Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Jason. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Jason. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 23 kwietnia 2019

Od Jasona DO Colina

*Osiem dni później* 
Dzisiaj jest pierwszy dzień kiedy nie mam na głowie mojej durnej siostry, która stwierdziła, że fajnie będzie trzymać mnie w klatce jak zwierze. Mam do teraz wilczy apetyt, ale co mogę na to poradzić? Nie jestem tym cholerstwem zachwycony, gdyż nie mam szacunku dla takich stworzeń, jeśli one mordują bez opamiętania, a teraz nie mam nawet szacunku dla siebie. Zrozumcie moją sytuację.. Jestem jakimś jebanym mieszańcem! Po cholerę mi to było. Po co ja się spotykałem w ogóle z Ritą, gdybym pominął ten wątek znajomości, to by się tak nie skończyło i byłbym dalej śmiertelnikiem, a teraz zastanawiam się czy nie zjeść na obiad swojego kumpla! Wszelkie myśli rozsadzały mi głowę. Z jednej strony bym umarł jak debil, ale zaczynam się zastanawiać czy to by nie było lepsze, choć jeden z plusów jest taki, że czuję się o wiele lepiej niż jako śmiertelnik.
Wzdychając głęboko, spojrzałem na Cerbera, którego odziedziczyłem po Sonnym, gdyż nikt go nie chciał wziąć do siebie, choć Ray stwierdził, że ewentualnie on go zabierze. Nie uśmiechało się mi to, gdyż jego pan zginął przeze mnie, dlatego wolę mieć istotę, którą skrzywdziłem przy sobie.
Biedne zwierze ma złamaną łapę i kilka zadrapań, ale na szczęście wszystko zaczyna się powoli goić. Tak czy inaczej mam poczucie winy, gdyż Sonny był moim człowiekiem, mogłem mu powiedzieć wszystko, a teraz mogę gadać do psa. Ray czy Clay, patrzą na mnie jak na debila, bo sam wołałem o pomoc, a chłopak nie wrócił niestety z tego żywy.
Nie myśląc długo, nalałem zwierzęciu wody, oraz dałem pożywienie, a następnie ruszyłem na tył budynku, gdzie siedzieli moi chłopcy, którzy o tej godzinie stwierdzili, że przyda im się jednak chwila rozrywki. Nie dziwiłem im się, chcieli po prostu uciec myślami od tamtego wydarzenia, które dla nikogo nie było przyjemne.
- Hayes, potrzebuję cię - nagle usłyszałem za sobą głos mężczyzny, który powierzał nam akcje. Blackburn, bo tak właśnie się nazywał, poprosił mnie abym ruszył za nim do sali konferencyjnej, więc ruszyłem leniwym krokiem za nim. Dlaczego nie mógł prosić któregoś z chłopaków, skoro oni się nudzą, a ja dopiero skończyłem czytać moją książkę.
- O co chodzi Eric, po co mnie tutaj ściągasz? - zapytałem, chowając ręce do kieszeni.
- Od dwóch dni kręci się w okolicach bramy człowiek, z lornetką. Wygląda jak typowy szpieg, ale nie mogę nigdzie tej twarzy przypiąć. Mężczyzna ma stary mundur, więc albo będzie niezrzeszonym, albo jakimś dzikim przemieniającym się w zombie, chodzącym trupem, choć wygląda za dobrze jak na zarażonego.
- Jeszcze mi powiedz, że mam sobie odpuścić przyjemnie spędzony wieczór, na rzecz szukania jakiegoś cwela..
- Dokładnie, wybacz ale reszta twojej kompani jest już wstawionych, ewentualnie możesz jakiegoś przygarnąć, ale będziesz musiał wziąć za niego odpowiedzialność.
- Biorę odpowiedzialność, zawsze kiedy idę z nimi na zwiad, czy inne cholerstwo.
- Jason. Wiem, że jest ciężko kiedy Sonny'ego nie ma, ale pozbieraj chłopaków do kupy, bo wyglądają jak nieszczęścia, po tej stracie.
- Jak by to było takie łatwe Blackburn.. - warknąłem i ruszyłem przed siebie, poprawiając czapkę.
- Jeszcze jedno.. dobrze, że wróciłeś - rzekł nim zniknąłem za drzwiami.
Cholerne zadania! Co za cymbał w ogóle jest na tyle mądry aby tutaj przychodzić? Szczerze, gdyby teraz moi chłopcy go zobaczyli stojąc na straży, to pewnie ten ktoś skończył by jako plama krwi.
Idąc wkurzony korytarzem, doszedłem w końcu do pokoju, skąd zabrałem kurtkę, oraz zawiązałem na nowo buty. Zabrawszy po drodze swoją broń wyszedłem na zewnątrz, gdzie po chwili przekroczyłem także bramę. Wziąłem głęboki wdech, aby się skupić na dźwiękach, które dochodziły do mych uszu. Wiecie co? To podziałało, gdyż usłyszałem oddech człowieka. Ruszyłem bez zastanowienia w tamtym kierunku, aby upewnić się czy moje zmysły się nie pomyliły.
Zacząłem się rozglądać, lecz po chwili zauważyłem, tego kogoś. Gość był skitrany w krzakach i obserwował okolicę. Podchodząc do niego od tyłu, chwyciłem jego kołnierzyk i wyciągnąłem go z jego kryjówki.
- Kim jesteś i czego tutaj szukasz? - warknąłem wkurzony, rzucając go na ziemię.
- O.. Obserwatorem.
- Co, ptaszki podziwiasz? Kogo śledzisz, dla kogo pracujesz?!
- Dla nikogo, szukam obozu, który przypadnie mi do gustu.
- I dlatego siedzisz w krzakach z lornetką przy dupie?
- A mam inny wybór? Wy Śmierci mnie nie wpuścicie.
- Pomyliłeś obozy. Jestem z duchów idioto, teraz chodź ze mną.. - podniosłem mężczyznę na równe nogi, a następnie przeszukałem czy na pewno nie posiada przy sobie jakiejś broni. Kiedy to zrobiłem ruszyłem z nim do Blackburna, który miał wydać jakieś oświadczenie na jego temat.
***
Stojąc przy ścianie, miałem nadzieję, że on go zaraz stąd wyrzuci, ale do niczego takiego nie doszło. Co za bzdura, go tutaj nie powinno być!
Rutynowe przesłuchanie, standard.. lecz skąd mamy wiedzieć w stu procentach czy nie kłamie? Nikt nie jest pewny, dopóki się nie wykaże, a to mu mogę załatwić - uśmiechnąłem się pod nosem.
- Hayes, od dzisiaj Colin jest w twojej brygadzie, masz go nakarmić, ubrać i na koniec zaprowadzić do kolegów.
- Eric, chyba sobie kpisz! Zdajesz sobie sprawę, że nie idzie zastąpić Sonny'ego jakimś przybłędą?
- No to przeprowadzisz mu trening, masz wolną rękę - na jego słowa miałem już w głowie plan, ale zobaczymy co z niego będzie..
- Jason, zadbaj o tego żołnierza, ma się ciebie słuchać.
- Jasne, chodź.. Akita - stwierdziłem, że celowo przeczytam tak jego nazwisko, gdyż łatwiej się to wymawia, a ja nie mam zamiaru kaleczyć sobie języka na dziwnych nazwiskach przybłęd.
Ruszyłem z mężczyzną w stronę kuchni, gdzie, sięgnąłem mu jedną z moich racji żywnościowych, aby się porządnie najadł. Nie przeczytałem nawet jaka, to była, ale na pewno nie jest to amerykańska, co mnie cieszyło, bo one są za dobre, aby marnować je na tego kolesia.
- Przygotuj to sobie, abyś z głodu nie umarł, później pójdę z tobą po jakiś mundur, albo chociażby buty, bo w adidasach nie będziesz raczej biegał - warknąłem zabierając jednego z batonów, a następnie opierając się o zimnawą ścianę budynku. - Jak ogarniesz te dwie rzeczy, pójdziemy do chłopaków, a na koniec wybierzesz sobie gdzie chcesz mieszkać... - powiedziałem gryząc baton, na co ten tylko kiwnął głową na tak.

