wtorek, 31 października 2017

Od Daisy cd. Alice

Ból rozchodził się niemiłosiernie po całym ciele. Przeszywał na wskroś, wnikał do umysłu i nie chciał go opuścić.
Obudziłam się w pokoju oświetlonym tak jaskrawym światłem, że do oczu zaczęły napływać mi łzy. Żar jaki dawała ta jarzeniówka był bardzo nieprzyjemny. Walka z łzawiejącymi oczyma zajęła mi dłuższą chwilę. Próbowałam otrzeć oczy lecz dłonie miałam przykute do zimnej posadzki. Czułam się sama i bezbronna w tej chwili. Mój mózg zarejestrował minimalny ruch w rogu pokoju. Mężczyzna z twarzą przypominającą rozkład linii lotniczych. Ubranego w ciemny strój, z mocnymi zapewne okutymi żelazem, butami. Ubiór jak i zarówno wygląd wskazywał że pochodził zapewne z odległych stron. Zimnych. Stał oparty o ścianę i przeczesywał swą brodę raz po raz, popadając w głębokie rozważania. I w momencie gdy spoglądałam na niego, bacznie badając ubiór i zachowanie, przeniósł swój wzrok na mnie. Na lewym oku widoczna była średniej wielkości zaćma. W momencie gdy oderwał się od ściany spojrzałam w sufit. Obszedł moje przykute ciało do posadzki i udał się w odległą część pomieszczenia. Usłyszałam tylko znajome stęknięcie. A więc Alice również został złapany. Prze zemnie. Przez głowę przeleciała mi myśl o szariku, będącym gdzieś spełtanym i przetrzymywanym w jakimś cuchnącym pomieszczeniu. Widziałam tylko sufit. Nic dookoła mnie nie tyczyło się mojej osoby. Wyłączyłam się totalnie na jakiekolwiek czynniki z wyjątkiem Alice'a siedzącego na jakimś krześle i związanego za nadgarstki. Pomimo wszechobecnego bólu, lekko odchyliłam głowę w tył i ujrzałam go. Wyglądał marnie, krew ciekła z skroni, zalewając powoli oko jak i reszte twarzy. Sprawiał wrażenie nieprzejętego sytuacją, ale to było tylko wrażenie..
Nieznajomy mężczyzna obejrzał go z pewnej odległości i odszedł w moim kierunku. Nie czułam się dobrze ze względu przebywania na podłodze, związaną i obolałą. Przykucnął koło mojej twarzy po czym ujął kosmyk włosów i rzekł:
- Co taka lalunia jak Ty robiła o takiej późnej porze w takim niebezpiecznym miejscu?
Nie odpowiedziałam. Strach odebrał mi mowę. A on to wyczuł. Pociągnął mocniej za włosy przez co wydałam cichy jęk bólu.
- Jednak potrafisz mówić skarbie. Bardzo chętnie dowiemy się co masz nam do powiedzenia.

Do pomieszczenia weszło trzech rosłych mężczyzn. Dobrze zbudowanych, odzianych na czarno. Skinęli głową w kierunku mężczyzny kucającego obok mnie i korzystając z pęku kluczy moje okawy zostały zrzucone. Czułam ulgę ale również i strach. Organizm był totalnie wyniszczony, czułam to gdy ujęli mnie pod pachy i wywlekli z pomieszczenia niezbyt umeblowanego prócz stolika i dwóch krzeseł z czasów starodawnych bo przeżarte poduszki wskazywały na obecność szczurów, a więc znajdowaliśmy się pod ziemią. Jedne z mężczyzn nałożył mi na oczy opaskę, a więc bali się że zobaczę gdzie przebywamy. Wlekli mnie cuchnącym korytarzem z dużym stężeniem wilgotności. Pamiętałam że schodzili w dół schodami. I mój film na tym się zakończył, silne uderzenie w tył czaszki pozbawiło mnie przytomności.
I na nowo. Ból rozlegający się z tyłu czaszki pulsował. Wilgoć w powietrzu utrudniała oddychanie. Otworzyłam delikatnie oczy i zalała mnie ciemność. Gdzieś w oddali rozległy się stłumione głosy. Oho oprawcy idą. Ktoś otworzył drzwi a do wnętrza pomieszczenia wdarło się pasmo światła na moment ukazując zakrwawioną posadzkę… Krew w żyłach gdyby mogła to w tym momencie stanęłaby mi dęba. Oprawca był wysoki, szczupły. Poruszał się pewnie do przodu z gracją, której mogłaby zazdrościć nie jedna dziewczyna. Ale nie to mnie przerażało...; nie miał ręki. Światło dawało mu poświatę sprawiającą wrażenie, że kroczy ku tobie bóg. Z pistoletem w dłoni. Poczułam jedynie jak okawy puszczają i upadam na zimną posadzkę, ubrudzoną jeszcze ciekłą krwią. Spojrzałam na niego i to było więcej niż pewne że jest niebezpieczny. Klik. I pokój rozświetlił się blaskiem jarzeniówek. Leżałam twarzą w czyjeś krwi, niezdolna do jakiejkolwiek obrony. I wtedy ujął mnie pod ramie i usadził na jakimś ledwie trzymającym się krześle. Poczułam chłód przyłożony do skroni...Pot powoli spływał mi po czole, serce przyśpieszyło swe bicie. Mężczyzna stanął przede mną i uśmiechnął się. Nie wiedziałam co zrobić aż do momentu gdy do pokoju wprowadzili Alice’a. Ze skroni sączyła się krew, lewe oko było spuchnięte, powieka przybrała dziwny fioletowy odcień. Skrzywiłam się na jego widok. Ale pomimo, że był blisko mnie teraz nie potrafiłam wymyślić sensownego planu ucieczki. Może po prostu zdajmy się na los i co będzie to będzie? Ale przecież muszę przynajmniej go wydostać stąd. Siedziałam na tym cholernie zimnym, drewnianym krześle i nie wiedziałam co zrobić. Z jednej strony nieznajomy mężczyzna przykładał mi do skroni pistolet gotowy do strzału, a więc będzie grał.. Lubię gry ale nie jestem pewna czy w tej będę w stanie wygrać. Z ciemnego kąta pokoju wyłonił się niski, gruby mężczyzna palący fajkę, a  za nim ciągnął się zapach wanilii. Spojrzał na każdą osobę w pokoju, z osobna. Chłód jaki bił z jego oczu był nie do  opisania.
-  Co robiliście w tamtym miejscu?
Spojrzałam przerażona na niego jeszcze bardziej. Nie wiedziałam co mam do końca odpowiedzieć.. Jeżeli powiem że po prostu byłam na zwiadzie to mogę nie dożyć jutro, bo nie wiem kim oni są.
- Byłam na spacerze.
- Interesujące, a ten kolega?
I zamilkłam.
- Przypadkowy przechodzień, nawet nie wiem jak się nazywa i skąd pochodzi.
- A jak wytłumaczysz fakt iż on biegł do ciebie?
Odchrząknęłam.
- Nie wiem, po prostu starał się mi pomóc gdy banda zombie mnie zaatakowała.
Nie wiedziałam do końca do czego miałyby służyć te pytania.. Niski mężczyzna wydał z siebie gardłowy pomruk, a ja poczułam że coś wbija mi się w szyje i pojawiła się ciemność..

<Alice..?>

niedziela, 29 października 2017

Od Erica cd. Samanthy

Kiedy miałem już coś mówić w stronę chłopaka, w którym nie było już prawie życia, nagle za ramie złapał mnie Edward i wyprowadził mnie z sali jak jakiegoś intruza! Nie byłem z tego zadowolony i już miałem na niego na mruczeć, ale ten zacisnął mi ręce na buzi niby w geście uduszenia niby uciszenia.
- Spokojnie... Chciałem tutaj pogadać by nie robić tam u nich zaufania - westchnął przeczesując ręką włosy, które oklapły mu na czoło.
- Zatem mów - rzekłem spokojnie opierając się plecami o ścianę, która była dla mnie nieprzyjemnie zimna, ale postanowiłem nie narzekać, bo już nie w takich warunkach kazano mi coś robić.
- No chodzi o Alana... Problemy z sercem się u niego nasiliły do tego stopnia, że prawie umarł... dodatkowo wyczytałem z jego kart, że był leczony przez psychologa a na moje oko on teraz w dobrym stanie nie jest więc mu się to przyda - wyjaśnił spoglądając co chwile na to co dzieje się na sali by jego pacjenci czasami się nie pozabijali.
- No to niech idą po Rekera... Tylko muszą uważać by nie obudzić dzieciaków i żeby Kiara ich nie zjadła - mruknąłem ostatnie słowa pod nosem, gdyż zdawałem sobie sprawę, że mamy środek nocy a to jest w końcu jej mąż, którego nie można sobie targać jak zabawkę po całym ratuszu.
- Tak, tak... Smoczyca zostanie w uśpieniu - przewrócił z lekka rozbawiony oczami po czym rozejrzał się dookoła za jakimś szpiegiem, lecz niestety ślepak nie mógł żadnego zobaczyć.
- Kias zajmij się tym - rzuciłem polecenie w cień obok niego przez co doktorek dostał prawie zawału, ale postanowiłem się tym nie przejmować - Tylko ostrożnie - dodałem na co niebieskooki pokiwał tylko głową oraz bezszelestnym biegiem udał się w stronę pokoju mojej siostrzenicy i jej męża.
- Niech oni tak nie straszą, bo kiedyś nie wytrzymam i padnę, a w tedy zobaczycie - fuknął w moją stronę, bo oczywiście ja musiałem być wszystkiemu winien... Na to wszystko pacnąłem lekarzunia tylko w ramie po czym wyminąłem go zwinnie niczym gepard i wróciłem do siedzenia przy Samancie, która swoją drogą już zasnęła i była przy tym no... Eh... Spokojniejsza? Sam już nie wiedziałem co o tym sądzić, ale postanowiłem w nic nie wnikać i poczekać na pojawienie się pana psychologa, którego w tą "cudną" noc miał obudzić Kias.
*****
Reker zjawił się dopiero po trzydziestu minutach i już na pierwszy rzut oka dało się zobaczyć jaki jest niewyspany oraz nie doprowadzony do ładu. Rozczochrane włosy czy też zmęczone oczy, które co chwile były przecierane przez niego ręką ukazywały jasno, że jest zaspany i lepiej nie wchodzić mu w paradę, bo zagryzie na miejscu.
- Co się dzieje wujek? - mruknął opierając się o ścianę za swoimi plecami.
- Masz pacjenta - odpowiedziałem mu wskazując ruchem głowy Alana, który zdawał się być odcięty od świata i zanurzony w swoich własnych przemyśleniach.
- No nieźle - westchnął sam do siebie podchodząc do niego spokojnym korkiem. Trochę mu zajęło zanim złapał z nim kontakt, ale kiedy już do tego doszło mogłoby się zdawać, że pójdzie czarnowłosemu już prościej, lecz jak to się mówi... Mylne myślenie... Było mu ciężko otworzyć mężczyznę i dowiedzieć się co mu leży na sercu. Chociaż mogłoby się zdawać, iż jestem bardziej skupiony na Anzaiowej niż Anzaiu to słuchałem uważnie ich skomplikowanej oraz co chwilę urywanej rozmowy.
- Zabijcie mnie wreszcie - jęknął żałosnym głosem łapiąc się za brzuch - Nie mam ochoty już żyć - dodał jeszcze załamany próbując się przed czymś ukryć.
- Alan... Co się dzieje? Dlaczego chcesz nagle podjąć taką decyzję? - zapytał młodszy spokojnym głosem będąc przyzwyczajonym do takich zachowań.
- Bo... Bo zraniłem Sami... - rzekł cicho spoglądając w moją stronę - Chciałem tylko by rodzice mnie zauważyli... Nigdy mnie nie kochali... Lubiłem ją bardzo, ale myśląc, że jak będę taki sam jak bracia wreszcie mnie dostrzegą zacząłem się inaczej zachowywać... Przychodziłem do niej często gdy wszyscy spali i się o nią martwiłem jednak nie potrafiłem jej tego pokazać... Zawsze miała wsparcie ojca i matki, którego mi brakowało... - westchnął robiąc chwilową przerwę - Zawsze mnie ignorowali oraz często o mnie zapominali co bardzo bolało. Ja się na ten świat nie prosiłem więc czemu mnie za to winili? Chciałem tylko, żeby mnie czasami pochwalili i poświęcili mi nieco czasu tak jak reszcie, ale najwidoczniej ja na to nie zasługiwałem... Kiedy Sami nic nie jadała to bardzo się przejęli, lecz kiedy ja to zacząłem robić to nawet nie zareagowali... Pociąłem się razem to nawet nic pod nosem nie mruknęli - mówił coraz bardziej załamany a po jego policzkach co jakiś czas zaczęły pojawiać się nowe łzy - Do szpitala wzięli mnie tylko by nie mieć problemów z sądem i opieką społeczną... Kiedy byli u nas ich znajomi tata powiedział, że chcą mnie oddać do sierocińca, bo jestem zły i niedobry a się starałem bardzo by mieć dobre stopnie i w ogóle się do nich nie odzywałem jeśli tego nie chcieli... W końcu wszystko mnie przerosło... Połknąłem wszystkie tabletki jakie mieliśmy w domu... Prawie udało mi się umrzeć,  ale jak zwykle jakieś doktorki musiały mnie uratować. W tedy tylko przez chwilę udawali zmartwionych, lecz kiedy wróciliśmy do domu znowu zaczęło się to samo... Nie byłem w stanie już tego znosić więc siedziałem ciągle w pokoju zamykając się w sobie coraz bardziej... Nawet do mnie nie przychodzili... Olali mnie całkowicie i czekali tylko na to, że zdechnę jak pies... Z jedynym człowiekiem jakim miałem kontakt był pan Robert, który się o mnie martwił... Tylko z nim mogłem porozmawiać raz na tydzień, ale pewnie on był też nastawiony jedynie na pieniądze - mówiąc to przetarł oczy wierzchem dłoni po czym ponownie zamilkł na kilka sekund - Nie kochali mnie i to jest pewne... Nic ich nie obchodziło i zapewne byłoby im lepiej beze mnie... Mniej wydatków na moje chore serce, mniej kłótni, mniej wszystkiego co złe... Tylko ja byłem problemem do usunięcia... Mogłem sobie już dawno podciąć żył i zniknąć z tego świata... W szkole i tak mnie nikt nie lubił, bo byłem inny niż wszyscy... Co ja jestem wszystkim winny? Chciałem być tylko wreszcie przez nich zauważony! Wszyscy mnie mieli głęboko w dupie odkąd się urodziłem... Dlaczego nie mogłem mieć niby tego co Sami i inni? Nie moja wina, że zacząłem chorować! Sam sobie tego nie zrobiłem! - rzekł jeszcze nie mając już siły na więcej. Był na tyle wykończony, że już po dwóch a może i trzech wdechach stracił przytomność.

