sobota, 31 marca 2018

Awanse + Nadchodząca czystka

Awans
Eri - Cień

Czystka
Jak widać po ostatniej czystce, która odbyła się w styczniu ponownie mamy duży zastój w opowiadaniach. Gdzieś w okolicach trzeciego kwietnia ukarze się lista postaci, które powinny napisać swoje opowiadanie w nadciągającym miesiącu. Ułatwić im to zadanie może sam fakt, iż nadciąga event, który mogą wykorzystać.

Podsumowanie Marca

Liczba Postów: 22
Event Zakończony: KLIK
Zajączek Zakończony: KLIK
Nachodzi Event: Kwietniowy
Nowi Przetrwali: Rafael Amitachi, którego gorąco witamy w naszym gronie przetrwałych!
Pora roku: przyszła wiosna. 
Urodziny
Daisy Harris
Nick Walter
Emma Frost
Tamara Blackfrey
Jackob Dorian
Kias Graves
Sara Stevenson
Rosemary Hoops

Rozdanie Punktów
Alice 600 pkt
Ruslan 145 pkt
Rafael 45 pkt
Detlef 150 pkt
Nick 50 pkt
Eri 300 pkt
Darlene 150 pkt

Życzenia Wielkanocne

Z okazji Świąt Wielkanocnych pragnę złożyć całej społeczności PA najserdeczniejsze życzenia! Dużo zdrowia, radości, smacznego mazurka, bogatego zająca, mokrego dyngusa oraz uśmiechu na twarzy życzy wasza administratorka Reker :)


czwartek, 29 marca 2018

Zajączek - podsumowanie

I miejsce - Echo! Znalazła wszystkie kurczaczki.
II miejsce - Alice! Znalazła trzy kurczaczki jako pierwsza.
III miejsce - Ruslan! Znalazł trzy kurczaczki, ale jako drugi.
IV miejsce - Nick! Znalazł również trzy kurczaki, lecz jako ostatni.

Gdzie skrywały się nasze pisklaki? Mianowicie w regulaminie, formularzach, poście z okazji dnia mężczyzny oraz poście rocznicowym. Wszystkim, którzy brali udział w tym mini evencie z całego serca dziękuję :) 

środa, 28 marca 2018

Zajączek

Święta tuż, tuż, a już jutro tak zwany zajączek! Kto nie cieszył się w dzieciństwie na wieść, iż ten "magiczny" zwierzak przyniesie nam coś słodkiego do koszyczka? Może w naszym świecie pełnym zombie ten stwór nie przypomina już swojego miłego odpowiednika, lecz z pewnością nadal pełni swoją funkcję. Tylko jutro, na naszym blogu zostaną ukryte cztery pisklęta, które będą czekać aż je odnajdziecie! (🐣) Osoby, które jako pierwsze napiszą mi w wiadomości prywatnej na howrse, bądź mailu gdzie znajdują się młode kurki otrzymają:
I miejsce - 300 pkt
II miejsce - 200 pkt
III miejsce - 100 pkt
IV miejsce - 50 pkt
Z góry mówię, że wszelkie wiadomości na czacie, o tym gdzie znajdują się kurczaki nie będą brane przeze mnie pod uwagę! Odpowiedzi wysyłamy tak jak było już wspomniane na howrse i maila. 
Event trwa do godziny 19.00! 

wtorek, 27 marca 2018

Od Kiasa "Urodziny"

Nadeszła wiosna, a co za tym idzie nadszedł i przeklęty marzec, w którym zaczynałem wkraczać w swoje dwudzieste dziewiąte urodziny. Zamiast się cieszyć, iż udało mi się przetrwać o rok dłużej w tym przeklętym świecie, czułem się coraz bardziej stary co ani trochę mnie nie pocieszało. Jak zwykle wstałem o szóstej rano całując przy tym również swoją ukochaną Alice w policzek. Moja narzeczona zamruczała na ten gest niczym kocica oraz nie zwracając na mnie większej uwagi, poszła odpoczywać w błogim śnie przez kolejne godziny. Wiedząc, że teraz nic tu po mnie, przebrałem się z prędkością światła w swój szpiegowski płaszcz i nie czekając już dłużej, powolnym krokiem opuściłem pomieszczenie zaczynając kierować się na stołówkę, gdzie niezauważalnie porwałem jedną z suchych bułek. Nie chcąc narażać się na wzrok innych ludzi, postanowiłem przemieścić się do górnych, niezamieszkałych jeszcze przez nikogo pokoi, które stety bądź niestety nadal były w rozsypce. Z tego co widziałem za oknem, Hunter ganiał się wraz z innymi psowatymi co wyglądało z góry bardzo komicznie. Cóż... Nie zawsze przecież widzi się zmutowanego wilczaka obchodzącego się z ogromną delikatnością w stosunku do swoich normalnych krewnych. Ma dzisiaj dużo energii - stwierdziłem wyglądając ukradkiem za szybę, która nie była aż taka brudna. Z chęcią popatrzył bym na niego ciut dłużej, lecz burczenie w brzuchu, które po chwili przewróciło mi świadomość, samo zmusiło mnie abym usiadł oraz zajął się konsumowaniem swojego prowiantu. Wgryzając się w smaczne pieczywo zacząłem coraz bardziej myśleć o dniu, który dzisiaj przypadał. Wiedziałem, iż nikt nie będzie o tym pamiętał, ale zawsze by było miło usłyszeć te dwa głupie słowa... "Wszystkiego najlepszego". Kiedy ja to ostatnio słyszałem? Jak miałem pięć lat? Może cztery. Drake i Rachel rzadko kiedy dobrze się mną zajmowali, lecz kiedy raz na jakiś czas coś strzeliło im do głowy, było całkiem miło i przyjemnie. Pamiętam pierwsze lody truskawkowe jakich dane mi było spróbować, nie zapominając również o cytrynowym torcie, który po mimo swojej nazwy był na prawdę przepyszny! Szkoda, że już później nigdy go nie skosztowałem... Zresztą co było to było... Trzeba się skupić na teraźniejszości i przyszłości, bo jak tak dalej będzie to chyba łeb mi w końcu pęknie. Po posiłku udałem się na co środowy obchód północnej części terenów. Dzięki zanikającemu śniegowi, poruszało mi się już dużo łatwiej. Nie trzeba było już aż tak dużo myśleć jak rozstawić swój ciężar ciała by nie zapaść się pod siebie. Eh... Jak ja nienawidziłem tych porannych albo nocnych pryszniców pod grubą warstwą białego puchu. W sumie to sam się dziwię, że w tedy ani razu nie zachorowałem! Może to przez wzmocnioną odporność? Możliwe, bardzo możliwe.
Przechadzając się ziemiami obozu Śmierci, już po kilku minutach natknąłem się na nieumarłe trupy, które po śnie zimowym nie wiedziały co ze sobą zrobić. Chcąc się ich jak najszybciej pozbyć, wyjąłem ze swojej kieszeni kilka noży do rzucania, którymi natychmiastowo wycelowałem w ich puste łby, które po trafieniu rozleciały się na kilkanaście maleńkich kawałków, pozbawiając tym samym te zielone pokraki po raz kolejny życia. Wiedząc, że nie mam już tutaj nic do zwiedzania, wróciłem z powrotem do ratusza, lecz niestety w moim mieszkaniu nie było ani Alice, ani mojej maleńkiej córeczki. Co jest? - przeszło mi przez myśl, gdyż zwykle moja ukochana aż tak wcześnie nie wstawała. Od razu zacząłem przeszukiwać wszystkie pokoje, włącznie z łazienką w nadziei, iż je tutaj odnajdę, lecz tak się nie stało. Zdenerwowany już miałem wybiec je szukać, ale w tedy mój wzrok został przykuty przez małą karteczkę leżącą na moim biurku. Bez wahania chwyciłem ją w dłoń i zacząłem uważnie czytać, a raczej patrzeć na niezrozumiałe przeze mnie litery.
TSGCLHPLD VCTLHJSZVNLH
 Nie wiedząc co może oznaczać owy szyfr, zacząłem się nad nim głęboko zastanawiać. Z pewnością był on zaadresowany dla mnie dlatego nie zamierzałem od razu opuszczać tej sprawy. W końcu po dziesięciu minutach doszło do mnie, że to szyfr cezara, który udało mi się rozwiązać po następnych pięciu minutach. Zdezorientowany, ruszyłem szybko do podziemi tak jak nakazywała wiadomość i wierzcie mi lub nie, ale przeżyłem dość mały zawał kiedy wszyscy ukryci na dole wykrzyknęli radosne "Sto lat". Nie mogłem w to uwierzyć dość długo dlatego Mason musiał mną zdrowo potrząsnąć abym wrócił do rzeczywistości. Najdziwniejsze w tym wszystkim było jednak to, że był tutaj nawet mój wiecznie zapracowany ojciec Olivier! Cieszyłem się bardzo z jego przybycia, ale chyba jeszcze większa radość owładnęła mną gdy zobaczyłem tort cytrynowy z lat swojego szczeniactwa. To z pewnością był udany dzień... I zapamiętam go na bardzo, bardzo długo.

<Koniec. Szyfr cezara jest prawdziwy>

sobota, 24 marca 2018

Od Reker'a cd. Kiary

Z narkozy wybudziły mnie dość głośne krzyki pewnej osoby. Nie mogąc już wytrzymać w błogim śnie, z trudem otworzyłem prawe oko, które od razu zostało poranione dzięki światłu lamp. Dość niezadowolony z takiego obrotu spraw, mruknąłem cicho pod nosem z nadzieją, iż ktoś uszanuje moją potrzebę spokoju i przestanie wydawać z siebie te niemiłe dla ucha dźwięki, lecz niestety tak stać się nie mogło. Odczuwając coraz większy dyskomfort, w końcu natchnęły mnie potrzebne siły, które wprost zmusiły mnie aby podnieść się do siadu oraz w końcu oswoić się z panującym tutaj oświetleniem. Samym sukcesem było już to, że nie odczuwałem żadnego bólu w klatce piersiowej, w której ostatnio działo się małe piekło. Leniwym wzrokiem rozejrzałem się po oddziale medycznym gdzie jak zawsze panowała czysta biel, dopiero po chwili zorientowałem się, że siedzi obok mnie moja żona, która uporczywie coś do mnie mówiła, ale ja nie potrafiłem rozszyfrować jej słów, które w ogóle do mnie nie docierały.
- Kochanie słuchasz mnie czy nie? - mruknęła niezadowolona wpatrując się w moje oczy zapewne pełne zakłopotania i niezrozumienia.
- Nic nie słyszałem... Przepraszam... - odpowiedziałem jej z ogromnym westchnieniem, opadając z powrotem plecami na szpitalne łóżko, na co te głucho zaskrzypiało pod moim ciężarem - Działo się coś ciekawego kiedy byłem nieprzytomny? - spytałem jeszcze przecierając prawą dłonią swoje zaspane oczy, żeby odzyskać nieco więcej świadomości.
- Oprócz tego, iż się o ciebie cholernie martwiła to - ściszyła nieco głos nachylając się tuż nad moim uchem - Edward znalazł swojego brata - dopowiedziała patrząc instynktownie na lekarzunia trzęsącego się z emocji, które w nim właśnie teraz siedziały. Oczywiście był przy nim Eric, który uważał na blondasa aby przez przypadek nie zrobił sobie krzywdy w takim stanie, gdyż to mogło skończyć się bardzo, bardzo źle.
- Nie chciałem cię martwić, ale tak jakoś wyszło - rzekłem ze skruchą w głosie patrząc na Kiarcię wzrokiem pokrzywdzonego szczeniaka, którego ktoś wyrzucił na ulicę - Następnym razem zgłoszę się na te badania - dorzuciłem jeszcze wpychając głowę tuż pod jej rękę dzięki czemu ta zaczęła mnie lekko głaskać.
- Nie gniewam się na ciebie kochanie, ale po twoich ostatnich obietnicach coś nie trzymasz się przy zdrowiu - stwierdziła ze słyszalnym zmartwieniem w głosie. Owszem, trafiło mnie ono dość mocno w serce, ale co ja miałem poradzić na to, iż choroba to moje drugie imię? Oczywiście na pewno jest tutaj lepiej niż w Duchach, w których zaliczałem truciznę bądź zapalenie oskrzeli przynajmniej raz w miesiącu. Przynajmniej tam już jest lepiej - pomyślałem wspominając Oliviera, czyli pierwszego założyciela Duchów, który przejął władzę po Wiliamie już jakiś rok temu.
- Tym razem postaram się bardziej - uśmiechnąłem się ciepło szturchając ją nieco w prawy bok przez co i ona odwzajemniła mój gest oraz zaczęła mnie ostrożnie łaskotać, a na śmiech długo nie trzeba było czekać.
- No ja myślę Reki - połaskotała mnie w okolicy szyi gdzie miałem najwięcej łaskotek - Inaczej nie będziesz nawet z pokoju wychodził by nie załapać żadnych wirusów czy innych choróbsk - stwierdziła cwaniacko krzyżując swoje drobne, aczkolwiek niebezpieczne ręce na piersi.
- Nie zrobisz mi tego - powiedziałem z lekkim przestrachem w głosie na co ta przewróciła jedynie oczami, chytrze się uśmiechając.
- Pomyślimy nad tym... Jak na razie musisz leżeć i odpoczywać po operacji - przykryła mnie bardziej kołdrą, która na szczęście dawała mi dużo ciepła. Chociaż nadeszła już wiosna, to roztopy zapewne potrwają jakiś tydzień podczas którego będę musiał znowu przestawić się na inny tryb życia. Nie wiedząc co teraz mam ze sobą zrobić, spojrzałem na nowo w stronę Edwarda. Mężczyzna w końcu się uspokoił, lecz po jego oczach i minie dało się wywróżyć, iż jest bardzo zagubiony w obecnej sytuacji. W pewnym momencie podszedł do niego jakiś facet o nieznanych mi rysach twarzy, ukucnął obok doktorka, po czym łapiąc go za rękę spojrzał mu prosto w oczy.
- Edward zaufaj mi... Jestem twoim bratem i cię szukałem. Też nie znam naszych rodziców, ale obiecuję ci, że cię nie zostawię - rzekł łagodnym głosem nie odrywając od niego wzroku.
- Sprzedali nas jak psy do niewoli - wydusił z trudem każde słowo - Chcieli tylko na nas zarobić i się nas pozbyć - wydukał jeszcze powstrzymując się od płaczu co wywnioskowałem po łzach cisnących się do jego oczu.

<Kiara? :3 On się czuje dobrze, ale Edward się boi xd>

środa, 21 marca 2018

Wiosna, wiosna, wiosna, ach to ty!

Wraz z dniem dwudziestego pierwszego marca na naszym blogu zawitała wiosna! Po przeżyciu mroźnej zimy w końcu nastała chwila małego spokoju, lecz to co czeka nas latem będzie kolejnym z koszmarów. Wysokie temperatury, burze, ogromna aktywność zombie, lecz teraz nie o tym! Cieszmy się i podziwiajmy naturę budzącą się do życia.

