Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Tamara Blackfrey. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Tamara Blackfrey. Pokaż wszystkie posty

środa, 29 sierpnia 2018

Od Tamary cd. Reker'a

Widząc że brata długo nie ma zmartwiłam się i postanowiłam do niego zajrzeć. Trupom zrobiło się cieplej co było widać po tym jak nieco nabrali kolorów na swoich twarzach i siedzieli w miejscu by tracić jak najmniej ciepła. Nie lubiłam trupów, a wręcz ich nie cierpiałam, ale fakt faktem że nam kiedyś pomogli i wypadało by się odwdzięczyć, choć to mogło być bardzo ryzykowne posunięcie gdyż to jednak nasz wróg i nigdy nie było wiadomo co im przyjdzie do głowy... Owszem Trip ich nowy przywódca ich trzymał twardą ręką, ale nigdy nie można było być do końca pewnym czy aby przypadkiem tylko tak nie grają celowo by nas zabić... Z drugiej zaś strony już wtedy mogli nas zabić gdy u nich byliśmy ale czy to nie był plan przebiegłego Tripa by wzbudzić nasze... hm... lekkie zaufanie? Sama nie wiem... Zaufaniem jednak tego nie można było nazwać i tak gdyż Trupy wyrządziły wiele złego za czasów gdy rządziła Senso z tym drugim co teraz nie żyje. W razie czego broń miałam w pogotowiu więc gdyby chcieli nas zaskoczyć to miałam jak się obronić i innych. Poszłam do brata spokojnie no i okazało się że znowu ma problem z ranami, które na pewno się otworzyły widząc po bracie jak leży na kanapie i próbuje mnie spławić. Niestety albo stety Blackfreyowie nigdy nie odpuszczają, dlatego brat nie miał w ogóle nic do gadania. Słyszałam jego marudzenie bo nie lubił opatrywania ran, ale cóż... trzeba było to zrobić. Poszłam jeszcze tylko na szybko znowu do tamtego głównego pokoju, gdzie wzięłam apteczkę i wróciłam szybko do niego by mi czasem nie próbował zwiać, bo by to było bardzo do niego podobne.
- Nic się nie bój brat - powiedziałam spokojnie i podwinęłam mu koszulkę, gdyż mundur mu już zdjęłam. Od razu zobaczyłam bandaże przesiąknięte całe krwią, nie mówiąc o tym że pociekło mu nieco po plecach...
- Oj braciszku musisz bardziej na siebie uważać - westchnęłam i zaczęłam delikatnie zdejmować mu opatrunki.
- Nie moja wina - odmruknął do mnie wciskając bardziej głowę w poduszkę.
- Daj rękę dam Ci przeciwbólowe bo będziesz się zwijał z bólu kiedy będę Cię opatrywać - powiedziałam spokojnie szykując igłę z przeźroczystą substancją. Nawet nie zdążył zaprotestować, a już podałam mu lekarstwo, które podałam mu w całej dawce i wyjęłam dając w to miejsce opatrunek by nie leciała mu krew.
- Skąd Ty to umiesz robić? - spytał zdziwiony.
- Gdybyś chodził na zajęcia szkoleniowe jak wszyscy to też byś to umiał... to teraz wymóg... Jeśli nie pójdziesz na te szkolenia, to w krótce nie będą Cię wysyłali na żadne misje, bo po prostu nie umiesz opatrywać ludzi ani siebie - westchnęłam ciężko - Musisz to załatwić jeśli chcesz dalej na misje jeździć, Eric jest w tym nieustępliwy - dodałam oczyszczając mu ranę.
- Wymyślają jak zwykle... Dawniej w grupie był tylko jeden lekarz i był spokój - mruknął niezadowolony.
- Wiem brat, ale sam wiedz że nasi wrogowie są coraz silniejsi i coraz liczniejsi... To tylko dla naszego dobra - odparłam spokojnie zszywając mu na nowo ranę - Z resztą Kiara by Ci wszystko pokazała, ona by Cię nie zjadła - dodałam, po czym założyłam ostatni szew.
- Wiem - westchnął, a ja założyłam mu nowe opatrunki. 
- Dobra brat, teraz dostaniesz ostatni zastrzyk - powiedziałam spokojnie wyciągając malutką strzykaweczkę.
- Co?! Po co? - spytał zestresowany cały na co przewróciłam jedynie oczami.
- Nie będzie bolało... Dostaniesz lek przeciwzakrzepowy w brzuch, to nie boli - wyjaśniłam na co lekko zbladł.
- Nie chcę tego - jęknął spięty.
- Brat to na prawdę nic a nic nie boli, przecież bym Cię nie okłamała... - westchnęłam ciężko pomagając mu usiąść - Nic się nie martw - dodałam.
- Na pewno nie będzie boleć? To konieczne? - wypytywał z prędkością światła.
- Tak konieczne i nie będzie boleć bo to nie boli, zaufaj mi i zamknij oczy i nabierz powietrza powiedziałam czekając.
- Nie przebije mi to jelit ani nic? - spytał znowu.
- Nieee... Ta igiełka jest za krótka, to masz robiony zastrzyk pod skórę brat - odparłam rozwiewając jego obawy - No już, już! Zamykaj oczy i nabierz tego powietrza, to szybciej będzie po wszystkim - dodałam stanowczo.
- No dobrze... - powiedział i tak spięty cały, po czym nabrał powietrza w płuca i zamknął oczy, ale zacisnął też na wszelki wypadek ręce w pięści gdyby faktycznie bolało. Widząc to, szybko podeszłam, złapałam za fałdek jego skóry na brzuchu po czym zdezynfekowałam miejsce wkłucia i szybko wbiłam małą igłę w to miejsce po lewej stronie od pępka, bo nigdy nie można było tego robić poniżej pępka w linii prostej i zaczęłam mu podawać delikatnie cały płyn, co zajęło z pięć sekund i szybko wyjęłam igłę. Na koniec ponownie przyłożyłam wacik nasączony spirytusem tam gdzie podałam mu lek by nie było dużego siniaka.
- Już po wszystkim żyjesz - powiedziałam na co gwałtownie wypuścił powietrze z płuc, jak jakiś smok wawelski - Było tak strasznie? - spytałam na koniec zabierając wacik i pomogłam założyć mu bluzkę.
- Niby nie ale i tak tego nie lubię - mruknął i pomogłam mu się ubrać w ciepłe rzeczy - Dzięki Tamaruś - dodał na co skinęłam lekko głową.
- Chodź tam do ciepłego bo tutaj się wyziębisz - rzekłam pomagając mu wstać tak by znowu sobie nie naruszył rany na plecach, a następnie wróciliśmy do pomieszczenia gdzie znajdowali się wszyscy, gdzie wrzuciłam zakrwawione opatrunki brata w ognisko, które zaraz je stawiło szybko. Nie uszło mojej uwadze iż Trupy bardzo uważnie nam się przyglądają... Ignorowałam to jednak, gdyż trzeba było się zająć resztą ludzki. Nie mieliśmy za dużo ciepłych koców, ale za to mieliśmy dużo koców termicznych, których było dużo ze względu na to że łatwo się je pakuje. Przykryłam z bratem zmarzniętych niemalże na kość ludzi, dzięki czemu ich ciała miały szansę szybciej się zagrzać, zwłaszcza przy ognisku. Niektórym podałam leki bo byli już bardzo słabi, więc trzeba było ich wspomóc, a jeszcze innych opatrzyć. Na całe szczęście zawsze mieliśmy dwie apteczki a nie jedną, bo jedna apteczka poszła bardzo szybko. Mowa oczywiście o większych apteczkach a nie takich malutkich, gdyż dość dużo leków też ze sobą mieliśmy i to były szyte apteczki u nas w obozie, więc były duże i dużo się w nich mieściło.
Zamieć szalała w najlepsze więc nie zanosiło się żeby miała przestać szybko padać, co niezbyt mi się podobało, ale przynajmniej mieliśmy ciepłe schronienie. Drewna mieliśmy pod dostatkiem, bo tych których załatwił brat, nanieśli wcześniej duży zapas drewna, więc o tyle było dobrze
******************************************
Minęły jakieś dwie godziny. Dzięki ogniskom zrobiło się w pokoju znacznie cieplej i dało się teraz wysiedzieć w miejscu spokojnie. Pouszczelnialiśmy oczywiście drzwi i okna by ciepło nie uciekało, ani by zimno nie mogło się dostawać przez zamieć do środka. Co jakiś czas podkładaliśmy nowe drwa by ogniska się nie zagasiły, bo gdyby tak się stało to mogliśmy zamarznąć, zwłaszcza iż temperatura na zewnątrz wynosiła minus czterdzieści osiem stopni... Dzieciaki pozasypiały przy swoich rodzicach, a druga część ludzi się nie obudziła, gdyż byli zbyt słabi. Co jakiś czas patrzyłam na Trupy, którzy w sumie to ledwie żyli.
Większość z nich była ranna i leżała bez ruchu okryta jakimiś cienkimi kocami, które zapewne znaleźli w tym domu. Nie zamienialiśmy ze sobą żadnych słów, co było dobre dla obydwu stron, gdyż teraz kolejne sprzeczki i walki na nic by się zdały. każda strona oczekiwała spokoju, którego nikt i nic nie zagłuszy, więc o tyle było dobrze. W pewnym momencie zobaczyłam że jeden z trupów strasznie się wierci i kaszle zwijając się co po chwilę w kłębek. Inni starali się go uspokoić ale widać było że cierpi, więc chcąc, nie chcąc wstałam i wzięłam lekarstwa.
- Odsuńcie się - mruknęłam, po czym jakoś wbiłam wenflon w rękę wiercącego się i zaczęłam podawać lek przeciwbólowy. Mężczyzna przez sen się tak wiercił, więc o tyle dobrze że nie walczył ze mną by zachować swoją dumę że wytrzyma i że wróg i to jeszcze kobieta chce mu podać jakieś leki. Po chwili przeciwbólowe trafiły do jego układu krwionośnego, więc mężczyzna przestał wierzgać i się uspokoił, oraz zaczął lżej oddychać.
- Dlaczego to zrobiłaś? - spytał jeden z trupów.
- Spłacam tylko dług... Niedawno nam pomogliście, więc ja teraz wam - powiedziałam krótko.

< Reker? ;3 rozgadają się trupy? xdd zdziwko że tamarcia umie zakładać wenflony? xd >

sobota, 25 sierpnia 2018

Od Tamary cd. Jackoba

- Bardzo śmieszne braciszku!- rzekłam pacają go w ramię niczym rozzłoszczona kocica - Ty to dopiero się ślinisz do Kiary jak masz z nią misje - dodałam.
- Nie prawda - odparł szybko.
- Tia... wszyscy mogą to potwierdzić braciszku więc się nie wywiniesz - uśmiechnęłam się chytrze na co teraz on mnie pacną w ramię.
- Jedźcie już bo tracicie czas - mruknął.
- Już jedziemy panie dowódco spokojnie - zażartował Jackob.
- I nie obijać mi się i uważać - mruknął brat na co przewróciłam oczami.
- Damy radę brat! - zapewniłam go - Dwójka snajperów sobie raczej poradzi - dodałam.
- Mam nadzieję... Będziemy w kontakcie, a teraz się zwijajcie - pogonił nas ruchem ręki, na co z Jackobem zawróciliśmy konie i pognaliśmy szybko by posprawdzać te tereny a oni w przeciwną stronę. Mój brat był czasem bardzo zabawny... Gdy tylko wspominało się o jego żonie to od razu odwracał wzrok chcąc udowodnić że się nie ślini kiedy są razem, ale cóż i tak wszyscy to widzą! Bardzo dobrze że się kochają i nikt nie miał mu tego za złe że się tam do niej ślini, bo to tylko takie żarty, ale miałam nadzieję że brat nie wziął sobie tego do serca... Z nim to czasem różnie, gdy ma takie dni depresyjne że tak to ujmę, ale dzisiaj wyglądało na to że jest w porządku więc teoretycznie nie miałam czym się martwić. Ma czasem gorsze dni jak przypomni sobie o swojej krzywdzącej przeszłości, ale to normalne, bo chyba każdy z obozu takie dni czasami ma...
- Wygląda w porządku na razie - odezwał się nagle mój chłopak rozglądając się spokojnie.
- Też tak sądzę ale rozejrzeć się trzeba nigdy nie wiadomo - westchnęłam lekko, a para poszła mi z ust pod wpływem zmieszania zimnego i gorącego powietrza.
- Myślisz że kogoś znajdziemy? - spytał.
- Tego nie wiem... Różnie może być, sam wiesz że ludzie ocaleli jeszcze gdzieś chodzą po świecie i szukają sposobu jak przetrwać - odparłam spokojnie - Ludzie byli za liczną rasą by wszyscy znajdowali się w obozach, więc na pewno wiele ludzi jeszcze się tuła po świecie - dodałam poprawiając się nieco w siodle swojego karego Desperada.
- Racja - odparł krótko.
- Równie dobrze to Reker i reszta ekipy mogą coś znaleźć ich jest więcej niż nas - ciągnęłam dalej rozmowę.
- Niby tak, ale nawet jeśli są tu jacyś ludzie to pewnie dobrze się ukrywają... Niektórzy mogą być byłymi żołnierzami to tym bardziej, a to że boją się schwytania przez te cholerne Demony i Trupy, to wolą się ukrywać, bo się nas obawiają - stwierdził na co skinęłam lekko głową przyznając mu rację.
- Wszystko było by dobrze gdyby nie te cholery chodzące po świecie, które tylko patrzą by kogoś skrzywdzić - odezwałam się.
- Prawda...  Nie mam bladego pojęcia skąd tacy się biorą, przecież każdy miał jakiś rodziców - westchnął ciężko.
- Tyle że nie każdy miał rodzica czy też dobrego rodzica - odparłam - Wydaje mi się że oni po prostu wybierają takie życie bo tak jest im wygodniej... Mają większe poczucie własnej wartości, a tak to byli by nikim, choć nie jestem psychologiem - westchnęłam teraz ja.
- W sumie masz rację ale i tak tego nie rozumiem, bo ten kto wybiera taką drogę jest tchórzem, bo wysługuje się innymi taka osoba, a sam nic kompletnie nie potrafi prócz darcia mordy - dodał krzywiąc się lekko na koniu.
- My jesteśmy z tych normalnych kochanie i nigdy nie zrozumiemy takich ludzi i taka jest prawda - powiedziałam spokojnie i zatrzymałam konia patrząc bardziej na prawą stronę.
- Co jest? - spytał szybko się odwracając i podążył za moim wzrokiem.
- Przemytnicy... - powiedziałam spokojnie widząc jak w oddali jadą na swoich koniach do swojej bazy z jakimiś skrzynkami więc może z kimś się wymieniali. Po chwili też nas zauważyli, więc także wstrzymali konie i pomachali nam rękami dając znać że to tylko oni, na co by z Jackobem także odmachaliśmy. Cóż było i to też jednocześnie takie przywitanie się... Następnie ponownie ruszyli na swych koniach spokojnie i się nie śpiesząc by konie czasem nie stanęły na nierówny teren i się nie pokaleczyły, a my z Jackobem jechaliśmy dalej.
♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦
Po skończonym patrolu wróciliśmy do reszty grupy i tak jak my niczego nie znaleźli ani nikogo kto by potrzebował naszej pomocy. Dlatego też wróciliśmy spokojnie do obozu by się zagrzać przy kominkach i ciepłej herbacie oraz by coś zjeść gdyż patrol nawet się nieoczekiwanie przedłużył o dwie godziny! Wchodząc na stołówkę, od razu zobaczyłam znajome twarze, które także po ciężkich misjach przyszli by tutaj nabrać sił i odpocząć. Dzisiaj na obiad mieliśmy spaghetti z czego byłam bardzo zadowolona i wraz z Jackobem chętnie wzięliśmy swoje porcje wraz z gorącymi kubkami parującej herbaty, a następnie zajęliśmy swoje miejsce.
- Smacznego - powiedziałam spokojnie biorąc do rąk widelec.
- Smacznego - odparł z uśmiechem i zaczęliśmy się posilać tymi pysznościami. Jeśli chodzi o mnie to ja byłam taka makaronowo żerna, gdyż uwielbiałam wszystko co z mąki i w ogóle wszystkie pierogi, naleśniki, makarony, kluski lane na mleku, lasanię... po prostu to ubóstwiałam! Mięsko też lubiłam bardzo ale mniej niż te mączne rzeczy, dlatego byłam taka zadowolona dzisiejszym obiadem. Jeśli chodziło zaś o mojego chłopa to on chyba raczej wolał bardziej mięsne potrawy ale mi to w ogóle nie przeszkadzało gdyż każdy jest inny. Z tego co widziałam to Reker i reszta też jedli no i oczywiście nie zabrakło tam Kiary czyli kobity brata.
- Ale to dobre - odezwał się nagle Jackob, na którego spojrzałam i miał całą buzię w sosie od spaghetti! Zachciało mi się śmiać i nawet zarechotałam cicho co zwróciło jego uwagę i spojrzał na mnie śmiesznie niczym kociak z nad swojej miski, na co pokręciłam głową na boki rozbawiona nie mogąc uwierzyć w to co widzę, po czym go wytarłam.
- Masz rację skarbie ale postaraj się nie jeść też nosem i twarzą - uśmiechnęłam się lekko, co odwzajemnił i ja także powróciłam do swojego jedzenia, które szybko znikało z mojego talerza. Kiedy w końcu nasyciłam się i obżarłam jak jakiś bąk, zjadając wszystko, wytarłam usta serwetką, po czym sięgnęłam po swój kubek z herbatką i upiłam łyk, dzięki czemu zrobiło mi się przyjemnie ciepło na żołądku.
- Najadłaś się kochanie? - spytał z uśmiechem siedząc na przeciwko mnie.
- Bardzo - odparłam z ciepłym uśmiechem - A ty? - spytałam.
- Ja też - powiedział nieco rozbawiony - Przytyje mi się jeszcze - dodał.
- Oj tam, oj tam to jest zima masz prawo przytyć - stwierdziłam z uśmiechem.
- By miało mnie co grzać? - spytał rozbawiony.
- Taaaak - odparłam równie rozbawiona co on.
Kiedy dopiliśmy herbatę do końca, wstaliśmy, odkładając swoje tace na miejsce i dziękując paniom kucharkom za jedzenie pyszne, wróciliśmy do swojego pokoju wspólnego, gdzie obaliłam się plecami na łóżku i przeciągnęłam się niczym rasowy kot, zadowolony ze swojego życia.

