Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Leon Darvino. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Leon Darvino. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 27 sierpnia 2018

Od Leona cd. Reker'a

Nie no ja tego nie potrafię zrozumieć pomyślałem sobie wychodząc wraz z bratem z gabinetu przywódcy. Dla mnie po prostu było to nie do pomyślenia by tak się odzywać do przywódcy jak do jakiegoś kolegi równego sobie, no ale w połowie drogi do magazynu z bronią brat mi wszystko wytłumaczył ale i tak ja wolałem się do niego zwracać przywódco... W końcu ja go tak nie znałem długo ja Reker, a poza tym mi nie wypadało mówić inaczej. Niezbyt byłem zadowolony z tej misji bo wiedziałem że znowu się nikomu nie przydam, a chwila zawahania w oczach brata mi wystarczyła by wiedzieć, że on nie wie czy sobie poradzę. Był moim bratem bliźniakiem więc potrafiłem dostrzec o wiele, wiele więcej niż inni ludzie, którzy go po prostu znają. Między nami bliźniakami jest jakaś specyficzna więź której nikt nigdy nie potrafił wytłumaczyć, tak jak za dawnych lat. Naukowcy się głowili i troili i robili przeróżne badania by to zrozumieć, choć im się to nie za bardzo udawało... Szedłem za bratem potulnie gdyż ja nie wiedziałem gdzie ma iść, a skoro sam przywódca mówił że kiedyś był w Duchach to znaczy że zna te pomieszczenia jak własną kieszeń w przeciwieństwie do mnie. W zasadzie to nigdy bym nie pomyślał że zostanę wysłany na jakąś misję, bo w końcu jestem tylko głupim dzieciakiem z sierocińca, który trafił do wojska tylko dlatego by uniknąć kary więzienia. Fakt faktem że dużo tam walczyłem, ale miałem niewiele doświadczenia i dlatego uważałem że do tej misji się kompletnie nie nadaję...
Pewnie mu wstyd przyniosę... Cała rodzina jest świetnymi wojskowymi, a ja taka czarna owca w niej pomyślałem ponuro, kiedy Reker stanął i zaczął małym kluczem otwierać drzwi magazynu. Chwilę to zajęło zanim zamek ustąpił i drzwi się otworzyły, gdyż chyba dawno te nie były konkretne otwierane, nie mówiąc już o tym że zawiasy niemiłosiernie skrzypiały, przez co przeszły mnie ciarki po plecach. Mógłby je ktoś naoliwić pomyślałem i wszedłem z bratem do o dziwo ogromnego magazynu z bronią. Zdziwiłem się że maja tu tyle broni, no ale z drugiej strony to był ogromny obóz, więc pewnie przez lata gromadzili tutaj zapasy broni i amunicji... Brat poszedł w lewo i zaczął się rozglądać po tamtych regałach, a ja natomiast poszedłem w prawo, gdzie tamta strona bardziej mnie interesowała. Z początku żadna broń nie wydawała mi się dobra i odpowiednia dla mnie, ale na konic pierwszego regału z bronią dostrzegłem znajomą mi broń i to w dodatku najmniej znaną, ale bardzo niebezpieczną i dobrą. W wojsku często ją miałem, więc byłem przyzwyczajony do niej, tak wiec oczywistym wyborem było to że ją wezmę w swoje ręce.
Była to broń Gilboa Carbine i miała daleki zasięg i duże długie naboje. Uśmiechnąłem się lekko pod nosem na to, po czym znalazłem do niej dodatkowe magazynki, które zacząłem załadowywać odpowiednią amunicją, którą starannie sprawdziłem. Następnie sprawdziłem czy broń na pewno nie ma żadnych wad, ale na szczęście żadnych nie znalazłem. Z tego co zauważyłem, to ta broń była najmniej używana, gdyż miała na sobie najwięcej kurzu ze wszystkich broni, chyba że w ogóle nie była używana bo tak też mogło być. Ta broń z reguły była jakoś dziwnie nie doceniana i ignorowana, ale cóż...
- Wybrałeś sobie coś? - usłyszałem nagle brata za swoimi plecami.
- Tak.. - powiedziałem spokojnie pokazując mu swoją broń i wziąłem jeszcze to samą broń tyle że to już byłą bardziej broń snajperska ale czasem też z niej strzelałem.
- To dobrze - odparł spokojnie i zobaczyłem że wybrał sobie broń AK oraz Baretta. W sumie to wybrał najbardziej popularne rodzaje broni, które także były bardzo dobre.
- To idziemy? - spytałem spokojnie upewniając się że mam ze sobą wszystkie magazynki do każdej rodzai broni. 
- Tak - powiedział krótko po czym wyszliśmy z magazynu i zamknęliśmy go, po czym ruszyliśmy w stronę wyjścia. Reker od razu też skierował się na zewnątrz w stronę stajni, na co jeszcze bardziej straciłem zapał na tą misję. Uhu... koniki... pomyślałem speszony. Nie byłem wytrawnym jeźdźcem co przyznawałem, a w armii tylko parę razy się zdarzyło że musieliśmy używać habet i to pożyczonych od jakiś tubylców bo nam auta nawaliły, no ale nie za bardzo przepadałem za tymi dzikimi zwierzętami, które tylko patrzą by Cię kopnąć albo zrzucić... Bardziej preferowałem chodzenie pieszo jeśli o to chodzi, ale w taka pogodę nie dało się inaczej, nie mówiąc o tym iż warkot silników samochodowych zaraz by przyciągnęło tu pełno zombie, więc wiedziałem że konie to jedyny rodzaj transportu w obecnych czasach. Pamiętam jak koń mnie kiedyś kopnął i to wcale nie było miłe doświadczenie... Miałem złamaną kość biodrową i długo cierpiałem by dojść do siebie po tym wszystkim i cud że wtedy mnie z armii nie wywalili za tak długą nieobecność i chorowanie... Wszedłem powoli za bratem do tej pieczary pełnej bestii i wolałem od każdej trzymać się z daleka, choć starałem się nie pokazywać swojej niechęci do koni.
Jak mnie znowu jakaś gadzina kopnie to umrę pomyślałem szybko widząc jak brat podchodzi do jakiejś chabety którą głaszcze. Musiał to być jego koń i zapewne Ci z którymi mieliśmy jechać na misję też mieli konie, więc miałem wielki problem, bo tylko ja nie miałem żadnego konia, nie potrafiłem go nawet osiodłać i bałem się że znowu dostanę kopniaka w biodro albo w inne miejsce, albo to coś mnie użre z zawiści. Nie chcąc przeszkadzać bratu powlokłem się bardziej w przód i starałem się jakoś wybrać konia, ale pełno koni było zajętych i podpisanych więc nawet nie miałem prawa ich ruszać. Boże miej mnie w swojej opiece pomyślałem i szukałem dalej.

< Reker? ;3 pomożesz mu? xdd on ma uraz po tym jak go kopnął kiedyś koń ;c >

środa, 22 sierpnia 2018

Od Leona cd. Reker'a

Stałem spokojnie nieopodal z Krisem przy okazji go uspokajając i dodając otuchy no i przy okazji wybijając mu z łba zrobienie sobie czegoś gdyż spostrzegłem jego świeże rany na rękach pod mundurem.
- Samookaleczenie się to nie sposób młody na ulżenie sobie w cierpieniach - powiedziałem patrząc na niego uważnie.
- Ale tak jest chociaż na chwilę lepiej - szepnął cicho.
- Może i lepiej ale to do niczego nie prowadzi... Rany cię bolą i nie możesz nic robić, nie mówiąc o tym że jeszcze kawałek a przeciąłbyś ścięgna i nie mógłbyś ruszać w ogóle rękami - rzekłem pokazując mu na jego rękach jak blisko było do tego - Gdybyś je przeciął to mógłbyś już nigdy nie odzyskać sprawności w rękach nawet przy interwencji lekarzy - dodałem na co spuścił wzrok.
- Nie chciałem... - szepnął - Chciałem tylko by mnie zostawili... Nic im nie zrobiłem tylko przez przypadek wpadłem na jednego - dodał jeszcze i miałem wrażenie że zaraz się rozpłacze.
- Będzie dobrze zaufaj nam - objąłem go nieco ramieniem i poczochrałem go po czuprynie niczym starszy brat choć nim nie byłem - Będzie dobrze załatwimy to z moim bratem - dodałem jeszcze na co tym razem lekko się uśmiechnął - No! W końcu się uśmiechnąłeś - dodałem jeszcze zadowolony na co skinął lekko głową i razem ze mną zaczął patrzeć, jak Reker podąża do tamtych debili i okrąża ich niczym rekin swoją ofiarę w oceanie chcąc sprawdzić czy są łakomym kąskiem czy lepiej je wymiętolić i wypluć. Doigraliście się, oj doigraliście... pomyślałem a po chwili pierwszy z tej bandy poleciał na ścianę bardzo mocno uderzając plecami o ścianę, gdzie wypluł trochę krwi. Wiedziałem że jak brat się wkurzy albo ja to jesteśmy bezwzględni dla wrogów i to chyba było rodzinne. Widząc jak dobrze się bawi postanowiłem się nie wtrącać, gdyż jak było widać tak się rozładowywał, a ja nie zamierzałem mu przeszkadzać. Kiedy było po wszystkim, odprowadziliśmy młodego do jego pokoju, podczas gdy tamci leżeli na medycznym cali połamani.
************************************
Następnego dnia musiałem się zerwać wcześnie rano gdyż wzywał nas sam przywódca obozu czyli Olivier, co mnie bardzo zdziwiło gdyż ja byłem bezużyteczny, dlatego nie wiedziałem dlaczego mnie wzywają. Chcieli mnie ukarać za to że wczoraj z bratem pomogliśmy tamtemu chłopakowi? To chyba nic złego że chciało się pomóc... Fakt nieco są połamani ale to było w słusznej sprawie! Ubrałem się szybko, po czym żwawym krokiem skierowałem się do pokoju naszego przywódcy, a serce waliło mi w piersi jak oszalałe. Widząc iż coraz bardziej zbliżam się do brązowych drzwi, przełknąłem lekko ślinę, po czym chwilę odczekałem nim odważyłem się zapukać trzy razy. Chwilę odczekałem aż usłyszałem odzew.
- Wejść - usłyszałem znajomy głos przywódcy, więc wszedłem niepewnie do środka otwierając drzwi.
- Przywódca wzywał? - spytałem niepewnie stając na przeciwko jego dużego biurka pełnego przeróżnych papierów, które były w małym nieładzie artystycznym, więc najwyraźniej czegoś bardzo szukał i chciał znaleźć, chyba że wkurzył się na to wszystko i po prostu rzucił nimi o biurko w co szczerze wątpiłem.
- Tak... Poczekaj proszę jeszcze na Twojego brata, zaraz wyjaśnię czemu kazałem was tak zrywać wcześnie z rana - odparł spokojnie złączając swoje palce na wysokości swoich ust i tak lekko się oparł na łokciach o blat biurka, wpatrując się w jakieś papiery. Nie no czwarta rano co to takiego dla żołnierza? pomyślałem nieco poirytowany, gdyż jak nigdy spałem dobrze, a ja często ze snem miałem niestety straszne problemy i dlatego się nieco w duchu zezłościłem, ale cóż ja jestem tutaj tylko wypierdkiem mamuta, a to on jest przywódcą który chroni cały obóz i jego mieszkańców... Chwilę jeszcze poczekaliśmy, podczas gdy ja stałem w miejscu niczym jakiś posąg, gdy nagle drzwi się otworzyły bez pukania i do pomieszczenia wszedł mój brat. On nie dostanie opieprzu za to ze tak robi? zdziwiłem się bardzo patrząc na niego, lecz ten jeszcze mnie nie zauważył.
- Co się stało takiego ważnego Olivier że wzywasz mnie z samego rana, każąc się zrywać tak wcześnie z rana? - spytał wzdychając nieco.
I jeszcze mówi mu po imieniu i on nic nie reaguje?! Normalnie to każdy przywódca by krzykiem zareagował!  pomyślałem szybko, na co przywódca odkaszlnął nieco składając swoją jedną dłoń w pięść.
- Może odsłonisz swojego brata Reker to wam powiem - odpowiedział znowu spokojnie, co było dla mnie nie małym szokiem i zaskoczeniem jednocześnie.
- Leon? - zdziwił się i nagle się do mnie odwrócił nieco i dopiero wtedy mnie zauważył - Wybacz nie zauważyłem Cię braciszku - dodał, na co skinąłem lekko głową.
- Nic się nie stało... - odparłem cicho, po czym brat stanął obok mnie.
- To co się stało Olivier? Powiedz w końcu -dodał nieco zniecierpliwiony.
- Musze was wysłać na pilną misję... dostaniecie zespół oczywiście... Inne drużyny są zajęte innymi misjami, a z kolei inne odpoczywają po nich a są zbyt zmęczeni by wyruszać na kolejne wyczerpujące misje, dlatego was wezwałem - wyjaśnił krótko.
- Misję? - zdziwił się Reker.
- Tak, dobrze słyszałeś Reker... Jesteś przywódcą drużyny w obozie Śmierci i tu też kiedyś byłeś więc mam nadzieję że mi pomożesz - westchnął lekko - Nie mam nikogo innego, a reszta jest tak niedoświadczona że byle krzak w oddali zobaczą a już do niego strzelają myśląc iż to wróg... - dodał załamując się nieco i bardziej oparł się w oparciu fotela. No nieźle... Strzelają do krzaków pomyślałem nieco załamany sam ale i też nieco rozbawiony takim zachowaniem młodzików. Owszem ja sam nie byłem orłem na samym początku swojej służby w wojsku, lecz jakoś lepiej sobie radziłem niż oni...
- Rozumiem... jaka to misja? - spytał zaciekawiony, podczas gdy ja siedziałem ciągle cicha wiedząc że teraz moje słowo w ogóle się nie przyda i tylko zakłóci całą ich rozmowę, której się przysłuchiwałem z wielka uwagą.

