Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Eri Reyes. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Eri Reyes. Pokaż wszystkie posty

środa, 8 maja 2019

Od Eri cd Justice


Obserwowałam kitsune wylizującą kociaka z dość sporym niepokojem. Znajdował się zbyt blisko zębów Justice, która w końcu nie obiecała go nie zjadać… nawet na razie. Kot też początkowo był raczej sceptyczny, ale zwyczajnie nie był w stanie uciec. Przez kolejne kilkanaście minut obserwowałam lisicę zajmującą się kociakiem, od czasu do czasu zadając jej różne pytania, na które z oczywistych powodów nie otrzymywałam odpowiedzi, a jedynie coraz bardziej zirytowane spojrzenia. Na swoje szczęście przestałam je zadawać zanim to ja, nie kot, stałam się przekąską dla czarnej kitsune. W pewnym momencie Justice znów przyjęła ludzką formę, choć nie byłam pewna na ile świadomie pozostawiła swoje zęby w lisiej postaci.
- Jeśli chcesz go podtuczyć przed zjedzeniem to przyda mu się kilka szwów – skomentowała stan zdrowia zwierzaka.
- Ej! Wiem, że to mięso, a o mięso raczej trudno, ale go nie zjem.
- Więc daj mi znać, ja chętnie go zjem – tym razem to ja obdarzyłam ją podirytowanym spojrzeniem
- Nie – wzięłam kota na ręce.
Justice prychnęła, najwyraźniej uznając mnie za człowieka mającego spore problemy z głową. Co zresztą przecież nie było tak odległe od prawdy.
- Jak chcesz – odwróciła się i zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć zmieniła się w lisa, błyskawicznie znikając w ciemności.
- Więc zostaliśmy sami – zwróciłam się do zwierzaka, który w odpowiedzi cicho miauknął. – Tak, tak, już wracamy i się tobą zajmiemy – kolejne ciche miauknięcie wydobyło się z kulki futra. Uznałam to za zgodę.
Pierwszy raz od dawna wróciłam przed wschodem słońca, jednak zamiast schować się w swoim namiocie wpakowałam się do namiotu jednego z obozowych lekarzy, budząc swojego szefa. Oczywiście był tym faktem tak zachwycony – zwłaszcza gdy powiedziałam, że chodzi o kota – że cudem udało mi się uniknąć buta rzuconego  moją stronę. Na szczęście drugiego zdążył założyć i był zbyt zaspany by chcieć go ściągnąć i również we mnie rzucić.  Ostatecznie jednak zgodził się zająć się kociakiem od razu (w końcu już nie spał, ale nie chciałam ryzykować przypominania mu tego). Na chwilę przed świtem trzymałam już w rękach kulkę zrobioną z bandaża pod którym rzekomo znajdował się kot. Albo raczej koci pyszczek i końcówka ogona.
Mijały dni, które zmieniały się w tygodnie, a zawartość bandaży w mojej kulce stopniowo spadała na korzyść zawartości kota. Sam kot zaś coraz częściej wyprowadzał swój bandaż na spacery po obozie, wracając do namiotu jedynie na noc. W końcu jednak jego stan polepszył się na tyle, że mogłam zająć się szukaniem mu domu, albo rozważyć wypuszczenie go. Dlatego wieczorami krążyłam po obozie, zaglądając do wszystkich namiotów po kolei i pytając, czy ktoś nie potrzebuje może kota. Jednak jak dotąd była nim zainteresowana tylko kitsune, która pomogła mi go uratować. Tyle że ona uważała kociaka za jedzenie.
- O mięso! – usłyszałam znajomy głos, a gdy podniosłam wzrok zobaczyłam równie znajomą sylwetkę czarnowłosej dziewczyny, trzymającej w dłoniach niewielką paczkę. – Cześć.
- Hej – odparłam, nie bardzo wiedząc co jeszcze mogłabym powiedzieć, zwłaszcza widząc zniesmaczenie na jej twarzy, gdy kociak podszedł do niej i zaczął ocierać się o nogi kitsune.
- Zostaw – zrobiła krok w bok, ale zwierzak natychmiast za nią podążył.
- Pamięta cię – uśmiechnęłam się lekko.
- Ja go też, miał być kolacją – obrzuciła kota oburzonym spojrzeniem. – Choć trochę urósł, więc teraz byłby lepszą kolacją.
Z tym zdaniem, chcąc nie chcąc musiałam się zgodzić. Powoli (albo raczej bardzo szybko) stawał się naprawdę dorodnym zwierzakiem. Ale nie był do jedzenia!

Justice? Może mięsa?

poniedziałek, 15 kwietnia 2019

Od Eri do Justice

Śnieg na dłuższą metę był irytujący. Zwłaszcza w takich ilościach i gdy przy okazji towarzyszył mu duży mróz. Jednak przez kilka ostatnich dni w powietrzu czuć było wiosnę, a ciepłe promienie słońca szybko rozpuszczały masywne zaspy, zostawiając po nich tylko błoto i kałuże wypełnione wodą, której gleba nie była już w stanie przyjąć. Zaniedbany park był przez to istnym bagnem, po którym nie dało się poruszać nie wywołując charakterystycznego odgłosu kalosza wyciąganego z głębokiego błota.
Mlask. Mlask. Mlask.
Odwróciłam się, podrzucając jedną ze znalezionych przy jakimś trupie zabawek – bardzo przyzwoitej jakości nóż do rzucania. To właśnie był powód, dla którego zeszłam dziś z utwardzonych ulic centrum miasta. Kilka kawałków stali zostało przeze mnie wcześniej dokładnie wyczyszczone i naostrzone, a teraz wypróbowane w różnych stylach latania w stronę martwego drzewa stanowiącego dziś mój cel.
Wyglądało na to, że ich najmocniejszą stroną był no spin, czym nie byłam zbytnio zachwycona, bo choć rzucanie przychodziło mi z zaskakującą łatwością to znacznie wygodniejsze i skuteczniejsze były rzuty, podczas których ostrze wykonywało pełen obrót wokół własnej osi. Kolejny nóż wbił się w suchy pień.
- Co robisz?
- Chowam się przed pewnym świrem – cholera czy nigdzie już nie mogę iść tak żeby o tym nie wiedział? – Najwyraźniej nie wyszło.
Nie musiałam się nawet odwracać by wiedzieć jak bardzo twarz Rekera wyrażała irytację.
- Musimy porozmawiać. Poważnie – westchnęłam, rzucając ostatni kawałek metalu zanim spojrzałam na bruneta. – Czas żebyś wybrała sobie jakiś obóz.
- Zdaje się, że ty znasz mnie lepiej niż ja sama, może ty powinieneś mnie gdzieś wysłać – odezwałam się całkowicie poważnie.
Reker zawahał się chwilę, po czym pokiwał głową rzucając krótkie „okej” i każąc mi iść za sobą. W zasadzie mogłam iść gdziekolwiek – może z wyjątkiem Śmierci, złe skojarzenia i takie tam – ale podjęłam już swoją cześć tej decyzji i pozostało mi mieć nadzieję, że Reker nie uzna mnie za dobrą kandydatkę do swojego obozu.
***
- Co to jest?
- Twój dom – Reker zatrzymał konia, a ja natychmiast zeskoczyłam na ziemię.
- Wesołe miasteczko? – zaczynam poważnie wątpić w ludzkość.
- Kiedyś je lubiłaś – zsiadł z konia, ruszając przed siebie.
Weszliśmy na ogrodzony teren, a ja nie mogłam pozbyć się wrażenia, że wszyscy mnie obserwują. Czemu nie mogli chociaż robić tego otwarcie? Z jednego z rozstawionych tu namiotów wyszła wysoka kobieta, na oko po czterdziestce.
- Co tu się do cholery dzieje Blackfrey? – wyglądała na… wkurzoną? zdziwioną? – Ona powinna być martwa… - wskazała na mnie.
- Nie wiem! Niczego nie pamięta. Myślę, że powinna tu zostać, może jej się poprawi.
- Ona tu stoi – syknęłam. – Nie wiem co do cholery bierzecie ale wydaje mi się, że nie jestem martwa.
- Może zostać o ile będzie pracować jak inni – oznajmiła blondynka. – Zacznijmy od początku, Eri. Nazywam się Mia Turner. Witaj wśród Przemytników. Zaraz przyślę kogoś, kto cię oprowadzi, a teraz muszę porozmawiać z Rekerem – posłała brunetowi nieznoszące sprzeciwu spojrzenie, po czym razem udali się w stronę jej namiotu.
***
Kilka tygodni później te „dyskretne” spojrzenia stały się odrobinę rzadsze. A może to tylko ja przestałam zwracać na nie uwagę? Robienie za żywą – dosłownie – ciekawostkę stawało się natomiast coraz bardziej irytujące. Na szczęście jednak tu nikt nie próbował mnie trzymać pod kluczem. Zapewne to właśnie było powodem dla którego zamiast jak normalny człowiek przespać noc, próbowałam wyplątać ze sterty drutu małego kociaka. Nie mam pojęcia jak ktoś, kto to tu zostawił się z tego wyplątał, bo mi nie wychodziło to najlepiej. Przydałaby się dodatkowa para rąk. Dlatego kiedy usłyszałam w okolicy jakiś odgłos mogący oznaczać człowieka, zamiast siedzieć cicho odezwałam się.
- Hej? – z początku mój głos nie brzmiał zbyt pewnie. – Jest tu ktoś? …przydałaby mi się pomoc…
Cisza. Czego miałabym się spodziewać? Zajęłam się drutem, starając się unikać pazurków i zębów zwierzaka. Nie mam pojęcia kiedy podeszła do mnie jakaś dziewczyna. Zorientowałam się dopiero, gdy znalazła się jakiś metr ode mnie, a całkowicie odcięta od światła uliczka pozwoliła mi tylko na zarejestrowanie, że była szczupła, niezbyt wysoka i miała ciemne włosy.
- Co to? – zerknęła mi przez ramię.
- Kot… ranny.
Jakimś cudem nieznajoma kucnęła obok mnie i kilka minut później odłożyła zwierzaka – już wolnego - na chodnik. Smutny widok. Małe, bezbronne zwierzę z kiepsko wyglądającymi ranami po pętlach drutu zaciśniętych wokół tułowia. Odgarnęłam z twarzy kosmyk włosów, który wypadł z ukrytego pod kapturem koka.
- Gdzie jest sprawiedliwość na tym wypchanym zombie świecie? – spojrzałam jeszcze raz w stronę kociaka, który zdezorientowany pomiaukiwał co jakiś czas, wylizując pozlepiane krwią futerko.
- Stoi obok – odparła nieznajoma.
- W takim razie ja jestem zombie – uśmiechnęłam się lekko.