< Jackob? ;3 >

piątek, 24 sierpnia 2018

Od Tamary cd. Reker'a

Niepokoiłam się kiedy brat zniknął w tym cholernym budynku... Zawsze był uparty i wiem że może i on mnie wszystkiego nauczył wraz z wujkiem, ale i tak się o niego martwiłam gdyż miał tendencje do pakowania się w kłopoty a przypominam że baran jest ranny a sobie hasa! Uważaj Reker... Uważaj... myślałam nerwowo i ukryłam młodziki oraz konie. W dodatku zaczynał sypać znowu śnieg, więc kolejna zamieć śnieżna zbliżała się szybkimi krokami, co mi się bardzo ale to bardzo nie podobało. Jeszcze tego białego gówna tutaj brakowało, jakby nie było już dość śniegu i zamieć jak na te dziwne dni poza domem mruknęłam w myślach i dałam młodzikom coś do jedzenia, gdyż powoli zaczęło im burczeć w brzuchach, a jeśli wokoło są jacyś wrogowie, to tym bardziej nie mogliśmy zdradzać swoich pozycji. Ja jeszcze bym się obroniła, ale słabe i wyczerpane dzieciaki nie miały nawet z nimi szans, zwłaszcza że dziewczynka była mała, a chłopak był ranny... Normalnie pewnie by starał się walczyć ale cóż! Prawie nikt teraz nie chodzi uzbrojony, więc trzeba było bardzo uważać, zwłaszcza że zawsze mogły się kręcić tu te przeklęte Demony, które tylko patrzyły by kogo wziąć na tortury czy niewolnika by go pogwałcić i się poznęcać dla zabawy.
I tak młodzi dostali już od życia wystarczającą lekcję bólu i strachu, więc nie chciałam by tym bardziej ich coś złego spotkało. Dlaczego to tyle trwa? Powinien już dawno wrócić... denerwowałam się gdyż Reker zawsze szybko i dokładnie sprawdzał teren, a tym razem strasznie to długo trwało, co wywoływało u mnie coraz to większy niepokój. Nagle jednak usłyszałam kilka wystrzałów i z tego co potrafiłam wysłyszeć, to była broń brata, więc to był znak iż nic mu się nie stało, a przynajmniej miałam taką nadzieję...  Patrzyłam na budynek z ukrycia, kiedy nagle usłyszałam za plecami hałas, więc szybko się odwróciłam spodziewając się wroga ale nic nie zobaczyłam prócz wielkiej zasypanej ciężarówki, lecz widziałam tam przysypane już ślady butów. Ktoś tędy przechodził niedawno przeszło mi przez myśl i poczułam bardzo silne uczucie że muszę to szybko sprawdzić...
- Tamara? - usłyszałam nagle głos brata na co się wzdrygnęłam i spojrzałam na niego.
- Nie strasz mnie - mruknęłam niezadowolona.
- Musisz być czujniejsza siostrzyczko - westchnął lekko - Już po wszystkim możemy tam wchodzić, choć będziemy musieli wysiedzieć z gośćmi pewnymi... - mruknął niezadowolony na koniec, a w tym czasie zaczęło coraz co mocniej sypać białym puchem.
- Uważam - odmruknęłam mu - Ale muszę coś koniecznie sprawdzić... Ktoś kręcił się niedawno wokoło tej ciężarówki - dodałam wskazując mu ciężarówkę obok stodoły.
- Pewnie ktoś tylko przechodził z tamtych idiotów - stwierdził na co pokiwałam głową na boki.
- Przyjrzyj się lepiej... Za ciężarówką gdzie jest przyczepa, śnieg jest częściowo odgarnięty, więc coś tam musi być - powiedziałam spokojnie.
- Możliwe... Mogą tam być ich zapasy czy coś - odparł nieco zamyślony.
- Nie wydaje mi się... - odparłam od razy - Coś tam jest słyszałam lekkie poruszenie w środku - dodałam.
- Poruszenie? - zdziwił się marszcząc swoje krzaczaste brwi przy tym.
- Tak poruszenie - powtórzyłam - Wiem że to dziwne ale coś mi każe tam zajrzeć - dopowiedziałam na co westchnął.
- No dobrze! W sumie wolę to sprawdzić niż się spieszyć do tego budynku - stwierdził czym się zdziwiłam.
- Dlaczego? - spytałam ciekawsko.
- Bo będziemy musieli siedzieć z Trupami i ich przywódcą... - mruknął niezadowolony - Są ranni niektórzy, no i tamci co tutaj urzędowali i ich zabiłem to ich złapali - dodał.
- Nie za bardzo mi się uśmiecha z nimi siedzieć, ale raczej nie mamy wyboru - mówiąc to spojrzałam w niebo, którego już nawet nie było widać, gdyż leciało z niego tak dużo płatków śniegu.
- Racja... - przyznał, po czym ruszyliśmy w stronę tej ciężarówki bardzo ostrożnie. Przednia część była solidnie zasypana, więc mieliśmy pewność iż nic i nikt z nich nie wyskoczy, lecz jeśli chodziło o przyczepę, to ewidentnie ktoś grzebał przy zapięciach i to całkiem niedawno. Kiedy myślałam nad otwarciem tej przyczepy, nagle to czarne ptaszysko usiadło na samej górze przyczepy i spojrzało na nas kracząc i trzepocząc skrzydłami, po czym uderzył raz dziobem w górną część drzwi. Chce nas zachęcić do otworzenia przyczepy? pomyślałam zdziwiona ale i też zamyślona, lecz miałam pewność dziwną że to co tam będzie, nie zrobi nam nic złego, choć to pewnie bardzo dziwnie brzmi...
- To co otwieramy? Ptaszysko chyba się nie myli - zagaił nagle brat, wyrywając mnie tym samym z zamyśleń.
- Tak... Ty otwierasz a ja w razie czego celuję? - spytałam by ustalić co mamy robić.
- Na wszelki wypadek tak - odparł, więc zdjęłam broń z ramienia i się nieco odsunęłam i wycelowałam w środek przyczepy - Tylko mnie nie ustrzel - dorzucił na co przewróciłam oczami.
- Jak tam bardzo chcesz to mogę Ci sprzedaż kulkę w tyłek na rozpęd - zażartowałam na co przewrócił jedynie oczami i zaczął powoli otwierać już nieco zmrożone drzwi przyczepy, co było spowodowane coraz to niższą temperaturę przez nadchodzącą śnieżycę. Spojrzałam jeszcze kątem na dzieciaki, które na szczęście nadal siedziały w kryjówce, po czym skupiłam się na metalowych drzwiach z którymi Reker poradził sobie dość szybko używając siły swoich mięśni. Otworzył je szybko i się odsunął gdyby coś nagle chciało nas zaatakować a ja kucnęłam by w razie czego nie dostać strzału prosto w głowę ale nic takiego nie nastąpiło, a moim oczom ukazały się ledwie żyjące postacie ludzkie, zwinięte w kulki by jakoś minimalnie się ogrzać. Byli nieprzytomni i słabi i było ich... Dwa... Cztery... Sześć... Osiem... Dziesięć! liczyłam w myślach.
- Reker spójrz - powiedziałam szybko i weszłam do ciężarówki blokując broń i przerzucając ją szybko przez ramię, a brat szybko wszedł za mną. Zaczęłam czym prędzej sprawdzać puls każdego z ludzi i na szczęście każdy żył, ale ledwie...
- Prawie tu zamarzli na śmierć - zaczął brat.
- Wiem... Zamknęli ich tutaj by umarli albo chciano ich sprzedać czy coś - powiedziałam szybko, widząc że mają skrępowane ręce i nogi grubymi linami.
- Trzeba ich przenieść po zamarzną... Dzieciaki też trzeba będzie bo też nie mogą przebywać tyle czasu na dworze... Musimy się pośpieszyć póki jeszcze coś widać, bo zamieć jest coraz bliżej - powiedziałam szybko widząc jak pogoda z każdą minutą się pogarsza coraz bardziej. Oby było drewno w tym domu, bo inaczej możemy zamarznąć, jak temperatura dzisiaj tak szybko spada pomyślałam jeszcze przerzucając jednego osobnika przez swoje prawe ramię, a wtedy w oczu rzuciło mi się odznaczenie na ramieniu jednego z tych, którego teraz wzięłam na swój bark... Był to bowiem symbol szwadronu do którego należał wujek Eric!! To ludzie Erica z dawnych lat? pomyślałam, lecz brat zaraz mnie pogonił, więc czym prędzej zaczęliśmy przenosić ledwie żyjących i prawie zamarzniętych na sopel ludzi, których trzeba było szybko ogrzać i podać lekarstwa.

