sobota, 30 września 2017

Od Kiary cd. Erica & Reker'a

Siedziałam właśnie u siebie w pokoju z Rekusiem i zajmowałam się czytaniem jednej z książek próbując się jakoś uspokoić, kiedy to nagle wparowała do naszego pokoju Katrina. Nie byłam z tego zadowolona w ogóle i tego nie ukrywałam. Nie chciałam jej w ogóle widzieć ale skoro już przylazła to coś chciała, a chcąc nie chcąc jestem a przynajmniej kiedyś byłam zastępczynią założyciela ale mniejsza już z tym. Spojrzeliśmy na nią niechętnie, a ona głośno westchnęła i nie patrząc na nas rzekła tylko:
- Eric Cię potrzebuje nie może się ruszać i bardzo cierpi - rzekła dzięki czemu od razu się poderwałam na równe nogi i wyminęłam ją szybkim biegiem.
No tak przecież według Pani Katrinki ciągle jesteśmy zdrajcami... Paskudna baba! Nie wiem czy ona się na nas mści za to że mamy z Ericem taki dobry kontakt czy po prostu jej odpierdoliło i jednak jest zła... Na prawdę nie rozumiałam o co jej chodzi! Zawsze staraliśmy się jej pomagać, zawsze byliśmy mili a tu coś takiego... Nie no wychodzę coraz bardziej z założenia że ludziom nie wolno jednak ufać. Dobra Kiara ogar bo wujek Ci zejdzie ze świata żywycz - pomyślałam sobie szybko wbiegając do pokoju wujka.
- No to ładnie! - rzuciłam tylko i szybko podałam silne przeciwbólowe po których wujek odpłynął... Ocho... Nerki się kłaniają, a mówiłam że za dużo kawy, siedzenia w miejscu  w ogóle - pomyślałam sobie i wzięłam wujka szybko na medyczny. Oczywiście dookoła było pełno krwi więc pewnie rozprawił się już z tymi jełopami! Zabrałam go na prywatną salę, gdzie szybko zaczęłam działać.
Morfologia krwi, podawanie leków na nerki, wzmacniające, nasercowe i tak dalej leki szybko podałam oraz opatrzyłam wujkowi rany jakich doznał lecz pewnie tego nie poczuł...
W sensie takim że pewnie na torturach nic nie poczuł. Wyniki jego krwi dostałam już po niecałej godzinie i nie podobały mi się one e najmniejszym stopniu. Nerki z wielkim trudem i właściwie cudem pracowały, choć powinny już dawno wysiąść. Byłam strasznie zmęczona lecz jakoś się z tym sama uporałam i jeszcze prześwietliłam mu nerki na wszelki wypadek. Okazało się też że wujaszek ma kamienie nerkowe, więc dlatego tak cierpiał!
Oj wujaszku.... Za mało wody, za duuuuuuuuuuużo kawy, za mało ruchu, za mało rozumu - pomyślałam sobie bo kamienie nerkowe robiły się kiedy jest nieodpowiednia dieta ale głównie to z braku picia zwykłej, zwyczajnej wody niegazowanej, która bu oczyściła mu nerki z tej kofeiny i tych kamieni a tak to rosło i rosło, aż w końcu nerki nie dawały i nie dają sobie rady.
A mówią że faceci nie rodzą a tu proszę - pomyślałam sobie nieco złośliwie lecz zaraz się otrząsnęłam. Wiedziałam że dla wujka nie będzie to miłe bo kamienie nerkowe się "rodzi",  lecz to sprawia straszny ból. Podałam oczywiście leki specjalistyczne na to by te kamienie nieco rozbić w nerkach i żeby zaczęły lepszą pracę ale i tak trzeba było się pozbyć tych kamieni nerkowych więc przyszykowałam dużo wody.

< Eric? ;3 przepraszam że tandeta ;c >

Nowy przywódca Trupów

Nowy Jork, Grudzień 2033 rok.

Od śmierci pierwszego założyciela obozu Trupów minęło już wiele miesięcy. Wszystko co zapoczątkował niemal przepadło i obróciło się w pył. Przetrwali nie mając już nad sobą twardej, męskiej ręki zaczęli robić co tylko dusza zapragnie nie słuchając się w żadnym stopniu drugiej przywódczyni Sakury Senso.
Czas mijał, wszystko niemal się rozpadało... Kiedy obóz był już praktycznie o krok do rozpadnięcia się i zakończenia swojego aktu w historii pojawił się ON. Mężczyzna wysoki z oczami, z których bił chłód. Ludzie zamilkli, szczury ucichły a po stacji metra dało się usłyszeć tylko kroki zwiastujące nowy początek świata w tej części miasta.

Przedstawienie postaci:

Imię i Nazwisko: Trip Cervantes
Wiek: 39 lat
Posada: 1 założyciel obozu Trupów
Wygląd: Krótkie, zawsze równo przycięte włosy koloru czerni idealnie podkreślają jego stanowcze spojrzenie. Jego oczom koloru zimnej zieleni nie umknie żaden szczegół więc jeśli planujesz go okraść to lepiej uważaj na ręce i życie. Jeśli chodzi o wzrost to mierzy on równe sto osiemdziesiąt osiem centymetrów i szczerze mówiąc to nie narzeka na taki wynik. Warto dodać, że jest bardzo dobrze zbudowany oraz jak na swoje lata bardzo szybki więc lepiej nie wątpić w jego kondycję.
Osobowość: Trip ma dużo cech charakteru, ale wypadałoby zacząć od jego upartości. Kiedy coś zacznie nie da się go zmusić by odpuścił i dał sobie z tym spokój, według niego to co było zaczęte powinno się zakończyć zgodnie z planem. Jest również sprytny i praktycznie w każdej sytuacji trzeźwo myśli. Łatwo się denerwuje, lecz nie dotyczy to rodziny, do której ma anielską cierpliwość. Z pewnością jest bardzo pewny siebie oraz stanowczy. Zawsze musi mieć ostatnie zdanie więc jeśli zamierzasz się z nim kłócić to zajmie ci to wieczność. Nigdy nie okazuje swojego łagodnego oblicza w stosunku do żołnierzy czy też drugiej założycielki obozu, na taki przywilej zasłużył sobie tylko jego syn, nie żyjąca już żona oraz zaginiony, młodszy brat. Wyznaje zasadę "szacunek za szacunek" więc wiele od niego nie oczekuj. Jest bardzo odważny, ale wie kiedy lepiej wycofać się z walki i sobie odpuścić. Lubi próbować nowych rzeczy, lecz nie zawsze wychodzi mu to na plus. Ceni sobie święty spokój więc gdy jest wnerwiony lepiej gitary mu nie zawracać. Potrafi owijać sobie tępych ludzi wokół palca dzięki czemu są na jego każde żądanie. Umie okazywać litość, ale w otoczeniu innych ludzi przychodzi mu to bardzo ciężko, gdyż nie chce by ktoś uznał go za słabeusza. Ma swoją dumę i honor, którego nie zamierza splamić.
Rodzina:
- Stephanie Cervantes - żona, którą bardzo kochał. Nie przeżyła wojny, miała tyle samo lat jak mąż.
- Gabriel Cervantes - ośmioletni syn, którego kocha nad życie.
- Nikodem Cervantes - młodszy brat, z którym przez całe życie miał doskonały kontakt. Nie wie co się z nim stało, ale stara się go odnaleźć.
Inne Ważne Informacje:
- Pochodzi z Atlanty.
- Jego "zwierzątkiem domowym" jest lis rudy i to nie są żadne żarty! (klik)
- Z wykształcenia snajper, lecz zna się również na medycynie oraz cukiernictwie.
- Szanuje wszystkie kobiety oprócz dziwek i Senso.
- Nie lubi rozmawiać o swojej rodzinie.
- Cały czas nosi na palcu obrączkę ślubną i nie zamierza jej ściągać.
- Sądzi, że żadna kobieta już nie zawita w jego sercu.
- Lubi czytać książki przy czym też często czyta je synowi.
- Potrafi posługiwać się językiem: francuskim, hiszpańskim, rosyjskim i po części polskim.

~Śmierć przyjdzie z czasem więc nie wywołuj jej imienia~

piątek, 29 września 2017

Od Will'a cd. Rous

- Jesteś lekarzem... Proszę zobacz co się z nim dzieje - dodała jeszcze robiąc oczy kota ze szreka, przez co lekko się uśmiechnąłem.
- No dobrze, dobrze! Sprawdzę jak on się ma... Leki mamy, bo są przy siodle Damaskusa, wiec o tyle dobrze, że niedawno uzupełniłem leki - westchnąłem i podniosłem się powoli tym razem.
- Dzięki tygrysku - rzekła radośnie.
- Dla mojej kocicy wszystko - rzekłem z uśmieszkiem, na co przewróciła oczami teatralnie, a ja poszedłem do tamtego pomieszczenia.
Od razu zobaczyłem że nie jest za dobrze... Wszyscy skakali obok tego całego Borysa, czy jak on tam się zwie, ne mówiąc o tym że był blady jak truposz! Wyglądał jakby dosłownie umierał im tutaj... Z tego co widziałem, ten cały Petro raczej nie wiedział co ma robić, a i kątem oka zauważyłem że w szafce prawie w ogóle nie mają leków! Chyba wdało mu się zakażenie... Nie mówiąc o rozbitym łbie, a to kaszlenie wcześniejsze podpowiada mi że zapalenie płuc też załapał. Matko święta co on tak się rozchorował?! Zdobył by chyba pierwsze miejsce na to kto ma ile chorób naraz! - pomyślałem sobie i podszedłem do niego.
- A Ty co tu robisz? Szwy Ci puszczą! - odezwał się ten cały Petro, który najwyraźniej mnie opatrzył.
- Cichaj! - mruknąłem dość głośno na niego czym się zdziwił. Może i był starszy ode mnie, ale jak widać ten gościu wyszedł z wprawy w lekarzowaniu, a swoich szwów to ja bałem się aż oglądać... Może chociaż to dobrze zrobił, a przynajmniej miałem taką cichą nadzieję, lecz wracając do rzeczywistości to kucnąłem obok tego Borysa, który był nieprzytomny i z bliska wyglądał jeszcze gorzej niż jak patrzyłem na niego z progu drzwi do pokoju w którym mnie umieścili. Kiedy znowu chciał coś powiedzieć, znowu się odezwałem.
- Pokićkałeś to i to nieźle - stwierdziłem z westchnieniem i zagwizdałem cicho czym się jeszcze bardziej zdziwili, a do pomieszczenia szybko przydreptał Damaskus i stanął obok mnie. Stałem jakoś znowu, podtrzymując się wodzy, poklepałem go po szyj lekko okazując wdzięczność i otworzyłem torbę w której były lekarstwa, oraz wyjąłem z drugiej koce i pozwoliłem mu wracać do siana mówiąc mu tylko "możesz iść" i sobie poszedł do swojej klaczuchy...
Szkoda że nie widzieliście min tych facetów jak koń reaguje na komendy! Bezcenne! Wyglądali jakby zobaczyli ducha! Rzuciłem temu całemu Petro trzy grube koce, które złapał szybko nadal będąc w lekkim szoku, lecz ja już nim się nie zajmowałem, tylko ich przywódcą ze tak to mogę powiedzieć... Cóż w sumie to na takiego wyglądał ale to już nie moja sprawa. Otworzyłem apteczkę i ku mojej uldze nikt z obozu nic nie zabrał.
Kiedy zobaczyłem że wszystkie leki są na swoim miejscu jak i opatrunki, podwinąłem nieco mundur i bluzkę chorego i zobaczyłem ze rana paskudnie wygląda.Wdało się bardzo silne zakażenie w jego lewy bok, a rana też nieco śmierdziała przez silny stan zapalny.
Westchnąłem na to tylko ciężko i zacząłem odkażać solidnie radę, pozbywając się ropy, która z niej wypływała, po czym profesjonalnie ją opatrzyłem i podałem dożylnie leki na zakażenie za pomocą wenflonu, który wcześniej wbiłem w jego rękę.
Kiedy to zrobiłem, później podałem leki na zapalenie oskrzeli i też dożylnie bo stadium choroby było już zbyt zaawansowane i w grę wchodziło tylko "agresywne" leczenie dożylne, bo tak to się nazywa kiedy nie bierzemy tabletek doustnie.
Zaniepokoiła mnie jego praca serca, bo biło często nie równo, przez co zmarszczyłem nieco brwi.
- Co się dzieje? - zmartwił się kolejny z towarzyszy Borysa.
- Coś nie tak z sercem... - westchnąłem - Albo to zapalenie po grypowe, albo choruje na serce od dawna tylko nic nie mówił, albo też nie brał leków... - dodałem przykrywając nieprzytomnego mężczyznę ciepłym kocem, bo tym co był przykryty wcześniej, mało grzał.
- Nie wiemy nic na ten temat - zasmucił się Petro.
- Nie wiedzieliśmy że też jesteś lekarzem - zagaił drugi.
- Jestem lekarzem, snajperem i takim zwykłym żołnierzem jeśli można tak powiedzieć - rzekłem chowając wszystko do apteczki, lecz jeszcze podałem wzmacniające by serce nieco się wzmocniło i uspokoiło.
- Aż tyle zawodów? - zdziwił się trzeci.
- Ojciec cisnął mnie na dwa kierunki, lekarz i wojsko, a ja wybrałem snajperstwo jak on kiedyś, lecz teraz w obozie też jeżdżę na zwykłe misje - wyjaśniłem na co pokiwali głowami na znak iż rozumieją.
- A ta Twoja Rous to kim jest? - spytał inny, a ja nieco się zastanowiłem czy mogę to powiedzieć. Szybko przeanalizowałem  za i przeciw, i wyszło mi że raczej nie zrobią nic złego, a ja jej nei pozwolę skrzywdzić więc...
- Uczy się na szpiega - powiedziałem spokojnie podnosząc się z ziemi, a oni wytrzeszczyli oczy.
- Ciężki zawód w tych czasach... Nie boisz się? - spytał Petro.
- Boję się, lecz nie mogę jej ograniczać. Jeśli chce to robić to ja nie mam zamiaru jej powstrzymać, a jeśli by ktoś chciał ją skrzywdzić, to zginie na torturach w męczarniach i to nie będzie szybka śmierć - rzekłem poważnie i nieco lodowato, lecz zaraz się opanowałem.
Nagle usłyszałem ciche jęknięcie, więc zaraz zwróciliśmy wszyscy uwagę na mężczyznę, a konkretniej Borysa, który zaczął się powoli wybudzać i mrużyć nieco oczy. Patrzyłem na niego spokojnie, aż w końcu otworzył oczy i spojrzał na nas wszystkich słabym wzrokiem po kolei.
- Muszę sprawdzić tereny - rzekł i chciał się podnieść, na co mu nie pozwoliłem bo go przytrzymałem. Może i byłem młodszy od nich, lecz mimo ran ja miałem jeszcze dużo sił, bo tego mnie nauczyli na poligonie.... Jedyny plus, ale nie mówmy już o tym....
- Leżeć bo pasy i nie ma zmiłuj baranie jeden - mruknąłem do niego czym się nieźle zdziwił - Masz chore serce, zapalenie płuc, silne zakażenie i rozbity łeb... Leżysz i koniec. Chyba że chcesz żebym Cię uśpił - dodałem jeszcze ostrzegawczo.