< Reker? ;3 jaką nam misję przydzielą? xd >

sobota, 23 czerwca 2018

Od Leona cd. Reker'a

Nie byłem wcale zdziwiony że wszyscy tu znają Rekera... W końcu to jeden z najlepszych żołnierzy skoro ludzie tak na niego reagują, a nie to co ja... ja to jestem jedna wielka dupa wołowa, która pewnie by od razu zginęła postrzelona. Jestem zawodowym żołnierzem tak jak o, co oznaczało że jestem w armii z czasów przed apokalipsą, ale i tak coś czuję że nigdy mu nie dorównam wiedzą i sprytem. Przy nim wszyscy czuli respekt czego pewnie on nie zdawał sobie sprawy ale dla mnie było to bardzo odczuwalne. Byłem oczywiście dumny że posiadam takiego brata, ale było to i też wyzwanie gdyż wiedziałem że jeśli go tak znają i nigdy nie zawodził, to tego samego będą wszyscy oczekiwać ode mnie. Nieco mnie to przerażało ale nie miałem zamiaru łatwo się poddawać! Wziąłem tace z jedzeniem po czym usiadłem z bratem przy stoliku przy którym jak się okazało on niegdyś siedział, ale ciekawiło mnie dlaczego jest w innym obozie, skoro był tutaj... Czyśmy to zły obóz? Coś go tu denerwowało? Wolałem nie pytać i nie wtrącać się w nie swoje sprawy czy nie daj boże by się na mnie obraził i zerwał ze mną kontakt... W pewnym momencie nagle do nas się dosiadł jakiś chłopak, który chyba miał mojego brata za jakiegoś ducha czy coś w tym rodzaju. Widziałem że się bał... W sumie to ja byłem wcale nie mniej przerażony od niego będąc w nowym miejscu, bo na takiego mi też wyglądał. Może nie będę sam... Może... Choć znając życie pewnie później i tak mnie zostawi by znaleźć obie innych kolegów, ale cóż... we dwóch zawsze raźniej niż w pojedynkę, a poza tym brat wiecznie ze mną tu siedzieć nie będzie pomyślałem szybko uważnie przyglądając się chłopakowi. Brat próbował mowić do niego ale widziałem że był zbyt spięty.
- Nie bój się... - odezwałem się jakoś - To co mówią inni o moim bracie to nie prawda... Jest w stu procentach żywy a inni wymyślają niestworzone rzeczy... Jestem Leon a to Reker choć pewnie już wiesz.. - rzekłem spokojniej - A Ty jak masz na imię? - spytałem jeszcze.
- Kris... Kestem Kris - odezwał się cicho na co skinąłem lekko głową.
- Czyli inaczej Kristopher? - spytałem ciekawsko.
- Tak - rzekł znowu cicho - Ale wolę po prostu Kris... - dodał na co tym razem ja skinąłem lekko głową.
- Rozumiemy - odezwał się Reker i zjadł nieco ze swojego dania.
- A ty nie jesz? - spytałem Krisa widząc iż in nie ma jedzenia czy też tacki z jedzeniem.
- Nie jestem głodny - odparł patrząc niepewnie tam gdzie są wydawane posiłki więc podążyłem z Rekerem wzrokowo za jego i zobaczyłem jakąś grupkę złożoną z czterech chłopaków ubranych tak jak wszyscy w strój wojskowy. Zmarszczyłem na to nieco brwi po czym spojrzałem jeszcze raz na Krisa który patrzył się teraz w stół jakby chciał wyczytać z niego coś ci jest napisane czy wyryte na nim.
- Zrobili Ci coś? - wyprzedził mnie mój brat z pytaniem.
- Nie.... To nic takiego mówiłem że nie jestem głodny... - zmieszał się i wyraźnie widziałem że coś ukrywa.
- Przecież widzimy... Powiedz nie będziemy się śmiać... Grożą Ci? - spytałem spokojnie patrzac na niego ale kątem oka patrząc też na tamtych dziadów którzy najwidoczniej zauważyli swoją ofiarę o zaczęli knuć coś mięszy sobą. Nigdy nienawidziłem jak ktoś się nad kimś znęca. Wkurzało mnie to zawsze dlatego kiedy byłem dzieckiem w sierocińcu czy teź jak już byłem w armii a Afganistanie? Iraku czy innych piekłach na ziemi gdzie mnie wysyłano często pakowałem się w bujki. Oczywiście bylo to w słusznej sprawie. Sam byłem tu nowy i źle się czułem że inni krzywo na mnie patrzą ale teraz gdy widziałem że ktoś się znęca nad kimś to krew się we mnie zaczęła gorować ze złości.
- Tak - odparł zmieszany i spóścił głowę bardziej.
- To żaden wstyd... Ta czwórka Ci grozi czy jeszcze ktoś? - spytał Reker nie spuszczając wzroku z tamtych dziadów.
- Tylko oni - szepnął prawie niesłyszalnie.
- Załatwimy to - odezwałem się stanowczo.
- Ale najpierw nieco zjesz... - dorzucił swoje brat który wstał i wział jeszcze jedną rację żywnościową i zaraz wrócił i podsunął mu pod nos - Nic się nie martw i jedz spokojnie - dodał i usiadł ponownie na swoim miejscu. Z tego co udało mi się wywnioskować, dalej patrząc co jakiś czas kątem oka na tamtych baranów, to niezbyt im się spodobało to że Kris dostał swoją porcję jedzenia. A więc tak się też bawimy co? pomyślałem od razu widząc że odchodzą ale wyraźnie coś na tego biedaka zaplanowali o czym już Kris musiał wiedzieć bo miał bardziej skuloną postawę ciała niż wcześniej.
- Znowu mnie dopadną - powiedział przestraszony i aż lekko się zatrząsł.
- Nie dopadną Cię spokojnie - odezwałem się znowu - Zaufaj nam załatwimy to i już nigdy nie będą Cię dręczyć - rzekłem patrząc na niego - A teraz coś spokojnie zjedz, wiem że jesteś głodny - dodałem jeszcze na co niepewnie skinął głową i zaczął w końcu jeść wyraźnie bardzo wygłodniały. Musieli się już na nim trochę znęcać skoro bał się biedak nawet zjeść. Zobaczyłem jeszcze że brat podsunął mu kompot na co lekko się uśmiechnął i podziękował wiec chyba poczuł się nieco bezpieczniej. Zaczęliśmy zjeść razem z nim w ciszy i spokoju cieszac się z dobrego jedzenia. No... przynajmniej ja bardzo się cieszyłem bo zanim mnie znaleziono to jadłem korzenie by jakoś przetrwać. Nadal pamiętam ten okropny smak! Ble! No ale czego nie robi człowiek by przetrwać? Eh... obym już nigdy nie musiał jeść tych okropieństw. Po skończonym posiłku popiliśmy wszyscy swoje kompoty po czym nieco się przeciągnąłem.
- Gdzie ich teraz znajdziemy? - spytałem patrząc na Krisa.
- Teraz pewnie są na samoobronie... To ich godzina ćwiczeń ja mam za godzinę dopiero - odparł znowu cicho patrząc na zegar ale nieco scisnął kubek gdzie miał kompot co doskonale ja i brat zauważyliśmy.
- No więc czas zrobić porzadki - rzekłem z usmiechem chytrym co również odwzajemnił Reker.
- Wielkie porządki - dodał swoje.
- Czas by zawodowi żołnierze pokazali żułtodziobom gdzie ich miejsce w szeregu - dodałem wstając - Chodź z nami Kris... Będziesz bezpieczny i nic nie będziesz musiał robić, wszystko załatwimy za Ciebie - dodałem jeszcze.

< Reker? :3 Czas nieco porzucać xdd >

czwartek, 21 czerwca 2018

Od Leona cd. Reker'a

Zamarzałem... Traciłem powoli czucie w całym ciele od palców u nóg aż po samą głowę, a palców u rąk to już w ogóle nie czułem. Trząsłem się z zimna leżąc na zmarzniętej i skutej lodem podłodze i co jakiś czas resztkami sił stukałem lekko dłonią w drzwi by ktoś mi otworzył albo by mi pomógł, ale traciłem nadzieję z każdym kolejnym słabym stuknięciem zamarzniętymi na kość palcami. Jak zwykle jestem nic nie wartym śmieciem, który wszystkim przeszkadza swoją obecnością... pomyślałem słabawo gdyż mój umysł już się też wyłączał i nakazał mi zasypiać. Wiedziałem że jak zasnę to że już nigdy się nie obudzę dlatego starałem się walczyć ale myśl iż znowu rozpocznie się moje piekło na nowo, albo że tu i tak zamarznę bo nikt mi nie otworzy, nie dodawała mi energii, tylko wręcz mnie to jej pozbawiało. Pomocy... Pomocy... Pomocy... Ratunku... te słowa powtarzałem w myślach jak mantrę jakby ktoś miał usłyszeć moje "wołania" o pomoc. Kiedy pięć dni temu brat mnie tu zostawił, znaczy na medycznym jeszcze wtedy ale Olivier ten cały mu powiedział gdzie będę mieć pokój zanim odszedł, byłem nadal odizolowany od reszty żołnierzy czy też ludzi z tego obozu. Było mi przykro że wszyscy traktowali mnie jak jakiegoś wstrętnego pasożyta i wroga, bo ja nikomu nic złego nie zrobiłem, a wszyscy patrzyli się na mnie z nienawiścią i wręcz mordowali mnie lodowatym wzrokiem. Nie wiem ile byłem nieprzytomny i wyrwałem się z tego świata mroku ale gdy się obudziłem to zobaczyłem swojego brata który był ubrudzony krwią, co przyznam sprawiło to u mnie nie mały szok. Myślałem że coś mu się stało ale później zobaczyłem że to czyjaś krew a nie jego więc mi ulżyło. Początkowo brat nie zauważył że się obudziłem dlatego jakoś starałem się podnieść co niezbyt mi wychodziło bo moje mięśnie mnie nie słuchały. Z tego wszystkiego lekko stęknąłem z bólu co od razu zwróciło uwagę mojego starszego brata który od razu podniósł na mnie wzrok i uniemożliwił mi wstanie bardzo stanowczo mnie przytrzymując.
- Nie wstawaj.... Jesteś zbyt zmęczony braciszku - rzekł zmartwiony.
- No dobrze - odpuściłem kaszląc nieco gdyż poczułem w swoim gardle straszne drapanie gdyż miałem zupełnie wysuszone gardło z braku wody pitnej w swoim gardle które by nawilżyło moje gardło niczym rzeka ponownie płynąca przez dawno wyschnięte koryto w ziemi. Reker musiał to zauważyć bo zaraz wziął szklankę do ręki która stała na szafce szpitalnej a po chwili napełnił ją wodą do połowy z plastikowej butelki po czym pomógł mi wstać do pozycji siedzącej bym mógł się napić. Gdy tylko poczułem mokrą ciecz przy swoich zaschniętych ustach, od razu zacząłem pić będąc bardzo spragnionym, aczkolwiek w tym stanie nie potrafiłem pić szybciej. Wypiłem w sumie dwie i pół szklanki co mi w zupełności wystarczyło, po czym spojrzałem na brata.
- Nie jesteś na misji? - spytałem cicho słabym głosem.
- Byłem na niej... Martwiłem się więc kiedy nadarzyła się okazja, wsiadłem na konia z innymi z mojego obozu i tak oto się tu znalazłem - wyjaśnił mi po krótce całą sytuację na co skinąłem jedynie lekko głową czując iż przeze mnie jak zwykle musiał się martwić, a na pewno miał coś innego do roboty i to dużo ważniejszego niż ja... Nie chciałem by przeze mnie psuł sobie wolny czas czy to co ma tam do zrobienia. Owszem cieszyłem się zawsze gdy mnie odwiedzał bo będąc sam w zupełnie obcym środowisku, czułem się dosłownie jak jakiś kosmita, który wylądował na obcej planecie.
- Czemu jesteś taki umorusany krwią? - spytałem znowu przez bolące gardło, które zaciskało się na moich obolałych strunach głosowych niczym wąż boa dusiciel.
- Spokojnie brat nie przemęczaj się - powiedział szybko i bardziej mnie przykrył ciepłą kołdrą, która była dla mnie teraz istnym zbawieniem, gdyż nadal odczuwałem potworne zimno po tym jak mnie zamknięto w tamtej chłodni i pozostawiono na pewną śmierć - Niczym już się nie musisz martwić... Nikt Ci już krzywdy nie zrobi obiecuję - dodał jeszcze, a ja już domyśliłem się co zrobił.
- Rozumiem... - odparłem bardzo cicho - Przepraszam że znowu zawróciłem Ci głowę... - dodałem jeszcze.
- Nie wygaduj głupstw! Jesteś moim bratem młodszym i moim obowiązkiem jest Cię chronić, więc nie przepraszaj - rzekłszy to poczochrał mnie po moich brązowych kłaczyskach, sprawiając iż zrobił mi nieład artystyczny, na co też mimowolnie się uśmiechnąłem.
*******************************************
Minęły cztery dni po których wreszcie wypisano mnie z medycznego gdy lekarze się upewnili że na pewno mój organizm pracuje prawidło po pobycie w tym zamrażalniku. Chciałem się udać od razu do pokoju, lecz mój brat stanowczo mi na to nie pozwolił, gdyż wiedział że najchętniej bym z niego w ogóle nie wychodził. Miał teraz czysty mundur, gdyż jakoś zdołano go wyprać z plan krwi które no nie powiem zawsze głęboko wchodziła w materiał i często nie dało się jej usunąć, lecz jakoś dano radę i Reker chodził teraz czysty. Szczerze mówiąc to przez chwilę przypomniało mi się jak kiedyś do armii dostawały się młodziki... ich mundury też były jeszcze wtedy nieskazitelnie czyste i pachnące nowością, podczas gdy mundury starszych żołnierzy były poniszczone i ubrudzone piachem, kurzem, krwią i innymi rzeczami co było pozostałościami po wielu stoczonych bitwach czy też życia w trudnych warunkach pogodowych w innych krajach gdzie dane im było stacjonować. Reker właśnie teraz przez ułamek sekundy wyglądał mi na takiego świerzaka, który dopiero szykował się do służby dla kraju, ale oczywiście to była nie prawda, bo miał za sobą wiele lat walk, bitew czy też wojen. Większość ludzi która widzi go pierwszy raz zapewne nie widziała w nm niczego nadzwyczajnego i nawet nie podejrzewała o to jakim jest żołnierzem z ogromnym doświadczeniem militarnym czy też taktycznym, więc tutaj powiedzenie "nie oceniaj po okładce" bardzo się sprawdzało. Poczułem jak brat położył mi rękę na ramieniu i nieco ścisnął mnie dłonią za nie bym zwrócił na niego większą uwagę i tak też się stało.
- Chodź młody pokażę Ci gdzie tutaj jest stołówka i może się z kimś za kumplujesz - rzekł z dużą pewnością siebie i stanowczością, która nie powiem sprawiała że czułem iż muszę mu ulec, choć moja druga strona w duszy chciała uciekać czym prędzej do swojego pokoju i tam się zabarykadować na wszystkie spusty i nigdy ale to przenigdy już nie wychodzić na światło dzienne, nie mówiąc już o widywaniu się z ludźmi. 
- Muszę? - spytałem niepewnie rozglądając się odruchowo wzrokowo po okolicy, jakby to miało mi pomóc by wyjść z tej sytuacji.
- Nieee... Musisz zacząć integrować się z innymi ludźmi - rzekł spokojnie.
- Tyle że oni by mnie najchętniej zasztyletowali wzrokiem za coś, czego w ogóle nie zrobiłem i kim nie jestem - burknąłem cicho i spuściłem na chwilę wzrok, wbijając go w podłogę, która była dopiero co przetarta, więc nie było na niej ani grama kurzu.
- Właśnie dlatego musimy tam iść by wszyscy zobaczyli jaki jesteś na prawdę - rzekł stojąc na przeciwko mnie.
- Boję się tam iść - szepnąłem cicho, czego się wstydziłem, gdyż wiedziałem że żołnierz nie powinien okazywać słabości i strachu, a ja właśnie to zrobiłem, ale przecież rodzinie można powiedzieć wszystko prawda? Na tym to chyba polega...
- Wiem brat, ale tylko tak inni zobaczą że nie jesteś jak sam mówisz, tym kim nie jesteś, tylko prawdziwego Ciebie i skończą plotkować na Twój temat... - rzekł stanowczo - Cóż... przynajmniej przestaną jeśli chodzi o to że jesteś Demonem...- dodał jeszcze po chwili namysłu. Westchnąłem na to wszystko ciężko, po czym skinąłem ulegle na to głową zgadzając się z jego słowami, na co brat zadowolony poklepał mnie nieco po ramieniu dla otuchy i ruszyliśmy w stronę tej jakże strasznej dla mnie stołówki. Szczerze mówiąc to gdy tam szliśmy, moje serce waliło jak oszalałe i czułem się jakbym to ja miał stać się przystawką na tej stołówce, a nie coś innego... Normalnie jakbym szedł potulnie w paszczę lwa, który ma mnie zaraz pożreć w całości. Oni mnie tam zeżrą... pomyślałem przez ułamek sekundy w swoim umyśle, a widząc przed sobą duże grupy ludzi, zrozumiałem iż się zbliżamy do celu, co spowodowało iż zacząłem iść dużo wolniej, co było zwyczajnie spowodowane moim strachem. Miałem teraz ochotę wziąć nogi za pas i nigdy tu nie wracać i nic nie jedząc, ale wiedziałem że Reker by mi na to nie pozwolił i dopadłby mnie zanim jeszcze bym próbował uciekać... Przełknąłem ciężko ślinę, po czym cicho minąłem z bratem pierwszą grupkę ludzi, która patrzyła na nas uważnym wzrokiem przerywając na chwilę swoje rozmowy, co niezbyt mi się spodobało bo nie chciałem być w centrum uwagi. Byłem cały zestresowany i pospinany jakbym zaraz miał walczyć o życie. Byłem zawodowym żołnierzem tak jak mój brat, lecz teraz czułem się jakbym zapomniał o tych wszystkich naukach, które mi tak wpajano w wojsku i choć dużo ludzi mówi że kiedy trzeba to instynkt z samoobroną i w ogóle do walki sam się uaktywnia odruchowo, to ja jakoś nie byłem do tego do końca przekonany... Nie wiedziałem czy to też są zawodowi żołnierze czy też nie, ponieważ nie miałem takiej znajomości z tych obozów i w ich całym funkcjonowaniu, więc było mi nieco ciężej ocenić swoje szanse gdyby mnie takowi zaatakowali. Drepcząc bardzo blisko swojego starszego bliźniaka o kilka minut, weszliśmy na tą całą stołówkę gdzie zobaczyłem pełno ludzi czekających na posiłek, oraz siedzących przy okrągłych, metalowych stołach, które były poprzywierane do podłogi jak w więzieniu, by nikt nie mógł ich wywrócić i nie robić wyrozuby, lecz ławki były już normalnie i można było poprzysuwać je do danego stolika, jeśli by akurat przy takim zabrakło jakiś wolnych miejsc. Wziąłem tacę jak Reker, podążając za nim do starszych pań, które wydawały posiłki przydzielone dla każdego, który podstawi im tacę.
- O cho cho! Kogo ja tu widzę! No no no.... Nasz pan Blackfrey do nas wrócił w końcu po odejściu bez słowa - odezwała się starsza z kucharek, co mnie nieco zdziwiło - Ładnie to tak odchodzić nawet bez pożegnania hmmm? - pytała spokojnie, a z jej twarzy ni schodził uśmiech, lecz trzeba było uważać na głowę, gdyż nie do końca sobie zdawała sprawę iż wymachuje ciągle drewnianą łyżką w ręce - Jak tam wasze psiaki? Są tu z wami? Może im coś przyrządzić? - dodała z prędkością światła, gdy brat otwierał już usta by coś powiedzieć.

