piątek, 31 sierpnia 2018

Od Clancy'ego cd. Kiasa "Czyż nie mogło być lepiej?"

Gdyby przyszło ocenić moją trzeźwość komuś obcemu, w skali od jednego do dziesięciu pewnie dostałbym mocne dziewięć, chociaż sam czułem się ledwo na siedem. Dodatkowo otrzeźwiałem, widząc ledwo trzymającego się na własnych nogach Kiasa wychodzącego z bunkra. Z westchnieniem ruszyłem za przyjacielem i zatrzymałem go, nim odszedł dalej. Bełkotał coś o owcach, których nie miałem okazji ujrzeć. Założę się, że kilka dodatkowych procentów ukazałoby i mi magiczny świat, którym zachwycał się facet.
Mocno chwyciłem go za ramię o odwróciłem w swoją stronę. Nie był z tego faktu wcale zadowolony ale nie stawiał większego oporu kiedy odprowadzałem go z powrotem do bunkra. Musiałem chwycić go pod ramię i zawlec tam, zużywając swoje siły. Oficjalnie ma u mnie przysługę za uratowanie mu życia.
Po usadzeniu Kiasa na krześle zaobserwowałem kilka faz, przez które przeszedł, nim zaliczył totalnego zgona. Na początku szukał więcej alkoholu ale ani ja ani blondyn nie mieliśmy ochoty na tłumaczenie się komukolwiek, dlaczego obecny tu mężczyzna umarł będąc w naszym towarzystwie. Potem rozglądał się po bunkrze i wpatrywał się w nasze twarze, kiedy my opróżnialiśmy pozostałe butelki. Następnie przyszło tańczenie i śpiewanie, zdecydowanie najzabawniejsza i najciekawsza faza upojenia alkoholowego. Po chwili niezrozumiałego bełkotu z ust Kiasa zaczęły wydobywać się dziwnie znane słowa, a nawet zdania. Rozpoznałem w nich piosenkę z bajki i przyłączyłem się do koncertu. Stworzyliśmy zgrany duet, jednak nie znaliśmy więcej niż trzech linijek tekstu, więc zapętlaliśmy je w kółko i w kółko, dopóki blondyn nie rozproszył nas swoim śmiechem. Będąc pod wpływem napojów procentowych nie czujesz wstydu, toteż przeszliśmy do tańca. Niewiele pamiętam z tego, co działo się potem ale wiem, że dobrze się bawiliśmy.
Pierwsze otrzeźwienie przyszło kilka godzin po tym, jak usnąłem w kącie bunkra. Światło jarzeniówek biło mnie po oczach i przysparzało bólu głowy, więc przykryłem się pierwszą szmatą z brzegu i wróciłem do snu. Potem ktoś przebudził mnie opierając się o mój bok ale z racji materiału na głowie nie wiedziałem, kim była ta osoba. Znów wróciłem do odpoczynku. Ostatecznie obudziłem się jakiś czas później obolały, spragniony, głodny i zmęczony, na dodatek z kimś ciężkim opierającym się na moim ramieniu.
Odrzuciłem szmatę, którą wcześniej sam się przykryłem i odkryłem, że ów gościem śpiącym u mego boku był Kias. Rozglądałem się za blondynem ale w tym pomieszczeniu go nie było. Większym problemem było teraz wydostanie się i odnalezienie czegokolwiek do picia. Odsunąłem od siebie faceta i oparłem go o ścianę, by nie wrócił na swoje miejsce z impetem. Opierając się o ścianę podniosłem się i ruszyłem na poszukiwania do innych pomieszczeń. Na moje szczęście szafki w jednym z nich ukrywały dwie butle wody, z czego jedną od razu wypiłem. Zaoszczędziłem drugi litr dla śpiącej królewny, której stan zapewne nie będzie lepszy od mojego.
Myśląc już o Kiasie postarałem się o przywrócenie pamięci z zeszłej nocy. Był to błąd. Wstydu nie czuje się będąc podczas imprezy ale po niej, co dopadło mnie z pełną mocą. Przypominając sobie kolejne fragmenty zabawy stawałem się coraz bardziej zażenowany jak i zawiedziony sobą. Zasiadłem przy stole i przekartkowałem notes, którego zawartość nie zmieniła się ani o jedną kropkę. W tym czasie królewna osunęła się na ziemię i otworzyła oczęta w poszukiwaniu złoczyńcy, który dopuścił się niegodnego czynu przeszkodzenia jej w odpoczynku.
"Dzień dobry, jak się spało?"

Kias? Ty druha we mnie maaasz~

środa, 29 sierpnia 2018

Od Tamary cd. Reker'a

Widząc że brata długo nie ma zmartwiłam się i postanowiłam do niego zajrzeć. Trupom zrobiło się cieplej co było widać po tym jak nieco nabrali kolorów na swoich twarzach i siedzieli w miejscu by tracić jak najmniej ciepła. Nie lubiłam trupów, a wręcz ich nie cierpiałam, ale fakt faktem że nam kiedyś pomogli i wypadało by się odwdzięczyć, choć to mogło być bardzo ryzykowne posunięcie gdyż to jednak nasz wróg i nigdy nie było wiadomo co im przyjdzie do głowy... Owszem Trip ich nowy przywódca ich trzymał twardą ręką, ale nigdy nie można było być do końca pewnym czy aby przypadkiem tylko tak nie grają celowo by nas zabić... Z drugiej zaś strony już wtedy mogli nas zabić gdy u nich byliśmy ale czy to nie był plan przebiegłego Tripa by wzbudzić nasze... hm... lekkie zaufanie? Sama nie wiem... Zaufaniem jednak tego nie można było nazwać i tak gdyż Trupy wyrządziły wiele złego za czasów gdy rządziła Senso z tym drugim co teraz nie żyje. W razie czego broń miałam w pogotowiu więc gdyby chcieli nas zaskoczyć to miałam jak się obronić i innych. Poszłam do brata spokojnie no i okazało się że znowu ma problem z ranami, które na pewno się otworzyły widząc po bracie jak leży na kanapie i próbuje mnie spławić. Niestety albo stety Blackfreyowie nigdy nie odpuszczają, dlatego brat nie miał w ogóle nic do gadania. Słyszałam jego marudzenie bo nie lubił opatrywania ran, ale cóż... trzeba było to zrobić. Poszłam jeszcze tylko na szybko znowu do tamtego głównego pokoju, gdzie wzięłam apteczkę i wróciłam szybko do niego by mi czasem nie próbował zwiać, bo by to było bardzo do niego podobne.
- Nic się nie bój brat - powiedziałam spokojnie i podwinęłam mu koszulkę, gdyż mundur mu już zdjęłam. Od razu zobaczyłam bandaże przesiąknięte całe krwią, nie mówiąc o tym że pociekło mu nieco po plecach...
- Oj braciszku musisz bardziej na siebie uważać - westchnęłam i zaczęłam delikatnie zdejmować mu opatrunki.
- Nie moja wina - odmruknął do mnie wciskając bardziej głowę w poduszkę.
- Daj rękę dam Ci przeciwbólowe bo będziesz się zwijał z bólu kiedy będę Cię opatrywać - powiedziałam spokojnie szykując igłę z przeźroczystą substancją. Nawet nie zdążył zaprotestować, a już podałam mu lekarstwo, które podałam mu w całej dawce i wyjęłam dając w to miejsce opatrunek by nie leciała mu krew.
- Skąd Ty to umiesz robić? - spytał zdziwiony.
- Gdybyś chodził na zajęcia szkoleniowe jak wszyscy to też byś to umiał... to teraz wymóg... Jeśli nie pójdziesz na te szkolenia, to w krótce nie będą Cię wysyłali na żadne misje, bo po prostu nie umiesz opatrywać ludzi ani siebie - westchnęłam ciężko - Musisz to załatwić jeśli chcesz dalej na misje jeździć, Eric jest w tym nieustępliwy - dodałam oczyszczając mu ranę.
- Wymyślają jak zwykle... Dawniej w grupie był tylko jeden lekarz i był spokój - mruknął niezadowolony.
- Wiem brat, ale sam wiedz że nasi wrogowie są coraz silniejsi i coraz liczniejsi... To tylko dla naszego dobra - odparłam spokojnie zszywając mu na nowo ranę - Z resztą Kiara by Ci wszystko pokazała, ona by Cię nie zjadła - dodałam, po czym założyłam ostatni szew.
- Wiem - westchnął, a ja założyłam mu nowe opatrunki. 
- Dobra brat, teraz dostaniesz ostatni zastrzyk - powiedziałam spokojnie wyciągając malutką strzykaweczkę.
- Co?! Po co? - spytał zestresowany cały na co przewróciłam jedynie oczami.
- Nie będzie bolało... Dostaniesz lek przeciwzakrzepowy w brzuch, to nie boli - wyjaśniłam na co lekko zbladł.
- Nie chcę tego - jęknął spięty.
- Brat to na prawdę nic a nic nie boli, przecież bym Cię nie okłamała... - westchnęłam ciężko pomagając mu usiąść - Nic się nie martw - dodałam.
- Na pewno nie będzie boleć? To konieczne? - wypytywał z prędkością światła.
- Tak konieczne i nie będzie boleć bo to nie boli, zaufaj mi i zamknij oczy i nabierz powietrza powiedziałam czekając.
- Nie przebije mi to jelit ani nic? - spytał znowu.
- Nieee... Ta igiełka jest za krótka, to masz robiony zastrzyk pod skórę brat - odparłam rozwiewając jego obawy - No już, już! Zamykaj oczy i nabierz tego powietrza, to szybciej będzie po wszystkim - dodałam stanowczo.
- No dobrze... - powiedział i tak spięty cały, po czym nabrał powietrza w płuca i zamknął oczy, ale zacisnął też na wszelki wypadek ręce w pięści gdyby faktycznie bolało. Widząc to, szybko podeszłam, złapałam za fałdek jego skóry na brzuchu po czym zdezynfekowałam miejsce wkłucia i szybko wbiłam małą igłę w to miejsce po lewej stronie od pępka, bo nigdy nie można było tego robić poniżej pępka w linii prostej i zaczęłam mu podawać delikatnie cały płyn, co zajęło z pięć sekund i szybko wyjęłam igłę. Na koniec ponownie przyłożyłam wacik nasączony spirytusem tam gdzie podałam mu lek by nie było dużego siniaka.
- Już po wszystkim żyjesz - powiedziałam na co gwałtownie wypuścił powietrze z płuc, jak jakiś smok wawelski - Było tak strasznie? - spytałam na koniec zabierając wacik i pomogłam założyć mu bluzkę.
- Niby nie ale i tak tego nie lubię - mruknął i pomogłam mu się ubrać w ciepłe rzeczy - Dzięki Tamaruś - dodał na co skinęłam lekko głową.
- Chodź tam do ciepłego bo tutaj się wyziębisz - rzekłam pomagając mu wstać tak by znowu sobie nie naruszył rany na plecach, a następnie wróciliśmy do pomieszczenia gdzie znajdowali się wszyscy, gdzie wrzuciłam zakrwawione opatrunki brata w ognisko, które zaraz je stawiło szybko. Nie uszło mojej uwadze iż Trupy bardzo uważnie nam się przyglądają... Ignorowałam to jednak, gdyż trzeba było się zająć resztą ludzki. Nie mieliśmy za dużo ciepłych koców, ale za to mieliśmy dużo koców termicznych, których było dużo ze względu na to że łatwo się je pakuje. Przykryłam z bratem zmarzniętych niemalże na kość ludzi, dzięki czemu ich ciała miały szansę szybciej się zagrzać, zwłaszcza przy ognisku. Niektórym podałam leki bo byli już bardzo słabi, więc trzeba było ich wspomóc, a jeszcze innych opatrzyć. Na całe szczęście zawsze mieliśmy dwie apteczki a nie jedną, bo jedna apteczka poszła bardzo szybko. Mowa oczywiście o większych apteczkach a nie takich malutkich, gdyż dość dużo leków też ze sobą mieliśmy i to były szyte apteczki u nas w obozie, więc były duże i dużo się w nich mieściło.
Zamieć szalała w najlepsze więc nie zanosiło się żeby miała przestać szybko padać, co niezbyt mi się podobało, ale przynajmniej mieliśmy ciepłe schronienie. Drewna mieliśmy pod dostatkiem, bo tych których załatwił brat, nanieśli wcześniej duży zapas drewna, więc o tyle było dobrze
******************************************
Minęły jakieś dwie godziny. Dzięki ogniskom zrobiło się w pokoju znacznie cieplej i dało się teraz wysiedzieć w miejscu spokojnie. Pouszczelnialiśmy oczywiście drzwi i okna by ciepło nie uciekało, ani by zimno nie mogło się dostawać przez zamieć do środka. Co jakiś czas podkładaliśmy nowe drwa by ogniska się nie zagasiły, bo gdyby tak się stało to mogliśmy zamarznąć, zwłaszcza iż temperatura na zewnątrz wynosiła minus czterdzieści osiem stopni... Dzieciaki pozasypiały przy swoich rodzicach, a druga część ludzi się nie obudziła, gdyż byli zbyt słabi. Co jakiś czas patrzyłam na Trupy, którzy w sumie to ledwie żyli.
Większość z nich była ranna i leżała bez ruchu okryta jakimiś cienkimi kocami, które zapewne znaleźli w tym domu. Nie zamienialiśmy ze sobą żadnych słów, co było dobre dla obydwu stron, gdyż teraz kolejne sprzeczki i walki na nic by się zdały. każda strona oczekiwała spokoju, którego nikt i nic nie zagłuszy, więc o tyle było dobrze. W pewnym momencie zobaczyłam że jeden z trupów strasznie się wierci i kaszle zwijając się co po chwilę w kłębek. Inni starali się go uspokoić ale widać było że cierpi, więc chcąc, nie chcąc wstałam i wzięłam lekarstwa.
- Odsuńcie się - mruknęłam, po czym jakoś wbiłam wenflon w rękę wiercącego się i zaczęłam podawać lek przeciwbólowy. Mężczyzna przez sen się tak wiercił, więc o tyle dobrze że nie walczył ze mną by zachować swoją dumę że wytrzyma i że wróg i to jeszcze kobieta chce mu podać jakieś leki. Po chwili przeciwbólowe trafiły do jego układu krwionośnego, więc mężczyzna przestał wierzgać i się uspokoił, oraz zaczął lżej oddychać.
- Dlaczego to zrobiłaś? - spytał jeden z trupów.
- Spłacam tylko dług... Niedawno nam pomogliście, więc ja teraz wam - powiedziałam krótko.