Czy liski lubią kotki?

sobota, 2 lutego 2019

Od Eri cd Fallon


Ruszyłam za Fall. Tym razem szłyśmy spokojnym tempem, wyglądając zza każdego rogu i co jakiś czas oglądając się za siebie, nie chciałyśmy bowiem w najbliższym czasie robić kolejnego treningu biegania. Jedyny szczegół działający na naszą niekorzyść to fakt, że żadna z nas nie miała pojęcia gdzie idziemy.
- O farbę wcale nie jest tak trudno, jak mogłoby się wydawać – zdecydowałam się przerwać ciszę nawiązując do wcześniejszego pytania dziewczyny. – Ludzie potrzebują plastrów, jedzenia, narzędzi, więc tak trudno je znaleźć. Farby do włosów nie potrzebuje nikt, zatem o nią jest znacznie łatwiej. Potem zostaje tylko wybrać kolor spośród tych które się nie popsuły przez te lata.
- Zatem niebieski to twój ulubiony kolor? – spytała. – Przynajmniej z tych, które się nie zepsuły – dodała uśmiechając się lekko.
Przytaknęłam.
- Wydaje mi się, że takie miałam włosy przed wojną – powiedziałam, a widząc lekkie zdziwienie na twarzy Fall wyjaśniłam – wszystko co wydarzyło się dawniej niż jakieś osiem miesięcy temu to dla mnie zagadka. Coś blokuje wcześniejsze wspomnienia.
***
Budynki były coraz rzadsze, zwłaszcza te wysokie, charakterystyczne dla centrum dużych metropolii. A tym samym charakterystyczne również dla ruin tych metropolii. Co gorsze teraz miałyśmy jeszcze mniejsze przeczucia co do naszego położenia, a słońce miało wkrótce zniknąć za horyzontem, ustępując miejsca księżycowi i całej zgrai gnijących mieszkańców miasta, którzy w dzień skrywali się pod ziemią. Zgodnie uznałyśmy, że czas poszukać jakiegoś schronienia na noc, bo chodzenie po zmroku po przedmieściach byłoby samobójstwem.
Zdecydowałyśmy się na nieduży pokój w parterowym, całkiem przyzwoicie zachowanym domu. Zgodnie uznałyśmy, że to będzie najrozsądniejsze miejsce. Zastawiłyśmy drzwi ławą, na której ustawiłyśmy kilka znalezionych  w innym pomieszczeniu krzeseł. Zombie to nie powstrzyma, ale narobi tyle hałasu, że jeśli nie zejdziemy na zawał, to zdążymy wstać i będziemy mieć chociaż szansę się obronić. W pomieszczeniu znajdowała się też wąska kanapa, na której planowałyśmy spać, więc właśnie tam się położyłyśmy, gdy nasz prowizoryczny alarm był już gotowy
- Jak było na Alasce? No wiesz… wcześniej… - spytałam, gdy leżałyśmy już oparte o siebie plecami i przykryte naszymi kurtkami.

Fall? Razem cieplej xd

środa, 30 stycznia 2019

Od Eri cd Reker

Ten psychopata gdzieś poszedł. Nareszcie. Z pewnością mnie tu nie zostawił, chyba stanowiłam dla niego coś w stylu chodzącej zagadki rozwiązywanej by zabić wolny czas. Cóż, w tym momencie byłam zagadką z biologią, cieszącą się chwilą spokoju. Przynajmniej dopóki nie przerwało jej trzaśnięcie drzwi. Pan Wariat natychmiast uznał, że musimy uciekać. Z naciskiem na pierwszą osobę liczby mnogiej. Co to to nie.
Nie potrafiłam nie skorzystać z okazji, gdy Reker był rozproszony obecnością nowych czytelników. Zeskoczyłam z półki i pobiegłam między regałami, omijając te poprzewracane i książki, które dawniej na nich stały. Nie ma głupich, nie wracam z nim do tego więzienia, w którym mnie trzymał - on może sobie udawać księżniczkę na wierzy, ja z własnej woli się tam nie wybieram.
Ciekawe czy zapyta ich o kartę biblioteczną, przemknęło mi przez myśl, na wizję czego musiałam powstrzymać śmiech. Słyszałam ciężkie kroki jednego z nieznajomych na korytarzu między półkami, drugi zaś właśnie wszedł do pomieszczenia, zamykając za sobą drzwi i zastawiając je krzesłem - ktokolwiek spróbuje je otworzyć będzie musiał narobić trochę hałasu, który przybysze z pewnością usłyszą w ziejącej ciszą bibliotece. Człowiek przy drzwiach był ubrany w coś co przypominało mundur... co to za cholerny zlot paramilitarny?!
Skoro drzwi odpadały, postanowiłam spróbować zwiać stąd oknem - w końcu to tylko trzecie piętro. Po cichu zaczęłam przemieszczać się w stronę najbliższego, jednak zamarłam w bezruchu gdy powietrze wypełnił huk wystrzału.
CZY REKER NAPRA...
- Wyłaź szczurze! - rozległ się głos pierwszego z tych żołnierzyków czy za kogo oni się tam uważali. - Możemy zrobić to na spokojnie, no chyba, że chcesz się bawić w kotka i myszkę żołnierzyku.
Czyżby to jednak nie mój "przyjaciel" wykazał się tak niezwykłą inteligencją zwołując tu wszystkie nadgniłe trupy z okolicy? Jeśli jednak nie chciałam by ci dwaj przerobili Rekera na durszlak do odcedzania spaghetti musiałam coś zrobić z drugim facetem zmierzającym teraz w ich stronę. I to niby mnie trzeba pilnować? prychnęłam w myślach, obserwując jak żołnierz skręca między dwa regały. Był tuż za rzędem książek, więc zrobiłam jedyne co przyszło mi do głowy i z całej siły popchnęłam mebel, w którym złamała się jedna z nóg i wszystkie te książki wraz z półkami na których stały wylądowały na osobie znajdującej się po drugiej stronie, wywołując ogromny hałas.
- Hans? - odezwał się pierwszy z żołnierzy.
Odpowiedziała mu cisza, co oznaczało, że na jakiś czas Hans pozostanie pod tymi książkami.
- Co tam się do cholery dzieje? - znów ten sam głos.
I znów ta sama odpowiedź.
- Kto tu jest? - nieznajomy zadał pytanie chyba bardziej ścianom niż komuś konkretnemu.
- Rafaił Dawydowicz Sinielnikow - odpowiedziałam, stając za jego plecami.
Odwrócił się w samą porę by stanąć twarzą w okładkę z opasłym tomem atlasu anatomii człowieka. Okazało się jednak, że nie wytrzymał ciężaru spotkania tak znamienitej osobistości i upadł na ziemię tracąc przytomność. Z jego nosa pociekła stróżka krwi.
- Chyba ośrodkowy układ nerwowy go pokonał - skomentowałam, nie zwracając większej uwagi na Rekera. - Cholera! ubrudził mi okładkę! - zaczęłam wycierać krew rękawem.
- Co... - Pan Wariat najwyraźniej chciał coś powiedzieć, ale sam nie wiedział jak to skomentować.
- Mówiłam, że biologia się przydaje - wyszczerzyłam zęby w uśmiechu.