Nie uduś się tą racją żywnościową :3
Colin?

Od Jasona CD Rity

Słysząc słowa mojej siostry, byłem lekko zaniepokojony, bo nie widziałem po co kazała mi to zrobić, lecz gdy to już uczyniłem, zauważyłem parę, czerwonych ślepi za oknem. Spojrzałem na dziewczynę i wyjąłem broń, a Cerber ustawił się do ataku.
- Na cholerę ściągałaś tutaj swojego popapranego kolegę, myślałaś, że cię tu zabije? - warknąłem niezadowolony widząc podchodzące coraz bliżej żarówki.
- To nie jest kolega Jason, masz jakiś plan?
- Jest tutaj drugie wyjście.. możemy..
- Nie, on będzie wiedział, że chcemy tamtędy wyjść.
- To co mam zrobić? Może mu kurwa drzwi jeszcze otworzę?! - spojrzałem na nią lekko podirytowany tą całą sytuacją. Nie mamy czasu na żadne żarty, a ta jeszcze mnie wkurza, że ten cieć z czerwonymi oczami będzie wszystko wiedział. Wiecie co? Chuj mnie to! 
Wołając psa, podszedłem do tylnego wyjścia, aby szybko się stąd wydostać. Otworzyłem drewnianą powłokę w pośpiechu wychodząc z domku. Byłem zadowolony z siebie, bo żaden świrnięty wampir mnie nie dopadł, przez co zacząłem biec przed siebie. Cerber zna tereny, więc mnie wyprowadzi z tego miejsca. Zerknąłem jeszcze za siebie, aby upewnić się czy dziewczyna wyszła, lecz na marne było moje spoglądanie w tył, gdyż ta po chwili znalazła się obok mnie. Dlaczego wampiry muszą tak szybko biegać?!
Moje nogi cały czas niosły mnie za psem, gdyż liczyła się tylko ucieczka. Mam przy sobie glocka, ale co z tego jak ten wamp może  każdej chwili mnie tego pozbawić? Co ja mu zrobię głupim pistolecikiem?! Mając nadzieję, że jestem w pobliżu obozu, lekko zwolniłem, lecz nie było to wcale rozsądne, gdyż coś, a raczej ktoś nam przeszkodził w dalszej podróży. 
Na całe szczęście moje oczy przyzwyczaiły się co panujących tutaj ciemności więc mogłem dostrzec zarys postaci wyłaniającej się zza drzewa. Mężczyzna mając demoniczny uśmiech na twarzy zaczął teatralnie klaskać, a gdy skończył oparł się o pobliską brzozę.
- Witaj bękarcie. Widzę, że już poznałeś jedną ze swoich siostrzyczek, ale czy może nie chciałbyś poznać drugiej, która robi teraz, pewnie za żyrandol w piekle? - facet zaśmiał się wrogo, przez co przeszły mnie ciarki po plecach. Co to w ogóle miało znaczyć?! Nabijanie się ze śmierci dziewczyny, nie jest ani trochę tutaj na miejscu, chyba, że on w to ingerował. Szczerze, pierwszy raz nie wiedziałem jak się zachować przez co patrzyłem na niego tępo. Czy ktoś wie o co tutaj kurwa może chodzić? Dla niego jestem bękartem, czyli co? To jest ojciec Rity? Ten wampir?! Może to ona mnie specjalnie dla niego ściągnęła, przecież możliwe, że współpracują ze sobą! 
Mając w głowie pełno pytań, na które nie znam odpowiedzi, zrobiłem krok w tył, lecz jak na złość wpadłem na jakieś cholerne drzewo. Jebany las, po cholerę on tutaj jest?! 
Mój niepokój stawał się coraz większy gdyż byliśmy dość daleko od obozu Aniołów, oraz Duchów.
Patrząc na postawnego mężczyznę, zacząłem się nawet zastanawiać czy posiadam naboje w glocku! On mnie rozbrajał, prawie dosłownie..  
Byłem tak zagubiony we własnych myślach, że nie wiedziałem co mam robić? Z jednej strony jest to ojciec Rity, która aktualnie gdzieś zniknęła, zostawiając mnie na ewidentną śmierć. Ten jebany wampir nie wyglądał na takiego, co by mnie z chęcią przytulił i powiedział "dobrze cię widzieć", on po prostu był przerażający. Kiedy ciemnoskóra postać wykonała kilka niewielkich kroków w moją stronę, Cerber uznał go za pierwszorzędne zagrożenie, więc rzucił się na mężczyznę, lecz on sobie z tego nic nie zrobił, bo kopnął zwierzaka, który już po chwili leżał pod drzewem kilka metrów dalej. Pokazałem mu dłonią aby został, gdyż nie chcę później czuć się winny za śmierć niewinnego stworzenia, a jednocześnie przyjaciela, jakim był pies. 
Stawiając kolejne kroki, facet igrał z moją cierpliwością, ponieważ po chwili wystrzeliłem w jego stronę trzy pociski, przez co narobiłem sporego hałasu w całym lesie. Jeśli teraz przyjdą jeszcze jakieś zombiaki, to oszaleję! 
Kiedy ten zdezorientowany, spojrzał na swoje ciało, ruszyłem szybko po zwierze, które zarzuciłem sobie na swe barki, ruszając w stronę bazy. Odwróciłem się szybko w jego kierunku, lecz to właśnie kosztowało mnie wywaleniem się jak długi, przez jeden pierdolony kamień. 
Leżąc tak, olśniło mnie po kilku sekundach, że mam w kieszeni małą krótkofalówkę, którą zabieramy czasami ze sobą kiedy wychodzimy, więc sięgnąłem po nią szybko i nadusiwszy odpowiedni przycisk rzekłem: 
- Tu Bravo 1, ktoś mnie słyszy? Tu Bravo 1. - niestety nikt nie odpowiadał, więc powtórzyłem tą czynność. 
- Clay, kurwa dlaczego nie nosić krótkofalówki przy dupie?! - krzyknąłem, ale nadal nie dostałem odpowiedzi, więc wkurzony miałem na myśli tylko dwie rzeczy. Albo te chuje balują, albo śpią, ale wypadałoby trzymać komunikatory przy dupie! Popatrzyłem szybko na zwierze, które odsunąłem szybko od swojego ciała, a następnie odwróciłem się na plecy spoglądając gdzie jest mój przeciwnik. Chwyciwszy ponownie glocka i szybko sprawdziłem zawartość magazynka. Nie był on wcale taki bogaty, ale to musiało mi wystarczyć. Nim przeładowałem broń, mężczyzna podbiegł od mnie tak szybko, że nawet nie zauważyłem kiedy to zrobił. Chwycił mnie za szyję i bez większego problemu uniósł na taką wysokość, aby moje nogi nie spoczywały na ziemi. Kiedy to zrobił, moja broń upadła na mech, gdyż próbowałem się ratować, a do tego potrzebuję dwóch rąk. Zacząłem się miotać, starając się wyrwać z jego uścisku, jednak to nie wychodziło mi za dobrze, parząc na siłę mężczyzny. 
- Zostaw go - usłyszałem spokojny, stanowczy kobiecy głos, przez który przeszły mnie wręcz ciarki. 
- Znasz braciszka kilka chwil i już chcesz go ratować? Nie bądź śmieszna - zaśmiał się, a ta podbiegła do niego mając w oku tylko i wyłącznie chęć mordu. - nie lepiej będzie się pożywić? Słaba jesteś - rzekł wyciągając swoje zęby, które nagle znalazły się niebezpiecznie blisko kawałka mojej szyi. 
- Powiedziałam, że masz go zostawić, rozumiesz to?! 
Nim którekolwiek z nich zdążyło coś zrobić, usłyszałem tylko strzał z karabinu i pocisk, który przeleciał niebezpiecznie blisko mnie, lecz trafił mężczyznę, a ja upadłem na ziemię starając się złapać oddech. Kiedy spojrzałem w stronę strzelca, zauważyłem Sonny'ego, który zaczął zbliżać się do nas pewnym krokiem. 
- Uciekaj kurwa!
Ten niestety nie reagował, brnął dalej po swoje. Dlaczego on musi być taki jak ja? Weź się chłopie choć raz posłuchaj! Trzymaj się zasad!
Chcąc krzyknąć kolejny raz, poczułem tylko, jak moje ciało unosi się nad ziemią. Czy ja umarłem? Natrafiłem w końcu na skałę, bądź potężne drzewo, które zatrzymało mnie dość boleśnie. Byłem tak cholernie zamroczony, że zauważyłem tylko zarysy postaci, z czego jedna z nich wyrwała serce drugiej. Dochodząc do siebie zorientowałem się, że martwy człowiek, który leży przed moimi oczami to Sonny. Ten chuj zabił jednego z moich żołnierzy! 
Chcąc wstać, poczułem niesamowitą falę bólu, który był tak cholernie wielki, że aż zawarło mi dech w piersiach. Spoglądając jednak niżej dostrzegłem coś o wiele gorszego. Moje ciało, było przygwożdżone do drzewa, ponieważ z mej klatki wystawała ostro zaostrzona gałąź, na którą zostało nabite moje ciało. Byłem przerażony tym widokiem, nie chcę tak zginąć. Te trzydzieści sześć lat, to mało. Nikt raczej nie chciał by umrzeć w takim wieku. Zacząłem się miotać, próbowałem podciągnąć się na rękach, aby wydostać się z tego potrzasku, ale niestety to nic nie dawało, a nawet pogarszało moją sytuację. 
Zamykając powoli swe oczy zauważyłem cień, który był dość spory, gdyż przedstawiał wilka. Wielkiego czarnego chuja, którego znam doskonale. David, również mój informator.. 

