwał się tym swoim cudownym głosem – Jak się czujesz? - dodał z troską.
- Właściwie to bym jeszcze pospała, ale we własnym łóżku i we własnym pokoju! - powiedziałam na co się cicho zaśmiał, żeby nie obudzić żołnierzy śpiących niedaleko nas.
- Co robisz? -spytałam.
- Derek kazał mi przyszyć znak Duchów do munduru – odparł z westchnieniem i po chwili znowu się ukuł. Znowu zachichotałam i wzięłam od niego igłę z nicią, oraz jego mundur.
- Daj, bo zrobisz sobie jeszcze krzywdę a tego nie chcę! - dodałam rozbawiona, po czym zaczęłam szybko i sprawnie zszywać znak Duchów. Po niecałych dziesięciu minutach wszystko było już gotowe, więc oddałam mu mundur do reki – Proszę bardzo! - powiedziałam z uśmiechem – Taki duży chłopiec, który umie posłużyć się każdą niemalże bronią, a zwykłej nici nie potrafi utrzymać, by się nie po kłuć – dodałam rozbawiona, łobuzersko się uśmiechając i przy okazji drocząc się z nim.

< Reker? :3 tak, jego ojciec odwiedził ją we śnie xdd >

czwartek, 29 grudnia 2016

Od Reker'a cd. Kiary

W pewnym momencie zrobiło mi się słabo, lecz nie zdążyłem powiedzieć o tym mojej ukochanej tylko jeszcze mocniej ścisnąłem wodze. Nie wiem czy jechaliśmy dalej czy się zatrzymaliśmy, bo obudziłem się dopiero na medycznym. Jak ja nie cierpię teko miejsca! Poprawiłem tylko włosy i westchnąłem. Rozejrzałem się po sali, na której panowała niemalże pustka. Zero lekarzy czy jakiejś opieki medycznej, żadnego założyciela i tylko dwóch żołnierzy śpiących sobie smacznie. Oczywiście byłem jeszcze ja i Kiara, która trochę szamotała się przez sen. Powoli do niej podszedłem, bo poczułem delikatny ból w nogach, ale na szczęście nie było to daleko przez co szybko usiadłem na jej łóżku i złapałem ją za rękę przez co się uspokoiła. Dziwiłem się, że niema tu jeszcze Wiliama, który ma już pewnie ułożone w głowie kazanie. Nie wiedziałem ile spałem, może przed chwilą dotarliśmy? W głowie krążyła mi setka pytań. Pewnie byliśmy sensacją ostatnich dni i nie obejdzie się bez zamieszania. Siedziałem jeszcze chwilę bezczynnie przyglądając się mojej śpiącej królewnie. Nagle ktoś "zaatakował" mnie łapiąc mnie za ramię kim był Derek.
- Wreszcie się obudziłeś - zaśmiał się.
- Jakbym był w lepszej formie leżał byś już na ziemi... Wiesz, że nie zachodzi się ludzi od tyłu? - rozluźniłem się nieco a on zabrał rękę.
- Szukaliśmy was z dwa tygodnie. Gadaj gdzie się zaszyliście?! - mruknął trochę zły.
- A bo ja wiem gdzie to było na ziemiach niczyich na pewno - stwierdziłem przeciągając się.
- Masz, będziesz musiał sam se ja znowu naszyć - rzekł wyciągając z kieszeni naszywki ze znakiem Duchów - Chyba nie myślałeś, że zrobimy to za ciebie co? - zaśmiał się.
- Przecież ja szyć nie umiem - powiedziałem z szeroko otwartymi oczami.
- To się nauczysz! - odparł szukając igły i nitki.
- Chyba walnąłeś w drzewo podczas galopu - powiedziałem poirytowany, gdy dostałem "sprzęt" do szycia. - A tak w ogóle to gdzie są wszyscy? - zapytałem na poważnie.
- Oliverowi się pogorszyło i wszyscy lekarze przy nim czuwają - westchnął - Wieża latała jak głupia kiedy was nie było - dodał po chwili.
- Coś mi się zdaje, że to nie jest zapalenie oskrzeli - stwierdziłem ściągając kurtkę, do której miałem przyszyć znaczki.
- To z pewnością coś gorszego - powiedział - Muszę iść, postaraj się nie po kłuć - rzekł i wyszedł. Biedny Oliver, żeby tylko wyszedł z tego cało. A Dereka chyba ukatrupię za to szycie. Co po chwilę się kułem a naszywka nie chciała zostać przyszyta co mnie już zaczęło wkurzać, bo były dwie.