< Reker? ;3 może zdrowe trupy nam pomogą? xdd >

poniedziałek, 25 czerwca 2018

Od Tamary cd. Reker'a

No to pięknie! pomyślałam rozglądając się po zimowych, pustynnych krajobrazach wokoło nas, starając się coś wypatrzyć, by wiedzieć gdzie mamy podążać by odnaleźć rodziców tej dwójki. Przynajmniej teraz się same nie błąkają tylko są z nami bo pewnie by zamarzli gdybyśmy ich w tą zamieć nie znaleźli pomyślałam jeszcze. Ślady dawnej cywilizacji były tu bardzo obecne. Poniszczone samochody w wybitymi oknami i całe pordzewiałe, choć gdzieniegdzie dało się jeszcze zobaczyć lakier, który w niewielkiej części się zachował i mówił tym samym na jaki kolor były niegdyś pomalowane te cuda nowoczesności, które teraz nikomu nigdy się nie przydadzą. Zabawne jak wszystko upada i staje się bezużyteczne gdy nie ma prądu czy też benzyny czy też tam ropy... No i gazu ale gaz to teraz lepiej unikać. W tych temperaturach to bardzo często się dzieje tak, że tam gdzie były domy czy mieszkania zasilane właśnie tym paliwem gazowym, wybuchają nagle, bo powstały gdzieś nieszczelności i pierdut! Wybuch gotowy i czasem w obozie czy na misjach jak jedziemy to słychać takie wybuchy, co oczywiście natychmiast przyciąga zombie jak magnez. Dlatego coraz częściej gdy mieliśmy wejść do jakiegoś budynku by się schronić, to coraz częściej sprawdzaliśmy czy wszystko jest bezpieczne. Lepiej nie być w środku budynku, który jest dosłownie tykającą bombą zegarową... Rozglądając się dalej zobaczyłam w oknach resztki zasłon czy też rolet, które były poszarpane i zniszczone przez panujące w zimie jak i w lecie temperatury. Jak nie było apokalipsy to wszyscy się jarali filmami o zombie... I nawet Ci co kiedyś chcieli żyć w takim pojebanym świecie, bo sobie coś uroili, sami chcą wrócić do dawnych czasów bo srają w gacie gdy tylko zombie jednego zobaczą przeszło mi przez myśl gdy nagle z zamyśleń wyrwał mnie mój brat.
- Idziemy na wschód - zdecydował patrząc we wskazanym przez zwierze kierunku.
- Dlaczego? - zdziwiłam się nieco, nie wiedząc skąd nagle napadł go taki pomysł.
- Zwierz mi powiedział - uśmiechnął się delikatnie stawiając pierwszy krok w stronę już wiele razy przez niego wspominaną.
No nie powiem... Byłam bardzo zdziwiona jego słowami, ale z reguły jego przeczucia były trafne, więc nie miałam czemu mu nie ufać. Z resztą to był mój brat! Skinęłam na to głową lekko po czym przywołaliśmy swoje koniska, które przydreptały grzecznie, a następnie ja wzięłam dziewczynkę, a Reker rannego chłopaka. Poprawiłam sobie jeszcze barretta na ramieniu po czym ruszyliśmy spokojnym stępem przed siebie. Cóż nie było za bardzo czego podziwiać w tych okolicach niewdzięcznych że tak to powiem. Wszędzie śnieg i mróz, który zaczął doskwierać bardziej naszym ocalałym, dlatego przykryliśmy ich jeszcze jednymi kocami. Tia... dobrze że nie zdecydowałam się jednego koca zostawić, bo miałam taki zamiar, ale na szczęście w ostatniej chwili się rozmyśliłam "bo nigdy nic nie wiadomo" i to się właśnie przydało w tej sytuacji. Może i lżejsze siodło ale za to można pomóc większej liczbie osób, jeśli się takowe znajdą. Konie brnęły w śniegu, lecz gdzieniegdzie się same zapadały bo tyle napadało tego białego gówna, więc musieliśmy jechać powoli przez te nowe zaspy śnieżne bo te stare zdążyły już porządnie stwardnieć przez panujące warunki atmosferyczne, więc konie szły po nim normalnie jak po ziemi, ale teraz gdy jeszcze to nowe dziadostwo napadało, musiało minąć trochę czasu aż to wszystko stwardnieje. 
- Może zsiądziemy z koni jak im tak ciężko? - spytała dziewczynka na moim koniu.
- Nie kochanie... Nie możemy teraz tego zrobić. Koniki są wyższe i one całe się nie zapadną w śniegu, a my jak zsiądziemy to się zapadniemy i możemy już nie wyjść - wyjaśniłam jej jakoś spokojnie.
- Koniki sobie poradzą mała, szły już po gorszych zaspach - dorzucił mój brat na co mała kiwnęła powoli główką. Jechaliśmy dalej, gdzie w pewnym miejscu chyba zamieć nie doszła, bo nasze konie wyszły z zasp jak jakieś stwory, które przed chwilą buszowały w zbożu. Koniska od razu się otrzepały zadowolone z tego iż nie muszą już brnąć przez to dziadostwo, po czym ruszyliśmy już galopem dalej na zachód. Szczerze mówiąc to nie miałam pojęcia iż te dzieciaki aż tak bardzo się oddaliły od swojej rodziny. Musiały się już wcześniej odłączyć od reszty, a następnie zbłądzili jeszcze bardziej, wybierając byle jaki kierunek podróży. Nieco wydłużyłam Desperadowi wodze by karus szybciej biegł ale i po to by tak nie szarpał głową, zwłaszcza iż musiałam jeszcze trzymać dziewczynkę, a jego szarpanie głową mi nie pomagało w tym zadaniu wtedy. Jechałam z bratem równo więc koniska jakby na wzajem chciały się wyprzedzić, ale to oczywiście mogło być moje złudzenie czy co to tam jest. W każdym razie im dalej jechaliśmy, tym większy niepokój czułam bo nie miałam zamiaru wylądować na nieznanych terenach, z dala w razie czego od jakiejkolwiek pomocy ze strony naszych żołnierzy z obozu. Pewnie jak zwykle będzie jakaś rozróba i tańce z przytupem wyjdą zamiast cichego działania pomyślałam nieco zwalniając konia, gdyż było tutaj nieco bardziej ślisko, a nie chciałam by sobie coś zrobił czy nie daj boże złamał nogę.
- Ostrożnie... Pełna czujność i cisza - odezwał się brat, na co skinęłam lekko głową, zgadzając się z jego słowami, zważywszy iż miał rację że tutaj powinniśmy być cicho. W oddali zawsze słychać pędzącego konia, a co dopiero konie. Nie znaliśmy tych terenów na które właśnie wjeżdżaliśmy, więc trzeba było zachować stu procentową czujność i ciszę. Lepiej było nie zdradzać się ewentualnym wrogom. Jechaliśmy spokojnie rozglądając się dyskretnie nie ruszając tak głowami jak mają to zwykli żołnierze. Lepiej zauważyć ewentualnego wroga i być przygotowanym niż być jak na patelni. Jadąc ciągle na przód nagle w oddali zobaczyliśmy jakąś farmę... Obok niej stała wielka stodoła i wielki dom a dalej stały kolejne budynki i to wyglądało jakby kiedyś była tu agroturystyka czy coś takiego. Jeśli tu jeszcze żyły jakieś konie które zdołały się uwolnić z boksu to można by bylo je zabrać do nas... Koni nigdy za wiele zwłaszcza że obóz stale się powiększał i juź budowano kolejne dwie stajnie. Tia... niby apokalipsa a ludzi jak mrówek jednak.
- Kojarzę to miejsce - odezwał się nagle cicho chłopak - Uciekaliśmy... - dodał czym ja i brat się zdziwiliśmy.
- Dlaczego uciekaliście? - spytałam marszcząc lekko brwi.
- Ktoś do nas strzelał... bylo ich dużo i okrążyli farmę - powiedział cicho - Rodzice kazali nam uciekać - dodał jeszcze.
- Mieliśmy konika Seweryna ale gdy jechaliśmy szybko to złamał nogę i musieliśmy go zastrzelić bo cierpiał - dodała dziewczynka. Zrobiło mi się nieco smutno ale złamana noga u konia to przeważnie wyrok śmoerci gdyż końskie kości gdy zostają złamane to nie zrastają się... Owszem są tam jakieś poszczególne przypadki że kości się zrosly u konia ale przeważnie tak się nie dzieje i konia trzeba uśpić albo tak jak w tym przypadku zastrzelić by nie cierpiał niepotrzebnie.
- Może tutaj nadal być niebezpiwcznie - rzekłam cicho a wtedy czaene ptaszysko znowu się pojawilo niewiadomo skąd i wylądowało na powalonym drzewie. 


< Reker? ;3 >

środa, 3 stycznia 2018

Od Tamary cd. Reker'a

Nie no przecież nigdy nie może być normalnie... Dlaczego nigdy nie możemy żadnej misji wykonać bez szwanku? I to jeszcze chcemy dobrze, to po pysku dostajemy jak nie wiem co. Wywiązała się niezła strzelanina, przez którą młodzi się schowali a ja strzelałam i starałam się dać nie trafić. Brat leżał na ziemi i się nie ruszał, więc przez chwile ogarnęło mnie przerażenie że nie żyje... Tamara ogar, brat jest silny na pewno żyje - skarciłam się i strzelałam dalej.
Było ciężko bo przeciwników było wiele, a kule z karabinów wroga pluły we mnie pociskami coraz bardziej. Schowana byłam za progiem drzwi, więc uderzające w nie pociski kruszyły ścianę jakby chciały z niego zrobić jakiś ser Szwajcarki. Problem był taki że nie miałam jak dostać się do leżącego nieruchomo brata, nie mówiąc o tym że coraz bardziej się wykrwawiał. Nie miałam pojęcia kto nas atakuje, ale nie wydawało mi się żeby to były Demony, gdyż że tak powiem oni tak bezmyślnie nie atakują i nie marnują amunicji, poprzez strzelanie na oślep.
Szlak by to ich wszystkich trafił - warknęłam w myślach i zabiłam trzech idiotów, którzy za bardzo się wychylili zza rozbitych okien. Musiałam jakoś dotrzeć do brata i go stamtąd odciągnąć, by aby przypadkiem jeszcze inne kule go nie trafiły, nie mówiąc o tym że potrzebował szybkiej pomocy medycznej z uwagi na rany i szybką utratę krwi. W pewnym momencie stwierdziłam że tak do niczego nie dojdę, więc rzuciłam im granat hukowy, przez co się tego nie spodziewali i przez jakiś czas było chwilowe zamieszanie, dzięki czemu zdołałam szybko dobiec do brata i go stamtąd odciągnąć w bezpieczniejsze miejsce.
Dzieciaki schowały się niedaleko nas, więc w razie czego mogliśmy ich osłaniać lepiej, a przynajmniej ja, bo brat ledwie żył. Szybko przeładowywałam broń w niecałą sekundę dzięki wyćwiczeniu. A niech ich wszystkich szlak - pomyślała zła. Kuźwa zamieć była jak cholera, a jakimś idiotom walczyć w taką pogodę się zachciało! Nawet jeśli chcieli się schronić to dookoła jest pełno innych budynków chyba że koniecznie chcieli właśnie ten nasz albo byla też możliwość taka iż chcą nas zabić, bo to jacyś płatni zabójczy czy coś.... Walka była zaciekła. Wyrzuciłam parę granatów które wybuchły szybko i w końcu poraniło obcych tak, że wystarczyło mi tylko ich dobić by gady nie cierpiały mimo wszystko. Wygraliśmy ale ja też dostałam mimo wszystko... Moje ramie było we krwi co oznaczałi że jednak te cholerne dziady mnie trafiły! Cholera nie ma spokoju nigdy.... Rozejrzałam się jeszcze po czym wyjęłam apteczkę i zaczęłam opatrywać rany brata. Tia... chcesz być żołnierzem albo coś z wojskowych to musisz wiedzieć jak podawać leki i opatrywać chociaż prowizorycznie rany co jest nowym wymogiem naszego obozu więc teraz trwają wielkie szkolenia.
- B-będzie żył? - usłyszałam nagle głos tego chłopaka który tulił swoją siostrę do siebie niczym najdroższy skarb na świecie.
- Będzie - rzekłam spokojnie wyciągając pocisk i zaszywając odpowiednio ranę lecz mróz nie ułatwiał mi zadania ponieważ ręce mi kostniały gdy tylko wyjęłam rękawiczki.
- Ty też jesteś ranna - rzekł jeszcze najwyraźniej dostrzegając moje zakrwawione miejsce, które swoją drogą nieco zamarzło z powodu temperatury. Jak na ironię losu takie zimno pozwalało nam przetrwać gdyż rana nieco zamarzały dzięki czemu tak szybko się nie wykrwawialiśmy.
- Nic mi nie będzie... To nie pierwsze nasze postrzały w życiu... W brew pozorą byliśmy jeszcze gorzej ranni - westchnęłam ciężko wydychając duże kłęby pary z płuc - Wiele już przeżyliśmy młody choć tego po nas tak nie widać - dodałam jeszcze kończąc szycie rany brata.
- Miałaś dużo postrzałów? - dopytywał co mnie nie dziwiło bo był młody.
- Z trzydzieści parę razy byłam... ale mój brat miał ich chyba ze sto jak nie więcej... To zawodowy żołnierz jeszcze z przed czasów apokalipsy - rzekłam spokojnie opiwiadając mu nieco.
- A Ty nie? Przecież masz nie byle jaką broń - zdziwił się nieco po czym spojrzał na mojego barretta.
- Mnie uczył wszystkie brat i wujek przyszywany... ale żołnierzem przed apokalipsą nie bylam - powiedzialam lekko się na to uśmiechając i przykryłam brata grubym kocem wojskowym, a on lekko skinął na to głową.
Ponieważ tamte okna przez tamtych debilów zostały zbite. Przenuosłam brata do innego pokoju z oknami wraz z dzieciakami i zamknęłam drzwi by zatrzymać nieco ciepła. Ponownie musiałam rozpalić ognisko ale na szczęście mialam w specjalnej ocieplanej butece nieco ropy którą polałam minimalnie drewno, podłożyłam ogień a drewno zmarznięte błyskawicznie się zajęło. Skąd mamy ropę? A to długa historia ale ostatnio pobraliśmy ją z zepsutych aut w lecie dzięki czemu nasi żołnierze mogli szybko się ogrzewać. Sama jeszcze się nie opatrzylam gdyż musiałam najpierw rozgrzać skostniałe palce bo już prawie nie miałam w nich czucia, a żeby wbić igłę musiałam nią dobrze operować tak samo jak i musialam czuć gdzie siedzi w moim ciele kula. Kiedy tak siedzialam i rozgrzewałam ręce wraz z dzieciakami, nagle usłyszałam ciche stęknięcie więc spojrzałam na swojego brata który powoli zaczął odzyskiwać przytomność.

< Reker? Znajdziemy niedługo resztę ludu?xdd "kruk" się czasami pojawiać będzie wiesz o co chodzi xdd >

czwartek, 14 grudnia 2017

Od Tamary cd. Reker'a

Współczułam temu chłopakowi, gdyż widać było że spotkało go coś strasznego, lecz dziwiło mnie na prawdę dlaczego szpiedzy nie wykryli ich u nas... Mieli za dużo pracy by ich dostrzec, czy stało się to podczas jakiejś zmiany wart czy tam śnieżycy wiec ich nie widzieli? Skoro jest ich tu aż tyle i większość jest ranna ciężko, to znak że ktoś musiał ich albo napaść, albo po prostu nie umieją sobie radzić w takich warunkach pogodowych. Jedno było pewne, jeśli byli dobrzy to trzeba im jak najszybciej pomóc, bo inaczej będzie źle.
Kiedy nagle usłyszeliśmy z bratem szybkie kroki, od razu sięgnęliśmy po broń i wycelowaliśmy w miejsce skąd dobiegały coraz to głośniejsze kroki, a po chwili zza rogu wyłoniła się postać... dziewczynki... Zdziwiłam się kiedy zamiast dorosłego osobnika, zobaczyłam małe dziecko, które widząc iż w nią celujemy skuliła się niczym przestraszone zwierze ale patrzyła za nasz plecy niepewnie i jakby sama nie wiedziała czy iść czy nie iść. No baliśmy się z Rekerem, że zaraz za nią kryje się ktoś uzbrojony, ale postanowiliśmy zaryzykować i spuściliśmy broń. Dziewczynka chwilę się jeszcze wahała, lecz jednak zaraz szybko podreptała do leżącego na kocu chłopaka, a ten mocno zdziwiony ją do siebie przytulił niczym skarb.
- Jagoda co tu robisz? - zdziwił się mocno nie puszczając jej, ale nieco się krzywił z bólu.
- Szukałam Cię - rzekła słodkim dziecięcym głosikiem bardzo zadowolona z siebie.
- A rodzice wiedzą gdzie jesteś? - spytał spokojnie uważnie na nią patrząc.
- Oni mi zabronili wychodzić - nieco się naburmuszyła wypowiadając to zdanie.
- Jagudka nie wolno uciekać rodzicom - rzekł zmartwiony.
- Nie uciekałam, tylko Cię szukałam jestem duża już - rzekła krzyżując śmiesznie ręce na klatce piersiowej i gdyby to nie było dziecko to bym uznała to za idiotyzm, ale bardziej chciało mi się śmiać z nie j i tej sytuacji, bo z pewnością mała miała charakterek.
- No dobrze już dobrze... - rzekł nieco z bólem, bo chwilowo zacisnął zęby i się bardziej skrzywił - Rozumiem więc że rodzice nie wiedzą gdzie jesteś.... - westchnął.
- A kim są Ci ludzie? - spytała cicho dziewczynka nagle patrząc na nas - Są źli? - spytała jeszcze przez co nie wiedziałam czy mam się śmiać czy też płakać, gdyż ona miała na prawdę taki śmieszy głosik, że miałam wrażenie jakby ktoś jej podstawiał głos, ale oczywiście żeby nie było, miała ładny głosik tyle że nie spotkałam jeszcze go w takiej wersji u dzieci.
- Nie to dobrzy ludzie - rzekł nieco niepewnie, jakby się bał ze zaraz go zadźgamy za te słowa. W międzyczasie mój brat podszedł do niego i podał mu silniejszą dawkę przeciwbólowych, dzięki czemu było widać iż chłopak odczuł wielką ulgę. Bandaże co prawda przeszły już krwią, bo nie mieliśmy tak profesjonalnego sprzętu medycznego by jakoś lepiej "skleić" te rany, bo taki mają tylko ze sobą medycy, ale i tak zrobiliśmy wszystko by nam tutaj nie padł trupem.
- Dziękuję - wyszeptał jeszcze z wdzięcznością na co Reker skinął lekko głową, a ja dałam małej też ciepły koc by mogła się ogrzać.
- Oby Twoi bliscy byli w ciepłym miejscu i bezpiecznym, bo zamieć się wzmaga - rzekłam spokojnie widząc co się dzieje za oknem.
- Pewnie są... - rzekł cicho - Jagódka jak się tu dostałaś? Daleko szłaś? - spytał chłopak po chwili jakby bardziej nam ufając.
- Dłuuuugo... - rzekła ze smutkiem, czyli na prawdę musiała daleko iść. Z dziećmi to o tyle wiadomo, że zawsze Ci powiedzą prawdę bo nie umieją kłamać, tylko walą prosto z mostu.
- Prześpijcie się... Jak zamieć ustanie, to wtedy poszukamy waszych bliskich i zaprowadzimy w bezpieczne miejsce... - rzekł brat patrząc w ogień i słuchając strzelających płomieni w ognisku.
- Ja nie chce - rzekł słabo, a ja spojrzałam na niego uważniej, po czym lekko zagwizdałam na swojego karego wierzchowca, który grzecznie przyszedł do mnie, co bardzo zdziwiło nasze towarzystwo.
- Konik tam - rzekła nagle dziewczynka, która najwyraźniej wiedziała co to jest za zwierze.
- Tak to konik Jagódko - rzekł jej starszy brat, a ja wyjęłam z torby nieco jedzenia, po czym wręczyłam je chłopakowi do rąk.
- Zjedzcie coś, a później się prześpijcie - rzekłam i odeszłam od nich ponownie, a swojego konia pogłaskałam w podzięce, a ten wrócił do Persefony w innym pokoju. W sumie dziwnie było widzieć konisko maszerujące w budynku ale co tam... Teraz to jak zombie łazi po świecie to nic mnie już tak nie zdziwi raczej w tym życiu. Usiadłam przy ścianie opierając się plecami o ścianę niedaleko brata. W międzyczasie rodzeństwo jadło wygłodniałe kanapki które im dałam. Mieliśmy jeszcze dość w zapasie wiec nie musiałam się martwić że nam zabraknie czy coś. Broń miałam w gotowości w razie czego, a brat dołożył jeszcze drewna do ogniska.

