poniedziałek, 31 grudnia 2018

Szczęśliwego Nowego Roku!

Z okazji nadchodzącego 2019 roku spieszę złożyć życzenia wszelkiej pomyślności, dobrego zdrowia i szczęścia na każdy dzień. Niech Nowy Rok będzie korzystny zarówno pod względem prywatnym, jak i zawodowym, dając szansę na spełnienie marzeń. Życzę również wielu okazji do uśmiechu i radości oraz spokoju ducha. ~Reker



Echu nie pije!❤

piątek, 28 grudnia 2018

Od Parker i Fallon - Zadanie 4

22 grudnia 2018
Parker 
- Naprawdę nie potrzebujemy… - Zerknęłam do sklepowego wózka i szybko podliczyłam fioletowe opakowania. – Naprawdę nie potrzebujemy dziesięciu tabliczek mlecznej czekolady!
Fallon uśmiechnęła się szeroko, pochyliła nad wózkiem i delikatnie mnie pocałowała. Następnie, jak gdyby nigdy nic, wróciła do masowego oczyszczania sklepowych półek.
- Nie potrzebujemy dziesięciu tabliczek mlecznej czekolady, Fall! – Powtórzyłam, kiedy do wózka trafiły kolejno trzy paczki pianek, sześć torebeczek gotowego lukru, duże opakowanie M&M’sów i kilka barwników spożywczych. – Tego też nie potrzebujemy, a nawet jeśli to nie w takich ilościach!
- Wszystko jest na liście, ty moje Masełko Orzechowe! - Uniosła lekko kącik ust.
- Na jakiej znowu liście? – Mruknęłam, opierając się o wózek i nieświadomie bawiąc się kosmykiem włosów, który wysunął się z warkocza.
- Liście zakupów! Tylko idiota robi zakupy świąteczne bez listy! - Założyła ręce i pokręciła głową.
- I gdzie jest ta sławna lista?
- Wszystko jest tutaj! - Fallon dotknęła palcem swojej skroni, patrząc na mnie figlarnie. - Poza tym… - Zmrużyła oczy. - Tylko pięć czekolad jest mlecznych! Pozostałe są miętowe!
Pokręciłam głową, wymijając swoją, chyba nie do końca normalną, dziewczynę.
- Ej! Ja jeszcze nie skończyłam!
- Czy gdzieś na tej twojej liście jest coś niezwiązanego z jedzeniem?
- Hm… - Zamyśliła się i delikatnie pacała opuszkiem palca po wardze. - Tak, chyba tak!
- Kocham cię Fall, ludzie z reguły też cię uwielbiają, ale gwarantuję ci, że będą chcieli cię zabić, jeśli przez ciebie i twoje powolne wybory w dziale ze słodkościami nie będą w stanie zamknąć sklepu o przyzwoitej godzinie. - Rzuciłam, zanim zniknęłam w dziale z pluszowymi zabawkami.
- To jest czysta forma terroryzmu moje Masełko, czysta forma terroryzmu. - Pokręciła głową, gdy już mnie dogoniła. - Oooooo! Pluszaki!
I podbiegła do najbliższej półki, do koszyka wrzucając jeszcze dwie paczki pierniczków i bliżej niezidentyfikowane żelki. Pobiegła. Z pełnym radości piskiem. Tak, piskiem. Którego nie powstydziłaby się żadna mała dziewczynka.
- Jeszcze raz, ile masz lat?
- Wszyscy uparcie twierdzą, że szesnaście! - Pokręciła głową. - Ale to chyba nie przeszkadza mi kochać pluszaków, prawda?
- O ile cię to uszczęśliwia Fall. - Pokręciłam głową z udawanym dramatyzmem.
Fallon rzuciła we mnie pierwszym pluszakiem, którego miała pod ręką. Padło na fioletowego żółwia. Kto w ogóle produkuje fioletowe żółwie?
- Nieładnie Masełko, pan Greg cię nie lubi! - Prychnęła szatynka. - Pluszaki się kocha! I nie ma innej dobrej odpowiedzi!
- Kocham cię! - Pomachałam jej pluszakiem przed twarzą. - A pan Greg właśnie stał się twoim prezentem świątecznym! - Dodałam zadowolona z siebie, sadzając maskotkę na stercie żarcia.
- Miło wiedzieć, że prezent dla mnie, twojej wspaniałej dziewczyny, która cię kocha, mimo twoich wad, kupujesz na ostatnią chwilę! - Fall zaczęła, niby oskarżycielsko, ale uniosła figlarnie kącik ust.
- Przypomnieć ci, co dostałaś w tamtym roku? Pan Greg to krok w dobrą stronę! Może następnym razem to twój prezent będzie wymagał prawdziwego zaangażowania, nigdy nie wiesz Fall!
- Nie przypominaj mi tamtej PORAŻKI. - Dziewczyna potrząsnęła głową i zaczęła grzebać w odmętach półki, co najmniej jakby miała jakiś cel.
Podeszłam do dziewczyny, obejmując ją od tyłu i chowając twarz w jej szaliku wymamrotałam:
- Wiesz że cię kocham, ale jestem beznadziejna jeśli chodzi o prezenty, prawda? Poza tym, sądziłam, że fuksja będzie dobrym pomysłem. Przecież lubisz kwiaty, prawda?
- Ale nie na święta! - Prychnęła i triumfalnie wyciągnęła kolejnego żółwia. Tym razem granatowego. - Prezenty powinny zostać na dłużej, a nie więdnąć!
- Skąd miałam wiedzieć, że masz fatalną rękę do roślin? - Zerknęłam na żółwia. - Wygląda jak Clyde!
- Nie mam fatalnej ręki do roślin! - Prychnęła. - Po prostu… moje rośliny mają depresję! To nie moja wina! - Popatrzyła na żółwia. - Nie wiem, ale on i pan Greg nie mogą być rozłączeni! - I delikatnie posadziła kolejną maskotkę, tuż obok jej domniemanego towarzysza. - Więc to twój prezent.
- Powinnaś zmienić pana Grega na Bonnie. - Podsunęłam bez chwili zastanowienia.
- Sugerujesz, że pan Greg chciałby być kobietą? - Unosi brwi.
- Skoro te żółwie tak skradły nam serca, powinnyśmy je przyzwoicie nazwać. A co pasuje lepiej niż Bonnie i Clyde?
- Maureen i Joanne? Glinda i Elfaba?
Przewróciłam oczami.
- Maureen i Joanne brzmią godniej niż Glinda i ktokolwiek.
- Poczekaj, poczekaj. - Położyła mi palec na ustach. - Czy to nie ty mówiłaś, że mamy się spieszyć, bo zaraz zamykają?
Chwyciłam wózek i prawie w podskokach ruszyłam w kierunku kas, starając się zamaskować szeroki uśmiech, który zaczął się formować na moich ustach.
- W takim razie ruchy panno Clarke, ja, Maureen i Joanne już jesteśmy na prostej drodze do bankructwa!
Nie widziałam reakcji dziewczyny, ale mogłam się założyć, że przewróciła oczami. To, że mnie dogoniła dosłownie poczułam, bo zamiast - jak normalny człowiek - zatrzymać się i stanąć obok, zielonooka postanowiła wpaść na mnie i szepnąć do ucha:
- Święta, święta Parker. - Potem lekko musnęła moje ucho. - Płać!