***
Ocknąłem się po jakimś czasie, na moje nieszczęście mój organizm zaczął ponownie funkcjonować, kiedy Rita, wraz z Davidem zdejmowali mnie z tej gałęzi. 
Wydarłem się wniebogłosy, mając nadzieję, że ból zaraz minie, lecz nic takiego się nie działo. Wylądowałem na trawie, starając się coś powiedzieć, lecz krew zalewała mi ust. 
- Zdajesz sobie sprawę, że on może tego nie przeżyć? - warknął Hammond, który aktualnie klęczał przy mnie, gapiąc się na Ritę. 
- Widzisz inne wyjście? Jeśli zrobimy to tak jak mówiliśmy, ma jakieś minimalne szanse na przeżycie. 
- Nie lepiej abyś ty go po prostu ugryzła i dała mu krew, albo ja? 
- W każdym stopniu jest taka sama śmiertelność! - krzyknęła dziewczyna na co tylko jęknąłem i poczułem jak ponownie moje powieki zaczynają opadać. 
- Teraz albo będziemy ciągnąć więcej zwłok niż tylko Sonny'ego - odezwał się David, po czym zrobił coś czego się w życiu nie spodziewałem. Ten chuj mnie użarł, a moje ciało zaczęło jeszcze bardziej cierpieć, po chwili za to została mi przystawiona ręka Rity, z której kapała krew.
Dalej nic nie pamiętam. O co chodziło, co się właściwie działo?
- Ocknął się! - usłyszałem krzyk dziewczyny, który wręcz poraził moje uszy, starałem wymazać ten dźwięk z umysłu, jednak przeszkadzał mi nawet oddychający pies, który leżał obok ciała jednego z moich żołnierzy. 
Podniosłem się na nogi, mając na sobie całe zakrwawione ubranie, które było splamione moją krwią. 
Popatrzyłem na Hammonda jak na przekąskę, więc nie czekając długo rzuciłem się na niego, przyduszając go do pobliskiej skały z chęcią rozszarpania mu gardła i wyrwania serca z jego piersi. Był tak kuszący. Czułem jego każdy oddech, jego strach. Widziałem pięknie pulsującą żyłę, która wręcz błagała aby się w nią wgryźć. Oblizałem powoli usta, zbliżając je do szyi mężczyzny, ale nagle ktoś skręcił mi kark, więc padłem na ziemię.
Wiem tylko tyle, że Rita mówiła coś o tym, że nie mogą mnie teraz zabrać do żadnego obozu, więc będę musiał spędzić jakiś czas w domku wypadowym ekipy...

Naum mnie jak nie czuć głoda ;D 
Rita?

