Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Reker Logan Blackfrey. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Reker Logan Blackfrey. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 23 kwietnia 2019

Od Reker'a cd. Davida

- Skoro tak bardzo chcesz - westchnąłem, nie odnajdując w sobie żadnej ochoty na dalsze życie. Może gdybym nie pytał go o jego przeszłość, nie zapytałby mnie o to samo? Starając się ładnie ubrać wszystko w zdania, przygryzłem ostrożnie dolną wargę swoich ust, co pozwalało mi na lepsze myślenie - Właściwie... Co mam ci takiego opowiadać? Całe moje życie było do dupy. Pomijając fakt, że byłem nieudanym eksperymentem mojego ojca... A raczej ojczyma... To siedziałem dwa lata na pseudopoligonie, gdzie zrobili ze mnie psa ganiającego za patykami. Od dziecka mnie lano, poniżano i wyzywano, a nawet krzywdzono na inne sposoby, których wolę nie wspominać. Dopiero niedawno dowiedziałem się, że moim prawdziwym ojcem jest ktoś inny. Niby mam żonę i rodzonego syna, ale takich doświadczeń się nie zapomina - przejechałem dłonią po bliźnie w kształcie czaszki, przypominającej mi o dniu, w którym ukończyłem tę "wspaniałą" tresurę - Gdyby nie ta wojna, to być może siedziałbym teraz w Afganistanie, Iranie, czy chuj wie gdzie... Dobrą opcją byłby też trumna... - skrzywiłem się, tracąc ochotę na dalsze prowadzenie tej bezsensownej rozmowy.
- Czyli jeśli rzucę ci piłkę, to pobawię się z tobą, jak z kundlem? - uśmiechnął się wrednie, uderzając mnie z otwartej dłoni w odcinek lędźwiowy kręgosłupa. Zaciskając na to zęby, spojrzałem na czubki swoich brudnych butów. Dlaczego mnie to zabolało? Dlaczego to mnie tak cholernie zabolało? W ogóle po cholerę mu się spowiadałem. Teraz, zamiast cieszyć się świętym spokojem, będę musiał wysłuchiwać różnych wyzwisk związanych z moim dawnym życiem - Reker...
- Zamknij się - mruknąłem, wyprzedzając go o kilka, znaczących kroków - Jeśli chcesz się ze mnie wyśmiewać, to lepiej zamilcz. Tak wiem, że nie jestem idealny, lecz jeśli możesz, to przestań mi wreszcie dokuczać... To męczy... - poczułem, jak pierwsze krople deszczu spadają na moje ramiona, wyostrzając tym samym kolor zielonego materiału. Nie czując się najlepiej, oparłem się plecami o najbliższe drzewo, które pomogło utrzymać mi pionową pozycję.
- Blackfrey, nie obrażaj się - wbił swoje palce pod moje żebra, przez co zwróciłem na trawę całą zawartość swoje żołądka. Blednąc na twarzy, zabrałem kilka głębszych wdechów, żeby uspokoić swój zszargany od bólu organizm - Masz takie słabe ciało, że na zwykłe szturchnięcia rzygasz? - spojrzał w głąb moich oczu, co bardzo, ale to bardzo mi się nie spodobało. Widząc, jak unosi on swoją dłoń, automatycznie ugryzłem ją swoimi zębami, nie chcąc pozwolić na to, aby ten cep dotknął mojej twarzy - Ej, ej! - potrząsnął ręką w powietrzu, pokazując światu swój niezastąpiony grymas - Odwaliło ci już do reszty czy co? - starał się zachować spokój, który coraz to mocniej mieszał się z wybuchami agresji.
- Mam odporne ciało, ale jakby ktoś tobie wsadził paluchy w brzuch, to sam byś zwymiotował - stwierdziłem, spoglądając w mrok pobliskich krzaków, gdzie dało się usłyszeć dość głośne szelesty. Zdziwiony, zbliżyłem się do rozłożystej rośliny, z której wstawał zwierzęcy, puszysty ogon. Nie przejmując się krzyczącym w tle Davidem, wyciągnąłem rękę w stronę nieznanego stwora, który okazał się być młodym, niespełna rocznym wilkiem. Biała kulka po dokładnym obwąchaniu mojej ręki, rzuciła się w stronę Hammonda, w którym zakochała się od pierwszego wejrzenia. Szczeniak biegał dookoła niego, głośno przy tym szczekając i podgryzając od czasu, do czasu nogawki jego spodni - Zostałeś ojcem Vengador - zaśmiałem się, zapominając o lejącym dookoła deszczu.

<Daviiiiiidddd? c: Przepraszam, że krótkie :c>

wtorek, 16 kwietnia 2019

Od Reker'a cd. Davida

- Żebyś się pogubił i zdziczał? Nigdy w życiu - mruknąłem z niezadowoleniem, doganiając jego włochaty zad, który po kilku sekundach zmienił się w człowieka. Cóż, był on popapranym mutantem, ale samego nie mogłem go zostawić. Więzienie nigdy nie było bezpiecznym miejscem dla ludzi, a co dopiero dla nie panujących nad sobą wilkołaków. Dlaczego pakuję się w takie beznadziejne pierdoły? - pomyślałem, powstrzymując się od mechanicznego westchnięcia.
- Pan Blackfrey się nie boi? - przewrócił oczami, stawiając coraz to pewniejsze kroki w kierunku wspomnianego przeze mnie obiektu - Myślałem, że wolisz zostać w ciepłej norce - zakpił dodatkowo, pokazując światu swoje białe zęby. Nie chcąc go bardziej prowokować, postanowiłem zamilknąć, i nie odpowiadać na jego durne zaczepki. Na tym patrolu mieliśmy szukać głównie broni oraz leków, a nie potencjalnego wpierdolu, ale jak widać, wyszło co wyszło, i tym razem nie jest to moja wina. Naszej podróży towarzyszyła oczywiście męcząca cisza, która stety, bądź niestety w pewnym momencie została przerwana groźnym wyciem.
- Czyżby twoja prywatna, spierdolona wataha? - skrzywiłem się, szukając w krzakach błyszczących ślepi innych likantropów. Miałem ich wszystkich serdecznie dosyć, a myśl, iż rozmnażają się oni szybciej niż króliki, jeszcze bardziej mnie wnerwiała. Doskonale wiedziałem, że nie każdy z nich jest zły, lecz nie oszukujmy się... Zawsze liczba tych złych, będzie dominowała nad dobrymi, a takie wyniki zmieni chyba tylko wróżka.
- Nie mam watahy - rozejrzał się czujnie, przemieniając po chwili w dużą kulkę, czarnego futra. Jego czarna, obsrana kita, próbowała stworzyć w okół mnie coś na wzór bariery ochronnej, odcinającej mnie od reszty świata. Czyli śmieć uważa mnie za swoją własność... Pięknie kurwa... - przeszło mi przez myśl, kiedy inny przedstawiciel jego rasy wyłonił się nagle z zaciemnionej jaskini.
- Powiedzmy - stałem w bezruchu, obserwując toczące się przede mną wydarzenie - Możesz odgonić jakoś swojego kolegę? Nie mamy całej nocy na twoje harce - skrzyżowałem ręce na swojej klatce piersiowej, aby dodać sobie większej pewności siebie. Poza tym nie odczuwałem jakiejś wielkiej dawki strachu, bo w końcu kto obawiałby się niedożywionego pieska podwórkowego? No właśnie, raczej nikt.
*******
Kiedy dotarliśmy do rozpadającego się budynku, było już grubo po północy. Świetlista tarcza księżyca, rzucała liczne smugi na zaciemniony świat, delikatnie go przy tym rozświetlając. Nie przejmując się postawnym wilczurem kroczącym obok mnie, zagłębiliśmy się powoli w murach więzienia, które teoretycznie było omijane przez normalnych ludzi. Widząc w przejściu kilka skrzyń, ostrożnie uchyliłem wieko tej pierwszej, aby móc zobaczyć jej zawartość.
- Pokaż mi swoje towary - szepnąłem pod nosem, niczym jedna z postaci sławnej gry komputerowej, której tytułu w tamtym momencie niezbyt pamiętałem. Jeśli chodzi o zawartość kasty, to nie znajdowało się w niej nic pożytecznego. Sam piach, kamienie i kilkuletnie niedopałki papierosów. Stan innych drewniaków prezentował się podobnie, dlatego z głośnym syknięciem, oddaliłem się od brązowych pudeł, w poszukiwaniu innych, dużo lepszych przedmiotów.
- Nie oddalaj się - warknął na mnie, wbijając swój ciapaty nos w ziemię - Czuję tutaj mnóstwo zombie - dorzucił, nastawiając trójkątne uszy w kierunku południa.
- Jasne - odparłem krótko, dobierając się do kolejnych znajdziek, które wyglądały już nieco ciekawiej niż poprzednie. Wyciągając z kieszeni zwiniętą w rulon torbę, która stopniowo była wypychana przeze mnie różnymi medykamentami oraz militariami. Byłem już w środku mini "zakupów", gdy nagle do moich uszu dopłynął głośny śmiech, niedoruchanej z dobrej strony wampirki.
- No chodź! No chodź! - wrzeszczała, jak opętana w stronę futrzaka, który próbował dosięgnąć ją swoimi, ostrymi zębiskami.
- David japa, tutaj są zombie - syknąłem na rozwścieczonego kundla, co niestety nie zaburzyło jego wewnętrznego instynktu. Nie chcąc im przeszkadzać, zacząłem bardzo powoli wycofywać się ku jednej ze ścian, lecz nie przewidziałem tego, że ten skończony idiota nie da sobie z okresowym stworem rady. Nie chcąc, aby umierał, wyciągnąłem z kabury udowej glocka, za pomocą którego oddałem kilka strzałów do nawiedzonej postaci - No dalej - burknąłem pod nosem, spowalniając ruchy wampirki, która po rozszarpaniu krtani przez Dejwida, padła na obrośniętą brudem podłogę. Nie lepiej było też z naszym wilczurem. Hammond dyszał nerwowo, a z jego otwartych ran sączyła się świeża krew. No nie rób sobie kurwa jaj - odezwałem się w swoim umyśle, widząc przy tym, jak futrzak przemienia się do swojej ludzkiej postaci. Nie chcąc kusić losu, podbiegłem do jego "zwłok", które po niecałych dziesięciu minutach, zostały zaciągnięte do byłej kanciapy klawiszy. Znając się nieco na medycynie, natychmiastowo przystąpiłem do opatrywania jego urazów. Były one dość głębokie, ale znając możliwości regeneracyjne mutantów, pewnie po kilku dniach nie będzie miał po tym nawet blizny. Kiedy stan naszego rannego był już opanowany, przykryłem go lekkim kocem, a następnie odsunąłem się od niego na odległość niecałych dziesięciu metrów. Zachowując w pomieszczeniu głuchą ciszę, wyciągnąłem z kieszeni zgięte w połowie zdjęcie. Ukazywało ono połowę mojej rodziny. Żona... Trójka synów... Nienarodzona jeszcze córka... Dlaczego to wszystko nie mogło mieć miejsca w normalnych czasach? Tyle bym dał, aby moje dzieci nie wychowywały się w tym okrutnym świecie... Oj tyle bym dał...

<Kiedy odpissss? xd> 

piątek, 12 kwietnia 2019

Od Reker'a cd. Davida

Wampiry... Wilkołaki... Sraki i inne szproty Davidziaki... Czy na tym świecie nie ma już zwykłych zombie, które z radością przyjmowałyby swoją, drugą śmierć? Jak zawsze z wszystkim pod górkę! Nie dość, że byłem poharatany, to jeszcze byłem zmuszony leczyć swoje ciało w norze tego samoluba. Gorzej trafić nie mogłem... Po prostu gorzej trafić nie mogłem...
- Każdego mutanta trzeba zabić - mruknąłem pod nosem, a następnie uważając na swoje obite żebra, próbowałem podnieść się do pokracznego siadu - Wszystko co powstało na skutek promieniowania, nie może przebywać wśród normalnych ludzi... Takich zasad łamać nie można - dokończyłem swoją myśl, nie posiadając się z bólu, jaki ogarniał całe moje ciało. Szczerze mówiąc, czułem się jeszcze gorzej, niż po ataku tamtego babska. Pozdzierane kolana, podrapana szyja, rozbita głowa oraz rozwalone udo, dawały mi się mocno we znaki. Eh... A mogłem pójść w inną stronę, i mieć wywalone na pana Hammonda i jego dziwne fetysze.
- Gdyby nie tamten wilk, to pewnie byś już nie żył - warknął, ukazując światu wszystkie swoje zęby - Nie każdy jest podły... I nie każdy ma wybór w tym czy chce być mutantem - odwrócił się do mnie plecami, aby zacząć grzebać w wypełnionych po brzegi torbach.
- Tsa, tsa... Mogę iść do domu? - mruknąłem niechętnie, tracąc momentalnie równowagę, co błyskawicznie wywołało mój upadek na niezbyt wygodny materac, który dodatkowo obił moje płuca.
- W takim stanie? Wątpię - odpowiedział sztywno, wyciągając z ukrycia dość długą strzykawkę, w której znajdowała się duża dawka przezroczystego płynu - Coś tak zbladł? Boisz się małego ukłucia? - zaśmiał się cicho, powoli się do mnie zbliżając. W tamtym momencie wyglądał niczym prawdziwy kanibal, próbujący rozkroić swoją ofiarę. Jego demoniczne oczy próbowały wypalić moją duszę, lecz jakoś szczególnie mnie to nie przerażało. W końcu po tylu latach niszczenia przez własnego ojca oraz stukniętych lekarzy, nie widziałem już sensu w żadnym strachu. Codzienne bicie i poniżanie wpłynęło na mnie w dość okrutny sposób, dlatego przez pewien okres czasu, ludzie unikali mnie, jak żywego ognia.
- Nie boję się - rzekłem hardo, wbijając swój wzrok w stolik nocny, na którym leżało lekko nadpalone zdjęcie, przedstawiające wysoką, uśmiechniętą szatynkę. Stała ona u boku swojego ukochanego, którym był znęcający się nade mną Mściciel. Wyglądali na bardzo szczęśliwych ludzi, którzy nie zamartwiali się jutrem. Miałem już coś mówić, ale w tym samym momencie, zdjęcie zostało zabrane z zasięgu mojego wzroku.
- Dawaj tą łapę i się tak durnie nie patrz - zacisnął swoją szczękę w takim ucisku, iż na jego czole pojawiło się kilka zielonych żyłek - Nie mam zamiaru o tym rozmawiać, więc nawet o tym sobie nie myśl - wbił się w moją żyłę, co wywołało u mnie chwilowy brak tlenu w płucach. Czując się, jak ryba bez wody, zacząłem wierzgać nerwowo nogami, które w pewnej chwili trafiły trzydziestotrzylatka prosto w łeb - Głupi szczeniak - wrzasnął, zakrywając swoje brązowe oko, które w szybkim tempie przybrało barwę krwistej czerwieni. Nie minęła chwila, a przede mną zamiast człowieka stał potężny wilk, łypiący na mnie zestresowanym wzrokiem.
- David? - powiedziałem jedynie, ale ten zamiast mnie zaatakować, uciekł przez otwarte okno, pozostawiając mnie w ogromnym szoku. Kto by pomyślał, iż tak wrogi mi człowiek może okazać się wrażliwym pieskiem? Wzdychając na to głęboko, zatamowałem sobie cieknącą krew, a następnie po spożyciu "magicznej" złotej tabletki, wstałem na proste nogi i szybkim krokiem udałem się w poszukiwania zaginionego mężczyzny. Cóż, ślady jego łap były dość spore, dlatego trudno było go pomylić z jakimś tam kundelkiem. Wiedząc, że igram ze złem, starałem przygotować w myślach wszystkie scenariusze walki, bo przecież taka bestia może zmieść normalnego śmiertelnika, jednym kłapnięciem szczęki, ale kto mojego pokroju mógłby przejmować się takimi rzeczami? Dokładnie, nikt. Kiedy trop zaczął się stopniowo urywać, ukucnąłem w półnagich krzakach, nasłuchując nadciągającego zagrożenia. Gdzie jesteś Reksiu? - pomyślałem, wypatrując swojego celu, który po kilku minutach wyrósł przede mną, jak z podziemi - Ładnie to tak ode mnie uciekać? - zagaiłem od razu, wpatrując się w jego smutne oczyska - No przecież cię nie zabiję... Mam swoje zasady i jedną z nich na pewno nie jest unicestwianie znajomych.
- Czyli weszliśmy na etap znajomych? To wilkołaki ci już nie przeszkadzają? - fuknął, zadzierając dumnie swój pysk.
- Można tak powiedzieć. Skro jesteś dobrym wilkołakiem, to na cholerę cię mordować? - wzruszyłem ramionami, nie czując w sobie chęci przelewu krwi - Masz zamiar chować do mnie urazę do końca świata? Może lepiej to zakończyć - podrapałem go za uchem, dzięki czemu jego ogon kilkukrotnie pacnął w ziemię, a oczy wykazywały rozpływanie się z przyjemności - To jak? - dorzuciłem, nie zwracając uwagi na to, iż z mojego ciała wycieka coraz większa ilość krwi, a twarz staje się niebezpiecznie trupio blada. Aż dziw, że narkotyki potrafią działać tak dobrze, nawet za dobrze.