23 grudnia 2018
Fallon
Dźwięk budzika o godzinie ósmej był równie miły, co wizyta w mało profesjonalnym salonie akupunktury. Takim, gdzie zamiast wbijać igły w odpowiednie mięśnie, rzucali w ciebie kaktusem. Niespecjalnie celując gdziekolwiek. Jeszcze chwilę zastanawiałam się, po ki licho ustawiłam go tak wcześnie, by w końcu oświecenie spadło na mnie, jak cheerleaderka ze szczytu piramidy na mistrzostwach krajowych (nie, to całe szczęście nie była Fallon). Dzisiaj dwudziesty trzeci grudnia. Nie dość, że legalnie mogłam pójść i podjadać pierniczki, które zrobiłam wczoraj z Parker, to jeszcze miałyśmy ubierać choinkę w brzydkich swetrach. Tylko dlaczego zgodziłam się na spotkanie o wpół do dziesiątej? No tak. Szczenięcy wzrok Masełka Orzechowego. Nie dało się z nim kłócić. Westchnęłam więc cicho i przetarłam oczy. Kolekcja swetrów od dziadka była całkiem pokaźna, więc… jeśli uda mi się coś wybrać na czas… to będzie małe zwycięstwo. Szczególnie, że mam tylko godzinę.
***
- Witaj Fallon. - W drzwiach przywitała mnie pani Blackleach.
- Dzień dobry. - Kulturalnie dygnęłam i weszłam do środka. - Parker już wstała?
Kobieta pokiwała głową, zamykając za mną drzwi.
- Od prawie godziny rozplątuje lampki w salonie.
- Nie każdy bohater nosi pelerynę. - Zaśmiałam się i weszłam do wskazanego pomieszczenia. - Hej Winter!
- Hef Faffon - Słowa dziewczyny chyba pierwotnie miały brzmieć “Hej Fallon”, ale poduszka, którą przyduszała ją siostra, skutecznie zniekształciła to radosne przywitanie.
Bez słowa podeszłam do bliźniaczek i odebrałam przedmiot sporu, przy okazji cmokając Masełko w policzek.
- Miałaś być grzeczna! - Pogroziłam palcem. - Inaczej Maureen zostanie u mnie.
Moja własna dziewczyna zamachnęła się na mnie - co prawda, w celu odebrania poduszki, ale nadal - wyrzucając z siebie na jednym wydechu kolekcję nieprzyzwoitych określeń.
- Jakoś nikt nie mówi Winter, żeby była grzeczna! - Fuknęła na koniec, siadając po turecku na środku kanapy.
- Winter bądź grzeczna, bo Mikołaj nie da ci prezentu. - Pogroziłam drugiej siostrze palcem.
- Na mnie twoje groźby nie dziaaałają! - Zanuciła, wsadzając do uszu słuchawki i zapewne od razu puszczając jakąś głośną i pozbawioną uroku muzykę. - Tylko Parker daje się przekonać wizją braku przytulania!
- Próbowałam. - Pokiwałam poważnie głową i popatrzyłam na swoją dziewczynę. - Więc nie możesz mnie winić.
Parker popatrzyła na mnie nieprzekonana, po czym uśmiechnęła się szeroko i zawołała, unosząc ręce w geście wygranej.
- Buzi i choinka!
- Najpierw choinka, potem buzi. - Wstałam i podałam jej rękę. - Lampki same się nie rozplączą.
Ręce dziewczyny opadły w tym samym czasie, w którym głośne westchnienie wydobyło się z jej ust.
- Muszę się zastanowić, czy to jest tego warte. Tych światełek są pieprzone kilometry!
- Język, Parker! - Pani Irene miała nad wyraz dobry słuch. Dosłownie: słuch poziom mama.
- Na pewno nie jest tak źle Masełko. - Uniosłam kącik ust. - Damy radę to rozplątać. - Popatrzyłam na nią. - Chwila, chwila… gdzie jest twój sweter?
Brunetka z nagłym wyrazem ogromnego skupienia na twarzy zaczęła rozplątywać kable udając, że wcale nie słyszała mojego pytania.
- Parker? - Uniosłam brwi.
- Jest niewygodny, drapie. - Wymamrotała pod nosem, nawet nie podnosząc wzroku.
- Dlatego to świąteczny brzydki sweter. - Zmarszczyłam nos. - No dalej Masełko. Bo nie będzie buzi.
Dziewczyna przewróciła oczami i popatrzyła na mnie poddenerwowana.
- Ale swędzą mnie przez niego cycki!
Potarłam delikatnie czoło i spojrzałam na dziewczynę moich marzeń - rzekomo. Potem założyłam ręce na piersi i prychnęłam:
 - Dlatego nosi się stanik Parker!
- Noszę stanik! - Żeby nie rzucać słów na wiatr, dziewczyna uniosła bluzkę, przez co światło dzienne ujrzało jej czarny biustonosz. - Ale ten paszczurek, którego nazywasz swetrem i tak drapie!
Pochyliłam się delikatnie i szepnęłam prosto do jej ucha:
- Zawsze możemy je później zdjąć.
Parker tylko się zaśmiała, puszczając koszulkę.
- Jasne Fall, zima na Alasce to dobry czas, by zasuwać bez ciuchów.
I takim sposobem mój flirt zmarł śmiercią naturalną. Jednak, wnioskując po cichym prychnięciu Winter, nie byłam jedyną osobą rozczarowaną lekkim nierozgarnięciem panny Blackleatch.
- Jasne Masełko. - Otrzepałam ręce. - Wskakuj w sweter i zabieramy się za ubieranie tej choinki!
***
- Nie tu! Wyżej!
- Nie, wyżej już wisi jedna zielona bombka! - Prychnęłam. - Patrz ogólnie Masełko.
Parker prychnęła i wskazała na miejsce, o którym wcześniej mówiła.
- Ale tu jest pusto! Prawie jak w głowie mojego byłego!
- Jak podasz mi tego papierowego elfa, to już nie będzie! - Założyłam ręce.
Ubieranie choinki miało swoje minusy. Szczególnie, kiedy twoja dziewczyna ocierała się o skraj perfekcjonizmu. Szkoda tylko, że to ja byłam od czarnej roboty. Całe szczęście, przy rozplątywaniu lampek finalnie pomogła nam Winter, której chyba zrobiło się nas żal. No i dostała ode mnie buziaka, za co z kolei dostała poduszką po głowie od Parker.
- Jeśli powiesimy tam elfa, to będzie miał podświetlany tyłek! A jedyny tyłek, który jestem w stanie oglądać należy do ciebie, a tego na choince nie powiesimy!
Przewróciłam oczami z delikatnym uśmiechem i sięgnęłam po szklaną bombkę, którą podarowałam rok temu mamie bliźniaczek. Delikatnie powiesiłam ją i zaprezentowałam efekt.
- Zadowolona? Czy znowu coś nie tak?
Parker uśmiechnęła się promiennie, jakby to, że od godziny kwestionowała prawie każde inne umieszczenie ozdób nie miało miejsca.
 - Cudownie.
 - Więc teraz zamiana! - Klasnęłam w dłonie i zeszłam z taboretu. - Nie mogę się doczekać!
Dziewczyna przewróciła oczami, nawet nie przygotowując się do zmiany pozycji.
- Ale tobie wychodzi to o wiele lepiej.
- Bo możesz się gapić na mój tyłek, tak? - Popatrzyłam na nią ironicznie.
- Nie? Bo jesteś wyższa i nie musisz stawać na palcach? Chociaż tyłek też masz super.
Pokręciłam głową i przestawiłam taboret tak, że miałam dostęp do pustej części choinki, a Parker miała mocno ograniczony widok. Czego nie można było powiedzieć o pozycji Winter.
- Koniec obijania się Parker! - Niemal zawyła. - Zamieniaj się z panią kapitan, a nie opalasz się w blasku żyrandola!
Zaśmiałam się i znów stanęłam na podłodze. Te siostry były niemożliwe, chociaż trzeba przyznać, że umiały dziubnąć tak, żeby wywołać reakcję. Parker przewróciła oczami i wystawiła siostrze język, ale mimo to, weszła na taboret i popatrzyła na nas z góry.
 - No nie wiem, czy to był taki dobry pomysł... - Mruknęła Winter, zauważając diaboliczny uśmieszek na twarzy siostry. - To może być w sumie baaardzo zły pomysł…
- Spokojnie Królowo Zimy. - Siadłam wygodnie obok. - Jeden zły ruch i z przytulania nici…
- Wiesz, że cię słyszę prawda? - Upewniła się brunetka. - Stoję na stołku, nie na platformie wiertniczej!
- O to chodzi Masełko ty moje. - Uniosłam kącik ust. - Nie planuj diabolicznego przekrętu, bo po prostu wyjdę.
- Ktoś ci kiedyś powiedział, jak wielką psują jesteś Fall?
Uśmiechnęłam się szeroko i zadowolona odpowiedziałam:
 - Jak zwykle jesteś pierwsza!
 - Nielegalna aborcja błyskotliwych idei, ot co! Podaj mi lepiej bombkę!
Z cichym śmiechem podałam dziewczynie niebieską bombkę. Trzeba było się pospieszyć, bo w sumie więcej czasu żartowałyśmy, niż faktycznie ubierałyśmy choinkę. A ja miałam jeszcze inne plany związane ze swoją dziewczyną.
***
Wylegiwanie się przed kominkiem było czymś, co uwielbiałam. Szczególnie, gdy na moich kolanach spoczywała głowa Parker. Delikatnie przeczesywałam jej włosy i nuciłam jakąś losową kolędę.
- Ciepło. - Wymruczała dziewczyna, akurat gdy moje palce rozpoczęły leniwą wędrówkę wzdłuż jej kręgosłupa.
- I ty mi mówisz, że nie utożsamiasz się z kotem. - Ukryłam delikatny uśmiech i przesunęłam palcami po jej łopatkach. - A tak bardzo narzekałaś na sweter.
- Nadal go nie lubię - mruknęła w moje nogi.
Zaśmiałam się cicho i ciągle kontynuowałam coś, co kwalifikowało się pod głaskanie, masaż i smyranie jednocześnie. Sądząc po cichych pomrukach, które wydobywały się z gardła Parker, jej też to nie przeszkadzało. Głaskałam ją do momentu, dopóki nie zauważyłam, że moja dziewczyna błogo zasnęła.
- Dobranoc Masełko Orzechowe. - Cmoknęłam ją w skroń i pozwoliłam spać.

25 grudnia 2018
Fallon
Tym razem to nie budzik okazał się złą bestią, która wyrywa z błogiego świata fantazji. O nie, wróg miał - tym razem - inną formę. Osobiście uważam, że ładniejszą i bardziej przekonującą do nie pacnięcia w twarz.
- Nieeeeee wstaaaaaneeeee! - Przyciągnęłam do siebie Parker.
- Wstaaaawaj! - Pocałowała mnie szybko w czoło, próbując wrócić do pozycji pionowej. - Bo wypiję twoją porcję ajerkoniaku.
Bez ceregieli przyciągnęłam ją do siebie i nie pozwoliłam wstać. Łóżko było wygodne, a wizja panny Blackleatch jako poduszki tylko bardziej zachęcała do pozostania w nim dłużej.
- Nie wypijesz, bo śpisz ze mną! - Jedyną opcją, która dawała mi szansę zatrzymać Parker w łóżku, było przygniecenie jej własnym ciężarem.
- Ale ja chcę ajerkooooniaaaaaak! - Jęknęła dziewczyna. - I pierniki!
- Jesteś pewna, że nie wolisz buzi i leżeć? - Uniosłam zadziornie brwi.
- Ale ajerkoniak jest na śniadanie tylko w Boże Narodzenie, a przytulanie możemy mieć codziennie! - Nie dawała za wygraną.
Westchnęłam jak męczennik i puściłam ją, nie mając jednak zamiaru wyjść z łóżka. Ostentacyjnie odwróciłam się na drugi bok i otuliłam kołdrą. To jednak nie zniechęciło mojej dziewczyny. Co więcej, w jednej chwili leżałam sobie spokojnie w łóżku, a w drugiej moja wspaniała osoba (z plaskiem) opadła na podłogę. Powinnam być bardziej czujna i zauważyć łapki Parker sięgające po moja stopę! Jednak dziewczyna, jakby przewidując mój wybuch złości, stanęła nade mną, cmoknęła mnie krótko i zawołała wesoło:
- A teraz chodźmy jeść!
Parker
Popatrzyłam na Fall leżącą przede mną i z szerokim uśmiechem zawołałam:
- To najlepszy prezent świąteczny, jaki dostałam kiedykolwiek!
Dziewczyna owinięta świąteczną wstążką wesoło machała nogami.
- Ja przynajmniej umiem w prezenty. - Powiedziała zadziornie, a mi przypomniała się zeszłoroczna fuksja.
- No nie wiem - Mruknęłam, muskając palcem dolną wargę. - Szkoda niszczyć opakowanie.
Fall tylko się przeciągnęła i ułożyła wygodniej, przez przypadek pocierając stopą moje udo.
- Nieładnie pani kapitan. - Pochyliłam się i delikatnie musnęłam usta Fallon.
Dziewczyna zaśmiała się i nie pozwoliła mi się odsunąć, pogłębiając pocałunek.
- Z takimi scenami w telewizji poczekajcie, aż dzieci pójdą spać! - Wykrzyknął nagle znajomy głos, strasznie blisko mojego ucha. Winter. Westchnęłam głośno, odsuwając się od Fall, która pachniała zdecydowanie zbyt dobrze.
- Psujesz nastrój - poinformowałam bliźniaczkę. - Na to musi być jakiś paragraf.
Fall uniosła się na łokciach i łypnęła spod oka na Winter. Chyba siostra nieco straciła w oczach mojej dziewczyny.
- Ja rozumiem, że nie masz się z kim przytulać, ale to nie znaczy, że musisz przeszkadzać nam. - Szatynka przysunęła się do mnie.
Winter uśmiechnęła się niepokojąco szeroko i nim zdążyłam się przestraszyć, co ta wariatka planuje tym razem, wpakowała mi się na kolana.
- Zawsze mogę się przytuuulać z wami! - Praktycznie wyśpiewała, po czym dodała nieco bardziej złośliwie. - O ile, tak jak twierdzicie, przytulanie jest jedyną praktykowaną tu czynnością.
- Prosze cię, twoja siostra jest niewinnym dzieckiem, nie gorsz jej! - Fall prychnęła po kociemu, w tym samym czasie kiedy mi wymsknęło się, nie do przeoczenia, stwierdzenie:
- Macanie bliźniaczek chyba nie na liście życzeń “Co chcę zrobić przed śmiercią” Fallon!
Dziewczyna uniosła brwi.
- Jak na razie, to nie miałam okazji macać żadnej. - Założyła ręce.
Zarówno ja, jak i Winter spojrzałyśmy na nią ze współczuciem.
- Biedactwo. - Powiedziałyśmy razem.
Fall już otwierała usta, żeby to skomentować, niestety przeszkodziła jej moja mama i…
- Pierniczki! - Klasnęłam w dłonie. - W końcu!

czwartek, 27 grudnia 2018

Od Parker - Zadanie 5

You'd better watch out, you'd better not cry
You'd better not give up, I'm telling you why
The Russians are coming to the USA,
They made a bomb and are testing it now,
They’re gonna kill you whether you were naughty or not
The Russians are coming to the USA.