<Kiara? ;3 Pomożesz mu przyszyć? xd>

Od Kiary cd. Reker’a

Biedny zaraz wszystko z siebie wyrzucił, co mnie zdziwiło. Widziałam strach w jego oczach i skruchę. Zrobiło mi się ciepło na sercu, bo jego słowa mimo wszystko potwierdziły to co wcześniej myślałam… On czuł to co ja i tak samo się obwinialiśmy. To mnie utwierdziło tylko w tym jak bardzo go kocham.
- Głupi… - zaczęłam zgadzać go po włosach – Martwiłam się o Ciebie jeszcze bardziej gdy zniknąłeś! - powiedziałam do niego, lecz w moim głosie nie było cienia gniewu – Nie gniewam się na Ciebie jeśli o to Ci chodzi… Już dawno Ci wszystko wybaczyłam – odparłam i się do niego ciepło uśmiechnęłam.
- N-naprawdę? - spytał z niedowierzaniem jąkając się.
- Naprawdę! - odparłam – Ale jeśli jeszcze raz tak uciekniesz, to przysięgam Ci Rekerze Loganie Blackfrey, że kopnę cię tak mocno, że wylecisz aż na księżyc! - powiedziałam i się zaśmiałam, a starszy pan za mną również. Zobaczyłam jak jego twarz przybiera wyraz ulgi, co mnie ucieszyło jeszcze bardziej. Pocałowałam go w usta i później czas jakoś leciał…
**
Minęły kolejne trzy dni, lecz tym razem byliśmy już prawie w pełni sił i siodłaliśmy konie, by wyruszyć w drogę powrotną do bazy. Podziękowaliśmy za wszystko starszemu panu i jego synom, po czym ruszyliśmy w długą drogę powrotną. Wybaczyliśmy sobie wszystko i powiedziałam Rekerowi, dlaczego mu nie powiedziałam wtedy o tym teście. Po prostu nie chciałam go martwic niepotrzebnie! Ten mi również wybaczył i zrozumieliśmy swoje zachowania, co sprawiło, ze nasza więź stała się jeszcze silniejsza!
**
Jechaliśmy już piąty dzień. Była znowu zimna noc, przez którą prawie straciliśmy czucie w rękach. Jechaliśmy jednak kurczowo trzymając się wodzy koni. Czułam jak moje ciało jest potwornie wycieńczone. Nasze konie szły obok siebie, bo tak były wyszkolone. Podczas burzy śnieżnej zawsze trzymały się razem i dzięki temu nikt nie miał prawa się odłączyć od grupy, co teraz pomagało mi i Rekerowi w tej cholern*j zawierusze! Zobaczyłam ze ukochany zemdlał na swojej klaczy, lecz trzymał się na jej grzbiecie. Mnie samej było blisko do omdlenia. Już nawet nie wiem gdzie byliśmy… Czy na swoim terytorium, czy na wrogim. Wiem tylko że spadłam z konia, a nasze konie wtedy stanęły posłusznie, czekając aż jeździec z potworem wsiądzie, lecz ja niestety nie miałam już sił… Straciłam przytomność.
**
Nie wiem ile czasu minęło ale słyszałam czyjeś krzyki i poczułam jak ktoś mnie podnosi na ręce. Delikatnie lecz stanowczo. Później znowu odpłynęłam, lecz słyszałam jeszcze ostatnie słowa, które wydawały mi się znajome z ust tego kogoś…
- Znaleźliśmy ich! - powiedział ktoś i znowu zemdlałam.