< Rous? ;3 przyjdziesz tam do Willa? xdd >

czwartek, 28 września 2017

Od Rous cd. Will'a

Kiedy Will chciał już się podnieść by iść po Damaskusa w drzwiach do pokoju, w którym się znajdowaliśmy pojawił się Petro, który nie był zadowolony z tego co planuje mój narzeczony.
- Spokojnie... Koń jest bezpieczny... Przyszedł sam - powiedział podchodząc szybko by go delikatnie obalić z powrotem na łóżko - Nie wstawaj jeszcze, bo szwy ci strzelą - dodał ze spokojem, ale w jego głosie dało się wyczuć poważny ton.
- Ale jak to sam przyszedł? - zadziwił się ukochany patrząc na niego uważnym wzrokiem jakby mężczyzna za chwile miałby go zabić.
- No normalnie... - westchnął w odpowiedzi przeczesując lewą ręką włosy - Z początku nie był ufny, ale jakoś pozwolił nam się sobą zająć... Dostał jedzenie i jest w drugiej części domu wraz z naszą klaczą - dodał jeszcze opierając się plecami o ścianę.
- Aha... - mruknął pod nosem mój tygrysek, który po chwili przewrócił jeszcze oczami.
- Jak czuje się Borys? - zapytałam niepewnie wtrącając się w ich tą jakże męską rozmowę.
- Opatrzyliśmy go, ale nie jest z nim za dobrze... Dostał wysokiej gorączki, ale mu nigdy nie da się przemówić do rozsądku, że musi odpoczywać więc w sumie dobrze, że jeszcze śpi - stwierdził marszcząc lekko brwi.
- Petro chodź tu! - krzyknął nagle, któryś z jego kolegów przez co ten bez zawahania wybiegł z pokoju kierując się w kierunku pochodzenia głosu. Byłam nieco zainteresowana tym co się dzieje, ale wolałam nie opuszczać teraz Willa, który znowu próbował się podnieść.
- Will masz leżeć! - postawiłam na swoim obalając go tak jak zrobił to niedawno Petro po czym położyłam mu się na ręce tak by nie mógł wstać oraz by czasami nie zrobić mu krzywdy.
- Uparta jak zwykle - uśmiechnął się do mnie szeroko na co skrzyżowałam ręce na piersi i zrobiłam nieco poważną minkę.
- Ktoś musi - powiedziałam dumnie lekko się pusząc co wywołało u niego cichy śmiech. Chciałam jeszcze coś dodać, ale on pogłaskał mnie delikatnie po głowie tak jak zawsze lubiłam dlatego postanowiłam mu odpuścić jego "grzechy". Poleżeliśmy jeszcze chwilę na łóżku tuląc się do siebie, lecz ja odczuwałam dziwny niepokój... Jakby coś mi mówiło, iż jest nie tak jak powinno być. Zaczęłam czujnie rozglądać się po pomieszczeniu, ale to mi niestety mało dało.
- Aniołku co się dzieje? - zapytał zmartwiony Will patrząc mi prosto w oczy.
- Nic... Ja tylko... - westchnęłam nie mogąc się do końca wysłowić - Czuję, że z Borysem jest bardzo źle - dodałam dopiero po chwili podnosząc się do siadu, a on korzystając z okazji, iż go uwolniłam zrobił to samo.
- Na pewno nie ma z nim tragedii... - westchnął przeciągając się nieco, ale po jego minie stwierdziłam, że go mocno boli.
- Nie rób tak, bo zrobisz sobie krzywdę! - ostrzegłam go łapiąc za rękę - Jesteś lekarzem... Proszę zobacz co się z nim dzieje - dodałam jeszcze robiąc oczy kota ze szreka.

<Will? :3 Z Borysem jest bardzo źle ;c>

Od Will'a cd. Rous

Kiedy było już po walce i przytuliłem do siebie Rous, poczułem się szczęśliwy że ją ochroniłem, lecz niestety jak widać odzwyczaiłem się od zadawania mi dużych ran, gdyż poczułem w pewnym momencie że robi mi się słabo...
Chciałem coś powiedzieć, lecz w tej właśnie chwili wszystkie siły mnie opuściły i zrobiło mi się ciemno przed oczami. Raz widziałem mroczki, a później nastała przejmująca ciemność, więc domyśliłem się że straciłem przytomność... Byłem taki słaby! Nadal nie wydobrzałem do końca po ranach jakie odniosłem poprzednio.
Owszem wyszedłem z medycznego, lecz moje "stare" rany się też jeszcze nie zagoiły, a nabywając nowych w tej walce jak widać sprawiłem, iż mój organizm został zbyt przeciążony czy tam obciążony tym wszystkim, więc w sumie nie miałem innego wyjścia niż stracenie przytomności. Szkoda tylko ze to wszystko musiała widzieć moja ukochana, której przysporzyłem znowu kolejnych zmartwień...
Eh.... Will, Ty to po prostu umiesz działać świetnie na i tak zszargane nerwy tym porwaniem swojej ukochanej - skarciłem się w myślach. Nie wiem ile byłem nieprzytomny, ale w końcu powili coś zaczynałem słyszeć. Dźwięki powoli zaczynały się nasilać, tak samo jak i zmysły. Czułem się dosłownie jakby ktoś wyciągnął mnie ze studni, albo jakbym oberwał granatem hukowym, bo wtedy tak charakterystycznie się wszystko słyszy jak z zaświatów i człowiek się czuje jakby wszystko działo się w zwolnionym tempie...
Tak się właśnie teraz czułem, ale wraz z coraz to powracającym słychem, zacząłem więcej czuć, jakby moje komórki nerwowe jednak postanowiły dalej się nie lenić i nieco popracować. Jęknąłem cicho próbując otworzyć oczy, co chyba było bardziej odruchem, niż zamierzonym działaniem, lecz na swój sposób mi to pomogło powrócić do świata żywych.
Poczułem jak ktoś przeczesuje mi włosy w bardzo charakterystyczny sposób, dzięki czemu poczułem się bezpieczniej, a i też wiedziałem że jej nic nie jest, a następnie poczułem ciepło na ręce i usłyszałem jej przepiękny, melodyjny dla moich uszu głos...
- Jestem tutaj kochanie... Nigdzie już nie odejdę - powiedziała przytulając się lekko do mojej dłoni, dzięki czemu udało mi się wreszcie otworzyć oczy i ją zobaczyć. Jej piękne oczy, twarz, usta, włosy... Cała była piękna!
- Nie martw się Rous... - rzekłem lekko ją głaszcząc - Zawsze Cię obronię i nie obwiniaj się, bo wiem że to właśnie robisz, ale gdyby nie to, to nie wiedzielibyśmy że Ci ludzie potrzebują pomocy - dodałem jeszcze lekko się uśmiechając oraz robiąc jej miejsce na łóżku, dzięki czemu się na nim położyła. Spojrzałem zza okno, gdzie zobaczyłem czerń, lecz słuch podpowiadał mi że szalała zamieć, tak wiec zapewne znowu będzie ona trwać kilka dni...
Właśnie zamieć! Damaskus! - pomyślałem szybko o swoim wierzchowcu, który ciągle był przecież na zewnątrz w taką straszną pogodę! Poderwałem się nagle z łóżka, co było błędem gdyż poczułem od razu rozrywający ból w calutkim ciele, lecz zaraz mi to nieco minęło.
 - Will? Coś się stało? - spytała zdziwiona i zarazem przestraszona ukochana. Chciała już powiedzieć jeszcze że pewnie coś źle zrobiła, lecz ja jej przerwałem głaskaniem po głowie słabo ręką.
- Nie chodzi o Ciebie kochanie... Po prostu jest zamieć, a Damaskus ciągle jest na dworze i się o niego bardzo martwię... Muszę go tutaj sprowadzić - rzekłem ledwie się podnosząc z łóżka, a wtedy usłyszałem czyjś głos.

< Rous? ;3 kto tam przylazł? xdd Co ta chabeta tam robi? xdd >

środa, 27 września 2017

Od Rous cd. Will'a

Byłam strasznie przerażona! Gdyby nie Will to pewnie mój koszmar powtórzyłby się dzisiaj od nowa. Siedziałam skulona pod ścianą obserwując ich wszystkich z ogromnym strachem w oczach. Z tego co się orientowałam to mój ukochany został ranny! Bardzo się o niego martwiłam oraz obwiniałam, że przez moją głupotę znowu musi cierpieć. Głupia! Gdybym nie poszła na dwór to pewnie leżelibyśmy teraz w łóżku i się wzajemnie sobą cieszyli - pomyślałam załamana próbując jakoś zniknąć z tego świata, lecz moje wszystkie starania poszły tylko na marne.
Wszystko wyglądało tak strasznie i zdawałoby się, że płynęło w zwolnionym tempie... Chciało mi się płakać z bezradności, ale widząc jak mój tygrysek rzuca tym złym i okropnym typem o ścianę, na swój sposób mi ulżyło, bo po jego bladości na twarzy oraz braku całkowitej reakcji domyśliłam się, iż już skończył swój żywot. W sumie i dobrze! Nic dobrego pewnie nie zrobił dla świata tylko umiał krzywdzić niewinnych! Chciałam już się podnieść i podbiec do swojego narzeczonego, ale ten zrobił to szybciej a gdy miał mnie już na wyciągnięcie ręki, mocno mnie do siebie przytulił a ja dwa razy się nie zastanawiałam nad tym co mam zrobić tylko mocno się w niego wtuliłam uważając by przez przypadek nie zrobić mu krzywdy.
Z rany na udzie ciekło mu dużo krwi co bardzo mnie zmartwiło, dodatkowo jeszcze ta rana postrzałowa w ramię... Bardzo się o niego bałam i wręcz czułam, że cierpi. Może i nie pokazywał tego na twarzy, ponieważ był dzielnym żołnierzem, ale jako jego kobieta potrafiłam to rozpoznać.
- Will - szepnęłam jego imię zrozpaczona z nadzieją, że coś do mnie powie, lecz ten stracił przytomność i gdyby nie szybka reakcja jednego z tych obcych mi mężczyzn to pewnie jego ciało by na mnie opadło niczym kłoda.
- Tienes que proporcionarlo - mruknął pod nosem w języku hiszpańskim po czym spojrzał na mnie spokojnym wzrokiem - Ty też idziesz - dodał już po amerykańsku na co mi niemal oczy z oczodołów wypadły.
- Spokojnie nie zrobimy ci krzywdy... Wytłumaczymy ci wszystko na górze... Trzeba opatrzyć twojego narzeczonego - stwierdził znany mi już mężczyzna, który zamienił ze mną kilka słów na początku mojego pobytu w tym dziwnym miejscu. Wiedząc, iż tej sytuacji i tak nie mam innego wyjścia, skinęłam tylko niepewnie głową a nie znany mi z imienia człowiek pomógł mi wstać przy czym wykazał się ze swojej strony ogromną delikatnością.
- Chyba będzie trzeba zrobić herbaty - westchnął inny - Przynajmniej pozbyliśmy się wiecznego kłopotu - dodał nieco weselej po czym kilka razy zakaszlał.
- Borys... Ty lepiej idź się połóż... Blady jesteś - rzekł facet prowadzący mnie po tych okropnych schodach na samą górę.
- Nic mi nie będzie... To tylko przeziębienie - powiedział, lecz ja w jego głosie doskonale usłyszałam, że kłamie, ale wolała się już nie wtrącać.
*****
Podczas gdy Petro opatrywał mojego ukochanego, na którego miałam ciągle oko dowiedziałam się dlaczego powstał ten cały, że tak to ujmę cyrk. Nie porwali mnie na żadnego niewolnika tylko po to by zdobyć jakieś pożywienie, leki i amunicję, bo sami nie dawali już sobie powoli rady a gdy zwykle o coś prosili jak normalni ludzie to praktycznie zawsze wpadali w pułapki przez co z dziesięciu zostało ich siedmiu... No tak właściwie to teraz sześciu, ale mniejsza już z tym. Było mi ich strasznie żal i w sumie sama nie wiedziałam czy to przez moje wrażliwe na ludzkie krzywdy serce czy przez to, że zbyt mocno to wszystko przeżywałam, ale chciałam im pomóc więc na pewno będę musiała pogadać o tym z Willkiem po jego przebudzeniu się.
- Nie chcieliśmy nikomu zrobić krzywdy ani kłopotów - westchnął Borys biorąc kolejnego łyka gorącej herbaty co sprawiło mu niesamowity ból, lecz i tak starannie starał się to ukryć przed swoimi towarzyszami.
- Rozumiem, ale tak to wyglądało... - rzekłam prawie niesłyszalnie.
- Nie musisz się nas bać... Mam nadzieję, że reszta waszego obozu nas nie zabije - skrzywił się znacznie Paulo.
- Nasz przywódca to dobry człowiek i raczej nie pozwoli wam cierpieć - stwierdziłam nieco pewniejszym tonem głosu, ale w nich wszystkich już nieco zgasła nadzieja - Nie możecie się poddawać - dodałam jeszcze by jakoś podnieść ich na duchu chodź sama nie wiem czy na coś się to zdało. Za oknami panowała już ciemna noc dlatego dookoła domu było mało widać... Posiedzieliśmy jeszcze chwilę w bezczynności dopijając co jakiś czas słodką herbatę aż do momentu gdy nagle Borys stracił przytomność oraz rozbił sobie głowę, która niefortunnie uderzyła o kant stołu. Ponownie powstało wielkie zamieszanie podczas, którego udało czmychnąć mi się do pomieszczenia, w którym przebywał mój ukochany. Nie chciałam przeszkadzać teraz chłopakom, lecz nie ukrywam, że strasznie zmartwiła mnie ta sytuacja. Słysząc jak mój ukochany mruczy niczym kot, pogłaskałam go po jego blond czuprynie oraz złapałam go za lewą rękę.
- Jestem tutaj kochanie... Nigdzie już nie odejdę - powiedziałam przytulając się lekko do jego dłoni.