< Reker? ;3 kim jest ta kucharka? xdd >

poniedziałek, 18 czerwca 2018

Od Leona cd. Reker'a

Zdziwiłem się bardzo że przywódca tych calych Duchów nic nie zrozumiał z tych szyfrów gdyż byłem pewien że te metody szyfrujące są wszystkim bylym zawodowym żołnierzom znane ale jak widać się pomyliłem... Jak widać tylko Breyk znał te szyfry czyli inaczej ten żołnierz który mnie tego wszystkiego nauczył tyle że to był żołnierz starszej daty niż owy przywódca tego obozu. Eh... Breyk to był facet na prawdę z jajami i miał łeb na karku. To on właściwiw zwrócił na mnie większą uwagę w armii i się mną zajął. Był nie tylko przyjacielem ale i także traktowałem go jak ojca którego wtedy jeszcze nie miałem czy też nie miałem okazji poznać. Nauczył mnie rozbrajać bąby i jak wcześniej wspomniałem, rozszyfrowywać tajne wiadomości na kilka sposobów. Szkoda Breyk że Cię tu nie ma... przeszło mi smutno przez myśl gdy przywódca obozu kazał nam wyjść i iść odpocząć. Byłem zmęczony owszem ale nie chciało mi się spać. Nadal bardzo to wszystko przeżywałem w duchu i myśl że mam teraz rodzinę wydawała mi się niesamowita ale i też dziwna. Poza tym mało wiedziałem dalej o tych obozach w dzisiejszych czasach. Dodatkowo bylo mi dziwnie bo miałem wrażenie że ciągle ktoś na mnie patrzy... W ogóle ludzie dziwnie się na mnie patrzyli czego nie rozumiałem i przez myśl mi przeszło że jednak pewnie myślą o mnie że jestem ten zły i niedobry bo miałem naszyfkę Demonów przy sobie. Poza tym to ciężko mi było zaufać innym i ciągle patrzyłem czy nikt nie chce mnie zaatakować czy zabić. Nie chciałem znowu trafić tam gdzie trafiłem tutaj na początku... Ci ludzie byli tak źli że myślałem że trafiłem do piekła i że zaraz mnie tak skatują i zmaltretują o coś czego nie zrobilem i kim nie byłem że ba samą myśl przechodziłi mi ciarki po plecach. Miałem w duchu nadzieję że to z tą rodziną to nie żadne kłamstwo bo tego bym nie przeżył gdyby ktoś chciał się zabawić moim kosztem... Chciałem tylko spokojnie żyć nic wiecej... Choć słowo spokojnie w tych czasach to drobna przesada. Aż ciężko jest uwierzyć że to o czym kiedyś pisano w książkach fantasty czy grali w filmach stanie się rzeczywistością. Tia... nie ma to jak charczące zombie. Słysząc pochwałę brata zrobilo mi się cieplej na sercu no i takie mile to bylo bo nie pamiętam kiedy ostatnio bylem za coś chwalony zwłaszcza że mój brat jest bardziej doświadczony ode mnie i więcej umie niż ja choć on pewnie twierdzi co innego, wiec pochwała od niego była dla mnie czymś wyjątkowym.
- Dzięki brat - odezwałem się cicho po czym pomoglem mu iść gdyż zauważyłem jaki ma problem z nogami i iściem na przód. Na medyczny dotarliśmy nawet szybko i niestety od razu dorwali nas niezadowoleni lekarze którzy zauważyli naszą nieobecność. Od razu kazali nam leżeć i podali jakieś leki dożylnie po których zachcialo mi się spać i usnąłem szybko, co pewnie bylo wynikiem tych lekow.
~~~~~~~~~~~~~☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Minął jakiś czas i brat musiał opuścić ten obóz bo jakiś Eric go wzywał i tak zostałem sam w obcym obozie. Ojciec też musial wracać co nie ukrywam nieco mnie przerażało gdyż bałem się zostać sam w takim obozie ale nic nie mówiłem by nikomu głowy nie zawracać. Siedziałem więc sam w swoim "nowym" pokoju i rozglądałem się z łóżka po moih nowych "włościach". Bylo tu łóżko, biurko, niewielka szafka na ubrania no i niewielkie okno z zasłonką ciemną by w razie co wstajace slońce nie razilo mnie po oczach. Pewnie pojechali i o mnie zapomną... W końcu jestem tylko przybłędą w ich rodzinie a ja nikomu nie jestem potrzebny bo mam małe doświadczenie i nikt mnie nie lubi - pomyślałem smutno i nieco bardziej zakrylem się cienkim kocem. Może i na dworze był upał ale tu w środku bylo zimnawo. Wolałem nie wychodzić z pokoju i nikomu się nie pokazywać by nikogo nie złościć swoją obecnością co wiązało się z niejedzeniem przez dłuższy czas ale cóż... Wolałem to niż słuchanie przykrych słów a poza tym i tak nie wiedziałem gdzie jest ta ich stołówka i w ogóle. Tu była istna plontanina korytarzya znajac moje szczęście to zapewne od razu bym się zgubił. I tak przesiedziałem z kilka godzin aż stalem się bardziej głodny więc zacząłem rozważać czy nie wyjść jednak i czegoś nie zjeść. Moje rozmyślenia jednak przerwało ciche pukanie do drzwi co mnie zdziwiło. Niepewnie wstałem i w pierwszej chwili pomyślałem że lepiej to zignorować i udawać że mnie nie ma ale w następniej chwili pomyślalem iż to może myć mój brat więc poderwałem się na równe nogi i podeszłem do drzwi choć nieco się obawiałem. Niepewnie otworzyłem drzwi i zobaczyłem nie mojego brata tylko jakiegoś innego chłopaka więc sie speszyłem i moja pewność siebie znowu drastycznie spadła.
- O co chodzi? - spytałem cicho.
- Chodź przywódca chce z Tobą mówić - mruknął do mnie.
- Ze mną? - zdziwiłem się - Niedawno z nim rozmawiałem przecież - dodałem jeszcze co mu się nie spodobało.
- A skąd ja mam wiedzieć po co chce z Tobą rozmawiać? Przyslał mnie tu to przyszedłem po Ciebie - butknął - Leziesz czy nie? - dodal i odwróci sie do mnie plecami i zaczął iść korytarzem. Wydało mi się to dziwne lecz nie chciałem się narażać na gniew przywódcy obozu dlatego ruszylem szybko za mężczyzną który nic nie mówiąc prowadził mnie schodami w dół co mnie zdziwiło.
- A do przywódcy to czasem nie idzie się do góry? - spytałem niepewnie.
- Kiedyś się tam szło ale na razie jest remont jego gabinetu więc jest na dole przez jakiś czas - odparł sucho więc sie zamknąłem i potulnie szedłem za nim nie chcąc sprawiać problemów zwłaszcza że i tak był wystarczajaco zły iż zadaje tyle pytań. Być może wrócił z jakiejś misji czy coś i był zmęczony a jeszcze go po mnie wysłali. Szliśmy dość długi aż kazał mi wejść przez jakieś drzwi pierwszemu.
- To tutaj właź - burknął znowu wiec też tak zrobilem lecz ku mojemu zdziwieniu byl to pusty pokój a raczej chłodnia!
- Co je.... - nie dokończyłem gdyż odezwał się on za moimi plecami z resztą przez co poczułem też ciarki po plecach.
- Pozdrowienia od Duchów skurwialy Demonie - usłyszałem po czym nim zdołałem sie odezwać, dostalem czymś ciężkim w głowę po czym straciłem przytomność...
~~~~~~~~~~~☆☆☆☆☆☆☆☆☆~~~~~~~~~~~~~~~
Obudziłem się ze strasznym bólem głowy i nudnościami lecz nie to bylo najgorsze gdyż czułem straszne zimno które wręcz paraliżowalo moje ciało. Otworzyłem szybko oczy i zobaczyłem że leżę w jakiejś chłodni. Dookoła było pełno lodu a para leciala mi z ust. Nie mialem na sobie swojego munduru wojskowego na klatce piersiowej więc tylko bylem w samej koszulce i strasznie marzłem. Podniosłem sie jakos z jękiem i podszedłem do drzwi i starałem się je otworzyć lecz drzwi ani drgnęły i zacząłem czuć jak amarzają mi palce i ramiona. Umrę tutaj... pomyślałem dygocząc z zimna po czym upadłem na zmarznietą podłogę. Byłem pobity i nie mialem nic przy sobie wiec to tylko kwestia aż tu zamarznę na śmierć.

