Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Ileana Torres. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Ileana Torres. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 2 maja 2019

Od Ileany cd. Rafaela

Zabije mnie - pomyślałam gdy czułam jak ostrze stalowego noża jest niebezpiecznie blisko mojej krtani. W tym momencie karciłam się że w ogóle postanowiłam ruszyć za tym nieznajomym. Chciałam dobrze a wyszło jak zwykle... Wojna zmieniła ludzi w bezwzględne i egoistyczne jednostki myślące tylko i wyłącznie o sobie, więc taka osoba jak ja była teraz na te czasy dziwadłem. Czymś nienormalnym bo działałam wbrew przystosowaniom do panującego środowiska. Byłam pewna że mnie zabije... Cholera byłam nawet bardziej niż pewna! Widziałam już nawet jak częściowo swoje całe życie przed oczami! Marne ale jednak... Eh... I wspomnienia związane z matką. Mama... Ciekawe czy mogłabym się tam w górze do niej po raz ostatni przytulić - pomyślałam szybko widząc wściekłość w oczach swojego napastnika, któremu jeszcze przed chwilą myślałam by pomóc. Zrezygnował jednak o dziwo z zabójstwa mnie, lecz za to dostałam bolesnego kopniaka w brzuch, przez którego myślałam że zemdleje. Uderzenie z glanów wojskowych było bardzo bolesne a ból uniemożliwił mi na jakąkolwiek ucieczkę, mimo dużego wystrzału adrenaliny. Pewnie siniak nie zejdzie mi przez miesiąc jak nie więcej - pomyślałam ledwie pamiętając że przez moją rzadką chorobę krwi rany dużo wolniej się goiły niż u normalnego człowieka, nie mówiąc o tym że przez nawet najmniejsze skaleczenie mogłam się łatwo i szybko wykrwawić. Bolesne pociągnięcie za moje i tak słabawe włosy było także niemiłym doświadczeniem ale jak widać trafił mi się jakiś damski bokser... Mimo wszystko widziałam że czegoś szukał, lecz nie chciał bandaży które resztką sił chciałam mu dać. Na jego plecach nie widziałam żadnego loga obozu, więc był samotnikiem z tego co wywnioskowałam. Dziwiło mnie więc że nie chciał on opatrunków które w tych czasach były na wagę złota. Mężczyzna jednak wzgardził opatrunkami i zniknął tak szybko jak się pojawił... Było to dla mnie dziwne, gdyż nie widziałam jeszcze aż tak szybkiego człowieka ale z drugiej strony? To wojskowy... a oni zawsze są szybsi niż takie szaraki jak ja czy inne osoby.
Wstałam z dużym trudem i bólem, krzywiąc się przy tym zapewne gorzej niż srający kot na pustyni, ale co innego miałam zrobić, skoro to tak strasznie bolało? Nie mogłam iść szybko więc jakoś dokuśtykałam się do reszty grupy, która zaraz zaczęła się wypytywać o to co się stało, lecz nic nie powiedziałam. Chciałam wracać tylko do obozu jak nigdy i tam zwinąć się w kulkę na moim łóżku, które tam miałam. Nie chciałam nawet iść z przyjaciółmi by się napić... Droga do obozu była dla mnie męczarnią. Nigdy nie byłam byt silna jeśli chodzi o ból, więc jeśli miałam jakąś ranę, to odczuwałam ją bardziej niż reszta ludzi. Matka zawsze się ze mnie śmiała, że zachowuję się jak jakaś szlachta za dawnych czasów. Wtedy było mi do śmiechu, lecz w obecnej chwili stanowczo nie. Oddałam wszystko co miałam w plecaku na medycznym, a następnie pokuśtykałam jakoś do swojego niewielkiego pokoju, wielkości małego kojca dla psa, a następnie z dużą ulgą położyłam się na twardym materacu. Ulga... - pomyślałam, a następnie szybko zasnęłam.
♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣
- Wiesz co? Oglądanie Twojej twarzy wcale nie jest przyjemne zwłaszcza gdy taka osoba jak Ty jest zadufaną w sobie osobą, która myśli że wie wszystko o innych od razu! - fuknęłam zła już na maksa tego dnia. Nie dość że miałam ciężki dzień, to jeszcze kolejna osoba tego dnia musiała mnie przy wszystkich upokarzać i poniżać! Jeszcze Rufus musiał mi dzisiaj uciec i to jak na złość do tego typa! Dlaczego akurat do niego, a nie do kogoś innego? Jego tu jeszcze brakowało - pomyślałam zabierając rudego kotka i wracając szybkim krokiem stamtąd skąd przyszłam. Już miałam dość wysłuchiwania tego po kątach że jestem tylko: dziwką, szmatą, kurwą, dupodajką itp! Miałam dość! I rozstawiania po kątach! Co oni wszyscy myśleli?! Że ja nie mam w ogóle żadnych uczuć? Że mi jest miło wysłuchiwać tych wszystkich oszczerstw na mnie? Ubierałam się normalnie, nigdy nie byłam z nikim w łóżku, nigdy nikomu nie obciągałam jeśli to kogoś interesuje! Byłam już na skraju wytrzymałości psychicznej... 
