Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Brajan Hones. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Brajan Hones. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 28 sierpnia 2018

Od Brajana cd. Erica

Widząc te wszystkie prezenty dla mnie i ten duży tort nie mogłem uwierzyć w to co się teraz dzieje... Śniłem jeszcze? Może to tylko wytwór mojej wyobraźni? Ale to wszystko z drugiej strony takie realistyczne i jeszcze uścisk taty, sprawił iż wiedziałem że to jednak dzieje się na prawdę i że ktoś o mnie jednak pamięta, mimo iż zjawiłem się niespodziewanie w rodzinie swojego ojca, gdyż nie wiedział o mnie zupełni nic gdy się narodziłem, ponieważ byłem wpadką... Ojciec z moją matką nie pobył długo, a raczej może tylko jeden raz się spotkali i to był koniec. Szczerze to myślałem tułając się jeszcze wtedy po świecie sam wychudzony, głodny, brudny i zmarznięty, myślałem że tam umrę i że moim drobnym ciałem pożywią się zombie, które pierwsze by mnie znalazły. Pamiętam jak bardzo się bałem gdy zobaczyłem tatę po raz pierwszy na koniu w oddali... Bałem się wtedy strasznie! Oczywiście wtedy nie wiedziałem jeszcze że to on jest moim biologicznym ojcem żeby była jasność. Bałem się ludzi przez to jak chciano mnie sprzedać gdy schwytali mnie źli ludzie, ale na szczęście dzięki zamieci w nocy uciekłem, choć prawie przypłaciłem tą ucieczką życie i wtedy straciłem swój jedyny malutki kocyk, który zawsze nosiłem przy sobie.
Teraz czułem się na prawdę szczęśliwy że miałem tatę, choć macochy to ja dalej się nieco bałem ale dbali o mnie. Nie wyobrażam sobie teraz jak mogłem wtedy spać na tym mrozie bez żadnego ciepłego okrycia, gdy teraz codziennie śpię pod ciepłą kołderką i miękkim łóżku... Czując jak ojciec przytulił mnie do swojego boku wtuliłem się w niego mocno ciesząc się bardzo że jednak o mnie nie zapomniał. Co prawda nie liczyłem na prezenty, bo chodziło mi o samo złożenie życzeń czy coś takiego, dlatego moja radość była podwójna, gdy jeszcze okazało się że mam jakieś prezenty! Nigdy ale to przenigdy nie dostałem żadnego prezentu... Mój były ojciec i matka mieli mnie totalnie gdzieś i zostawiali mnie na całe miesiące długie z niańkami, które też miały mnie gdzieś i zostawiały często zupełnie samego, przez co się bardzo bałem i było mi przykro.
- Są super dziękuję! - wtuliłem się w niego mocno, a na mojej twarzy zakwitł szeroki uśmiech, na co ojciec się uśmiechnął i mocniej mnie przytulił do siebie, dzięki czemu poczułem się bardziej kochany i bezpieczniejszy.
- Cieszę się - odparł z śmiechem - Pokroimy razem tort? - spytał czochrając mnie po włosach, robiąc mi tym samym artystyczny nieład.
- Tak, tak, tak! - ucieszyłem się bardzo, a tata wziął duży nóż kuchenny i położył moją rączkę na rękojeści, po czym położył swoją rękę na mojej i prowadził moją rękę jak mam kroić tort. Nawet dla niektórych głupie krojenie tortu bardzo mi się podobało, bo dla mnie to był pierwszy raz i nie mogłem się doczekać by go spróbować. Położył mi duży kawałek na talerzyk, po czym mi dał, a ja zacząłem jeść z apetytem gdyż tak bardzo mi to smakowało.
Przy okazji ubrudziłem sobie całą twarz jedząc tort z rodziną, która miała ze mnie niezły ubaw. Kiedy się najadłem jak bąk zjadając dwa duże kawałki tortu i sfrustrowałem połowę tabliczki czekolady mlecznej, tata kręcąc głową na boki rozbawiony i wytarł mi buzię mokrą ścierką. Zadowolony bardzo trzymałem książki w rączkach jakie dostałem, po czym zadowolony pobiegłem do pokoju, bo tata musiał już posprawdzać czy jakieś tam raporty wreszcie przyszły, a macocha zajęła się Chrisem, który chciał jeść bo popłakiwał.
Ja natomiast zagłębiłem się w pierwszą książkę od taty i powiem szczerze to bardzo mnie wciągnęła, lecz gdy byłem w połowie, znudziło mi się siedzenie w pokoju, dlatego postanowiłem ją wziąć i pójść do stajni, pooglądać nieco konie. Cichutko się ubrałem po czym zbiegłem na dół schodami i wybiegłem z ratusza zadowolony z siebie.
W stajni znalazłem się bardzo szybko. Nikt oczywiście mnie nie zauważył, bo byłem dość niski, a z resztą to kto miałby zwracać uwagę na syna przywódcy? Zadowolony z siebie i trzymając w ręce książkę oraz mając w kieszeni marchewkę, którą buchnąłem z kuchni gdy macocha nie patrzyła, ruszyłem przed siebie bardzo zadowolony z siebie. Dzięki tacie nie bałem się już koni i uważałem że to przepiękne stworzenia, które maja w sobie nutkę tajemniczości. Mimo iż nadal w swoich sercach były dzikie i nieprzewidywalne, to postanowiły być u boku ludzi i im pomagać, a przecież mogły uciec kiedy chcą gdy wyjeżdża się na jakieś misje... Rozglądałem się uważnie, kręcąc głową na boki intensywnie i każdy koń mi się podobał. Ich przeróżne maści i charaktery dało się zobaczyć po tym jak niektóre strzygły uszami, niektóre były zaciekawione moją osobą, inne miały mnie gdzieś i jadły sobie sianko, a jeszcze inne kręciły się nerwowo w boksach, chcąc choć troszkę rozładować swoją energię.
W pewnym momencie zauważyłem dużego, ładnego ogiera maści izabelowatej, który bardzo mi się spodobał... Nie widząc czemu był przywiązany do słupów linami, które miał przypięte do kantara. Kopał przednim kopytem nerwowo o ziemię i wydawał się być rozzłoszczony, choć w jego oczach nie było ni krzty agresji... ( Tak wygląda )
Zmartwiony podszedłem do niego bliżej, co co ten skulił uszy chwilowo i spojrzał na mnie uważniej, podnosząc swoją głowę ku górze, chcąc wydać się straszniejszy i bardziej agresywny. Z tego co dostrzegłem swoimi ślepiami, to do nikogo nie należał, a jego imię na metalowej tabliczce było nieco zniszczone, ale gdy bardziej się przyjrzałem, to ujrzałem w końcu końcówki liter jego imienia. Big Racket przeczytałem, po czum spojrzałem ponownie na izabelowatego ogiera, który z uwagą śledził moje ruchy.
- Denerwuje Cię że Cię tutaj zamknęli co? - spytałem na co skulił na chwilę uszy, po czym postawił je na nowo i potrząsnął głową do góry i w dół nieco.
- Mnie też by denerwowało stanie w miejscu przywiązanym - powiedziałem znowu, lecz tym razem koń wywrócił jedno uch odo tyłu na chwilkę, a później znowu je postawił równo z drugim uchem.
- Pewnie jesteś głodny... - odezwałem się znowu, po czym odłożyłem książkę na chwilę i wyjąłem z kieszeni dużą marchewkę i mu ją pokazałem - Chcesz? - spytałem na co wydłużył nieco szyję, ale uwiązanie mu na to nie pomagało zbytnio, więc podszedłem i mu ją bliżej dałem, na co na chwilę podniósł znowu głowę do góry i skulił uszy.
- Nie jest zatruta... - rzekłem i odgryzłem kawałek, pogryzłem i go połknąłem - Widzisz? Smaczne... - dodałem na co obniżył łeb jakby mnie rozumiał i ponownie postawił swoje duże uszy i odważył się zacząć chrupać sobie marchewkę, która najwyraźniej mu zasmakował gdyż schrupał ją dość szybko. Uśmiechnąłem się na to i nawet go delikatnie pogłaskałem po czole, a ten zaczął mnie obwąchiwać na tyle ile pozwalało mu uwiązanie, szukając więcej marchewek.
- Nie mam więcej... Przyniosę Ci jutro - powiedziałem spokojnie - Ładny jesteś, pewnie dużo ludzi Ci to mówi - dodałem głaszcząc go między oczami na co mi pozwolił i cicho prychnął. Nie wiedziałem co to znaczy ale cieszyło mnie to że pozwolił się pogłaskać.
- Pewnie głodny nadal jesteś... - powiedziałem cicho na co lekko pyskiem szturchnął mnie w prawe ramię jakby chciał to potwierdzić - Przyniosę Ci coś zaczekaj - dodałem i szybko poszedłem do magazynu z paszą cicho i wziąłem wiadro i zamieszałem kilka rodzai pasz które znaleźli żołnierze na opuszczonych farmach. Nie mogłem co prawda dużo mu przynieść bo nie miałem tyle siły by podnieść całe wiadro, ale połowę jakoś udźwignąłem i przyszedłem do niego. Biedak nawet schylić się nie mógł przez te liny krótkie, więc wziąłem stołek i stanąłem na wysokości jego pyska.
- Mogę? - spytałem powoli przybliżając rękę do jego pyska, po czym odpiąłem mu najpierw jeną linę, a później ostatnią - Już... teraz będzie Ci wygodniej - dodałem schodząc ze stołka i biorąc wiadro oraz otworzyłem jego boks.
- Przepuścisz mnie? - spytałem na co lekko się odsunął w bok robiąc śmieszna pozę szyją niczym jakiś arab, a ja wszedłem i postawiłem mu wiadro w kącie boksu na końcu, na co podszedł zainteresowany co mu przyniosłem.
- Zaraz Ci nieco sianka też przyniosę - mówiąc to pogłaskałem go po pięknej szyi - A Ty sobie w tym czasie zajadaj - dodałem i wyszedłem zamykając boks ponownie i się rozglądając czy nikt mnie nie widzi. Szybko czmychnąłem ponownie do tego samego miejsca i wziąłem w ręce tyle ile mogłem siana i mu zaniosłem. Konisko postawiło uszy i spojrzało na mnie zdziwione co mu niosę znad wiadra z jedzeniem które teraz konsumował z wielkim apetytem.
- Smakuje? - uśmiechnąłem się i ułożyłem mu sianko obok wiadra z jedzeniem i tak zrobiłem trzy razy, aż nazbierała się spora kupka sianka, które mógł sobie jeść.
Następnie wziąłem swoją książkę i wszedłem znowu do jego boksu, zamykając go na zasuwę i usiadłem obok siana, którym teraz się zajął. Powąchał mnie jeszcze raz zdziwiony że usiadłem w jego lokum, lecz zaraz znowu zajął się jedzeniem. Wodę miał z tego co widziałem, więc mu jej nie wymieniałem, a z resztą nie dałbym rady tego nawet podnieść by mu dać... Zadowolony zacząłem czytać dalej książkę, aż zrobiło się nieco ciemno, więc ziewnąłem i nie wiedząc kiedy zasnąłem smacznie, opierając się prawym barkiem o ścianę i trzymając w rękach książkę.

< Eric? ;3 zawału nie dostań to agresywny dla wszystkich koń xdd Strzeże Brajana xd >

czwartek, 23 sierpnia 2018

Od Brajana cd. Reker'a & Erica

Czując jak nagle coś mnie ciągnie ku górze bardzo się przestraszyłem i bałem się gdyż byłem nad ziemią kilka centymetrów, lecz słysząc znajomy głos Rekera, tego żołnierza z którym ojciec często rozmawiał, niepewnie na niego spojrzałem. Nie chciało mi się spać, a z resztą chciałem zobaczyć co tak na prawdę robią żołnierze jeszcze, ale zanosiło się na to że znowu dostanę solidny opieprz za to że w ogóle żyję. Nie wiedziałem czy mówić mu prawdę więc postanowiłem jakoś się wykręcić...
- Mów Brajan - pogonił mnie co mnie speszyło bardziej.
- Nic... - szepnąłem cicho.
- Nic? Chodzisz w nocy sam i to za nami w zimnie, nie mówiąc o tym że nie jesteś ciepło ubrany, powinieneś o tej porze jeszcze spać - odparł stanowczo co mi się nie podobało, ale cóż pewnie będą c na jego miejscu to też bym opierniczył taką osobę.
- Chciałem tylko zobaczyć... - szepnąłem znowu.
- Co zobaczyć? - spytał nieco mnie stawiając na ziemi ale nadal mocno mnie trzymał bym mu nigdzie nie próbował nawet uciec.
- Na czym polega praca żołnierza... W obozie nigdy się tego nie dowiem, bo i tak tego nie widzę jak ktoś opowiada - szepnąłem jeszcze ciszej i patrzyłem w ziemię.
- To bardzo niebezpieczne dlatego nie powinieneś za nami iść, nigdy nie wiadomo co się może stać - zganił mnie.
- Przepraszam... - powiedziałem smutno - Chciałem tylko zobaczyć - dodałem.
- Nie złość się tak na niego Reker to tylko dziecko jeszcze - usłyszałem nagle i niepewnie spojrzałem w prawo gdzie podjechał do nas mój wujek Andrew.
- Mogło mu się stać - mruknął Reker.
- Mogło ale się nie stało... Twoje dzieciaki niedługo same będą tak za Tobą łazić więc się na to przygotuj - rzekł spokojnie i mnie pogłaskał po głowie - Brajan nie ładnie opuszczać domu weź wiedzy taty - dodał do mnie tym razem.
- No wiem - szepnąłem cicho speszony całą tą sytuacją - Pójdę do domu... - dodałem jeszcze.
- Odwiozę cię... - westchnął wujek - Reker przypilnuj reszty ja zaraz wrócę dobrze? - spytał i wciągnął mnie na konia szybko. Nieco zmarzłem bo śnieg był zimny bardzo i temperatura była niska ale i tak było ciepło gdyż nadchodziło lato.
- Jasne - odezwał się tylko Reker i zaczął czekać z resztą grupy, podczas gdy wujek Andrew szybko pogonił konia i w niecałe pięć minut znaleźliśmy się w obozie gdzie odstawił mnie do mojego pokoju cicho.
- Idź grzecznie spać i nie wychodź już jasne? - pogroził mi palcem kładąc mnie na łóżku.
- Dobrze - szepnąłem cichutko ulegając starszemu ode mnie mężczyźnie. Szybko zniknął a ja zostałem sam pogrążony w ciemnościach swojego własnego pokoju i słyszałem jak bije mi moje serce. Było mi smutno i wiedziałem że jeszcze dostanę opiernicz od taty pewnie, bo jego szpiedzy byli wszędzie.. Podniosłem się jakoś z łóżka po czym wziąłem do ręki swoją karteczkę, na której narysowałem sam dla siebie tort urodzinowy. Wszystkiego najlepszego Brajan... pomyślałem sobie smutno, gdyż już trzeci dzień nikt mi nie złożył życzeń urodzinowych, ale z drugiej strony tata był ostatnio bardzo zapracowany, więc nie miałem mu tego za złe, a z kolei swojej macochy wolałem unikać bo wydawała mi się po prostu straszna. Nie oczekiwałem żadnego prezentu, tylko po prostu miło jest gdy ktoś o Tobie pamięta że w ogóle się urodziłeś, ale prawda jest taka że nigdy nie miałem wyprawianych urodzin więc mogłem o tym tylko pomarzyć. Prezentów też nigdy nie dostałem ani nic z tych rzeczy więc byłem już przyzwyczajony do takich rzeczy nieco... Nie chciało mi się spać więc zgniotłem tylko kartkę i wcześniej ją cicho podarłem po czym wyrzuciłem ją do kosza i ponownie położyłem się w swoim łóżku, przykrywając się ciepłą kołdrą po klatkę piersiową. Nie spałem praktycznie całą noc i wstałem wcześnie jak zawsze, ubrałem się jakoś, choć nieco powalczyłem z bluzą. Następnie poszedłem do stołu, gdzie czekało już śniadanie jak zawsze więc tylko usiadłem i zacząłem jeść swoją porcję, nie odzywając się i skupiając na jedzeniu.

