- Nawet nie wiesz jak cię kocham lwico - zbliżyłem do siebie nasze ciała, które w równej mierze pragnęły takich samych doznań. Po rozpięciu paska trzymającego w ryzach jej spodnie, ułożyłem ją na wygodnym łóżku, gdzie wspaniale wyeksponowała swoje boskie ciało - Kusisz mnie skarbie - przesunąłem dłońmi wzdłuż jej brzucha, zahaczając przy tym o jej delikatnie wystające żebra. Słysząc wydobywające się z ust damy mruczenie, ucałowałem kilkukrotnie blada szyje, która z czasem przybrała różowy kolor.
- Ty też kusisz kotku - zaczęła odpinać guziki mojej koszuli, co zamiast przynieść mi rozkosz, wrzuciło mnie do świata pełnego bólu.
Siedząc na drewnianym krześle, wsłuchiwałem się w niewyraźny, niemiecki bełkot, który odbijał się od ścian niczym biała piłeczka pingpongowa. Nie mogąc się ruszyć, próbowałem wyostrzyć swój wzrok, dzięki czemu mogłem dostrzec na ziemi niewielkie plamy zaschniętej krwi.
- Colin, Colin, Colin... Powiesz nam coś w końcu? - nieznany brunet nastawił moją twarz w taki sposób, abym spojrzał w jego brązowo-niebieskie ślepia - Chyba przesadziliśmy z dawką Andrew. Oni wszyscy wyglądają jakby naćpali się dużo gorszego syfu niż im zapakowaliśmy - westchnął zdegustowany, pocierając kciukiem mój policzek - Colin no powiedz nam coś - nie odpuszczał, pragnąc wydusić ze mnie niezwykle długie informacje - Do cholery! Musisz nam coś powiedzieć! - kopnął mnie w brzuch, co zapewniło mojemu ciału upadek na zimną posadzkę.
- Colin? Wszystko dobrze? - Miranda złapała mnie za nagie ramiona, na których widniało już kilka krwawych malinek - Dziwnie osłabłeś... Jeśli nie chcesz, nie musimy tego robić - rzekła z zamiarem wycofania się, lecz moje zwinne ręce stanowczo jej na to nie pozwoliły.
- Chcę - szepnąłem kusząco do jej ucha, pozwalając przy tym sobie na pozbawienie mojej ślicznotki stanika - Po prostu miałem chwilowe zawieszenie. To już się nie powtórzy - skierowałem rękę w stronę ostatniej przeszkody, która zakrywała jej przepiękne ciało - Zaufaj mi.
- Ufam ci - odparła automatycznie, unosząc z lekkością swoje biodra, co pomogło mi w spełnieniu aktualnej czynności. Czarna bielizna wylądowała na samym środku zaciemnionego pokoju, który z ogromną starannością zakrył popełnioną "zbrodnię". Całując z czułością jej brzuch, błądziłem wolną ręką po jej wrażliwych strefach, które pod wpływem dotyku, przyniosły światu pierwsze jęki jasnowłosej. Zadowolony z takiego obrotu spraw, wróciłem palcami do jej kobiecości, w której stopniowo się zagłębiałem.
- Kocham cię - zetknąłem swoje usta z jej czołem, kiedy mój sprzęt wślizgnął się do jej ciała, idealnie ją wypełniając. Uważając na jej delikatne wnętrze, poruszałem powoli biodrami, wsłuchując się w towarzyszącą temu symfonię rozkoszy. Zadowolony ze swoich poczynań, delektowałem się obecną chwilą, która mogłaby trwać dla mnie wiekami.
- Bądź grzeczny chłopcem i powiedz nam gdzie są magazyny - kolejne uderzenie wymierzone prosto w brzuch, spowodowało wyplucie na podłogę niewielkiej ilości krwi - Powiesz nam grzecznie wszystko co chcemy, a my wypuścimy ciebie na wolność. To jak? Umowa stoi? - posmyrał mnie palcem w okolicy skroni, co nie wywołało u mnie żadnej reakcji.
- Daj mu spokój - odezwał się jego towarzysz, odciągając go ode mnie - Jest nawalony w trzy dupy, a ty nadal chcesz coś z niego wycisnąć? Daj spokój! Mamy przecież dwóch innych do przesłuchania, którzy myślą trzeźwiej niż on. No chodź już - pogłaskał go czule po ramieniu, co mogło wskazywać na to, iż łączy ich nieco głębsza relacja niż zwykłe koleżeństwo.
- Zake, daj mi jeszcze pięć minut. Obiecuję, że z niego coś wycisnę. Potrzebujemy jedzenia, a oni mają go stanowczo za dużo. Powinni się z nami podzielić - zacisnął chwilowo pięści - Jak tak dalej pójdzie to wszyscy pomrzemy z głodu, a na to pozwolić nie mogę - dorzucił, stopniowo się rozluźniając.
- Wiem, wiem. Damy sobie radę - niższy posłał mu szeroki uśmiech - Bądź po prostu cierpliwy.
- Będę - podszedł do mnie jeszcze raz, lecz tym razem zamiast stanąć za moimi plecami, ukucnął tuż przed moimi nogami - Colin, proszę... Chociaż jedna informacja...
- Aubum... Aubum... - powiedziałem cicho, męcząc się jeszcze bardziej niż zwykle.
- Jesteś cudowny Col - moja miłość wplotła dłoń w moje przydługawe włosy, aby ułożyć je w artystycznym nieładzie. Ponownym powrót do świata żywych, był dla mnie równie szokujący, co zobaczona przed chwilą scena. Jak mogłem zdradzić własny obóz?! Przecież to takie nie logiczne. Ci ludzie potrzebowali pomocy, ale nie w taki sposób. Czułem się teraz niczym oszust, który potrafi zdradzić sekret najlepszego przyjaciela.
- Ty byłaś cudowniejsza - rzekłem, ukrywając w głębi swojej duszy wszystkie, towarzyszące mi niepokoje - Wiesz... Chciałbym zacząć jutro poszukiwania tych ludzi... Co prawa nie wiemy kim oni są, ale warto ich odszukać. W końcu nie wiadomo czego od nas chcieli - rozmasowałem zaczerwieniony kark, który pod wpływem nacisku cicho chrupnął.
- To będzie niebezpieczne... Martwię się o ciebie... - przywarła do mojego boku, oplatając mnie przy tym swoimi nagimi nogami - Nie chce, żeby stała ci się krzywda.
- Nie stanie mi się - objąłem ją ramieniem, przyciskając ją mocniej do swojego ciała - Jeśli nas wypuścili, to oznacza, że może nie są do końca tacy źli... Może potrzebowali tylko czegoś do przeżycia? Musimy ich odnaleźć. Po prostu musimy.
<Miranda? ^.^ W końcu jest! :3>
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Colin. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Colin. Pokaż wszystkie posty
poniedziałek, 10 czerwca 2019
czwartek, 16 maja 2019
Od Colina cd. Mirandy
- Na pewno wszystko dobrze? - zapytałem, podtrzymując swoją ukochaną, której rany nie wyglądały zbyt dobrze. Nie chcąc jej przemęczać, usadziłem ją na dość dużym kamieniu, gdzie mogła chociaż przez chwilę odsapnąć. Doskonale wiedziałem, że nasz mały sekret będzie w stanie zaleczyć jej krwawiące miejsca, lecz moja zmartwiona podświadomość i tak uważała, iż trzeba poratować lwice drobnym opatrunkiem.