< Reker? ;3 ratuj braciszka!! xddd >

czwartek, 7 czerwca 2018

Od Leona cd. Reker'a

Byłem kimpletnie wyczerpany i czułem się też zagubiony że okazało się iż mam rodzinę oraz że chcą mnie w niej. Zawsze myślałem że jestem nic nie wartym kundlem który przyszedł na świat tylko dlatego że bóg miał taki kaprys co do mnie. Dlaczego jednak dopiero teraz dowiaduję się o mojej rodzinie? Dlaczego los tak długo skrywał przede mną tą tajemnicę? Jaki miał do mnie plan? Owszem w wojsku ratowałem wielu ludzi, jak ich tych cywilów ale gdy nastała apokalipsa to nikomu nie pomogłem tylko sam uciekałem jak tchórz... Nie byłem pewnie tak odważny jak mój starszy brat który na pewno był bohaterem a ja tylko zwykłym tchórzem i nieudacznikiem. Nie wiem ile spałem ale w końcu zaczynałem się budzić. Otworzyłem powoli swe oczy i pierwsze co zobaczyłem to biały sufit który gdzieniegdzie miał minimalne pęknięcia w farbie. Zacząłem się bardziej rozglądać u wtedy zobaczyłem jak mój "ojciec" i "brat" śpią. Tyle że ojciec na krześle a brat spał obok mnie co mnie nieco zaskoczyło ale widząc iż zaraz może spaść nieco go bliżej siebie delikatnie przyciągnąłem by czasem nie rozbił sobie przez przypadek głowy albo nie obił sobie tyłka... Reker tylko zamruczał coś cicho pod nosem a ja przykryłem go swoją kołdrą by było mu cieplej, podczas gdy ja wstałem bardzo cicho z łóżka. Spojrzałem na nich jeszcze raz po czym korzystając iż nikt mnie nie pilnujw czmychnąłem na korytarz i zacząłem się rozglądać. Chciałem znaleźć jakieś informacje na temat tego obozu i ewentualnie innych obozów które się znajdowały gdzieśna pewno skoro jestem teraz w takim wielkim obozie. Poza tym chciałem się dowiedzieć co to za obóz którego naszywkę miałem w kieszeni kiedy Ci mnie złapali i oskarżali że jestwm jakimś Demonem czy coś... Nie wiedziałem nic a nie chciałem pytać mojej rodziny bo zwyczajnie sam chcialem się o czymś dowiedzieć. W końcy byłem tym cholernym żołnierzem więc wypadało by się sam czegoś dowiedział bo po coś mnie kiedyś wyszkolono! Czmychnąłem cieniami gdzieś w głąb tych laboryntów gdzie podążałem za znakami które mówiły gdzie są teraz ważne akta. Co prawda nie było konkretnie napisane co gdzie jest ale szedłem instynktownie. Jeszcze tylko kawałek... tylko kawałeczek... myślałem nerwowo aż w końcu zobaczyłem kilka drzwi które nie były podpisane ani nawet ponumerowane co zapewne było specjalnie by nikt nie zdobył tajnych akt. Pomyślałem przez chwilę które drzwi wydają mi się bardziej tajemnicze po czym zwrócilem uwagę na drobinki kurzu i dostrzegłem które drzwi były częściej otwierane niż pozostale. Nikt inny pewnie by nie zwrócił na to uwagi lecz życie w Afganistanie sporo mnie nauczyło. Podszedłem niezauważalnie do tych drzwi środkowych że tak powiem i zacząłem majstrować przy zamkach aż w końcu dzięki wytrychowi otworzyłem je cicho i wszedłem do środka prześlizgując się niczym wąż. Zamknąłem je cicho po czym się obróciłem i zobaczyłam wielkie półki z aktami. Byłem w szoku iż tak ich pełno ale szybko się otrząsnąłem i ruszyłem w głąb by znaleźć ważne dla mnie informacje. Widziałem że jest tu pełno informacji na temat żołnierzy którzy byli w obozie albo też byli spoza obozu... Mnie to jednak nie interesowało i zacząłem grzebać w aktach obozowych które jakoś wreszcie wpadły mi w ręce i zacząłem czytać. Część akt były zaszyfrowane co nie było dla mie przeszkodą ale nie zainteresowały mnie akta Duchów zbytnio więc je odłożyłem i zacząłem dalej szperać i znalazłem akta tych całych Demonów. W zasadzie to natrafiłem na jakieś plany Demonów z tego co widziałem. Wyglądało na to jakby przedstawialy jakiś plan... Zacząłem początkowo próbować rozszyfrować ten kod nowymi sposobami rozszyfrującymi wojska ale te dane były kompletnie bez sensu... Kiedy miałem już ochotę to odkładać nagle przypomnialem sobie starty sposób rozszyfrowywania który niegdyś pokazał mi starszy już żołnież... Miał koło 50 lat i był najdłużej z nas w wojsku i to na wysokiej pozycji ale wolał iść zawsze z nami w bój zamiast siedzieć na tyłku przy papierach. Mówił mi o starym sposobie który już został niemalże zapomniany i nawet mi pokazał jak rozszyfrowywać starym kodem wszystko... Kiedy zrozumiałem że to może być klucz, wziąłem czystą kartkę i zacząlem rozszyfrowywać numery rzymskie na kartce Demonów.
- Zero zero to początek wędrówki... numer 2 to południe... Numer 3 i 0 razem znaczą że wschód a z zerem to kierunek na mapie... - mówiłem cicho posząc wszysyko i rysując to wszystko na mapie tutejszych terenów którą też wygrzebałem - X to nie miejsce tylko kierunki w jakich są rozmieszczone pułapki... Y to poukrywane posterunki podziemne... - mówilem cicho sam do siebie będąc cholernie skupionym na tym co teraz robie a co do reszty to straciłem czujność więc mógł mnie ktoś bardzo łatwo zaatakować - 1 to północ ale razem z numerem 5 oznacza nazwe schronu... GSA oznacza dalej szykuje się atak... - mówilem dalej i tak doszedłem po 30 minutach skąd ma nadejść atak, gdzie oraz kiedy i na kogo. Skończywszy swoje naniesienie planów i rozpisanie wszystkiego spojrzalem jeszcze raz na mapę gdzie wszystko naniosłem a w następnej chwili usłyszałem czyjea głosy.

< Reker? ;3 znaleźliście go tam z Ericem i patrzyliście co robi? xdd >

piątek, 13 kwietnia 2018

Od Leona cd. Reker'a

Po wybudzeniu się ze snu miałem ogromny mętlik w głowie i czułem się bardziej jak w jakimś matriksie, tyle że ja jestem głównym bohaterem, który jest w tymże świecie zagubiony, a życie stawia mu coraz to nowsze wyzwania, które muszę przezwyciężyć jakoś. To wszystko było takie dziwne.. Czułem się dosłownie jak jakiś kosmita na obcej planecie! Zawsze pragnąłem mieć rodzinę i to bardzo bardzo, lecz teraz mi tak jakoś dziwnie... Cieszyć się cieszę oczywiście ale no dziwnie mi i tyle. Oni wydawali się być tacy pewni siebie, podczas gdy ja nie potrafiłem się odnaleźć. Jeszcze tak niedawno byłem tutaj w celi niczym jakiś przestępca, a teraz mówią mi że są moją rodziną! Nie będę w końcu sam? Czy oni mówią prawdę? pomyślałem sobie i wtedy zacząłem mieć przebłyski pewne z przeszłości. Już wcześniej mi się wydawało że znałem skądś Rekera, ale nie pamiętałem skąd i nagle do mnie doszło że na wojnie jak byłem to się spotykaliśmy i to nie raz! Już wtedy czułem że coś jest na rzeczy ale nie wiedziałem co przeszło mi przez myśl szybko.
- Leon... - usłyszałem nagle więc podniosłem niepewnie wzrok i mówił do mnie ten mój niby ojciec - Nie bój się - rzekł spokojnie, jakby nie czuł takiego przypływu emocji jak ja w tej chwili.
- Bedzie dobrze - powtórzył znowu Reker, więc znowu na niego spojrzałem i skinąłem niepewnie głową ale się nie odzywałem. To po prostu było z emocji. Kiedy chciałem coś powiedzieć nagle zacząłem kaszleć a w gardle poczułem że chcę koniecznie zwrócić coś co ciąży mi na żołądku. Bardzo mnie wszystko tak nagle zaczęło boleć, zwłaszcza w okolicach podbrzusza i klatki piersiowej. W pewnym momencie wstrzymałem oddech, gdyż zabolało mnie niesamowicie w klatce piersiowej, a wtedy też poczułem jak jakaś maź spływa mi z ust... Ktoś zaczął krzyczeć i wołać kogoś, lecz ja nie potrafiłem rozszyfrować co. Poczułem się taki słaby... Chciałem kaszlnąć ale wtedy wylało się z moich ust więcej cieszy która była gęsta, ohydna i zdałem sobie sprawę że to właśnie krew! Spojrzałem słabym wzrokiem na ojca i brata, po czym nagle straciłem przytomność upadając chyba na podłogę. Było mi strasznie zimno i czułem duży ból. No i chyba nawet trząsłem się z zimna, choć nie wiem już czy gorsze było to zimno czy moje jednak ten ból, gdyż oba te odczucia były bardzo silne i nieprzyjemne. Nie wiedziałem co się ze mną dzieje i bardzo się bałem. Nie byłem takie odważny i silny jak mój... brat... Ja byłem taki słabszy i do niczego. Wiedziałem że przyniosę im wstyd tylko więc nawet sobie pomyślałem że lepiej będzie jak umrę bo na nic nie zasługuję. Chciałem mieć bardzo rodzinę, ale wiedziałem że jestem do niczego. Całe życie w sierocińcu prawie, a w wojsku to też nie za dobrze mi szło. Pamiętam że kiedyś na wojnie wpadłem w pułapkę i musieli mnie później ratować. Prawie zginęli ludzie z drużyn naszych, bo ja dałem się złapać w pułapkę. No ale było i minęło... Bałem się że jak się obudzę, to że znowu będę sam jednak, a to co mi powiedzieli było żartem z ich strony. Moje rozmyślenia przerwał potworny ból w klatce piersiowej, przez co chyba się szarpnąłem, ale w myślach krzyczałem z cierpienia. To chyba mój koniec pomyślałem dalej będąc w pustce i bojąc się straszliwie co ze mną będzie.

< Reker? ;3 jak wszyscy zareagują na braciszka? xdd >

wtorek, 6 lutego 2018

Od Leona cd. Reker'a

Nie wiem co się działo.... Wszystko było jednym wielkim mętlikiem w mojej głowie i zagadką. Nie chciałem tu być, choć było ciepło, ale z drugiej strony to też i nie miałem już żadnej broni, bo wszystko mi zabrali co posiadałem. Nie miałem też nawet pojęcia po co mi były te cholerne wspomnienia... Szczerze to moje każde wspomnienie sprawiało mi ból i nigdy nie było mi dobrze w życiu, ale ponoć inni mieli gorzej, choć nie wiem czy może być gorzej niż moja sytuacja, bo nigdy innych nie widziałem, ale jeśli mieli inni gorzej to w porządku, ale ból zawsze pozostaje ten sam. Każdy cierpi i ból nigdy się nie zmieni. Boli tak samo, ale w samotności bardziej to człowiek odczuwa, niż w towarzystwie kogoś innego kto go pociesza. Z resztą po co ja teraz o tym wspominam? Sam już nie wiem... ale po chwili znowu zapragnąłem uciec mimo iż wiedziałem ze to może się skończyć moją śmiercią. Ci ludzie mnie skopali i chcieli dać na tortury, których pewnie bym nie przeżył chyba że z poobcinanymi kończynami, albo bóg jeden wie co by jeszcze ze mną zrobili! Bałem się bardzo i nie wiedziałem w jakie kolejne bagno się wpakowałem. Przecież ja nikomu krzywdy nie zrobiłem... Ja tylko szukałem schronienia lub jakiegoś zakątka w którym mógłbym normalnie żyć i nic więcej, a w zamian zostałem skopany i zamknięto mnie w celi i przykuli do ściany jak psa. Wszystko mnie tak bardzo bolało... Mimo iż byłem w wojsku nadal jestem i będę mięczakiem ale taki niestety jestem. Może Ci którzy mieli być moimi rodzicami o tym wiedzieli i dlatego mnie oddali? Możliwe... Kto by w końcu chciał takiego kundla słabego i nie umiejącego sobie w życiu poradzić? Nikt, zupełnie nikt, co widać po tym jak byłem w sierocińcu i nikt mnie nie chciał i traktowano mnie jak śmiecia. Nigdy nie miałem urodzin, nigdy nie miałem wigilii, nigdy nie miałem imienin czy też innych świąt które są tak świętowane przez normalne rodziny. Nigdy nie jadłem czekolady, nigdy nie jadłem lodów... Nigdy nie jadłem niczego co było z tego normalnego świata. Jeśli już to jadłem w sierocińcu tylko kaszę z mlekiem i to wszystko co zapamiętałem z tego całego "luksusu". Później była głodówka bo kaszę dostawaliśmy raz na dzień, a innego jedzenia nie było już, bo szkoda im było na nas pieniędzy. Często się zmuszaliśmy do jedzenia tego by cokolwiek zjeść i mieć siły, ale prawda jest taka że po pewnym czasie już nie czuliśmy żadnego smaku, tylko jedliśmy żeby jeść i tak to właśnie wyglądało. W wojsku to też niby się co innego ale to też żadnego smaku nie miało, a przynajmniej my tak to odczuwaliśmy. Chyba że od tej cholernej kaszy tylko ja straciłem już do reszty kubki smakowe czy bym się wcale nie zdziwił... Pamiętam jak wtedy gdy przylecieliśmy do "domu" z tej wojny, jak ludzie witali się ze swoimi rodzinami. Każdy z mojej drużyny miał rodzinę prócz mnie, więc poczułem ból w sercu.Jako iż nie byłem ubezpieczony, bo nie miałem pieniędzy ani niczego, szpital nie chciał mnie przyjąć z takimi ranami nawet bo stracili by na mnie pieniądze mimo iż mój stan był poważny, to mi nie pomogli, tylko mnie stamtąd wyrzucili. Gdy błagałem ich o pomoc by chociaż mi jakieś leki przeciwbólowe dali jakieś, to oni tylko wrzasnęli że to nie schronisko dla bezdomnych.... Zatkało mnie wtedy a kolejne słowo jakie padło to ćpun. Zabolało mnie to bardzo.Pamiętam nawet że zaszkliły mi się oczy, a ona nagle ucichła i chyba żałowała swoich słów, lecz nic nie powiedziała. Dobrze... Przybłęda i niby ćpun sobie pójdzie. rzekłem wtedy tylko, gdy po policzkach spływały mi łzy bólu psychicznego jak i fizycznego, i z takimi ranami jakie miałem a ledwie szedłem, opuściłem szpital. Pamiętam że niektórzy patrzyli na mnie z zawiścią, a niektórzy w ogóle nie wiedzieli co o tym sądzić, ale tak jak chcieli nie przeszkadzałem im. Nikt mi nie pomógł... A ponoć szpital jest od ratowania ludzi! Jeszcze wtedy chodziłem okulach, bo nie potrafiłem ustać samodzielnie zbytnio. W żadnych schroniskach dla bezdomnych nie było dla mnie miejsca bo wszystko było zajęte, więc nie miałem tam czego szukać. Spałem w ciemnych alejkach, albo pod mostami cierpiąc z bólu i strasznego mrozu w zimie. Myślałem że umrę w wychłodzenia.... ale może o tym kiedy indziej bardziej opowiem... Zacząłem się w końcu budzić ponownie, bo zacząłem czuć znowu ból promenujący w całym ciele. Rozchyliłem słabe powieki i ujrzałem biały sufit. Słyszałem jakieś rozmowy w tle więc spojrzałem w tamtym kierunku i zobaczyłem tego chłopaka który mnie wcześniej niósł na ten medyczny. Siedział z nim jakiś mężczyzna i o czymś rozmawiali bardzo zaaferowani. Nie zauważyli mnie. Nie słyszałem o czym mówili, a mój wzrok zaraz powędrował na moje nogi i ręce, które były skute kajdankami do łóżka. Nie miałem jak uciec... Czyli będą tortury i zdechnę jak niechciany kundel o którym nikt nie będzie pamiętał później że ktoś taki istniał pomyślałem smutno i już zacząłem się szykować na to ze będą jakieś bolesne eksperymenty lub gorsze rzeczy. Zamknąłem znowu oczy by dali mi wszyscy spokój i odciąłem się nieco od tego wszystkiego i pogrążyłem się w swoich myślach. Ten chłopak wydawał mi się bardzo znajomy a ja nie potrafiłem sobie przypomnieć skąd ja go znam. Obrazy ciągle mi się zamazywały wiec chyba miałem poważny wstrząs mózgu.... Bo normalnie tak pamięć nie szwankuje czyli to musi być to! To tak bardzo mnie boli pomyślałem sobie czując z ran palący i rwący ból.