<Will? :3 Słabe wiem ;c Borys nieźle łebem przywalił xd> 

Od Will'a cd. Rous

Nigdzie nie mogłem znaleźć Erica, więc zostawiłem mu tylko tą cholerną karteczkę w gabinecie, a sam szybko osiodłałem Damaskusa, wziąłem swoją snajperkę i prędko wskakując na jego grzbiet pognałem w las. Bałem się strasznie o Rous. Dlaczego ja nie siedziałem na tyłku w pokoju razem z nią?! Jeśli coś jej się stanie to sobie tego nigdy w życiu nie wybaczę! Nigdy! Jechałem z bardzo dużą szybkością co po chwilę poganiając mojego karego jak smoła wierzchowca, kiedy nagle przyhamowałem nieco, aż w końcu go zatrzymałem.
Zobaczyłem na śniegu świeże ślady. Przyjrzałem się im dokładnie i zobaczyłem że na śniegu był jakby odcisk leżącego ciała. Zsiadłem z konia szybko i lekko przykucnąłem na tym mrozie, lekko dotykając tych śladów i miałem wrażenie że mają one coś wspólnego z moją ukochaną. Dotknąłem ich lekko jakbym chciał żeby zaraz Rous mi się tutaj gdzieś magicznie pojawiła, lecz oczywiście nic takiego nie nastąpiło.
Zobaczyłem czyjeś ślady i tak jak mnie kiedyś uczono, rozpoznałem w nich ślady dwóch osób. Byli to mężczyźni z tego co się zorientowałem, przez co moje serce zaczęło bić jeszcze bardziej. A co jeśli chcą jej zrobić jednak krzywdę jakąś? Co jeśli teraz potrzebuje mojej pomocy bo ją krzywdzą a ja nie jestem przy niej by ją ochronić?! - myślałem przerażony.
Muszę ją znaleźć muszę! - pomyślałem i znowu wskoczyłem na swojego konia. Tym razem jednak uważałem i podążałem za śladami. Dość długo to trwało ale kiedy w końcu zobaczyłem w oddali jakiś dom a raczej jego czubek dachu, zsiadłem szybko z konia, poprawiłem sobie broń na ramieniu i zeskoczyłem z konia.
Oczywiście zrobiłem to bardzo cicho bo nie chciałem żeby mnie ktoś usłyszał! Zacząłem się skradać w krzakach które na szczęście były dość gęste i tak oto doczłapałem się bliżej domu. Od razu zobaczyłem że jest strzeżony jeśli można tak to nazwać... Ludziom zbytnio się nie chciało z tego co zauważyłem i byli słabo ubrani, a noc działała na moją korzyść. Tak dobrze usłyszeliście! Jest już noc a dzięki mojemu ubraniu które mnie idealnie kamuflowało oraz wyszkoleniu byłem zupełnie niewidoczny dla nich...
- Nie chce mi się już... Jest za zimno - odezwał się jeden z nich w języku hiszpańskim lecz ja doskonale znałem ten język. Cóż jeśli ktoś się nudził w wieży albo spędzał dużo czasu z Hiszpanami na misjach to tak to jest że się człowiek uczy. No j nie powiem ciekawił mnie za młodu ten język ale wracają co tematu, to wyostrzyłem bardziej swój słuch i podsłuchiwałem dalej.
- Nie marudź! Zaraz wejdziemy do środka - odparł drugi - Dla mnie to przecież też nie jest miłe - dodał.
- Wiem ale po prostu ciężko mi już wytrzymać... Wiesz że mam problemy z krążeniem i się leczyłem mi jest jeszcze zimniej niż Tobie - wyjęczał trzęsąc sie lekko z zimna.
- Eh... No dobra postoimy jeszcze 5 minut i idziemy do środka się zagrzać - powiedział do swojego towarzysza.
- Paulo masz u mnie dług - stwierdził próbując się rozgrzać co niestety marnie mu szło...
- Tak, tak Petro... - mruknął mu w odpowiedzi.
- Co z tą dziewuchą? - spytał nagle przez co mój słuch i zainteresowanie się nimi wzrosło.
- Niby dobrze ale trzeba na nią uważać jak z jajkiem co mi się nie podoba ale cóż... - westchnął rozglądając się czujnie.
- To znaczy? Nie chcieliście nic powiedzieć z Borysem - mruknął jakby obrażony na swojego towarzysza.
- Bo nie mogliśmy.... Nie kiedy TEN jest z nami - powiedział ściszonym głosem, przez co zmarszczyłem brwi i coraz bardziej mi się to nie podobało.
- Acha.... A tak poważnie skoro jak na razie z nami nie jest to mi powiesz? - dopytywał z nadzieją.
- Eh... No jest w ciąży i trzeba z nią uważać jak to z kobietą. Borys stara się go trzymać z daleka od niej ale wiesz jaki on jest... Teraz Borys się położył bo jest chory i źle się czuje, a TEN jełop też śpi - rzekł wreszcie na co drugi skinął tylko głową.
- Rozumiem - westchnął - Dlaczego go nie zabijemy? Przecież ciągle nam wadzi! - mruknął pod nosem.
- Niedługo to zrobimy - stwierdził i weszli do środka w końcu, a ja przybliżyłem się jeszcze bardziej. Jak na razie interesowała mnie tylko Rous, więc jakoś wyminąłem w ciszy i nie zauważony koło tych wszystkich baranów, którzy nawet nie wiedzieli że ja na nich patrzę, no ale to w sumie dzięki ciężkiemu treningowi jaki mieliśmy w wieży takie coś potrafimy. 
No ale nie o tym teraz... Szybko instynktownie zszedłem na dol po schodach, gdzie za drzwiami usłyszałem Rous! Serce znowu zabiło mi trzy razy szybciej, zwłaszcza że słyszałem przerażenie mojej ukochanej! O nie! Tak się kurwa bawić nie będziemy! - warknąłem wściekle w myślach i poczułem że ten bezlitosny żołnierz się we mnie budzi. Wparowałem do pomieszczenia, gdzie zobaczyłem jak ten tym dopiera się do niej!
Wściekł tym że robił i chciał zrobić jej krzywdę rzuciłem się na niego i walnąłem go bardzo mocno, dzięki czemu puścił Rous, która zdołała bardzo szybko odsunąć się na bezpieczną odległość.
- Will! - usłyszałem jej szczęśliwy ale i też załamany głos. Chciałem ją przytulić, lecz wiedziałem ze wtedy ja i ona będziemy w poważnym niebezpieczeństwie, oraz nasze dziecko więc musiałem się powstrzymać.
- Odsuń się Rous - powiedziałem tylko stojąc do niej plecami a przodem do napastnika który już zdążył nieco poprawić spodnie, lecz nie umknęło mi że nieco się przestraszył mojego lodowatego wzroku, który zarazem był przepełniony furią.
- Will, proszę uważaj on jest uzbrojony! - rzekła spanikowana.
- Spokojnie ja też jestem, nie martw się - rzekłem do niej spokojnie, lecz cały czas nie spuszczałem z oka napastnika.
- Co? Kochaś przybył? - zakpił ze mnie i na mnie zaszarżował lecz ja płynnie uniknąłem jego ciosu i za pomocą samoobrony rzuciłem nim o ścianę.
- Żebyś wiedział słabeuszu - prychnąłem z pogardą.
- Ty cholerny gówniarzu ja Ci dam! - warknął wściekle i się na mnie rzucił, lecz tym razem, zanim zrobiłem szybki unik, n zbił mi nóż w udo, lecz ja tego nie poczułem tylko uderzyłem go w szczękę od dołu z całej siły, wiec pewnie się roztrzaskała w drobny mak, ale jak na razie tego nie czuł bo wpływ adrenaliny...
Rzuciłem nim znowu o ścianę i akurat znokautowałem kolejnego z jego towarzyszy, którzy zapewne słysząc zamieszanie wparowali do pomieszczenia. Cóż... Cielsko tego typa z którym walczyłem dość mocno w niego walnęło przez co na pewno będzie zdezorientowany przez chwilę...
- Co tu się dzieje? - spytał jakiś nie znany mi typ, który być może był tym całym Borysem o którym słyszałem, lecz nie miałem na to teraz czasu bo ta cholera znowu na mnie zaszarżowała, bardzo szybko się podnosząc i w ogólnie nie przejmując się swoim towarzyszem z którego się podniósł. Wykręciłem mu rękę i uniknąłem jego ciosu w serce, lecz nie przewidziałem że we mnie strzeli z broni. Dostałem w ramię co mnie zabolało dość mocno, lecz nie pokazałem tego po sobie tak jak mnie wyszkolono a raczej wytresowano na tym pierdolonym poligonie!
- Cholera! Kim Ty jesteś skurwielu?! - warknął ledwie już się podnosząc z pod ściany, a jego towarzysze jakby zgłupieli i chyba uważali że lepiej się nie mieszać jak na razie, tylko bacznie obserwowali. Cały czas dbałem o to by nikt nie mógł się zbliżyć do Rousi, więc otyle dobrze - Jak możesz stać pomimo takich ran?! Rozwaliłem Ci najważniejsze mieście, powinieneś leżeć i kwiczeć! - warknął jeszcze.
- Jej narzeczonym psie - rzekłem z uśmieszkiem - Ja nie czuję bólu... Poligon 666 złociutki - zaśmiałem się a oni wszyscy nagle zdębieli i zrobili wielkie oczy jakby usłyszeli ze jestem jakimś cholernym kosmitą czy coś.

< Rous? ;3 umierasz ze strachu? xdd Raczej will go zabije lecz Willa raczej po walce też złapią bo straci na chwilkę czujność xdd Przepraszam że marny ale muszę już iść ;-; >

wtorek, 26 września 2017

Od Rous cd. Will'a

Nie wiedziałam co ja biedna mam teraz robić! Byłam niczym zwierzyna w pułapce, która tylko czekała na swojego myśliwego i modliła się w duszy by ją wypuścił bez żadnego zabijania. Kiedy tylko wszystko ucichło, od razu otworzyłam swoje przestraszone obecną sytuacją oczy i rozejrzałam się dokładnie po pomieszczeniu, w którym aktualnie się znajdowałam.
Panował tutaj taki mrok, który przerwany był w jednym miejscu przez lampę naftową powieszoną na przeciwnej ścianie. Może któryś z nich po prostu zapomniał jej zabrać? Możliwe, możliwe a nawet bardzo możliwe, bo na co ona więźniowi? Z tych wszystkich emocji zaczął powoli boleć mnie brzuch, za który bezradnie się złapałam jakby to miało mi w czymś pomóc. Nie chciałam, żeby spotkała mnie znowu jakaś krzywda... Dlaczego ja wybrałam się na tą przechadzkę?! Gdybym głupia została w pokoju to nic by się nigdy nie stało... Rous jesteś zbyt durna na szczęście więc masz znowu niewolę... Chyba to było ci pisane od samego początku - pomyślałam załamana miętosząc w prawej dłoni kawałek kołdry, który pranie widział chyba ostatni raz przed wojną. W sumie to nie miałam co narzekać... Tam to tylko przykuli mnie jak psa do ściany i od razu się mną zabawiali a teraz jest jakoś dziwnie. Nie wiedząc co ze sobą zrobić, wstałam jakoś z łóżka oraz nie wydając żadnego odgłosu podeszłam do drzwi, które niestety były zamknięte... Tylko nie to - rzekłam sobie w myślach próbując jakoś bez większego szarpania otworzyć te przeklęte drzwi, ale one ani drgnęły.
- Creo que olvidé las lámparas... ¡Volveré pronto! - usłyszałam nagle jakiś głos więc od razu pędem wróciłem do łóżka próbując zasnąć albo chociaż udać, że wykonuję tą czynność, ale szło mi marnie jak na szpiega, który powinien raczej umieć wykonywać takie czynności. Kiedy drzwi otworzyły się z głośnym skrzypem a do środka wszedł jakiś facet mimowolnie cała się spięłam modląc się w myślach by już sobie poszedł i zostawił mnie w świętym spokoju - Skoro się obudziłaś to nie udawaj - usłyszałam nagle głos bardzo blisko siebie.
- Zostawcie mnie - załkałam chowając się pod kołdrą chcąc zniknąć z tego miejsca.
- Spokojnie nie zrobimy ci żadnej krzywdy - próbował mnie uspokoić łagodnym głosem, ale ja nie mogłam mu tak od razu uwierzyć, bo często ci najmilsi są okropnymi sadystami, którzy najbardziej wyżywają się na ludziach - Hej... Zaufaj mi... Nie chce ci nic zrobić... - dodał jeszcze głaszcząc mnie ostrożnie po plecach co wydawało mi się dziwne i podejrzane.
- Co wy mi chcecie zrobić? - zapytałam nadal drżąc ze strachu, lecz starałam się opanować emocje.
- Nic. Wypuścimy cię kiedy dostaniemy to co chcemy - odpowiedział mi westchnięciem - Nie musisz się nas obawiać - dodał jeszcze gdy niepewnie wyjrzałam spod kołdry.
- Zróbcie to teraz - stwierdziłam szybko, lecz on pokiwał przecząco głową.
- Nie możemy... Najpierw obóz da nam to co chcemy a dopiero później cię im oddamy - rzekł oraz wyszedł pewnym siebie krokiem z pomieszczenia ponownie zamykając je na klucz. Czułam się znowu taka bezradna... Chciałam, żeby Will był tu koło mnie i mnie obronił... A może on się wcale tym nie przejął? Nie, nie to nie możliwe! Przecież się kochamy i nigdy by tego nie zrobił. Nawet nie wiedziałem kiedy znowu zaczęłam ryczeć jak bóbr. Nie mogłam się pozbierać i nawet sama nie wiem kiedy zasnęłam z wyczerpania.
*****
Obudził mnie głośny stukot butów. Ktoś bez dwóch zdań musiał się kręcić obok miejsca, w którym stałam dlatego zainteresowana tym wszystkim otworzyłam niepewnie oczy i szczerze mówiąc to szybko tego pożałowałam, ponieważ zobaczyłam jakiegoś brązowowłosego mężczyznę, który patrzył się na mnie z pożądaniem w oczach.
- Oooo... Suczka już się obudziła? - zaśmiał się złowieszczo - Dałem ci dziesięć minut na obudzenie się i masz szczęście, że zdążyłaś - dodał nie odrywając ode mnie wzroku nawet na sekundę.
- C-czego pan chce? - zająknęłam się na samym początku odsuwając się jak najdalej od niego mogłam.
- Twojego dupy skarbie - odpowiedział mi ze śmiechem - To będzie nasza słodka tajemnica, której nikomu nie wyśpiewasz - rzekł jeszcze z warknięciem a ja mimowolnie pobladłam na twarzy niczym jakiś umierający człowiek.
- Nie proszę, nie chcę - mówiłam przerażona próbując dobiec do drzwi, ale on szybko złapał moje ręce oraz wykręcił je do tyłu.
- Skoroś taka wygadana to użyjesz gęby do czegoś innego - fuknął prosto w moją twarz odpinając pasek od swoich spodni.