< Reker? :3 >

Od Reker'a cd. Kiary

Słyszałem wszędzie głosy co mnie denerwowało. Raz były ciche i nie rozbiły na mnie wrażenia a natomiast inne były strasznie głośnie i przerażające. Z obydwu tonów i tak czy siak nie dało się nic wyczytać więc nie wiedziałem co ze sobą zrobić siedziałem w pustce i łapałem się za głowę. Widziałem całe swoje życie, aż do tego momentu dalej była zaszyfrowana i nie odkryta co mnie trochę zirytowało, bo chciałem wiedzieć co dalej.
- Obudź się to zobaczysz - powiedział znajomy mi męski głos.
- Ta jasne, bo to takie proste tato - odparłem nieco zirytowany.
- Bo to jest proste - przerzucił oczami i położył mi rękę na głowie - Macie się więcej nie kłócić i nie denerwować Wiliama, bo zejdzie ze świata żywych - dodał jeszcze i opuścił mnie przez co zacząłem się budzić. Wierciłem się by przyspieszyć ten proces, ale nagle poczułem czyjąś dłoń na czole. Wiedziałem do kogo ona należy więc się uspokoiłem i leniwie otworzyłem oczy i cicho jęknąłem z powodu bólu spowodowanego spadnięciem z wierzchowca. Kiedy oczy całkowicie się rozbudziły zobaczyłem moją Księżniczkę. Nasze spojrzenia się spotkały przez co, aż zabrakło mi tlenu, lecz jakoś zdążyłem się opanować i zaczerpnąłem świeżego powierza.
- Kiara? - zapytałem drżącym głosem na co pokiwała twierdząco głową - Ja tak cholernie cię przepraszam za to co wtedy powiedziałem. Byłem głupi, że w ogóle o tym pomyślałem wiem jestem idiotą i nic niewartym psem, ale ja Cię Kocham. Odszedłem tylko dla tego by cię już nie ranić już za dużo przysporzyłem ci kłopotów i zraniłem. Chciałem zniknąć byś mogła normalnie żyć a nie użerać się z takim debilem jakim jestem - tłumaczyłem się a z oczu pociekły mi łzy, które zaczęły wchłaniać się w koc. Cały drżałem ze strachu może moje skomlenie jej nie przekona, ale wtedy obiecuje, że strzele sobie w łeb tyle razy by mnie już nie zdołali uratować.

