Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Parker. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Parker. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 22 stycznia 2019

Od Parker do Rafaela

Lubiłam myśleć, że nawet po wybuchu wojny i zrównaniu z ziemią całego kraju, istniały pewne prawa rządzące światem. Osobiście wierzyłam w trzy: Prawo Chujni Pochyłej, Twierdzenie Ostatniej Strony i Zasadę Czerwonych Majtek. To pierwsze posiadało wszechstronne zastosowanie – kiedy sprawy szły nie do końca po twojej myśli, można było być pewnym, że będzie jeszcze gorzej. W podstawowej wersji chodziło o ilość kilometrów do pokonania, w tej bardziej zaawansowanej – o ilość zombie stojących na drodze do potencjalnego jedzenia. I tu przydatne bywało Twierdzenie Ostatniej Strony. Według niego, jeśli z jednej strony nadciągała gromada zombie – lub innych nieprzyjaznych obiektów zdolnych zrobić poważne auć – każda kolejna droga ucieczki będzie bardziej zatłoczona. Ostatnia reguła, mimo niewinnie brzmiącej nazwy, również nie powinna być ignorowana. Nie wiedziałam, czy to tylko moje spostrzeżenie, zbieg okoliczności, czy naprawdę w trakcie okresu kobiecy organizm wydzielał coś, co działało na nieumarłych jak cholerny afrodyzjak, ale zakrwawione majtki praktycznie zapowiadały zbliżające się kłopoty. Gdyby amerykańscy naukowcy nadal prowadzili badania (lub chociaż istnieli...) zgodnie by stwierdzili, że między czerwoną kolorystyką bielizny, a ilością niespodziewanych spotkań z gnijącym, ale niestety nadal poruszającym się mięsem, jest wyraźny związek. O jego rzeczywistej obecności zdążyłam się przekonać kilkakrotnie i nie są to historie, którymi chciałabym się dzielić z osobami trzecimi. Nigdy. Właśnie dlatego, klnąc jak szewc, plądrowałam aptekę na obrzeżach miasta. Zauważyłam ją parę dni temu, kiedy bezsenność wygoniła mnie na kolejny spacer i mimo panujących wtedy ciemności w oczy rzucił się jej całkiem dobry – jak na te czasy – stan: tylko jedno rozbite okno i drzwi trzymające się aż na jednym zawiasie. Warunki jak w pięciogwiazdkowym hotelu. Jednak opuszczanie nocą bezpiecznej kryjówki samo w sobie było wystarczająco głupie i bezmyślne. Nie warto było ryzykować i zapuszczać się na teren, gdzie po omacku można było wejść stopą w rozkładające się ludzkie zwłoki… lub co gorsza w rozkładające się odchody. Tak naprawdę nie wiedziałam, co czaiło się w tym przyzwoicie wyglądającym przybytku i wolałam zbadać to za dnia. Wycieczka była jednak chyba tylko stratą czasu, bo jedyne co znalazłam, to roztrzaskane odłamki szkła i plastiku różnego pochodzenia oraz prezerwatywy. Jak widać, skuteczna antykoncepcja nie była już dłużej problemem spędzającym sen z powiek wszystkim pokoleniom. Ku mojemu zdziwieniu – i wbrew temu czego zdążyłam się nauczyć o ludzkiej naturze w czasach wiecznego deficytu wszystkiego – znalazłam kilka nietkniętych fiolek leków, które bez zbytniej identyfikacji wrzuciłam do torby. Jak na nastolatkę przystało, zignorowałam testy ciążowe – ich nigdy nikt nie potrzebuje – i wróciłam do poszukiwań Świętego Graala. Jak dziwne by się to nie wydawało, po godzinie monotonne przeszukiwanie szafek i pojemników nabierało kojącego wydźwięku. Względnie bezpieczne, stałe zajęcie uspokajało i zapewniało fałszywe uczucie bezpieczeństwa. Bardzo rzadkie doznanie, przez które przestałam zwracać uwagę na otoczenie.
- Szukasz czegoś?
Obróciłam się i automatycznie zacisnęłam palce na nożu przyczepionym do pasa, by spojrzeć na stojącego za mną chłopaka, a raczej na to co trzymał w dłoniach. Broń. Nawet gdybym zdała sobie sprawę z jego obecności wcześniej, nie miałabym szans. Rozejrzałam się wokół siebie w poszukiwaniu innej broni, ale jedyne co znajdowało się w zasięgu rąk to pieprzone opakowania prezerwatyw.
- Jakie są szanse, że pozwolisz mi w spokoju sprawdzić, czy nie ma tu żadnych podpasek, żebym mogła z resztkami godności i bez kulki w głowie kontynuować tą badziewna grę w chowanego z zombiakami, w zamian za kilka garści nieprzedziurawionych gumek?