<Reksiu Keksiu Pipsiu Dupsiu i chuj wie co? xd Odpisz szybkooooooo xd>

czwartek, 11 kwietnia 2019

Od Reker'a cd. Davida

Wsłuchując się w głośnie ćwierkanie zmutowanych ptaków, przemierzałem powoli wyłysiały jeszcze las, który za kilka miesięcy przybierze w całości barwy zieleni. Pordzewiały nieśmiertelnik, delikatnie uderzał o zamek rozpiętej, skórzanej kurtki, a przydatna w tym świecie broń, podskakiwała w rytmie moich kroków, o kilka milimetrów w górę. Tęskniąc nieco za ciepłym łóżkiem, zacząłem powoli zastanawiać się, czy nie lepiej będzie zakończyć ten szaleńczy patrol. Błądziłem już po tym lesie przez dobre pięć dni, tylko dlatego, iż czas roztopów jest najgorszym czasem w ciągu całego roku. Demony pałętają się pod nogami... Zombie zaczynały coraz to mocniej szaleć... A Trupy... Po prostu były i przeszkadzały. Miałem już zaszywać się w innej części "martwej" puszczy, gdy nagle z krzaków wyskoczyła mi najbardziej znienawidzona postać, którą miałem szanse poznać niecałe dwa miesiące temu. David, gdyż tak nazywał się ów jegomość wyglądał na strasznie poharatanego, lecz osobiście nie miałem zamiaru mu pomagać. Nie dość, że na początku naszej znajomości próbował mnie zabić, to jeszcze nieustannie mi ubliżał. Głównie pożarliśmy się o nasz wiek, bo w końcu pan idealny, nie wierzył w to, iż osoba o jedenaście lat od niego młodsza potrafi poradzić sobie z większą ilością zadań, niż on. Odkąd się urodziłem, nie cierpiałem segregowania ludzi na warstwy wiekowe, które ograniczały tylko nasze możliwości. W dawnym świecie każdy z pseudodorosłych mówił, że na wiele rzeczy jestem jeszcze za młody, i jak widać, naszemu Reksiowi pozostało to do dziś.
- Nie szpieguj mnie idioto - mruknąłem, czując w powietrzu zapach świeżej krwi - Opatrzyłbyś to, wali od ciebie szprotem na kilometr. Jeszcze ściągniesz na nas niebezpieczeństwo, a ja nie zamierzam ratować ci dupy po raz enty - fuknąłem, poprawiając swoje oklapnięty od wilgoci włosy.
- Jeśli laleczka się boi, to może spierdalać - rzekł z kamienną miną, spoglądając przy tym w stronę moich dwóch blaszek, rozłożonych na mojej klatce piersiowej - W końcu małolaty powinny udać się teraz na drzemkę - naskoczył na mnie, powstrzymując się od dalszej, bezsensownej dyskusji, która zmieniłaby w naszym życiu tyle co nic.
- Możesz przestać traktować mnie, jak trzylatka? To, że jestem od ciebie młodszy, tak na prawdę chuja znaczy. Możesz mi wierzyć lub nie, ale ja wbrew pozorom przeżyłem swoje piekło, i nie mam zamiaru ponownie być przez kogoś upodlany - starałem się zachować spokój, co szczerze mówiąc, wychodziło mi bardzo słabo - Ty też święty nie jesteś, i święty nigdy nie będziesz, więc w końcu się ogarnij... Świata sam nie zmienisz... - odwróciłem się do niego plecami, po czym bez zawahania odszedłem w wybranym przez siebie kierunku.
- Blackfrey... Zaczekaj... - powiedział z grymasem na twarzy, gwałtownie mnie zatrzymując - Wiem, że nasza relacja nie układa się najlepiej, ale pożyczyłbyś mi jakiś bandaż? Jeśli nie trafi to oczywiście w twoją dumę, żołnierzyku - dogryzł mi siarczyście, co chcąc nie chcąc, nie zrobiło już na mnie żadnego wrażenia. Czasami zastanawiałem się, czy ten jegomość był kiedyś dla kogoś miły. Niby był po ślubie, oraz miał tam jakiegoś szczeniaka, lecz wątpię by jego rodzinka cieszyła się szczęściem, przy boku takiego gbura. Hm... A może po prostu to co mu się przytrafiło tak na niego wpłynęło? Zresztą, nie ważne.
- Tsa, tsa... Trzymaj - wsunąłem mu do rąk białe zawiniątko, które nosiłem ze sobą wraz z nożyczkami i środkiem odkażającym, w wewnętrznej kieszeni swojego uda - Tylko się nie skalecz sieroto. Nie musisz nic oddawać - wyszarpnąłem się spod ciężaru jego ręki, aby następnie udać się w północną część lesistego pustkowia.

<DEJWID? ODPISZ SZYBKO>

środa, 13 lutego 2019

Od Rekera cd. Tamary

Ze swojego doświadczenia wiedziałem, że trupy nigdy, przenigdy nie zmienią się na lepsze. Może i teraz wyglądali, jak łagodne baranki, ale w ich umysłach pewnie ukazywały się wszelakie pomysły, dotyczące tortur na naszych osobach. Pierdolone dziadostwo myśli, że tak łatwo nas przechytrzy! Nie patrząc na to co robi Tamara, postanowiłem udać się do najcichszego zakątka naszego, tymczasowego schronienia, gdzie z radością zaczerpnąłem sporej dawki spokoju. Miałem powoli tego wszystkiego dosyć. Męczyły mnie już zombie, zgrzyty panujące między obozami, a przede wszystkim braki w łączności z resztą świata, który równie dobrze mógł wymrzeć do reszty. Czy to wszystko kiedykolwiek się skończy? Czy nasz świat pozbędzie się tego wirusa i stanie w końcu na nogi? Nie mam pojęcia... Na prawdę, nie mam pojęcia... Dobrze byłoby obudzić się kiedyś w ciepłym łóżku, w normalnym mieście, bez jakiegokolwiek zagrożenia życia. Chciałbym, aby moje dzieci chodziło do normalnej szkoły oraz nie musiały się od nas uczyć o przetrwaniu na radioaktywnym terenie. To wszystko jednak było tylko bajką. Wiadome było nie od dziś, że wszyscy z nas wyzdychają jeszcze przed wynalezieniem antidotum. Wiedząc, iż rozmyślanie nad tym wszystkim nie ma teraz najmniejszego sensu, potrząsnąłem swoją głowa na boki, a następnie skupiłem się na szalejącej za oknem śnieżycy. Grube płatki śniegu coraz to bardziej zasypywały szary świat, odcinając nam kolejne drogi, które mogły posłużyć, niektórym osobą za ucieczkę. Miałem już zamyślać się na nowo, lecz niespodziewanie do mich uszu dotarł głośny śmiech. Zdziwiony, zmarszczyłem swoje brwi, co w jakimś sensie pomogło mi przypomnieć do kogo pasuje dana tonacja okrzyków radości. Co tam się wyczynia? - pomyślałem, kierując się do głównego pomieszczenia, gdzie przebywała największa liczba ludzi. Początkowo myślałem, iż jakieś głupkowate dzieciaki wytwarzają wokół siebie tyle hałasu, ale to co zobaczyłem przerosło moje wszystkie wyobrażenia. Moja młodsza, osiemnastoletnia siostrzyczka była delikatnie powiedziawszy w stanie upojenia alkoholowego, przez które flirtowała z jednym z naszych wrogów. Młodzieniaszek był najprawdopodobniej w jej wieku i wszystkie znaki na niebie wskazywały na to, iż strasznie podobała mu się zaistniała sytuacja.
- Tamara! Co ty wyprawiasz do cholery?! - odciągnąłem ją siłą od niższego ode mnie mężczyzny, który mruknął pod nosem kilka nieprzychylnych słów o mojej osobie - A z tobą jeszcze się policzę - fuknąłem, a w moich oczach zatańczyły szaleńcze iskierki zła, jakie nadal we mnie skwierczało. Nie przejmując się oporem, jaki stawiała przede mną młoda kobieta, zaciągnąłem ją w ustronne miejsce, gdzie zamierzałem z nią solidnie pogadać - Dziewczyno czyś ty oszalała?! To nie 2018 byś mogła sobie pić z kim chcesz... Pamiętaj, że przysięgałaś mi, iż będziemy trzymać się razem, więc tego dotrzymaj okej? - usadziłem ją na niezbyt wygodnym krześle, które pod naporem jej ciała nieco zatrzeszczało - Co się tam stało?

Tamara? ;3
Tłumacz się, tłumacz xd 

czwartek, 20 września 2018

Od Reker'a cd. Kiary

A może ja się wcale do tego nie nadaję? - pomyślałem czując przez cały ten czas zimny wzrok Raula na swoich plecach. Chociaż inni może mnie akceptowali i szanowali, to wątpię, aby ten jegomość kiedyś mnie polubił. Dla niego liczyła się tylko Kiara, Kiara i jeszcze raz Kiara, a ja to mogłem najlepiej umrzeć gdzieś na torturach, gdzie spalono by moje ciało. Wtedy na pewno przygarnąłby ją na nowo gang, a nasz kochany Raul wpakowałby mi się na posadę ojca. Nie chcąc o tym zbytnio myśleć, skupiłem się na czarnej grzywie swojej klaczy, która jak na swój młody wiek szła dość ociężale. Zwykle była dość energiczna, lecz teraz nabrała humorków, które raz na jakiś czas utrudniały naszą współpracę. Będąc w okolicach obozu, w pewnym momencie do moich uszu doszło ciche dyszenie. Spodziewając się wroga, kazałem mojej żonie zatrzymać swojego ogiera, który zaczął nerwowo strzyc uszami. Patrząc w stronę drzewa, mogliśmy ujrzeć dwójkę ludzi uwięzionych na gałęzi w jakiś siatkach. Kobieta z tego co spostrzegłem była w ciąży, dlatego obecna sytuacja była nieco niebezpieczna.
- Cholera - mruknąłem zsiadając z wierzchowca, aby lepiej ocenić całą sprawę.
- Musimy im pomóc - zadecydowała od razu kobieta, szukając po sakwach Feniksa, swojego, ostrego jak diabli noża. Kiwając jedynie na to głową, całkowicie jej uległem, a następnie zabrałem się do działania.
- Zostawcie nas... - nieznajoma próbowała walczyć z moimi rękami, które próbowały zabezpieczyć jej ciało - Przecież nic wam nie zrobiliśmy - jej głos z każdym słowem łamał coraz bardziej. Starając się to zignorować, zabrałem się do przecinania splecionych ze sobą grubo lin - Zostawcie nas... - powtórzyła się znowu kiedy byłem blisko celu, jaki był przede mną postawiony.
- Nic wam przecież nie zrobimy. Chcemy tylko wam pomóc - postawiłem ją ostrożnie na ziemi, uważając, żeby nic jej się nie stało. Widząc jej małe uspokojenie, zszedłem powoli z niewielkiego kamienia, umożliwiającego mi wykonanie swojej misji. Może to wszystko było w jakimś stopniu związane z obozem Aniołów? Przez ich nieodpowiedzialność, przez grancie nas dzielące, mogły przedostawać się pojedyncze sztuki Demonów i Trupów, które tylko utrudniały nasze, codzienne życie - Wszystko dobrze? - dopytałem widząc jak ta cała się trzęsie. Nie dotknąłem nawet jej ramienia, a już w okolicach brzucha poczułem ostry, kujący ból. Dopiero teraz użyłaś noża?! - pomyślałem nerwowo uciskając krwawiące miejsce, żeby nie zejść, aż tak szybko z tego świata.
- Zostawcie nas! - wrzasnęła próbując trafić mnie jeszcze raz, lecz moja dość szybka reakcja pomogła mi tego uniknąć. Wpadając na pień drzewa, świat w mojej głowie zawirował na nowo, powodując mój dość twardy upadek - Potwory!
- I kto to mówi? - syknąłem przez zaciśnięte zęby, skupiając się nad tym, aby nie zasnąć. Człowiek wychodzi z dobrą ręką, a ci patrzą tylko by zabić... Świat już chyba nigdy nie wróci na odpowiedni tor, nawet gdy znikną zombie i gdy teoretycznie trzeba byłoby się wziąć za odbudowę naszego, zepsutego do reszty kraju. Słysząc blisko swojego ucha cichnące coraz bardziej głosy, spojrzałem w zachmurzone ciemnymi chmurami niebo. Nasza sytuacja nie prezentowała się zbyt dobrze, a gdyby dołączyć do tego zombie, to byłby istny koniec świata. Musze dać sobie radę - przeszło mi przez myśl, kiedy ostatkiem sił, namierzyłem twarz swojej ukochanej.