Zombies can kill you when you're sleeping
They know when you're outside,
They sense if you are close or not,
So be careful, for goodness sake!

You'd better watch out, you'd better not cry
You'd better not give up, I'm telling you why
The Russians are coming to the USA,
They made a bomb and are testing it now,
They’re gonna kill you whether you were naughty or not
The Russians are coming to the USA.

The boys and girls in rubbles
Will have a shelter
They're gonna rebuild a new world
All around the dead bodies.

You'd better watch out, you'd better not cry
You'd better not give up, I'm telling you why
The Russians are coming to the USA,
They made a bomb and are testing it now,
They’re gonna kill you whether you were naughty or not
The Russians are coming to the USA.

Na podstawie: Santa Claus is coming to town

Od Parker cd Eri

Lubiłam biegać. Nawet przed apokalipsą zombie nie miałam nic przeciwko aktywności fizycznej. Uważałam, że w szumie pulsującej w uszach krwi, jest coś hipnotyzującego. Pot, odgłos stóp uderzających o chodnik oraz zastrzyk endorfin były czymś, czemu trudno było się oprzeć. Nikt nie mówił, że byłam całkowicie normalna, nawet zanim świat znalazł się na prostej drodze ku zatraceniu, prawda? Jednak uciekanie, jakby goniła mnie sama śmierć – dwa razy jednego wieczoru – nie było w stanie wywołać uśmiechu na mojej twarzy. Tym bardziej, że na dobrą sprawę nawet nie wiedziałam, przed kim, ani z kim uciekam. Szczegóły, może nic nieznaczące detale – jeśli spojrzeć na to z szerszej perspektywy – ale jednak…
– Echo? Eri? Kim do cholery jesteś? – Wydarłam się, podążając za niebieskowłosą licząc, że moje krzyki nie ułatwią temu ogromnemu obdartusowi ze skrzywionym wyrazem twarzy, znalezienia nas.
– To skomplikowane! – Odpowiedziała, raptownie skręcając w lewo, tym samym znikając mi z oczu.
Nim mój mózg zdążył dobrze zarejestrować bieg wydarzeń, podążyłam jej śladem. Nie żebym była tego świadoma – w jednej chwili biegłam przed siebie dość szeroką ulicą, z torbą obijającą się o mój tyłek, z której nadal wydobywały się niezidentyfikowane dźwięki uderzających o siebie przedmiotów, a w drugiej – stałam w wąskiej zaciemnionej alejce, przyciśnięta do zimnej, ceglanej ściany z chłodną dłonią na ustach. Z chęcią dość głośnego – i nie pozostawiającego wiele do życzenia – wyrażenia własnej opinii na temat mojego obecnego położenia, spojrzałam zdezorientowana – i lekko wkurwiona – na dziewczynę. W odpowiedzi tylko skuteczniej zakryła mi usta i gestem nakazała siedzieć cicho. Słyszałam nasze płytkie oddechy i ciężkie buty rytmicznie uderzające o asfalt, zaledwie kilka metrów od naszej kryjówki. Kiedy po kilku sekundach zapadła cisza, a dziewczyna odsunęła się na przyzwoitą odległość, wcale nie zastanawiałam się nad doborem wysublimowanego słownictwa.
– Pojebało cię! – Skwitowałam sucho, poprawiając torbę.
Echo – zdecydowałam się używać tego imienia, gdyż pod nim ją poznałam – zaśmiała się cicho i z zamkniętymi oczami, oparła się o ścianę naprzeciwko mnie – pewnie w celu względnego wyrównania oddechu.
– Kim jest ten facet? – Zapytałam w końcu. Miło by było wiedzieć, dzięki komu znalazłam się w tej cuchnącej wilgocią, ciemnej alejce, czyż nie?
– To skomplikowane... – Odparła ponownie, tym razem odpychając się od ściany i rozpoczynając coraz szybszy spacer w przeciwną stronę.
– To jak się nazywasz jest skomplikowane! – Mruknęłam, podążając o wiele wolniej jej śladem, skrycie licząc, że zbytnio nie zgniotę sobie wnętrzności. – To, kim jest goniący nas obdartus z bronią, najwidoczniej również jest skomplikowane. Czy istnieje ktoś, z czyją tożsamością nie masz problemu?
Dziewczyna obejrzała się przez ramię, posyłając mi szeroki uśmiech.
– Nazywasz się Parker i jesteś zirytowana! – Praktycznie zawołała (ze zbyt dużym, jak na mój gust, entuzjazmem) po czym zniknęła w mroku.
– Kiedy wyjdziemy z tego kiszkogniota pogadamy o twoich problemach! – Warknęłam, nie zatrzymując się nawet, aby pomyśleć, czy głębsze włażenie między ściany budynku, kiedy ledwo widziałam własne stopy, za laską poznaną kilka godzin wcześniej, było dobrym pomysłem...
***
Kiedy ujrzałam światło dzienne po drugiej stronie korytarza, naszło mnie dziwne wrażenie deja-vu. Długie, wąskie przejście, nieustanny ścisk, wilgoć i dziwny zapach, a potem nagle jasność i świeże powietrze.
– Czyli tak wygląda poród z perspektywy dziecka... – Mruknęłam, otrzepując tyłek.
– Co?
Pokręciłam głową i popatrzyłam na stojącą tyłem do mnie dziewczynę.
– Więc... co tu robimy? – Zapytałam, w końcu stając obok niej, jednocześnie ignorując wcześniejsze pytanie.
Echo uśmiechnęła się diabolicznie i pomachała ręką przed nami, jakbym była umysłowo chora i miała problemy z łączeniem faktów, lub była ślepa. A może oba, skoro nie zauważyłam ogromnego boiska, kilkanaście metrów przed sobą?
– Będziemy grać w bejsbol! – Zawołała, jakbym potrzebowała kolejnego wyjaśnienia.

Eri/Echu? Gramy w bejsbol?

piątek, 7 grudnia 2018

Event Świąteczny!

Cicha Noc... Zombie w koc... Do stajenki hej! Na naszym blogu po raz kolejny mamy zaszczyt spędzać święta Bożego Narodzenia! Z tej okazji mam przyjemność zaprezentować wam Event Świąteczny na kończący się powoli rok 2018! Zapraszam do brania udziału i mam nadzieję, że każdy znajdzie w nim coś dla siebie :)

Zadanie #1
Zapewne każdy w noc wigilijną oczekuje jakiegoś prezentu. Dwudziestego czwartego grudnia na naszym blogu pojawią się tajemnicze podarki! Ten kto pierwszy znajdzie ich całą szóstkę zwycięży.
Minimalna ilość słów: Nie dotyczy.
Nagrody: 1 miejsce - 100 pkt, 2 miejsce - 50 pkt, 3 miejsce - 25 pkt.

Zadanie #2
Wieczór wigilijny raczej każdy chce spędzić ze swoją rodziną. Cały dzień zapowiadał się jak marzenie. Zero śnieżyc, nie najgorsze temperatury... Wszystkie zombie pozapadały się niemal w ogromne zaspy. Miałeś przygotowywać już prezent dla ważnej tobie osoby, lecz nagle musiałeś opuścić bezpieczny azyl i udać się w północną część miasta. W opowiadaniu zawrzyj: Dlaczego tam poszedłeś? Zdążyłeś wrócić na wigilię? Na jakie nieprzyjemności natrafiłeś?
Minimalna ilość słów: 500 słów.
Nagroda: 200 pkt.

Zadanie #3
Wygląd dzisiejszych świąt odbiega nieco od tych, które odbywały się przed wojną. Mniejsza ilość potraw wigilijnych, uboższe prezenty, mniejsze grono ludzi z jakim je spędzamy... Jednak tradycje nadal pozostają takie same! Opisz przebieg swojej wigilii. W odpowiadaniu zawrzyj: Z kim ją spędzasz? Jakimi prezentami się wymieniacie? Co spożywacie na wieczerzy? Śpiewacie kolędy, a może spędzacie ją na rozmowach, bądź w ciszy?
Minimalna liczba słów: 500 słów.
Nagroda: 230 pkt.

Zadanie #4
A co jeśli cofnąć by się w czasie? Do roku 2018, kiedy nikt z nas nie myślał o morderczej wojnie? Napisz opowiadanie na temat ubierania choinki oraz spędzanie jednego, świątecznego dnia.
Minimalna liczba słów: 500 słów.
Nagroda: 250 pkt

Zadanie #5
Pamiętacie zadania zeszłoroczne? W tym roku pragnę odświeżyć jedno z nich! Macie za zadanie przerobić kolędę, pastorałkę, bądź wiersz tak by pasował do klimatów naszego bloga. Pamiętaj, aby w poście zaznaczyć tytuł przerabianego dzieła! Liczę na waszą pomysłowość i oryginalność. Uwaga! Parodie skopiowane z zeszłego roku nie są brane pod uwagę!
Minimalna liczba słów: Nie dotyczy.
Nagroda: 150 pkt + najlepsza parodia zostanie umieszczona w poście podsumowującym rok.

Zadanie #6
Śnieżyca, która rozpętała się godzinę temu stanowczo spowalnia twój marsz. Jesteś cały zmarznięty, a do domu jeszcze daleka droga. W końcu nie wytrzymujesz i padasz na twarz. Myślisz, że to już twój koniec, lecz ratuje cię nieznajoma ci osoba. Co robisz? Jak na to wszystko reagujesz? Wrócisz od razu do domu, czy spędzisz z nieznajomym resztę dnia/nocy?
Minimalna liczba słów: 500 słów.
Nagroda: 200 pkt.