< Eric? ;3 zauważysz że coś nie tak? xd >

środa, 6 czerwca 2018

Od Brajana cd. Erica

Cieszyłem się że mogłem pobyć nieco dłużej z tatą zwłaszcza ży był ciągle zapracowany i ciężko mu było znaleźć dla mnie czas czy też dla mojego młodszego brata i jego matki bo ona moją matką nie była i wolałem ją unikać bo się jej nieco bałem... Przykleiłem zadowolony z siebie znaczek tego całego obozu Duchów, a nastwpnie zacząłem opisywać długopisem co to jest za znaczek i do kogo on należy w senaie do jakiego obozu i jak bardzo jest ważny. Kiedy skończyłem z tym poerwszym znaczkiem nagle usłyszałem głos swojego taty który pytał się mnie kim chce zostać w swoim życiu. W sumie to się nad tym zbytnio nie zastanawiałem bo myślałem że nigdy się do niczego nie nadaję oraz że nigdy nie będę mieć rodziny ale jak widać teraz jest zupełniw inaczej. Chwilkę się zamyśliłem i przemyślałem każdą profesję jakie są u nas w obozie. Lekarz nie... bo trzeba ciągle siedzieć na medycznym, Kat też nie bo to straszne torturując innych by wyciągnąć informacje a często trzeba rozpoznawać czy ktoś jest dobry czy zły i trza mieć stalowe ręce... Szpieg nie bo po cieniach się skacze co mnie nie interesuje..., Fryzjer nie bo to głupie, Kucharzem też nie bo to mnie nie interesuje.., Snajper... snajper jest interesujący ale czy bym się do tego nadawał jak tata? Nie raczej nie... a żołnierz? Żołnierz brzmi fajnie! Pełno misji i ciągłe akcje na które można jeździć, ratowanie ludzi którzy szukają schrnienia... Taaak... To będzie to! - pomyślałem zadowolony z siebie.
- Chcę być żołnierzem, a gdy nabiorę doświadczenia to dowódcą - powiedziałem dumny ze swojej decyzji i z pewnością siebie gdyż byłem tego pewny. W mojej główce od razu po wypowiedzeniu tych słów zaświwcił się pwien pomysł który chciałem zrealizować jak najszybciej ale w takie sposób by tata ani nikt inny się o tym nie dowiedział.
- To w takim razie czeka cię dużo nauki - rzekł z uśmiechem lekki tata po czym poczochrał mnie po włosach z czego się zaśmiałem i dokończyliśmy moją pracę domową.
~~~~~~~~~~~~~~~***************~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Kiedy nadszła noc, czmychnąłem szybko z łóżka ale bardzo cicho po czym wyszedłem oknem i zjechałem tyłkiem po spadku dachu i zeskczyłem na wielką zaspę śnieżną. Wiedziałem że żołnierze których wysyła tata jadą w nocy albo bardzo wcześnie rano więc nie chciałem przegapić ich wykazdu bo chciałem jej się bardziej przyjżeć. No i jeśli było by to możliwe to ich śledzić! Tata nauczył mnie iść po śladach no i tropić zwierzęta. Co prawda ze śladami ludzi było nieco ciężej ale i tak chciałem sprubować. Zaczaiłem się za budynkiem i tam dostrzegłem swoje cele które szykowały się do podróży na swoich koniach. Wiedziałem że nie mogę podchodzić zbyt blisko żeby mnie zauważyli. Czułem się niemal jak jakiś agent który zaraz miał złapać złego szpiega czy tam złoczyńce. Czując napływ adrenaliny i widząc iż żołnierze zaczynają ruszać a na czele nich jechał wujek Andrew. Gdybym miał konia i się nie bał tych wielkich stworów to było by mi łatwiej - pomyślałem sobie i zacząłem podążać jakoś za nimi brnąc w śniegu i chcąc ciekawej przygody.

< Eric? ;3 złapiesz go? xdd Też tak kiedyś robiłeś jak byłeś mały? xdd >

środa, 4 kwietnia 2018

Od Brajana cd. Erica

Robiłem właśnie stolik ze śniegu, kiedy nagle do środka wpadł mój ojciec! No właściwie to zjechał tyłkiem na dół... Chyba zabezpieczenie nie wytrzymało ciężaru dorosłego pomyślałem sobie szybko patrząc zdziwiony na ojca. Kiedy doszedł do siebie rozejrzał się po pomieszczeniu czyli salonie jaki zrobiłem ale jeszcze miałem tu dużo do pracy. No tata zniszczył mi śniegowy fotel więc nieco było mi przykro gdyż się nad nim napracowałem. Nie zauważył mnie jeszcze więc nie wiedziałem czy mam się ujawniać czy też nie. Bałem się że na mnie nakrzyczy że zamiast się uczyć, to znowu bawię się w coś głupiego i tyle by z tego było...
Kolegów ani nikogo nie miałem więc wolałem siedzieć sobie tutaj w samotności, bo i tak nikt mnie nie lubił i byłem samotny. Z resztą wszyscy uważali że nie jestem synem Erica, bo nie jestem do niego podobny nawet w minimalnym stopniu, przez co było mi bardzo przykro, bo bardzo chciałem być podobny do swojego ojca, a tym czasem to nawet do matki nie byłem podobny! Może jestem jakimś dziwolągiem albo coś? - pomyślałem smutno. Często zastanawiałem się czy tata mnie chce mimo wszystko iż mówił nie raz że mnie kocha... tamci też mówili że kochają i mnie zostawili i nigdy mnie nie chcieli tylko wmawiali mi nie prawdę bym im nie lamentował. Może on robi to samo teraz? Pewnie jest zły w dodatku że wpadł to tego mojego podziemnego domku i że traci czas niepotrzebnie, bo pewnie miał coś ważnego do pracy.
Mój podziemny domek był dość daleko, dlatego jeszcze bardziej się dziwiłem że tu zawitał mój ojciec. Kiedy myślałem nerwowo co zrobić w tej sytuacji, wtem nagle zdradził mnie mój żołądek, w którym głośno zaburczało, a dźwięk rozszedł się po wszystkich śniegowych pomieszczeniach jakby burczało w brzuchu jakiemuś dzikiemu zwierzowi, który właśnie wyłonił się ze swojej gawry czy tam jamy. Ojciec w końcu mnie dostrzegł, a ja spuściłem wzrok spodziewając się ostrego opierdzielu z jego strony, gdyż nadal widziałem złość na jego twarzy. Jest na mnie zły... Znowu wszystko zepsułem, inni mają rację że jestem głupi - pomyślałem sobie oraz przypomniałem sobie też poprzednią lekcję u wujka Andrewa, który mnie uczył, jak nie znałem odpowiedzi na proste pytania, tyle że ja tego nie umiałem, bo nigdy czegoś takiego nie miałem! Skąd ja mam wiedzieć jaka broń jest jaka i ile mają magazynków czy tam jaką pojemność mają?
Dostałem minusa z lekcji i poczułem się jak skończony kretyn i głupek, a na przerwach dzieciaki mnie obgadywały. Cicho to robiły ale jednak wszystko słyszałem! Tata pewnie to wszystko wiedział w moim wieku... I jeszcze przyniosłem mu wstyd przeszło mi przez myśl gdy wtedy wychodziłem z klasy. Pamiętałem jak było mi przykro, a poczucie że zawiodłem było straszne. Zawsze starałem się dobrze uczyć, ale to mi jakoś do głowy nie chciało wchodzić, bo po prostu te wszystkie bronie wyglądały mi tak samo! Nie mówiąc już o tym że nie widziałem ich na żywo więc jak miałem się o tym wypowiadać? Dołączyłem do szkoły kiedy oni już byli dwa miesiące z materiałem... Jak ja mam to nadrobić wszystko skoro jestem taki głupi?
W dodatku nie wiedziałem kim chcę być, ale zapewne zostanę żołnierzem bo to ponoć potrzebne dla obozu więc mnie tam wyślą, choć pewnie znając życie to ja pierwszy oberwę na jakiejś misji od wroga kulką i po mnie. Kolejną rzeczą jaką pamiętałem z lekcji to to że jak byliśmy na dworze i inni bawili się śnieżkami, to oczywistą rzeczą jest iż chciałem do nich dołączyć, lecz gdy tylko się zbliżyłem oni mnie zobaczyli i powiedzieli że nie chcą się ze mną bawić i sobie poszli dalej... Miałem łzy w oczach bo nikt mnie nie lubił, a ja nie wiedziałem co jest ze mną takiego nie tak! Poszedłem sobie wtedy w głąb lasu by nikomu już nie przeszkadzać i mijałem inne dzieci szerokim łukiem ze spuszczoną głową i wtedy siadałem na pieńku jakiegoś drzewa i tam przesiadywałem samotnie. Kolejnym zdarzeniem było to że nikt nie chciał mnie do grup jak robiliśmy jakieś zadanie w parach ale wtedy mieliśmy lekcje z innym nauczycielem.
Musiałem robić sam cały "projekt", bo nikt mnie nie chciał więc było mi ciężko... Później kończyłem go w domu ale taty nie było więc sam sobie musiałem radzić wtedy jak zresztą ciągle, ale z drugiej strony nie chciałem mu głowy zawracać, gdyż on musiał się zajmować sprawami obozu, a moje problemy w porównaniu z jego były błahe... Jestem z przypadku, więc nikt przypadku nie chce - myślałem sobie gdy nie raz patrzyłem na Chriska, czyli mojego młodszego braciszka, którego bardzo kochano i był potrzebny i ważny dla obozu, a ja nie... Kochałem brata, ale wiedziałem po prostu że on "powstał" z kochających się obojgu ludzi, a ja tylko z przypadku i tylko z głupiego pociągu tego sekso coś tam. W napięciu czekałem czy ojciec mnie teraz zleje na kwaśne jabłko czy zacznie się na mnie drzeć jakim to ja jestem głupim gówniarzem co ja mogłem się nie urodzić i patrzyłem w podłogę ze śniegu ze strachem i smutkiem czekając na swój wyrok. Być może i nawet mnie porzuci, bo stwierdzi że nic ze mnie i tak nie będzie...

< Eric? ;3 on potrzebuje psychologa koniecznie bo sobie nie radzi i w ogóle xd >

czwartek, 11 stycznia 2018

Od Brajana cd. Erica

Od tamtego czasu gdy poznałem swojego wujka Andrewa minął jakiś czas. Powoli coraz bardziej poznawałem to miejsce i zacząłem budować sobie igloo a raczej taki podziemny domek. Korzystając z tego iż dookoła były zaspy i pełni śniegu na chyba z już teraz cztery metry, bo tam gdzie nie odśnieżają to tam są takie albo i nawet wyższe poziomy śniegu przez geste opady śniegu czy tam huragany. Kiedy nikt nie patrzył ja nieco na uboczu sobie kopałem w śniegu i utwardzałem śnieg który szybko zamarzał wodą robiąc świetną izolację. I tak sobie kopalem i właściwie robiłem sobie taki schron. Zrobiłem ślizgawkę ze śniegu pokrytej wodą która zamarzła ładnie. Nie wiem jak głęboko byłem ale raczej bardzo ale cieszyło mnie to że mogę sobie robić domek pod śniegiem. Ściany i sufit też jakoś wzmocniłem. Zrobiłem stolik, krzesła i nawet sztuczny kominek i kanapę! Dobrze się tam bawiłem sam i bylem tak zaaferowany robieniem tego że nawet nie chciało mi się wychodzić na jedzenie.
Tak kilka dni było ciężkiej pracy a później udoskonalałem wszystko. Zrobiłem sobie nawet pokoik prowizorycznym łóżkiem, naniosłem do środka wielkie kamienie które ułożyłem na środku jakby salony by tam móc rozpalać ogień. Wejście do mojego podziemnego domku zasłaniałem deską cienką by nikt tam nie wpadł a później przykrywałem to wszystko śniegiem by nikt nie próbował się włamać do mojego domku. Szczerze to i nawet można tam było spać i przeczekiwać zamiecie bo były warunki a pomieszczenia zrobiłem ma tyle duże że powietrza by starczyło. Zadowolony z siebie wypełznąłem jeszcze nie dokończonymi a raczej prowizorycznymi schodkami na górę, wszystko schowałem a później podreptałem w stronę ratusza.
Jednak niestety nawet tam nie dotarłem... Czemu? Ano dlatego że drogę zagrodziła mi jakaś zgraja dzieciaków która zaczęła mnie wyzywać od kłamców śmieci i słabeuszy. Ich słowa bolały jak cholera. Mówili że jestem za słaby na syna przywódcy i że nie jestem w ogóle do niego podobny. Racja nie byłem do niego podobny z wyglądu tak bardzo, ale czy to powód do tego by mnie wyzywać? Znowu muszę przechodzić przez te tortury? Znowu mam być wyzywany i wszystko? Dlaczego oni to robią? Przecież ja też mam uczucia.... Czy na prawdę jestem taki zły? Kiedy ze mnie sobie pokpili i mnie popchnęli przez co upadłem, poszli sobie śmiejąc się i gardząc mną, a mnie naszły łzy do oczu. Znowu było to samo... Znowu...
Wytarłem jakoś łzy i wróciłem do ratusza, choć prawdę mówiąc wolałem znowu uciec i już nigdy nikomu się na oczy nie pokazywać, by tylko nie przynosić wstydu mojemu ojcu. Jestem z przypadku i o tym doskonale wiem... Moja matka mnie nie chciała, a ojciec wziął mnie bardziej z litości.... Nikt mnie nie chciał nigdy. Zawszę będę sam. Załamany i smutny poczłapałem do swojego pokoju gdzie zacząłem czytać jakąś książkę pod łóżkiem. Wiem że powinienem leżeć jak normalne dziecko w łóżku, ale tylko tam czułem się teraz bezpiecznie.
Tam był mój mały azyl... Straciłem kompletnie apetyt, więc nie zjadłem nic ponownie i poszedłem po prostu spać, nic nikomu nie mówiąc, bo nie chciałem tacie robić problemów, a z resztą ta jego dziewuch miała niedługo wrócić z jakiegoś innego obozu z ich cudownym i planowanym synem, więc mój czas się tu już kończył i o tym doskonale wiedziałem. Pewnie ta kobieta też ma mnie nakrzyczy jak tamte dzieciaki i będzie kazała się wynosić. I tak mi zleciał cały tydzień i nic nie powiedziałem ojcu a dziewczyna taty przyjeżdżała dzisiaj popołudniu, więc nie zamierzałem wychodzić w ogóle ze swojego podziemnego domku, bo będzie zajęty nią, a ja najwyżej albo przenocuję w domku, z dala od ludzi i wszystkich.
Przez cały tydzień, codziennie musiałem trafiać na tą pięcio osobową zgraję starszych dzieciaków, która ze mnie robiła pośmiewisko czy jak to tam się zwie. Siedziałem więc od rana,bo wstałem o piątej rano bez jedzenia i niczego przez te całe dziesięć dni. Byłem bardzo głodny, a żołądek domagał się bardzo jedzenia, ale nie mogłem nic przełknąć. Dlatego ciągle siedziałem w domku swoim i powoli sobie coś tam jeszcze robiłem, dopracowując inne rzeczy i przy tym odtrącałem jakoś bolesne myśli i chęć płaczu.