< Reker? ;3 rozgadają się trupy? xdd zdziwko że tamarcia umie zakładać wenflony? xd >

wtorek, 28 sierpnia 2018

Od Reker'a cd. Tamary

Trupy, żołnierze, flaki i mazaki, czego można spodziewać się jeszcze po dzisiejszym świecie? Ciągnąc ostatniego oficera w stronę chaty, zacząłem odczuwać ból w swoich rękach, który z biegiem czasu strasznie narastał. Może było to związane z ranami jakie przyszło mi odnieść jeszcze jakiś czas temu? Możliwe, bardzo możliwe, ale nie miałem czasu zagłębiać się teraz w takie tematy. Odkładając mundurowego w bezpieczne miejsc przy ognisku, przeciągnąłem się jak olbrzym, kątem oka zwróciłem uwagę na Tripa i jego ludzi. Byli przemarznięci do szpiku kości, a średnich rozmiarów ognisko ledwie sięgało ognistymi językami ich bladych twarzy. Zabiją nas, gdy stracimy czujność - pomyślałem nerwowo trzymając ich w ogromnym dystansie, nie mając ochoty zamienić z nimi nawet najkrótszego słowa. Już sam dialog jaki musiałem przeprowadzić z nimi w tamtej piwnicy był okropny. Rozpalając z trudem kolejne ognisko, poczułem jak delikatna dłoń ląduje na moim ramieniu ofiarując mi tym samym wsparcie, jak i potrzebę zauważenia. Odwracając się do swojego "agresora" zauważyłem Tamarę, która z zadowoleniem wskazała niewielki kominek palący się ostrym ogniem blisko naszych wrogów.
- Pomogę ci... Zawsze mam przy sobie nieco ropy z opuszczonej stacji benzynowej... Wtedy wszystko zawsze ładnie płonie - rzekła ustawiając na nowo w stożek, dobrze wyważone drwa. Kiedy była pewna, iż wszystko jest prawidłowo zrobione, skropiła je lepką substancją, która była jedną z przyczyn powodujących szybki zapłon, łatwopalnego tworzywa - I już! Po co się tyle trudzić? - otrzepała swoje ręce o ciemny mundur, który podziałał na brud niczym ścierka z mikrofibry - Wezwałeś już to wsparcie? - dorzuciła obojętnie drepcząc w stronę wystraszonych na śmierć dzieciaków. Wzdychając na to ciężko, pokręciłem jedynie głową biorąc do ręki czarną jak smoła krótkofalówkę. Nie chcąc być obserwowany przez tyle par oczu, udałem się do pustego, ciemnego pokoju gdzie ze spokojem mogłem próbować nawiązać łączność. Przez delikatne prószenie śniegu było to trudne zadanie, ale kiedy usłyszałem na linii ciche trzaski, wiedziałem, że jestem na dobrej drodze do porozumienia się z najbliższą "wieżą" sprawującą piecze nad obszarem, w którym się znaleźliśmy.
- Słychać mnie? - zapytałem słysząc długie brzęczenie kołyszących się na wietrze puszek - Tutaj Reker z obozu Śmierci - rzekłem dla uzupełnienia swojej wypowiedzi. Nie miałem zamiaru bawić się w jakieś tajemne szyfry bądź hasła, którymi co najwyżej mogli porozumiewać się nowi kadeci. Miałem nadzieję, iż mój głos przez ten cud techniki, będzie na tyle rozpoznawalny, że nie będą kazali kilkukrotnie potwierdzać swojej tożsamości.
- Słyszymy cię - odpowiedź nadeszła dopiero po kilku, długich sekundach - O co chodzi? Macie jakieś problemy? Śnieżyca zbyt mocno daje wam w kości? - zadał mi od razu kilka prostych pytań, próbując odgadnąć sytuację w jakiej się znaleźliśmy. Szło mu dość marnie, dlatego przyciskając na nowo pomarańczowy przycisk, postanowiłem go nieco olśnić.
- Powiedzcie bazie, że mają przysłać na nasze koordynaty dość duże wsparcie. Znaleźliśmy sporo ledwo żywych ludzi, których trzeba przetransportować w bezpieczne miejsce. Mamy też tutaj takich gagatków, których powinien znać Eric więc najlepiej będzie jeśli przyślecie tylko nasze wojska - przedstawiłem swoje żądania. Na szczęście zostały one zaakceptowane, a mój problem zniknął tak szybko jak się pojawił. Chcąc podnieść z niezbyt wygodnego łóżka, poczułem silny ból w okolicy prawej łopatki, który zmusił mnie do opadnięcia z powrotem na łóżko. Białe bandaże przy takiej porcji ruchu z pewnością przesiąkły już dawno krwią, ale nie mając szans tego sprawdzić, postanowiłem, że nie będę się teraz tym przejmował.
- Reker? - ciche skrzypnięcie drzwi poprzedzone znajomym głosem Tamary, skupiło moją uwagę na szczupłej dziewczynie ubranej w wojskowy mundur - Coś się stało braciszku? - zamknęła za sobą solidne wrota, zaczynając uważnie mi się przyglądać.
- Nie, nie to nic - potrząsnąłem swoją głową szybko na boki, aby odwieść ją od jakiegokolwiek węszenia. Niestety ta, jak na Blackfreya przystało, postanowiła dogłębnie zbadać sprawę. Zanim się obejrzałem, jej zwinne łapska dotknęły mojej, jeszcze świeżej rany.
- Brat nie kłam - westchnęła obalając mnie na sztywny materac. Chcąc ułatwić jej nieco pracę, sam przewróciłem się na brzuch umożliwiając jej lepsze dojście do tego cholerstwa - Jak z małym dzieckiem - zacmokała kilka razy ustami wracając do głównego pomieszczenia po apteczkę, która po krótkiej chwili wylądowała obok mojej głowy.
- Tylko delikatnie - mruknąłem kryjąc twarz w poduszce - I bez szprycy - rzekłem sam do siebie, z nadzieją, iż tego akurat nie usłyszała.

<Tamara? :3 Opatrzysz brata na nowo? xd>

Od Brajana cd. Erica

Widząc te wszystkie prezenty dla mnie i ten duży tort nie mogłem uwierzyć w to co się teraz dzieje... Śniłem jeszcze? Może to tylko wytwór mojej wyobraźni? Ale to wszystko z drugiej strony takie realistyczne i jeszcze uścisk taty, sprawił iż wiedziałem że to jednak dzieje się na prawdę i że ktoś o mnie jednak pamięta, mimo iż zjawiłem się niespodziewanie w rodzinie swojego ojca, gdyż nie wiedział o mnie zupełni nic gdy się narodziłem, ponieważ byłem wpadką... Ojciec z moją matką nie pobył długo, a raczej może tylko jeden raz się spotkali i to był koniec. Szczerze to myślałem tułając się jeszcze wtedy po świecie sam wychudzony, głodny, brudny i zmarznięty, myślałem że tam umrę i że moim drobnym ciałem pożywią się zombie, które pierwsze by mnie znalazły. Pamiętam jak bardzo się bałem gdy zobaczyłem tatę po raz pierwszy na koniu w oddali... Bałem się wtedy strasznie! Oczywiście wtedy nie wiedziałem jeszcze że to on jest moim biologicznym ojcem żeby była jasność. Bałem się ludzi przez to jak chciano mnie sprzedać gdy schwytali mnie źli ludzie, ale na szczęście dzięki zamieci w nocy uciekłem, choć prawie przypłaciłem tą ucieczką życie i wtedy straciłem swój jedyny malutki kocyk, który zawsze nosiłem przy sobie.
Teraz czułem się na prawdę szczęśliwy że miałem tatę, choć macochy to ja dalej się nieco bałem ale dbali o mnie. Nie wyobrażam sobie teraz jak mogłem wtedy spać na tym mrozie bez żadnego ciepłego okrycia, gdy teraz codziennie śpię pod ciepłą kołderką i miękkim łóżku... Czując jak ojciec przytulił mnie do swojego boku wtuliłem się w niego mocno ciesząc się bardzo że jednak o mnie nie zapomniał. Co prawda nie liczyłem na prezenty, bo chodziło mi o samo złożenie życzeń czy coś takiego, dlatego moja radość była podwójna, gdy jeszcze okazało się że mam jakieś prezenty! Nigdy ale to przenigdy nie dostałem żadnego prezentu... Mój były ojciec i matka mieli mnie totalnie gdzieś i zostawiali mnie na całe miesiące długie z niańkami, które też miały mnie gdzieś i zostawiały często zupełnie samego, przez co się bardzo bałem i było mi przykro.
- Są super dziękuję! - wtuliłem się w niego mocno, a na mojej twarzy zakwitł szeroki uśmiech, na co ojciec się uśmiechnął i mocniej mnie przytulił do siebie, dzięki czemu poczułem się bardziej kochany i bezpieczniejszy.
- Cieszę się - odparł z śmiechem - Pokroimy razem tort? - spytał czochrając mnie po włosach, robiąc mi tym samym artystyczny nieład.
- Tak, tak, tak! - ucieszyłem się bardzo, a tata wziął duży nóż kuchenny i położył moją rączkę na rękojeści, po czym położył swoją rękę na mojej i prowadził moją rękę jak mam kroić tort. Nawet dla niektórych głupie krojenie tortu bardzo mi się podobało, bo dla mnie to był pierwszy raz i nie mogłem się doczekać by go spróbować. Położył mi duży kawałek na talerzyk, po czym mi dał, a ja zacząłem jeść z apetytem gdyż tak bardzo mi to smakowało.
Przy okazji ubrudziłem sobie całą twarz jedząc tort z rodziną, która miała ze mnie niezły ubaw. Kiedy się najadłem jak bąk zjadając dwa duże kawałki tortu i sfrustrowałem połowę tabliczki czekolady mlecznej, tata kręcąc głową na boki rozbawiony i wytarł mi buzię mokrą ścierką. Zadowolony bardzo trzymałem książki w rączkach jakie dostałem, po czym zadowolony pobiegłem do pokoju, bo tata musiał już posprawdzać czy jakieś tam raporty wreszcie przyszły, a macocha zajęła się Chrisem, który chciał jeść bo popłakiwał.
Ja natomiast zagłębiłem się w pierwszą książkę od taty i powiem szczerze to bardzo mnie wciągnęła, lecz gdy byłem w połowie, znudziło mi się siedzenie w pokoju, dlatego postanowiłem ją wziąć i pójść do stajni, pooglądać nieco konie. Cichutko się ubrałem po czym zbiegłem na dół schodami i wybiegłem z ratusza zadowolony z siebie.
W stajni znalazłem się bardzo szybko. Nikt oczywiście mnie nie zauważył, bo byłem dość niski, a z resztą to kto miałby zwracać uwagę na syna przywódcy? Zadowolony z siebie i trzymając w ręce książkę oraz mając w kieszeni marchewkę, którą buchnąłem z kuchni gdy macocha nie patrzyła, ruszyłem przed siebie bardzo zadowolony z siebie. Dzięki tacie nie bałem się już koni i uważałem że to przepiękne stworzenia, które maja w sobie nutkę tajemniczości. Mimo iż nadal w swoich sercach były dzikie i nieprzewidywalne, to postanowiły być u boku ludzi i im pomagać, a przecież mogły uciec kiedy chcą gdy wyjeżdża się na jakieś misje... Rozglądałem się uważnie, kręcąc głową na boki intensywnie i każdy koń mi się podobał. Ich przeróżne maści i charaktery dało się zobaczyć po tym jak niektóre strzygły uszami, niektóre były zaciekawione moją osobą, inne miały mnie gdzieś i jadły sobie sianko, a jeszcze inne kręciły się nerwowo w boksach, chcąc choć troszkę rozładować swoją energię.
W pewnym momencie zauważyłem dużego, ładnego ogiera maści izabelowatej, który bardzo mi się spodobał... Nie widząc czemu był przywiązany do słupów linami, które miał przypięte do kantara. Kopał przednim kopytem nerwowo o ziemię i wydawał się być rozzłoszczony, choć w jego oczach nie było ni krzty agresji... ( Tak wygląda )
Zmartwiony podszedłem do niego bliżej, co co ten skulił uszy chwilowo i spojrzał na mnie uważniej, podnosząc swoją głowę ku górze, chcąc wydać się straszniejszy i bardziej agresywny. Z tego co dostrzegłem swoimi ślepiami, to do nikogo nie należał, a jego imię na metalowej tabliczce było nieco zniszczone, ale gdy bardziej się przyjrzałem, to ujrzałem w końcu końcówki liter jego imienia. Big Racket przeczytałem, po czum spojrzałem ponownie na izabelowatego ogiera, który z uwagą śledził moje ruchy.
- Denerwuje Cię że Cię tutaj zamknęli co? - spytałem na co skulił na chwilę uszy, po czym postawił je na nowo i potrząsnął głową do góry i w dół nieco.
- Mnie też by denerwowało stanie w miejscu przywiązanym - powiedziałem znowu, lecz tym razem koń wywrócił jedno uch odo tyłu na chwilkę, a później znowu je postawił równo z drugim uchem.
- Pewnie jesteś głodny... - odezwałem się znowu, po czym odłożyłem książkę na chwilę i wyjąłem z kieszeni dużą marchewkę i mu ją pokazałem - Chcesz? - spytałem na co wydłużył nieco szyję, ale uwiązanie mu na to nie pomagało zbytnio, więc podszedłem i mu ją bliżej dałem, na co na chwilę podniósł znowu głowę do góry i skulił uszy.
- Nie jest zatruta... - rzekłem i odgryzłem kawałek, pogryzłem i go połknąłem - Widzisz? Smaczne... - dodałem na co obniżył łeb jakby mnie rozumiał i ponownie postawił swoje duże uszy i odważył się zacząć chrupać sobie marchewkę, która najwyraźniej mu zasmakował gdyż schrupał ją dość szybko. Uśmiechnąłem się na to i nawet go delikatnie pogłaskałem po czole, a ten zaczął mnie obwąchiwać na tyle ile pozwalało mu uwiązanie, szukając więcej marchewek.
- Nie mam więcej... Przyniosę Ci jutro - powiedziałem spokojnie - Ładny jesteś, pewnie dużo ludzi Ci to mówi - dodałem głaszcząc go między oczami na co mi pozwolił i cicho prychnął. Nie wiedziałem co to znaczy ale cieszyło mnie to że pozwolił się pogłaskać.
- Pewnie głodny nadal jesteś... - powiedziałem cicho na co lekko pyskiem szturchnął mnie w prawe ramię jakby chciał to potwierdzić - Przyniosę Ci coś zaczekaj - dodałem i szybko poszedłem do magazynu z paszą cicho i wziąłem wiadro i zamieszałem kilka rodzai pasz które znaleźli żołnierze na opuszczonych farmach. Nie mogłem co prawda dużo mu przynieść bo nie miałem tyle siły by podnieść całe wiadro, ale połowę jakoś udźwignąłem i przyszedłem do niego. Biedak nawet schylić się nie mógł przez te liny krótkie, więc wziąłem stołek i stanąłem na wysokości jego pyska.
- Mogę? - spytałem powoli przybliżając rękę do jego pyska, po czym odpiąłem mu najpierw jeną linę, a później ostatnią - Już... teraz będzie Ci wygodniej - dodałem schodząc ze stołka i biorąc wiadro oraz otworzyłem jego boks.
- Przepuścisz mnie? - spytałem na co lekko się odsunął w bok robiąc śmieszna pozę szyją niczym jakiś arab, a ja wszedłem i postawiłem mu wiadro w kącie boksu na końcu, na co podszedł zainteresowany co mu przyniosłem.
- Zaraz Ci nieco sianka też przyniosę - mówiąc to pogłaskałem go po pięknej szyi - A Ty sobie w tym czasie zajadaj - dodałem i wyszedłem zamykając boks ponownie i się rozglądając czy nikt mnie nie widzi. Szybko czmychnąłem ponownie do tego samego miejsca i wziąłem w ręce tyle ile mogłem siana i mu zaniosłem. Konisko postawiło uszy i spojrzało na mnie zdziwione co mu niosę znad wiadra z jedzeniem które teraz konsumował z wielkim apetytem.
- Smakuje? - uśmiechnąłem się i ułożyłem mu sianko obok wiadra z jedzeniem i tak zrobiłem trzy razy, aż nazbierała się spora kupka sianka, które mógł sobie jeść.
Następnie wziąłem swoją książkę i wszedłem znowu do jego boksu, zamykając go na zasuwę i usiadłem obok siana, którym teraz się zajął. Powąchał mnie jeszcze raz zdziwiony że usiadłem w jego lokum, lecz zaraz znowu zajął się jedzeniem. Wodę miał z tego co widziałem, więc mu jej nie wymieniałem, a z resztą nie dałbym rady tego nawet podnieść by mu dać... Zadowolony zacząłem czytać dalej książkę, aż zrobiło się nieco ciemno, więc ziewnąłem i nie wiedząc kiedy zasnąłem smacznie, opierając się prawym barkiem o ścianę i trzymając w rękach książkę.