Zadanie #7
Pierwsze podejście do konkursu plastycznego czas zacząć! Narysuj swoją lub czyjąś postać w zimowej sytuacji. Może to być lepienie bałwana, walka z zombie lub rozdawanie prezentów oraz wiele, wiele innych rzeczy, które wpadną wam do głowy. Prace można przesyłać na howrse lub podsyłać na chatcie bloga.
Minimalna ilość słów: Nie dotyczy.
Nagroda: 300 pkt.
Ograniczenia: Max 3 obrazki.

Event trwa od 07.12.2018 roku do 29.12.2018 roku!

czwartek, 6 grudnia 2018

Od Eri cd Parker

Ostatnimi czasy pan wiecznie-uprzejmy-Reker pozwalał mi opuszczać to, co on nazywał pokojem gościnnym, a ja zaś określałam mianem celi więziennej. Bo czym innym jest pomieszczenie znajdujące się dwadzieścia metrów nad ziemią, o oknach zamkniętych na klucz i drzwiach w pobliżu których niemal zawsze przebywał "przypadkowo przechodzący" żołnierz. Należeli do oddziału tego idioty, który mnie tu przyciągnął.
Zwykle gdy udawało mi się opuścić wieżę, starałam się oddalić najbardziej jak to możliwe od siedziby głównej tego całego obozu czy jakkolwiek oni to zbiegowisko nazywali. Z jakiegoś nie do końca znanego mi powodu za każdym razem prędzej czy później znajdowałam się na dachu jakiegoś budynku.
Tak właśnie było też teraz. Tyle, że teraz nie byłam sama. Zobaczyłam jakąś nieznajomą kobietę wskakującą na dach całkiem nieźle zachowanego sklepu. Była piętro pode mną, ale zdawała się zbyt zajęta czymś co zostało na ziemi. Co ona do cholery robi na moim dachu?!
Po cichu zsunęłam się na niższą część dachu, z ciekawością spoglądając za jego skraj. Zobaczyłam tam zombiepochodnie.
– Brakuje tylko pianek.
Odwróciła się w moją stronę lekko zaskoczona, unosząc pytająco brew.
- Niezłe ognisko, chociaż słyszałam o cichszych metodach samobójstwa - dodałam, widząc, jak chodzące koksowniki zbliżają się niebezpiecznie do sterty śmieci pod ścianą. - Jeśli będziemy tu tak stać niedługo do nich dołączymy.
Nieznajoma wciąż się nie odzywała, patrząc na mnie podejrzliwie, ja zaś zwyczajnie podciągnęłam się na dach, na którym wcześniej siedziałam. Brunetka miała z tym jednak większy problem, gdyż jej torba wciąż zsuwała jej się z ramienia. Wyciągnęłam do niej rękę, oferując pomoc. Zawahała się, jednak ostatecznie chwyciła mnie za dłoń i wspięła się na wyższa kondygnację.
- Jestem Echo - przedstawiłam się, podnosząc lekko kącik ust.
Kolejna chwila zawahania.
- Parker - rzuciła, rozglądając się.
- Nie jesteś stąd - zapytałam? a może oznajmiłam?
Parker potwierdziła kiwnięciem głową.
- A ty? - spytała odruchowo.
- Nie pamiętam - przyznałam. - Niektórzy tu twierdzą, że mnie znają. Ja ich nie pamiętam. Te miejsca wydają się prawie znajome, jakby były tuż poza pamięcią - wyznałam zanim jeszcze zdążyłam się zorientować co robię.
Parker po raz pierwszy lekko się do mnie uśmiechnęła. Na chwilę zapadła cisza, przerywana jedynie przez odgłosy zombie na dole oraz dźwięk upadającego na chodnik gruzu. To one właśnie one przypomniały nam, że powinnyśmy się stąd zwijać.
Przebiegłyśmy kilkaset metrów po dachach, aż w końcu wróciłyśmy na poziom ulicy. Z jakiegoś powodu nie rozstałyśmy się, idąc przed siebie i rozmawiając o rzeczach równie istotnych jak pogoda i walające się wszędzie śmieci.
Nie zwracałam zbyt dużej uwagi na to gdzie idę dopóki nie zorientowałam się, że jesteśmy kilkadziesiąt metrów od wieży Śmierci. Nadal bawiłyśmy się w trafianie podrzuconego kamyka innym kamykiem. Pozornie niewinne zajęcie, prawda? Tak. O ile nie masz szczęścia nie nie trafić w cel, a wyrzucony przeze mnie kamień poszybował w kierunku jakiegoś mężczyzny stojącego przed bramą. Przeczucie uderzyło mnie, gdy kamień uderzył go w tył głowy. Tuż potem potwierdził to głos Rekera.
- Co do cholery? - odwrócił się w naszym kierunku.
- Kuuurwa - powiedziałam bezgłośnie. - Ulotnijmy się zanim tu przyjdzie - poprosiłam z nutą desperacji w głosie.
Odwróciłam się.
- Eri stój! - krzyknął Reker, gdy zaczęłam biec.

Parker?

wtorek, 4 grudnia 2018

Od Fallon do Parker

„Kocham Cię, znajdziemy się przy dużych jeziorach.”
Słowa, które kreśliłam niemal w dzikim pędzie, na chwilę przed włożeniem listu do książki, wydawały się strasznie odległe. Co jeśli nie miały już sensu, a moja wycieczka do Nowego Jorku tylko mnie w tym utwierdzi? W końcu wojna zmienia ludzi, a Parker… mogła mieć nowe życie, do którego nie będę pasować. Kto wie, może myślała, że nie żyję i znalazła sobie kogoś innego? Wszystkiego dowiem się przy jeziorach. O ile ją tam spotkam. A jak nie… będę czekać. Czy byłam żałosna? Prawdopodobnie. Ale to była jedyna bliska mi osoba (no oprócz dziadka), którą musiałam odnaleźć. Obym nigdy nie musiała usłyszeć, że jej już nie ma.
***
Plusem mieszkania na Alasce przez większość swojego życia było to, że miałeś gdzieś „niskie temperatury” w innych częściach Ameryki. Stawiałam, że było pięć stopni, co było dla mnie całkiem ciepłe. Wiatr nie był taki zły, a marsz wydawał mi się czystą przyjemnością, która była miłą odmianą po miesiącach treningów i bezsennych nocy. Ewentualnie nocy pełnych sennych koszmarów. Tak, szybki marsz był przyjemny. Szczególnie, gdy cel mojej podróży był w zasięgu wzroku. Zatrzymałam się na chwilę i popatrzyłam na panoramę zniszczonego Nowego Jorku. Kiedyś majestatyczne miasto, dziś było tylko ruiną, szkieletem dawnego organizmu, który królował w Stanach i na całym świecie. I jednocześnie było Ameryką w miniaturce. Będąc w kilku miastach widziałam tylko jedną różnicę. To było duże. I więcej z niego zostało. Chociaż nie. Miało w sobie więcej ze szkieletu.
Pokręciłam głową i ruszyłam przed siebie. Bezpieczniej byłoby, gdybym trafiła tam przed zmrokiem. Mniej zombie, mniej zagrożenia życia, więcej szans na znalezienie Parker. Dziadek dał mi list dla starego znajomego, żebym nie musiała zaczynać totalnie od zera. Mogłabym. Ale wolałabym skupić się na poszukiwaniach chociaż jakichś szczątkowych informacji o Parker. Mimowolnie musnęłam dwa pistolety i ruszyłam przed siebie. Jeśli mama miała rację i jakiś Bóg istnieje, to miałam nadzieję, że ciągle mam jego opiekę. Albo przynajmniej wysłał do tego zadania moich rodziców. Czy cokolwiek.
***
Narzucone szybkie tempo zaskoczyło nawet mnie. Na skraj miasta trafiłam na dwie, trzy godziny przed zmierzchem. Ale jednak dzisiaj nie miałam zamiaru szukać znajomego dziadka. Cicha nadzieja, która była tylko resztką starego życia, szeptała, że jestem na neutralnym terenie i mogę spokojnie znaleźć kryjówkę. Pytanie, na ile była ona przeczuciem, a na ile pewnością. Nie miałam informacji. Ale dziadek był święcie przekonany, że mam instynkt. Jestem Clarke, to rodzinne.
Skręciłam w mniejszą uliczkę i na wszelki wypadek sprawdziłam ją całą. Tylko jakieś pozostałości po życiu mieszkańców… Czasami zastanawiałam się, czy nazywanie tej wojny apokalipsą miało sens. W końcu, po apokalipsie, totalnym końcu, nic nie zostaje. A po tej wojnie zostało zdecydowanie za dużo. Dziadzio Hitler kilkadziesiąt lat wcześniej zrównał miasto z ziemią, a Rosjanom się to nie udało. Pewnie byłby zniesmaczony. Ale przynajmniej teraz w piekle ma pewnie gromadkę kompanów. Skurwiele, mieli szczęście. Podejrzewałam, że mimo piekielnych tortur, piekiełko było lepszym wyjściem niż ziemia. Tam przynajmniej wiedziałeś, co cię czeka. Tutaj? Pewny mogłeś być tylko tego, że zombie mogą czaić się wszędzie. Pokręciłam głową. Tu, na razie, ich nie było. Miałam spokój na jedną noc.
Szybko znalazłam w miarę wysoki punkt obserwacyjny, gdzie mogłam przeczekać godziny ciemności. Lepiej się nie narażać, mrok nie był przyjacielem. Zdjęłam całkiem porządny plecak i sprawdziłam, czy znajduje się tam coś przydatnego. Zostały mi trzy racje żywności i pół bukłaka wody. Do znalezienia jakiejś grupy ludzi, która będzie względnie przyjazna powinno mi wystarczyć. Szczególnie, że jakoś nie byłam głodna.
Usiadłam na krawędzi, przez co moje nogi swobodnie zwisały, ale byłam pewna, że nie spadnę. Pozwoliłam sobie na lekką dekoncentrację i puściłam swoje myśli na wiatr. Dziadek powiedział, że do mnie dołączy. Nie wiedziałam tylko, kiedy. Ale byłam pewna, że to się stanie. Był starym wygą, a takich nic nie jest w stanie zniszczyć. Może sprawność i siła już nie ta, ale zazdrościłam mu sprytu. Cicho wierzyłam, że odziedziczyłam po nim więcej niż kolor oczu i zamiłowanie do siatkówki, które – nota bene – czasami się przydawało. Tęskniłam za graniem. Meczami. Publicznością. Współzawodniczkami. Cheerleaderkami. Parker.
Parker… znowu te czarne myśli. Nie mogłam odgonić wizji jej i innej osoby splecionej w miłosnym uścisku. Minęło tyle czasu, tak dużo się stało… nie łudziłam się nawet, że jest taka jak dawniej. Ale chciałabym, żeby ciągle była moja.
– Nie nastawiaj się, Fall. – Powtarzał dziadek. – Wojna zmienia. Może ona cię nie zechce. Może ty jej. Nie wiesz tego. A może ona jest już zombie.
– Nie jest. Żyje. – Przerywałam mu wtedy. – Gdyby coś jej się stało, wiedziałabym. W końcu Clarke mają instynkt.
– I łatwe do zdobycia serca Fall, za łatwe. – Kiwał głową i kazał mi wracać do ćwiczeń.
Może miał rację. Może tylko się łudziłam. Ale ta ułuda pozwalała mi żyć.
– Days feel hard earned, night grows longer, summer says its goodbyes, and darkness covers, we find shelter, our own place to hide. – Zanuciłam cicho wyuczonych słów. Mama uwielbiała OneRepublic. Chociaż jej kołysanka była dobra. Teraz bardziej pasowała kołysanka Katniss. – Are you, are you, coming to the tree? Where dead man called out, for his love to flee, strange things did happen here, no stranger would it be, if we met at midnight, in the hanging tree.
Już dość tej muzyki na dziś. Najwyraźniej miałam lepszy humor niż myślałam. Tak sobie śpiewać. I to na głos. Zombie raczej tym nie ściągnę, ale ktoś nieodpowiedni mógłby to usłyszeć… nie. To mi się w ogóle nie opłaca. Chociaż… mógłby wziąć mnie za konającego kota, albo coś. Mój głos pozostawiał wiele do życzenia… cóż. Może jednak jestem bezpieczna.
Oparłam się o ścianę i przymknęłam oczy. Kto by pomyślał, że tak to się skończy. Siedzę w jakimś rozpadającym się budynku na obrzeżach Nowego Jorku i śpiewam kołysanki. Nie zapominając o machaniu nogami, rozważaniu miliona scenariuszy na przyszłość – która nie nadejdzie, teraźniejszość – która jest jak ruchome piaski i przeszłość – której nie da się zmienić, ale można pomarzyć, co by było, gdyby. Najgorsze jest to, że jest jak jest. I żadna modlitwa do żadnego Boga nie jest w stanie jej zmienić.
– Pamiętaj Fallon, miej szacunek do Boga, bo on cię osądzi. – Powtarzała matka.
Ale ja już nie byłam Fallon Clarke. Byłam Kainda Coldarow. Czy Bóg osądzi mnie, czy nie, Katja Millay miała rację – chyba nas nienawidzi.
Wtedy usłyszałam szelest. Minimalny, ale do wychwycenia. Odwróciłam się błyskawicznie, jednak ciągle siedząc na krawędzi. Jeśli to wróg, dowiem się, czy istnieje Bóg o wiele szybciej niż zamierzałam. Powoli zaczęłam sięgać ręką do kabury, gdy usłyszałam głos. Głos, od którego zjeżyły mi się włosy na głowie, a w oczach pojawiły łzy.
– Fallon?
– Parker?
***
Kocham Cię, znajdziemy się przy dużych jeziorach.”. Ucałowałam lekko kartkę i włożyłam ją do książki. Pamiętaj Parker. Pamiętaj.