< Eric? znajdziesz synusia? xdd Katrina z Chriskiem przyjeżdża xdd >

środa, 10 stycznia 2018

Od Brajana cd.Erica

- Troszkę... - rzekłem spokojnie i cieszyłem się że tata nie jest na mnie zły. Zacząłem też nieco myśleć że może hednak jestem do taty bardziej podobny z charakteru niż z wyglądu. A co do wychodzenia na dwór to już chyba nigdy nie wyjdę z budynku by się pobawić bo znowu się zgubię i tata będzie już wtedy na pewno zły... Choć pewnie znając życie to i w budynku się zgubię i tyle z tego będzie... Najlepiej to w ogóle z pokoju nie będę wychodzić i będą wszyscy mieli ze mną spokój. W dodatku orzeze mnie tata cierpiał bo przecież ma odmrożenia duże od zimna. Cieszyłem się że mnie wtedy znalazł bo bym pewnie tam zamarzł na śmierć tym razem i tyle było by o mnie słychu. Swoją drogą to koń na którym mnie wtedy znalazł był ogromny i czarny jak smoła! Bałem się go bo był nieco straszny. Konie mi się bardzo podobają ale to wielkie stworzenia i wolę się do nich nie zbliżać bo pewnie też mnie nie polubią i później będę chodzić ze zlamaną nogą albo i nawet gorzej. Coś czułem że znowu samotny będę bo na pewno ojciec będzie mieć dużo pracy, a co za tym idzie znowu wszyscy o mnie zapomną. Tak zawsze jest i już chyba taki mój los... Nie minęło wiele czasu bo ciągłe myślenie intensywne w mojej głowie i jeszcze wymarznięcie się na dworze sprawiło że w końcu zasnąłem.
***************************
Minął tydzień i mialem już swój pokój, a na medycznym siedzieć już nie musiałem więc o tyle dobrze ale musiałem brać jakieś leki. Taty u mnie nie było od wczoraj więc siedziałem sam i nawet nic nie jadłem ani nie połem bo bałem się zwyczajnie qyjść z pokoju by się nie zgubić, dlatego ciągle patrzyłem przez okno jak inne dziecie się bawią. Później robiłem rysunki na oknie dzięki parze jaka powstała z moich płuc gsy nachuchałem na okno ale i to mi się w końcu znudziło więc zabralem się za rysowanie ale i to też nie przynosiło mi wielkiej radości. Nie wiedząc co mam ze sobą zrobić odważyłem się wyjątkowo otworzyć drzwi i spojrzałem na wielki korytarz który już samym swoim mrocznym qyglądem mnie straszył mimo czerwonego dywanu biegnącego wzdłuż niego i rozchodzący się na inne strony. Byłem bardzo głody więc tylko to sprawiło że wyszedłem z pokoju bo normalnie bym z niego nie wyszedł ale zbyt glodny byłem. Tak się przyzwyczailem to regularnego jedzenia że mój żołądek już nie potrafił wytrzymać takiej głodówki. Chyba że nic nie znajdę to znowu wtedy będę szukał w śnoegu jakiś korzeni by je zjeść ale na samą myśl o tym obrzydliwym smaku zrobiło mi się niedobrze... Zacząłem więc iść skulony korytarzem i zacząlem szukać niewiadomo czego bo nawet nie wiedziałem czy jesy tu jakaś stołówka czy coś w tym rodzaju. Chwilę tak szedłem aż nagle usłyszałem że po chodach na przeciwko mnie bo tam szedłem, ktoś wchodził w ciężkich butach. Serce zabilo mi szybciej na to i ze strachem i sparaliżowany strachem zacząłem tam patrzeć aż nagle zobaczyłem jakiegoś wielkiego faceta. Wydał mi się straszny i w dodatku miał na sobie mundur wojskowy. Przestraszyłem się go więc szybko zrobiłem nawrót i zacząłem uciekać korytarzem niczym torpeda z powrotem skąd przybylem lecz kiedy się na chwilę obrócilem to nagle w coś uderzyłem a konkretniej w kogoś i tym kimś okazał się mój ojciec który zdezorientowany moim zachowaniem zmarszczył brwi, lecz nic nie zdążył powiedzieć ponieważ szybko schowalem się za jego nogami bo ten straszny facet znowu się wyłonił i tym razem zza zakrętu.

< Eric? ;3 Andrew taki straszny xdd >

wtorek, 9 stycznia 2018

Od Brajana cd. Erica

Nie mogłem uwierzyć w to co słyszę. Nie wiedziałem czy to faktycznie prawda czy może ktoś znowu chce się ze mnie pośmiać. Z drugiej zaś strony Eric jako jedyny dał mi bezpieczeństwo choć już sam nie wiem czy mogę ufać ludziom. Na pewno będzie się wstydził takiego słabeusza jak ja a z resztą on już ma rodzinę i co? Teraz mu się wepchnę do rodziny i zniszcze to co miał? Jego żona bo na pewno jakąś ma skoro to taka ważna osobistość, na pewno mnie nie polubi... Nikt nigdy mnie nie lubi i jestem całkiem sam... Tak zawsze jest... Chciałbym żeby on był moim ojcem ale wątpię czy zasługuję. Zawsze pragnąłem mieć rodzinę i kogoś komu będę potrzebny bo nie chce już żyć w samotności. Nie jedną wigilię spędziłem zupełnie sam w domu bo przecież niańki miały wolne dla siebie a "rodzice" niby mieli sprawy służbowe ale znając życie to pewnie gdzieś się tam bawili daleko beze mnie bo mnie nie chcieli... Szkoda nawet gadać.
- Nie zostawisz mnie? - szepnąłem cicho bo nie chciałem znowu przeżywać bólu samotności. Jeśli mnie nie chciał to wolałem żeby powiedział iź to jednak żart niż żebym miał żyć w kłamstwie.
- Nigdy Cię nie zostawię - rzekł z uśmiechem dzięki czemu ciut podniosłem się na duchu a później znowu poczułem ból w klatce piersiowej bo serce znowu mnie nieco zabolało i straciłwm przytomność.
********************
Nie wiem ile byłem nieprzytomny ale obudziłem się w jakimś nowym miejscu gdzie był biały jak śnieg sufit. Chwile mrużyłem oczy próbując je dostosować bo panującej tu jasności, a później zorientowałem się że mam na twarzy maskę tlenową. Zacząłem się powoli rozglądać i w końcu jakoś się nieco podniosłem i zobaczyłem że leżę na oddziale medycznym. Chwilę tak siedziałem ale zrobilo mi się nudno więc zdjąłem maskę tlenową z twarzy i korzystając że nikt mnie nie pilnuje wyszedłem z medycznego gdzie zobaczyłem ogromny jakby hol i drzwi. No zrobiłem wielkie oczy bo takich rzeczy jeszcze nie widziałem o wszystko było tu ogromne! Zachęcony tym i widząc jeszcze na dworze padający lekko śnieg i to bardzo gruby czmychnąłem na dwór zadowolony. Byłem w krótkim rękawku i w nie za ciepłych spodniach ale byłem nieco przyzwyczajony do zimna. Chasałem sibie po śniegu zadowolony a inni nie zwracali na mnie większej uwagi więc byłem bardzo zadowolony bo mieli własne sprawy. Nieco mnie zaczęło dusić bo od razu z ciepłego powietrza pochasałem w zimne ale lubiłem się bawić w śniegu mimo wszystko. Nie patrzyłem gdzie idę a raczej kicałem po zaspach po prostu dobrze się bawiłem. W pewnym momencie zobaczyłem że zaczęło bardziej padać więc przestałem na chwilę się bawić i zacząłem się rozglądać. Byłem gdzieś głęboko w lesie i nie wiedziałem jak wrócić gdyż śnieg zasypał moje ślady. Nie wiedziałem gdzie zacząć iść, a idąc na ślepo mogłem tylko jeszcze bardziej. Stanąłem więc i zacząłem szukać wzrokiem schronienia. Schowałem się pod świerkiem bo miał duże rozgałęzienia na dole dzięki czemu śnieg pod niego tak nie padał i miałem jakąś osłonę przed wiatrem. Zacząłem się nieco bać bo zrozumiałem że bardzo oddaliłem się od bezpiecznego miejsca i bałem się że tata bardzo się na mnie zezłości za to że wyszedłem bez jego pozwolenia. Znowu nawaliłem i sprawiłem komuś problem... Dlaczego ja zawsze muszę wszystko psuć? Już chyba będzie lepiej jak tu zamarznę... Skuliłem się w ciasną kulkę próbując się choć troszkę ogrzać i tak siedziałem skulony i czekałem na nie wiadomo co bo byłem pewny że mnie mają gdzieś, bo po co komu taki bachor który przynosi same problemy? Nikomu... Śnieżyca przybrała na sile a ja kryłem się pod drzewem mając nadzieję że to niedługo minie.

< Eric? ;3 znajdziesz synusia? Xd >

poniedziałek, 2 października 2017

Od Brajana cd. Erica

Spałem dzisiaj dość twardo i długo. Byłem bardzo wyczerpany zwłaszcza po tym wszystkim. Bałem się gdy wtedy mnie porwali i nadal bałem się że znowu mnie porwą, lecz tym razem zrobią mi większą krzywdę. Najbardziej się wystraszyłem jak tam wtedy u nich leżałem i przyłożyli mi tą szmatkę z śmierdzącym płynem czy tam substancją....
Bałem się wtedy że chcą mnie zabić czy coś! Byli straszni... Zwłaszcza że mnie jeden z nich uderzył w głowę, a co ja miałem innego zrobić? Bałem się, nie chciałem żeby zrobili mi krzywdę! Co ja niby takiego zrobiłem? Ja tylko chcę żyć sobie spokojnie tam gdzie jest ciepło... Już nawet mogę jedzenia nie dostawać, ani koców, byle by tylko pozwolili mi spokojnie żyć. Nie chcę być już sam... Nie chcę znowu by ktoś mnie zostawił.
Czym sobie na to zasłużyłem? Co takiego zrobiłem? Jestem tylko dzieckiem. Czy to takie złe że pragnę być wreszcie zaakceptowany przez kogoś? Jak widać jestem jakimś dziwolągiem, któremu nie jest to dane... Jestem pewien że Eric też mnie wyrzuci, a ludzie z obozu będą mnie krzywdzić... Znowu zostanę sam jak zawsze.
Znowu będę słuchać ciszy wokoło mnie. Będę nasłuchiwać szumu wiatru, który będzie moim jedynym towarzyszem. Jedynym towarzystwem jakie dostałem od losu, bo nikt mnie nigdzie i nigdy nie chce. A to mam nie takie włosy, a to jestem głupi, a tu nie powinienem się odzywać bo wstyd, a tu nie takie ubrania, a tu nie taki kolor oczu, nie taki charakter, a nie robisz tego co tamten, dlaczego tak a nie inaczej i tak w kółko!
Ja naprawdę chcę by mnie w końcu ktoś w życiu zaakceptował! Tak bardzo chcę! Poczułem jak znowu zabolało mnie serce. Czułem się taki zagubiony i ciągle starałem się wszystkim pod pasować by tylko mnie zaakceptowali. Zawsze zazdrościłem tym co byli akceptowani i lubiani... Kiedy widziałem jak się razem śmiali czy żartowali. Ja tego nigdy nie zaznałem i raczej już nigdy nie zaznam. Kto w końcu chce takiego śmiecia jak ja?
Mnie nawet rodzice nie kochali... Założę się że tylko tak mówili że mają pracę, a mnie odwiedzali tylko dlatego że moje niańki miały mnie dość, choć i tak nie pokazywałem im się na oczy, ale trzeba było mi w końcu ten jeden raz dziennie dać jeść! Z pozoru normalny sen znowu przerodził się w bolesne wspomnienia, jak rówieśnicy mnie nie akceptowali i wszystko. Pamiętam jak pytałem nie raz jedną z moich niań co jest ze mną nie tak, że tak wszyscy mnie nie lubią. Ona zawsze odpowiadała, że zadaje za dużo pytań i że bzdury po łbie mi jak zawsze chodzą po głowie i zająłbym się czymś pożytecznym, a nie myśleniem o głupotach, bo mi to nie wychodzi w ogóle.
Tak zawsze było, więc w końcu załamany tym wszystkim zamknąłem się jeszcze bardziej w sobie. Nie miałem wsparcia w nikim. Zupełnie nikim! W końcu załamany się obudziłem i zobaczyłem że jest tu też Eric, jednak i tak było mi bardzo przykro, choć obserwowałem go z zaciekawieniem. Był bardzo umięśniony, więc zapewne był bardzo silny, nie to co ja takie marne i nic nie warte chuchro... Szkoda było na mnie jedzenia i tyle... Ludzie wiedzą że nic ze mnie nie będzie, dlatego mnie porzucają. Potrzebują silnych ludzi, a taki jak ja, który przeżył tylko dzięki cudowi nikomu nie potrzebny. Po chwili zorientowałem się że Eric coś do mnie powiedział lecz ja nie potrafiłem sobie przypomnieć, co więc spuściłem głowę. Tylko to potrafiłem. Czołgać się przy ziemi i spuszczać głowę jak zawsze gdy coś zbroiłem. Oni też się mnie pozbędą to tylko kwestia czasu... Ludzie z obozu mnie nie lubią, bo dla wszystkich jestem tylko problemem... Mogłem umrzeć, tak było by lepiej - pomyślałem a łzy rozpaczy zaczęły cieknąć mi po policzkach.

< Eric? ;3 pocieszysz go jakoś? xdd Wrócimy do obozu czy coś? xdd Jak zareagują na niego ludzie? xdd On się będzie za Tobą chował przerażony xdd >

sobota, 23 września 2017

Od Brajana cd. Erica

Bolało mnie wszystko, a najbardziej jednak moja biedna głowa. Czułem jak mi pulsuje, zupełnie jakby miała mi zaraz eksplodować czaszka! Tak bardzo się bałem że coś mi złego zrobią! Już samo to że mówili w innych językach dość groźnie i podniesionymi tonami mnie przerażała, nie mówiąc już o porwaniu mnie.
Do oczu napłynęły mi łzy i miałem przeczucie że niedługo stanę się tym niewolnikiem i będę umierać w męczarniach lub żyć, bo zapewne będą chcieli mnie pomęczyć zanim im padnę. Straciłem całą nadzieję że im ucieknę.
Było ich więcej niż mnie, a poza tym byli silniejsi od mnie. Mieli broń i psy z tego co słyszałem, bo w oddali czasem było słychać szczeknięcia.
- Lasciala alla fine! È uno schiavo! - usłyszałem w innym języku.
- Es sólo un bebé ... Innocent! - odpowiedział mężczyzna w moim wieku.
- Non parlare con me in spagnolo! - wrzasnął coś do niego inny, przez co się wzdrygnąłem w gorączce i odruchowo skuliłem.
- Parlo quanto voglio! È solo un ragazzo, perché stai facendo questo?! - krzyknął znowu ten obok mnie, lecz tym razem chyba w jego języku.
- Sei un pazzo! Questo bambino sarà venduto e finito! - wrzasnął mężczyzna i zaczął się do niego zbliżać.
- Что это за шум?! - doszedł kolejny głos i usłyszałem zbieganie kogoś po schodach.
- Босс идиот не хочет бросать ребенка! - warknął chyba Włoch do Rosjanina, bo wszędzie rozpoznam język Rosjan.