<Kiara? ;3 Uratuj xd>

wtorek, 28 sierpnia 2018

Od Reker'a cd. Tamary

Trupy, żołnierze, flaki i mazaki, czego można spodziewać się jeszcze po dzisiejszym świecie? Ciągnąc ostatniego oficera w stronę chaty, zacząłem odczuwać ból w swoich rękach, który z biegiem czasu strasznie narastał. Może było to związane z ranami jakie przyszło mi odnieść jeszcze jakiś czas temu? Możliwe, bardzo możliwe, ale nie miałem czasu zagłębiać się teraz w takie tematy. Odkładając mundurowego w bezpieczne miejsc przy ognisku, przeciągnąłem się jak olbrzym, kątem oka zwróciłem uwagę na Tripa i jego ludzi. Byli przemarznięci do szpiku kości, a średnich rozmiarów ognisko ledwie sięgało ognistymi językami ich bladych twarzy. Zabiją nas, gdy stracimy czujność - pomyślałem nerwowo trzymając ich w ogromnym dystansie, nie mając ochoty zamienić z nimi nawet najkrótszego słowa. Już sam dialog jaki musiałem przeprowadzić z nimi w tamtej piwnicy był okropny. Rozpalając z trudem kolejne ognisko, poczułem jak delikatna dłoń ląduje na moim ramieniu ofiarując mi tym samym wsparcie, jak i potrzebę zauważenia. Odwracając się do swojego "agresora" zauważyłem Tamarę, która z zadowoleniem wskazała niewielki kominek palący się ostrym ogniem blisko naszych wrogów.
- Pomogę ci... Zawsze mam przy sobie nieco ropy z opuszczonej stacji benzynowej... Wtedy wszystko zawsze ładnie płonie - rzekła ustawiając na nowo w stożek, dobrze wyważone drwa. Kiedy była pewna, iż wszystko jest prawidłowo zrobione, skropiła je lepką substancją, która była jedną z przyczyn powodujących szybki zapłon, łatwopalnego tworzywa - I już! Po co się tyle trudzić? - otrzepała swoje ręce o ciemny mundur, który podziałał na brud niczym ścierka z mikrofibry - Wezwałeś już to wsparcie? - dorzuciła obojętnie drepcząc w stronę wystraszonych na śmierć dzieciaków. Wzdychając na to ciężko, pokręciłem jedynie głową biorąc do ręki czarną jak smoła krótkofalówkę. Nie chcąc być obserwowany przez tyle par oczu, udałem się do pustego, ciemnego pokoju gdzie ze spokojem mogłem próbować nawiązać łączność. Przez delikatne prószenie śniegu było to trudne zadanie, ale kiedy usłyszałem na linii ciche trzaski, wiedziałem, że jestem na dobrej drodze do porozumienia się z najbliższą "wieżą" sprawującą piecze nad obszarem, w którym się znaleźliśmy.
- Słychać mnie? - zapytałem słysząc długie brzęczenie kołyszących się na wietrze puszek - Tutaj Reker z obozu Śmierci - rzekłem dla uzupełnienia swojej wypowiedzi. Nie miałem zamiaru bawić się w jakieś tajemne szyfry bądź hasła, którymi co najwyżej mogli porozumiewać się nowi kadeci. Miałem nadzieję, iż mój głos przez ten cud techniki, będzie na tyle rozpoznawalny, że nie będą kazali kilkukrotnie potwierdzać swojej tożsamości.
- Słyszymy cię - odpowiedź nadeszła dopiero po kilku, długich sekundach - O co chodzi? Macie jakieś problemy? Śnieżyca zbyt mocno daje wam w kości? - zadał mi od razu kilka prostych pytań, próbując odgadnąć sytuację w jakiej się znaleźliśmy. Szło mu dość marnie, dlatego przyciskając na nowo pomarańczowy przycisk, postanowiłem go nieco olśnić.
- Powiedzcie bazie, że mają przysłać na nasze koordynaty dość duże wsparcie. Znaleźliśmy sporo ledwo żywych ludzi, których trzeba przetransportować w bezpieczne miejsce. Mamy też tutaj takich gagatków, których powinien znać Eric więc najlepiej będzie jeśli przyślecie tylko nasze wojska - przedstawiłem swoje żądania. Na szczęście zostały one zaakceptowane, a mój problem zniknął tak szybko jak się pojawił. Chcąc podnieść z niezbyt wygodnego łóżka, poczułem silny ból w okolicy prawej łopatki, który zmusił mnie do opadnięcia z powrotem na łóżko. Białe bandaże przy takiej porcji ruchu z pewnością przesiąkły już dawno krwią, ale nie mając szans tego sprawdzić, postanowiłem, że nie będę się teraz tym przejmował.
- Reker? - ciche skrzypnięcie drzwi poprzedzone znajomym głosem Tamary, skupiło moją uwagę na szczupłej dziewczynie ubranej w wojskowy mundur - Coś się stało braciszku? - zamknęła za sobą solidne wrota, zaczynając uważnie mi się przyglądać.
- Nie, nie to nic - potrząsnąłem swoją głową szybko na boki, aby odwieść ją od jakiegokolwiek węszenia. Niestety ta, jak na Blackfreya przystało, postanowiła dogłębnie zbadać sprawę. Zanim się obejrzałem, jej zwinne łapska dotknęły mojej, jeszcze świeżej rany.
- Brat nie kłam - westchnęła obalając mnie na sztywny materac. Chcąc ułatwić jej nieco pracę, sam przewróciłem się na brzuch umożliwiając jej lepsze dojście do tego cholerstwa - Jak z małym dzieckiem - zacmokała kilka razy ustami wracając do głównego pomieszczenia po apteczkę, która po krótkiej chwili wylądowała obok mojej głowy.
- Tylko delikatnie - mruknąłem kryjąc twarz w poduszce - I bez szprycy - rzekłem sam do siebie, z nadzieją, iż tego akurat nie usłyszała.

<Tamara? :3 Opatrzysz brata na nowo? xd>

poniedziałek, 27 sierpnia 2018

Od Reker'a cd. Leona

- Nie śpię - warknąłem siedząc na swoim dawnym łóżku znajdującym się przez całe moje marne życie w tym samym miejscu, w wieży. Odkąd uciekliśmy, nasze mieszkanie nie zmieniło się w ogóle. Pomalowano jedynie na nowo ściany, które odżyły kolorami apokalipsy, ale na szczęście, bądź nieszczęście nic innego nie zamierzali dotykać. Była dopiero godzina czwarta rano, a ktoś już zaczynał dobijać się do dębowych drzwi, które działały niczym zapora dla świata, który otaczał mnie z każdej strony. Nigdy nie będę się czuł już tutaj bezpiecznie, nie po tym co musiałem tutaj przejść - Otwarte - dodałem nieco łagodniej słysząc niespokojny szmer jakiegoś przestraszonego dzieciaka, który najwidoczniej przyszedł mnie z jakiegoś powodu obudzić. Widząc uchylające się drzwi, moje oczy automatycznie zostały zmrużone, co jeszcze bardziej stresowało Bogu winnego chłopaka.
- P-przywódca w-wzywa - wyjąkał patrząc w stronę brudnej podłogi - T-to ponoć w-ważne - dorzucił szybko uciekając ode mnie niczym dziki roślinożerca będący goniony przez jakiegoś, strasznego mięsożercę. Wzdychając na to cicho, zabezpieczyłem swojego glocka oraz schowałem go do kabury udowej, której rzepy były już tak wyrobione, iż ledwo się siebie łapały. Spoglądając kątem oka na zarysowane lustro, mogłem stwierdzić, że moja twarz nie wygląda najgorzej. Co prawda wypadałoby mi się ogolić, ale obecnie nie miałem czym i gdzie, więc ignorując ten fakt, postanowiłem opuścić pokój zamykając go na klucz. W końcu nie chciałem, aby ktoś się do mnie włamał. Znając doskonalę drogę do biura Oliviera, dotarłem do niego już po upływie kilku minut. Pomimo tego, iż nie spałem, nadal miałem ochotę poleniuchować nieco na miękkim, nie gryzącym w plecy materacu, który zapewniał moim mięśniom solidny odpoczynek. Jak się okazało był tutaj też mój brat, któremu przez swoją głupotę mogłem zrobić krzywdę, ale dzięki Bogu nie zleciał mu z głowy nawet najcieńszy włos.
- Musze was wysłać na pilną misję... dostaniecie zespół oczywiście... Inne drużyny są zajęte innymi misjami, a z kolei inne odpoczywają po nich a są zbyt zmęczeni by wyruszać na kolejne wyczerpujące misje, dlatego was wezwałem - wyjaśnił krótko blondyn nie wiedząc jak ma rozwinąć bardziej swoją myśl. Rozumiejąc od razu o co mu chodzi, nieco się zakłopotałem. Przecież należałem do obozu Śmierci, a nie do Duchów więc dlaczego wydawał mi takie, a nie inne polecenia? Nie wiedząc co o tym sądzić, postanowiłem dowiedzieć się nieco więcej o jego zamierzonych działaniach.
- Misję? - zapytałem drapiąc się po karku, jakbym próbował odgonić stado mrówek, które postanowiły opleść moje ciało niczym boa dusiciel.
- Tak, dobrze słyszałeś Reker... Jesteś przywódcą drużyny w obozie Śmierci i tu też kiedyś byłeś więc mam nadzieję że mi pomożesz - westchnął lekko - Nie mam nikogo innego, a reszta jest tak niedoświadczona że byle krzak w oddali zobaczą a już do niego strzelają myśląc iż to wróg... - dodał załamany opadając na oparcie swojego krzesła. Mając ochotę strzelić sobie znajomemu światu facepalma, zacząłem rozmyślać jakich głąbów oni zatrudniają jako nauczycieli. Dzieciarnie trzeba hartować i uczyć odważnego zachowania. Jeśli pozwolą im cykorzyć to tak to się właśnie będzie kończyć. Wystrzelana do resztek amunicja, obsrane gacie, a na końcu zwłoki na polu walki, bo nie będą mieli odwagi sami z siebie kogoś zaatakować.
- Rozumiem... Jaka to misja? - zadałem kolejne pytanie, z nadzieją, że nie wysyła on nas po jakieś kredki czy inne mazaki na drugi koniec stanu. Miałem ochotę na trochę adrenaliny, gdyż ostatnio jej poziom w moich żyłach znacznie spadł. Bałem się co prawda o Leona, żeby nie wpakował się w jakieś kłopoty, lecz razem powinniśmy dać jakoś radę. Zresztą, skoro mamy dostać jakiś ludzi to powinno być lżej.
- Musicie zbadać pewien posterunek na północy... Nie dają nam od tygodnia żadnego znaku życia, a ludzkie, którzy poszli zobaczyć co się z nimi dzieje nie wrócili do dziś - spoważniał podsuwając nam pod nos mapy terenu Duchów. Składały się one głównie z miast, ale nie brakowało wśród nich, dzikich, dużych lasów, które przez brak ograniczeń rozrosły się po całym Stanie Nowy Jork - Mogło ich coś zabić, ale mam nadzieję, że żyją - wskazał miejsce gdzie miał znajdować się nasz cel. Było to jakieś pięćdziesiąt kilometrów stąd, dlatego jeśli mieliśmy tam dotrzeć w najbliższych dniach, powinniśmy natychmiastowo wyruszyć.
- Sprawdzę to, ale daj mi amunicję i broń - postawiłem warunek klepiąc się dłonią po kaburze, która przeżyła już lata swojej świetności. Mężczyzna na mój gest, bez zawahania otworzył szufladę swojego biurka, aby następnie rzucić w moją stronę małym kluczykiem, który zabrzęczał w powietrzu niczym osa skupiająca się na ugryzieniu osoby, która chce ją odgonić.
- Idźcie do magazynu i coś sobie wybierzcie - uśmiechnął się wracając wzrokiem do sterty, niezbyt dobrze ułożonych papierów - Powodzenia. Jak coś kontaktujcie się radiem.
- Dziękuję, a ty masz iść spać Olivierku, bo ci do dupy na kopię i bratków nasadzę! Do łóżka do swojej Sami tylko dzieciaka kolejnego nie zróbcie! - zanim zdążył coś odpowiedzieć, ja wraz ze swoim bratem wyślizgnęliśmy się szybko z jego gabinetu. Zaskoczony Leo, nie mógł pojąć jak mogę odzywać się takim tonem do założyciela, więc w połowie drogi zgłupiał pozwalając mi się ciągnąc jak jakiegoś zwłoka - Leo, Leo, Leo - westchnąłem kręcąc głowa na boki - Olivier to mój przyjaciel, nie musisz się go bać - poczochrałem jego czarne włosy, które rozłożyły się w artystycznym nie ładzie - Znam go od dawna więc takie odzywki to normalka. Chodź, musimy wybrać jakieś zabawki.