Parker? Masz ochotę na spotkanie po latach? :D

Od Parker

– Jak planujesz zniszczyć potwory nie stając się jednym z nich?
To pytanie odbijało się echem w mojej głowie, gdy przy akompaniamencie rzęsistego deszczu wkroczyłam na teren miasta. Joseph, a może raczej jego wspomnienie, towarzyszył mi od samego rana. Nauczył mnie więcej niż jakikolwiek nauczyciel w całym moim życiu – i to z goła ważniejszej umiejętności niż algebry. Pokazał mi, jak przeżyć. Komu potrzebna matematyka, kiedy po świecie wałęsają się hordy zombie oraz resztki ocalałej populacji, a obie grupy chcą twojej śmierci? Kiedy istniała realna szansa, że większość tego, co przetrwało z Amerykańskiego Snu (lub też koszmaru, jak kto woli) chciało cię zjeść lub zabić (a najprawdopodobniej oba), logiczniejsze wydawały się ćwiczenia z bronią niż rachunki. Tyle wiedzy i umiejętności, a te bestie i tak cię dopadły, co Joseph? Pomyślałam tępo, poprawiając wbijający się w ramię pasek czegoś, co jakiś czas temu można było nazwać torbą, prawie dostając zawału, gdy coś otarło się o moje stopy. Automatycznie sięgnęłam po przyczepiony do pasa nóż tylko po to, żeby zorientować się, że przestraszył mnie pierdolony szczur. Szczur!
– Przestań myśleć o pierdołach, skup się na otoczeniu dziewczyno!
– Jasne, jasne Joseph – pomyślałam zgryźliwie. – Nie denerwuj się tak, bo dostaniesz zawału staruszku…aaaa racja. Trochę za późno na ten rodzaj śmierci.
Zrezygnowałam z pomysłu dobycia noża, mimo że potencjalna kolacja oddalała się z prędkością tupotu małych, szczurzych łapek. Naciągnęłam na zziębnięte dłonie rękawy lekko już zniszczonej i –  pewnie w niektórych miejscach trwale ubrudzonej – tuniki, po czym mocniej owinęłam się – jak to lubiłam kpiąco nazywać – lisim okryciem. Była to najprawdopodobniej najcenniejsza posiadana przeze mnie rzecz, nie licząc noży, ale one utrzymywały mnie przy życiu, więc nic dziwnego, że miałam do nich pewną słabość. Rozejrzałam się po okolicy. Mnóstwo budynków ledwo trzymających się swojej pierwotnej formy. Roślinność już dawno przestała się przejmować jakimikolwiek konwenansami i próbowała swoich sił gdzie tylko się da – mizerne pnącza porastały budynki, a mechopodobne narośla na chodnikach i pod latarniami wyglądały jak surrealistyczne poduszki. Nie zastanawiając się, ruszyłam w kierunku – tak jak przypuszczałam – centrum miasta,  po drodze mijając zardzewiałą i powygniataną maskę samochodu. Volkswagen, niebieski sadząc po pozostałościach koloru, pomyślałam, przesuwając palcem po dachu czegoś, co kilkanaście lat temu uchodziło za niezbędnik każdego człowieka, a teraz zostało zdegradowane do czegoś na poziomie doniczki. Koła oraz jakiekolwiek wartościowe przedmioty zostały zagrabione na samym początku tej bombowej rosyjskiej balangi, więc samochód nie mógł już nikogo interesować. Chyba że ktoś lub coś rozważało go za dobre schronienie, co było czysta głupotą. Żadnej drogi ucieczki, przestrzeni do walki… tylko dach nad głową. Krótko mówiąc: metalowa trumna. Tak jak każdy z samochodów stojących wzdłuż chodnika.
– Potencjalne cmentarzysko. – Mruknęłam pod nosem jeszcze raz przesuwając wzrokiem po miejskim krajobrazie.
Mogłam sobie jedynie wyobrazić, jak to wszystko wyglądało przed plagą śmierci i cierpienia. Jednak jakiekolwiek wyobrażenia nie oddawały piękna widzianego przeze mnie w tym zniszczonym mieście. Deurbanizacja miasta mnie zachwycała, w dość niepokojący i niezrozumiały dla innych sposób.
Skoro o niepokojących zjawiskach mowa, chyba nie byłam dłużej sama. Starając się nie zwracać na siebie zbyt dużej uwagi, wyciągnęłam zza pleców maczetę i pewnie trzymając broń w dłoni, odwróciłam się, by zbadać otoczenie. Na pierwszy rzut oka wszystko wydawało się zwyczajne, ale instynkt nie dawał mi spokoju.
– Gdzie jesteś paskudo? – Zanuciłam melodyjnie pod nosem, szukając źródła swojego niepokoju, wprawnie kręcąc nadgarstkiem.
Miałam się już poddać i oficjalnie nazwać się świrem, gdy poczułam charakterystyczny odór zombie, a zza rogu budynku wyłoniła się gnijąca wersja istoty ludzkiej. Prawie wybuchnęłam śmiechem, gdy mój – niezbyt dobry w te klocki – mózg rozpoznał w wiszących na niej resztkach garderoby, suknię ślubną. Pierdolona gnijąca panna młoda.
- Pora na pierwszy taniec. Dużo szczęścia na nowej drodze życia, czy jakoś tak. – Mruknęłam ruszając w jej kierunku.
Dobrze, że specjalnie się nie spieszyłam, bo za panną młoda zgodnie podążali goście. Oczywiście, że takiego smrodu nie mogł powodować jeden zombie Blackleach, zganiłam się w myślach. Oczywiście, zanim zorientowałam się, że wypadałoby się wycofać, mój mózg nie omieszkał zastanowić się, co do cholery stało się z panem młodym, a dopiero potem kazał reszcie ciała kulturalnie spierdolić z imprezy. Śmierdzące mięso poruszało się zadziwiająco szybko jak na coś… co teoretycznie nie żyło, a zabudowania na ulicy skutecznie uniemożliwiały zniknięcie – jedyną opcją był maraton za miasto. Mimo że moje nogi samoistnie zaczęły ciągnąć mnie w tamtym kierunku wiedziałam, że potrzebuję innego planu. Poprawiłam torbę próbując dopasować prędkość kroków do prędkości informacji, które przeskakiwały między synapsami. Ominęłam jedną konstrukcję samochodopodobną, prawie wpadając na jej maskę. Przeklęłam pod nosem. Pewnie dla nich to żadna różnica, czy spożyją człowieka z całymi kośćmi, czy też nie. Jedynym plusem był jedynie brzęk szkła dochodzący z mojej, jeszcze trzymającej się, torby. Sięgnęłam po butelkę lądując się na dach. Pól butelki nawet znośnego alkoholu, co za strata. Zombie jednak były coraz bliżej, więc nie czas na sentymenty.
– Chcesz je zabić, czy umówić się na randkę? – Sarkastyczny ton głosu Josepha znów zabrzmiał w mojej głowie.
– Pierdol się starcze! –  Mruknęłam tylko, wykorzystując znaleziony również w torbie kawałek materiału i resztki życiodajnego płynu na stworzenie amatorskiego ładunku.
Zerknęłam na pierwszego stwora, który był zaledwie parę kroków dalej. Wygrzebałam z kieszeni spodni zapalniczkę i czekałam, aż całe weselicho zgromadzi się przy masce samochodu. Kiedy do kompletu dołączył ostatni imprezowicz, podpaliłam szmatę i rzuciłam Osame (dobre imię jak na koktajl Mołotowa) zombiakom na pożarcie, sama zsuwając się na ziemię po drugiej stronie auta. Huk był cudowny, a ogień jeszcze lepszy. Jedynie smród co nie co przeszkadzał. Wytarłam ręce i otrzepałam tyłek, wracając do pionu i zamiast oddalić się z resztką godności w stronę zachodzącego słońca, stałam w miejscu jak głupia. Ludzie, którzy twierdzili, że seks jest boski chyba nigdy nie oglądali czegoś tak pięknego jak niekontrolowane płomienie. Nie wiem, ile tam stałam pożerając wzrokiem to niecodzienne ognisko, bo kompletnie straciłam poczucie czasu. Znając siebie i chwilowe zaniki intelektu, nie oderwałabym wzroku od przedstawienia jeszcze przez dłuższy czas, gdyby nie głos. I tym razem inny, niż ten, który prześladował mnie od rana.
– Brakuje tylko pianek.
Wyrwana z transu tylko odwróciłam głowę w jej stronę i – mam nadzieję – pytająco uniosłam brew.
- Niezłe ognisko, chociaż słyszałam o cichszych metodach samobójstwa.
*
– Jak planujesz zniszczyć potwory nie stając się jednym z nich?
– Proste. Stając się czymś gorszym.