- Na pewno - odpowiedziała, eksponując krwistą część ciała - Spokojnie... Przecież wiesz, że to tylko zadrapanie - uśmiechnęła się delikatnie, pozwalając mi na założenie prowizorycznego opatrunku. Nigdy nie byłem jakimś wyśmienitym medykiem, ale podstawowe kursy pierwszej pomocy zdałem śpiewająco. Po starannym zabezpieczeniu białego bandaża mogliśmy wznowić swoją podróż, która przybrała dużo wolniejsze tempo niż wcześniej. Nie chcąc natknąć się na innych rozbójników, byliśmy zmuszeni zachować dużo większą czujność, ale ta zdecydowanie nie udzielała się mojej osobie. Mój rozbiegany wzrok co chwilę wracał do postaci Mirandy, aby upewnić się, że nic złego jej się nie stało. Nie umknęło to uwadze "czcigodnego" Jasona, który solidnie mnie za to opieprzył, lecz czym miałem się tutaj niby przejmować? To tylko stary zgred mający problemy z charakterem. Po prostu wiadrodzban i tyle w temacie. Ignorując jego docinki, skupiłem się na swoich celach, dzięki czemu oszczędziłem sobie niepotrzebnych drużynowych kłótni, które tylko opóźniłyby naszą misję. Do domu dotarliśmy kilka minut po północy, co wyprało ze mnie energię na dalsze, podsunięte przez przyjaciół harce. Martwiąc się o zdrowie swojej ukochanej, zaciągnąłem ją siłą na oddział medyczny, gdzie porządnie się nią zajęto. To był męczący dzień. Cholernie męczący dzień.
- Na pewno - odpowiedziała, eksponując krwistą część ciała - Spokojnie... Przecież wiesz, że to tylko zadrapanie - uśmiechnęła się delikatnie, pozwalając mi na założenie prowizorycznego opatrunku. Nigdy nie byłem jakimś wyśmienitym medykiem, ale podstawowe kursy pierwszej pomocy zdałem śpiewająco. Po starannym zabezpieczeniu białego bandaża mogliśmy wznowić swoją podróż, która przybrała dużo wolniejsze tempo niż wcześniej. Nie chcąc natknąć się na innych rozbójników, byliśmy zmuszeni zachować dużo większą czujność, ale ta zdecydowanie nie udzielała się mojej osobie. Mój rozbiegany wzrok co chwilę wracał do postaci Mirandy, aby upewnić się, że nic złego jej się nie stało. Nie umknęło to uwadze "czcigodnego" Jasona, który solidnie mnie za to opieprzył, lecz czym miałem się tutaj niby przejmować? To tylko stary zgred mający problemy z charakterem. Po prostu wiadrodzban i tyle w temacie. Ignorując jego docinki, skupiłem się na swoich celach, dzięki czemu oszczędziłem sobie niepotrzebnych drużynowych kłótni, które tylko opóźniłyby naszą misję. Do domu dotarliśmy kilka minut po północy, co wyprało ze mnie energię na dalsze, podsunięte przez przyjaciół harce. Martwiąc się o zdrowie swojej ukochanej, zaciągnąłem ją siłą na oddział medyczny, gdzie porządnie się nią zajęto. To był męczący dzień. Cholernie męczący dzień.
*Dwa dni później*
Stukając długopisem o blat mahoniowego biurka, zacząłem zastanawiać się nad tym, czy uzupełnianie tych wszystkich dokumentów ma jakiś sens. Siedziałem nad nimi już drugą godzinę, a jedyne co potrafiłem sobie przypomnieć to miejsce, w którym znaleźliśmy nieznany pakunek, wyładowany po brzegi materiałami wybuchowymi. To wszystko nie ma sensu - rozmasowałem rozbolałe skronie, które przez ten gest poczuły jeszcze więcej dyskomfortu, niż ulgi.
- Dlaczego ja nic nie pamiętam? - mruknąłem pod nosem, ulegając uczuciu frustracji, co było kolejnym błędem popełnionym przeze mnie tego samego dnia - Co tam miało miejsce?
- Kochanie? Wszystko dobrze? - usłyszałem słodki głos mojej drugiej połówki, która niczym duch wtargnęła do pokrytego kurzem pomieszczenia - Zniknąłeś na tyle godzin... Martwiłam się... - pogłaskała mnie po plecach, aby następnie spojrzeć w puste tabelki raportu, który teoretycznie już od wczorajszego dnia powinien znajdować się w teczce naszego dowódcy - Znowu cię to dręczy?
- Jak cholera... - westchnąłem, opierając głowę na jej ramieniu - Wszytko wyparowało mi z umysłu... Inni też nic nie wiedzą... Boję się, że doszło tam do czegoś poważniejszego, niż sobie wyobrażamy - wyjawiłem jej swoje obawy, które od dłuższego czasu próbowały zasiać we mnie ziarno straszliwego obłędu - To nie może być przypadek, iż każdy z nas nie pamięta tej misji. Ktoś musi za tym stać.
- Sądzisz, że może być to ktoś z Trupów lub Demonów? - zmarszczyła uroczo brwi, żeby po chwili przetrzeć z ostrożnością zaspane oko - Powinniśmy to zbadać. Richard weźmie za mnie dyżur na oddziale - odwróciła się do mnie plecami, dzięki czemu zdarzyłem ją prędko złapać oraz stanowczo do siebie przyciągnąć.
- Jak to my? - ucałowałem z czułością szyję mojej partnerki, co zostało skomentowane cichym sapnięciem - Tam jest zbyt niebezpiecznie. Nie chce, aby stałą ci się jakaś krzywda. Nadal nie mogę sobie wybaczyć tego, co zrobił tamten zbir - przygryzłem dolną wargę, mając nadal w pamięci widok roztrzaskanego nosa blondynki, której w tamtym okresie doskwierały też inne kute rany.
- Kochanie... Wszystko się już zagoiło - pogłaskała dłonią swoją szyję, na której nie było nawet najmniejszego siniaka - Zaufaj mi. Wszystko będzie dobrze.
- Ale i tak nie spuszczę cię z oka - uparłem się, jak wół, który nie chciał ciągnąć pługu w błotnistym polu - Doskonale wiesz, że jesteś moim skarbem - zjechałem dłońmi na jej biodra, co pozwoliło poczuć mi pod palcami jej okryte tkankami kości - To za ile wyruszamy? Nawet nie myśl, iż tym razem znikniesz mi z pola widzenia. Nie ma takiej opcji - zaśmiałem się cicho, licząc w duszy na to, że ta wyprawa nie przyniesie nam krwawego żniwa.
<Miranda? :3>
- Dlaczego ja nic nie pamiętam? - mruknąłem pod nosem, ulegając uczuciu frustracji, co było kolejnym błędem popełnionym przeze mnie tego samego dnia - Co tam miało miejsce?
- Kochanie? Wszystko dobrze? - usłyszałem słodki głos mojej drugiej połówki, która niczym duch wtargnęła do pokrytego kurzem pomieszczenia - Zniknąłeś na tyle godzin... Martwiłam się... - pogłaskała mnie po plecach, aby następnie spojrzeć w puste tabelki raportu, który teoretycznie już od wczorajszego dnia powinien znajdować się w teczce naszego dowódcy - Znowu cię to dręczy?
- Jak cholera... - westchnąłem, opierając głowę na jej ramieniu - Wszytko wyparowało mi z umysłu... Inni też nic nie wiedzą... Boję się, że doszło tam do czegoś poważniejszego, niż sobie wyobrażamy - wyjawiłem jej swoje obawy, które od dłuższego czasu próbowały zasiać we mnie ziarno straszliwego obłędu - To nie może być przypadek, iż każdy z nas nie pamięta tej misji. Ktoś musi za tym stać.