<Samantha? :3 On bardzo cierpi ;c> 

Od Samanthy cd. Erica

Głaskałam leżącego i słabego Pegaza w jego boksie i martwiłam się o niego bardziej niż o siebie... Był moją rodziną prawdziwą. Nie oceniał... Nie śmiał się ze mnie... Nie szydził... Nie obrażał... Zawsze cieszył się kiedy mnie widzi i wysłucha. Zabierze na swój grzbiet i nie odwróci się od Ciebie... Wolałabym już wtedy umrzeć, niż przeżyć to głupie niedotlenienie mózgu! Tak by było dla moich braci lepiej, bo tak byłam niedorozwinięta umysłowo i bardziej rodzice poświęcali mi uwagę niż im... Pewnie mieli niezłą radochę, jak nigdy już nie wróciłam do domu... Pewnie gdybym umarła, to by nawet na pogrzeb nie przyszli, skoro mnie tak nienawidzili i nienawidzą - pomyślałam smutno, ciągle głaszczą swojego złotawego wierzchowca.
Czym ja niby zawiniłam? To moja wina że miałam tak ciężkie niedotlenienie mózgu przez źle zamknięte komory w sercu? A raczej ich nie zamknięciu się? To moja wina że przeżyłam? Że się urodziłam? Zawsze chciałam im dogodzić i jak już większość moich wspomnień powróciło, to też przypomniałam sobie, jak na swoje urodziny czy święta prosiłam tylko oto by oni mnie zaakceptowali. Rozumiecie? Nie chciałam żadnych prezentów materialnych, tylko pragnęłam by oni w końcu przestali mnie ranić i odrzucać...
Byłam bardzo wrażliwa jako dziecko i nadal jestem, co jest oznaką słabości i dobrze o tym wiem... Nie ma w tym świecie miejsca dla takich jak ja... Dlaczego oni nie widzieli że tak bardzo cierpię? Dlaczego nie widzieli że boli mnie każde ich słowo, które raniło ostrzej niż najostrzejszy nóż świata? Pewnie w wigilię się cieszyli że nie ma w końcu płaczącego bachora, który jest głupi i nawet dzieci  wiedziały że była głupia... Kiedy zniknęłam, to w końcu zaczęli być prawdziwą rodziną... Bez przygłupa i mazgai jaką byłam - przeszło mi przez myśl.
Otarłam z policzka samotną łzę, która popłynęła mi ze smutku na te wszystkie myśli i wspomnienia, po czym oparłam się bardziej o ścianę w boksie swojego koniska.
- Sami? - usłyszałam nagle, przez co zesztywniałam! Nadal się ich bałam... Nadal bałam się że zrobią mi krzywdę tak jak wtedy tym zepchnięciem ze schodów... Podniosłam głowę ku górze i obaczyłam swojego brata, który był najmłodszy z rodzeństwa jeśli chodzi o tą męską stronę. Był to Alan...
- Zostaw mnie.... Wszyscy mnie zostawcie! Znowu chcecie mnie dręczyć? - powiedziałam złamana, a łza spłynęła mi po policzki.
- To nie tak Sami... - powiedział skruszony, a ja nie wiedziałam czy mam mu wierzyć czy nie - Chciałem Cię przeprosić! Wiemy że cierpiałaś... Jednak... Jednak zdaliśmy sobie z tego sprawę później, a przynajmniej Alex i David... Ja nieco wcześniej.... Sami ja po prostu byłem prze rodziców nie kochany! Nigdy! - powiedział nagle, co mnie zdziwiło.
- O czym Ty mówisz? Oni zawsze się o Ciebie martwili i o twoje serce i wszystko, tylko Ty ich unikałeś i było im z tego powodu przykro - powiedziałam prawdę, bo wiedziałam jak było - Przeprosić mnie? Wy mnie nienawidzicie! Odkąd się urodziłam, mówiliście że żałujecie że w ogóle się urodziłam! Śmialiście się, szydziliście, głodziliście i w ogóle wszystko! Co ja niby byłam winna co?! Myślisz że mnie to nie bolało?! Myślisz że nie żałowałam że się urodziłam?! Chciałam tylko akceptacji z waszej strony.... Niczego więcej! - mówiłam załamana - Nie martw się niedługo też i stąd odejdę żebyście nie musieli oglądać takiego ścierwa jak ja! - dodałam jeszcze.
- To nie prawda Sami! Proszę nie odchodź znowu! Szukaliśmy Cię.... Obwinialiśmy się... Wiem ze jestem ścierwem które nie powinno żyć... Wiem że Cię skrzywdziłem.... Jednak teraz już nigdy nie będziesz musiała mnie oglądać.... Zniknę z tego świata i tak będzie dla wszystkich najlepiej! Przepraszam Sami.. - rzekł, a wtedy zaczął kasłać krwią, zjawił się Eric, który go gdzieś zabrał, no masakra wszystko w przyspieszonym ale i zarazem zwolnionym tempie...
Później ten cały Jack pomógł mi się uspokoić w stajni i był bardzo miły swoją drogą. Pamiętałam go... zajmował się Pegazem! Niechętnie wróciłam na medyczny, gdy widok braci mnie zniechęcał do życia, bo bałam się że znowu będzie to samo albo i nawet będzie gorzej niż za dziecka.... Wszystko mnie bardzo bolało, gorączka mi nie ustępowała i czułam się jakby ktoś poobijał mi narządy wewnętrzne od środka.

< Eric? ;3 lip wiem ;c >

sobota, 28 października 2017

Od Erica cd. Samanthy

Było już bardzo późno... Nie wiem, która godzina miała pojawić się na zegarze, ponieważ ten nagle postanowił stanąć przez rozładowane baterię co nieco mnie rozzłościło, ale postanowiłem, że po nocach nie będę już biegał po korytarzach w poszukiwaniu baterii, bo ludzie też musieli wypocząć po tym męczącym dniu pełnym dla wszystkich wrażeń... No chociaż żyjemy w czasach jakie są to nie możemy tutaj narzekać na nudę! Codziennie coś się dzieje i codziennie coś musisz robić by nic się nie popsuło i żebyś mógł przeżyć kolejny dzień nie widząc zielonych pokrak zwanych zombie.
Męczyłem się właśnie z papierami walcząc przy tym też z zamykającymi się co chwilę oczami. Tia... Chciałbym pójść spać i przespać się do późnego popołudnia, lecz niestety było to niemożliwe i wręcz nie wykonalne! Musiałem zrobić określoną liczbę dokumentów dziennie i choć sam sobie szefowałem to po prostu nie potrafiłem sobie odpuścić... Wiecie miałem wbity do łba pewien plan działania, którego nie potrafiłem sobie od tak usunąć czy też zmienić. Co prawda miałem swoich zastępców, ale nie zamierzałem przemęczać Kiary i Rekara takimi sprawami. Boże mam trzydzieści cztery lata to chyba powinienem sam dawać radę nie? Jestem stary jak cholera... Brakuje mi jeszcze siwych kłaków i wąsa... Ja pierdziele o czym ja w ogóle myślę? Odchyliłem się bardziej na fotelu spoglądając na świat za oknem. Śnieg delikatnie prószył dodając zimie swojego uroku a lampy znajdujące się przy zasiekach jak zwykle pokazywały swoją siłę światła w tym wszystkim. Mam dosyć - pomyślałem ziewając. Przeciągnąłem się jeszcze niczym rasowy kocur i wyszedłem z gabinetu na korytarz, którym zacząłem kierować się w stronę pokoju. Moje ciche kroki roznosiły się echem po "tunelu" w którym szedłem. Byłem już blisko swojego pokoju aż tu nagle przez okno zobaczyłem jak jakiś cień nagle czmychnął do stajni. Zmarszczyłem na to wszystko jedynie swoje brwi jakbym chciał dostrzec lepiej sprawcę tego czynu. Z początku chciałem to olać, lecz przypominając sobie o tym, że ktoś kiedyś porwał moje, kochane konisko to szybko popędziłem na dół niemal zabijając się na schodach.
Kiedy postawiłem pierwszy krok na tym zimnym świecie wzdrygnąłem się niesłychanie, ale jakoś doczłapałem się do stajni gdzie na szczęście panowało przyjemne ciepło. Jak zwykle wszystkie końskie łby spojrzały na mnie z zainteresowaniem, lecz nie było ich teraz tak dużo, gdyż koniska sobie spały i tyle w temacie. Pogłaskałem lekko po łbie czepiające go się mnie Juranda, który z zadowolenia zarżał bardzo cicho oraz zmrużył oczy. Z chęcią po miziałbym go jeszcze przez kilka sekund, ale słysząc jakąś rozmowę dwóch ludzi bardzo powoli zacząłem skradać się w ich stronę.
Z początku nie rozumiałem kim są i o czym gadają, ale będąc coraz bliżej mogłem już rozpoznać głos Samanthy i jej brata Alana, który był najmłodszy z męskiej części rodzeństwa.
- Przepraszam Sami - usłyszałem tylko co było dodane na zakończenie ich rozmowy. Chciałem już się ujawnić, ale w tedy chłopakowi zebrało się na kaszel, który nie był taki zwyczajny, ponieważ na ziemi wylądowało wiele krwi! Młody nie mógł nad tym zapanować dlatego od razu do niego podbiegłem a przy mnie nie wiadomo skąd znalazł się Jack.
- Weź Samanthę na medyczny - wydałem mu tylko rozkaz po czym biorąc Alana na ręce pobiegłem z nim na medyczny gdzie szybko zajął się nim Edward, który dzięki Bogu nie poszedł spać! Jak się okazało dureń przestał leczyć się na serce co było bzdurą niesłychaną... No doktorek go tam ochrzanił, podał odpowiednie leki oraz popodpinał mu te śmieszne urządzenia by w razie czego mogło go o tym wszystkim to powiadomić. O dziwo nie dał go na prywatną tylko do jego siostry, która na szczęście już leżała na swoim łóżku. Jej najstarsi bracia nadal spali w najlepsze więc ja, Edward, Jack, Alan i Sami byliśmy jeszcze jedynymi osobami, które nie spały.
- Eric idź spać, bo poszczuję cię Kiarą i zobaczysz - mruknął na mnie doktorek pacając mnie niczym wredne kocisko w ramię.
- Tak, tak będę grzeczny daj mi godzinkę - przewróciłem zmęczonymi już oczami - Nie przeżywaj doktorku, bo będzie dobrze - dodałem jeszcze ze spokojem siadając na wolnym krześle, które wcześniej zajmował Alan, który obserwował teraz swoją siostrę ze zmartwieniem w oczach, ale wyglądał teraz na mniej żywego niż przedtem.

<Samantha? :3>

Od Tiji cd. Ruvika

Nie wiem czemu, ale kiedy leżałam w pokoju na swoim łóżku i gapiłam się w jakże interesujący sufit, pomyślałam nagle o Ruviku. Nie wiem czemu... Miałam jakieś takie złe przeczucia i to było takie nagłe. Dzień niedawno co się zaczął, a przynajmniej dla mnie bo byłam dzisiaj strasznym śpiochem i obudziłam się około godziny dwunastej... Była sobota więc cóż! Wstałam jakoś z łóżka, przeciągnęłam się ziewając przeciągle i spojrzałam zza okno, gdzie delikatnie prużył śnieg. Westchnęłam na to wszystko lekko i zjadłam sobie czekoladę na śniadanie, bo normalnego mi się nie chciało, po czym poszłam sprawdzić co  Ruvikiem. Nie wiem czemu tak się o niego bałam ale może to po prostu instynkt lekarski? Tak na pewno to musi być to!
Szłam spokojnie korytarzem, który wyścielał czerwony dywan, który swoją drogą mnie fascynował, gdyż miał nadal bardzo piękny i intensywny jak na te czasy kolor, gdyż inne kolory zwyczajnie wyblakły bardzo przez taki obrót wydarzeń na naszej planecie brakiem "konserwacji" przez ludzi, którzy niegdyś mieszkali w teraz opuszczonych domach. No ale dobra nie ważne... Bo zaczęłam gadać o jakiś bzdurach nie mających teraz żadnego sensu!
Kierowałam się do pokoju chłopaka, lecz gdy dotarłam na miejsce, to nikt mi nie otworzył, więc niepewnie chwyciłam za klamkę i sprawdziłam czy aby na pewno są zamknięte, i jak się okazało były one otwarte! Przełknęłam głośno ślinę, po czym lekko je pchnęłam i zobaczyłam Ruvika leżącego i zwiniętego w kołdrę. Zmartwiona tym wszystkim postanowiłam wejść do środka, bo nie wyglądał najlepiej... Dotknęłam jego czoła i poczułam się jest rozpalone, więc wyjęłam z szafy zapasowe koce, którymi go okryłam i były one na prawdę bardzo, bardzo grube!
Następnie poszłam szybko po leki do swojego pokoju, wzięłam jakieś jedzenie ze stołówki dla niego i wróciłam do pokoju, robiąc mu zimne okłady na czoło i podając leki przeciwgorączkowe.