Urodziny obchodzą
Daisy Harris
Nick Walter
Emma Frost
Tamara Blackfrey
Jackob Dorian
Kias Graves  
Sara Stevenson
Rosemary Hoops

Od Kiary cd. Rekera

Mimo że było późno Reker nie wracał co mnie bardzo martwiło więc postanowiłam go zacząć szukać i tak jak myślałam był na medycznym gdzie serce mu nawalało... Eh... nigdy nie może być normalnie zawsze jakieś cholerstwo albo cholera musi się do nas przyczepić pomyślałam podchodząc nieco bliżej śpiącego męża i ku mojemu zdziwieniu na medycznym był też jakiś obcy facet którego w ogóle nie znałam. Patrzył na mnie bystrymi ślepiami i wyglądało na to że był starszy od Edwarda. Zdziwiło mnie co on tutaj robi ale pomyślałam że może go uratowano, cóż...
Szczerze mówiąc to nie za bardzo się nim interesowałam aczkolwiek wolałam zachować czujność co do niego, nigdy nie wiadomo kiedy, kto i gdzie chce Ci wbić nóż w plecy czy też skręcić Ci kark tylko po to że nie podoba się takiej osobie Twoje istnienie! Zabawne jest to że mimo iż ludzkość upadła i zawładnęły naszym światem zombie, to to że nadal łączymy się w grupy jak jakieś stada i walczymy ze sobą zaciekle, nadal robiąc między sobą wojny lecz nie już na skalę światową i szczerze mówiąc to wątpiłam że kiedykolwiek ludzie przestaną się tłuc...
To chyba taka nasza natura choć już sama nie wiem... Rasa ludzka raczej nigdy się nie zmieni i pozostanie agresywna w stosunku do tych kto nie jest ich zdania czy też nie ma takich samych poglądów jak owy osobnik. Choć nasza cywilizacja upadła i teoretycznie nasz poglądy powinny być zupełnie błahe i głupie, to jednak nadal się ich trzymamy jak głupi i nie pozwalamy nikomu tego zniszczyć, a przecież powinnyśmy się wspierać a nie walczyć ze sobą, tylko z zombie by wyplenić to całe dziadostwo z naszego świata. Dalej rasa ludzka będzie szukała wojen i dalej będzie szukała broni biologicznej co też nie raz już się tu zdarzyło...
Koniec końców dzieje się tak jakby rasa ludzka sama się chciała wybić co do ostatniego ludzkiego osobnika. Ponoć ktoś kiedyś przepowiedział że rasa ludzka sama się unicestwi ale czy to prawda? W końcu skoro przetrwaliśmy już apokalipsę i ciężką wojnę z ruskimi, to powinniśmy stać się silniejsi... Udowodniliśmy nasz upór i siłę charakteru iż nie poddajemy się tak łatwo, choćby ktoś chciał nas wymazać z tej części świata i historii. Człowiek jako neandertalczyk był głupi, lecz po skoku technologicznym jest jeszcze głupszy... Pycha i chciwość nas gubi przeszło mi przez myśl gdy siadałam obok swojego męża i ojca mojego dziecka, o którego tak bardzo się martwiłam. O tyle dobrze że dzieciaki były u dziadków, więc nie musiałam się martwić że by go widziały w takim stanie jakim teraz jest... W brew pozorom to też dla nich ogromne przeżycie. Chwyciłam go delikatnie za rękę a mój pierścionek zaręczynowy od niego oraz pierścionek ślubny zabłyszczały w świetle lamp. Nasz ślub... Wydaje mi się jakby to było wieki temu i jakbyśmy znali się wieczność... pomyślałam przypominając sobie to wszystko i szczerze mówiąc to nadal serce mi przyśpieszało, kiedy przypominałam sobie jak szłam w tej sukni białej swojej do ołtarza gdzie stał on... Największym stresem byli Ci wszyscy ludzie i sama już nie wiedziałam czy stresowałam się bardziej nimi czy też jednak faktycznie faktem iż mam wyjść za mąż. Kochałam Rekera ponad życie i miałam nadzieję że to uczucie nigdy nie osłabnie ani nie przepadnie... Rayanek bardzo podrósł od tamtego czasu... Oj tak! Poród łatwy nie był, lecz cieszyłam się że urodził się zdrowy. Pamiętam też jak Reker po raz pierwszy się skrzywił nieświadomie gdy przyszedł czas na zmianę pieluszki, gdyż poczuliśmy pewien "zapach". Dla mnie wyglądało to komicznie, ale nie żałuję niczego! Najbardziej jednak martwiła mnie ta sprawa z Trupami... Ten cały Trip do był jedną wielką zagadką. Nie dowiedziałam się dużo ale wiem że pomogli właśnie Rekerowi i wtedy Tamarze jeszcze. Co Ty knujesz Trip... pomyślałam szybko. Co prawda go nigdy nie widziałam ale na pewno miał paskudną mordę jak każdy z tych złych obozów. Martwiłam się bo moim zdaniem on też był zły do szpiku kości tyle że uratował ich wtedy bo miał na pewno jakiś plan... Czy on chce nas zmylić i sprawić żeby nasz obóz im dał sojusz i zaufał? Jeśli tak to się grubo myli... Oni współpracują z Demonami a to oznacza że bie wolno im ufać... albo Trip jest tak głupi by myśleć że zapomnimy o wszyskim co Trupy zrobiły albo planuje coś większego... Musieliśmy trzymać się na baczności bo nigdy nie wiadomo kiedy wróg mógł nas zaatakować. Kiedy tak sobie myślałam nagle usłyszałam jak Edward coś mówił że to niemożliwe więc obejrzałam się za siebie. Edward wyglądał jak duch podobnie jak ten dziwny nowy a wujek Eric który nagle się tu jakoś cudownie teleportował.
- Ale jak to możliwe? Przecież ja nie mam brata... - mamrotał dziwnie Edward który był bardziej blady niż ściana.
- Wiesz że to prawdziwe wyniki... Edward tylko spokojnie... Oddychaj bo przestaleś oddychać! - mówiąc to Eric klepnął Edwardna między łopatkami by ten wziął wdech co też zaraz się stało.

< Reker? ;3 jak ty się tam czujesz? Xdd >

wtorek, 20 marca 2018

Od Rafaela do Kiary

Obudziłem się podczas kolejnej śnieżycy, która nastała tej zimy. Okropne zimno smagające moje plecy zmusiło mnie do wstania oraz przeniesienia się w kąt małej sali, opuszczonego magazynu. Nie miałem ze sobą żadnego koca, a po ognisku, które zamokło od śniegu nie było już praktycznie śladu. Z tego co widziałem po pogodzie nadchodziła powolnymi krokami wiosna, ale ile w tym prawdy było to już sam nie wiedziałem. Chciałem przetrwać tylko do trzydziestego lipca by skończyć dwadzieścia sześć lat... Pragnąłem też znaleźć swoją siostrę, po której mam tylko jedno zdjęcie, ale lepiej mieć coś niż nic prawda? Czując coraz większy mróz napierający na moje ciało, przyciągnąłem bardziej kolana pod swoją klatkę piersiową z nadzieją, iż to pomoże mi nieco utrzymać odpowiednią temperaturę ciała. Że też dzisiaj musi tak piździć - przeszło mi przez myśl obserwując wielkie płatki śniegu padające tuż za wybitym oknem. W głębi duszy wciąż się gnoiłem za to, iż nie udało mi się przejść nieco dalej, ponieważ może w tedy odnalazłbym nieco lepszą, cieplejszą kryjówkę na dzisiejszy wieczór, który kolorowo się nie zapowiadał. Byłem na nowo zmęczony tym wszystkim, a w moim żołądku od bardzo dawna gościł głód... Gdyby teraz podsunięto mi pod nos choćby jakąś papkę ze zmiksowanych warzyw, zapewne wciągnąłbym ją od razu nie zważając na okropny smak uderzający w język. Ile ja bym dał, żeby teraz wskoczyć pod ciepłą pościel w swoim malutkim pokoju, w którym przesiadywałem gdy nie było szkoleń. Ciasne, ale własne jak to się mówi co nie? Pamiętam, że jak byłem bardzo chory to zawsze miałem bardzo dużo spokoju i przynoszono mi ciepłe oraz dobre jedzonko, które aż samo się prosiło aby wylądować w moich ustach. Joseph też miał w tedy dla mnie więcej czasu niż zwykle co bardzo mnie cieszyło, gdyż przynajmniej nie musiałem przebywać sam podczas wysokich, zabijających mnie gorączek.
- Muszę wytrzymać - mruknąłem sam do siebie pod nosem ukrywając swoje dłonie pod w miarę ciepłymi pachami. Tak, miałem nałożone na nie specjalne rękawiczki ułatwiające mi korzystanie z nich podczas lata i zimy, ale i tak to było za mało jak na takie potężne mrozy. Chciało mi się spać, lecz nie wiedziałem czy to będzie w takiej sytuacji najlepsze wyjście. W końcu żyjemy w świecie pełnym zombie czy też ludzki gotowych cię zabić i okraść tylko dla tego, iż ma się przy sobie kromkę czerstwego chleba, chociaż nie zdziwię się jeśli gdzieś w USA zaczynają pojawiać się jacyś myślący kanibale. Sam nie jestem w stanie wyobrazić sobie jak można zjeść drugą osobę, ponieważ sam mimo ogromnego głodu nie dałbym rady zjeść swojego przyjaciela albo kogoś z rodziny... No... Jeśli bym w ogóle kogoś takiego posiadał... Raczej nigdy nie wybaczę tego, że ojciec oddał mnie jak psa do tego śmiesznego projektu, który miał wyszkolić dzieci na świetnych żołnierzy. Ciekawe ile w ogóle dali mu za mnie kasy, bo z tego co widziałem to do walizek wkładali różne sumy pieniędzy. Nienawidzę cię staruchu i nie wiem co ci zrobię jak cię dorwę - rzekłem sobie w myślach na wspomnienie zielonookiego mężczyzny, którego widziałem tylko na kilku zdjęciach w moich aktach, które z ogromnym trudem zwinąłem lekarzowi na badaniach gdy miałem niecałe szesnaście lat. Potem i tak dostałem wpierdol od opiekuna za grzebanie w cudzych rzeczach, ale szczerze mówiąc to opłacało się to zrobić. Cóż, inaczej nie wiedziałbym jakim chujem jest mój ojciec albo, że mam dwie młodsze siostry i jakiś dziadków. W pewnym momencie moje przemyślenia zostały przerwane przez ciche chrupnięcie gałęzi rozsypanych przeze mnie po całym magazynie jeszcze za dnia aby zapewnić sobie większe bezpieczeństwo. Czując, że ktoś może mi tutaj zagrażać, wyostrzyłem wszystkie swoje zmysły, po czym skradając się cicho niczym kot zacząłem szukać swojego przeciwnika. Ciemna masa kroczyła przez środek budynku starając się unikać rozstawionych przeze mnie alarmów jakby spodziewała się, że ktoś tutaj siedzi. Chcąc pozbyć się nieznajomego, niczym wąż popełzłem tuż za jego plecy tylko po to aby ucisnąć punkty witalne aby jak się okazało, kobieta upadła tuż w moje ręce - Robota wykonana - szepnąłem uśmiechając się sam do siebie i szczerze powiedziawszy to już od dawna nie byłem taki delikatny w stosunku do innych. Zazwyczaj przywalałem takim przyjemniaczkom prosto w twarz z kolby karabinu, ale tutaj postanowiłem zrobić to ciut w innym stylu. Myśląc nad tym gdzie położyć jej cielsko, powoli zacząłem orientować się, iż skądś znam tą twarz. Zdezorientowany, położyłem młodszą od siebie dziewuchę na ziemię, po czym sięgnąłem do kieszeni w spodniach munduru, żeby wyjąć z niej zdjęcie swojej najstarszej, ale najmłodszej siostry, która była niemal sobowtórem nieznajomej leżącej u mych stóp - Cholera - jęknąłem z lekkim przestraszeniem zaciągając ją do pomieszczenia, w którym przesiedziałem już kilkanaście długich godzin. Mając na uwadze, że może być jej zimno, zacząłem zbierać połamane patyki z reszty sali z nadzieją, iż powstanie z tego jakieś prowizoryczne ognisko. Bardzo namęczyłem się próbując rozpalić to dziadostwo, lecz kiedy w końcu mi się udało miałem się czym pochwalić. Korzystając z tego, iż Kiara, a przynajmniej sądzę, że to była ona, miała specjalny uchwyt z tyłu munduru, przyciągnąłem ją nieco bliżej paleniska by mogła się rozgrzać. Oczywiście bez ciągnięcia za kłączyska też się nie obyło, ponieważ młoda ma taką długą czuprynę, że nie dało się praktycznie o nie, nie zahaczyć. Co ja mam z nią teraz zrobić? - pomyślałem nerwowo ściskając w rękach kawałek swojego munduru. Nie mogłem jej tutaj od tak zostawić, ponieważ mogła się stać jej krzywda, ale też coś w moim sercu mówiło mi, żebym odszedł i zostawił ją w spokoju. Kiedy miałem podejmować właściwą decyzję, poczułem ostry ból rozchodzący się od karku w stronę mózgu co wywróżyło mi jedynie utratę przytomności.
***********
Ocknąłem się na zimnej podłodze w nieznanym sobie pomieszczeniu. W powietrzu dało się wyczuć zapach strasznej stęchlizny, która wręcz wykrzywiała nos w drugą stronę. Wiedząc, iż muszę się stąd jakoś wydostać, podniosłem się z ogromnym trudem z podłoża niemal wywracając się na nie na nowo. Zdziwił mnie nieco fakt, że byłem przykryty jakimś starym kocem... Nie przejmując się tym zbytnio, zacząłem węszyć za swoją siostrą obawiając się, iż ktoś ją skrzywdził, lecz w tedy do mojej celi zawitał jakiś czarnowłosy mężczyzna. Z jego piwnych oczu pałało nienawiścią, którą od razu odegrałem również w swoich oczach.
- Zdechniesz za to co zrobiłeś mojej żonie - warknął groźnie niczym lew zaczynając polowanie na zwierzynę.
- Nic złego jej nie zrobiłem - stwierdziłem zaczynając domyślać się, iż jest to mój szwagier, który był zapisany w aktach Kiary kiedy je odnalazłem.
- Tłumacz się, tłumacz ja i tak ci nie wierzę psie - fuknął uderzając mnie w szczękę, która i tak już nieźle oberwała od twardej oraz nie wygodnej powierzchni - Czekają cię tortury - dopowiedział jeszcze z syknięciem opuszczając salę, w której pozostałem na nowo sam. W co ja się znowu wkopałem? - zapytałem się w myślach podchodząc do kąta gdzie siedziało mi się zawsze, o dziwo najlepiej. Czyli tak to się ma skończyć? Umrę? W takiej sytuacji? Przynajmniej wiem, iż młoda jest bezpieczna i dobrze jej się układa... Ja i tak nie mam szans na założenie rodziny więc przynajmniej ona ma się z czego cieszyć. Nie mając pomysłu co ze sobą zrobić, wbiłem wzrok w ziemię oraz zacząłem czekać na dalsze potoczenie się spraw.