<Kiara? ;3 Krótkie, ale poprawię się w następnym xd>

Od Kiary cd. Reker’a

Zatraciłam się ile już dni minęło na szukaniu Rekera. Na pewno minął tydzień, a później przestałam już liczyć. Nerki z dnia na dzień bolały straszliwie! Czasami ból był tak silny, że nie potrafiłam się utrzymać na koniu. Feniks chyba wyczuwał mój ból, bo wydawał się być dal mnie delikatny i robił wszystko tak, żeby przysporzyć mi mnie bólu. Nie wierzgał i szedł spokojnie, nie tak jak zwykle. Był ranek a ja znowu wyruszyłam dalej w drogę. Im dalej jechałam, tym bardziej byłam pewna, że jestem coraz bliżej… Coś kazało mi ignorować ból i jechać dalej. Miałam jeszcze trochę prowiantu i wody, lecz zimno otoczenia mnie dobijało! Każdy szmer mnie denerwował i alarmował jednocześnie. Byłam na obcych terenach, więc musiałam bardzo uważać.
**
Była już zimna noc. Cała się trzęsłam, lecz coś kazało mi iść na przód! Coś w środku mnie mówiło „On jest blisko” Szukaj go” „ On gdzieś tu jest”. Po drodze minęłam jakiś dom i dużą stajnię, na co się zdziwiłam, lecz jechałam dalej. Feniks był zmęczony, więc zeszłam z niego i poklepałam go po szyi i dałam smakołyk w nagrodę, że jest przymnie. Pociągnęłam go za sobą i szłam w śniegu i zimnie. Myślałam o swoim ojcu, przyjaciołach i Rekerze. Tak wiele rzeczy chciałam naprawić! I gdy zaczęły mi lecieć po policzkach łzy rozpaczy,nagle zobaczyłam Persefonę!!! Od razu się ożywiłam i podbiegłam do klaczy, ze swoim koniem. Ktoś leżał na ziemi… Wzięłam na wszelki wypadek karabin i lekko szturchnęłam postać, lecz ani drgnęła. Sprawdziłam puls, który był słaby ale jeszcze w miarę wyraźny.
Przewiesiłam sobie karabin przez ramię i obróciłam z jękiem nieruchomą postać, a gdy zobaczyłam twarz tej postaci, to serce zabiło mi trzy razy szybciej! To był Reker… Znalazłam go! W tej chwili poczułam jak moje serce wszystko mu wybaczyło. Każde bolesne słowo i każdą myśl. Podniosłam go z trudem, lecz jakoś wpakowałam go na Feniksa i sama później wsiadłam na konia. Złapałam za wodze Persefony i ruszyliśmy w drogę powrotną. Trzymałam ukochanego tak mocno, jakby miał mi zaraz uciec czy rozpłynąć siew powietrzu. Czułam jego zapach, jego dotyk… Czułam że życie znowu coś dla mnie znaczy. Ogrzewałam go własnym ciałem i dodatkowo przykryłam go kocem, który wyjęłam z torby na koniu. Przyspieszyłam do kłusa i minęłam nieznajomy mi dom, który wydawał się być zamieszkany co mnie zdziwiło. Jadąc dalej, nagle usłyszałam czyjś głos za sobą.
- Nie jest rozsądne jechać dalej, gdy jest się wycieńczonym! - odezwał się jakiś męski głos. Odruchowo się sięgnęłam za karabin i wycelowałam w postać, lecz widząc ze to staruszek i jeszcze ciepło się uśmiechający, spuściłam broń, bo nie widziałam w nim zagorzenia.
- Kim pan jest? - spytałam ostrożnie.
- Już dzisiaj zadawano mi to pytanie, a był to ten młodzieniec – odparł i wskazał na nieprzytomnego Rekera. Para leciała mi z ust i ręce odmawiały posłuszeństwa, lecz kurczowo trzymałam ukochanego chcąc go chronić.
- Jestem panem tej ziemi – powiedział spokojnie – Wejdźcie! Końmi zajmą się moi synowie – odparł, odwrócił się i zaczął iść w stronę domu. Jakoś dziwnie mu zaufałam, co było do mnie niepodobne, lecz ruszyłam za nim. A gdy byliśmy już blisko domu, zsiadłam z konia, poklepałam oba konie w podzięce i wzięłam Rekera do środka.
**
Starszy pan imieniem Fred dał mi koc i ciepłą herbatę, a Rekera przykryliśmy ciepłymi kołdrami, żeby się zagrzał. Przez jakiś czas nic nie mówiłam, lecz Fred nie naciskał na mnie. Dawał mi czas, żebym ochłonęła. W końcu jednak się odezwałam.
- Ma pan piękną ziemię – stwierdziłam upijając łyk rozgrzewającej herbaty i spojrzałam ze zmartwieniem na Rekera.
- Przechodzi z pokolenia na pokolenie – odparł dumnie – A więc! Też jesteś żołnierzem? - spytał.
- Jestem – przyznałam – Choć właściwie sama nie wiem jak to się stało…
- Jesteś jego narzeczoną? - spytał wprost lecz nie miałam mu tego za złe, bo jego ciepły uśmiech nie pozwolił mi na gniewanie się.
- Tak jestem… - powiedziałam i westchnęłam – Szukałam go wiele dni – odparłam spokojnie – Dziękuję za pomoc! - powiedziałam z wdzięcznością.
Ten tylko machną ręką, a po chwili usłyszeliśmy jęknięcie. Od razu spojrzałam w stronę Rekera i podeszłam do niego. Leżał na łóżku i z lekka się wiercił, więc położyłam mu dłoń na czole, by się uspokoił. Po chwili otworzył oczy i nasze spojrzenia się spotkały.