- Sądzisz, że może być to ktoś z Trupów lub Demonów? - zmarszczyła uroczo brwi, żeby po chwili przetrzeć z ostrożnością zaspane oko - Powinniśmy to zbadać. Richard weźmie za mnie dyżur na oddziale - odwróciła się do mnie plecami, dzięki czemu zdarzyłem ją prędko złapać oraz stanowczo do siebie przyciągnąć.
- Jak to my? - ucałowałem z czułością szyję mojej partnerki, co zostało skomentowane cichym sapnięciem - Tam jest zbyt niebezpiecznie. Nie chce, aby stałą ci się jakaś krzywda. Nadal nie mogę sobie wybaczyć tego, co zrobił tamten zbir - przygryzłem dolną wargę, mając nadal w pamięci widok roztrzaskanego nosa blondynki, której w tamtym okresie doskwierały też inne kute rany.
- Kochanie... Wszystko się już zagoiło - pogłaskała dłonią swoją szyję, na której nie było nawet najmniejszego siniaka - Zaufaj mi. Wszystko będzie dobrze.
- Ale i tak nie spuszczę cię z oka - uparłem się, jak wół, który nie chciał ciągnąć pługu w błotnistym polu - Doskonale wiesz, że jesteś moim skarbem - zjechałem dłońmi na jej biodra, co pozwoliło poczuć mi pod palcami jej okryte tkankami kości - To za ile wyruszamy? Nawet nie myśl, iż tym razem znikniesz mi z pola widzenia. Nie ma takiej opcji - zaśmiałem się cicho, licząc w duszy na to, że ta wyprawa nie przyniesie nam krwawego żniwa.
<Miranda? :3>
czwartek, 2 maja 2019
Od Colina cd. Mirandy
- To tylko sen, to tylko sen - szeptałem jej do ucha, delikatnie się przy tym kołysząc. Chciałem, żeby w końcu poczuła się bezpiecznie... Nie chciałem, aby już nigdy cierpiała, lecz byłem tylko zwykłym człowiekiem, który nie zachował ostrożności, chodząc po polu minowym. Zresztą skąd miałem wiedzieć, że akurat tam znajdują się te wybuchające dyski? Znałem i przyjaźniłem się z Hayesem nie od dziś, dlatego wiedziałem, iż specjalnie nas tam nie zaprowadził, ale dlaczego znowu musiało oberwać się tylko mi? Ja rozumiem, że jestem chodzącym workiem nieszczęścia, lecz może chociaż raz jakaś rana wojenna dotknie kogoś innego niż ja? Oczywiście nikomu nigdy źle nie życzyłem, ale miło by było wreszcie wyrwać się z oddziału medycznego, gdzie zapewne miałem spędzić kilka najbliższych dni swojego życia.
- Bałam się o ciebie... Nie żyłeś... - drżała w moich objęciach, starając się zatrzymać słoną ciecz, cieknącą z jej oczu - Rozstrzelali cię... Wszędzie było tyle krwi - ciągnęła dalej, wyjaśniając mi swój senny koszmar. Martwiąc się jej stanem psychicznym, nie zamierzałem w najbliższym czasie wypuszczać ją ze swojego uścisku, który odgradzał ją od reszty złego świata.
- Żyję skarbie i nigdy cię nie zostawię... Nigdy... Nigdy przenigdy... - otarłem jej nieznośne łzy, które z dużym uporem moczyły mój rozerwany mundur. Próbując ją uspokoić, złączyłem nasze usta w namiętnym pocałunku, co chociaż na chwilę zatrzymało rozdzierający moje serce szloch. Nie odrywając się od jej twarzy, masowałem delikatnie plecy blondynki, które pod wpływem mojego dotyku doznawały doskonałego rozluźnienia - Kocham cię Mir i żadna mara mnie od ciebie słoneczko nie zabierze - odezwałem się po chwili ciszy, dzięki czemu na delikatnie opalonej twarzy lwicy wykwitł słabiuteńki uśmiech - Odpocznijmy jeszcze przez chwilę... Nigdy nie wiadomo kiedy wezwą cię na blok operacyjny - wdychałem kojący zapach jej perfum, który podobnie jak jej uśmiech działał na mnie niczym prawdziwy narkotyk. Czując lekkie odurzenie, opadłem plecami na sprężysty materac, przyciągając przy tym drobne ciało mojej ukochanej do swojego zdrowego boku.
- Nie chcę cię opuszczać. Tu mi jest tak dobrze - zjechała dłonią na moje krocze, które dzięki takiemu zabiegowi delikatnie stwardniało.
- Mówisz skarbie? - powoli ściągnąłem z niej górną część odzienia, co pomogło mi zobaczyć cudną figurę mojej wybranki - Stęskniłem się za tobą - ucałowałem jej piersi, szykując swoje palce do rozpięcia krępującego stanika. Męcząc się z metalowymi zapięciami, w pewnym momencie poczułem na swoich dłoniach zimny nos, który natychmiastowo przemienił się w obśliniony jęzor - Ronan?! - spojrzałem z osłupieniem na potężnego owczarka belgijskiego, płaszczącego się przednimi łapami na szpitalnym łóżku.
- Skąd on się tu wziął? - Cage zasłoniła swoje ciało lekarskim fartuchem, ukrywając tym samym swoje piękne ciało przed wzrokiem potencjalnych gapiów. Jak się okazało, był to stosowany zabieg, gdyż chwilę po jego zapięciu na oddział wparował zadowolony z siebie Jason.
- Tu jesteście gołąbeczki - zaśmiał się, krzyżując nasze spojrzenia, które jak idzie się domyślić, nie były wcale takie kolorowe - No nie gniewajcie się, przyszedłem tylko pogadać - uniósł ręce w pokojowym geście, co jeszcze bardziej zaostrzyło nasz konflikt. Zapewne strzeliłbym mu teraz w pysk, lecz aksamitna dłoń mojego anioła stanowczo uspokoiła moje niezbyt dobre zapędy. W końcu mężczyzna był też moim dowódcą, a za podniesienie ręki na dowódce groziłaby mi sroga kara.
- Czego chcesz? - mruknąłem, poprawiając swoją głowę na rozmiękczonej poduszce.
- Jeśli powiem, że przeprosić to mi uwierzysz? - zrobił dobrą minę do złej gry, co poskutkowało skrzywieniem mojego ciała - Czyli raczej nie - klepnął mnie w ramię, uniemożliwiając mi przez to pożegnanie się z moją kochaną Mirandą, która była zmuszona udzielić pomocy innemu rannemu - Posłuchaj... Nie wiedziałem, że pakuje was na pola minowe. Powinniśmy zachować większą ostrożność, ale przynajmniej tylko ty oberwałeś. Potraktuj to jako lekcję życia i więcej nie pakuj się na te mini bomby - dał mi beznadziejną radę, za którą według jego mniemania miałem szczerze podziękować.
- Wiesz jak dobić człowieka Hayes - przewróciłem oczami, co pozwoliło mi dojrzeć w oddali dwóch innych członków naszej bandy. Byli to Ray i Clay, czyli pierwsi ludzie z drużyny, jakim całkowicie zaufałem. Chociaż sami niezbyt byli zachęceni tym, iż miałem zastąpić Sonnego, postanowili dać mi szansę, którą solidnie wykorzystałem i wykorzystuję po dziś dzień.