< Eric? ;3 zawału nie dostań to agresywny dla wszystkich koń xdd Strzeże Brajana xd >

poniedziałek, 27 sierpnia 2018

Od Erica cd. Brajana

Budząc się po raz kolejny z przerywanego co kilka minut snu, poczułem się całkiem nieswojo. Czegoś mi ciągle brakowało, a pourywane koszmary jasno dawały znak, iż dzieje się wokół mnie coś niedobrego. Czując jak ręce mojej narzeczonej zaciskają się wokół mojego pasa, kątem oka spojrzałem w stronę łóżeczka, naszego, najmłodszego maleństwa. Chris z pewnością był typem dziecka, które uwielbiało porządnie sobie pospać, a jego dziwne pozy dało się zapamiętać przez wiele lat. Przyglądając się mu przez dłuższą chwilę, zacząłem intensywnie myśleć nad tym co robi teraz Brajan. Niby spał w pokoju obok, ale nigdy nie byłem tego w stu procentach pewny. Niedawno miał urodziny, lecz zalatany jak jak zwykle musiałem zawalić całą sprawę. Wiedząc, że na pewno go zawiodłem, postanowiłem załatwić dla niego dość spory tort oraz lepszy prezent niż sam planowałem. Moi ludzie ostatnio natrafili na małą bibliotekę, z której udało im się wykaraskać kilka ciekawych książek. Jedne były bardziej historyczne, drugie religijne, a trzecie okazały się literaturą dziecięcą bądź młodzieżową, zależy jak na to patrzeć. Najbardziej spodobały mi się dwie księgi napisane przez Johna Flanagana pod tytułem "Zwiadowcy". Widząc zieloną i czerwoną okładkę od razu na myśl przyszedł mi mój dziesięcioletni już syn. Wyplątując się jakoś z objęć swojej ukochanej, zacząłem ubierać się w swoje codzienne rzeczy, a następnie uważając, aby nikogo nie obudzić, zszedłem na palcach na piętro gdzie znajdowała się kuchnia. O prąd w tych czasach było bardzo trudno, lecz dzięki mądremu gospodarowaniu nim, mogliśmy z niego korzystać w dowolnej chwili, nie bojąc się, iż może za chwilę nam go zabraknąć. Zaglądając do białej, porysowanej od starości lodówki, wyjąłem z niej średnich rozmiarów tort składający się z ogromnej porcji bitej śmietany i trzech spodów biszkoptowych przekładanych dżemem truskawkowym. Mieliśmy dość mało składników, więc było nam trudno odwzorować ciasto z dawnych lat, które świeciło ze wszystkich stron idealnością, perfekcyjnością oraz przesadną ilością czekolady. A propo słodyczy. Jakoś udało mi się zdobyć mała tabliczkę mlecznej czekolady. Z nadzieją, że spodoba się ona młodemu, postanowiłem schować ją do swojej kieszeni, a następnie wrócić do swojego mieszkania gdzie moja przebudzona kobieta uszykowała nam przepyszne śniadanie. Przypominając sobie o papierowej kartce z życzeniami jaką drobnymi rączkami przyozdobił najmłodszy Saw, zaciągnąłem się do pustego pomieszczenia, gdzie zacząłem przeszukiwać nie dopięte teczki. Po jakiś dwudziestu minutach udało mi się znaleźć swoją zgubę, która wylądowała pod okładką pierwszego tomu, sprezentowanej przez naszą rodzinę książki. Pojawiając się ponownie w kuchni, mogłem przyuważyć jak Brajan ze skupieniem je swoją porcję śniadania. Zdając sobie sprawę, że mnie nie widzi, zbliżyłem się nieco bardziej do stołu, a następnie bez zawahania postawiłem wypiek na stole szeroko się uśmiechając.
- Wszystkiego najlepszego synuś - rozczochrałem mu włosy, powodując tym samym, iż jego zdziwione spojrzenie padło prosto na mnie - Przepraszam, że tak późno, ale wcześniej nie mogłem - westchnąłem ociężale tuląc go mocno do siebie - Chyba nie gniewasz się na swojego staruszka co? - spojrzałem mu głęboko w dziecięce oczy, które wyrażały jedynie ogromny szok. Bez żadnego piśnięcia, spojrzał na to co zostało przez nas przygotowane, a jego usta rozszerzyły się niczym wrota od stodoły - Mam nadzieję, że książki ci się spodobają - usiadłem obok niego przyciągając jego ciało bliżej swojego - Wszystkie najlepszego.

<Brajan? :3 I jak ci sie prezenty podobają? xd>

Od Leona cd. Reker'a

Nie no ja tego nie potrafię zrozumieć pomyślałem sobie wychodząc wraz z bratem z gabinetu przywódcy. Dla mnie po prostu było to nie do pomyślenia by tak się odzywać do przywódcy jak do jakiegoś kolegi równego sobie, no ale w połowie drogi do magazynu z bronią brat mi wszystko wytłumaczył ale i tak ja wolałem się do niego zwracać przywódco... W końcu ja go tak nie znałem długo ja Reker, a poza tym mi nie wypadało mówić inaczej. Niezbyt byłem zadowolony z tej misji bo wiedziałem że znowu się nikomu nie przydam, a chwila zawahania w oczach brata mi wystarczyła by wiedzieć, że on nie wie czy sobie poradzę. Był moim bratem bliźniakiem więc potrafiłem dostrzec o wiele, wiele więcej niż inni ludzie, którzy go po prostu znają. Między nami bliźniakami jest jakaś specyficzna więź której nikt nigdy nie potrafił wytłumaczyć, tak jak za dawnych lat. Naukowcy się głowili i troili i robili przeróżne badania by to zrozumieć, choć im się to nie za bardzo udawało... Szedłem za bratem potulnie gdyż ja nie wiedziałem gdzie ma iść, a skoro sam przywódca mówił że kiedyś był w Duchach to znaczy że zna te pomieszczenia jak własną kieszeń w przeciwieństwie do mnie. W zasadzie to nigdy bym nie pomyślał że zostanę wysłany na jakąś misję, bo w końcu jestem tylko głupim dzieciakiem z sierocińca, który trafił do wojska tylko dlatego by uniknąć kary więzienia. Fakt faktem że dużo tam walczyłem, ale miałem niewiele doświadczenia i dlatego uważałem że do tej misji się kompletnie nie nadaję...
Pewnie mu wstyd przyniosę... Cała rodzina jest świetnymi wojskowymi, a ja taka czarna owca w niej pomyślałem ponuro, kiedy Reker stanął i zaczął małym kluczem otwierać drzwi magazynu. Chwilę to zajęło zanim zamek ustąpił i drzwi się otworzyły, gdyż chyba dawno te nie były konkretne otwierane, nie mówiąc już o tym że zawiasy niemiłosiernie skrzypiały, przez co przeszły mnie ciarki po plecach. Mógłby je ktoś naoliwić pomyślałem i wszedłem z bratem do o dziwo ogromnego magazynu z bronią. Zdziwiłem się że maja tu tyle broni, no ale z drugiej strony to był ogromny obóz, więc pewnie przez lata gromadzili tutaj zapasy broni i amunicji... Brat poszedł w lewo i zaczął się rozglądać po tamtych regałach, a ja natomiast poszedłem w prawo, gdzie tamta strona bardziej mnie interesowała. Z początku żadna broń nie wydawała mi się dobra i odpowiednia dla mnie, ale na konic pierwszego regału z bronią dostrzegłem znajomą mi broń i to w dodatku najmniej znaną, ale bardzo niebezpieczną i dobrą. W wojsku często ją miałem, więc byłem przyzwyczajony do niej, tak wiec oczywistym wyborem było to że ją wezmę w swoje ręce.
Była to broń Gilboa Carbine i miała daleki zasięg i duże długie naboje. Uśmiechnąłem się lekko pod nosem na to, po czym znalazłem do niej dodatkowe magazynki, które zacząłem załadowywać odpowiednią amunicją, którą starannie sprawdziłem. Następnie sprawdziłem czy broń na pewno nie ma żadnych wad, ale na szczęście żadnych nie znalazłem. Z tego co zauważyłem, to ta broń była najmniej używana, gdyż miała na sobie najwięcej kurzu ze wszystkich broni, chyba że w ogóle nie była używana bo tak też mogło być. Ta broń z reguły była jakoś dziwnie nie doceniana i ignorowana, ale cóż...
- Wybrałeś sobie coś? - usłyszałem nagle brata za swoimi plecami.
- Tak.. - powiedziałem spokojnie pokazując mu swoją broń i wziąłem jeszcze to samą broń tyle że to już byłą bardziej broń snajperska ale czasem też z niej strzelałem.
- To dobrze - odparł spokojnie i zobaczyłem że wybrał sobie broń AK oraz Baretta. W sumie to wybrał najbardziej popularne rodzaje broni, które także były bardzo dobre.
- To idziemy? - spytałem spokojnie upewniając się że mam ze sobą wszystkie magazynki do każdej rodzai broni. 
- Tak - powiedział krótko po czym wyszliśmy z magazynu i zamknęliśmy go, po czym ruszyliśmy w stronę wyjścia. Reker od razu też skierował się na zewnątrz w stronę stajni, na co jeszcze bardziej straciłem zapał na tą misję. Uhu... koniki... pomyślałem speszony. Nie byłem wytrawnym jeźdźcem co przyznawałem, a w armii tylko parę razy się zdarzyło że musieliśmy używać habet i to pożyczonych od jakiś tubylców bo nam auta nawaliły, no ale nie za bardzo przepadałem za tymi dzikimi zwierzętami, które tylko patrzą by Cię kopnąć albo zrzucić... Bardziej preferowałem chodzenie pieszo jeśli o to chodzi, ale w taka pogodę nie dało się inaczej, nie mówiąc o tym iż warkot silników samochodowych zaraz by przyciągnęło tu pełno zombie, więc wiedziałem że konie to jedyny rodzaj transportu w obecnych czasach. Pamiętam jak koń mnie kiedyś kopnął i to wcale nie było miłe doświadczenie... Miałem złamaną kość biodrową i długo cierpiałem by dojść do siebie po tym wszystkim i cud że wtedy mnie z armii nie wywalili za tak długą nieobecność i chorowanie... Wszedłem powoli za bratem do tej pieczary pełnej bestii i wolałem od każdej trzymać się z daleka, choć starałem się nie pokazywać swojej niechęci do koni.
Jak mnie znowu jakaś gadzina kopnie to umrę pomyślałem szybko widząc jak brat podchodzi do jakiejś chabety którą głaszcze. Musiał to być jego koń i zapewne Ci z którymi mieliśmy jechać na misję też mieli konie, więc miałem wielki problem, bo tylko ja nie miałem żadnego konia, nie potrafiłem go nawet osiodłać i bałem się że znowu dostanę kopniaka w biodro albo w inne miejsce, albo to coś mnie użre z zawiści. Nie chcąc przeszkadzać bratu powlokłem się bardziej w przód i starałem się jakoś wybrać konia, ale pełno koni było zajętych i podpisanych więc nawet nie miałem prawa ich ruszać. Boże miej mnie w swojej opiece pomyślałem i szukałem dalej.