< Ruvik? ;3 wiem słabe ;c >

Od Erica cd. Tamary

- Coś jeszcze? - westchnąłem do tego całego Tripa, który raczej nie wydawał się być wrogo do nas nastawiony, ale ostrożności nigdy nie za wiele jak to się mówi... Wiele razy przerabiałem już takich cwaniaczków co udawali miłych i posłusznych a na końcu wychodziło co innego... Zresztą Trupy nie mają z nami sojuszu więc po co mam mu niby zaufać? Żeby za pięć minut ktoś z jego ludzi strzelił mi z uśmieszkiem w łeb? No sorry, ale ja się na to kurwa nie piszę! Mam rodzinę, narzeczoną, dziecko i obóz, który mnie potrzebuje więc ze śmiercią nie mam zamiaru spotkać się przez jeszcze wiele, wiele lat.
- Raczej nie... Uważajcie na Demony, bo coś planują - odpowiedział mi z wielkim zakłopotaniem spoglądając na swojego doktorka, który rozgadał się w najlepsze z Edwardem pewnie o różnych sprawach medycznych chociaż w sumie ostatnio po nim mogę spodziewać się wszystkiego... No wiecie odkąd ma tą swoją narzeczoną to stał się bardzo niewyżyty i stwierdzam, że jak tak dalej pójdzie to zrobi sobie drugą córeczkę albo chłopczyka. Zresztą co ja tam będę wam opowiadał o jego prywatnych sprawach... Ma swoje życie i robi co chce! Nikt za nikogo podczas śmierci nie będzie odpowiadał przecież sami to powinniście wiedzieć.
- Emm... Dzięki... Ale my już pójdziemy... - mruknąłem dając doktorkowi gest by wreszcie odczepił się od swojego kumpla i do mnie dołączył - Radzę nie robić głupot, bo może się to dla was źle skończyć - dodałem jeszcze po czym opuściłem pomieszczenie i zacząłem udawać się wraz ze swoimi żołnierzami w stronę wyjścia ze stacji metra. Capiało tu wilgocią jak nie wiem i sam zastanawiałem się jak ci wszyscy ludzie potrafią spędzić tutaj swoje życie... No na przykład ja to bym nie wytrzymał w takim miejscu na pewno! Wracając jednak do tematu to gdy wyszliśmy wreszcie na cudną powierzchnie gdzie niemal zachłysnąłem się świeżym powietrzem, zobaczyliśmy na koniach Tamarę i Rekera, którzy czekali na nas z ogromną niecierpliwością.
- A wam gdzie tak śpieszno? - mruknął pod nosem Edward wsiadając na swojego konia rasy wielkopolskiej, który zadarł kilka razy głowę w górę jakby chciał pokazać swoją potęgę.
- Ty tam nie musiałeś siedzieć - fuknęła Tamara wzdrygając się nieco na to wszystko - Nigdy więcej siedzenia na medycznym u Trupów - dodała jeszcze mrucząc pod nosem po czym dała Desperadowi znak by ruszył i wraz ze swoim bratem ruszyła cwałem przed siebie.
- Dajcie im spokój... Chyba nikt by nie chciał trafić tam do nich więc ich zrozumcie - westchnąłem wskakując na grzbiet swojego karego wierzchowca. Nie wiem jakim cudem, ale musiałem poprawić strzemiona, które były za długie. Zabije tego co grzebał mi przy siodle - mruknąłem w myślach regulując głupie puśliska, które na szczęście były w dobrym stanie. Kiedy wszystko było już było dobrze ruszyliśmy w drogę powrotną do ratusza. Nie wiem jak to określić, ale pędząc tak na czele swojego obozu zaczynałem czuć się bardzo dziwnie... Zrobiło mi się bardzo zimno a wszystkie odgłosy były takie ciche i niezrozumiałe. Spojrzałem lekko przez ramię gdzie gdzie nikogo nie było! Co jest do cholery?! - krzyknąłem w myślach zatrzymując Diabla, który parsknął głośno oraz zaczął grzebać przednim kopytem w śniegu jakby coś tam zobaczył. Rozejrzałem się dookoła a gdy nikogo nie zobaczyłem postanowiłem zejść z wierzchowca, lecz kiedy moje nogi spotkały się tylko z zimnym śniegiem obudziłem się z rozbitym łbem na jakiejś polanie. Moja noga utknęła w strzemieniu przez co musiałem się bardzo wysilić by ją wyjąć. Czułem się strasznie... Wszystko mnie bolało i nie miałem prawie siły się ruszać. Spojrzałem kątem oka na Diabla, który szturchnął mnie swoim wielkim łbem w ramie w przepraszającym geście.
- Nic się nie stało mały - westchnąłem - Damy radę - dodałem jeszcze chociaż nie umiałem się teraz podnieść.

<Tamara? :3 Spadł w galopie xd Diablo przewlekł bardzo daleko xd>

Od Samanthy cd. Erica

Siedziałam sama w pokoju jak zwykle, by tylko nie pokazywać się braciom na oczy i właśnie wróciłam. Znowu się ze mnie śmiali, przez co oczywiście w domu się popłakałam że jestem inna niż wszyscy i jestem głupia. Rodzice byli w pracy, więc siedziałam na łóżku skulona i okryłam się kocem. Bracia robili sobie na dole jedzenie i nawet nie myślałam o tym by do nich zejść... Wiedziałam czym się to skończy... Czasem wywalali mi jedzenie, bo mnie tak nie cierpieli albo zabierali moją porcję przez co nie miałam co jeść i często głodowałam i bardziej płakałam. Często z głodu jadłam tylko kromkę chleba suchą i to było wszystko. 
Cały mój obiad... Tego dnia, kiedy usłyszałam że jak zwykle poszli do swoich pokoi, wyszłam cichaczem i zeszłam najciszej jak mogłam po schodach, a później poszłam do kuchni gdzie oczywiście nic mi nie zostawili, mimo iż rodzice zostawili obiad dla nas wszystkich, ale woleli mi nie dawać, bo uważali że jestem tylko chodzącym problemem. 
Z resztą sami nie jeden raz mówili że nie powinnam się była w ogóle urodzić, a jeśli już to powinnam umrzeć. Przykro mi było bardzo i czułam się nie kochana... Schudłam bardzo i było widać mi kości, lecz ubierałam się tak by nie było tego widać, by nie martwić rodziców dodatkowo. Wtedy myślałam że moja śmierć będzie najlepszym wyjściem, więc nawet się nie skarżyłam że chodziłam głodna. Niedawno się dowiedziałam że mój brat starszy, ale jeden z najmłodszych z grona facetów ma chore ciężko serce i pamiętam że tego dnia się o niego bardo martwiłam i mu współczułam, lecz kiedy się spytałam jak się czuję, on jak zwykle był do mnie agresywnie nastawiony i wyzwał mnie od głupich i wszystkiego co najgorsze, oraz że to nie mój interes, więc umilkłam i poszłam smutna do pokoju, gdzie się wtedy zamknęłam i popłakałam nieco po kołdrą. 
Kiedy byłam już w kuchni, od razu sięgnęłam ledwie do chlebaka i wzięłam z niego jedną malutką kromeczkę którą zaczęłam jeść wygłodniała. Było mi słabo i bardzo ciężko mi się oddychało, lecz miałam tak od dłuższego czasu więc co ignorowałam... Kiedy kończyłam jeść bardzo szybko kromkę chleba, nagle usłyszałam dźwięk przekręcanego zamka w drzwiach wejściowych, a następnie ujrzałam w w progu kuchni rodziców, którzy byli zdziwieni tym co robię.
Przyjechali wcześniej niż zwykle, więc dlatego mnie zauważyli, bo tak byli pewni że wszystko jem.
- Sami kochanie? Dlaczego jesz chleb, a nie obiadek? - dziwił się ojciec.
- Boo... Nie chciałam - skłamałam, a mama wzięła mnie na ręce, przez co niestety od razu zauważyła moją silną niedowagę.
- Boże ile Ty straciłaś na wadze! - powiedziała przestraszona i podwinęła mi bluzkę, przez co oboje zdębieli, bo naprawdę wyglądałam jak istny szkielet.
- Boże... - jęknął ojciec przerażony tym co widzi - Sami skarbie jak długo tak nic nie jesz? - spytał spokojnie, choć widziałam w jego oczach strach i zmartwienie.  
- Nie wiem.... - szepnęłam cicho w końcu ze smutkiem, a mama szybko zaczęła mi odgrzewać ciepły posiłek, dając całą swoją porcję mi. Zjadłam łapczywie i nawet nie gryzłam pokarmu, tylko go połykałam z głodu, a kiedy usłyszałam że bracia schodzą po schodach, od razu przestałam jeść i zaczęłam się trząść ze strachu. Później jak zwykle była kłótnia w którym rodzice skarcili braci, lecz w ramach zemsty następnego dnia zepchnęli mnie ze schodów, kiedy szłam korytarzem i cała prawie się połamałam i głośno płakałam z bólu... 
Spędziłam wtedy ponad miesiąc w szpitalu a później rehabilitacja, no i dostałam leki na serce, bo coś mi się tam uszkodziło w trakcie tego zepchnięcia, ale na szczęście dało się to wyleczyć, lecz kiedy wróciłam do domu to na sam widok braci płakałam i chowałam się za rodzicami spanikowana by nie robili mi już krzywdy,a jak ich nie było, to zamykam się w pokoju na klucz, żeby tylko do mnie nie weszli... 
Tak to właśnie było... Im więcej byłam w pustce i ciągle spalam, tym więcej miałam takich przykrych snów, przez co stwierdziłam że prawda i wspomnienia, które tak usilnie sobie starałam przypomnieć, bolały bardziej niż ich brak. Nagle poczułam że zaczęłam się budzić, więc otworzyłam oczy i w pierwszej chwili zobaczyłam sufit, a kiedy przekręciłam głowę, to obaczyłam że są przy mnie... O nie... Znowu chcą mnie prześladować? Dlaczego to musi się dziać? Dlaczego właśnie teraz? Niech dadzą mi spokój... Nie chcę już słyszeć tych bolesnych słów - pomyślałam zrozpaczona, a po policzku spłynęła mi gorąca łza. Wszyscy spali, więc jakoś odłączyłam sobie kroplówki, wstałam ledwie i poszłam do stajni by sprawdzić co z Pegazem.
Martwiłam się o swoje konisko, a poza tym tylko on się ze mnie nie wyśmiewał tylko akceptował. Kiedy zobaczyłam wtedy obok siebie swoich braci, to zaczęłam się bać że znowu muszę uciec, tyle że tym razem mogło znowu to się skończyć dla mnie tragicznie... Czy ja naprawdę chcę za dużo? Zawsze chciałam być tylko akceptowana i kochana przez rodzinę, lecz miałam wrażenie że to przeze mnie bracia mnie tak nienawidzą... Wszystko przez to że urodził się kolejny,głupi bachor, który zabrał im niby miłość rodziców.
Z resztą co ja będę dalej o tym mówić? Ja widziałam że rodzice wokoło nich skakali, lecz byli coraz bardziej wyczerpani tymi kłótniami i sprzeczkami, podczas gdy w pracy na pewno mieli ciężko i zawsze starali się nas dobre wychowywać i na braci też zwracał uwagę, więc na prawdę nie wiedziałam dlaczego mnie tak nie znoszą!
Jakoś doczłapałam się do stajni, gdzie znalazłam Pegaza w swoim boksie. Biedak dalej leżał wyczerpany na sianie, okryty derkami ciepłymi by nie marzł, a mi zrobiło się przykro. Otworzyłam drzwiczki boksu i weszłam cicho do środka, gdzie od razu uklękłam przy nim i zaczęłam go głaskać po głowie bardzo delikatnie.
- Pegaz... Mój dobry koniku... - szepnęłam bardzo cicho, na co słabo zarżał, lecz i tak wyglądał nieco lepiej niż jak ostatni raz go widziałam.


< Eric? ;3 czaisz się tam gdzieś? xddd Alana na medyczny szybko! xdd Reszta braci też przyczłapie? xdd >

Od Erica cd. Brajana

- Nie płacz maluchu - przytuliłem go mocno do siebie wiedząc, że hamowanie uczuć pogorszy tutaj tylko sprawę... Lepiej, żeby się wypłakał i wydusił wreszcie to z siebie niż męczyłby się z tym latami jak ja z niektórymi rzeczami, których teraz nie ma nikomu powiedzieć, gdyż nie chcę nikomu zawracać głowy... Kiara ma swoje życie, ojciec z matką wolę się teraz skupić na swoich wnukach niż na mnie co doskonale rozumiem, bo sam gdybym tyle nie żył pewnie chciałbym zobaczyć co z inną częścią rodziny... Zresztą nie jestem jedynym na tym marnym świecie więc muszę zacząć się jak zwykle przyzwyczajać, chociaż powinienem zrozumieć to już dawno.
- N-nie zostawiaj mnie - szepnął bardzo cicho wtulając się swoim drżącym ciałkiem w mój brzuch.
- Ciii... Nigdy cię nie zostawię... Obiecuję... - szepnąłem głaszcząc go uspokajająco po plecach - Jesteśmy rodziną kochanie, a rodziny się nie zostawia - dodałem poprawiając mu włoski, które były roztrzepane przez sen we wszystkie strony świata.
- R-rodziną? - zająknął się podnosząc na mnie swoje okrągłe jak pięć centów, zaszklone oczy, w których odbijała się niepewność, smutek i żal.
- Tak rodziną - zatwierdziłem ponownie swoje słowa - To bardzo skomplikowane, ale mam nadzieję, że zrozumiesz... To ja jestem twoim tatą a nie tamten... Nic o tobie nie wiedziałem mały... Ta suk... to znaczy twoja matka nic mi o tobie nie powiedziała! Gdybym coś wiedział to na pewno zabrałbym cię do swojego domu gdzie byłoby ci sto razy lepiej kochanie... Nie gniewaj się... Zaufaj mi teraz już będzie na pewno dobrze i nie dam cię nikomu skrzywdzić! A jak ktoś będzie miał jakiś problem to się ze mną policzy! Nie płacz już malutki - wytarłem ostatnie łzy z jego oczu oraz dałem mu do rączek jego misia, którego od razu do siebie przytulił - Damy radę... zaufaj mi - poczochrałem go jeszcze po włosach po czym pocałowałem go w głowę. Może ci co patrzyli z daleka nie powiedzieliby, że jestem jego ojcem... Inny kolor włosów i oczu, ale w charakterze dało się odnaleźć wiele wspólnych cech... Lubi czytać po mimo młodego wieku książki, dręczono go w szkole tak samo jak mnie... Eh... Oszukane kurwy, które nie wiem w jaki sposób robią se ze mną dziecko i nic mi nigdy suki nie mówią... Ja nawet nie wiem kiedy to było! Schlała mnie pewnie jakaś dziwka dodając mi czegoś do drinka... Cholera jasna by to wszystko strzeliła...