- Już go dręczysz? - westchnął Perry, zajmując miejsce na jednym z plastikowych krzeseł - Jak się czujesz Colin? Rana doskwiera? - spojrzał na biały bandaż, który chwała Bogu nie przesiąkł jeszcze krwią.
- To tylko zadrapania - odpowiedziałem, głaszcząc czujnego psa po dumnym łbie - Poza tym mam tutaj dobrą opiekę więc nie mam na co narzekać - dorzuciłem, zapisując sobie tę sytuację w jednej z szufladek swojego umysłu. Zemszczę się za to! Oj jak ja się za to zemszczę! - Nie przejmujmy się już mną. Lepiej opowiadajcie co u was - zmieniłem temat rozmowy, co nie przypadło do gustu najstarszemu członkowi naszego zespołu.
- A od kiedy to niższy stopniem żołnierz zadaje takie pytania? - Bravo 1 skrzyżowałem ręce na piersi w taki sposób, aby udać obrażonego na cały świat.
- Od dzisiaj - prychnąłem, patrząc na rozkojarzonego Clay'a, który dzisiaj zbytnio nie chciał kontaktować z resztą świata - Widzę, że kolejnemu w głowie aniołki buszują - zaśmiałem się, przywołując go do świata żywych. Wysoki blondyn skierował szybko na mnie rozmarzone oczka, co jeszcze bardziej rozśmieszyło całą naszą trójkę.
- Co? Ja? Chyba sobie kpisz - fuknął rozzłoszczony, odwracając się do nas plecami - Nie mam nikogo! Nikogo! - uparł się jak osioł, delikatnie się przy tym czerwieniąc. Tak, tak nikogo - pomyślałem, pogrążając się w dalszych rozmowach, dotyczących naszego codziennego życia.
- Bałam się o ciebie... Nie żyłeś... - drżała w moich objęciach, starając się zatrzymać słoną ciecz, cieknącą z jej oczu - Rozstrzelali cię... Wszędzie było tyle krwi - ciągnęła dalej, wyjaśniając mi swój senny koszmar. Martwiąc się jej stanem psychicznym, nie zamierzałem w najbliższym czasie wypuszczać ją ze swojego uścisku, który odgradzał ją od reszty złego świata.
- Żyję skarbie i nigdy cię nie zostawię... Nigdy... Nigdy przenigdy... - otarłem jej nieznośne łzy, które z dużym uporem moczyły mój rozerwany mundur. Próbując ją uspokoić, złączyłem nasze usta w namiętnym pocałunku, co chociaż na chwilę zatrzymało rozdzierający moje serce szloch. Nie odrywając się od jej twarzy, masowałem delikatnie plecy blondynki, które pod wpływem mojego dotyku doznawały doskonałego rozluźnienia - Kocham cię Mir i żadna mara mnie od ciebie słoneczko nie zabierze - odezwałem się po chwili ciszy, dzięki czemu na delikatnie opalonej twarzy lwicy wykwitł słabiuteńki uśmiech - Odpocznijmy jeszcze przez chwilę... Nigdy nie wiadomo kiedy wezwą cię na blok operacyjny - wdychałem kojący zapach jej perfum, który podobnie jak jej uśmiech działał na mnie niczym prawdziwy narkotyk. Czując lekkie odurzenie, opadłem plecami na sprężysty materac, przyciągając przy tym drobne ciało mojej ukochanej do swojego zdrowego boku.
- Nie chcę cię opuszczać. Tu mi jest tak dobrze - zjechała dłonią na moje krocze, które dzięki takiemu zabiegowi delikatnie stwardniało.
- Mówisz skarbie? - powoli ściągnąłem z niej górną część odzienia, co pomogło mi zobaczyć cudną figurę mojej wybranki - Stęskniłem się za tobą - ucałowałem jej piersi, szykując swoje palce do rozpięcia krępującego stanika. Męcząc się z metalowymi zapięciami, w pewnym momencie poczułem na swoich dłoniach zimny nos, który natychmiastowo przemienił się w obśliniony jęzor - Ronan?! - spojrzałem z osłupieniem na potężnego owczarka belgijskiego, płaszczącego się przednimi łapami na szpitalnym łóżku.
- Skąd on się tu wziął? - Cage zasłoniła swoje ciało lekarskim fartuchem, ukrywając tym samym swoje piękne ciało przed wzrokiem potencjalnych gapiów. Jak się okazało, był to stosowany zabieg, gdyż chwilę po jego zapięciu na oddział wparował zadowolony z siebie Jason.
- Tu jesteście gołąbeczki - zaśmiał się, krzyżując nasze spojrzenia, które jak idzie się domyślić, nie były wcale takie kolorowe - No nie gniewajcie się, przyszedłem tylko pogadać - uniósł ręce w pokojowym geście, co jeszcze bardziej zaostrzyło nasz konflikt. Zapewne strzeliłbym mu teraz w pysk, lecz aksamitna dłoń mojego anioła stanowczo uspokoiła moje niezbyt dobre zapędy. W końcu mężczyzna był też moim dowódcą, a za podniesienie ręki na dowódce groziłaby mi sroga kara.
- Czego chcesz? - mruknąłem, poprawiając swoją głowę na rozmiękczonej poduszce.
- Jeśli powiem, że przeprosić to mi uwierzysz? - zrobił dobrą minę do złej gry, co poskutkowało skrzywieniem mojego ciała - Czyli raczej nie - klepnął mnie w ramię, uniemożliwiając mi przez to pożegnanie się z moją kochaną Mirandą, która była zmuszona udzielić pomocy innemu rannemu - Posłuchaj... Nie wiedziałem, że pakuje was na pola minowe. Powinniśmy zachować większą ostrożność, ale przynajmniej tylko ty oberwałeś. Potraktuj to jako lekcję życia i więcej nie pakuj się na te mini bomby - dał mi beznadziejną radę, za którą według jego mniemania miałem szczerze podziękować.
- Wiesz jak dobić człowieka Hayes - przewróciłem oczami, co pozwoliło mi dojrzeć w oddali dwóch innych członków naszej bandy. Byli to Ray i Clay, czyli pierwsi ludzie z drużyny, jakim całkowicie zaufałem. Chociaż sami niezbyt byli zachęceni tym, iż miałem zastąpić Sonnego, postanowili dać mi szansę, którą solidnie wykorzystałem i wykorzystuję po dziś dzień.
- Już go dręczysz? - westchnął Perry, zajmując miejsce na jednym z plastikowych krzeseł - Jak się czujesz Colin? Rana doskwiera? - spojrzał na biały bandaż, który chwała Bogu nie przesiąkł jeszcze krwią.
- To tylko zadrapania - odpowiedziałem, głaszcząc czujnego psa po dumnym łbie - Poza tym mam tutaj dobrą opiekę więc nie mam na co narzekać - dorzuciłem, zapisując sobie tę sytuację w jednej z szufladek swojego umysłu. Zemszczę się za to! Oj jak ja się za to zemszczę! - Nie przejmujmy się już mną. Lepiej opowiadajcie co u was - zmieniłem temat rozmowy, co nie przypadło do gustu najstarszemu członkowi naszego zespołu.
- A od kiedy to niższy stopniem żołnierz zadaje takie pytania? - Bravo 1 skrzyżowałem ręce na piersi w taki sposób, aby udać obrażonego na cały świat.
- Od dzisiaj - prychnąłem, patrząc na rozkojarzonego Clay'a, który dzisiaj zbytnio nie chciał kontaktować z resztą świata - Widzę, że kolejnemu w głowie aniołki buszują - zaśmiałem się, przywołując go do świata żywych. Wysoki blondyn skierował szybko na mnie rozmarzone oczka, co jeszcze bardziej rozśmieszyło całą naszą trójkę.