Rafaelku Wafelku? :D

poniedziałek, 21 stycznia 2019

Od Parker cd Fallon

Nie musiałam nawet patrzeć na kawałek kartki, który gniotłam w rękach, by wiedzieć co na nim widnieje. Pamiętałam każde słowo, mogłam przywołać z pamięci wygląd każdej litery. Z zamkniętymi oczami byłabym w stanie wskazać, w którym miejscu znajdowała się mała plamka zaschniętej krwi. Pamiątka po nieudanej próbie samodzielnego skracania włosów. To chyba zakrawało na ironię, jeśli byłam w stanie celnie wbić komuś nóż w oko z odległości kilkunastu metrów, a rozcinałam sobie palce, kiedy chodziło o obcięcie paru kosmyków, prawda? W każdym razie wiedziałam, w którym miejscu pozostawiłam ślad po tej osobistej porażce, tak samo jak wiedziałam, w których miejscach tusz lekko się rozmazał pod wpływem łez. Wynik kilkunastu bezsennych nocy zaraz po tym jak świat jaki znałam przestał istnieć.
„Kocham Cię, znajdziemy się przy dużych jeziorach.”
Jedyne co mi pozostało z dawnego życia. Siedem słów, które nie pozwalały mi zgubić samej siebie. Siedem słów: wspomnienie zielonookiej dziewczyny o promiennym uśmiechu i słodkich ustach, skuteczniejszych niż niejeden lek przeciwbólowy. Przymknęłam oczy, pozwalając sobie na ostatnie sekundy bezbronności.
– Może od razu przyczepisz sobie tarczę strzelniczą do twarzy, Blackleach?
Tak, tak Joseph, dla ciebie wszystko – pomyślałam, chowając notatkę w staniku. Nie mogłam jej zgubić, a – bądźmy szczerzy – strata stanika w czasie apokalipsy zombie równie dobrze może być synonimem do bycia martwym. Oparłam się o ceglastą ścianę za moimi plecami, zakręcając butelkę z wodą. Rozejrzałam się, a w zasięgu wzroku majaczyły tylko drzewa… i odpady. Od paru lat śmieci i ludzkie szczątki były stałym elementem krajobrazu.
– Obiektywnie patrząc, przyroda dawała sobie radę całkiem zajebiście – pomyślałam, skupiając wzrok na masywnym drzewie, którego nieprzycinane gałęzie zaczynały dotykać dachu.
„Are you, are you, coming to the tree? Where dead man called out...”
Przetarłam oczy. Chyba byłam bardziej zmęczona niż myślałam, skoro na samo wspomnienie drzewa w mojej głowie włączyła się playlista zatytułowana „Zawodząca pod prysznicem Fallon”.
„Strange things did happen here, no stranger would it be, if we met at midnight, in the hanging tree...”
Mimo kilku warstw ubrań, na moich ramionach pojawiła się gęsia skórka. Moja głowa wypchana była faktami o Fallon. Pamiętałam jak bardzo kochała chili i z jaką pasją nienawidziła japońskiej kuchni. Na palcach jednej ręki mogłam policzyć, ile razy soliła jedzenie – nawet frytki pochłaniała tylko z keczupem. Kiedy zamknęłam oczy i mocno się skupiłam, mogłam przywołać widok jej twarzy i brzmienie radosnego śmiechu kiedy miała w dłoniach białą czekoladę. Jednak ten głos i ta piosenka… brzmiały zbyt realnie, żeby być wytworem mojego złamanego serca. Niewiele myśląc wrzuciłam butelkę do torby – ulokowała się idealnie między zapasem waty (okres magicznie nie zniknął, mimo braku podpasek i tamponów, można nawet powiedzieć, że suka co miesiąc wracała silniejsza, jakby matka natura stwierdziła, że kobiety w tych czasach cierpią niewystarczająco), a racją żywności. Powoli ruszyłam w kierunku, z którego – moim zdaniem – dobiegał śpiew, a raczej zawodzenie zdychającego szopa pracza. Było ciemno, ale nawet w takich warunkach zauważyłam postać siedzącą na krawędzi. Przynajmniej wiadomo, że to nie zombie – one raczej nie podziwiają panoramy miasta w takiej pozycji. Nie wiedzieć czemu, coś ścisnęło moje gardło. Czułam się niczym przed pierwszą randką, z tą różnicą, że tym razem nie wiedziałam kogo skrywa ciemność. Kto wie, równie dobrze mogła to być znudzona życiem prostytutka, której nadmiar owłosienia (żyletki to towar deficytowy, okej?) zaczął utrudniać pozyskiwanie klientów. Automatycznie poprawiłam torbę, a towarzyszący temu szelest chyba zaalarmował nieznajomego współtowarzysza dachu. Wbrew wszelkiemu rozsądkowi – Joseph pewnie przewracał się w grobie, jak pijak próbujący swoich sił w twisterze – podeszłam bliżej. Te oczy, ciemne włosy, ruch rąk i zarys twarzy. Ledwie widziałam własne stopy, ale byłam w stanie wskazać bliznę pod uchem siedzącej przede mną dziewczyny.
- Fallon?
- Parker?
W mojej głowie panowała ogromna pustka, jednak nogi poruszyły się właściwie automatycznie. Parę kroków i wystarczyło wyciągnąć rękę, żeby dotknąć jej włosów. Fall wstała i nie odrywając wzroku od mojej twarzy, przyciągnęła mnie do siebie. Zarzuciłam jej ręce na szyję i schowałam twarz w jej ramieniu. Nie obchodziło mnie, ile lat minęło i ile czasu przepłakałam sądząc, że już jej nigdy nie zobaczę. Nie zwracałam uwagi na to, że stoimy prawie przy krawędzi i wystarczyłby jeden krok, by spaść. Nie dbałam o to, że jak w każdym miejscu na tej planecie, otaczała nas śmierć i zniszczenie. Przytulając się do niej, mocniej czułam te spędzone oddzielnie lata, jak i miałam wrażenie, że po długiej wędrówce wróciłam do domu. Nie mogłam się powstrzymać przed wsunięciem palców w jej włosy. Wojna, śmierć, zniszczenie, zombie, a one nadal były tak miękkie jak w czasach kiedy zaplatałam je w różnego rodzaju warkocze. Odsunęłam się na wystarczającą odległość, by moc ponownie spojrzeć w te piękne, zielone oczy. Szorstkie palce prześledziły linie mojej szczęki, po czym wsunęły za ucho wiecznie wypadający z warkocza kosmyk włosów.
- Ty… - Przez tyle lat chciałam jej powiedzieć tyle rzeczy, a teraz, kiedy w końcu miałam okazję, żadna nie wydawała się właściwa.
- Ty… - Fallon zawsze umiała znaleźć odpowiednie słowa, ale chyba ta sytuacja trochę ją przerosła.
Nie potrzebowałam ich. Nie teraz. Potrzebowałam jej, blisko. Mocniej zacisnęłam palce na ciemnych włosach, żeby upewnić się, co do obecności dziewczyny i tego, że nigdzie nie zniknie. Potrzebowałam dowodu i chyba nie byłam sama. Fall ciągle wpatrywała się w moją twarz, jakby szukając odchylenia od normy – czegoś, co udowodni, że to tylko sen. Sama nie byłam pewna. Równie dobrze mogłam paść ze zmęczenia pod jakimś drzewem, stając się prawdziwym szwedzkim stołem dla hordy wygłodniałych zombie. Skupiłam się na czystej zieleni oczu i ze zdumieniem odkryłam, że czułam się bezpiecznie. Właśnie dlatego, kiedy ponownie przyciągnęła mnie blisko, nie protestowałam. Nie obchodziło mnie, czy to był sen, czy może pierwszy raz odkąd rosyjski podgatunek Homo Sapiens – pospolicie zwany europejskimi kurwami – przeniósł wojnę atomową ze źle wywietrzonej toalety na naszą planetę, czy może miałam szczęście. Właśnie dlatego, bez zbędnych słów i przemyśleń – pocałowałam ją. Albo ona mnie. To nie był niewinny pocałunek, taki jak te, które pamiętałam. Ten był mocniejszy, bardziej desperacki, a mimo to, tak samo przepełniony uczuciami. Kochałam ją, odkąd sięgałam pamięcią i kiedy znów była obok, uświadomiłam sobie, że to uczucie nigdy nie zniknęło.
- Myslałam że cię straciłam.

Fall, co powiesz na takie spotkanie po latach?