< Reker? ;3 wiem że słabe.... Ucieszysz się z braciszka? xdd On ma bardzo silny wstrząs módgu i inne poważne obrażenia od tych kopań i w ogóle ;c >

piątek, 2 lutego 2018

Od Leona cd. Reker'a

Eh.... Czyli jednak nie ma szans żebym tu został i zabiorą mnie znowu sto Stanów... Z jednej strony się cieszyłem że nas znaleźli i że tu nie umrzemy zapomniani, ale z drugiej czułem ból w sercu, bo bałem się że jak już teraz powrócę do Stanów, to że już nigdy nie wrócę do wojska bo nie rozpoznają z biednego człowieka jakiegoś żołnierza, który jest wychudzony, słaby i w dodatku capi. Ciekawiło mnie czy moje drogi z ta drużyną i w ogóle moją drużyną się jeszcze skrzyżują. No polubiłem ich nawet i fajnie by było gdybyśmy gdzieś razem działali, bo znając życie to nasz "kochany" dowódca który nas tutaj zostawił, dalej będzie nami dowodził, bo przecież takimi idiotami jak my nie warto się przejmować, lepiej nas zostawić albo prawie pozabijać, byśmy "nauczyli" się życia prawdziwego. Tia... Ja już życia prawdziwego doznałem i nie zamierzałem już więcej się o tym przekonywać, ale niestety los miał wobec mnie inne plany... 
Żal mi było Rafaela bardzo bo ma rodzinę, a doznał tak poważnych obrażeń, że nie wybudził się ani razu. No i też współczułem temu Rekerowi, gdyż widziałem po nim że niezbyt ciągnie go do domu, a to oznaczało że źle się tam u niego działo... Nigdy nie życzyłem nikomu źle, choć według niektórych byłem cholernym draniem i idiotą. Eh... ale co ja będę o tym dalej mówił? Prawda jest taka że każdy ma nas w dupie i tyle, zwłaszcza mnie, więc dziwiłem się z początku iż drużyna Rekera mnie w ogóle opatrzyła, bo inni byli bardziej ważni niż ja. 
Kiedy burza piaskowa w końcu ustała, było słychać większą ciszę, gdyż na początku było słychać ciągle szum uderzającego piasku o budowlę. Teraz było cichutko, a przynajmniej było. Powoli zacząłem się budzić, gdyż po pomieszczeniu zaczęli krzątać się ludzie. Miałem wrażenie iż chodzą tak głośno, jak jakieś słonie w składzie porcelany! Byłem bardzo zmęczony, więc starałem się to jakoś zignorować i dalej sobie smacznie spać ale niestety ktoś zaraz przylazł i dotknął mojego punktu na szyi by sprawdzić czy jeszcze w ogóle dycham, a następnie mną lekko potrząsnął, dlatego otworzyłem bardzo słabe oczy jakoś. Nie miałem siły na nic, czułem jak mój czas ewidentnie się kończy na tym świecie. Było mi bardzo zimno, więc zapewne byłem rozpalony od gorączki, a w rany chyba wdały się zakażenia po tak długim nie leczeniu tak poważnych obrażeń.
Czułem się jakby ktoś dosłownie mnie rozstroił jak gitarę, jakby poodcinano mi parę strun i moje życie wisi na zaledwie jednej czy dwóch. Nawet obraz mi się znowu zamazywał, więc nie potrafiłem rozpoznać kto nade mną stoi, ale poczułem że ten ktoś podaje mi jakieś leki dożylnie, które nieco pomogły. Usłyszałem głośny hałas przez który myślałem że głowę mi rozerwie w drobny mak. Ktoś biegał i się sprzeczał. Patrzyłem słabo obecnym wzrokiem tam by coś wypatrzyć co się dzieje, lecz to było na nic... Nic nie potrafiłem zobaczyć na chwilę obecną, lecz poczułem za to że ktoś okrył mnie jeszcze jednym kocem, co dawało mi ulgę. 
Wiem może to i śmieszne to było mi zimno na pustyni gdzie temperatura jest ogromna, ale po takiej utracie krwi i ranach organizm zachowuje się zupełnie inaczej i wręcz myślałem że zaraz tu będę szczekać zębami jakbym był na Antarktydzie czy tam Alasce. To co się działo później już słabo pamiętałem, gdyż wszystko działo się jakby w szybkim i zarazem zwolnionym tempie, ktoś mnie niusł znowu jakiś hałas, a później ponowie pogrążyłem się w czerni. 
***********************
Poczułem jak nagle wszystkie moje mięśnie ciała jakby się włączyły, a z otoczenia zacząłem wychwytywać coraz więcej dźwięków. Byłem nawet tutaj słaby nie tylko w swoich wspomnieniach jak było to widać... Była noc, bo światła były przytłumione w sali tak samo jak na korytarzu, o czym się przekonałem gdy otworzyłem swoje żałośnie słabe oczy. Nie miałem siły się ruszać, a co dopiero mówić o ucieczce. Byłem za słaby i chyba też byłem bardzo chory. Potworne zimno uderzyło w moje ciało z nienacka i sprawiło że nieco zadrżałem. Byłem strasznie spragniony... Czułem jak w ustach zamiast języka czuję jakby wióry, co było skutkiem silnego odwodnienia. Cholera gdzie ja jestem? Kim są Ci ludzie? Co oni ze mną zrobią? pomyślałem powoli znowu zamykając oczy, lecz nie spałem tylko drzemałem.

< Reker? ;3 wybudzamy się xdd wiem lipa straszna ;c >

piątek, 26 stycznia 2018

Od Leona cd. Reker'a

Spałem dość długo ale miałem już w końcu dość spania więc zacząłem się budzić. Okazało się że wszyscy śpią, czyli musiała być noc. A to oznaczało że ten kto stróżuje na pewno doświadcza mocy duchów że tak to powiem. Zacząłem się rozglądać i zobaczyłem że pierwsza warta poszła na tego Rekera. Wiedziałem to stąd iż jego "łóżko" było puste. Wziąłem głębszy wdech nieco, choć w zasadzie nie powinienem był tego robić, gdyż zaraz dopadła mnie fala bólu. Zagryzłem zęby by nie wrzasnąć i nie pobudzić wszystkich jak jakiś idiota. Ból trwał jakby wiekami, a w głowie przetaczała się tylko jedna myśl "błagam niech przestanie boleć, błagam niech przestanie boleć". To było na prawdę straszne, ale kiedy w końcu ból puścił, poczułem niesamowitą ulgę i skarciłem si za głupotę. Kiedy jakoś wreszcie udało mi się uspokoić oddech spojrzałem słabym wzrokiem w sufit.
Stwierdziłem że jednak dalej jestem śpiący, a chwila "siły" okazała się złudzeniem własnego umysłu. Z drugiej zaś strony nie chciałem już zasypiać bo się bałem. 
Tak bałem się zasnąć jak małe dziecko... ale śniły mi się takie koszmary z czasów gdy byłem w sierocińcu i jakiś koszmary pomieszane z "fantastyką" że tak to ujmę, bo śniły mi się też rzeczy które nie miały miejsca. Każdy czegoś się boi, a ja miałem zdecydowanie zasypianie na swojej pierwszej pozycji na liście największych strachów w moim życiu. Kiedy tylko myślałem o sierocińcu, to żal ściskał mi serce, że nikt mnie nigdy nie chciał... Nie wiedziałem w czym byłem gorszy od innych dzieci. Ci co zawsze przychodzili by adoptować jakieś dziecko, nawet na mnie nie spojrzeli... Mimo że ja też stałem z początku blisko z innymi dziećmi, ale nie był mną nikt zainteresowany. 
Pamiętam ze jeden raz mężczyzna mnie odepchnął i powiedział "nie przeszkadzaj", po czym wziął na ręce jakąś dziewczynkę i wyszedł ze swoją żoną. 
To mnie wtedy bardzo zabolało... Nie byłem nachalny wtedy. Ja tylko stałem i patrzyłem, a on po prostu mnie odepchnął, a raczej popchnął tak mocno że upadłem na tyłek. Wtedy łzy napłynęły mi do oczu i zwyczajnie się podniosłem i jak zbity pies ze spuszczoną głową poszedłem do siebie popłakując niesłyszalnie. Pragnąłem tylko kochającej rodziny jak każde normalne dziecko, a mnie tak potraktowano jak przedmiot. Nikt nigdy na mnie nie spoglądał chyba że komuś przeszkadzałem w dojściu do innego dziecka. Nie to że byłem zawistny, bo cieszyłem się że inne dzieci też zdobywają rodziny o jakich marzyły, ale mną nikt nigdy się nie zainteresował... To boli... Później już się nie zbliżałem w ogóle do tych co niby chcą adoptować kogoś.
Trzymałem się z dala, a obecny byłem w takim pokoju bo wychowawcy kazali, a jak się nie chciało słuchać to w tyłek i po łbie się dostawało, a ja nie chciałem dostać. Zawsze też myślałem czemu mnie oddano do sierocińca. Niby są takie rodziny gdzie bije się dzieci i w ogóle, więc dobrze że trafiłem do sierocińca, bo gdybym był w takiej rodzinie to źle, ale z drugiej strony miałem czarne myśli że oddali mnie jacyś ludzie którzy po prostu nie chcieli mnie bo się im nie podobałem jak tym co tu do sierocińca przychodzi i patrzyli na innych i porównywali które ładniejsze dziecko. Czułem się jak kundel wśród jakiś rasowców. Później starszy rocznik mnie dorwał i przetestowali na mnie swoje nowe narkotyki. Nie wiem skąd je mieli, ale mieli.
I co z tego że zacząłem później ćpać i stałem się ćpunem? Co z tego że handlowałem też narkotykami? Sędziowie mówili że jestem gówniarzem i marginesem społecznym z którego nic nie będzie, ale "może" przydam się na coś w wojsku. Tyle że kurwa nikt nie zwrócił uwagi na to ile razy próbowałem popełnić samobójstwo! Branie dragów czy innych dziadostw było dla mnie ucieczką od bólu samotności i nie zrozumienia, lecz oni tego nie widzieli... Wiedzieli tylko to co chcieli widzieć. Widzieli okładkę, ale nie potrafili dostrzec cierpiącego serca jakie miałem, tylko woleli mnie wysłać do wojska i przetresować na posłusznego kundla. No może i to wojsko mi wyszło na plus, bo nie ćpałem już i nie musiałem siedzieć w sierocińcu, ale denerwowało mnie to że udzie mnie uważali za jakiś margines społeczny tylko dlatego że nie miałem rodziców i że wychowywał mnie sierociniec. 
Już pomijając to że trafiłem tam do sądu za ćpanie.
Teraz kiedy tak leżałem i gapiłem się w sufit porośnięty kurzem, zdałem sobie sprawę że nie chcę wracać do kraju. Nie chciałem.... Nie chciałem.... Co mnie niby tam czekało? Tylko sierociniec, a właściwie ja nie mogłem tam wrócić bo tam trzymają tylko do lat 18 i do widzenia bachorze. Już wolałem się wykrwawić na śmierć i by mnie pochowali z honorami niż bym miał tam wracać i zdechnąć gdzieś na ulicy, bo wtedy to nawet mi pogrzebu nie zrobią ani nic, tylko zostawią na pastwę losu i nawet by nikt nie odwiedzał mnie na cmentarzu. Tak, to tutaj miałem chociaż swoich z drużyny, dzięki którym wreszcie nie czułem się samotny jak tam... 
Tutaj przynajmniej miałem ich i coś znaczyłem, a tam byłem wypierdkiem mamuta. Nikt na mnie tam nie czekał, nikt nie chciał, nikt nie witał. Nie miałem do czego i do kogo wracać. Nawet nie miałem pieniędzy by wynająć coś, bo w końcu w wojsku byłem tylko dla tego że odbywałem karę, wiec kasa mi się nie należała jak innym żołnierzom. Powrót więc do "domu", a raczej do naszego kraju oznaczała dla mnie spanie pod mostem czy w jakiś ciemnych i zimnych alejkach miasta i grzebanie w śmieciach za pożywieniem jakimś, chyba że ktoś by mi dał parę dam dolarów na jedzenie ale w to wątpię. Poza tym bałem się że znowu tam wpadnę w nałóg ćpania. W wojsku czułem się potrzebny komuś, a tam byłem nikim. Zupełnie nikim.
Moją zadumę przerwał cichy hałas, więc obróciłem jakoś głowę i zobaczyłem że duchu nieźle dokuczają temu biedakowi Rekerowi. Westchnąłem na to słabo i jakoś zmusiłem się do siadu, choć nie było łatwo, bo byłem bardzo osłabiony i szczerze mówiąc to nadal się dziwiłem że ja jeszcze w ogóle żyję. Po wymianie paru zdać z chłopakiem na temat tego że nie żartuję sobie jeśli chodzi o te duchy, zapadła między nami cisza, a ja mimo swojej niedyspozycji do walki czy też chodzenia, opatrzyłem go. Co poroniły go nieco te duchy, no ale ostatnim razem Omar też dostał w łeb czymś na wzór patelni, wiec to zależ jaką duchy miały noc... Różne humorki maja te duszki, no ale jak to mówią każdy może mieć ten gorszy czas i lepszy. 
Z reguły były nie groźne i tylko zaczepiały, bo im się tu na pewno musi nudzić. uwięzienie przez tyle lat w tym samym miejscu musi być straszne. Wie się że się umarło ale nie można odejść do nieba by zaznać spokoju. Mogliśmy się tylko domyślać jakie to straszne uczucie, a na pewno te duchy miały jakieś tam rodziny. W przeciwieństwie do mnie, bo ja jestem w swojej drużynie jedyną sierotą z sierocińca, bo tak reszta to posiadała rodziny. No ale wracając do tematu, to w końcu jakoś po dziesięciu minutach opatrzyłem mu ten rozbity łeb i schowałem wszystko do apteczki, ale strasznie dużo wysiłku mi to zajęło. 
- Lepiej? - spytałem nieco słabo, opierając się znowu i ścianę budynku z lekką ulgą, ale i również miałem ochotę ja rozwalić, bo ból znowu we mnie uderzył, gdyż nacisnąłem na rany po postrzałach. 
- Tak dzięki - rzekł i też oparł się o ścianę. 
- Rutynowy patrol mieliście że na nas trafiliście, czy mieliście gdzieś dojść? - zagaiłem jakoś chcąc kontynuować jakoś rozmowę, choć nie umiałem za bardzo rozmawiać z ludźmi i przeważnie dlatego siedziałem cicho, lecz zaraz i poczułem coś jeszcze.... Wstydliwa sprawa ale zachciało mi się "lać", a ja nie mogłem się podnieść by załatwić swoje sprawy fizjologiczne. Cholera dlaczego teraz? Mój pęcherz umie sobie znaleźć odpowiednia chwilę... Jak tu się podnieść i się odlać? Rozejrzałem się czujnym wzrokiem szybko po pomieszczeniu i nadal wszyscy spali, prócz mnie i wartownika, a duchy dały nam na razie spokój. Wiedziały że jesteśmy zmęczeni i ze zrobiły źle raniąc chłopaka byłem tego absolutnie pewny. Duchy widzą i czują bowiem więcej niż my, zwykli śmiertelnicy.

