Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Rita. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Rita. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 20 czerwca 2019

Od Rity cd. Rafaela

Rafael chciał, by ponownie go złapali... By ponownie go zamknęli... Jego pomysł kompletnie mi nie odpowiadał – w końcu chciał dać się skrzywdzić. Ponownie. Słuchając jego argumentów wiedziałam, że ma rację. Co ci ludzie mogliby zrobić innemu z nas, innemu wampirowi? O wiele gorsze rzeczy, niż mojemu ukochanemu. Jego tylko zamknęli... Następnego mogą torturować, eksperymentować czy zabić... Wiedziałam, że musimy coś z z tym zrobić, że musimy znaleźć tych, którzy stoją za tym wszystkim. Ale to, co mówił Raf, nie docierało do mnie. Obawiałam się o jego zdrowie, życie, istnienie. Bez niego... Wolałam o tym nie myśleć.
Słuchałam jego wywodu i coraz bardziej dawałam się przekonać do tego planu. Szaleńczego planu, który zakładał, że nam się uda. I wiedziałam, że nam się uda. Musiało, nie było innego wyjścia. Drżąca i nadal przerażona, przytuliłam mojego młodego wampira i zgodziłam się na to, co zaproponował. Wiedziałam, że musimy zacząć działać. Nie mogliśmy w końcu dopuścić, żeby ktoś inny został skrzywdzony. Zaufałam mu i, wtulając się jeszcze bardziej w jego klatkę piersiową, zamknęłam oczy. Potrzebowałam odpoczynku i resetu umysłu. Nie wiedząc nawet kiedy, poczułam, że Rafael śpi. Uśmiechnęłam się pod nosem i pocałowałam go czule w policzek. Na twarzy wykwitł mu lekki rumieniec przez sen, więc wtulił się we mnie jeszcze bardziej i spał dalej. Zaśmiałam się cicho. Nie miałam pojęcia, że taki z niego wstydzioch. Oplotłam się delikatnie jego rękami i sama poszłam spać.

**Piętnaście godzin później** 

Gdy się obudziłam, Rafael już siedział przy biurku i przeglądał jakieś papiery. Wstałam i stanęłam za nim, przytulając go. Złapał mnie za dłonie i ucałował je delikatnie.

- Dzień dobry, śpiochu – odparł po chwili i zaśmiał się cicho. - Witaj kochanie.
- Śpiochu? - zaczęłam się śmiać i ścisnęłam jego dłonie. - Witaj, ukochany.
- Wyspana?
- Mmm... - zamruczałam w zastanowieniu. - Jakby tak bardziej nad tym pomyśleć, to tak, wyspana. A ty?
- Owszem, wyspany. W końcu spałem z tobą – odchylił głowę do tył€, by na mnie spojrzeć, i posłał mi jedną z tych swoich min w stylu „super pewny siebie Amitachi”. Znów się roześmiałam i ucałowałam go czule. - A to za co?
- Buziak na dzień dobry, Amitachi – zetknęłam swój nos z jego. - Co tu masz? - wskazałam głową na stos papierów, leżących przed nim.
- Przeglądam wszystkie informacje, jakie udało się nam dotychczas zgromadzić na temat tej grupy ludzi, która stoi za moim porwaniem.
- Oh, no tak... - westchnęłam w zamyśleniu.
- Dalej się tym przejmujesz skarbie? Tym, co chcemy zrobić?
- Odrobinkę – skłamałam, próbując się uśmiechnąć.
- Kochanie, nie kłam. Widzę, jak się tym wszystkim denerwujesz.
- Cóż... Przejmuję się, bardzo. W końcu chcesz, by znów cię znaleźli i zamknęli. Wiem, że powód tego wszystkiego jest niezwykle szlachetny i rycerski, ale obawiam się o twoje bezpieczeństwo, najdroższy – westchnęłam cicho i smutno.
- Oh, ukochana... - dodał cicho i obrócił się na krześle, a potem usadził mnie sobie na kolanach i mocno przytulił. - Wiem, jak bardzo się przejmujesz. Ale wiem także, że damy sobie radę i że wszystko pójdzie dobrze. Znajdziemy ich i skopiemy im tyłki, ok? - zapytał, uśmiechając się.
- Dobrze – odwzajemniłam jego uśmiech, który był tak cholernie zaraźliwy. - Wiem, że damy sobie radę – pogłaskałam go czule po policzku. - Nie możemy pozwolić, by komuś jeszcze stała się krzywda. Kto wie, co ci dziwni ludzie mogą jeszcze wymyślić i co mogą zrobić. Nic dobrego do głowy mi nie przychodzi.
- Cóż, mnie także – westchnął i pocałował mnie namiętnie, niespodziewanie wsuwając dłonie pod moją koszulkę.
- Rafael... - wymruczałam z zadowoleniem. Wyczuwając w jego spodniach rosnącą wypukłość, przylgnęłam do jego krocza, delikatnie się o nie ocierając. Usłyszałam, jak syczy z zadowoleniem.
- Rita... Co ty ze mną robisz? - wydyszał, spragniony dalszych pieszczot.
- Ja nic nie wiem... - odparłam z niewinną miną i lekko poruszyłam biodrami. - To wcale nie jest tak, że cię prowokuję.
- Wcale... - wymruczał mrocznie, przyciskając mnie do siebie i całując po szyi. - Obiecuję ci... Gdy będzie po wszystkim... Wiesz, co... - spojrzał mi w oczy. Czułam, jak pali go pożądanie i wiedziałam, co miał na myśli.
- Wiem Rafael, wiem – wymruczałam w odpowiedzi i pocałowałam go czule. - Kocham cię.
- Ja ciebie też Rita – odparł i wtulił się we mnie. - Chodźmy i miejmy to za sobą, dobrze? - dodał po chwili. 
- Oczywiście – odparłam i zsunęłam się z niego.
Rafael wyszedł z pokoju pierwszy. Miał się snuć przez kilka godzin po obozie i sprawdzać różne ewentualne miejsca, w których mógł znaleźć tamtych ludzi. A ja? Ja miałam podążać za nim, niczym jego cień i być w pogotowiu na wszelki wypadek. No właśnie, na wszelki wypadek... Wolałam o tym nie myśleć, więc skupiłam się na tym, co aktualnie miałam do zrobienia.