piątek, 28 grudnia 2018

Od Parker i Fallon - Zadanie 4

22 grudnia 2018
Parker 
- Naprawdę nie potrzebujemy… - Zerknęłam do sklepowego wózka i szybko podliczyłam fioletowe opakowania. – Naprawdę nie potrzebujemy dziesięciu tabliczek mlecznej czekolady!
Fallon uśmiechnęła się szeroko, pochyliła nad wózkiem i delikatnie mnie pocałowała. Następnie, jak gdyby nigdy nic, wróciła do masowego oczyszczania sklepowych półek.
- Nie potrzebujemy dziesięciu tabliczek mlecznej czekolady, Fall! – Powtórzyłam, kiedy do wózka trafiły kolejno trzy paczki pianek, sześć torebeczek gotowego lukru, duże opakowanie M&M’sów i kilka barwników spożywczych. – Tego też nie potrzebujemy, a nawet jeśli to nie w takich ilościach!
- Wszystko jest na liście, ty moje Masełko Orzechowe! - Uniosła lekko kącik ust.
- Na jakiej znowu liście? – Mruknęłam, opierając się o wózek i nieświadomie bawiąc się kosmykiem włosów, który wysunął się z warkocza.
- Liście zakupów! Tylko idiota robi zakupy świąteczne bez listy! - Założyła ręce i pokręciła głową.
- I gdzie jest ta sławna lista?
- Wszystko jest tutaj! - Fallon dotknęła palcem swojej skroni, patrząc na mnie figlarnie. - Poza tym… - Zmrużyła oczy. - Tylko pięć czekolad jest mlecznych! Pozostałe są miętowe!
Pokręciłam głową, wymijając swoją, chyba nie do końca normalną, dziewczynę.
- Ej! Ja jeszcze nie skończyłam!
- Czy gdzieś na tej twojej liście jest coś niezwiązanego z jedzeniem?
- Hm… - Zamyśliła się i delikatnie pacała opuszkiem palca po wardze. - Tak, chyba tak!
- Kocham cię Fall, ludzie z reguły też cię uwielbiają, ale gwarantuję ci, że będą chcieli cię zabić, jeśli przez ciebie i twoje powolne wybory w dziale ze słodkościami nie będą w stanie zamknąć sklepu o przyzwoitej godzinie. - Rzuciłam, zanim zniknęłam w dziale z pluszowymi zabawkami.
- To jest czysta forma terroryzmu moje Masełko, czysta forma terroryzmu. - Pokręciła głową, gdy już mnie dogoniła. - Oooooo! Pluszaki!
I podbiegła do najbliższej półki, do koszyka wrzucając jeszcze dwie paczki pierniczków i bliżej niezidentyfikowane żelki. Pobiegła. Z pełnym radości piskiem. Tak, piskiem. Którego nie powstydziłaby się żadna mała dziewczynka.
- Jeszcze raz, ile masz lat?
- Wszyscy uparcie twierdzą, że szesnaście! - Pokręciła głową. - Ale to chyba nie przeszkadza mi kochać pluszaków, prawda?
- O ile cię to uszczęśliwia Fall. - Pokręciłam głową z udawanym dramatyzmem.
Fallon rzuciła we mnie pierwszym pluszakiem, którego miała pod ręką. Padło na fioletowego żółwia. Kto w ogóle produkuje fioletowe żółwie?
- Nieładnie Masełko, pan Greg cię nie lubi! - Prychnęła szatynka. - Pluszaki się kocha! I nie ma innej dobrej odpowiedzi!
- Kocham cię! - Pomachałam jej pluszakiem przed twarzą. - A pan Greg właśnie stał się twoim prezentem świątecznym! - Dodałam zadowolona z siebie, sadzając maskotkę na stercie żarcia.
- Miło wiedzieć, że prezent dla mnie, twojej wspaniałej dziewczyny, która cię kocha, mimo twoich wad, kupujesz na ostatnią chwilę! - Fall zaczęła, niby oskarżycielsko, ale uniosła figlarnie kącik ust.
- Przypomnieć ci, co dostałaś w tamtym roku? Pan Greg to krok w dobrą stronę! Może następnym razem to twój prezent będzie wymagał prawdziwego zaangażowania, nigdy nie wiesz Fall!
- Nie przypominaj mi tamtej PORAŻKI. - Dziewczyna potrząsnęła głową i zaczęła grzebać w odmętach półki, co najmniej jakby miała jakiś cel.
Podeszłam do dziewczyny, obejmując ją od tyłu i chowając twarz w jej szaliku wymamrotałam:
- Wiesz że cię kocham, ale jestem beznadziejna jeśli chodzi o prezenty, prawda? Poza tym, sądziłam, że fuksja będzie dobrym pomysłem. Przecież lubisz kwiaty, prawda?
- Ale nie na święta! - Prychnęła i triumfalnie wyciągnęła kolejnego żółwia. Tym razem granatowego. - Prezenty powinny zostać na dłużej, a nie więdnąć!
- Skąd miałam wiedzieć, że masz fatalną rękę do roślin? - Zerknęłam na żółwia. - Wygląda jak Clyde!
- Nie mam fatalnej ręki do roślin! - Prychnęła. - Po prostu… moje rośliny mają depresję! To nie moja wina! - Popatrzyła na żółwia. - Nie wiem, ale on i pan Greg nie mogą być rozłączeni! - I delikatnie posadziła kolejną maskotkę, tuż obok jej domniemanego towarzysza. - Więc to twój prezent.
- Powinnaś zmienić pana Grega na Bonnie. - Podsunęłam bez chwili zastanowienia.
- Sugerujesz, że pan Greg chciałby być kobietą? - Unosi brwi.
- Skoro te żółwie tak skradły nam serca, powinnyśmy je przyzwoicie nazwać. A co pasuje lepiej niż Bonnie i Clyde?
- Maureen i Joanne? Glinda i Elfaba?
Przewróciłam oczami.
- Maureen i Joanne brzmią godniej niż Glinda i ktokolwiek.
- Poczekaj, poczekaj. - Położyła mi palec na ustach. - Czy to nie ty mówiłaś, że mamy się spieszyć, bo zaraz zamykają?
Chwyciłam wózek i prawie w podskokach ruszyłam w kierunku kas, starając się zamaskować szeroki uśmiech, który zaczął się formować na moich ustach.
- W takim razie ruchy panno Clarke, ja, Maureen i Joanne już jesteśmy na prostej drodze do bankructwa!
Nie widziałam reakcji dziewczyny, ale mogłam się założyć, że przewróciła oczami. To, że mnie dogoniła dosłownie poczułam, bo zamiast - jak normalny człowiek - zatrzymać się i stanąć obok, zielonooka postanowiła wpaść na mnie i szepnąć do ucha:
- Święta, święta Parker. - Potem lekko musnęła moje ucho. - Płać!