< Reker? ;3 przepraszam że marne ale dalej pomysłu nie miałam ;c >

wtorek, 12 grudnia 2017

Od Tamary cd. Reker'a

Sama nie wiedziałam czemu dzisiaj wujek chciał mi zawracać głowę, no ale jak już coś chciał, to coś ważnego musiało być, choć szczerze mówiąc wolałabym dzisiaj leżeć jeszcze w łóżku i spać. No może i się nieco rozleniwiłam, zwłaszcza u boku Jackoba, który też miał ostatnio wielkiego lenia, zważywszy iż było tak cholernie zimno na dworze. Wujek jednak sam się pofatygował by wyciągnąć mnie z łóżka, przez co go pacnęłam niczym niezadowolone kocisko i to jeszcze takie zezłoszczone na co przewrócił jedynie oczami i kazał mi się szybko ubrać i się u niego w gabinecie stawić. Nie obawiałam się tego tak jak co poniektórzy, którzy uważali gabinet wujka Erica, za paszczę lwa czy też jamę niedźwiedzia, który ma zaraz kogoś pożreć.
Po szybkim ubraniu się, sprawdzeniu broni oraz wzięciu niezbędnego sprzętu poszłam do wujka, który już czekał i coś tam mruczał pod nosem ze najchętniej by spalił te wszystkie dokumenty które ma na biurku. Spojrzałam w tym czasie zza okno by zobaczyć jaka jest pogoda i w oddali zobaczyłam ciemne chmury ponownie czyli ładna pogoda nie miała być wcale tak długo jak myślałam wcześniej wstając z wygodnego i ciepłego łóżka.
Kiedy dostaliśmy zadanie do zrobienia, szybko wyszliśmy i udaliśmy się do stajni, gdzie osiodłaliśmy swoje wierzchowce z którymi z resztą się przywitaliśmy jak to zawsze, po czym wszystko jeszcze posprawdzaliśmy, upewniając się że wszystko mamy i czy aby na pewno mamy wszystkie rzeczy w apteczkach i innych bzdetach. Wsiadając na konie, rzuciliśmy ostatnie spojrzenie na ratusz, jakbyśmy mieli już nigdy więcej go nie obaczyć, a następnie pogoniliśmy konie kierując się na południe.
*****************************************
Nasza jazda trwała około pięciu godzin, więc sługo nam to zajmowało, lecz niestety było bardzo ślisko, a my nie zamierzaliśmy dopuścić z bratem do kontuzji naszych rumaków, zważywszy że to by się równało z samobójstwem! No nie oszukujmy się w tych czasach to bez konia jak bez ręki... Szybko Cię przetransportuje w dane miejsce niż człowiek zdoła tam dojść, jeżeli w ogóle by doszedł... Ku mojemu zdziwieniu na miejscu nie było żywej duszy. Nawet zombie były wymordowane, co było zagadkowe, a m staliśmy się bardziej czujni, a w dodatku żeby było nam "łatwiej", zaczęło sypać i to dość mocno grubymi płatkami śniegu.
Może i tego tak nie słychać, ale padający śnieg też bardzo zagłusza ewentualnego wroga czy też ciężko go zobaczyć. Wymieniłam z bratem szybkie i porozumiewawcze spojrzenia, po czym zsiedliśmy z koni i odbezpieczyliśmy bezszelestnie broń. Dookoła było dość dużo budynków takich domków jednorodzinnych, ale takich dużych, ale jednak przeważały rozsypujące się byłe bloki mieszkalne, wokoło których teraz chodziliśmy. Było tez tu dużo roślinności, więc na prawdę mieliśmy co do roboty ze sprawdzaniem terenu!
Początkowo wszystko było dobrze i nic z bratem znaleźć nie mogliśmy, prócz "martwych" już zombie, którym ktoś łby przestrzelił lub w jakiś inny sposób przedziurawił, no ale mniejsza tam z tym. Szliśmy z bratem rozglądając się czujnie, kiedy to nagle brat zauważył nieopodal budynków jakiś ruch. Słaby ale jednak! Ponownie wymieniliśmy między sobą szybki, aczkolwiek krótki spojrzenia i zaczęliśmy się tam zbliżać, lecz bardzo powoli i bez żadnego hałasu. Nie wiedzieliśmy bowiem czy to wróg, zombie a może jednak ktoś z innych.
W każdym razie ze strachu może nawet i wrogowi odbić i zacznie zwiewać, albo też powiadomić może swoich kumpli że jednak ktoś tu grasuje i ich odkrył, a tego nam na prawdę nie było trzeba do szczęścia... Zbliżaliśmy się krok, po kroczku coraz to bardziej i bardziej, aż w końcu znaleźliśmy leżącego na brzuchu chłopaka. Reker spojrzał na mnie, a ja tylko skinęłam leciutko głową iż w razie co będę go ubezpieczać, a on lekko szturchnął obcego w nogę. Nie przyniosło to rezultatów, więc brat obrócił go szybko na plecy, lecz zaraz z iście snajperską szybkością wycelował w osobnika, którym był około siedemnastoletni chłopak. No... ledwie żywy chłopak.
https://i.pinimg.com/originals/5d/1a/ca/5d1aca4a23ef2a6b2f54be02389042e8.jpg
Powiedział chłopak, najwyraźniej mnie nie dostrzegając, gdyż stałam nieco za bratem, który mnie zasłonił, a coraz to bardziej sypiący śnieg utrudniał widoczność i to bardzo. Był ciężko ranny. Był pobity, miał postrzeloną nogę i nie mógł ruszać lewą ręką, wiec zapewne była ona złamana. Ledwie żył i właściwie to zamarzał na tym strasznym zimnie, a mieliśmy już coś około minus czterdziestu trzech stopni, a spadała coraz to szybciej.

< Reker? ;3 zamieć będzie silna a gdzieś są też inni ranni xdd >

piątek, 8 grudnia 2017

Od Tamary cd. Erica

Kiedy tylko ruszyliśmy, nie posiadałam się z radości że mogę wreszcie opiścić to cholerne miejsce! Wszyspko pogoniłam Desperada do galopu i wraz z bratem szybko się oddaliliśmy od tego miejsca wyprzedzając przy tym swoich żołnierzy z obozu. Jechaliśmy dość szybko mimo odniesionych obrażeń lecz po prostu chcieliśmy jak najszybciej wydostać się z tych przeklętych terenów! Nie rozumiałam co tu się działo że tak nagle Trupy zrobiły się miłosierne i nam pomogły. Ten ich przywódca nowy też dziwny, lecz może to jakiś dobry początek? Edward z resztą też wydawał się być jakby bardziej radosny po spotkaniu tego doktorka który niby nas opatrzył wtedy gdy tam leżeliśmy... Ma prawdę dziwne no ale raczej prędko nie rozgryziemy Trupów. Najpierw dali nas na tortury a później zaczęli leczyć no masakra... No ale nie rozmawiajmy już o tym! Jechałam z bratem tak przez jakiś czas aż nagle usłyszałam halas za sobą więc zatrzymałam konia a brat zrobil to samo. Obejrzeliśmy się za siebie i zobaczyliśmy Diabla! Domyślając się co to oznacza zawróciliśmy szybko konie i podjechaliśmy do stojącego i zdenerwowanego wierzchowca naszego wujka. Szybko zsiedliśmy z koni choć miałam wrażenie że zaraz z bólu będę tu wyć, lecz zagryzlam zęby mocno i podeszliśmy do wujka który leżał w śniegu i nie miał siły się podnieść.
- Wujek co Ci jest? - spytał zmartwiony brat.
- Nic mi nie jest... - rzekł ale dalej się nie ruszał.
- Ta jasne! - mruknęłam w odpowiedzi i jakoś pomogliśmy mu się podnieść. Edward nagle też się skądś wziął i podał mu jakieś leki i usztywnił mu kark.
Po wszystkim wujek wsiadła na konia wraz z bratem na persefonę bo sam nie mógł jechać, tak więc nie miał wyjścia. Persefona nieco była niezadoqolona z dodatkowego obciążenia ale posłusznie ruszyła na prośbę swojego pana do przodu w kierunku obozu.
******************************
Na miejscu byliśmy dopiero po dziewięciu godzinach jazdy więc za ciekawie nie było. W połowie drogi nasi żołnierze nas dogonili ale wszyscy byliśmy zmęczeni. Było minus czterdzieści dziewięć stopni celsjusza, więc strasznie zimno a temperatura ciągle wtedy spadała!
Myślałam że już nigdy mie dojedzimy, zwłaszcza że dodatkowo zaczęło sypać i to nieźle a ręce i nogi kompletnie mi zesztywniały... No a o bólu nie wspominając! Widok ratusza cieszył niesamowicie. Stajenni szybko zabrali też zmęczone wierzchowce, a my ledwie wleźliśmy do środka. Eric trafił na medyczny a my z bratem zdołaliśmy czmychnąć do swoich pokoi gdzie raczej każdy z nas się przebrał w czyste i ciepłe oraz suche rzeczy. Schowałam się pod kołdrą lecz i tak miałam problemy z ogrzaniem się... W dodatku czułam się jakby ktoś znowu mnie obserwował lecz w pokoju nikogo nie było, a przynajmniej ja nikogo nie widziałam. Zastanawiało mnie czemu coś takiego czułam... Zaczęło też mbie zastanawiać czy brat to też czasami czuje lecz dłużej sięnad tym nie zastanawiałam, ponieważ wyczerpana zasnęłam.

< Reker? ;3 duch brata Jackoba nas pilnuje? Xdd Pojedziemy na jakąś misję i kogoś uratujemy ja wyzdrowiejemy? Xdd >

poniedziałek, 4 grudnia 2017

Od Tamary zadanie nr 4

Dookoła pada śnieg,
wszędzie go pełno jest.
Zewsząd słychać wiatr,
pewnie tak będzie cały czas.

Wszyscy ciężko pracują,
wigilijne plany ludzie snują,
gwiazdka na niebie lśni,
dzieci myszkują i mówią ciii.

Moc prezentów czas,
wszyscy mówią że to magiczny szlak.
Niedługo będzie co jeść,
lecz dzieciaki wolą śmiech.

Oczy lśnią na prezenty,
słychać wśród nas szepty,
lekarzuio na oddziale jęczy,
dziewucha jego zrzędzi.

Ludzi na oddziale mało,
jednak papierów góra.
Dzieciaki broją,
a magazynierzy ich gonią.

Reszta się śmieje głośno,
inni się przyglądają,
reszta myszkuje dalej,
prezenty jednak są schowane.

Przywódca obozu czuwa,
wzrok sokoli ma,
dzieciaki planują i realizują,
lecz szpiegi wszystko psują.

Minki niezadowolone,
miało być fajnie,
przywódca się dowiedział,
psikusa nie ma.

Plus jest taki,
choinkę wybrali,
świąteczny czas tuż tuż,
niedługo prezenty i jedzenia czas.

Rodzina się schodzi,
ojcowie, mężowie wracają,
czas wspólnie z rodzinami spędzają,
wszyscy się cieszą,
blask tej nocy się rozchodzi,
to wigilia, czas boży.
~350 punktów leci już na twoje konto :3 ~Reker 

piątek, 6 października 2017

Od Tamary cd. Erica

Czyli jednak jest nowym założycielem Trupów... Tia... Ciekawe czy to po prostu nie podstęp z jego strony, bo Trupy słyną z tego i nie raz nam to pokazały. Z resztą i tak ich nie lubię. I nic tego nie zmieni nawet nowy założyciel Trupów - pomyślałam sobie stanowczo. Nie raz było tak że atakowali naszych i niewinnych ludzi albo ich zabijali czy brali do niewoli, więc takie blizny raczej prędko się nie zagoją, a raczej łatwo nie zostaną przykryte.
Uważnie obserwowałam tego całego Tripa, lecz nie ukrywałam że przy wujku czułam się bezpieczniej. W razie czego wiedziałam że są tutaj jego szpiedzy więc nie pozwolą by stała nam się jakakolwiek krzywda. Zawsze za nim chodzili więc to już stali się wręcz jego normalnym cieniem. Szpiedzy zawsze będą dla mnie chodzącą zagadką. Niby w pomieszczeniach jest jasno, a oni i tak ukrywają się tak że w ogóle ich nie widać.
Wzięłam swoją broń na której zobaczyłam dużą rysę przez co się skrzywiłam, bo poczułam się jakbym zrobiła jakieś przestępstwo! Kurde brat ma swoją broń wiele lat i ma prawo mieć jakieś ryski a moja? Moja jest niby nowa i już zdołałam ją zniszczyć... Czułam się okropnie... W dodatku ta pomoc trupów wydawała mi się dziwna i czułam się jakbym zdradziła własny obóz! Jestem taka beznadziejna... Zły ze mnie snajper i nie zasługuje na tą broń skoro do tego dopuściłam - przeszło mi przez myśl i dokładnie sprawdziłam czy jest zabezpieczona.
Edward tam rozmawiał z tym lekarzuniem i wyglądali tak jakby się oboje dziwili że żyją, lecz mało mnie to obchodziło. Chciałam już wrócić do domu i zapomnieć o Trupach. Nie chciałam już ich nigdy widzieć na oczy! Już miałam dość siedzenia tutaj. Nigdy nie wiadomo co strzeli tym baranom do łbów! Nie czułam się tutaj za grosz bezpieczna, no chyba że był przy mnie wujek, lecz i tak wolałam uważać. Z resztą Trupy to bestie bez uczuć, które są bezwzględne i patrzą tylko aby to im było dobrze, a innych wykorzystują.
Dużo by z resztą o tym opowiadać! Doktorki sobie później rozmawiały, a ja wstałam z łóżka szybko, bo nie chciałam już tutaj siedzieć. Brat też się przebudził i niezauważalnie wstał, więc szybko czmychnęliśmy jakoś instynktownie na dół, gdzie za pomocą cieni wydostaliśmy się na dwór. Tam byli nasi żołnierze z obozu, którzy byli uzbrojeni po zęby i bardzo czujnie obserwowali Trupy by się nie zbliżały. Było widać że oni też woleli by już wracać, lecz czekali dzielnie na swojego przywódcę i Edwarda, którzy zostali na medycznym.
Wyszliśmy z cieni i jakoś pokuśtykaliśmy do swoich koni, które swoją drogą też przydreptały do nas szybko, przez co je pogłaskaliśmy po łbach i poklepaliśmy je po szyi. Spojrzeliśmy po sobie z bratem, przez co zgodnie pokiwaliśmy głowami i szybko wsiedliśmy na grzbiety naszych wierzchowców, które były gotowe do biegu, lecz ja nie zamierzałam długo galopować, bo wiedziałam ze w moim obecnym stanie i tą noga, było to nie możliwe, więc postanowiliśmy czekać, aż wujek wyjdzie z Edwardem z tego budynku.