- Адам отсюда! - krzyknął Rosjanin do tego obok mnie, co ciągle był przy mnie.
- Нет! Я никуда не пойду! - wrzasnął stanowczo, a ja powoli zaczynałem się odsuwać do ściany, a później jakoś udało mi się wstać i czmychnąć cieniem na górę po schodach, kiedy oni się tak kłócili, lecz moje nadzieje że stąd ucieknę były niestety szybko rozwiane, bo zaraz usłyszałem za sobą bieg, a w następnej chwili poczułem jak mnie ktoś złapał za bluzkę za moją głową i gwałtownie podniósł do góry.
- Non farà funzionare il bambino, nemmeno avere la possibilità! - warknął wściekle znowu Włoch, przez co załkałem ze strachu, bo trzymał mnie jak szmacianą lalkę i nie ukrywałem że mnie to naprawdę bardzo bolało… Nie wiedziałem dlaczego mi to robią, przecież nic złego im nie zrobiłem. Ba! Nawet ich nie znałem!
- Zostaw go! - usłyszałem za sobą i znowu usłyszałem czyjś bieg.
- Chciałbyś! - warknął ten co mnie trzymał i uderzył mną o ścianę, przez co zaryłem mocno głowa w ścianę raniąc się do krwi. Bolało strasznie i poczułem jak zaraz wszystkie siły ze mnie uchodzą, a ciepła ciecz zaczęła zalewać mi głowę.
- Zostaw go! - warknął i usłyszałem uderzenie, lecz nie było ono wymierzone we mnie… Ja upadłem na schody, obijając swoje kruche kości o nie jeszcze bardziej. Spadłem ze schodów na sam dół i zacząłem niesłyszalnie płakać z potwornego bólu. Nie mogłem się przez to ruszać, lecz na schodach trwała jakaś bijatyka. Chwilę tak jeszcze poleżałem jakby o mnie zapomnieli, a w następnej chwili zobaczyłem czyjeś ciężkie buty. Stały obok mnie i na pewno właściciel nich stał teraz nade mną i się patrzył.
Przeraziłem się, bo bałem się że zaraz mnie pokopie albo zrobi inne przerażające mi rzeczy, lecz ku mojemu zdziwieniu to wcale nie nastąpiło. Zamiast tego podniósł mnie delikatnie, lecz ja załkałem z bólu cicho.
- Ciii, już dobrze – szepnął mi ktoś i delikatnie położył mnie na łóżku, przykrywając dwoma kocami. Mimowolnie się zatrząsłem, bo go nie znałem, a poza tym widziałem jak przez mgłę – Cichutko – szepnął mi znowu, głaszcząc mnie delikatnie po głowie i po chwili poczułem że zajmuje się moją raną. Szarpnąłem się słabo w geście rozpaczy, lecz szybko mi to uniemożliwił bym dalej tego nie robił. Wtedy zdałem sobie sprawę, że kłótnie ucichły. Nie mogłem się jednak rozejrzeć, bo ten który mnie położył na łóżku, przyłożył mi jakąś szmatkę do ust, przez co się szarpnąłem przerażony że chce mnie udusić.
- Ciiii…. Ci! - znowu usłyszałem jego głos, a w następnej chwili poczułem smród jakiejś substancji. Wziąłem dwa szybkie wdechy, które mnie otumaniły, a po trzecim straciłem przytomność.
**
Kiedy wreszcie zaczynałem się budzić, poczułem znajomy dotyk, który od razu rozpoznałem i otworzyłem szybko oczy. Kiedy ujrzałem Erica ucieszyłem się a wtedy mnie pogłaskał po głowie delikatnie jak to miał w zwyczaju, a ja zamruczałem cicho jak kot. Uwielbiałem głaskanie.
- Dzień dobry - szepnął spokojnie - Przepraszam za to co się stało... Pewni bardzo źli ludzie cię zabrali a ja nie mogłem ich powstrzymać, ale teraz już jest dobrze i do nich nigdy nie wrócisz - dodał jeszcze głaszcząc mnie po głowie - Przepraszam...
- Nie Twoja wina tato – wymsknęło mi się, przez co miałem nadzieję że nie będzie na mnie zły, ani ze mnie nie uderzy… Chciałem się zbliżyć, ale jednak zaraz zesztywniałem w bezruchu, bo zobaczyłem dwa wielkie psy, jeżące się za nim, a do oczu naszły mi łzy strachu.

< Eric? ;3 zapomnieliście o psach xdd Niech zacznie się rzeźnia zemsty Erica xdd >

piątek, 22 września 2017

Od Brajana cd. Erica

Nie mogłem po prostu w to jakoś uwierzyć. On chciał mnie bronić i wszystko? Jest dla mnie po tym wszystkim taki miły i troskliwy? No po prostu nie mogłem wyjść normalnie z szoku! W dodatku to wspaniałe jedzenie… Moje polędwiczki, które tak uwielbiałem! Jednak z drugiej strony nadal bałem się że mnie zostawią czy coś, że to może być tylko jakaś pułapka, albo złudzenie przed śmiertelne kiedy się zamarza na śmierć i koniec z człowiekiem.
Mimo wszystko jednak rzuciłem się na jedzenie jak wygłodniałe zwierze, bo w końcu znowu przez te pięć długich dni jadłem tylko same korzenie. Ręce mnie nieco bolały, bo jednak poraniłem się przy kopaniu dziur w śniegu, a następnie ziemi, lecz i tak sfutrowałem wszystko co mi dali, plus wylizałem jeszcze cały talerz tak że aż lśnił. Jak ja uwielbiałem polędwiczki! Pychotki! Później dostałem jakieś leki po których poczułem się znowu senny i zasnąłem na łóżku.
**
Kiedy się obudziłem, Erica nigdzie nie było, przez co myślałem iż kolejna osoba jednak kłamała i mnie całkowicie opuściła… Co ja sobie myślałem? Kto by przecież zechciał takiego kundla jak ja? - pomyślałem sobie i mój miś także zniknął, więc się bardzo zasmuciłem i cudem odgoniłem od siebie łzy. Ku mojemu zdziwieniu było bardzo ciemno, lecz mój wzrok dość szybko dostosował się do panujących tu ciemności.
Słyszałem w oddali za to wystrzały broni palnej. Bardzo dużo wystrzałów i nie wiedziałem co mam o tym wszystkim sądzić. Kiedy wstałem jakoś z łóżka przerażony tym wszystkim usłyszałem za sobą szelest, więc od razu odskoczyłem błyskawicznie i zacząłem uciekać.
- Черт! Поймайте этого ребенка! - usłyszałem warknięcie w innym języku którego zupełnie nie znałem.
- Сэм пошевелится и поймает его! - doszedł kolejny głos i ktoś mnie zaczął gonić, przez co byłem jeszcze bardziej przerażony. Kiedy chciałem dobiec do drzwi i chwycić za klamkę by uciec na korytarz, wtedy ktoś brutalnie powalił mnie na ziemie, przez co chciałem krzyknąć, lecz ten ktoś zdążył zasłonić mi usta ręką.
- Я не убегу – zarechotał ten co mnie złapał, a ja się trzasłem jak osika, plus pociekły mi z oczu łzy. Nie wiedziałem co się dzieje, oraz czego ci ludzie ode mnie chcą. Nawet ich nie rozumiałem!
- Мы избавимся от него, и это будет хорошо – zarechotał jego towarzysz, co mnie przeraziło tak jakby instynktownie i starałem się wyszarpnąć lecz na marne, bo był znacznie silniejszy ode mnie.
- Спокойствие! Вы пришли с нами – dodał ten co mnie trzymał, po czym mnie uśpili, a wszystkie dźwięki wystrzałów i innych rzeczy ucichły…
**
Kiedy się obudziłem, byłem przykryty ciepłym kocem i leżałem na jakimś materacu w strasznie zimnym i wilgotnym miejscu, prawdopodobnie piwnicy. Okna były zabite deskami i płytami, więc nic a nic nie było przez nie widać. Głowa mnie strasznie bolała i czułem się otumaniony, więc bałem się iż coś mi wstrzyknęli. Byłem kompletnie zdezorientowany i nie wiedziałem co się dzieje, oraz o co w tym wszystkim chodzi.
Chciałem się podnieść, lecz byłem zbyt słaby i chyba miałem wysoką gorączkę. Widziałem w sumie jak przez mgłę, przez co jeszcze bardziej czułem się zdezorientowany. Byłem przerażony! Jakoś sobie to poukładałem że musiał mnie ktoś porwać, tyko kto i dlaczego? Nie mogłem się nad tym dłużej zastanawiać, ponieważ poczułem zimno na swoim czole przez co się wzdrygnąłem i jęknąłem żałośnie z bólu i strachu jednocześnie.
- Idiotas! ¡Lo secuestraste y está muy enfermo! - usłyszałem czyjś podniesiony głos, przez co byłem niespokojny i nerwowo kręciłem głową, próbując zrzucić zimne coś z głowy, lecz wtedy poczułem jakiś ciężar na nim więc zapewne ktoś położył mi rękę na mojej głowie, by czasem zimny okład nie spadł mi z głowy.
- No estoy interesado en esto. Se vende y termina. Lo que sigue con su hijo no es mi problema – powiedział coś inny głos.
- Es sólo un niño! ¡Él es el hijo del líder idiota! - powiedział ten co trzymał mi rękę na czole.
Dalej niestety nie wiedziałem co się dzieje, ponieważ byłem zbyt słaby, a z resztą i tak bym nic nie rozumiał… Straciłem przytomność ponownie i miałem nadzieję że nie zrobią mi krzywdy.

< Eric? ;3 porwali go szpiedzy którzy zdradzili anarchy xdd zabili tamtych dobrych i go porwali i zrobili najazd innymi by odwrócić uwagę Erica i w ogóle xdd Znajdziesz go? Xd Oni już wiedzą że to jego syn biologiczny, dlatego go porwali bo nie uznali go w ogóle za przywódcę i chcą go dobić sprzedając go czy coś xdd >

czwartek, 21 września 2017

Od Brajana cd. Erica

Kiedy widziałem tamte dzieciaki, bolesne wspomnienia powróciły, przez co miałem ochotę krzyczeć płakać i uciekać jednocześnie. Nie chciałem być znowu upokarzany, nie chciałem czuć znowu tego bólu, gdyż ktoś się ze mnie wyśmiewa, bo jestem inny, gorszy i w ogóle. Czy to moja wina że aż tak bardzo się różnię?
Że ja pragnę tylko robić wszystko dobrze i być grzecznym? To moja wina że mam takie włosy, taki wzrost, taką budowę ciała i wszystko? Nie… Taki się urodziłem i tego nie zmienię, lecz inni woleli się ze mnie nabijać.
Oni mieli niezły ubaw, lecz dla mnie każde ich słowo było ciosem prosto w serce. Nie wiem nawet kiedy znalazłem się z Ericem znowu w pokoju! Po prostu nie zarejestrowałem tego momentu i tyle… Wtulałem się w niego, jak w jakiś najdroższy skarb, szukając u niego bezpieczeństwa, a bolesne wspomnienia nadal nie chciały odejść z mojej podświadomości.
***********
Była sobota, a konkretniej ranek, gdzieś około godziny dziesiątej rano. Jak zwykle otworzyłem oczy i ujrzałem swój jakże znajomy sufit pokoju, który był biały, lecz miał poprzyklejane małe gwiazdki, księżyce oraz jakieś tam spadające gwiazdy które w nocy świeciły na biało, tworząc efekt jakby się spało na dworze. Cóż…
Do prawdziwych gwiazd im było bardzo daleko, a poza tym prawdziwe gwiazdy były przepiękne, a te to przy nich wymiękały. Westchnąłem cichutko i spojrzałem na kalendarz który wisiał nieopodal mnie na ścianie. Niedługo miały być święta, a ja miałem wolne nie mówiąc już o tym że byłem chory i musiałem leżeć w łóżku.
Pani Agnes tylko czatowała, żeby zaraz wparować do mojego pokoju i na mnie na krzyczeć że nie leżę w łóżku, lecz co ja poradzę że czasami musiałem iść do łazienki, by załatwić swoje potrzeby? Eh… Nikt mnie tu nigdy nie zrozumie. Czuję się jak jakiś kosmita z innej planety czy tam galaktyki, który został zmuszony do życia pośród ludzi w ich świecie i który nie potrafi się w ich świecie odnaleźć przez swoją inność. Podniosłem się ledwie do siadu i odkryłem że głowa dalej mnie strasznie boli, więc gorączka wcale mi nie spadła. Zatoki miałem całe zawalone, przez co ciężko było mi oddychać, nie mówiąc już o tym że ciągle smarkałem ile fabryka dała i kaszlałem mokrym kaszlem, cokolwiek to znaczy…
Jak zwykle zakasłałem kilka razy, wypluwając dziwną, kleistą i żółtą wydzielinę, która ani trochę mi się nie podobała, lecz jak zwykle wszystko wytarłem w chusteczkę, która następnie wylądowała w koszu na śmieci, a ja na drżących nogach podniosłem się i poszedłem do łazienki, którą miałem na szczęście w swoim pokoju że tak to powiem. Nie musiałem się dzięki temu męczyć z wychodzeniem na zimny korytarz, gdzie pewnie jeszcze bardziej bym się załatwił. Mówię wam cudowne wolne i cudowne święta się wręcz zapowiadały z taką chorobą…
Mięśnie mnie strasznie bolały i drżały z byle jakiego wysiłku. Łapczywie i ciężko brałem powietrze przez usta, bo przez zatkany i jednocześnie cieknący nos nic z powietrza nie chciało przelecieć do moich płuc, tak więc musiałem się męczyć. Swoją drogą to katar chyba mnie najbardziej męczył wraz z gorączką… Była mi strasznie zimno i czułem się jakby w ogóle nie palono w piecu. Spojrzałem w lustro, które było przystosowane do mojego wzrostu i w sumie to sam się przeraziłem swoim stanem! Podkrążone oczy, czerwony i bolący nos, rumieńce na twarzy wywołane przez gorączkę. Wyglądałem jak istny zombie!
Do tego moje kłaki opadły mi na oczy i były w artystycznym nieładzie, więc to też dawało efekt…. Hm…. Beznadziejny że tak to powiem. Szybko załatwiłem swoje potrzeby w toalecie, po czym zupełnie wyczerpany tym niewielkim wysiłkiem, padłem na łóżko i przykryłem się po same oczy, kuląc się przy tym by zyskać nieco więcej ciepła.
Światło jak zwykle mnie raziło, mimo iż wszystkie rolety były zasłonięte, lecz i tak miałem wrażenie że najmniejszy promyk światła mnie teraz zabije, albo wprowadzi mnie do siata chaosu, gdzie będę odczuwać tylko i wyłącznie ból. Samo to że gdy miałem otwarte oczy sprawiało, iż ból głowy stawał się jeszcze bardziej nieznośny, więc je szybko zamknąłem i starałem się znowu zasnąć. Wiedziałem że z jedzenia będą nici i tak, bo przecież dla mnie jeden posiłek dziennie się tylko należał, bo przecież jakiemuś bachorowi bogatemu nie będą przynosić i robić tyle jedzenia. Oddychałem ciężko i bardzo mnie to wszystko męczyło.
Kiedy znowu już przysypiałem, nagle poczułem czyjąś rękę na swoim czole, co mnie zdziwiło, lecz jakoś zdołałem rozchylić nieco żałośnie słabe powieki i zobaczyć jak przez mgłę mamę! Byłem w niezłym szoku, lecz z drugiej strony nie miałem okazji się z tego cieszyć iż przyjechali w końcu. Zaraz obok niego zobaczyłem zmartwioną minę ojca, któremu najwyraźniej w świecie nie podobała się moja choroba.