23 grudnia 2018
Fallon
Dźwięk budzika o godzinie ósmej był równie miły, co wizyta w mało profesjonalnym salonie akupunktury. Takim, gdzie zamiast wbijać igły w odpowiednie mięśnie, rzucali w ciebie kaktusem. Niespecjalnie celując gdziekolwiek. Jeszcze chwilę zastanawiałam się, po ki licho ustawiłam go tak wcześnie, by w końcu oświecenie spadło na mnie, jak cheerleaderka ze szczytu piramidy na mistrzostwach krajowych (nie, to całe szczęście nie była Fallon). Dzisiaj dwudziesty trzeci grudnia. Nie dość, że legalnie mogłam pójść i podjadać pierniczki, które zrobiłam wczoraj z Parker, to jeszcze miałyśmy ubierać choinkę w brzydkich swetrach. Tylko dlaczego zgodziłam się na spotkanie o wpół do dziesiątej? No tak. Szczenięcy wzrok Masełka Orzechowego. Nie dało się z nim kłócić. Westchnęłam więc cicho i przetarłam oczy. Kolekcja swetrów od dziadka była całkiem pokaźna, więc… jeśli uda mi się coś wybrać na czas… to będzie małe zwycięstwo. Szczególnie, że mam tylko godzinę.
***
- Witaj Fallon. - W drzwiach przywitała mnie pani Blackleach.
- Dzień dobry. - Kulturalnie dygnęłam i weszłam do środka. - Parker już wstała?
Kobieta pokiwała głową, zamykając za mną drzwi.
- Od prawie godziny rozplątuje lampki w salonie.
- Nie każdy bohater nosi pelerynę. - Zaśmiałam się i weszłam do wskazanego pomieszczenia. - Hej Winter!
- Hef Faffon - Słowa dziewczyny chyba pierwotnie miały brzmieć “Hej Fallon”, ale poduszka, którą przyduszała ją siostra, skutecznie zniekształciła to radosne przywitanie.
Bez słowa podeszłam do bliźniaczek i odebrałam przedmiot sporu, przy okazji cmokając Masełko w policzek.
- Miałaś być grzeczna! - Pogroziłam palcem. - Inaczej Maureen zostanie u mnie.
Moja własna dziewczyna zamachnęła się na mnie - co prawda, w celu odebrania poduszki, ale nadal - wyrzucając z siebie na jednym wydechu kolekcję nieprzyzwoitych określeń.
- Jakoś nikt nie mówi Winter, żeby była grzeczna! - Fuknęła na koniec, siadając po turecku na środku kanapy.
- Winter bądź grzeczna, bo Mikołaj nie da ci prezentu. - Pogroziłam drugiej siostrze palcem.
- Na mnie twoje groźby nie dziaaałają! - Zanuciła, wsadzając do uszu słuchawki i zapewne od razu puszczając jakąś głośną i pozbawioną uroku muzykę. - Tylko Parker daje się przekonać wizją braku przytulania!
- Próbowałam. - Pokiwałam poważnie głową i popatrzyłam na swoją dziewczynę. - Więc nie możesz mnie winić.
Parker popatrzyła na mnie nieprzekonana, po czym uśmiechnęła się szeroko i zawołała, unosząc ręce w geście wygranej.
- Buzi i choinka!
- Najpierw choinka, potem buzi. - Wstałam i podałam jej rękę. - Lampki same się nie rozplączą.
Ręce dziewczyny opadły w tym samym czasie, w którym głośne westchnienie wydobyło się z jej ust.
- Muszę się zastanowić, czy to jest tego warte. Tych światełek są pieprzone kilometry!
- Język, Parker! - Pani Irene miała nad wyraz dobry słuch. Dosłownie: słuch poziom mama.
- Na pewno nie jest tak źle Masełko. - Uniosłam kącik ust. - Damy radę to rozplątać. - Popatrzyłam na nią. - Chwila, chwila… gdzie jest twój sweter?
Brunetka z nagłym wyrazem ogromnego skupienia na twarzy zaczęła rozplątywać kable udając, że wcale nie słyszała mojego pytania.
- Parker? - Uniosłam brwi.
- Jest niewygodny, drapie. - Wymamrotała pod nosem, nawet nie podnosząc wzroku.
- Dlatego to świąteczny brzydki sweter. - Zmarszczyłam nos. - No dalej Masełko. Bo nie będzie buzi.
Dziewczyna przewróciła oczami i popatrzyła na mnie poddenerwowana.
- Ale swędzą mnie przez niego cycki!
Potarłam delikatnie czoło i spojrzałam na dziewczynę moich marzeń - rzekomo. Potem założyłam ręce na piersi i prychnęłam:
 - Dlatego nosi się stanik Parker!
- Noszę stanik! - Żeby nie rzucać słów na wiatr, dziewczyna uniosła bluzkę, przez co światło dzienne ujrzało jej czarny biustonosz. - Ale ten paszczurek, którego nazywasz swetrem i tak drapie!
Pochyliłam się delikatnie i szepnęłam prosto do jej ucha:
- Zawsze możemy je później zdjąć.
Parker tylko się zaśmiała, puszczając koszulkę.
- Jasne Fall, zima na Alasce to dobry czas, by zasuwać bez ciuchów.
I takim sposobem mój flirt zmarł śmiercią naturalną. Jednak, wnioskując po cichym prychnięciu Winter, nie byłam jedyną osobą rozczarowaną lekkim nierozgarnięciem panny Blackleatch.
- Jasne Masełko. - Otrzepałam ręce. - Wskakuj w sweter i zabieramy się za ubieranie tej choinki!
***
- Nie tu! Wyżej!
- Nie, wyżej już wisi jedna zielona bombka! - Prychnęłam. - Patrz ogólnie Masełko.
Parker prychnęła i wskazała na miejsce, o którym wcześniej mówiła.
- Ale tu jest pusto! Prawie jak w głowie mojego byłego!
- Jak podasz mi tego papierowego elfa, to już nie będzie! - Założyłam ręce.
Ubieranie choinki miało swoje minusy. Szczególnie, kiedy twoja dziewczyna ocierała się o skraj perfekcjonizmu. Szkoda tylko, że to ja byłam od czarnej roboty. Całe szczęście, przy rozplątywaniu lampek finalnie pomogła nam Winter, której chyba zrobiło się nas żal. No i dostała ode mnie buziaka, za co z kolei dostała poduszką po głowie od Parker.
- Jeśli powiesimy tam elfa, to będzie miał podświetlany tyłek! A jedyny tyłek, który jestem w stanie oglądać należy do ciebie, a tego na choince nie powiesimy!
Przewróciłam oczami z delikatnym uśmiechem i sięgnęłam po szklaną bombkę, którą podarowałam rok temu mamie bliźniaczek. Delikatnie powiesiłam ją i zaprezentowałam efekt.
- Zadowolona? Czy znowu coś nie tak?
Parker uśmiechnęła się promiennie, jakby to, że od godziny kwestionowała prawie każde inne umieszczenie ozdób nie miało miejsca.
 - Cudownie.
 - Więc teraz zamiana! - Klasnęłam w dłonie i zeszłam z taboretu. - Nie mogę się doczekać!
Dziewczyna przewróciła oczami, nawet nie przygotowując się do zmiany pozycji.
- Ale tobie wychodzi to o wiele lepiej.
- Bo możesz się gapić na mój tyłek, tak? - Popatrzyłam na nią ironicznie.
- Nie? Bo jesteś wyższa i nie musisz stawać na palcach? Chociaż tyłek też masz super.
Pokręciłam głową i przestawiłam taboret tak, że miałam dostęp do pustej części choinki, a Parker miała mocno ograniczony widok. Czego nie można było powiedzieć o pozycji Winter.
- Koniec obijania się Parker! - Niemal zawyła. - Zamieniaj się z panią kapitan, a nie opalasz się w blasku żyrandola!
Zaśmiałam się i znów stanęłam na podłodze. Te siostry były niemożliwe, chociaż trzeba przyznać, że umiały dziubnąć tak, żeby wywołać reakcję. Parker przewróciła oczami i wystawiła siostrze język, ale mimo to, weszła na taboret i popatrzyła na nas z góry.
 - No nie wiem, czy to był taki dobry pomysł... - Mruknęła Winter, zauważając diaboliczny uśmieszek na twarzy siostry. - To może być w sumie baaardzo zły pomysł…
- Spokojnie Królowo Zimy. - Siadłam wygodnie obok. - Jeden zły ruch i z przytulania nici…
- Wiesz, że cię słyszę prawda? - Upewniła się brunetka. - Stoję na stołku, nie na platformie wiertniczej!
- O to chodzi Masełko ty moje. - Uniosłam kącik ust. - Nie planuj diabolicznego przekrętu, bo po prostu wyjdę.
- Ktoś ci kiedyś powiedział, jak wielką psują jesteś Fall?
Uśmiechnęłam się szeroko i zadowolona odpowiedziałam:
 - Jak zwykle jesteś pierwsza!
 - Nielegalna aborcja błyskotliwych idei, ot co! Podaj mi lepiej bombkę!
Z cichym śmiechem podałam dziewczynie niebieską bombkę. Trzeba było się pospieszyć, bo w sumie więcej czasu żartowałyśmy, niż faktycznie ubierałyśmy choinkę. A ja miałam jeszcze inne plany związane ze swoją dziewczyną.
***
Wylegiwanie się przed kominkiem było czymś, co uwielbiałam. Szczególnie, gdy na moich kolanach spoczywała głowa Parker. Delikatnie przeczesywałam jej włosy i nuciłam jakąś losową kolędę.
- Ciepło. - Wymruczała dziewczyna, akurat gdy moje palce rozpoczęły leniwą wędrówkę wzdłuż jej kręgosłupa.
- I ty mi mówisz, że nie utożsamiasz się z kotem. - Ukryłam delikatny uśmiech i przesunęłam palcami po jej łopatkach. - A tak bardzo narzekałaś na sweter.
- Nadal go nie lubię - mruknęła w moje nogi.
Zaśmiałam się cicho i ciągle kontynuowałam coś, co kwalifikowało się pod głaskanie, masaż i smyranie jednocześnie. Sądząc po cichych pomrukach, które wydobywały się z gardła Parker, jej też to nie przeszkadzało. Głaskałam ją do momentu, dopóki nie zauważyłam, że moja dziewczyna błogo zasnęła.
- Dobranoc Masełko Orzechowe. - Cmoknęłam ją w skroń i pozwoliłam spać.