sobota, 20 kwietnia 2019

Od Jasona CD Rity

Moja głowa, ja pierdole.. co tu się kurwa stało? Gdzie ja w ogóle jestem? Boże ludzie, przestańcie krzyczeć. Dlaczego mnie w ogóle wszystko boli..
Jęknąłem cicho pod nosem zmieniając swoją pozycję na niewygodnym łóżku. Niestety okazało się, że to nie był wcale taki dobry pomysł, gdyż zmiana pozycji, wymagała ode mnie odwrócenia się o sto osiemdziesiąt stopni, a co przy tym szło? Moje plecy doznały katuszy. Zapomniałem o nich!
Kiedy moje krzyki i wszelkie kurwy, przestały grasować w mej głowie, dostrzegłem scenę, która rozgrywała się w tym ciasnym pomieszczeniu. Każdy człowiek krzyczał, próbowałem rozróżnić głosy, które budziły we mnie niepokój.
Krzyki nie pomagały mi się skupić, więc starałem się je choć trochę zagłuszyć swoimi myślami.
- Co to cholera ma być?! Przyprowadzasz do naszego obozu obcego dowódcę! Czy ty w ogóle wiesz kim on jest?! - słyszałem krzyk mężczyzny, który kilkukrotnie uderzył w mój umysł jak echo. Na kogo on cholera krzyczy? O co tutaj chodzi?! Rozumiem, że o dowódcę, to chodzi o mnie, ale co dalej?
- Znalazłam go! Co miałam zrobić, zostawić?! - ten głos. Przecież to jest Rita, na chuj ona się kłóci z jakimś kutasem? Przetarłem dłonią oczy upewniając się co do głosu.
- A co myślałaś? Jesteś dowódcą czy cieciem?! Ty do jasnej cholery sprowadzisz na nas katastrofę!
- Ja..
- Zamknij się! - spostrzegłem postawnego człowieka, który był ubrany w mundur z naszywką obozu Aniołów. Czyli to nie jest lekarz. Dobrze dla mnie. Po sekundzie usłyszałem dźwięk spadających z szafki metalowych przedmiotów, a skrzypiące deski, upewniły mnie w tym, że mężczyzna podszedł bliżej dziewczyny. Ten chłop był gotowy nawet do rękoczynu, a na to nie chciałem pozwolić, choć nie mam u niej żadnego długu, gdyż sam ją osłoniłem, a ona mnie tutaj przyciągnęła.
- Zostaw mnie! - krzyk dziewczyny, doprowadził mnie do porządku. Wiedziałem co się dzieje, ale też co może się stać. A to nie będzie raczej przyjemne.  Po chwili, mężczyzna poleciał z dużą siłą w kierunku mojego łóżka, przez co uderzył głową o krawędź, doprowadzając do krwawienia. Bez większego namysłu, zakryłem mężczyźnie usta, a następnie skręciłem mu kark, przez co jego bezwładne ciało opadło na ziemie.
- Nic nie wiesz, spadam stąd - wstałem podchodząc do okna, aby spojrzeć, gdzie ile dzieli mnie od ziemi. Piętro. Na szczęście nie jest to aż tak wysoko.
- Coś ty do cholery zrobił?! Oszalałeś?!
- Jak chcesz wyjaśnień to się zamknij, jak chcesz wiedzieć, ten człowiek był zdrajcą u was, wplątał się w interesy z Demonami. Tyle ci na razie wystarczy! - krzyknąłem
- Tak chce wyjaśnień!
- To weź wynieś Cerbera... widzimy się za bramą - syknąłem po czym, zabierając wszelkie swoje rzeczy, wyszedłem przez okno, gdzie następnie chwyciłem się małego parapetu, szukając nogą punktu zaczepienia. Kiedy to już się udało, szybko zszedłem na ziemie, gdzie następnie prześlizgnąłem się przez mury.
Mając nadzieję, że nikt mnie nie widział.
Usiadłem w pobliżu bramy, a dokładniej na kamieniu, aby upewnić się, że Rita przyjdzie z Cerberem. Nie wiedziałem czy jej coś grozi, czy ktoś ją zatrzymał. Nic nie wiedziałem, pozostało mi tylko czekać, a moje plecy nie dawały mi spokoju.
***
Po dobrych pięciu minutach, zobaczyłem idącego psa w moim kierunku, lecz nie widziałem nigdzie dziewczyny, aż do momentu kiedy ktoś nie chwycił mnie za głowę, następnie przystawiając mi ostre zębiska do szyi. 
- No dalej, ugryź.. wtedy mnie już nie znajdziesz, ani niczego się nie dowiesz.. - syknąłem, gdyż czułem, że nie panowała w tej chwili nad swoją siłą, gdyż moje mięśnie coraz bardziej się napinały.
- Tłumacz sie.. - warknęła wkurzona.
- Nie tutaj.. możesz iść za mną i się dowiedzieć czegoś nowego, albo mnie zabić.. wybieraj..
Już po chwili jej uścisk, zelżał.
- Gdzie znowu mnie chcesz wyprowadzić?
- Nie interesuj się i rusz się.. - wstałem i ruszyłem w odpowiednim kierunku.
Moje kroki były skierowane do małego domku w środku lasu, tylko ja i moi ludzie mają tam dostęp, gdyż Sonny wysmyczył piękne zabezpieczenie, jakim jest czytnik odpowiednich kart. Tylko nasza zaufana ósemka je ma. Nikt nawet o tym nie wie. Stoi tam po prostu sama chatka, która wygląda na strasznie opuszczoną. Ale czy tak jest na poważnie?
Właśnie nie. W środku ten drewniak wygląda niczym willa naszych czasów. Znajdzie się tam wszystko. Nawet cholerne ogrzewanie!
Po dobrych dwudziestu minutach, cichego marszu, dotarliśmy do tego miejsca, gdzie bez zastanowienia wyjąłem z kieszeni kartę, którą czytnik przyjął.
Otwierając powoli skrzypiące drzwi, pomiędzy moimi nogami przebiegł pies, który  od razu ruszył do swojego legowiska, gdzie miał tam pełno piłeczek do tenisa, które po porostu kochał. 
Uśmiechając się na tę myśl, otworzyłem szerzej drewnianą powłokę zapraszając tym gestem Ritę do środka, gdzie mogła się rozgościć. Nie wiem czy była w szoku, czy też zastanawiała się skąd znam takie miejsca, ale mało mnie to już obchodziło. Ruszyłem w stronę małego barku, skąd wyjąłem dwa piwa i wodę w butelce, którą wlałem do miski Cerbera. 
- Trzymaj - podałem dziewczynie jedną z butelek, a następnie usiałem na starej, czarnej skórzanej kanapie, wskazując jej dłonią jeden z foteli. 
- Mów.. - rzekła władczo, patrząc z wyczekiwaniem w moją stronę.
- Może tak grzeczniej, co? - fuknąłem, włączając prąd w domu, aby tutaj trochę rozjaśnić, gdyż nie lubię siedzieć w ciemności, szczególnie jak mają na mnie patrzeć czerwone jażeniówy. - powiedz mi w ogóle co ty chcesz wiedzieć. 
- Poznać dokładniej twoją przeszłość. - rzekła otwierając sobie butelkę z napojem.
- To tyle? Po to mnie męczysz? Przecież widziałaś wszelkie dokumenty, bo to raczej macie w bazie. - zaśmiałem się, czyniąc to samo co moja kochana siostrzyczka. 
- Nie ma twojego aktu urodzenia - rzekła biorąc łyk, tego sikacza, który smakował cholernie, ale aktualnie nic innego nie znaleźliśmy, co by mogło zastąpić to japońskie piwo.
- Może spłonął, albo nie macie wszystkich dokumentów - wzruszyłem ramionami.
- Mamy tylko opisy misji z wojska.
- Eh, i co? Tyle ci nie wystarczy?
- Jason!
- Nie krzycz, bo jeszcze się coś tutaj zleci, poza tym mów konkrety, bo nie chcę mówić o wszystkim, a ty będziesz miała wyjebane na moje słowa.
- Już mówiłam, twoja daleka przeszłość - rzekła, biorąc kolejnego łyka.
- Jesteś przekonana, że chcesz poznać wszystko co mnie dotyczy? Ja nie byłbym do tego przekonany, bo.. hmm.. może coś trochę zaboleć.
- Ga..
Kiedy ta chciała na mnie nakrzyczeć, Cerber usłyszał czyjeś kroki w okół domu, przez co od razu podbiegł do drzwi, aby w razie czego zaatakować. Dziewczyna chciała dalej kontynuować, ale pokazałem jej tylko zaciśniętą pięć przed sobą aby zamilkła, bo nie chcemy tutaj nieproszonych gości. Po co ma ktoś wiedzieć, że rozmawiam z Aniołem, na dodatek wampirem. 
Gdy już kroki ucichły, a pies wrócił na swoje miejsce odetchnąłem z ulgą, patrząc a siostrę.
- Rita, wracając. Masz pewnie w swoich zbiorach pewne zdjęcie.. dokładnie takie, prawda? - zadałem jej pytanie, pokazując w tej samej chwili odpowiednie zdjęcie, które wyjąłem właśnie z małe brzozowej szafeczki, stojącej przy kanapie. Na obrazku widniała rodzina. Trójka ludzi. Dwoje czarnych dorosłych, wraz z białym dzieckiem na rękach - Szczęśliwa rodzinka prawda? Taka kurwa szczęśliwa, że później zrobili sobie jeszcze dwójkę pięknych dziewczynek, a tego białego chłopca porzucili, jak śmiecia, nic nie warte stworzenie, zabawkę, bo nie pasował im do perfekcyjnego obrazka. Wiem, że na innych zdjęciach nie ma już tego dziecka, czyż nie? Tak myślałem.. a więc mówiąc dalej. Biały chłopczyk trafił sobie do USA, gdzie był wychowywany z troską, lecz rodzina miała swoje zasady. Mężczyźnie nie podobało się to, że jego "syn", chce poznać więcej prawdy niż to potrzebne. Dzieciak zaczął szukać, aż w końcu trafił na jakiś ślad.
Za kłamstwa ze strony ludzi, stwierdził, że pójdzie do wojska, choć był przeciwny militaryzacji. Ten chłopak nazywał się René von Kastner. Teraz połącz kropki i daj znać, kiedy do ciebie to dotrze.. - rzekłem po czym położyłem się na kanapie, bo moje ciało powoli nie dawało mi spokoju.