Reker?

wtorek, 8 stycznia 2019

Od Eri cd Fallon


Biegłam przed siebie ile sił w nogach. Może i jestem szurnięta ale nawet ja uznałam że walka z całą hordą zombie nie posiadając broni nie jest najlepszym pomysłem na jaki wpadłam. Niestety zombie nie podzielały mojego zdania i uparcie biegły za mną w zaskakująco żywym tempie, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że świeży śnieg na leżącym już kilka dni skutecznie uniemożliwiał stanie. Nie zauważyłam nawet kiedy przeniosłam się z ziemi na dachy. W tej części miasta budynki były wystarczająco blisko siebie, by przeskakiwanie z dachu na dach było dziecinnie proste. Przynajmniej dopóki tak jak ja, nie zorientujesz się w locie, że nie ma przed tobą kolejnego dachu... Choć tym razem nie groziło mi oznaczenie plackiem w kształcie człowieka ściany jakiegoś wieżowca.
Udało mi się wylądować na ziemi... chciałabym móc powiedzieć "z gracją", ale lepiej oddaje to stwierdzenie, że cudem się przy tym nie zabiłam.
Dopiero po chwili zauważyłam, że ktoś nade mną stoi. Podniosłam wzrok.
– Zabolało? – Spytała dziewczyna, podając mi rękę, by pomóc mi wstać.
– Bardziej, kiedy wypierdoliłam się na ryj po tym, jak Lucek wywalił mnie z piekła. – skrzywiłam się. Będą siniaki.
– Obstawiałabym, że spadłaś za swoją lirą z jakiejś chmurki. – uśmiechnęła się lekko.
Nie byłam pewna czy tylko odniosła się do mojego komentarza, czy właśnie usłyszałam najbardziej stereotypowy tekst na podryw w historii ludzkości.
– Jestem… – zawachała się – ...Fall.
– Echo. – Uśmiechnęłam się. – Fall…
Dziewczyna też lekko uśmiechneła. Wyglądała przesłodko. Jednak hałasy wydawane przez goniące mnie wcześniej zombie sprowadziły mnie na ziemię skuteczniej niż upadek na chodnik.
- Pozwól, że poflirtujemy później - zaproponowałam, łapiąc Fall za rękę i ruszając przed siebie biegiem.

Fall? Dla ciebie wszystko xd

czwartek, 6 grudnia 2018

Od Eri cd Parker

Ostatnimi czasy pan wiecznie-uprzejmy-Reker pozwalał mi opuszczać to, co on nazywał pokojem gościnnym, a ja zaś określałam mianem celi więziennej. Bo czym innym jest pomieszczenie znajdujące się dwadzieścia metrów nad ziemią, o oknach zamkniętych na klucz i drzwiach w pobliżu których niemal zawsze przebywał "przypadkowo przechodzący" żołnierz. Należeli do oddziału tego idioty, który mnie tu przyciągnął.
Zwykle gdy udawało mi się opuścić wieżę, starałam się oddalić najbardziej jak to możliwe od siedziby głównej tego całego obozu czy jakkolwiek oni to zbiegowisko nazywali. Z jakiegoś nie do końca znanego mi powodu za każdym razem prędzej czy później znajdowałam się na dachu jakiegoś budynku.
Tak właśnie było też teraz. Tyle, że teraz nie byłam sama. Zobaczyłam jakąś nieznajomą kobietę wskakującą na dach całkiem nieźle zachowanego sklepu. Była piętro pode mną, ale zdawała się zbyt zajęta czymś co zostało na ziemi. Co ona do cholery robi na moim dachu?!
Po cichu zsunęłam się na niższą część dachu, z ciekawością spoglądając za jego skraj. Zobaczyłam tam zombiepochodnie.
– Brakuje tylko pianek.
Odwróciła się w moją stronę lekko zaskoczona, unosząc pytająco brew.
- Niezłe ognisko, chociaż słyszałam o cichszych metodach samobójstwa - dodałam, widząc, jak chodzące koksowniki zbliżają się niebezpiecznie do sterty śmieci pod ścianą. - Jeśli będziemy tu tak stać niedługo do nich dołączymy.
Nieznajoma wciąż się nie odzywała, patrząc na mnie podejrzliwie, ja zaś zwyczajnie podciągnęłam się na dach, na którym wcześniej siedziałam. Brunetka miała z tym jednak większy problem, gdyż jej torba wciąż zsuwała jej się z ramienia. Wyciągnęłam do niej rękę, oferując pomoc. Zawahała się, jednak ostatecznie chwyciła mnie za dłoń i wspięła się na wyższa kondygnację.
- Jestem Echo - przedstawiłam się, podnosząc lekko kącik ust.
Kolejna chwila zawahania.
- Parker - rzuciła, rozglądając się.
- Nie jesteś stąd - zapytałam? a może oznajmiłam?
Parker potwierdziła kiwnięciem głową.
- A ty? - spytała odruchowo.
- Nie pamiętam - przyznałam. - Niektórzy tu twierdzą, że mnie znają. Ja ich nie pamiętam. Te miejsca wydają się prawie znajome, jakby były tuż poza pamięcią - wyznałam zanim jeszcze zdążyłam się zorientować co robię.
Parker po raz pierwszy lekko się do mnie uśmiechnęła. Na chwilę zapadła cisza, przerywana jedynie przez odgłosy zombie na dole oraz dźwięk upadającego na chodnik gruzu. To one właśnie one przypomniały nam, że powinnyśmy się stąd zwijać.
Przebiegłyśmy kilkaset metrów po dachach, aż w końcu wróciłyśmy na poziom ulicy. Z jakiegoś powodu nie rozstałyśmy się, idąc przed siebie i rozmawiając o rzeczach równie istotnych jak pogoda i walające się wszędzie śmieci.
Nie zwracałam zbyt dużej uwagi na to gdzie idę dopóki nie zorientowałam się, że jesteśmy kilkadziesiąt metrów od wieży Śmierci. Nadal bawiłyśmy się w trafianie podrzuconego kamyka innym kamykiem. Pozornie niewinne zajęcie, prawda? Tak. O ile nie masz szczęścia nie nie trafić w cel, a wyrzucony przeze mnie kamień poszybował w kierunku jakiegoś mężczyzny stojącego przed bramą. Przeczucie uderzyło mnie, gdy kamień uderzył go w tył głowy. Tuż potem potwierdził to głos Rekera.
- Co do cholery? - odwrócił się w naszym kierunku.
- Kuuurwa - powiedziałam bezgłośnie. - Ulotnijmy się zanim tu przyjdzie - poprosiłam z nutą desperacji w głosie.
Odwróciłam się.
- Eri stój! - krzyknął Reker, gdy zaczęłam biec.