25 grudnia 2018
Fallon
Tym razem to nie budzik okazał się złą bestią, która wyrywa z błogiego świata fantazji. O nie, wróg miał - tym razem - inną formę. Osobiście uważam, że ładniejszą i bardziej przekonującą do nie pacnięcia w twarz.
- Nieeeeee wstaaaaaneeeee! - Przyciągnęłam do siebie Parker.
- Wstaaaawaj! - Pocałowała mnie szybko w czoło, próbując wrócić do pozycji pionowej. - Bo wypiję twoją porcję ajerkoniaku.
Bez ceregieli przyciągnęłam ją do siebie i nie pozwoliłam wstać. Łóżko było wygodne, a wizja panny Blackleatch jako poduszki tylko bardziej zachęcała do pozostania w nim dłużej.
- Nie wypijesz, bo śpisz ze mną! - Jedyną opcją, która dawała mi szansę zatrzymać Parker w łóżku, było przygniecenie jej własnym ciężarem.
- Ale ja chcę ajerkooooniaaaaaak! - Jęknęła dziewczyna. - I pierniki!
- Jesteś pewna, że nie wolisz buzi i leżeć? - Uniosłam zadziornie brwi.
- Ale ajerkoniak jest na śniadanie tylko w Boże Narodzenie, a przytulanie możemy mieć codziennie! - Nie dawała za wygraną.
Westchnęłam jak męczennik i puściłam ją, nie mając jednak zamiaru wyjść z łóżka. Ostentacyjnie odwróciłam się na drugi bok i otuliłam kołdrą. To jednak nie zniechęciło mojej dziewczyny. Co więcej, w jednej chwili leżałam sobie spokojnie w łóżku, a w drugiej moja wspaniała osoba (z plaskiem) opadła na podłogę. Powinnam być bardziej czujna i zauważyć łapki Parker sięgające po moja stopę! Jednak dziewczyna, jakby przewidując mój wybuch złości, stanęła nade mną, cmoknęła mnie krótko i zawołała wesoło:
- A teraz chodźmy jeść!
Parker
Popatrzyłam na Fall leżącą przede mną i z szerokim uśmiechem zawołałam:
- To najlepszy prezent świąteczny, jaki dostałam kiedykolwiek!
Dziewczyna owinięta świąteczną wstążką wesoło machała nogami.
- Ja przynajmniej umiem w prezenty. - Powiedziała zadziornie, a mi przypomniała się zeszłoroczna fuksja.
- No nie wiem - Mruknęłam, muskając palcem dolną wargę. - Szkoda niszczyć opakowanie.
Fall tylko się przeciągnęła i ułożyła wygodniej, przez przypadek pocierając stopą moje udo.
- Nieładnie pani kapitan. - Pochyliłam się i delikatnie musnęłam usta Fallon.
Dziewczyna zaśmiała się i nie pozwoliła mi się odsunąć, pogłębiając pocałunek.
- Z takimi scenami w telewizji poczekajcie, aż dzieci pójdą spać! - Wykrzyknął nagle znajomy głos, strasznie blisko mojego ucha. Winter. Westchnęłam głośno, odsuwając się od Fall, która pachniała zdecydowanie zbyt dobrze.
- Psujesz nastrój - poinformowałam bliźniaczkę. - Na to musi być jakiś paragraf.
Fall uniosła się na łokciach i łypnęła spod oka na Winter. Chyba siostra nieco straciła w oczach mojej dziewczyny.
- Ja rozumiem, że nie masz się z kim przytulać, ale to nie znaczy, że musisz przeszkadzać nam. - Szatynka przysunęła się do mnie.
Winter uśmiechnęła się niepokojąco szeroko i nim zdążyłam się przestraszyć, co ta wariatka planuje tym razem, wpakowała mi się na kolana.
- Zawsze mogę się przytuuulać z wami! - Praktycznie wyśpiewała, po czym dodała nieco bardziej złośliwie. - O ile, tak jak twierdzicie, przytulanie jest jedyną praktykowaną tu czynnością.
- Prosze cię, twoja siostra jest niewinnym dzieckiem, nie gorsz jej! - Fall prychnęła po kociemu, w tym samym czasie kiedy mi wymsknęło się, nie do przeoczenia, stwierdzenie:
- Macanie bliźniaczek chyba nie na liście życzeń “Co chcę zrobić przed śmiercią” Fallon!
Dziewczyna uniosła brwi.
- Jak na razie, to nie miałam okazji macać żadnej. - Założyła ręce.
Zarówno ja, jak i Winter spojrzałyśmy na nią ze współczuciem.
- Biedactwo. - Powiedziałyśmy razem.
Fall już otwierała usta, żeby to skomentować, niestety przeszkodziła jej moja mama i…
- Pierniczki! - Klasnęłam w dłonie. - W końcu!

czwartek, 27 grudnia 2018

Od Parker - Zadanie 5

You'd better watch out, you'd better not cry
You'd better not give up, I'm telling you why
The Russians are coming to the USA,
They made a bomb and are testing it now,
They’re gonna kill you whether you were naughty or not
The Russians are coming to the USA.

Zombies can kill you when you're sleeping
They know when you're outside,
They sense if you are close or not,
So be careful, for goodness sake!

You'd better watch out, you'd better not cry
You'd better not give up, I'm telling you why
The Russians are coming to the USA,
They made a bomb and are testing it now,
They’re gonna kill you whether you were naughty or not
The Russians are coming to the USA.

The boys and girls in rubbles
Will have a shelter
They're gonna rebuild a new world
All around the dead bodies.

You'd better watch out, you'd better not cry
You'd better not give up, I'm telling you why
The Russians are coming to the USA,
They made a bomb and are testing it now,
They’re gonna kill you whether you were naughty or not
The Russians are coming to the USA.