**Kilka godzin później** 

Snułam się po obozie za moim ukochanym prze kilka godzin. Wszystko było w porządku i nie trafiliśmy na nic podejrzanego. Kompletnie nic się nie działo, jakby nagle cała sprawa ucichła, a tamci ludzie, którzy zamknęli Rafaela w piwnicy, wyparowali i zniknęli w powietrzu niczym mgła. Zaczynałam na poważnie się zastanawiać, o co w tym wszystkim naprawdę chodzi.
Powoli ogarniała mnie lekka frustracja. Miałam wrażenie, że nic nic pożytecznego nie robimy, a cały nasz plan nie ma sensu. Byłam na siebie zła, że nie jesteśmy w stanie dokonać niczego w tej sprawie. Spoglądając uważnie za mojego kochanego z bezpiecznej odległości dostrzegłam, że udaje się do budynku, w którym znajdowały się nasze archiwa. Ruszyłam więc bezszelestnie za nim.
Rafael wszedł do środka, a ja zostałam na zewnątrz. I tak wyczuwałam jego obecność dzięki wyostrzonym przez wampiryzm zmysłom, więc mogłam stać na posterunku.
Przez dłuższy czas kompletnie nic się nie działo. Już dawno zrobiło się ciemno, więc w swoich czarnych ubraniach byłam niewidoczna. Nagle zauważyłam, jak w kierunku budynku ktoś się zbliża. Skupiłam na nim całą swoją uwagę i obserwowałam.
Nie widziałam go tu nigdy, więc bez wątpienia był to ktoś obcy. Skradał się doskonale i uważnie obserwował otoczenie. Wiedział, co robi, nie był głupi, pomyślałam. Wyraźnie zauważyłam, że trzyma broń. Cholera, syknęłam w myślach. W tym momencie mężczyzna wszedł do budynku. Odczekując stosowną chwilę, ruszyłam za nim.
Szukałam go przez chwilę nie wiedząc, gdzie mogę go znaleźć. Potem usłyszałam wyraźne głosy... Jego i Rafaela. Ruszyłam w tamtym kierunku.

- Zostaw to i łapy za głowę – mężczyzna warknął na Rafaela. - Nie masz prawa tutaj przebywać... Nie masz prawa, krwiopijco!
- Spokojnie... Chciałem tylko porozmawiać... Nie planowałem nikogo uśmiercać – powiedział cicho i spokojnie Rafael. - Proszę, porozmawiajmy... Rozumiem, że wiele wycierpiałeś przez wampiry, ale nie każdy z nas jest zły. Gdybym był opętany przez złe moce, już dawno wszyscy by nie żyli.
- Zamknij się pijawko – usłyszałam znów tego mężczyznę, a po chwili głuchy dźwięk uderzenia w ciało. Musiał skopać Rafaela... - Nie powinni was tutaj w ogóle przyjmować! Przyciągacie jedynie problemy! Wybiję was wszystkich! Wszystkich co do joty! - wrzeszczał facet. Na pewno mierzył w niego bronią... Bez wątpienia w głowę... Spuściłam wzrok i spostrzegłam małą torbę, leżącą na ziemi. Szybko do niej zajrzałam i znalazłam w środku jakieś strzykawki. Cholera, to musi być to, czym uśpili wtedy Rafa! Pokręciłam głową z niedowierzaniem i zabrałam jedną z nich. Może się przydać, pomyślałam...
- Nie. Nie możesz – odparł pewny siebie Rafael, a ja niemal czułam jak w myślach daje mi znak, bym teraz to ja zaczęła działać.

Bezszelestnie wsunęłam się do pokoju. Czułam, jak oczy zachodzą mi krwią, a moje ciało się zmienia... Z tego wszystkiego czułam, że nieznacznie się przemieniłam... Szlag by to! Szybko zamachnęłam się rękoma i z całej siły zdzieliłam tego mężczyznę kijem baseballowym w głowę. Oddychając ciężko, odkopnęłam broń mężczyzny w kąt, a Rafael szybko chwycił pistolet w rękę i zabezpieczył go. Ja pochyliłam się nad facetem i wbiłam mu w szyję strzykawkę w szyję.
- To tak na wszelki wypadek – odparłam i poczułam wszechogarniająca mnie ulgę, że Rafael jest cały i zdrowy. Moje ciało wróciło do całkowicie ludzkiej formy.
- Nie za dużo, kochanie? - odparł Rafael, wstając z podłogi i otrzepując swe ubranie. 
- Zdecydowanie nie – odparłam głucho i bez jakichkolwiek emocji. - Zasłużył na znacznie więcej – dodał cicho a po chwili rzuciłam się na Rafaela, z całych sił go przytulając.
- Rikita, spokojnie, jestem tutaj – odparł, ogarniając mnie szybko swoimi ramionami i tuląc do siebie. - Nic mi nie jest, żyję, mamy go – dodał, głaskając mnie uspokajająco po plecach.
- Bałam się, tak strasznie się bałam... - oderwałam się od niego i popatrzyłam mu w oczy. - Wiesz chociaż, kim on jest?
- Przeglądałem dokumenty dotyczące ludzi skrzywdzonych przez wampiry. Według papierów, które znalazłem, nazywa się Nick Johnson. Ma niecałe trzydzieści lat. Kilka miesięcy temu, w wyniku nieszczęśliwego wypadku, zmarła jego żona i ośmioletnia córka.
- O cholera... - westchnęłam i spojrzałam na ledwo żywego osobnika, który leżał na ziemi.
- Nieźle go potraktowałaś – powiedział z uznaniem i pocałował mnie czule.
- Wiem, dzięki – uśmiechnęłam się i odwzajemniłam całusa.
- To co teraz? - odparł,odrywając się ode mnie po chwili.
- Przesłuchanie. Zabierz go, ja nie mogę na niego patrzeć. Pójdę przygotować jakąś salę – odparłam, znów go całując, i wyszłam z pomieszczenia.

**Cztery godziny później** 

Facet wybudził się po półtorej godzinie, a od ponad dwóch Rafael go przesłuchiwał. Ten cały Nick był wyjątkowo oporny, nie działały na niego żadne metody przesłuchań. Cały czas, odkąd się obudził, milczał i nie wypowiedział ani jednego słowa. Co mogliśmy zrobić? Jedynie czekać...
Chodziłam w tę i z powrotem przed pomieszczeniem, w którym Rafael i Aiden przepytywali naszego „gościa”. Nagle usłyszałam, jak mówi...

- Odwalcie się ode mnie, nic wam nie powiem! - wykrzyczał.
- Taki jesteś pewien? - wychrypiał zdenerwowany już Andersen.
- Daj mu spokój – odparł Rafael. - Nic ci nie zrobimy. Powiedz, po co to wszystko – powiedział, zwracając się do tamtego typa.
- Walcie się. Pracuję na zlecenie. Ale nigdy go nie znajdziecie, nigdy – odparł facet i znów zamilkł.
Dalsze słowa w ogóle do niego nie docierały. Weszłam po cichu do pomieszczenia w momencie, gdy Raf i Aiden stali tyłem do Johnsona, żywo nad czymś debatując. A ja mogłam jedynie obserwować, jak nasz więzień wstaje, biegnie w kierunku okna i wyskakuje przez nie. Szybko podeszłam do krawędzi, przy której leżały roztrzaskane odłamki szkła z okna i spojrzałam w dół. 