- Co? Ja? Chyba sobie kpisz - fuknął rozzłoszczony, odwracając się do nas plecami - Nie mam nikogo! Nikogo! - uparł się jak osioł, delikatnie się przy tym czerwieniąc. Tak, tak nikogo - pomyślałem, pogrążając się w dalszych rozmowach, dotyczących naszego codziennego życia.
*Pięć Dni Później*
- Jesteś pewna, że chcesz z nami pójść? - spojrzałem w różnobarwne tęczówki swojego słońca, które wraz z moją pomocą szykowało się do kilkudniowej misji na tereny Śmierci. Wraz z chłopakami mieliśmy przejść ponad pięćdziesiąt kilometrów, aby odebrać od naszych sprzymierzeńców kilka skrzyń pełnych nowej broni palnej oraz świeżo wyprodukowanej amunicji. Zapewne bylibyśmy już w drodze, ale pan Stevenson zdecydował się postawić przed nami pewne ograniczenie... Mianowicie mieliśmy wybrać sobie lekarza, który będzie nam towarzyszył, a wybór moich kompanów bardziej mnie przeraził, niż zachęcił do takiej podróży. Bałem się o swoją ukochaną... W końcu kto normalny z radością zabrałby swój największy skarb w miejsce, gdzie może stać się mu największa krzywda? Nie chciałem, żeby przypadkowo nabawiła się stresu pourazowego, który z dnia na dzień niszczyłby ją od środka... - Zawsze możemy poszukać kogoś innego. Dalibyśmy sobie jakoś radę.
- Colin przecież nic mi nie grozi - zapakowała do plecaka kolejne medykamenty, dobrze je przy tym zabezpieczając - Przecież będziesz mnie bronił... Czego mam się niby bać? - dodała z uroczym uśmiechem, który i tym razem zmiękczył moje serce.
- No dobrze - uległem jej, nie porzucając uczucia troski - Ale obiecaj mi, że będziesz ciągle za mną... Dobrze?
<Miranda? :3 Dobziuuu? ^.^>
czwartek, 25 kwietnia 2019
Od Colina cd. Jasona
Ważniak się znalazł - pomyślałem, rozpakowując rację żywnościową, wyprodukowaną przez Francję na początku 2022 roku. Zaznajom z tymi "frykasami", doskonale wiedziałem, że część z nich może być już dawno przeterminowana. Zresztą czego ja się niby spodziewałem? Przez pierwsze dni wszyscy będą tutaj patrzeć na mnie jak na zbrodniarza wojennego, który wymordował podczas snu połowę swoich sojuszników. Nie patrząc dłużej na Jasona, przystąpiłem do dokładnej selekcji leżących przede mną produktów. Orzechy ziemne barbecue... Jak dobrze, że to spleśniałe - odrzuciłem je na bok, aby móc dobrać się do dania głównego, występującego jako półkilogramowa porcja spaghetti.
- Wiesz, jak to się w ogóle robi? - mężczyzna z uwagą obserwował moje szybkie ruchy, polegając na sprawnym rozerwaniu zielonego worka, do którego trzeba było dodać opakowania papkowatego żarcia, aby następnie zalać je najzwyklejszą wodą. Czując, iż zimnawa ciecz stopniowo staje się cieplejsza, spojrzałem ze spokojem w oczy swojego rozmówcy.
- Wyobraź sobie, że tak - odpowiedziałem, stawiając konstrukcje w taki sposób, żeby nie miała choćby najmniejszego cienia szansy na przewrócenie się - Przed wojną, jak i podczas jej trwania nie siedziałem na dupie. Wolałem chronić kraju, niż kryć się po schronach - wziąłem gryza słonego suchara, który po wielu dniach głodówki okazał się moim wymarzonym posiłkiem. Starając się nie nadwyrężać skurczonego żołądka, pozwoliłem sobie na spałaszowanie tylko tej jedynej sztuki mączniaka, po którym i tak czułem się dość ociężale.
- Gdzie pracowałeś? - zapytał z nudów, porywając z mojego zestawu kolejnego batona z maleńką paczką cukierków - Nie patrz tak. Nie przydadzą ci się - warknął, próbując mnie zdominować, co nie zrobiło na mnie zbyt piorunującego wrażenia. Nie odrywając od niego swoich ślepi, zacząłem zastanawiać się gdzie tak właściwie podział się Ronan... Jeśli te tępaki mu coś zrobiły, ostro tego pożałują.
- Byłem antyterrorystą. Uprzedzając głupie docinki... Ta praca nie opiera się na zwykłym siedzeniu za biurkiem, dlatego nie porównuj mnie do byle jakiego kundla, niepotrafiącego zapamiętać podstawowych zasad prawa. Wiem, nie spędziłem życia na wojnie, ale nie raz ze swoimi ludźmi zajmowałem się porwaniami, strzelaninami, a nawet neutralizacją ładunków wybuchowych - wyjąłem z podgrzewacza rozgrzaną puszkę, której wieko automatycznie odskoczyło od podstawki wyginającego się złota.
- Gdzie są teraz twoi ludzie? - spojrzał na mnie badawczo, obżerając się mało tuczącą słodkością.
- Nie żyją - zacisnąłem usta w wąską linię, aby następnie wypuścić ze świstem powietrze z płuc - Spóźniłem się... Gdybym był minutę szybciej, nie stałaby się im żadna krzywda - zamilkłem, widząc przed oczami zakrwawione ciała moich chłopaków. Do tej pory nie mogłem wybaczyć sobie, że ich życie trafiło w ręce Boga. Mogłem się nie oddalać... Czemu do cholery musiałem sprawdzić tamto miejsce?! Mogliśmy umrzeć razem... Razem... - Gdzie Ronan? - odezwałem się po kilku minutach milczenia. Przynajmniej jego nie mogłem stracić. Po prostu nie i chuj.
- Ronan? - uniósł brew, zastanawiając się o kogo może mi tym razem chodzić.
- Mój pies - wsunąłem do ust widelec pełen pomidorowego makaronu - Taki duży owczarek belgijski z szelkami taktycznymi - wyjaśniłem, połykając pierwszy fragment ciepłego obiadu.
- Jest u weterynarza, niedługo wróci - powiedział, nie stosując o dziwo w swoim głosie żadnej agresji. Kiwając na to z lekka głową, zająłem się dalszym gryzieniem klusek, które z łatwością przechodziły przez moje podrażnione gardło. Oczywiście nie byłem w stanie zjeść całego pudełka, więc duża część tego dobrodziejstwa przypadła w spadku mojemu nowemu dowódcy - Wytrzyj się i chodź. Z wami to jak z dziećmi - burknął, tupiąc w miejscu nogą. Niezbyt zadowolony z tego rozkazu, przetarłem chusteczką okolice swoich ust, zmywając z nich kolor krwistego pomidora.
- Idę, idę... Nie denerwuj się tak, bo ci żyłka pęknie - poprawiłem na ramionach przetarte ubranie, będące ze mną od początku mojej podróży. Niezbyt chciałem się z nim rozstawać, ale wizja nowego odzienia, brzmiała dużo lepiej, a przede wszystkim wygodniej niż wyniszczone mienie.