< Reker? ;3 pomożesz mu? xdd on ma uraz po tym jak go kopnął kiedyś koń ;c >

Od Reker'a cd. Leona

- Nie śpię - warknąłem siedząc na swoim dawnym łóżku znajdującym się przez całe moje marne życie w tym samym miejscu, w wieży. Odkąd uciekliśmy, nasze mieszkanie nie zmieniło się w ogóle. Pomalowano jedynie na nowo ściany, które odżyły kolorami apokalipsy, ale na szczęście, bądź nieszczęście nic innego nie zamierzali dotykać. Była dopiero godzina czwarta rano, a ktoś już zaczynał dobijać się do dębowych drzwi, które działały niczym zapora dla świata, który otaczał mnie z każdej strony. Nigdy nie będę się czuł już tutaj bezpiecznie, nie po tym co musiałem tutaj przejść - Otwarte - dodałem nieco łagodniej słysząc niespokojny szmer jakiegoś przestraszonego dzieciaka, który najwidoczniej przyszedł mnie z jakiegoś powodu obudzić. Widząc uchylające się drzwi, moje oczy automatycznie zostały zmrużone, co jeszcze bardziej stresowało Bogu winnego chłopaka.
- P-przywódca w-wzywa - wyjąkał patrząc w stronę brudnej podłogi - T-to ponoć w-ważne - dorzucił szybko uciekając ode mnie niczym dziki roślinożerca będący goniony przez jakiegoś, strasznego mięsożercę. Wzdychając na to cicho, zabezpieczyłem swojego glocka oraz schowałem go do kabury udowej, której rzepy były już tak wyrobione, iż ledwo się siebie łapały. Spoglądając kątem oka na zarysowane lustro, mogłem stwierdzić, że moja twarz nie wygląda najgorzej. Co prawda wypadałoby mi się ogolić, ale obecnie nie miałem czym i gdzie, więc ignorując ten fakt, postanowiłem opuścić pokój zamykając go na klucz. W końcu nie chciałem, aby ktoś się do mnie włamał. Znając doskonalę drogę do biura Oliviera, dotarłem do niego już po upływie kilku minut. Pomimo tego, iż nie spałem, nadal miałem ochotę poleniuchować nieco na miękkim, nie gryzącym w plecy materacu, który zapewniał moim mięśniom solidny odpoczynek. Jak się okazało był tutaj też mój brat, któremu przez swoją głupotę mogłem zrobić krzywdę, ale dzięki Bogu nie zleciał mu z głowy nawet najcieńszy włos.
- Musze was wysłać na pilną misję... dostaniecie zespół oczywiście... Inne drużyny są zajęte innymi misjami, a z kolei inne odpoczywają po nich a są zbyt zmęczeni by wyruszać na kolejne wyczerpujące misje, dlatego was wezwałem - wyjaśnił krótko blondyn nie wiedząc jak ma rozwinąć bardziej swoją myśl. Rozumiejąc od razu o co mu chodzi, nieco się zakłopotałem. Przecież należałem do obozu Śmierci, a nie do Duchów więc dlaczego wydawał mi takie, a nie inne polecenia? Nie wiedząc co o tym sądzić, postanowiłem dowiedzieć się nieco więcej o jego zamierzonych działaniach.
- Misję? - zapytałem drapiąc się po karku, jakbym próbował odgonić stado mrówek, które postanowiły opleść moje ciało niczym boa dusiciel.
- Tak, dobrze słyszałeś Reker... Jesteś przywódcą drużyny w obozie Śmierci i tu też kiedyś byłeś więc mam nadzieję że mi pomożesz - westchnął lekko - Nie mam nikogo innego, a reszta jest tak niedoświadczona że byle krzak w oddali zobaczą a już do niego strzelają myśląc iż to wróg... - dodał załamany opadając na oparcie swojego krzesła. Mając ochotę strzelić sobie znajomemu światu facepalma, zacząłem rozmyślać jakich głąbów oni zatrudniają jako nauczycieli. Dzieciarnie trzeba hartować i uczyć odważnego zachowania. Jeśli pozwolą im cykorzyć to tak to się właśnie będzie kończyć. Wystrzelana do resztek amunicja, obsrane gacie, a na końcu zwłoki na polu walki, bo nie będą mieli odwagi sami z siebie kogoś zaatakować.
- Rozumiem... Jaka to misja? - zadałem kolejne pytanie, z nadzieją, że nie wysyła on nas po jakieś kredki czy inne mazaki na drugi koniec stanu. Miałem ochotę na trochę adrenaliny, gdyż ostatnio jej poziom w moich żyłach znacznie spadł. Bałem się co prawda o Leona, żeby nie wpakował się w jakieś kłopoty, lecz razem powinniśmy dać jakoś radę. Zresztą, skoro mamy dostać jakiś ludzi to powinno być lżej.
- Musicie zbadać pewien posterunek na północy... Nie dają nam od tygodnia żadnego znaku życia, a ludzkie, którzy poszli zobaczyć co się z nimi dzieje nie wrócili do dziś - spoważniał podsuwając nam pod nos mapy terenu Duchów. Składały się one głównie z miast, ale nie brakowało wśród nich, dzikich, dużych lasów, które przez brak ograniczeń rozrosły się po całym Stanie Nowy Jork - Mogło ich coś zabić, ale mam nadzieję, że żyją - wskazał miejsce gdzie miał znajdować się nasz cel. Było to jakieś pięćdziesiąt kilometrów stąd, dlatego jeśli mieliśmy tam dotrzeć w najbliższych dniach, powinniśmy natychmiastowo wyruszyć.
- Sprawdzę to, ale daj mi amunicję i broń - postawiłem warunek klepiąc się dłonią po kaburze, która przeżyła już lata swojej świetności. Mężczyzna na mój gest, bez zawahania otworzył szufladę swojego biurka, aby następnie rzucić w moją stronę małym kluczykiem, który zabrzęczał w powietrzu niczym osa skupiająca się na ugryzieniu osoby, która chce ją odgonić.
- Idźcie do magazynu i coś sobie wybierzcie - uśmiechnął się wracając wzrokiem do sterty, niezbyt dobrze ułożonych papierów - Powodzenia. Jak coś kontaktujcie się radiem.
- Dziękuję, a ty masz iść spać Olivierku, bo ci do dupy na kopię i bratków nasadzę! Do łóżka do swojej Sami tylko dzieciaka kolejnego nie zróbcie! - zanim zdążył coś odpowiedzieć, ja wraz ze swoim bratem wyślizgnęliśmy się szybko z jego gabinetu. Zaskoczony Leo, nie mógł pojąć jak mogę odzywać się takim tonem do założyciela, więc w połowie drogi zgłupiał pozwalając mi się ciągnąc jak jakiegoś zwłoka - Leo, Leo, Leo - westchnąłem kręcąc głowa na boki - Olivier to mój przyjaciel, nie musisz się go bać - poczochrałem jego czarne włosy, które rozłożyły się w artystycznym nie ładzie - Znam go od dawna więc takie odzywki to normalka. Chodź, musimy wybrać jakieś zabawki.

<Leon? :3 Co tam sobie wybierzesz? xd>

niedziela, 26 sierpnia 2018

Od Kiasa cd. Clancy'ego "Czyż nie mogło być lepiej?"

Czyż nie mogło być lepiej? Dwóch kumpli do chlania, kilka butelek dobrego alkoholu i ciepły wieczorek w chłodnym bunkrze... To wszystko nadawało naszemu spotkaniu pewnego, dziwnego uroku, którego nie dawało się jakoś logicznie określić. Przez ogromną ilość czasu mocowałem się z pierdolną nakrętka whisky, ale kiedy ta w końcu puściła, do mojego nosa automatycznie trafił zapach starej, oklepanej ze wszystkich stron przeszłości. Pamiętam jeszcze jak za gówniarza podkradaliśmy takie rzeczy wrogim gangom, aby spożytkować je ciut inaczej niż oni sobie postanowili. Po co im sprzedawać taki towar za granicę? Przecież równie dobrze mogli schlać się w trupa u nas niż w jakiś Emiratach Arabskich gdzie szejkowie rzygają jakimiś, biednymi szampanami. Chcąc umaczać swoje usta w tym przecudnym trunku, natchnął mnie nagle jakiś zwyczaj gościnności. Zamiast pociągnąć sobie solidną dawkę tego "świństwa", podałem szklaną butelkę Clancy'emu, który pod naszym czujnym okiem wypił dość sporą dawkę eliksiru.
- Co on taki cichy? - Leoś rozłożył się na swoim postrzępionym krześle jak wnuk Elżbiety II degustujący się w homarach, krewetkach i innych takich frykasach, których raczej w dzisiejszych czasach nie idzie nigdzie już dostać - Dziewucha mu zajebała gonga czy co? - dorzucił próbując wymacać w kieszeniach swojego, czarnego, szpiegowskiego płaszcza paczkę fajek, które jak na złość musiały mu się skończyć. Przewracając na to oczami, postanowiłem pożyczyć mu swoje pety, których i tak nie miałem kiedy wypalić. Zresztą, Alice chyba by mnie zabiła jakby coś takiego ode mnie wyczuła.
- Niemowa - rzekłem w odpowiedzi na jego pytania opierając się bardziej o blat dębowego stołu - Nawet jak będziesz na niego naciskać to ci nic nie powie - westchnąłem biorąc solidnego łyka pobudzającego zmysły napoju, który działał na moje życie jak lek przeciwbólowy. Potrafił poprawić humor człowiekowi nawet w najgorszym momencie jego żywota, pokazując mu kolorowe barwy przeszłości oraz przeszłości. Ewentualnie to gówno mogło cie zabić albo zmusić do poślubienia konczity, ale kto by się tym niby przejmował? Czujnie pilnując swojej falszki, zacząłem przymykać oczy myśląc jakby to było pięknie gdyby świat wrócił do normalności.
- Czyli jak wjebiemy go do wrogów to będzie siedział cicho - zaśmiał się zaczynając klaskać dłońmi jak cyrkowa foka próbująca dobrać się do ryb znajdujących się w wiadrze na przeciwko niej - Oczywiście nie mam nic złego na myśli - wybełkotał pod nosem, rozsiadając się na krześle w iście królewskim stylu.
- Ty już lepiej nie pij - nadepnąłem mu na stopę, co związało się z cichym jękiem z jego strony - Ja się tym lepiej zajmę - wyrwałem mu z ręki jego własność, zaciągając się przy tym przyjemnym zapachem alkoholu. Ani się nie obejrzałem, a szyjka butelki wylądowała w mojej jamie ustnej zapełniając ją piekielną wódką, która zaczerwieniła mnie na całej twarzy.
- Kias kurwa mać łoddawyj! - wydarł się, zrywając się na proste nogi. Warcząc na niego, postanowiłem z nim trochę zawalczyć. Jak dwa lwy o swoją lwicę bądź zwierzynę, którą przyszło jemu upolować - Łoddowyj do cholery! - szarpał się ze mną, a ledwie żywy Clancy przyglądał się nam z oczami wielkości jednego euro. W końcu cała sprawa skończyła się tak, iż przezroczysta butelka jebła o ziemię, rozbryzgując na niej całą swoją zawartość.
- I chuj! Patr co zrobłibołeś! - kopnąłem go w łydkę, zmierzając chwiejnym krokiem w stronę wyjścia z bunkra - Jułto mi za to apłacisz! - tupnąłem nogą niczym pięciolatek, wydostając się na gorącą powierzchnię. Rozglądając się dookoła własnej osi, zauważyłem nagle bardzo zielony plac. Uśmiechając się sam do siebie, ruszyłem w jego stronę kracząc się jak istna kaczka. Baranki się tam pasą czy co? - pomyślałem nie będąc trzeźwym nawet w najmniejszym procencie. Będąc już bardzo blisko obranego przez siebie miejsca, nagle poczułem dość mocny ucisk na swoim ramieniu. Obracając się w stronę agresora, zorientowałem się, że to owy Clancy, który raczej nie był w najlepszym humorze - Puszczaj mnie - próbowałem mu się wyszarpnąć - Muszę do owieczek.

<Clancy? Schlał się Kias, do obozu go zaprowadź xd>

sobota, 25 sierpnia 2018

Od Samanthy cd. Erica

Dość długo moi bracia mi truli i spędziłam z nimi czasu, ale martwiłam się co z Alanem który został sam... Od razu powiedziałam o tym braciom bo on też był rodziną i powiedziałam że idę do niego bo nie można go zostawiać samego bo on też potrzebuje troski rodziny. Na szczęście przyznali mi rację i postanowili że przyniosą mu jego ulubioną czekoladę i coś tam jeszcze, a ja w tym czasie wróciłam na oddział medyczny, gdzie siedział przy nim Eric. Dostrzegłam że przyniósł mu jedzenie z czego się ucieszyłam gdyż Eric mimo iż przywódcą, to starał się dbać o wszystkich... Gdyby nie on to dawno już by mnie sprzedano albo bym sama sobie odebrała życie i nikt by w ogóle się o tym nie dowiedział, a ja błąkałabym się jako samotna dusza po świecie, łudząc się na o że kiedyś trafię do nieba. Teraz kiedy odzyskałam rodzinę i gdy miałam pewność że im nie uprzykrzam życia jak kiedyś, chciałam się zająć Alanem, który był bardzo smutny i nie chciał się nakłonić do zjedzenia czegoś więc podeszłam do niego spokojnie.
- Alan zjedz troszkę... chociaż dwa kęsy - powiedziałam siadając na krześle obok niego.
- No dobrze - odparł cicho i pomogłam mu nieco się podnieść by mógł coś zjeść. Powoli zaczęłam go karmić i na szczęście jadł co mnie cieszyło i zjadł nawet więcej gdyż zjadł połowę swojej porcji - Już nie mogę więcej - powiedział na co skinęłam lekko głową i pomogłam mu się napić ciepłej herbaty, po czym go ostrożnie i delikatnie położyłam i przykryłam kołdrą.
- Musisz brać leki braciszku, nie możesz sobie pozwolić na nie branie ich.. - powiedziałam zgarniając mu włosy z czoła.
- Jak umrę będzie lepiej - powiedział smutny.
- Nie prawda... Będzie mi i braciom przykro nie mów głupstw - zaczęłam go głaskać po głowie.
- Ale to prawda - dodał znowu swoje.
- Nie prawda... Skoro braciom nie wierzysz to uwierz mi ze mi by było bardzo przykro i nie chcę żebyś odchodził a tym bardziej cierpiał... - mówiłam spokojnie - Będzie dobrze teraz mamy siebie i damy radę brat - dodałam. 
- Posłuchaj siostry Alan - dorzucił swoje Eric - Daj szansę sobie jeszcze jeden raz... Teraz odnaleźliście siostrę więc na pewno wszystko na lepsze się ułoży - dodał.
- Proszę braciszku walcz... - dodałam głaszcząc go delikatnie i trzymając za rękę.
- No dobrze spróbuję - szepnął cicho.
- Obiecaj - powiedziałam patrząc na niego.
- Obiecuję... - powiedział po dłuższej chwili a wtedy przyszli nasi braci z czekoladą jaką lubi oraz z jakąś książką o koniach.
- Jak się czujesz braciszku? - spytali zmartwieni i także się przysiedli do nas.
- Lepiej nieco - szepnął cicho patrząc w kołdrę.
- Przynieśliśmy Ci Twoje ulubione czekolady dwie oraz książkę o koniach, więc jak będziesz miał siły, to możesz sobie poczytać jest Twoja - rzekli i dali mu ją do rąk czym się zdziwił.
- Lubisz konie? - spytałam spokojnie na co pokiwał głową lekko.
- Bardzo - odparł wpatrując się w książkę.
- Mamy tutaj dużo koni... Jeśli będziesz chciał, to jakiegoś dostaniesz, a jak będziesz chciał się o nich więcej uczyć, to mamy od tego ludzi - odezwał się Eric.
- Chciałbym byś kiedyś hodowcą - powiedział cicho i pogłaskał ręką okładkę pięknego gniadego konia.
- W obozie chyba są jakieś szkoły o koniach czy szkolenia prawda? - spytałam patrząc teraz na Erica.
- Owszem są i to nawet dużo, jakbyś chciał, jak wyzdrowiejesz to mogę Cię tam zapisać - rzekł spokojnie Eric.
- No nie wiem... Nie wiem czy bym się do tego nadawał - powiedział niepewnie.
- Daj sobie szansę braciszku - odezwałam się pierwsza - Nie przekonasz się czy jesteś w ty dobry jeśli nie spróbujesz, a pamiętaj że nie musisz od razu wszystkiego o nich wiedzieć, oni Ci będą przekazywali wiedzę -  dodałam.
- Sami ma rację, spróbuj Alan - odezwał się Alex, na co przytaknął i drugi brat.
- Zawsze Ci pomożemy w razie czego... Ja też mam konia, więc jak wyzdrowiejesz to mogę Ci go pokazać co ty na to? - spytałam - Jeśli będziesz chciał to będę chodziła z Tobą na te lekcje - dodałam.