<Kiara? :3 Braciszek nie chciał aż tak mocno xd> 

niedziela, 18 marca 2018

"Ciekawość zabiła kota, satysfakcja go wskrzesiła"

Imię i nazwisko| Rafael Amitachi
Ksywka| Zwykle mówią do niego po imieniu, lecz nie obrazi się jeśli ktoś mu jakąś nada.
Wiek| 26 lat (urodziny 30 lipca)
Płeć| Mężczyzna
Obóz| Jeszcze nie wie gdzie mógłby się podziać.
Ranga| Gromu
Aparycja| Rafael to przedstawiciel rasy ludzkiej mierzący dokładnie 186 cm wzrostu. Pod czarnym mundurem skrywa bardzo dobrze zbudowane ciało, którego raczej nie powstydziłby się żaden przedstawiciel płci brzydkiej. Dodatkowo, zwykłe, ale jednocześnie rzadkie oczy koloru morza są uzupełniane przez ciemnobrązowe włosy nadające mu pewnego rodzaju uroku. Z cech charakterystycznych warto wspomnieć tatuaż na prawym ramieniu z liczbami 031 oraz ogromną bliznę na plecach, ciągnącą się od lewej łopatki aż po ostatni kręg w odcinku piersiowym kręgosłupa.
Charakter| Niegdyś cichy i nieśmiały chłopiec, dziś odważny oraz nie bojący się jutra mężczyzna. Rafael z pewnością nie należy do ciamajd czy też leni, którym nie chce ruszyć się z miejsca. Kocha być aktywnym fizycznie dlatego praktycznie nigdy się nie zatrzymuje. Często bywa uparty jak osioł więc więc jeśli chcesz go od czegoś odpędzić to porywasz się z motyką na słońce. Nie wierzy w miłość, ponieważ nie zaznał jej za młodu. Zresztą skoro i tak żadna kobieta raczej go nie zechce to na co ma się łudzić? Jest raczej typem samotnika dlatego podróżuje sam i nie ma zamiaru łączyć się z innymi w dużą grupę, w której zaraz może się szybko rozplenić. Nie jest zimnym draniem choć czasami stara się takiego grać aby świat dał mu w końcu spokój. Niebieskooki jest z pewnością osobą tajemniczą oraz nie znoszącą rozkazów. Potrafi odgrywać emocje tak by dostać czego oczekuje. Chociaż mało kto to dostrzega, ale cierpi przez całe swoje życie. Nie potrafi często się pozbierać więc skleja swoje życie za pomocą papierosów i narkotyków. Stara się do niczego nie przywiązywać, lecz zazwyczaj wychodzi to co wychodzi. Zwykle jest spokojny, ale czasami zdarza mu się wybuchać nagłą agresją w stosunku do wszystkich żywych stworzeń.  Zdarza mu się nie rozumieć swoich uczuć co bywa dla niego przytłaczające. Potrafi zachować powagę jeśli jest ona potrzebna. Jeśli by ci zaufał będzie w stosunku do twojej osoby bardzo lojalny i wierny. Nie lubi zawodzić nikogo... A śmierć? Śmierć to pewnie dla niego jedyne wybawienie, na które czeka od wielu, wielu lat.
Historia| Przyszedł na świat jednego z najgorętszych dni lipca. Urodził się w domu dlatego nikt oprócz ojca i matki, nie wiedział o jego małym istnieniu. Chłopiec był zdrowy, długo nie trzeba było czekać na jego pierwszy krzyk, lecz nikt się nie cieszył z małej istotki pragnącej bliskości swoich rodziców. Wszyscy przez pierwsze daw miesiące jego życia patrzyli na niego z ogromnym obrzydzeniem i wstrętem. Był niechciany... Z przypadku... W końcu gdy wszyscy mieli dosyć jego płaczu, Wiliam oddał malucha do projektu rządowego, o którym wiedziała tylko ta mroczna strona wojska. Po przebadaniu Rafaela przez profesjonalnych medyków, zapłaceniu Sawowi odpowiedniej kwoty pieniędzy, wciągnięto małe zawiniątko do miejsca gdzie miał spędzić resztę swojego życia. Opiekunem chłopca został Joseph Salvatore, który z dużą niechęcią pełnił swoją rolę jaką mu przypisano. Z początku traktował niemowlaka jak powietrze, ale gdy tylko usłyszał po raz pierwszy jego płacz, zrozumiał, iż musi się przełamać, aby maluszek mógł przeżyć jak najdłużej. Lata mijały, a Rafael rósł jak na drożdżach. Szybko nauczył się chodzić, mówić, czytać, wiązać buty i zapinać guziki, jednak coś w głębi duszy mówiło mu, że nie jest normalnym dzieckiem. W książkach wiele razy dostrzegał kogoś takiego jak mamę i tatę, lecz nie potrafił zrozumieć dlaczego on ich nie ma. Salvatore bardzo unikał pytań młodszego dotyczących tego tematu, co bardzo nie podobało się małolatowi, ale kiedy parę razy dostał od niego po tyłku zrozumiał, że nie warto drążyć dalej tej kwestii. Z biegiem czasu szybko wyszło na jaw, iż Rafael jest jednym z najlepszych projektów D.A.R.K.N.E.S.S. dlatego by pożył jak najdłużej dostawał lepsze posiłki oraz zabawki, których zaczynało mu brakować w jakże krótkim dzieciństwie. Kiedy nadeszła wojna poczuł się jak w pułapce. W tedy stracił już wszystko. Opiekuna, ciepłe łóżko, jedzenie... Musiał walczyć, walczyć o wolność kraju oraz przeżycie. Czasami nawet tęsknił za biciem oraz poniżaniem, które w tamtym miejscu były na porządku dziennym. Nienawidził tego, ale gdyby miał wybierać to wybrałby to mniejsze zło. Po wybuchu bomby atomowej już w ogóle zapomniał jak to normalnie żyć. Odszedł, uciekł, przepadł jak kamień w wodę. Wiedział, że gdzieś w tym świecie znajdzie swoją siostrę i tylko to do dziś trzyma go przy życiu. Chciałby ją zobaczyć, przytulić oraz poczuć jej zapach... Ale czy ona go zechce? Z tego co wiedział to ma już rodzinę, lecz stara się o tym nie myśleć oraz nie poddawać. Co będzie dalej pytacie? Czas to pokaże.
Rodzina|
- Ojciec - Wiliam Saw - oddał chłopca do programu rządkowego, gdy ten miał zaledwie dwa miesiące.
- Matka - Gabriela Amitachi - matka, o której nic nie wie. Ponoć z ogromną chęcią oddała syna ojcu, który zrobił swoje, żeby pozbyć się młodego z ich życia.
- Młodsza siostra - Kiara Blackfrey (Amitachi) - wie jakie piekło wyrządził jej ojciec oraz bardzo jej poszukuje.
- Młodsza siostra - Tija Amitachi - nie posiada o niej wielu informacji.
- Dziadkowie - Alfred & Selena Saw - wie tylko, że dziadek był antyterrorystą, a babcia fryzjerką.
- Wujek - Eric Saw (Helsing) - ponoć jest przywódcą jednego z obozów, ale jak jest w tym prawda to sam nie wie.
- Opiekun rządowy - Joseph Salvatore - zajmował się chłopakiem dopóki ten nie skończył dwudziestu jeden lat. Rafael zapamiętał go jako wysokiego, czarnowłosego mężczyznę, od którego nigdy nie tryskała nienawiść czy też złość.
- Szwagier - Reker Blackfrey - mało o nim wie, gdyż nie znalazł jeszcze jego akt.
Partnerka| Chyba żadna nie zechce takiego faceta.
Orientacja seksualna| Heteroseksualny.
Inne|
- Pali nałogowo papierosy.
- Bierze narkotyki, ale stara się z tym zerwać.
- Nie zna swojej rodziny, aczkolwiek jej poszukuje.
- Jest posiadaczem grupy krwi 0 Rh+
- Zna się na samoobronie i walce w ręcz.
- Przed wojną i w jej trakcie był żołnierzem oraz medykiem.
- Potrafi jeździć konno, lecz dawno tego nie robił.
- Posiada uprawnienie do pilotowania maszyn powietrznych.
- Za dzieciaka strasznie bał się burzy.
- Ma straszne uczulenie na jeżyny.
- Od najmłodszych lat należał do rządowego projektu D.A.R.K.N.E.S.S
- Obeznany z każdą bronią palną jak i białą.
- Uwielbia czytać książki! Najbardziej kryminały i fantasy.
- Od dziecka chciał mieć psa, lecz zważywszy na jego życie nie było to możliwe.
- Na prawym ramieniu ma wytatuowane numery 031. Przed wojną był to jego identyfikator, a dziś są to tylko nic niewarte znaki.
- Był bardzo udanym eksperymentem dlatego rząd za nim bardzo przepadał i starał się o niego dbać.
- Został przemieniony w wampira przez swoją ukochaną, Ritę. 

poniedziałek, 12 marca 2018

Zakończenie Eventu Lutowego

Z dniem wczorajszym zakończyliśmy Event Lutowy! Dziękuję wszystkim za udział i mam nadzieję, że w nadchodzącym miesiącu, jakim jest kwiecień, również czeka nas świetna aktywność :)
Podsumowanie
Alice - 400 pkt
Darlene - 150 pkt
Detlef - 150 pkt
Kias - 0 pkt (ranga szanowanego)

niedziela, 11 marca 2018

Od Alice'a - "Zamiana ciał"