< Reker? :3 >

Od Reker'a cd. Kiary

Było tka cholernie zimno, że mundur prawie nie dawał rady mnie ogrzać. Persefona była już osłabiona i nawet nie próbowałem na nią wsiadać, po prostu prowadziłem ją za sobą gładząc ją co po chwilę po boku. Nie dawałem już powoli rady, cały drżałem a po policzkach ciągle ciekły łzy spowodowane bóle jakim zadałem mojej ukochanej i tęsknotą za nią. Nogi same mi się uginały, jedyną rzeczą, którą teraz pragnąłem była śmierć. Nie miałem już dla kogo żyć więc poco mam istnieć? Jedyne czego było mi żal to klaczy, która wiernie służyła mi we wszystkich momentach po wojnie. Kiedy miałem się już poddać ujrzałem przed sobą dom. Wyglądał na zadbany i opuszczony. Może będę mógł tam przenocować - pomyślałem i ruszyłem w stronę budynku. Wielki czerwony dom z wymienionym dachem, duża stajnia wyglądająca na 35 boksów, padok... Raj dla koni normalnie. Nie chcąc zaciągać się do budynku mieszkalnego powolutku wszedłem do stajni gdzie radośnie parskały cztery konie. Dwa były dorosłe a pozostała dwójka była jeszcze źrebakami. Nie zwracając dużej uwagi na mieszkańców tego miejsca, zaprowadziłem klacz do jednego z boksów, który miał o dziwo pełny żłób, a sam zasnąłem gdzieś na ziemi, by chodź na chwilę zapomnieć o wszystkim. Śniło mi się jak idziemy z Kiarą przez łąkę, po jednej stronie jest burza a po drugiej tęcza wszystko było takie nie realne. Razem płakaliśmy przez łzy, które wzajemnie sobie ocieraliśmy... Tak bardzo chciałem, żeby przy mnie była. Nagle pomiędzy nami pojawiła się szklana ściana, coś do siebie krzyczeliśmy, ale wszystko było na marne. Drapałem w szkło zaznaczając na nim ślady moich paznokci. Gdy mur nas dzielący zaczął pękać zacząłem się wybudzać. Otworzyłem powoli oczy i zauważyłem biały sufit, to nie była już stajnia tylko pokój. Serce przyśpieszyło swój rytm i zacząłem szybciej oddychać, spojrzałem w lewo i zobaczyłem kremową ścianę na prawo zaś znajdowały się drzwi i szafa oraz krzesło, na którym siedział jakiś mężczyzna w podeszłym wieku i wpatrywał się we mnie.
- Obudziłeś się - stwierdził łagodnie.
- K-kim jesteś? - zapytałem podnosząc się i zobaczyłem, że jestem tylko w bluzce i spodniach.
- Właścicielem tego domu, moi synowie zobaczyli, że śpisz w stajni cały ścierpnięty i przynieśli cię tutaj. Koniem też się zajęliśmy - odpowiedział spokojnie.
- Dziękuję, ale ja muszę już iść - powiedziałem z wdzięcznością zakładając glany, które były przy łóżku.
- Tak młody i już w wojsku jesteś? - zaśmiał się staruszek.
- Byłem w jednej z głównych jednostek, później pomagałem już tylko przetrwałem a teraz jestem niczym wygnaniec albo zdrajca plutonu - wytłumaczyłem wiążąc buty.
- Jesteś chyba z tych całych Duchów nie? - dopytywał.
- Byłem teraz jestem samotnikiem - odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
- Uciekasz od szczęścia jakie cię spotkało? - zdziwił się.
- Uciekam, bo zraniłem tam tyle osób, że wolałbym zginąć - westchnąłem wycierając z oczu łzy.
- Kobieta? - zgadywał.
- Narzeczona - powiedziałem wstając i szukając wzrokiem kurtki.
- Na szafie. Nie jestem jakimś psychologiem, ale warto powiedzieć jej co czujesz i ją przeprosić a nie ciągle uciekać - ciągnął dalej nieznajomy.
- Łatwo mówić trudniej zrobić, pewnie jak się jej pokarzę znowu po pysku dostanę i powie "ułożyłam już sobie życie bez ciebie" - westchnąłem zapinając ostatnie części munduru.
- A skąd wiesz? Może ona przeżywa to samo co ty? - mówił starzec.
- Nie jestem nawet wart jednego grosza a co dopiero miłości drugiej osoby - wytłumaczyłem mu.
- Cóż ja tylko ci doradziłem. Zaprowadzę cię to twojego konia, jest piękna - rzekł otwierając drzwi i prowadząc mnie przez swój dom.
- Dziękuję dbam o nią - odparłem dumnie.
- Miałem kiedyś hodowle i tu aż roiło się od takich bułanych, ale przyszła wojna i zostały tylko te cztery kare, które pewnie widziałeś - westchnął i prowadził dalej. Gdy dotarliśmy do wierzchowców osiodłałem Persefonę, która zachowywała się jakby była w siódmym niebie.
- Dopóki się konia kocha będzie ci wdzięczy nie liczy się jakiej jest maści i rasy - stwierdziłem wyprowadzając ją i powoli wdrapując się na jej grzbiet.
- Racja, dlatego nie przerwałem się nimi zajmować - uśmiechnął się - W kieszeni kurtki masz trochę chleba żebyś nie padł z głodu. Niech pogoda ci sprzyja - dodał i ruszyłem przed siebie. Po drodze zobaczyłem chyba jego synów, którzy pałętali się po lesie czegoś na opał.
- Ścinajcie mniejsze drzewa, ale starsze i chore to las odżyje - dałem im radę na co się zdziwili i ruszyłem w głąb puszczy. Kolejne bezsensowne godziny spędzone na błąkaniu się po tym nieznanym mi miejscu. Zombie obchodziłem wielkim łukiem, bo nie miałem zamiaru marnować na nie amunicji. Kiedy zaczęło się ściemniać zacząłem obijać się o drzewa co płoszyło klacz na dodatek znowu to szatańskie zimno znowu mną chciało zawładnąć, zacząłem mieć mroczki przed oczami i w pewnym momencie spadłem z klaczy i wylądowałem twarzą na białym puchu tracąc przytomność. Bałem się co się zemną stanie, chciałem, żeby ktoś znowu się o mnie martwił i mnie kochał. Chciałem by Kiara była tutaj ze mną! Jeśli bym ją jeszcze kiedyś spotkał nie puścił bym jej od siebie nawet na parę kroków tylko trzymałbym ją i tulił, żeby już nigdy nie odeszła ode mnie nawet na milimetr.