<Will? :3 Zdążysz? xd Robi się niebezpiecznie xd Jego możesz zabić xd Jest zły i chcieli się go dawno pozbyć xd> 

Od Will'a cd. Rous

Kiedy w końcu wyszedłem z tego głupiego medycznego, poszedłem w odwiedziny do Rekera, mojego przyrodniego brata, gdyż dawno u niego nie byłem, a poza tym musiałem mu się pochwalić że zostanę ojcem! Rous poszła zaś odpocząć do pokoju, a ja nie zamierzałem jej przeszkadzać, bo ostatnio chodziła jakaś taka spięta i z jej mowy ciała wyczytałem, że woli nieco zostać sama. No cóż kobiety w ciąży tak chyba mają... Z resztą nie wiem bo się na tym po prostu nie znam, ale mniejsza już z tym! Zapukałem do drzwi dwa razy, a po chwili usłyszałem kroki, pociągnięcie za klamkę, skrzyp drzwi i w końcu zobaczyłem brata.
- Will! W końcu Cię wypuścili? Miałem do Ciebie iść i zobaczyć co z Tobą, ale jak widać mnie wyprzedziłeś - rzekł nieco zdziwiony ale i też zarazem rozbawiony.
- Długo się zbierałeś - rzekłem rozbawiony i przywitałem się z nim naszymi że tak to powiem hasłami po przez przybicie piątki, żółwika i jakbyśmy grali w kamień, papier i nożyce... No ale mniejsza o to! Brat wpuścił mnie do środka, dzięki czemu od razu wszedłem jak do siebie, nieco się pusząc, co wywołało u nas kolejną fazę śmiechu. Takie tam heheszki, a co!
- Jak się czujesz? - spytał od razu - Napijemy się? - spytał szybko, na co pokręciłem przecząco głową.
- Nie mogę pić, bo nie chcę zdenerwować Rous, a z resztą przyszedłem Ci o czymś powiedzieć! A tak ogólnie to nawet dobrze, dzięki - rzekłem spokojnie.
- Powiedzieć? - zainteresował się od razy i usiadł na przeciwko mnie w wielkim fotelu, który swoją drogą był bardzo zadbany jak na mebel w tych czasach.
- Taaak - rzekłem dumnie znowu.
- No to opowiadaj! Nie trzymaj mnie tak w niepewności wiesz że tego nie lubię - rzekł robiąc nieco naburmuszoną minę, przez co go pacnąłem lekko.
- Nie bądź baba! - zaśmiałem się.
- Wcale nią nie jestem! - odburknął mi i też mnie pacnął.
- Uuuu... Ktoś tu ma humorki widzę - rzekłem znowu i w sumie miałem bardzo dobry humor dzisiaj!
- Will, kurde! - odezwał się rozbawiony - Gadaj wreszcie no! - dodał szybko.
- No dobra, dobra! Jak dziecko któremu nie daje se cukierka - zażartowałem - Tylko nikomu nie gadaj! - powiedziałem jeszcze dla pewności iż cały ratusz nie będzie o tym gadać, bo nie zamierzałem być tematem numer jeden, a poza tym Rousi by to wcale nie służyło!
- Tak, tak, tak, obiecuję że nikomu nie powiem! - rzekł szybko, niczym w gorącej wodze kompany - A teraz gadaj! - pośpieszał mnie ciągle.
-  Rous jest w ciąży - rzekłem z uśmiechem i z dumą, lekko pusząc się niczym najprawdziwszy paw, a mojego przyszywanego brata na chwilę zatkało.
- Serio?! No to gratulacje! - rzekł z szerokim uśmiechem i uderzył mnie przyjacielsko w ramię - No to nieźle tam musieliście sobie baraszkować łogierze - dodał jeszcze przez co znowu go pacnąłem - No co? Taka prawda! - rzekł robiąc niewinne oczka i rozkładając bezradnie ręce, przez co obije wybuchliśmy śmiechem.
- Ja Ci dam ogiera! A ty to niby co? Kiarę zapyliłeś jak chwasta na łące? Wiatropylna jest? - spytałem rozbawiony.
- Cichaj! - rzekł zmieszany nieco, dzięki czemu poczułem iz mam przewagę teraz. Wiece jednak gdzieś tam te męskie hormony są jednak, przez co lubimy się nieco powygłupiać i poczuć swoją chwilową wyższość, ale i tak oczywiście życzyłem mu jak najlepiej i traktowałem jak prawdziwego, rodzonego brata!
- Oj nie gniewaj się już - rzekłem w końcu odpuszczając.
- Jak zareagowała na to wszystko Rous? - spytał już spokojnie uważnie mi się przyglądając, jakbym miał mu teraz powiedzieć coś typu że kosmici wylądowali na naszym dachu czy coś!
- Cóż.... Boi się i to bardzo, z resztą ja też, ale ona najbardziej stresuje się tym że nie będzie dobrą matką no i poród też ją przeraża - rzekłem po chwili namysłu.
- Moja też tak miała ale jakoś to będzie! Każda kobieta sobie radzi to i ona sobie poradzi - rzekł spokojnie.
- Powiem Ci szczerze że jestem pewien podziwu kobiet, bo niby takie delikatne, a rodzą dzieci, a przecież to łatwe nie jest przecież! Wiem pewnie to dla Ciebie śmieszne ale ja tak uważam - powiedziałem pewnie.
- Spokojnie nie przyspieszaj tak nagle głosu.... Ja myślę tak samo, a z resztą ja kobiet nigdy nie uważałem za słabe, bo nie jedna dziewczyna była lepsza w wojsku czy też w innych dyscyplinach sportowych, lepsza od facetów - powiedział w końcu, przez co na swój sposób mi lekko ulżyło że ma podobne zdanie co ja.
- Nie lubię tych co uważają że kobiety są gorsze czy też słabsze, to przecież głupota! A tak gadają Ci co mają "małego" i są niedowartościowani - stwierdził, na co przytaknąłem mu ruchem głowy na zgodę.
- Prawda! Też jak uważam - rzekłem spokojnie i zapaliłem papierosa, tym samym częstując swojego brata i zarazem najlepszego przyjaciela, który chętnie zapalił do rozmowy. Okno oczywiście otworzyliśmy!- A jak tam ze snajperstwem Ci idzie? - spytałem.
- Jak na razie nie chodzę na takie misje... Bardziej drużynowe ale teraz kiedy ma się dzieci, to sam niedługo się przekonasz że nie będzie Ci się chciało nigdzie wyjeżdżać, bo byś tylko chciał spędzić czas z rodziną - rzekł będąc w połowie spalania papierosa - A ty? - zagaił.
- Jeździłem na parę misji, ale też jednak wolę siedzieć przy Rous... Nie lubię się od niej oddalać, a z resztą niektórzy się do niej ślinią - mruknąłem niezadowolony niczym kot i gdybym  pewnością miał ogon, to teraz bym nim machał ze złości, a jak bym miał jeszcze uszy kocie, to bym je jeszcze kulił, co by mi dodawało lepszego wyrazu zdenerwowania.
- Też tak miałem! Cholery jedne się kręciły wokoło niej! Ona niby twierdzi że nikogo takiego nie widziała, lecz ja widziałem! Paru spuściłem łomot i pokazałem gdzie ich miejsce -mówiąc do wypuścił bardziej powietrze z płuc, a właściwie dym papierosowy.
- Ja chyba niedługo zrobię to samo, bo mnie już zaczynają wnerwiać - mruknąłem zły i spaliłem całego papierosa, nawet nie wiedząc kiedy to ja właściwie zrobiłem! Chwilę jeszcze tam pogadaliśmy, aż w końcu Rekera "zaatakował" od tyłu Timi, dzięki czemu brat się uśmiechnął promiennie i wziął go na ręce.
- To ja już pójdę... Na razie! - rzekłem jeszcze i wyszedłem, zostawiając ich razem. Nagle kiedy szedłem korytarzem, po czerwonym dywanie poczułem silny niepokój... Tak silny, że aż się zatrząsłem. Rous... O nie! - pomyślałem spanikowany i szybko ruszyłem biegiem w stronę naszego pokoju. Kiedy tylko tam wparowałem, od razu zauważyłem że Rous nie ma, a na łóżku była jakaś karteczka! Na chwilę serce mi zamarło, lecz jakoś się otrząsnąłem i podszedłem w ekspresowym tempie do łóżka i chwyciłem złożoną kartkę papieru w ręce. Szybko ja rozłożyłem, a treść wiadomości była następująca:
"Mamy Twoją dziewuchę. Jeśli nie otrzymamy od waszego obozu prowiantu, ciepłych rzeczy amunicji i leków, to dziewucha zginie wraz z dzieckiem. Jeśli wam zależy na jej życiu, a w szczególności Tobie chłoptasiu, radzimy nie robić żadnych pochopnych decyzji! Jeśli spełnicie nasze żądania, to nic złego jej się nie stanie... Jej i dziecku. Poniżej są współrzędne, gdzie macie to wszystko zostawić. Bez żadnych numerów! Inaczej ona zginie..." 
Kiedy przeczytałem wiadomość, ręce mi drżały ze strachu, ale i też poczułem narastającą w środku furię! Jak ktoś może porwać, a co najgorsza grozić mojemu kochanemu aniołkowi i mojemu jeszcze nienarodzonemu dziecku?! Kurwa chcieli pomocy to nie mogli od tak o nią poprosić?! Co to kurwa apokalipsa sprawiła że ludzie zapomnieli co to znaczy słowo proszę? Trzeba od razu porywać i grozić śmiercią ludziom którzy nie zrobili im żadnej krzywdy?!
- Jeśli coś jej zrobicie, to wyrżnę was tam co do jednego - warknąłem w myślach, odruchowo zgniatając kartkę papieru w ręce, lecz zaraz się ocuciłem i pobiegłem sprintem do naszego przywódcy Erica. Przynajmniej wiem że to nie jeden, lecz kilku porywaczy z tego co wynikło z treści wiadomości - pomyślałem sobie i wparowałem Ericowi do gabinetu niczym huragan.

< Rous? ;3 znajdzie cię! xdd Jeśli ktoś zrobi krzywdę zabije w męczarniach! xdd >

poniedziałek, 25 września 2017

Od Rous cd. Will'a

Od tamtego wydarzenia minęły cztery dni. Wiecie jednak ojciec mojego ukochanego mnie nie zabił i pożyję sobie nieco dłużej! Był bardzo miły oraz cieszył się, że zostanie dziadkiem naszego dziecka. Will opuścił wczoraj oddział medyczny dlatego mogłam go mieć bliżej siebie niż tam na sali gdzie wszystko mnie rozpraszało i czułam się na swój sposób zagrożona. Nada dziwnie mi było myśleć, iż jestem w ciąży i za dziewięć miesięcy urodzę małego szkraba. Trochę mnie interesowały słowa pana Bill'a jeśli chodzi o to, że jego syn ma z nim dużo wspólnego. W sumie to synowie są bardziej podobni do ojców a córki do matek, ale różnie z tym bywa więc nie będę wam tym wszystkim mąciła w głowach.
Było późne popołudnie a ja sama przesiadywałam w pokoju, ponieważ mój narzeczony poszedł chyba do swojego brata czy tam kolegów... Sama już nie wiem! Po prostu mam ostatnio bardzo słabą pamięć i na dodatek boli mnie głowa. Nie wiedząc co mam ze sobą zrobić, położyłem się na łóżku oczywiście na plecach, gdyż leżenie na brzuchu było teraz dla mnie bardzo niewygodne oraz nieco niebezpieczne dla dziecka a przynajmniej mi się tak zdaje. Powoli zaczynałam mieć też te całe odruchy typu: zakrywanie brzucha. Nie byłam z tego jakoś szczególnie zadowolona, ale co zrobić? Takie życie... Aż się boję myśleć kiedy pojawią się moje zachcianki! Will to chyba ze mną zwariuję a ja przecież nie chce by mnie zostawiał... Wracając jednak do tematu to długo tak nie poleżałam, bo było to dla mnie zbyt nudne zajęcie, dlatego ubrałam się ciepło i zostawiając kartkę mojemu ukochanemu, że idę się przewietrzyć wyszłam na zewnątrz. Nie pokazywałam się ludziom tylko przeszłam cieniami tak jak uczył mnie tego Mason i dzięki temu sposobowi dostałam się nieco za zasieki gdzie panowało więcej spokoju.
Zaciągnęłam się zimnym, wręcz lodowatym powietrzem oraz rozejrzałam się dookoła obserwując piękno tej strasznej pory roku. Wszędzie znajdował się teraz śnieg i nie zapowiadało się, żeby szybko zniknął. Szczęście takie, że przynajmniej miałam jakieś rękawiczki, bo tak to pewnie odleciałby mi palce z tego zimna. Tata miał swoje sprawy więc nie zamierzał nas odwiedzić zapewne w tym miesiącu... Nie miałam mu tego za złe a mój tygrysek pewnie się ucieszy, że nie będzie musiał go widzieć... Chyba nie lubią się zbytnio, ale ja już na to nic nie mogę poradzić.
Zamyślona szłam przed siebie niczym bezmózgi stwór a na ziemie sprowadził mnie tylko trzask gałęzi. Automatycznie stanęłam w miejscu jak wyryta oraz zaczęłam rozglądać się dookoła z nadzieją, że za tym wszystkim stoi tylko jakiś dziki zwierz. Co się dzieje? - zapytałam się w myślach próbując znaleźć jakąś sensowną kryjówkę, ale nagie krzaki oraz korony drzew tylko utrudniały mi zadanie. Chciałam już wycofać się z powrotem do ratusza, ale w tedy usłyszałam jak ktoś postawił krok w moją stronę a potem uderzył mnie w głowę na tyle mocno, że straciłam przytomność.
*****
Obudziłam się w jakimś pomieszczeniu gdzie wręcz śmierdziało wilgocią. Leżałam na jakimś starym łóżku przykryta grubą kołdrą. Najchętniej to od razu otworzyłabym oczy by zobaczyć gdzie jestem, ale słysząc jakieś głosy ogarnął mnie jeszcze większy strach o własne życie.
- ¿Qué hay de ella? - odezwał się jakiś łagodny, męski głos w języku, którego nie znałam.
- Ella todavía está dormida y no se sabe cuando se despierta ... ¡Ella la golpeó demasiado fuerte! - odezwał się jego towarzysz nieco podnosząc swój ton głosu przez co mimowolnie zadrżałam ze strachu czego na szczęście nie zauważyli. Bałam się krzyków i tego nigdy nie lubiłam...
- Los gritos tranquilos no funcionarán. Ella está embarazada así que ella necesita ser más cuidadosa - westchnął podnosząc coś z ziemi.
- Solo queremos ayuda - stwierdził oraz trzasnął ostro drzwiami jakbym ja była wszystkiemu winna. Przecież to oni mnie porwali! Czego chcą?! A jeśli znowu będę niewolnicą? Nie tylko nie to! Nie chce już tak żyć! - myślałam przerażona obecną sytuacją a w oczach miałam coraz więcej łez.