- Bez wątpienia nie żyje... - odparłam cicho, spoglądając na roztrzaskaną głowę przybysza i krew, która rozlewa się wokół niej.
- Jasna cholera... - powiedział nasz przywódca-, zakładając ręce za głowę i odwracając się od tego widoku.
- Wszystko się schrzaniło – dodał Rafael- przytulając mnie od tyłu.
- Bez wątpienia... - westchnęłam, łapiąc go za ręce. - Co teraz zrobimy?
- Mam pewien plan, ukochana – dodał i ucałował mnie w szyję.

 


Rafael, co robimy ze zwłokiem? :c I, kochanie, jaki masz plan? :3

poniedziałek, 13 maja 2019

Od Rity cd. Rafaela


Nigdy nie sądziłam, że przyjdzie taki czas, że nie będę polować sama. Prawda, spotykałam inne wampiry. Ale nigdy bym nie przypuszczała, że osoba, z którą przyjdzie mi polować, będzie mój ukochany, Rafael. Patrzyłam na niego i widziałam, jak bardzo się boi. Siebie i tego, co będzie musiał zrobić, co oboje będziemy musieli zrobić. Zabijanie nigdy i nikomu nie przychodzi łatwo. Nawet nam, wampirom. Jednak to, co musieliśmy zrobić tego wieczoru, zapewni nam pożywienie. I przetrwanie na jakiś czas. A Rafael? Nie dość, że wzmocni się po przemianie, to w dodatku musi nauczyć się polować. On potrzebował tego wszystkiego o wiele bardziej, niż ja. Ja miałam być tylko nauczycielką. I, co dla mnie najważniejsze, wspierać go w tym wszystkim.
Gdy biegliśmy już jakiś czas przez las zauważyłam, że mój kochany jest wyraźnie znudzony. Nie dziwiłam mu się ani trochę – był młodym wampirem, a to było jego pierwsze polowanie. Sama miałam podobnie. Tyle, że nie miałam u boku nikogo, kto mógłby mnie wesprzeć w tym wszystkim... Odrzuciłam na bok złe myśli i skupiłam się na tym zadaniu, które nas czekało. Po niedługim czasie dostrzegłam przed nami małe stadko łani, liczące siedem sztuk. Przystanęłam i skupiłam całą naszą uwagę na zwierzętach przed nami. A gdy Rafael już wiedział, co robić, wysunęłam kły i ruszyłam...
Poczułam się, jakby cały otaczający mnie świat zniknął. Byłam tylko ja, mój ukochany i nasza zwierzyna. Czułam się wolna. Czułam, że mogę wszystko, że jestem tak potężna, że nikt mnie nie zatrzyma. Spoglądając na mojego towarzysza wiedziałam, że czuje to samo, co ja. Uśmiechnęłam się i poddałam żywiołowi swej natury.
Stado padło niemal w mgnieniu oka, czego ani ja, ani Rafael, nie zdążyliśmy zauważyć. Część z łani nie została jednak osuszona do końca, więc postanowiliśmy przetoczyć krew do butelek, a co lepsze sztuki mięsa zabrać ze sobą. No co, przydadzą się! Gdy wszystko było już gotowe, a my byliśmy w pełni nasyceni i zadowoleni z polowania, ruszyliśmy biegiem do obozu.

** 

Siedziałam na spokojnie w swoim pokoju, pogrążona w lekturze. Rafaela nie było – Aiden znów wezwał go do siebie. Przeczuwałam, o co chodzi, więc wpadłam na własny pomysł. Bez względu na to, co „szef” myślał i chciał lub miał zamiar zrobić, postanowiłam, że Rafael dołączy do mojego oddziału. Przedstawię go chłopakom. Czy tego chcą czy nie, będą musieli go zaakceptować. Jeśli nie to, cóż, nie chciałabym być w ich skórze. Pamiętam zresztą ostatnią reakcję Henricka, gdy zbeształam go za to, jak ordynarnie i niezbyt mądrze, przeszkodził mnie i Rafaelowi w lesie. Na samo wspomnienie tego wydarzenia zaśmiałam się cicho. Może byłam zbyt ostra, ale jako kobieta i dowódca oddziału musiałam znacznie mocniej skupić się na utrzymaniu dyscypliny i hierarchii w mojej drużynie. Miałam pod sobą grupę silnych, doskonale wyszkolonych i niezwykle wyindywidualizowanych mężczyzn. Posłuszeństwo i bezwzględne wykonywanie rozkazów było niezwykle ważne. Na szczęście nie musiałam się o to martwić – moja grupa była mi posłuszna bez względu na wszystko. W każdych okolicznościach mogłam na nich liczyć i nie musiałam martwić się, że coś odwalą.
Stwierdziłam, że wyjdę naprzeciw Rafaelowi i przedstawię mu moje zamiary. Wiedziałam, że bardzo nie chce być w oddziale, jednak, dla świętego spokoju i po to, żeby Aiden się od niego w tej kwestii odczepił, moja propozycja wydawała się idealna. Byłam pewna, że mój ukochany przystanie na moją propozycję i dołączy do mojej grupy. Z zamiarem ogłoszenia mu tej radosnej nowiny wyszłam z naszego azylu i postanowiłam poszukać go w obozie.
Udałam się na główny plac w nadziei na to, że znajdzie się tam nie tylko Amitachi, ale także mój oddział. Nie pomyliłam się zbyt mocno – całą moja grupa siedziała przy stoliku, grając w karty. Mojego ukochanego jednak z nimi nie było. Z daleka usłyszałam, jak panowie, którzy grają, krzyczą na siebie i wyzywają od kanciarzy. Bez wątpienia grają w pokera, pomyślałam i podeszłam do stolika.
Wszyscy wstali w okamgnieniu i zasalutowali mi.
- Dobra, już dobra – odparłam, machając ręką. - Widzieliście pana Amitachiego? - zapytałam poważnie.
- Nie, pani dowódco – odparł Henrick.
- Nikt z nas go nie widział – dodał Wilhelm.
- Cholera... - mruknęłam cicho i zamyśliłam się.
- A o co chodzi? - zapytał zaciekawiony Martin, spoglądając na mnie uważnie.
- Szukam go. Aiden wezwał go do siebie, zapewne w sprawie przyłączenia do któregoś z oddziałów – powiedziałam, przyglądając się im uważnie. - Postanowiłam, że Rafael dołączy do nas – dodałam, siląc się na bardziej władczy ton.
- Ależ oczywiście, pani dowódco! - rzekli chórem, kiwając głowami.
- Nic przeciwko, żadnych obiekcji? - zapytałam, lekko unosząc brew.
- Nie. W końcu każda para rąk się przyda – rzekł Henrick.
- Racja. Ponadto wiemy od pani, pani von Kastner, że pan Amitachi to doskonale wyszkolony żołnierz. A taki osobnik w naszym oddziale bez wątpienia się przyda i na pewno wykaże się w zadaniach. Zresztą, co ja mówię, już to zrobił. Walczył z nami przeciwko wilkołakom, choć wcale nie musiał tego robić! - rzekł poważnie Johannes, a reszta grupy szybko mu przytaknęła.
- W takim razie cieszę się, że tak uważacie – uśmiechnęłam się i odeszłam.