Jeszcze się dzisiaj dowiedziałam, że mój chłopak, któremu ufałam i zapoznałam się z nim tutaj w obozie, tak na prawdę ze mnie zakpił, bo założył się z innymi że mu zaufam i że mnie przeleci... A ja mu ufałam! Może i do niczego nie doszło i w ogóle ale i tak to był cios prosto w serce! Nie była to pierwsza moja taka sytuacja, ale myślałam że mam chociaż jakąś osobę której mogę się zwierzyć, z którą mogę porozmawiać, a tu się okazało że osoba której ufałam ze mnie zadrwiła z resztą dla zabawy! Mama miała rację, nie ma już dawno dobrych ludzi - pomyślałam zamykając się w swoim pokoju. Gdy straciłam matkę, miałam 17 lat... Jeden rok z matką starałyśmy się jakoś przetrwać, dopóki nie zaczęły się wybuchy bomb atomowych. To właśnie jedna z nich zabiła moją matkę. Przez ten cały czas walczyłam jak każdy o przetrwanie w tym chorym świecie zombie, znosiłam mróz, upał, a przede wszystkim ogromne pragnienie i głód. Sama właściwie nie wiem do tej pory jak ja to wszystko przetrwałam! Wszystko pamiętam jakby ten cały czas zlewał mi się w jeden obraz. W rutynę, a raczej jakbym była wtedy na wpół w letargu. Pamiętam tamten czas jak przez mgłę... Ciągła walka o każdy krok. O każdy oddech. Koszmar... To było jak jeden długi koszmar - pomyślałam patrząc na rude kocisko, które patrzyło uważnie co robię. 
- A Ty co się patrzysz mały zdrajco? - fuknęłam do kota, na co przekrzywił lekko główkę w bok.
- Mraaau? - odpowiedział po kociemu na co westchnęłam lekko. Nie był niczemu winny o czym wiedziałam, ale byłam już zmęczona tym wszystkim. Czy tak ciężko zrozumieć innym że jestem normalna, a nie że jestem jakąś głupią dziwką i szmatą? Od około roku jestem w przemytnikach i do tej pory jedynymi osobami, które były dla mnie miłe, to moi przyjaciele i ten cholerny zdrajca Igor! Ta cholerna żmija... Jednocześnie czułam złość i chciało mi się płakać, ale co z tego? Mam zmartwienia i ból idiotki, ale to tak cholernie boli przeszło mi przez myśl.
- No i co rudzielcu? Pewnie znowu chcesz żreć nie? - spytałam kota, który podniósł do góry ogon i od razu poszedł pod swoje miski - No tak... Chociaż Ty nie masz zmartwień - dodałam wzdychając ciężko i dając Rufusowi jedzenie na które tak czekał, by następnie mrucząc z zadowolenia, szybko konsumując swoje jedzenie. 
Chciałabym się tak cieszyć jak Ty Rufus pomyślałam kładąc się na swoim łóżku by następnie zacząć gapić się w sufit. Ten Rafael Amitachi też ze mnie drwił... Nie znał mnie a drwił i oceniał. Czy jestem na prawdę taka jak mnie oceniają? Zaczynałam powoli w to wszystko wierzyć i coraz bardziej miałam ochotę ze sobą skończyć. Mną by się tak nie przejęto jak tą rudą kulką, nad którą by pewnie wszyscy ubolewali gdyby coś mu się stało, a ja byłam takim nic. Takim zerem. Chciałam być przydatna dla obozu bardziej, bo co z tego że chodziłam na te patrole w poszukiwaniu jedzenia i innych rzeczy, skoro wiadomo że już takich rzeczy się na niektórych terenach nie znajdzie? Strata czasu, nie mówiąc o tym że jestem kolejną zbędną gębą do wykarmienia dla obozu. Nie jadłam nic już od czterech dni... W brzuchu mi burczało, a słysząc mlaskanie jedzącego kota, wcale nie było mi łatwiej tak leżeć, ale nie zamierzałam się na razie pojawiać na stołówce. Wolałam się przegłodzić, poczekać trochę. A może chciałam po prostu chciałam się zagłodzić na śmierć?
- Szkoda że tylko ja tu jestem sierotą - powiedziałam cicho ze smutkiem, przypominając sobie jak komputer wykazał że tylko ja nie mam już w obozie żadnych bliskich. Pewnie ojciec też by mnie nie cierpiał - pomyślałam przypominając sobie jak kiedyś mama odczytała kopertę która do niej przyszła priorytetem. Pamiętałam jaka była zdołowana tym co tam było napisane, a mianowicie "brak zgodności". Wtedy kazałam mamie się nie przejmować i ją przytuliłam, ale teraz... eh... no właśnie! Teraz bym zrobiła dużo by dowiedzieć się czy mam jakiegoś kochającego i dobrego ojca. Jednak wiedziałam w duszy że nawet jeśli bym teraz chciała go odnaleźć to jak? Nie mam żadnych informacji z kim była kiedyś moja matka. Taki Amitachi to pewnie ma całą rodzinę kochających bliskich a taką idiotę jak ja to co? Nikt już się mną nie interesował... Tylko matka mnie kochała na prawdę i ją straciłam. Obwiniałam się o jej śmierć, bo gdybym została z nią wtedy w tym pokoju, to może gdybym ją osłoniła własnym ciałem to by przeżyła... Jak ja wtedy przeżyłam? Wpadłam w jakąś dziurę która otworzyła się podczas nadejścia pierwszej fali uderzeniowej i mnie zasypało. Byłam w jakimś starym tunelu który ochronił mnie przed śmiercią. Czując coraz silniejsze bóle brzucha, wstałam i powlokłam się do stołówki skąd wzięłam jedną bułkę a następnie w swoim pokoju popijając wodą ją zjadłam do połowy.