<Will? :3 Dziewuchę ci porwali xd Byłeś u Rekera się pochwalić? xd> 

Od Erica cd. Kiary & Reker'a

Byłem tak wnerwiony, że już praktycznie się do niczego nie nadawałem. Z Katriną się pokłóciłem, Chrisa dałem rodzicom, dzieciaki sobie jakoś radzą a ja to tylko myślę by nie zejść z bólu przez te cholerne nerki i z rozpaczy, która rozrywa moje serce. Dla czego to się do cholery dzieje?! Dlaczego wszystkiego dobrze nie przypilnowałem?!
Stukałem rytmicznie skuwką pióra o blat biurka nie mogąc zrozumieć treści czytanego przez siebie dokumenty. Literki zlewały mi się co po chwilę tworząc przed oczami wielką plamę czarnego tuszu od długopisu jednego z żołnierzy. Pewnie powinienem jeszcze trochę posiedzieć na medycznym, ale miałem to gdzieś! Nienawidzę tych białych ścian i niewygodnych łóżek, od których idzie dostać skoliozy kręgosłupa. Czytając po raz dziesiąty tą samą treść, której tak bardzo teraz nie rozumiałem, rzuciłem nią z hukiem o ścianę po czym z ogromnym wnerwieniem wypuściłem całe powietrze znajdujące się w moich płucach nosem niczym jakiś rozwścieczony byk. Zaraz tutaj zwariuję - pomyślałem masując skronie dłońmi jakby to miało mi w czymś teraz pomóc.
- Eric rusz się wreszcie leniu - mruknąłem na siebie na głos patrząc na nieco późną godzinę. Normalnie świetnie! Przesiedziałem tutaj cały dzień a jedyne co zrobiłem to tylko pięć dokumentów na trzydzieści! Nie no rekordy walę normalnie! Mrucząc na siebie pod nosem wstałem z krzesła oraz wyszedłem spokojnym krokiem z pomieszczenia kierując się w stronę wyjścia na zimny dwór. Chciałem tylko ponownie na własnej skórze odczuć te igiełki bólu... Chciałem tylko się otrząsnąć... Chciałem tylko, żeby to wszystko było tylko złym koszmarem... Chciałbym obudzić się rano jeszcze przed wojną, w normalnym domu gdzie dookoła jest moja rodzina. Nikomu nie stałaby się nigdy krzywda... Wiliam byłby normalny, Kiara wychowywałby się w normalnym domu z normalnym ojcem, który o nią dba. Nie rozumiem tego świata... Nie teraz... Nie w tych czasach...
Byłem już blisko zejścia na najniższe piętro, lecz nie dane było mi zejść po schodach, ponieważ pojawił się tuż przede mną Mason, który przyglądał mi się jak jakiemuś zombie, który potrafi mówić i śpiewa sobie o kolorach tęczy i jednorożcach.
- Coś się stało? - zapytałem nieco znudzony wiedząc, że takie patrzenie na siebie nie ma żadnego sensu.
- Tak - westchnął rozglądając się jeszcze dookoła jakby bał się, iż ktoś będzie chciał nas podsłuchiwać - Raczej ci się to nie spodoba... Może pogadamy o tym w twoim gabinecie? - zaproponował na co miałem ochotę walić głową o ścianę aż to krwi.
- Dopiero stamtąd wylazłem! - burknąłem obrażony ledwie powstrzymując się od tupnięcia nogą w ziemię, ale jednak uległem i wróciłem do tamtego przeklętego przeze mnie na dziś dzień pomieszczenia. Przekraczając tylko prób drzwi od razu rzuciłem się w stronę fotela obrotowego, które pod moim ciężarem ciała nieprzyjemnie dla ucha zapiszczał - Co się dzieje, czemu się dzieje i dlaczego się dzieje - mruknąłem pod nosem spychając nie uzupełnione papiery w kąt biurka by mi teraz nie przeszkadzały.
- Pamiętasz tamtych nauczycieli co Kiara i Reker dostali po nich klasę? - zapytał dość niepewnie jakby miał zaraz za krę dostać "Quo Vadis" w łeb, a to by bolało na pewno.
- Pamiętam te ścierwa doskonale... Obiecali poprawę a nic dzieciaków nie nauczyli - odpowiedziałem z prychnięciem przypominając sobie pamiętny dzień egzaminu, w którym najlepiej poradziły sobie tylko dwie klasy a reszta to albo na farcie przeszła albo oblała po całości - Dobra, ale do czego zmierzasz? - dodałem nagle widząc jak chce powiedzieć już w ciul długie zdanie.
- No... Ich cała klasa jest teraz na medycznym i mają poważne obrażenia... Dopiero teraz wszyscy się dowiedzieli, że znowu uczyli ich samej teorii nawet w terenie i na dodatek bili. Jeden chłopiec jest w stanie krytycznym. To ten najmłodszy... Wiesz ten Donatello - rzekł a ja zacisnąłem ze wściekłości pięści - Dzieci, które ponoć ginęły z rąk Trupów i Demonów były tak na prawdę zabijane przez nich dla własnej uciechy - powiedział jeszcze i pewnie na wszelki wypadek zrobił krok w tył.
- Człowiek chce być miły, daje im drugą szansę a oni czym się do cholery odwdzięczają?! - ryknąłem niespodziewanie po kilku minutach ciszy - Są kurwa nauczycielami! Powinni wiedzieć co i jak się robi! Skrzywdzili niewinne dzieci, które teraz bardzo ciepią! Ja im dam! Skończyło się głaskanie po główkach! Teraz to zobaczą na co mnie stać! - darłem się strasznie nie zważając na nasilający się ból gardła oraz nerek, które co kilka sekund przypominały mi o swoim istnieniu. Tylko teraz mi tego cholerstw brakowało - fuknąłem na to wszystko w myślach nie mogąc opanować swoich nerwów. Nie czekając w ogóle na złotookiego, zerwałem się na równe nogi oraz poszedłem znaleźć tych idiotów, którzy zapewne będą łazić w swojej obecności więc o tyle będzie mi chociaż łatwiej.
Szedłem wnerwionym krokiem przez korytarz próbując powstrzymać się od innych negatywnych uczuć. Myślałem, że zaraz eksploduję niczym jakiś wulkan, ale widok Kiary i Rekera idących w moją stronę zadziałał niczym kojący balsam. Uśmiechnąłem się do nich szczerze po czym przyśpieszając nieco kroku znalazłem się po kilku sekundach obok nich.
- Jak tam leci? - zapytałem szturchając siostrzenicę nieco w bok by się rozchmurzyła.
- Jakoś... - odpowiedziała mi bez żadnych chęci dlatego połaskotałem ją po szyi by chodź przez chwilę się zaśmiała.
- Nie łamcie się... Będzie dobrze... To nie wasza wina... Spokojnie. Jeśli ktoś będzie mieć jakiś problem to spotka się ze mną i mu wszystko dobitnie wytłumaczę - rzekłem z naciskiem na ostatnie słowa.
- A ty gdzie tak pędzisz? - spytała nagle niebieskooka przyglądając mi się z niemałą uwagą.
- Muszę pozbyć się kilku ścierw z tego świata - stwierdziłem krzyżując ręce na klatce piersiowej co wywołało kolejną falę bólu związaną z moimi nerkami.
- Chodzi o tamtych "nauczycieli"? - zagadnęła z ogromną drwiną oraz zabójczym błyskiem w oczach.
- Tak córcia tak - mówiąc to pogłaskałem ją po głowie - Muszę już lecieć zająć się kundlami... Przyjdę do was później - uśmiechnąłem się do niej jeszcze oraz ruszyłem w dalszą trasę by znaleźć pieprzone pokraki.
*****
Nie minęło czterdzieści pięć minut a ja już siedziałem na sali torturą z czwórką nieprzytomnych idiotów. Przygłupy nawet nie wiedziały kto sprzedał im uderzenie w potylice... Cieniasy... I to oni mieli ćwiczyć nowych wojskowych? Phi!
Podrzucałem sobie w ręce nóż myśliwski nie przecinając sobie w ogóle skóry. Przymknąłem z zadowoleniem oczy wyobrażając sobie jak ostrze wbija się w krtań jednej z moich ofiar. Cóż jak to wszyscy mówią... Jestem sadystą... Przepraszam, ale tak zmienił mnie ten przepiękny świat i wojsko więc nie ma co się dziwić. Słysząc jak jeden z nich zaczyna stękać co wiązało się z przebudzeniem, uśmiechnąłem się niczym psychopata przy czym zacisnąłem rękę mocno na rękojeści noża.
- Pierwszy kundel bury się ocknął? - zadrwiłem przygryzając lekko dolną wargę. Mężczyzna mruknął coś niezrozumiałego pod nosem po czym szarpnął rękami co niewiele mu dało. Kilka razy powtórzył jeszcze tą czynność aż w końcu spojrzał w moją stronę z ogromnym zdziwieniem.
- Ty... - rzekł zaciskając ze złości zęby, lecz na mnie nie zrobiło to najmniejszego zbawienia.
- Co ja? - uśmiechnąłem się niewinnie - Zdechniesz jeszcze dzisiaj więc się tak nie martw - dodałem po kilku sekundach ostrym jak brzytwa tonem.
- Bachorze pieprzony masz mnie w tej chwili rozwiązać i przeprosić! - warknął wściekle, ale ja bym to porównał to jakiegoś szeptu.
- Po pierwsze to stul mordę - wrzasnąłem trzy razy głośniej od niego uderzając go tak mocno w ten durny pysk, że prawie zarył łbem o podłogę - A po drugie to dzisiaj zobaczysz jak to jest gdy ktoś się nad tobą znęca! Tak było wam fajnie krzywdząc te niewinne nikomu dzieci? Teraz mają z pewnością tak zepsutą psychikę, że aż szkoda na nie patrzeć - fuknąłem przydeptując mu z ogromną siłą stopę, iż dało się usłyszeć chrupot łamanej kości. Oczywiście nie muszę chyba mówić, że wydarł się przy tym jakbym mu całą nogę na żywca odciął... W sumie to bardzo kusząca propozycja! Muszę to sobie gdzieś zapisać... Wracając jednak do tematu to zacząłem widzieć, iż reszta tłumoków się budzi. Zawiedziony tym, że nie będę mógł wyskoczyć z cienia jak jakiś morderca, oparłem się plecami o ścianę i zacząłem ich wszystkich czujnie obserwować.
Stękali i jęczeli niczym nastoletnie dziunie po stosunku seksualnym, ale może nie zachodźmy w szczegóły... Byli tacy śmieszni i głupi... Czemu ja ich nie sprowadziłem tutaj za pierwszym razem? Dobra było, minęło liczy się tu i teraz!
- No wreszcie - westchnąłem udając zmęczonego - Który pierwszy się pisze na niezapomniane wspomnienia? - zaśmiałem się odwracając do nich na ułamki sekund plecami by złapać do swoich rąk kastet, który idealnie pasował na moją dłoń - Może ty - wybrałem pierwszego gagatka, którym rzuciłem o ścianę wraz z krzesłem. Roztrzaskał sobie trochę łeb, ale co mnie tam to będzie obchodzić. Podszedłem do niego pewnym siebie krokiem oraz przyłożyłem mu porządnie w brzuch - Teraz zapłacicie za to co zrobiliście tamtym dzieciom - mruknąłem pod nosem kopiąc go teraz poniżej pasa w najczulszy punkt faceta na co popłakał się z bólu. Nie przejmując się niczym wykręciłem mu rękę na tyle, że się połamała oraz rzuciłem z nią ponownie od ścianę. Co jak co, ale siłę to ja miałem wilkom... Może i mam dopiero trzydzieści cztery lata, ale nie pozwolę sobie podskakiwać! Niech wiedzą kto tu do cholery jasnej rządzi! Poza tym powinni być wdzięczni, że sam założyciel się z nimi użerać musi a nie pierwszy, lepszy kat. Porzucałem brunetem jeszcze przez kilka minut aż w końcu przygniotłem go butem do ziemi - Znaj łaskę pana - prychnąłem wiążąc go ze ścianą grubymi i ciężkimi łańcuchami by czasami mi nie zwiał - Następny! - krzyknąłem wściekle ciągnąć za kłaki środkowego "nauczyciela" który w mgnieniu oka znalazł się na środku pomieszczenia. Nie zastanawiając się w ogóle wziąłem ze stolika glocka, którym wycelowałem w kolejnego, nowego niewolnika.
- Nie proszę - powiedział ze strachem patrząc w lufę broni, która była wymierzona w jego kolano.
- Baj, baj - zaśmiałem się strzelając w wybrane przez siebie miejsce dzięki czemu zawył żałośnie.
- Piter! - krzyknął blondyn z pozostałej dwójki patrząc ze strachem na swojego kumpla, który już beczał z bólu.
- Cichaj kundlu tobą też się później zajmę - fuknąłem ostrzegawczo by już więcej się nie odzywał nie pytany, ponieważ mogło się to dla niego źle skończyć - No to co Piterku? Kontynuujemy - westchnąłem strzelając mu teraz w brzuch po czym w jego cenny skarb, którego chyba żałował najbardziej. Upokorzyłem go i o to mi chodziło... Chciałem, żeby poczuli się najgorzej jak tylko się da... Żeby postawili się na miejscu tamtych, biednych dzieciaków. Kiedy po następnych, losowych postrzałach zaczął tracić przytomność, chlusnąłem go wiadrem zimnej wody dzięki czemu niemal od razu się otrząsnął i popatrzył na mnie z ogromnym strachem. Rzuciłem nim jeszcze parę razy o ściany po czym podzielił los swojego kolegi, który bał się teraz poruszyć choćby o milimetr.
Reszt też nieźle oberwała... Było oczywiście wyrywanie paznokci, znakowanie, robienie z nich jeży, potraktowałem nawet jednego z nich wybielaczem, który znalazłem w jednej z szaf! Nie zapominajmy też o ulubionym narzędziu robieniu krzywdy - biczu. Hm... Co ja im jeszcze robiłem? Ah tak! Przetestowałem trochę nieznanych mi substancji na ich organizmach oraz poodcinałem kończyny. Na tym się niestety skończyło, bo umarli z dużej utraty krwi... Znowu byłem cały unorany jakbym wrócił z uboju krów czy tam świń a w sali było dużo do sprzątania, lecz nie przejmowałem się tym w najmniejszym stopniu. Opuściłem tylko salę zaczynając kierować się do swojej sypialni.
Krok, ból, krok, ból, krok, ból... Już ledwie co stałem na nogach przez te cholerne nerki, które zachowywały się tak jakby toczyły starcie z jakimś młotkiem. Kiedy tylko dotarłem do swojego lokum, szarpnąłem natychmiastowo klamkę i niemal na kolanach polazłem do łóżka, na które runąłem jak kłoda. Zabrałem kilka gwałtownych wdechów próbując powstrzymać się od krzyku, który nie miał prawa zawładnąć moim głosem.
Nie mogąc już wytrzymać przymknąłem oczy, czułem chłód próbujący mnie zabrać... Z jednej strony chciałem podążyć za nim z drugiej natomiast zostać tu gdzie jestem. Słysząc jakiś szmer otworzyłem swoje słabe oczy oraz zobaczyłem przed sobą Katrinę. W pierwszej chwili miałem ochotę na nią nawrzeszczeć, że nie ma prawa tutaj wchodzić, lecz po chwili namysłu posłałem jej delikatny uśmieszek pomieszany z bólem przeszywającym moje ciało.
- Eric? - powiedziała zmartwiona moje imię dotykając moich pleców co wywołało cichy syk z mojej strony.
- Sprowadź Kiarę... Ona mi pomoże... - jęknąłem rozpaczliwe - Nie masz prawa nikogo oskarżać... Masz ich solidnie przeprosić - dodałem jeszcze na co ona pokiwała od razu głową. Kurwa jak tak dalej będzie to tu umrę - pomyślałem z ochotą skulanie się jak najmocniej tylko potrafię.