- Nie pozwalaj sobie na zbyt wiele - zgromił mnie wzrokiem, aby następnie obrać kurs na magazyny, gdzie na wieszakach wisiały porozwieszane mundury, przeplatane co jakiś czas normalnymi ciuchami. Do każdego kompletu były oczywiście dołączone czarne glany, z których numerem, przez moją dużą stopę mógł być delikatny problem. Pewnie stwierdzi, iż i tak na to nie zasługuję - pomyślałem, wpatrując się w blondyna, który z uwagą przeglądał się każdemu uniformowi - Jaki masz rozmiar? - spojrzał na metkę klasycznego wzoru maskującego, głęboko się przy tym zastanawiając.
- L - skrzywiłem się, dostrzegając w kącie sali coś o wiele lepszego - Mogę coś lepszego niż zwykłe ciapki? - podszedłem do stojącego nieopodal mnie kartonu, w którym dostrzegłem bluzkę khaki z czarnym bezrękawnikiem. Dodać do tego wskazane przez mężczyznę spodnie oraz buty i będzie cacy.
- Jak sobie chcesz - wzruszył ramionami, rzucając w moją stronę wygrzebanym mundurem - Przebierz się i idziemy na spotkanie... Chociaż wątpię, żeby ktoś cię zaakceptował Akito - drugą część zdania dodał nieco ciszej, lecz ja i tak zrozumiałem jego sens. Nie chcąc ukazać zranienia, uśmiechnąłem się sztucznie, udając, jak zawsze, że wszystko jest okej. Zachowując milczenie, udałem się do prowizorycznej przebieralni, gdzie ubrałem się we wspomniane wyżej rzeczy. Ignorując zbyt duży rozmiar bluzy, wypełzłem z pomieszczenia, co skończyło się odbiciem od ciała rosłego faceta.
- Coś nie tak? - spytałem, widząc, jak ten przygląda mi się łagodniejszym wzrokiem niż dotychczas. Zdziwiony tym zjawiskiem, skrzyżowałem nasze spojrzenia, oczekując dalszego rozwoju akcji.
<Jason? ^.^ Wdrażamy plan? xd>
- Wiesz, jak to się w ogóle robi? - mężczyzna z uwagą obserwował moje szybkie ruchy, polegając na sprawnym rozerwaniu zielonego worka, do którego trzeba było dodać opakowania papkowatego żarcia, aby następnie zalać je najzwyklejszą wodą. Czując, iż zimnawa ciecz stopniowo staje się cieplejsza, spojrzałem ze spokojem w oczy swojego rozmówcy.
- Wyobraź sobie, że tak - odpowiedziałem, stawiając konstrukcje w taki sposób, żeby nie miała choćby najmniejszego cienia szansy na przewrócenie się - Przed wojną, jak i podczas jej trwania nie siedziałem na dupie. Wolałem chronić kraju, niż kryć się po schronach - wziąłem gryza słonego suchara, który po wielu dniach głodówki okazał się moim wymarzonym posiłkiem. Starając się nie nadwyrężać skurczonego żołądka, pozwoliłem sobie na spałaszowanie tylko tej jedynej sztuki mączniaka, po którym i tak czułem się dość ociężale.
- Gdzie pracowałeś? - zapytał z nudów, porywając z mojego zestawu kolejnego batona z maleńką paczką cukierków - Nie patrz tak. Nie przydadzą ci się - warknął, próbując mnie zdominować, co nie zrobiło na mnie zbyt piorunującego wrażenia. Nie odrywając od niego swoich ślepi, zacząłem zastanawiać się gdzie tak właściwie podział się Ronan... Jeśli te tępaki mu coś zrobiły, ostro tego pożałują.
- Byłem antyterrorystą. Uprzedzając głupie docinki... Ta praca nie opiera się na zwykłym siedzeniu za biurkiem, dlatego nie porównuj mnie do byle jakiego kundla, niepotrafiącego zapamiętać podstawowych zasad prawa. Wiem, nie spędziłem życia na wojnie, ale nie raz ze swoimi ludźmi zajmowałem się porwaniami, strzelaninami, a nawet neutralizacją ładunków wybuchowych - wyjąłem z podgrzewacza rozgrzaną puszkę, której wieko automatycznie odskoczyło od podstawki wyginającego się złota.
- Gdzie są teraz twoi ludzie? - spojrzał na mnie badawczo, obżerając się mało tuczącą słodkością.
- Nie żyją - zacisnąłem usta w wąską linię, aby następnie wypuścić ze świstem powietrze z płuc - Spóźniłem się... Gdybym był minutę szybciej, nie stałaby się im żadna krzywda - zamilkłem, widząc przed oczami zakrwawione ciała moich chłopaków. Do tej pory nie mogłem wybaczyć sobie, że ich życie trafiło w ręce Boga. Mogłem się nie oddalać... Czemu do cholery musiałem sprawdzić tamto miejsce?! Mogliśmy umrzeć razem... Razem... - Gdzie Ronan? - odezwałem się po kilku minutach milczenia. Przynajmniej jego nie mogłem stracić. Po prostu nie i chuj.
- Ronan? - uniósł brew, zastanawiając się o kogo może mi tym razem chodzić.
- Mój pies - wsunąłem do ust widelec pełen pomidorowego makaronu - Taki duży owczarek belgijski z szelkami taktycznymi - wyjaśniłem, połykając pierwszy fragment ciepłego obiadu.
- Jest u weterynarza, niedługo wróci - powiedział, nie stosując o dziwo w swoim głosie żadnej agresji. Kiwając na to z lekka głową, zająłem się dalszym gryzieniem klusek, które z łatwością przechodziły przez moje podrażnione gardło. Oczywiście nie byłem w stanie zjeść całego pudełka, więc duża część tego dobrodziejstwa przypadła w spadku mojemu nowemu dowódcy - Wytrzyj się i chodź. Z wami to jak z dziećmi - burknął, tupiąc w miejscu nogą. Niezbyt zadowolony z tego rozkazu, przetarłem chusteczką okolice swoich ust, zmywając z nich kolor krwistego pomidora.
- Idę, idę... Nie denerwuj się tak, bo ci żyłka pęknie - poprawiłem na ramionach przetarte ubranie, będące ze mną od początku mojej podróży. Niezbyt chciałem się z nim rozstawać, ale wizja nowego odzienia, brzmiała dużo lepiej, a przede wszystkim wygodniej niż wyniszczone mienie.
- Nie pozwalaj sobie na zbyt wiele - zgromił mnie wzrokiem, aby następnie obrać kurs na magazyny, gdzie na wieszakach wisiały porozwieszane mundury, przeplatane co jakiś czas normalnymi ciuchami. Do każdego kompletu były oczywiście dołączone czarne glany, z których numerem, przez moją dużą stopę mógł być delikatny problem. Pewnie stwierdzi, iż i tak na to nie zasługuję - pomyślałem, wpatrując się w blondyna, który z uwagą przeglądał się każdemu uniformowi - Jaki masz rozmiar? - spojrzał na metkę klasycznego wzoru maskującego, głęboko się przy tym zastanawiając.
- L - skrzywiłem się, dostrzegając w kącie sali coś o wiele lepszego - Mogę coś lepszego niż zwykłe ciapki? - podszedłem do stojącego nieopodal mnie kartonu, w którym dostrzegłem bluzkę khaki z czarnym bezrękawnikiem. Dodać do tego wskazane przez mężczyznę spodnie oraz buty i będzie cacy.