< Eric? ;3 zgodzi się? xdd >

Od Kiary cd. Rafaela

Widząc w jakim jest stanie mój starszy bart bardzo się zmartwiłam. Byłam normalnie w szoku że mam jeszcze jednego członka rodziny ale teraz najważniejsze dla mnie było by go zanieść na medyczny by go opatrzyć i wyleczyć. Z pomocą męża szybko zanieśliśmy go na prywatną salę, gdzie się zajął nim szybko Edward, nasz medyk, gdyż ja na obecną chwilę nie potrafiłam... W końcu to był mój brat, a ja byłam w takim szoku i tak roztrzęsiona że nie byłabym w stajnie mu opatrzyć ran i bym mogła tylko i wyłącznie wszystko pogorszyć a ja nie chciałam jeszcze bardziej zaszkodzić mojemu bratu, który i tak już wystarczająco się nacierpiał i nasłuchał od Rekera. Z resztą i pewnie nie tylko od niego, bo skoro był synem Williama, tak jak ja to na pewno nie miał łatwo w życiu i przeżył nie małe piekło przez naszego cholernego ojca, który porzucał nas jak jakieś nic nie warte śmieci czy zepsute zabawki które od tak można sobie wyrzucić do śmietnika kiedy się tylko chce albo mu się znudzi!
Po twarzy Edwarda wiedziałam że z bratem jest bardzo źle... Pobrał mu próbki krwi do analizy by mieć pewność czy nie jest aby czasem nosicielem jakiejś choroby i czy na pewno jest zdrowy by w razie czego wdrożyć odpowiednie leczenie które by mu pomogło i które by w razie czego uchroniło by obóz przed ewentualną epidemią czy coś w tym stylu, choć ja miałam dziwną pewność że nie jest niczym zarażony. Byłam pewna raczej tego ze ktoś go skrzywdził i gdybym szybko wtedy nie zbiegła to nie wiem jakby to się skończyło... Miałabym na sumieniu własnego brata który uratował mi życie! Nie zniosłabym straty tak ważnej osoby w swoim życiu. Reker oczywiście mnie przeprosił bo nie miał prawa wiedzieć że to mój brat, a z resztą nikt nie wiedział i doskonale go rozumiałam że zareagował tak a nie inaczej bo po prostu chciał mnie chronić... Dzięki bogu że zdążyłam... Błagam wyzdrowiej pomyślałam smutno bo się obwiniałam że jest tak ciężko ranny i że tak musi cierpieć. Ja się wycierpiałam już przez ojca w swoim życiu wystarczająco, więc nie chciałam by i mój starszy barat cierpiał teraz i by nie przechodził przez to wszystko co ja musiałam w życiu...
- Wyzdrowieje nie martw się tak - Reker starał się mnie pocieszyć i siedział obok mnie na krześle, trzymając mnie za rękę.
- Mam nadzieję... Znowu ktoś z mojej rodziny musi cierpieć przez cholernego ojca... Ile jeszcze osób skrzywdził ten potwór? - powiedziałam na co mnie przytulił.
- Na pewno wyzdrowieje - powiedział stanowczo - Niestety dużo pewnie zranił, ale może większości udało się jakoś odbudować swoje życie kochanie - dodał.
- Oby... Nie chcę by kolejne osoby cierpiały przez niego - powiedziałam czując się ciutkę lepiej.
- Wiem kochanie - odparł krótko głaszcząc mnie po głowie uspokajająco.
- Co z dziećmi? - spytałam martwiąc się co z naszymi pociechami.
- Są z dziadkami ale i też starają się bawić z Ericem więc jest dobrze - odparł z lekkim uśmiechem.
- Łobuzy - odezwałam się krótko, aczkolwiek także lekko się uśmiechnęłam na to gdy sobie to wyobraziłam.
- Pójdę może lepiej zobaczyć co robią... Może te małe potworki pokonują Erica - rzekł wstając.
- Dobrze - odparłam po czym wyszedł, a ja zostałam sama ze śpiącym i opatrzonym już bratem, który był podłączony do kroplówek i monitora EKG. Czuwałam przy nim ciągle i patrzyłam co po chwilę na jego parametry życiowe. Miałam nadzieję że będzie chciał zostać w obozie, bo tak gdyby odszedł to bardzo bym się o niego bała i ciągle bym myślała o tym czy nic złego mu się nie dzieje i wszystko.

< Rafael? ;3 nie miałam zbytnio pomysłu ;c >

Od Tiji cd. Ruvika

Wróciłam właśnie do pokoju Ruvika z ciepłym obiadem, który powinien go rozgrzać i dodać mu sił, i zobaczyłam z przerażeniem że go nie było! Nie powinien wychodzić na dwór w takim stanie... Na dworze było bardzo zimno więc mógł tylko jeszcze bardziej się doprawić do swojej choroby. Stawiając talerz z ciepłym jedzeniem na stoliku z lekkim puknięciem, wzięłam szybko swoją kurtkę i poszłam czym prędzej do swojej siostry Kiary ale jej nigdzie by było wiec mój niepokój wzrastał z każdą chwilą. Na szczęście wpadłam na Rekera, który powiedział mi że jest u siebie w biurze i żebym tam poszła, więc tak też zrobiłam. Cóż zapomniałam że moja siostra jest taką ważną osobistością i że ma własny gabinet ale mniejsza już tam z tym. Zapukałam szybko do jej drzwi po czym weszłam nim zdążyła mi odpowiedzieć i spojrzała na mnie znad dokumentów bardzo zdziwiona takim wejściem smoka.
- Ruvik zniknął pomóż mi... Nie wiem gdzie mam go szukać - powiedziałam szybko zdyszana, na co szybko wstała.
- Kiedy zauważyłaś że zniknął? - spytała idąc ze mną korytarzem.
- Przed chwilą... Wyszłam tylko na chwilę po obiad dla niego bo spał - powiedziałam przejęta - On nie może chodzić po dworze jeszcze bardziej się doprawi - dodałam zaniepokojona i w sumie sama nie wiedziałam czemu tak się o niego martwię... Owszem był nie brzydki i miał te swoje piękne włosy i oczy... Czyżbym się w nim zadurzyła? Na nikim innym byle jakim mi tak nie zależało kiedy siostra mi kazała czasem się zająć jakimiś pacjentami bym się uczyła nieco samodzielności, ale z nim to zupełnie coś innego!
- Znajdziemy go spokojnie, nie martw się - starała się mnie uspokoić - Jest chory więc na pewno nie odszedł daleko spokojnie - dodała i razem z nią wyszłam na poszukiwania. Martwiłam się strasznie o niego i serce waliło mi jak oszalałe. Wołałyśmy go jakiś czas aż w końcu nam odkrzyknął, więc tam szybko pobiegłyśmy. Siostra miała lepszą kondycję niż ja więc jej to zajęło dużo mniej czasu i była szybsza niż ja. Ku mojemu przerażeniu większemu, Ruvik złapał się w sidła na niedźwiedzie i widać było po nim że bardzo cierpiał, więc krajało mi się serce na ten widok i do niego podeszłam.
- Ruvik wytrzymaj zaraz Ci pomożemy - powiedziałam głaszcząc go po głowie zmartwiona.
- Boli... - jęknął.
- Ruvik zaciśnij mocno zęby... najmocniej jak tylko umiesz, a ja Ci to wyciągnę - powiedziała szybko Kiara, na co jedynie skinął szybko głową, a ja złapałam go za rękę by wiedział że ma we mnie wsparcie.
- Będzie dobrze - szepnęłam jeszcze po czym Kiara bardzo szybko rozwarła metalowe szczęki, co też wywołało krzyk bólu Ruvika z bólu.
- Już dobrze - odezwała się Kiara szybko owijając jego nogę mocno by powstrzymać krwawienie - Opatrzę Cię w obozie - dodała po czym zjawiło się nagle magicznie jej konisko, które jakby wyczuło że musi tutaj przybiec. Siostra korzystając z okazji szybko posadziła Ruvika na koniu i zaczepiła jego ręce tak by nie spadł. Mnie tez kazała wsiąść, gdyż miałam go podtrzymywać by nie upadł do tyłu, na co się szybko zgodziłam i mimo że normalnie obawiam się jeździć na koniach to tym razem jakoś szybko znalazłam w sobie odwagę i wsiadłam za Ruvikiem na zadzie Feniksa i objęłam go w pasie by nie spadł.
**************************************************
Kiedy dotarliśmy do obozu, siostra szybko wzięła Ruvika na ręce jakby zupełnie nic nie ważył, a Feniksowi kazała wracać czym prędzej do stajni, czego posłuchał, a my pobiegłyśmy czym prędzej do pokoju chłopaka. Byłam zdumiona że siostra potrafi biec z takim ciężarem przed siebie. Nie to żeby Rufik był ciężki, ale sam fakt że potrafi dźwigać inną osobę i sobie dawać radę bez zmęczenia było wręcz niewiarygodne! Położyła delikatnie rannego na łóżku, po czym zaczęła mu opatrywać nogę szybko by jak najmniej krwi stracił, a ja szybko zasłoniłam mu ten widok by się nie bał gdyż widziałam strach w jego oczach.
- Spokojnie Ruvik spokojnie... Jestem tutaj nikt Ci nic nie zrobi obiecuję - mówiłam starając się go uspokoić - Nie bój się jestem tutaj, będzie dobrze wyzdrowiejesz - ciągnęłam dalej trzymając go za rękę i głaszcząc delikatnie po głowie co chyba nieco działało, a Kiara w tym czasie szybko opatrzyła mu ranę i dała opatrunki specjalne i zabandażowała nogę. No jeszcze podała tam zastrzyk ale na tyle niewyczuwalnie że miałam wrażenie ze chłopak nic a nic nie poczuł.
- Już po wszystkim - oznajmiła siostra na co lekko się uśmiechnęłam i jej podziękowałam.
- Potrzebujesz czegoś? Przykryć Cię? Zasłonić okna? Przynieść Ci coś? - spytałam szyko chłopaka który powoli do siebie dochodził.

< Ruvik? ;3 znalazła Ci chyba Tija zawód xdd jak się czujesz? xd >

Od Willa cd. Rous

Miesiące bardzo szybko mijały i patrzyłem jak w brzuchu Rous rosną nasze kochane dzieciaki. Co nos albo ja albo moja kochana kruszyna czytaliśmy im bajki na dobranoc by wiedziały że przy nich jesteśmy oraz uwaga... Zacząłem się uczyć gotować! Tak dobrze słyszycie! Stwierdziłem że okaże swojemu aniołowi więcej czułości, jak to było za dawnych czasów i będę jej przynosił śniadanka do łóżka, bo w końcu na to zasługiwała. Miałem nadzieję że jej smakuje bo bardzo się starałem za każdym razem. Czasem bolały ją plecy więc ją delikatnie masowałem by ulżyć jej w bólu. W końcu musiała dźwigać dwa urwisy w sobie, a inne kobiety miały problem z jednym, a my mieliśmy mieć aż dwójkę! Kochałem Rous ponad wszystko i chciałem by wiedziała że może na mnie liczyć w każdej sytuacji i że jej nie zostawię jak to miały inne tchórzliwe chłopy, które zaraz uciekały gdy tylko słyszą słowo dziecko. Ja musiałem sprostać z ukochaną większemu wyzwaniu gdyż mieliśmy bliźniaki! Jednak nie martwiłem się tak jak na początku, gdyż mieliśmy w końcu też swoje rodziny.
Ojciec Rous bardzo często przyjeżdża by sprawdzić jak się ma, a brat Rous wyzdrowiał i ponoć miał nas niedługo też odwiedzić by wspierać swoją siostrzyczkę małą w tych chwilach, ale za to wysyłał listy. W dodatku nawet Aurora nasza suczka rasy owczarka niemieckiego krótkowłosego tez jej strzegła i gdy ją coś tylko bolało albo nie mogła gdzieś przejść, to zaraz się znajdowała i szczekała dając wszystkim znać by jej ktoś pomógł, albo po prostu pomagała jej iść jakoś czy też przynosiła jej coś w pysku. W dodatku stróżowała i nie pozwalała się obcym zbliżać do niej kiedy się bała. Można powiedzieć że jest jej aniołem stróżem kiedy mnie nie ma czasami na godzinkę czy dwie by wypełnić raporty. Nie chciałem jej też osaczać tak, gdyż wiedziałem że też potrzebuje nieco miejsca i odpoczynku ode mnie. Kiedy skończyłem pisać ostatni raport, odłożyłem wszystko na miejsce, po czym zaszedłem do kuchni i ugotowałem mojemu skarbowi zupkę pomidorową, którą ostatnio uwielbiała tak jak i pierogi ruskie, których zazwyczaj nie jadała. Ogórki też wcinała bardzo ale wiedziałem że to przez ciążę by wykarmić obydwie pociechy. Od znajomych i rodziny dostawała przeróżne czekolady czy też ubranka dla maluchów.
Było to bardzo miłe z ich strony i cieszyłem się że możemy także na nich liczyć. Cieszyło mnie że Rous znalazła wreszcie sobie przyjaciół, zwłaszcza większość wśród szpiegów ale koleżanek też dużo miała i często z nimi gawędziła na temat wychowania dzieci, ale i pewnie też i coś tam mruczały na swoje chłopy i tego byłem pewien, bo tak ma każda kobieta... Wziąłem talerz gorącej zupy po czym zacząłem ostroznie iść do naszego pokoju, gdzie okazało się że jak wszedłem to zawitał jej brat! Rozmawiali sobie na co się uśmiechnąłem.
- A kto to wreszcie do nas zawitał? - spytałem z uśmiechem jej brata, a mojej księżniczce dałem zupkę na stolik obok łóżka na którym siedziała przy ścianie trzymając się za brzuch co było odruchem. Okazało się jednak że zaraz z łazienki wyszedł i jej ojciec więc rodzinka była w komplecie.