♤♤♤♤♤♤♤♤♤♤♤♤♤♤♤♤♤♤♤♤♤♤♤♤♤♤♤♤♤♤♤♤♤♤
Dwa dni później, późnym popołudniem wybrałam się do starego ratusza, choć wcale nie był on taki stary tylko zniszczony i zaniedbany przez to co się stało na świecie. Zaopatrzona w najważniejsze rzeczy weszłam do środka przez wybitą szybę główną w drzwiach. Ostrożnie ominęłam rozbite szkło by się nie poranić, a następnie weszłam na wyższe piętra gdzie znajdowały się archiwa starych spraw sądowych oraz starych ślubów. Podczas gdy wybuchła wojna, wszyscy woleli przenieść akta do ratusza, a przynajmniej ich część by w razie co wszystko się zachowało lecz niestety później nastąpił koniec świata... Czemu w ogóle tutaj przyszłam? Ponieważ ostatnie wydarzenia sprawiły że postanowiłam jednak pokopać w dokumentach by dowiedzieć się być może o tym kim może być mój ojciec. Niektóre imiona i nazwiska znałam, gdyż zapamiętałam je wtedy z tamtego dokumentu na badania DNA, który otrzymała matka.

Ivan Severiatus,
Robert Mcgreen,
Johan Derqis,
Kevin Logger.

Powtarzałam sobie jak mantrę, wiedząc że testy na ojcostwo z udziałem tej czwórki była wykluczona. Niestety na górze nie było zbytniego porządku gdyż przekładając dokumenty w pośpiechu, nie pookładano ich i nie posortowano według alfabetu. Whitney Torres - pomyślałam biorąc pierwsze akta do ręki, które oczywiście mnie nie interesowały, ponieważ jakiś tam Brajan Odyński mnie nie interesował ani jego życie... Odłożyłam je zatem w inne miejsce i zaczęłam dalej "kopać" w tej stercie papierów. Było to bardzo ciężkie, ponieważ dokumenty były w ogóle nieposortowane, przez co akta innej osoby potrafiły się znajdować w osobnej i w innej w ogóle teczce osoby. Robili wszystko na odwal się - pomyślałam po dwóch godzinach bezowocnego szukania, które bardzo mnie zmęczyło, więc musiałam odpocząć. Oparłam się więc bardziej o ścianę i dopiero teraz zauważyłam że na dworze lało jak z cebra i się bardzo bardzo ochłodziło. Wiedziałam że nie mam co wracać w taką pogodę, więc zapowiadało się na to że musiałam spędzić tutaj noc. W sumie to i tak na razie nic nie znalazłam, a rosnące w mojej głowie pytania tylko by się pogłębiały jeśli bym była w obozie, więc nie było niby tego złego, co by na dobre nie wyszło. Choć przypominając sobie wczorajszą rozmowę z lekarzem, miałam ochotę już teraz się poddać, zwłaszcza że i tak już nic i nikt nie mógł mi pomóc...
Dowiedziałam się wczoraj że mam raka mózgu... Niejakiego glejaka wielopostaciowego IV stopnia w płacie skroniowym. Śmierć i Przemytnicy odmówiły operacji i leczenia. Miałam zbyt napromieniowaną krew, bo wcześniej gdy byłam sama, to byłam na terenach najbardziej skażonych... A dodając do tego wszystkiego moją hemofilię, to tm bardziej nikt nie chciał ryzykować. Miałam miesiąc góra dwa życia. Dlatego właśnie chciałam się dowiedzieć kto jest moim ojcem... Chciałam to chociaż wiedzieć przed swoją śmiercią. I jeśli dobrze pójdzie, zobaczyć jego zdjęcie... Jeśli dobrze pójdzie to "może" jakiś desperat dostanie moje słabe organy - pomyślałam smutno, zaczynając nucić piosenkę pod nosem. Śpiewanie mnie uspokajało, lecz wiedziałam że za bardzo nie mogę głośno śpiewać mimo bardzo bardzo bardzo ulewnego deszczu, bo zawsze ktoś może chcieć mnie napaść.
Zabawne... Umierałam, a ja przejmuję się czy ktoś mnie wcześniej zabije czy nie. Totalny absurd.

 Śpiewałam sobie cicho pod nosem, patrząc na mocno padający na dworze deszcz, który jakby chciał się przebić przez wszystko co tylko może swoimi ostrymi jak igiełki kroplami wody, które atakowały przy silnym i porywistym wietrze wszystko jak szalone. Gdy skończyłam w końcu, nagle poczułam jak drżą mi ręce, więc spojrzałam na nie odruchowo i je lekko podniosłam. Drżały, a moje oczy dostały ostrego światłowstrętu, dlatego nie mogłam się patrzeć przez chwilę dłuższą na to co się dzieje za oknem. Wiedziałam że mam atak spowodowany rosnącym szybko guzem w mojej głowie, co mnie przerażało, lecz na szczęście atak przeszedł po około czterdziestu sekundach. gdy wszystko ustało poczułam się strasznie wyczerpana i odruchowo chyba zbladłam i zaczęłam rozmasowywać obolałe nadgarstki i ciężko oddychać, próbując wyrównać rozgalopowane serce ze strachu.