<Brajan? :3 Krótkie, ale jest xd Szok? xd>

wtorek, 24 października 2017

Od Miki cd. Hiro

Miałam wrócić do obozu, lecz coś mnie tknęło, abym jeszcze pobiegała. Nie przepadam za samotnością, lecz człowiek czasami jej potrzebuje, zwłaszcza gdy musi pomyśleć.
Obiecałam sobie, że nie będę nawiązywać nowych znajomości. Wiem jak to jest gdy się straci przyjaciół, rodzinę, wiem jak człowiek wtedy cierpi. A niewiadomo co ciebie czeka w dzisiejszych czasach, gdzie pełno jest zombie, czy innych stworzeń, które chcą Ciebie zabić.
Lecz nieznajomy zaintrygował mnie, oraz spojrzenie jego szarych oczu. Patrząc w nie, czułam jakbym była w innych czasach, i przemknęło przeze mnie uczucie, że jestem bezpieczna. A nie powinnam się tak czuć, już nigdy nie będę bezpieczna, ani ja, ani nikt inny.
Byłam niedaleko mojego obozu. Jeszcze kawałek i będę u siebie, lecz moją uwagę przykuł dość sporych rozmiarów budynek. Jak większość budynków w tych czasach, był zniszczony i nieciekawy, ale mimo tego, podeszłam do niego. Tynk odchodził od ścian, a wielkie drewniane drzwi były uchylone, popchnęłam je delikatnie, a one zaskrzypiały. Kuszę, którą trzymałam w dłoni, skierowałam na wejście do pomieszczenia. Delikatnie weszłam do środka, a drewniana podłoga zaskrzypiała, powiadamiając o mojej obecności. Myślałam że zaraz do mnie ktoś, lub coś doskoczy, ale na szczęście budynek był pusty.
Poruszałam się powoli, i -starałam się- cicho stąpać po skrzypiących deskach. Na parterze nic ciekawego nie było, porozrzucane stoły i krzesła, na które tylko zerknęłam, po czym utkwiłam wzrok w schody prowadzące na piętro. Podeszłam do nich, i dotknęłam delitaknie poręczy. Była zakurzona. Widać że nikt tu nie zagląda.- pomyślałam, po czym stanęłam na pierwszym stopniu. Nieprzyjemne skrzypnięcie, kolejne kroki i kolejne skrzypnięcia.
Gdy już znalazłam się na piętrze, rozejrzałam się. To co zobaczyłam, spowodowało że uśmiechnęłam się w duchu.
Natrafiłam na bibliotekę. Fakt, były porozrzucane książki, ale jednak to coś. Niegdyś uwielbiałam czytać, ale przez wojnę, i wybuch przestałam, nie miałam ochoty wracać do dawnej siebie, odzwyczaiłam się od lektur.
Podeszłam do najbliższego regału z książkami, i opuszkami palców przejechałam po niektórych okładkach poniszczonych już książek. Zatrzymałam się przy Pismie Świętym, które wzięłam do ręki, a kuszę odłożyłam na pobliski pusty regał.
Księga była granatowa i miała sztywną oprawę. Na stronie tytułowej, napis miał poblakły niby złoty napis, otworzyłam delikatnie Pismo, na byle jakiej stronie. ''O cokolwiek prosić będziecie w imię moje, to uczynię, aby Ojciec był otoczony chwałą w Synu. O cokolwiek prosić mnie będziecie w imię moje, Ja to spełnię'' - przeczytałam w myślach, i odrazu pojawiły mi się łzy w oczach. Ja Ciebie prosiłam tyle razy, abym umarła, abym nie musiała cierpieć na tym świecie. Czemu mnie nie wysłuchałeś? Czemu każesz mi żyć w tym piekle? - Pomyślałam, po czym usiadłam na podłogę i rozpłakałam się
***

Kierowałam się już w stronę obozu. Nie miałam siły aby biegać, nie jadłam od kilku dobrych dni. Miałam jedzenie, ale nie miałam apetytu. Ściśnięty żołądek mi nie pozwala, abym sie pożywiła, choć organizm od kilku godzin zaczyna protestować. I tak było tym razem. Zaczynało mi się robić ciemno przed oczami, więc skręciłam w jakąś boczną uliczkę i usiadłam przy ścianie. Wolałam zemdleć tu, niż gdzieś na widoku, choć i tak to miejsce nie gwarantowało, że mnie nikt nie znajdie.
Dotknęłam ręką plecaka, w którym miałam Pismo Święte. Proszę, daj mi chociaż siłę dojść do obozu. - Mruknęłam do siebie, po czym wstałam. Było chyba lepiej, było mi słabo, ale doszłabym do obozu. Doszłabym, gdyby nie cała chmara zombie, która zbliżała się w moją stronę. Szybko ożywiłam się, czułam, jak moje serce bije szybciej. Adrenalina szybko działała.
Czy się bałam? Tak. Zawsze w takich momentach się boję, ale trzeba sobie jakoś radzić.
Chwyciłam mocniej kuszę, i strzeliłam perfekcyjnie parę razy w stronę zombie, przy okazji robiąc uniki, przed cuchnącymi nieumarłymi, które były coraz bliżej mnie.
Może dałabym sobie rady, gdyby nagle ktoś głośno nie gwizdnął. Odwróciłam się w stronę postaci, lecz zaraz musiałam zrobić unik, aby nie znaleźć się w łapskach ohydnych mutacji.
Niestety przy tym upuściłam kuszę, a sama poleciałam na ziemię, uderzając głową o ścianę budynku. Zrobiło mi się ciemno przed oczami. Nie straciłam kontaktu ze świadomością, ale to mnie zamroczyło. Słyszałam jak nieznajomy coś krzyczał, po czym zaczął rozprawiać się z każdym zombie po kolei.
Dudniło mi w głowie, modliłam sie tylko aby nie zasłabnąć. Odwróciłam powoli głowę w drugą stronę. Zombie powoli zbliżały się w moją stronę. Próbowałam wstać, i spróbować walczyć, lecz pomiędzy mną a nieumarłymi stanął nieznajomy i szybko się z nimi rozprawił, po czym odwrócił się w moją stronę. Pomógł mi wstać, a ja nadal ledwo trzymałam się na nogach.
-...ratowania życia życia ciamajd to moja specjalność, sama wcześniej widziałaś. A Ty? Jak się nazywasz?
Spojrzałam mu w oczy. To ten, którego dziś zaatakowałam, lecz miał zupełnie inny wyraz oczy niż przedtem. Taki zimny, lodowaty, mówiący 'Nie przepuszcze nikogo do prawdziwego siebie''. Odebrałam w końcu od niego kuszę.
-Poradziłabym sobie, gdybyś Ty nie wtrącił się.-Odwróciłam się do niego plecami, biorąc przy okazji swój plecak.
-Właśnie widzę, jakbyś sobie poradziła. I nie musisz dziękować za pomoc.-Usłyszałam w jego głosie lekką irytacje.
Chciałam już iść, oddalić się od niego, lecz po zrobieniu kilku kroków, zakręciło mi się w głowie, i musiałam się oprzeć o ścianę, aby nie upaść. Zamknęłam oczy, czułam, że głowa mi pulsuje.
-Nic ci nie jest?- Usłyszałam za sobą głos mężczyzny. Otworzyłam oczy. Było trochę lepiej, więc stanęłam o własnych siłach.
-Nic, ja już muszę iść. -Ruszyłam, nie odwracając się za siebie.
Skierowałam sie w stronę obozu, wychodząc z uliczki, gdzie leżały szczątki gnijących zombie.
Szłam nie pewnie, w głowie mi szumiało przeraźliwie, a ja nic nie mogłam zrobić. Jak dojde do obozu, koniecznie muszę coś zjeść - obiecałam sobie w duchu, i starałam się iść pewnie, choć nie za bardzo mi to wychodziło. Z każdym krokiem, coraz gorzej się czułam, każdy następny krok kosztował mnie sporym wysiłkiem.
W ułamku sekundy przed oczami pojawił mi się czarny obraz, a nogi zrobiły mi sie jak z waty, powodując upadek.

<Hiro? >

piątek, 20 października 2017

Zmiany + Event

Jak idzie zauważyć punkty nie są już przyznawane waszym postacią co niedzielę, lecz w podsumowaniu miesiąca! Mam nadzieję, że nie będzie to wam jakoś przeszkadzać, gdyż w ten sposób wasza postać w jeden miesiąc może podnieść się o kilka rang w górę (oczywiście jeśli będziecie aktywni). Dodatkowo wyrzucanie z bloga postaci nieaktywnych będzie odbywać się co kilka miesięcy więc radzę pilnować terminów opowiadań :)
Przejdźmy zatem do Eventu, którego nie było już od... bardzo, bardzo dawna! Nie gadając wiele zacznijmy wyjaśniać o co w nim chodzi.
Event będzie trwał od dzisiaj, czyli 20 października 2018 roku do 20 listopada tego samego roku. Wydarzenie będzie polegać na napisaniu opowiadania na wybrany temat, który będzie podany poniżej. Każde opowiadanie musi zawierać minimalnie 300 słów! Wasze wypociny będą nagradzane 200 punktami, lecz jeśli opowiadanie nie będzie miało najmniejszego sensu ich niestety nie otrzymacie. Pamiętajcie, że liczy się tu jedynie dobra zabawa a nie rywalizacja kto lepiej i w ilu słowach co napisze. Hm... Skoro wszystko wyjaśnione zapraszam do wybierania tematów!

Samotność
Razem ze swoimi przyjaciółmi dostaliście polecenie od przywódcy by dostać się do obozu, z którym posiadacie sojusz. Niestety podczas nocnej wędrówki zostaliście zmuszeni przenocować w opuszczonym bloku mieszkalnym. Jeden z was miał prowadzić pierwszą wartę a ty byłeś następny. Postanowiłeś zasnąć, lecz podczas twojej drzemki obudził cię hałas, ale po tym jak otworzyłeś oczy zorientowałeś się, że jesteś tutaj już sam. Co było dalej? Przyjaciele zostali porwani czy zostawili cię na pastwę losu? Wróciłeś do obozu czy kontynuowałeś podróż? Jaka była twoja pierwsza myśl?

Porwanie
Dookoła ciebie znajdują się tylko zaspy śniegu, który swoją drogą przyjemnie skrzypi ci pod nogami. Idziesz przed siebie w znanym ci doskonale kierunku aż tu nagle bum! Zostajesz uderzony w tył głowy i tracisz przytomność. Nie masz pojęcia gdzie się znajdujesz... Czujesz tylko, że siedzisz na niewygodnym krześle oraz grube liny wżynające się w skórę. Na oczach zawiązaną masz czarną opaskę uniemożliwiającą ci zobaczenie całego pomieszczenia. Bez dwóch zdań capi tutaj stęchlizną a gdzieś w pobliżu ujadają wściekłe psy. Co było dalej? Jakie towarzyszą ci emocje? Kto cię porwał? Wrócisz do obozu cały i zdrowy?

Dziecko
Zwiady to jedno z najgorszych i jednocześnie najlepszych zajęć podczas zimy. Najgorsze, bo marzniesz w praktycznie -40 stopniach celcjusza, a najlepsze, ponieważ można nieco odżyć od widzianych codziennie twarzy. Miałeś zamiar już wracać do siebie aż tu nagle do twoich uszu doszedł odgłos charczących, zielonych pokrak. Twoje zmysły szybko się wyostrzyły i zaciekawiony tym co się dzieje, cichym krokiem udałeś się w stronę tego, całego hałasu. Jak się okazało chmara 20 pokrak próbowała dobrać się do jakiegoś dziecka w wieku 10 lat. Co zrobiłeś? Uciekłeś? Ocaliłeś małolata? A może zostawiłeś go na pastwę losu?

Formuła: Od .... Event (nazwa opowiadania)

sobota, 14 października 2017

Od Ruvika cd. Tiji

Minęło kilka dni podczas, których zacząłem czuć się jakoś dziwnie... Odczuwałem więcej smutku oraz moje mięśnie niemal bolały jakby rozrywały je jakieś dzikie zwierzęta. Z początku podejrzewałem, że może być to grypa, ale nie miałem żadnej gorączki ani nic z tych rzeczy... Pewnie normalny człowiek poszedłby do lekarza czy tam na medyczny i poprosił, żeby go zbadano, ale ja nie zamierzałem nawet tam postawić swojej stopy! Tak wiem oni są dobrzy i mają ciężką pracę by użerać się z pacjentami, ale ja po prostu po tym wszystkim nie potrafię normalnie się tam zachowywać. Zbyt dużo igieł i różnych leków znajduje się w tamtym pomieszczeniu co wywołuje u mnie tylko niepotrzebne wspomnienia, po których dostaję gęsiej skórki. Jesteś idiotą Ruvik - mruknąłem w myślach przekręcając się na drugi bok gdzie zacząłem wpatrywać się w krzesło, na które przełożyłem swoją peleryną wraz z cukierkami od białowłosej. Nie tknąłem ani jednego... Nie miałem sił... Pewnie nawet mi to przez gardło by mi to nie przeszło...
Odkąd zostałem sam czułem się tutaj niczym intruz, który temu miejscu nie jest potrzebny w żadnym stopniu. Żadnej rodziny, przyjaciół, może tylko kilku kolegów z fachu, ale oni mają mnie zapewne gdzieś... Jestem tylko ważny jako dowódca na misji a tak to wolą spędzać czas ze swoimi dziećmi, żonami czy też narzeczonymi.
- Czas się ruszyć - pomyślałem z westchnięciem wstając z ogromnym trudem z łóżka, które pod moim ciężarem ciała zaskrzeczało nieprzyjemnie dla ucha. Zaciskając zęby by nie krzyknąć z bólu, doczłapałem się do łazienki gdzie zrzuciłem z siebie piżamę oraz zabrałem gorący prysznic. Pierwsze dni zimy były dla mnie bardzo przyjemne i zaskakujące, lecz teraz chciałbym z powrotem gorące lato, gdzie ledwo można było dychać, ale według mnie było to o wiele lepsze niż zamarzanie co pięć minut. Po kąpieli wróciłem od razu do wyrka, zakopując się w ciepłej kołdrze. Mało mnie to obchodziło cz zjem dzisiaj obiad czy nie... Na śniadaniu nie pojawiałem się od wczoraj i nikt na to nie zareagował więc pewnie i będzie im to wisieć i powiewać jak dzisiaj nie przyjdę też na stołówkę. Jasna cholera jak tu zimno - pomyślałem sobie kuląc się nieco by bardziej się ogrzać, ale to mało pomogło dlatego by przestać o tym myśleć, zacząłem wpatrywać się w widoki za oknem. Śnieżyca ustała więc na zewnątrz bawiły się tylko dzieci, którym pewnie nosy niemal odpadały z zimna, ale nie miały zamiaru wracać do nudnych mieszkań, w których nie mogły się wyszaleć. Nie wiedząc co o tym wszystkim mam sądzić, westchnąłem jedynie głośno przymykając zmęczone oczy.
Miałem już powoli dosyć... Zbyt dużo bólu... Zbyt dużo samotności... Czułem się jak przedmiot... Jak zbędna figurka na półce... Czym sobie zasłużyłem na takie traktowanie? Już lepiej byłoby umrzeć będą zakatowanym na śmierć... Robiło się coraz bardziej zimno dlatego zamknąłem swoje oczy już całkiem i liczyłem na spokojny sen.