<Kiara? :3 Córuś Erica jesteś xd Katrina przeprosi xd On umiera z bólu prawie xd> 

Ankieta Royalog

Royalog ogłosił głosowanie na blog września! Byłabym bardzo wdzięczna gdybyście zagłosowali na Post Apocalypse. Ankieta znajduje się na samym dole strony. Kliknij!

Od Kiary cd. Reker'a & Erica

No zdziwiłam się że Edward rzucił we mnie tym fartuchem i że się aż tak cieszył na mój widok. Przynajmniej jedna osoba myśli że nikogo nie otruliśmy – pomyślałam sobie i jakoś zaczęłam szybko działać. Spojrzałam na resztę chłopaków w jego wieku i posłałam im lodowate spojrzenie.
- Najbardziej mu się obrywało, a wy byliście tchórzami którzy woleli siedzieć cicho, a to tylko dziecko, powinniście się wstydzić – warknęłam do nich – Wszystko zrobiliście żeby chronić tylko wasze tyłki – dodałam i zasłoniłam kotarę szybko odgradzając 13 letniego chłopca od jego starszych kolegów.
- Jak wam nie wstyd? - dorzucił się Reker, a oni pospuszczali głowy – W niczym nie jesteście teraz lepsi od Trupów – dodał jeszcze z pogardą i poszedł pomagać Edwardowi, bo poprosił go o pomoc bo nieco znał się na medycynie, a ja powoli zbliżyłam się do Donaletta.
Mały był bardzo przestraszony i wzrokowo szukał jakiejkolwiek drogi ucieczki. Miał też bardzo przyspieszony oddech i szarpał się nieco, zwłaszcza kiedy do niego się nieco bardziej zbliżyłam. Widziałam też z bliska jego skuloną postawę ciała i jeszcze to przerażone spojrzenie na mnie… Czułam się prawie jak jakaś kryminalistka, która chciała mu wymordować całą rodzinę, a jego w najokrutniejszy sposób! Maskara….
- Ciiii… Nie bój się mały nic Ci nie zrobię – powiedziałam spokojnie i zaczęłam wykonywać przy nim bardzo powolne ruchy – Jak masz na imię mały? - spytałam spokojnie, podczas gdy ten obserwował każdy mój ruch bardzo uważnie.
- No synku powiedz pani jak masz na imię – zachęciła go matka, patrząc na niego, lecz en nie odrywał ode mnie cały czas wzroku, zupełnie jakby chciał przewiercić mnie wzrokiem, czy aby na pewno czegoś ie planuję złego.
- D-dd-o-nn-aa-t-e-ll-o – wyjąkał drżącym głosem i skulił się lekko bojąc się uderzenia, które oczywiście nie nastąpiło.
- Bardzo ładnie – odparłam z uśmiechem lekkim – Ja jestem Kiara – dodałam, a chłopiec powoli zaczął się rozluźniać. Nie od razu ale widziałam minimalne rozluźnienie mięśnie, choć w sumie i tak był napięty mocno jak jakaś cięciwa łuku.
- Mogę mówić na Ciebie Doni? Tak w skrócie – spytałam łagodnie, a on chwilkę się zastanowił.
- T-tak – wyjąkał jakoś ale się trząsł lekko.
- Dobrze… A więc Doni, jestem lekarzem, tak jak widzisz po mojej plakietce – mówiąc to, wskazałam bardzo powoli swoja plakietkę białą, która była mojej prawej stronie, a po jego lewej – Widzisz co tu jest napisane? - spytałam znowu łagodnie, a on nieco wytężył wzrok, a po chwili skinął głową.
- Kawdiologia – wyszeptał cicho.
- Kardiologia synku – poprawił go ojciec - To tacy ludzie, którzy zajmują się badaniem serduszka czy dobrze pracuje – wyjaśnił, delikatnie go głaszcząc po głowie by się uspokoił jeszcze bardziej. Na szczęście rodzice ze mną współpracowali i domyślili się że chcę jakoś zająć rozmową ich syna by bardziej się ze mną oswoił i pozwolił przebadać.
- Jednak nie zajmuję się tylko kardiologią Doni, tylko jeszcze opatrywaniem ran i takich tam jeszcze rożnych rzeczy – rzekłam spokojnie, na co niepewnie skinął głową.
- Chciałabym obejrzeć Twoje rany i sprawdzić jak serduszko ci pracuje, to nie będzie bolało obiecuję! Nikt nie będzie na Ciebie krzyczał, nic nie będzie w ogóle bolało... Tak więc nie bój się dobrze? O wszystkim będę Ci mówić co robię, co będę robić, to znaczy że jak będę chciała Ci np. dotknąć ręki to ci o tym powiem dobrze? - spytałam spokojnie.
Chwilę czekałam na jego decyzję, lecz na niego nie naciskałam w żadnym stopniu, bo wiedziałam że to tylko by pogorszyło całą sytuację, a tego przecież nie chciałam!
- D-do-o-brze-e - wyjąkał na co skinęłam lekko, spokojnie głową.
Zaczęłam go spokojnie badać, mówiąc mu co zaraz będę robić i takie tam inne bzdety, i było gorzej niż myślałam... Miał połamane żebra w kilku miejscach, miał wszędzie siniaki i rany jakby po podduszaniu.... Ponadrywane mięśnie i ścięgna, doznał wstrząsu mózgu, nie mówiąc nic już o narządach wewnętrznych, które były w nie najlepszym stanie i w sumie to po wynikach jego krwi wywnioskowałam iż jego narządy wewnętrzne ledwie pracują.
Nerki ledwie co filtrowały cały organizm z niebezpiecznych toksyn, śledziona też byłą w fatalnej kondycji. Płuca też były pobijane, przez co miał duże trudności z oddychaniem, serce też bardzo poważnie ucierpiało. Liczne pęknięcia, stłuczenia, rany, zadrapania... No po prostu chłopiec był w takim stanie, jakby uderzyło w niego rozpędzone auto, a nawet gorsze!
Z tego co się dowiedziałam obrażenia innych dzieciaków też były poważne, lecz nie tak bardzo jak u Donatella. Wniosek był taki, że jako iż był on najmłodszy i najstarszy, najbardziej mu się obrywało że czegoś nie rozumiał. Boże ile to dziecko musiało złego przeżyć, ile musiało umrzeć, bo oni zabijali te biedne dzieciaki, a my sądziliśmy że to wina Trupów... Chyba że dopiero po naszej inerwacji, gdy odebraliśmy im klasę zaczęli tłuc dzieciaki i była szansa że jednak nikogo z dzieciaków nie zabili tylko po prostu się na nich wyżywali... - pomyślałam.
Niestety Doni musiał zostać na oddziale, bo nie był w najlepszym stanie, a wręcz jego stan był krytyczny, choć na takiego nie wyglądał. Jego bluzki skrywały wiele ran, lecz cóż... Miejmy nadzieję że będzie jakoś lepiej! W nagrodę za jego dzielność dałam mu misia, który mu się spodobał, bo w końcu to było jeszcze dziecko i wyszłam z Rekerem z oddziału, gdyż poczułam że nie jesteśmy przez niektórych mile widziani... Eh... Tak trudno zrozumieć że my tylko chcemy pomóc? Pewnie dalej myślą że skoro zostaliśmy w ogóle o coś takiego oskarżeni, to znak ze i tak jesteśmy niebezpieczni i trzeba na nas uważać... Po prostu świetnie! Mam ochotę znowu strzelić sobie w łeb - pomyślałam wlokąc się z ukochanym do swojego lokum z ogromną niechęcią.

< Eric? Reker? ;3 zemsta! xdd >

sobota, 23 września 2017

Od Reker'a cd. Kiary & Erica

Czekaliśmy właśnie na korytarzu przed medycznym chcąc dowiedzieć się jak ma się stan tych dzieciaków. Wiedziałem od samego początku, że te szuje się nie zmienią i wykombinują coś jeszcze gorszego by się wyżyć na tych biednych dzieciakach, które chcą tylko zostać przecież żołnierzami! Aż się boję myśleć ile dzieci zginęło przez tych idiotów dla ich uciechy... Zrozpaczeni rodzice pewnie myśleli ciągle, iż to sprawka Trupów albo Demonów jednak prawda jest okrutniejsza niż się wydaje.
Byłem skupiony na podziwianiu białego jak śnieg sufitu, lecz nagle usłyszałem jakieś głosy należące najprawdopodobniej do jakiś rodziców oraz dziecka więc zacząłem szybko ich szukać wzrokiem co najczęściej długo nie trwało. Kawałek od nas stał wraz z matką i ojcem niski chłopiec o zielonych oczach i brązowych włosach. Na oko miał z jakieś trzynaście lat, ale mogłem się mylić. Mały bardzo się bał wejść na oddział i cały trząsł się ze strachu przed tym co się staje więc i on musiał być jednym z uczniów tamtych palantów... Dziwiło mnie trochę, że jest aż taki młody... Zresztą w tych czasach wrzuca się niektórych do jednego worka jak to się mówi. Zresztą co ja wam będę tłumaczyć, chyba wiecie o co mi chodzi.
- Mamo ja nie chce - powiedział zapłakany chłopczyk do swojej rodzicielki, która patrzyła na niego ze zmartwieniem w oczach.
- Musisz kochanie... Nikt ci tam krzywdy nie zrobi... Musi cię zbadać lekarz, bo źle to wygląda - rzekła biorąc zielonookiego na ręce przez co zapiszczał z bólu a do oczu naszły mu kolejne łzy rozpaczy.
- Nic mi nie będzie... Proszę... Nie chce tam - mówił ciągle zapłakany, ale jego rodzice chodź pewnie czuli ból w sercu to zabrali go do tego "strasznego" miejsca. Zastanawiało mnie nieco jego zachowanie. Inne dzieciaki też dramatyzowały, gdyż nie chciały tam iść za żadne skarby świata, ale on popadał, że tak to ujmę w histerię! Może to jemu się od nich najbardziej obrywało? Chyba jego psychika oberwała bardziej niż się to innym ludziom wydaje... Im młodsze dziecko tym to wszystko bardziej przeżywa. Westchnąłem na to wszystko cicho oraz spojrzałem w stronę swojej ukochanej, która też była zaniepokojona tym widokiem.
- Będziemy musieli to sprawdzić - stwierdziłem przysuwając się do niej po to by mocno ją przytulić.
- Masz rację, ale czy nam na to pozwolą? - westchnęła nieco zniechęcona również się do nie przytulając.
- Zawsze warto próbować... Chcę wiedzieć na czym stoimy - odpowiedziałem jej ze spokojem, ale też i wyczuwalnym smutkiem w głosie. Nie chciałem by ludzie uważali nas za jakieś potwory, bo przecież źli nie byliśmy... Nie byliśmy tak jak nasi rodzice, którzy chcieli wyszkolić nas tylko na posłuszne psy, które będą na ich każde skinienie palcem. Czy tak trudno nas zrozumieć? Czy tak trudno odróżnia się dobro od zła? Na poczekalni przesiedzieliśmy jeszcze z dobre dwadzieścia minut, ale martwiąc się coraz bardziej o stan młodzików postanowiliśmy wejść na oddział gdzie Edward ledwie wszystko ogarniał. Miał już biec do kolejnego pacjenta z wynikami, ale przystanął na nasz widok.
- O Kiara! Dzięki Bogu! Pomożesz mi to ogarnąć - rzekł uradowany rzucając jej fartuch medyczny - Nie pozwoliłem go nikomu tknąć... Od początku wiedziałem, że to nie prawda - dodał jeszcze idąc do tego chłopca, którego tak niedawno widzieliśmy na korytarzu - Donatello nie zrobię ci krzywdy... Nie bój się - powiedział do niego spokojnie a ja nawet nie zauważyłem kiedy Kiara zniknęła i ruszyła w stronę jednego z pacjentów. Nie wiedząc co mam robić, usiadłem sobie gdzieś z boku oraz wróciłem do wpatrywanie się w podłogę, która stawała się powoli brudnawa. Siedząc w takiej pozycji bardziej wyostrzyłem zmysł słuchu co nawet mi pomogło zrozumieć co dzieje się dookoła mnie.
- Ja nic chce - odezwał się ponownie głos tego samego chłopca, który nosił imię Donatello.
- Kochanie pan doktor cię nie skrzywdzi - starał się go uspokoić ojciec, lecz jego starania były na marne.
- Możemy już iść? Mi nic nie jest... Przejdzie mi szybko - starał się ich namówić a ja podniosłem lekko głowę by zobaczyć jego zachowanie, bo ruch ciała ma tutaj też ważną rolę. Zielonooki rozglądał się jak dzikie zwierze złapane w klatkę a inne dzieciaki patrzył na niego z wielką niechęcią. Dwa problemy w jednym dniu? - pomyślałem sobie prostując plecy oraz spoglądając na swoją żonę, która też to chyba zauważyła.