Na podstawie: Santa Claus is coming to town

Od Parker cd Eri

Lubiłam biegać. Nawet przed apokalipsą zombie nie miałam nic przeciwko aktywności fizycznej. Uważałam, że w szumie pulsującej w uszach krwi, jest coś hipnotyzującego. Pot, odgłos stóp uderzających o chodnik oraz zastrzyk endorfin były czymś, czemu trudno było się oprzeć. Nikt nie mówił, że byłam całkowicie normalna, nawet zanim świat znalazł się na prostej drodze ku zatraceniu, prawda? Jednak uciekanie, jakby goniła mnie sama śmierć – dwa razy jednego wieczoru – nie było w stanie wywołać uśmiechu na mojej twarzy. Tym bardziej, że na dobrą sprawę nawet nie wiedziałam, przed kim, ani z kim uciekam. Szczegóły, może nic nieznaczące detale – jeśli spojrzeć na to z szerszej perspektywy – ale jednak…
– Echo? Eri? Kim do cholery jesteś? – Wydarłam się, podążając za niebieskowłosą licząc, że moje krzyki nie ułatwią temu ogromnemu obdartusowi ze skrzywionym wyrazem twarzy, znalezienia nas.
– To skomplikowane! – Odpowiedziała, raptownie skręcając w lewo, tym samym znikając mi z oczu.
Nim mój mózg zdążył dobrze zarejestrować bieg wydarzeń, podążyłam jej śladem. Nie żebym była tego świadoma – w jednej chwili biegłam przed siebie dość szeroką ulicą, z torbą obijającą się o mój tyłek, z której nadal wydobywały się niezidentyfikowane dźwięki uderzających o siebie przedmiotów, a w drugiej – stałam w wąskiej zaciemnionej alejce, przyciśnięta do zimnej, ceglanej ściany z chłodną dłonią na ustach. Z chęcią dość głośnego – i nie pozostawiającego wiele do życzenia – wyrażenia własnej opinii na temat mojego obecnego położenia, spojrzałam zdezorientowana – i lekko wkurwiona – na dziewczynę. W odpowiedzi tylko skuteczniej zakryła mi usta i gestem nakazała siedzieć cicho. Słyszałam nasze płytkie oddechy i ciężkie buty rytmicznie uderzające o asfalt, zaledwie kilka metrów od naszej kryjówki. Kiedy po kilku sekundach zapadła cisza, a dziewczyna odsunęła się na przyzwoitą odległość, wcale nie zastanawiałam się nad doborem wysublimowanego słownictwa.
– Pojebało cię! – Skwitowałam sucho, poprawiając torbę.
Echo – zdecydowałam się używać tego imienia, gdyż pod nim ją poznałam – zaśmiała się cicho i z zamkniętymi oczami, oparła się o ścianę naprzeciwko mnie – pewnie w celu względnego wyrównania oddechu.
– Kim jest ten facet? – Zapytałam w końcu. Miło by było wiedzieć, dzięki komu znalazłam się w tej cuchnącej wilgocią, ciemnej alejce, czyż nie?
– To skomplikowane... – Odparła ponownie, tym razem odpychając się od ściany i rozpoczynając coraz szybszy spacer w przeciwną stronę.
– To jak się nazywasz jest skomplikowane! – Mruknęłam, podążając o wiele wolniej jej śladem, skrycie licząc, że zbytnio nie zgniotę sobie wnętrzności. – To, kim jest goniący nas obdartus z bronią, najwidoczniej również jest skomplikowane. Czy istnieje ktoś, z czyją tożsamością nie masz problemu?
Dziewczyna obejrzała się przez ramię, posyłając mi szeroki uśmiech.
– Nazywasz się Parker i jesteś zirytowana! – Praktycznie zawołała (ze zbyt dużym, jak na mój gust, entuzjazmem) po czym zniknęła w mroku.
– Kiedy wyjdziemy z tego kiszkogniota pogadamy o twoich problemach! – Warknęłam, nie zatrzymując się nawet, aby pomyśleć, czy głębsze włażenie między ściany budynku, kiedy ledwo widziałam własne stopy, za laską poznaną kilka godzin wcześniej, było dobrym pomysłem...
***
Kiedy ujrzałam światło dzienne po drugiej stronie korytarza, naszło mnie dziwne wrażenie deja-vu. Długie, wąskie przejście, nieustanny ścisk, wilgoć i dziwny zapach, a potem nagle jasność i świeże powietrze.
– Czyli tak wygląda poród z perspektywy dziecka... – Mruknęłam, otrzepując tyłek.
– Co?
Pokręciłam głową i popatrzyłam na stojącą tyłem do mnie dziewczynę.
– Więc... co tu robimy? – Zapytałam, w końcu stając obok niej, jednocześnie ignorując wcześniejsze pytanie.
Echo uśmiechnęła się diabolicznie i pomachała ręką przed nami, jakbym była umysłowo chora i miała problemy z łączeniem faktów, lub była ślepa. A może oba, skoro nie zauważyłam ogromnego boiska, kilkanaście metrów przed sobą?
– Będziemy grać w bejsbol! – Zawołała, jakbym potrzebowała kolejnego wyjaśnienia.

Eri/Echu? Gramy w bejsbol?