Obudziła mnie cisza. Głęboka, niczym niezmącona cisza, wwiercająca się w mój umysł niczym najlepszej klasy świder. Co prawda, nie byłem przyzwyczajony do jakichś nie wiadomo jakich hałasów za oknem, jednak nie słysząc chrapania Sarumana i Spark obok mnie, drapania zmurszałymi paznokciami po szybie i walenia do drzwi, bo "jest już cholerna dziesiąta rano", czułem się jakoś nieswojo. A raczej mój umysł się czuł, gdyż ja sam z radością poszedłbym spać dalej, choćby się wszystko wokół waliło i paliło. Narastający niepokój i przeczucie, że chyba coś cholera jest nie tak - lub: chyba raczej na pewno, jak ja to mówiłem - nie pozwoliły mi na dłuższe beztroskie leniuchowanie. Uparcie nie otwierając oczu, przeturlałem się w lewą stronę, aby jak zwykle sprawdzić swój refleks przy spadaniu na wyciągnięte ręce. Tym razem się jednak przeliczyłem, gdyż nie dość, że rozplaskałem się na ścianie, to jeszcze dotarło do mnie w końcu, że całkowity i niezaprzeczalny brak moich psów zdecydowanie nie jest normalny - to jest: nie jestem u siebie. W końcu raczyłem otworzyć oczy, aby zlustrować uważnym wzrokiem pomieszczenie. Przez chwilę mnie zatkało. Pokój był duży. Nawet bardzo. Otaczały mnie betonowe ściany, betonowa podłoga, betonowy sufit i prawdopodobnie nawet betonowe łóżko. Zerknąłem na posłanie, na którym leżałem. Niewątpliwie był to rozłożony na (betonowej) podłodze materac, przykryty jakąś patchworkową kołdrą oraz kilkoma wypłowiałymi ze starości kocami. W nogach posłania leżała czyjaś materiałowa torba, jednak ja już nie zwracałem uwagi na otoczenie - gapiłem się szeroko otwartymi oczami na swoje ręce. Moje nadgarstki, owszem, wciąż były szczupłe i blade... Ale tyko tyle właściwie można było o nich powiedzieć. Całe moje dłonie, przedramiona - a jak niedługo później odkryłem, i barki wraz z plecami oraz nogi - pokryte miałem jaskrawymi tatuażami o dziwacznych wzorach. Pełen zdumienia oglądałem całe swoje ręce, starając się w jakiś logiczny sposób dość do tego, jakim cudem wytatuowałem się cały i tego nie zauważyłem. Po kilku chwilach długich niczym godziny dla mojego otępiałego w tym momencie umysłu, zsunąłem się z posłania, starając się stanąć na nogi i nie wylądować ponownie twarzą w kraciastym kocu. Miałem na sobie chyba coś w rodzaju długich, wypranych z koloru spodni dresowych oraz białej koszulki na ramiączkach. Czy jakkolwiek by tego nie nazwać. Nigdy nie rozumiałem, po co tyle nazw dla jednego ciucha. Tak czy siak, postanowiłem oderwać się na chwilę od mojego zdecydowanie dziwnego ciała i skupić się na poznaniu otoczenia. Czyżbym znowu został porwany? Jęknąłem głucho, jednak zaraz sam siebie upomniałem. Przecież jeśli ktoś by mnie uprowadził, to bym chyba o tym wiedział, a poza tym, raczej nie zostawiliby mnie samego w pokoju pełnym gratów, potencjalnie mogących zostać bronią w moich lepkich łapkach. Lustrując tak jednak pokój (betonowy), mój wciąż nieco zamglony wzrok padł na okno znajdujące się na jednej ze ścian. Połowicznie ucieszony, a połowicznie przestraszony, ostrożnie podszedłem bliżej, jako iż moim oczom ukazała się jakaś dziwaczna kobieta, gapiąca się na mnie z drugiej strony jak na zjawisko. Im bliżej jednak podchodziłem, tym wyraźniej widziałem, że chyba nie wszystko było z nią w porządku. Przynajmniej na tyle, na ile mogłem stwierdzić przez tę cholerną mgłę przed oczami, która sprawiała, że wszystko widoczne było dla mnie jak przez biały filtr. Tak czy siak, mój upośledzony w tej chwili wzrok padł natychmiast na jej oczy - białe, puste, wyglądające jak przysłonięte błoną uniemożliwiającą jej widzenie. Byłem już całkiem przekonany, że to zombie, będący niegdyś jakimś punkiem o różowym irokezie na głowie, gapi się na mnie, podchodząc do okna coraz bliżej, gdyby nie to, że kilka rzeczy naraz sforsowało dziwną zaporę otępienia w moim umyśle i wbiło się w niego z całą siłą. Mianowicie, za "zombiakiem" nie widziałem normalnego terenu, tylko beton. Po drugie, ta dziewczyna także była cała w tatuażach, jak i ja, choć z niewiadomego mi powodu. Po trzecie, jak na zombie szła prosto, zaciskając usta w wąską kreskę i jakby patrząc prosto na mnie. Niebywałe. Następnie mój umysł stwierdził, że nie ma ze mnie żadnego pożytku i sam połączył fakty - lampiłem się na lustro. A z lustra... Obserwowało mnie moje odbicie. Ze zdumienia aż odskoczyłem do tyłu, moja ręka ozdobiona egzotycznymi tatuażami natychmiast powędrowała do moich pięknych, długich, czarnych włosów, które teraz niewątpliwie nie były już ani piękne, ani długie, ani czarne. Gorzej. Miałem na głowie różowego niczym guma balonowa irokeza. Chwila... Czyżby to białe coś na oczach tej dziewczyny... Mnie... To były kolorowe szkła kontaktowe? Pacnąłem się małym palcem prosto w oko, potwierdzając swoją teorię. Serio? Kto normalny w tych czasach nosi kolorowe soczewki i w dodatku w nich śpi? Pokręciłem głową. Znów spojrzałem w lustro. Z tafli patrzył na mnie przerażony punk, macający się jedną ręką po twarzy, a drugą po biodrze w poszukiwaniu nieodłącznych, koso-podobnych ostrzy.  Nie znalazłem jednak żadnych swoich gratów, a gdy zdołałem w końcu oderwać oszołomiony wzrok od swojego nowego wyglądu, ponownie przepatrzyłem betonowy pokój. Wkrótce latałem po całym pomieszczeniu, rozgrzebując koce, przewalając książki i przestawiając długopisy z jednego końca drewnianej skrzynki na drugi. W rogu pokoju znalazłem dziwny instrument o kształcie walca, z którego podstawy wystawał czarny, postrzępiony ogon. Popatrzyłem na niego i zostawiłem go w spokoju, nie wiedząc, co to. Nic. Zero. Nullo. Nie było żadnych moich rzeczy. Nic z tego nie poznawałem, zatem albo straciłem pamięć po raz drugi, albo jakimś nienormalnym cudem stałem się kimś zupełnie innym, z innym ciałem, innym otoczeniem. Innym życiem. Usiadłem ciężko na prowizorycznym łóżku, starając się przetrawić natłok tych wszystkich informacji, jakie nagle we mnie uderzyły. Coś dotknęło mojego uda. Zerknąłem w tą stronę niemrawo, bardziej mechanicznie reagując na dotyk niż faktycznie wiedząc co robię. Obok mnie leżała torba, której pasek zsunął się z klapy i pacnął mnie w pokrytą tatuażami nogę. Przez chwilę bezmyślnie się na nią patrzyłem, po czym zgarnąłem ją nagle i otworzyłem. W środku znalazłem paczkę miętowych gum do żucia, jakieś odręcznie zapisane notatki, które nic mi nie powiedziały - głównie były to daty oraz adresy - oraz coś, co nieco bardziej mnie zaciekawiło - plakietka w plastikowym etui, z przyczepioną doń kolorową smyczą. Szybko wyjąłem kartonik i uważnie obejrzałem z obu stron. Była to jakaś przepustka, zapisana na kobietę o moim wyglądzie. Zatem teraz nazywałem się Irina Sorokina. W zamyśleniu postukałem palcami o długich paznokciach w przepustkę. Wyglądało na to, że to jakaś Rosjanka lub Ukrainka. To by wyjaśniało obecność czarnego, sporego instrumentu. Zerknąłem na niego. Stał dumnie wyprostowany, z czarnym ogonem zwisającym do połowy jego długości. Z tego co pamiętałem, instrument ten nazywał się bugaj. Lub buhaj. Wzruszyłem ramionami. Nic mi to do sytuacji nie wnosiło. Nadal nie wiedziałem, dlaczego wyglądam jak zwariowana rosyjska punkówa, ani dlaczego jestem zamknięty... No właśnie, gdzie? Szybko wstałem, odrzucając torbę i podreptałem na moich krótkich, krzywych nóżkach do czegoś, co wyglądało jak naprawdę pancerne drzwi. Ledwo dostawałem do czegoś, co od biedy można by nazwać klamką. Syknąłem, poirytowany, gdy po kilku podskokach godnych bezgłowego kurczaka zdziałałem tylko tyle, że złamał się jeden z moich czarnych paznokci. Z palcem w ustach przyjrzałem się drzwiom. Czyżbym był zamknięty w jakimś podziemnym bunkrze? Na to wyglądało, gdyż nigdzie indziej nie widziałem nigdy tak chronionego wejścia. Był tylko jeden mały problem... Nie miałem siły przesunąć tej klamki nawet o milimetr, a co dopiero odblokować drzwi zupełnie. Właścicielka tego pokoju jednak chyba musiała się stąd jakoś wydostawać, tak?
Kilka godzin później pewien już byłem, że Irina Sorokina miała tu zginąć, tak jak i ja mam teraz zrobić to za nią. No bo jak miała być w stanie otworzyć to cholerstwo, kiedy pod moim naciskiem nie chciało nawet drgnąć? Wkurzony do granic możliwości zacząłem znów szarpać się z upartą klamką, kiedy nagle usłyszałem głośny syk i śluza zapadła się w moją stronę. Ledwo zdążyłem odskoczyć, zdumiony. Zaraz jednak ruszyłem szybko ku niej, zanim te cholernie ciężkie drzwi zdecydują się zatrzasnąć ponownie. Długo jednak nie świętowałem, gdyż, jak się okazało, otworzenie tych drzwi nie było moją zasługą, ani trochę. Bardziej zdumiało mnie jednak to, co stało się później - a mianowicie zderzyłem się z nikim innym, jak samym sobą. Cofnąłem się natychmiast, stając w pozycji bojowej, ale mój sobowtór tylko spojrzał na mnie z czymś na kształt politowania w czarnych oczach. Całkowicie oszołomiony gapiłem się na swoje długie włosy, teraz mokre przez roztapiające się na nich płatki śniegu, na moją wykrzywioną w zdumieniu, bladą twarz, na moje czarne jak zwykle ciuchy - i koszulkę z napisem "Life is too short to diet". Osoba o moim wyglądzie patrzyła się na mnie z takim samym osłupieniem, też najwyraźniej wyłapując te drobne szczegóły, jak charakterystyczny ubiór czy fryz. W końcu jednak uniosła brew - ja zrobiłem to samo. Żadne z nas się jednak nie odzywało, ani nie poruszało się na dłuższą metę, więc aby rozładować napięcie - chyba zacząłem się powoli przyzwyczajać do tego dziwnego uczucia, kiedy patrzysz sam na siebie i wyglądasz jak ktoś inny - wzruszyłem ramionami i uśmiechnąłem się krzywo, jak to miałem w zwyczaju. Chciałem już wyjąć soczewki, gdyż dziwnie patrzyło mi się na siebie samego przez białą mgłę, jednak zaraz stwierdziłem, że w sumie nie zależy to ode mnie. Nie moje ciało, nie moje soczewki. Chyba nie mam prawa niczego zmieniać. Zagadałem za to do Iriny Sorokiny w moim ciele.
- Słuchaj, nie mam pojęcia, co tu się wydarzyło... Ale hej, w końcu mogę stwierdzić obiektywnie, że jestem przystojny. - z szerokim uśmiechem obejrzałem ją dokładnie na tyle, na ile mogłem bez zbytniego zbliżania się. Skubana, i tak mnie dosięgnęła - strzeliła mnie z pięści w twarz tak, że aż mnie zamroczyło, choć dalej stałem tak, jak stałem wcześniej, z tym, że nagle zamiast patrzeć na nią, patrzyłem na ścianę po mojej prawej stronie. Zerknąłem na nią, unosząc dłonie w obronnym geście.
- Hej, hej, hej! Spokojnie! To ci i tak nic nie da... I tak ty dostałaś... - zaśmiałem się cicho, ale i wycofałem natychmiast krabem, aby znów nie oberwać, gdyż czułem to jednak ja, nie ona. Alice stojący przede mną pomasował kostki prawej dłoni, krzywiąc się nieznacznie. Patrzył na mnie z góry, gdyż ja ze swoim wzrostem równym 187 centymetrów zdecydowanie górowałbym nad drobną Iriną. Czyli mną w tej chwili.
- Co tu robisz? - Alice wypluł te słowa i zaraz zastygł w bezruchu, zdumiony brzmieniem swojego głosu. Mojego głosu. Eee... Naszego...? Tak czy siak, pewien byłem, że mój głos był lepszy i Sorokina bardziej na tym skorzystała, gdyż kiedy ja odezwałem się do niej, brzmiałem jak jakiś maskonur. Oczywiście nie powiedziałem tego na głos, jeszcze tylko bym dostał w czambo.
- Dziwne to jest, nie? - zapytałem cicho, przechodząc przez pokój i po turecku siadając na materacu. Widząc, że Sorokina wciąż stoi, poklepałem miejsce obok siebie.
- Nic na razie nie zdziałamy. Usiądź. Porozmawiajmy jak ludzie. - skrzywiłem się, słysząc jej głos dobywający się z moich ust. Ona również.
- Wiesz... Co się... Stało? - po każdym słowie krzywiła się, ale w końcu wzruszyła ramionami i chwiejąc się jak nowo narodzona żyrafa dodreptała jakoś do posłania, rzucając się na nie z westchnieniem.
- Hm. Nie mam pojęcia. Wygląda na to, że ja chwilowo jestem tobą, ty zaś... Mną. - zamrugałem i zerknąłem na Irinę. Albo mnie. Licho wie. - Żeby nie było niedomówień, facetem jestem. - zaznaczyłem, jako iż nieraz mi się już zdarzyło, że napotkane osoby na głos zastanawiały się, z jakiej planety się urwałem, dopóki po swojemu nie odpowiedziałem, że Mars także była kobietą. Ale Irina tylko przewróciła moimi czarnymi oczami.
- Zauważyłam. - skrzywiła się teatralnie, klepiąc się po klatce piersiowej, u niej (tymczasowo) zdecydowanie płaskiej, u mnie (także chwilowo) już mniej. Przewróciłem oczami, jednak zaraz tego pożałowałem czując niemalże, jak przez soczewkę wypływa mi białko. Widząc, że po policzku ciekną mi łzy, Irina zmarszczyła brwi.
- No ale nie płacz, znajdziemy jakiś sposób, aby się zamienić.... I będziesz płaski z powrotem.
Posłałem jej tylko gniewne spojrzenie, z racji jej wyglądu zapewne przypominając wpienionego ratlerka. Chyba i jej nasunęło się to skojarzenie, gdyż zobaczyłem przez łzy jak prycha śmiechem i zaraz kręci głową, zaskoczona lub zniesmaczona.
- Słowo daję... Masz śmiech jak ujadanie hieny.
- Wypraszam sobie! - burknąłem, prostując się dumnie, jednak wciąż byłem od niej o dobre pół metra niższy. - Ty po prostu nie umiesz śmiać się tak, aby brzmiało to godnie i dostojnie...
- Tak, tak... - machnęła ręką na moje pieklenie się, ale na jej twarzy pojawił się zagubiony uśmiech. Wciąż nie mogła oderwać ode mnie wzroku. Czy też raczej od siebie. W sumie chyba nie na co dzień siedzisz sobie na łóżku ze swoim sobowtórem, który w dodatku ryczy na całego, nie przyzwyczajony do soczewek, który ty nosisz zawsze. Z mojej strony też wyglądało to dziwnie. Irina siedziała jak na szpilkach, zakładając nogę na nogę, ale na tym podobieństwo do mnie się kończyło. Przekonany byłem, że nie mam zazwyczaj tak głupiej miny, ani że moje włosy nie są tak niechlujnie zaczesane do tyłu. Co tu dużo mówić, sporo rzeczy bym poprawił. No i pewien byłem, że jestem lepszym mną, niż Irina.
Przegadaliśmy tak kilka kolejnych godzin. Dowiedziałem się z jej ust jak się nazywa, że pracowała jako ochroniarz i stąd ta przepustka, że od lat amatorsko gra na bugaju razem z grupą znajomych. Ja sam opowiedziałem jej trochę o sobie: przy moim imieniu parsknęła śmiechem, zaraz jednak przepraszając, a mojej historii o Agatcie, mojej siostrze, słuchała z lekkim uśmiechem. Punktem kulminacyjnym było poczęstowanie mnie czymś, co Irina nazywała "vareniki" - lub "pierogis", gdy zobaczyła, że całkiem nie jarzę. Co prawda nic mi to nie powiedziało, będąc jednak wiecznie głodnym stworem, wciągnąłem wszystko, co mi dała. Miałem szczęście, że Irina budząc się w moim mieszkaniu myślała całkiem trzeźwo. Zabrała bowiem ze sobą moją torbę oraz koso-podobne ostrza i kuszę, choć nie miała pojęcia, jak jej używać. Teraz wymieniliśmy się swoimi gratami. Dowiedziałem się także, Że Sarumanowi i Spark nic się nie stało, Irina, bojąc się czy jej nie pogryzą, zamknęła oba psy w mojej sypialni, starając się je przekupić kilkoma ciastkami - gdyż nic innego u mnie jak zwykle nie było - aby zostawiły ją w spokoju.
- Masz jakiś pomysł, jak zamienimy się z powrotem? - zapytała w końcu Irina, śledząc wzrokiem każdy centymetr kwadratowy mojej-jej twarzy. Wzruszyłem ramionami - sam się nad tym zastanawiałem.
- Może... Ma coś z tym wspólnego pełnia? - mruknąłem w zamyśleniu. Irina oparła się o ścianę, milcząc.
- A może to jakiś nowy wirus?
- Albo eksperymenty rządu... - opadłem do tyłu, podkładając wytatuowane ręce pod głowę.
- Albo kosmici... - lekki uśmiech pojawił się na twarzy Rosjanki.
- Jakiś techniczny geniusz uruchamia to wszystko pilotem. - zaśmiałem się cicho.
- Duuuuchyyyy...
Udałem zdumionego i podniosłem się do pionu.
- Triggered...
Teraz to Irina się położyła.
- Nie wiem... Może to wszystko to jeden wielki sen?
- I oboje go śnimy? - obejrzałem się na nią. - Raz śniłem wspólny sen z moją siostrą. Może jakieś elementy były te same, tej samej nocy, jednak większość dopowiedziała nasza gigantyczna wyobraźnia. Nie jest możliwym, abyśmy oboje tkwili we śnie. - wytłumaczyłem, po czym położyłem się obok niej. Już nawet niezbyt zauważaliśmy, że wyglądamy jak my nawzajem, choć słyszeć swoje słowa z ust kogo innego to zdecydowanie niecodzienna sytuacja.
- Może zatem zostańmy w tych ciałach. - zaproponowała nagle Irina, zerkając na mnie. I ja spojrzałem na nią.
- Myślę, że to nie zależy od nas. Albo się zamienimy z powrotem, albo nie... Już nigdy. Wówczas musielibyśmy udawać siebie nawzajem. - przewróciłem oczami, ale ona spoważniała.
- Nie, Alice... To by nie wypaliło.
- Dlaczego?
- Mówiłam ci, że należę do pewnej grupy, tak jak ty. Tyle że ci moi chyba nie są tak wyrozumiali jak twoi. Mówisz, że wybaczyliby ci zniknięcie na kilka dni. No cóż. Moi nie. Już teraz jestem... Jak by to ująć... Na warunkowym. Parę rzeczy zrobiłam źle, kilka skopanych akcji i poszło... Teraz sprawdzają mnie na każdym kroku, testują. Nie wiedzą, czy mi ufać. No cóż, po tym, co zrobiłam, i ja bym nie zaufała.
Patrzyłem na nią z uwagę, ale milczała, bawiąc się moim koso-podobnym ostrzem.
- A co zrobiłaś...? - zapytałem cicho. Irina zerknęła na mnie i podała mi nóż. Wziąłem go. Oboje usiedliśmy.
- Jak już mówiłam. Skopałam kilka akcji. Między innymi miałam odebrać towar od innej grupy, z którą handlowaliśmy. Nie będę się tu rozwodzić, wystarczy powiedzieć, że oni odeszli ze wszystkim, a ja stanęłam przed przywódcami z pustymi rękoma. Już i tak ledwo wiązaliśmy koniec z końcem, a dzięki mnie jeszcze dodatkowo straciliśmy to, na co tak ciężko pracowaliśmy. - umilkła, popatrzyła się na mnie i wzruszyła ramionami. - Trochę mi się oberwało. Spójrz na moje... Ehm... Swoje lewe przedramię.
Spuściłem wzrok, wypatrując jakichkolwiek ran czy blizn wśród kolorowych tatuaży. W końcu to dostrzegłem. Kilkanaście nie takich starych okrągłych dziur po przypaleniu papierosem bądź cygarem. Spojrzałem na nią. Ponownie wzruszyła moimi chudymi ramionami.
- Teraz ciężko mi będzie wkupić się w ich łaski. Nie mówiąc już o tym, że w tej chwili zabiliby mnie na miejscu i co najwyżej ty mógłbyś starać się uratować sytuację, ale z twoim urokiem osobistym jak nic oboje co najwyżej moglibyśmy wąchać kwiatki od spodu.