Przechadzałam się po obozie jeszcze z godzinkę i wróciłam do pokoju mając nadzieję, że znajdę tam Rafaela. Jakże się myliłam, gdy okazało się, że pokój jest jednak pusty. Dziwne, pomyślałam, jednak nie martwiłam się zbytnio. Pewnie poszedł się przejść, żeby zobaczyć obóz, w końcu był tu nowy. Z myślą, że za chwilę wróci, położyłam się na łóżku. Nie wiedząc nawet jak i kiedy, zasnęłam.
Obudziłam się po trzech godzinach. Zdezorientowana rozejrzałam się po pokoju – Rafaela nadal nie było. O co tu chodzi!? - zapytałam samą siebie. Serce podeszło mi do gardła. Teraz byłam już przestraszona. Z walącym sercem wstałam i niemal biegiem puściłam się się do gabinetu Aidena.

- Gdzie jest Rafael!? - z krzykiem na ustach i niemałym przerażeniem wpakowałam się do gabinetu szefa.
- Rita, o co ci chodzi? Przecież on wyszedł ode mnie kilka godzin temu. Nieźle wkurwiony i obrażony, że chciałem przydzielić go do jednego z oddziałów – rzekł, łącząc palce na blacie biurka i spoglądając na mnie uważnie.
- Jak to wyszedł kilka godzin temu!? - zapytałam, krzycząc.
- Uspokój się, Rita – powiedział i popatrzył na mnie poważnie. - Wyszedł po prostu z mojego gabinetu i tyle. Nie wrócił jeszcze?
- Nie, nie wrócił... - zdążyłam jedynie powiedzieć, bo do pokoju wparował zdyszany Henrick.
- Przepraszam, ale... - wysapał, próbując złapać oddech.
- Co się stało!? Czego tak tu wbiegasz!? - ryknęłam, wściekła na cały świat.
- Proszę mi wybaczyć, ale znaleziono pana Amitachi...
- Co!? Gdzie, kiedy!? Mów, ale już!
- Znaleziono go w opuszczonym magazynie, na samym skraju obozu. Siedział zamknięty w jednej z piwnic. Patrol usłyszał walenie w drzwi i wtedy go znaleziono – powiedział już nieco spokojniej. - Miał na szyi ślad po wbiciu igły. Jest teraz w szpitalu – powiedział, a mnie już tam nie było.

Używając wampirzych zmysłów, w tempie godnym sprinterów światowej klasy i minionych epok, dotarłam do szpitala. Wparowałam do pomieszczenia i w mgnieniu oka znalazłam mojego ukochanego.

- Rafael! - podbiegłam do niego i mocno go przytuliłam.
- Rita, skarbie – objął mnie ramionami i przygarnął do siebie. - Nic mi nie jest, kochana.
- Jak to nie!? - zapytałam z wyrzutem. - Ktoś ci coś wstrzyknął, zatargał na drugi koniec obozu, zamknął w piwnicy... - mówiłam, a po moich policzkach płynęły już łzy.
- Skarbie... - powiedział cicho i ujął moją twarz w dłonie. - Już wszystko dobrze, nie płacz no. Chłopaki z twojego oddziału mnie znaleźli i przyprowadzili od razu tutaj. Jest już dobrze, jestem przy tobie – rzekł łagodnie i pocałował mnie czule.
- Rafael... - wymamrotałam. - Co się właściwie stało?
- Jak już zapewne wiesz, Aiden chciał przydzielić mnie do jakiegoś oddziału. I co już także na pewno wiesz, wyszedłem z jego gabinetu, trzaskając drzwiami. Później miałam udać się od razu do ciebie, więc ruszyłem przez główny plac. Schowałem się w cieniu jakiegoś magazynu no i wtedy... Poczułem ukłucie w szyi. A obudziłem się już w tamtej piwnicy – opowiadał, gładząc mnie po policzku.
- Ale jak to? Kto ci mógł to zrobić? - wtuliłam się w niego, powoli się uspokajając.
- Nie wiem. Znalazłem tylko kartkę w kieszeni – powiedział i podał mi zwitek papieru.

Napis głosił:

Wiemy, kim jesteś. Nie tolerujemy bezczelnie przyłączających się do nas wampirów. W ogóle ich nie tolerujemy! 

Nic ci nie będzie, dostałeś tylko środek usypiający. Lepiej przemyśl swoją obecność w naszym obozie. 

Życzliwy 

- O co w tym wszystkim chodzi? - zapytałam, gdy przeczytałam kartkę.
- Sam chciałbym wiedzieć... - westchnął Rafael i oparł głowę o moje ramię.
- Ktoś musiał dowiedzieć się o twojej naturze. Ale jak? Jakim cudem?
- Nie wiem... Bez wątpienia, poszła jakaś plotka...
- Bez wątpienia... - powiedziałam cicho. - Co teraz, ukochany? - zapytałam, spoglądając na niego.
- Musimy to wyjaśnić. I nawet mam już pewien pomysł – rzekł, uśmiechając się do mnie porozumiewawczo i pocałował mnie czule.


<Raf? :3 Be ludzie nie lubio wąpierków! :c>

niedziela, 5 maja 2019

Od Rity cd. Rafaela (+18)


Tak bardzo go w tym momencie pragnęłam. I tak bardzo potrzebowałam. Mój człowiek... Mój wampir... Mój Rafael. Bez żadnego skrępowania rozprawiłam się z paskiem jego spodni. Nim się zorientował, przywiązałam nim jego dłonie do ramy łóżka. Chciałam mieć jakąś kontrolę nad nim i tym, co się będzie dziać.
Czułam, jak wije się pode mną, nie mogąc nawet mnie dotknąć. Ta słodka tortura trwała dłuższą chwilę, a ja mogłam się napawać widokiem tego, jak bardzo mnie chce. Schlebiało mi to i, nie powiem, cieszyło mnie to. Poczułam ogromną radość, bo wiedziałam, że będziemy mogli spędzić resztę życia ze sobą. Nikt tak bardzo mnie nie uszczęśliwiał, jak Amitachi. Kocham go ponad wszystko.
Nie mogąc się opanować, męczyłam. Czułam, jak jego kolega staje się coraz bardziej niecierpliwy. Ja sama coraz bardziej nie mogłam wytrzymać, jednak chciałam, by jeszcze chwilę pocierpieć. Przesunęłam paznokciami po jego nagim i cholernie dobrze umięśnionym torsie, zostawiając na nim czerwone ślady. Rafael jest mój i tylko mój. On należy do mnie, a ja do niego.
Po chwili osunęłam się na niego, zakańczając, póki co, te wszystkie tortury i pozwoliłam, by nasze ciała połączył się w jednym, doskonałym tańcu. Poczułam się tak błogo i cudownie, aż z moich ust wydał się jęk zadowolenia. Po chwili odwiązałam mu ręce, żeby to on mógł przejąć inicjatywę. Wtedy było już tylko lepiej...