<Leon? :3 Co tam sobie wybierzesz? xd>

piątek, 6 lipca 2018

Od Reker'a cd. Tamary

Docierając pod starą farmę, która swoją drogą nadal utrzymywała się w dostatecznym stanie poczułem się strasznie nieswojo, jakbym tu kiedyś już był. Starając nie zwracać się zbytnio na to uwagi, zacząłem rozglądać się ruchem gałek ocznych po otoczeniu, które przystrojone przez biały puch było niemal identyczne pod każdym względem, oczywiście nie licząc budynków, które górowały ponad białym oceanem tego białego cholerstwa.
- Może tutaj nadal być niebezpiecznie - oznajmiła moja siostra wyrywając mnie z chwilowych zamyśleń. Już miałem przyznawać jej rację i wydać rozkaz wycofania się, lecz w tym samym momencie na znajdującym się przed nami powalonym konarze drzewa przycupnęło poznane już dzisiejszego dnia przeze mnie ptaszysko. Czarny jak smoła kruk przyglądał się mojej postaci przez dobre piętnaście sekund, aż w końcu udało mu się niedbale zaskrzeczeć w stronę rozbudowanego obiektu. Początkowo nie byłem w stanie zrozumieć jego intencji, ale kiedy powtórzył swój niedbały gest dodając przy tym trzepot skrzydeł w tą samą stronę, doszło do mnie, iż próbuje mnie zachęcić abym sprawdził tamtejsze tereny.
- Sprawdzę farmę... Wy się ukryjcie - zadecydowałem wyjmując wyziębione nogi ze strzemion tylko po to, aby już w następnej chwili ześlizgnąć się bokiem po siodle i postawić swoje stopy na twardym i pewnym gruncie.
- Samego cie nie puszczę - syknęła od razu najstarsza z towarzyszących mi osób płci pięknej - Reker może ci się coś stać - dopowiedziała szybko stosowny do sytuacji argument, na co ja pokiwałem lekko głową na boki jakbym próbował się ocucić z bardzo długiego, wręcz zimowego snu. Z jednej strony rozumiałem doskonale jej zmartwienie o moją osobę, gdyż chcąc nie chcąc byliśmy tą bardzo bliską rodziną, ale natomiast z drugiej strony medalu Tamara dobitnie widziała, że miałem w końcu dwadzieścia lat i nie służyłem w wojsku od wczoraj... W końcu to ja i Eric nauczyliśmy ją strzelać z karabinu wyborowego, którego jeszcze przed rokiem nie wiedziała jak ma złapać, a co dopiero używać.
- Siostra dam sobie radę... Nie martw się tak o mnie, bo już do reszty się rozleniwię - mruknąłem by nieco rozluźnić spiętą atmosferę co poskutkowało cichym śmiechem naszych młodocianych pasażerów - Jak będę potrzebował twojej pomocy to z pewnością mnie usłyszysz - dorzuciłem jeszcze poprawiając na ramieniu swoją główną broń, która niebezpiecznie schyliła się ku ziemi.
- Masz na siebie uważać - fuknęła cicho patrząc prosto w moje oczy próbując tym samym skłonić mnie do tego, abym z nimi został, lecz nie dając się złamać, zacząłem powoli i cicho skradać się w stronę wskazanego mi przez ptaszysko miejsca. Wiedziałem, iż gdyby czaił się w tym miejscu wróg, mógłby dawno nas już przyuważyć, ale jak zawsze powtarzano mi w szkole "ostrożności nigdy nie za wiele". Kiedy znalazłem się już przy niezbyt dobrze trzymającym się ogrodzeniu, zauważyłem dość sporą dziurę w rdzewiejącej siatce przez którą oczywiście się przecisnąłem, bo czemu by nie? Lepiej skorzystać z łatwiejszej opcji, niż pchać się na łeb na szyję nad tym dziadostwem i się jeszcze połamać. Połowa sukcesu już za mną - przeszło mi przez myśl gdy zlałem się z cieniem rzucanym przez ogromną stodołę. Teraz wypadałoby sprawdzić dom - mruknąłem sam dla siebie wyszukując wzrokiem jakiegoś innego wejścia niż frontowe drzwi. Krótka obserwacja śniegu przyniosła efekt odnalezienia dość dużej ilości odcisków butów kierujących się na tył budynku, do którego zamierzałem się dostać. Nie chcąc marnować więcej ilości czasu na bezczynne stanie w miejscu, ruszyłem w stronę swojego celu zachowując cały czas od niego bezpieczny dystans. Moja sylwetka była niemal niewidoczna pośród dużych zasp białego kurestwa, które przynajmniej teraz na coś się zdawało. Jeszcze tylko kawałeczek - brzęczałem ciągle sobie w myślach aby dodać sobie nieco otuchy podczas zachowywania niecodziennej postawy ciała, która w połączeniu z zimnem uderzającym w plecy nie była przyjemnym doznaniem. Dostając się w końcu pod bardzo porysowane, dębowe drzwi uszczelnione wieloma szmatami, wziąłem głęboki wdech oraz zbyt wiele o tym nie myśląc nacisnąłem ich klamkę oraz jak najciszej tylko potrafiłem uchyliłem je do takiego stopnia aby móc przecisnąć się przez powstałą szparę miedzy framugą, a potężnymi wrotami. Kiedy zatrzasnąłem je za sobą niemal bez żadnego skrzypnięcia, zauważyłem wiele par butów leżących w sieni, w której się znalazłem. Czyli jednak mamy towarzystwo - pomyślałem z małym zadowoleniem biorąc do ręki poręcznego glocka, który wręcz gotował się w moich rękach do użycia. Mam nadzieję, że Tamara nie będzie zła jak zabawię się nieco bez niej - mruknąłem na koniec przyklejając się plecami do ściany, aby już po chwili zacząć przemieszczać się w stronę południowej części domu, z której dochodziło na prawdę wiele głosów niewiedzących o mojej, nagłej i niespodziewanej wizycie.

<Tamara? :3 Przydrepcesz? xd> 

sobota, 23 czerwca 2018

Od Reker'a cd. Leona

Krew zaczęła się we mnie gotować kiedy chłopak powiedział nam o tym, że się nad nim znęcają. Racja, takie sytuacje zdarzały się bardzo często w naszym porąbanym świecie, ale ja nie zamierzałem tego tolerować ani w najmniejszym stopniu. Trzeba się im odpłacić - pomyślałem zacierając ręce w gotowości do dawno nie wykonywanej zabawy. Wiedząc, że szybko nam nie uciekną, poczekaliśmy wraz z Leonem aż Kris zje ze spokojem swoją rację żywnościową, a następnie udaliśmy się spokojnym marszem w stronę sali służącej do treningów samoobrony, ponieważ z tego co pamiętałem biegi ćwiczono głównie na dworze, aby hartować ciała według panującej tam pory roku.
- Spokojnie Kris... Nic ci już nie zrobią - stwierdził Leon widząc małe zawahanie chłopaka przed wejściem do tego "strasznego" pomieszczenia, z którego dochodził znajomy głos Jacka czyli głównego trenera wszystkich żołnierzy. Była to bardzo pogodna postać, ale jeśli z nim się zadarło to nie odpuścił ci nawet jeśli obiecałbyś mu gwiazdkę z nieba. Do dziś pamiętam jak jeden z dzieciaków zalazł mu za skórę i przez całe pół roku na samoobronie niemal umierał z przemęczenia oraz zakwasów, które co dzień rano dawały mu się we znaki. Nie mogąc już się doczekać jak po tej "krótkiej" rozłące wygląda ta stara morda, pchnąłem bez najmniejszej delikatności ciężkie drzwi, które ukazały mi wnętrze ogromnej hali, na której te niedorajdy próbowały nawzajem się obezwładniać.
- Jack! - rzuciłem szybko w stronę bruneta, która na swoje imię zareagował z małym opóźnieniem, lecz kiedy zauważył moją osobę niemal się przeżegnał - Dawno się nie widzieliśmy - zaśmiałem się cicho zmierzając w stronę mężczyzny, który wyglądał jakby układał sobie wszystko powoli w głowie, niczym puzzle, które zostały rozsypane przed nim na kilka tysięcy drobnych kawałeczków.
- Reker! Kopę lat! - odezwał się w końcu kiedy stanęliśmy ze sobą twarzą w twarz - Ładnie to tak uciekać i nic nie mówić? - mruknął przenosząc ciężar swoje ciała na prawą nogę przez co coś strzeliło mu w stawach.
- Wiesz, że to była szybka i mądra decyzja - westchnąłem kręcąc lekko głową na boki - Nie mówmy już o tym, już po wszystkim... Lepiej mi powiedz jak tam ci czas mija co? - zmieniłem szybko temat nie chcąc wracać do tamtych dni, podczas których zostaliśmy przygarnięci przez obóz Śmierci.
- A dobrze, dobrze... Dzieciarnie się trenuje, a po pracy wraca się do swoich dzieciaków - rzekł rozmarzony spoglądając w stronę okien leżących na wschodzie.
- No wreszcie! A tak mruczałeś, że nie chcesz żadnych szczeniaków, a teraz się z ciebie tatulek zrobił - powiedziałem z rozbawieniem w głosie, które dało się bardzo wyczuć - Wracając jednak do tego po co tutaj przyszedłem... Mogę poprowadzić wraz z bratem tym jełopą trening? Obiecuję, że pozostawię ich przy życiu - ziewnąłem przeciągając się z lekka na co ten machnął jedynie ręką, najwidoczniej od razu rozumiejąc, że jest coś na rzeczy.
- Jasne, nie mam ochoty temperować tego stada baranów. Tylko uważaj na ściany, nie chce zmywać znowu krwi i flaków - dał mi wolną rękę na co cała zgraja "wojowników" otępiała nie mogąc uwierzyć własnym uszom w to co w tej chwili zostało ogłoszone.
- Postaramy się - zatrzepotałem rzęsami udając niewiniątko, którym stety bądź niestety nie byłem - No idź już, idź! My sobie z nimi poradzimy! - pogoniłem go w stronę wyjścia gdzie zniknął już po kilku sekundach uszczęśliwiony tym, że dostanie w końcu porządną dawkę spokoju.
- A teraz... - zaczął mój brat słysząc jak drzwi zamykają się z dość głośnym trzaskiem.
- Zagramy w grę, z której nie wyjdziecie żywi - dokończyłem za niego nieco przekłamując prawdę na co cała zgraja zatrzęsła się niczym galaretka ciśnięta o ziemię.

<Leon? :3 Sprać ich! xd>

piątek, 22 czerwca 2018

Od Reker'a cd. Leona

Wchodząc na stołówkę Duchów uderzyło we mnie wiele wspomnień. Jeszcze tak nie dawno wraz ze swoją drużyną i żoną byłem zmuszony przychodzić tutaj po każdy posiłek, ale nie narzekałem na chwilę krótkawego odpoczynku. W końcu to tutaj mogliśmy odetchnąć od męczących misji, pisania raportów, czy też uciążliwego marudzenia Wiliama, który i tam potrafił nas najść, ale było to z jego strony bardzo rzadkie, gdyż przeważnie na jedzenie przyłaził wtedy, kiedy nikogo w tym miejscu nie było. Nie zaszły tutaj aż takie duże zmiany odkąd postanowiłem uciec z tego miejsca raz na zawsze, lecz tego, że przywiercili wszystkie stoły do ziemi nie byłem w stanie zrozumieć. Oni próbowali te stoły kraść albo się nimi rzucali? - pomyślałem z niedowierzaniem oglądając południową ścianę, która została przemalowana na szary kolor. Cóż, należało się jej... Poza tym chyba lepiej spożywa się posiłki w miejscu schludnym niż takim, który wygląda jak chlew. Spostrzegając, iż mój stary stolik nadal jest pusty, od razu pociągnąłem za sobą brata w stronę tacek, a następnie kucharek, które wydawały każdemu odpowiednią rację żywnościową. Mam nadzieję, że nie poczuję smaku ugotowanego szczura w panierce - przeszło mi przez myśl gdy nadeszła moja kolej. Wszyscy patrzyli się na mnie jak na jakiegoś zmartwychwstałego trupa, co nie ukrywam zaczęło mnie trochę irytować. Czy ja serio jestem jakimś pieprzonym bogiem by tak ciągle o mnie nadawać? Znając życie to pewnie już cała wieża wiedziała o tym, że tutaj jestem i pewnie będą chcieli się przekonać o tym na własnej skórze więc gady zapewne zaraz zaczną się złazić zamiast poczekać na inną godzinę, w której będą mogli zjeść w spokoju posiłek.
- O cho cho! Kogo ja tu widzę! No no no.... Nasz pan Blackfrey do nas wrócił w końcu po odejściu bez słowa - odezwała się nagle starsza z kucharek, którą szybko rozpoznałem. Była to bardzo ciepła osoba, która nigdy nie odmówiła mi żadnej dokładki przez co bardzo ją uwielbiałem. Jak dobrze pamiętałem jej dane to nazywała się Suzan Malun - Ładnie to tak odchodzić nawet bez pożegnania hmmm? - pytała spokojnie nie ukrywając ogromnego uśmiechu na twarzy. Na te słowa zrobiło mi się dziwnie nieswojo. Kiedy tamtej nocy postanowiliśmy zniknąć nie sądziłem, że ktoś będzie za nami tęsknił. Tyle nie przespanych nocy... Tyle łez... Tyle strachu.... A teraz dowiadywać się, iż ktoś tęsknił? Pewnie i tak jakbyśmy dali się złapać w tedy Michaelowi albo Wiliamowi nie mielibyśmy tutaj żadnego życia. Wszyscy patrzyliby na nas jak na ofiary losu, których trzeba się pozbyć... Eh... Nawet jeśli miałbym tutaj wrócić na stałe po śmierci swojego ojczyma i teścia, nie wyobrażam sobie tego dziwnego życia, które zmieniło się o 360 stopni kiedy dołączyliśmy wraz z moją bliską "rodziną" do obozu Śmierci - Jak tam wasze psiaki? Są tu z wami? Może im coś przyrządzić? - dodała zanim zdążyłem rzec coś na swoją obronę. Może to był znak, aby tego zbytnio nie rozpamiętywać? W końcu nie było to takie proste zagadnienie jak mogłoby się niektórym wydawać.
- Nie ma piesków pani Suzan, jestem tutaj tylko do brata - oznajmiłem jej łagodnym tonem głosu kiedy przestała strzelać we mnie pytaniami jak jakiś karabin maszynowy.
- Brata? Myślałam, że masz tylko siostrę! A gdzie ten twój brat? - zdziwiła się rozglądając po ogromnej sali, w której każdy powoli wracał do swoich spraw.
- Tutaj - powiedziałem dumnie ciągnąć Leona za rękę - To Leon mój brat bliźniak - dorzuciłem prezentując go dumnie na co ta niemal klasnęła w dłonie.
- Wyglądacie niemal identycznie - stwierdziła przyglądając się młodszemu chłopakowi - Pewnie z charakteru też jesteście tacy sami - westchnęła bez najmniejszego zastanowienia na co chcąc, nie chcąc pokiwałem twierdząco głową.
- Dlatego proszę mu dawać wielkie porcje, ładnie proszę - uśmiechnąłem się szeroko na co ta się cicho zaśmiała.
- Tak, tak dla panów Blackfreyów wszystko - odparła nakładając nam nieco więcej pożywienia - A teraz idźcie już zjeść, jesteście z pewnością głodni - pogoniła nas machając w naszą stronę drewnianą chochlą więc trzeba było uważać, żeby czasami nie uderzyła kogoś z nas w głowę. Nie trzeba było nam od razu powtarzać, ponieważ od razu odsunęliśmy się na bezpieczną odległość kierując się w stronę mojego, starego stołu.
- Siadaj brat - poklepałem go po ramieniu zajmując miejsce tuż obok niego - Masz teraz dożywotni pakiet u kucharek na dobre jedzenie - zaśmiałem się cicho zwracając uwagę na popękany blat stołu - O jest jeszcze dziura jak przywaliłem w niego łbem - mruknąłem pod nosem dotykając dość dużego wgłębienia palcami u lewej ręki.
- I-i tobie się nic nie stało? - zmartwił się patrząc na mnie z niedowierzaniem w oczach.
- Noooo krwi trochę pociekło, ale mam twardą czaszkę i jakoś żyje - rzekłem rozbawiony rozglądając się nieco po znanym mi od kilku dobrych lat miejscu.
- Jesteś wariat brat - powiedział cicho jakby się bał, że ktoś nas podsłuchuje.
- Leoś nie bój się, nikt cię już tutaj nie tknie - poinformowałem go podpierając swoją głowę na prawej ręce tak by mieć dobry widok na jego twarz - Obiecałem ci coś prawda?
- N-no tak - zająknął się na początku zdania wlepiając swój wzrok nagle w postać, która usiadła po przeciwnej stronie nas. Był to jakiś młody chłopak liczący sobie może z dziewiętnaście lat... Bał się co było widać po jego skulonej postawie ciała oraz nerwowemu patrzeniu się to na jedzenie to na moją twarz więc pewnie nasłuchał się różnych głupot o mojej osobie i teraz wydawało mu się, że jestem jakimś pierdolonym myślącym zombie, który powinien dawno leżeć w piachu.
- Ej młody nie bój się, przecież cię nie zjem - odezwałem się w końcu - Jestem Reker, a to mój młodszy brat Leon, a ty jak się nazywasz?