Parker?

piątek, 18 maja 2018

Od Eri cd Reker

Przedzierałam się pomiędzy regałami. Całe pomieszczenie wyglądało jakby wybuchła w nim bomba. Wszędzie leżały porozwalane książki, a regały były poprzewracane. Słyszałam, że Reker czołga się za mną jednak byłam od niego dużo szybsza i wkrótce mu uciekłam. Znalazłam się wsród niemalże nienaruszonych regałów. Wszystko zdawało się być tak normalne, jakgdyby wojna i zombie były tylko wymysłem czyjejś wyobraźni. Bez większego trudu wdrapałam się na jeden z regałów i usiadłam na jego szczycie. Było tu nawet wygodnie, a do tego widziałam sporą część pomieszczenia. Poza tym miałam książki, więc wkrótce wzięłam jedną z nich i zaczęłam czytać.
- Eri? - usłyszałam głos Rekera, który najwyraźniej nie miał pojęcia gdzie jestem. - Eri?!
Stał tuż obok półki na szczycie której siedziałam, więc wybrałam jedną z leżacych tu książek i rzuciłam w jego stronę z krótkim "łap". Ku mojemu zaskoczeniu, Reker zdążył zareagować zanim gruba książka w twardej okładce udeżyła go w twarz.
- Co ty tam w ogóle robisz? - spytał nieco, a może raczej bardzo zirytowany.
- Czytam - odpowiedziałam natychmiast.
To skłoniło mężczyznę do spojrzenia na książkę trzymaną w rękach.
- Chemia organiczna?!
- Jeśli ci się nie podoba, to mam tu też... "Chemię nieorganiczną"... "Biologię"... o, to Campbell, zabieram ją. "Nowoczesne kompendium fizyki"... - wymieniałam przekładając książki - znowu jakąś "Biologię"... "Chemię tom II", "Chemię tom III", "Chemię tom IV"... chyba ktoś nie oddał pierwszego... To tyle do wyboru. Na co się decydujesz? - spytałam wreszcie, otwierając "swojego" Campbella.

Reker? pouczmy się o gałkach ocznych ;)

czwartek, 21 grudnia 2017

Od Eri cd Reker'a

- Możesz mnie tam zabrać? – spytałam.
Reker nie spodziewał się pytania i chyba nie do końca wiedział o co mi chodzi.
- Gdzie?
- Tam – odparłam, podnosząc zdjęcie, które mi pokazywał na wysokość twarzy.
Spojrzał na fotografię zamyślony.
- O co chodzi? – przerwałam ciszę, a wzrok Rekera znowu przeniósł się na mnie.
- Jest mały problem… Gospodarze tej okolicy niezbyt za nami przepadają.
Pokiwałam tylko głową, wyglądając przez okno.
To wszystko było tak wkurzające… bez wspomnień, bez historii. Nie wiedziałam o sobie praktycznie nic, a im bardziej starałam sobie cokolwiek przypomnieć, tym silniejsze było wrażenie, że to wszystko siedzi sobie gdzieś w głębi mojego mózgu, kilka milimetrów poza moim zasięgiem. Być może kiedyś tu byłam, znałam tych ludzi, ten świat, a teraz po prostu nie mogę sobie tego przypomnieć? Sama myśl o tym była dość niepokojąca. Nawet jeśli to prawda, to przecież nie mogłam ot tak sobie umrzeć, a potem ożyć. Takie rzeczy zdarzały się tylko przed wojną – w kiepskich filmach i amerykańskich serialach, ale na pewno nie w rzeczywistości. To wszystko było zbyt pogmatwane...
Nie zauważyłam nawet, kiedy Reker wyszedł, a ja zostałam w pokoju sama. Zamknęłam okno i usiadłam na łóżku, wpatrując się w ścianę.

Reker? Nie mam pomysłu :c

niedziela, 17 grudnia 2017

Od Eri cd Reker'a

Gdy otworzyłam oczy zrozumiałam, że znalazłam się w tym samym cholernym pokoju. Znowu. W duchu wysłałam Rekera przed oblicze samego Lucyfera.
Sądząc po słońcu, musiałam być nieprzytomna przez dobre kilka godzin. Usiadłam na łóżku, rozglądając się dookoła. Nic się nie zmieniło odkąd ostatnim razem tu byłam. Może poza jedną małą karteczką leżącą na stoliku. Ciebie tutaj nie było pomyślałam, podnosząc ją. Była zapełniona odręcznym pismem. I podpisana przez Rekera. Nie czytając wiadomości, zgniotłam kartkę w kulkę i z wściekłością rzuciłam przez pokój. Dopiero wtedy zauważyłam zdjęcie, które leżało pod liścikiem. Przedstawiało Rekera, młodszego o rok czy dwa, w towarzystwie jakiejś dziewczyny. Była niewysoka, miała blond włosy, a na rękach trzymała dużego, czarno-białego kota.
Podeszłam do okna. Było zakratowane, ale przynajmniej można było je otworzyć. Uczyniłam to, siadając na parapecie i starając się przypomnieć sobie czy znam miejsce, prawdopodobnie jakąś bibliotekę lub coś w tym stylu, w którym zostało zrobione zdjęcie. Pustka. Wyjrzałam przez okno. Na dachu najbliższego budynku leżał idealnie gładki śnieg…
Z zamyślenia wyrwało mnie ciche pukanie do drzwi. Zeskakując z okna odrzuciłam zdjęcie tak, że wylądowało na blacie stolika i spojrzałam w stronę wejścia w samą porę by zobaczyć stojącego tam Rekera.
- Czego chcesz? – syknęłam.
- Tylko porozmawiać.
Mężczyzna spokojnym krokiem wszedł do środka.
- Lepiej idź się leczyć –rzuciłam, uważnie obserwując każdy jego ruch.
Teraz to on spoglądał na stare zdjęcie.
- Słuchaj, nie mam pojęcia co się stało z twoją koleżanką, ale jeśli naprawdę umarła, to nie mogła ożyć. Nie jestem nią.
Przez okno wpadł podmuch zimnego wiatru, rozwiewając moje włosy i przypominając, że powinnam być po drugiej stronie tych krat. Mój wzrok podążył za spojrzeniem Rekera. Ten kot, którego trzymała dziewczyna, nie dawał mi spokoju.
Ardis.
Nie wiem czy to była tylko myśl, która przemknęła przez mój mózg, czy wyszeptałam to pod nosem. Odpowiedzią było nieco zdziwione spojrzenie Rekera.
- Na pewno nic sobie nie przypominasz? – spytał po raz chyba milionowy.
Westchnęłam zrezygnowana.
- Okej, powiedź co miałabym sobie przypomnieć – powiedziałam bez większego przekonania.