- Mamo… - szepnąłem tylko słabym, zachrypniętym tonem głosu, mrużąc bardzo oczy, nie mówiąc już o tym że wypowiedzenie tego słowa sprawiło wiele bólu dla mojego gardła jak i uszu, które były wyjątkowo wrażliwe na nawet najcichszy szmer.
- Ciii…. Mama tu jest z tatą, już dobrze – szepnęła, zupełnie jakby wiedziała co teraz czuję i nakryła mnie jeszcze dwoma ciepłymi i grubymi kocami. Tata zaś pogłaskał mnie bardzo delikatnie po głowie i widziałem zmartwienie w jego oczach, co u niego było wielką rzadkością, bo on zazwyczaj nigdy nikomu nie pokazywał swoich uczuć.
- Musimy wezwać lekarza, jest z nim bardzo źle – szepnął do mamy cicho.
- Już wezwałam i tu jedzie – rzekła mama siadając na krawędzi mojego łóżka.
Później byli już cicho i tylko siedzieli przy mnie, głaszcząc mnie co jakiś czas, dzięki czemu czułem się bezpiecznie. Bardzo mi ich brakowało i nie chciałem żeby ode mnie odchodzili, co nie raz dawałem im znać. Przykładowo trzymałem mamę za rękę i nie chciałem jej puścić. Zupełnie jakbym bał się tego iż zaraz mi cieknie lub jakimś magicznym sposobem wyparuje, zostawiając mnie znowu samego i ciężko chorego w łóżku i w pokoju.
W sumie to już bardzo dawno nie byłem aż tak chory i w simie się dziwiłem że przy takiej liczbie chorób, jakoś wracałem do zdrowia i normalnie funkcjonowałem. Później przybył lekarz, który bardzo delikatnie i dokładnie mnie zbadał, po czym stwierdził że mam ciężkie zapalenie płuc pomieszane z grypą, więc musieli mnie wziąć szybko do szpitala.
Rodzice jednak powiedzieli że nigdzie nie będą mnie zabierać, mimo iż lekarz im tłumaczył że to konieczne bo mogę umrzeć, co swoją drogą mnie przerażało, lecz oni uparli się jak woły, że załatwią specjalistyczną opiekę u nich w domu i koniec. No i w sumie tak się stało, bo latali wokoło mnie lekarze, którzy co po chwilę mi coś podawali, miałem podłączony tlen, bo miałem jakąś dziwną maskę na twarzy i jakoś to w sumie szło.
Niestety wyzdrowiałem dopiero po ponad miesiącu, co skutkowało zaległościami w szkole… Swoją drogą to się dziwiłem że mnie posyłają do szkoły, skoro mogłem mieć przecież normalnych nauczycieli w domu, czyli tam jakieś indywidualne nauczanie, co by mi lepiej odpowiadało. Rodzicie i tak mieli mnóstwo pieniędzy, więc nie rozumiałem skąd to wszystko u nich się bierze. Moim zdaniem lepiej bym się uczył z domu, ale jak widać oni mieli zupełnie inne zdanie niż ja. Kiedy wróciłem do szkoły i zasiadłem w swojej pojedynczej ławce w szkole, od razu wyczaiły to dzieciaki z mojej klasy, a konkretniej Sebastian, Iwan, Mark, Dany i Patryk. Oni mi przeważnie dokuczali i byli wręcz moimi katami.
Bałem się ich i nawet byli ode mnie starsi o rok, lecz zachowywali się o wiele bardziej dziecinnie niż reszta dzieciaków w moim wieku czy też dużo młodszych. Kiedy mnie spostrzegli, uśmiechnęli się do mnie chytrze, przez co po plecach przeszedł mi zimny dreszcz i odruchowo zacisnąłem niewielki tornister w dłoniach.
Chcieli do mnie podejść, lecz wtedy rozbrzmiał się dzwonek na lekcje, więc zaraz do klasy w grasowała pani Purtii, która nienawidziła, kiedy jej uczniów nie było w ławkach, więc o tyle dobrze że im się za to dostało i za karę dostali dziesięć zadań oraz mieli mieć rozmowę z rodzicami, bo to była twarda babka i nie owijała w bawełnę nigdy… Rządziła twardą ręką i w sumie dzięki niej kolejny dzień był dla mnie wielkim darem, gdyż zazwyczaj wtedy mnie nie gnębili gdyż stracili najzwyczajniej chęci po takich akcjach.

******************
- Ciii… Nie bój się! Już dobrze Brajanku nie bój się, nic Ci nie grozi – usłyszałem uspokajające szepty Erica, więc dopiero teraz się zorientowałem iż płaczę oraz się trzęsę, mocno się w niego wtulając. W sumie to naprawdę traktowałem go jak ojca, choć wiedziałem że nie pozwoli mi na to… Byłem mu zupełnie obcy, a nikt nie chce wychowywać i przyjmować pod swój dach obcych dzieciaków. Byłem tylko takim tymczasowym zwierzątkiem, które miał zamiar oddać później innym i tego byłem pewien w stu procentach.
Znowu poczułem że przyprawiam tylko wszystkim zmartwień. Byłem teraz w końcu w obcym miejscu, a Ci ludzie którzy mnie złapali po mojej ucieczce, to muszą być jacyś jego znajomi czy coś w tym rodzaju, więc zapewne niezłego bigosu m narobiłem. Choć w sumie to najbardziej się bałem tych wszystkich ludzi w obozie, bo nie byli do mnie zbyt przyjaźnie nastawieni, a ja nie chciałem by mnie skrzywdzili…
No nie oszukujmy się, ja w porównaniu z dorosłym mężczyzną, kobietą czy też nastolatkiem, gdzie mam chore serce i wszystko, miałbym raczej marne czy też zerowe szanse na przeżycie tego. Była by też kolejna opcja ucieczki, ale to też nie zawsze się sprawdza i udaje, jak to było w tym przypadku, gdzie złapał mnie ten cały Robert. W dodatku ludzie z obozu Erica wydawali mi się tacy… Źli jakby na mnie że w ogóle mam czelność zawracać głowę właśnie Ercowi, czego w ogóle nie rozumiałem! To jakiś prezydent czy co?!
- Nie chcę tam wracać – rzekłem w końcu zapłakany i lekko osmarkany, co musiało pewnie paskudnie wyglądać z jego perspektywy. Mogłem mu przecież zabrudzić jego ubranie, które zapewne było bardzo cenne i ciepłe oraz praktyczne, lecz niestety nic nie mogłem na to poradzić, gdyż byłem zrozpaczony i mało mnie w tej chwili obchodziło ubranie czy też wygląd. Chciałem się tylko wypłakać i powiedzieć co mi leży na sercu, bo nigdy nie mogłem się nikomu zwierzać, bo zazwyczaj jeszcze większa kara mnie za to spotykała, bądź niezrozumienie czy też śmiechy innych. Czułem że w końcu nie dam rady już dłużej tego wszystkiego w sobie dusić… Z resztą jestem dzieckiem, więc co ja na to mam poradzić?
Mam słabą psychikę i tego nie ukrywałem i nie ukrywam. Pragnąłem poczuć się w końcu bezpiecznie, być kochanym i dobrym dzieckiem oraz by ktoś w końcu mnie wysłuchał czy też chwalił. Marzyłem o dobrym i ciepłym domu z kochającą rodziną i podczas mojej wędrówki, tylko to przytrzymywało mnie przy życiu.
- Ciii… Już tam nie wrócisz nie płacz kochanie – mówił bardzo spokojnie i poczułem jego rękę jak mnie głaszcze po plecach.
- Mam dość nie chcę! Nie chcę, nie chcę, nie chcę! Znowu będzie to samo, dlaczego oni wszyscy mi to robią? Co ja im takiego zrobiłem? Ja chciałem tylko dobrze! Chciałem mieć przyjaciół, a oni mnie gnębili, straszyli i się śmiali! Nie miałem nikogo, a w domu też od niań mi się co po chwilę za nic dostawało, a to wcale nie była moja wina tylko ich! Oni mi darli zeszyty, oni mi niszczyli kredki, ołówki i długopisy, oni oblewali mnie wodą w toalecie, oni wyrzucali mi śniadanie z plecaka do rzeki… Oni… Oni… Oni… Byli straszni! Czemu mi to robili?! Mnie to tak bardzo bolało… Bałem się ich… Bili mnie, kopali, a byli starsi ode mnie! Nie chcę żyć… Ciągle wszystkim przeszkadzam i wszyscy mnie nienawidzą! Gdzie nie pójdę ciągle mnie nie chcą, są na mnie źli, ciągle coś robię źle, nie tak i mówią mi co mam robić, a ja się naprawdę bardzo staram! - mówiłem ciągle przez łzy, chowając twarz i mówiąc zrozpaczony w jego klatkę piersiową – Zaraziłem ludzi z obozu, lecz oni mnie nie lubili jeszcze przedtem… Widziałem ich wzrok… Umiem go już rozpoznawać po tym wszystkim… Co robię ciągle źle? Naprawdę tak wszystkim przeszkadzam? Ja chcę tylko to co mają inni… Ja tego nie miałem… Dlaczego? Dlaczego mnie tak wszyscy źle traktują? - łkałem ciągle mocząc mu całą koszulkę – Powinienem umrzeć, jestem złym dzieckiem, złym człowiekiem! Powinienem skonać za to wszystko w męczarniach, skoro jestem taki zły i nie dobry i nie doskonały… Przeze mnie się rozchorowałeś… Przeze mnie źle się czujesz… Powinienem paść na tym mrozie i umrzeć, tak było by najlepiej dla wszystkich! Jedna gęba mniej do wykarmienia i jednego głupiego bachora mniej – wydusiłem w końcu wszystko z siebie, co wcale nie było łatwe, zwłaszcza po tak długim czasie kiszenia tego wszystkiego w sobie. Byłem gotowy na cios z jego strony, że mnie zaraz odrzuci, albo pchnie na ścianę wyzywając od głupich bachorów, które odzywają się bez pytania, jak to miały w zwyczaju moje nianie gdy się odezwałem nie proszony w żaden sposób. Teraz nasuwało mi się pytanie… Czy w niebie też nie ma dla nie miejsca? Czy będą mnie tak chcieli? Ja tylko pragnąłem jednego! Miłości ze strony swojego rodzica czy też opiekuna, lecz raczej nigdy tego nie zaznam, bo w końcu jestem tylko głupim bachorem.

< Eric? ;3 pocieszysz go jakoś? Xdd on jest zrozpaczony ;c potrzebuje dużo tulenia i uwagi xdd >

wtorek, 19 września 2017

Od Brajana cd. Erica

Nie wiedziałem co się ze mną dzieje… Czułem tylko uderzenie w kar i zimno śniegu na mojej twarzy i klatce piersiowej gdy upadałem na zamarzniętą ziemię. To uderzenie bardzo zabolało, lecz w sumie może i sobie na to zasłużyłem? Być może czeka mnie teraz niewola przed którą tak usilnie uciekałem? Za to co zrobiłem należy mi się kara… I tak nikt normalny mnie nie chce i tylko co po chwilę przysparzam innym kłopotów.
Żałuję że się w ogóle urodziłem. Jestem bezużyteczny. Inni wiedzą co chcą robić w życiu, są kochani, potrzebni a ja co? Zawsze wszyscy byli ze mnie nie zadowoleni, ciągle robiłem coś źle i nikt mnie nie chciał. A ja się tak starałem być dobry…
Starałem się pomagać jak tylko mogę, starałem się uczyć jak najlepiej, starałem się być koleżeński, pomagać innym, pocieszać czy coś, lecz i tak zawsze spotykało mnie rozczarowanie w postaci złości na mnie, śmiechu, obrażania i innych rzeczy.
Zawsze mnie popychano, bito w szkole kiedy nikt nie widział, grożono, niszczono zeszyty i wypracowania, łamano kredki… Nawet pamiętam że kiedyś zniszczyły mojego ulubionego misia z którym zazwyczaj chodziłem, bo dostałem go od mamy… Rozerwali mu główkę i rączki… Pamiętam że bardzo wtedy płakałem i byłem zrozpaczony. Nauczycielka i tak nic nie zrobiła tylko kazała mi wracać na lekcje bo jak nie to dostanę uwagę i karę w postaci stania w kącie oraz tam kilka zadań dodatkowych.
W sumie to i tak zawsze ja dostawałem te kary i zadania, choć oczywiście nie słusznie bo byłem karany za nic… A to oni się nade mną znęcali, to mieli najlepiej! Nie rozumiałem wtedy co jest ze mną nie tak. W końcu nawet przestałem się odzywać, tylko od razu szedłem ze spuszczoną głową do kąta i nie odzywałem się do nikogo i niczego. Siedziałem sam w kącie, w ławce i udawałem jakby że mnie nie ma.
W sumie to czułem się nieco jak duch albo jak powietrze. Nowi w klasie też mnie unikali jak ognia czego nie rozumiałem. Śmiali się z moich blond włosów i chudości, a co ja miałem poradzić na to iż nianie dawały mi tylko raz dziennie jeść, a jak dostawałem dwa to uznawałem to za jakieś święto! Najgorsze było to że w domu wcale łatwiej nie miałem, bo też mi się dostawało za to że podarli mi zeszyty i w ogóle.
Cierpiałem w milczeniu, bo wiedziałem że i tak mi nie uwierzą, a jeśli już to dostanę w twarz z liścia za odzywanie się nie pytanym. Następnie zawsze szedłem do swojego pokoju i się w nim zamykałem, a kiedy przyszła pora na jedzenie, to zazwyczaj słyszałem głośne walenie pięścią w drzwi i wrzeszczenie „jedzenie bachorze”. Zostawiały mi zawsze jedzenie na ziemi, na tacy jakbym był w jakimś więzieniu. W sumie to i tak się czułem.
Dla mnie chodzenie do szkoły był torturą i w sumie to się nawet cieszyłem iż tyle chorowałem, bo przynajmniej mnie wtedy nie dręczyli inni uczniowie. Dobra wracając jednak do tematu, to zacząłem się powoli budzić ze snu i od razu poczułem że ktoś obok mnie jest. Czułem ciepło, więc w pierwszej chwili myślałem iż umarłem zamarzając na tym mrozie na śmierć, lub że ktoś mnie po prostu zabił bo nie opłacałem się zwyczajni na niewolnika czy coś. Otworzyłem powoli słabe powieki i ujrzałem nieznany mi pokój.
Było tu ciemno, a jedynym źródłem światła były zapalone świece lub lampy naftowe, zupełnie jak w średniowieczu, a przynajmniej tak czytałem w książkach. Było tutaj dużo mebli o ciemnym drewnie, które swoją drogą było bardzo ładne. Były też tutaj czerwone dywany ze złotymi zdobieniami, niczym w jakiś komnatach królewskich oraz wielkie łoże, na którym obecnie leżałem z czarną pościelą, lecz po bokach miał też nieco czerwonego dla ozdoby.
Po mojej prawej stronie znajdywało się też duże biurko oraz krzesło, a na samym środku pokoju był wilki stół z dwoma krzesłami. Znajdował się tu też kamienny kominek. Dłużej się nie rozglądałem, bo zobaczyłem obok siebie jakiegoś faceta, przez co się skuliłem odruchowo i zadrżałem z przerażenia, ściskając kurczowo ręce na kołdrze którą byłem przykryty. Bałem się go… Nie wiedziałem dlaczego tu jestem i czego ode mnie chce.