- Jak sobie chcesz - wzruszył ramionami, rzucając w moją stronę wygrzebanym mundurem - Przebierz się i idziemy na spotkanie... Chociaż wątpię, żeby ktoś cię zaakceptował Akito - drugą część zdania dodał nieco ciszej, lecz ja i tak zrozumiałem jego sens. Nie chcąc ukazać zranienia, uśmiechnąłem się sztucznie, udając, jak zawsze, że wszystko jest okej. Zachowując milczenie, udałem się do prowizorycznej przebieralni, gdzie ubrałem się we wspomniane wyżej rzeczy. Ignorując zbyt duży rozmiar bluzy, wypełzłem z pomieszczenia, co skończyło się odbiciem od ciała rosłego faceta.
- Coś nie tak? - spytałem, widząc, jak ten przygląda mi się łagodniejszym wzrokiem niż dotychczas. Zdziwiony tym zjawiskiem, skrzyżowałem nasze spojrzenia, oczekując dalszego rozwoju akcji.
<Jason? ^.^ Wdrażamy plan? xd>
środa, 24 kwietnia 2019
Od Colina do Mirandy
- Jason?! Co ty mu do cholery zrobiłeś?! - wrzaski Mir docierały z dużym opóźnieniem do mojej podświadomości, która skupiała się na bólu, odbieranym przez każdy skrawek mojego ciała. Ściskając krwawiący brzuch, zacząłem stopniowo tracić niezbędny do życia oddech. Czarne plamy z radością wirowały dookoła mnie, mówiąc tym samym, iż mój czas powoli dobiega końca - Colin nie zasypiaj! Colin! - były to ostatnie słowa, jakie zdążyłem usłyszeć z ust mojej ukochanej, zanim na dobre odpłynąłem do krainy morfeusza, mogącej przemienić się w istny hades.
*Cztery Miesiące Wcześniej*
Leżąc na obdartej, czarnej kozetce zastanawiałem się, jak długo może trwać wyciąganie kuli, znajdującej się na samym środku niezbyt chudej łydki. Obserwując sprawne ręce doktor Cage, przygryzałem raz po raz dolną wargę, tłumiąc w ten sposób niezaplanowane wcześniej jęki. Cholerne ruski... Że też musieli przechodzić tamtą drogą... Zapewne, gdyby nie pomoc Ray'a, leżałbym teraz w jakiejś obskurnej trumience, starając się złapać zapach kwiatów kwitnących kilka metrów nade mną.
- Nie ruszaj się - skarciła mnie, gdy szarpnąłem zbyt mocno ranną kończyną - To tylko igła... Nie mogę dać ci znieczulenia, bo po tylu lekach zrobi ci się we krwi istny koktajl - poinformowała mnie, wracając do łączenia rozerwanych tkanek.
- To nie moja wina. Nerwy w nodze same się spięły - westchnąłem, przesuwając palcami po materiale czystego bandaża, owiniętego dokładnie wokół mojej głowy. Kiedy mnie tutaj przynieśli, była ona dość solidnie roztrzaskana, co początkowo wskazywało na groźny wstrząs mózgu, lecz chwała Bogu żadnego mi tym razem nie wykryto.
- Jasne - zabezpieczyła szycie, aby następnie zdjąć ze swoich dłoni lateksowe rękawiczki - Poleż tutaj trochę. Przyjdę do ciebie za godzinę, żeby zobaczyć, jak się czujesz. Nie podnoś się i odpocznij - opuściła pomieszczenie, zachowując przy tym kamienną minę niszczyciela galaktyk oraz innych, nieznanych mi wcześniej światów. Kobiety... Nigdy ich nie zrozumiem - opadłem głową na twardą leżankę, wywołującą szybkie drętwienie obolałego karku.
- Przecież ja się tutaj wynudzę - fuknąłem, wyjmując z kieszeni drobnego, złotego misia, który był moją jedyną pamiątką po zaginionej córce. Gówniara miała teraz pewnie z czternaście, bądź piętnaście lat. Pomimo tak długiej rozłąki, nadal wierzyłem, że ktoś ją uratował... Że dzięki pomocy nieznanej mi osoby, była w stanie dalej żyć w tym okrutnym świecie, przepełnionym nieumarłymi ludźmi i mutantami gotowymi rozszarpać wszystko to, co spotkają na swojej drodze. Odkopując z pamięci miłe sytuacje sprzed wojny, zacząłem wyobrażać sobie, jak jej małe ciało przywiera do mojego, a młody, nieskazitelnie czysty głos, krzyczy głośno dwa, krótkie, lecz bardzo ważnie dla mnie słowa... "Wróciłeś tato"... Jak ja za tym cholernie tęskniłem... Może to kara za jakieś grzechy? Sam już nie wiem. Zawsze starałem się być dobrym człowiekiem, ale może czymś jednak zawiniłem i ten w górze postanowił odebrać mi moją kochaną Lilian. Nie chcąc już o tym myśleć, schowałem wisiorek z powrotem do wnętrza głębokiej kieszeni, gdzie powinien czuć się najlepiej. Otrząsając swoją głowę ze zbędnych wspomnień, postanowiłem w końcu wstać i nieco pospacerować. Teoretycznie blondynka kazała mi siedzieć na dupie, lecz komu chciałoby się słuchać jej rad? No właśnie, nikomu. Przytrzymując się szarej ściany, pchnąłem dębową powłokę, aby następnie wydostać się na opustoszały korytarz. Zdziwiony tym zjawiskiem, przytuliłem się barkiem do kolejnego muru, który po trzech minutach powolnego włóczenia nogami, zaprowadził mnie na skrzyżowanie dróg. W lewo czy w prawo? - pomyślałem, cofając postrzeloną nogę do tyłu, co według mojego rozumowania, miało pomóc mi w ulżeniu sobie w bólu.
- Cholera, cholera, cholera - usłyszałem zdenerwowany, kobiecy głos, należący do znajomej pani doktor, która przed dwudziestoma minutami, męczyła mnie zakładaniem tych cholernych szwów. Widząc za nią żądnego krwi zombiego, wyciągnąłem z kabury przy pasku glocka, którym bez zawahania oddałem trzy strzały w pusty łeb zielonej pokraki.
- Nic ci nie jest? - zapytałem, obserwując jej ruchy, które nie wykazywały żadnych objawów, powiązanych z ugryzieniem truchła - Pewnie był zarażony już od dawna... Przykro mi... Nie dało się go uratować... - wyciągnąłem do niej rękę, którą natychmiastowo ujęła. Nie przejmując się bólem mięśni, bez wahania pomogłem stanąć jej na proste nogi.
- Dziękuję - otrzepała się z kurzu, po czym prześwietliła mnie swoimi kolorowymi tęczówkami - Nie powinieneś za mną czekać w pokoju? - uniosła jedną brew, krzyżując przy tym na piersi swoje drobne łapki.
- Niby tak, ale beze mnie by pani nie przeżyła - odpowiedziałem, pstrykając krasnala w zaczerwieniony nos - Jestem Colin... Colin Aitkens - przedstawiłem się, mając na uwadze to, iż mogła już od dawna znać moje dane.
- Miranda Cage - pchnęła mnie w stronę pokoju 106 - A teraz wracamy do naszej kuracji panie Colin! - rozporządziła, nie tracąc przy tym dobrego humoru. Był to początek świetnej przyjaźni, a raczej zmysłowej miłości, która w następnych miesiącach naszego życia, wspaniale rozkwitła.
*Teraźniejszość. Osiem godzin po wypadku*
Otwierając wymęczone życiem powieki, zacząłem powoli rozglądać się po raziście białym pomieszczeniu. Szafka, stół, biurko, łóżko... Szpital? Szpital. Przyciągając swoją głowę do lewego ramienia, mogłem zauważyć drżącą z przemęczenia Mir, której widok martwił mnie bardziej, niż mój stan zdrowia.