- Dzięki bogu - szepnęłam sama cicho do siebie, a gdy usłyszałam osunięcie się jednej z akt, szybko spojrzałam w tamtą stronę i kogo zobaczyłam? Rafaela Amitachi... Nie no on mnie chyba prześladuje - przeszło mi przez myśl krótko.
- Przyszedłeś się ponabijać ze mnie jak inni? - spytałam głosem nie mającym w ogóle energii w sobie - Idź do obozu to się bardziej pośmiejesz - dodałam patrząc znowu na akta leżące obok mnie. Mógł mnie teraz i nawet zabić... Było by to dla mnie lepsze i w sumie o jedna gęba mniej do wykarmienia dla obozu. Same plusy dla nich! Resztką sił wzięłam jakoś akta jakieś by sprawdzić co jest dla nich napisane, a w tym czasie słyszałam że nabrał więcej powietrza do płuc by coś powiedzieć.

< Rafael? ;3 nie zaczynaj kłótni xd Pocieszyłbyś ją a nie! xd >

środa, 24 kwietnia 2019

Od Ileany do Rafaela

Widząc na horyzoncie wschodzące słońce poczułam przechodzący po mojej skórze lekki dreszczyk. Z początku obserwowałam jak tonacje słońca z krwistoczerwonej zmienia się na mocny pomarańcz, by następnie widzieć złoty blask. Nowy dzień, nowa walka - pomyślałam siedząc na jednym z dachów opuszczonego budynku, opierając się plecami o betonową ścianę, która jeszcze się trzymała i ochraniała schody prowadzące w dół. Siedziałam sama i patrzyłam tęsknym wzrokiem w dal. Choć minęło już tyle czasu, ja nadal tęskniłam za matķą. Może i nie była aż tak dobra jak inne matki, które zapewniały zazwyczaj swoim dzieciom oboje rodziców, ale zawsze się starała zapewnić mi dobre życie. Matka zawsze mnie wspierała w drodze jaką sobie obrałam, a kochałam śpiewać od małej dziewczynki. I co mi po tych marzeniach pozostało? Tylko wspomnienia...
- Meh... i co robić z takim gównianym życiem? - spytałam samą siebie spuszczając lekko głowę i przez chwile się wpatrując w swoje białe sportowe buty marki Puma, które były już pobrudzone. Lubiłam tą markę najbardziej i chyba dlatego że na bucie był ten wielki skaczący kot. Przynajmniej nie musiałam za te buty płacić jak to było w normalnym świecie - pomyślałam nieco otrzepując ręką prawego buta.
- Nudzisz się? - usłyszałam nagle głos Davida, który wszedł po schodach na dach. Poznałam go dopiero u przemytników i musiałam powiedzieć że go bardzo polubiłam, z resztą tak jak i Toma, Rayana i Alis. To z nimi najbardziej trzymałam i można powiedzieć, że byli moimi przyjaciółmi.
- A widać że się nudzę? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie, przenosząc na niego wzrok.
- Z mojego punktu widzenia tak - odparł siadając obok mnie - I co nowego tego pięknego, gównianego dnia? - spytał patrząc w dal, co zaraz zrobiłam i ja.
- Gówno to samo, tylko dzień inny - westchnęłam lekko.
- Nie jest chyba aż tak źle... Zawsze mogę Ci pomarudzić - odparł lekko szturchając mnie łokciem w bok na poprawę humoru.
- A tylko spróbuj - odparłam lekko rozbawiona i go pacnęłam lekko w ramie.
- Uważaj bo narobisz mi siniaków - powiedział rozbawiony.
- Oj uważaj bo kości jeszcze ci połamię - parsknęłam cichym śmiechem.
- I widzisz jaka jesteś dla mnie niemiła? - spytał ledwie powstrzymując się od śmiechu.
- Mój drogi... - zaczęłam unosząc palec wskazujący - Jak to mówią człowiek może wyjść ze wsi, ale wieś z człowieka nigdy - odparłam parskając śmiechem w końcu.
- Ty wieśniaro - zaśmiał się lekko pacając teraz mnie w ramię.
- Uważaj bo o molestowanie Cię jeszcze oskarżę i wpierdol dostaniesz - zarechotałam lekko.
- Uuu już się boję Eski - wyszczerzył się głupkowato na co wywróciłam teatralnie oczami, nie tracąc dobrego nastroju.
- A kto to tu tak rechocze? - usłyszeliśmy nagle głos Alis, która także się pojawiła na dachu w towarzystwie Toma i Rayana.
- Ano my - wyszczerzyliśmy się do nich na co lekko się wszyscy uśmiechnęli i pokręcili na boki głowami.
- Słychać was jak nie wiem co - odezwał się Rayan, który ściągnął z pleców swój szaroniebieski plecak w którym coś lekko stuknęło.
- Ooo... a cóż to tak tam brzęczy? - spytałam zaciekawiona.
- Aaa coś dobreeeegooo - uśmiechnęła się tajemniczo Alis.
- A coo? - spytał David, który zaczął nieco się kręcić.
- Nie interesuj się bo kociej mordki dostaniesz - odparła rozbawiona dziewczyna.
- No weeeeeź pokaż - odezwał się nieco zniecierpliwiony chłopak obok mnie.