<Kiara? :3 Się zaczyna xd>

Od Erica cd. Brajana (Tortury, trochę +18)

Głupie kundle - warknąłem w myślach spoglądając na dwa, wielkie dogi niemieckie, które warczały i jeżyły się w naszą stronę. Odruchowo przytuliłem malca mocniej do swojej klatki piersiowej jakby w obawie, że chcą mi go odebrać oraz zacząłem szybko szukać w kaburze swojego glocka, ale przez chorobę byłem niestety zbyt wolny. W zwolnionym tempie widziałem jak to psisko rzuca się na mnie i chce mi rozszarpać szyję by pozbawić mnie życia. Kiedy myślałem, że to już mój koniec, pojawił się Onix wraz ze swoją watahą, który pozbył się napastnika już po pierwszym zaciśnięciu kłów! Widać było, że mój strażnik nie lubi cackać się z wrogami co bardzo, ale to bardzo mi się podobało. Nie lubiłem gdy ludzie myślą dziesięć minut nad tym co uczynić, bo zazwyczaj wszystko kończy się w tragiczny sposób... Ale mniejsza już z tym! Kiedy cielska upadły na ziemie z cichym hukiem ja od razu odetchnąłem z ulgą i spojrzałem z wdzięcznością na te magiczne stworzenia.
- Dzięki Onix... Znowu mnie ratujesz - rzekłem spokojnie poprawiając sobie chłopca na rękach by ten miał wygodniej.
- Nie ma za co - powiedział przeciągając się niczym kot co raczej dla przodków psów było nieco dziwnym widokiem, ale nie zamierzałem się o nic czepiać. Brajan się nieco zdziwił na gadające zwierze więc pewnie będę musiał mu to wszystko wytłumaczyć. Cóż ja też z początku nie mogłem uwierzyć w to wszystko, ale teraz minęło już dużo czasu i nie śmiałbym w to zwątpić.
- Spokojnie kochanie... Nic ci się nie wydaje... Oni są dobrzy więc się nie bój - szepnąłem chłopcu na ucho dzięki czemu niepewnie pokiwał głową wtulając się we mnie jeszcze mocniej chcąc odnaleźć u mnie bezpieczeństwo. Słysząc, że inni zaczynają już się zbierać, okryłem młodego jeszcze jednym, grubym kocem po czym wyszedłem na dwór gdzie o dziwo stał Diablo! Kary ogier grzebał prawym, przednim kopytem w śniegu jakby chciał zobaczyć czy coś pod nim nie ma. Długo nie musiałem czekać na jego reakcję, bo zauważył mnie niema natychmiastowo oraz głośno zarżał ze szczęścia. Zacmokałem na niego dzięki czemu podszedł natychmiastowo nieco bliżej, ale Brajan raczej nie podzielał jego radości, gdyż skulił się mocno patrząc ze strachem na ogromne zwierze - Spokojnie... To dobre konisko... Nie zrobi ci nic... - rzekłem do chłopca, który nie wiedział co ma o tym sądzić.
- Jest straszny - jęknął żałośnie chcąc się ukryć w moich objęciach, ale marnie mu to szło. Wiedziałem, iż trzeba przełamać niektóre jego lęki, ponieważ wielu rzeczy potrzeba w życiu... Przynajmniej w życiu podczas ery zombie, bo teraz bez konia ani rusz! Racja można biegać przecież od punktu do punktu jak głupi, lecz to zajmuje wiele czasu a wysiłek fizyczny jaki jest do tego potrzebny zabiłby nie jednego biegacza.
- Wydaje ci się... Jest bardzo łagodny i też dużo w życiu przeszedł - stwierdziłem głaszcząc swojego wierzchowca po głowie - Spróbuj... Nie ugryzie cię - próbowałem go zachęcić a ogier patrzył na jego brązowe włosy z ogromnym zainteresowaniem, gdyż widział go tylko raz na własne oczy.
- N-no d-dobrze - wyjąkał jakoś po kilku minutach namysłu. Widziałem w jego oczach ogromny strach, ale musiał dać radę. Nic mu przecież nie będzie, bo Diablo nie krzywdzi nikogo dla zabawy. Chłopiec wyciągnął niepewnie, drżącą rękę w stronę wielkiego łba rumaka. Miał już ją ze strachu cofnąć gdy Diabeł ją obwąchiwał, ale karus mu na to nie pozwolił, ponieważ przybliżył głowę do jego ręki dając się pogłaskać.
- Dał ci pozwolenie - wyjaśniłem mu a mały pociągnął swoją rączką po całej długości głowy konia. Powtórzył całą czynności kilka razy a kiedy pokazałem mu co robi konisko gdy drapie się go za uchem on jak i wierzchowiec byli niemal w siódmym niebie - Czas wracać - odezwałem się dopiero po dziesięciu minutach na co maluch posłał mi niezadowoloną minę - Pobawisz się z Diablem jak przyjdziemy do domu - stwierdziłem a na skinął głową zatwierdzając mój pomysł.
Posadziłem Brajana na ogierze, któremu wcześniej sprawdziłem popręg byśmy czasami z tego siodła nie wypadli. Kiedy wszystko było już w porządku zobaczyłem jak Adam i jego bracia wynoszą z domu naszych wrogów, o których prawie zapomniałem.
- A z nimi co zrobić? - zapytał Daryl przecierając lewe oko najprawdopodobniej ze zmęczenia.
- Związać i wiecie gdzie zanieść... Wiecie co przynieść i ma być tego dużo... Dzisiaj mam ochotę się zabawić - fuknąłem w stronę nieprzytomnych ludzi po czym wlazłem na grzbiet karusa oraz pognałem go w stronę gangu wymijając przy tym swoich innych ludzi, którym rozkazałem pomóc zostawionym przeze mnie szpiegom oraz kobiecie Adama.
- Cz-czemu o-oni żyją? - spytał niepewnie chłopiec trzymający się kurczowo mojej bluzki.
- Bo są dobrzy... Tych złych zabito kochanie... A tych związanych czeka teraz solidna kara... Nie bój się - odpowiedziałem mu łagodnie głaszcząc go ponownie po głowie co na szczęście mu się spodobało.
*****
W gangu byliśmy już po czterdziestu pięciu minutach gdzie ludzie sprzątali ostatnie ciała tamtych idiotów co nas zaatakowali. Nie dziwił mnie ten widok dlatego od razu zsiadłem z konia, którego poklepałem po szyi oraz wziąłem Brajana na ręce by aż tak bardzo się nie bał. Gdy ja zacząłem iść w stronę swojej sypialni, Diablo od razu pobiegł dumnie do stajni gdzie prychnął trochę na stajennego, ale przynajmniej był spokój.
W moim pokoju też panowała już czystość dlatego nie zastanawiając się dłużej ułożyłem małego na wielkim łóżku po czym przykryłem go ciepłą kołdrą, w którą słodko się wtulił.
- Boli cię coś? - zapytałem z troską przez co niemal natychmiast złapał się za swoją głowę, na której widniał bandaż - Zaraz przyjdzie lekarz i ci ulży - dodałem ze spokojem kładąc się obok niego.
- Dziękuję, że po mnie przyszedłeś - szepnął cicho chcąc się przytulić, lecz ze strachu przed uderzeniem nie mógł tego zrobić dlatego sam to zrobiłem.
- Nie bój się przytulać... Nie odtrącę cię nigdy - oznajmiłem mu przez co bardzo się ucieszył.
Poczekaliśmy jeszcze trochę na lekarza, który zjawił się po pięciu minutach. Najpierw ściągnął chłopcu stary opatrunek, oczyścił ostrożnie i delikatnie jego ranę i założył nowy bandaż. Podał Brajnowi też kilka leków, na serce, przeciwbólowe i jakieś tam na choroby po czym wyszedł mówiąc, iż mam się do niego zgłosić gdy będę miał chwile czasu. Zdziwiło mnie to trochę, ale nie chciało mi się teraz dopytywać o powody takiej wizyty.
Maluch był już senny dlatego próbując go uśpić zacząłem nucić mu kołysankę, która zadziałała na niego niemal idealnie. Cały "zabieg" trwał z jakieś piętnaście minut więc to bardzo dobry wynik! Wiecie niektóre dzieci trzeba usypiać nawet godzinę dlatego bardzo się cieszę, że z nim nie ma takiego problemu. Upewniając się, że Brajan jest bezpieczny wyszedłem z pokoju zamykając go na klucz po czym udałem się najpierw na medyczny wiedząc, iż później czasu aż tak dużo mieć nie będę.
*****
Wchodząc do raju współczesnych lekarzy od razu poczułem charakterystyczny zapach leków, który dla moich dróg oddechowych był już niemal codziennością. Nie chcąc tu długo siedzieć poszedłem do ordynatora, który siedział nad papierami nie mogąc uwierzyć w to co czyta.
- Co tam słychać? - zapytałem opierając się plecami o ścianę.
- Dobrze, że jesteś - odpowiedział mi odrywając się od kartek papieru - Muszę ci pogratulować, ale czuję, że spóźniłem się już o kilka, ładnych lat - dodał jeszcze a ja nie wiedząc o co mu chodzi przekręciłem głowę nieco w prawo.
- Yyyy... Ale o co chodzi? - posłałem mu pytające spojrzenie przy czym również skrzyżowałem ręce na klatce piersiowej.
- Zostałeś ojcem - odpowiedział mi spokojnie na co przewróciłem oczami.
- Już kilkanaście miesięcy temu - mruknąłem pod nosem wyobrażając sobie Chriska, który został w obozie wraz ze swoją matką.
- Nie chodzi mi o Christophera - westchnął - Tylko o Brajana - rzekł jeszcze dla sprostowania a mnie niemal zatkało.
- Coś ci się chyba pomyliło doktorku - odezwałem się jakoś otrząsając się z szoku.
- Nie sądzę - westchnął przeczesując prawą ręką swoje włosy - Robiłem te badania trzy razy i za każdym razem wychodziło mi to samo... Nie wiem co robiłeś przed wojną, ale to twój syn - powiedział jeszcze wstając z obrotowego krzesła, które odsunęło się od jego nóg o kilka centymetrów. Byłem w niezłym szoku! Teraz to dopiero poczułem jak coś ściska magicznie moje gardło! Czułem się bardzo, bardzo dziwnie... Kolejna suka mi coś dosypała na jakiejś imprezie?! Czemu ja do cholery nic nie pamiętam?! Czemu jakaś pierdolona dziwka mnie wykorzystał i zrobiła sobie ze mną dziecko?! Dlaczego kurwa mać nic nie wiedziałem?! Przecież skoro jestem ojcem to ja powinienem o tym wiedzieć... Poznać go wcześniej... Zajmować się nim... Ale nie musiał to robić jakiś nieznany mi typ co był jego ojczymem! Oparłem się mocniej plecami o ścianę co pomogło mi zachować lepszą równowagę i żałośnie jęknąłem.
- Oby mnie zaakceptował - rzekłem sam do siebie wpatrując się w święcącą się na błysk podłogę.
- Na pewno to zrobi... O to już się nie martw - stwierdził doktorek z ogromnym spokojem - Co się stało to się nie odstanie... To nie twoja wina... Nie możesz się teraz załamywać - próbował mnie jakoś podnieść na duchu dzięki czemu pokiwałem twierdząco głową oraz przymknąłem na chwilę oczy.
- To ja już pójdę... Muszę załatwić kilka rzeczy - odezwałem się w końcu - Dzięki za wiadomość - rzekłem jeszcze i opuściłem skrzydło medyczne zaczynając iść w stronę "czarnego" pokoju czy też sali tortur. Zwał to jak zwał!
Będąc coraz bliżej odpowiednich drzwi czułem jak narasta we mnie coraz większa furia. Chcieli zrobić z mojego syna niewolnika! Ja im kurwa dam! Będą jęczeć i skomlić niczym kundle przy nodze błagając bym ich oszczędził! Raczej nie wiedzą z kim zadarli... U mnie na torturach słowo litość i łaska nie istnieje więc nawet niech na to nie liczą!
Kiedy chwyciłem za klamkę od drzwi prowadzące do tamtego pomieszczenia oblizałem jeszcze usta aż wlazłem do środka niczym prawdziwy pan i władca. Na szczęście moje kundelki już nie spały i tak jak sobie życzyłem byli związani niczym szynka z ciasnymi obrożami na szyjach.
- Oj suczki się obudziły? - zaśmiałem się zamykając za sobą drzwi z głośnym trzaskiem.
- бля американский - warknął w moją stronę po rosyjsku na co się lekko uśmiechnąłem.
- Widzę, że kundel nie pojemaju? Spokojnie znam rosyjski więc znaj łaskę pana - uśmiechnąłem się psychopatycznie przez co cała siódemka się wzdrygnęła - To co? Let's get started - zdecydowałem biorąc do ręki bata by wiedzieli kto tu rządzi.
- Вы ничего не будете делать - mruknął drugi Rosjanin, od którego teraz zamierzałem zacząć.
- Doprawdy? - uśmiechnąłem się sztucznie ciągnąć go za obrożę w swoją stronę przez co zaczął się dusić - Jesteś w błędzie burku - szepnąłem mu niczym zabójca na licencji do ucha po czym strzeliłem tak mocno batem, że z jego policzka pociekła gęsta, lepka krew - I co teraz tacy odważni nie jesteście - warknąłem w stronę wszystkich zebranych.
- Non abbiamo ancora paura di te! - wrzasnął Włoch, który swoją drogą po przez swoje szarpanie sam sobie wyrządził krzywdę.
- Myślisz? Piesek nadal taki odważny? Zobaczymy ile wytrzymasz - mówiąc to przypiąłem do jego obroży długą smycz oraz odwiązałem wszystkie liny trzymające go tyłkiem na krześle. Tak jak się domyśliłem cep chciał mnie od razu zaatakować, ale dostał ode mnie mocnego kopniaka w zgięcie kolana oraz postrzał w nogi dzięki czemu już taki cwany nie był a o staniu o własnych siłach lepiej nie wspominać - Na kolana kundlu - warknąłem niczym pies ze wścieklizną kopiąc go poniżej pasa przez co wylądował twarzą na ziemi i zawył z bólu - Od razu lepiej - mruknąłem pod nosem ciągnąć go w stronę ściany niczym szmacianą lalkę a inni jego kumple jedyne co robili to się temu przyglądali.
- Lasciami andare! - wrzasnął próbując mnie kopnąć kiedy przywiązałem go łańcuchami tak by wisiał kilka centymetrów nad ziemią. W taki sposób cały ciężar ciała jest przeniesiony na ręce... Więcej bólu równa się więcej zabawy!
- Nie pozwolę... Stul pysk albo odetnę ci język i każe ci go zjeść - fuknąłem a on natychmiastowo zbladł - Więc wiesz... Nie ze mną takie numery burku - dodałem jeszcze przesłodzonym głosem przez co samemu zrobiło mi się nie dobrze. Ja tak jeszcze potrafię? Chyba zapomniałem... - A teraz co? Przedstawienie? - zaśmiałem się biorąc zamach po czym trzasnąłem batem tak silni w jego brzuch, iż dało się usłyszeć coś na wzór łamanego kija od miotły a potem dopiero przerażający wrzask. Nie przejmowałem się tym wcale, gdyż w tej sali drzwi i ściany był dźwiękoszczelne więc mogli drzeć mordy ile chcieli, bo i tak ich nie usłyszy z ludzi przebywających w gangu. Powtórzyłem tą czynność jeszcze kilka razy aż kundelek mi stracił przytomność... Jaka szkoda... Trzasnąłem mu jeszcze silnie w łeb po czym zostawiłem go zakrwawionego w tej samej pozycji w jakiej zaczęliśmy.
- To kto chce zastąpić kolegę? - zapytałem drwiąco stając przed pozostałą szóstką - Hmm... Może ty - mruknąłem na ruska, który cały się zaczął trząść.
- оставьте меня! Я дам вам две суки! Они обучены и будут вам хорошо служить! - krzyknął przestraszony a ja zmarszczyłem brwi.
- Sam jesteś suka niewyżyta - stwierdziłem z odrazą nadeptując mu na stopę - Tobą zajmę się w specjalny sposób - dodałem z chytrym uśmieszkiem przewracając mu krzesło na skutek czego zarył łbem w podłogę - Nie płacz dopiero zaczynamy - zaśmiałem się okrutnie naciskając mu glanem na brzuch - Boli? - prychnąłem wciskając buta coraz bardziej przez co słabeusz zaczął się dusić - Beznadzieja - warknąłem odcinając liny od krzesła po czym zacząłem ciągnąć go do ściany gdzie został przywiązany obok swojego kumpla - Wiecie co nudno tu - westchnąłem biorąc z szafy noże do rzucania - Może tak zabawa w pinietę? - zaproponowałem rzucając w typa pierwszą broń białą, która wbiła mu się w udo przy czym oczywiście się wydarł jakbym go obierał ze skóry - Cicho, bo zrobię ci to co powiedziałem włochowi - warknąłem wściekle powtarzając ponownie tą czynność, ale on raczej nie umiał ugryźć się w język. Wnerwiony podszedłem do niego i pomimo szarpania się faceta obciąłem mu jęzor i zmusiłem go do jego zjedzenia. Nawet nie wiecie jak wył... Trzeba było myśleć szybciej... Nie toleruję zdrad ani porwań mojej rodziny...
- Иван! - krzyknął jego kumpel, który dostał ode mnie jako pierwszy.
- Spokojnie na ciebie też zaraz przyjdzie czas niedoczekany psie - rzekłem z drwiną w głosie - A ty się jeszcze tak nie załamuj - mówiąc to klepnąłem go w policzek - Zajmiemy się jeszcze kilkoma rzeczami - rzekłem sugestywnie zjeżdżając nożem na jego podbrzusze.
- Вы этого не сделаете - odezwał się znowu ten sam pies a suka wisząca na ścianie zaczęła kręcić nerwowo głową na boki.
- Robiłem już to kilku ludziom... Nie denerwuj się tak... Nigdy nie było na mnie skarg - zaśmiałem się okrutnie wbijając mu nóż w brzuch a raczek kilka noży - Odpocznij - dodałem z psychopatycznym uśmieszkiem.
*****
Siedziałem już tu z jakieś dwie godziny i ku mojej uciesze przeżył tylko ten rusek i włoch, na których chciałem wyżyć się najbardziej. Jeśli pytacie co z tamtymi? Jeden zdechł po lekkim katowaniu, drugi nie przeżył wyrywania paznokci, trzeci umarł po kąpieli w wrzątku, czwarty nie przeżył znakowania a piąty, piąty zdechł od samego patrzenia na męczarnie swoich kumpli więc ze smutkiem muszę stwierdzić, że się nim długo nie pobawiłem.
Siedziałem właśnie na krześle podrzucając sobie w ręce ostry jak brzytwa nóż oraz wpatrywałem się zabójczym wzrokiem w swoje ofiary. No dalej budzić się - warczałem w myślach nie mogąc doczekać się już kiedy zrobię im krzywdę. Kiedy minęły kolejne minuty z nudów założyłem już na ręce ciemne, lateksowe rękawiczki po czym niczym pierdolnięty zdrowo doktorek zacząłem zbliżać się do dwójki swoich pacjentów.
Nie chcąc się z nimi już cackać od razu ściągnąłem im spodnie wraz z gaciami. Skoro lubią tak gwałcić to sami sobie spróbują jak to jest, ale najpierw dostaną nauczkę, że to zrobili. Oczywiście ja ich tam tykać nie będę, ale niektórzy z moich ludzi z wielką chęcią się nimi zajmą i narzekać nie będą w żadnym stopniu. Te ich małe fiuty nawet na mnie wrażenia nie zrobiły. Nie czekając już dłużej zbliżyłem ostrze noża do pierwszego i pozbawiłem go tego cennego sprzętu mężczyzny wraz z jajami. Oczywiście od razu z bólu i z wielkim wrzaskiem królewicz się obudził co nawet mnie ucieszyło, gdyż możemy kontynuować zabawę dalej! Kiedy zrobiłem to i drugiemu spojrzałem z zadowoleniem na swoje zabaweczki.
- Jesteś popierdolony! - wrzasnął włoch po amerykańsku z tym swoim nędznym akcentem.
- Więc jednak gadać po tym języku się umie? Pierdolony to będziesz niedługo ty więc spokojnie - prychnąłem patrząc na jego kumpla, który przez stratę języka mógł jedynie skomlić i trząść się ze strachu przede mną - No to bawimy się dalej - westchnąłem nie widząc już żadnych sprzeciwów.
- Nie proszę zostaw nas już - jęknął żałośnie mężczyzna szarpiąc rozpaczliwie łańcuchami co szybko go męczyło i sprawiło więcej bólu.
- Niech pomyślę... Nie! - warknąłem zaciskając w złości zęby - Skrzywdziliście mojego syna i teraz za to zapłacicie - dodałem jeszcze z wściekłością biorąc do ręki rozpalony znacznik dla bydła, który wylądował na jego brzuchu, głowie oraz nie istniejącym już członku. Drugiego spotkał ten sam los, lecz to nie był koniec naszych zabaw. Nie wycierając nawet rękawiczek zbliżyłem jedną do twarzy ruska naciskając silnie na jego prawą gałkę oczną, którą już po chwili mu wyrwałem oraz zacząłem bawić się nią w ręce. Nawet zombie by tym pogardził... Śmiecie pierdolone z nich i tyle... Wyrzuciłem ją gdzieś w kąt pokoju gdzie leżały zwłoki jednego z ich byłych kumpli po czym spojrzałem na włocha.
- Nie rób mi już krzywdy - załkał żałośnie czując jak ostrze noża wbija się mu w udo.
- Hm... A tobie co tu uciąć? - zachichotałem łapiąc go za ucho - To będzie dobre - stwierdziłem odcinając mu wybraną przez siebie rzecz - Mieliście czas... Mogliście myśleć... Teraz już za późno - stwierdziłem ze spokojem odpinając jego łańcuchy przez co opadł niczym szmaciana lalka na ziemię a ja bez wahania kopnąłem go ostro w brzuch i głowę. Z drugim zrobiłem to samo a potem wpuściłem do nich chłopaków, którzy z zainteresowaniem patrzyli na nowy towar - Róbcie co chcecie byle jeszcze dychali na koniec - dałem im wolną rękę po czym usiadłem na korytarzu zaczynając ponownie czekać.
*****
Po półtora godzinny było już po wszystkim... Chłopcy byli zadowoleni i ja byłem zadowolony... Taki układ wiecie... Wracając z powrotem do sali zobaczyłem ich z wypiętymi dupami, z których sączyła się biała maź.
- Ja was nie przelecę więc musicie mi wybaczyć kurewki - zaśmiałem się kopiąc ich by upadli na brzuch - Jak wam się podobało? Było fajnie? - zapytałem, ale oni nic nie odpowiedzieli tylko zatrzęśli się z panującego tu zimna - Skoro nic nie mówicie to pewnie tak... W końcu ktoś spełnił fantazje erotyczne psinek - zadrwiłem z nich ostro oblewając lodowatą wodą z wiadra. Nie widząc już praktycznie u nich reakcji na to co się dzieje, złapałem pierwszego za włosy oraz rzuciłem nim o ścianę przez co chyba połamałem mu resztę, zdrowych kości. Na ich ciele nie było już miejsca gdzie dało się zobaczyć skórę bez ran. Cóż sami zgotowali sobie taki los więc mi ich nie żal. Znudzony nimi miałem ochotę strzelić im w łeb. Podszedłem do pierwszego oraz jednym ruchem ręki postawiłem go do pionu, ale ten już nie żył... Zgasł... Był zimny jak lód. Zajebiście - mruknąłem w myślach strzelając mu w głowę by się nie przemienił. Tak samo zrobiłem z tamtym, któremu obciąłem dodatkowo rękę. I po zabawie! Zmęczony zacząłem wracać powoli do swojej sypialni. Byłem cały ubrudzony krwią, ale nie przeszkadzało mi to ani przez chwilę.
Będąc już na miejscu z uśmiechem stwierdziłem, że mój synek jeszcze śpi dlatego zacząłem prędko się przebierać w piżamę. Było już grubo po północy więc siedziałem tak praktycznie cały dzień! Najpierw założyłem spodnie a znalezienie góry to był istny kosmos. Kiedy złapałem wreszcie materiał zobaczyłem, że chłopiec patrzy na mnie z zainteresowaniem wodząc po mnie swoimi bystrymi oczkami.
- Już się obudziłeś synku? - zapytałem ze spokojem.