< Eric? ;3 Doszliście do jakiegoś porozumienia tam? xdd wiem ze słabe ;c >

środa, 4 października 2017

Od Tamary cd. Reker'a

Kiedy wilki zniknęły zawyciem głośnym i rozpłynęły się w powietrzu, co wywołało ogromny szok u Truposzy, ja zaczęłam się zastanawiać czy to znikanie nagle i rozpływanie się w powietrzu nie jest aby czasem ulubioną poposówką wilków.  Kiedy zaś ujrzałam że brat kłóci się z tym idiotycznym doktorkiem, coraz bardziej mi się to wszystko nie podobało i chciałam jak najszybciej wrócić do naszego obozu, by wreszcie poczuć się bezpiecznie!
Chciałam do Jackoba... Mojego chłopaka, choć w sumie to pewnie nadal był na misji... Od dawna go nie było i bałam się że coś mu się stało wraz z innymi ale niestety nic nie mogłam zrobić. Czasami też miałam głupie myśli że uciekł z obozu i że mnie zostawił, bo miał mnie dość i wolał inną tylko nie chciał mi tego powiedzieć, by mnie nie załamywać... Głupie wiem, ale zrozpaczony człowiek i zdenerwowany ma różne myśli w głowie.
No dobra ale wracając jednak do tematu, to kiedy zobaczyłam jak ten cymbał, czyli doktorem wziął strzykawkę z lekiem usypiającym, wściekłam się! No jakim prawem on w ogóle chce nam coś takiego zrobić?! Gotowało się we mnie coraz to bardziej i uważnie go obserwowałam, lecz ten dziad nawet nie zdołał do niego dojść, gdyż brat sam stracił przytomność, rozbijając sobie głowę, co zadziałało na mnie jak jakiś zapalnik, przez co od razu jakoś ze złamaną kończyną gwałtownie się podniosłam i stając tylko na jednej nodze rzuciłam o ścianę tym lekarzem, który uderzył z wielką siłą o nią z wielkim jękiem.
- Nigdy nie waż się tak robić psie cholerny - wysyczałam wściekle z nienawiścią w oczach. Co jak co, ale Trupy na moją sympatię sobie nigdy nie zasłużyły po tym co robili. Nagle usłyszałam głośne kroki i zanim Trip się odezwał, na oddział wszedł szybko wujek Eric z Edwardem!!! Boże nareszcie!!! - pomyślałam szczęśliwa widząc znajome twarze i oczywiście rodzinę, lecz zaraz od tej radości powstrzymał mnie straszny ból nogi przez co prawie upadłam na tyłek, lecz Edward zdążył do mnie dobiec i mnie złapać oraz z powrotem usadził na łóżku, a Eric położył Rekera na łóżku.
- Nic wam nie jest? - spytał wujek na co skinęłam lekko głową, choć widziałam że uważnie spojrzał na nasze rany.
- Długa historia - mruknęłam, na co skinął głową, bo wiedział że na wyjaśnienia przyjdzie czas później. Pogłaskał mnie po głowie jak dziecko, co zawsze robił, lecz nie miałam mu tego za złe i nawet dzięki temu się uspokoiłam. Miałam już nawet gdzieś co myśli o tym ten Trip czy reszta Trupów. Jestem człowiekiem, nie to co oni i mogą się wypchać, a jak mają coś do tego to mogę ich połamać bardzo chętnie!
- Wujek jak obaczę choćby ryzy na moim Barretcie to ukatrupię tego kto to zrobił - mruknęłam pod nosem - Co tu robisz? I czemu nie ma grunwaldu jak zawsze? - spytałam jeszcze szybko.

< Eric? ;3 jak się tam znalazłeś i jak się dogadasz z Tripem? xdd Co się stało z Senso? xdd >

wtorek, 3 października 2017

Od Tamary cd. Reker'a

No wszystko działo się tak szybko. Najpierw warczeliśmy co po chwilę na siebie i było czuć napięcie w powietrzu, a później jeszcze ten chłopiec który przybiegł nagle. Co tu się do jasnej cholery wyprawia? Dlaczego oni nas leczą skoro jesteśmy zajadłymi wrogami? I z kąt ten facet wiedział ile mamy lat i w ogóle znał nasze dane osobowe?! Nie… A co jeśli oni będą chcieli nas szantażować, że skrzywdzą nasze rodziny? Co wtedy? - myślałam sobie zdenerwowana. Jeśli przez moją głupotę mają ucierpieć inni niewinni ludzie, to ja nie wiem co mam robić. Obwiniałam się za to że to przeze mnie brat wpadł w tarapaty, bo gdyby nie ja, on i jego rodzina nie byli by narażeni, a teraz przeze mnie, kiedy to tylko ja mogłam zrobić ten pieprzony zwiad lub zrezygnować z tej cholernej misji, ale ja nie! Jak zwykle to musi być moja wina – pomyślałam złamana.
W dodatku ból głowy i serca się u mnie nasilił. Nie wiedziałam co się ze mną dzieje, ale zwalałam to po prostu na stres związany z tym całym bagnem w jakim się obecnie z bratem znajdowałam. Patrzyłam to na doktorka, to na tego dzieciaka i tego całego Tripa jak się okazało. A więc to Ty jesteś założycielem obozu. No... W końcu coś przynajmniej o Tobie wiemy Ty cholero jedna - pomyślałam sobie, choć powiem szczerze iż zdziwiło mnie zachowanie faceta, bo Trupy przecież są złe i maja gdzieś nawet swoje rodziny!
Spojrzałam jeszcze ukradkiem na brata, który też nie wiedział co ma o tym wszystkim sądzić, lecz opserwowaliśmy wszystko bardzo ważnie. Rączka chłopca bardzo mocno krwawiła i było widać że jest naprawdę bardzo mocno przestraszony. No nie powiem no... Zagotowało się we mnie, bo to przecież tylko dziecko! Może i wroga... ale dziecko!
Bezbronne i niewinne oraz nikomu winne że ma takich a nie innych rodziców, choć bardzo dużo osób o tym zapomina i kierując się tylko i wyłącznie zemstą w zamyśleniu, zabija całe rodziny, tak jak mają to zazwyczaj, w zwyczaju mafie czy też niektóre gangi, ale to głównie mafie się zajmowały takimi masowymi morderstwami całych rodzin, by nie został ani jeden świadek, by nie została choćby jedna osób, która by węszyła, która by przeżyła i starała się żyć normalnie pomimo straty wszystkich bliskich mu osób.
Ci co zazwyczaj przeżywali takie coś, musieli się ukrywać do końca życia, lecz w większości przypadków i tak fatalnie się to kończyło, bo niestety człowiek, to tylko człowiek i w końcu zawsze popełni choćby ten jeden zły ruch, który później sprawia iż płaci się za niego najwyższą cenę... Dobra nie ważne, zbyt się rozgadałam na inny temat... A więc, wracając do tematu, to usłyszeliśmy wszyscy jakieś biegi paru ludzi.
Po ich krzykach już wiedziałam że nie jest za dobrze... Były wściekłe i były skierowane ewidentnie w stronę przestraszonego chłopca, który tulił się do swego ojca błagając o ochronę z jego strony. Nagle na salę wbiegli wściekli mężczyźni, którzy mieli ze sobą noże myśliwskie i bronie w kaburach. Byli wściekli i raczej nie darzyli nowego przywódcę obozu żadną sympatią.
- O! Jest i ojczulek gówniarza! Ty pierdolony słabeuszy, przez Ciebie nasz obóz bardziej słabnie! - warknął wściekle.
- No proszę... I jeszcze pomaga naszym wrogom! Spiski przeciwko obozowi?! - wrzasnął drugi, przez co łeb już zaczął mi powoli pękać z tego wszystkiego.
- Trzeba zabić te psy! - warknął trzeci, zbliżając się do nas z innym swoim towarzyszem, przez co serce zabiło mi trzy razy szybciej. Byliśmy bezbronni i ciężko ranni, a oni trzymali w rękach noże myśliwskie, chcąc nas zabić w katuszach!
- Walcz skurwielu! - wrzasnął znowu ten pierwszy i rzucił się na tego całego Tripa, który zwinnie zrobił unik i przekazał swojego syna lekarzowi, który niestety nie miał jak uciec z chłopcem, który jeszcze bardziej zaczął się tego wszystkiego bać, lecz nie skupiałam się już na nim, tylko na tym facecie, który zbliżał się do mnie niebezpiecznie szybko, tak samo jak drugi do mojego brata z chytrymi uśmieszkami, ale i też nienawiścią płynącą z oczu.
Kiedy myślałam że to już koniec, wtem pojawił się z nienacka Faldo! Mój wilczy strażnik... Rzucił się jakby zza mnie, choć za mną była tylko ściana, więc pojawił się nagle jak duch i wgryzł się w szyję mojego niedoszłego napastnika.
Podobny obraz
Wilk bardzo szybko zabił mojego napastnika i dopiero teraz mogłam zobaczyć że pojawił się tutaj także Ghost, strażnik mojego brata. Musiały wiedzieć że jesteśmy w poważnym niebezpieczeństwie, więc się pojawiły! Spojrzałam na tego całego Tripa, który próbował walczyć z uzbrojonymi napastnikami, lecz Ci nie chcąc walczyć wręcz, wyjęli broń i w niego wycelowali, tak samo jak w jego syna, który jeszcze bardziej się rozpłakał i zaczął trząść. Wtedy właśnie nasze wilki rzuciły się na tamtych napastników.

< Reker? ;3 jak Cię uratował Ghost? xdd I jak zagryzły napastników Tripa i w ogóle? xdd >

Od Tamary cd. Reker'a

Nie miałam pojęcia co się działo i co tu jest grane... Najpierw gościu nas ratuje, później ciemność, później lądujemy na torturach, później on znowu robi wejście smoka i znowu mam mroczki przed oczami. Widziałam że do nas szybko podszedł, lecz słabo kontaktowałam ze światem żywych. Czułam się jakbym była uwięziona w jakimś świecie pomiędzy wymiarami. Wszystko widziałam w zwolnionym tempie i obraz mi się co po chwilę rozmazywał albo przesuwał się to w lewo, to w prawo jakbym była jakaś pijana.
Czułam że nagle więzy mnie puszczają, lecz zamiast ulgi, poczułam przypływającą falę bólu, gdyż krew bardziej zaczęła docierać do niedotlenionych miejsc i ja jakby ożywiać, lecz był to straszny ból. Skurcz, za skurczem. Moje mięśnie wariowały, tak samo jak oddech. Z ran zaczęło lecieć dwa razy więcej krwi. Zdechnę tu i tak - pomyślałam sobie i wtedy prawie upadłam twarzą na beton, lecz w ostatniej chwili ten typ mnie złapał i uchronił przed tym.
Nie miałam w ogóle pojęcia co im tu wszystkim tak odpierdala. To w końcu chcą nas torturować i wyciągnąć z nas cenne informacje, których i tak byśmy im nie powiedzieli swoją drogą, czy nas ratować? O huj tu chodzi ja się pytam?! Wiem brzydko, ale po prostu łeb mnie od tego wszystkiego zbyt boli. Głowa mi pulsowała a w uszach słyszałam przeraźliwe dzwonienie.
Zupełnie jakbym dostałą granatem hukowym. Poczułam jak ten typ przerzucił mnie sobie przez ramię tak, jak i mojego brata, co mi się nie spodobało, bo ból głowy jeszcze bardziej się nasilił.
- Puść mnie Ty dryblasie tępy - warknęłam jakoś słabo na niego, lecz to było wszystko. Nie miałam już więcej siły na walkę. Moje mięśnie były słabe. Ja byłam słaba... W końcu ponownie opanowała mnie ciemność i straciłam przytomność.
********************
Zaczęłam słyszeć czyjąś rozmowę więc powoli zaczynałam się coraz bardziej rozbudzać. Dziwnie się czułam. Czułam coś miękkiego, ale i zarazem coś jakby mnie przyduszało. Nie wiedząc co się dzieje, w końcu jakoś otworzyłam ledwie oczy, a ostre światło zaraz mnie zaatakowało. No... W sensie moje biedne oczy, które i tak bolały jak samo jak łeb.
- Ja pierdolę zatłukę tego co dawał tu to światło - warknęłam i otworzyłam nieco bardziej oczy.
- Taka sama jak braciszek - stwierdził obcy mi głos, przez co zaczęłam rozglądać się wkurzonym nie nienawistnym głosem w obiekt tego hałasu, a tym ktoś był jakiś doktorek.
- W Edwarda się kurwa nie baw ćwoku cholerny - warknęłam zdając sobie sprawę że jestem związana.
- Szarpanie Ci nic nie da od razu mówię - rzekł znudzony, a ja zaczęłam nieco potrząsać głową, zupełnie jakbym chciała gdzieś przepędzić ten nieznośny ból głowy. Kiedy już myślałam ze gorzej być nie może, nagle jak niczym pierdolony hrabia wszedł sobie ten typ co wpakował nas w ten cały szajs! Oboje z bratem posłaliśmy mu wnerwione spojrzenia czym się w ogóle nie przejął, a ja nagle poczułam że ktoś majstruje przy mojej ręce, co mi się nie spodobało, bo nie lubię zastrzyków i mam do nich uraz po wieży, co Edward i reszta medycznego u nas wiedziała, lecz to były Trupy nie Śmierć...
Szybko się obróciłam mimo bólu i rozrywającego na strzępy bólu głowy, po czym wgryzłam się w ciągu dosłownie sekundy w jego dłoń niczym rozwścieczony pitbul! Facet wydarł się w niebo głosy, a mi zaczęło się kręcić w głowie przez podany dożylnie płyn. Zawsze tak miałam gdy ktoś mi to robił znienacka.... Niestety takie wspomnienia, a nie inne i tego już raczej nigdy nie zmienię.
W końcu go puściłam, lecz z jego dłoni pociekło pełno krwi, która spływała mu z ręki jak z jakiegoś niewielkiego strumienia. Spojrzałam na niego zamglonym wzrokiem i znowu potrzepałam głową niczym pies by odpędzić od siebie kolejna utratę przytomności. Mężczyzna który wszedł, czyli ten pierdolony hrabia, przypatrywał mi się z uwagą, a przynajmniej takie odniosłam wrażenie i jakby się uśmiechał w duchu? Sama nie wiem ale tak odczułam i tyle.
- Cholera! Przynajmniej zgryzu nie muszę Ci sprawdzać - stwierdził, ciągle wymachując ręką w powietrzu jakby to miało mu w czymś pomóc.
- Nigdy więcej tak nie rób - warknęłam zła na niego, jakoś się w końcu otrząsając.