<Leon? :3 Frendnij się z nim xd On się boi, bo jest nowy tutaj xd> 

poniedziałek, 18 czerwca 2018

Od Reker'a cd. Leona

Od ostatnich wydarzeń minęło trochę czasu, a dokładnie pięć dni. Nadal nie mogłem pogodzić się z myślą, iż zostawiłem swojego młodszego brata samego w obcym miejscu gdzie nie patrzono na niego zbyt przychylnie. W końcu plotki roznoszą się bardzo szybko, a że młody miał przy sobie naszywkę z obozu Demonów, pewnie większość nadal go uważa za złego i niedobrego wroga. Po wykonaniu ważnej misji jaką przekazał mi Eric, od razu przyczepiłem się do ludzi, którzy mieli za zadanie przewieźć ładunki z żywnością do obozu, w którym znajdował się mój bliźniak.
- Potrzeba wam jeszcze kogoś do konwoju? - zagaiłem podchodząc do ich dowódcy, który zdziwił się niezmiernie moją obecnością.
- Tak... Przydałby się ktoś na tyły... Byłbyś chętny? - zapytał nie pewnie na co machinalnie pokiwałem twierdząco głową - Świetnie, ruszamy za dwadzieścia minut... Będziemy tam nocować więc bądź na to przygotowany - dodał ze spokojem co jeszcze bardziej mi się spodobało. Wreszcie się spotkamy Leoś - pomyślałem spoglądając w stronę stajni gdzie zapewne czekała już na mnie bułana Persefona nie mogąca doczekać się aż w końcu opuści swój boks. Co, jak co, ale to konisko po prostu nie cierpiało siedzieć 24/7 w jednym miejscu. Potrzebowała ruchu, ruchu i jeszcze raz ruchu! A ja jako jej właściciel musiałem jej to jakoś zapewnić.
- Pójdę się przygotować - zadecydowałem w końcu kierując początkowo swoje kroki w stronę swojego mieszkania, w którym w bezpiecznym miejscu były przechowywane moje i Kiary "zabawki". Woleliśmy trzymać je tam niż w magazynie, ponieważ dzięki temu zawsze były pod ręką gdyby trzeba było uciekać lub walczyć o przetrwanie obozu. Moje kochanie było teraz u swojej koleżanki, a dzieciaki zapewne wraz z nią więc aby jej nie denerwować swoim zaginięciem, po zapięciu pasa u mundur napisałem jej na kartce krótką wiadomość, którą położyłem na szafce blisko naszego łóżka, gdyż to było jedno z najwidoczniejszych miejsc w naszym małym koncie. Czas się zwijać - przeszło mi przez myśl kiedy sprawdzałem czy wszystkie noże znajdują się w odpowiednim miejscu oraz czy na pewno są odpowiednio ostre by w razie czego przerżnąć wrogowi tchawicę. Po ogarnięciu się całkowicie z bronią, poszedłem po swoją klacz, która o dziwo czekała już na mnie gotowa grzebiąc przednim kopytem wśród zielonej trawy. Wiedząc, że nie ma się o co kłócić, wzruszyłem po prostu ramionami oraz odwiązując jej wodze od drewnianego płotu ruszyłem w stronę swojej grupy, która była już zwarta i gotowa do wyjazdu z bezpiecznej strefy.
***********
Do potężnej wieży wznoszącej się ponad innymi, zniszczonymi niemal doszczętnie budynkami dotarliśmy po upływie pięciu godzin. Kiedy wpuszczano nas przez ogromne wrota umiejscowione po środku murów obronnych, poczułem jak uderza we mnie ogromny niepokój oraz straszny chłód co nie było normalnym zjawiskiem podczas tak strasznego upału. Zdezorientowany, zsiadłem powoli ze swojego wierzchowca wydając mu polecenia, iż może odpocząć po czym nie zwracając uwagi na innych żołnierzy udałem się w stronę centrum gdzie przechodząc przez drzwi dostałem się na parter starego, ale nadal dobrze trzymającego się biurowca. W miarę pamiętając który numer pokoju miał Leon, ruszyłem schodami na odpowiednie piętro przeskakując niemal co trzy stopnie wzwyż, aby jak najszybciej zobaczyć jego postać, ale czym bliżej byłem swojego celu tym zimno i strach wzmagały się coraz bardziej. Stojąc wreszcie pod upragnionymi drzwiami, zapukałem do nich cicho, lecz z pewnością siebie, ale nikt mi nie otworzył. Zdziwiony tym zjawiskiem, pociągnąłem odruchowo za klamkę. Wierzcie mi lub nie, ale było otwarte, a w środku nikogo nie znalazłem. Cholera co tu się wyprawia? - pomyślałem kierując się do biura Oliviera, które było niemalże na ostatnim piętrze wieżowca. Nie zaprzątając sobie głowy żadnymi formalnościami, od razu wpadłem do jego "małego" gniazdka gdzie na szczęście był sam siedząc nad rozłożonymi mapami swojego terytorium.
- Olivier gadaj gdzie jest Leon - wypaliłem od razu zanim tamten zdążył wydusić z siebie chociażby najkrótsze słowo.
- Leon? Pewnie w swoim pokoju... Nie wychodzi zbyt często - stwierdził zdziwiony wstając ze swojego obrotowego krzesła.
- Nie ma go! Gdyby tam był to bym do ciebie nie przychodził! - warknąłem przez zaciśnięte zęby z ledwością powstrzymując się od zaciśnięcia pięści - Jeśli ktoś z twoich ludzi coś mu zrobił to już są martwi! - dorzuciłem nie tracąc na tonie głosu, który nie znosił wprost sprzeciwu.
- Spokojnie Reker... Na pewno jest bezpieczny - starał się mnie uspokoić, ale przynosiło to marne skutki.
- Bezpieczny? Żartujesz sobie?! Ja już stąd czuję, że zrobiono mu coś złego - stwierdziłem ostro kierując się ku drzwiom wyjściowym - Nie próbuj mnie zatrzymywać - mruknąłem na koniec znikając między cieniami znajdującymi się na korytarzu. Z początku nie wiedziałem od czego zacząć, ale przechodząc przy jednym z magazynów natchnęła mnie myśl, że to własnie tam mogli przetrzymywać mojego braciszka. Za każdym razem kiedy widziałem puste pomieszczenia moje serce łamało się jeszcze bardziej. Czułem, że zawiodłem... Miałem go chronić, a wyszło jak zwykle nie po mojej myśli. Chciałem już przechodzić na kolejne piętro budynku, lecz w tym samym momencie od strony chłodni dobiegło mnie ciche stukanie w drzwi bądź w ścianę. Zainteresowany tym zjawiskiem czym prędzej pognałem do żelaznych drzwi zza których dochodziły owe dźwięki co wskazywało, iż ktoś albo coś znajduje się w środku. Nie miałem co prawda przy sobie odpowiednich kluczy, ale wsuwka, którą zwinąłem nie tak dawno Kiarze powinna załatwić sprawę. Nieco się namęczyłem nad zamkiem, ale z pewnością było warto, ponieważ dobijającym się na zewnątrz był nie kto inny jak Leon! Przerażony jego stanem, od razu wyciągnąłem go na korytarz okrywając go kurtką od munduru, którą natychmiastowo z siebie zdjąłem - Ciii już dobrze - szepnąłem mu na ucho próbując ogrzać własnym ciałem, ponieważ jego było niesamowicie lodowate, a co za tym idzie wychłodzone. Zdając sobie sprawę, że samym przytuleniem go nic nie zdziałam, czym prędzej wziąłem go na ręce i rzuciłem się w szaleńczym biegu w stronę medycznego gdzie na szczęście grasował jeszcze Edward, który pomagał tutejszym lekarzom w opracowaniu leku na pewną chorobę, o której nie chciał jak na razie nic zdradzić. Jak było mi wiadomo, dzisiaj miał kończyć swój pobyt tutaj więc trafiliśmy we właściwy czas.
- Reker? Co się znowu stało? - zdziwił się przypatrując zmarzniętej postaci mojego brat.
- To się stało, że chcieli mi go zabić! - wrzasnąłem niemal na całe gardło - Pomóż mu! Błagam cię! - jęknąłem żałośnie układając swojego ledwie żywego brata na łóżku szpitalnym.
- Cholera zwolniona akcja serca... Wypad mi stąd! - wypchnął mnie za drzwi oddziału zaczynając drzeć się na innych lekarzy by mu pomogli. Czułem jak cała wściekłość zaczyna rosnąć we mnie jeszcze bardziej. Nie mogłem tego odpuścić. Nie potrafiłem. Muszą przypłacić za to co chcieli mu zrobić najlepiej śmiercią... Tak śmierć powinna być najlepszym antidotum na taki czyn - stwierdziłem w myślach zaczynając rozglądać się dookoła jakby wyczuwając, iż te śmiecie gdzieś tu są. Byłem niczym głodny pies gończy, który pragnął znaleźć sobie pożywienie w postaci mięsa. Przemierzając od nowa znane mi od wielu lat korytarze, używałem swoich wszystkich zmysłów, aby jak najszybciej pozbyć się tych oferm i wrócić do Leona. Z każdym krokiem złość narastała we mnie coraz bardziej zatrzymując się na momencie kiedy mój słuch odnalazł jakieś głody dochodzące zza winka.
- Teraz na pewno zdechnie ten pieprzony Demon - zaśmiał się jeden z chłopaków pięcioosobowej szajki.
- Im mniej tej gadziny tym lepiej... Przywódca zrobił głupstwo, że go przyjął! Pewnie już chciał wykradać nasze dokumenty i powierzyć je swoim - fuknął jego przyjaciel, który starał się odpalić papierosa, lecz kaleka nie wiedział nawet jak używa się zapałek więc męczył się z tym i męczył.
- Najważniejsze, że już sobie zdycha z tego zimna... Może się nawet nie wybudzi jak dostał w ten pusty łeb - odezwał się kolejny wpatrując się w swoje jasne jak śnieg dłonie.
- Coś ty się taki miękki zrobił Saszka co? - zdziwił się nowy, nieznany mi przedtem głos - Im więcej będzie cierpieć tym lepiej - przyznał zacierając z zadowolenia ręce.
- No, ale to i tak człowiek - westchnął ten cały Saszka - Nie wyglądał na takiego złego - dorzucił na koniec ściszonym tonem głosu przez co całe towarzystwo natychmiastowo ucichło.
- Jaja sobie robisz? On pewnie tylko udawał! Wiesz, że Demony to kłamliwe szuje! Ty z dobrym sercem, on niby też, ale jak się odwrócisz to kończysz z nożem w plecach - wybuchnął ten pierwszy ganiąc bezpośrednio swojego towarzysza, który aż zadrżał na jego krzyki.
- Chłopaki ciszej, bo nas ktoś jeszcze usłyszy! - zganił ich piąty członek załogi, który potrząsnął na ich zachowanie głową wyrażając tym samym pełną dezaprobatę.
- Właśnie chłopcy - warknąłem wychylając się zza rogu - Ale już za późno - zaśmiałem się cicho - Zdecydowanie za późno - mówiąc ostatnią ze swoich kwestii, złapałem pierwszego rzezimieszka za szyję, w której już po kilku sekundach utknęło śmiercionośne ostrze noża - Zacznijmy zabawę - roześmiałem się głośniej wyżynając pozostałą trójkę, ponieważ tego całego Saszę postanowiłem pozostawić przy życiu... W końcu nie był aż taki zły... Nie miał złego zdania o Leonie więc może coś z niego jeszcze wyrośnie. Widząc jak cztery ciała leżą już w równych odstępach na ziemi, dla pewności skopałem ich rozbryzgując krwistą czerwień na i tak brudne od kurzu ściany.
- Reker? - usłyszałem nagle za sobą głos Oliviera, który przytrzymał mnie stanowczo za ramię.
- Mówiłem, że mnie nie powstrzymasz - mruknąłem przechylając ku niemu zakrwawioną twarz - Zapłacili za to, że skrzywdzili moją rodzinę... Ten niech żyje - mówiąc to skazałem klinga noża w stronę jedynego przetrwałego - Robił wszystko pod presją tamtych - wyjaśniłem na spokojnie wycierając ostrze o nogawki swoich spodni - Raczysz wybaczyć, że wrócę do Leona... Przydałoby się też, aby ktoś to posprzątał... Chyba, że chcecie aby capiło w całym obozie rozkładającymi się zwłokami - dałem swoją sugestię zaczynając wycofywać się w stronę szpitala z nadzieją, iż stan mojego brata choć trochę się poprawił.
- Czy to był nieśmiertelny? - szepnął w ostatnich sekundach Sasza wiercąc mi dziurę w plecach swoimi brązowymi oczami.
- Można tak powiedzieć... Miałeś szczęście dzieciaku... On nie oszczędza byle kogo - odpowiedział mu starszy żołnierz, a już po chwili nie było mi dane słyszeć jego dalszych słów. Bez ociągania wdrapałem się na strome schody unikając jak zwykle większości ludzi. Nie zamierzałem się teraz na nikim skupiać, nie licząc oczywiście Leona, do którego właśnie zmierzałem. Będąc na odpowiednim piętrze, przed odpowiednimi drzwiami, rozejrzałem się dookoła siebie. Pustaka. Ogromna pustka i nic więcej... W następnej chwili dopiero powstał dźwięk ciągnięcia klamki w dół, a później moje nogi same poprowadziły mnie w stronę krzesła znajdującego się przy łóżku mojego bliźniaka.