- No nie trzymaj już ich tak, przecież widzisz że ich aż skręca - zaśmiał się cicho Tom.
- No dobrze dobrze... Rayan pokaż im - odparła Alis, która lekko się do niego odwróciła.
- Jak karzesz szefowo - odparł rozbawiony chłopak, który po chwili wyjął z plecaka dwa wina! Momentalnie na mojej twarzy wykwitł uśmieszek, który wyrażał więcej niż tysiąc słów.
- Aaaa... już się komuś micha cieszy - zażartował Tom.
- Robicie ze mnie alkoholiczkę wy mendy niedobre - zażartowałam na co parsknęli wszyscy śmiechem.
- Dobra dobra - odezwała się rozbawiona Alis - To jak? Napijemy się? - spytała.
- Ej ej ej... Tak z samego rana? - spytał zdziwiony David.
- Tak rano się upijać to chyba niezbyt dobry pomysł - dodał swoje Rayan.
- No może macie racje... - stwierdziła po chwili namysłu Alis.
- Wypijmy sobie wieczorem albo coś - odezwał się Tom.
- No... tak będzie lepiej, a poza tym będzie chłodniej - odezwałam się teraz ja.
- No dobra, to co w takim razie porobimy? - spytała Alis, która założyła ręce na biodra, przez co Rayan nieco bardziej na nią spojrzał. Ślinił się do niej od jakiegoś czasu, co wszyscy doskonale to widzieliśmy, lecz Alis jakby o tym nie wiedziała, chyba że potrafiła aż tak doskonale się maskować... Czując jak lekki wiatr poruszył moimi włosami, zaczęłam się zastanawiać co takiego moglibyśmy porobić. Przemytnicy w sumie mieli mało ciekawych rzeczy do roboty, ale cóż...
- Może pójdziemy na jakiś zwiad? Może poszperamy trochę w szpitalu opuszczonym? Może akurat coś ciekawego znajdziemy - zaproponowałam.
- Do szpitala? No nie wiem... - odparł niechętnie David - Co tam niby możemy znaleźć? Już dawno tam wszystko zostało raczej opróżnione - dodał.
- Właśnie nie wiadomo - odparłam szybko - Pamiętajcie że jak ludzie się źle czuli po wybuchach bomb to szli do szpitali i to tam umierali masowo... Jest więc szansa że niewiele osób tam chodziło, bojąc się że dopadną ich hardy zombie - dodałam patrząc na nich uważnie.
- W sumie i tak nie mamy nic do roboty - stwierdził Tom.
- To co idziemy? - spytałam szykując się powoli do wstania.
- Jasne - odparli wszyscy zgodnie, na co się podniosłam i ruszyliśmy w stronę dużego opuszczonego i nieco już zarośniętego wokoło szpitala.
*********************************************************************************
- Ty... strasznie tutaj jest - odezwał się Tom, który szedł akurat ze mną w parze, gdyż podzieliliśmy się na dwuosobowe grupki. Najodważniejszy był David, który wędrował sobie sam po mrocznym gmachu szpitala. Ja sama osobiście bym raczej chyba nie miała odwagi wędrować tak, gdyż w końcu nigdy nie wiadomo czy nie wpadnie się w jakieś tarapaty. Każde z nasz miało przy sobie jakąś broń, więc to trochę dodawało nam odwagi.
- I pomyśleć że kiedyś to był tętniący życiem szpital... - szepnęłam cicho, ostrożnie stawiając kroki, by się nie potknąć i nie upaść. Generatory oczywiście dawno wysiadły, więc chodziliśmy ostrożnie używając swoich ledowych latarek, które miały o wiele większy zasięg i mogliśmy zawsze je doładować w bazie. Siany były całe umazane krwią... Były też napisy "Pomóżcie mi", "Ratunku", "Pomocy". W jakich czasach okropnych przyszło mi żyć? - pomyślałam wyobrażając sobie całe to ludzkie cierpienie i strach jaki musieli czuć Ci ludzie, którzy przychodząc do szpitala będąc pewni że zostaną wyleczeni, lecz prawda była zupełnie inna i większość z takich ludzi umarła w cierpieniach. Byłam z Tomem na poziomie 4, podczas gdy reszta sprawdzała dolne poziomy. Gdzieniegdzie pomieszczenia były pozamykane i zabarykadowane, a zza drzwi można było słyszeć charczenia zombi. Na jednych z głównych wejść w dalszą część szpitala, drzwi były zabarykadowane na amen łóżkami oraz dużymi stalowymi łańcuchami, a na drzwiach krwią było napisane "Nie otwierać". Poczułam jak ciarki przeszły mi po plecach, zwłaszcza że na starej już i ledwie widocznej tabliczce zobaczyłam napis "OIOM"
- Tutaj pewnie zabierali tych którym oddech się zatrzymał... - odezwał się cicho Tom, na co lekko skinęłam głową, potwierdzając jego słowa.
- Pytanie ile z tych ludzi tutaj było zarażonych, a ilu niewinnych zamkniętych razem z zombie, by później stać się tacy jak te wszystkie mięsożerne potwory - powiedziałam przygnębiona. 
- Wtedy była wielka panika... Nikt nie wiedział kto jest zarażony, a kto nie - westchnął Tom - W tamtym czasie nawet nie wiedziano co się dzieje i co to za wirus - dodał.