< Reker? ;3 Eric? ;3 brak pomysłu wybacz ;-; ona ma bardzo ostre ząbki xdd >

poniedziałek, 2 października 2017

Od Tamary cd. Reker'a

Znowu ten sam facet! Boże za co nas tak ten los kara? Za co ja się pytam?! Starałam się bronić brata i nawet udało mi się go przewrócić podcinając go zdrową nogą i uderzyć, lecz niestety przez ranną nogę nie byłam taka szybka i nie zdołałam się od niego szybko oddalić więc też mnie podciął, przez co upadłam na tyłek i prawie rozbiłam sobie łeb lecz jakoś tak to zrobił że zdołał podłożyć mi coś pod głowę...
Później chciałam się szybko dźwignąć lecz ból nogi mnie sparaliżował i zaszedł mnie szybko od tyłu, łapiąc mnie od tyłu i blokując mi ręce jedną ręką, a drugą przyłożył mi tą cholerną szmatkę do ust i nosa przez co się szarpnęłam mocniej, lecz boląca noga mi tego nie ułatwiła. Bolało bardzo i właściwie ranna kończyna mi wisiała w powietrzu bo nawet lekkie jej postawienie na podłożu sprawiało mi ogromną falę bólu.
- Spokojnie... - szepnął mi nagle za mną blisko mojego ucha, a później zobaczyłam mroczki przed oczami gdy wzięłam spanikowana jeden wdech. Cóż... dalej raczej nie muszę wyjaśniać co się stało, bo straciłam przytomność...
*******************
Kiedy się obudziłam poczułam dziwne ciepło. Nie wiedziałam co się dzieje ale zaraz otworzyłam gwałtownie oczy, przypominając sobie co miało miejsce tak niedawno. Poderwałam się szybko ku górze, lecz zaraz tego pożałowałam gdyż poczułam straszny ból w nodze. Prawie krzyknęłam, lecz jakoś zdołałam się powstrzymać. Ból trzymał mnie w swoich szponach chyba przez wieczność! A przynajmniej ja tak to czułam...
Kiedy w końcu wszystko ustało, bo zesztywniałam, otworzyłam ponownie oczy i rozluźniłam szczęki. Dopiero teraz spostrzegłam zmartwionego brata bez kurtki! O nie tak się bawić nie będziemy - pomyślałam sobie szybko i zaraz zarzuciłam na brata kurtkę i pacnęłam go lekko w policzek, dając znak że jemu ma być też ciepło i nie zmienię zdania za chiny ludowe.
- Brat nie rób se jaj! Tobie ma też być ciepło, ja sobie poradzę! - rzekłam od razu, a widząc że chce zaprotestować znowu się odezwałam - Nie raz w takich mrozach przebywałam, nie martw się! Jest mi ciepło brat - zapewniłam go na co w końcu odpuścił i zapiął swoją kurtkę.
- Gdzie jesteśmy? - spytałam znowu rozglądając się nieco po jaskini.
- Daleko od naszego obozu... - westchnął - Jaśnie pan ubrudził nam mundury, ale w sumie lepsze to niż kula w łeb - stwierdził.
- Musimy być ostrożni... To nie nasze tereny, a my nawet broni nie mamy - westchnęłam teraz ja - Mam nadzieję że naszym koniom nic złego się nie stało - dodałam zaraz.
- Musimy być dobrej myśli... Powinny teoretycznie wrócić do obozu, a to znak że nas powinni szukać - powiedział z nadzieją.
- Teoretycznie... - mruknęłam - Jednak wiele rzeczy mogło się zdarzyć i równie dobrze tam mogły nie pobiec, a to oznacza dla nas wyrok śmierci - rzekłam bojąc się, gdyż nie chciałam zostać rozszarpana przez jakieś cholerne zombie, zwłaszcza że uciec nie mam jak i byłam teraz zdana tylko na łaskę i nie łaskę brata, który też sam nie był w najlepszym stanie zdrowotnym.
- Musimy wierzyć że będzie dobrze - rzekł opierając się bardziej plecami o ścianę.
- Ty mnie tu przywlokłeś? - spytałam.
- Tak... Będzie dobrze Tamaruś - rzekł, lecz ja niestety nie podzielałam jego optymizmu, gdyż miałam bardzo złe przeczucia, które nie opuszczały mnie na krok można by rzec.
- Oby brat - powiedziałam niepewnie widząc na dworze zamieć - Nie mieliśmy nawet jak rozpalić ogniska, więc tylko ciepłe mundury musiały nam wystarczyć, choć wiadomo że jak się nie ruszaliśmy to nie było już nam tak za ciepło bo się nie mieliśmy jak rozgrzać.
Zamiast tego bardziej zbliżyliśmy się do siebie i brat mnie do siebie przytulił.
W ten sposób było nam znacznie cieplej i mogliśmy zaoszczędzić nieco własną energię by nieco dłużej przeżyć. Nie wiedząc kiedy, nagle oboje zasnęliśmy kompletnie wyczerpani tym wszystkim, lecz główną rolę odgrywały tutaj poważne obrażenia jakich doznaliśmy po upadku do tego cholernego szybu! Jednak oboje nie wiedzieliśmy w jakie jeszcze kłopoty się wpakujemy, zupełnie nieświadomi zagrożenia jakie było niedaleko nas.
***************************
Obudził mnie zapach wilgoci i kapanie wody. Słyszałam jak jak krople spadają gdzieś do jakiejś jakby kałuży, co wydawało wnerwiający odgłos kap, kap, kap, kap i tak ciągle! Czułam że jestem związana i to bardzo mocno, przez co prawie straciłam czucie w ciele i ciężko było mi oddychać. Otworzyłam oczy powoli, powstrzymując się od jęku i ujrzałam betonowe pomieszczenie, z metalowymi drzwiami naprzeciwko.
W nich było małe okienko z kratami, zupełnie jak w więzieniu, tyle że było zasłonięte kolejną metalową częścią. Ten kto był po drugiej stronie, mógł otworzyć klapę i sprawdzać jak się mają więźniowie, czyli teraz ja i mój brat, który był przywiązany za moimi plecami. No nie... Dlaczego to musi nas spotykać? Jak oni nas złapali? To już chyba będzie nasz koniec... - pomyślałam sobie załamana tą całą sytuacją.
Rozejrzałam się nieco bardziej i zobaczyłam na drewnianym, starym stole rozłożone norze, szczypce i inne narzędzia tortur, więc za ciekawie się nie zapowiadało, a przynajmniej dla nas! Byłam tak bardzo słaba... Czułam że przez złamaną kończynę dostałam silnej gorączki, przez co głowa i uszy mnie strasznie bolały i każdy nawet najcichszy dźwięk był torturą nie do zniesienia! Jedynym źródłem światła była tutaj lampa naftowa, bo Trupy nie miały dostępu do prądu, tak jak Śmierć, Duchy, przemytnicy czy Anioły.
No chyba że coś się ostatnio u nich zmieniło i tylko nam jako więźniom czy tam niewolnikom nie jest dane zaznać tego zaszczytu siedzenia przy normalnym oświetleniu... Spojrzałam nieco w górę i ujrzałam mimo wszystko lampę, a raczej żarówkę, która kiedyś pewnie świeciła, lecz teraz już na pewno nie. Nie wiedziałam czy mam się teraz cieszyć spokojem, czy też zacząć panikować. Nie mogłam się nad tym długo zastanawiać mimo wszystko, gdyż jak na cholerne zawołanie metalowe drzwi się otworzyły i zobaczyłam dwóch Truposzy z chytrymi uśmieszkami na durnych gębach. Mój Boże jacy oni wszyscy są szkaradni i mają tępe wyrazy twarzy! Z dziada się zrobił "pan" jak to mówią - przeszło mi szybko przez myśl.
- Popatrz suka się już nam obudziła - stwierdził z uśmieszkiem do swojego towarzysza, a ja posłałam im pełne nienawiści i chęci mordu spojrzenie. Tak... Byłam już parę razy na torturach a po tym co przeżyłam jeszcze przed wojom dodatkowo mnie zahartowało.
- Suką to możesz nazywać swoją matę - warknęłam za co dostałam w pysk z liścia z całej siły lecz na mnie to nie zrobiło wrażenia, choć zapiekło mnie jak jasna cholera, a z oczu chciały polecieć łzy, lecz jakoś to wszystko w sobie zdusiłam.
- Zaraz nie będziesz taka odważna dziwko! - warknął i podszedł do stołu, podczas gdy drugi tym podszedł do mojego brata i oblał go lodowatą wodą by się obudził, co niestety podziałało, ale też i ja oberwałam lodowatą wodą. Byłam tak mocno związana że choćby jego lekkie szarpnięcie sprawiało mi straszne katusze, gdyż liny bardziej naciskały ranną kończynę.
- Pobudka kundlu! - zaśmiał się złowieszczo do mojego brata, przez co spojrzałam na niego katem oka, lecz zaraz ten tym, który wcześniej strzelił mnie z liścia, pociągnął mnie za włosy do siebie, co zabolało.
- Gdzie się patrzysz suko?! Pan nie pozwolił! - rzekł strzelając znowu mnie w twarz, a ja splunęłam mu w twarz gęstą śliną, gdyż od dawna nie piłam i byłam nieco odwodniona ale huj tam z tym! Ważne że to wykorzystałam.
- Jedyną suką jaką tu widzę jesteś Ty ćwoku - warknęłam, przez co wbił mi nóż w chorą nogę, przez co jęknęłam niestety z bólu, mocno się krzywiąc, co niestety zauważył i usłyszał, więc pokręcił mi w ranie nożem specjalnie. Zacisnęłam mocniej zęby z fali bólu jaka napłynęła do mojego ciała i zesztywniałam.
- Nie gadaj tyle, bo kiepsko Ci to wychodzi - warknął wściekle - Wygrzmociłbym Cię ale to później - dodał z uśmieszkiem, lecz ja mimo strachu spojrzałam mu w oczy z hardością i zaciętością, plus użarłam go w rękę tak mocno że aż wyczułam kość, no ale zrobił błędny ruch więc skorzystałam.
- Pierdolona franca! - wrzasnął i strzelił mnie tym razem tak mocno że prawie że przewróciłam wraz z bratem, lecz jakoś krzesła wróciły na swoje miejsce, wraz z nami.
Później wbijali nam noże gdzie się tylko da... Wrzeszczeli i pytali o informacje obozu, lecz my nic nie mówiliśmy. Nigdy nie zdradzilibyśmy swoich, nawet za cenę własnego życia! Nie byliśmy tchórzami, choć oczywiście oboje z bratem się baliśmy, gdyż byliśmy tylko ludźmi.
- Gadać! Gdzie są warty i o której?! - wrzeszczeli wbijając nam ostrza w ramiona, uda, brzuchy... Oblewali nas też często lodowatą wodą, gdy byliśmy bliscy stracenia przytomności, albo też kopali nas w złamane kończyny, co kończyło się jęczeniem z bólu.
- I tak z was to wyciągniemy suki cholerne! - wrzasnął drugi, co katował mojego brata.
- Pierdol się... - wycharczał jakoś brat - Takie małe i niedowartościowane huje jak wy nawet porządnie nie umiecie torturować - rzekł i splunął chyba krwią na betonową podłogę.
- Ci z najmniejszymi najbardziej się zawsze drą, a dają mało konkretów - dodałam swoje z uśmieszkiem lekkim, przez co zobaczyłam doskonale jak w nich zaczyna kipieć ze złości.
- Już zaraz wam damy ścierwa Erica! - wrzasnęli i wzięli do ręki rozżarzone pręty czy co to tam jest, jest mimo strachu, oboje patrzyliśmy z hardością w oczach na nich, choć oboje krzyczeliśmy w duszy Nie! Nie! Nie! Tylko nie to! Będzie boleć jak jasna cholera! Precz z tym cholerstwem! Precz durne bezmózgi! Kiedy mieli już nam zadawać zapewne poważne poparzenia trzeciego stopnia, moje serce jakby zabiło szybciej, ale i też jakby zamarło w bezruchu.
Wszystko widziałam w zwolnionym tempie, a z naszych ciał niemalże z każdego miejsca leciało pełno szkarłatnej cieczy, która kleiła nam ubrania, włosy i podłogę.
O bólu to ja nawet nie wspominam, bo był straszny, lecz czułam już coraz bardziej że to będzie nasz koniec. Że zginiemy na tej sali... Kiedy już wręcz w swojej głowie sobie jakby wyobrażałam że rozżarzona końcówka pali mi skórę, wtem nagle drzwi otworzyły się z hukiem, a nasi kaci mocno się dziwiąc odruchowo zabrali bardziej do siebie rozżarzone pręty, prostując się niczym dzidy wbite w ziemię.