<Kiara? ;3>

(&*&)
Myśli Wilama
Kiedy ojciec traci dwójkę dzieci popada w szaleństwo. Co prawda Reker nie jest moim synem, ale od czasu kiedy Michael umarł zacząłem go traktować jak własne dziecko. Pragnąłem ich poszukać, lecz inni mnie zatrzymali. Co dziennie wyruszają nowi żołnierze w akcji poszukiwawczej, lecz wysyłamy tylko specjalnych żołnierzy by nie osłabić wieży. Sam teraz płaczę i modlę się, żeby wrócili cali i zdrowi. 

Od Kiary cd. Reker’a

Aron podał mi jakieś leki i zasnęłam. Postanowił ze jednak dopiero rano zaprowadzi mnie na medyczny, lecz ja i tak nie zamierzałam tam pójść! Obudziłam się o godzinie szóstej dwadzieścia. Otworzyłam powoli senne powieki i zaczęłam się rozglądać po pokoju. I moja uwagę przykuła jakaś złożona kartka na biurku… Wstałam powoli i chwyciłam za karteczkę. Gdy ja otworzyłam i zaczęłam czytać pierwsze słowa wiadomości, serce mi zamarło! Czułam ze zarz dostane zawału… Szybko rzuciłam kartkę i pobiegłam do jego pokoju. Otworzyłam drzwi i zobaczyłam że jego rzeczy zniknęły. Czułam jak nogi mi drżą. Dlaczego on mnie zostawił?! Mogliśmy to jakoś rozwiązać! Dręczyłam się w myślach, bo przecież miał prawo się na mnie wkurzyć! Przecież nic mu nie powiedziałam… Dlaczego muszę zawsze wszystko zepsuć?! Może jednak moja matka miała rację? Może… Może faktycznie nie powinnam się nigdy urodzić?! Same ze mną kłopoty i ciągle siedzę na medycznym! Może jednak miłość nie jest dla mnie…? Może… JA po prosu muszę być sama do końca życia z dala od wszystkich, żeby nikogo nie ranić…? Tak.. Tak będę musiała uczynić! Znajdę Rekera, a później zniknę na zawsze! I tak niewiele życia mi już zostało… Bo umrę najżałośniej ze wszystkich moich towarzyszy…
**
Zabrałam swoje rzeczy, broń, prowiant, apteczkę, ciepłe ciuchy i zostawiłam wiadomość na biurku dla ojca, a brzmiał on tak:

„ Ojcze…Pojechałam szukać Rekera, bo przeze mnie uciekł… Moja matka chyba miała rację, że nie powinnam się urodzić, bo wszystko tylko ciągle psuję! Przysparzam Ci pełno kłopotów tak samo jak innym! Wybacz ojcze że się urodziłam… Powinnam być lepszą córką! Jestem nikim. Wybacz że w ogóle się tu zjawiłam i przysporzyłam Ci tych problemów. Nie potrafiłabym spojrzeć Ci w oczy, więc wolałam napisać wiadomość. Nie szukaj mnie! Nie szukaj, bo i tak mnie nie znajdziesz… Nie każ ludziom mnie szukać, bo to tylko osłabi wieżę i narazi wszystkich na niebezpieczeństwo czego nie chcę! Nie wiem czy kiedyś wrócę do Duchów, raczej opuszczę te szeregi i odejdę daleko. Z dala od osób, które mogę skrzywdzić swoją obecnością. Z resztą i tak nie zostało mi zbyt dużo czasu na tym świecie! Nieważne… Nie martw się o mnie i dziękuję za wszystko, co dla mnie zrobiłeś… Jednak to chyba nie jest miejsce, do którego mogę wracać.
Przepraszam!
~ Kocham Cię tato, Kiara ~”