Eri?

Od Detlefa (fabularnie sprzed wojny)


„Gdybym wiedział, że tak to się wszystko potoczy, to bym tam został… i zginął z moją rodziną.”

06.06.2019.
          - I co teraz zrobisz? – Spytał mnie mój ojciec Thomas, gdy jedliśmy całą rodziną obiad w domu. Całą rodziną mam na myśli mnie, mojego ojca i moją mamę Emily. – Twoje wyniki są doprawdy do pozazdroszczenia, a wiem, że jeżeliby istniałoby coś większego niż 1 z matur, to i tak byś to dostał, wiesz dlaczego?
          Pokręciłem głową , a wzrok miałem cały czas wbity w talerz z przepyszną, parującą zupę. Byłem bardzo głodny i już nie mogłem się doczekać skosztowania zupy, przygotowanej przez moich rodziców. Mama przygotowała bazę, a ojciec zawsze dobierał składniki tak, że za każdym razem była wybitna.
          - Bo jesteś moim synem, mamy to we krwi. – Położył mi rękę na ramieniu. – Nam pisane jest dokonywanie rzeczy wielkich. A poza tym – Urwał na chwilę. – Nigdy nie spotkałem bardziej zdeterminowanej kobity niż twoja mama. Wyczytałem ostatnio, że takie rzeczy przechodzą z matki na synów, więc jest się czego bać.
          Mama jedynie zachichotała z przeciwnej strony stołu. Ułożenie osób przy stole nigdy się nie zmieniało. Ojciec na szczycie, chyba że dziadek (czyli ojciec mojego ojca) był obecny, to zawsze ustępował mu miejsca. Ja po prawicy, a moja mama po lewej stronie od szczytu stołu.
          - Tak naprawdę myślałem o tym, żeby zrobić sobie rok przerwy i trochę pozwiedzać świat. – W końcu powiedziałem głośno to, co od dłuższego czasu nie dawało mi spać po nocach. Trochę bałem się tego, jak zareagują na to moi rodzice. Tata chciał, żebym jak najszybciej skończył studia i wniknął w świat polityki, gdyż wiązał ze mną spore oczekiwania i nadzieje.
          Na twarzy ojca pojawiło się lekkie zmieszanie, a uśmiech zniknął na dosłownie sekundę. Pojawił się jednak tak szybko, jak zniknął, a jego właściciel rozłożył ręce na boki.
          - To świetnie! – Przyznał. – Podróżowanie po świecie jest bardzo ważne, aby wyrobić sobie pogląd o innych narodowościach. Do tego trochę sobie od nas odpoczniesz. - Zaśmiał się krótko. – A gdzie najpierw pojedziesz?
- Najprawdopodobniej do Stanów. Przy okazji odwiedzę mojego starego przyjaciela Jonasa i obejrzę oferty amerykańskich uczelni.
- To świetnie, Synku! – Ucieszyła się matka. – Przy okazji możesz też odwiedzić babcie Tracy. Ostatnio widziała Cię ładnych parę lat temu i bardzo od tego czasu się za Tobą stęskniła.
- Przecież widzieliśmy się kilka tygodni temu na Skype’ie. – Uśmiechnąłem się, gdy o tym przypomniałem.
- To nigdy nie będzie to samo, - Wtrąciła mama. - a poza tym wiesz, że za każdym razem jak babcia odpala swój laptop, to musi sąsiadów wołać do pomocy.
          Wszyscy przy stole wybuchli śmiechem. Mój śmiech natomiast był najkrótszy, gdyż coś sobie przypomniałem.
          Prawdziwy powód mojego przyszłego wyjazdu był zdecydowanie innej natury.
          Miałem po prostu dość. Miałem dość nieudolności niemieckiego rządu i tego, co się dzieje w Niemczech z powodu napływu imigrantów. Za każdym razem, gdy nad tym rozmyślam, chodzę po pokoju i walę pięścią w ścianę. Od początku byłem przeciwko tej chęci niesienia pomocy, gdyż taki mix rasowo-kulturowy nigdy się dobrze dla świata nie kończył. Mało tego! Problem zachowania czystości niemieckiej krwi istniał nawet przed kryzysem migracyjnym. Po drugiej wojnie światowej Niemcy zostały zdewastowane przez bestialskie siły aliantów i podzielone. Przez to brakowało ludzi do pracy i odbudowy, więc masowo zaczęto sprowadzać Turków. Z początku nikt nie miał z tym problemu, dopóki oni nie zaczęli sprowadzać swoich rodzin i krewnych. Wtedy już zaczął się robić burdel, a teraz to już nie raz niemieccy wodzowie w grobach się poprzewracali.
          Sprawa nowych imigrantów była na tyle ciekawa, że oni nie chcieli pomocy. Wyrzucali do śmieci dawane im za darmo kanapki, niszczyli przejściowe obozy migracyjne. Oni jedynie chcieli ustanowić swój własny, jak oni to określili ‘khalifat’ w samym środku Europy. W mojej ojczyźnie. W moim Vaterlandzie…
          Okradali nasze sklepy, palili nasze auta, wjeżdżali ciężarówkami w tłumy ludzi i gwałcili nasze kobiety. Co ciekawe przez cały czas zastanawiałem się, czy to normalne w krajach, z których pochodzą. Na dodatek nieudolny niemiecki rząd im jeszcze pomagał. Był głuchy i ślepy na ich przewinienia, a wiele z nich miało podłoże religijne. Ba! Doszło nawet do takiego paradoksu, że ich religii nawet nie można było stawiać w złym świetle, ponieważ było to odbierane jako mowa nienawiści. A w tych czasach wolność słowa właśnie określa się mianem „mowa nienawiści”.
          Dlatego chciałem stąd wyjechać. Nie mogłem żyć w kraju,  w którym politycy nie stoją po stronie obywateli i nie zdają sobie sprawy, że mają ich krew na rękach.
          Nie przeraża mnie fakt, ilu już ludzi umarło z powodu ich zaniedbania. Przeraża mnie fakt, ilu jeszcze musi umrzeć…
          Moja ojczyzna już nie jest ojczyzną z moich snów. Stała się koszmarem, a wielu niemieckich obywateli nie może spać przez to po nocach.

poniedziałek, 3 grudnia 2018

Od Any (fabularnie sprzed wojny)

• wiosna, 2011r. •

To był dzień jak co dzień.
Chociaż nie. Normalny dzień w dzieciństwie spędzałam na nauce. W domu, z prywatnym nauczycielem. Pamiętam, że często się zmieniali. Ojciec mówił, że nie spełniali jego oczekiwań. Wtedy nie wiedziałam, co się z nimi działo i dlaczego każdy kolejny jeszcze bardziej bał się podjąć tej pracy. I dlaczego z każdą zmianą znalezienie nowego nauczyciela zajmowało ojciu więcej czasu. Teraz jednak, wyzbyta wszelkich złudzeń, nie miałam wątpliwości, że każdy z nich wraz z posadą, stracił również zdolność oddychania.
Ale to wszystko było przecież dla mojego dobra.
W każdym razie, ten dzień spędzałam z matką. Pierwszy raz od dłuższego czasu miałam cały dzień wolny, który mogłam poświęcić na co tylko chciałam. Akurat gdy do domu wrócił Liam, malowałam. Mama siedziała obok przyglądając mi się i nucąc pod nosem jakąś melodię. Kiedyś pytałam ją, skąd ją zna, ale w odpowiedzi zawsze tylko uśmiechała się tajemniczo i kręciła głową.
- Co to jest? - dobiegł nas nagle głos ojca, w którym doskonale słyszalna była irytacja. Obydwie z matką zamarłyśmy w oczekiwaniu, jakby to do nas skierowane były gniewne słowa.
Wyobraziłam sobie, jak Liam w ciszy, która zapadła, zdejmuje płaszcz i, nie patrząc ojcu w oczy, odwiesza go na wieszak, tradycyjnie ignorując wyciągniętą rękę służącego.
- Pies - odezwał się w końcu mój brat. Jedno słowo a brzmiało, jakby miało zadecydować o jego być, albo nie być. Bał się. Ale stanął przed ojcem, przed nieuchronną konfrontacją.
- Po co ci ten pies? - usłyszałam po chwili warknięcie ojca. Skuliłam się, mocno ściskając kredkę w małej rączce.
Odgłos ciała uderzającego o ciało, a zaraz po nim skowyt szczeniaka. Kredka w mojej dłoni pękła równo na pół. Rozluźniłam pięść, a kawałki przedmiotu spadły z cichym stuknięciem na stół i rozłożone na nim kartki. W oczach zapiekły mnie łzy.
- Jeśli się go odpowiednio wyszkoli... - w głosie Liama nie było słychać nawet nuty strachu, złości, czy jakiegokolwiek poruszenia. Zawsze go za to szanowałam.
- Gówno mnie obchodzi, co mógłby robić - przerwał mu ostry głos. - Teraz nie ma dla mnie z niego żadnego pożytku - przeciągająca się cisza, w której dwójka mężczyzn zapewne mierzyła się spojrzeniami. "Męska walka o dominację", tak mawiała czasami moja mama. - Zabierz go z moich oczu.
Cisza.
Siedząca naprzeciwko mnie mama wyciągnęła dłoń i szczupłymi, zgrabnymi palcami pianistki objęła moją rękę.
- To dla jego dobra - szepnęła.
Dla jego dobra. Dla mojego dobra. Dla dobra rodziny.
- To nie hańba, wyciągnąć do kogoś pomocną dłoń, gdy jej potrzebuje - odezwał się nagle cichym głosem Liam. - Szczególnie, jeśli taka pomoc może się okazać korzystna dla osoby, która tę dłoń podaje.
Kłamał. Musiał kłamać. Liam tak nie myśli, nie mógł tego powiedzieć...
- Nie zawsze bezpiecznie jest powiedzieć to, co się myśli. Czasami lepiej powiedzieć to, co twój rozmówca chce usłyszeć - kolejne słowa mamy. Patrzyła w stronę drzwi, jakby mogła zobaczyć, co jest po drugiej ich stronie. - Twój brat to rozumie.
- W takim razie co daje nam ten pies? - ton głosu ojca złagodniał nieco. Pozwolił dopuścić do siebie tłumaczenia. To dobrze.
- Obronę. Może nas ochraniać nie uprzedzając przed niebespieczeństwem, bo prawdą jest, że jego rasa nie szczeka. Ale możemy go nauczyć atakować intruzów - zasugerował Liam. Od początku rozmowy nie zmienił spokojnego tonu. - Możesz zabierać go jako straszaka. Pies jest bardziej wyrafinowany od broni palnej.
Cisza. Przeciągająca się. Zaczęłam się zastanawiać, czy mężczyźni nadal znajdują się w tym samym pomieszczeniu.
- Zgoda - zapadła w końcu decyzja, na któtą cały dom zdawał się odetchnąć z ulgą. - Niech zostanie. Ale to ty zajmiesz się wychowaniem go.