Rzuciłem jej nieco skonsternowane spojrzenie, dobitnie jednak świadczące o tym, że nie docenia moich możliwości. Zanim zdążyłem to w jakikolwiek sposób udowodnić, śluza nagle otworzyła się gwałtownie, wpuszczając do pokoju kilku uzbrojonych mężczyzn. Oboje zerwaliśmy się na równe nogi - Irina górowała nade mną, ja chwiałem się na jej krótkich nóżkach.
- Sorokina!- jeden z mężczyzn wyszczerzył zęby w gniewnym grymasie. Przez chwilę nie mogłem zrozumieć, dlaczego gapi się na mnie. I pewnie bym nie zrozumiał, gdybym nagle nie dostał w żebra łokciem od Iriny.
- Uh... Eeem... Tak? - wyprostowałem się i wpatrzyłem w faceta myśląc, że najwyraźniej jest tu przywódcą.
- Kto to, u diabła, jest? - wskazał na Irinę, która przestąpiła z nogi na nogę i już zamierzała się odezwać, kiedy przyszła moja kolej na zasadzenie jej kościstego łokcia w bok. Profesjonalistka, nawet się nie skrzywiła.
- To jest... Eeem... - zerknąłem na nią, a ona na mnie. Podczas naszej poprzedniej rozmowy uznaliśmy, że najlepiej będzie przedstawić mnie jako kobietę, szczególnie iż moja androgeniczna uroda i specyficzny fryz oraz imię na to pozwalały. - To jest Alice Chamberi. Ona... Eeem... - wzrok padł mi na moją torbę, którą Irina wciąż miała przytroczoną do paska. Pamiętałem, że miałem tam kilka rzeczy, na które może połasiłby się ten mężczyzna. - Ona przyszła tu, aby pohandlować - wypaliłem więc, machaniem ręki każąc Irinie podać mi moją własność. Albo jednak nie zrozumiała moich znaków, albo była zbytnio sparaliżowana strachem, że coś może się wydać. Musiałem przyznać, że widok przerażonego mnie był dość intrygujący.
- Pohandlować? - przywódca powtórzył głosem wręcz ociekającym pogardą. - W takim wypadku powinna pójść do mnie. Zostałaś odsunięta od wymian, Sorokina. - zmierzył Irinę wzrokiem. Nie podobało mi się, jak taksował wzrokiem teraz-już-nie-moje ciało. Odchrząknąłem więc.
- Co ona niby może takiego mieć? - zwrócił się do mnie. Irina obok mnie drżała lekko.
- Ehm... Posiada parę rzeczy... Przydatnych dla nas. Poznałam ją przed godziną. Nie zdążyłam jeszcze jej przyprowadzić do... ciebie. Chciałam najpierw wybadać teren. - dodałem, aby tak w razie potrzeby skupił się na tym ostatnim, a nie na zwróceniu się do niego per "ty".
- Ah tak? - mruknął tylko, ruchem głowy nakazując towarzyszącym mu ludziom wyjąć broń. Nie czekając aż oboje dostaniemy kulkę w łeb, wydarłem torbę Irinie i otworzyłem ją. Natychmiast przy mojej skroni znalazła się chłodna lufa.
- Nie mam broni... Ale mam to. - wygarnąłem z torby trochę amunicji, kitranej luzem tak na wszelki wypadek. Chyba nadarzyła się właśnie okazja. Przywódca zabrał jednak naboje, obserwując mnie uważnie.
- TY masz....? - przekrzywił głowę.
Ups. No tak. Nie moja torba.
- Alice... Alice ma. Ale... Już dobiłyśmy targu. - przełknąłem ślinę. - Wybacz, że na ciebie nie zaczekałyśmy. - postanowiłem wytoczyć najcięższe działo. - Ale sam wiesz, że potrzebujemy tego. Amunicja jest zawsze mile widziana. Alice chce także przehandlować to. - pokazałem facetowi metalową zapalniczkę, kilka tabliczek czekolady - ja bez słodyczy, to jak pies bez ogona - oraz kilka pojemniczków z aspiryną. Na tym ostatnim skupił się wzrok mężczyzny. Spojrzał mi w oczy. Widziałem, że lekko był oszołomiony. Przeniósł wzrok na Irinę.
- Czego chcesz w zamian? - rzucił. Widać było, że jest odrobinę zaniepokojony. Irina jednak już się opanowała, szybko wczuwając się w rolę... Em... Mnie.
- Jedynie kilka kości. Na pewno macie ich sporo.
- Kości? - zapytałem jednocześnie z przywódcą, najwyraźniej dokładnie tak samo zdziwiony jak on. Widząc jednak, że kieruje na mnie swój zimny wzrok, pokiwałem szybko głową z miną znawcy.
- Um... Tak. Kości. Właśnie. Umówiłyśmy się z Ir... z Alice, że w zamian dostanie tyle kości, ile będzie chciała. Wiesz, ma psy.
- Psy... - powtórzył powoli, nie spuszczając ze mnie wzroku, Twardo odwzajemniałem spojrzenie, dopóki nie skapitulował i nie kiwnął głową na jednego ze swoich ludzi.
- Nie ma żadnej podpuchy? - warknął na Irinę. Szybko pokręciła głową.
- Jestem uczciwa. Wiele razy już się wymieniałam. Wiem, jak to działa. Ale to wy tutaj macie przewagę. Jedynie czego chcę, to pokarm dla moich psów. Mój obóz zajmuje się właśnie handlem pomiędzy różnymi grupami. Nie będę się mogła wymieniać na dłuższą metę... - rzuciła mi spojrzenie, na które kiwnąłem głową. - ...Ale teraz mogę to zrobić. Jednorazowo. Ale chcę wyjść stąd cało. Niech A... Irina mnie odprowadzi.
Mężczyzna dłuższą chwilę milczał. Przywołana przez niego kobieta o krótkich włosach również. W końcu jednak odwrócił się i powiedział coś do niej cicho. Później spojrzał na nas, gdy kobieta odeszła.
- W porządku. Ale najpierw leki.
Wysypałem moje graty na jego wyciągnięte dłonie i zabrałem torbę, oddając ją Irinie, która przez pięć minut próbowała ją nieporadnie przypiąć do paska, zanim zniecierpliwiony sam to zrobiłem. Wkrótce wróciła krótkowłosa, niosąc wór pełen kości z kurczaka i jakiegoś większego stworzenia. Irina zabrała go, a przywódca dał znak, aby jego ludzie opuścili broń. Wyglądało na to, że ci ludzie nie są aż tak źli, jak początkowo wywnioskowałem to z opowieści Rosjanki. Nie każdy na ich miejscu pozwoliłby nam odejść, szczególnie iż raczej mało kto żądałby jedzenia dla psów w zamian za lekarstwa i amunicję. No ale cóż, to były akurat moje osobiste przedmioty, na których stratę mogłem sobie pozwolić, biorąc jednak pod uwagę naszą sytuację, raczej niezbyt rozsądnym byłoby żądać od nich czegoś... Poważniejszego. Mężczyzna sam nas wyprowadził z bunkra, gdzie zostawił nas, uprzednio zapewniając mnie, że jednak nie jestem całkowicie bezużyteczny i może jeszcze istnieje szansa, abym wrócił "do gry". Wszystko to powtórzyłem Irinie, gdy tylko nas zostawił. Ucieszona oddała mi worek kości i ruszyła szybko przed siebie, przez co musiałem ni to iść, ni to biec za nią na aktualnie swoich krótkich, krzywych nóżkach. Rosjanka posiadając moje długie nogi i wysportowanie pruła przed siebie w śniegu niczym lodołamacz, pozostało mi więc tylko dreptać przetartym przez nią szlakiem. Po jakimś czasie zauważyłem, że Irina uparcie zaczesuje moje piękne włosy na tył - chyba przeszkadzało jej, że cały czas wisiały jej tylko z jednej strony. Mnie jej różowy irokez zbytnio nie wadził, szczególnie iż przez pewien czas sam taki nosiłem - tylko czarny jak smoła. Niemniej, podbiegłem do niej, nieporadnie ślizgając się w śniegu i pacnąłem ją w ramię.
- Ej, ty! Popraw ten swój designerski look, bo do ludzi idziemy.
Spojrzała tylko na mnie kwaśno.
- Jak ty w ogóle możesz nosić taką fryzurę? Jest...
- Lepiej uważaj na to, co zaraz powiesz, bo możesz wylądować w zaspie. - ostrzegłem ją, więc tylko przewróciła oczami, przełykając słowo "beznadziejna" i zastępując je uporczywym milczeniem.
- Ej, czy to w ogóle nie jest dziwne, że teraz przez cały czas mówię z rosyjskim akcentem, mimo że staram się nie? - przerwałem ciszę, jako iż i tak nie miałem nawet pojęcia, dokąd zmierzamy.
- Tak, bardzo dziwne... - odparła jednak Irina w takim zamyśleniu, że dałem jej spokój i tylko skakałem za nią jak upośledzona żaba. Zapadał już zmrok. Bardzo szybko stawało się coraz ciemniej i ciemniej, aż w końcu mrok otulił nas niczym całun. Brnęliśmy przez śnieg, nie mając pojęcia, dokąd idziemy, jednak zimno stawało się coraz dotkliwsze, jak zresztą i narastające zmęczenie. Weszliśmy zatem do pierwszego lepszego budynku na naszej drodze, który okazał się być czymś w rodzaju świątyni, znajdującej się w sercu otaczającego nas lasu. Drzewa tym skuteczniej zatrzymywały słabe strugi światła księżyca. Nie mając w tej sytuacji wiele do powiedzenia, postanowiliśmy zatem przenocować w dziwnie wyglądającej budowli - a raczej Irina postanowiła, gdyż ja w tej chwili usiłowałem wydostać się z gigantycznej zaspy, nucąc pod nosem "There's a doll inside a doll, inside a doll...". Dygocząc z zimna, wdrapaliśmy się po stromych schodkach - Irina, jak na dobrze wychowanego gentlemana przystało, podała mi rękę - następnie zapuszczając się ostrożnie w głąb ciemnych korytarzy, porośniętych zamarzniętym na kość bluszczem. Co ciekawe, nie było tu żadnych zombiaków. Ani ludzi. Ani zwierząt. Ani w ogóle nikogo, jeśli już o tym mowa. Szybko znaleźliśmy się w dużym pomieszczeniu, na którego środku stała kamienna misa na podwyższeniu. Podszedłem do niej, uważnie stawiając kroki na nieco popękanej podłodze, ale nie byłem w stanie do niej zajrzeć, mając jedynie metr sześćdziesiąt wzrostu. Zachęcone przeze mnie Irina zrobiła to jednak bez problemu, a wówczas w jej oczach dostrzegłem zdziwienie, przez które prześwitywała jednak ciekawość. No proszę, moje emocje były zaskakujące, jeśli spojrzeć na nie z boku... Zacząłem niecierpliwie podskakiwać.
- Podzielisz się tym z resztą klasy, czy wolisz zabrać tajemnicę do grobu, hę?
Rosjanka otrząsnęła się.
- Yhm... Tak. - zerknęła na mnie podejrzliwie. - Nie widzisz co jest w tej misie?
- Geniusz... - mruknąłem, przewracając oczami. Było mi tak zimno, że aż nie miałem siły mówić. Irina na szczęście zabrała z mojego mieszkania płaszcz. Ja wyszedłem na śnieg tak jak stałem, to jest w jej czarnych glanach, szarych spodniach dresowych i bluzie założonej na top. Szczerze, jeśli uda nam się odmienić z powrotem zanim się przebierzemy w coś cieplejszego, to już jej współczułem.
- Jest tu coś dziwnego... Jakby... Eh, nie wiem. Wygląda jak woda, ale zarazem... Jakby nią nie było. Rozumiesz, o co mi chodzi?
- Niet. - burknąłem tylko, podskakując, aby zobaczyć wnętrze naczynia, ale nic to nie dało. - Woda, ale nie woda? Czyli co? Wódka?
Irina aż przewróciła oczami na moją głupotę.
- Nie wiem, to wygląda po prostu dziwnie. Jakby coś z tą wodą było nie tak, ale w tym pozytywnym sensie. - zastanowiła się i wyciągnęła dłoń, aby dotknąć tafli cieczy, ale po moim głośnym syknięciu zawahała się.
- Jak na moje, z wodą może być coś nie tak tylko w trzech kategoriach: zepsuta, zatruta albo smakowa. - wbiłem w nią wściekły wzrok rozgniewanego kurczaka, ale Irina nawet nie patrzyła w moją stronę, więc na nic się to zdało. Przygryzając wargę, wpatrywała się w zawartość misy, wciąż trzymając dłoń - MOJĄ, warto wspomnieć - tuż nad powierzchnią wody.
- No cóż... Mogę chyba tylko tyle powiedzieć: raz kozie śmierć. - po czym, nie zważając na mój zduszony pisk, wsadziła łapę do naczynia.
I stało się...
Nic.
Jedno wielkie nic.
Nieco rozczarowany, kopnąłem jakiś kamyczek, który dziwnym trafem znalazł się tuż obok mojego buta.
- Nie no, to tyle? Spodziewałem się jakiegoś kwasu, potwora z bagien, oślepiającej jasności... Ale tak żeby nic? Eee, nudna ta misa. - po czym odwróciłem się na pięcie i na swoich krótkich nóżkach poddreptałem do przewróconej kolumny. Przez chwilę usiłowałem się na nią wdrapać, dopóki nie usłyszałem jak Irina nagle wciąga powietrze z głośnym świstem. Przerażony, że coś jej się stało i umiera, odwróciłem się tak gwałtownie, że o mało się nie wywróciłem na twarz i w sekundę znalazłem się przy niej. Dłonią zasłaniała usta, jej oczy zaszły łzami. Ryczący ja, intrygujący widok... Potrząsnąłem głową i zacząłem potrząsać Iriną, aby mi powiedziała co się stało, choć ona tylko kręciła głową i przestępowała z nogi na nogę. W końcu - gdy już miałem dźgnąć ją łokciem w żebra - zakaszlała i pomachała dłonią.
- O Jezu...
- Nie Jezusuj mi tu, tylko gadaj co ci się stało! - wkurzyłem się, a ona w końcu na mnie spojrzała. Jeszcze przez chwilę kasłała, zanim zdołała odpowiedzieć.
- Zimne to cholerstwo... Nie spodziewałam się... - machnęła tylko krótko ręką w stronę misy. Fakty w mojej głowie w końcu raczyły się połączyć.
- No nie wierzę. Napiła się jakiejś podejrzanej wody, nawet nie deszczówki, bo nie ma tu żadnego otworu, którędy mogłaby wpaść, nawet nie patrząc, czy nie jest zatruta, zanieczyszczona lub smakowa... - pokręciłem głową z wyraźną dezaprobatą, ale Irina wzrok przepełniony ciekawością utkwiony miała już w naczyniu na kolumience. Wyglądała, jakby chciała w nim zanurzyć całą twarz i najpewniej jeszcze się przy tym utopić.
- Ej, czyś ty oszalała? Mózg ci wypadł? Ty w ogóle wiesz, co pijesz?
- Oj, nie marudź... - burknęła tylko. - Sam spróbuj. Nie jest zła. Ma taki dziwny smak...
- No pewnie, że dziwny, jak pełna jest jakiś... - zastanowiłem się mgliście, a nie wiedząc, co mógłbym tu dodać, dodałem naburmuszony: - ...dziwactw.
- Serio. Mówię serio. Możesz się napić. Przecież gdyby coś z nią było nie tam, już dawno bym charczała.
- A to przed chwilą to co? - zirytowany zacząłem gestykulować. - Śpiew?
Przewróciła oczami.
- Mam na myśli, że zmieniłabym się w zombie. Pij, nie jojcz. Dobrze ci zrobi. - Po czym, nie dając mi czasu do namysłu - ani do stanowczego zaprotestowania - nabrała dziwnej cieczy w dłonie i chlusnęła mi nią prosto w twarz. Ledwie zdążyłem zamknąć oczy, część kropel dostało mi się do ust. Rzeczywiście, cholerstwo było zimne, tysiąc razy zimniejsze niż lód, wydawało się wypadać mi dziury w języku i gardle. Zakasłałem, ale chcąc nie chcąc, przełknąłem trochę. Gdy tylko zdałem sobie sprawę, że jednak nie umieram i nie ma potrzeby histeryzować, w świątyni nagle zrobiło się cicho. Tylko Irina gapiła się na mnie z jakiś dziwnym tryumfem na twarzy. Z godnością się otrzepałem i wzruszyłem ramionami, starając się zachować kamienną twarz.
- No dobra, miałaś rację. Nic mi nie je... - w tym momencie zwinąłem się w pół tak gwałtownie, że o mało nie przywaliłem łbem prosto w misę. Coś szarpnęło mnie od środka z siłą tak dużą, jakby chciało wyrwać mi wszystkie organy. Obok mnie mignęły mi czarne włosy Iriny. I ona w jednej sekundzie znalazła się na kamiennej podłodze. Przez chwilę zwijałem się z czegoś, czego nawet nie można było nazwać bólem, potem poczułem, że mój umysł zaczyna się wyślizgiwać, odlatywać...
Odpłynąłem.
***
Nie wiedziałem, ile byłem nieprzytomny, jednak powrót do przytomności odczułem dość boleśnie, co tylko mnie utwierdziło w przekonaniu, że nie pływam już sobie radośnie w obłokach. Bolało mnie całe ciało. Jęknąłem, podnosząc się na łokciach. Coś w tym jęknięciu wydawało się być nie tak... Jednak mój otępiały umysł średnio dawał sobie radę z połączeniem faktów i analizą sytuacji. Dopiero po kilku niezwykle długich chwilach wypełnionych dziwnym bólem promieniującym z klatki piersiowej zdałem sobie sprawę z dwóch rzeczy: po pierwsze, przekonany byłem, że nie wydałem z siebie żadnego dźwięku, choć niewątpliwie słyszałem "mój" od niedawna głos godny maskonura, a po drugie, mój wzrok był niezwykle ostry, tak bardzo, że aż przez kilka sekund niemrawo rozglądałem się po podłodze, aby wypatrzeć zagubione soczewki. Mój wzrok padł jednak na leżącą obok mnie dziewczynę, a wówczas ten ostatni pasujący element z cichym kliknięciem wewnątrz mojego zagubionego umysłu wpasował się do reszty układanki.
Patrzyłem na na wpół przytomną Rosjankę - w jej ciele. Różowy irokez, białe oczy, kolorowe tatuaże; wszystko się zgadzało. Zatem i ja musiałem być już sobą. Na moją twarz wpełzł natychmiast szeroki uśmiech rodem jak od Kota z Cheshire. Przeczesałem dłonią swoje włosy, które - oprócz palców i oczu - były ulubionym elementem mojego wyglądu, po czym spojrzałem szybko na Irinę. Dziewczyna siedziała na ziemi, z otwartymi ustami wpatrując się we mnie. Przewróciłem oczami.
- Nie mów, że zaraz po obudzeniu się u mnie nie przejrzałaś się w lustrze.
Spojrzała na mnie krytycznie.
- Tylko ty byś to zrobił w pierwszej kolejności, proszę cię. - I dalej lampiła się na mnie jak na zjawisko.
- Ej, no... - udałem obrażonego, ale zaraz wstałem szybko, wyciągając rękę, aby pomóc dziewczynie wstać. Skorzystała z pomocy i aż westchnęła, najwyraźniej orientując się, że w końcu widzi wszystko z prawidłowego poziomu. Nie mogłem powiedzieć, ja sam cieszyłem się niezmiernie, że w końcu nie wyglądam jak krasnal, który uciekł z rabaty, a i moja blada skóra nie jest przyozdobiona aż taką ilością tatuaży.
- No, szczerze mówiąc, ciekawie było być tobą... Ale lepiej niech zostanie tak jak jest. - stwierdziła Irina, a ja ochoczo przyznałem jej rację. Oboje staliśmy przez chwilę w miejscu, wspominając ostatnie minuty w cudzych ciałach, nasz wzrok jakoś nie chciał się oderwać od misy, której zawartość teraz była już widoczna dla moich czarnych oczu. A przynajmniej byłaby... Gdyby mój wzrok nie napotkał tylko suchego dna. Zmarszczyłem brwi. Irina, która sprytnie wdrapała się na przewróconą kolumnę, także zauważyła deficyt dziwnego płynu.
- Hej, gdzie ona wyparowała? Przecież nie wypiliśmy wszystkiego...
- No ja nie wiem co robiłaś, kiedy byłem nieprzytomny... - zażartowałem, ale zgarnąłem ją ramieniem i razem wyszliśmy przed świątynię. W mojej głowie kotłowało się naraz tyle myśli, z których żadnej nie byłem w stanie wyartykułować... Sądząc po minie Sorokiny, z nią było to samo. Wciąż milcząc, oddałem dziewczynie płaszcz, gdyż trzęsła się tak, że o mało nie spadła ze schodów. Tym razem ja wcieliłem się w rolę gentlemana i pomogłem Rosjance stanąć na stałym gruncie, usianym śniegiem. W ciszy wracaliśmy przez las. Wciąż zastanawiałem się nad tym wszystkim. Czemu miała taka zamiana służyć? Jak to się stało? Jak to było możliwe? Na żadne z tych pytań nie było odpowiedzi - nie mogło być. Zatem nie pozostało mi nic innego, jak tylko odprowadzić Irinę z powrotem do jej bunkra. Nie tyle z powodu, iż ona mogła się zgubić, bo doskonale znała te okolice; to ja nie miałem zielonego pojęcia, gdzie jestem, więc lazłem za nią jak to ciele, dopóki sobie nie przypomniała o mojej obecności. Najwyraźniej wiedziała, że jestem kompletnie zielony w tym temacie, bo dwie godziny później to ona odprowadzała mnie pod drzwi do mojego mieszkania. Nie mogliśmy przecież jednak tak po prostu udawać, że nic się nie stało. Jakiś dziwnym trafem los chciał, abyśmy to akurat my zamienili się swoimi ciałami. Albo duszami? Jak zwał, tak zwał. Tak czy siak, można powiedzieć, że moja nieoficjalna grupa zwiększyła się, przyjmując jeszcze jedną osobę.