Kark bolał mnie strasznie, więc mało nim ruszałem, a serce znowu zaczęło mnie boleć. Chciałem stad uciec, bo nie chciałem nikogo zarazić… Już dość złego zrobiłem! Swoją drogą czułem się i tak bardzo słaby, brzuch i serce mnie bolało wraz z głową, nie mówiąc już o bólu kości. On patrzył na mnie spokojnie i zaczął mnie tam przepraszać i się nawet przedstawił, ale dla mnie było dziwne to iż on znał moje imię!
Kiedy miałem już się niepewnie i cicho odzywać, wtedy zobaczyłem jak wparował tu Eric… Przestraszyłem się, bo nie chciałem by był na mnie zły, a swoją drogą bardzo źle wyglądał, więc jeszcze bardziej się obwiniałem o jego zły stan zdrowia. No… później jakoś to się potoczyło i zostaliśmy sami. Eric powiedział że nie jest na mnie zły i nawet mnie przytulił! No normalnie nie mogłem uwierzyć…
Ktoś nie był na mnie w końcu zły za to że żyję i w ogóle się mu pałętam pod nogami! Odruchowo się wtuliłem i poleciały mi łzy. Płakałem że nie chciałem, że nie wiedziałem, ze przepraszam, a on tylko głaskał mnie po głowie uspokajająco i w końcu zaczął coś tam nucić, przez co się szybciej uspokoiłem.
********
Następnego dnia obudziłem się o godzinie trzynastej dwadzieścia dwie, wtulony w Erica. Właściwie to patrzył na mnie spokojnie, więc musiał się obudzić nieco wcześniej przede mną, lecz ie zamierzałem marudzić. Pogłaskał mnie po głowie co bardzo lubiłem i wyszliśmy z pokoju, bo musieliśmy iść na tą stołówkę, przez co strasznie się bałem.
Wolałem unikać ludzi, a w szczególności swoich rówieśników, przez których nie miałem za dobrych wspomnień… Nagle usłyszałem czyjeś śmiechy w oddali, przez co się przestraszyłem i odruchowo schowałem za Ericem, trzymając się kurczowo jego nogi i dygocząc. Nie chciałem żeby mnie zostawiał! Nie chciałem żeby ktoś znowu robił mi krzywdę… Po chwili zobaczyłem z dziesiątkę dzieciaków w moim wieku lub starszych, bawiących się piłką do nogi, przez co serce podskoczyło mi niemal do gardła.
Oni też mieli piłki i mnie kopali celowo – pomyślałem przypominając to sobie i jaki to niosło ze sobą straszliwy ból. Wtedy też złapałem się jedna zaciśniętą ręką w pięść tam gdzie znajdowało się serce i miałem ochotę znowu kasłać, lecz nic nie wydobyło si z mojego gardła ze strachu, które się zacisnęło niczym wąż boa wokoło szyi.

< Eric? ;3 on się boi xdd nie zostawiaj go bo padnie na zawał xd Nadal ma baaaaaardzo słabe serduszko xdd >

Od Brajana cd. Erica

Spałem o dziwo spokojnie i nie śniły mi się koszmary, lecz czułem się taki zmęczony, taki bez sił… Cóż przynajmniej ten jeden raz nie miałem koszmarów albo snów o przeszłości, bo te są najgorsze i nic ciekawego w sumie. Jednak znowu czułem to straszne zimno, głowa mnie strasznie bolała i czułem tą suchość w gardle, a niedawno przecież piłem.
Miałem tak od kilku miesięcy, lecz teraz dochodziły czasami dreszcze i stan podgorączkowy. Pewnie się przeziębiłem… Tak! To na pewno przeziębienie! - pomyślałem dalej śpiąc. W sumie mój sen długo nie trwał, ale gdy się obudziłem, znowu nie było przy mnie Erica, lecz tym razem byłem w jakimś dziwnym białym pomieszczeniu, gdzie znajdowało się łóżko, do którego byłem przykuty i były tylko jedne metalowe drzwi.
Przeraziłem się! Znowu eksperymenty… Tylko nie to – przeraziłem się w myślach, bo niańki kilka razy zabrały mnie na jakieś zadupia, gdzie coś mi wstrzykiwali ludzie z pegazem w kółku. Bałem się ich i zawsze płakałem z bólu i się szarpałem kiedy mi to robili, lecz to była dla nich tylko sama przyjemność.
Nie wiem po co to było, ale później przestały mnie tam przyprowadzać. Wracając jednak do rzeczywistości, to jednak mocni mnie nie związali czy tam przy kluli, bo byłem jeszcze na tyle chudy, że bez problemu wyjąłem ręce z metalowego czegoś i nie wiem jak to się nazywa, a nogi jakoś sobie pomogłem rękami i też byłem wolny.
Szybko zeskoczyłem z ogromnie wysokiego dla mnie łóżka i podbiegłem do drzwi. Jakoś doskoczyłem do klamki i lekko je uchyliłem, lecz zaraz zastygłem w bezruchu, bo usłyszałem czyjeś rozmowy na mój temat i jakiegoś obozu.
- Co to za zaraza?! Ludzie padają jak muchy i nie mają sił! - warknął ktoś.
- Nie wiem, ale szukamy lekarstwa… - westchnął inny.
- To wszystko przez tego bachora! Przyniósł to i teraz obóz w niebezpieczeństwie! Edward zamknąłeś go? - spytał kolejny nieznajomy głos szybko i jakby wściekły na mnie, przez co zrobiło mi się przykro, bo nie wiedziałem o co chodzi i dlaczego tu jestem.
- Tak zamknąłem – usłyszałem już znajomy głos.
- Co z przywódcą? Z Ericem w sensie… Bardzo z nim źle? - dopytywał przejęty ktoś.
- Ma wysoką gorączkę i dreszcze, lecz jak na razie nie widzę innych objawów – odparł spokojnie.
- Jak na razie mamy około trzech tysięcy chorych, niektórzy mają wysypkę i majaczą – powiedział szybko nieznajomy.
- Ciągle przybywają nowi, którzy tez mają biegunkę, wymioty lub krwotoki z nosa częste – dodał inny.
- Powoli kończą się nam miejsca na zwykłych oddziałach, musimy otworzyć też inne oddziały, które są w remoncie, bo inaczej nie damy sobie rady! - rzekł przestraszony kolejny głos.
- Jeśli cały obóz zachoruje to będziemy dla wrogów jak na tacy! Pilnuje ktoś reszty z przywódców? - spytał pośpiesznie pierwszy głos jaki na początku usłyszałem.
- Tak spokojnie, są chronieni i też odizolowani od reszty, by nie mogli się zarazić, lecz w sumie to mogło się już dość dawno rozprzestrzenić – usłyszałem głos Edwarda.
- Jak to dziadostwo powstrzymać?! - warknął kolejny.
- Izolujcie zdrowych i chorych… Patrzcie na objawy. To wirus i roznosi się drogą kropelkową… - odparł szybko.
- A z bachorem co? - spytał ktoś zły.
- Powinien odpowiedzieć za coś takiego łbem – warknął inny wtrącając się.
- Same przez niego kłopoty! Nad dziadostwem nie wolno się litować! - dodał kolejny, a mi robiło się coraz bardziej przykro z tego wszystkiego.
- Jest odizolowany od reszty spokojnie, nie ucieknie – mruknął znajomy doktorek – Wracajcie do obowiązków! Chorych przybywa – rzekł jeszcze i usłyszałem jak odbiegają wszyscy. Znowu jestem przyczyną problemów… Znowu wszystkim zawadzam… Ja nie wiedziałem! Nie wiedziałem że zarażam! Dlaczego…. Dlaczego ja?! Dlaczego nikt mnie nie kocha? Dlaczego ludzie mnie nienawidzą? - pomyślałem załamany, a z oczu poleciało mi kilka palących łez, które spłynęły po moich chudych policzkach.
Kiedy upewniłem się że nikogo nie ma, wyszedłem i szybko wtopiłem się w cienie jak byłem tego uczony i tak przedostałem się do okna, które otworzyłem. Lodowaty wiatr bardzo szybko przeszył moje ciało niczym pocisk, przez co zadrżałem z zimna. Kiedy już chciałem wyskakiwać, zaraz się wstrzymałem i ściągnąłem wszystkie ciepłe ubrania, aż w końcu zostałem tylko w krótkim rękawku i spodniach.
Odłożyłem wszystko w cień ze szlochem cichym i wyskoczyłem przez okno. Było mi strasznie zimno a lodowate powietrze kuło straszliwie, niczym tysiące malutkich, wbijających się szpileczek. Noc była ciemna niczym smoła i wręcz odstraszała nieproszonych gości od swojego świata… Poczułem na swojej skórze rozpływające się płatki śniegu, a para leciała mi z ust.
Zapadałem się w śniegu po kolana, choć czasami aż po pas, lecz mimo wszystko brnąłem jakoś na przód. Światła z ratusza jeszcze przez jakiś czas oświetlały mi drogę, aż w końcu pogrążyłem się w ciemnościach. Musiałem bardzo ostrożnie stąpać po ziemi.
Dosłownie szedłem po omacku, lecz mój wzrok zaraz się przyzwyczaił do egipskich ciemności, gdyż jak już wiecie, bardzo długo podróżowałem sam, przez co mój wzrok zdążył się wyostrzyć na tyle, że czasem się zastanawiałem czy aby tak widzą dzikie zwierzęta nocą.
Było przejmująco zimno i czułem jak powoli kończyny odmawiają mi posłuszeństwa a ręce powoli kostnieją. Zabawne że prawie zapomniałem o zimnie tego strasznego otoczenia, przebywając w tym dziwnym miejscu, gdy już myślałem iż los się do mnie uśmiechnął… Po raz kolejny pokazano mi, że nigdzie nie ma dla mnie miejsca, przez co poczułem że do oczu znowu napływają mi palące łzy bólu. Nie rozumiałem ciągle, co takiego robię źle, że wszyscy mnie odtrącają. Ja chciałem dobrze! Nie chciałem nikomu zrobić krzywdy!
Ja chciałem tylko kochającego domu… Boże dlaczego? Czy ja naprawdę jestem aż taki zły? Pewnie rodzice też nie mnie kochali i te eksperymenty i te wyjazdy to było ich celowe zagranie, by się mną nie zajmować. Nawet na wigilię ich nigdy nie było! Jestem taki głupi… Przecież normalni ludzie mają wolne w wigilię czy coś, a ich nawet wtedy nie było, tłumacząc się że nie mogą, że mają bardzo dużo pracy i są potrzebni w pracy.
Czułem straszny ból w sercu i właściwie ból drętwiejącego z zimna ciała, był niczym w porównaniu z bólem płaczącego serca. Tak wiele razy mnie oszukiwali, tak wiele razy mnie zostawiali, tak wiele razy nie byłem przytulany nawet kiedy byli i robili to jakby z łaską. Zawsze starałem się być grzeczny i dobrze się uczyć…
Dlaczego więc mnie nie kochali i mnie nie chcieli? Dlaczego?! Rodzice innych dzieci zawsze przytulali swoje pociechy zawsze się cieszyli kiedy przyniosą dobre oceny do domu, zawsze chwalili, a ja zawsze dostawałem słowa bez uczuć „to dobrze”, „masz tak dalej się uczyć” , „powinieneś starać się bardziej”, „dlaczego nie dostałeś piątki tylko czwórkę?”, „za mało się uczysz”, „jesteś za bardzo rozleniwiony” i tak ciągle! Oczywiście były też inne ich teksty, kiedy do nich dzwoniłem, ale dużo by jeszcze tego wymieniać!
Nie wiem ile szedłem, ale w końcu rozszalała się zamieć, przez co byłem zmuszony schować się w jednym z budynków. Nie czułem już kończyn, więc padłem przy pierwszej, lepszej ścianie i się skuliłem, przyciągając ledwie lodowate ciało. Czułem straszny ból, gdyż krew starała się przepłynąć, przez lodowate naczynia krwionośne, co sprawiało mi katusze, lecz nie pierwszy raz coś takiego czułem.
Wtedy się rozpłakałem, lecz robiłem to niesłyszalnie jak zawsze… Czułem się taki samotny i nikomu nie potrzebny. Nie spałem całą noc, tylko czuwałem i się trząsłem. Brakowało mi ciepłych rzeczy, które dał mi Eric, które zostawiłem przy oknie w ciemnym kącie. Wiedziałem jednak ze na nie ani troszkę nie zasługuję, więc wolałem je oddać.
Za zarażenie wszystkich powinna czekać mnie surowa kara. Powinni mnie wychłostać lub nawet postrzelić tak bym wykrwawił się na śmierć! Ja naprawdę nie chciałem… Nie wiedziałem! Gdybym wiedział że kogoś skrzywdzę i narobię kłopotów, to uciekłbym już dawno! Jak widać ciepło i dom nie są dla mnie… Ludzie mnie nienawidzą i żałuję że się w ogóle urodziłem… Jestem tylko utrapieniem, problemem. Kiedy zobaczyłem na horyzoncie lekkie przejaśnienie, wyszedłem ze zrujnowanego budynku i zacząłem dreptać w tamtym kierunku.
Byłem taki słaby i głodny oraz zmarznięty. Jednak czy kogoś to w ogóle obchodziło? Nie… Jestem znowu sam. Zupełnie sam. W sumie to i dobrze, bo tak nikogo nie zarażę znowu i wszyscy są bezpieczniejsi gdy mnie nie ma obok nich. Znowu jadłem korzenie i kopałem w twardym od temperatury śniegu, raniąc sobie ręce do krwi.
Znowu spałem w opuszczonych budynkach i znowu otaczała mnie dookoła przejmująca cisza którą przerywały moje kroki zapadania się w śniegu co po chwilę i mój oddech. Boże jak ja ie cierpię jeść korzeni! Smakują jak podeszwa buta, pomieszana z ziemią – pomyślałem z westchnieniem brnąc dalej przez śnieg. Tak oto minęło pięć długich dni mojej wędrówki.
Patrzyłem, jak z dna na dzień krajobraz się zmienia. Czasem niebo miało pomarańczowy kolor, czasem lekko różowawy, często też widziałem chmury różnego kształtu. Była to jedyna z moich atrakcji, jakie miałem podczas mojej podróży przez ten straszliwy ziąb.
Codziennie ta sama monotonia… Te same czynności, a wszystko po to by przetrwać, choć sam nie wiem po co to robiłem. Niby chciałem umrzeć, lecz jednocześnie rozpaczliwie walczyłem o życie. Po co to? Sam nie wiem…
W końcu czułem się z dnia na dzień coraz to gorzej i gorzej i wiedziałem że w końcu padnę. W sumie może to na swój sposób kara losu, za to co zrobiłem nieświadomie tym wszystkim ludziom? Możliwe… Może właśnie mam umrzeć w męczarniach. Sam nie wiem gdzie już byłem, bo wszystko i tak było dla mnie obce i nieznane. Wiele razy się przewróciłem, tnąc sobie skórę o ostre kamenie pod powierzchnią śniegu.
Serce mnie bardzo bolało i zastanawiałem się ile jeszcze mi popracuje. Dopiero tam się dowiedziałem że mam coś z sercem nie tak. Czułem jak znowu ciężko pracuje, jak gubi się we własnym rytmie. Często też słyszałem jak bije… Słyszałem jak szumi mi w uszach krew. Zastanawiałem się czy już tam poradzili sobie z zarazą i czy bardzo są na mnie nadal źli… Odszedłem by nie robić problemów, więc pewnie i tak życzą mi śmierci. Kto w końcu normalny tęsknił by za takim kundlem jak ja? Za takim nieudacznikiem?