~•~

Pies został u nas, tak jak zapowiedział ojciec, pod opieką Liama. Wyszkolenie go zajęło mu pół roku. Jednak mimo wielu ćwiczeń, a może przez nie, nigdy nie dał się dotknąć nikomu poza moim bratem. A za ojcem, za każdym razem, gdy ten go mijał, wodził zrokiem, w którym, jakby się wydawało, skrzyła się rządza mordu.
Nie wiadomo, do czego by dzielące ich uczucia doprowadziły. Może w końcu pies zemściłby się na tyranie, który przez te kilka lat traktował go gorzej od mebla - kopał za każdym razem, gdy pies stawał mu na drodze, ostro karał za jakikolwiek przejaw nieposłuszeństwa (choć tak traktował nie tylko wilczaka, ludzkich członków rodziny również). Jednak ubiegła go wojna i ludzie, którzy zaraz po jej rozpoczęciu wpadli do naszego domu, w pierwszej kolejności zabijając odźwiernego, całą służbę, ojca, matkę... Liam był akurat na spacerze z Lokim. Gdyby wrócił chwilę później, agresorów już by nie było, a ja dołączyłabym do grona trupów zaścielających cały dom.
Stało się jednak inaczej, a los doprowadził mnie do tego momentu, w którym się znalazłam - tkwię w jakimś śmiesznym obozie, który teoretycznie ma mi pomagać przetrwać, w praktyce perfidnie wykorzystuje mnie, mojego psa i moje umiejętności.
Coraz częściej przychodzi mi się przekonać, że ciągle powtarzane kiedyś przez moją matkę słowa "to dla twojego dobra", nigdy nie są niczym więcej, niż miłym dla ucha kłamstwem...


~ C. D. N

niedziela, 2 grudnia 2018

"Don't get too close, it's dark inside, it's where my demons hide"

Imię i nazwisko| Fallon Clarke
Ksywka| Kainda Coldarow/Fall
Wiek| 22 (11.09)
Płeć| kobieta
Obóz| Anioły
Ranga| Członek
Aparycja| Karmelowa skóra, pełne usta, czekoladowe włosy i wiecznie jasne, pełne nadziei, zielone oczy to coś, co wyróżniało Fallon przed wojną. Prawdopodobnie jej uroda ciągle istnieje, ale proszę was, kto po wojnie, żyjąc w czasach apokalipsy, dba o wygląd? Jak na swój wiek i płeć, jest bardzo wysoka, co niegdyś dało jej przepustkę do drużyny siatkarskiej. Dzięki temu jest też wysportowana. Jej budowa może przywodzić na myśl chłopaka, jednak to tylko pozory. Może i "nie ma na czym siedzieć i czym oddychać", ale kobiecości jej sylwetce odmówić nie można.
Charakter| Przed wojną Fallon była żywiołową i optymistyczną osobą. Cieszyła się życiem, była ufna i otwarta na nowe znajomości. Mimo to, jeśli chodziło o sprawy damsko-męskie (chociaż w jej przypadku damsko-damskie), była strasznie nieśmiała. Od małego zakochana w swojej przyjaciółce - Parker - powiedziała jej o wszystkim dopiero, gdy ta zakochała się w chłopaku. Gdy finalnie zostały parą bardzo otworzyła się na miłość i chojnie obdarzała ją swoją ukochaną. Jednak i tu wojna wsadziła swoje łapska. Gdy z powodu różnych sytuacji Fallon - po kolei - straciła miłość, ojca i matkę, zamknęła się w sobie. Jej żywiołowość objawia się tylko stałym i upartym dążeniem do celu (jednak nie po trupach, matka zawsze jej powtarzała, że jeśli zło zapanuje nad jej sercem, będzie to koniec jej życia). Chce, żeby świat znowu stał się dobrym i bezpiecznym miejscem, ale nie widzi już wszystkiego w kolorowych barwach. Stara się kierować rozumem, analizować, myśleć racjonalnie - to zapewni jej przeżycie. Swoje kontakty ogranicza do niezbędnego minimum. Jest tylko dwie rzeczy, które dają jej pocieszenie: przeczucie, że już niedługo spotka Parker i ta cholerna wiara w bezimiennego Boga, o którym opowiadała jej matka.
Historia| Fallon od urodzenia mieszkała w Juneau na Alasce, otoczona miłością i ciepłem rodziców. Wszyscy zawsze powtarzali, że jest owocem wspaniałej miłości jej rodziców - i to była prawda. Dziewczyna nigdy nie była odtrącana, ale patrząc na relację Sophii i Adama czuła się jak piękny i drogocenny dodatek (nie było to nic złego). Ważną rolę w jej życiu odgrywała też Parker Blackleach - sąsiadka, przyjaciółka, bratnia dusza i - od końca szkoły podstawowej - miłość Fallon. Dziewczyna jednak nigdy nie zrobiła żadnego dodatkowego ruchu w stronę relacji romantycznej bojąc się odrzucenia i braku możliwości kontynuowania przyjaźni. Jednak szalę goryczy przelała informacja, że Parker kocha się w chłopaku z równoległej klasy. W tym momencie Fall postanowiła zawalczyć o szczęście i wyznała prawdę przyjaciółce. Na początku Blackleach uciekła i nie odzywała się kilka dni, które były torturą dla szatynki. Jednak, gdy już się odezwała, zaprosiła ją na randkę, po której oficjalnie stały się parą. I to było najlepsze, co mogło ją spotkać. Ich związek był jak ze snu - chociaż oczywiście zdarzały się kłótnie (szczególnie o chłopaków zarywających i do czarno- i brązowowłosej). Na kilka dni przed wybuchem wojny coś zaczęło się dziać. Rodzice kazali spakować się Fallon i zarządzili natychmiastowy wyjazd do dziadka Maximiliana. Dziewczyna nie zdążyła zrobić nic więcej, niż napisać krótki list do swojej dziewczyny i obiecać ponowne spotkanie przy dużych jeziorach.
Podczas wojny dowiedziała się, że jej rodzice pracują dla wywiadu Stanów Zjednoczonych, więc są na celowniku Rosjan. Z tego powodu musieli uciekać do dziadka. Jednak niewiele to dało - już niedługo po rozpoczęciu wojny na oczach ich córki zostali zastrzeleni. Do dziś kołaczą się w jej głowie słowa "Uciekaj Kainda!". Wtedy ich nie rozumiała, ale gdy dotarła do domu dziadka i z płaczem opowiedziała mu, co się stało, ten tylko spakował ich szybko i nakazał ruszyć w drogę, która finalnie okazała się być treningiem brązowowłosej. Wtedy to Maximilian wyjaśnił jej, że musi ukrywać się pod pseudonimem Kainda Coldarow. Wraz z nową tożsamością dostała też koszmary, w których odtwarzała scenę śmierci rodziców, ale też wszystkie lęki jakie miała. Jednak udaje jej się je stłamsić i żyć, by świat był lepszy. Jej obecnym celem jest dostać się do Nowego Jorku i obiecanych jezior - chociaż nie wie, czy po tylu latach i z tyloma demonami Parker zechce ją jescze znać. I czy ona będzie chciała znać Parker.
Rodzina| Sophia - matka dziewczyny, tajny agent USA, żyjąca pod przykrywką zwykłej urzędniczki w Juneau. Mocno kochała córkę i uczyła ją szacunku do innych i świata. Zawsze powtarzała, że dopóki w kimś istnieje dobro, świat nie jest stracony do końca. A wiedziała, że zaszczepiła to dobro w córce. To ona pokazała jej świat, nauczyła jak dobrze życ i przekonywała, że jest jakiś Bóg, który sprawuje nad nimi opiekę. Miłość jej i Adama była przykładem, który dawała córce. Zawsze akceptowała ją taką, jaką była i jako pierwsza dowiedziała się o uczuciach dziewczyny względem Parker. To jej najbardziej brakuje Fallon.
Adam - ojciec szatynki, tajny agent USA, on również żył pod przykrywką urzędnika. Córka była jego małą księżniczką i zrobiłby dla niej wszystko, chociaż to on zazwyczaj wymierzał jej kary - zawsze sprawiedliwe. Uczył córkę jak być honorowym, odważnym i mężnym. Nie chciał, żeby była słaba i w przypadku zagrożenia dała sobie radę. To po nim odziedziczyła wygląd. Fallon czuła do niego wielką miłość i szacunek, wiedziała, że zawsze może na niego liczyć. Ciągle używa jego broni.
Maximilian - dziadek dziewczyny, ojciec Adama i emerytowany żołnierz. Przejął opiekę nad Fallon, gdy jej rodzice zginęli. Stał się również jej mentorem. Kocha wnuczkę, która starsznie przypomina mu syna, obecnie żyje już tylko dla niej. Clarke kocha dziadka i nie chce, żeby coś mu się stało, dlatego z ciężkim sercem wyrusza w drogę do Nowego Jorku, mając jednak nadzieję, że mężczyzna do niej dołączy. To dzięki niemu nauczyła się walczyć, strzelać i bronic, a także zabijać (ale tylko w ostateczności i obronie koniecznej). Pielęgnował wartości, które zaszczepili w niej rodzice, twierdząc, że nic lepszego nie zrobi. Jako jedyny wie o jej koszmarach.
Partner/ka| Parker Blackleach
Orientacja seksualna| homoseksualna
Inne| 
- Ma dwa pistolety - Desert Eagle po matce i Colt M1911 po ojcu.
- Uwielbia słodycze i strasznie jej ich brakuje.
- Jej jedyną słabością jest Parker.
- Była fanką superbohaterów, ale wojna zweryfikowała jej poglądy i teraz wyraża się o nich z pogardą.
- Często nie może spać.
- Zna francuski i często klnie właśnie w tym języku.
- Umie wysoko skakać, dzięki treningom siatkarskim.
Właściciel: Effie (ale zawsze można po gilgotać Echo)

Awanse

Jackob - cień
Lennox - rekrut
Ana - rekrut
Hyacynth - rekrut 

'‘I don’t rise from the ashes, I make them. I’m the whole fucking fire.’'