< Reker? ;3 Trip wbił xdd >

Od Tamary cd. Reker'a

Boże jak to wszystko bolało! Ja ledwie kuśtykałam, a co teraz mówić o jakiś falekich marszach czy samoobronie. Z takimi ranami byliśmy kompletnie bezbronni, nawet jak mieliśmy broń. No... w tym wszystkim mój Barret był przy siodle na Desperadzie więc miałam tylko przy sobie CZ 75 ale to żadne pocieszenie bo zgubiłam go kiedy upadłam więc równie dobrze mógł się gdzieś rozstrzaskać w drobny mak z takiej wysokości. Z trudem oddychałam i czułam dosłownie każdą kość i mięsień w moim ciele... Dawno nie czułam takiego bólu a przecież jeszcze niedawno byłam na torturach. Wkurzało mnie to że akurat w tym dniu po tych terenach na których ja wraz z bratem jeździliśmy sobie spokojnie i slrawdzaliśmy tereny, musiały się pojawić Trupy i Demony jednocześnie! Kuźwa nienawidzę obydwu obozów! Jedno gorsze od drugiego ale w sumie to Trupy jeszcze nie są tak do końca zepaute jak Demony. Mają może dziwne pomysły tak jak z tym zapładnianiem kobiet by rodziły im ludzi bo mieli duże straty ale nosz juźwa trzeba być za przeproszeniem jebniętym i to zdrowo żeby coś takiego wymyślić! Przynajmniej nas nie gwałcili wtedy, bo mieli zakaz... Demony to by się tam nie opierniczały i pewnie by było z 40 jak nie więcej gwałtów na kobiecie zanim by jej odpuścili plus liczne tortury, bo przecieź oni uwielbiają patrzeć na czyjeś cierpienie! Dobrze w sumie że wtedy pojmały mnie Trupy a nie te cholery... Pomyślałam sobie lekko otrząsając się ze swoich zamyśleń, bo musiałam bardziej wspomóc brata mimo złamanej niefortunnie nogi.
- Niech to szlak zawsze się w coś wpakujemy - rzekłam jakoś, kuśtykając przy tym nieco dalej z nim.
- Na nudę nie narzekamy to fakt - stwierdził z trudem brat.
- Nie ma naszych koni więc pewnie zostały na górze... Oby nic im siw nie stało - rzekłam słabo i przez chwilę zakręciło mi się w głowie.
- Masz rację... Myślisz że znajdziemy wyjście? Jedst tu dość głęboko... To jakaś kopalnia czy co? - spytał lekko przystając co też zaraz uczyniłam i spojrzał w górę jakby chciał sprawdzić jeszcze lub zapytać same ściany o to co tu kiedyś było.
- Może jakaś kopalnia węgla albo soli? Jest tu dość dużo wilgoci ale pewna nie jestem, nigdy nie widziałam czegoś takiego... - westchnęłam - Sądzisz że nas ktoś z naszych znajdzie? - spytałam jeszcze.
- Nie wiem, ale bardzo nie podoba mi się to wszystko - stwierdził - Im głębiej idziemy tym jest cieplej, a im dalej robi się chłodniej - zauważył.
- Oby to tylko nie był żaden wulkan... - mówiąc to lekko się wzdrygnęłam - To by w sumie wyjaśniało skąd takie ciepło oraz czemu tyle drzew i terenów jest wyschniętych na wiór - rzekłam robiąc chwilę przerwy.
- O nie... No to po prostu kuźwa pięknie! - mruknął niezadowolony - Jak Twoja noga siostra? - spytał z troską podczas gdy ciągle kuśtykaliśmy naprzód.
- Boli jak cholera i nie mogę nią ruszać... Chyba roztrzaskałam kolano w drobny mak - stwierdziłam ciężej oddychając co wiązało się z tym iż im głębiej schodziliśmy, tym było mniej świerzego powietrza który zaopatrzył by nas w świerze dostawy tlenu. A przez brak tego, byliśmy o wiele słabsi.
- Edward Ci na pewno pomoże... Zawsze wszystkim pomaga to dobry lekarz - rzekł optymistycznie.
- Może... A jak Ty? Nie ruszasz ręką... - zauważyłam zmartwiona.
- Teź chyba połamana... ale nie przejmj się dam radę! Wydostaniemy się stąd siostra - powiedział jakoś powstrzymując się od jęku bólu.
- Jak myślusz kto to był? - spytałam nagle.
- O kim mówisz? - nie zrozumiał i lekko się potknęliśmy bo szliśmy w ciemnościach przez co prawie się wywróciliśmy oboje.
- Twn facet... Wredy z Trupami - dałam więcej szczegółów.
- Nie wiem ale pewnie kolejny świr! Skoro Senso ma z nim na pieńku to pewnie chodzi o władze - rzekł nagle.
- Sądzisz że ktoś inny znowu rządzi obozem Trupów? W sumie to tylko Senter potrafił nimi rządzić ale skurwiel był z niego niezły... - rzekłam zła - Za posłuszeństwo dawał kobiety do gwałtów zbiorowych nie mówiąc o tym że sprzedał własnego syna Demonom do tortur i gwałtów i zabił ełasną żonę... Takich to bym po prostu tylko ukatrupiła w męczarniach! - rzekłam jeszcze.
- Spokojnie dostał nauczkę i długo zdychał... On nawet go nazywał o wołał jak psa a to było tylko dziecko... Zabił swoją żonę dlatego że chciała go chronić - powiedział zły ale też bardzo pewny siebie i zapewne się też uśmiechnął lecz ja juź tego widzieć nie mogłam.
- Skurwiel! Jego tak trzeba było sprzedać i traktować jak psa! Znając życie to po jego śmierci Senso nie potrafiła sibie poradzić z przedszkolem... Faceci nienawidzą słuchać się bab i uważahą że są najnądżejsi... Byłam pewna że upadną! - rzekłam nico zdziwiona.
- Ale jak widać nie upadli... Ktoś przejął władzę i wydaje mi się że to ON - powiedział idąc coraz to ciężej tak samo jak ja.
- Bardzo możliwe... Kolejny zadufany w sobie, bezwzględny dupek, który uwielbia krzywdzić niewinnych po prostu świetnie! - warknęłam pod nosem.
- Nic na to nie poradzisz że tak lubią katować ludzi niewinnych wraz z Demonami... To im sprawia radość a inni cierpią w katuszach podczas gdy chciwli tylko przetrwać i nikomu nie wadzili... Aż się boję myśleć ile ludzi w ten sposób zginęło z rąk Trupów i tych drugich choler - rzekł ciężko wzdychając ale miałam przeczucie że też zagryzł zęby by nie krzyknąć z bólu. W sumie to ja też bardzo cierpiałam i każdy krok dla mnie był torturą nie do zniesienia! Wiedziałam jednak że nie mogę tak marudzić bratu, a poza tym trzeba było się stąd jakoś wydostać! Dalszą drogę spędziliśmy bardziej w ciszy aż do czasu opadnięcia całkowicie z sił... Przez ból nie mogłam się już ruszać nie mówiąc już nic o oddychaniu, co było ne lada wysiłkiem. Musieliśmy odpocząć... Oboje byliśmy strasznie wyczerpani zważywszy na rozległe obrażenia jakich doznaliśmy, lecz oczywiście nigdy nie można mieć choć na chwilę spokoju bo zawsze jakaś cholera się przypałęta!
- Zaraz pójdziemy... Tylko muszę chwilę posiedzieć - wysapał jakby ukończył bieg maratoński. Chciałam mu już odpowiedzieć by się nie forsował i że i tak potrzebujemy dłuższego postoju, bo nie ma co się śpieszyć przy naszym stanie ale oczywiście nagle wszystko runęło że tak to powiem i się nie zdołałam odezwać do brata.
- A, a, a nigdzie nasze suki nie pójdą! - usłyszałem nagle za sobą czyiś męski głos i jak się okazało był to jeden z żołnierzy Demonów, a dokładnie ten, którego spotkaliśmy przed tym całym trzęsieniem ziemi, że tak to ujmę - Dwie młode dupy łatwo się sprzedadzą... Jeszcze tacy ważni dla Śmierci - dodał z błyskiem w oku celując do nas z glocka 19.
- Żadna pierdolona szuja nie będzie mi grozić - warknęłam lodowato - Nasi nie pozwolą nam nic zrobić i prędzej odetną wam łby przy samej dupie - dodałam jeszcze i nie pozwoliłam okazać strachu choć w środku było co innego bo nie chciałam trafić do niewoli.
- W niewoli szybko złagodniejesz suko i się nie martw o to.... Bardzo szybko złagodniejesz oj szybko! Umiemy tresować takie jak Ty - zaśmiał się, lecz nie trwało to długo bo zaraz jego łeb eksplodował, wraz z łbem jego towarzysza, który podchodził do niego akurat z triumfalnym uśmieszkiem.

< Reker? ;3 słabe wiem ;c Trip się tam nasłuchał od początku naszej "wiedzy" na temat obozów i ich działania? Xdd >

niedziela, 1 października 2017

Od Tamary cd. Reker'a

No dobra.... To było dziwne, a nawet bardzo dziwne! Co to był w ogóle za jakiś ciemny typ?! I dlaczego tak się na mnie gapił?! Nie dałam się oczywiście mu przestraszyć, lecz sami wiecie jak to jest... W środku i tak czułam wielki niepokój. Czułam że to jakiś większy gracz z niego. W końcu heloł! On był pośród Trupów bardzo spokojniutki!
Kiedy chciałam się już podnieść, wtedy zaatakował mnie mój braciszek wiec musiałam zacząć się jakoś bronić, bo szczwany lis do mojej szyi się dobrał i mnie łaskotał, bo nie miałam tam teraz munduru ciepłego, który by mnie przed tym ochronił.
Śmiałam się jak nie wiem co, lecz wiedziałam że trzeba też zachować czujność więc jakoś w końcu ubłagałam brata żeby przestał i wstałam szybko. Otrzepałam się z tego czegoś, bo w sumie to byłam cała jakby szarawa, pomieszana z ziemią przez co się skrzywiłam nieco. W oddali usłyszeliśmy charczenie zombie, więc szybko wsiedliśmy na swoje konie i ruszyliśmy dalej, wiedząc iż te cholery są bardziej aktywne na cieplejszych terenach i w dodatku teraz kiedy zaczynają zastawiać pułapki na ludzi... Bałam się co będzie później.
Myślące zombie? To wręcz nie wiarygodne! Naprawdę martwiłam się o rasę ludzką, lecz nie czas teraz na moje filozoficzne myślenie, gdyż przyśpieszyliśmy wjeżdżając na górkę. Po tajemniczym typie jak na razie nie było żadnego śladu, lecz czułam że znowu się spotkamy. Jechaliśmy dalej przed siebie aż znowu zatrzymaliśmy konie bo usłyszeliśmy czyjeś rozmowy. Dobrze że byliśmy tam gdzie są większe chaszcze bo inaczej było by krucho... Zsiedliśmy z koni, zakradliśmy się i zaczęliśmy nasłuchiwać i patrzeć z ukrycia.
- Pożałujecie tego - warknął lodowato jakiś głos i szybko dostrzegliśmy że to ten facet, którego widziałam z bratem na tej cholernej górce i który tak się na nas gapił!
- Zamknij się psie - warknął i kopnął go jeden z demonów. Kurwa tylko ich tu jeszcze brakowało - pomyślałam zła.
- Senso miała racje będzie z niego dobry niewolnik - stwierdził drugi.
- Prędzej z Ciebie pierdolnięty bezmózgu! Nie wiesz kim ja jestem - warknął wściekle.
- Na tresurze tak fikać już nie będziesz - zaśmiał się trzeci Demon.
- Prędzej ja was wytresuję - wysyczał, a ja coraz bardziej zaczynałam myśleć, że nas tu z bratem nie powinno być.
- Musimy uważać,bo gdzieś tu są te cholery ze Śmierci - warknął czwarty.
- W czym problem? Też ich złapiemy i będą niewolnikami! Dupę sobie weźmiemy - odwarknął mu pierwszy a mi się to nie spodobało.
- Idioto! Zastępca założyciela, jego pierdolona siostrzyczka i w dodatku dwójka snajperów najlepszych z ich obozu przeciwko nam?! Pierdolnij ty się w łeb albo sam Cię skurwielu tępy odstrzelę! - warknął wściekle drugi - Jedna dupa już nam starczy - rzekłwszy to wskazał na tego faceta którego spotkaliśmy z bratem z Trupami.
Kiedy chcieliśmy się wycofywać by to przemyśleć, nagle ziemia pod nami się zatrzęsła tak, że Demony upadły na kolana a ja z bratem upadliśmy na tyłki. Trzęsienie ziemi?! Co kurwa?! - pomyślałam zdenerwowana, lecz nie mogłam o tym myśleć dłużej, gdyż ziemia pod nami śię zawaliła i runęliśmy z głośnymi krzykami wszyscy kilka metrów w dół...
**********
Kiedy się obudziłam, jedyne co poczułam to ostry ból logi i całego ciała, ale najbardziej w nodze. Otworzyłam gwałtownie oczy lecz byłam strasznie zamroczona i nie za bardzo wiedziałam co się teraz dzieje. Wokoło mnie leżały jakieś wielkie skały o było pełno pyłu jakiegoś. Jakoś z trudem i stłumionym jękiem podniosłam się do siadu, lecz miałam wykręconą lekko nogę, którą nie mogłam poruszyć, gdyż ból w kolanie skutecznie mi to uniemożliwił.
- Brat? Reker?! - zaczęłam słabo nawoływać brata a panująca tu ciemność sprawiała że nic nie widziałam. Wtedy przypomniało mi się że miałam jedną flarę, która świeciła się na czerwono więc ją odpaliłam by rzucić nieco światła na to gdzie jestem.