**

Obudziłam się rano. Spałam krótko, ale byłam wypoczęta. Na samo wspomnienie tego, co działo się wczoraj wieczorem między mną, a Rafaelem, uśmiechnęłam się tylko. Było mi z nim tak dobrze, tak doskonale... Nie wyobrażałam sobie nikogo innego przy moim boku. Kochałam go bardzo.

        Dzień dobry skarbie – powiedziałam na głos i obróciłam się w jego stronę myśląc, że jeszcze śpi.

Jakież było moje zdziwienie, kiedy miejsce obok mnie znalazłam puste. Pogładziłam ręką pościel. Była zimna. Musiał wstać znacznie wcześniej, niż ja, pomyślałam, okrywając się kołdrą. Rozejrzałam się po pokoju z myślą, że jest tu jeszcze. Nie było go jednak. Cholera, powiedziałam do siebie w myślach i wstałam. Zrzuciłam moje okrycie na podłogę i zaczęłam się ubierać. Muszę go poszukać, pomyślałam. Nagle poczułam lekkie ssanie w żołądku. Że też głód musiał odezwać się teraz... Westchnęłam cicho i z myślą, że odnajdę gdzieś mojego skarba oraz, że muszę się pożywić, wyszłam z pokoju.
Przechadzałam się po korytarzach, uważnie rozglądając się w poszukiwaniu Rafaela. Szukałam go i szukałam, jednak nigdzie nie mogłam go znaleźć. Dziwne, pomyślałam, kierując się w kolejny z korytarzy bazy Aniołów. Zastanawiałam się, o której godzinie wstał i ulotnił się z pokoju. No i gdzie on się teraz właściwie podziewał? Skoro nigdzie nie mogłam go znaleźć, a widywani po drodze ludzie mówili, że nikogo takiego nie widzieli... Wtedy uderzyła mnie jedna myśl – coś musiało się stać. Byłam tego tak pewna, jak nigdy. Coś się stało... I miałam dziwne przeczucie, że to nic dobrego.
Ruszyłam szybko w kierunku pokoiku, gdzie trzymałam krew... Jakoś musiałam się żywić, a nie chciałam, by nieproszeni ludzie widzieli, co robię i jak się karmię. Dlatego wszystkie moje zapasy trzymałam w ukryciu. Otwierając lodówkę, chwyciłam dwie butelki z zapasów i odstawiłam je na bok. Następnie wyjęłam trzecią i szybciutko ją opróżniłam. Od razu poczułam się lepiej. Nieprzyjemne uczucie ssania zniknęło, a ja jakby nabrałam sił do życia. Z nową energią chwyciłam dwa pozostałe pojemniczki z krwią, które oddam Rafaelowi, gdy tylko go znajdę, i znów ruszyłam na poszukiwania mojego ukochanego.
Chodząc po korytarzach dalej zastanawiałam się, gdzie on może być. Szukałam go w każdym miejscu, które przyszło mi do głowy tak na pierwszą myśl. Jenak w żadnym z tych miejsc go nie było. Nagle uderzyła mnie myśl... Gdzieś z tyłu głowy, coś jak cichutki szepcik, usłyszałam głos Rafaela... Rita, weź mi pomóż, mówiła moja podświadomość. Teraz byłam już przekonana, że coś się stało. Ruszyłam przed siebie, a nogi same mnie niosły. Jakby moje ciało wiedziało, gdzie on jest...
Weszłam w jakiś wąski, zapomniany korytarzyk, schowany gdzieś na tyłach budynku. Było tu kilka drzwi, więc sprawdzałam każe z nich po kolei. Większość była zamknięta i nie dało się ich otworzyć. Zaklęłam cicho po niemiecku i ruszyłam do ostatnich drzwi. O dziwo, były otwarte. Weszłam do środka. Choć było ciemno, moje wampirze zmysły pomogły mi w orientacji. Zamknęłam drzwi i rozejrzałam się po pomieszczeniu. Wtedy go dostrzegłam – schowany między regałami. Siedział skulony z głową wciśniętą między kolana i cały się trząsł. Natychmiast do niego podbiegłam.