- A teraz to niby wiemy? - spytałam retorycznie - Nadal nie mamy antidotum, które w pełni by uzdrowiło wszystkich ludzi i uodporniło nas na to cholerstwo - dodałam.
- Ale mamy antyzynę... - mruknął cicho pod nosem.
- No mamy, ale sam wiesz że nie na wszystkich ona działa, zwłaszcza na te bardziej zaawansowane stadia zarażenia wirusem - odparłam, na co lekko skinął głową.
- Jak myślisz? Kiedyś świat się odbuduje? - spytał nagle po dłuższej chwili ciszy.
- Wątpię... - odparłam spokojnie  - Przyroda zawsze się przed nami starała bronić, bo ją ciągle niszczyliśmy, a teraz gdy znalazła ona sposób na nasze wytępienie, nic już nie będzie takie samo - westchnęłam lekko - Z resztą wirusy stale mutują, więc boję się że i kiedyś nawet antyzyna będzie do niczego przeciwko tej zarazie - dodałam smutno, przypominając sobie czasy sprzed wojny i bomby nuklearnej. 
- Niestety ludzie nigdy się nie zmienią - stwierdził patrząc na obdrapane ściany - Nawet teraz, zamiast się wspierać, ludzie dzielą się na poszczególne obozy i knują między sobą gdzieniegdzie - dodał, powoli ruszając dalej.
- Człowiek jest najgorszym stworzeniem na świecie... Mamy za swoje prawdę mówiąc - odezwałam się, ruszając za nim. 
- Ano prawda - odparł jedynie, po czym znowu szliśmy po korytarzach bardzo cicho. Nie znajdując nic ciekawego, postanowiliśmy wejść na wyższe piętro schodami. Powoli i ostrożnie stawiając kroki, zaczęliśmy wchodzić coraz to wyżej, świecąc latarkami i trzymając każdy swoją broń w ręce w razie czego. Kiedy byliśmy już w połowie drogi, nagle Tom zatrzymał mnie ruchem ręki. Kiedy wreszcie weszliśmy na górę, postanowiliśmy nieco przyśpieszyć, dlatego na 5 piętrze rozdzieliliśmy się, ale nie za daleko. To piętro różniło się od innych, mianowicie panował na nim dużo większy porządek niż na niższych piętrach. Były co prawda porozrzucane jakieś kartki i pomazane ściany, lecz nie było to aż tak duże w porównaniu z poziomem numer 1,2,3 i 4. 
Choć w sumie to na zerowy poziom nie schodziliśmy, wiec równie dobrze i tam mógł byś niezły syf. Ten szpital miał aż 8 pięter, nie licząc poziomu w piwnicach, więc mieliśmy całkiem spory obszar jeszcze do przeszukania. Szczęście nam dopisało, gdyż znalazłam trochę lekarstw i opatrunków, które zaraz zaczęłam zabezpieczać i pakować do plecaka. Kiedy wszystko dokładnie posprawdzałam w swojej części szpitala i chciałam wracać do Toma, nagle kątem oka przez okno dostrzegłam jakąś postać po drugiej stronie budynku, który miał kształt trochę w literę "U", ale też miał i ogromną dobudówkę, więc teren do przeszukania był ogromny. 
To co ja sprawdzałam ze swoją grupą, było zaledwie kroplą w morzu tego wielkiego budynku. Szybko zgasiłam latarkę, by nikt mnie nie zauważył, po czym przykleiłam się do ściany przy oknie i zaczęłam się dyskretnie rozglądać. Z początku nikogo nie widziałam, lecz w końcu o dłuższej chwili, zza winkla wyłonił mi się postać jakiegoś mężczyzny. Niewiele mogłam zobaczyć, gdyż był cały ubrany na czarno, a w pomieszczeniu, w którym był panowała istna ciemność, co utrudniło mi rozpoznanie kim jest oraz skąd ewentualnie pochodzi obcy człowiek. Wiedziałam na pewno, że to nie jest nikt z moich, gdyż oni "urzędowali" na niższych piętrach.  