Rekuś?

poniedziałek, 11 grudnia 2017

Od Eri cd Reker'a

Drzwi uchyliły się i do środka wszedł cały ten Reker. W rękach tzrymał tacę z jedzeniem.
- Eri mam jedzenie - powiedział spokojnie i podszedł do stolika, na którym postawił jedzenie.
Ściskając w dłoni klucz do pokoju, bezszelestnie wymknęłam się przez uchylone drzwi. Korytarz był pusty. Dobrze, pomyślałam.
- Eri? - mężczyzna najwyraźniej zauważył, że nie ma mnie tam, gdzie mnie zostawił.
Odpowiedziało mu jedynie szczęknięcie zamykanychna klucz drzwi. Coż... chciałabym powiedzieć, że było miło, ale tak nie było. Najwyższy czas stąd znikać.
Spokojnym, ale zdecydowanym krokiem ruszyłam przed siebie, a przy najbliższym skrzyżowaniu skręciłam w lewo. Tu ludzi było już trochę więcej, co umożliwiło mi wtopienie się w tłum. Miałam ochotę ruszyć biegiem przed siebie, byle dalej od tego miejsca i tych ludzi, ale ostatecznie zmusiłam się do powolnego przejścia korytarzem. Nie rzucać się w oczy, przynajmniej tak długo jak to możliwe.
Usłyszałam za sobą szybkie kroki, jakby ktoś biegł. Nie odwracaj się. Kroki były coraz wyraźniejsze a dołączył do nich też głoś Rekera. Wiedziałam, że zamek nie powstrzyma go na długo, ale miałam nadzieję na kilka sekund więcej.
Nie miałam wyboru. Ruszyłam przed siebie biegiem, nie oglądając się. Potrącając ludzi stojących mi na drodze biegłam niczym zwierzę złapane w pułapkę. Tak też się czułam. Nie mam pojęcia kim jest ten człowiek który mnie teraz gonił, ani czego ode mnie chce, ale nie potrafiłam mu zaufać. Nie miałam powodu, żeby mu ufać.
Skręciłam w kolejny korytarz. Za szybko. Moja noga odmówiła posłuszeństwa i wylądowałam na ziemi. Po chwili zza rogu wyłonił się Reker. Ścisnęłam w dłoni kluczod pokoju, w którym go zamknęłam. Kiepska broń, ale lepsze to niż nic.

Reker? Jak Twoje oczy?

poniedziałek, 31 lipca 2017

Od Eri cd Reker'a

Reker wyszedł, a ja znowu zostałam sama ze swoimi myślami. Przypomniały mi się słowa króre mój podobno-przyjaciel wypowiedział. Umarłaś... Natychmiast otrząsnęłam się z dziwnego zamyślenia.
Nie mam pojęcia co ten cały Reker brał, ale chyba czas zmniejszyć dawkę, bo gość zaczyna mieć niezłe schizy. Przecież to było niemożliwe, bym umarła, a potem jakimś cudem odżyła. Takie rzeczy się nie zdarzają. Nie i już.
Zamknęłam oczy, starając się przypomnieć sobie cokolwiek ze swojej przeszłości, jednak czułam się, jakbym za każdym razem, gdy próbuję to zrobić, odbijała się od wysokiego muru. Westchnęłam cicho, szukając w tym murze jakiegokolwiek pęknięci, by móc zajrzeć w przeszłość.
Siedziałam po turecku na bardzo starym szpitalnym łóżku. W pokoju znajdowało się kilka monitorów komputera, pokazujących obraz z kamer rozmieszczonych w całym budynku, jakieś dziwnie wyglądające maszyny, dwie jeszcze starsze niż łóżko szpitalne szafki oraz krzesło.
Z jakiegoś powodu właśnie to krzesło zdawało się być centrum całego pokoju, jego najważniejszym elementem, spajającym wszystko w całość, mimo że odpadająca całymi płatami farba o niezwykle intensywnej, fioletowej barwie, wcale nie komponowało się zbyt dobrze z czarno-białym pokojem.
Ciszę przerwało krótkie, ale ścinające białko w mózgu, skrzypnięcie zawiasów, na których wisiały drzwi prowadzące na korytarz. Do pokoju wszedł starszy ode mnie o rok, co najwyżej dwa, mężczyzna. Na jego twarzy na kilka milisekund zagościł szczery uśmiech.
Ustawił fioletowe krzesło naprzeciwko mnie i usiadł na nim, spoglądając mi w oczy.
- Zanim pozwolę ci odejść, muszę powiedzieć ci kilka ważnych rzeczy - oznajmił.
Zamiast cokolwiek odpowiedzieć, kiwnełam głową ze zrozumieniem.
- Jest rok 2023. Masz na imię Eri, na nazwisko Reyes - mówił spokojnym głosem. - Urodziłaś się 2 stycznia 2004 roku, przed wojną mieszkałaś w stanie Nowy York, tam też powinnać iść.
- ...wojną? - powtórzyłam niepewnie.
Mężczyzna opowiedział mi o wojnie, która wybuchła przed trzema laty, o zombie i innych zagrożeniach, którym prędzej czy później będę musiała stawić czoło. Gdy w końcu opowiedział mi wszystko, co jak uważał, może mi się przydać, pozwolił mi odejść.
Spojrzałam na wojskowy plecak leżący obok mnie na łóżku aby po chwili sięgnąć po niego. Wstałam, podchodząc do drzwi, ale kiedy miałam już wyjść z pokoju po raz ostatni, usłyszałam głos swojego towarzysza.
- Echo, kiedy już będziesz w domu, nigdy nie--
Otworzyłam oczy.
To było najwcześniejsze wspomnienie, do którego kiedykolwiek udało mi się dotrzeć. Oczywiście musiało urwać się w takim miejscu. Zamknęłam oczy starając się wrócić do tego momentu, jednak okazało się to niemożliwe.
***
Następnego dnia usłyszałam fragment rozmowy przez telefon. Brzmiał on Reker, nie mogę dłużej jej tu trzymać...
Nie byłam pewna co to tak właściwie dla mnie oznacza.

Reker?

piątek, 21 lipca 2017

Od Eri cd Nick'a

Słońce znikające za starymi budynkami zmusiło mnie do przerwania mojej wędrówki w poszukiwaniu własnej przeszłości i zajęcia się problemami teraźniejszości, a dokładniej znalezieniem w miarę możliwości najbezpieczniejszego miejsca, w którym mogłabym spędzić noc bez towarzystwa zombie, różnego rodzaju mutantów i ludzi. Opuszczone bloki mieszkalne może i nie wyglądały zbyt okazale, ale ich zniszczone, szare mury skutecznie odstraszały większość zdrowych na umyśle ludzi. Zwłaszcza gdy na zewnątrz było ciemno.
Szłam powoli, uważnie obserwując otoczenie w poszukiwaniu jakichkolwiek śladów bytności zombie lub ludzi. W końcu zdecydowałam się zatrzymać w jednym ze starych bloków, który wyglądał na wyjątkowo zaniedbany, mając nadzieję, że w jakimś mieszkaniu znajdę może coś do jedzenia i suchy kąt do spania.
Wnętrze budynku wyglądało jeszcze mniej zachęcająco niż jego fasada, jednak mimo wszystko postanowiłam tu zostać. No i na zewnątrz było już dość ciemno, a noc była niemalże równoznaczna z obecnością żywych trupów. Natomiast na ich towarzystwie nie za bardzo mi zalażało.
Zmęczenie coraz bardziej dawało o sobie znać i chociaż nie byłam tego w pełni świadoma, poruszałam się z coraz mniejszą ostrożnością. W pewnym momencie jednak usłyszałam jakiś trudny do zidentyfikowania hałas. A może tylko mi się zdawało? Tak czy inaczej na wszelki wypadek zatrzymałam się na kilkanaście sekund, nasłuchując uważnie, jednak niczego podejrzanego nie usłyszałam. Właśnie miałam ruszać dalej, kiedy zza rogu wyskoczył jakiś pies, wściekle ujadając i warcząc, a po chwili w ślad za czworonogiem pojawił się mężczyzna, który zapewne był jego opiekunem, celujący do mnie z pistoletu. Nagły wzrost poziomu adrenaliny we krwi w połączeniu z pamięcią mięśniową sprawiły, że wystarczyła chwila zawachania ze strony nieznajomego, by udało mi się wytrącić mu z rąk broń.
- Umm... nie szukam kłopotów - odezwał się nieznajomy, odbierając swój pistolet, który przyniósł mu jego pies.
Właściwie nie zareagowałam na jego słowa w żaden sposób, ograniczając się do uważnego obserwowania go, co zresztą nie było takie łatwe, bo adrenalina opadła, a zmęczenie powróciło ze zdwojną siłą.
- A więc.. - zaczął nieznajomy, jednak nie dokończył myśli. - Ehh...
Na kilka chwil ponownie zapadła cisza, a my nadal staliśmy naprzeciw siebie.
- Kim jesteś? - spytałam wreszcie.
- Nick - mężczyzna przedstawił się.
- Echo - ja również się przedstawiłam, ostatecznie nie zależało mi na kłopotach, nawet jeśli nie byłam za bardzo zachwycona faktem spotkania tu kogokolwiek.
Nick zamyślił się na kilka sekund, mechanicznie drapiąc za uchem swojego psa.
- Z jakiego obozu jesteś? - zapytał, przyglądając mi się.
Posłałam mu zdziwione spojrzenie.
- Co masz na myśli mówiąc "obóz"? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie, zupełnie nie mając pojęcia o co mnie pyta.
- Nie jesteś stąd - słowa mężczyzny były raczej stwierdzeniem niż pytaniem.
Przytaknęłam, po czym wyszłam z korytarza, na którym się znajdowaliśmy, wchodząc do jednego z mieszkań. Usłyszałam kroki świadczące o tym, że Nick również wszedł do mieszkania. Rozejrzałam się po pokoju i usiadłam na podłodze, przyciągając do siebie kolana.
- Więc... wyjaśnisz mi o co chodziło z tym obozem? - poprosiłam.