<Tija? :3>

piątek, 13 października 2017

Od Rosemary cd Nick'a

Propozycja Nick'a zdecydowanie była dla mnie zaskoczeniem. Chciał zabrać mnie do swojego obozu, ale teraz nie o tym. Poprosił byśmy wrócili na miejsce nieprzyjemnego zdażenia. Nie byłam co do tego przekonana tym bardziej, że oboje nie mieliśmy broni, a typ który "poluje" na ludzi zdecydowanie ma pełne uzbrojenie.
- Moglibyśmy wrócić po twoje rzeczy, ale teraz jesteśmy jak kaczki na odstrzał, lepiej będzie jeśli pójdziemy do mnie i zaopatrzymy się w potrzebną broń. Co ty na to? - zapytałam
Chłopak chwilę się zastanowił nim coś z siebie wydusił
- Zależy mi na czasie - powiedział
Jednak szybko mu przerwałam mówiąc
- Mój dom jest nie daleko i mam dobrą broń, przy okazji mogli byśmy coś zjeść przed podróżą do twojego obozu
Po chwili namysłu mężczyzna się zgodził. Szliśmy w milczeniu co jakiś czas robiąc postoje, Klif szedł krok w krok za nami. W pewnym momencie chłopak przerwał ciszę...
- Tak w ogóle to jestem Nick, wybacz że wcześniej się nie przedstawiłem ale zupełnie wyleciało mi to z głowy
- Mnie też, jestem Rosemary, w skrócie Rose...
Droga do mojego mieszkania wiodła przez las, mój dom był oddalony od pałacu aniołów dlatego Nick pytał czy napewno dobrze idziemy. Drzewa trzeszczały od zimna i wiatru. Gdy byliśmy niedaleko zaczął padać śnieg. Doszliśmy do zrujnowanej kamienicy, której jedno z mieszkań nazywałam domem. Przemoczeni weszliśmy do środka. Było w miarę czysto, a co najważniejsze ciepło. Klif uwalił się szczęśliwy na dywanie. Zjedliśmy przemoczone okrycie wierzchnie. Nick rozłożył swoje rzeczy by przeschnęły. Poprosiłam go by chwilę poczekał, a ja udałam się do łazienki by się przebrać we własne ubrania. Gdy wróciłam do głównego pokoju przeszłam na część kuchenną. Podałam Nick'owi puszkę z niby mięsnym podrobem i miskę by wyłożył żarcie dla psa, a sama zjadłam się przygotowaniem posiłku dla nas. Długoterminowe jedzenie w którego skład wchodziła gęsta grochówka na boczku nie smakowało aż tak źle. Gdy zebraliśmy siły zajęliśmy się naszym uzbrojeniem. Zaoferowałam Nick'owi niezbędne rzeczy, dla siebie wzięłam swoją kuszę, pistolet, parę scyzoryków, nie zapomniałam o kamizelce kuloodpornej. Ubrałam się ciepło i byłam gotowa do podróży, Nick chyba też. Wziełam dwie butelki i napełniłam je wodą zdatną do picia. Jedną butelkę podałam chłopakowi a drugą włożyłam do swojego plecaka.
- Nadal chcesz wracać po swoje rzeczy? - zapytałam nim wyszliśmy

Nick? czy nie będzie to tylko strata czasu? btw. wybacz, że opo takie krótkie, ale nie miałam pomysłu na spotkanie z przemytnikami xddd

czwartek, 12 października 2017

Od Nick'a cd. Rosemary

Myślałem, że zginę, jednak było zupełnie inaczej. Leżałem w wygodnym łóżku, z prowizorycznie opatrzonymi ranami, wraz z Klifem, któremu raczej nic się nie stało, ale przezorny zawsze ubezpieczony i warto sprawdzić, czy wszystko w porządku. W końcu stracił na chwilę przytomność, a to dla psa coś bardzo poważnego. Byłem wdzięczny dziewczynie, że tak po prostu zajęła się mną. Niby nie ufa się obcym, ale żeby takim? Taka dziewczyna to skarb! Starałem się podnieść do pół siadu, jednak po prostu nie mogłem. Cały mój tors był opuchnięty i cudem by było, gdybym czegoś nie złamał, jednak złamanie to pół biedy, zrośnie się i będzie dobrze. Gorzej z pęknięciem jakiegoś narządu, dostałbym krwotoku i umarł.
Spojrzałem w sufit i na chwilę zamknąłem oczy, gdyż właśnie uderzyła we mnie fala bólu. Wyciągnąłem zdrową rękę w stronę, gdzie leżał Klif, a ten od razu przysunął się do niej, tak by go trochę podrapać. Nie wyglądało na to, że coś mu się stało, nie chciałem nawet o tym myśleć. Wyprostowałem nogi i lekko przesunąłem się w bok, tak by zobaczyć najbliższe otoczenie. Szukałem mojego plecaka. Miałem tam trochę wody utlenionej, bandaże, plastry i wszystko, co teraz było mi potrzebne. Na szczęście nie leżał daleko, ale sięgnięcie po niego i tak zadało mi na tyle bólu, że aż zajęczałem. Dziewczyna gdzieś poszła, więc spokojnie mogłem zając się sobą. Całe okolice żeber bolały mnie tak bardzo, że najchętniej bym je sobie wyrwał. Szybko zerwałem się i starałem się podnieść do pozycji siedzącej. Głośno syknąłem, jednak udało się. Przy okazji Klif wystraszył się tego odgłosu i zeskoczył z łóżka, dając mi więcej miejsca i pomógł mi wyjmować większe rzeczy z głębi plecaka. Zdrową ręką zdjąłem sobie koszulkę i spojrzałem na siebie. Byłem cały siny i wyglądałem, jakbym po tym spotkaniu przytył kilkadziesiąt kilo. Delikatnie owinąłem się bandażem, pod końce mocno ściskając, by wszystko trzymało się, jak należy. Spojrzałem na moje ramię i dotknąłem moją szyję, to już było zrobione, jednak wolałem zrobić to po swojemu, a przy okazji odkazić. Teraz tym bardziej nie chciałem zarazić się jakimś wirusem. Lekko odwinąłem obie szmaty i położyłem je obok mnie na łóżku. Zamknąłem oczy i zacisnąłem zęby, po czym policzyłem do trzech i chlusnąłem sobie na ranę wodę utlenioną. Ból był tak okropny, że chciało mi się aż krzyczeć, jednak jakoś przeżyłem. Już zupełnie zapomniałem o żebrach, gdy powtarzałem tę czynność z raną na szyi.
Zmęczony i jakby pozbawiony życia, osunąłem się na poduszkę i chwilę, leżałem nieruchomo. Poczekałem, aż położy się obok mnie Klif, po czym z tego wszystkiego zasnąłem.

Nawet nie wiem, ile spałem, pomimo że okno było zaraz obok mnie, jakoś nie zwróciłem przedtem uwagi czy świeci słońce, czy nie. Wszystko nadal mnie bolało, jednak teraz ból był do przeżycia, dałem radę wstać, bez energicznego zrywania się, więc był jakiś postęp. Spojrzałem na psa, jeszcze spał, jednak na jego głowie zauważyłem dziwne uwypuklenie. Dotknąłem je, na co Klif d razu obudził się. Dokładnie przyglądałem się ranie, skóra była lekko przecięta, jednak oprócz tego chyba wszystko było w porządku. Nawet nie rzygał, więc raczej wszystko jest w porządku.
-To tylko guz..-powiedziałem do psa, a ten tylko pomachał ogonem, uspokoiło mnie to. Reagował tak jak zawsze, miły, grzeczny, posłuszny Klif.
Wziąłem koszulkę z szafki i szybko ją ubrałem, dopiero teraz poczułem, jak tu jest zimno i automatycznie przytuliłem się do psiaka, który zawsze i wszędzie chętnie lub mniej udzielał mi swojego ciepła. Podniosłem też z ziemi resztę moich ubrań i wszystko, co potrzebowałem, ubrałem na siebie, po czym poszedłem do czegoś na wzór.. Salonu. Był tam pokiereszowany telewizor, więc raczej tak. Rozejrzałem się i zobaczyłem śpiącą pod ścianą dziewczynę. Powolnym krokiem podszedłem do niej, może nic nie było mi w nogi, ale ogólny wszechobecny ból znacznie mnie spowalniał. Już chciałem poszturchać ją butem, jednak uznałem, że byłoby to trochę nie na miejscu. Lekko pochyliłem się i potrząsłem nią parę razy. Ku mojemu zdziwieniu nagle wystrzeliła w górę, że aż przestraszyłem się czy nie chce mi czegoś zrobić. Na szczęście tylko stanęła i opierała się o ścianę.
-Dzięki..-mruknąłem, uśmiechając się- Mam nadzieję, że nie miałabyś nic przeciwko temu, jakbyśmy jeszcze chwilę pobyli razem?
Dziewczyna popatrzyła na mnie z politowaniem i w sumie nie dziwię się jej, byłem cały poobwijany w bandaże, no po prostu wyglądałem bosko! Przynajmniej twarz maiłem w miarę normalną, jedynie ten krzywy nos.. Ale to już z innego zdarzenia.
-No nie widzę innego wyjścia..-powiedziała, uważnie przyglądając się mi. Od razu zauważyła, że nie mam już jej opatrunków. Byłem w samym podkoszulku, a na tym miałem rozpiętą kurtę, więc widziała praktycznie wszystko, co udało się zrobić.
-Skąd miałeś to wszystko?-Zapytała podejrzliwie.
-Z mojego plecaka.. Jestem medykiem, z przemytników, byłem na standardowej drodze..- wyjaśniłem.
-Jakich przemytników? I jakiej drodze?
-Taka grupa ludzi, nie wszyscy to medycy, ale większość. Nie słyszałaś nic?-dziewczyna tylko przecząco kiwnęła głową- A droga no to.. Wyznaczona trasa, obszar, przez który idę i mam szukać jakichś leków, bandaży itd. mogę też pomagać innym, co raczej zdarza się rzadko, bo nie wiem czemu, ale zazwyczaj każdy chce mnie zabić!
Dziewczyna w milczeniu tylko pokiwała głową.
-Ehh.. Jak mam być szczery, to wolałbym stąd iść.. Nie wiadomo czy ktoś tu nie przyjdzie..-powiedziałem, po czym zacząłem iść w stronę pokoju, w którym spałem, po plecak. Szybko zagarnąłem do niego wszystkie rzeczy i zamknąłem, oszacowując, czego nie mam.
-A niech to! Nie mam noży!-Warknąłem sam do siebie. Wolałbym je odzyskać. Bardzo je lubiłem, był to prezent od Rekera. Zarzuciłem plecak na ramię i zapiąłem kurtkę.
-Jak chcesz, możemy iść do mojej bazy..-zaproponowałem- Jest dość daleko, ale raczej damy radę..-dodałem, uśmiechając się i drapiąc za uchem Klifa. Nie chciałem wyjść na zrzędę, ale plecak strasznie mi przeszkadzał we wszystkim, przez co, gdy tylko stałem, zdejmowałem go.
-Aha i jak mielibyśmy już wychodzić, to możemy podejść do tamtego miejsca? Zgubiłem parę cennych rzeczy, może tam są?

<Rosemary?> 

Od Rosemary cd Nick'a

Przebudziłam się czując przeszywające mnie zimno. Rozejrzałam się po obiekcie, w którym się znajdowałam. Pomieszczenie było mroczne, wszędzie kurz, pajęczyny, okna popękane, miejscami do środka wpadywał śnieg wiedziony przez wiatr. Spróbowałam dokonać w mojej głowie retrospekcji z wczorajszego dnia. Potarłam się po karku i od razu poczułam olbrzymi ból. Zaczęłam biegać po pokoju w poszukiwaniu lustra. Przetarłam je rękawem by cośkilwiek dojrzeć. Miałam płytką ranę ciętą na szyi. Nagle zaczęło mi się wszystko przypominać. Obejrzałam swoje oziębłe ciało czy nie mam innych obrażeń. Nagle jak od strzała zaczęły przypominać mi się wczorajsze zdarzenia i opanceżony typek, który chciał mnie zabić.
Bez chwili zastanowienia postanowiłam, że muszę go znaleźć jednak nie mogę iść bez uzbrojenia. Muszę wrócić do domu... Tylko... Gdzie ja jestem?! Dzielnica w ogóle nie przypominała mojej.. Nie miałam pojęcia w którą stronę iść. Stanęłam na środku i dałam się uwieść wiatru. Szłam tam gdzie mnie prowadził. Nagle usłyszałam huki strzału. Normalny człowiek by się wycofał, ale ja martwiłam się że od tych strzałów ktoś ginął, a sumienie nie dałoby mi żyć gdybym przeszła wtedy obojętnie. Przypomniałam sobie o pistolecie przy bucie. Natychmiast go wyciągnęłam, niby nie wielki, ale jaką ma moc! Zaczęłam biec w stronę "szarpaniny". Zobaczyłam cierpiącego mężczyznę przykutego do ściany i zamaskowanego typa z wczoraj. Natychmiast wycelowałam w napastnika, który spłoszył się i uciekł. Byłam w szoku, że nie próbował się bronić... A może to nie stało się bez powodu? Może taki był jego plan? Mniejsza! Trzeba pomóc rannemu.
Podbiegłam do mężczyzny i chciałam podtrzymać go przy przytomności. Mowiłam do niego, kazałam mu sobie pomóc, gdy próbowałam go podnieść z ziemi, starał się jak mógł. W jak najszybszym czasie zbada)am wzrokowo okolicę, było "czysto". Weszliśmy do jednego z budynków i posadziłam mężczyznę na jednym z krzeseł. Nagle coś zaczeło udeżać w drzwi, było też słychać sporadyczne drapanie. Wycelowałam w drzwi, ale usłyszałam szczeknięcie. Ostrożnie wyjrzałam za okno. Zdecydowanie był to pies.. Sam pies... Gdzie twój pan molosie? Zaczęłam się zastanawiać. Zapomniałam, że przecież nie jestem sama. Gdy pies zaczał skamleć (byłam świadoma że na dworze panuje jeszcze bardziej minusowa temperatura niż wewnątrz budynku) uchyliłam lekko drzwi, a ten wparował do budynku i od razu podbiegł do chłopaka. Powąchał go i obejrzał poczym warcząc zaczął iść w moim kierunku gdy chciałam podejść do rannego mężczyzny. Odruchowo zrobiłam krok w tył.
- Uspokuj się piesku, przecież nic nie robię -okazałam mu swoje ręce, ale na marne bo nie przestawał nabierać nagle było można usłyszeć głośne
- Klif! Powinieneś być wdzięczny... - chłopak się ocknął i ledwio ledwo wydusił to z siebie, a pies natychmiastowo zmienił swoje podejście merdając ogonem podszedł do mnie, byłam w wielkim szoku.
Zastanawiałam się czy psu coś nie odjebie gdy będę probowała podejść bliżej jego właściciela, ale zachowywał się w miarę normalnie. Zaczęłam szukać apteczki po pokojach i z rezultatem. Postanowiłam opatrzeć rany mężczyzny po czym położyłam go do łóżka. Pies od razu wskoczył na łóżko i położył się na nogach swojego pana. Zobaczyłam czy na zewnątrz jest bezpiecznie... Ani żywej duszy po za nami.. Puki co nie jest źle. Sprawdziłam czy jest tu bieżąca woda chciałam omyć swoje rany. Gdy poczułam przyjemne ciepło na mojej twarzy wymalował się uśmiech. Nie dość że jest tu woda to jeszcze jest ciepła! Zauważyłam przysłonięty płachtą prysznic i postanowiłam się obmyć. Po ciepłym prysznicu znalazłam w szafie trochę za duże ale o wiele mniej uszkodzone niż moje, ubrania które sprawnie na siebie założyłam. Ubrałam buty i kurtkę, bo pogoda bywa tak zdradliwa że nie wiesz czy przy następnym podmuchu "wietrzyku" nie polecą szyby z okien... Oprócz pistoletu miałam przy sobie nóż. Postanowiłam, że stanę na straży, ale moje zmęczenie wzięło górę, już po dwóch godzinach przysnęło mi się na siedząco pod scianą...
Nagle poczułam lekkie wstrząśnięcie i zaczęłam się przebudzać. Szybko wstanęłam na równe nogi przypominając sobie o sytuacji w której się znajdywałam nim zmożył mnie sen. Na moje szczęście (być może, gorzej jak pomoc temu facetowi była nietrafna) był to koleś którego "uratowałam". Sporzał na mnie i powiedział...