Połącz kropki ;D 

piątek, 19 kwietnia 2019

Od Jasona CD Rity

- Współpracę? Co masz na myśli? 
Słysząc jej pytanie uśmiechnąłem się pod nosem, gdzie następnie wyjąłem z szuflady mój notes, w którym uwielbiałem wszystko notować. Opowiedziałem jej dokładnie to co chciałem w trzech zdaniach. Liczyło się dla mnie tylko to, aby mi zaufała i przyszła na miejsce spotkania sama, gdyż nie możemy siedzieć cały czas na tej częstotliwości, ponieważ jest ona ostatnio, często sprawdzana, gdyż złapali ostatnio na niej zdrajcę, wynoszącego od nas zapasy.
- Teraz wyiągnij sobie jakiś notes, ponieważ musisz to zanotować.
- Dobrze - powiedziała, a po chwili mogłem usłyszeć jak szuka czegoś do notowania. - mam - powiedziała pewnie i mam nadzieję, że słuchała.
- Więcej razy tego nie powiem, więc radzę uważać, a teraz słuchaj uważnie.. - westchnąłem i upewniłem się, że nikogo nie ma pod moimi drzwiami.
- Drzewo, worek, ósemka, rów, bravo, demol, agresja, materac, krowa, woda, wojsko, okulary, doktor, ów. 0134. - mówiłem dość szybko, mam nadzieję, że udało jej się to wszystko zapisać, albo chociaż zrozumie o co mi cholera chodziło. Jeśli to nie wyjdzie, to po prostu tam się włamię i z nią porozmawiam. Poza tym i tak mam mieć zwiad, więc nikt mnie nie będzie podejrzewał, o jakieś dziwne wędrówki do opuszczonych miejsc.
- Zapisałaś? Mam nadzieję, że zrozumiesz - po swych słowach, wyłączyłem krótkofalówkę, którą schowałem do szuflady w biurku. Zawsze zamykałem ją na klucz, gdyż nie chciałem, aby ktoś wiedział więcej niż powinien. Z resztą Clay i tak wie, że przygarnąłem jedną z krótkofalówek dla siebie.
Wstając z krzesła, podszedłem do binlioteczki, wybierając jedną z książek, którą chciałem przeczytać. W ogóle wiecie co jest w tym wszystkim najlepsze? Ja i moja banda byliśmy na tyle inteligentni, że pewnego pięknego dnia, przechadzając się z nudów po terenach, usłyszeliśmy jak ktoś wyrzuca jakieś rupiecie, które mu się nie przydadzą. Chcieliśmy sprawdzić co to za osobnik, robi taki hałas, ale okazało się, że to była wściekła żona jednego z mieszkańców. Była tak zdesperowana, że rzucała nawet lampami, jak i jedzeniem. Cudem uniknąłem większych uszkodzeń ciała! Ona nie patrzyła na nic. Poleciały nawet leki! Czego do teraz nie rozumiem.
Jedynym profitem z tego spaceru i bezsensownej gadaniny, był wygrzebany, spod sterty rzeczy agregat na, który był zasilany benzyną. Rozumiecie to?! Ta kobieta wyrzuciła jedno z potrzebniejszych i teraz rzadkich urządzeń. Zgarnęliśmy to z chłopakami do siebie, aby nikt inny tego nie widział więc takim sposobem Sonny przerobił stary przedłużacz, aby można było go podpiąć do agregatu. Dzięki temu mamy do teraz prąd, o którym reszta budynku może tylko śnić. Wymieniamy się z chłopakami, sprzętem, aby cokolwiek naładować. Czy też zapalić sobie światło do książki. Ostatnio dzięki temu udało mi się naładować mały przenośny głośniczek, z którego leciało kilka piosenek, dzięki którym mogłem się na chwilę odciąć od tego złego świata.
Leżąc już w hamaku, myślałem o Ricie, czy mam jej to teraz powiedzieć czy lepiej poźniej. Czy ona w ogóle wie o moim istnieniu, jakimkolwiek? W sumie, jeśli ci co ją wychowali, olali sprawę moich narodzin, to nie wie nic. Kompletne zero.
Czy to dla niej nie będzie szokiem? Sam miał bym wyrypane na twarzy wielkie WTF, gdybym po trzydziestu latach dowiedział się, że mam dwie siostry. Co z tego, że jedna umarła.
Po dobrych trzydzestu minutach wyłączyłem agregat, aby nie marnowal paliwa i udałem się w objęcia morfeusza, poprawiając sobie poduszkę, oraz znikając w hamaku, naciągając jedną ze stron.
***
Obudziłem się coś między jedenastą a jedenastą trzydzieści. Musiałem odespać noc, z resztą mogłem wyjść z hamaka o ósmej rano, kiedy wparował mi do pokoju Sonny z Cerberem, aby powiadomić mnie, że mamy wolne i dzisiaj, posiedzimy sobie przy chłodnym piwie, które ostatnio znalazł Cerber, następnie i tak je zakopując na tyłach budynku. Tam mieliśmy taką małą lodówkę na piwo. A wiecie, ziemia wychładza.
Przebierając się w czarną koszulkę oraz zielone bojówki, ruszyłem na piętro niżej aby zgarnąc coś ciekawego z zapasów. Mieliśmy trochę tego, a ja musiałem sobie znaleźć sobie coś zjedliwego do jedzenia.
Stając nad kartonem z puszkami, przeszukiwałem każdą z nich. Wkurzał mnie fakt, że większość z nich, to była fasola, której po prostu nienawidziłem.