<Nick?>

środa, 19 lipca 2017

Od Eri cd Reker'a

Ocknęłam się w zupełnie innym pomieszczeniu. Moje nozdrza niemal od razu zaatakował charakterystyczny dla szpitali i im podobnych miejsc, "sterylny" zapach płynów do dezynfekcji rąk. Sala, w której się znajdowałam była niemożliwie wręcz jasna i czysta. Wyglądała bardziej jak wyjęta z jakiegoś czasopisma dotyczącego jakichś spraw związanych z prowadzeniem własnego gabinetu lekarskiego niż z realnego życia w świecie przepełnionym zombie.
Spróbowałam wstać, jednak zgodnie z zapowiedzią mężczyzny w masce, byłam przywiązana do szpitalnego łóżka za pomocą szerokich, skórzanych pasów i jedyną częścią ciała, którą byłam w stanie poruszyć była głowa. Przerażona zaczęłam rzucać się, w nadziei, że uda mi się uwolnić i stąd uciec.
My możemy wszystko. Z każdą chwilą słowa nieznajomego odbijały się echem w mojej głowie i brzmiały coraz bardziej złowieszczo.
Hałas wywołany przez klamry pasów obijające się o metalową ramę łóżka sprawił, że w kilkanaście sekund pojawił się przy mnie zupełnie obcy mężczyzna w długim, białym fartuchu. Miał do niego przyczepioną jakąś plakietkę, jednak zanim udało mi się cokolwiek z niej przeczytać, poczułam ukłucie w ramię, którego nie mogłam zabrać. Niedługo później zaczęły działać silne leki uspokajające, które sprawiły, że całymi godzinami wpatrywałam się tępo w sufit.
Jestem pewna, że przeleżałam tak kilka, a może nawet kilkanaście dni, podpięta do kroplówki zawierającej niezwykle silne środki uspokajające podawane bezpośrednio do mojej krwii. Co jakiś czas jedynie, zawsze ten sam lekarz, zabierał mnie na różnego rodzaju badania.
Któregoś dnia, gdy leki uspokajające powoli przestawały działać, a wciąż jeszcze nie dostałam kolejnej ich dawki, zauważyłam na korytarzu mężczyznę, który kazał mnie tu umieścić, rozmawiającego z lekarzem. Gdybym tylko miała możliwość odpłacenia się mu za zamknięcie mnie tu... za kogo on się do cholery uważa?! Drzwi do sali były uchylone, dzieki czemu udało mi się usłyszeć fragment ich rozmowy.
- ...jej hipokamp jest niemal doszczętnie zniszczony - oznajmił lekarz.
Nie usłyszałam dokładnie słów nieznajomego, jednak z dalszego toku rozmowy wnioskuję, że prawdopodobnie zapytał, co to właściwie oznacza.
- Pamięć całkowicie przepadła, być może zachowały się jakieś pojedyńcze wspomnienia, ale nie jestem tego stuprocentowo pewien - wyjaśnił. - Prawdopodobnie jednak dziewczyna pamięta wszystko lub znaczną większość wydarzeń, które miały miejsce po uszkodzeniu jej mózgu. Jednak pozostałe obszary są nienaruszone.
Na chwilę na korytarzu zapadła względna cisza i słychać było jedynie czyjeś kroki gdzieś w oddali.
- Rozumiem... - mruknął pod nosem zamyślony nieznajomy.
Jedna z maszyn w sali wydała z siebie serię niezbyt głośnych piknięć, sygnalizując skończenie się kroplówki i spadek stężenia leków uspokajających w mojej krwi, przez co lekarz ruszył w stronę sali. Po chwili jednak zatrzymał się, odwracając się jeszcze na chwilę do swojego rozmówcy.
- Ach, Reker! - z reakcji nieznajomego wywnioskowałam, że było to jego imię lub pseudonim. - Jeszcze jedno... blizny na głowie wskazują, że jej hipokamp został przez kogoś zniszczony.
Lekarz nie czekając na reakcję, jak go nazwał, Rekera, wszedł do sali.

<Reker?>

piątek, 14 lipca 2017

Od Eri cd Reker'a

Kiedy zaczął wiać silny wiatr, który stracił z mojej głowy kaptur, mężczyzna zamarł na chwilę jakby walczył z własnymi myślami. Korzystając z chwili jego nieuwagi, wypuściłam cięciwę łuku, posyłając w jego kierunku strzałę, po czym ruszyłam w kierunku krawędzi dachu, nie chcąc pozostać tu ani chwili dłużej i zeskoczyłam na ziemię, tuż po wylądowaniu wykonując przewrót, by chociaż częściowo wytracić energię lądowania. Ruszyłam biegiem przed siebie.
- Eri stój! - usłyszałam za sobą, jednak nie miałam zamiaru posłuchać nieznajomego. - Eri!
Eri.
Cholera, skąd on zna moje imię?! Nie miałam jednak czasu by się nad tym zastanawiać.
W biegu wyjęłam z kołczanu kolejną strzałę i przygotowałam się do oddania kolejnego strzału. Najwyraźniej jednak strzała, którą posłałam w kierunku goniącego mnie mężczyzny nie dosięgła celu. Nie przejęłam się tym zbytnio, po prostu kontynuując bieg.
Nie minęło wiele czasu zanim poczułam lekkie ukłucie, które zresztą zignorowałam, biegnąc dalej i...
Ciemność.
Głosy.
Poczatkowo nie potrafiłam odróżnić słów.
Otworzyłam oczy. Znajdowałam się w jakimś pomieszczeniu, a dokładniej rzecz ujmując, siedziałam na starym krześle, które przetrwało w zaskakująco dobrym stanie. Było dość ciemno, jednak po przeciwnej stronie pomieszczenia widziałam sylwetki czterech mężczyzn. Nie zauważyli, że się ocknęłam. Korzystając z chwili ich nieuwagi, chciałam chociaż spróbować uciec, jednak jak się okazało, byłam skuta, a charakterystyczny dźwięk metalowych kajdanek uderzających o nogi krzesła zwrócił uwagę nieznajomych. Mężczyźni podeszli do mnie, przy czym trójka z nich po prostu przygladała się, jak podchodzi do mnie ten, który mnie gonił. Tym razem nie miał jednak na sobie ciemnych okularów i tej dziwnej maski.
Maska.
Musiałam ją już kiedyś widzieć! Ale gdzie?
- Kim jesteś? - powtórzyłam pytanie zadane na dachu... no właśnie, jak dawno temu?
Nie byłam w stanie ocenić, która mogła być godzina, a w zwiazku z tym również tego ile czasu byłam nieprzytomna.
- Naprawdę mnie nie rozpoznajesz? - odpowiedział pytaniem na pytanie.
- Jak miałabym cię rozpoznać, skoro nigdy cię nie spotkałam?
Moje słowa najwyraźniej sprawiły, że mężczyzna pogrążył się we własnych myślach. Ciszę przerwał dopiero jeden z nieznajomych, obserwujący mnie i opierający się o ścianę.
- To co z nią zrobimy? - spytał.
Człowiek, który twierdził, że powinnam go rozpoznać, spojrzał na swojego towarzysza jak gdyby nie zarejestrował, co ten do niego mówił.
- Pytałem co z nią zrobimy - oznajmił zniecierpliwiony.
Nie odezwałam się, choć mnie też bardzo interesowała odpowiedź na to pytanie. Podobnie jak odpowiedzi na pytania w stylu "skąd znasz moje imię?" czy "skąd masz tą maskę?". Oraz oczywiście "kim jesteś?" bo nadal nie uzyskałam na nie odpowiedzi.
Spojrzałam na mężczyznę, który uważnie mi się przyglądał. Nasze oczy na kilka semund się spotkały, jednak nadal nie byłam w stanie przypomnieć sobie, czy kiedykolwiek wcześniej go spotkałam.
Wciąż czułam lekki niepokój związane z tym, że nie wiedziałam co mnie czeka.