< Rous? ;3 wybacz że krótkie ale dalej nie miałam za bardzo pomysłu ;c Jak tam dania Willa? xdd Co sobie pogadałaś z rodziną jak go nie było? xd >

Od Sary cd. Kiasa

- Dobrze - zgodziłam się i uśmiechnęłam się na myśl o tym pomyśle. Zawsze mogłam liczyć na brata, niezależnie gdzie się znajdowaliśmy z czego się bardzo cieszyłam. Pewnie to samo czuła moja młodsza siostra kiedy to ja się nią opiekowałam, kiedy jeszcze błąkałyśmy się po okolicy zupełnie same przez ponad rok... Moja siostra od razu w Duchach potrafiła sobie znaleźć koleżanki, lecz ja nie potrafiłam i dlatego ciągle siedziałam sama w pokoju. Ja niestety miałam pecha i się nade mną znęcano psychicznie... Nauczyciele oraz uczniowie, więc nie miałam łatwo i nie miałam z kim o tym jeszcze wtedy porozmawiać, gdyż nie wiedziałam że Kias jest moim bratem. Teraz to zupełnie inna historia i czułam się bezpiecznie i lepiej w obozie Śmierci, gdzie każdy mnie chwalił, a w razie czego zwracali mi delikatnie uwagę albo poprawiali, a nie jak to miałam w Duchach. Zastanawiałam się co u Lisy ale nie wiedziałam nawet gdzie się szwenda, bo choć jest jeszcze mała to zapierdziela jak jakaś motorynka.
*************************************************
Kiedy zrobiliśmy atak na ojca z poduchami, nieźle się przestraszył, ale widząc nas śmiał się i także zaczął z nami walczyć na poduchy ale nas też obalił na łóżko i zaczął łaskotać, śmiejąc się jakie to z nas urwisy jego jesteśmy. Śmialiśmy się długo, aż w końcu dał nam odetchnąć, więc nabieraliśmy szybko oddech by jakoś uspokoić szybko bijące serca. Po chwili usiedliśmy na jego łóżku i spojrzeliśmy na ojca.
- Byliście już u mamy? - spytał spokojnie siadając w fotelu.
- Jeszcze nie - przyznałam.
- Czeka na was z bratem - powiedział nagle czym się zdumieliśmy.
- Jakim bratem? Przecież jest tylko lisa - zdziwił się Kias, na co z kolei zdumiał się bardzo nasz ojciec.
- Nie dostawaliście moich listów? - zdumiał się bardzo - Mama była w ciąży i wam wysłałem wiadomość oraz zapraszałem was do nas... - westchnął ciężko - Nie odpowiedzieliście więc myślałem że nie macie czasu... Późnej wysłałem drugi przed narodzinami Kevina... - dodał ze smutkiem i zaczął szybko grzebać w swoim biurku, znajdując jakieś karki i szybo do nas podszedł - To są kopie listów - wręczył nam je i faktycznie wysyłał do nas listy bo były one na odbitce i o wszystkim informował... Nie za bardzo wiedziałam jak się w tej sytuacji odnaleźć. Ojciec zrobił sobie nowe dziecko i miałam mieszane uczucia, ale wiedziałam że ojciec nas kocha, tylko no to było takie dziwne zostać ponownie starszą siostrą!
- Nic nie dostaliśmy - powiedział cicho Kias.
- Pewnie kolejny ptak zginął albo został zestrzelony - przetarł dłońmi twarz - To już w sumie piąty raz... - zmartwił się i przytulił nas oboje - Pamiętajcie że was bardzo ale to bardzo mocno kocham! Jestem z was zawsze bardzo dumny, więc proszę nie myślcie że jak teraz jest Kevin, to was odtrącę bo tak nie jest! Kocham was najmocniej w świecie i oddałbym za was życie gdyby było trzeba... - powiedział mocno nas tuląc na co pokiwaliśmy lekko głowami.
- Kiedy się urodził? - spytałam.
- Pięć dni temu... Jest teraz z mamą w pokoju - powiedział spokojnie i przytulił mocniej Kiasa tym razem - Kias kochanie chciałbym byś go wszystkiego nauczył o życiu czego ty się nauczyłeś... Bardzo dużo wiesz i mam nadzieję że będziesz wspierał swojego młodszego brata... Kocham Cię na prawdę więc nie myśl że jest inaczej i częściej odwiedzaj swojego staruszka i wpadaj na obiady ze swoją córką i kobietą, bo brakuje nam Ciebie jak tak ciągle znikasz... Inaczej tata cię dopadnie inaczej - dodał nieco rozbawiony i poczochrał go by się rozchmurzył co podziałało.
- Dobrze tato - uśmiechnął się lekko.
- No ja mam nadzieję synku - uśmiechnął się ciepło i mnie tez poczochrał, robiąc mi artystyczny nieład.
- Taaatoooo! - fuknęłam poprawiając je zaraz na co się głośno zaśmiał.
- Moje kochane urwisy - rzekł uśmiechnięty szeroko - Mama na was czeka więc ją odwiedźcie... Ma też coś dla was i czekała z tym aż przyjdziecie, więc idźcie do niej szybko, a ja zaraz dołączę - poinformował nas - Zrobię jeszcze jeden papier tylko bo mi został - wyjaśnił na co pokiwaliśmy zgodnie głowami. Zdziwiłam się iż ma dla nas jakieś prezenty i to było zastanawiające bardzo. Ruszyliśmy szybko jak powiedział nam ojciec, lecz nie odzywaliśmy się całą drogę do pokoju matki, gdyż nam obojgu było bardzo dziwnie w tej sytuacji oraz byliśmy ciekawi jak wygląda nasz nowy młodszy brat.
***********************************************************
Minęło dziesięć minut zanim doszliśmy do mieszkania naszych rodziców, gdzie od razu otworzyła nam uradowana mama która nas mocno wyściskała. Ale ona ma krzepę... pomyślałam czując że zaraz braknie mi oddechu.
- Kiasuś! Saruś! Wreszcie jesteście! - uradowała się - Czekałam na was, wchodźcie śmiało - chyliła nam bardziej drzwi, po czym weszliśmy do środka. Pomieszczenie było duże, gdyż nasza rodzina była liczna, a dzięki większemu lokum, każdy miał swój kącik dla każdego.
- Słyszeliśmy że mamy braciszka ale dopiero teraz bo listy nie dotarły - odezwałam się czym była zdumiona tak samo jak wcześniej ojciec.
- Nie dotarły? - zdziwiła się - To dlatego nie odpisywaliście... No cóż ale ważne że już jesteście bo czekam na was z prezentami już trzy miesiące - dodała grzebiąc w szafce i wyjmując dwa pudła wielkie, które były ładnie opakowane - Kiasuś skarbie chodź tu Ty pierwszy bo jesteś starszy - uśmiechnęła się szeroko i wręczyła mu nawet ciężki prezent, a następnie mi - usiądźcie sobie, nie stójcie tak bo pomyślę że chcecie sobie już iść - dodała, wiec posłusznie usiedliśmy.
- Tata powiedział ze zaraz przyjdzie - odezwał się brat na co pokiwała lekko głową.
- Bardzo dobrze bo siedzi całymi dniami w tym biurze i nie sypia po nocach! Może wy jakoś na niego wpłyniecie bo ja już nie mam siły... Ten wasz ojciec się wykończy jak tak dalej będzie musi więcej odpoczywać - powiedziała bardzo zmartwiona, po czym przyniosła nam kubki z ciepłym mlekiem o dziwo i górą ciasteczek i babeczek - Jedzcie skarbeńki to wszystko dla was! - uśmiechnęła się szeroko - Zaraz wam pokażę braciszka a wy rozpakowujcie prezenty i jedzcie... Zostaniecie na obiedzie z nami? Jest dzisiaj gulasz który sama robiłam - powiedziała z prędkością światła po czym do pomieszczenia wszedł nasz uśmiechnięty ojciec.
- Widzę że rodzinka prawie w komplecie - uśmiechnął się szeroko.
- Prawie Lisa znowu gdzieś łazi po koleżankach - odparła mama - Z jej punktualnością zawsze tak to jest... - westchnęła.
- Przyjdzie zaraz na pewno, zwłaszcza że nie mogła się doczekać kiedy Sara i Kias przyjadą - odparł spokojnie ojciec - Widzę że dostaliście prezenty! Śmiało otwierajcie! - zachęcił nas i usiadł obok nas, więc Kias zaczął jako pierwszy otwierać swoją paczkę, a w niej ujrzał piękne sztylety i noże do rzucania,

ciepłe szpiegowskie buty z odpinanym w środku ociepleniem by były także na lato dobre, kurtkę oraz misia dla swojej córki. Ja natomiast dostałam także ciepłą kurtkę i buty oraz książkę o koniach którą zawsze bardzo chciałam wiec się ucieszyłam niezmiernie!
- I jak wam się podobają? Kiasuś skarbie nie wiedziałam który wolisz kolor więc wybrałam Ci trzy kolory - odezwała się mama.
- Mama się bardzo starała i wszystko sama robiła bo mnie odganiała - dodał rozbawiony ojciec.

< Kias? ;3 jak się podobają prezenty? xdd Lisa jak wpadnie to nas chyba udusi ze szczęścia xdd >

Od Tamary cd. Jackoba

- Bardzo śmieszne braciszku!- rzekłam pacają go w ramię niczym rozzłoszczona kocica - Ty to dopiero się ślinisz do Kiary jak masz z nią misje - dodałam.
- Nie prawda - odparł szybko.
- Tia... wszyscy mogą to potwierdzić braciszku więc się nie wywiniesz - uśmiechnęłam się chytrze na co teraz on mnie pacną w ramię.
- Jedźcie już bo tracicie czas - mruknął.
- Już jedziemy panie dowódco spokojnie - zażartował Jackob.
- I nie obijać mi się i uważać - mruknął brat na co przewróciłam oczami.
- Damy radę brat! - zapewniłam go - Dwójka snajperów sobie raczej poradzi - dodałam.
- Mam nadzieję... Będziemy w kontakcie, a teraz się zwijajcie - pogonił nas ruchem ręki, na co z Jackobem zawróciliśmy konie i pognaliśmy szybko by posprawdzać te tereny a oni w przeciwną stronę. Mój brat był czasem bardzo zabawny... Gdy tylko wspominało się o jego żonie to od razu odwracał wzrok chcąc udowodnić że się nie ślini kiedy są razem, ale cóż i tak wszyscy to widzą! Bardzo dobrze że się kochają i nikt nie miał mu tego za złe że się tam do niej ślini, bo to tylko takie żarty, ale miałam nadzieję że brat nie wziął sobie tego do serca... Z nim to czasem różnie, gdy ma takie dni depresyjne że tak to ujmę, ale dzisiaj wyglądało na to że jest w porządku więc teoretycznie nie miałam czym się martwić. Ma czasem gorsze dni jak przypomni sobie o swojej krzywdzącej przeszłości, ale to normalne, bo chyba każdy z obozu takie dni czasami ma...
- Wygląda w porządku na razie - odezwał się nagle mój chłopak rozglądając się spokojnie.
- Też tak sądzę ale rozejrzeć się trzeba nigdy nie wiadomo - westchnęłam lekko, a para poszła mi z ust pod wpływem zmieszania zimnego i gorącego powietrza.
- Myślisz że kogoś znajdziemy? - spytał.
- Tego nie wiem... Różnie może być, sam wiesz że ludzie ocaleli jeszcze gdzieś chodzą po świecie i szukają sposobu jak przetrwać - odparłam spokojnie - Ludzie byli za liczną rasą by wszyscy znajdowali się w obozach, więc na pewno wiele ludzi jeszcze się tuła po świecie - dodałam poprawiając się nieco w siodle swojego karego Desperada.
- Racja - odparł krótko.
- Równie dobrze to Reker i reszta ekipy mogą coś znaleźć ich jest więcej niż nas - ciągnęłam dalej rozmowę.
- Niby tak, ale nawet jeśli są tu jacyś ludzie to pewnie dobrze się ukrywają... Niektórzy mogą być byłymi żołnierzami to tym bardziej, a to że boją się schwytania przez te cholerne Demony i Trupy, to wolą się ukrywać, bo się nas obawiają - stwierdził na co skinęłam lekko głową przyznając mu rację.
- Wszystko było by dobrze gdyby nie te cholery chodzące po świecie, które tylko patrzą by kogoś skrzywdzić - odezwałam się.
- Prawda...  Nie mam bladego pojęcia skąd tacy się biorą, przecież każdy miał jakiś rodziców - westchnął ciężko.
- Tyle że nie każdy miał rodzica czy też dobrego rodzica - odparłam - Wydaje mi się że oni po prostu wybierają takie życie bo tak jest im wygodniej... Mają większe poczucie własnej wartości, a tak to byli by nikim, choć nie jestem psychologiem - westchnęłam teraz ja.
- W sumie masz rację ale i tak tego nie rozumiem, bo ten kto wybiera taką drogę jest tchórzem, bo wysługuje się innymi taka osoba, a sam nic kompletnie nie potrafi prócz darcia mordy - dodał krzywiąc się lekko na koniu.
- My jesteśmy z tych normalnych kochanie i nigdy nie zrozumiemy takich ludzi i taka jest prawda - powiedziałam spokojnie i zatrzymałam konia patrząc bardziej na prawą stronę.
- Co jest? - spytał szybko się odwracając i podążył za moim wzrokiem.
- Przemytnicy... - powiedziałam spokojnie widząc jak w oddali jadą na swoich koniach do swojej bazy z jakimiś skrzynkami więc może z kimś się wymieniali. Po chwili też nas zauważyli, więc także wstrzymali konie i pomachali nam rękami dając znać że to tylko oni, na co by z Jackobem także odmachaliśmy. Cóż było i to też jednocześnie takie przywitanie się... Następnie ponownie ruszyli na swych koniach spokojnie i się nie śpiesząc by konie czasem nie stanęły na nierówny teren i się nie pokaleczyły, a my z Jackobem jechaliśmy dalej.
♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦
Po skończonym patrolu wróciliśmy do reszty grupy i tak jak my niczego nie znaleźli ani nikogo kto by potrzebował naszej pomocy. Dlatego też wróciliśmy spokojnie do obozu by się zagrzać przy kominkach i ciepłej herbacie oraz by coś zjeść gdyż patrol nawet się nieoczekiwanie przedłużył o dwie godziny! Wchodząc na stołówkę, od razu zobaczyłam znajome twarze, które także po ciężkich misjach przyszli by tutaj nabrać sił i odpocząć. Dzisiaj na obiad mieliśmy spaghetti z czego byłam bardzo zadowolona i wraz z Jackobem chętnie wzięliśmy swoje porcje wraz z gorącymi kubkami parującej herbaty, a następnie zajęliśmy swoje miejsce.
- Smacznego - powiedziałam spokojnie biorąc do rąk widelec.
- Smacznego - odparł z uśmiechem i zaczęliśmy się posilać tymi pysznościami. Jeśli chodzi o mnie to ja byłam taka makaronowo żerna, gdyż uwielbiałam wszystko co z mąki i w ogóle wszystkie pierogi, naleśniki, makarony, kluski lane na mleku, lasanię... po prostu to ubóstwiałam! Mięsko też lubiłam bardzo ale mniej niż te mączne rzeczy, dlatego byłam taka zadowolona dzisiejszym obiadem. Jeśli chodziło zaś o mojego chłopa to on chyba raczej wolał bardziej mięsne potrawy ale mi to w ogóle nie przeszkadzało gdyż każdy jest inny. Z tego co widziałam to Reker i reszta też jedli no i oczywiście nie zabrakło tam Kiary czyli kobity brata.
- Ale to dobre - odezwał się nagle Jackob, na którego spojrzałam i miał całą buzię w sosie od spaghetti! Zachciało mi się śmiać i nawet zarechotałam cicho co zwróciło jego uwagę i spojrzał na mnie śmiesznie niczym kociak z nad swojej miski, na co pokręciłam głową na boki rozbawiona nie mogąc uwierzyć w to co widzę, po czym go wytarłam.
- Masz rację skarbie ale postaraj się nie jeść też nosem i twarzą - uśmiechnęłam się lekko, co odwzajemnił i ja także powróciłam do swojego jedzenia, które szybko znikało z mojego talerza. Kiedy w końcu nasyciłam się i obżarłam jak jakiś bąk, zjadając wszystko, wytarłam usta serwetką, po czym sięgnęłam po swój kubek z herbatką i upiłam łyk, dzięki czemu zrobiło mi się przyjemnie ciepło na żołądku.
- Najadłaś się kochanie? - spytał z uśmiechem siedząc na przeciwko mnie.
- Bardzo - odparłam z ciepłym uśmiechem - A ty? - spytałam.
- Ja też - powiedział nieco rozbawiony - Przytyje mi się jeszcze - dodał.
- Oj tam, oj tam to jest zima masz prawo przytyć - stwierdziłam z uśmiechem.
- By miało mnie co grzać? - spytał rozbawiony.
- Taaaak - odparłam równie rozbawiona co on.
Kiedy dopiliśmy herbatę do końca, wstaliśmy, odkładając swoje tace na miejsce i dziękując paniom kucharkom za jedzenie pyszne, wróciliśmy do swojego pokoju wspólnego, gdzie obaliłam się plecami na łóżku i przeciągnęłam się niczym rasowy kot, zadowolony ze swojego życia.