Kto to jest? Przyjaciel czy wróg? A może ktoś jeszcze inny? - pomyślałam zastanawiając się nad tym bardziej. Nie chciałam narażać grupy, dlatego też postanowiłam najpierw sama nieco wypadać sytuację, a wtedy ewentualnie poinformować resztę. Poszłam więc korytarzami w tamtą część budynku, oczywiście nie używając latarki, bo inaczej by mnie mógł wykryć, a przecież nie wiedziałam jakie ten ktoś ma zamiary! Kiedy jednak dotarłam w miejsce skąd widziałam obcego mężczyznę, nikogo już tam nie zastałam... Zaczęłam się więc rozglądać, gdzie mógł ewentualnie pójść. Przejrzałam ostrożnie resztę pomieszczeń, lecz jak było widać na tym piętrze go już nie było. Poszedł do góry czy na dół? - pomyślałam widząc otwarte drzwi na klatkę schodową. Poczułam jak serce mi momentalnie przyśpiesza ze strachu. Instynkt podpowiadał mi by się wycofać, lecz ja koniecznie chciałam wiedzieć, kim jest ten człowiek, no i czy aby czasem nie potrzebuje jakiejś pomocy. W końcu mógł mieć jakiś rannych bliskich czy coś w tym rodzaju, a
 wtedy mogłabym go zaprowadzić do obozu. Ignorując więc swój instynkt, polazłam na górę, gdyż pomyślałam że skoro ten ktoś też szuka leków, to na pewno też wędruje coraz to wyżej. Przynajmniej ja tak myślałam... Z każdym krokiem moje serce biło coraz to bardziej nerwowo, a w gardle czułam nieprzyjemny ścisk. Gdy dotarłam wreszcie na 6 piętro, ostrożnie wyłoniłam się z klatki schodowej, otwierając cicho lekko zardzewiałe już drzwi. Po mojej lewej stronie znajdowało się tylko okno i nie było żadnej sali, wiec skierowałam się w prawo, skąd w końcu coś usłyszałam. Słysząc zza rogu ciche hałasy, zatrzymałam się i zaczęłam nasłuchiwać, po czym odważyłam się lekko wyjrzeć, dzięki czemu mogłam dostrzec cień poruszającej się osoby, która była zaraz w pomieszczeniu obok. Jeśli ma broń to mnie może zabić - przeszło mi nagle przez myśl, a w tym też czasie szmery nagle ucichły, co mi się wcale nie spodobało. Wiedzą iż lepiej się szybko wycofać, zaczęłam się szybko aczkolwiek cicho cofać, mając nadzieję że nie wpadnę na jakieś łóżko czy też inną rzecz, która mogła by mnie zdradzić. W dodatku ciemność panująca na korytarzach sprawiała że i tak poruszałam się prawie po omacku... Kiedy byłam już blisko klatki schodowej, nagle przez przypadek trąciłam coś lekko nogą, przez co wydał się delikatny hałas, przez który myślałam że dostanę zawału! Sprawcą tego zamieszania był cholerny, zasrany długopis! Może i normalnie to był cichy hałas, lecz w opuszczonym budynku, był to AŻ lekki hałas. Uciekać - pomyślałam jedynie, lecz sprawy potoczyły się zupełnie inaczej niż myślałam. 

 < Rafael? ;3 no i co tam robisz? Wiedziałeś że lezie za Tobą? xd >

Łatwo jest ocenić kogoś patrząc tylko z zewnątrz, lecz nikt nie wie jacy jesteśmy tak na prawdę w środku, a niestety mało jest śmiałków, którzy chcą odkryć prawdę

Imię i nazwisko| Ileana Torres
Ksywka| Eska
Wiek| 21 lat | urodziny 26 listopada
Płeć| Kobieta
Obóz| Przemytnicy
Ranga| Członek
Aparycja| ma 176 cm wzrostu, brązowe oczy i kasztanowate włosy. Ma szczupłą budowę ciała, aczkolwiek jest bardzo dobrze wysportowana.
Charakter| Ileana jest osobą dość skrytą, choć kiedyś miała zupełnie inny charakter. Po wybuchu wojny i w końcu wielkim wybuchu bomb stała się zamknięta w sobie i nieufna. Niewiele mówi jeśli nie trzeba, bo po co ktoś ma znać o niej jakieś informacje, skoro w tych czasach nic się nie liczy już? Na ogół stroni od towarzystwa, ale to wcale nie znaczy że żadnego nie chce... Po prostu boi się przywiązywać, gdyż wie jak bardzo boli strata przyjaciela czy też bliskiej osoby. Nie oznacza to jednak, że jest głucha i ślepa na czyjąś krzywdę czy też proszenie o pomoc. Dziewczyna zawsze stara się pomóc, choć oczywiście zachowuje odpowiedni dystans dla własnego bezpieczeństwa. Tym którym zaufała i powierzyła swoją przyjaźń, jest miła i często lubi pożartować. Można jej się wyżalić, ona zawsze wysłucha i nie skrytykuje, tylko postara się pocieszyć bądź podsunąć jakiś pomysł. Jest wrażliwą osobą, która stara się za wszelką cenę to ukryć. Wie bowiem, że w tych czasach pokazywanie delikatnej strony oznacza wyrok śmierci. Dlatego więc przy obcych zawsze stara się zachowywać obojętnie i niewzruszenie. Nie lubi konfliktów i stara się raczej ich unikać. Jeśli już się z kimś pokłóci, to w końcu ona sama albo wychodzi, albo milczy co też jest w jakiś sposób mówieniem że nie ma ochoty ciągnąć już bzdurnej awantury. Choć często bardzo się boi być sama, to jednak często gdzieś znika w znane sobie tylko miejsca, by chociaż trochę odpocząć od zgiełku ludzi z obozu. To co prawda bardzo dziwne, gdyż w końcu kiedyś kochała liczne i głośne towarzystwo, lecz cóż wojna zmienia ludzi. A zwłaszcza to co ze sobą ona przyniosła i zabrała jednocześnie... Często wsłuchuje się w pędzący wiatr, co uspokaja jej rozgalopowane myśli, bądź też wtedy "przenosi" się we swoje miłe wspomnienia, które niestety już na zawsze pozostaną tylko i wyłącznie w jej pamięci. Umie dobrze pracować w grupie, choć sama też często przejmuje "dowodzenie" i kieruje nieco swoją grupką towarzyszy.