<Reker?>

wtorek, 11 lipca 2017

Od Eri do Reker'a

Rozejrzałam się, a mój wzrok przykuła zniszczona i wyraźnie zaniedbana tablica, która nadal informowała przybyszy, że znajdują się na terenie Cobleskill. Cobleskill. Ta nazwa wydawała mi się dziwnie znajoma, jednak mimo największych nawet starań, nie byłam w stanie określić skąd ją kojarzę.
Przeniosłam wzrok dalej na drogę, którą szłam. Już kilkanaście metrów za znakiem pojawiały się pierwsze budynki. Część z nich była niemalże doszczętnie zniszczona przez działania wojenne, ale część wydawała się być zupełnie nie tknięta, może jedynie odrobinę zaniedbana, jak zresztą wszystko na tym świecie.
Powoli, z uwagą rozglądając się po okolicy, szłam przed siebie, podświadomie kierując się w stronę centrum miasta. Wybierałam wąskie, małe uliczki, nie chcąc spotkać nikogo.
Czyjaś ręka na mojej twarzy.
Zamarłam na ułamek sekundy, zanim dotarło do mnie, że to nie prawdziwa sytuacja, a jedynie wspomnienie z przeszłości... a może aż wspomnienie z przeszłości... niemal niezauważalnie potrząsnęłam głową, pozbywając się dziwnemu uczuciu towarzyszącemu wspomnieniu. Nie mogłam sobie pozwolić na rozproszenie się w całkowicie mi nie znanym miejscu. Nie zastanawiając się zbyt długo, skręciłam w jeszcze ciemniejszą uliczkę.
Słońce było już dość nisko nad horyzontem, więc do uliczki w której się znajdowałam, nie docierał jego ani jeden promień. Zatrzymałam się na chwilę, by związać włosy w kucyk, z którego natychmiast uciekło kilkanaście kosmyków, jednak zbytnio się tym nie przejęłam. Założyłam na głowę głęboki kapturem czarnej bluzy, kiedy dopadło mnie kolejne wspomnienie.
Śnieg powoli, centymetr za centymetrem, przybierał czerwoną barwę. Krew była wszędzie dookoła.
Gdy się od niego uwolniłam, siedziałam skulona pod jedną ze ścian otaczających mnie budynków, ściskając głowę pomiędzy rękami.
Miałam dziwne wrażenie, że coś jest inaczej i faktycznie, gdy podniosłam wzrok, zauważyłam w cieniu bydynku w oddali zarys jakiejś postaci. Nie miałam pewności, czy mnie zauważyła, dopóki nie zrozumiałam, że powoli zmierza w moją stronę. Natychmiast złapałam łuk, który najwyraźniej wcześniej musiałam upuścić i zaczęłam biec wzdłuż ulicy.
- Stój! - rozległ się czyjś stanowczy głos, jednak zamiast posłuchać, przyspieszyłam tylko i wbiegłam do jednego z budynków.
Słyszałam za sobą kroki dwóch, może trzech osób. Postacie te weszły do budynku, zamieniając ze sobą kilka słów ściszonymi głosami. Czyżby oni także nie byli u siebie i obawiali się odkrycia przez "właścicieli" tych terenów? Odnalazłam klatkę schodową, wyglądającą jak dawna droga ewakuacujna i zaczęłam wbiegać po schodach, starając się nie powodować więcej hałasu niż było to potrzebne. Po wejściu na dach sześciopiętrowego budynku, rozejrzałam się dookoła, szukając miejsca, w którym mogłabym się ukryć, bądź kolejnego dachu, na który mogłabym przeskoczyć.
Dach był całkowicie płaski, więc pierwsza opcja nie wchodziła w grę, natomiast najbliższy budynek był od tego, na którym się teraz znajdowałam, oddalony o odległość, którą teoretycznie miałam szansę pokonać, ale teoretycznie też miałam spore szanse nie doskoczyć i wylądować na ziemi blisko 20 metrów niżej. Niezbyt zachęcająca perspektywa.
Słysząc coraz wyraźniej odgłos kroków, zdecydowałam się ostatecznie przekonać się, kto mnie gonił, jednocześnie jednak stojąc w takiej odległości od krawędzi dachu, która pozwoliłaby mi wziąć odpowiedni rozbieg i przeskoczyć na dach kolejnego budynku. Nałożyłam strzałę na cięciwę łuku dokładnie w momencie, gdy klapa prowadząca z klatki schodowej na dach uchyliła się, a ja zobaczyłam jakiegoś mężczyznę. Jego twarz była ukryta pod maską i ciemnymi okularami. Podniosłam łuk, kierując go w stronę nieznajomego.
- Kim jesteś? - spytałam ostro.

<Reker? xd>

poniedziałek, 10 lipca 2017

"People don't change who they are. They only change what they do with it." (Powrót)

Imię i nazwisko| Eri Reyes
Ksywka| Echo
Wiek| 20 lat, 2 stycznia
Płeć| kobieta
Obóz| -
Ranga| Cień
Aparycja| Eri jest dość niską, drobną dziewczyną, o jasnoblond włosach z błękitnymi pasemkami i intensywnie niebieskich oczach. Ma wysportowane ciało. Jej skóra jest jasna, więc mocno kontrastuje z czarnymi ubraniami, które Eri uwielbia. Na jej ciele pojawiło się w ostatnim czasie wiele blizn.
Charakter| Eri nie należy do osób które szybko otwierają się przed nowo poznaną osobą. Nie lubi za dużo gadać, ale jest świetną słuchaczką. Zapamiętuje każdą słabość drugiej osoby, a jeśli uzna to za konieczne, nie zawaha się wykorzystać tego, co wie. Jest świetną aktorką i co za tym idzie potrafi perfekcyjnie kłamać. Echo bywa też niesamowicie uparta, jeśli sobie coś postanowi, to nie odpuści dopóki nie osiągnie celu. Jednak jeśli już kogoś lepiej pozna, staje się miła i bardzo przyjacielska. Godna zaufania i zawsze gotowa pomóc, ale nie licz na to, że da się wykorzystywać. Dziewczyna lubi gdy coś się dzieje. Doskonale zorganizowana i bardzo pracowita. Jest niesamowicie inteligentna, co w połączeniu z jej niemal fotograficzną pamięcią sprawia, że błyskawicznie się uczy. Echo ma też ogromny talent do pakowania się w kłopoty, ale też do wychodzenia z nich bez ponoszenia większych konsekwencji swoich czynów.
Od swojego powrotu, dziewczyna często jest niepewna, dość wycofana w stosunku do nowych osób.
Historia| Radosne dzieciństwo Eri skończyło się, gdy miała 4 lata. Wtedy to jej rodzice zginęli w wypadku samochodowym. Wtedy Eri została całkiem sama na świecie. Nie miała już żadnej bliższej czy dalszej rodziny, która mogłaby się nią zająć, więc trafiła do domu dziecka. Echo nie miała tam lekko, ale dzięki temu wiele się o życiu nauczyła. Dość szybko też wpadła w tak zwane "złe towarzystwo". Tuż przed wybuchem wojny, udało jej się odnaleźć siostrę z którą zostały rozdzielone w domu dziecka. Niestety Akira nie miała tyle szczęścia (choć czy można to nazwać szczęściem?) by przeżyć.
Była już tu kiedyś, jednak coś się nie zgadza - dziewczyna z jakiegoś powodu kompletnie nie pamięta niczego ze swojej przeszłości; tylko raz na jakiś czas powracają do niej urywki wspomnień.
Rodzina| Cho - matka (*), Thomas - ojciec, Akira - siostra bliźniaczka (*); żadnego z nich jednak nie pamięta
Partner| jak dotąd nie spotkała miłości swojego życia
Orientacja seksualna| hetero
Inne|
- jej matka była japonką, jednak dziewczyna odziedziczyła po niej jedynie budowę ciała i charakter
- 2 godziny snu na dobę wystarczają jej by normalnie funkcjonować
- potrafi poruszać się nie wydając najcichszego chociażby odgłosu, pomimo faktu, że jej prawa noga nie jest w 100% sprawna
- potrafi posługiwać się bronią palną i nożem, a także strzelać z łuku, jednak jej ulubioną bronią jest garota
- lubi czytać książki
- potrafi grać na gitarze
- najlepiej czuje się przebywając w jakimś wysokim punkcie i z góry obserwując okolicę
- czasem "zawiesza się", szczególnie kiedy wracają do niej jakieś wspomnienia lub gdy jakieś miejsce bądź przedmiot wydają jej się znajome
Właściciel: remembered