Nikt… Przynajmniej jedna gęba mniej do wykarmienia! Więcej ciuchów ciepłych dla innych i w ogóle wszystkiego. Było już chyba popołudnie z tego co się orientowałem po pozycji słońca, które często znikało za gęstymi, szarymi chmurami, a ja brnąłem w nieznane. Wiele razy widziałem zombie, lecz jakoś udało mi się ich uniknąć.
Gdyby zaczęły mnie gonić, to nie miał bym najmniejszych szans na ucieczkę i by mnie wszamały z radością, rozrywając mnie na strzępy! Szedłem cieniami najlepiej jak tylko mogłem pośród gęstych drzew i zarośli, ukrywając się by nikt mnie nie mógł dostrzec, kiedy to usłyszałem jakieś hałasy. Przystanąłem i znieruchomiałem od razu, nastawiając uszy i gdybym umiał nimi kręcić jak koń, to z pewnością bym to właśnie teraz robił.
Starałem się wychwycić najmniejszy dźwięk, jakby z każdego możliwego kierunku, co niestety było nie możliwe dla człowieka, lecz wytężyłem swój zmysł słuchu dość mocno. Jednak nie mogłem nic usłyszeć przez chwilę, ponieważ tak mocno za bolało mnie serce, że dziwię się iż nie krzyknąłem. Złapałem się odruchowo zaciśniętą ręką w pięść blisko serca i zacisnąłem zęby. Co się ze mną dzieje? - pomyślałem przerażony tym wszystkim bo przez chwilę nie mogłem się ruszać z tego wszystkiego. Dopiero po dłuższej chwili ból ustał.
Było to na swój sposób wybawienie jeśli tak to można nazwać… Po kilku głębszych i nieco gwałtowniejszych wdechach wszystko ustało, a ja znowu zacząłem przestraszony nasłuchiwać czy aby przypadkiem przez tą chwilę się nie zdemaskowałem. Nie usłyszałem nic co było ulgą, jak i strachem jednocześnie. Muszę się lepiej ukryć – przeszło mi przez myśli i bezszelestnie podreptałem dalej, jednak zanim się ukryłem, poczułem cios w kark, po czym upadłem twarzą na zimny śnieg tracąc przytomność.

< Eric? ;3 to był Robert czy wróg? Jak tam się czujesz i inni? On się bardzo obwinia ;c >

poniedziałek, 11 września 2017

Od Brajana cd. Erica

One wróciły... Wróciły! Zabiją mnie... Zabiją! - myślałem przerażony. Bałem się bardzo.... Okazało się że nie jestem tutaj w żaden sposób bezpieczny, jak wcześniej powoli zaczynałem sądzić. Nianie przecież mi nie odpuszczą, bo miałem być martwy. Zostawiły mnie żebym tam umarł z głodu, albo rozszarpany przez te dziwaczne charczące stwory.
Widziałem furię w oczach pani Agnes. Była strasznie zła, ale przecież ja nic nie zrobiłem! To one mnie zostawiły... A ja się wtedy tak bardzo bałem. Szukałem ich, wołałem rozpaczliwi, jak to ma w zwyczaju młode, które za bardzo oddaliło się od swojego rodzica czy też opiekuna. Jednak ich nie było... Zaplanowały to dobrze tak, żebym nie chciał biec za nimi. Wiedziały że będę płakać i błagać żeby mnie nie zostawiały, oraz że będę chciał za nimi biec.
Dlatego więc postanowiły że mnie zostawią kiedy będę spać... Teraz wiedziałem że kazały mi się wcześniej położyć, bo planowały zostawienie mnie i im się to udało. Byłem wtedy sam na istnym pustkowiu! Bez jedzenia i wody... Miałem tylko swój kocyk, ale później i tak go zgubiłem po tym, jak jacyś straszni ludzie chcieli mnie łapać na niewolnika i mówili coś o jakiś gwałtach czy zabawianiu się mną, lecz nie wiedziałem co to jest...
Domyślałem się tylko że to coś złego, a instynkt kazał mi uciekać daleko i to jak najszybciej! Ledwie wtedy uciekłem, bo mieli psy i konie, lecz dzięki tamtej zamieci udało mi się jakoś umknąć, tyle że sam prawie umarłem przez ucieczkę w takich warunkach. Każdego człowieka, jakiego spotykałem, chciał mi zrobić tylko krzywdę, czego nie rozumiałem, bo przecież nic złego nie zrobiłem. Chciałem tylko przeżyć. Dostać troszkę wody i jedzenia by przetrwać, lecz i tak musiałem uciekać. Jeden raz pamiętam jak mnie dwóch złapało, bo się potknąłem! 
Byli straszni i dotykali mnie wszędzie, a najbardziej tam w dole... Czułem wtedy ich oddechy na karku, które sprawiały że się trząsłem jak osika, lecz nie miałem jak się bronić, bo jeden mnie trzymał tak mocno, że prawie wyrwał mi rękę ze stawu. Byłem w ich niewoli przez tydzień. Jeden długi tydzień, a przynajmniej tak mi się zdaje że to był tydzień z tego co liczyłem.
Często mnie bili i związywali tak że nie mogłem się ruszać. Jednak jednej nocy, jeden z nich zostawił nożyk blisko mnie, który zakopał się lekko w śniegu. Nie wiedział o tym. Z resztą to był mój nożyk, który mi zabrali wcześniej... Kiedy spali, jakoś przeciąłem liny, choć się nieźle namęczyłem i powstrzymywałem od kaszlnięcia odruchowego, wziąłem nieco jedzenia, tyle ile mieściło mi się w kieszeniach i uciekłem.
Kiedy usłyszałem wystrzały broni, nagle powróciłem do rzeczywistości i zobaczyłem że moja była niańka leży martwa i we krwi. Nie wiedziałem co się tak właściwie stało, lecz wiedziałem, a przynajmniej takie miałem odczucia, że Eric czyli ten wysoki pan, którego nogi się uczepiłem, mnie obronił. Był i jest jedynym człowiekiem, który nie chce mnie skrzywdzić, a przynajmniej jak na razie... Wziął mnie na ręce i wróciliśmy znowu do tego dziwnego miejsca z pikającymi urządzeniami i opatrzono mi ranne miejsce, a szczerze mówiąc to rana była głęboka.
- Więc... Opowiesz mi co się wydarzyło? - spytał przeczesując włosy lewą ręką, podczas gdy ja kuliłem się na łóżku ze strachu, że zaraz ktoś znowu będzie chciał mi zrobić krzywdę. Bałem się cokolwiek mówić, bo zawsze mi tego zabraniano i były kary w postaci nie dawania mi jedzenia przez kilka dni...  Nigdy nie mogłem się odzywać, a przynajmniej nie wtedy, kiedy niańki mi nie pozwoliły, dlatego też teraz nie wiedziałem co mam zrobić.
Nie chciałem żeby zaraz wyskoczyły z jakiegoś cienia i mi nie przyłożyły za to. W mojej głowie zaczęła się też tworzyć wizja iż to może być tylko sen, albo że to jakiś sprawdzian z ich strony, co do mojego wytresowania. Nie wiem też co znaczy to słowo, ale tak często do mnie lub do siebie mówiły... Nagle poczułem że ktoś mnie głaszcze, więc nie pewne podniosłem na tą osobę przerażone spojrzenie, w którym znalazło się już kilka łez ze strachu.
- Nie bój się... Nikt Ci już krzywdy nie zrobi - rzekł spokojnie i przykrył mnie delikatnie kołdrą. W tej właśnie chwili poczułem, że może jednak mu powiem co się stało. Gdyby w końcu chciał mnie uderzyć czy ukarać, t zrobił by to dawno temu prawda...?
- Ta pani była moją byłą nianią.... - szepnąłem prawie niesłyszalnie, lecz jak widać mężczyzna to usłyszał.
- Niania? - zdziwił się wyraźnie - Dlaczego chciała Cię skrzywdzić? - spytał łagodnie uważnie na mnie ciągle patrząc i głaszcząc mnie.
- Bo przeżyłem, a miałem umrzeć.... - rzekłem smutno - Zostawiły mnie.... Samego... Kiedy spałem.... Nie było ich... Byłem sam... Głodny.... Spragniony... Zimno.... - mówiłem urywkowo i z niewiadomych przyczyn zacząłem znowu płakać, jakbym wpadł w jakąś histerię czy coś. A może to było dlatego, że przez długi czas dusiłem w sobie emocje?
Możliwe.... Kto wie? W końcu zawsze płakałem w ciszy i nigdy nie mogłem się nikomu wyżalić, jak mnie źle traktowały, nawet rodzicom, bo za każdym razem gdy coś im napomknąłem, spotykała mnie kara kiedy wyjeżdżali rodzice, bo zawsze obróciły to tak, że to ja wychodziłem winny, nie wiedząc dlaczego. Nie chciałem żeby mnie zostawiał... Nie chciałem być znowu sam... Nie chciałem żeby znowu mnie to spotkało...
- Nie zostawiajcie mnie też - wypłakałem rozpaczliwie drżąc odruchowo, przy czym też zacząłem mieć problemy z oddychaniem.

< Eric? ;3 uspokoisz go? on się boi że też znikniecie wszyscy jak tamte paskudy ;c wkurzyłeś się? xdd >

piątek, 8 września 2017

Od Brajana cd. Erica

Boże to chyba sen! Najprawdziwszy sen i cud jednocześnie! Jak ja dawno nie jadłem spaghetti i takich pyszności.... - pomyślałem wylizując talerz, co pewnie dla nich było śmieszne, lecz kiedy ja jadłem ciągle korzenie przez ponad rok w samotności, już zapomniałem jak to jest zjeść normalnie. Ba! Od dawna nie jadłem normalnego jedzenia i myślałem że już nigdy nie przypomnę sobie ich smaku.
Kiedy wylizałem już talerz, byłem po raz pierwszy od dawna najedzony. W ogóle to wszystko wydawało mi się jednym, wielkim snem i bałem się że to tylko wytwór mojej wyobraźni i głodnego żołądka, jednak wszystko niby wydawało się być prawdziwe...
Później coś mi podali, lecz ku mojemu zdziwieniu to nie bolało i nie wiedziałem czy aby przypadkiem nie skłamali że coś mi podali, bo niańki zawsze mi mówiły że lekarze to zło wcielone i robią wszystko by człowiek cierpiał katusze, więc nawet jak byłem po tamtym wypadku samochodowym potrącony, to wolałem nie iść do szpitala, mimo ogromnego bólu, na który niańki nie mogły nic zaradzić.
W sumie to tylko panią Barbarę jeszcze coś obchodziłem bo pozostała czwórka miała mnie szeroko gdzieś... W dodatku w końcu poczułem że komuś na mnie zależy! To głaskanie, ciepło i przytulanie bym się uspokoił i poczuł bezpiecznie.... Też zapomniałem jak to jest, a z resztą tylko rodzice mnie przytulali i czasami właśnie pani Barbara, lecz ona sporadycznie, a jeśli chodzi o rodziców, to oni jak już mówiłem, pojawiali się raz na miesiąc albo na kilka.
Rzadko kiedy się zdarzało że na tydzień przyjeżdżali do domu... Wtedy przywozili mi zawsze jakieś zabawki i spędzali ze mną ciągle czas i zawsze płakałem kiedy musieli wyjeżdżać. Nie rozumiałem dlaczego wtedy nie mogłem iść z nimi, tylko zostawać z tymi zrzędzącymi co po chwilę niańkami, które i tak się obijały i nic nie robiły, a sprzątały wtedy, kiedy wiedziały kiedy rodzice przyjadą, bo tak w domu był wszędzie syf i chlew totalny!
Wracając jednak do tematu, to dostałem wspaniałego misia! To sen.... To chyba tylko sen... - pomyślałem tuląc misia. W końcu nie musiałem walczyć o przetrwanie, nic mnie nie bolało i nie musiałem się martwić że ktoś mnie złapie i weźmie na niewolnika, lub zginę w paszczy tych charczących pokrak!
- Zmęczony? Może chcesz coś porobić? Poczytać, rysować... - mówił jeszcze spoglądając na półkę z książkami.
- Chcę poczytać, proszę! - powiedziałem i prawie chciałem skakać z radości że wreszcie poczytam jakąś książkę. Blondyn się na to uśmiechnął i dał mi jedną, która była dość długa, bo miała 164 strony, ale dla mnie to i tak krótka, bo czytałem dłuższe jak byłem sam w domu z niańkami. Wziąłem książkę w swoje łapki i szybko zacząłem czytać.
Cóż... W przeciwieństwie do innych dzieci, które nie lubiły czytać, ja się wyróżniałem bo dużo ich czytałem i to z własnej woli, dzięki czemu też robiłem to bardzo szybko, choć nadal niektóre słowa były dla mnie nieznane i się pytałem co oznaczają, za co na szczęście od blondyna nie dostałem kary.... W około niecałe trzydzieści minut przeczytałem całą książkę zadowolony, lecz bardzo mnie to zmęczyło, więc sam nie wiedziałem kiedy zasnąłem...
******
Usłyszałem jakieś hałasy, które zaraz sprawiły iż się wybudziłem, bo myślałem ze nadal jestem sam w pustym budynku i walczę o przeżycie, więc moje zmysły pracowały na pełnych obrotach. Poderwałem się i... i... wtedy zobaczyłem moją nianię Agnes!!! Trzymała w ręce strzykawkę i wiedziałem że to nic dobrego...
Erica nigdzie nie było, co sprawiło że pomyślałem iż on też mnie zostawił jak wszyscy. Do oczu naszły mi łzy i widziałem w oczach byłej niańki ogromną złość na mnie, przez co jeszcze bardziej się bałem! Ku mojemu większemu przerażeniu, byłem tutaj tylko ja i ona, a w drugiej ręce dopiero teraz zobaczyłem kawałek ostrza, które było owinięte wokoło rękojeści jakimś płótnem, żeby go nie było widać i żeby nie zostawić żadnych śladów...  Nagle się na mnie zamachnęła, więc odruchowo się skuliłem i zrobiłem unik. Poczułem ból w ręce i jakieś dziwne ciepło, lecz nie zwróciłem na to uwagi tylko zacząłem uciekać po nieznanych mi korytarzach w popłochu. Była noc z tego co się zorientowałem, a ja uciekałem przed kobietą, która próbowała mnie zabić....

< Eric? ;3 wiem lipa ;c >



czwartek, 7 września 2017

Od Brajana cd. Erica

Powtórzę to po raz kolejny. Bałem się jak nie wiem co! Nie rozumiałem postępowania tych ludzi, dlaczego akurat oni nie chcą mnie zniewolić i dali ciepłe ubrania. W dodatku wspomnieli o jakimś jedzeniu co mnie zaciekawiło, ale gdy mój żołądek się odezwał, skuliłem się bo nie chciałem żeby mnie za to uderzył. Nie znałem go więc nie wiedziałem co może go zezłościć, oraz nie wiedziałem o jakim jedzeniu mówił.
W dodatku przecież ja miałem jedzenie... A właśnie! Gdzie się podziały moje korzenie które miałem w ubraniu na zapas? Zabrali je? To co ja teraz będę jadł? - pomyślałem zmartwiony, bo korzenie to był już dla mnie właściwie rarytas. Z początku mnie zemdliło i zwymiotowałem, lecz z czasem się to tego obrzydliwego smaku przyzwyczaiłem bo w końcu trzeba było jakoś przetrwać i nie mogłem sobie pozwolić na wymioty, przez które dodatkowo traciłem wodę z organizmu. Później weszło nagle do tego pomieszczenia jakieś straszne straszydło!