< Reker? no i dalej we wspominkach jesteśmy xdd Pomożesz mu się odlać? xdd Chodzi tylko o pomoc w staniu chyba że coś innego wymyślicie xdd >

środa, 10 stycznia 2018

Od Leona cd. Reker'a

Nie wiedziałem zbytnio co się teraz dzieje... ktoś do mnie podbiegł i zaczął coś mówić, ale ja nie mogłem rozszyfrować przez długi czas, co ta osoba ode mnie chce. Miałem parę ran postrzałowych, które nagle zabolały niemiłosiernym bólem, przez co prawie się wydarłem ale ten ktoś mnie uciszył stanowczo aczkolwiek delikatnie.
- Ciii.... spokojnie, wiem że boli - usłyszałem czyjś cichy szept, lecz ja nie mogłem nikogo dostrzec gdyż wzrok mi się zamazywał i widziałem jak przez jakąś gęstą mgłę albo zupę mleczną. Było mi strasznie zimno i wszystko tak bardzo bolało. Starałem się jednak mimo wszystko nie ruszać, jak ten ktoś mówił, choć było mi na prawdę bardzo ciężko.
- Co z tym u Ciebie? - spytał nagle ktoś, dość głośno.
- Nie najlepiej... Powinien szybko trafić na oddział medyczny, w dodatku chyba przetaczał komuś swoją krew - rzekł dotykając moich ran, a moje zmysły powoli nieco zaczęły bardziej reagować na to co się dzieje w świecie realnym. 
- Patrzcie ile łusek po nabojach i wszystkie magazynki są puste, nawet te zapasowe - rzekł jakiś inny głos, ale bardzo męski więc Ci, którzy tutaj teraz byli w tym pomieszczeniu z nami, musieli to być jacyś starsi od nas ludzie.
- Bronili się jak mogli - rzekł ktoś ni to zły, ni to przestraszony - Jak tylko dorwę Jareda to go chyba zabiję! Jak on mógł porzucić własną drużynę?! - warknął wściekle, a ja zacząłem co nieco kontaktować ze światem żywych. 
- Zostawił ich na pastwę śmierci... Porzucił ich... założę się że wiedział że potrzebują pomocy ale cholernemu tchórzowi się nie chciało ruszyć tyłka - rzekł ktoś inny.
- Nawet nie mają wody ani jedzenia... Przez parę dni walczyli bez żadnego prowiantu! Oni już po dwóch dniach powinni być martwi w takim piekle - rzekł ktoś znowu.
- A jednak jakoś przetrwali i się bronili jak mogli, a ten chłopak co przetaczał komuś krew, to obstawiam że przetaczał ją Rafaelowi, bo ma pewne kropelki krwi na ręce i wenflon - rzekł znowu najbardziej twardy głos ze wszystkich tych głosów jakie zdołałem słyszeć będąc w tak opłakanym stanie.  
- Ratowali go jak mogli... Mogli uciec jak tchórze, bo to młode chłopaki, ale jednak zostali nie opuszczając swojego dowódcy i walczyli. Wiedzieli że bez dowódcy zginą, a poza tym tylko nieliczni by zostali - rzekł znowu jakiś obcy głos -  Widać że nie mieli żadnych szkoleń, więc pewnie niedawno trafili do wojska, bo mają małe doświadczenie w rozstawianiu się czy też można nawet zobaczyć po broniach, że nie są odpowiednio sprawdzone i zabezpieczone, ale jednak jakoś walczyli - powiedział ktoś a ja wtedy poczułem w swojej ręce ukłucie.
- Albo odważni albo głupi - mruknął ktoś - Albo tutaj zostali bo bali się zwiać, albo też bali się zwiać i postanowili tutaj siedzieć jak szczury w pułapce - fuknął znowu i od razu mi się ten gościu nie spodobał ze słuchu.
- Ty to zawsze wszystko musisz widzieć w czarnych barwach Cameron - mruknął ktoś na niego pogardliwie.  
- No co? Jestem po prostu realistą - mruknął w odpowiedzi.
- Raczej głąbistą - mrukną znowu ten sam głos pogardliwy.
- Spadaj, to moje zdanie - warknął cicho.
- Spokój tam! Bo za karę skończycie w kuchni przy kartoflach jak wrócimy do bazy - warknął chyba ich dowódca, na co w końcu się zamknęli.
- Tak jest - mruknęli wspólnie, a ja poczułem jak coś podaje mi ktoś dożylnie. 
Jęknąłem cicho bo bardzo bolała mnie głowa i miałem bardzo wysoką gorączkę, i praktycznie każdy dotyk mnie bolał. Po chwili poczułem czyjąś zimną dłoń na swoim czole, która była z jednej strony jak zimna że chciałem ją zrzucić z czoła, a z drugiej strony była ukojeniem na palący z gorączki łeb.  
- Emayer mamy jakieś przeciwgorączkowe? Ten tutaj zaraz mi się wykończy - rzekł po nazwisku do kogoś. 
- Mamy, łap! - rzekł ktoś i chyba ktoś mu to rzucił.
- Dzięki... - rzekł i znowu poczułem jak jakaś zimna substancja wkracza do mojego krwioobiegu.
Byłem bardzo niespokojny mimo wszystko bo sam nie wiedziałem już czy wiercę siew gorączce czy z bólu jaki przeszywał moje ciało, zupełnie jakby w rany i mięśnie wgryzały mi się rozwścieczone pitbule. Momentalnie poczułem zaraz jak ktoś mnie przytrzymuje stanowczo lecz znowu łagodnie jakby i starał się mnie uspokoić mówiąc bardzo spokojnym aczkolwiek cichym głosem, jakbym tylko ja miał słyszeć to co się do mnie mówi.   
- Spokojnie młody zaraz będzie wszystko dobrze - rzekł spokojnie - Wiem że boli ale zaraz przejdzie, zaufaj mi jesteś już bezpieczny - rzekła jeszcze, więc jakoś w miarę się uspokoiłem, bo wróg raczej takich słów by nie powiedział!  Prędzej by mnie skopali i najchętniej by mi poobcinali kończyny niż chcieli mi pomóc. Było mi jednak nadal strasznie zimno chyba z powodu szoku jakiegoś, ale ja się na tym nie znam zbytnio.
- Już dobrze - rzekł znowu i po chwili poczułem ciepło. Ten kto był przy mnie, okrył mnie ciepłym kocem wojskowym, który rozpoznałem po charakterystycznym materiale. Już wiedziałem że to żołnierze i najprawdopodobniej to nasi. Bardzo się z tego powodu ucieszyłem, że jednak nie spisano nas na straty i jakoś to wszystko przeżyjemy, lecz i tak najbardziej martwiłem się o Rafaela i Marka, których obrażenia były raczej najpoważniejsze, choć teraz już sam nie wiem, bo czuję się podziurawiony tymi wszystkimi pociskami jak jakiś ser szwajcarski. 
- Ej... Reker coś dzisiaj w ogóle jadł? - spytał znowu ktoś, lecz nie widziałem kto, gdyż zamknąłem oczy, bo strasznie mocno bolący łeb nie dawał mi spokoju, a zamknięcie oczu przynosiło lekkie ukojenie.
- Ja nie wiedziałem żeby coś jadł w ogóle... - rzekł pierwszy.
- Ja też nie... - rzekł drugi.
- I ja nie...  - rzekł kolejny.
- Sprawdzę ile jest prowiantu, każdy ma przydzielone racje żywnościowe na dzień - rzekł ktoś i zacząłem słyszeć jak ktoś coś sprawdza w plecaku. Czułem się swoją drogą nieco jak jakiś nietoperz, bo kiedy teraz jestem taki słaby i prawie nie mogę się ruszać, to mój słuch się bardzo wyostrzył na nawet najmniejsze i najbardziej ciche dźwięki.
- I jak? - spytał po jakiejś dłuższej chwili ktoś blisko mnie.
- Mamy problem... Młody nic zupełnie nie jadł - westchnął ciężko.
- Co? Oszalał?! Musi jeść! Inaczej nam tu padnie! Nie jest w pełni sił... Gdzie on teraz jest? - spytał znowu ktoś.
- Jest w pokoju obok kazałem mu odpocząć - rzekł chyba dowódca.
- Weź każ mu zjeść przy sobie chociaż jedną, bo na pewno teraz nie zje i prędzej da to psu - rzekł tym razem ten co się mną zajmuje.
- To właśnie mam zamiar zrobić - rzekł i usłyszałem jak wstaje z podłogi - Bądźcie czujni - rzekł jeszcze i usłyszałem jak wychodzi, a ja straciłem przytomność.
~~~***~~~***~~~***~~~
Nie wiem ile czasu minęło bo byłem taki strasznie wyczerpany. Spałem chyba długo, ale nie byłem pewien co do tego. Nic nie wiedziałem, ale gdy otworzyłem wreszcie oczy, to zacząłem nieco normalnie widzieć. Ujrzałem żołnierzy z naszymi flagami, jak czuwają przy swoich pozycjach i doglądają rannych czyli nas. Nie zauważyli że już nie śpię, więc mogłem znowu się przysłuchiwać ich rozmowie i tym razem na nich nieco patrzeć, bo ból głowy i ciała nieco minął lecz słabość niestety jeszcze nie.
- Jak on się ma? - spytał jakiś brunet blondyna.
- W sensie chodzi o Rekera? - spytał drugi.
- Tak... Co z nim? - spytał znowu potwierdzając słowa swojego kolegi.
- Śpi teraz... Podałem mu niewyczuwalnie dożylnie leki nasenne, więc teraz pi głęboko i może dzieciak odpocząć - rzekł spokojnie.
- Kiedy do nas dołączał, to myślałem ze będzie takim samym nieudacznikiem jak jego ojciec... - rzekł ktoś cicho.
- Też tak myślałem, ale okazał się dobrym dzieciakiem i żołnierzem - rzekł spokojnie znowu ten sam osobnik - Będzie z nami w drużynie jak najdłużej tylko można, a z resztą nie chcę innego na razie... Dobrze się spisuje to dobry dzieciak - rzekł jeszcze, na co tej pierwszy pokiwał głową zgadzając się z jego słowami.
- Jest utalentowany i szybko się uczy, ale trzeba go czasami temperować, bo za bardzo chce działać a mało myśli jeszcze czasami - rzekł znowu ktoś inny i tym razem zobaczyłem jakiegoś gościa z czarnymi włosami.  
- Też tacy kiedyś byliśmy, że wyrywaliśmy się do przodu... Pamiętam jak kiedyś Stiwens się na mnie darł - rzekł rozbawiony - Ale nigdy nie był na mnie zły, tylko się martwił... On też z tego w końcu wyrośnie i będą z niego ludzie, bo z jego ojca to tylko jakieś dziadostwo jest, jak on się dostał do wojska tego nie wiem, on jest kompletnym beztalenciem i nic nie potrafi kompletnie, prócz chowania głowy w piasek... - mruknął tym razem.
- No... Tylko się przechwalać tamten potrafi i się wydzierać, a jak jest co do czego to podkula ogon i spierdala aż się kurzy! Wiem że nie powinienem tego mówić, ale cieszę się za każdym razem kiedy on dostaje kulkę skurwysyn jeden - rzekł, na co o dziwo wszyscy pokiwali zgodnie głowami.
- Nie tylko Ty tak masz... - rzekł ich dowódca o dziwo.
- A niby ma takiego świetnego ojca, to taki dziad wyszedł im - rzekł kolejny, który zajmował się teraz Markiem.
- Tak się niestety zdarza.... Rodzice mogą być dobrzy, a szczeniak wyjdzie zły i tak się dziadostwo później pleni i żeruje na tych biednych... - rzekł z westchnieniem inny.  
- Dobra nie gadajmy już o tym... Skurwiel kiedyś zostanie rozliczony ze swoich grzechów - rzekł znowu ich dowódca gasząc papierosa - Jak się czuje Rafael? - spytał i spojrzał chyba na lekarzunia obok leżącego właśnie Rafaela.
- Po lekach niby z nim lepiej, ale wdała się infekcja i musi szybko trafić na medyczny - rzekł ze zmartwieniem.
- Niestety jak na razie po nas nie przybędą, przez tą cholerna burzę piaskową - rzekł zmartwiony dowódca, przecierając twarz dłońmi. 
- Ile minęło czasu od naszego przybycia tutaj? - spytał inny.
- Minęło jakieś osiem godzin - rzekł patrząc na zegarek, a mnie zaświtało w głowie że jednak spałem tylko kilka godzin.
- Burze piaskowe mogą trwać nawet kilka dni, a ta coś mi się widzi ze właśnie taka jest - mruknął ponuro inny. 
- Czyli jesteśmy w dupie... - rzekł lekarzunio znowu.
- Przynajmniej ten piach nam tutaj nie leci - rzekł dowódca.
- Ej... patrzcie kto się nam obudził - rzekł nagle znajomy mi głos, a wtedy zrozumiałem że to o mnie właśnie chodzi, wiec spojrzałem niepewnie na osobnika obok mnie, który najwidoczniej przed chwilą do mnie podszedł.  
- Jak się czujesz młody? - spytał z troską i dotknął znowu mojego czoła.
- Lepiej... dzięki... - rzekłem słabo, bo nadal nie miałem na nic sił i nawet rozmowa bardzo mnie męczyła.
- Jak Ci na imię? - spytał tym razem ich dowódca, uważnie na mnie patrząc.
- Leon... - rzekłem jakoś.
- A więc Leonie... Co tu się stało? Co wy tu robicie? Czemu nie byliście z dowódcą? - spytał spokojnie.
- Poszliśmy na zwiad.... - rzekłem robiąc pauzę by wziąć do płuc więcej powietrza co szło mi ciężko - Kiedy mieliśmy wracać do schronienia, nagle zostaliśmy zaatakowani przez wroga.... - rzekłem znowu robiąc wdech ciężko - Rafael rozkazał byśmy się tutaj schowali, bo tam mogli by nas rozstrzelać, lecz kiedy tutaj trafiliśmy zorientowaliśmy się że nie mamy radia by wezwać pomoc, bo zostało w schronie... - rzekłem kaszląc lekko.
- Spokojnie.... - rzekł ten obok mnie, nie chcą bym się zbytnio wysilał. 