<Leon? :3 Uratowany xd>

środa, 13 czerwca 2018

Od Reker'a cd. Leona

Czując lekki chłód pomiędzy łopatkami twierdzący, że jeszcze żyję, bardzo powoli otworzyłem swoje prawe oko, które leniwie zaczęło badać wnętrze pomieszczenia, w którym stety bądź niestety się znajdowałem. Była już noc, ale mój wzrok przyzwyczajony do egipskich ciemności jakoś rozpoznał gdzie co się znajduje i jak na nieszczęście musiał powiadomić mnie o tym, iż mój młodszy brat bliźniak gdzieś zniknął! Zmartwiony, od razu zerwałem się z łóżka. Zrobiłem to oczywiście na tyle cicho, aby nie zbudzić ze snu swojego ojca, który z pewnością nie pozwoliłby mi iść samemu na poszukiwania Leona. Gdzie ty się podziewasz brat? - zapytałem sam siebie wychodząc na palcach z oddziału medycznego gdzie panowało żółte światło prawie przepalających się żarówek. Eh... Z pewnością trzeba było je wymienić na nowe, ale komu by się chciało dokonać tak "trudnego" zadania? Nie zadręczając się teraz problemami oświetlenia obcego obozu, podążałem wzdłuż plątaniny korytarzy mając nadzieję, iż natrafię jakoś na trop swojego braciszka.
- Kurz? - mruknąłem nagle pod nosem widząc szarawy pył, w którym odcisnęła się na pamiątkę podeszwa buta i to nie byle jakiego, ponieważ na moje oko były to glany. Niby nic dziwnego, w końcu praktycznie każdy żołnierz je teraz nosi, ale te miały nieco inny wzór, którego żołnierze Duchów z pewnością nie używali.
- Tak, tak rzadko sprzątają w tej sekcji - z moich zamyśleń wybudził mnie głos Oliviera, który niczym duch pojawił się tuż za moimi plecami. Dopiero w tym momencie przypomniałem sobie o czujności, którą niestety straciłem. Gdyby nasze obozy nadal były sobie wrogie, a ja znajdowałbym się we frakcji szpiegów, z pewnością już dawno straciłbym życie.
- Olivier nie strasz mnie - burknąłem z lekkim obrażeniem na co ten cicho się zaśmiał - Szukam kogoś - dorzuciłem wpatrując się dalej w świeży trop, który prowadził prosto do pomieszczeń, w których przetrzymywano tajne akta.
- Kogo? - zaciekawił się najwidoczniej nie zwracając uwagi na to, co przykuło moja uwagę - Brat ci uciekł co? - westchnął kręcąc z niedowierzaniem głowa, co niestety było prawdą więc z niechęciom pokiwałem twierdząco głową.
- Ktoś poszedł do dokumentacji - rzekłem z naciskiem na ostatnie słowo - Trzeba to sprawdzić i modlić się o to, żeby nie był to jakiś wróg - dodałem na koniec skradając się przy pomocy cieni do odpowiednich drzwi, które nie były aż tak dobrze zamknięte jak kiedyś. Mając świadomość, iż zostały otwarte czymś innym niż klucz, złapałem nieco większą ilość powietrza do płuc, po czym uważając, aby wrota nie zaskrzypiały ani odrobinę, wszedłem do środka gotowy zaatakować szperającego w szafkach wroga, lecz okazało się to zbędne, ponieważ moim oczom ukazał się nie kto inny jak Leoś, który bredził coś do siebie pod nosem.
- Mogłeś powiedzieć, że przyszedłeś pobawić się papierkową robotą - zaśmiałem się cicho przecierając prawym nadgarstkiem swoje lewe, zaspane oko - Odstąpiłbym ci jeszcze stos moich papierków, które kiedyś trzeba uzupełnić - ciągnąłem dalej wpatrując się w jego zdziwioną, wręcz zszokowaną minę, która wyrażała więcej niż tysiąc słów.
- Brat? Ale jak? Jak mnie tutaj znalazłeś? - zalał mnie falą pytań, na które machnąłem niedbale ręką przenosząc swój ciężar ciała bardziej na prawą nogę.
- Z początku wziąłem cię za szpiega, który chce coś ukraść, ale najwidoczniej moje przeczucia się pomyliły - stwierdziłem przeciągając się jak dziki kot w blasku księżyca - Zostawiłeś odcisk buta w kurzu... Rzadko tutaj sprzątają - wyprzedziłem jego następne pytanie, które ucichło w jego ustach niczym zabity komar.
- Rozumiem - odparł patrząc z niepokojem na Oliviera, który spoglądał na rozłożone na ziemi mapy zaszyfrowane jakimś szyfrem w postaci kropek, krzyżyków i innych gówien, których zbytnio nie rozumiałem - Nie zrobiłem nic złego - szepnął cicho jak mysz pod miotłom bojąca się strasznego kocura.
- I tak z tego nic nie będzie - stwierdził najstarszy mężczyzna przeczesując swoje jasne włosy prawą dłonią - Z tego nic nie wynika - dodał ciszej z zamiarem zwinięcia map, ale młodzik ze stanowczością go powstrzymał.
- Wynika z tego bardzo dużo - postawił na swoim nie pozwalając niebieskookiemu na dotknięcie przybrudzonego papieru - Ktoś planuje atak - wyjaśnił z szybkością światła co wywołało u nas ogromne zdziwienie. Demony chciałby napaść na Duchy? Czy oni nie robią się ostatnio zbyt śmieszni? Spoglądając wyczekująco na czarnowłosego ten zaczął wyjaśniać powoli poszczególne miejsca na mapie, które okazały się czymś innym niż moglibyśmy się domyślać.
- Więc tak to wygląda - powiedziałem z zamyślaniem wpatrując się w białą popękaną od wilgoci ścianę - Trzeba zebrać ludzi i odeprzeć atak zanim uznają, iż mają nad nami przewagę - stwierdziłem z lekkim zawahaniem, ale na szczęście przywódca Duchów również podzielał moje zadanie.
- Tak, ale to robota już dla żołnierzy z mojego obozu... Dobra robota Leon, a teraz wracajcie do łóżek! Macie odpoczywać, a nie paradować mi po korytarzach - fuknął pchając nas w stronę wyjścia przez które niechętnie wypełzliśmy.
- Dobra robota młody, jestem z ciebie dumny - rzekłem zadowolony czochrając go po gęstej czuprynie - Jesteś bardzo mądry, mądrzejszy ode mnie - oznajmiłem na koniec starając nie potknąć się o własne nogi, które i tak jak zwykle żyły własnym życiem, próbując mnie zabić od upadków czy też uderzeń o ściany.

<Leon? :3 Braciszek dumny xd>

wtorek, 12 czerwca 2018

Od Reker'a & Erica cd. Brajana

Reker P.O.V

Zimna, wręcz lodowata noc otulała moją postać niemal ze wszystkich stron. Niby nie powinno mnie tutaj być, lecz poproszony o zastępstwo na zwiadach przez jednego z moich przyjaciół, nie miałem wprost serca, aby mu odmówić. Biedak... Zachorował akurat w urodziny swojej żony... Eh... Przynajmniej choroba uratowała go nieco przed tym, żeby spędzić z nią cały dzień. Byle się tylko od siebie nie pozarażali, bo znając życie takie sytuacje kończą się jedynie epidemią w danym skrzydle obozu.
- Im wcześniej to zaczniemy, tym wcześniej to skończymy - zadecydował Andrew wskakując na grzbiet swojego siwego ogiera, który na ten gest parsknął głośno zaczynając grzebać przednim kopytem w ziemi więc coś najwyraźniej go niepokoiło - Ruszamy - mówiąc to skierował w naszą stronę znak wykonany ruchem dłoni, która już po chwili opadła bezwładnie na wodze koniska. Jechałem jako druga osoba w konwoju, któremu przewodniczył starszy mężczyzna, ale przyznając się przed samym sobą, stwierdziłem, iż mógłbym być ostatni. Powolny stęp wykonywany przez nasze wierzchowce strasznie mnie nudził... Z chęcią poczekałbym, aż moi kompani nieco się oddalą przez co mógłbym nieco w ich stronę pokłusować, ale wolałem nie ryzykować opieprzem od Erica, który pewnie już smaczne spał w swojej sypialni wraz ze swoją narzeczoną i dziećmi. Odkąd Katrina wzięła się za niego nieco bardziej, zaczyna powoli regularnie spać co skutkuje u niego większą ilością energii oraz brakiem worów pod oczami. Nie ukrywam, że dzięki temu wraz z Kiarą, czyli moją żoną byliśmy bardziej spokojni o jego życie. Pewnie gdyby dalej egzystował całymi dniami przez kofeinę, w końcu padłby nam na jakiś zawał serca czy coś w tym rodzaju, a my musielibyśmy przejąć rządy całkowicie, czego raczej bym nie przetrwał. Nigdy nie wyobrażałem siebie jako prawowitego następce naszego przywódcy... Tia... Taka propozycja była złożona mi kiedyś przez Michaela, który podawał się za mojego ojca, ale jak idzie zapamiętać nie dałem mu się zmanipulować. Od tamtego czasu takie oferty "pracy" wywołują u mnie lekkie wzdrygnięcia oraz stanowczą odmowę i mam nadzieję, że zostanie tak jak najdłużej. W końcu prawowitym następcą przywódcy jest najstarszy syn Erica, a nie jego dalsza rodzina.
- Coś tu nie gra - mruknąłem sam do siebie pod nosem spoglądając dyskretnie przez swoje lewe ramie i najwidoczniej nikt nie usłyszał mojej drobnej uwagi co bardzo, ale to bardzo mnie cieszyło - Zaraz wrócę... Trzymajcie szyk - odezwałem się tym razem nieco głośniej, po czym nadałem Persefonie kierunek w lewo chcąc tym samym zmylić szpiegującego nas wroga, który nieco za głośno stąpał po ogromnych, zaspach śnieżnych. Może dla zwykłego żołnierza był to tylko niewinny szmer przemykającego gdzieś zająca, lecz dla snajpera... Ta... Inna bajka. Znajdując się w odpowiedniej odległości od konwoju, zawróciłem klaczkę robiąc tym samym dość duże koło. Na szczęście nie wyjechałem zbyt daleko, ani zbyt blisko swoich przyjaciół co zminimalizowało możliwość wykrycia. Widząc niewielkie zagłębienie w śniegu, zsiadłem nie wydając żadnego dźwięku ze swojego wierzchowca, po czym bezszelestnie zacząłem podążać za świeżym tropem swojej zwierzyny. Gdzie się chowasz cielaku? - zaśmiałem się w myślach widząc niewielką plamę czerni przesuwającą się co kilka centymetrów za rosłymi ogierami. W pewnym momencie, znalazłem się na tyle blisko naszego szpiega, który okazał się tylko dzieckiem! Wiedząc, iż z pewnością dzieciak nie da sobie tutaj rady, a nauczka z pewnością mu się przyda, złapałem go dość mocno za kołnierz i uważając, aby się nie udusił uniosłem go na wysokość swoich oczu.
- Już dawno po dobranocce... Dla czego jeszcze nie śpisz Brajan? - zapytałem przechylając delikatnie głowę w prawą stronę, oczekując tym samym jak najszybszej odpowiedzi.