Boże jak ja się bałem lekarzy! Niańki zawsze mi mówiły ze lekarze to zło wcielone i trzeba ich unikać, bo robią bardzo dużo złego i ludzie cierpią w męczarniach. Zawsze mnie też straszyły, że jak będę niegrzeczny to tam mnie zabiorą i będę tam przywiązany do łóżka, gdzie będą się mną bawili, a ja będę cierpiał.
Do tej pory nie potrafię zrozumieć dlaczego tyle ludzi jest w tych szpitalach, skoro tak tam jest bardzo źle, ale pomyślałem sobie jak to dziecko, że może niby dorośli też mają opiekunki, które ich tam za karę bo byli niegrzeczni.... Wracając jednak do tematu, to poczułem jak nogi mi się uginają, a przed oczami zrobiło mi się ciemno, a później straciłem przytomność i chyba rozbiłem głowę ale nie byłem już co do tego pewny, ale nie czułem niby żadnego uderzenia czy tez bólu, więc może umarłem? W sumie to sam nie wiem czy śmierć była by teraz wybawianiem czy kolejnym koszmarem, z którego nie mogę się wybudzić, tak jak to iż jestem ciągle samotny.
******
Bawiłem się małym żołnierzykiem w kącie, bo był moją jedyną zabawką którą udało mi się zabrać po tym jak zacząłem uciekać wraz z nianiami, które swoją drogą prawie wyrwały mi rękę podczas ucieczki... Siedziałem cichutko w cieniu, tak jak uczył mnie tego tata na wszelki wypadek i w sumie to mi się podobało, bo prawie nikt mnie nie widział. W sumie ojciec pewnie mnie tego nauczył by w razie czego nikt mi nie mógł zrobić krzywdy no ale cóż...
W każdym razie bawiłem się tym jednym żołnierzykiem plastikowym, który był koloru zielonego i trzymał w ręce karabin AK-47. Żołnierzyk celował do czegoś, a ja się bawiłem że celuje do wrogów by ochronić swoich towarzyszy. Bawiłem się cicho by nie rozzłościć niań, a poza tym nie chciałem by Ci źli ludzie nas usłyszeli. 
Swoją drogą byliśmy w jakimś opuszczonym budynku, gdzie nie gdzie były powybijane okna, lecz w tym pomieszczeniu w którym byłem, akurat one były, więc miałem nieco ciepła. 
W pokoju obok były moje nianie i ze sobą żywo rozmawiały, a ja nudząc się podszedłem cichaczem do lekko uchylonych drzwi i zacząłem nasłuchiwać.
- Trzeba go będzie zostawić! - burknęła ta co mnie najczęściej pilnowała, czyli Pani Agnes.
- To dziecko nie możemy go zostawić! - rzekła druga nieco ciszej, a była to Pani Barbara.
- Daj spokój! Tylko nas spowalnia i przez gówniarza możemy zostać wykryte... Zgłupłaś już? Nie widziałaś ile tamci nas gonili? - spytała oskarżycielskim tonem Pani Marta.
- W dodatku kolejna gęba do wykarmienia, a teraz trzeba patrzyć na siebie by przeżyć - fuknęła Pani Sabina.
- Już i tak pieniądze na nic się tu zdadzą w tych czasach, więc mamy go z głowy i tyle! Przejmować się nie swoim bachorem, teraz musimy same przetrwać! - rzekła oburzona pani Agnes i znając życie pewnie uniosła głowę jak paw i skrzyżowała ręce na klatce piersiowej. 
- Ciszej bo nas usłyszy głupia! Płaczu tu nam nie potrzeba kretynko - warknęła groźnie Pani Marta.
- Oj wiem, wiem... Że też firma mnie zatrudniła do pilnowania tego dzieciaka! W dodatku mało płacili... Co to jest sześć tysięcy dolarów miesięcznie? Ja pracowałam tam gdzie dziesięć dawali, ale idioci musieli się przeprowadzić! - fuknęła z pogardą Pani Sabina.
- To przecież tylko dziecko... Dajcie spokój! I tak dobrze że nie wysłali nas do tego burdelu przy szkole, same wiecie gdzie... Tam to płacą tylko trzy tysiaki niecałe i w dodatku trzeba się użerać z tymi bachorzyskami pyskatymi, a ten to przynajmniej spokojny i cichy jest - stwierdziła pani Barbara, którą w sumie najbardziej lubiłem i często piekłem z nią ciasteczka czy babeczki, więc była dla mnie troszkę jak babcia, której nigdy nie poznałem...
-  No w sumie racja to spokojny gówniarz, trzeba przyznać! - westchnęła Pani Sabina.
- Jakby mnie tam wysłali to bym odeszła... W życiu nie pracowałabym z tamtymi bachorami rozdartymi i niewdzięcznymi! Porażki małe życiowe - powiedziała z obrzydzeniem i złością Pani Agnes, a ja nie wiedziałem nadal o co im chodzi.
- I tak już za długo z nami był! Zapasy się kończą, a on jest nam zbędny... Zrobimy to kiedy nie będzie świadomy - rzekła stanowczo Pani Agnes - To jak będzie? - rzekła jeszcze lustrując swoje towarzyszki wzrokiem. Trójka kobiet pokiwała twierdząco od razu głowami, prócz jednej czyli Pani Barbary, więc jej towarzyszki spojrzały na nią.
- Barbara nie bądź że głupia na litość boską! Chcesz przeżyć czy nie?! - zirytowała się Pani Sabina.
- No chcę - rzekła cicho - Ale zostawić go? Będzie się bał! Umrze! - próbowała swojego Pani Barbara, a ja coraz bardziej bałem się tej rozmowy mimo iż nic z niej kompletnie nie rozumiałem... Rodziców nie widziałem od prawie trzech lat, zwłaszcza po tym jak ludzie nagle zaczęli znikać i pojawiły się charczące stwory. Niańki mówiły że po prostu nie mają dla mnie czasu i żeby nie zadawał już tyle pytań, więc dalej nie pytałem... 
- To w takim razie jesteś z nami! Jak Ci się coś nie podoba, to zostań sobie z nim i tu umrzyj z braku jedzenia, jak tak bardzo chcesz - warknęła lodowato pani Agnes.
- Zastanów się lepiej Barbara... Lepiej wybrać własne życie niż innych, a poza tym wiesz że teraz ciężko o przeżycie - stwierdziła Pani Marta - Nie bądź głupia! To już nie te czasy co kiedyś... - dodała jeszcze szybko.
- Pamiętaj że to Ciebie pożrą zombie i będziesz zdychać z głodu i pragnienia - fuknęła Pani Agnes.
- Odpowiedz coś w końcu czy będziesz tak stała jak słup soli? - warknęła na nią Pani Sabina.
- No... - zawahała się - Dobrze - rzekła cicho, na co reszta jakby poczuła ulgę.
- No wreszcie! Słuchaj się nas to przeżyjesz - mruknęła pani Marta i zajęły się swoimi sprawami.
- Trzeba go pogonić - odezwała się nagle Pani Agnes, przez co serce mi szybciej zabiło i szybko oraz cichaczem wparowałem pod kocyk i udałem że dalej bawię się żołnierzykiem. Usłyszałem donośne kroki po chwili, a do mojego "pokoju" tymczasowego weszła Pani Sabina.
- Czas spać  powiedziała stanowczo - Odłóż wszytko i do spania, bo później będziesz kwilił że jesteś zmęczony - rzekła lodowato, na co się lekko wzdrygnąłem.
- Ale psze pani jeszcze nie ta godzina... - szepnąłem cicho.
- Masz czelność się ze mną kłócić gówniarzu?! Wiem lepiej, jestem starsza! Marsz do łóżka! - niemalże krzyknęła na mnie przez co miałem ochotę się znowu rozpłakać. Często mnie tak traktowała wraz z Panią Agnes i Martą... Najmilsza była zawsze Pani Barbara, więc dlatego z nią najwięcej czasu spędzałem, lecz zawsze mnie od niej zabierały bo ponoć przeszkadzałem, nawet jak siedziałem cicho i nie podchodziłem nikomu pod nogi... Nie chcąc bardziej złościć niani, położyłem się smutny i przykryłem kocykiem bardziej.
- A teraz spać! A niech Cię tylko zobaczę jak nie śpisz to pożałujesz! - warknęła i wyszła, zamykając za sobą drzwi. 
Zrobiło mi się bardzo przykro, jak zawsze z resztą kiedy mnie tak traktowały. Po policzku spłynęła mi gorąca łza i spuściłem głowę. Mamusiu, tatusiu gdzie jesteście? - pomyślałem sobie zrozpaczony i jakoś zmusiłem się do tego by zasnąć.
******
Następnego dnia obudziłem się wyjątkowo późno. Otworzyłem oczy i podniosłem się do siadu, przecierając je rączkami. Rozejrzałem się po pokoju i stwierdziłem że to dziwne iż nianie mnie nie obudziły tak jak zwykle, więc podniosłem się i otworzyłem jakoś drzwi do ich pokoju i.... i... ich nie było! 
Od razu serce podskoczyło mi do gardła i zacząłem się ich szukać spanikowany. Na pewno wyszły na papierosa czy coś i zarz tu wrócą.... Wrócą tu po mnie! Nie odeszły beze mnie - myślałem przerażony, próbując się jakoś uspokoić, lecz prawda była taka że zniknęły ich rzeczy wraz z nimi samymi. Biegałem samotnie po całym tymczasowym naszym schronieniu i zaglądałem w każdy kąt, zaglądałem i wyglądałem przez każde okno szukając ich, lecz ich nie było... 
- Pani Marto? Pani Sabin? Pani Agnes? Pani Barbaro? - pytałem głuchą ciszę ale i jednocześnie je wołałem jak to ma w zwyczaju przerażone dziecko bez opiekuna, które się zgubiło. 
Nie usłyszałem odpowiedzi, tylko głuchą i przerażającą ciszę... Spanikowany wybiegłem też na dwór i zacząłem się rozglądać niczym przerażone zwierze przed myśliwym. Było przejmująco zimno... Para leciała mi z ust, a na skórze pojawiła się gęsia skórka. Do oczu napłynęły mi łzy i zacząłem płakać. Kiedy w końcu do mnie dotarło że mnie zostawiły, rozpłakałem się cicho. Zrozumiałem o czym wczoraj rozmawiały kobiety... Mówiły o mnie żeby mnie zostawić. Zostawiły mnie jak zabawkę, jak śmiecia który nie ma uczuć! 
- Mamusiu.... Tatusiu.... Gdzie jesteście? - spytałem sam siebie drżąc z przerażenia i ogromnego zimna. 
Choć był dzień, a właściwie się rozpoczynał, było przejmująco zimno! Zmarznięty i przerażony ukryłem się znowu w budynku pod ciepłym kocykiem i tak siedziałem w samotności. Łudziłem się że jednak po mnie wrócą, albo to tylko sen i będę mógł po tym wszystkim się wtulić w Panią Barbarę, lecz to nie nastąpiło... Byłem głodny, zmarznięty i zupełnie sam na pustkowiu. Nie miałem wody ani jedzenia. Nic nie miałem.
W końcu wstałem i zacząłem szukać tego co mogło by mi pomóc przetrwać. Miałem nieco wiedzę, bo kiedyś oglądałem dużo kanałów przyrodniczych, lecz nigdy nie sądziłem, że będę musiał czegoś takiego używać i poza tym się na tym nie znałem! Udało mi się znaleźć jeden z noży pani Marty, który chyba upuściła w pośpiechu lub go zwyczajnie zapomniała... Zabrałem kocyk, którym się owinąłem i tak oto ruszyłem przed siebie, nie wiedząc do kąt iść i co mam ze sobą począć. Szedłem przerażony i byle odgłos sprawiał iż podskakiwałem.
Wszystko wydawało mi się teraz takie straszne i zimne. Nie jadłem wiele dni, przez co zostałem zmuszony jeść korzenie które sobie "upolowałem". Nie były dobre i za pierwszym razem zwymiotowałem, robiąc się jeszcze słabszy, ale jakoś szedłem dalej. Na noc schrzaniałem się przeważnie w budynkach, ale były też takie chwile ze spałem na dworze pod jakimiś krzakami. Pewnej nocy jacyś ludzie chcieli mnie złapać, lecz im uciekłem. 
Mówili że mnie wykorzystają i że będę bardzo dobrym pieskiem, co mnie przeraziło. Uciekłem jakoś im bo zaczynała się akurat śnieżyca, lecz straciłem swój kocyk... Był moim jedynym źródłem ciepła, bo miałem na sobie tylko cienką bluzeczkę, którą nosi się czasem ją sienią gdy jest nieco zimno. Poczułem jak zaczyna strasznie boleć mnie serce. Przystanąłem i udało mi się dojść do jakiejś jaskini niewielkiej, gdzie się ukryłem i tam zemdlałem z bólu.
******
Obudziły mnie jakieś dziwne hałasy, które wzbudziły we mnie niepokój. Było mi ciepło, co było dla mnie nadal dziwne, bo przyzwyczaiłem się już do zimna które paraliżuje całe ciało oraz do spania zwiniętego w ciasny kłębek, zupełnie jak jakiś pancernik. Po chwili mój nos wyczuł też jakiś znajomy i dziwny zapach, przez co myślałem że dalej śnię, lecz kiedy otworzyłem oczy, zobaczyłem że ten sam człowiek czyli ten Eric siedzi przy mnie i mnie głaszcze co mi się bardzo podobało, bo mi tego bardzo brakowało!
Kiedy dostrzegł iż się obudziłem, uśmiechnął się do mnie lekko, a ja wtedy bardziej się rozejrzałem po pomieszczeniu. Było tutaj dużo rożnych urządzeń oraz miałem coś podpięte jakby ro ręki, a dziwne urządzenie obok mnie pokazywało jakieś dziwne i bardzo nie regularne zielone kreseczki, co było śmieszne bo dziwnie skakały. Zaciekawiło mnie to, bo nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziałem i całkowicie zignorowałem to co wystawało z mojej ręki. Swoją drogą była to dziwna plastikowa rurka, która była przeźroczysta.
Nie miałem pojęcia co to jest, ale bardziej mnie teraz ciekawiło pikające urządzenie, które też miałem podpięte. Przekrzywiłem nieco głowę jak pies który czegoś nie rozumie i pacnąłem monitor ręką zupełnie jak kot, który chce sprawdzić nową i dziwną dla niego rzecz. Usłyszałem lekki rozbawienie kogoś, lecz nie wiedziałem kogo, bo skupiłem się na swoich odkryciach. Byłem no typowym dzieckiem, które badało to co dla niego nowe, wiec czemuż się temu tak dziwić? Kiedy w końcu to coś mnie znudziło, zobaczyłem że jestem przykryty kołdrą która była biała, a że dawno jej nie widziałem, to też ją pacnąłem by sprawdzić czy aby ta rzecz się nie rusza jak jakiś kosmita i czy to na pewno prawda wszystko co tutaj się obecnie dzieje.
Później zacząłem wodzić ciekawskim wzrokiem po otoczeniu i widziałem wiele rzeczy, których nigdy w życiu nie widziałem, lecz nie mogłem dłużej tego oglądać, ponieważ usłyszałem jakiś hałas, który mnie zaalarmował. Spojrzałem przestraszony w stronę hałasu i znowu go zobaczyłem! Stał w tym białym czymś i się mi przyglądał! Zignorowałem w tym momencie jakieś ładne zapachy i schowałem się przerażony pod kołdrą płacząc cicho ze strachu i znowu zacząłem drżeć. Bałem się go! Nianie mówiły że lekarze są bardzo źli i robią krzywdę, więc jeszcze bardziej się bałem.


< Eric? ;3 te paskudne opiekunki gdzieś tam są i się ich boi, bo będą na niego złe że przeżył ;c >