Gdy skończyłam pisać list, łzy poleciały mi z oczy z serce rwało straszliwym bólem. Otarłam jednak łzy i szybko zeszłam na dół, patrząc żeby nikt mnie nie zauważył. Poszłam do stajni i osiodłałam Feniksa, który ucieszył się na mój widok. Pogłaskałam go po pysku i wsiadłam na niego. O dziwo brama była chwilowo otwarta, bo chyba śnieżyca sprawiła, że zablokowały się zawiasy… To był moja szansa! Pogoniłam konia do cwału i po chwili byłam poza bramą. Słyszałam tylko głos strażnika, którzy za mną krzyknął:
- Ej! Wracaj tu! - krzyknął, lecz ja już byłam daleko i nie mógł mnie zatrzymać. Jechałam w śnieżycy, więc szybko zniknęłam im z oczu. Wieża była moim domem przez wiele miesięcy… Kochałam to miejsce, lecz tylko raniłam innych, więc oczywiste było, ze muszę zniknąć na zawsze! Nie pożegnałam się nawet z przyjaciółmi, lecz oni by próbowali mnie zatrzymać. Łza spłynęła mi po policzku. Byłą to łza smutku i rozpaczy, jakie wykrzykiwało moje serce i dusza. Poczułam ból w nerkach, lecz go zignorowałam. Co będzie, to będzie! Jeśli to moje ostatnie chwile i myśli, to się na to godzę… I tak nikt po mnie nie zapłacze. Nie, gdy tyle osób zraniłam w ciągu tych ostatnich dni… Pozmyślam jeszcze o Rekerze! Cz czuł to samo co ja?! Możliwe… Jednego byłam pewna! Musiałam go namówić do powrotu, gdzie ludzie go potrzebowali w przeciwieństwie do mnie.