sobota, 10 marca 2018

Dzień Mężczyzny

Był dzień kobiet to i nadszedł czas na dzień mężczyzny! Wszystkim panom należącym do naszego bloga życzymy radości, cierpliwości, uśmiechu na twarzy, szczęścia i czego sobie tam jeszcze życzycie :)

czwartek, 8 marca 2018

Od Reker'a cd. Kiary

Eh... Czas zorganizować sobie czas samemu - pomyślałem widząc jak dwie, ludzkie sylwetki znikają gdzieś za rogiem długiego korytarza, którym nie tak dawno sam się tutaj przypałętałem. Nie mając zbytnio pomysłu czym mogę się zająć, postanowiłem zobaczyć co dzieje się z Peresfoną, u której dość dawno nie byłem. Nie przejmując się brakiem kurtki oraz ubrudzonymi, w niektórych miejscach od krwi budami, ruszyłem przed siebie kierując się w stronę stajni. Cała droga nie zajęła mi dużo czasu, ponieważ w miejscu, które obrałem za cel znalazłem się już po niecałych pięciu minutach "podróży". Niemal natychmiastowo odnalazłem boks swojej bułanki, która w pierwszej chwili miała mnie totalnie w dupie, lecz kiedy tylko zorientowała się, iż zabrałem do ręki marchewkę, raczyła obrócić się w moją stronę aby się ze mną przywitać.
- Ładnie to tak? Pan przychodzi, a ty się zadem odwracasz - mruknąłem niezadowolony podrzucając w ręce pomarańczowe warzywo zwracające jej największą uwagę. Często nie wierzę, że taka jedna rzecz może o wszystkim zaważyć, ale jak widać, wszystko w naszym świecie jest bez dwóch zdań możliwe - W sumie to nie powinienem ci tego dawać, bo będziesz gruba i leniwa, ale nie chcę ryzykować twoim fochem - westchnąłem przewracając na to wszystko oczami aby już po chwili podsunąć jej pod łeb jej ulubiony smakołyk, który od razu zadowolona z siebie spałaszowała. Posiedziałem z nią jeszcze z dobre trzydzieści minut starając się jakoś ją wyczyścić co niestety marnie mi poszło zważywszy na jej humorek spychania mnie na ścianę boksu, która wcale mięciutka nie była. Zrezygnowany, pogłaskałem ją na do widzenia między oczami po czym udałem się z powrotem do ratusza by zaszyć się w swoim pokoju. Dzieciaków nigdzie nie było więc musiały pójść do dziadków albo gdzieś z Mattem co jednocześnie było mi na rękę, gdyż mogłem wreszcie w spokoju odpocząć, lecz jednocześnie zrobiło mi się nieco przykro, iż wolą przebywać one z resztą rodziny niż ze swoim ojcem. Czując, że śmierdzę z kilometra, przed położeniem się spać postanowiłem zabrać jakiś prysznic najlepiej w lodowatej wodzie, żeby chociaż na chwilę zapomnieć o nadciągającej wiośnie. I na nowo zamiast zimna będzie ciepło, które tylko czeka, aby wszystko spalić - przeszło mi przez myśl kiedy zabrałem się za mycie przydługawych kłaków. Starałem się to zrobić jak najszybciej, ponieważ nie za bardzo przepadałem za tą czynnością. Woda jak zwykle zalewała mi oczy, zamazując tym samym obraz na świat. Kończąc w końcu te męki, zająłem się szybko resztą ciała co już aż takie skomplikowane nie było, a następnie przebrałem się w czyste i suche rzeczy. Miałem już kierować się do jakże wspaniałego wyra, lecz w tym samym momencie napadł mnie niespodziewany atak kaszlu. Resztkami sił przytrzymałem się chropowatej ściany, która jako jedyna powstrzymała mnie przed pocałowaniem płytek podłogowych. Ledwo utrzymując się na nogach, wyplułem na ziemię dość dużą ilość krwi, która spowodowała u mnie dość mocne skrzywienie się - Zajebiście - mruknąłem pod nosem patrząc na to wszystko z ogromną niechęcią. Chcąc pozbyć się śladów, od razu złapałem za jakąś starą ścierkę, starając się dobrze wypucować podłogę, żeby nikt nie wiedział o tym co tu zaszło. Po skończonej pracy, odechciało mi się już spać, dlatego postanowiłem pójść na obiad, a następnie zająć się czyszczeniem swojej broni, która wylądowała gdzieś na magazynie. Oczywiście nie była to Jaskółka, ani inny mój ulubiony sprzęt, tylko taki, z którego muszę skorzystać raz na ruski rok. Takie porządki robiłem bardzo rzadko więc można sobie tylko wyobrażać jak strasznie się nudziłem... Posiłek i tak nie był zbyt interesujący dlatego zbytnio się nim nie posiliłem, ale narzekać na to nie zamierzałem. Wziąłem jeszcze sobie kubek gorącej kawy, a następnie udałem się do znanego sobie miejsca gdzie na nowo zacząłem brudną robotę, która wcale przyjemna nie była.
*********
Nie miałem pojęcia ile tutaj przesiedziałem, lecz kiedy zaczęło robić się już nieco ciemno, postanowiłem ruszyć swój tyłek z miejsca i wrócić w końcu do "domu" z nadzieją, że zastanę tam już Kiarcię. Przez to, iż dostała to nagłe wezwanie na operacyjną nie zdążyłem z nią nawet pogadać. Będę musiał w końcu ogarnąć to życie, bo inaczej spartaczę je do reszty. Ostatnio strasznie się w tym wszystkim gubiłem. Chciałem być wsparciem dla swojego ojca i reszty rodziny, ale coś ciągle włóczyło się za mną mówiąc, żebym się lepiej się poddał, gdyż nie dam rady. Nie chcąc już o tym myśleć, wstałem oraz spokojnym krokiem zacząłem iść w stronę odpowiedniego piętra czy też drzwi znajdujących się w tymże budynku. Byłem już w połowie drogi gdy nagle znowu napadł mnie kaszel, którego efektem ubocznym była krew. Na korytarzu byłem i tak czy siak sam więc nie miał kto na to nawet zareagować. Z ogromną szybkością wytarłem krew o swój mundur po czym z niechęcią, niczym skazaniec idący na śmierć posnułem się na medyczny przyznając nieco racji Edwardowi, który dzisiaj ochrzanił mnie za unikanie badań lekarskich, które w cale mi się nie podobały, a najszczególniej kucie we wszystkie części ciała by szczepić, pobierać krew i tym podobne.
- Edward? - zapytałem widząc jak niezadowolony blondyn mruczy coś niezrozumiałego nad kartami pacjentów jakby odprawiał jakieś modły, żeby to wszystko zniknęło mu sprzed oczy.
- Czego znowu? - fuknął niezadowolony podnosząc na mnie groźny wzrok rozwścieczonego pekińczyka, którego wcale się nie przestraszyłem, ponieważ w życiu przyszło mi widzieć gorsze oraz straszniejsze rzeczy - Matko Boska wyglądasz jakbyś spędził dwanaście lat na Syberii i wziął kąpiel w wybielaczu - rzucił szybko podchodząc do mnie biegiem aby wrzucić mnie po chwili centralnie na wolne łóżko.
- Pierdzielisz tam - westchnąłem - Przepisz mi jakieś tabletki albo zastrzyki i dam sobie radę - przewróciłem oczami machając niedbale ręką jak to zwykle miałem w zwyczaju. Czując jak coś siedzi mi znowu w gardle, natychmiastowo zaniosłem się ponownie dzisiejszego dnia kaszlem, który zakończył się jak zwykle tak samo.
- A mówiłem, żebyś się zjawiał na tych cholernych badaniach to mnie kurwa nie słuchałeś! - fuknął napełniając strzykawkę jakimś przezroczystym płynem, który na moje oko za ciekawie nie wyglądał.
- Przecież to tylko kaszel - mruknąłem próbując wstać i stąd zwiać gdzie pieprz rośnie, ale ten od razu przycisnął mnie jedną ręką do materaca wbijając mi dość długą igłę prosto w ramię co przyjemne nie było nawet w najmniejszym stopniu.
- Serce ci siada jełopie głupi - stwierdził bez wahania gdy poczułem się strasznie sennie. Nie miałem sił mu odpowiedzieć, lecz ostatnim co zobaczyłem, była sylwetka jakiegoś mężczyzny, którego za Boga nie potrafiłem rozpoznać. Edward zabiję cię kiedyś - pomyślałem zdenerwowany odpływając do krainy zaświatów.