Nick?

środa, 11 października 2017

Od Alice'a CD Daisy

Usłyszawszy umowny sygnał, zsunąłem się lekko z gałęzi. Starałem się kontrolować mój "lot", ale widząc szybko zbliżającą się w moim kierunku ziemię, zdążyłem tylko pomyśleć: Ups... - ah, te słynne ostatnie słowa... - po czym wylądowałem w stercie na wpół przegniłych liści wymieszanych ze śniegiem. Gdyby nie moja szczupła sylwetka, jak nic narobiłbym rabanu, a tak to wylądowałem niemalże bezszelestnie, jak kot. Fakt faktem, że byłby ze mnie kot wybitnie niezgrabny, ale mój skok - czy też raczej lądowanie - życia usłyszał tylko jeden ze snujących się pod drzewem zombiaków. Rozpromieniłem się więc jak dynia w Halloween, niezwykle ucieszony tym, jaki to ja zgrabny nie jestem, kiedy w końcu do mojego zadowolonego z siebie umysłu przebiła się jedna ulotna myśl. Ukłuła mnie jak igła i zniknęła, ale zanim to nastąpiło zorientowałem się, że pochodzi z czegoś, co zwie się instynktem samozachowawczym, a co u mnie prawdopodobnie zlokalizowane było w okolicach wątroby. Był to pewien istotny fakt - stoję jak ten kołek w miejscu, może nie dłużej niż parę sekund, ale jednak zawsze właśnie te kilka sekund może przesądzić o moim dalszym losie. Uznając więc, że najlepiej będzie pójść przodem i ukryć się w jakimś miejscu, uprzednio je sprawdzając, aby Daisy mogła bezpiecznie dołączyć, puściłem się biegiem przed siebie. Raczej słaby był ze mnie sprinter, ale napędzany adrenaliną organizm był w stanie ten fakt w tej chwili zignorować. Długo się nie zastanawiając, dopadłem do jakiejś alejki, która na pierwszy rzut oka wydawała się pusta. Nie zatrzymując się, przeanalizowałem szybko wszystkie za i przeciw. Alejka była otwarta z obu stron, jednak przy dalszym końcu znajdował się spory, wywrócony na bok, zielony kontener. Mur po obu bokach alejki był zbyt wysoki, aby po nim wejść, na dach byśmy się nie dostali. Ale do wyboru mieliśmy jeszcze tylko główną drogę lub powrót w okolice nieszczęsnego domu, z którego dopiero co uciekliśmy. Ostatnia możliwość odpadała w przedbiegach - wokół całego budynku snuła się horda zombiaków, które napływały i wypływały przez coś, co niegdyś było frontowymi drzwiami. Postanowiłem więc poczekać na Daisy w alejce, stamtąd w razie czego moglibyśmy szybko przedostać się w bezpieczne miejsce drogami mniej uczęszczanymi przez nasze zgniłe towarzystwo.
Szybko skryłem się za ścianą, kucając i raz po raz rzucając okiem w stronę wysokiego drzewa. Po chwili usłyszałem krótki pisk, a następnie tupot psich łap. To Saruman podążał moim śladem. Mało nie walnąłem się łapą w czoło. Jeśli pies dotrze do mnie, ściągając za sobą całą hordę, to nici z planów i ucieczki. Daisy raczej też już by z tego nie wybrnęła - byłaby otoczona. Zatem najszybciej jak mogłem wyjrzałem ponownie zza ściany, omal nie lądując przez to twarzą w stercie brudnego śniegu. Odszukałem wzrokiem psa, który zbliżał się do mnie, niespiesznie acz nieubłaganie, raz po raz warcząc na nieudolnie próbujące go łapać omszałymi paznokciami zombiaki. Jako iż darcie się na cały głos "SIAD!" nie byłoby zbyt dobrym pomysłem, pomachałem krótko ręką, starając się zwrócić na siebie uwagę zwierzaka. Dość szybko mnie zauważył, a wtedy - ostatni raz warknąwszy ostrzegawczo na boki - ruszył ku mnie z kopyta. Mając tylko w duchu nadzieję na to, że cokolwiek pamięta ze swojego szkolenia, machnąłem krótko dłonią, aby zatrzymać go w miejscu. Zwolnił co prawda, ale nie rozumiejąc za bardzo, o co mi chodzi, przekręcił głowę kilkakrotnie z boku na bok i dalej szedł. Powtórzyłem gest, a gdy Saruman się zatrzymał, uniosłem się lekko i machnąłem dwa razy dłonią, nakazując mu iść we wskazanym przeze mnie kierunku. Tym razem o dziwo zrozumiał mnie bezbłędnie - na pełnym galopie zrobił rundkę wokół drzewa, szczekaniem zwracając uwagę zombiaków na siebie. Niestety zbyt późno się do tego zabraliśmy, a przynajmniej na to wyglądało, gdyż widziałem niezbyt dobrze sobie radzącą Daisy. Dziewczyna zamiast biec, szła. W dodatku kilku zombie zignorowało skamlącego psa i usilnie parło naprzód, wyczuwając zapach Daisy jako swojej upatrzonej ofiary.
- Putain... - burknąłem cicho i znów wyjrzałem zza muru, starając się zmusić machaniem Daisy do nieco szybszego ruchu. Nagle tuż obok mnie coś głośno szczęknęło, a gdy z sercem w gardle upewniłem się, że nic za mną nie czyha, i ponownie się odwróciłem, zamiast sylwetki kuśtykającej dziewczyny zobaczyłem tylko grupę węszących w powietrzu zombiaków. W pierwszej chwili mnie zmroziło - jak to, dorwały Daisy w sekundę? - ale po chwili dotarło do mnie, że nie zachowywałyby się w taki sposób, gdyby nie straciły tropu. Więc gdzie w takim razie znajdowała się dziewczyna? Zdołała uciec? Chyba w pewnym sensie byłoby to niemożliwe, chyba że dostałaby nagle skrzydeł albo kosmici ją porwali.
Stawiałbym na to drugie.
Rozglądając się uważnie, zarejestrowałem kątem oka Sarumana biegającego gdzieś z mojej prawej strony, gryzącego po łydkach i szczekającego na zgniłych przechodniów.
Znów usłyszałem cichy szczęk za sobą, tym razem jakby... bliżej. Byłem jednak zbytnio zaaferowany szukaniem wzrokiem dziewczyny w tłumie zombie, aby ponownie sprawdzać źródło dźwięku, szczególnie iż poprzednio okazało się to daremne.
No cóż...
Tym razem takie nie było.
Coś metalicznie błysnęło mi, bardzo krótko, gdzieś na skraju mojego pola widzenia. Szybko odwróciłem się, tym razem szczerze zaniepokojony, zanim jednak zdążyłem cokolwiek zobaczyć...
Po raz trzeci tego dnia dostałem czymś mocno w łeb.
Zapadła ciemność.

***

Ciemność.
Ale nie taka zwykła ciemność. To była ciemność z rodzaju tych, które zdają się kotłować i bulgotać niczym wywar w kotle czarownicy. To była ciemność czarna niczym otchłań, a jednocześnie tak oślepiająca, że przywodziła na myśl widok pociągu zmierzającego w twoją stronę z zawrotną prędkością, kiedy ty akurat, jakimś dziwnym trafem, znajdujesz na torach.
Jakieś... głosy?
Ciemność powinna być martwa. Nie wydawać dźwięku. Raczej winna go tłumić. Otulać niczym czarna krepa, uciszać i nie pozwalać na wcięcie swobodnego oddechu. A ta ciemność... Ona była głośna. Tysiące głosów sprzeczało się naraz...
Bah!
Nagle zostałem brutalnie obudzony, a niespójne, senne przemyślenia na temat ciemności natychmiast skorzystały z darowanej okazji i wyślizgnęły mi się szybko i bezszelestnie z umysłu, zostawiając tylko szok i ból gdzieś w okolicach prawej skroni. Zamrugałem, ale na niewiele się to zdało, gdyż tuż nade mną wisiała lampa o jasnym, niemal oślepiającym świetle. Wbiłem więc wzrok czarnych oczu w coś, co wyglądało jak lśniący, lakierowany but, postukujący co jakiś czas w białą posadzkę tuż obok mojej głowy. Niemrawo zerknąłem w drugą stronę i ponownie zamrugałem, ze zdumieniem zauważając leżącą w pobliżu Daisy. Jej włosy rozsypane były na białej podłodze w formie wachlarza, a sama dziewczyna z zaciętą miną wpatrywała się w coś, co prawdopodobnie znajdowało się nade mną. Nieco niepewnie zerknąłem ponownie w drugą stronę, tym razem oprócz czarnego buta zauważając także jego właściciela - nieco dziwnie ubranego, brodatego mężczyznę, z krzywym, złośliwym uśmiechem na poznaczonej bliznami twarzy. Choć, w zasadzie, ciężko nazwać kogokolwiek dziwnie ubranym, kiedy wygląda się tak jak ja.
Poza tym gościem nie widziałem nikogo innego, ale przecież sam nas tu chyba nie zatargał. Nie wykluczałem więc możliwości, że jest ich kilku lub nawet kilkunastu. Z pewnością nie byli od żadnej z grup, które znam, ponieważ dla założycieli Przemytników nieraz spotykałem się z przedstawicielami pozostałych frakcji.
Kim więc byli? Jakoś nic poza mafią nie przychodziło mi do głowy. Ale przecież to by było głupie, prawda?
...Prawda?
Bo niby co mieliby chcieć od nas? Zamyśliłem się, korzystając z chwilowego nie skupiania się obcego gościa z brodą na mojej osobie. Tak w zasadzie... nie znałem Daisy dobrze... Poprawka. W ogóle jej nie znałem, oprócz tych kilku małych akcentów, to jest: zaufała mi, wydaje się rozsądna, panicznie boi się zombiaków i nie zostawia nikogo na pastwę losu. To ostatnie widać było po jej zachowaniu wobec Sarumana. Wielokrotnie mogła po prostu machnąć na niego ręką i go zostawić, ale nie - za każdym razem starała się tak ułożyć plan, aby znalazło się w nim miejsce i na psa. Tym u mnie zaplusowała.
Nawiasem mówiąc, nigdzie nie było Sarumana. Rozejrzałem się ostrożnie acz uważnie, ale wyglądało na to, iż pies był bezpieczny. Nie złapali go, więc pewnie znokautowali nas wtedy, gdy pies wciąż jeszcze starał się odciągnąć od alejki zombiaki. No cóż, znajdę go, jak się stąd wydostaniemy. Uparcie odmawiałem pojawienia się myśli "jeśli się wydostaniemy...". Aktualnie sytuacja wyglądała tak, że razem z Daisy leżeliśmy jak kłody na zimnej, białej posadzce w miejscu dość dobrze oświetlonym, całym białym, z gościem pilnującym nas swoimi małymi, wodnistymi oczkami. Jak słowo daję, brakowało mu tylko fajki lub cygara i czarny charakter z kreskówki byłby gotowy.
Znów zerknąłem na Daisy. Nie wyglądała na ranną, oczywiście biorąc poprawkę na skręconą kostkę i sporego siniaka na twarzy. Ja czułem ciepłą stróżkę krwi, spływającą mi po skroni. Nieco mnie to zaniepokoiło, gdyż od razu przypomniał mi się mój wypadek zaraz na początku tego całego chaosu. Niewiele przez niego pamiętałem z "poprzedniego życia", więc miałem nadzieję, że tym razem nie będzie takiego problemu.
Niezbyt mogłem myśleć. Rozcięta skroń mnie bolała, kołysząca się nade mną wte i we wte i skwiercząca cicho lampa przyprawiała mnie o mdłości i zawroty głowy. Nie miałem żadnej broni, wyglądało na to, że Daisy również. Pozostało więc zdać się na los lub przypływ natchnienia...