Zdezygnowany, odstawiłem karton na bok, aby wejść na blat i sięgnąć z najwyższej szafki mały pojemnik, który skrywał w sobie skarby takie jak racje żywnościowe. To teraz jest najsmaczniejsze jedzenie na Ziemi!
Te tysiąc sześćset kalorii uśmiechało się do mnie jak nigdy.
Wybrałem sobie porcję na ślepo, bo byłem tak głodny, że niedługo odgryzłbym sobie rękę. Na całe szczęście wybrałem Meal Ready - to Eat, czyli poczciwie, amerykańskie MRE.
Kiedy odstawiłem pojemnik na szafkę, ruszyłem zadowolony do stołu, gdzie otworzyłem paczkę, w której można było spotkać kotleta, który miał imitować żeberka. W daleszej części openingu możnabyło dostrzec fasolkę z ryżem, sos BBQ, dwie skibki pszennego chleba, dżem, masło orzechowe, napój winogronowy, kakao oraz batoniki karmelowe. Poza tym jedzeniem, był też podgrzewacz, chusteczka nawilżana, łyżka, dwie gumy, oraz papier toaletowy, który jest praktycznie w każdej racji.
Nie myśląc długo, wstałem po wodę i napełniłem podgrzewacz, do którego wrzuciłem dania na ciepło, a następnie musiałem poczekać dziesięć minut.
Po tym czasie moje dania były gotowe, a ja wiedząc jak to smakuje, otworzyłem opakowanie z fasolką i ryżem. Po tej czynności uczyniłem to samo z drugim ciepłym daniem, aby wlać sos własny z mięsa do ryżu, a następnie, posiekane danie tam równiez dorzuciłem. Zastanawiałem się przez kilka minut, czy dodać jeszcze BBQ, ale po głębszym przemyśleniu, uczyniłem to.
Gdy wymieszałem już wszystko ze sobą zacząłem jeść. Boże, jakie to jest kurwa dobre! Pochłonięcie posiłku zajęłi mi okołk pięciu minut, więc nadal byłem głodny, więc otworzyłem sobie batonika, którego pochłonąłem szybciej niż piekło Stalina.
Nikt nie musi wiedzieć, że zachowam jeszcze resztę.
Oczywiście do takiego posiłku musiałem przygotować sobie jeszcze picie. Postawiłem na sok winogronowy, który był bardzo, ale to bardzo słodki, przez co piłem go przez dłuższy czas.
***
Gdy już ukryłem dowody zbrodni w swoim pokoju, ruszyłem na tył do moich kumpli, aby porozmawiać i napić się z nimi.
- Sonny, pożyczysz mi na dzisiaj Cerbera? - zagaiłem.
- Boisz się spać sam? - zaśmiał się w odpowiedzi.
- Nie, po prostu muszę sprawdzić kilka rzeczy, a pies jest zwykle przydatny.
- W co ty się znowu pakujesz Jason?
- Jak zawsze w najgłębsze bagno. Spencer, znasz mnie za dobrze, aby myśleć, że robię coś mądrego. - rzekłem otwierając sobie piwo.
***
Wybiła godzina dwunasta dwadzieścia, więc gotowy do drogi, ruszyłem przed siebie. Powinienem być trochę wcześniej niż Rita, choć patrząc na wampirze zdolności, to sam już głupieję.
Ubrany w mundur, odwróconą czapkę z daszkiem i psem przy boku, wędrowałem po terenach, aby w końcu trafić w to odpowiednie miejsce.
Przeładowywując broń, spojrzałem na psa, który patrzył w jedno miejsce, oraz warczył, więc mogłem się spodziewać Rity, albo obcych.
- Widzę przyszedłeś z ochroniarzem - rzekła stając przede mną.
- To taki mój przyjaciel, przydałby mu się spacer - lekko się uśmiechnąłem. - cieszę się, że rozszyfrowałaś wiadomość, ale nie jesteśmy bezpieczni mówiąc coś w prost.
Dziewczyna przemilczała to. Czyżby zadanie z miejscem i godziną było, aż tak trudne?
- Chodź, wejdźmy w głąb, i porozmawiamy..
- Żeby twoi koledzy mnie zabili? Podziękuję.
- Zastanawiam się po kim jesteś taka uparta albo pyskata.. przyszedłem tylko z psem.
- Jeśli mnie oszukasz, to wiedz, że dobrze się to nie skończy.
- Zdaję sobie z tego sprawę - powiedziałem ruszając z nią. - wracając do naszej współpracy.. chciałbym abyś dawała mi znać jeśli Anioły coś znajdą, z resztą ja też będę mówił tobie jeśli Duchy coś wykryją. Nie oszukujmy się, to jest interes działający w dwie strony. Będę mógł wam oddawać trochę więcen pożywienia, czy innego cholerstwa. Przemyśl to, jak dla mnie oferta idealna.
- Przemyślę.
- стой, потому что я убью!
- спокойно мы не хотим неприятностей.
W tej chwili dziewczyna spojrzała się na mnie, po czym wykonała jeden krok. Ja tylko w panice, spojrzałem na psa, który uskadł. Kurwa, jebana mać.
- Wiej! - krzyknąłem do psa, który doskonale wiedział, że musi się oddalić, a sam wpadłem szybko ma zszokowaną Ritę, powalając ją na ziemię.
Może pół sekundy po moim ruchu, budynek się zatrząsł, a flaki oraz odłamki sufitu, czy też resztki szkła, kamyczków czy innych dupereli powbijało się w moje plecy. Czułem tylko jak przez moje ciało przechodzi nieprzyjemny ból. Następnie doświadczyłem już tylko ciemności. Cholerny rusek z cholernym, priwizorycznym pasem szachida.
Ostatnie co, zdołałem usłyszeć, to bieg Cerbera w naszą stronę...