- Zaczęliśmy się bronić... jednak zaraz w trakcie walki Rafael został ranny wraz z Markiem... Zaczęliśmy wiec sami odpierać atak, a nasz medyk zaczął ich opatrywać - znowu wziąłem wdech ciężko i szybko parę razy - Chcieliśmy wezwać pomoc ale nie mieliśmy jak... Jednak po wystrzałach dało się usłyszeć nawet w naszym schronie że jesteśmy w opałach, jednak nikt nie przybył... Zostaliśmy sami.... - rzekłem słabo coraz bardziej. 
- Nie przemęczaj się.... Już wszystko więc wiemy... Odpocznij... - rzekł ten obok mnie, który znowu zmusił mnie do położenia się, bo przez ten czas mnie lekko podtrzymywał w pozycji siedzącej.
- Co za skurwysyn - usłyszałem ciche warknięcie, a wtedy zorientowałem się że ten cały Reker też już nie śpi i przysłuchuje się naszej rozmowie. Byłem taki słaby... Znowu podali mi jakieś leki, aż w końcu zemdlałem znowu pogrążając się w ciemnościach... Ciekawiło mnie jednak czy te zjawiska jakie tu występują w nocy, dotkną też w jakiś sposób ich... Bo nam to się zdarzało, ale na szczęście nie było to tak gwałtowne.

< Reker? ciąg dalszy spotkania w snach xd >

sobota, 6 stycznia 2018

Od Leona cd. Reker'a

Szedłem z początku szarpiąc się nieco, chcąc wyrwać się chłopakowi, lecz on w przeciwieństwie do mnie miał więcej sił, bo nie doznał tak rozległych obrażeń jak ja. W dodatku trzymał mnie w tak żelaznym uścisku, że w końcu zrozumiałem że tylko sobie sam sprawiam ból i że opór nie ma tu już najmniejszego sensu. Przestałem więc w końcu walczyć ale nie chciałem tutaj być.
Szwy mi puszczą i co? Najpierw chcecie mnie zabić, a teraz wam się odwidziało? 
Chłopak zatargał mnie znowu na ten przeklęty medyczny, gdzie zaraz jakiś doktorek szurnięty mnie obejrzał, co swoją drogą miałem ochotę pieprznąć go w ten durny łeb, bo czasem tam gdzie mi naciskał tak mnie bolało, że myślałem iż zaraz szwy mi puszczą przez tego idiotę, ale na szczęście tak się nie stało. 
Później zjawił się jakiś facet, który czytał jakiś głupi świstek i później patrzył to na mnie, to na tego chłopaka lecz nic nie zdołałem usłyszeć gdy otwierał już usta, bo straciłem przytomność...
~~~***~~~***~~~***~~~
- Może nie będzie aż tak źle... - westchnąłem na to w odpowiedzi. Co prawda wszyscy bardzo się baliśmy ale Rafael potrzebował naszej pomocy, tak jak Mark. Owszem baliśmy się jak jasna cholera i teraz czuliśmy się jakbyśmy byli gdzieś na prawdziwym zadupiu na Alasce czy w innym zadupiu, gdzie kazali nam przeżyć bez żadnego przygotowania. Znając życie, to pewnie nasz dowódca Jared by dawno już spierdolił, zostawiając wszystkich na pastę śmierci, bo on się przejmuje tylko własną dupą, a innych ma szeroko gdzieś. Może i my byliśmy boi dupami, ale nigdy byśmy nie zostawili żadnego z nas... Rafael tam samo... Zawsze nas wyciągał z opresji, więc teraz musieliśmy jakoś sami sobie poradzić i przy okazji utrzymać ich przy życiu jak najdłużej.
Było to dla nas ciężkie zadanie, ale byliśmy to Rafaelowi winni. Cóż... Zżyliśmy się z nim, bo jednak kutas ma dobre serce ze tak powiem, choć czasami tez wnerwiać potrafi i to nieźle, ale każdy z nas ma swoje dziwactwa w życiu. 
- Musimy jakoś się stąd wydostać - rzekł nagle Omar, wyrywając mnie z zamyśleń.
- To nie będzie takie proste.... Widziałeś ile skurwieli się tam pałęta?! Cholerne araby.... - fuknął zły Gabriel.
- Wiem że nie będzie proste, ale jakoś musimy wezwać pomoc... Amunicji mamy mało, a w dodatku mamy mało prowiantu - rzekł znowu Omar.
- Prowiant, prowiantem, ale tutaj będzie nam potrzebna woda, a wszystko zostało w schronie - odezwałem się nagle, przez co zwrócili na mnie większą uwagę.  
- Ile maksymalnie możemy tutaj przetrwać bez wody? - spytał nagle Gabriel.
- Bez wody? Jakieś trzy dni może dwa... Choć w takim piekle jakie tu jest mamy marne szanse na przetrwanie - rzekł ponuro Omar.
- To teraz wiemy dlaczego wróg się wycofał - rzekłem nagle ponuro.
- Co masz na myśli? - spytał Omar, patrząc na mnie badawczo i przy tym marszcząc swoje krzaczaste brwi.  
- To proste.... pomyśl... Nie mamy wystarczająco jedzeni, amunicja nam się kończy a w dodatku jesteśmy odcięci od wody... Wystarczy że zrobią niby ataki chwilowe na nas, przy czym bardziej będziemy kurczyć swoje siły i amunicję, nie mówiąc że będziemy coraz bardziej spragnieni i słabi... Oni chcą byśmy padli z wyczerpania - mruknąłem niezadowolony - To ich taktyka... Wiedzą że długo nie wytrzymamy - rzekłem jeszcze, a między nami zapadła grobowa cisza a kilka minut. 
- Czyli umrzemy tutaj? - spytał cicho nagle Luis pod nosem, siedząc oparty o ścianę, wiec dopiero teraz zdaliśmy sobie sprawę że jest tu z nami, bo się nie odzywał przez dłuższy czas.  
- Nie wiem jak wy ale ja wolę umrzeć z honorem, niż uciec jak jakiś tchórzliwy szczur i zostawić tutaj naszych... Z resztą zawsze trzeba walczyć do końca - rzekłem na co wszyscy po chwili skinęli lekko głowami.
- Dobra! Nauczymy tych skurwieli jak walczą amerykanie! - warknął Omar przeładowując swoją broń.  
- Właśnie! Skurwielom się zachciało z nami zadzierać, to pokażemy im na co nas stać! - warknął Gabriel. 
- Zwierzyna stanie się myśliwym - rzekł Luis podnosząc się z ziemi.
- Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego - rzekłem na co wszyscy ciut się uśmiechnęli.
- Fajnie Leon, ale my tu kurwa muszkieterami nie jesteśmy - rzekł Luis.
- Oj tam pierdolisz...  jesteśmy w dupie więc ładnie pasuje - rzekłem na co się cicho zaśmialiśmy, dzięki czemu nasze moralne ciut się podniosły i dodały nam sił do walki.
Ustawiliśmy się lepiej w budynku w którym jesteśmy i ustawiliśmy sobie trzy zmianową wartę. Omar tam czuwał przy rannych więc on nie mógł trzymać tak wart, bo musiał mieć trzeźwy umysł przy rannych, więc ja, Gabriel i Luis się wym zajęliśmy. I wiecie co stwierdziłem? Że jednak na ten zwiad poszło nas wtedy sześciu a nie pięciu wiec kuźwa machnąłem się o jedną osobę... Kuźwa ja to jestem normalnie inteligent! Bystry jak woda w kiblu.... 
No ale już z tym mniejsza. Zacząłem trzymać drugą wartę, bo Gabriel miał pierwszą, a Luis miał ostatnią, więc każdy z nas miał czas by lepiej wypocząć. Siedziałem już tak z dwie godziny, aż nagle usłyszałem szmer za plecami więc szybko się odwróciłem i założyłem noktowizor z powrotem na oczy, bo na chwilę go zdjąłem. Rozejrzałem się bardzo czujnie i powoli, lecz nic nie zobaczyłem. Zdziwiłem się i zwaliłem to na przemęczenie i duży stres, wiec powróciłem do obserwowania otoczenia. Przez dziesięć minut nic się nie działo i co jakiś czas sprawdzałem jak się mają chłopaki i ranni. Wiecie ja jestem opiekuńczy i martwię się o ludzi, choć na takiego nie wyglądam i sienie zachowuję z początku, wiec często Ci którzy mnie nie znają, mają mnie za samolubnego i zimnego dupka, co prawdą nie jest, bo ja po prostu skrywam w sobie emocje. 
Kiedy wszystko sprawdziłem, powróciłem na swoje stanowisko bardzo cicho i zacisnąłem znowu broń na karabinie. Chwilę znowu tak siedziałem, aż nagle zza oknem zobaczyłem jakiś ruch wiec odruchowo spojrzałem w lornetkę z termowizorem, bardzo czułym na ciepło i nic.... Nikogo ani niczego nie widziałem...  Zdezorientowany, spojrzałem przez lunetę karabinu i widziałem bardzo wyraźną posturę człowieka... Postać była czarna i bardzo wyraźna, lecz kiedy zdjąłem wzrok z celownika lunety, nic nie zobaczyłem by ktoś tam stał. Znowu spojrzałem w lunetę przy karabinie i tym razem postać zniknęła... 
Nie wiedziałem czy ktoś sobie robi ze mnie żarty czy to sprzęt mi nawala. Zacząłem go sprawdzać dokładnie, ale wszystko było w porządku! Żadnych uszkodzeń, uszczelki i przyczepienie dobre, wszystko było dobrze. Baterie tez były naładowane i w pracowały prawidłowo, więc zwaliłem to na to że z powodu zmęczenia zaczynam mieć jakieś halucynacje czy coś w tym rodzaju. Sprawdziłem jak mają się ranni i zobaczyłem że Mark ma gorączkę, więc szybko podałem mu leki i przykryłem go bardziej wojskowym kocem, po czym wróciłem na pozycję. 
Nagle zacząłem słyszeć jakieś głośne kroki, które były bardzo wyraźne, bo glany były bardzo ciężkie. Zacisnąłem odruchowo mocniej broń na karabinie i zacząłem sprawdzać cały budynek. Nikogo nie widziałem, mimo iż wyraźnie słyszałem czyjeś kroki. Byłem zdezorientowany i w końcu stanąłem w miejscu i nie potrafiłem pojąć tego co tu się dzieje. Nie chciałem by reszcie coś się stało. Chciałem ich chronić, zwłaszcza że teraz była moja warta i nie chciałem dopuścić by komuś stała się znowu jakaś krzywda. Musiałem być zawsze czujny i gotowy. 
Kiedy tak stałem, nagle poczułem na swoim lewym ramieniu dwa wyraźne klepnięcia dłonią, co zawsze robił tylko Rafael dodając nam otuchy, albo na znak że czas zmienić wartę, bo przyszedł któregoś z nas zmienić. Tylko on tak robił, wiec bardzo się zdziwiłem, bo przecież był w śpiączce! 
- Rafael? - spytałem zdziwiony i się obróciłem szybko, ale nikogo tam nie było! Zacząłem się rozglądać i obracać wokoło własnej osi ogłupiały, lecz byłem w tym pomieszczeniu zupełnie sam... Poczułem jak serce mi przyśpieszyło momentalnie.
Nie wiedziałem co się dzieje, więc czym prędzej wróciłem do pokoju, gdzie wszyscy smacznie spali a Rafael był dalej w śpiączce wiec nie mógł tak nagle powstać i zacząć chodzić!  Bylem tym wszystkim bardzo zmęczony, wiec spojrzałem na godzinę i był czas mojej miany ku mojemu zdziwieniu więc zacząłem budzić powoli Luisa. Byliśmy strasznie głodni, lecz jeszcze bardziej spragnieni.To wszystko się na nas bardzo odbijało i słabiej reagowaliśmy na wszystko. Luis wstał niechętnie, ale się przeciągnął i objął wartę, a ja wreszcie mogłem wycieńczony odpocząć i nic nie mówiłem o tym co mi się przytrafiło.
Byłem tak zmęczony, że zasnąłem od razu, co było dziwne bo ja zawsze miałem problemy ze snem z powodu koszmarów. I tak jakimś cudem przeżyliśmy 3 dni w tym piekle, gdzie oczywiście nas atakowali chcąc osłabić. Byliśmy wycieńczeni i powoli z nami wygrywali. Byliśmy ciężko ranni już wszyscy. Straciliśmy sporo krwi, a leki się skończyły i opatrunki. Pomoc nie nadchodziła, więc straciliśmy już nadzieję na ratunek. Z resztą pewnie powiedziano że umarliśmy i tyle... Nie mieliśmy w większości rodzin, więc kto będzie się takimi szczurami jak my przejmował? Nikt... Jedynie co, to szkoda nam było Rafaela, bo on miał rodzinę i kochającą żonę, która miała mu urodzić syna. Amunicja też nam się skończyła, a wokoło nas leżało pełno łusek po wystrzelanych kulach z karabinów. Zawiedliśmy.... Zaczynał się ranek więc słońce znowu zaczęło piec za oknami, a wróg tymczasowo ponownie się wycofał ale byli już tym razem w mieście i tylko czekali na okazji do większego ataku. 
Leżeliśmy w kałuży własnej krwi i nie mieliśmy sił się ruszać, a z resztą to już było nie potrzebne. Pogodziliśmy się z przegraną i z tym że tu umrzemy. Powoli traciliśmy już przytomność, kiedy to zaczęliśmy słyszeć w oddali strzały. Ktoś zaczął walczyć, lecz nie wiedzieliśmy kto z kim i dlaczego, lecz wątpiliśmy że to nasza odsiecz, gdyż nikt nie wiedział że tu jesteśmy. Nikt... Wtem usłyszeliśmy że strzelanina przybrała na sile, a w oddali było słychać coraz to silniejsze huki granatów bojowych. Nie wiedzieliśmy co się dzieje. Po chwili usłyszeliśmy kolejny hałas, jak ktoś wbiegł do naszego budynku.
- Zajmę lepszą pozycję do.... - i nagle ten ktoś urwał, i się zatrzymał. Udało mi się ledwie podnieść głowę, gdyż leżałem na ziemi, ledwie podparty plecami o ścianę i zobaczyłem jakiegoś żołnierza z karabinem wyborowym Barrett M82. Dobije nas? Kto to jest?