Imię i nazwisko| Parker Blackleach
Ksywka| Peanut Butter
Wiek| 22 lat (19.02)
Płeć| Kobieta
Obóz| Przemytnicy
Ranga| Płomień
Aparycja| Wysoka i smukła brunetka o zielonych oczach, które okalają grube i długie rzęsy. Wysportowana, uwielbia sport i aktywny tryb życia, który nie pozbawił jej kobiecej figury. Z jej bladą cerą kontrastują kruczoczarne, długie włosy, które od momentu braku odżywek i regularnych wizyt u fryzjera zaczęły żyć własnym życiem. Jej ciało jest dowodem tego, ile przeżyła – na dłoniach i przedramionach ma liczne poparzenia, teraz już ledwo widoczne. Skóra od lewego łokcia do obojczyka jest pełna małych blizn – skutki własnoręcznie robionych śladów, które mają jej przypominać o dokonanych zabójstwach.
Charakter| Przed wybuchem wojny była uśmiechniętą, optymistyczną i pomocną dziewczyną, którą każdy lubił - potrafiła nawiązać relację z każdym, nawet dyrektorem o nie zbyt przychylnej opinii wśród uczniów. Miała wady, jak każdy, jednak - jako perfekcjonistka - starała się z tym walczyć. Charakteryzowała się dość specyficznym poczuciem humoru, które rozumiała w zupełności tylko jej siostra. Jednak wszystko zmieniło się po wojnie. Jej empatia nie zniknęła, ale jest ukryta tak głęboko, że nie sama Parker nie jest pewna, czy istnieje. W związku z tym stara się już do niczego nie przywiązywać, bo ma świadomość, że może to stracić bez względu na to, co zrobi. Jeśli przed wojną była ambitna, to teraz (o ile ma cel) nic jej nie powstrzyma, nawet uczucia innych ludzi – liczy się dla niej przetrwanie i zemsta. Polubiła tez wysadzanie rzeczy – eksplozje i związane z tym zamieszanie strasznie ją kręci. Pozbyła się skrupułów, a zabijanie nie spędza jej snu z powiek, ale nadal nie lubi broni palnej.
Historia| Przed wojną Parker była normalną dziewczyną. Mieszkająca na Alasce w Juneau licealistka, kapitanka szkolnej drużyny cheerleaderek była osobą, której nie dało się nie lubić. Zawsze pomocna i uśmiechnięta, potrafiła udowodnić, że stereotypy istnieją tylko na papierze. Jasne, miała problemy, ale czy istnieje nastolatka, która ich nie ma? W końcu była w związku z Fallon - kapitanką żeńskiej drużyny piłki siatkowej. Chociaż ich związek układał się niemal jak w filmach, pojawiały się zgrzyty. Nie omijały ją też kłótnie z rodzicami, czy siostrą bliźniaczką - Winter. Mimo to była szczęśliwa i z optymizmem patrzyła w przyszłość. Jednak wszystko co dobre, kiedyś się kończy, prawda? Wojna pozbawiła ją wszystkiego, co miała – rodziny, przyjaciół, miłości oraz normalnego życia. W przeciągu zaledwie kilku dni, świat wokół niej zmienił się nie do poznania, a ona została zupełnie sama, chociaż nie była tą samą Parker co wcześniej. Stała się zimna i skryta, gotowa walczyć o swoje, bez względu na konsekwencje. Według powszechnej opinii zwariowała i wraz ze szczęściem straciła skrupuły i empatię. Jednak, ani ta teoria, ani czyny, które popełniła nie spędzają jej snu z powiek – nadal jest w stanie zasnąć, nawet na stercie gwoździ. Od początku końca, tylko dwie rzeczy motywują ją do dalszej walki: zemsta i chęć ponownego spotkania z Fallon. Wie, że jej ukochana żyje i liczy, że się odnajdą, chociaż w głębi serca boi się, że jej nowa tożsamość nie przypadnie wybrance do gustu. Z uwagi na pogarszające się warunki na terenie, który kiedyś można było dumnie nazwać 49. stanem, Blackleach wyruszyła do Nowego Jorku, by przeżyć – a może nawet zacząć ponownie żyć.
Rodzina| Cain i Irene poznali się przypadkiem. Chłopak poszedł na jedno z licznych przedstawień, w którym występowała dziewczyna i - niemal z miejsca - się w niej zakochał. Jednak Irene jako prawdziwa aktorka, nie widziała w nim dobrej partii, dla niej był tylko zwykłym urzędnikiem, a obok siebie widziała artystę. Jednak Cain nie dawał za wygraną. Pokazał jej, że da się w nim zakochać, co też się stało (na to mogły mieć wpływ prezenty: po każdym występie Irene dostawała jedną różę z uroczym wierszykiem mówiącym o fabule przedstawienia). Od tamtej pory Irene i Cain tworzyli pełen miłości związek, chociaż jedno można przyrównać do lodu, a drugie do ognia. Zabawną sytuacją było to, że matka Irene raz pomyliła wybranka jej córki z urzędnikiem skarbowym, co Cain zawsze wypomniał teściowej na spotkaniach rodzinnych. Ich dom tętnił życiem, śmiechem, miłością, zrozumieniem. Przewijało się tam mnóstwo gości, jednak gospodarze często byli nieobecni, bo uwielbiali różnorakie wycieczki (czy to na narty, czy do innych stanów itp.). Wszystko zmieniła niespodziewana ciąża. Jednak Irene zdecydowała, że wychowa córki, jednak połączy to z karierą. Gdy na świecie pojawiły się dwie identyczne dziewczynki – Parker i Winter, niewiele się zmieniło - atmosfera w domu pozostała taka sama. Dzięki temu Parker nigdy nie musiała "wychodzić z szafy". Od zawsze była akceptowana taka, jaka jest. Mimo, ze bliźniaczki wyglądały identycznie, były totalnymi przeciwieństwami. Nie przeszkadzało im to jednak w głębokiej relacji – nieraz twierdziły ze potrafią czytać sobie w myślach. Zrobiłyby dla siebie wszystko (nie jest tajemnicą, że dzięki Winter, Parker i Fallon się zeszły), ale to nie przeszkadzało im w kłótniach i dowcipach, o rożnej treści z uwagi na dość specyficzne poczucie humoru sióstr. Raz w odwecie za rozwalony samochód, Winter założyła siostrze profil na portalu randkowym.
Partnerka| Fallon Clarke - Niegdyś kapitan damskiej drużyny siatkówki w liceum w Juneau.
Na początku sąsiadka, przyjaciółka, a potem bratnia dusza Parker. Do piętnastego roku życia były nierozłączne. W pewnym momencie Parker zaczęła wzdychać do chłopaka z równoległej klasy, przez co Fallon uświadomiła sobie, że nie chce być przyjaciółką, tylko kimś więcej, co z resztą jej powiedziała. Jednak Parker nie dała jednoznacznego sygnału, będąc zagubioną we własnych uczuciach. To Winter kazała jej się ogarnąć, postawić sprawę jasno i nie dać odejść miłości. Wtedy dziewczyny poszły na randkę i tak się zaczęło. Ich związek tylko bardziej je do siebie zbliżył, a w liceum wszyscy o nich plotkowali, chłopaki próbowali je podrywać, ale nic z tego. Na kilka dni przed wybuchem wojny musiała wyjechać z miasta razem z rodzicami, co zabolało Parker (poczuła się zdradzona). Jednak kilka dni później Parker znalazła w książce od Fallon list, w którym napisała, że ją kocha i wszystko wyjaśni, gdy się spotkają. Podpisała się: Kocham Cię, znajdziemy się przy dużych jeziorach.
Orientacja seksualna| biseksualna
Inne|
- Jej ulubioną potrawą są kanapki z masłem orzechowym.
- Jako dziecko jadła praktycznie tylko je i stąd ta ksywka.
- Potrafi zasnąć dosłownie wszędzie (nawet na drzewie), bez względu na sytuację.
- Miała konto na portalu randkowym (założone przez siostrę, w ramach zemsty).
- Mimo wielu lekcji i szczerych chęci nigdy nie nauczyła się prowadzić.
- Nienawidzi basenów i dużych akwenów wodnych – może dlatego, że jako dziecko się prawie się w jednym utopiła.
- Przed wojną była uzależniona od kawy.
- Jest zwinna i potrafi się bezszelestnie poruszać – skutki aktywnego trybu życia i nauki tańca.
- Po wojnie uaktywniła się w niej piromanka – kocha wybuchy i pożary, a zabawę ogniem uznaje za najnowsze hobby.
- Nie umie się posługiwać bronią palną – woli noże i tępe narzędzia, którymi można skutecznie uszkodzić przeciwnika.
- Jako dziecko ćwiczyła balet.
- Zna rosyjski.
- Po każdym zabójstwie nacina sobie ramię w celu „upamiętnienia” ofiary.
Właściciel: PseudoBrytyjczyk (opcjonalnie dźgnąć remembered ostrą stroną noża)

sobota, 1 grudnia 2018

Podsumowanie Listopada!

Liczba Postów: 22 ~wracamy do czerwcowej frekwencji :)
Nowi Przetrwali: Ana Blanchine & Lennox Castle! Gorąco witamy w gronie przetrwałych i życzymy ogromnej ilości weny!
Pora Roku: Jesień. 
Rangi: Czekają na zaktualizowanie. 
Nadchodzący Event: Święta!

Rozdanie Punktów (+ 100 pkt za rocznice)
Ana - 140 pkt + 150 pkt +100 pkt
Clancy - 80 pkt + 100 pkt
Ruslan - 120 pkt + 100 pkt
Detlef - 80 pkt + 100 pkt
Lennox - 40 pkt + 100 pkt
Rafael - 40 pkt + 100 pkt
Reszta postaci - + 100 pkt

Przetrwały miesiąca!
W tym miesiącu najwięcej opowiadań napisała Ana! Gratulujemy i życzymy kolejnych sukcesów!