Hm co zrobisz?

czwartek, 18 kwietnia 2019

Od Jasona CD Rity

Chodząc zamyślony, po swym apartamencie na trzecim piętrze, zacząłem zastanawiać się, co ja mam ze sobą zrobić. Stanąłem w końcu przy ręcznie wykonanym zlepku desek, nazwanym też biurkiem. Co z tego, że wygląda jak puzzle, lepiej mieć cokolwiek, aby położyć sobie na tym chociażby manierkę, czy kubek z kawą, którą po prostu wielbię i mogę ją sobie na całe szczęście zrobić. Spojrzałem na papiery, które miałem sprawdzić trzy dni temu, lecz z braku czasu, cały czas to odkładam. Chciałem w końcu przewertować ten stos papierów, więc zabrałem je ze sobą, gdzie następnie położyłem się w ciemnozielonym hamaku, który był przymocowany do dwóch kolumn wspierających piętro nade mną. Nie zwracając uwagi, na wypadające dokumenty z teczki, zacząłem czytać wszystko ponownie. Wszelkie informacje o śmierciach ludzi, z którymi pracowałem. Choć większość dokumentów była popalona, byłem w stanie rozczytać, albo chociaż się domyślić co oznaczało nadpalone słowo, czy też zdanie. Ruscy nie mieli litości dla żadnych papierów rządowych.
Przeglądając dalej kartkę pokrytą dużą ilością, czarnych jak smoła literek, natrafiłem na zdjęcie. Zdjęcie przedstawiające Amandę. Była szaloną kobietą, ale postawiła mi warunek, którego zawsze chciałem uniknąć. Miałem wybierać między nią, a pracą, w której przebywałem jakieś trzysta dni w roku, a ona przez ten czas tylko się martwiła, zastanawiając się czy jeszcze żyję. Uśmiechnąłem się lekko na ten widok, po czym schowałem fotografię ponownie, w dokumenty. 
- Jason - nagle do mojego uroczego pokoju, wparował Clay, dobry, miły chłopak, który jest z nami od niedawna. Spojrzałem na niego znad papierów, marszcząc lekko brwi. 
- Co jest? - rzekłem wstając ze swojego posłania, przy okazji odkładając papiery na niską szafkę, stojącą obok hamaka. 
- Góra, mamy iść po jakieś zapasy - westchnął, obserwując mnie, czy przypadkiem na niego zaraz nie nakrzyczę. 
- Idź już, zaraz przyjdę - rzekłem podchodząc do starej sosnowej szafy, z której wyjąłem swoją koszulkę wojskową. Lubiłem ją, nawet ze względu sentymentalnego. Zawsze podobały mi się naszywki, które na takich rzeczach się znajdowały, więc ja nie mogłem sobie odpuścić, aby rzepy, które kiedyś trzymały się dobrze, przyszyć na stałe. Flaga stanów, moje dane, numer żołnierza, oraz mała naszywka oddziału. 
Kiedy Spencer wyszedł z pomieszczenia, zawiązałem jeszcze dokładnie buty i ruszyłem za nim. 
Wchodząc do sali, w której siedziała piątka moich wiernych kompanów, zauważyłem, że nasz cały zleceniodawca, chodzi niespokojnie. Czyżby, to było coś aż tak ważnego i nie mogło się zachrzanić?
- Hayes, jak dobrze, że już jesteś. Siadaj, musimy obgadać kilka spraw, nie chcę abyście to zjebali, jasne?
- Wiadomo, my zawsze wiemy co robimy - uśmiechnąłem się chytrze, po czym usiadłem na starym obrotowym krześle, opierając nogi o stół, gdzie były dokumenty. 
- Skoro wszyscy już uważacie.. Moi ludzie, podwiozą was pod miejsce, gdzie znajduje się magazyn, który prawdopodobnie ruscy opuścili w pośpiechu. Ponoć znajdują się tam zapasy żywności. 
- Chwila. Po cholerę mamy marnować paliwo na całą podróż, jeśli nie mamy go jakoś specjalnie dużo. Byliśmy szkoleni, aby nosić ciężary, więc, dlaczego by nie dojechać dwa kilometry wozami, a ten kilometr co został, pokonać pieszo? Będziemy wtedy cicho i nikt nie będzie miał prawa nas zaskoczyć. Nikt nie usłyszy silnika, a moi ludzie chodzą bardzo cicho, z resztą doskonale o tym wiesz. 
- Co by to miało zmienić Jason? Jeśli napotkacie wroga, będziecie i tak walczyć. 
- Cholera! Nie dociera do ciebie, że z paliwem nie stoimy wysoko, a dźwięki samochodów mogą nie tylko przywołać zombie, ale też poinformować innych, że się zbliżamy? - powiedziałem wstając, gdzie następnie podszedłem do tablicy, zabierając pisak. - Powiedzmy, że standardowy magazyn rosyjski wygląda tak - naszkicowałem szybko, prostokąt z dwoma wysuniętymi bokami. - Jest jedno wejście, więc tak czy inaczej musimy wejść od frontu. Czy kogoś tam spotkamy nie wiem. Nie mamy super profesjonalnego sprzętu, który jeszcze bez problemu działał przed tą pierdoloną wojną.  Musimy się przygotować na wszelkie ewentualności. Jeśli faktycznie, jak mówisz są tam zapasy, które możemy zabrać w sporych ilościach. Chcąc nie chcą, lepiej by było zostawić pojazdy kilometr od magazynu. Tyle już przeniesiemy te skrzynie. Jest nas szóstka, więc bez problemu sobie z tym poradzimy. 
- Zawsze przytakiwałem Jasonowi, więc tym razem też tak zrobię. 
- Dzięki Sonny, na ciebie można liczyć, jak reszta? 
- Plan Hayes'a wydaje się lepszy. 
- Dobra, róbcie co chcecie, zastanawiam się po co ja wam tutaj jestem.
- Ktoś musi pogadać, abym ja coś wymyślił. Ruszamy za dwie godziny i dwadzieścia siedem minut! Kto się spóźni ten będzie szukał piwa - zaśmiałem się i ruszyłem do siebie, aby na spokojnie przemyśleć wszystko.
Czas na kawę!
***
Przyszedłem na miejsce trzy minuty wcześniej, przez co chwilę musiałem poczekać na resztę. Nie powinno być problemów, a jeśli będą, to mam zawodowców przy boku. Damy radę. Teraz liczą się tylko zapasy.
Sprawdziliśmy nasze krótkofalówki, po czym wsiedliśmy do samochodów i ruszyliśmy w wyznaczone miejsce. Magazyn jest naszym celem, liczą się zasoby i to, aby wszyscy trafili do bazy cali.
- Bravo 1, tu Bravo 6. Mamy gości, zauważyliśmy w oddali latarki. Będziemy musieli uważać.
- Przyjąłem - po odpowiedzi klepnąłem kierowcę, aby dalej nie jechał z nami. Te pół kilometra więcej przejdziemy, nie mamy co ryzykować, aby inni nas zauważyli.
- Panowie ruszamy na północ - rzekłem sprawdzając kompas, a następnie szliśmy w kompletnej ciemności, prowadzeni tylko przez nos naszego psa, który dzielnie brnął do przodu.
Kiedy dotarliśmy na miejsce ustawiliśmy się pod ścianą, ruszając powoli do drzwi budynku. Na nasze nieszczęście wszystko było pozamykane, więc musieliśmy posłużyć się siłą, a dokładniej łomem. Weszliśmy powoli do środka, przy okazji ustawiając się na odpowiednich pozycjach. Sonny, puścił psa przodem aby w razie czego wykrył jakieś zagrożenie, lecz nic takiego się nie stało. Cerber wrócił do nas zadowolony, więc wszedłem do pierwszego z pomieszczeń. Szczerze, myślałem, że to będzie największe kłamstwo, ale się myliłem. W jednym z pomieszczeń były dwie skrzynie z puszkami, było tego w cholerę dużo, chłopaki znaleźli nawet składzik broni, co było dla nas na dodatkowy plus.
Po jakiś dwóch godzinach, zostaliśmy w czwórkę, gdyż Sonny z Jake'yem poszli z zapasami do samochodu.
- Bravo 1, tu Bravo 6, odnotowałem ruch w głębi korytarza. Strzelać?
- Jeśli zajdzie potrzeba, ukryj się - rzekłem, lecz i tak po chwili usłyszałem głos kobiety.
- Kto tu dowodzi - jej ton mi się cholernie nie podobał. To ona wkroczyła na przejęty przez nas teren, to ona powinna się pierwsza przedstawić, lecz z szacunku do kobiety nie odwróciłam się z wycelowaną do niej bronią.
- A kto pyta? - zapytał jeden z mężczyzn, stojący do mnie tyłem.- Dowódca Rita von Kastner z obozu Aniołów.