< Reker? :3 To się porobiło xdd Odnajdzie Cie! >

Od Reker'a cd. Kiary

,,Nienawidzę cie" dwa słowa, które potrafią zabić człowieka lub sprowadzić go na ścieżkę samobójczą. Byłem wściekły na siebie jak i na nią, wkurzony opuściłem to miejsce. Przy drzwiach minąłem Dereka, który chciał mnie zatrzymać, ale ja tylko odepchnąłem go silnie od siebie i udałem się w stronę swojego pokoju.
****
Gdy w nim byłem usiadłem na łóżku i uderzyło we mnie milion myśli. Czułem się oszukany i zniszczony do cna. Chciałem walić głową w ścianę i po prostu zniknąć dla świata. Wszystko zaczęło mi się walić. Najpierw dobrze potem źle zwariować można. Wziąłem trzy tabletki na stres i je szybką przełknąłem, ale to nic nie pomogło. Łzy poleciały mi po policzkach i miałem już zamiar odchodzić od zmysłów, gdy do pokoju wpadł Derek. No tak nie zamknąłem drzwi - pomyślałem i spuściłem głowę, którą on podniósł nawet delikatnie za włosy.
- Czytaj! - rozkazał chłopak a ja patrzyłem na kartkę i nie miałem pojęcia co to.
- Co to jest? - mruknąłem.
- Wyniki badań krwi - odpowiedział.
- No i? - skrzyżowałem ręce na piersi.
- Są Kiary. Nie jest w ciąży tylko ma zagrożenie życia - warknął na mnie.
- Zagrożenie życia?! - krzyknąłem przerażony.
- Tak, a przez ciebie to może się pogorszyć - obwiniał mnie.
- Jestem idiotą - powiedziałem i szybko wstałem - Niech siodłają mi konia szybko! - dodałem jeszcze i wybiegłem z pokoju. Biegłem najszybciej jak potrafiłem mijając przy tym ogromną ilość żołnierzy. Na poligonie bywało gorzej więc to dla mnie była prościzna. Na zewnątrz czekała już na mnie Persefona gotowa do jazdy i bez słowa odebrałem ją od stajennego. Na szczęście bramy otworzyły się by wpuścić żołnierzy wracających z misji dlatego szybko się z nimi minąłem i znalazłem się po za bezpieczną strefą. Trwała śnieżyca więc wszystko utrudniało mi tylko jazdę co jeszcze bardziej sprowadzało mnie do stanu zwariowania.
****
Wreszcie ją znalazłem. Minęło sporo czasu a ona dalej jechała uparcie do punktu x. Zastawiłem jej drogę a ona zeszła z konia i postanowiła iść dalej na piechotę. 
- Ja już wszystko wiem - powiedziałem z żalem w głosie łapiąc ją za rękę, którą trzasnęła mnie w twarz - Rozumiem - spuściłem głowę i siłą wpakowałem ją na swojego konia. Feniks szedł obok mnie, był wyszkolony do takich sytuacji. Kiara cały czas się szarpała przez co parę razy od niej oberwałem. Jeden raz przywaliła mi tak mocno, że otworzyła małą ranę. Będąc już w wieży zobaczyłem tego całego Arona i prowadząc konia podszedłem do niego podając jej rękę Kiary.
- Nie wiem jak, ale masz ją wyleczyć - warknąłem i odszedłem z klaczą do stajni. Po drodze przypałętał się jakiś młody stajenny i gdy odstawiłem klacz do boksu chciał się już zając rozsiodłaniem jej, ale złapałem go stanowczo za rękę - Ma być gotowa do drogi, będę tu za jakąś godzinę, dwie - powiedziałem do niego łagodnym głosem.
- Dobrze proszę pana - odpowiedział chłopak i zajął się Persefoną. Jak duch minąłem wszystkich i sprawnie dostałem się do swojego pokoju zamykając go na klucz. Wziąłem szybki prysznic i wybrałem najcieplejszy mundur jaki posiadałem i zdarłem z niego naszywki świadczące, że należę do Duchów. Wyciągnąłem z biurka kawałek kartki z długopisem i zacząłem pisać.
Wybacz, że posądziłem cię o zdradę, ale taki już jestem jak sama wiesz... Wieczny nic nie warty dzieciak. Mam nadzieję, że wyzdrowiejesz i wszystko sobie jakoś ułożysz. Nie szukaj mnie bo wątpię, że znajdziesz. Kocham Cię. ~Reker~
Kiedy skończyłem pisać dwie łzy spłynęły mi na papier znacząc go. Zgiąłem wiadomość na pół, żeby naszywki nie wypadły. Wziąłem jeszcze broń, amunicję coś do picia i to by było na tyle. Kiedy światła zgasły spojrzałem jeszcze raz na pokój, do którego raczej nigdy nie wrócę. Odchodzę z Duchów na zawsze. Nie chcę by ktoś jeszcze cierpiał z mojego powodu. Po cichu wszedłem do pokoju Kiary i położyłem na stoliku nocnym wiadomość. Spała pewnie przez leki co mnie nie zdziwiło. Pocałowałem ją delikatnie w czoło i opuściłem pomieszczenie.
****
Klacz czekała na mnie z chłopakiem, który pewnie przed chwilą ją przyprowadził. Wsiadłem na koński grzbiet i pogłaskałem wierzchowca. Posłałem wdzięczne spojrzenie stajennemu i ruszyłem w stronę bram.
- Reker nie wypuścimy cię - stwierdził strażnik.
- Wiliam powiedział, że mam jechać po leki dla Olivera - skłamałem. - Radze z nim nie zadzierać wiesz, że on potrafi rozpętać piekło - dodałem na co mężczyzna szybko dał znać by otworzono bramy. Szybko wprowadziłem konia w cwał, chciałem uciec jak najdalej potrafiłem. Była 23, ale wolałem znaleźć się jak najdalej od fortecy, by trudniej było im mnie znaleźć. Panowała straszna Śnieżyca dzięki, której ślady kopyt znikały zasypane śniegiem co nawet było dla mnie pocieszeniem.
****
Gdy słońce zaczynało pojawiać się na horyzoncie byłem już w lesie na ziemi  niczyjej. Zatrzymałem się na chwilę by Persefona mogła odpocząć. 
- Tak będzie lepiej - okłamywałem sam siebie siadając pod drzewem.

<Kiara? ;3 Dam, dam, dam znajdź go xd>