- Mira... Kochanie - złapałem ją za aksamitną dłoń, co podziałało na nią, jak magiczne zaklęcie - Nic mi nie jest... To tylko zadrapania.
<Miranda? ^.^ Cóż, to wszystko wina Jasona! xd>
niedziela, 21 kwietnia 2019
Be loyal to the nightmare of your choice.

Ksywka| Bodyguard.
Wiek| 35 lata. (20 stycznia)
Płeć| Mężczyzna.
Obóz| Duchy.
Ranga| Członek.
Aparycja| Colin to dobrze zbudowany mężczyzna, mierzący równe sto osiemdziesiąt siedem centymetrów wzrostu. Z natury szatyn o zielonych oczach, które pod wpływem słońca zlewają się w delikatne złoto. Oprócz kilkudniowego zarostu, na jego ciele można odnaleźć też masę blizn, powstałych na skutek wojny i byłej pracy. Z ważniejszych elementów jego wyglądu, trzeba wymienić jeszcze tatuaż jelenia, znajdujący się na jego lewym przedramieniu. Oliviera można zwykle spotkać w wytartej bluzie khaki oraz spodniach tego samego koloru. Czasami wciska się również w postarzały mundur, pozbawiony częściowo, niegdyś tak ważnych odznaczeń. Obowiązkowym dodatkiem do każdego z tych strojów jest zardzewiały nieśmiertelnik, ukazujący dokładnie wszystkie podstawowe dane na jego temat.
Charakter| Patrząc na twarz Colina, można wyczytać z niej wiele sprzecznych informacji. Miły i uczynny mężczyzna, a może wredny, zawodowy morderca? Tak naprawdę, nie da się tego jednoznacznie określić, bo w końcu każdy człowiek, który przetrwał tą pieprzoną wojnę, ma w sobie odrobinkę psychopaty. Zwykle działa zgodnie z planem, lecz zdarzają mu się odstępstwa od tej zasady. Nie potrafi pozostawić ludzkiego życia na śmierć. Kiedy widzi, że komuś da się jeszcze pomóc, osobiście wspomoże rannego i zajmie się jego ranami. Nie brak mu również odwagi oraz rozumu. Wyczuwając niebezpieczeństwo, nie ucieknie, jak rasowy tchórz pozostawiając swoich ludzi na śmierć, tylko zadba wpierw o ich życie. Jak na swój wiek, jest bardzo upartym facetem, nie bojącym się głośno wyrażać swojego zdania. Zawsze dotrzymuje danego słowa, co przyszywa mu łatkę osoby godnej zaufania. W swoim niezbyt poukładanym życiu, potrafi znaleźć wiele chwil na relaks. Nigdy nie pogardzi dobrym alkoholem, ani ocalałymi sztukami papierosów. Cechuje się dużą odpornością fizyczną oraz psychiczną, co w praktycznie każdej sytuacji, pozwala zachować mu trzeźwy umysł. Po rozwodzie, nie wierzy już w miłość od pierwszego wejrzenia, a utrata każdego człowieka, kosztuje go delikatnym załamaniem, którego nikomu nie ukazuje.
Historia| Colin zapamiętał swoje życie w starym świecie, jako dobrą zabawę, która skończyła się w dniu wybuchu wojny. Jego dzieciństwo opierało się głównie na śmiechu oraz niezamartwianiu się jutrem. Ze spokojem ukończył wszystkie szkoły, których się podjął, aby następnie podjąć się wykańczającej zmysły pracy. Podczas jedenastu lat wolności, zakochał się, spłodził córkę i wziął bolesny rozwód, po którym odechciało mu się dalszych spotkań z kobietami. Kiedy wszystko było już w miarę ułożone, na świecie pojawiła się III Wojna Światowa, która pozbawiła go wszystkich członków rodziny. Walcząc na froncie, stracił każdego ze swoich przyjaciół, co jeszcze bardziej dobiło jego duszę. Nie wiedząc co ze sobą zrobić, wraz ze swoim wiernym psem, postanowił udać się w nieznane, wznawiając poszukiwania tyczące się Lilian i Christophera.
Rodzina|
- Matka: Rebeka Aitkens - wspaniała kobieta, która zginęła przez rozstrzelanie w wieku sześćdziesięciu pięciu lat.
- Ojciec: Edward Aitkens - niezapomniany facet, który podobnie jak Rebeka, stracił życie przez strzał w tył głowy.
- Młodszy brat: Christopher Aitkens - w domu rodzinnym nie odnaleziono jego ciała. Najprawdopodobniej przeżył wojnę.
- Ojciec: Edward Aitkens - niezapomniany facet, który podobnie jak Rebeka, stracił życie przez strzał w tył głowy.
- Młodszy brat: Christopher Aitkens - w domu rodzinnym nie odnaleziono jego ciała. Najprawdopodobniej przeżył wojnę.
- Była Żona: Caroline Gaiman - po rozwodzie stracił z nią kontakt. Najprawdopodobniej nie żyje.
- Zaginiona Córka: Lilian Aitkens - jedyne oczko w głowie Colina. Kiedy zaginęła, miała jedenaście lat. Najprawdopodobniej nie żyje, lecz Aitkens złudnie jej szuka.
Partner/ka| Miranda Cage.
Orientacja seksualna| Heteroseksualny.
Inne|
Partner/ka| Miranda Cage.
Orientacja seksualna| Heteroseksualny.
Inne|
- Posiada pięcioletniego owczarka belgijskiego - Ronana.
- Nienawidzi lukrecji.
- Potrafi poruszać się parkurem.
- Potrafi poruszać się parkurem.
- Z zawodu antyterrorysta, ale na czas wojny, stał się żołnierzem.
- Zawsze nosi ze sobą glocka 17 lub klasyczną M4.
- W swoim życiu przeszedł wiele kursów, których nigdy nie zapomni.
- Miał okazje zapoznać się z karabinem wyborowym Barrettem M82, którego bardzo polubił.
- Potrafi neutralizować ładunki wybuchowe.
- Trafił raz do niewoli, ratując tym samym życie własnych ludzi.
- Oprócz angielskiego, zna również: francuski, rosyjski i hiszpański.
- Nie cierpi maszyn latających, gdyż kiedyś przez jedną z nich, miał niezbyt przyjemny wypadek.
- Uwielbia mocną kawę.
- Ma prawo jazdy na samochód i motor.
- Zna się na szpiegowaniu ludzi.
- Jedyną pamiątką, jaka została mu po córce, jest wisiorek ze złotą zawieszką misia.
Właściciel: vassalord
- Zawsze nosi ze sobą glocka 17 lub klasyczną M4.
- W swoim życiu przeszedł wiele kursów, których nigdy nie zapomni.
- Miał okazje zapoznać się z karabinem wyborowym Barrettem M82, którego bardzo polubił.
- Potrafi neutralizować ładunki wybuchowe.
- Trafił raz do niewoli, ratując tym samym życie własnych ludzi.
- Oprócz angielskiego, zna również: francuski, rosyjski i hiszpański.
- Nie cierpi maszyn latających, gdyż kiedyś przez jedną z nich, miał niezbyt przyjemny wypadek.
- Uwielbia mocną kawę.
- Ma prawo jazdy na samochód i motor.
- Zna się na szpiegowaniu ludzi.
- Jedyną pamiątką, jaka została mu po córce, jest wisiorek ze złotą zawieszką misia.
Właściciel: vassalord
Subskrybuj:
Posty (Atom)