wtorek, 4 grudnia 2018

Od Parker

– Jak planujesz zniszczyć potwory nie stając się jednym z nich?
To pytanie odbijało się echem w mojej głowie, gdy przy akompaniamencie rzęsistego deszczu wkroczyłam na teren miasta. Joseph, a może raczej jego wspomnienie, towarzyszył mi od samego rana. Nauczył mnie więcej niż jakikolwiek nauczyciel w całym moim życiu – i to z goła ważniejszej umiejętności niż algebry. Pokazał mi, jak przeżyć. Komu potrzebna matematyka, kiedy po świecie wałęsają się hordy zombie oraz resztki ocalałej populacji, a obie grupy chcą twojej śmierci? Kiedy istniała realna szansa, że większość tego, co przetrwało z Amerykańskiego Snu (lub też koszmaru, jak kto woli) chciało cię zjeść lub zabić (a najprawdopodobniej oba), logiczniejsze wydawały się ćwiczenia z bronią niż rachunki. Tyle wiedzy i umiejętności, a te bestie i tak cię dopadły, co Joseph? Pomyślałam tępo, poprawiając wbijający się w ramię pasek czegoś, co jakiś czas temu można było nazwać torbą, prawie dostając zawału, gdy coś otarło się o moje stopy. Automatycznie sięgnęłam po przyczepiony do pasa nóż tylko po to, żeby zorientować się, że przestraszył mnie pierdolony szczur. Szczur!
– Przestań myśleć o pierdołach, skup się na otoczeniu dziewczyno!
– Jasne, jasne Joseph – pomyślałam zgryźliwie. – Nie denerwuj się tak, bo dostaniesz zawału staruszku…aaaa racja. Trochę za późno na ten rodzaj śmierci.
Zrezygnowałam z pomysłu dobycia noża, mimo że potencjalna kolacja oddalała się z prędkością tupotu małych, szczurzych łapek. Naciągnęłam na zziębnięte dłonie rękawy lekko już zniszczonej i –  pewnie w niektórych miejscach trwale ubrudzonej – tuniki, po czym mocniej owinęłam się – jak to lubiłam kpiąco nazywać – lisim okryciem. Była to najprawdopodobniej najcenniejsza posiadana przeze mnie rzecz, nie licząc noży, ale one utrzymywały mnie przy życiu, więc nic dziwnego, że miałam do nich pewną słabość. Rozejrzałam się po okolicy. Mnóstwo budynków ledwo trzymających się swojej pierwotnej formy. Roślinność już dawno przestała się przejmować jakimikolwiek konwenansami i próbowała swoich sił gdzie tylko się da – mizerne pnącza porastały budynki, a mechopodobne narośla na chodnikach i pod latarniami wyglądały jak surrealistyczne poduszki. Nie zastanawiając się, ruszyłam w kierunku – tak jak przypuszczałam – centrum miasta,  po drodze mijając zardzewiałą i powygniataną maskę samochodu. Volkswagen, niebieski sadząc po pozostałościach koloru, pomyślałam, przesuwając palcem po dachu czegoś, co kilkanaście lat temu uchodziło za niezbędnik każdego człowieka, a teraz zostało zdegradowane do czegoś na poziomie doniczki. Koła oraz jakiekolwiek wartościowe przedmioty zostały zagrabione na samym początku tej bombowej rosyjskiej balangi, więc samochód nie mógł już nikogo interesować. Chyba że ktoś lub coś rozważało go za dobre schronienie, co było czysta głupotą. Żadnej drogi ucieczki, przestrzeni do walki… tylko dach nad głową. Krótko mówiąc: metalowa trumna. Tak jak każdy z samochodów stojących wzdłuż chodnika.
– Potencjalne cmentarzysko. – Mruknęłam pod nosem jeszcze raz przesuwając wzrokiem po miejskim krajobrazie.
Mogłam sobie jedynie wyobrazić, jak to wszystko wyglądało przed plagą śmierci i cierpienia. Jednak jakiekolwiek wyobrażenia nie oddawały piękna widzianego przeze mnie w tym zniszczonym mieście. Deurbanizacja miasta mnie zachwycała, w dość niepokojący i niezrozumiały dla innych sposób.
Skoro o niepokojących zjawiskach mowa, chyba nie byłam dłużej sama. Starając się nie zwracać na siebie zbyt dużej uwagi, wyciągnęłam zza pleców maczetę i pewnie trzymając broń w dłoni, odwróciłam się, by zbadać otoczenie. Na pierwszy rzut oka wszystko wydawało się zwyczajne, ale instynkt nie dawał mi spokoju.
– Gdzie jesteś paskudo? – Zanuciłam melodyjnie pod nosem, szukając źródła swojego niepokoju, wprawnie kręcąc nadgarstkiem.
Miałam się już poddać i oficjalnie nazwać się świrem, gdy poczułam charakterystyczny odór zombie, a zza rogu budynku wyłoniła się gnijąca wersja istoty ludzkiej. Prawie wybuchnęłam śmiechem, gdy mój – niezbyt dobry w te klocki – mózg rozpoznał w wiszących na niej resztkach garderoby, suknię ślubną. Pierdolona gnijąca panna młoda.
- Pora na pierwszy taniec. Dużo szczęścia na nowej drodze życia, czy jakoś tak. – Mruknęłam ruszając w jej kierunku.
Dobrze, że specjalnie się nie spieszyłam, bo za panną młoda zgodnie podążali goście. Oczywiście, że takiego smrodu nie mogł powodować jeden zombie Blackleach, zganiłam się w myślach. Oczywiście, zanim zorientowałam się, że wypadałoby się wycofać, mój mózg nie omieszkał zastanowić się, co do cholery stało się z panem młodym, a dopiero potem kazał reszcie ciała kulturalnie spierdolić z imprezy. Śmierdzące mięso poruszało się zadziwiająco szybko jak na coś… co teoretycznie nie żyło, a zabudowania na ulicy skutecznie uniemożliwiały zniknięcie – jedyną opcją był maraton za miasto. Mimo że moje nogi samoistnie zaczęły ciągnąć mnie w tamtym kierunku wiedziałam, że potrzebuję innego planu. Poprawiłam torbę próbując dopasować prędkość kroków do prędkości informacji, które przeskakiwały między synapsami. Ominęłam jedną konstrukcję samochodopodobną, prawie wpadając na jej maskę. Przeklęłam pod nosem. Pewnie dla nich to żadna różnica, czy spożyją człowieka z całymi kośćmi, czy też nie. Jedynym plusem był jedynie brzęk szkła dochodzący z mojej, jeszcze trzymającej się, torby. Sięgnęłam po butelkę lądując się na dach. Pól butelki nawet znośnego alkoholu, co za strata. Zombie jednak były coraz bliżej, więc nie czas na sentymenty.
– Chcesz je zabić, czy umówić się na randkę? – Sarkastyczny ton głosu Josepha znów zabrzmiał w mojej głowie.
– Pierdol się starcze! –  Mruknęłam tylko, wykorzystując znaleziony również w torbie kawałek materiału i resztki życiodajnego płynu na stworzenie amatorskiego ładunku.
Zerknęłam na pierwszego stwora, który był zaledwie parę kroków dalej. Wygrzebałam z kieszeni spodni zapalniczkę i czekałam, aż całe weselicho zgromadzi się przy masce samochodu. Kiedy do kompletu dołączył ostatni imprezowicz, podpaliłam szmatę i rzuciłam Osame (dobre imię jak na koktajl Mołotowa) zombiakom na pożarcie, sama zsuwając się na ziemię po drugiej stronie auta. Huk był cudowny, a ogień jeszcze lepszy. Jedynie smród co nie co przeszkadzał. Wytarłam ręce i otrzepałam tyłek, wracając do pionu i zamiast oddalić się z resztką godności w stronę zachodzącego słońca, stałam w miejscu jak głupia. Ludzie, którzy twierdzili, że seks jest boski chyba nigdy nie oglądali czegoś tak pięknego jak niekontrolowane płomienie. Nie wiem, ile tam stałam pożerając wzrokiem to niecodzienne ognisko, bo kompletnie straciłam poczucie czasu. Znając siebie i chwilowe zaniki intelektu, nie oderwałabym wzroku od przedstawienia jeszcze przez dłuższy czas, gdyby nie głos. I tym razem inny, niż ten, który prześladował mnie od rana.
– Brakuje tylko pianek.
Wyrwana z transu tylko odwróciłam głowę w jej stronę i – mam nadzieję – pytająco uniosłam brew.
- Niezłe ognisko, chociaż słyszałam o cichszych metodach samobójstwa.
*
– Jak planujesz zniszczyć potwory nie stając się jednym z nich?
– Proste. Stając się czymś gorszym.

Eri?

niedziela, 2 grudnia 2018

'‘I don’t rise from the ashes, I make them. I’m the whole fucking fire.’'