<Kiara? ;3 Ben mu pomoże zoperować xd> 

Dzień Kobiet

Dziś ósmy marca! Wszystkim kobitką należącym do naszego bloga życzymy dużo uśmiechu na twarzy, pogody ducha, dużo wolnego czasu, przetrwania z nami jak najdłużej i czego tam sobie jeszcze życzycie :)

niedziela, 4 marca 2018

Od Kiary cd. Reker'a

No nie powiem to był wyjątkowo ciężki, dzień a widząc to co widząc i słysząc, miał być jeszcze trudniejszy niż myślałam wcześniej... Dzieciaki bały się najbardziej ojców, gdyż wiadomo w końcu to męskie osobniki ich skrzywdziły, przez co ojcom było na pewno przykro iż nie mogą utulić swoich dzieci, lecz wiedziałam że dzięki terapii jakoś się przekonają do swoich ojców, którzy przecież źli nie byli ani nic z tych rzeczy. Trochę tam ich synowie pozwolili się delikatnie pogłaskać po głowach lecz nie za bardzo pozwalali się dotykać i wiadomo po takiej traumie bardzo chował dolną część ciała. O tyle dobrze że mieliśmy dobrych psychologów i również w żeńskiej wersji że tak to ujmę, więc na pewno jakoś ich z tego wyprowadzą choć na pewno łatwe to nie będzie, a zważywszy na czas jaki tam spędzili z tamtymi zboczeńcami i psycholami, którzy wiele złego im zrobili. Miałam nadzieję że chociaż będą skurwiele cierpieć na torturach dzięki najlepszym katom w naszym obozie. Brzuch nadal mnie nieco pobolewał ale zwaliłam to na stres związany z tym wszystkim, więc to zlekceważyłam. Badać też się nie badałam bo uznałam że nie ma po co i na co... No cóż ale Edward i jego skwaszona mina i tak musiały mnie dopaść, kiedy najmniej miałam ochotę go widzieć, ale cóż... Życie całe jest w tych czasach jak jakiś chory żart czy też jak to inni mówią matriks tyle że ten komuś najwyraźniej nie wyszedł.
- Co jest Edward? Czego znowuż tak mruczysz i marudzisz? - westchnęłam łapiąc się za biodra, przybierając pozycję jakbym chciała skarcić jakieś dziecko.
- Powiedz mi dlaczego oni się nie uczą? Dlaczego są takimi nieukami? - warczał pod nosem, mocno ściskając czarny długopis w ręce, przez co miałam wrażenie iż zaraz ten pod wpływem ścisku się zaraz rozleci w drobny mak.
- Kim są Ci twoi nieucy? - spytałam lekko się przekrzywiając i tym razem krzyżując ręce na klatce piersiowej.
- No Ci z klasy medycznej! - oburzył się strasznie wymachując plikiem kartek w ręce w powietrzu.
- Nie unoś się tak... a poza tym gdybyś nie zauważył jesteśmy blisko oddziałów, a Ty drzesz gębę na cały ratusz - mruknęłam na niego nieco go temperując - A jakie mają wyniki? - spytałam jeszcze.
- Wszyscy nie zdali! A to klasa gdzie jest dwadzieścia osób! - fuknął tym razem nieco ciszej - Tak trudno jest się tego nauczyć? - dodał jeszcze patrząc ze złością na kartki zapisane jakby to one były temu wszystkiemu winne. 
- Może po prostu za bardzo ich gonisz z materiałem co? - spytam uważniej na niego patrząc.
- Co tydzień sprawdzian to niby dużo? - mruknął na co wywróciłam oczami.
- To raczej dużo Edward... Niektórzy uczą się dużo wolniej niż Ty czy ja... Potrzebują więcej czasu zapewne, a Ty dowalasz im kolejnymi materiałami - westchnęłam ciężko, kręcąc na to wszystko głową jakby z niedowierzaniem.
- Nie uczą się i tyle - mruknął cicho pod nosem.
- Skoro z Ciebie taki chojrak, to zaraz dam ci cały materiał o kardiologi jako sprawdzian - mruknęłam pacając go lekko w łeb.
- Wiesz że kardiologia jest dla mnie trudna! - oburzył się nieco i zrobił minę niezadowolonego dziecka, przez co znowu go pacnęłam w łepetynę.
- Otóż to! Jest dla Ciebie za trudna, a Ty nie masz cierpliwości do uczenia innych, zwłaszcza iż chcesz szybko być przy swojej córce i dziewusze... To dla nich też trudne Edward i być może czegoś nie rozumieją, lecz boją się Ci powiedzieć, wiedząc że dostaną opiernicz - mruknęłam na niego grożąc palcem jak jakiemuś dziecku.
- Może i tak... - mruczał pod nosem niezadowolony z takiego obrotu spraw. Później jeszcze coś tam sobie pomarudził i pozrzędził pod nosem patrząc na kartki wrogo, pokreślone jego pismem szybkim, a następnie nieco pomruczał na Rekera że nie stawił się na badaniach, co wcale mnie nie dziwiło, gdyż Reker nie lubił igieł... Kiedy miał się już odzywać, wtem nagle usłyszeliśmy szybkie kroki, więc szybko spojrzeliśmy kto nadciąga.
 - Jesteście potrzebni na operacyjnej, mamy ciężki przypadek - wyziajał zdyszany w stronę Edwarda i moją.
- Co się dzieje? - spytałam szybko.
- Kłopoty na operacyjnej, serce i takie tam - rzekł jakoś ziając niczym jakaś lokomotywa. Popatrzyliśmy z Edwardem tylko szybko po sobie katem oka, po czym ruszyliśmy biegiem na salę operacyjną, gdzie przebywał jakiś mi obcy mężczyzna, ale cóż równie dobrze mógł niedawno dołączył do obozu czy coś z tych rzeczy ale nie miałam za bardzo czasu się teraz nad tym zastanawiać. Ja szybko zajęłam się sercem które było uszkodzone i słabe co widziałam bo ledwie podnoszącym się pilsie, który zaraz opadał i tak w kółko. Edward zaś zajął się tym co się dzieje z narządami poniżej klatki piersiowej, lecz ciągle się komunikowaliśmy między sobą, dzięki czemu każde z nas wiedziało co robi czy tez co zamierza w danym czasie. Operacja trwała około dziewięciu godzin co jeszcze bardziej mnie wykańczało, ale jakoś uratowaliśmy życie temu mężczyźnie. Zawieźliśmy go na salę, po czym nakazaliśmy pielęgniarką pobrać krew do analizy za jakiś czas, a ja mogłam wreszcie odpocząć. Ledwie doszłam do swojego pokoju, gdzie wszystkie mięśnie mnie bolały, zwłaszcza kręgosłup od ciągłego pochylania się nad pacjentem przez taki dłuższy okres czasu. Starzejesz się Kiara, oj starzejesz się - pomyślałam siadając na miękkim łóżku, które pod moim ciężarem leciutko się ugięło.

< Reker? ;3 gdzie się szwendasz? xdd >

sobota, 3 marca 2018

Od Ruslana cd Reker

Po komentarzu Rekera jedynie zmierzyłem go wzrokiem i fuknąłem z pogardą. Nie ma co sobie dupy zawracać. Spojrzałem na karabin i zamknąłem go w pełnym miłości uścisku.
-Tęskniłem, wiesz?-wyszeptałem najcieplejszym tonem, jaki mogłem uzyskać i powiodłem wzrokiem wzdłuż kolby broni.
W końcu obejrzałem się za chłopakiem. Był już nieco daleko, ale sama jego obecność w moim polu widzenia irytowała mnie. Ponownie fuknąłem. Czy on jest popierdolony? Wyrzucać takie cacko do zimnego jeziora i skazać na powolnie zardzewienie? Dobra Car jest lekko porysowany, bo ma swoje lata, ale jeszcze nigdy się na nim nie zawiodłem, do teraz. Jednak to nie będzie jego koniec, naprawię go. Cóż, chyba go nie zrozumiem, trudno.
Teraz po uspokojeniu mojego rozgoryczonego serca mogłem wracać, jednak jeszcze raz spojrzałem, za siebie, w stronę Rekera. Był już bardzo daleko i już zanikał, jednak chwilowy stalking przyda się zawsze i wszędzie, przynajmniej będzie wiadomo, gdzie jest ta ich baza. Duchów, czy czegoś tam, nigdy nie pamiętam. W końcu straciłem chłopaka z oczu. To nie był dobry moment na jakikolwiek akt zemsty i tak się jeszcze spotkamy.

-Stój!-rozkazał mi znajomy głos wartownika na pierwszym posterunku metra- Reznov?
-Tak..-powiedziałem, szybko zdejmując zlodowaciałą czapkę. W sumie po samym wyjściu z wody czułem jedynie dość nieprzyjemny chłód, jednak po dłuższym czasie, moja skóra pod wpływem mrozu zaczęła pękać. Uratowała mnie jedynie kurtka, zdjęta przed samym skokiem. A czapkę zostawiłem, bo jednak głowa jest najważniejsza, zresztą jej powłoka skutecznie uchroniła część moich włosów, przed wodą.
-Ehh.. Wiedziałem, że kłamałeś.. Po prostu idź do Tripa, on już da ci wpierdol!-zrobił pauzę, a ja tylko zmarszczyłem brwi i dałem się przechodzić dreszczom- W sumie jak się boisz, możesz powiedzieć mnie, to jedno z moich zadań, więc mnie to tak rybka.
-Nie trzeba, ale dzięki..-uśmiechnąłem się krzywo- Musiałem uratować moją broń!-dodałem, po czym już bez słowa kierowałem się prosto do "biura" naszego szefa.
Po przejściu kilku tuneli i posterunków stałem już pod drzwiami Tripa. Niezbyt się go obawiałem, zdawał się nawet fajny, jednak zaprzeczyć się nie dało, temu, że jest świrem. Jeszcze przed samym pociągnięciem klamki wziąłem głęboki oddech i bez pukania wszedłem do środka.

Rozmowa z Tripem była naprawdę przyjemna. W sumie nie spodziewałem się takiej jego reakcji, jednak on to jeden wieki człowiek zagadka. Pochwalił to, co zrobiłem i spodobało mu się to. Jednak jednocześnie opierdolił mnie tak ostro, że miałem ochotę uciec z tamtego pokoju, jednak udało mi się i wysiedziałem grzecznie do samego końca. Nie gryź ręki, co jeść daje. Na sam koniec tylko poklepał mnie po ramieniu i powiedział, że pasuję tu.
Po uprzednim pozwoleniu wyszedłem z przyciasnego pomieszczenia i zacząłem pełznąć do mojego "mieszkania". W sumie niezbyt czułem, że tu pasuje, ale zrobiło mi się miło, słysząc to z jego ust. Wolę raczej działać w zorganizowanej, grupie niż sam. Lubię być otoczony przyjaciółmi, a przynajmniej ludźmi, którym mogę ufać, z którymi mogę porozmawiać i, z którymi mogę porobić cokolwiek innego niż wypełnianie obowiązków. Ale cóż, może to było moim przeznaczeniem.
Przechodząc głównym holem, omijało mnie grono ludzi. Ich twarze, takie obojętne. Poczułem jak ogrania mnie gniew. Nagle moje spojrzenie spotkało się ze spojrzeniem jednego z karków opartych o ścianę. Dlaczego widzę w tych oczach nienawiść? Zmarszczyłem brwi, jednak nadal z przyczajoną agresją wpatrywałem się w oczy nieznajomego. Ten tylko uśmiechnął się, po czym podeszła do niego jakaś kobieta i razem poszli w kierunku magazynu. Oczywiście, że można spotkać tu pokrewne dusze. Sam jestem na to przykładem. Nie wszyscy czują się tu dobrze, tak jak ja, dlatego też sam z siebie znalazłem tu "przyjaciół", a przynajmniej osoby, dla których moja egzystencja jest choć trochę warta. Jednak Trupy to Trupy, z zadaniami nie ma dyskusji, więc takim oto sposobem z żadnym z nich nie widziałem się od dłuższego czasu.
W końcu byłem prawie na miejscu i wystarczyło pokonać ostatni tunel. Ciągle nie opuszczało mnie uczucie, jakbym nie miał kontroli nad moim ciałem, a mięśnie same, jakby zaprogramowane, ciągnęły moje ciało do celu. Moje zmrożone ubranie znowu zaczęło być mokre, najwidoczniej w metrze panowała dodatnia temperatura, miłe zaskoczenie! Co nie zmieniało faktu, że byłem przemarznięty do samych kości. Z każdym metrem szedłem nieco wolniej, a mój mozg jakby usypiał.
-Jestem po prostu zmęczony..-mówiłem sobie w głowie, a moje oczy pomimo sprzeciwów co jakiś czas zamykały się. Ten tydzień był wyjątkowo ciężki.
W końcu przechodząc ostatnie metry dzielące mnie od małego pokoju, byłem na miejscu. Ledwo zdążyłem zdjąć mokre rzeczy i odstawić broń w jej kat, a już zasnąłem na wpół nagi, na niewygodnym łóżku polowym.