        Rafael, skarbie... - uklękłam przy nim i chwyciłam go za ręce. 
        Rikita, najdroższa... - podniósł na mnie zmęczone oczy, pełne bólu. 
        Co się stało? - zapytałam wystraszona, czując, jak ściska moje dłonie. - Skąd się tu wziąłeś? Gdy się obudziłam, nie było cię w naszym łóżku...
        Musiałem wyjść. Potrzebowałem się przejść. 
        Kochanie, widzę, co się dzieje... Cały się trzęsiesz, masz zmęczone oczy, jesteś smutny. Powiedz, co się dzieje... - szeptałam, gładząc czule kciukami jego wierzchy dłoni. 
        Nie chcę nikogo skrzywdzić. Boję się, tak bardzo się boję... - popatrzył mi w oczy i zamilkł. 
        Kochanie, najdroższy... - przysunęłam się do niego i przytuliłam go mocno. Ten wczepił się we mnie, jakbym za chwilę miała go zostawić. - Co się dzieje?
        Boję się siebie... Boję się tego łaknienia... 
        Ukochany... - wyszeptałam czując, jak po moich policzkach płyną łzy. Przytuliłam go jeszcze mocniej, żeby mógł czuć się bezpieczny. - Nie masz się czego obawiać. Jesteś dobrym człowiekiem i silnym, porządnym mężczyzną, na pewno dasz sobie radę – powiedziałam, żeby jakoś podnieść go na duchu. - To, że jesteś młodym wampirem nie znaczy, że będziesz gorszy.
        Boję się, że kogoś skrzywdzę, że komuś sprawię smutek... - wyszeptał w moje włosy, których w pośpiechu nie zdążyłam związać. - Boję się, że skrzywdzę ciebie, kochana... 
        Rafi, nic takiego się nie stanie... - wyszeptałam, lekko pociągając nosem. - Jesteś dobrym człowiekiem i wiem, że poradzisz sobie z tym, co ci się przydarzyło. Dasz sobie radę z tym, że jesteś wampirem. Pokonasz wszystkie przeciwności. Jestem przy tobie, pomogę cię. Zawsze będę przy tobie. Zawsze będę cię wspierać. 
        Czy ty płaczesz? - zapytał, prostując się jak struna i chwytając mnie za ramiona tak, bym mogła na niego patrzeć. 
        Nie, ani trochę – skłamałam wiedząc, jakie strumienie spływają po mojej twarzy. 
        Właśnie widzę... - westchnął cicho, rozcierając mi odrętwiałe ramiona. - O co chodzi, ukochana? 
        Bo... Bo... - zaczęłam się jąkać.
        Mów, bez obaw – uśmiechnął się łagodnie, chwytając mnie za dłonie. 
        To wszystko moja wina! - powiedziałam i wybuchnęłam płaczem. 
        Ale co, o co chodzi? - zapytał zdziwiony. 
        To wszystko, co ci się przytrafiło. Moja wina, że walczyłeś z nami i zostałeś tak ciężko ranny. Moja wina, że prawie umarłeś. Moja wina, że cię przemieniłam – wyrzucałam sowa z ust jak pociski z karabinu. - Boisz się siebie... A wszystko przeze mnie... Zniszczyłam ci życie – powiedziałam i popatrzyłam na niego oczami pełnymi łez. 
        Skarbie, myszko moja najdroższa... - powiedział z ogromnym bólem w głosie i chwycił moją twarz w dłonie. – Nic nie jest twoja winą. Sam chciałem walczyć. Zrobiłem to dla ciebie, bo chciałem ci pomóc, chciałem chronić miejsce, w którym na co dzień przebywasz. Zostałem ranny, bo byłem nieuważny. Nie spodziewałem się, że tamten wilk mnie zaatakuje – mówił stanowczo. - A prawda jest taka, że gdyby nie ty, już dawno bym nie żył. Zrobiłaś wszystko, co w twojej mocy, by mnie ocalić. I cholernie ci za to dziękuję, najdroższa. Nie obwiniaj się, bo to nie twoja wina. Sam cię o to prosiłem – uśmiechnął się, gładząc moje policzki. 
        Ale... Boisz się siebie... - próbowałam zaprotestować, lecz przerwał mi. 
        Najbardziej boję się tego, że cię zostawię. Nic innego się dla mnie nie liczy, prócz ciebie. Jesteś dla mnie najważniejsza, jesteś całym moim światem. Kocham cię, Rita i nigdy nie opuszczę – powiedział łagodnie i pocałował mnie czule.
        Raf... - zdążyłam jedynie powiedzieć i odwzajemniłam pocałunek z całą siłą uczuć, jakie do niego żywiłam. - Kocham cię najbardziej na świecie, jesteś dla mnie wszystkim... Nie chcę, byś czuł się tak, jak teraz... 
        Z twoją pomocą i obecnością wszystko staje się łatwiejsze i lepsze – powiedział, śmiejąc się cicho, co wywołało uśmiech na mojej twarzy. - O, widzisz, już się uśmiechasz! - zawołał uradowany i znów mnie pocałował. 
        Nieprawda – zaprotestowałam, jednak po chwili zaczęłam się uśmiechać. 
        Wiem, że przy tobie dam radę. Dzięki tobie wszystko się ułoży. Dla ciebie dam radę. Kocham cię, skarbie – rzekł i znów mnie pocałował. 
        Ja ciebie także, Rafael – odpowiedziałam, uspokojona już nieco i oddałam pocałunek.

Po chwili mój ukochany wampir tulił mnie do siebie, a ja zaczęłam się uspokajać. Wiedziałam, że poradzi sobie z lękami, jakie go dręczą. W końcu to Rafael Amitachi. Czułam, że i z niego uchodzą wszystkie negatywne emocje, a cały strach odchodzi w niepamięć.
Po kilkunastu minutach ciszy i tulenia się puściłam go. Sięgając za siebie, podałam mu dwie butelki z krwią, które zabrałam ze swojego składziku specjalnie dla niego.

        Co to? - zapytał jednocześnie zaciekawiony i zdziwiony, biorąc do ręki oba opakowania.
        Posiłek. Wypij, potrzebujesz tego bardziej, niż ja – odparłam, całując go leciutko w policzek. 
        Rita... To twoje prywatne zapasy. I nie, nie potrzebuję tego bardziej, niż ty. Oboje potrzebujemy tego tak samo – zaparł się i chciał oddać mi butelki, ja jedna pokręciłam przecząco głową.
        Nie, ukochany. Jesteś ledwo po przemianie, musisz pić – odparłam. - Ja już dzisiaj się karmiłam. A mi z twojego powodu nie ubędzie – posłałam mu delikatny uśmiech. 
        Dziękuję ci, Rikita, jesteś niezastąpiona – powiedział i pocałował mnie słodko, a potem opróżnił duszkiem obie buteleczki.
        I jak? - zapytałam, patrząc na niego zaciekawiona. 
        Doskonała – odparł, oblizując wargi. - I ty mówiłaś, że ja mam świetny gust – popatrzył na mnie znacząco i puścił mi oczko. 
        Och, nie bądź taki – zaśmiałam się i złapałam go za rękę, wstając.

Udaliśmy się do mojej kwatery. Musiałam odpocząć. Płacz wypruł ze mnie wszelki pokłady sił. Weszliśmy do środka. Padłam na łóżko i chwyciłam książkę, którą zaczęłam czytać jakiś czas temu. Rafael siadł przy mnie i lekko mnie ku sobie pociągnął, bym mogła oprzeć się o niego. Wtuliłam się w niego zadowolona i zaczęłam czytać.
Po dwóch godzinach odłożyłam książkę i odchyliłam głowę, by na niego popatrzeć.

        Co? - zapytał, całując mnie słodko i obejmując czule. 
        Nic, kochanie – uśmiechnęłam się. - Podobała ci się książka?
        O tak, była zdecydowanie dobra! - odparł entuzjastycznie. - Ten detektyw jest genialny! 
        Wiedziałam, że ci się spodoba! - zaśmiałam się cicho. - Słuchaj, mam pomysł – dodałam po chwili, siadając naprzeciw niego. - Wybierzmy się na polowanie. Jest noc, więc to idealna pora, by znaleźć jakieś zwierzęta  wzmocnić się.
        Ale kochanie, jesteś tego pewna? - zapytał z obawą w głosie. 
        Tak, jestem tego pewna – odparłam i ucałowałam go czule. - Potrzebujesz nabrać sił jako młody wampir. Krew leśnych zwierząt będzie łatwym łupem. 
        Dobrze skarbie – kiwnął głową, uśmiechnął się i ucałował mnie znów.

Po tej krótkiej rozmowie wstaliśmy i zabraliśmy najpotrzebniejsze rzeczy na naszą wyprawę. Była już noc, więc ułatwiało to tylko naszą małą misję. Wyszliśmy z pokoju, by potem udać się w kierunku bramy. Stamtąd droga w las była już łatwa. Wydostaliśmy się z obozu i ruszyliśmy w noc.