< Jackob? ;3 >

piątek, 24 sierpnia 2018

Od Kiary cd. Reker'a

Martwiło mnie to iż Reker tak bardzo się bał jechać ze mną do Smoków i podejrzewałam szczerze mówiąc iż Raul go straszy co niezbyt mi się podobało i wiedziałam że się rozmówię z nim tak jak z Shunem by nikt go nie dręczył. Inni już go zaakceptowali jako przywódcę oraz mojego męża więc ten głupki też powinny i niech to sobie wbiją do łbów! Co to jakieś cholerne średniowiecze że mam wychodzić za mąż za tego kogo mi każą? No sorry ale ja jakąś durnowatą księżniczka nie jestem mimo iż siedzę na gniadym koniu... Jak się wkurzę i go trzasnę to mnie dopiero popamięta, a przypominam jestem w ciąży, więc tym bardziej nie wolno prowokować takich kobiet! Stresowałam się kolejną ciążą gdyż to oznaczało iż będziemy też musieli szukać więcej miejsca na kolejnego członka rodziny, a poza tym bardzo martwiłam się reakcjami chłopców, gdyż nie chciałam by czasem poczuli się przez nas nie kochani... Byli także dla mnie bardzo ważni, więc miałam nadzieję że przyjmą to dobrze, no i musieliśmy ich na to przygotować że w naszej rodzinie przybędzie kolejny członek rodziny.
Omijając wszystkie pułapki jakoś dostaliśmy się do tajemnych jaskiń, gdzie szybko wjechaliśmy konno, tym samym znikając z powierzchni ziemi. Ciemno jak zawsze pomyślałam jadąc z ukochanym przez ciemne części tunelu, który był tak zrobiony celowo by nikt nie podejrzewał iż są tutaj ukryci jakieś bandziory. Dopiero po około dwóch kilometrach znajdowała się pierwsza pochodnia, oświetlająca nam nieco drogi, a za nią pojawiały się kolejne i kolejne, aż w końcu wjechaliśmy na mini placyk, gdzie dalej już nie można było pojechać konno, tylko trzeba było iść pieszo jak zawsze. Zsiedliśmy z naszych koni, lekko klepiąc je po szyi by podziękować im za jazdę, po czym zaczęliśmy iść tunelami w głąb tej kamiennych korytarzy i centrum. Złapałam Rekera za rękę widząc iż się stresuje i spojrzałam na niego spokojnie.
- Nie przejmuj się Raulem... Jest specyficzny mnie też na samym początku nie zbyt lubił i na mnie mruczał co po chwilę, więc nie przejmuj się jeśli coś Ci złego nagada on taki już jest... Potrzebuje czasu by komuś obcemu zaufać, ale najpierw musi sobie nieco pomarudzić - wyjaśniłam mu patrząc na niego z troską.
- Dobrze - odparł cicho.
- Będzie dobrze inni Cię lubią i akceptują i to jest ważne, a jednym gburem się nie przejmuj - powiedziałam spokojnie - Tylko zobaczę co u nich i zaraz wracamy do obozu obiecuję - dodałam, na co skinął szybko głową. Po chwili weszliśmy na plac gdzie kręciło się pełno osób ze smoków i przywitali nas z uśmiechem. Udało mi się też złapać Shuna który na szczęście mi wyjaśnił że wszystko jest w porządku. Mieli co prawda epidemię grypy u siebie ale dali sobie z tym radę. Kiedy tak rozmawialiśmy, nagle dostrzegłam Raula, który łaskawie przywlókł swoje dupsko dzisiaj i spojrzał na nas wszystkich.
- Przyjechaliście - rzekł krótko.
- Tak przyjechaliśmy - mruknęłam - Wyglądasz jakbyś się z kimś boksował... Spałbyś po nocach a nie czytasz te książki i buszujesz ze swoją dziewuchą pod kołdrą - dodałam, na co przewrócił jedynie oczami.
- Bardzo śmieszne... Czytałem raporty - mruknął.
- I co w tych raportach takiego jest że nie mogłeś się wyspać jak człowiek? - spytałam - Niedługo będziesz musiał używać zapałek by podtrzymać te swoje powieki, które ci same się zamykają co po chwila - dodałam i się martwiłam o tego barana.
- Nic mi nie będzie - burknął i spojrzał na Rekera chłodnym wzrokiem więc od razu pociągnęłam go boleśnie za ucho.
- Sprawisz przykrość mojemu mężowi to nakopię Ci do dupy tak że się nie pozbierasz... - syknęłam lekko by wiedział iż lepiej nie wyprowadzać mnie z równowagi - Jestem z nim szczęśliwa i wbij sobie wreszcie to do łba jak inni i przestań ciągle marudzić jak stary dziadyga po osiemdziesiątce... Nie jestem już małą dziewczynką więc odpuść, bo zaczynasz mnie tym wkurzać - dodałam.
- Dobrze, dobrze - burknął niezadowolony i jęknął z bólu, więc pościłam mu ucho, za które zaraz się złapał.
- Więc co to za raporty? Coś ważnego? - spytałam ponownie.
- Tak jakby... Wygląda na to że obóz Aniołów sobie nie radzi i często dochodzi tam do przeróżnych zamieszek - wyjawił w końcu czym z Rekerem się zdziwiliśmy, choć w sumie to coś tak czułam że Andrew, przywódca obozu aniołów, będzie miał problem. Był dobrym człowiekiem, tyle że strasznie oszczędzali na wszystkim i nie byli za bardzo skłonni pomagać innym, przez co coraz więcej osób się od nich odwracało i wolało iść mieszkać w innych obozach gdzie się lepiej nimi zajmują i dbają. Nawet jeśli anioły miały pełne magazyny to i tak szczędzili i woleli nie dawać leków by mieć na zapas, tyle że sami wpadali w błędne koło gdyż liczba ludzi im się zmniejszała gdyż część umierała, została porzucana albo przeprowadzali się właśnie do innych obozów by jakoś żyć i prosić o pomoc.
- Wygląda na to że Andrew sobie nie radzi - zagaił Reker na co skinęłam lekko głową.
- Trzeba będzie przekazać to wujkowi Ericowi... - powiedziałam zamyślona - Dobra to my wracamy! Trzeba to szybko przekazać... Dzięki Raul - dodałam - Idź teraz spać Shun później mi powie czy wykonałeś to czy nie - dopowiedziałam, na co zamruczał niezadowolony, a ja ponownie zniknęłam w tunelu z mężem, a następnie wsiedliśmy na swoje konie i wyjechaliśmy z kryjówki.
♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠
Jadąc w kierunku naszego obozu ciągle się zastanawiałam czy zmiana przywódcy u Aniołów by coś pomogła czy też nie... Być może Andrew był zbył łagodnym przywódcą by to ogarnąć, bo nie potrafił zbytnio krzyczeć na ludzi, choć też czasem potrafił być stanowczy. Jednak gdy kilka razy pofolguje się ludziom, to tak później niestety jest że za dużo sobie pozwalają i stają się bardziej wyrafinowani.... Wujek Eric jak tam grzmotnął ręką to zaraz wszyscy do pionu się ustawiali i ani myśleli zostawiać ludzi na pastwę losu, nie chcąc by to ich później zostawić, bo wiedzieli że jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie i koniec.
Jadąc tak, w pewnym momencie Reker kazał mi się zatrzymać co mnie zdziwiło bardzo, ale wykonałam to polecenie, a on zaczął się czujnie rozglądać dookoła. Wiedziałam że coś musiał usłyszeć, więc ja także zaczęłam się rozglądać, a w pewnym momencie spojrzałam ku górze i ku mojemu zdumieniu na drzewie w dwóch osobnych siatkach byli uwięzieni jacyś ludzie! Kobieta i mężczyzna... Z tego co mi się udało dostrzec to mężczyzna był ranny w bark, a kobieta wyglądała na ciężko chorą i to w dodatku w ciąży! Wyglądało mi to na siódmy miesiąc i widać było iż ledwie zipie, co mnie zmartwiło. Nie wiedziałam skąd tutaj ta pułapka, ale była pewna że na pewno nie ze smoków ani od nas... To oznaczało że trzeba było uważać bardziej. Nie wiadomo czy ktoś chciał w ten sposób coś upolować, czy też co innego.

< Reker? ;3 >

Od Tamary cd. Reker'a

Niepokoiłam się kiedy brat zniknął w tym cholernym budynku... Zawsze był uparty i wiem że może i on mnie wszystkiego nauczył wraz z wujkiem, ale i tak się o niego martwiłam gdyż miał tendencje do pakowania się w kłopoty a przypominam że baran jest ranny a sobie hasa! Uważaj Reker... Uważaj... myślałam nerwowo i ukryłam młodziki oraz konie. W dodatku zaczynał sypać znowu śnieg, więc kolejna zamieć śnieżna zbliżała się szybkimi krokami, co mi się bardzo ale to bardzo nie podobało. Jeszcze tego białego gówna tutaj brakowało, jakby nie było już dość śniegu i zamieć jak na te dziwne dni poza domem mruknęłam w myślach i dałam młodzikom coś do jedzenia, gdyż powoli zaczęło im burczeć w brzuchach, a jeśli wokoło są jacyś wrogowie, to tym bardziej nie mogliśmy zdradzać swoich pozycji. Ja jeszcze bym się obroniła, ale słabe i wyczerpane dzieciaki nie miały nawet z nimi szans, zwłaszcza że dziewczynka była mała, a chłopak był ranny... Normalnie pewnie by starał się walczyć ale cóż! Prawie nikt teraz nie chodzi uzbrojony, więc trzeba było bardzo uważać, zwłaszcza że zawsze mogły się kręcić tu te przeklęte Demony, które tylko patrzyły by kogo wziąć na tortury czy niewolnika by go pogwałcić i się poznęcać dla zabawy.
I tak młodzi dostali już od życia wystarczającą lekcję bólu i strachu, więc nie chciałam by tym bardziej ich coś złego spotkało. Dlaczego to tyle trwa? Powinien już dawno wrócić... denerwowałam się gdyż Reker zawsze szybko i dokładnie sprawdzał teren, a tym razem strasznie to długo trwało, co wywoływało u mnie coraz to większy niepokój. Nagle jednak usłyszałam kilka wystrzałów i z tego co potrafiłam wysłyszeć, to była broń brata, więc to był znak iż nic mu się nie stało, a przynajmniej miałam taką nadzieję...  Patrzyłam na budynek z ukrycia, kiedy nagle usłyszałam za plecami hałas, więc szybko się odwróciłam spodziewając się wroga ale nic nie zobaczyłam prócz wielkiej zasypanej ciężarówki, lecz widziałam tam przysypane już ślady butów. Ktoś tędy przechodził niedawno przeszło mi przez myśl i poczułam bardzo silne uczucie że muszę to szybko sprawdzić...
- Tamara? - usłyszałam nagle głos brata na co się wzdrygnęłam i spojrzałam na niego.
- Nie strasz mnie - mruknęłam niezadowolona.
- Musisz być czujniejsza siostrzyczko - westchnął lekko - Już po wszystkim możemy tam wchodzić, choć będziemy musieli wysiedzieć z gośćmi pewnymi... - mruknął niezadowolony na koniec, a w tym czasie zaczęło coraz co mocniej sypać białym puchem.
- Uważam - odmruknęłam mu - Ale muszę coś koniecznie sprawdzić... Ktoś kręcił się niedawno wokoło tej ciężarówki - dodałam wskazując mu ciężarówkę obok stodoły.
- Pewnie ktoś tylko przechodził z tamtych idiotów - stwierdził na co pokiwałam głową na boki.
- Przyjrzyj się lepiej... Za ciężarówką gdzie jest przyczepa, śnieg jest częściowo odgarnięty, więc coś tam musi być - powiedziałam spokojnie.
- Możliwe... Mogą tam być ich zapasy czy coś - odparł nieco zamyślony.
- Nie wydaje mi się... - odparłam od razy - Coś tam jest słyszałam lekkie poruszenie w środku - dodałam.
- Poruszenie? - zdziwił się marszcząc swoje krzaczaste brwi przy tym.
- Tak poruszenie - powtórzyłam - Wiem że to dziwne ale coś mi każe tam zajrzeć - dopowiedziałam na co westchnął.
- No dobrze! W sumie wolę to sprawdzić niż się spieszyć do tego budynku - stwierdził czym się zdziwiłam.
- Dlaczego? - spytałam ciekawsko.
- Bo będziemy musieli siedzieć z Trupami i ich przywódcą... - mruknął niezadowolony - Są ranni niektórzy, no i tamci co tutaj urzędowali i ich zabiłem to ich złapali - dodał.
- Nie za bardzo mi się uśmiecha z nimi siedzieć, ale raczej nie mamy wyboru - mówiąc to spojrzałam w niebo, którego już nawet nie było widać, gdyż leciało z niego tak dużo płatków śniegu.
- Racja... - przyznał, po czym ruszyliśmy w stronę tej ciężarówki bardzo ostrożnie. Przednia część była solidnie zasypana, więc mieliśmy pewność iż nic i nikt z nich nie wyskoczy, lecz jeśli chodziło o przyczepę, to ewidentnie ktoś grzebał przy zapięciach i to całkiem niedawno. Kiedy myślałam nad otwarciem tej przyczepy, nagle to czarne ptaszysko usiadło na samej górze przyczepy i spojrzało na nas kracząc i trzepocząc skrzydłami, po czym uderzył raz dziobem w górną część drzwi. Chce nas zachęcić do otworzenia przyczepy? pomyślałam zdziwiona ale i też zamyślona, lecz miałam pewność dziwną że to co tam będzie, nie zrobi nam nic złego, choć to pewnie bardzo dziwnie brzmi...
- To co otwieramy? Ptaszysko chyba się nie myli - zagaił nagle brat, wyrywając mnie tym samym z zamyśleń.
- Tak... Ty otwierasz a ja w razie czego celuję? - spytałam by ustalić co mamy robić.
- Na wszelki wypadek tak - odparł, więc zdjęłam broń z ramienia i się nieco odsunęłam i wycelowałam w środek przyczepy - Tylko mnie nie ustrzel - dorzucił na co przewróciłam oczami.
- Jak tam bardzo chcesz to mogę Ci sprzedaż kulkę w tyłek na rozpęd - zażartowałam na co przewrócił jedynie oczami i zaczął powoli otwierać już nieco zmrożone drzwi przyczepy, co było spowodowane coraz to niższą temperaturę przez nadchodzącą śnieżycę. Spojrzałam jeszcze kątem na dzieciaki, które na szczęście nadal siedziały w kryjówce, po czym skupiłam się na metalowych drzwiach z którymi Reker poradził sobie dość szybko używając siły swoich mięśni. Otworzył je szybko i się odsunął gdyby coś nagle chciało nas zaatakować a ja kucnęłam by w razie czego nie dostać strzału prosto w głowę ale nic takiego nie nastąpiło, a moim oczom ukazały się ledwie żyjące postacie ludzkie, zwinięte w kulki by jakoś minimalnie się ogrzać. Byli nieprzytomni i słabi i było ich... Dwa... Cztery... Sześć... Osiem... Dziesięć! liczyłam w myślach.
- Reker spójrz - powiedziałam szybko i weszłam do ciężarówki blokując broń i przerzucając ją szybko przez ramię, a brat szybko wszedł za mną. Zaczęłam czym prędzej sprawdzać puls każdego z ludzi i na szczęście każdy żył, ale ledwie...
- Prawie tu zamarzli na śmierć - zaczął brat.
- Wiem... Zamknęli ich tutaj by umarli albo chciano ich sprzedać czy coś - powiedziałam szybko, widząc że mają skrępowane ręce i nogi grubymi linami.
- Trzeba ich przenieść po zamarzną... Dzieciaki też trzeba będzie bo też nie mogą przebywać tyle czasu na dworze... Musimy się pośpieszyć póki jeszcze coś widać, bo zamieć jest coraz bliżej - powiedziałam szybko widząc jak pogoda z każdą minutą się pogarsza coraz bardziej. Oby było drewno w tym domu, bo inaczej możemy zamarznąć, jak temperatura dzisiaj tak szybko spada pomyślałam jeszcze przerzucając jednego osobnika przez swoje prawe ramię, a wtedy w oczu rzuciło mi się odznaczenie na ramieniu jednego z tych, którego teraz wzięłam na swój bark... Był to bowiem symbol szwadronu do którego należał wujek Eric!! To ludzie Erica z dawnych lat? pomyślałam, lecz brat zaraz mnie pogonił, więc czym prędzej zaczęliśmy przenosić ledwie żyjących i prawie zamarzniętych na sopel ludzi, których trzeba było szybko ogrzać i podać lekarstwa.