<Daisy?>

Od Nick'a do Rosemary

Obudziłem się w środku nocy, przygniatał mnie leżący Klif, który, pomimo iż trząsł się z zimna jak galareta to spał jak zabity. Starając się go nie obudzić, wyjąłem spod niego koc i okryłem go, po czym wstałem i rozbudzony zacząłem przechadzać się po niedużym pomieszczeniu. Chciałem już iść skoro już i tak się obudziłem, ale wiedziałem, że Klif miał prawo być zmęczony po ostatnich paru dniach. Byłem w jakimś starym domu, na jakimś osiedlu. Na szczęście niczego i nikogo tu nie było, więc w końcu nadarzyła się okazja na wypoczynek. Podszedłem do okna i lekko wychyliłem głowę. Przez chwile patrzyłem rozmarzony w niebo, opierając się o parapet na łokciu.
Nagle usłyszałem tylko wielki huk, po czym poczułem, jak coś rozcina moją skórę. Popatrzyłem na moje ramię i zobaczyłem płytką ranę, z której trysnęło tyle krwi, że przez chwilę myślałem, że dostałem w jakąś większą żyłę czy jakąś tętnicę. Od razu poczułem skaczącego na mnie Klifa, a ja sam automatycznie padłem na podłogę i schyliłem głowę. Chwyciłem się za ranne miejsce, by chociaż trochę zatamować chwilowy krwotok, który już powoli znikał. Szybko wziąłem nóż i odciąłem kawałek materiału z koca, po czym zawiązałem je sobie ponad raną. Przeczołgałem się w stronę plecaka, przy okazji łapiąc psa za pysk, gdyż ten chciał już szczeknąć.
-Cicho..-powiedziałem, przykładając palec do ust, na co pies od razu uspokoił się i przywarował obok mnie, uważnie śledząc każdy mój ruch. Spakowałem wszystkie rzeczy, po czym dalej zgięty szedłem w stronę wyjścia.
Klepnąłem się dwa razy w udo, dając znać psu, że ma za mną iść. Nie mogliśmy już tu zostać, wielka szkoda, jednak nie chciałem się narażać. Nawet nie zdążyłem do końca zwiedzić tego domu. Ot, tak przyszedłem, sprawdziłem, czy jest bezpiecznie i poszedłem na pierwsze piętro, gdzie znalazłem dość wygodną kanapę, na której od razu zasnąłem.
Szybko zbiegłem ze schodów i zeskakując z ostatniego, pękła pode mną deska. Trzask był bardzo głośny.
-Ehh.. Idioto-Powiedziałem do siebie, po czym wyskoczyłem ze zrobionej dziury i pobiegłem do najbliższego okna. Wiadomo było, że drzwi to najgorsza opcja, jeśli ten ktoś miał broń i chciał zrobić mi coś złego, to wiadomo, że czeka właśnie tam. Idealnie z drugiej strony od drzwi, było duże okno. Szybko otworzyłem je i dałem znak psu, że wyskakujemy. Po chwili oboje byliśmy po drugiej stronie, zauważyłem też, że frontowe drzwi otwierają się, a przez nie wchodzi jakaś postać. Niestety ten ktoś dostrzegł nas i od razu rzucił się w naszą stronę. Zacząłem jak najszybciej biec, w stronę jakichś bloków to jedyny sposób, by ochronić się przed nieznajomym. Gdyby chociaż nie miał pistoletu. Na moje szczęście, nie była to snajperka, tylko jakiś taki „po prostu” pistolet, bo gdyby było to coś lepszego, to raczej bym już nie żył, po tamtym strzale. Dopiero teraz poczułem ból, straszny ból, od razu chwyciłem za kawałek koca, którym przewiązałem sobie ramię i jednym ruchem zdjąłem go, gdyż najwidoczniej zawiązałem go tak źle, że już bardziej przeszkadzał, niż pomagał.
Słyszałem tylko, jak kule latają obok mnie i huk po wystrzale. Na szczęście zdążyłem schować się pomiędzy budynkami, jednak nie można tak ciągle uciekać. Nadal biegnąc, zastanawiałem się, co może mi w tej sytuacji pomóc. Po krótkiej chwili doszedłem do wniosku, że mogę albo uciec, albo zrobić coś, co da mi przewagę. Oczywiście ucieczka była bez sensu, więc postanowiłem, że przyczaję się gdzieś wyżej i postaram się zaatakować znienacka przeciwnika. W sumie było to coś tak głupiego, że mogłem już kopać sobie grób, jednak nie miałem już nawet sił na ucieczkę.
Szybko wspiąłem się po drabince przeciwpożarowej tak, by móc niespodziewanie z niej wyskoczyć, po czym kazałem Klifowi schować się gdzieś i czekać na mój znak.
Miałem tak mało czasu, że gdy tylko wspiąłem się na drabinkę i byłem gotowy, od razu usłyszałem zdyszany głos mojego przeciwnika. Nie wiem dlaczego, ale nie pomyślałem o tym, by zdjąć plecak i zahaczyłem nim o jakiś wystający drut, to naprowadziło mojego wroga i od razu dostrzegłem, jak wychodzi zza rogu. Nie czekając, skoczyłem na niego, starając się wykopać mu broń. Niestety mojej brakuje naboi i wręcz wiedziałem, że wyjdzie mi to na złe. Przeważył mnie plecak i poleciałem trochę inaczej, niż chciałem, jednak na szczęście cały manewr nawet się udał. Broń leżała parę metrów od nas, a ja szybko wskazałem ją Klifowi i już po chwili miał ją w pysku. Niestety nieznajomy wstał szybciej i z całej siły kopnął mnie w żebra i okolice brzucha, przy okazji uderzając w ranne już ramię. Szybko rzucił się na psa, bez problemu odbierając mu broń i uderzając go nim w pysk tak, że zatoczył się i upadł. Przeciwnik wystrzelił pocisk, na szczęście chybiając. Szybko wyciągnąłem mój nóż i chciałem go już zaatakować, jednak ten odrzucił pistolet i nagle ruszył w moją stronę. Dźgnąłem go z całej siły w okolice serca, jednak jego ubranie uniemożliwiało zadanie mu jakiegokolwiek ciosu, „pancerz” z wytrzymałego plastiku, dobrej jakości buty z wielką podeszwą i „wzmacniacze” na rękawiczkach, by zadawać lepsze ciosy. Odskoczyłem, widząc, że to nic mi nie da, jednak ten wymierzył mi cios w szczękę, po czym złapał mnie i przyłożył mi swoje ostrze do gardła.
-Kocham takie ofiary jak ty!-warknął, z nieludzkim uśmiechem, po czym podniósł mnie wyżej. Na nic było moje szarpanie, nie miałem z nim szans. Jego nóż powoli zatapiał się w moje gardło. Starałem się go kopać, jednak powoi czułem, że uchodzi ze mnie życie.
Poczułem, jak po mojej szyi spływa krew i powoli mroczki zasłaniały mi całe pole widzenia. Nagle usłyszałem strzał, po którym uścisk zwolnił się i bezwładnie upadłem na ulicę. Zacząłem gwałtownie oddychać i złapałem się za gardło. Wyczułem wyraźne przecięcie, jednak na razie nie czułem faktycznego bólu, nic nie czułem, zupełnie jakby nic nie miało miejsca. Spojrzałem za siebie i zobaczyłem idącą w moją stronę jakąś kobietę, która szybko biegła w moją stronę, chowając pistolet.

<Rosemary?> 

wtorek, 10 października 2017

"Żyje się by walczyć, walczy się by żyć. Najważniejsze jest to aby nigdy się nie poddawać nawet wtedy jak jest, i będzie źle..."

Imię i nazwisko| Rosemary Hoops
Ksywka| Rose
Wiek| 17 lat, 12 maj
Płeć| Kobieta na 100%
Obóz| Anioły
Ranga| Nowa w zastępach (Członek)
Aparycja| Rose jest średniego wzrostu, dobrze zbudowaną nastolatką. Ma średnio długie blond włosy i niebieskie oczy. Twarz ma czystą bez skazy. Na ciele posiada wiele blizn, które przypominają jej o przebiegu historii. Ma jasną karnację ale dość szybko się opala i łapie "brązowy" kolor pomijając fazę "spalonego buraka". Paznokcie ma krótkie nigdy nie uważała tipsów, które zdecydowanie tylko by jej przeszkadzały. Nie lubi chodzić w przepoconych rzeczach i jeśli tylko może to dba o swoją higienę (wiadomo, że w okopach nie weźmie kompieli z bąbelkami). Ubiera się schludnie, z pewnością wygodnie dla niej. Nie lubi gdy odzież kręouje jej ruchy. Czasem od okazji lubi wskoczyć w "kusą" sukienkę, która podkreśli długie zgrabne nogi. Asortyment jej szafki na buty zaczyna się od ciężkich glanów poprzez multum trampek, półbutów, aż po czerwone szpilki z kokardką na czubku.
Charakter| Panna Hoops dotychczas nie miała problemu w kontaktach międzyludzkich ale... Wojna, czasy się zmieniły... Żyjemy w świecie w którym jeśli potrafi się liczyć to można liczyć tylko na siebie... I taka też jest Rose. Nie patrzy na innych. Nie zastanawia się czy jakiś książę przyjdzie ją wybawić tylko bierze sprawy we własne ręce i stara się doprowadzić je do końca. Nie poddaje się w środku czegoś co zaczęła choćby było nie wiem jak trudno. Ni to optymistka, ni pesymistka, raczej twardo stąpająca po ziemi realistka. Lubi czasem zaszaleć, ale kiedy trzeba potrafi zachować powagę. Momentami bywa nieobliczalna. Strach ma najróżniejsze objawy. Każdy człowiek się czegoś boi i jeśli nazywa siebie odważnym, być może i taki jest ale w jednej kwestii bo zaś druga może go przerażać. Rosemary jest pasjonatką strzelectwa i molem książkowym. Aktywny i leniwy tryb życia za razem. Dość to paradoksalne.. Ludzi ponoć bawią paradoksy. Rose mimo, że to krucha istotka to z pewnością w przypływie siły czy pod wpływem adrenaliny powaliłaby nie jednego goryla.
Historia| Rose wychowywała się z matką i starszym bratem. Od zawsze pasjonowała się czymś innym niż dziewczynki w jej wieku. Kiedy jej koleżanki bawiły się lalkami, ona w tym czasie strzelała z łuku. Z czasem nabrała wprawy i spróbowała swoich sił z kuszą. Lubiła zbierać scyzoryki i wciąż ma ich nie małą kolekcje. Wychowywała się w dość spokojnej okolicy. Jednak czasy wojenne dosięgły i ją. Brat nauczył ją posługiwania się bronią palną, a celne oko przysporzyło łatwości w nauce. Rose od zawsze chłonęła wiedzę jak gąbka i można było jej przyznać wysokie IQ. Gdy Ruscy najechali jej miasteczko, z matką starała się uciekać. Brat zginął broniąc ukochanej. Świnie wojenne wyrżnęły w pień całą tamtejszą ludność. Cudem udało się Rose wyjść z tego cało. Po wojnie znalazła ją kobieta Victoria Andersen, zaproponowała wstąpienie w szeregi aniołów, zaraz po tym jak Rose przejdzie test... Zdała go śpiewająco.. Teraz żyje z minuty na minute życiem które jej pozostało. Nie wyprzedza faktów i nie cofa się wstecz...
Rodzina| Zginęła na wojnie
Partner/ka| Zauroczona jednym panem
Orientacja seksualna| Hetero
Inne|
- lubi czasem zaczytać się w dobrą powieść
- posiada motocykl, którym jednak rzadko jeździ
- nie lubi zimy
- wybornie strzela z kuszy i z łuku
- sprawnie posługłuje się bronią palną
- kocha zwierzęta, przed wojną dużo jeździła konno i planowała zostać weterynarzem
- stara się nie oceniać ludzi po okładce, ale zdaża się jej być zbyt pochopną
- uwielbia czekoladę i zimne piwo
Właściciel: fallenangel00

poniedziałek, 9 października 2017

Od Hiro cd. Miki

Obejrzałem się za niską dziewczyną. Była może parę lat starsza ode mnie, miała kuszę i była ubrana jak nie tutaj.
Ale krzepę w ręce to ma, muszę przyznać. Jeszcze mi we łbie kołacze. A tak poza tym, to jest z niej...
- Niezła laska, co? - Zapytał mnie cicho VIP, wychodząc ze swojej kryjówki. Spojrzałem na niego. Leniwy śmierdziel i tchórz, wreszcie wypełzł ze swej nory. Szkoda, ze muszę go utrzymać przy żywocie.
- Tak - przytaknąłem - aż na sam widok mi dygnął. - Ziewnąłem i zebrałem swoje rzeczy z ziemi. - Wyruszamy za minutę - spojrzałem na fiolkę, którą podała mi dziewczyna - idziemy jej śladem. W końcu miałem Cię dostarczyć do obozu Przemytników.
VIP spojrzał na mnie krytycznie, co dostrzegłem z lekkim rozbawieniem. Spoglądał na mnie nawet z pewną wyższością.
- DOPROWADZIĆ - wycedził to słowo, podkreślając każdą literę - nie dostarczyć. A to, kiedy ruszamy, to moja decyzja. Ty mnie tylko eskortujesz. - Wstał na równe nogi i odszedł parę kroków, wyciągając z kieszeni zmiętego papierosa i zapałki.
Teraz to ja spojrzałem na niego krytycznie, i ze złośliwością wyplułem z siebie słowa:
- Oh, dobra. Wyruszaj kiedy chcesz, ale ja nie będę się do Ciebie dostosowywać. - Po tych słowach wyjąłem z kieszeni osełko, szmatkę i pilnik. Odwróciłem się do VIPa plecami i zdjąłem z pleców miecz. Zacząłem go pieszczotliwie czyścić z krwi, po czym rozpocząłem ostrzenie go, przesuwając osełkiem w górę klingi. Wszelkie niedociągnięcia usuwałem za pomocą pilniczka, aby nawet najmniejsze szczerby były ostre niczym brzytwa.
- Co to ma znaczyć? Wiesz kim jestem? Ja jeste...
- Jesteś tylko świeżym mięskiem dla ton umarlaków, które bez wahania mogę zostawić tu i teraz. Zrozumiane? - Zapytałem grobowo, aż VIPowi mowę odjęło. - Masz dziesięc sekund. - Dodałem, chowając swoje 'narzędzia' i sprawdzając ostrość Caligo. - Pięć. - Przypomniałem mu, chowając broń w pochwie na plecach.
- Dobra, dobra! Możemu iść. - Krzyknąłem, po czym dodał zbyt głośnym szeptem - śmieciu. Zobaczymy w obozie...

***
Godzina później
***

- Dobra, tutaj Cię zostawię. To już nie mój biznes jak wrócisz, ja Cię tylko tu dostarczyć miałem. - Powiedziałem do VIPa, odbierając swoją zapłatę przed bramą obozu Przemytników, i odwraciłem się na pięcie. - Narka. - Pożegnałem się szybko i pobiegłem truchtem w stronę obrzeży miasta. Lubiłem po robocie oddać się treningom z Caligo, a tamte miejsca nadawały się wprost wyśmienicie.
Biegłem truchtem od dobrego kwadransu, gdy nagle usłyszałem jęki i wrzaski zombie. Zdziwiło mnie to, bo z reguły ta okolica była w miarę czysta.
Zatrzymałem się, dobyłem broni i powoli zbliżyłem się do rogu budynku, aby sprawdzić co się tam dzieje.
- Wrahhrr! - Wrzasnął jeden z mutantów, rzucając się w stronę drobnej, niskiej dziewczyny. Było tam około tuzina gnijących, którzy szarżowali w stronę żywej. Po kuszy, trzymanej w jej dłoniach, rozpoznałem tę, która rano mnie prawie zmieniła w jeża.
Gwizdnąłem głośno, donośnie, a połowa z żywych trupów odwróciła się do mnie. Dziewczyna, niestety, też, rozpraszając się, i wtedy jeden z nich rzucił się na nią. Na szczęście w ostatniej chwili zrobiła unik, jednak upuściła przy tym swoją kuszę. Dalej w sumie nie wiem co się z nią działo, bo musiałem skupić się na przetrwaniu.
- Na odlew! - Krzyknąłem, chlastając jednego z nich od biodra w górę, rozcinając przy okazji jego czaszkę na dwoje. - Pół obrót - szepnąłem, wykonując piruet i odcinając głowy kolejnej dwójki.
W kilka chwil uporałem się z moją grupką wrogów, po czym rzuciłem się w stronę reszty, która była niebezpiecznie blisko dziewczyny. Rozpłatałem czaszki zgniłków szybko, po czym spojrzałem na dziewczynę. W jej oczach wyczytałem strach, jednak mimo to starała się zachować powagę. Podałem jej rękę i podniosłem z ziemi jej kuszę.
- Jestem Hiro. Nie ma za co, ratowanie życia ciamajd to moja specjalność, sama wcześniej widziałaś. - Powiedziałem chłodno, a moje oczy stanowiły lodową barierę dla każdego, kto próbowałby spojrzeć przezeń wgłąb mnie. - A Ty? Jak się nazywasz?