< Reker? ;3 >

Od Tamary cd. Jackoba & Erica & Reker'a

Śnieg, góry, zimno, zadupie... Parę budynków rozwalających się w pobliżu mnie i wielkie, otwarte przestrzenie nieopodal. Byłam obecnie w lesie na zadupiu i to prawdziwym. Nawet nie wiedziałam że w Stanach Zjednoczonych jest tak dużo dzikich terenów, niedaleko miast! W dodatku tak górzysty teren robił wrażenie, lecz był wyjątkowo trudny dla człowieka jak i zwierzęcia.
W sumie to sama się sobie dziwiłam że zapuściłam się na takie zadupia ale cóż...
Jechałam spokojnie i nic właściwie takiego się nie działo, prócz tego że musiałam nieco przyhamować Desperada, który chciał pędzić do przodu jak wariat po tych górach, a ja wiedziałam że wtedy się zajedzie i tyle będzie. Poza tym to nie znałam tych terenów, a ja nie chciałam ryzykować że nagle trzeba będzie uciekać, a on nie będzie w pełni sił. Owszem może i miałam karabin teraz Barett'a, to w końcu go dostałam i już umiałam dobrze się nim posługiwać i miałem też na wszelki wypadek moją poprzednią broń, karabin BOR, bo nigdy nic nie było wiadomo, ale no nie powiem cieszyłam się że wreszcie mam własnego Barett'a!
No dobra ale wracając do tematu, to wstrzymałam konia i nieco uniosłam się w strzemionach by lepiej się rozejrzeć. Przedwczoraj wraz z Jackobem patrolowałam nasze tereny, odrywając go od nieco złośliwego braciszka, ale co tam! Może i im go zabrałam ale to dlatego że sama tez chcę z nim pobyć nieco czasu i tyle. Rozejrzałam się czujniej po okolicy robiąc nieco kółka, lecz jak na razie nic nie widziałam. Po co to robiłam?
Ano dlatego że coraz częściej błąkają się po zadupiach jacyś ludzie, którzy potrzebują pomocy, a przecież przetrwali powinni trzymać się razem prawda? Z resztą i tak się dziwiłam że jednak tyle ludzi przeżyło... No bo w tych czasach grupa ludzi to wielka rzadkość na ziemi, nie to co kiedyś. Teraz gdy kogoś widzisz, dziwisz się ale i też się zastanawiasz czy ten ktoś jest dobry czy zły. Czy Cię zniewoli czy nie... Czy Cię zgwałci i pobije, czy może jednak pomoże przetrwać. Kiedyś w normalnych czasach tego nie było...
Miało się zwyczajnie gdzieś każdego i każdy żył własnym życiem, nie przejmując się za bardzo innymi, nawet jeśli byli źli, bo przecież działało coś takiego jak prawo i policja! Teraz czegoś takiego nie ma i człowiek pobudził swoje wszystkie możliwe instynkty by tylko przetrwać, oraz zdajemy sobie lepiej sprawę z niebezpieczeństwa, gdy nie ma nas już kto chronić... Teraz trzeba samemu w większości sobie radzić.
Jeden ma szczęście i przeżyje kolejny dzień, drugi zaś nie...
Zabawne że kiedyś oglądaliśmy programy przyrodnicze o tym jak zwierzęta muszą sobie radzić same na wolności i oglądaliśmy jak innym się udaje przeżyć, a innym nie. Teraz właśnie byliśmy, a raczej jesteśmy jak te właśnie zwierzęta, tyle że nas nikt nie ogląda w telewizji, bo to brutalna rzeczywistość, chyba że ktoś za widzów uważa zombie pałętające się po okolicy.
W pewnym momencie usłyszałam za sobą tentend  końskich kopyt, więc gwałtownie się odwróciłam i zobaczyłam swojego brata, więc od razu zeszłam z gardy. Zatrzymał konia obok mnie i spojrzał na mnie z uśmiechem jak to miał w zwyczaju.
- Cześć siostra! - przywitał się klepiąc klacz po szyi.
- Cześć brat! Co tu robisz? Myślałam że zostajesz jednak w ratuszu - rzekłam patrząc na niego ciągle.
- Miałem ale ostatecznie mi się jednak bardzo nudziło i chciałem spędzić czas ze swoją siostrą - odparł na co przewróciła oczami.
- Tia... Prędzej chciałeś zobaczyć czy sobie radzę czy też nie - burknęłam na co cicho się zaśmiał - Czyli tak - dodałam jeszcze.
- Oj nie gniewaj się siostra! - rzekł czochrając mnie po głowie i robiąc mi artystyczny nie ład na głowie z czego zadowolona nie byłam, ale to były takie przeprosiny ze strony mego brata więc musiałam to znieść. Szybko poprawiłam sobie włosy i wyprostowałam się w siodle, lecz moja czujność ani troszkę nie zmalała.
- Jak widzisz radzę sobie bardzo dobrze, ale jak już się przypałętałeś to mi pomożesz - stwierdziłam, a on zrobił niezadowoloną minę kociaka.
- Dzięki siostra - mruknął.
- Ależ proszę - rzekłam z uśmieszkiem - Muszę po patrolować nieco ale w sumie nic takiego się nie dzieje... Jedziesz ze mną czy jednak żołnierzyk nie chce bo ma lenia? - dodałam zaraz.
- Ja Ci dam żołnierzyk! - fuknął, bo wiedziałam ze tego nie lubił, lecz wtedy zawsze chciał udowadniać swoje, więc to taka mała zagrywka była z mojej strony, bo nie chciałam zostawać sama...- Pojadę - stwierdził, dzięki czemu się uśmiechnęłam.
Pojechaliśmy dalej, bardziej na otwarte równiny gdzie poczułam że jakby zrobiło się ciepłej! Wiem głupio brzmi ale na prawdę tak czułam! Spojrzałam zdezorientowana na brata, który zrobił to samo co ja więc na pewno nam się nie zdawało.
- Też to czujesz? - spytałam ściszonym głosem rozglądając się dyskretnie a nasze konie stały się dość niespokojne, co tym bardziej mnie mnie niepokoiło.
- Tak - odparł równie ściszonym głosem co ja, naśladując mnie. Mimo wszystko nie zatrzymywaliśmy się, tylko jechaliśmy dalej. Co się dalej działo? Ano robiło się coraz to goręcej, więc w końcu zatrzymaliśmy już i tak niespokojne konie i lekko się porozpinaliśmy, bo się aż spociliśmy!
- Co tu jest grane? - spłatam jakby samą siebie i wtedy w lesie zobaczyłam ruch, więc mnie to bardzo zaniepokoiło. Dopiero teraz dostrzegłam ze tutaj nie ma śniegu, a drzewa i trawa uschły na wiór... Co tu się dzieje? - przeszło mi przez myśl, a wtedy zza krzaków wyskoczyły Trupy! Było ich z trzydzieści parę! Szybko chwyciliśmy broni i zaczęliśmy strzelać.

< Reker? ;3 rozwalmy ich! xdd Jest tam ten nowy? xdd >

czwartek, 7 września 2017

Od Tamary cd. Reker'a

Wyszłam dosłownie tylko na chwilę z izolatki żeby pójść po kawę, bo teraz jej o dziwo bardzo potrzebowałam i drugie moje zdziwko było takie, że ja w ogóle kawę chciałam, bo z reguły jej nie pijałam, gdyż zawsze smakowała mi paskudnie a tu proszę taka niespodzianka!
Wzięłam kawę z mlekiem oraz cukrem i ku mojemu zdziwieniu kolejnemu, Rekera nie było! Ja nawet nie wiem jakim on cudem z pasów się uwolnił! Niby znalazłam od niego kartkę i poczułam się jak najgorsza siostra na świecie że miałam akurat teraz takie zachcianki i go samego zostawiłam, bo pewnie sobie pomyślał że mam go gdzieś i że nie chcę z nim siedzieć.... Tamara jesteś idiotką do potęgi entej! Jak mogłaś go zostawić?! - karciłam się ciągle na siebie za głupotę w myślach. W dodatku ciekawiło mnie kto go rozwiązał, bo na pewno nie ja!
Mogłam się bardziej postawić na jego miejscu i przewidzieć że coś takiego mogło się zdarzyć oraz że mógł tak pomyśleć, ale ja zawsze muszę myśleć po pierdolonym fakcie! Bo przecież cholerna Tamara nie mogła wcześniej ruszyć swoich szarych komórek... Byłam na siebie wściekła, ale i jednocześnie było mi smutno, bo przeze mnie ostatnio były kłopoty i brat pewnie pomyślał że jest złym bratem czy coś znając go, podczas gdy to ja zachowywałam się jak jakaś cholerna małolata, która ciągle daje się komuś łapać i krzywdzić!
Normalnie obciach i poczułam się jakbym była najgorszym i najgłupszym człowiekiem na ziemi... Szybko wzięłam kartkę którą zostawił brat i pobiegłam do Edwarda zawiadomić, go że Reker zwiał i że ktoś go uwolnił z pasów, kiedy tak sobie wyszłam, co go nieźle zdziwiło, ale przyjął to do wiadomości, a ja pobiegłam szybko do stajni, osiodłałam swojego konia i ruszyłam na poszukiwania brata, prosząc przy okazji swojego wilka Faldo by w razie czego bronił mojego brata, no i oczywiście chciałam żeby go znalazł!
Z tego wszystkiego zapomniałam wziąć swojego karabinu, który pewnie sobie leżał "goły" i wesoły w schowku albo na moim łóżku, bądź parapecie, a ja jechałam jak ta wariatka poza ratusz tylko z samym glockiem, ale nie zamierzałam się wracać do ratusza gdyż wiedziałam że będę próbowali mnie zatrzymać a tego nie chciałam! Zamiast tego pogoniłam bardziej swojego karego wierzchowca, który jeszcze bardziej przyspieszył w ogóle się nie oszczędzając, a ja szukałam Rekra po śladach i w sumie to muszę przyznać iż zapuścił się cholernie daleko!
Reker braciszku, gdzie Ty jesteś? Proszę znajdź się! Wiem byłam paskudną i głupią siostrą, ale proszę znajdź się... Znajdź się proszę.... Proszę bądź cały! - myślałam ciągle, jakby go wołając w myślach, choć wiedziałam że z żaden sposób nie może mi odpowiedzieć na moje błagania w myślach. Ciągle go szukałam spoglądając to w lewo, to w prawo i końca nie było widać. Jechałam ciągle po jego śladach i nie mogłam go wypatrzyć, aż w końcu wilk w myślach nie nakierował na odpowiednią trasę i kazał mi się pośpieszyć wiec obawiałam się najgorszego!
******
Cóż... Miejscówka nie była zbyt zachęcająca, gdy pełno tu było śmieci i różnych innych dziadostw, takich jak na przykład wysypisko śmieci a w głąb wysypiska, podziemny tunel, gdzie schody prowadziły do jakiejś cholernej kryjówki. Do głowy by mi nie przyszło, że można na wysypisku śmieci zrobić kryjówkę!
Szczerze do najbardziej bałam się jakiś pająków, bo szczury to ja jeszcze jakoś zniosę, ale w sumie karaluchów też bym nie zniosła i tylko modliłam się żeby tamtych paskudztw tam nie było! Waliło tu moczem i innym jakimś guanem, co niezbyt mi się spodobało i było to zaiste bardzo odpychające miejsce, dlatego nikt się tu nie zapuszczał, ale jakoś brnęłam dalej, aż doszłam do jakiś dziwnych klatek jakby albo innych izolatek.
Wszędzie było pełno tuneli i korytarz, a w środku waliło wręcz od wilgoci, którą człowiek się dusił, będąc przyzwyczajonym do suchego powietrza. Idąc dalej, szybko wyjęłam z kabury udowej swojego glocka i go szybko odbezpieczyłam, idąc w głąb tej nieprzyjemnej placówki. Szłam za głosem wilka, więc byłam zdana na niego oraz mu zaufałam, co pewnie niektórych by zdziwiło, że ufam wilkowi.
Miałam też na wszelki wypadek przy sobie zastrzyk z tym dziwnym lekiem dla brata, więc w razie czego byłam że tak to powiem ubezpieczona na taką ewentualność, iż może mnie znowu nie poznać, lecz dla brata zrobiłabym wszystko i nie miałam zamiaru się wycofać i wiedziałam że on by zrobił dla mnie to samo, co z resztą nie raz udowadniał. Ku mojemu zdziwieniu, tych bunkrów nikt nie pilnował, a przynajmniej nikt żywy, gdyż znajdowałam samych umarlaków i kierowałam się dalej na przód.
W końcu jednak gdzieś dotarłam, do tak jakby głównego placu, o ile można to tak nazwać i otworzyłam ciężkie, metalowe drzwi, które otworzyły się ze skrzypem i trzeba było się naprawdę bardzo napracować by to cholerstwo się w ogóle ruszyło! Kiedy wreszcie się z nimi uporałam, zobaczyłam swojego brata, opartego o jaki metalowy stół i bawiącego się nożem myśliwskim w ręce, podrzucając go i okręcając, jakby w ogóle nie był niebezpieczny.
Dookoła leżały flaki martwych ludzi, rozczłonkowane kończyny i ogóle wszędzie było pełno krwi, co mnie przeraziło, lecz wiedziałam że to byli skurwiele, więc sobie na to zasłużyli! Spojrzałam zmartwionym wzrokiem na brata i postawiłam ostrożnie pierwszy krok, uważając by aby przypadkiem się nie poślizgnąć i nie zabić na tej klejącej i śliskiej cieczy jaką była krew.
- Reker? - spytałam cicho podchodząc do niego ostroznie, by aby przypadkiem go nie wystraszyć lub w razie konieczności zrobić szybki unik. Wtedy jakby się wzdrygnął i spojrzał na mnie, a ja wtedy zobaczyłam, że jedno oko ma normalne, a drugie czerwone niczym najprawdziwsza krew! W dodatku czerwone oko mu świeciło dość dziwnie, czego nie rozumiałam ale nie chciałam bardziej się nad tym zastanawiać.
- Przepraszam braciszku że wyszłam wtedy, ale poszłam tylko po kawę... Nie chciałam Cię zostawić, nigdy bym Cię nie zostawiła! Wiem jestem głupią i okropną młodszą siostrą, ale proszę wróć ze mną do obozu... Chcę Ci pomóc proszę! Wiem że to nie byłeś Ty i inni też to wiedzą, tylko po prostu się boją. Proszę wróć ze mną - powiedziałam do niego, cały czas patrząc i w razie czego, to miałam szybki dostęp do jego lekarstwa, które trzymałam w kieszeni kurtki.

< Reker? ;3 >

wtorek, 5 września 2017

Od Tamary cd. Erica & Sara

Byłam zła jak cholera! W sumie to nawet nie wiedziałam dlaczego, po co i na co... Aidena już dawno nie ma i nie strzela idiotycznych tekstów, więc pewnie znając życie chyba będę miała comiesięczną babską chorobę i chyba nie muszę nikomu tłumaczyć o co chodzi...
W każdym razie po pewnym czasie wróciłam do obozu, gdzie porządnie zajęłam się swoim wierzchowcem, a następnie poszłam do swojego pokoju. W sumie to nie miałam nic ciekawego do roboty więc postanowiłam że sobie dzisiaj nieco chlapnę.
Oj tak... Lubiłam się czasami napić, a zwłaszcza dobrego winka jakie zachomikowałam sobie z wieży! Pytacie jak to zrobiłam? Ano chodziło się i chodzi po szybach wentylacyjnych nie? Chodziło się tu i tam a jak! W końcu musiałam lepiej poznać otoczenie i ewentualne drogi ucieczki bądź kryjówki prawda? Dobra mniejsza...
Kiedy chciałam już wyjmować sobie ze schowków ten jakże magiczny trunek, nagle usłyszałam pukanie do drzwi, więc jako rozsądna gospodyni schowałam wszystko i podeszłam do drzwi by sprawdzić kogo tam mi niesie, zwłaszcza iż nie spodziewałam się gości! W sumie to tak dłużej się zastanawiając, to nie ładnie się zachowałam wobec wujka Erica gdy przejeżdżałam mu przed nosem ale w sumie to nie wiem dlaczego to zrobiłam...
Mówię wam kiedy ma się tą durną "chorobę" to jakoś wszystko człowieka denerwuje oraz w większości nie wie dlaczego się zachowuje tak a nie inaczej... Wiedziałam że będę musiała później przeprosić wujka ale to później! Najpierw chlanie, później trzeźwienie w męczarniach, a na koniec przeprosiny. Cudny plan sobie ułożyłam nie?
Oj tak... Dobra Tamara ogarnij się! Podeszłam do drzwi, które otworzyłam z lekką niechęcią ale i zaciekawieniem i tu nagle kogo zobaczyłam? Sarę! A to ci niespodzianka... Ciekawe czego chce - pomyślałam sobie, po czym otworzyłam szerzej drzwi.
- Cześć Tamara- przywitała się.
- No hej! Coś się stało? - spytałam spokojnie wpuszczając ją do środka i od razu zamykając za sobą drzwi.
- No.... Nie mam co robić, brat nie ma czasu, bo znowu go gdzieś wywiało, no i przyszłam sprawdzić co u Ciebie - westchnęła - No ale jeśli mam iść to pójdę... Ne chcę Ci przeszkadzać - dodała zaraz z prędkością światła.
- Ej, ej! Spokojnie! Nie wyganiam Cię... Chcesz to zostań i tak mi się nudzi i nie mam nic do roboty, no a jeśli już tu jesteś to troszkę się zabawimy - powiedziałam otwierając swoje skrytki w pokoju.
- Co masz na myśli mówiąc że się zabawimy? - zapytała z lekką obawą jakbym chciała ją pożreć czy coś...
- A i owszem! - powiedziałam z uśmiechem i wtedy pokazałam jej winko - To co pijemy? - spytałam z uśmiechem, a na jej twarzy też wykwitł zaraz uśmiech.
- No i to ja rozumiem! Mogłaś tak od razu! - rzekła i od razu szybciej do mnie podeszła zadowolona i zaczęło się chlanie! W sumie to wypiłyśmy jakieś 8 flaszek i nadal piłyśmy, więc młoda miała łeb do picia! Kiedy tak siedziałyśmy i piłyśmy w najlepsze, oraz nadal się dobrze czułyśmy, wparował wujek eric. Ojć.... No to przypał - pomyślałam sobie szybko, chowając ostatnią flaszkę za plecami, w sensie tą która była do połowy wypita, ale oczywiście zapasy to ja jeszcze miałam baaaardzo duże więc jakby coś spokojna głowa!

< Eric? ;3 wujaszku przyłączysz się? xdd >