< Reker? ;3 może zdrowe trupy nam pomogą? xdd >

czwartek, 23 sierpnia 2018

Od Brajana cd. Reker'a & Erica

Czując jak nagle coś mnie ciągnie ku górze bardzo się przestraszyłem i bałem się gdyż byłem nad ziemią kilka centymetrów, lecz słysząc znajomy głos Rekera, tego żołnierza z którym ojciec często rozmawiał, niepewnie na niego spojrzałem. Nie chciało mi się spać, a z resztą chciałem zobaczyć co tak na prawdę robią żołnierze jeszcze, ale zanosiło się na to że znowu dostanę solidny opieprz za to że w ogóle żyję. Nie wiedziałem czy mówić mu prawdę więc postanowiłem jakoś się wykręcić...
- Mów Brajan - pogonił mnie co mnie speszyło bardziej.
- Nic... - szepnąłem cicho.
- Nic? Chodzisz w nocy sam i to za nami w zimnie, nie mówiąc o tym że nie jesteś ciepło ubrany, powinieneś o tej porze jeszcze spać - odparł stanowczo co mi się nie podobało, ale cóż pewnie będą c na jego miejscu to też bym opierniczył taką osobę.
- Chciałem tylko zobaczyć... - szepnąłem znowu.
- Co zobaczyć? - spytał nieco mnie stawiając na ziemi ale nadal mocno mnie trzymał bym mu nigdzie nie próbował nawet uciec.
- Na czym polega praca żołnierza... W obozie nigdy się tego nie dowiem, bo i tak tego nie widzę jak ktoś opowiada - szepnąłem jeszcze ciszej i patrzyłem w ziemię.
- To bardzo niebezpieczne dlatego nie powinieneś za nami iść, nigdy nie wiadomo co się może stać - zganił mnie.
- Przepraszam... - powiedziałem smutno - Chciałem tylko zobaczyć - dodałem.
- Nie złość się tak na niego Reker to tylko dziecko jeszcze - usłyszałem nagle i niepewnie spojrzałem w prawo gdzie podjechał do nas mój wujek Andrew.
- Mogło mu się stać - mruknął Reker.
- Mogło ale się nie stało... Twoje dzieciaki niedługo same będą tak za Tobą łazić więc się na to przygotuj - rzekł spokojnie i mnie pogłaskał po głowie - Brajan nie ładnie opuszczać domu weź wiedzy taty - dodał do mnie tym razem.
- No wiem - szepnąłem cicho speszony całą tą sytuacją - Pójdę do domu... - dodałem jeszcze.
- Odwiozę cię... - westchnął wujek - Reker przypilnuj reszty ja zaraz wrócę dobrze? - spytał i wciągnął mnie na konia szybko. Nieco zmarzłem bo śnieg był zimny bardzo i temperatura była niska ale i tak było ciepło gdyż nadchodziło lato.
- Jasne - odezwał się tylko Reker i zaczął czekać z resztą grupy, podczas gdy wujek Andrew szybko pogonił konia i w niecałe pięć minut znaleźliśmy się w obozie gdzie odstawił mnie do mojego pokoju cicho.
- Idź grzecznie spać i nie wychodź już jasne? - pogroził mi palcem kładąc mnie na łóżku.
- Dobrze - szepnąłem cichutko ulegając starszemu ode mnie mężczyźnie. Szybko zniknął a ja zostałem sam pogrążony w ciemnościach swojego własnego pokoju i słyszałem jak bije mi moje serce. Było mi smutno i wiedziałem że jeszcze dostanę opiernicz od taty pewnie, bo jego szpiedzy byli wszędzie.. Podniosłem się jakoś z łóżka po czym wziąłem do ręki swoją karteczkę, na której narysowałem sam dla siebie tort urodzinowy. Wszystkiego najlepszego Brajan... pomyślałem sobie smutno, gdyż już trzeci dzień nikt mi nie złożył życzeń urodzinowych, ale z drugiej strony tata był ostatnio bardzo zapracowany, więc nie miałem mu tego za złe, a z kolei swojej macochy wolałem unikać bo wydawała mi się po prostu straszna. Nie oczekiwałem żadnego prezentu, tylko po prostu miło jest gdy ktoś o Tobie pamięta że w ogóle się urodziłeś, ale prawda jest taka że nigdy nie miałem wyprawianych urodzin więc mogłem o tym tylko pomarzyć. Prezentów też nigdy nie dostałem ani nic z tych rzeczy więc byłem już przyzwyczajony do takich rzeczy nieco... Nie chciało mi się spać więc zgniotłem tylko kartkę i wcześniej ją cicho podarłem po czym wyrzuciłem ją do kosza i ponownie położyłem się w swoim łóżku, przykrywając się ciepłą kołdrą po klatkę piersiową. Nie spałem praktycznie całą noc i wstałem wcześnie jak zawsze, ubrałem się jakoś, choć nieco powalczyłem z bluzą. Następnie poszedłem do stołu, gdzie czekało już śniadanie jak zawsze więc tylko usiadłem i zacząłem jeść swoją porcję, nie odzywając się i skupiając na jedzeniu.

< Eric? ;3 zauważysz że coś nie tak? xd >

środa, 22 sierpnia 2018

Od Leona cd. Reker'a

Stałem spokojnie nieopodal z Krisem przy okazji go uspokajając i dodając otuchy no i przy okazji wybijając mu z łba zrobienie sobie czegoś gdyż spostrzegłem jego świeże rany na rękach pod mundurem.
- Samookaleczenie się to nie sposób młody na ulżenie sobie w cierpieniach - powiedziałem patrząc na niego uważnie.
- Ale tak jest chociaż na chwilę lepiej - szepnął cicho.
- Może i lepiej ale to do niczego nie prowadzi... Rany cię bolą i nie możesz nic robić, nie mówiąc o tym że jeszcze kawałek a przeciąłbyś ścięgna i nie mógłbyś ruszać w ogóle rękami - rzekłem pokazując mu na jego rękach jak blisko było do tego - Gdybyś je przeciął to mógłbyś już nigdy nie odzyskać sprawności w rękach nawet przy interwencji lekarzy - dodałem na co spuścił wzrok.
- Nie chciałem... - szepnął - Chciałem tylko by mnie zostawili... Nic im nie zrobiłem tylko przez przypadek wpadłem na jednego - dodał jeszcze i miałem wrażenie że zaraz się rozpłacze.
- Będzie dobrze zaufaj nam - objąłem go nieco ramieniem i poczochrałem go po czuprynie niczym starszy brat choć nim nie byłem - Będzie dobrze załatwimy to z moim bratem - dodałem jeszcze na co tym razem lekko się uśmiechnął - No! W końcu się uśmiechnąłeś - dodałem jeszcze zadowolony na co skinął lekko głową i razem ze mną zaczął patrzeć, jak Reker podąża do tamtych debili i okrąża ich niczym rekin swoją ofiarę w oceanie chcąc sprawdzić czy są łakomym kąskiem czy lepiej je wymiętolić i wypluć. Doigraliście się, oj doigraliście... pomyślałem a po chwili pierwszy z tej bandy poleciał na ścianę bardzo mocno uderzając plecami o ścianę, gdzie wypluł trochę krwi. Wiedziałem że jak brat się wkurzy albo ja to jesteśmy bezwzględni dla wrogów i to chyba było rodzinne. Widząc jak dobrze się bawi postanowiłem się nie wtrącać, gdyż jak było widać tak się rozładowywał, a ja nie zamierzałem mu przeszkadzać. Kiedy było po wszystkim, odprowadziliśmy młodego do jego pokoju, podczas gdy tamci leżeli na medycznym cali połamani.
************************************
Następnego dnia musiałem się zerwać wcześnie rano gdyż wzywał nas sam przywódca obozu czyli Olivier, co mnie bardzo zdziwiło gdyż ja byłem bezużyteczny, dlatego nie wiedziałem dlaczego mnie wzywają. Chcieli mnie ukarać za to że wczoraj z bratem pomogliśmy tamtemu chłopakowi? To chyba nic złego że chciało się pomóc... Fakt nieco są połamani ale to było w słusznej sprawie! Ubrałem się szybko, po czym żwawym krokiem skierowałem się do pokoju naszego przywódcy, a serce waliło mi w piersi jak oszalałe. Widząc iż coraz bardziej zbliżam się do brązowych drzwi, przełknąłem lekko ślinę, po czym chwilę odczekałem nim odważyłem się zapukać trzy razy. Chwilę odczekałem aż usłyszałem odzew.
- Wejść - usłyszałem znajomy głos przywódcy, więc wszedłem niepewnie do środka otwierając drzwi.
- Przywódca wzywał? - spytałem niepewnie stając na przeciwko jego dużego biurka pełnego przeróżnych papierów, które były w małym nieładzie artystycznym, więc najwyraźniej czegoś bardzo szukał i chciał znaleźć, chyba że wkurzył się na to wszystko i po prostu rzucił nimi o biurko w co szczerze wątpiłem.
- Tak... Poczekaj proszę jeszcze na Twojego brata, zaraz wyjaśnię czemu kazałem was tak zrywać wcześnie z rana - odparł spokojnie złączając swoje palce na wysokości swoich ust i tak lekko się oparł na łokciach o blat biurka, wpatrując się w jakieś papiery. Nie no czwarta rano co to takiego dla żołnierza? pomyślałem nieco poirytowany, gdyż jak nigdy spałem dobrze, a ja często ze snem miałem niestety straszne problemy i dlatego się nieco w duchu zezłościłem, ale cóż ja jestem tutaj tylko wypierdkiem mamuta, a to on jest przywódcą który chroni cały obóz i jego mieszkańców... Chwilę jeszcze poczekaliśmy, podczas gdy ja stałem w miejscu niczym jakiś posąg, gdy nagle drzwi się otworzyły bez pukania i do pomieszczenia wszedł mój brat. On nie dostanie opieprzu za to ze tak robi? zdziwiłem się bardzo patrząc na niego, lecz ten jeszcze mnie nie zauważył.
- Co się stało takiego ważnego Olivier że wzywasz mnie z samego rana, każąc się zrywać tak wcześnie z rana? - spytał wzdychając nieco.
I jeszcze mówi mu po imieniu i on nic nie reaguje?! Normalnie to każdy przywódca by krzykiem zareagował!  pomyślałem szybko, na co przywódca odkaszlnął nieco składając swoją jedną dłoń w pięść.
- Może odsłonisz swojego brata Reker to wam powiem - odpowiedział znowu spokojnie, co było dla mnie nie małym szokiem i zaskoczeniem jednocześnie.
- Leon? - zdziwił się i nagle się do mnie odwrócił nieco i dopiero wtedy mnie zauważył - Wybacz nie zauważyłem Cię braciszku - dodał, na co skinąłem lekko głową.
- Nic się nie stało... - odparłem cicho, po czym brat stanął obok mnie.
- To co się stało Olivier? Powiedz w końcu -dodał nieco zniecierpliwiony.
- Musze was wysłać na pilną misję... dostaniecie zespół oczywiście... Inne drużyny są zajęte innymi misjami, a z kolei inne odpoczywają po nich a są zbyt zmęczeni by wyruszać na kolejne wyczerpujące misje, dlatego was wezwałem - wyjaśnił krótko.
- Misję? - zdziwił się Reker.
- Tak, dobrze słyszałeś Reker... Jesteś przywódcą drużyny w obozie Śmierci i tu też kiedyś byłeś więc mam nadzieję że mi pomożesz - westchnął lekko - Nie mam nikogo innego, a reszta jest tak niedoświadczona że byle krzak w oddali zobaczą a już do niego strzelają myśląc iż to wróg... - dodał załamując się nieco i bardziej oparł się w oparciu fotela. No nieźle... Strzelają do krzaków pomyślałem nieco załamany sam ale i też nieco rozbawiony takim zachowaniem młodzików. Owszem ja sam nie byłem orłem na samym początku swojej służby w wojsku, lecz jakoś lepiej sobie radziłem niż oni...
- Rozumiem... jaka to misja? - spytał zaciekawiony, podczas gdy ja siedziałem ciągle cicha wiedząc że teraz moje słowo w ogóle się nie przyda i tylko zakłóci całą ich rozmowę, której się przysłuchiwałem z wielka uwagą.

< Reker? ;3 jaką nam misję przydzielą? xd >