piątek, 30 grudnia 2016

Pierwsza śmierć...

Kiedyś to musiało się stać... A więc pierwszą osobą, która umarła w naszym okrutnym świecie była:
Wiek| 18 lat
Śmierć| Postrzelenie 

Spoczywaj w pokoju i niech echo rozniesie się w wieści o smutnej nowinie. 

Od Eri cd. Rekera

Złapała strzałę, wkładając ją do kołczanu. Kątem oka dostrzegła jakiś ruch w pomieszczeniu, a spoglądając w tamtą stronę zobaczyła ciemnowłosą dziewczynę, idącą w ich stronę. Reker uśmiechnął się, widząc ją.
- Dam sobie radę – odpowiedziała wreszcie na jego pytanie.
Odwróciła się, i opuściła wieżę.
Szła powoli, wąskimi i ciemnymi uliczkami kierując się w stronę „domu”. Chciała tam dotrzeć jak najszybciej, albo chociaż jak najszybciej wydostać się z okolic wieży, gdzie budynki były albo zbyt zniszczone, albo zbytnio od siebie oddalone, by poruszać się po ich dachach.
Nie dane jej jednak było to zrobić. W pewnym momencie poczuła na twarzy czyjąś rękę, która wciągnęła ją do jednego z zaułków. Walczyła, próbując się uwolnić, ale nie miała szans w walce z trzema rosłymi mężczyznami, którym werszcie udało się pozbawić ją broni i uniemożliwić jakikolwiek ruch.
Dopiero wtedy jeden z nich odezwał się do niej.
- Gdzie ich znajdziemy? – spytał ostrym, nieznoszącym sprzeciwu głosem, pokazując dziewczynie jakieś kawałki papieru.
Spojrzała na zdjęcia. Wyglądały jak z jakichś oficjalnych dokumentów. Jedno z nich przedstawiało Rekera, drugie zaś dziewczynę, którą widziała już dziś w wieży. Na ułamek sekundy zamknęła oczy. Bez trudu mogła przewidzieć konsekwencje decyzji, którą właśnie podjęła, ale nie wyobrażała sobie by postąpić inaczej…
- Nie znam ich – odpowiedziała pewnie.
Jej odpowiedź wywołała jedynie sztuczny śmiech szefa całej tej bandy.
- Ależ oczywiście, że ich znasz – powiedział. – I zaraz powiesz nam gdzie są…
Mężczyzna wyjął starego colta. Gdy spojrzał na Echo, jego twarz wciąż nie wyrażała żadnych emocji.
- Przecież już powiedziałam… – odbezpieczył pistolet – …nie znam i…
Dziewczyna krzyknęła z bólu, gdy wystrzelił celując w jej stopę. Jej serce waliło jak oszalałe, niezależnie od tego jak bardzo pragnęła się uspokoić.
- Więc…? – odezwał się mężczyzna, przeładowując broń.
Echo wzięła kolejny głęboki wdech.
- Nie mam pojęcia kim są – powiedziała cicho.
Po raz pierwszy nie potrafiła opanować się na tyle, by ukryć kłamstwo.
Już dawno ktoś powiedział jej, że zbyt łatwo przywiązuje się do ludzi i że prędzej czy później za to zapłaci… W mniejszym czy większym stopniu płaciła za to każdego dnia. Szczerze nienawidziła w sobie tego, że nie potrafiła pozostać obojętna na innych.
Kolejny pocisk wycelowany był w jej kolano. Powietrze przeszył kolejny jej krzyk.
- Masz ostatnią szansę – oznajmił przywódca unosząc rewolwer na wysokość jej głowy.
Eri podniosła wzrok.
- Naprawdę myślisz, że czegoś się ode mnie dowiesz? – spytała, zaciskając z bólu zęby i mrużąc oczy.
W odpowiedzi mężczyzna po raz kolejny przeładował colta. Nie odwróciła wzroku, rzucając mu wyzwanie. Niech strzeli. Nieznajomy opuścił broń, ostatni strzał oddając w jej brzuch. Wydał swoim dwóm towarzyszom jakiś rozkaz w nieznanym dla dziewczyny języku. Puścili dziewczynę, która upadła bezwładnie na ziemię, po czym odeszli.
Chciała przyciągnąć nogi do siebie, jednak jakakolwiek próba wywoływała kolejną falę ogromnego bólu. W końcu odpuściła.
Mogła tylko patrzeć jak śnieg przybiera czerwoną barwę. Nie była w stanie walczyć… a może nie chciała tego robić? Nie miała już przecież nic, co trzymałoby ją na tym świecie.
Spojrzała w górę, na słońce, które świeciło jasno. Jednak jego ciepło nie docierało do leżącej w szkarłatnym śniegu dziewczyny. Nie potrafiła już przypomnieć sobie jak to jest, kiedy człowiekowi jest ciepło.
„Błagam… nie pozwól mi stać się tym czymś…”. Słowa wypowiedziane kiedyś do przyjaciela, dziś wróciły do niej ze zdwojoną mocą. Jej największy koszmar spełni się, zmieni się w zombie, bo nie ma już nikogo, kto mógłby ją przed tym uchronić. Zamknęła oczy, ale po chwili ponownie je otworzyła… Odejście w ciemności byłoby zbyt proste, a Echo nie lubiła chodzić na łatwiznę.
Ból był coraz słabszy. Sama nie była pewna, czy wciąż go czuła, czy może było to jedynie wspomnienie bólu. Powoli wszystko stawało się coraz słabsze, mniej wyraziste. Z coraz większym trudem przychodziło jej otwieranie oczu.
Nie chciała ich zamykać… chciała pozostać przytomna tak długo jak to możliwe, choć wiedziała, że nie ma już najmniejszych nawet szans, by przeżyć.
Czy to naprawdę miało tak wyglądać? Żadnego światełka w tunelu? Żadnego nieba, piekła? Niczego, o czym tak barwnie, przy każdej nadarzającej się okazji opowiadali duchowni? Nie było nawet urywków z jej życia.
Nie było nic.
Tylko wszechogarniająca ciemność i towarzyszące jej zmęczenie. Umieranie było do dupy.
Jej oddech był coraz słabszy… coraz płytszy. Aż wreszcie całkiem zanikł. Tuż potem zatrzymało się również jej serce.

<Reker? Jeśli chcesz to możesz coś jeszcze napisać xd>

~~*~~

To już jest koniec...
Zawsze chciałam kogoś "umrzeć", padło na Eri. Mam nadzieję, że nie będziecie za bardzo płakać... zresztą czemu w ogóle ktoś miałby za nią tęsknić? Bo czym jest Echo wobec wszechświata?
Być może kiedyś stworzę kogoś innego, umieszczając go w tym okropnym świecie... jak na razie będzie mnie można spotkać na chacie.
Dziękuję za ten wspaniały czas, który mogłam spędzić pisząc z Wami.

Jeśli czyjeś uczucia religijne zostały zranione, to przepraszam, nie było to moim celem.