<Brajan? ;3 Odpisane z innej perspektywy tym razem xd>

czwartek, 7 czerwca 2018

Od Reker'a cd. Kiary

Kiedy Edward powiedział mi, że Kiara po raz drugi w swoim życiu zaszła w ciąże, momentalnie poczułem jak robi mi się słabo i z pewnością gdyby nie krzesło znajdujące się za mną, wyłożyłbym się tutaj jak długi. Znowu ciąża? Ale to nie możliwe! - pomyślałem nerwowo miętoląc w prawej ręce rękaw swojego przydługawego munduru. Nie to, że nie cieszyłem się z tego, iż będę miał kolejne dziecko... Po prostu ponownie poczułem tą odpowiedzialność, która spadnie na mnie wraz z nowym członkiem rodziny, któremu trzeba będzie załatwić wyżywienie, ubranka, zabawki i wiele, wiele innych rzeczy, które były nam potrzebne podczas zajmowania się Rajankiem. Z nim to był totalny kosmos! W końcu był naszym pierwszym dzieckiem, a my praktycznie zieloni w sprawach rodzicielstwa jakoś sobie jednak poradziliśmy.
- To co? - zagadnąłem wyrywając swoją żonę z transu - Trzeba myśleć nad kolejnym mieniem - zaśmiałem się cicho - Znowu chłopiec czy tym razem jakaś kobietka nam się udała? - uśmiechnąłem się życzliwie co od razu odwzajemniła.
- Zobaczymy, zobaczymy - zaśmiała się pacając mnie lekko w prawe udo - Jak zwykle w najmniej spodziewanym momencie... - dopowiedziała bardziej do siebie składając kartki z wynikami krwi na pół, aby nikt inny nie mógł im się przyjrzeć.
- Nadal chcesz jechać do Smoków? - zadałem kolejne pytanie dzisiejszego dnia, na co ona chwilowo się zamyśliła. Przez chwilę nie wiedząc co ma mi odpowiedzieć, zaczęła przygryzać delikatnie swoją dolną wargę czym stety bądź niestety bardzo mnie kusiła, lecz wiedziałem w jakim momencie mam się opanować.
- Tak, chcę - odparła w końcu podnosząc się bardzo powoli z pozycji siedzącej do stojącej - Oporządźmy konie i jedźmy - dorzuciła na koniec kierując swoje kroki ku wyjściu. Na szczęście kobieta nie szła zbyt szybko, co mogło oznaczać, iż po wyjściu z oddziału może się rozpędzić niczym parowóz, dlatego dogoniłem ją wte pędy przytrzymując lekko za rękę.
- A wyniki? Nie lepiej schować je gdzieś w szafie? - szepnąłem jej na ucho na co ta niedbale machnęła ręką dając mi tym samym znak, że lepiej się nimi nie przejmować. Najwidoczniej przewidując mój ruch dotyczący mruczenia jej nad uchem, iż nie mogą sobie tak bezczynnie gdzieś leżeć, schowała je do kieszeni wewnętrznej munduru lekko poklepując.
- Zadowolony? - westchnęła przewracając oczami co wywołało u mnie lekkie skinięcie głową.
- Tak, tak jedźmy już, bo się tutaj zanudzimy - poczochrałem ją po głowie, gdyż na to pozwolił mi mój wysoki wzrost, a nasze nogi niemal automatycznie nakierowały nas do stajni gdzie czekały na nas nasze wierne wierzchowce. Bułana klaczka niemal natychmiastowo na mój widok zaczęła rżeć z zadowolenia zapewne z myślą o tym, że przyniosłem dla niej soczyście pomarańczowe marchewki, za którymi szalała niczym nastolatka za ulubionymi piosenkarzami.
- Cześ mała - przywitałem się z nią głaszcząc ją po ogromnym łbie - Jak cię wyczyszczę i ubiorę to dostaniesz nagrodę... Innej opcji nie ma - stwierdziłem na co ta prychnęła obrażona zdzierając głowę ku górze jakby próbując pokazać mi jak bardzo uraziły ją moje słowa - Cóż, skoro ich nie chcesz to dostanie je Feniks - zadecydowałem wskazując kosz z pysznymi, wspomnianymi już warzywami. Miałem opuszczać już jej boks, ale ta nagle przyciągnęła mnie sprawnie zębami, które zahaczyła o mundur uważając, aby czasami mnie nie zranić - Czyżbyś zmieniła zdanie? - zaśmiałem się cicho zabierając się za jej pozwoleniem do roboty.
**********
Podróż do gangu minęła nam bardzo spokojnie. Żadnych wrogów, zombie czy też innego dziadostwa, które mogłoby próbować zrobić nam czy też naszym koniom krzywdę. Takie sytuacje z ciszą zdarzały się już na prawdę bardzo rzadko, ale i tak należało zachowywać należytą czujność, ponieważ inaczej mogło skończyć się to opłakanymi skutkami. Dojeżdżając pod budynek, który był ogromną plątaniną korytarzy, zatrzymałem odruchowo swoją kobyłe, która zaczęła nerwowo ryć przednim kopytem w ziemi.
- Na pewno chcesz tam jechać? - zagaiłem nieco niepewnie spoglądając na potężne, opuszczone pomieszczenia ciągnące się liniami niemal przez 70 metrów.
- Tak... Kochanie coś się stało? - zmartwiła się moim wahaniem, które zwykle u mnie nie występowało.
- Nieeee - odpowiedziałem po upływie kilku sekund - Jedźmy już, pewnie wiedzą, że tutaj się kręcimy - stwierdziłem ściągając nieco mocniej wodze Persefony, która nabierała coraz więcej czujności. Zapewne wyczuwała ode mnie mój niepokój... Cóż... Odkąd poznałem pewnego osobnika zwanego Raulem de Luca jakoś nie cieszyłem się na myśl, że go spotkam szczególnie po ostatnim razie kiedy prawie przeciął mi tętnice szyjną, bo ubzdurał sobie, że zrobiłem krzywdę swojej żonie. Dziwny człowiek. Chyba nigdy mnie nie polubi, ale nie mogłem przecież zostawić samej Kiary kiedy odwiedzała swoich ludzi. Eh... Najwyżej pozbawi mnie głowy - pomyślałem ponuro poganiając swoją szkapę impulsami łydek.

<Kiara? :3 Raul go zabije chyba xd> 

piątek, 25 maja 2018

Od Reker'a cd. Echo

- Wiesz, chyba nie przepadam za chemią... Jedyne co pamiętam z gimnazjum to pierwiastki - mruknąłem cicho pod nosem oddając jej tą całą chemię organiczną, z której raczej niczego bym nie zrozumiał - Może zdecydujesz się na inne tytuły? - dopowiedziałem przeglądając inny regał gdzie znajdowały się głównie książki fantastyczne. Nie zastanawiając się zbyt długo wyjąłem z zapadliska poniszczonych ksiąg, lekturę o tytule "Zwiadowcy" Johna Flanagana. Okładka była już bardzo wyblakła, a strony nieco pogniecione, lecz tusz pozostały na zżółkniętych kartkach, na szczęście nadal był bardzo widoczny.
- Podziękuję - fuknęła spoglądając na mnie z małą wrogością - Poradziłbyś sobie bez oczu? - zapytała nagle co bardzo, ale to bardzo mnie zdziwiło. W końcu, nie codziennie ludzie zadają komuś takie dziwne pytania. W szkole wojskowej mieliśmy różne praktyki do zrobienia, jedną z nich właśnie było chodzenie z zawiązanymi oczami, aby wyćwiczyć słuch, lecz wątpię, żeby Echo, która straciła pamięć zaczęła się tym interesować.
- Nigdy się nad tym zbytnio nie zastanawiałem - stwierdziłem zgodnie z prawdą zaczynając przyglądać się jej z większą uwagą - Mam nadzieję, że nic nie planujesz... - westchnąłem krzywiąc się z lekka na myśl, iż dziewucha mogłaby mi albo sobie wyrządzić jakąś krzywdę.
- Ja? Nieeee -  zrobiła winę niewiniątka zagłębiając się w wybraną przez siebie literaturę. Wiedząc, że ta rozmowa nie ma już najmniejszego sensu, usiadłem niedaleko niej spoglądając na swoje brudne od błota buty. Wiele się ostatnio zmieniło. Nadal nie mogłem pojąć jak zmarła osoba mogła od tak sobie ożyć. Przecież to takie nielogiczne i obce dla naszego świata... O co w tym wszystkim chodzi? - zapytałem sam siebie w myślach przygryzając delikatnie opuszkę palca. Siedzieliśmy wraz z dziewczyną, w grobowej ciszy przez niecałe dwadzieścia minut, aż tu nagle do moich uszu doszedł charakterystyczny dźwięk trzaśnięcia drzwiami.
- Kurwa - zakląłem pod nosem na tyle cicho, aby osoba, która pojawiła się w budynku nie miała szans mnie usłyszeć - Echo musimy się zmywać - dorzuciłem przybliżając się do jasnowłosej, która zasyczała na mnie niczym agresywny kot - Nie wygłupiaj się... - szepnąłem jej na ucho z nadzieją, iż zapewne nasz wróg, nas tutaj nie znajdzie.
- Nigdzie nie idę - oznajmiła szybko zwiewając przede mną niczym dzika gazela. Zanim się obejrzałem nie było już po niej śladu. Książki od chemii i innych dziadostw wzięła o dziwo ze sobą... Całe życie z wariatami - pomyślałem poruszając się po cichu na przód, lecz kiedy obok mojej głowy przebiegł nabój wystrzelony najprawdopodobniej z glocka 19, zrezygnowałem z pościgu, starannie ukrywając się za jedną z osłon.
- Wyłaź szczurze! - usłyszałem krzyk Niemca, który najwidoczniej nie miał dzisiaj dobrego humoru - Możemy zrobić to na spokojnie, no chyba, że chcesz się bawić w kotka i myszkę żołnierzyku - zaśmiał się człapiąc w stronę wschodu niczym ociężały słoń. Cholera Echo gdzie ty znowu polazłaś? 

<Echo? Do nogi xd>

poniedziałek, 30 kwietnia 2018

Od Reker'a cd. Kiary

No nie powiem, cała ta sprawa z Laurą strasznie mnie zezłościła i chociaż nie powinienem się tym zbytnio interesować, to w duchu czułem się jakbym i ja w tej sytuacji nawalił. Kiedy opuściliśmy mieszkanie rodziców dziewczyny, zobaczyłem, iż z moją żoną dzieję się coś strasznie niedobrego. Już od jakiegoś czasu zdawała mi się jakaś blada, osłabiona oraz cierpiąca. Bardzo się o nią martwiłem, lecz gdy tylko zapytałem jej co się dzieje, ta od razu zwalała to na przemęczenie bądź niewyspanie co strasznie mi się nie podobało.
- Skarbie może pójdziemy na medyczny? Edward cię zbada i może przepisze jakieś leki - zmartwiłem się biorąc ją na ręce, ponieważ pewnie zaraz by upadła, rozbijając tym samym swoją śliczną główkę o ziemię.
- Nic mi nie jest - wystękała cicho przytrzymując się za brzuch - Przejdzie mi... Pewnie się tylko czymś strułam, nie martw się - spojrzała mi prosto w oczy próbując tym samym bardziej uwiarygodnić swoją wypowiedź, na którą ja jedynie pokiwałem przecząco głową. Wiedziałem, że jak będę jej tak ciągle ulegał to w końcu może stać się coś bardzo niedobrego... Nie chciałem się z nią kłócić ani uprzykrzać jej życia, ale raz na jakiś czas chłop powinien się postawić swojej kobicie w jakiejś tam ważnej sprawie.
- Skarbie nawet jeśli to zatrucie pokarmowe to ktoś z naszych powinien cię przebadać... Nigdy nie wiadomo jak to może się skończyć. Obiecuję, że jak nic nie wykryją to możesz mnie nieco po maltretować na treningu - uśmiechnąłem się chytrym uśmieszkiem na co ta pacnęła mnie z rozbawieniem w klatkę piersiową.
- Tak bardzo tęskniłeś za lataniem po ścianach? - zaśmiała się cicho nadal nie puszczając swojego brzucha, który zapewne musiał ją niemiłosiernie boleć.
- Powiedzmy - poczochrałem ją po włosach dzięki czemu jej fryzura była w ogromnym nieładzie.
- Ej! - fuknęła niezadowolona wierzgając z lekka nogami - Zrobiłeś mi szopę! Wiesz ile ja się namęczyłam by je dzisiaj ogarnąć? - dodała udając obrażoną. Co jak co, ale szło jej to dość nieźle. Obrażona minka, skrzyżowane ręce na piersi i oczywiście odwrócony wzrok w stronę pierwszej, lepszej ściany, która na pewno była bardzo "interesująca". Pomyśleć, że jeszcze tak niedawno próbowaliśmy się razem pozabijać, a teraz to nie jesteśmy w stanie bez siebie żyć...
- Kicia nie gniewaj się - szepnąłem jej do ucha zatrzymując się przed jednym z dość dużych okien ratusza, z którego był doskonały widok na plac gdzie ganiały się teraz jakieś dzieciaki - Ułożyłem je w stylu nowoczesnym! - uśmiechnąłem się obdarowując ją całusami, które wywołały u niej cichy pisk niczym u jakiejś nastolatki, lecz mi to nie przeszkadzało. W sumie to gdyby nie ta wojna to bylibyśmy tylko zwykłymi dzieciakami... No może nasza historia nie byłaby wcale kolorowa, ale być może ktoś by nam pomógł chociaż bardzo w to wątpię.
- Powiedzmy, że ci odpuszczam - mruknęła pod nosem rozglądając się czujnym wzrokiem dookoła. Kiedy tylko przekroczyłem próg oddziału Edwarda, od razu można było usłyszeć liczne przekleństwa sypiące się z ust blondyna, który musiał być temperowany przez swojego starszego brata - Bena.
- No dobrze, dobrze już nie będę - mruknął młodszy z rodzeństwa trzymając się za czerwone ucho. W sumie to zasłużył dlatego po co miałem się wtrącać w ich rodzinną gadkę? Dają sobie dobrze radę więc to najważniejsze.
- Skoro już sobie porozmawialiście to może któryś z was przebada Kiarę? Boli ją brzuch i źle się czuje - rzekłem kładąc ją ostrożnie na jednym z wolnych łóżek z nadzieją, że nie stało jej się nic poważnego.