< Reker? >

wtorek, 2 stycznia 2018

Od Leona cd. Reker'a

Boli.... Tak cholernie mnie to boli. Najpierw mnie katują jeszcze przed pójściem do prawdziwego kata kiedy leżałem i byłem bezbronny, a teraz nagle ktoś mnie znowu zabiera stąd. O co tu chodzi? Kim oni są? Gdzie ja jestem? Dlaczego mówią do mnie o tym... no... Demonie. Przecież ja jestem normalnym człowiekiem! Chorzy są czy co? Myślą że ja niby jakąś czarownicą czy też czarodziejem jestem? I co teraz? Spalą mnie na stosie?! Oszaleli?!
A może znowu coś planują że niby dobrzy są, a tak na prawdę mam iść na jakieś badania jak królik doświadczalny? Boże dopomóż... Ja tylko chcę żyć marnym życiem w spokoju, już dość mam cierpień.... Niech przestaną.... Niech już przestaną mnie ranić... 
 Nie wiem gdzie ten chłopak mnie znowu niósł ale miał siłę. Wydawało mi się że na pewno był kiedyś żołnierzem, tyle że czemu on tak się przejmuje moim losem? Nie wiem... Szedł jakimiś korytarzami, które były istnym labiryntem, nie mówiąc o tym że były ciasne i można by było dostać od nich klaustrofobii. Dziwiło mnie też jak to miejsce jest oświetlone i wielkie. Z tego co wiem, to zombie lgną do światła jak muchy, a tu proszę! Czyżby to był jakiś obóz? Może wzięli mnie za jakiegoś ich wroga? Z drugiej strony przecież im nie zagrażałem bo i tak mnie rozbroili i przez długi czas byłem nieprzytomny.
Ciało bolało mnie niemiłosiernie, a w głowie tylko miałem nadzieję że jakoś stąd ucieknę. Problem tylko taki że pewnie nie odzyskam już swojej broni, więc równie dobrze popełniłbym samobójstwo wychodząc na zewnątrz bez broni i moich ciepłych wojskowych jeszcze z przed wojny ubrań. Czułem w ustach metaliczny posmak krwi.  
Albo przegryzłem sobie z tego wszystkiego język, albo mam krwotok wewnętrzny, a na to szkoda leków.
Chłopak zaniósł mnie na oddział medyczny, gdzie zaraz wokoło mnie zaczęli się pojawiać jacyś ludzie w białych kitlach, co mnie przeraziło.
A więc jednak eksperymenty... Boże dlaczego? 
Zaraz po tym ja przeszło mi to przez myśl straciłem przytomność, choć nie wiem już czy to było z braku krwi, z powodu obrażeń czy też po prostu stchórzyłem. Bałem się bo tylko głupi by się nie bał. Nie miałem pojęcia co teraz będzie, lecz wiedziałem że muszę jakoś stąd uciec.
~~~***~~~***~~~***~~~
Było gorąco jak cholera. Słońce strasznie piekło, a gorący piasek palił nogi i ręce. Byłem na misji w Afganistanie, a moim dowódcą był niejaki Jared Meralvo. Był strasznym dowódcą. Czemu? Strasznie wymagający, zadufany w sobie dupek, który nie przejmuje się innymi, tylko rzuca rozkazy, a prawie sam nic nie robi. Jedynie co to przejmował się nami jego zastępca Rafael Veritos. Miał chyba korzenie Hiszpańskie, ale nigdy żaden z nas nie miał odwagi o to zapytać. Jako jedyny nas że tak powiem doglądał i dbał byśmy tu nie padli w tym piekle.
Dzisiaj jeden z nas został poważnie ranny, więc zabrali go helikopterem wojskowym do bazy. Zostało nas tylko dziewięć. Dowódca kazał iść na przód i zbadać teren czy jest bezpiecznie. Zwiad był naszą codziennością, lecz tutaj co chwilę baliśmy się że zaraz ktoś wyskoczy zza skał i otworzy do nas ogień, gdzie nie zdążymy nawet dobiec do naszego schronienia. Już jeden raz się tak stało. I właśnie dlatego Marcus został dzisiaj zabrany, bo męczył się na tym odludziu aż trzy dni by go zabrali. Nasz medyk się nim zajmował i jakoś starał się utrzymać przy życiu i tylko dzięki Rafaelowi Marcus nie zarobił kulki w łeb od dowódcy, któremu wisiało to że biedak ma rodzinę, bo szkoda mu było na niego leków, których i tak mieliśmy dużo. 
Nie lubiliśmy go, ale niestety dowództwo takiego nam przydzieliło i musieliśmy walczyć u jego boku. Może to była kara za to że miałem trafić do wiezienia z innymi? Chcieli nas prze tresować z nim? Nie mieliśmy pojęcia. A z resztą co z nas za przestępcy niby? Ja brałem narkotyki, bo Ci idioci starsi z sierocińca zmuszali mnie żebym je brał to automatycznie mnie to wciągnęło w swoje macki niestety, nie mówiąc o tym że chciałem wielokrotnie popełnić samobójstwo... Omar ukradł w sklepie jednego batonika bo nie było go stać na niego, gdyż mieszkał na ulicy po tym jak starzy wyrzucili go z domu za to że jest gejem. Ramirez z kolei trafił do wojska, bo niby tam chciał sprzedawać nielegalnie broń, co było kpiną totalną, bo miał pozwolenia na wszystkie bronie, gdyż prowadził strzelnicę....  I tak mu nie uwierzyli i kazali mu iść albo do więzienia albo do wojska.
Luisowi wciskali że jest nienormalny, bo niby swoją dziewczynę ciągle nękał, mimo iż mieszkał po drugiej stronie kraju... Niektórzy byli w wojsku bo chcieli tam pójść, ale większość z nas trafiła tu za niesłuszne oskarżenia, bądź za to że nie radziliśmy sobie w życiu. To i tak to już jest... W każdym razie szliśmy na ten zwiad i czujnie przeczesywaliśmy teren w poszukiwaniu jakiegoś wroga. Niedaleko było opuszczone miasteczko, które mieliśmy sprawdzić. Przed nami stacjonowała tutaj inna jednostka wojskowa, lecz z innego kraju i z tego co było nam wiadomo, to opuścili to miejsce w dużym pośpiechu, nie do końca jasne dla czego. 
Inni mówili że stchórzyli zwyczajnie, inni że byli ciężko chorzy, kolejni że zostali ciężko ranni lub otoczeni przez wroga, a jeszcze inni mówili że im się nie chciało tu siedzieć. Cóż... Nie wiedzieliśmy co jest prawdą, lecz zachowywaliśmy stu procentową czujność na wypadek ataku wroga. Rafael szedł razem z nami, a nasz dowódca został w naszym schronie z częścią swoich pupilków. Jared stwierdził bowiem że takie szczeniaki jak my powinniśmy tam pójść i się czegoś nauczyć, co oczywiście było tylko pretekstem do tego by mieć święty spokój i nie ruszać tyłka z bezpiecznego miejsca. Dobrze że chociaż Rafael z nami szedł. Miał ogromne doświadczenie i chętnie dzielił się z nami swoją wiedzą, przekazując nam dużo jak przetrwać w tym pustynnym chaosie.
- Zwarty szyk - powiedział cicho do nas przed wyruszeniem na początku i tak do tej pory się trzymaliśmy. Później już komendy takie jak stój, ukryj się, rozdzielamy się i strzelamy na rozkaz przekazał nam już za pomocą specjalnych wojskowych sygnałów mową ciała. Początkowo nic się nie działo, lecz niestety tu rzadko kiedy jest spokojnie i gdy tylko wyszliśmy nieco dalej poza skały by zobaczyć nieco miasta rozległy się strzały. Wróg nas atakował i odciął nam możliwość wrócenia do schronienia. Ze strachu nie wiedzieliśmy co mamy robić, lecz Rafael szybko wydał nam komendy że mamy się ukryć w opuszczonym mieście. 
Byliśmy zmuszeni tam pobiec i się ukryć, bo inaczej by nas powystrzelali jak myśliwi kaczki. Wbiegliśmy do miasta nieco spanikowani, bo nigdy w takiej sytuacji nie byliśmy. Niedawno dołączyliśmy do wojska i nie mieliśmy jeszcze takiego doświadczenia, bo co to jest niby niecały rok? Gdzie nigdzie nie mieliśmy najmniejszego doświadczenia, a strzelania i takich tak uczyli nas na sucho że tak to powiem, bo inaczej szkoda było amunicji. Nie potrafiliśmy tak zachować zimnej krwi jak Rafael, który tylko patrzył jak nas stąd wydostać w jednym kawałku, zachowując przy tym wszystkie pięć z pięciu żyć swoich żołnierzy. 
Wszędzie słyszeliśmy huki wystrzałów, krzyki w nieznanym nam języku, huki granatów i odgłosy wypadających z broni łusek po nabojach. Rafael wydawał nam polecenia, które staraliśmy się spełniać za każdym razem. Byliśmy zdani tylko i wyłącznie za siebie, bo ten z radiem został w tamtym schronieniu, wiec tamte jełopy nawet nie wiedziały co się dzieje, chyba że słyszeli strzały, ale na pewno nie mieli zamiaru wychodzić z bezpiecznego miejsca.  Strzelaliśmy i walczyliśmy o swoje marne życia, mimo iż wrogów było więcej niż nas razem. 
Co chwile przeładowywaliśmy magazynki i walka się tak toczyła, lecz musieliśmy nieco oszczędzać amunicję. Byliśmy w jasnej dupie za przeproszeniem i jeszcze ciągle czułem się jakby ktoś nas tu obserwował. Czułem się jakby ktoś stał za mną, albo mnie obserwował, lecz za każdym razem gdy sprawdzałem teren wzrokiem niczego, ani nikogo nie widziałem. Nie wiedziałem co się ze mną dzieje, ale jedyne o czym marzyłem to wyjść z tego cało i wrócić bezpiecznie do schronienia naszego. Rafael  coś do nas krzyczał, lecz zaraz dostał strzał i upadł wijąc się z bólu i klnąc na wszystko co możliwe. Jeden z nas do niego podbiegł  i odciągnął nieco dalej, a my rzucaliśmy granatami hukowymi by jakoś zyskać nieco na czasie i by zdobyć nieco przewagi. 
Dookoła unosił się gęsty kurz, przez co mieliśmy bardzo małą widoczność. Po chwili kolejny z naszych dostał i upadł, wiec zostało nas tylko trzech. Baliśmy się... Baliśmy się że to już będzie nasz koniec, lecz nagle wróg się magicznie wycofał... Nie wiedzieliśmy co się dzieje, lecz nie mieliśmy czasu się nad tym dłużej zastanawiać, bo podbiegliśmy do rannych. 
- Rafael?! Żyj nam tutaj chłopie! - krzyknął przestraszony Gabriel, który go opatrywał. 
- Mark trzymaj się! - krzyknął jego brat Omar, a po chwili i Mark i Rafael stracili przytomność, więc musieliśmy sobie radzić sami.
- Zostaliśmy bez wsparcia i odcięci od drogi ucieczki... Co mam robić? - spytał przestraszony i załamany Luis. 
- Nie wiem chłopie.... Nie wiem... - odezwał się Gabriel. 
- Jesteśmy w jasnej dupie, a co najgorsze, to jeszcze nie koniec z ich strony... - rzekł ponuro Luis, a między nami zapadła grobowa cisza.
~~~***~~~***~~~***~~~
Ocknąłem się kiedy było ciemno. Gdy uchyliłem lekko swoje powieki, ujrzałem biały sufit, po tym jak oczy przyzwyczaiły mi się nieco do ciemności. Zacząłem się powoli rozglądać. Byłem sam. Drzwi na korytarz były lekko przymknięte i dochodziło zza nich blask światła. Łóżko obok mnie wyglądało, jakby ktoś niedawno z niego wstał, bo była odsunięta kołdra.
Nie byłem tutaj sam...
Ku mojemu zdziwieniu nie byłem przy kłuty do łóżka, co mnie ucieszyło w duchu, bo dawało mi to jakąś minimalną szansę ucieczki, jednak zaraz szybko powróciłem do poprzedniej pozycji i zamknąłem oczy udając ze śpię, ponieważ usłyszałem zbliżające się kroki w kierunku tego pomieszczenia w którym jestem. Po chwili usłyszałem jak ktoś wszedł.
- I co z nim? - spytał jakiś głos męski i twardy.
- Nie obudził się jeszcze mimo udanej operacji. Ma dużo obrażeń, więc raczej się wybudzi dopiero za tydzień góra dwa - rzekł zapewne lekarz, ale łba bym sobie za to nie urwał.
- Dlaczego nie jest przy kłuty? - spytał ten sam twardy głos.
- Bo i tak się nie podniesie jest za słaby... Przetoczyliśmy mu prawie całą, nową krew - mruknął na niego ten drugi.
- I tak wolałbym żeby był przy kłuty - rzekł stanowczo.
- W takim razie zaraz kogoś zawołam i będzie miał... Chyba że mam go związać pasami - rzekł jeszcze.
- Nie.... Pasy nie, bo jak ma takie obrażenia, to wolę by mu tam nic nie naciskało - rzekł znowu twardo.
- Jak sobie życzysz... - rzekł i wyszli.
Chwilę jeszcze odczekałem po czym szybko się zerwałem na równe nogi i zacząłem kuśtykać w stronę wyjścia, lecz zaraz zauważyłem okno i to wydawało mi się lepsze niż korytarz pełen obcych. Choć z drugiej strony miałem przez chwilę rozkminę. Z jednej strony mnie nie znali i w tłumie mógłbym się ukryć, lecz byłem ranny i to mogło mnie zdradzić czemu nie leżę na medycznym czy co to tu jest. Postanowiłem więc wyjść oknem i tak też zrobiłem. Miałem na szczęście swoją kurtkę, bo wisiałam na krześle obok, więc o tyle dobrze, lecz broni brak...
No cóż najwyżej zginę 
Otworzyłem szybko i cicho okno, po czym jakoś zeskoczyłem na dach poniżej okna nieco, co wywołało u mnie straszny ból, lecz jakoś parłem na przód. Było ciemno a mój strój biały, upodobniający do śniegu bardzo ułatwiał mi zadanie. Co jakiś czas widziałem światła reflektorów  wiec starałem się ich unikać jakoś i tak zeskakiwałem cicho, z chorą nogą przez którą myślałem że będę wyć z bólu zaraz niczym kojot jakiś, lecz jakoś się powstrzymywałem i ujrzałem nieopodal mur, który chronił ten ich obóz. Swoją drogą pełno było tu ludzi, co mnie dziwiło, lecz skupiłem się tylko na tym by się stąd wydostać.
Jeszcze tylko kawałek.... Jeszcze tylko kawałek.... Jeszcze tylko kawałek....
Powoli się skradałem cieniami jakoś i kryłem się w krzakach, po czym jakoś dotarłem do muru. Teraz miałem rozkminę, jak wejść na to draństwo i stąd uciec. Kiedy już chciałem jakoś wleźć na mur, nagle poczułem jak ktoś złapał mnie za ramię i mocno wykręcił mi rękę.
No nie.... Zapomniałem o tyłach.... Szlak by to!

< Reker? to ty czy to nie ty? xd >