Imię i nazwisko| Parker Blackleach
Ksywka| Peanut Butter
Wiek| 22 lat (19.02)
Płeć| Kobieta
Obóz| Przemytnicy
Ranga| Płomień
Aparycja| Wysoka i smukła brunetka o zielonych oczach, które okalają grube i długie rzęsy. Wysportowana, uwielbia sport i aktywny tryb życia, który nie pozbawił jej kobiecej figury. Z jej bladą cerą kontrastują kruczoczarne, długie włosy, które od momentu braku odżywek i regularnych wizyt u fryzjera zaczęły żyć własnym życiem. Jej ciało jest dowodem tego, ile przeżyła – na dłoniach i przedramionach ma liczne poparzenia, teraz już ledwo widoczne. Skóra od lewego łokcia do obojczyka jest pełna małych blizn – skutki własnoręcznie robionych śladów, które mają jej przypominać o dokonanych zabójstwach.
Charakter| Przed wybuchem wojny była uśmiechniętą, optymistyczną i pomocną dziewczyną, którą każdy lubił - potrafiła nawiązać relację z każdym, nawet dyrektorem o nie zbyt przychylnej opinii wśród uczniów. Miała wady, jak każdy, jednak - jako perfekcjonistka - starała się z tym walczyć. Charakteryzowała się dość specyficznym poczuciem humoru, które rozumiała w zupełności tylko jej siostra. Jednak wszystko zmieniło się po wojnie. Jej empatia nie zniknęła, ale jest ukryta tak głęboko, że nie sama Parker nie jest pewna, czy istnieje. W związku z tym stara się już do niczego nie przywiązywać, bo ma świadomość, że może to stracić bez względu na to, co zrobi. Jeśli przed wojną była ambitna, to teraz (o ile ma cel) nic jej nie powstrzyma, nawet uczucia innych ludzi – liczy się dla niej przetrwanie i zemsta. Polubiła tez wysadzanie rzeczy – eksplozje i związane z tym zamieszanie strasznie ją kręci. Pozbyła się skrupułów, a zabijanie nie spędza jej snu z powiek, ale nadal nie lubi broni palnej.
Historia| Przed wojną Parker była normalną dziewczyną. Mieszkająca na Alasce w Juneau licealistka, kapitanka szkolnej drużyny cheerleaderek była osobą, której nie dało się nie lubić. Zawsze pomocna i uśmiechnięta, potrafiła udowodnić, że stereotypy istnieją tylko na papierze. Jasne, miała problemy, ale czy istnieje nastolatka, która ich nie ma? W końcu była w związku z Fallon - kapitanką żeńskiej drużyny piłki siatkowej. Chociaż ich związek układał się niemal jak w filmach, pojawiały się zgrzyty. Nie omijały ją też kłótnie z rodzicami, czy siostrą bliźniaczką - Winter. Mimo to była szczęśliwa i z optymizmem patrzyła w przyszłość. Jednak wszystko co dobre, kiedyś się kończy, prawda? Wojna pozbawiła ją wszystkiego, co miała – rodziny, przyjaciół, miłości oraz normalnego życia. W przeciągu zaledwie kilku dni, świat wokół niej zmienił się nie do poznania, a ona została zupełnie sama, chociaż nie była tą samą Parker co wcześniej. Stała się zimna i skryta, gotowa walczyć o swoje, bez względu na konsekwencje. Według powszechnej opinii zwariowała i wraz ze szczęściem straciła skrupuły i empatię. Jednak, ani ta teoria, ani czyny, które popełniła nie spędzają jej snu z powiek – nadal jest w stanie zasnąć, nawet na stercie gwoździ. Od początku końca, tylko dwie rzeczy motywują ją do dalszej walki: zemsta i chęć ponownego spotkania z Fallon. Wie, że jej ukochana żyje i liczy, że się odnajdą, chociaż w głębi serca boi się, że jej nowa tożsamość nie przypadnie wybrance do gustu. Z uwagi na pogarszające się warunki na terenie, który kiedyś można było dumnie nazwać 49. stanem, Blackleach wyruszyła do Nowego Jorku, by przeżyć – a może nawet zacząć ponownie żyć.
Rodzina| Cain i Irene poznali się przypadkiem. Chłopak poszedł na jedno z licznych przedstawień, w którym występowała dziewczyna i - niemal z miejsca - się w niej zakochał. Jednak Irene jako prawdziwa aktorka, nie widziała w nim dobrej partii, dla niej był tylko zwykłym urzędnikiem, a obok siebie widziała artystę. Jednak Cain nie dawał za wygraną. Pokazał jej, że da się w nim zakochać, co też się stało (na to mogły mieć wpływ prezenty: po każdym występie Irene dostawała jedną różę z uroczym wierszykiem mówiącym o fabule przedstawienia). Od tamtej pory Irene i Cain tworzyli pełen miłości związek, chociaż jedno można przyrównać do lodu, a drugie do ognia. Zabawną sytuacją było to, że matka Irene raz pomyliła wybranka jej córki z urzędnikiem skarbowym, co Cain zawsze wypomniał teściowej na spotkaniach rodzinnych. Ich dom tętnił życiem, śmiechem, miłością, zrozumieniem. Przewijało się tam mnóstwo gości, jednak gospodarze często byli nieobecni, bo uwielbiali różnorakie wycieczki (czy to na narty, czy do innych stanów itp.). Wszystko zmieniła niespodziewana ciąża. Jednak Irene zdecydowała, że wychowa córki, jednak połączy to z karierą. Gdy na świecie pojawiły się dwie identyczne dziewczynki – Parker i Winter, niewiele się zmieniło - atmosfera w domu pozostała taka sama. Dzięki temu Parker nigdy nie musiała "wychodzić z szafy". Od zawsze była akceptowana taka, jaka jest. Mimo, ze bliźniaczki wyglądały identycznie, były totalnymi przeciwieństwami. Nie przeszkadzało im to jednak w głębokiej relacji – nieraz twierdziły ze potrafią czytać sobie w myślach. Zrobiłyby dla siebie wszystko (nie jest tajemnicą, że dzięki Winter, Parker i Fallon się zeszły), ale to nie przeszkadzało im w kłótniach i dowcipach, o rożnej treści z uwagi na dość specyficzne poczucie humoru sióstr. Raz w odwecie za rozwalony samochód, Winter założyła siostrze profil na portalu randkowym.
Partnerka| Fallon Clarke - Niegdyś kapitan damskiej drużyny siatkówki w liceum w Juneau.
Na początku sąsiadka, przyjaciółka, a potem bratnia dusza Parker. Do piętnastego roku życia były nierozłączne. W pewnym momencie Parker zaczęła wzdychać do chłopaka z równoległej klasy, przez co Fallon uświadomiła sobie, że nie chce być przyjaciółką, tylko kimś więcej, co z resztą jej powiedziała. Jednak Parker nie dała jednoznacznego sygnału, będąc zagubioną we własnych uczuciach. To Winter kazała jej się ogarnąć, postawić sprawę jasno i nie dać odejść miłości. Wtedy dziewczyny poszły na randkę i tak się zaczęło. Ich związek tylko bardziej je do siebie zbliżył, a w liceum wszyscy o nich plotkowali, chłopaki próbowali je podrywać, ale nic z tego. Na kilka dni przed wybuchem wojny musiała wyjechać z miasta razem z rodzicami, co zabolało Parker (poczuła się zdradzona). Jednak kilka dni później Parker znalazła w książce od Fallon list, w którym napisała, że ją kocha i wszystko wyjaśni, gdy się spotkają. Podpisała się: Kocham Cię, znajdziemy się przy dużych jeziorach.
Orientacja seksualna| biseksualna
Inne|
- Jej ulubioną potrawą są kanapki z masłem orzechowym.
- Jako dziecko jadła praktycznie tylko je i stąd ta ksywka.
- Potrafi zasnąć dosłownie wszędzie (nawet na drzewie), bez względu na sytuację.
- Miała konto na portalu randkowym (założone przez siostrę, w ramach zemsty).
- Mimo wielu lekcji i szczerych chęci nigdy nie nauczyła się prowadzić.
- Nienawidzi basenów i dużych akwenów wodnych – może dlatego, że jako dziecko się prawie się w jednym utopiła.
- Przed wojną była uzależniona od kawy.
- Jest zwinna i potrafi się bezszelestnie poruszać – skutki aktywnego trybu życia i nauki tańca.
- Po wojnie uaktywniła się w niej piromanka – kocha wybuchy i pożary, a zabawę ogniem uznaje za najnowsze hobby.
- Nie umie się posługiwać bronią palną – woli noże i tępe narzędzia, którymi można skutecznie uszkodzić przeciwnika.
- Jako dziecko ćwiczyła balet.
- Zna rosyjski.
- Po każdym zabójstwie nacina sobie ramię w celu „upamiętnienia” ofiary.
Właściciel: PseudoBrytyjczyk (opcjonalnie dźgnąć remembered ostrą stroną noża)