<Brajanek? :3 Dłuuugi opek xd 3324 słów xd nowy rekord xd> 

Od Brajana cd. Erica

Bolało mnie wszystko, a najbardziej jednak moja biedna głowa. Czułem jak mi pulsuje, zupełnie jakby miała mi zaraz eksplodować czaszka! Tak bardzo się bałem że coś mi złego zrobią! Już samo to że mówili w innych językach dość groźnie i podniesionymi tonami mnie przerażała, nie mówiąc już o porwaniu mnie.
Do oczu napłynęły mi łzy i miałem przeczucie że niedługo stanę się tym niewolnikiem i będę umierać w męczarniach lub żyć, bo zapewne będą chcieli mnie pomęczyć zanim im padnę. Straciłem całą nadzieję że im ucieknę.
Było ich więcej niż mnie, a poza tym byli silniejsi od mnie. Mieli broń i psy z tego co słyszałem, bo w oddali czasem było słychać szczeknięcia.
- Lasciala alla fine! È uno schiavo! - usłyszałem w innym języku.
- Es sólo un bebé ... Innocent! - odpowiedział mężczyzna w moim wieku.
- Non parlare con me in spagnolo! - wrzasnął coś do niego inny, przez co się wzdrygnąłem w gorączce i odruchowo skuliłem.
- Parlo quanto voglio! È solo un ragazzo, perché stai facendo questo?! - krzyknął znowu ten obok mnie, lecz tym razem chyba w jego języku.
- Sei un pazzo! Questo bambino sarà venduto e finito! - wrzasnął mężczyzna i zaczął się do niego zbliżać.
- Что это за шум?! - doszedł kolejny głos i usłyszałem zbieganie kogoś po schodach.
- Босс идиот не хочет бросать ребенка! - warknął chyba Włoch do Rosjanina, bo wszędzie rozpoznam język Rosjan.
- Адам отсюда! - krzyknął Rosjanin do tego obok mnie, co ciągle był przy mnie.
- Нет! Я никуда не пойду! - wrzasnął stanowczo, a ja powoli zaczynałem się odsuwać do ściany, a później jakoś udało mi się wstać i czmychnąć cieniem na górę po schodach, kiedy oni się tak kłócili, lecz moje nadzieje że stąd ucieknę były niestety szybko rozwiane, bo zaraz usłyszałem za sobą bieg, a w następnej chwili poczułem jak mnie ktoś złapał za bluzkę za moją głową i gwałtownie podniósł do góry.
- Non farà funzionare il bambino, nemmeno avere la possibilità! - warknął wściekle znowu Włoch, przez co załkałem ze strachu, bo trzymał mnie jak szmacianą lalkę i nie ukrywałem że mnie to naprawdę bardzo bolało… Nie wiedziałem dlaczego mi to robią, przecież nic złego im nie zrobiłem. Ba! Nawet ich nie znałem!
- Zostaw go! - usłyszałem za sobą i znowu usłyszałem czyjś bieg.
- Chciałbyś! - warknął ten co mnie trzymał i uderzył mną o ścianę, przez co zaryłem mocno głowa w ścianę raniąc się do krwi. Bolało strasznie i poczułem jak zaraz wszystkie siły ze mnie uchodzą, a ciepła ciecz zaczęła zalewać mi głowę.
- Zostaw go! - warknął i usłyszałem uderzenie, lecz nie było ono wymierzone we mnie… Ja upadłem na schody, obijając swoje kruche kości o nie jeszcze bardziej. Spadłem ze schodów na sam dół i zacząłem niesłyszalnie płakać z potwornego bólu. Nie mogłem się przez to ruszać, lecz na schodach trwała jakaś bijatyka. Chwilę tak jeszcze poleżałem jakby o mnie zapomnieli, a w następnej chwili zobaczyłem czyjeś ciężkie buty. Stały obok mnie i na pewno właściciel nich stał teraz nade mną i się patrzył.
Przeraziłem się, bo bałem się że zaraz mnie pokopie albo zrobi inne przerażające mi rzeczy, lecz ku mojemu zdziwieniu to wcale nie nastąpiło. Zamiast tego podniósł mnie delikatnie, lecz ja załkałem z bólu cicho.
- Ciii, już dobrze – szepnął mi ktoś i delikatnie położył mnie na łóżku, przykrywając dwoma kocami. Mimowolnie się zatrząsłem, bo go nie znałem, a poza tym widziałem jak przez mgłę – Cichutko – szepnął mi znowu, głaszcząc mnie delikatnie po głowie i po chwili poczułem że zajmuje się moją raną. Szarpnąłem się słabo w geście rozpaczy, lecz szybko mi to uniemożliwił bym dalej tego nie robił. Wtedy zdałem sobie sprawę, że kłótnie ucichły. Nie mogłem się jednak rozejrzeć, bo ten który mnie położył na łóżku, przyłożył mi jakąś szmatkę do ust, przez co się szarpnąłem przerażony że chce mnie udusić.
- Ciiii…. Ci! - znowu usłyszałem jego głos, a w następnej chwili poczułem smród jakiejś substancji. Wziąłem dwa szybkie wdechy, które mnie otumaniły, a po trzecim straciłem przytomność.
**
Kiedy wreszcie zaczynałem się budzić, poczułem znajomy dotyk, który od razu rozpoznałem i otworzyłem szybko oczy. Kiedy ujrzałem Erica ucieszyłem się a wtedy mnie pogłaskał po głowie delikatnie jak to miał w zwyczaju, a ja zamruczałem cicho jak kot. Uwielbiałem głaskanie.
- Dzień dobry - szepnął spokojnie - Przepraszam za to co się stało... Pewni bardzo źli ludzie cię zabrali a ja nie mogłem ich powstrzymać, ale teraz już jest dobrze i do nich nigdy nie wrócisz - dodał jeszcze głaszcząc mnie po głowie - Przepraszam...
- Nie Twoja wina tato – wymsknęło mi się, przez co miałem nadzieję że nie będzie na mnie zły, ani ze mnie nie uderzy… Chciałem się zbliżyć, ale jednak zaraz zesztywniałem w bezruchu, bo zobaczyłem dwa wielkie psy, jeżące się za nim, a do oczu naszły mi łzy strachu.

< Eric? ;3 zapomnieliście o psach xdd Niech zacznie się rzeźnia zemsty Erica xdd >