Historia| Cóż by tu powiedzieć? Ileana nigdy nie miała statecznego życia przy matce. Co chwilę miała ona nowych kochanków, przez co dziewczyna zawsze miała dość niestabilne życie. Ciągłe przeprowadzki, bo sąsiedzi gadali i wzywali policję. No nie ciekawie z pozoru, choć matka o nią bardzo dbała i starała się jej zapewnić wszystko. Jej matka wychowywała ją całkiem sama, przez co nigdy nie zaznała ciepła ze strony ojca, którego nigdy nie miała. Niestety Ileanie do tej pory brakuje w duszy tej tak ważnej cząstki, która powinna się znajdować w wychowaniu dziecka, ale cóż życie nie jest i nigdy nie będzie usłane różami... Dziewczyna bardzo lubiła śpiewać, dzięki czemu śpiewała w różnych chórach, aż w końcu z pomocą matki znalazła trenera, który wziął ją pod swoje skrzydła i zaczął z nią trenować tonacje głosu. Wszystko szło świetnie! Matka ją wspierała, trener choć surowy też, lecz niestety wszystko się posypało przez wojnę, która zniszczyła jej wszystkie marzenia oraz zabrała jej jedyną rodzinę, czyli matkę. Bardzo przeżyła śmierć matki i to sprawiło iż zamknęła się w sobie. Pierwsze dni były zdecydowanie najgorsze, gdyż ocalali ludzie zachowywali się niczym zwierzęta i sami się zabijali o zapasy żywności, wyrywając ją sobie jak dzikie bestie pozbawione rozumu. Ileana szczerze wątpiła że uda jej się przeżyć coś takiego, zwłaszcza że bała się w ogóle wyściubiać nosa z kryjówki, by nikt jej nie zaatakował. Głód jednak sprawiał że nie potrafiła siedzieć ciągle w miejscu i tak cichaczem szukała pokarmu i wody. Niestety najgorsze dopiero miało nadejść, gdyż niedługo po wybuchu bomb i licznych awariach elektrowni jądrowych, pojawiły się hardy głodnych zombie. Wiedząc że nie może zostać w mieście, wzięła jakiś plecak ze sklepu sportowego, schowała tam apteczkę, dwie konserwy które udało jej się znaleźć, wodę, koc i uciekła z miasta. Długo się tułała w jednego miejsca w drugie. Widziała wiele egzekucji i wiele walk o pożywienie... Widziała straszne okrucieństwo ludzi wobec ludzi. Często głodowała i jedyne co ją podtrzymywało to tabletki przeciwbólowe. Pewnego dnia znaleźli ją przemytnicy i zabrali w bezpieczny kąt, a ona postanowiła tam zostać i stać się jedną z nich. W końcu i tak nie miała dokąd pójść, a lepiej było z kimś trzymać, niż żyć w pojedynkę i modlić się każdego dnia o przeżycie czy też znalezienie pokarmu.
Rodzina| 
Matka: Whitney Torres - kochająca matka, aczkolwiek nigdy nie potrafiła usiedzieć z jednym mężczyzną dłużej niż 4 lata. Straciła życie w wyniku wybuchu bomby.  
Ojciec: nieznany - jej matka robiła badania genetyczne, lecz żaden z podanych przez nią mężczyzn nie był ojcem dziewczyny. 
Rodzeństwo: jeśli nawet jakieś ma, to go nie zna.
Partner/ka| nikt ciekawy się nie zakręcił
Orientacja seksualna| heteroseksualna
Inne
- Ma wyćwiczony głos, gdyż miała zostać piosenkarką, niestety wybuch wojny wszystko zniszczył,
- Uwielbia czytać książki fantastyczne i romanse,
- Nie pogardzi dobrym gatunkowo winkiem albo whiskey,
- Lubi nucić czasem pod nosem jak najdą ją wspomnienia miłe sprzed wojny,
- Umie się posługiwać bardzo dobrze nożami, zwłaszcza tymi do rzucania,
- Nie lubi za bardzo broni palnej i stara jej się nie dotykać, 
- Czasy po wojnie sprawiły, że zdobyła umiejętność zdobywania cennych przedmiotów swoimi sposobami,
- Choć tego nie pokazuje, to często czuje się samotna i coraz częściej dopadają ją myśli że życie w świecie zombie nie ma sensu, zwłaszcza bez żadnej rodziny,
- Lubi koty i można powiedzieć że sama też jest jak kot, gdyż łazi własnymi drogami,
- Ma rzadką chorobę krwi: hemofilię i u niej jest to genetyczne,
- Nosi zawsze ze sobą czarny plecak w którym trzyma apteczkę, coś do picia i jedzenia, 
- Choć to głupie, to nosi przy sobie swój smartfon, którego czasem ładuje w bazie jak generator chodzi na prąd i wtedy ogląda stare zdjęcia przyjaciół i matki,
- Ma swoich towarzyszy z którymi najbardziej trzyma: Tom, Rayan, Alis i David. 
- Co do jej ksywki, to nazwali ją tak z racji tego że zawsze mało jadła i była chuda,
- U przemytników nauczyła się samoobrony, nie jest w tym mistrzynią ale zawsze coś,
- Jest bardzo wysportowana i długi bieg nie jest dla niej męczący,
- Jej ciało jest bardzo gibkie, dzięki czemu lepiej jej wychodzi skakanie po budynkach, czy też łażenie po trudnym terenie na wysokościach,
- Czasem myśli o rodzinie czy jakąś w ogóle ma, czy też została sama do końca swego życia,
- Nie pali papierosów,
- Mając przykład z matki, nie wierzy w prawdziwe związki, choć może jeszcze się przekona,
Właściciel: pusia9