Raf? :3

czwartek, 2 maja 2019

OD Rity cd. Rafaela


Siedziałam tak z Rafaelem pod drzewem, tuląc się do niego. Wiem, że gdyby nie ja i to, że przemieniłam go w wampira, dawno by już nie żył. Sam mnie o to w dodatku prosił. Ale cały czas miałam wrażenie, że wyrządziłam mu tym ogromną krzywdę, że zniszczyłam mu życie. Na pewno bał się sam siebie. W końcu stał się teraz krwiożerczą bestią. Istotą, której głównym pokarmem była krew. Od dzisiaj miał zabijać dla perwersyjnej przyjemności i chęci żywienia się tym, co innym dawało życie. Ciężko było mi z tym wszystkim sobie poradzić, ale jednocześnie wiedziałam, że razem przez to przejdziemy. W końcu miałam przy sobie mojego ukochanego, mojego Rafaela. Odzyskałam go po tylu latach rozłąki. Będziemy ze sobą, póki biały dąb nas nie rozdzieli. Kochałam go, a on kochał mnie. Tylko to się teraz dla nas obojga liczyło.

**

Gdy w końcu wróciliśmy do obozu, trzeba było zająć się ludźmi. Jednych już z nami, niestety, nie było. Polegli w niełatwej walce z, jak się okazało, ciężkim jednak przeciwnikiem. W końcu stado niebezpiecznych i mocno nieprzyjaznych wilkokształtnych to nie to, co ludzie chcieliby spotykać na swojej drodze. Część członków obozu była ranna. Jedni mieli bardziej powierzchowne rany, inni z kolei byli poważnie uszkodzeni. Wszystkich bez wyjątku trzeba było odprowadzić do personelu medycznego. Tam odpowiednio się nimi zajmą, opatrzą ich i pomogą tak, jak każdy z osobna będzie tego potrzebował. Ci, którym nic nie dolegało, zajęli się ogarnianiem sprzętu, broni i wszystkiego tego, co zabraliśmy ze sobą, by walczyć z wilkami. A ja, jako dowódca, musiałam iść złożyć raport. Szczerze tego nienawidziłam. Nie chodziło o to, że z lenistwa tego nie lubiłam, tylko bardziej o to, że niełatwo było mi komunikować szefostwu, że ktoś został ranny lub poległ. Taki przykry obowiązek spadał zawsze na mnie.
Poszłam do baraku, w którym siedzieli moi tak zwani szefowie. Mój wymęczony Amitachi podążał za mną.

        Skarbie, idź odpocząć. Wiesz, gdzie znajduje się moja kwatera – rzekłam i stanęłam przed drzwiami, chwytając Rafaela za obie dłonie.
        Wiem Rita, wiem. Chcę za tobą poczekać – odparł, uśmiechając się łagodnie.
        O nie, nie – podkręciłam głową.- Po tym, co się stało, po tej wyczerpującej walce, potrzebujesz odpoczynku. Po sam wiesz czym, po przemianie, potrzebujesz odzyskać siły, nabrać mocy. Idź, proszę. Obiecuję, że wrócę do ciebie, jak tylko tutaj skończę.
        Ale Rikita, zaczekam... - zaprotestował, ale zamknęłam mu usta słodkim pocałunkiem.
        Nie ma – uśmiechnęłam się zalotnie. - Idź, wrócę do ciebie szybko, obiecuję.
        Z tobą nie ma dyskusji, prawda? - zaśmiał się cicho, kładąc mi dłonie na biodrach.
        Zasadniczo nie, Rafael – także się zaśmiałam i zarzuciłam mu dłonie na szyję.
        Tak myślałem. Kocham cię, Rita – powiedział i pocałował mnie namiętnie.
        Ja ciebie też Rafael – odparłam i odwzajemniłam pocałunek z całą siłą uczuć, jakie do niego żywiłam. - A teraz idź – uśmiechnęłam się i, cmokając go przelotnie, weszłam do pomieszczenia. Widziałam jeszcze tylko, jak macha mi i odchodzi w kierunku, z którego do mojej kwatery było już całkiem blisko.

Składanie raportu zajęło mi jakieś pół godziny. Standardowo, szefostwo chciało wiedzieć wszystko i jeszcze więcej. Oczywiście, ponad to, co mogłam im powiedzieć i co im zresztą przekazałam. Męczyli mnie o każdy najdrobniejszy szczegół, a ja, z cierpliwością godną prawdziwego Anioła, wszystko im wyjaśniałam i opisywałam najbardziej dokładnie, jak tylko byłam w stanie. Gdy wreszcie postanowili mnie wypuścić, udałam się w tym samym kierunku, w którym wcześniej podążał Rafael.
Po drodze miałam okazję mijać mały placyk, na którym spotykali się od czasu do czasu ludzie z obozu. Po chwili przyglądania się wszystkim tym, którzy akurat spędzali tam czas, dostrzegłam siedzącego na ławce Henrika. Przypomniałam sobie, że to on przeszkodził mi i Rafaelowi w lesie, więc postanowiłam, że troszkę się nad nim poznęcam. Podeszłam więc do miejsca, gdzie siedział, a ten, niemal natychmiast, wstał i zasalutował mi.

        Pani dowódco – odparł, nieco zawstydzony i zaskoczony moim nagłym pojawieniem się.
        Witaj, Henriku – powiedziałam, zachowując śmiertelnie poważny i władczy ton.
        Czy coś się stało? - zapytał, lekko wystraszony.
        W zasadzie tak – odparłam, jakby od niechcenia, i zaczęłam przechadzać się w tę i z powrotem przy jego ławce.
        Czy coś nie tak z którymś z chłopaków z naszego oddziału? Któryś poległ w walce, jest ranny? A może któryś z nich coś wywinął? - wypytywał dalej, coraz mocniej się denerwując.
        Można tak powiedzieć.
        O co chodzi? - zapytał przerażony, a jego strach był wręcz namacalny.
        Jakby to powiedzieć... - zaczęłam, chcąc potrzymać go jeszcze chwilę w niewiedzy.
        Proszę nie trzymać mnie w niepewności. Jeśli coś się stało w naszym oddziale, chcę rozwiązać ten problem lub przynajmniej pomóc w jego naprawieniu.
        Chodzi o ciebie – stanęłam przed nim, zakładając dłonie za plecami.
        Jak to o mnie? - popatrzył mi w oczy z nieukrywanym zdziwieniem i takim przerażeniem, że ledwo co powstrzymywałam się od śmiechu.
        O ciebie. Niesubordynacja, niewykonywanie rozkazów... - zaczęłam swoją wyliczankę. - Jestem twoim dowódcą i masz mnie bezwzględnie słuchać.
        Ależ pani dowódco! - zaczął, a ja przerwałam mu ruchem ręki.
        Nie ma żadnego ale Henrik. Jestem tobą poważnie zawiedziona. W naszym oddziale takie zachowania nie będą tolerowane – odparłam władczo i czułam, jak coraz bardziej mięknie. Dobrze, jeszcze troszkę mogę go pomęczyć.
        Byłem dzisiaj przydatny. Wykonywałem wszystkie rozkazy i zadania, które zostały mi dzisiaj przydzielone podczas walki z wilkami. Narażałem życie dla całego obozu. Starałem się, jak tylko mogłem – próbował się bronić.
        Powiedzmy – odparłam, przekręcając głowę lekko w bok. - Ale jedno zepsułeś całkowicie.
        Co takiego?
        Pamiętasz sytuację w lesie, gdy znalazłeś mnie z panem Amitachi?
        Tak... - powiedział i spuścił wzrok, mocno zawstydzony i skołowany.
        Zapamiętaj sobie raz na zawsze – rzekłam mocnym tonem. - Nie wolno nam przeszkadzać, rozumiesz?
        Oczywiście, pani dowódco – odparł zmieszany.
        Nigdy, pod żadnym pozorem, nie wolno nam przeszkadzać. To rozkaz. Zrozumiałeś?
        Tak, pani dowódco – powiedział zawstydzony, a ja się cicho zaśmiałam. - O co chodzi? - zapytał po chwili, tym razem już zdezorientowany.
        Wybacz, chciałam cię trochę pomęczyć – odparłam, nabierając względnej powagi. - Tak naprawdę chodziło o tą sytuację z lasu. Byłam mocno niezadowolona, że nam przeszkodziłeś więc pomyślałam, że za karę trochę się nad tobą poznęcam.
        Proszę mi wybaczyć, nie chciałem nic takiego zrobić – odpowiedział, spoglądając na mnie.
        Co się stało, to się nie odstanie – odparłam. - Daj spokój, jest w porządku. Ale pamiętaj, nie rób tego więcej, jasne?
        Oczywiście – odparł, uśmiechając się.
        I nikomu ani słowa, pod żadnym pozorem. Zrozumiano?
        Tak! - odparł i zasalutował mi.
        Spocznij Henrik, spocznij – kiwnęłam mu głową i odeszłam, udając się do swojego pokoju.