<Kiara? :3 No to ten xd No wiesz no xd>

piątek, 27 kwietnia 2018

Od Reker'a cd. Leona

Chociaż sam nie raz dostawałem krwotoku wewnętrznego, to widząc go u swojego brata niemal nie zszedłem na zwał. Bardzo się o niego martwiłem i nie zamierzałem go stracić już po pierwszym dniu naszej świadomej znajomości rodzinnej. Na szczęście był tu ciągle Edward, któremu ufałem oraz pozwoliłem zabrać mu Leona na salę operacyjną gdzie szybko się nim zajęto. Ojciec tak samo jak ja nie był w najlepszym stanie, bardzo się bał o mojego brata bliźniaka... Cóż... Nie wiedział o nim przez wiele, wiele lat tak samo jak o mnie, a teraz jeszcze takie coś. Oby wszystko było dobrze - pomyślałem kręcąc się nerwowo pod zabiegowym z nadzieją, że zaraz go stamtąd wywiozą.
- Reker usiądź, bo zaraz nogi sobie połamiesz - westchnął Matt wskazując ruchem głowy jedno z plastikowych krzeseł, które było w wieży normą.
- Nie chce - burknąłem niezadowolony odwracając w szybkim tempie od niego wzrok - Kiedy oni go w końcu wypuszczą? - dodałem po chwili spoglądając za okno, za którym zaczął ukazywać się powoli wiosenny krajobraz. W ratuszu wyglądał on nieco inaczej... Dało się bardziej odczuć tę zmianę pory roku, lecz tutaj gdzie wszystko jest niemal zrobione w betonie oraz cegłach dość słabo idzie zauważyć tą małą, aczkolwiek ważną dla człowieka rzecz.
- Spokojnie... Nie poganiaj lekarzy, bo jeszcze coś się stanie - postawił na swoim stanowczo mnie przytrzymując - Dwa głębokie wdechy i więcej cierpliwości - mówiąc to poklepał mnie lekko po ramieniu ponownie wskazując krzesło, na którym tym razem chcąc, nie chcąc musiałem zasiąść. Dopiero teraz poczułem jak moje nogi zaczynają stopniowo odmawiać mi posłuszeństwa. Czułem, jakby były zrobione z jakiejś waty albo jakiegoś podobnego tworzywa, co wcale, ale to wcale mi się nie podobało - Nie powinieneś jeszcze podnosić się z łóżka Reker - zmartwił się dodatkowo, gdyż chyba nieco zbladłem na twarzy. Nie chciałem mu robić dodatkowych kłopotów, ale czy to moja wina, że zawsze musi się coś ze mną dziać? I tak mój organizm zniósł wiele przez te lata trucia go i wywoływania różnych, nieznanych dotąd chorób. Eh... Stare dzieje, lecz jakże bolesne... Gdyby nie to, że wraz z żoną i synem uciekliśmy do Śmierci to zapewne już dawno bym wykitował bądź spędził pół życia w śpiączce czy tam w szpitalu jako królik doświadczalny, którym się powoli w tedy stawałem. Z moich rozmyślań na temat przeszłości wyrwał mnie na szczęście głos otwieranych drzwi. Dzięki Bogu operacja na Leonie przeszła pomyślnie i już nic jak na razie nie zagrażało zdrowiu chłopaka. Doktorek widząc w jakim jestem stanie, od razu zaczął targać mnie za rękę na salę gdzie najpierw mnie zjebał, a następnie wstrzyknął mi dożylnie jakiś przezroczysty płyn, który początkowo wywołał u mnie zawroty głowy, ale przynajmniej pomógł mi na te cholerne nogi.
- Leż i nawet się kuźwa z wyra nie ruszaj, bo zwiąże cię tak psami, że nawet nie ruszysz palcem u ręki - pogroził mi wracając na korytarz gdzie pewnie czekali jego kumple, których ja nie zamierzałem jak na razie poznawać.
- Bla, bla, bla - fuknąłem pod nosem układając w odpowiedni gest rękę imitując jego jadaczkę.
- Synuś zachowuj się - zganił mnie ojciec patrząc na mnie karcącym wzrokiem. No tak, maniery na pierwszym miejscu, bo mam nieść przykład młodszemu rodzeństwu. Eh... Przesrane jest być tym najstarszym potomkiem, lecz co zrobisz? Nic nie zrobisz.
- Tak, tak będę już grzecznym chłopcem - uległem mu odwracając głowę w stronę białej ściany, z której zaczął osypywać się tynk. Ojciec siedział blisko łóżka niebieskookiego dlatego nie zamierzałem mu przeszkadzać, niech się napatrzy na swoje kolejne dziecko, w końcu mu się należy. W głębi duszy czułem jednak, iż Leon okaże się lepszym synem niż ja... On zapewne będzie mieć więcej czasu dla ojca, który na reszcie będzie szczęśliwy. Nie wiem do końca dla czego, ale mimowolnie uśmiechnąłem się na tę myśl. Mój brat bliźniak też potrzebował od groma miłości z jego strony... On praktycznie całe życie spędził w sierocińcu, a ja chociaż żyłem z Michaelem to przynajmniej przez kilka sekund dziennie odczuwałem, że odrobinkę go obchodzę. Kiedy wszystko sobie a miarę uporządkowałem, postanowiłem wstać i usiąść na krześle obok posłania śpiącego niebieskookiego. Był bardzo podobny do Matthewa dlatego z pewnością nikt by się nie wahał stwierdzić, iż są rodziną. Ze mną było nieco inaczej... Piwne oczy, zbyt ciemne włosy i tysiące blizn, których ciągle przybywa jednak jest coś czego nie mogą mi zarzucić... Mam z ojcem podobny charakter więc ci co nie wierzą niech się sami przekonają na własne uszy i oczy.
- Powinieneś leżeć Reker - rzucił nagle wpatrując się prosto w moje tęczówki, które nieco rozjaśniały w ostatnim czasie co nie wiem czy ubrać w plus czy też minus.
- Nic mi się nie stanie... Edward trochę będzie marudzić, ale najważniejsze jest to by brat był zdrowy - stwierdziłem z lekkim uśmiechem łapiąc młodego za lewą rękę, żeby poczuł, iż ja również z nim tutaj jestem - Zaopiekuje się nim i nauczę go wszystkiego co umiem - stwierdziłem spoglądając na śpiącą twarz najmłodszego człowieka, znajdującego się w tym pomieszczeniu.

<Leon? ;3 Edward dopadnie Reka? xd On się cieszy bardzo, że ma brata xd>

wtorek, 17 kwietnia 2018

Od Reker'a cd. Kiary

- No to słucham, o co chodzi? - spytał spokojnie mężczyzna patrząc to na mnie to na moją żonę niezrozumiałym spojrzeniem. Nie dziwiłem się w ogóle takim zachowaniem, gdyż sam byłem ojcem i gdyby jakiś nauczyciel przyszedł do nas w gości to na pewno też nie wiedziałbym jak mam na to zareagować. Jakby moje dzieciaki się nie uczyły to chyba pognałbym je z niezłą złością do książek... Eh... Nauka to nie przelewki... Sam nie byłem orłem z matematyki czy tam fizyki, ale uczyć się musiałem by zdać każdy rok, nawet jeśli z całej nauki bym nic nie pamiętał.
- Laura z tygodnia na tydzień uczy się coraz gorzej - oznajmiłem nie chcąc ciągnąć tej śmiesznej szopki przez cały dzień - Ostatnią pozytywną ocenę dostała cztery miesiące temu - dopowiedziałem jeszcze pokazując mu w dzienniku równiutki rząd jedynek, które czekały jak na rozstrzelanie.
- Laura? Nie możliwe - mruknął przyglądając się tabeli jakby oczekiwał, że liczby nagle się zamienią na lepsze, przez co byśmy mogli zostawić tę sprawę w spokoju.
- A jednak możliwe - westchnąłem przecierając z lekka swoje zmęczone oczy - Wagaruje, nie uczy się i zdarza jej się pyskować i nie wykonywać poleceń nauczyciela... Jeśli tak dalej będzie to czarno widzę jej poprawkę z roku - ciągnąłem dalej swoją wypowiedź, która ani odrobinę nie odbiegała od tematu rozpuszczonej jak dziadowski bicz dziewuchy. Nie robiłem jej nigdy na złość, lecz to co się z nią ostatnio działo po prostu wyprowadzało mnie z równowagi.
- Zawsze mówiła, że dostawała dobre oceny - wtrąciła się żona mężczyzny, która strasznie przejmowała się sprawą swojej młodocianej córki.
- Dzieciaki niestety potrafią dobrze kłamać - mruknąłem cicho pod nosem, a w tedy jak na zawołanie dobiegł mnie odgłos pisku otwieranych drzwi. Ktoś zaszczycił nas swoją obecnością - przeszło mi przez myśl gdy ukradkiem zerknąłem w stronę dość jasnego korytarza.
- Wróciłam! - rzuciła od niechcenia trzaskając za sobą drzwiami niczym bamber wychodzący ze stodoły. Manier też jej brakuje... Za coś takiego to w domu dostałbym nieźle po łbie - rzekłem sobie jeszcze w myślach nasłuchując jej głośnych kroków, które zmierzały na szczęście w naszą stronę.
- Jak ty się zachowujesz co? - warknął jej ojciec uderzając dość ostro ręką w stół - Włóczysz się gdzieś całymi dniami i nawet nie raczysz powiedzieć gdzie! Za naukę tez się nie bierzesz i grozi ci oblanie kolejnego roku! Moja droga tak pogrywać nie będziemy - nie zmieniał groźnego tonu głosu jednak on na mnie wrażenia nie robił, gdyż w życiu nasłuchałem się już dużo wrzasków oraz obelg... Już nie raz dostałem po pysku, zostałem postrzelony czy też skatowany do nieprzytomności... Dla mnie to był pikuś, zwykła drobnostka codzienności, lecz dla Laury najwidoczniej był to ogromny szok.
- Ale tato ja się dobrze uczę - wypowiedziała nerwowo próbując się wycofać najprawdopodobniej do swojego pokoju.
- Uczysz się? Na szmatach chyba! - fuknął łapiąc ją stanowczo za rękę - Już ja cię nauczę dyscypliny - burknął patrząc na nią karcącym wzrokiem, od którego wprost nie dało się uciec.
- To nie prawda - nadal próbowała zaprzeczyć jego słowom, ale kiedy zauważyła mnie i moją żonę od razu uleciała z niej cała pewność siebie jaką jeszcze tak nie dawno prezentowała.
- Jak długo zamierzasz jeszcze kłamać? - zapytałem podnosząc się z krzesła aby przyjrzeć jej się uważniej - Kłamstwo ma krótkie nogi i zawsze wychodzi na jaw... Na prawdę aż tak bardzo zależy ci na tym byśmy wyrzucili cię z klasy i żebyś nie zdała roku? Mi w cale nie jest miło prowadzić lekcję, a widzieć z tego skutki rzucania grochem o ścianę. Jeśli nie chcesz mieć żadnego wykształcenia to śmiało... Przynieś mi papiery świadczące o wypisaniu ze szkoły tylko wiedz, iż będziesz marginesem społecznym i już się przed nikim nie popiszesz tym, że zwiewałaś z lekcji oraz uprzykrzałaś innym życie - rzuciłem obojętnie w jej stronę patrząc z ogromnym chłodem prosto w jej oczy.

<Kiara? :3 Co będzie dalej? xd> 

sobota, 7 kwietnia 2018

Od Reker'a cd. Kiary

Minął kolejny miesiąc, a wiosna rozkwitała już na dobre dlatego ponownie wróciliśmy do nauczania dzieciaków, które już niedługo miały zdawać egzaminy poprawkowe. Cieszyłem się, iż niedługo wszystko jakoś się ułoży, lecz ciągle w duszy słyszałem pewien głos mówiący mi o tym, że głupole jednak nie zdadzą i raz na zawsze będą musiały pożegnać się z karierą wojskowego. Racja, zawsze można przekonać Erica na komisyjkę, ale wątpię aby ten chciał, żeby edukacja w obozie miała opóźnienie. Kiedy skończyłem sprawdzać kolejne, wspaniałe zadanie jednego z chłopaków, któremu na prawdę zależało na tym by zdać na najlepszych stopniach, zabrałem się za zeszyt niejakiej Kariny Nedereve. Dziewucha wydawała się mieć od samego początku to wszystko gdzieś co doskonale można było zobaczyć po jej wynikach w nauce oraz wagarowaniu. Często zwracałem jej uwagę na lekcjach, gdyż ta w ogóle nas nie słuchała gdy tłumaczyliśmy bardzo ważne rzeczy mogące przydać się w przyszłości. Lubiłem uczyć innych, lecz nie nieuków, którzy mieli całą sprawę głęboko w dupie. Przynajmniej takie szczęście, że nie natrafiliśmy na bachory, które lubią sobie pyskować do starszych... Wtedy to bym już chyba nie wytrzymał tylko jednemu z drugim przypierdolił co poskutkowałoby rykiem, strachem, aż w końcu ciszą, ponieważ małolat nauczyłby się kultury osobistej w kilka sekund. Oczywiście nie lubiłem bić nieletnich, a swoich dzieci czy też żony bym
nigdy nie uderzył, ale czasami nerwy na takich same puszczają. To co tutaj napisałaś? - westchnąłem otwierając zeszyt, który był w takim stanie, że pożal się Boże. Nie chcąc teraz zwracać zbytnio uwagi na puste pola po nieprzepisanych lekcjach, zacząłem poszukiwać zadanego przez nas kilka dni temu zadania domowego.
Jak się okazało były to tylko dwa zdania na krzyż, które w ogóle nie miały ładu ani składu. Załamany tym co czytam, od razu skreśliłem te głupoty czerwonym długopisem zapisując tuż obok prostego polecenia dużą jedynkę. To już trzecia w tym tygodniu - pomyślałem niezadowolony zamykając własność młodej dziewuchy z cichym, lecz słyszalnym hukiem.
- Jak tam u Ciebie sprawdzanie? - usłyszałem nagle słodki głos swojej ukochanej, do której od razu powędrował mój bystry wzrok. Jak zwykle mimo potarganych włosów i brudnej buzi od ciasta malinowego, wyglądała przecudnie. Nie potrafiłem oderwać od niej swoich ślepi, czy też się odezwać, aż do momentu gdy zorientowałem się, że zadała w moją stronę pewne pytanie.
- A nawet dobrze, tylko martwi mnie sprawa z Kariną... Jej praca domowa jest bardzo... Krótka i... - mruknąłem nie wiedząc jakiego słowa użyć aby określić ten bezsens jaki mój wzrok niestety musiał zobaczyć.
- Chaotyczna? Też to zauważyłam u Natalii... Laura też mnie martwi, bo ona nie zrobiła jednego zadania, a jej reszta zadań pozostawia wiele do życzenia... - westchnęła kręcąc głową na boki oraz zapisując coś w zeszycie jakiegoś chłopaka co stwierdziłem po charakterze pisma młodego. Cóż, niby to żaden klucz, gdyż baby też potrafią strasznie gryzmolić, ale to głównie chłopakom przypisuje się tą niechlujną cechę. Ja jakoś z tego wyszedłem dzięki ciężkim lekcją kaligrafii w szkole podstawowej, lecz wątpię aby w tych czasach ktoś zwracał uwagę na pismo innych ludzi. Znudzony, podniosłem się nieco bardziej z krzesła, żeby zobaczyć ile zostało jej jeszcze pracy i na szczęście nie było aż tak źle jak myślałem.
- No... Może porozmawiamy z ich rodzicami co? Skoro mają z tym problem to chcę się dowiedzieć co za tym stoi - zaproponowałem patrząc na nią znad pozszywanych kartek oprawionych w cienki materiał jakiegoś przestarzałego ubrania. Eh... Czego to się nie wmyśli aby podkoloryzować sobie życia jako uczeń? Zresztą, chyba wolę nie wiedzieć.
- Masz rację... To samo uważam - rzekła sprawdzając ostatni ze swoich zeszytów ułożonych w idealny stos po jej prawej stronie - Pójdziemy tam po obiedzie? - dopowiedziała jeszcze nie zwracając żadnej uwagi na pozycję w jakiej przed nią stałem. No chciałem pomóc tamtym małym potworkom mającym problemy z nauką, ale sam potrzebowałem pewnej opieki ze strony mojej, kochanej pani. Odkąd urodził się Rajanek oraz zaadoptowaliśmy Timiego i Camerona dość rzadko mogliśmy pozwolić sobie na te bardziej figlarne rzeczy. Akurat dzisiaj nikogo z nami nie było, ponieważ dzieciaki poszły nocować u dziadków na kilka dni, a ja nie zamierzałem przepuścić takiej, świetnej okazji. Kiedy tylko zeszyt z ostatnim, sprawdzonym zadaniem domowym trafił na swoje właściwe miejsce, ja od razu zabrałem się do roboty, automatycznie wpijając się w smakowite usta moje żony, z których dodatkowo, z ogromną czułością starłem resztki wspomnianego już dzisiaj ciasta.
- Co ty na to abyśmy dzisiaj się nieco zajęli sobą? - wymruczałem jej kusząco do ucha akcentując dokładnie każdą literę wypowiedzianych przez siebie słów - Moja kochana lisiczko - dorzuciłem na koniec odpinając niby przez przypadek jeden z górnych guzików swojej koszuli.

<Kiaruś? :3 Zgodzisz się na małe co nie co? ( ͡° ͜ʖ ͡°)>