<Mika?> 

niedziela, 8 października 2017

Od Miki cd. Hiro

Było już grubo popołudniu. Nie miałam nic do roboty, więc pomyślałam, aby sobie pobiegać na świeżym powietrzu. Wzięłam plecak, do którego spakowałam kuszę, oraz antyzynę, którą dostałam od Mii. Sztylet miałam przy pasku od spodnii moro. Ubrałam na siebie skórzaną kurtkę oraz buty wojskowe i wyszłam z domku.
Gdy byłam na świeżym powietrzu, zaatakował mnie podmuch silnego wiatru, lecz mnie nie zniechęcił do biegania. Dzisiaj nie było tak zimno jak tydzień temu, ale temperatura dawała o sobie we znaki. Wolnym ale rytmicznym truchtem rozpoczęłam dzisiejsze bieganie.
To jak się tu znalazłam, zawdzięczam Rekerowi z obozu Śmierci. To on mnie znalazł i uratował przed inwazją Zombie, gdy już myślałam że jestem sama, i już myślałam że po mnie. Zawdzięczam mu życie. Po tym jak straciłam matkę, zaczęłam szukać krewnych. Na znalezienie mojego ojca, nie miałam nadzieji. Dawno się już do nas nie odzywał. A krewni zginęli przez bombę atomową.
Czując że zrobiło mi się trochę cieplej, wyrwałam się z refleksji, przyśpieszyłam. Czułam jak moje serce bije szybko. Dzięki bieganiu mogłam się rozgrzać, i spędzić sama czas.
Po kilkuset metrach znowu dopadły mnie wspomnienia gdy szukałam jakieś pomocy. Wędrowałam wtedy w poszukiwaniu żywej duszy, ale spotykałam tylko co chwilę zombie, które uporczywie chciały się dostać do mnie,i się we mnie wgryźć. Myślałam że zostałam sama. Nie miałam ochoty wędrować i poszukiwać. Wydawało mi się że nie ma nikogo oprócz mojej osoby. Aż wreszcie spotkałam na swojej drodze Rekera, który mi naprawdę pomógł.
Zmęczyłam się bieganiem. Przystanęłam i się rozejrzałam. Byłam daleko od granic swojego obozu. Byłam na skraju lasu, a przedemną rozciągało się jakieś pole, albo łąka. Tego pewna nie byłam. Spojrzałam na pobliskie drzewo.
Pamiętam pierwsze moje spotkanie z zombie. Uciekałam wtedy na drzewo, w tamtym momencie zdobyłam nowe umiejętności oraz przestałam bać się wysokości, tak jak w przeszłości.
W kilka sekund znalazłam się na solidnej gałęzi w koronie drzewa. Byłam zmęczona. Mimo tego że spałam, byłam zmęczona także i z braku pożywienia. Nie jadłam nic od 15 godzin. Oczy zaczęły mi się zamykać, a ja oparłam głowę o korę drzewa i zasnęłam
***3 GODZINY PÓŹNIEJ***
Trzymałam go przy ziemi. Byłam nowa, ale mimo wszystko nie widziałam go ani razu. Owszem widziałam jak radził sobie z tymi gnijącymi umarlakami, ale mimo wszystko mógł stanowić zagrożenie. Od początku obserwowałam go z bezpiecznego miejsca na gałęzi wielkiego drzewa, na początku wahałam się, czy zainterwieniować, czy może siedzieć cicho, i w odpowiednej chwili uciec. Lecz on walczył sam, i gdyby sobie nie radził, moglabym wkroczyć w samą porę. I wkroczyłam, ale gdy te bezmózgie strzworzenia były martwe, a zajęłam się nieznajomym . Odurzyłam go choć na chwilę swoją kuszą. Nie chciałam zrobić jemu krzywdy, ale jednak trochę to musiało boleć.
-Kim jesteś, i co tu robisz?-Warknęłam kierując swoją broń w jego stronę.Trochę czasu minęło zanim się odezwał. Nie wiem czy go tak mocno uderzyłam, czy był już taki przymulony.
-Hiro Vrah-Stinu, obóz Duchów. Lepiej by było gdybyś mnie puściła.-Powiedział. To jeden z Duchów. Nie, mógł być jednym z Duchów, ale nie musiał.
Odskoczyłam od niego, a on powoli usiadł, i złapał się za głowę.
-Przepraszam, mój błąd.-Spjrzałam na niego, a później skoncentrowałam swój wzrok na jednego z zombie.
-Mam radę. Następnym razem uprzedź kogoś, i się poprostu spytaj.-Wstał, po czym spojrzał na mnie swoimi oczami, które -miałam wrażenie- świdrowały mnie na wylot.-Jak się nazywasz?
-Mika Colleté. Obóz Przemytników. Nic Tobie się nie stało??
-Nic poważnego. Nie powinnaś być na terenach swojego obozu?-Spytał odwracając się do mnie plecami.
-Miałam już iść. Ale masz jeszcze to.-Podałam mu małą fiolkę.
-Co to?-Spytał odwracając się w moją stronę i spoglądając na przedmiot trzymany w mojej dłoni.
-Tak jakby lek, który dostałam od mojej babki. Pomaga na ból głowy.-Podałam mu fiolkę do dłoni -Ja już idę.
Ruszyłam przed siebie. Z kuszą w dłoni czułam się bezpieczniejsza. Biegłam przez las w stronę mojego obozu. Jedynie tam mogłam się czuć bezpieczna. 

<Hiro? Wiem że słabie :/ >

sobota, 7 października 2017

Od Rous cd. Will'a

Kiedy ginekolog powiedział mi, że zamiast jednego dziecka będziemy mieli dwójkę, w pierwszym momencie pomyślałam, iż zaraz stracę przytomność, ale na szczęście zdążyłam wraz z Willem przyczłapać się jakoś do swojego pokoju gdzie poczułam się bezpieczniej. Sama już nie wiedziałam co o tym myśleć! Wychować jedno dziecko to już kosmos a co dopiero z dwójką! Byłam taka zestresowana jak nie wiem... Przynajmniej takie szczęście, że narzeczony nie był zły i bardzo się cieszył, że będzie mieć synka i córcie jednocześnie.
- Nie zostawię Cię kochanie! Damy radę! Będą mieli urodę mamusi - rzekł tuląc mnie do siebie - Ciekawe czy będą też chrapać, jak Ty w nocy - dodał rozbawiony za co z uśmiechem go pacnęłam w ramię prawą ręką.
- Sam chrapiesz - stwierdziłam - Mam nawet dowody! Aurora je potwierdzi! - powiedziałam jeszcze a nagle ten wariat zaczął mnie łaskotać przez co pomimo prób nieśmiania się wybuchnęłam głośnym śmiechem.
- Ach tak? - rzekł nie ukrywając ani na moment rozbawienia.
- Tak! - odpowiedziałam mu odpychając go delikatnie swoją prawą nogą. Nie miałam jakiegoś wielkiego brzucha jak to mają niektóre kobiety w ciąży, ale i tak było mi czasami trudno unieść tak wysoko dolną kończynę a jak wiecie Will jest wysoki i chyba warto go porównać do jakiegoś drzewa!
- Moja wredota - zaśmiał się całując mnie w usta więc korzystając z takiej okazji od razu odwzajemniłam pocałunek oraz wbiłam mu nieco pazurki w plecy dzięki czemu mruknął z zadowolenia niczym tygrys.
- Twoja - rzekłam gdy tylko pozwolił mi złapać oddech - Tylko twoja - dodałam jeszcze z ogromnym trudem przewracając go na łóżko. Patrzyliśmy na siebie w ciszy a gdy już mój ukochany miał się odzywać ktoś zapukał do drzwi z czego jakoś szczególnie zadowolenie nie byliśmy. Z początku myśleliśmy, że pan albo pani X sobie pójdzie, ale były to mylne przypuszczenia. Z mruczeniem pod nosem podniosłam się do siadu a Willek wstał oraz poszedł zobaczyć kto chce nas dzisiaj nawiedzać.
- Witaj Will... Jest Rous? - usłyszałam znajomy głos ojca na skutek, którego lekko pobladłam.
- T-tak - zająknął się odwracając na chwilę wzrok w moim kierunku - A o co chodzi? - zapytał jeszcze nie wpuszczając mężczyzny od razu do naszego pokoju.
- Chciałbym pogadać z waszą dwójką na pewien temat - stwierdził wymijając go jakoś na skutek czego znalazł się w środku - Więc jakie dzisiaj były badania? - zadał pytanie skierowane bardziej w moją stronę.
- No... - zacięłam się nie wiedząc czy mam mu o tym powiedzieć. Jasne był to mój ojciec i raczej powinien wiedzieć o tym co dzieje się z jego córką, ale nie chciałam by krzyczał czy też obwiniał o wszystko Willa, który nawet na to wpływu nie miał - Ja... - nie potrafiłam się wysłowić - Jestem w ciąż - wydusiłam wreszcie z siebie a jego oczy stały się okrągłe niczym pięć złotych.
- Byłaś u ginekologa? - zgadł na co pokiwałam twierdząco głową - Chłopiec czy dziewczynka? - zapytał nagle a ja spojrzałam na niego jakby mi tu gadał po chińsku.
- Co? - spojrzałam na niego niepewnie przy czym zobaczyłam jak się szczerzy.
- Chłopiec czy dziewczynka - powtórzył ze spokojem w głosie co mnie jak i mojego narzeczonego bardzo dziwiło.
- Chłopiec i dziewczynka - wyręczył mnie Will dając mojemu tacie kolejny szok.
- No nieźle - uśmiechnął się łagodnie oraz poklepał blondyna po ramieniu - To ci się poszczęściło! Gratulację! Będzie z ciebie dobry ojciec - dodał jeszcze z dumą patrząc mu prosto w oczy.

<Will? :3 W szoku? xd On cie lubi! xd>

Od Will'a cd. Rous

Niestety musiałem uśpić Borysa, bo inaczej by nie ustąpił, a kiedy już to zrobiłem, wstałem szybko i poszedłem sprawdzić, co z moją ukochaną. Boże jak ja ją kochałem! Nie wiem jak mogłem żyć bez niej tyle czasu! Inne kobiety jakie spotykałem były takie puste... Takie głupie i łatwo było je omotać, nie mówiąc już o tym że nawet jak to z nimi robiłem, to było nudno i i tak nie wystarczało mi to. Były wręcz do niczego!
Dupami tylko kręcić potrafią ale w łóżku są takie fatalne! A Rousi? Rousi to mój anioł! Kocham ją za tą delikatność, za jej dobre serce, za jej uśmiech ciepły i szczery każdego dnia kiedy ja widzę... A kiedy śpi to łoj! Po prostu królewna! Uwielbiam patrzeć jak śpi wtulona ufnie we mnie! A tamte dziwki tylko tyłkiem się potrafiły obracać i śnić o innych głupich kutasach z kim się prześpią następnym razem. Teraz kiedy jeszcze moja piękność jest w ciąży, nie mogłem się doczekać kiedy wreszcie zostanę ojcem!
Jasne że się bałem jak cholera, ale byłem też dobrej myśli. Zawsze chciałem mieć dużą rodzinę... Może to i głupie ale chciałem mieć 3 albo 4 ale to też zależy wszystko od Rousi, bo nie będę na nią naciskać, a poza tym co wyjdzie to wyjdzie! Każde dziecko będę kochał i koniec. Zostanie ojcem to dar i nie wiem dlaczego są tacy idioci, którzy nie chcą się zajmować swoimi dziećmi... Tchórze cholerni! Fiutem potrafią pracować, a zajmować się dzieckiem to są tchórzami i uciekają gdzie pieprz rośnie, a co temu winne jest dziecko które nie ma ojca później?
Takie dzieci są pokrzywdzone i nie mogą odnaleźć się w świecie! No ale dobra nie ważne... Wracając do tematu, to chwilę z nią porozmawiałem i kiedy chciałem już ją zabierać do pokoju, wparował Eric, który wyglądał na zmarzniętego i to nieźle.
- Eric a Ty co tu robisz? Zwariowałeś? W taką śnieżycę jeździć? - zmartwiłem się i go nieco opierdzieliłem na co przewrócił oczami tylko, a reszta mężczyzn była kompletnie zdezorientowana.
- Szukałem was! Kuźwa w końcu list mi zostawiłeś - mruknął i trzasnął drzwiami - Kuźwa nie cierpię jak tak piździ! - warknął pod nosem i podszedł do nas jak hrabia jakiś.
- To jest nasz przywódca, Eric Saw.... Kiedyś Helsing - przedstawiłem go, a Eric spojrzał na nich poważnym wzrokiem, a oni pokiwali głowami.
- My tylko chcieliśmy przeżyć nic więcej - szepnął jeden z nich.
- Rozumiem wszystko i wszystko już wiem - rzekł od niechcenia - Pojedziecie z nami.... Przyjmę was, ale jeśli coś będziecie chcieli przeskrobać, to tortury macie u najlepszych katów zagwarantowane - warknął jeszcze ostrzegawczo, a oni się wzdrygnęli i pokiwali szybko energicznie głowami.
****************************
Minęło pięć miesięcy od tego wydarzenia i Ci nowi zostali szybko zaakceptowani, a co najważniejsze maja przyjaciół, przybrali na wadze wiec nie są już szkieletami oraz są już zdrowi ale Borys jednak był w bardzo poważnym stanie... No... Spędził dwa długie miesiące na medycznym, ale teraz jest już dobrze i co ciekawe, znaleźli sobie jakieś kobity!
Borys to tam wyrwał pielęgniarę jakąś i miałem nadzieję że im się ułoży, bo dużo wycierpieli. A co z Rous i ze mną? Ano dzisiaj miała wizytę u lekarza ginekologa i mieliśmy poznać płeć dziecka. Weszliśmy do gabinety, gdzie przywitaliśmy się z panią ginekolog i powoli nam wszystko wyjaśniła i zaczęło się badanie. Chwilę czekaliśmy w napięciu z moja ukochaną, którą cały czas trzymałem za rękę by się nie mała, a po chwili na ekranie pojawił się obraz, którego za bardzo nie rozumiałem i nie wiedziałem jakim cudem tutaj coś ta lekarka widzi.
- No! - odezwała się nagle zdziwiona i jakby uśmiechnięta.
- Co tam pani widzi? Dobrze z dzieckiem? - spytała szybko nieco przestraszona ukochana.
- Wszystko w porządku ale... - urwała nagle.
- Ale? - spytałem zmartwiony.
- Tu są dwa maluchy... Nie jeden... Dziewczynka i chłopiec, a to niezwykle rzadkie, wiec gratuluję! - rzekła nagle a ja zrobiłem z Rous oczy jak pięć złotych! Byliśmy w niezłym szoku!
- Na pewno pani się nie myli? - wyjęczała jakoś Rous.
 - Nie kochana... Pracuję w tm zawodzie dwadzieścia lat i nigdy się nie pomyliłam jeśli oto chodzi - rzekła z uśmiechem, a my później wróciliśmy do pokoju gdzie przytuliłem Rous bardzo mocno do siebie.
 - Nie zostawię Cię kochanie! Damy radę! Będą mieli urodę mamusi - rzekłem tuląc ją do siebie żeby się nieco uspokoiła - Ciekawe czy będą też chrapać, jak Ty w nocy - rzekłem jeszcze by ja nieco rozbawić.

< Rous? ;3 zaraz wparuje też tatuś Twój xdd >