Gdy dotarłam do drzwi i weszłam do środka, zobaczyłam, że nie ma tam Rafaela. Gdzie on się znów podział? Miał przecież odpoczywać, obiecał mi. Westchnęłam i zamknęłam za sobą drzwi. Na łóżku dostrzegłam jego wojskową kurtkę. Czyli był tu, ale gdzieś wyszedł. Usadowiłam się na łóżku, okrywając ramiona jego kurtką. Była mi o wiele za duża, ale nie przeszkadzało mi to. W końcu była jego.
Rozejrzałam się po maleńkim pokoju, zastanawiając się, co mogę robić. Nie miałam zbyt wiele do roboty, chwyciłam więc książkę, która leżała na szafce przy łóżku. To był jakiś kryminał. Opowiadał o detektywie, który wraz ze swoim partnerem należeli do specjalnej jednostki wydziału zabójstw policji i rozwiązywali najbardziej brutalne i krwawe sprawy. Pamiętam, że w jednej z książek tego autora zamordowano duchownego, a ciało zostawiono na schodach kościoła. Miał odciętą głowę, a na jej miejsce doczepioną głowę psa. Niezwykle brutalne, ale dla mnie jednak mocno ciekawe. Zabrałam się więc do lektury licząc na to, że i ta część przygód detektywa porwie mnie równie bardzo, jak poprzednie.
Nawet nie zauważyłam, kiedy zasnęłam. Obudziłam się nagle, z włosami w okropnym nieładzie. Ponadto usłyszałam cichutkie kroki, zbliżające się do pokoju. Ciekawe, kto to mógł być. Nagle otwarły się drzwi, a w nich stanął Rafael.

        Gdzie byłeś? - mruknęłam, poprawiając moje długie włosy i podchodząc do niego.
        U Andersena – odparł i pogłaskał mnie po zimnym policzku, który niemal od razu zaczął nabierać temperatury.
        Co chciał?
        Niczego – ucałował mnie w czoło. Poczułam się troszkę bardziej bezpieczna. - Od teraz jestem jednym z was. Mówiłem, że nie opuszczę cię aż do śmierci... A nawet dłużej... - dodał, wpatrując się w moje oczy.
        Wiem, że to mówiłeś – uśmiechnęłam się nieznacznie, wtulając twarz w jego dłoń. - Ale czekaj, chwilę... Jak to jesteś jednym z nas? - zapytałam zdziwiona, obejmując go w pasie.
        No normalnie – przyciągnął mnie do siebie. - Dołączyłem do twojego obozu, Rikita. Jestem teraz jednym z Aniołów – uśmiechnął się cudnie i pocałował mnie czule.
        Naprawdę? - zapytałam, odwzajemniając pocałunek, jednocześnie będąc mocno zdziwiona.
        Naprawdę – znów się uśmiechnął, a moje serce po prostu się rozpłynęło. Miał tak cudowny uśmiech, na który wprost nie mogłam się napatrzeć.
        To cudowna wiadomość! - ucieszyłam się i tym razem to ja go pocałowałam.
        Cieszysz się?
        Oczywiście – odparłam i trąciłam nosem jego nos, na co zaśmiał się uroczo. - Ale jednocześnie jestem dość mocno zdziwiona.
        Jak to, dlaczego? - zapytał lekko zdziwiony i zasmucony.
        Skarbie, nie smuć się – ujęłam jego twarz w dłonie. - Zawsze mówiłeś, że nie lubisz przebywać w większej grupie i raczej nie ma szans na to, że dołączysz do jakiegoś obozu. Że wolisz samotne podróżowanie. A teraz jesteś tutaj, jako jeden z Aniołów. Jesteś tutaj ze mną – uśmiechnęłam się, lekko wzruszona.
        Ej, Rita, weź mi nie płacz – powiedział łagodnie i ucałował mnie czule.
        Nie zamierzam. Po prostu... Nie wiesz nawet, jak bardzo się cieszę, że do nas dołączyłeś. Jestem przeszczęśliwa, że zostajesz z nami – popatrzyłam na niego.
        Widzę kochana, widzę – zaśmiał się i znów mnie pocałował.
        To jedna z lepszych wiadomości, jakie ostatnio usłyszałam, wiesz?
        Naprawdę?
        Oczywiście – zaśmiałam się i obróciłam go w kierunku łóżka. - Teraz naprawdę będę mogła cię mieć przy sobie. I budzić się codziennie przy tobie... Tak bardzo się cieszę, że dołączyłeś do obozu.
        Ja też, Rita – dodał, a ja czułam, jak bardzo mnie w tym momencie pragnie. Nie, żeby coś, ale właśnie na tym mi zależało. - Mówiłem, że cię nie opuszczę aż do śmierci i dłużej.
        Wiem skarbie – popatrzyłam na niego uwodzicielsko i poczułam, jak jego dłonie wsuwają się pod moją koszulę. - Czuję – zaśmiałam się na to, co próbuje zrobić z moim stanikiem.
        Przepraszam, ja nic nie wiem – powiedział niewinnie i także się zaśmiał.
        Czyżby? - pchnęłam go lekko na łóżko i stanęłam nad nim.