Obudził mnie nagły zimny podmuch. Minimalnie podniosłem głowę i rozejrzałem się po pomieszczeniu. Nic ciekawego. Z powrotem chowam głowę w ramiona. Znowu nieprzyjemny podmuch. Ściskam powieki, tak nie chce mi się wstawać, że może zawiać jeszcze parę razy. Usłyszałem, jak burczy mi w brzuchu. Westchnąłem i zacząłem wstawać, lekko i powoli. Usiadłem na skraju łóżka i oparłem obie nogi stabilnie o ziemię. Spałem w butach, równie mokrych, jak moje spodnie. Dotknąłem materiału tego syfu, zwanego moim legowiskiem. Mokre jak diabli. Schowałem twarz w ręce i przez chwilę chłonąłem nimi ciepło z mojego czoła. W końcu podniosłem głowę i zacząłem szukać stolika. Podniosłem się i sięgnąłem po szklankę, wlałem do niej trochę wody z butelki i dosypałem soli. Był to sposób mojej mamy na ból głowy. Usiadłem na podłodze i wypiłem wszystko duszkiem. Nie było co gnić w pokoju. Szybko wstałem i na szybko ubierając suchą kurtkę, ruszyłem do magazynu.
-Suche ubranie to podstawa do zachowania zdrowia!-przypomniały mi się słowa ojca i parę razy, energicznie, przejechałem po ramionach, by wytworzyć nieco więcej ciepła- Oby teraz mnie nic nie złapało.
Będąc już na miejscu, grzecznie poprosiłem o komplet ciuchów i koc. Na szczęście dostałem to wszystko bez problemu. Stare, mokre ciuchy zaniosłem "do brudów". Teraz ze spokojem udałem się na naszą prowizoryczną stołówkę. Widząc jedzenie, od razu zrobiło mi się cieplej. Mimowolnie uśmiechnąłem się i po chwili cały talerz był pusty. W sumie miałem już czas wolny, a przyjemniej do momentu, w którym nie dostanę jakiejś misji.

W końcu przyszedł ten czas. Do Tripa doszła wiadomość o jakiejś wymianie. Dostałem rozkaz, że mam tam iść i jak na razie obserwować. Nasi, gdy tylko dostali cynk, od razu zrobili w mniej więcej tej okolicy, spontaniczną bazę. Miałem wziąć radiostacje, by mieć jakąkolwiek łączność. Niestety na stanie była jedynie stara, wielka, wojskowa, jednak nie zamierzałem narzekać. Nie raz chodziło się z radiostacjami na długie zwiady. Cała akcja miała zacząć sio jutro wieczorem, więc czasu było sporo. Trzeba było jeszcze obowiązkowo spotkać się z całym składem i dopracować szczegóły, jednak kiedy i gdzie to już zadecyduje Sakura, zapewne jeszcze dziś, więc lepiej jak będę trzymał się mniej więcej w centrum. Oparłem się o jedną z kolumn na środku stacji i w zamyśleniu patrzyłem w podłogę. Nagle usłyszałem doskonale mi znajomy głos.
-Ruslan?!
W tym samym momencie czyjąś dłoń chwyciła mnie za ramię.
-Ruslan!-krzyknął z radością Shayen- Stary ile my się nie widzieliśmy!
Uśmiechnąłem się, odpowiadając niemo na to, co mówi.
-Ruuu!-pisnęła Roksana, która jak dla mnie znajdowała się tu z przypadku. Jest zbyt wrażliwa i zbyt pozytywna, żeby czuć się tu dobrze- Co ci się stało w głowę?-zapytała, od razu pchając rączki do mojej twarzy i dotykając okolice rozwalonego łuku brwiowego, oraz nosa.
-Aaa, no trochę się działo..-przyznałem- Ale co z wami? Jakieś ciekawe przygody?
-Zdejmij tę czapkę!-rozkazał surowo Shayen i w jednej chwili zerwał mi ją z głowy. Westchnąłem i przewróciłem oczami.
-U nas w sumie nudy, tylko na jeden spacer nas wysłali..-powiedziała Roksana, opierając się przodem do mnie o tę samą kolumnę.
W sumie jak po Shayen'ie od razu było widać, skąd pochodzi, tak Roksana była jeszcze dla mnie zagadką. Wyglądała Litwinkę, Ukrainkę, Polkę, a może była Rosjanką jak ja? Była bardzo ładna i pomimo czasów potrafiła o siebie zadbać.
-To, co was tak długo nie było?-zapytałem podejrzliwie. Spacerami nazywamy rutynowe zwiady. Zazwyczaj jak nic się nie dzieje, trwają one maksymalnie 2-3 dni.
-A, bo śnieżyca nas dopadła i, o losie, schowaliśmy się w gnieździe zombie..-wytłumaczył Shayen, a pod sam koniec cicho się zaśmiał.
On też tu nie pasował.

Po opowiedzeniu przyjaciołom o moich ostatnich przygodach, tak jak przypuszczałem, mieliśmy spotkać się na szybko w mapowni, by omówić szczegóły nadchodzącej akcji.
Na miejscu czekała już Sakura i Inez, z którą nie miałem najlepszych kontaktów. Inez była taką typową suką. Zimną. Nigdy nie lubiłem zimnych kobiet, a ta na dodatek miała niewyparzony język, a chyba wszystkie słowa, jakie znała, pochodziły z kuchennej łaciny. Przez cały czas nie mogłem się skupić i jedynie kiwałem głową, nie wnosząc nic do planu. Jednak w sumie wszystko mi pasowało. Miałem ich osłaniać, gdy ci będą skupieni na patrolowaniu. Jeszcze tylko parę ważniejszych spraw, gdzie to w ogóle będzie, o której i co my w zasadzie mamy dokładniej robić i Sakuro puściła nas wolno. W sumie Trupy w dużej mierze przypominały mi czasy mojego liceum. Moja, mała grupa przyjaciół, parę zgrzybiałych dziadów, nieprzyjaciele i wrogowie, osoby, które zna się z widzenia i wielka obojętna na ciebie grupa. Oczywiście + dyrektor, który pomimo wszystkiego ogrania to całe gówno, jednocześnie nie tracą swojej złotej charyzmy i towarzyskiego charakteru. Jedynie to mi się tutaj podobało.

***

Na miejsce spotkania Duchów z przemytnikami przybyliśmy na parę godzin przed nimi. Na szczęście do tego czasu zdążyłem naprawić Cara. Uszkodzenie było niewielkie jednak bardzo ważne, po naprawie działał zupełnie jak przedtem.
Wszyscy ustawili się na swoich pozycjach. Ze zmęczeniem otwarłem krople potu z czoła i delikatnie postawiłem radiostacje na ziemi. Jak na razie wszyscy byliśmy razem. Ja, Roksana, Shayen i Inez. Ich zadaniem było obserwować z trzech różnych punktów, jednak na razie się nie rozchodziliśmy. Moim zadaniem było pilnować tej "bazy" i radiostacji. Na moje szczęście tutaj miała zostać Roksana. W sumie nie podobało mi się, że poszła tu z nami. Ona po prostu nie nadaje się do tego, do walki, do Trupów. Kto ją zwerbował?! Nie mogła pójść do jakiegoś innego spokojniejszego obozu? Byłaby bezpieczna.
Każdy siedział w swoim kącie i czekał na rozpoczęcie akcji. W sumie ten moment zbliżał się coraz szybciej, więc Inez, jak i Shayen powoli porozchodzili się na swoje punkty. Roksana nastroiła radiostacje i nawiązała połączenie z bazą. Tym razem nie robiliśmy zasadzki, w sumie to dość do nas niepodobne, jednak ta misja opierała się głównie na obserwacji, ale to dobrze. Nie wyobrażam sobie, żeby 4 osoby napadły na.. Pewnie całą bandę osób, z dwóch zupełnie innych obozów. Wychyliłem się minimalnie przez okno i sprawdziłem, czy wszyscy są na swoich miejscach. Wszystko szło zgodnie z planem.
W końcu, wraz z Roksaną dostaliśmy znak, że pojawili się wrogowie. Nieco się rozkojarzyłem. Zmęczenie nagle we mnie uderzyło, a ciepło munduru i kurtki nie pomagało. Wyszedłem z budynku i zacząłem się uważnie rozglądać. Pewnie złapałem moją broń i powoli przeczesywałem teren wokół naszej bazy. W sumie to, co mogło się nie udać?
Patrząc na budynki, dostrzegłem w jednym z okiem snajpera. Od razu skoczyłem za najbliższą osłonę. Musiałem wrócić do Roksany, by móc ją chronić. Z tego, co zdążyłem zauważyć, to snajper czaił się właśnie na nią, a mnie mógł nawet nie dostrzec. Na okrętkę truchtem kierowałem się do dziewczyny. Nagle za sobą usłyszałem szmer i zaraz potem padły pierwsze strzały. Nie wiem, z czego strzelali ci idioci, ale chyba głośniejszej broni nie mogli sobie wybrać. Spłoszony, już bezpośrednio biegłem do Roksany. Przez szparę między budynkami, spojrzałem w miejsce, gdzie widziałem snajpera. Już go tam nie było. Szybko zacząłem wbiegać po schodach, nadal słysząc za sobą przelatujące kule. Gdy byłem już na odpowiednim piętrze, przerażona Roksana stała w gotowości w jednym z kątów.
-Nie! To ja!-przytłumiłem krzyk i sięgnąłem do mojego plecaka. Przygotowałem się na wypadek czegoś złego. Wyciągnąłem wszystkie potrzebne rzeczy do Mołotowa i szybko zacząłem je łączyć. Po paru chwilach dwie gotowe do rzutu butelki trzymałem w ręku. Tamci byli już bardzo blisko. Starałem się podkręcić rzuconą butelkę, żeby trafiła nieco niżej, jednak średnio mi to wyszło. Mimo wszystko cały zabieg okazał się skuteczny. Podniosłem radiostacje i dałem ją Roksanie, mówiąc, żeby poszła z nią wyżej. Ta tylko skinęła głową i zrobiła, co mówię. Zbiegłem parę stopni niżej, jednak słyszałem tylko dźwięk ognia. Dyskretnie wyjrzałem przez okno i spojrzałem na miejsca, w których byli Shayen i Inez. Shayen ciągle dawał sygnały świetlne, by dowiedzieć się, co się dzieje, a Inez niezbyt przejmując się tym, że właśnie nasza misja tak jakby się zjebała, obserwowała dalej. W sumie ludzie zebrani pod jednym z bloków, z pełną obstawą, normalnie załatwiali pomiędzy sobą, swoje sprawy, tak jakby nie słyszeli strzałów. Chyba że zależy to od ich niewidocznych z tej odległości twarzy.
Znowu usłyszałem strzał. Jednak.. Z góry. Poczułem, jak uginają mi się nogi. Roksana. Sprintem przemierzyłem dzielące mnie od niej stopnie i wpadłem do pierwszego pomieszczenia jak burza. Pusto. Drugie. Też pusto. Już miałem iść do trzeciego, gdy usłyszałem przeraźliwy wrzask. Teraz miałem pewność, gdzie była. Zatrzymałem się we framudze i ledwie udawało mi się powstrzymać wycie. Leżała tam. W kałuży krwi. Ukucnąłem obok niej i szukałem miejsca krwawienia. Noga. Szybko oderwałem kawałek materiału z mojej koszuli i zawiązałem nad raną. Podniosłem jej głowę i lekko poklepałem ją po policzkach. Lekko otworzyła oczu. Czułem, jakby moje serce miało zaraz wybuchnąć, biło tak szybko. Otworzyła usta.
-Roka, słyszysz mnie?-powiedziałem oszołomiony i przełknąłem ślinę.
-Ruslan?!-krzyknęła- Co tu się dzieje? Nie widzę cię! Czemu nic nie widzę?!-wrzeszczała, szamocząc się w miejscu i wymachując rękoma- Ruslan..-wyjęczała, zaczynając płakać.
-Nie, nie, jestem tu! Patrz!-powiedziałem i chwyciłem jej rękę. Przez ciśnienie i emocje ledwo mogłem coś z siebie wycisnąć- Nie płacz!
Dziewczyna zaczęła zanosić się kaszlem. Podniosłem je do pozycji siedzącej i oparłem o mój brzuch, tak by móc trzymać ja w pozycji pionowej.
-Matko boska ja umrę!-powiedziała, rozszerzając swoje oczy do granic możliwości- Widzisz to?-powiedziała, podnosząc głowę i dysząc w mój podbródek.
-Nie patrz tam!-Powiedziałem, obejmując ją i powoli wyślizgując się spod jej ciała. Nie miałem pojęcia co zrobić. Krew nadal leciał, co prawa już o wiele, mniej jednak nadal. Zacisnąłem już przemoczony kawałek jeszcze mocniej, na co dziewczyna wzdrygnęła się z bólu, znowu głośno krzycząc.
Jeszcze chwilę majstrowałem przy jej nodze, jednak w jednej chwili zauważyłem, że nie reaguje na żaden dotyk.
-Nie! Roksana, patrz na mnie! Słyszysz?!-mówiłem, znowu klepiąc ją po policzkach.
-Nie Ruslan..-wydusiła już ledwie słyszalnym szeptem.
-Roksana.. Ja.. Nie umieraj! Błagam!-ryknąłem, przez co spojrzała mi w oczy. Żałowałem mojej decyzji. Z dziewczyny dosłownie uchodziło życie, a jej martwiejące oczy zadały mnie i mojej duszy nieuleczalne rany. Z moich oczu polały się łzy, a Roksana tylko zamknęła oczy.
Umarła.
Szlochnąłem i powstrzymałem się od dalszego płaczu, po czym padłem na jej jeszcze ciepłe ciało. Otarłem łzy z twarzy i lekko podniosłem się, w tej samej chwili słysząc odgłos ciężkich butów, tuż za moimi plecami.