Kiedy ona podała mi swoje dane, przez sekundę miałem totalnego laga. von Kastner.. nazwisko moich biologicznych rodziców. Dane się zgadzają. Dziewczyna posiada takie samo imię jak ma siostra, ale także należy do Aniołów co by się zgadzało.
Odwróciwszy się w jej stronę, przypatrzyłem się Ricie uważnie. Musiałem sobie odtworzyć jej zdjęcie w pamięci, co nie było wcale takie łatwe, patrząc jaka jest aktualnie sytuacja. Ja nie mam pojęcia czy ona zaraz do mnie nie strzeli, a ona też nie wie czy nie uniosę zaraz w górę mojego karabinu. Chyba, że dam znak Perremu, który ma ją cały czas na celowniku.
- Dowódca Jason Hayes, obóz Duchów - odparłem w końcu, uśmiechając się chytrze. 
Każde z nas, stało teraz w bezruchu. Mogliśmy spodziewać się wszystkiego. Każdy był ostrożny, lecz musiałem w końcu przerwać tę ciszę.
- Po co tutaj weszliście, skoro drzwi były otwarte? - powiedziałem patrząc na jej oczy, które odbijały kolor czerwony. Wampirek, no proszę..
 - Mamy przynieś zapasy - powiedziała pewnie.
- Wybacz, ale byliśmy pierwsi, powinno coś jeszcze się ostać, choć większość wynieśli już moi ludzie - powiedziałem, stawiając nogę na skrzyni, która posiadała w sobie czterdzieści puszek fasoli, kilkadziesiąt batonów energetycznych, parę podgrzewaczy i dwa opakowania naboi do AK47.
- Znaleźliśmy te wasze resztki, zabieramy je - powiedziała, chcąc wyjść z pomieszczenia.
- Rita - rzekłem i pokazałem dłonią Perremu, aby przestał celować - macie chociaż jedną dużą skrzynię? - zapytałem, lecz ta tylko pokręciła przecząco głową.
- Bierzcie to i się wynoście... - kopnąłem w jej stronę skrzynie, którą sam miałem zabrać. - ale pierw odeślesz swoich chłopców, którzy cały czas celują do nas, chyba, że któryś z nich che poznać zęby Cerbera.
- Dobrze, daj mi chwilę - powiedziała patrząc na mnie podejrzliwe i ruszyła do swoich, a ja w tym czasie upewniłem się, czy tam jest wszystko, dorzucając zapasową krótkofalówkę, gdzie na tyle przyczepiłem kartkę z napisem "Bądź na liniach 154, ktoś chce porozmawiać, tylko się nie bój".
Zawołałem do siebie chłopaków, którzy wzięli jeszcze zapasy, które stały za mną i kazałem im już iść, przez co patrzyli na mnie jak na idiotę.
- Ruszać się stąd, dotrę do was za cztery minuty - warknąłem, kiedy ci nie chcieli wykonać zadania.
Gdy ci zniknęli już z mojego pola widzenia, zawołałem kobietę, która teraz stała do mnie tyłem.
- Macie to tutaj. W razie czego nikogo tutaj nie było, a magazyn był prawie pusty, jasne?
- Co będę z tego miała?
- Słuchaj wampirku, mam do ciebie interes, który załatwię później, a teraz się cieszcie, że macie chociaż tą skrzynie - powiedziałem wymijając ją i w jak najszybszym tempie, dotarłem do chłopaków, skąd ruszyliśmy do bazy.
Zdając wszelkie relacje, dostałem do wypełnienia raport, który wypiszę już u siebie. Z resztą co mam lepszego do roboty?
Wziąłem szybki prysznic, a następnie usiadłem w fotelu biurowym, zaczynając wypełniać dokument. W pewnym momencie usłyszałem szum z krótkofalówki, więc wziąłem ją w dłoń i rzekłem:
- Panno Von Kastner, widzę, że znalazłaś moją wiadomość. Zdałaś odpowiednie relacje? Niczego nie pomyliłaś? - zapytałem po niemiecku.

Rita? ;33 

środa, 17 kwietnia 2019

Rodziny się nie wybiera, ale dorośli lubią wybierać sobie dzieci, czy też pozbywać się zbędnego bagażu

Imię i nazwisko| Jason Hayes, a tak właściwie René von Kastner
Ksywka| Proteus, Bravo 1 
Wiek| 36 lat 4 maj.
Płeć| Mężczyzna
Obóz| Duchy
Ranga| Członek
Aparycja| Jason, jest wysokim mężczyzną mierzącym sto osiemdziesiąt pięć centymetrów wzrostu. Ten jegomość posiada włosy koloru ciemnego blondu, które idealnie pasują do jego ciemnych oczu. Jego muskulatura jest dość pokaźna, ma szerokie ramiona, przez co widać jak ciało schodzi w idealną V. Poza tym nosi zawsze trzydniowy zarost, bo twierdzi, że tak o wiele lepiej wygląda. Mężczyznę można zauważyć najczęściej w koszulkach jego ulubionej drużyny hokejowej, gdzie na wierzch, zarzuca koszulę w kratę czy też zwyczajną koszulę w kolorze granatowym. Poza tym najczęściej chodzi w jeansach, lecz można go też spotkać ubranego w wojskowe spodnie, które uwielbia. Jego ulubionym dodatkiem jest czarny zegarek, który nosi zawsze na lewej ręce.
Charakter| Jak można opisać człowieka, który stracił wiele, a za razem praktycznie nic? Pragnący zemsty, szukający sojuszników? Ten typ nienawidzi Rosjan, wybił by ich najchętniej wszystkich. Zazwyczaj miły Hayes, potrafi postawić na swoim. Nie będzie trzymał się zasad, jeśli one nie są po jego myśli. Sprzeciwi się nawet górze, którzy każą mu się wycofać i zignorować członka załogi. Nie chce toczyć dalej wojen, lecz to nieuniknione. Zazwyczaj porywczy, nie zwraca uwagi na to z kim się zadaje, jeśli ludzie z Demonów, do niego podejdą z szacunkiem, to on zrobi to samo. Potrafi dogadać się z każdym, wystarczy odrobina rozumu i odwagi. Nie chce aby świat wyglądał jak teraz, pragnie normalnego życia, oddalić się od służby, ale to nie w tych czasach. Teraz jest tutaj potrzebny. Zawsze prowadzi swoją piątkę zaufanych kompanów do celu, przez co nie zawalili żadnej z misji. Adrenalina to dla niego chleb powszedni. Nienawidzi zasad, które są wszędzie. Jeśli widzi możliwość wyluzowania się, to to robi, nie chcę uchodzić za sztywniaka, którym jest i każdy go tak widzi, choć czasami się zaśmieje. 
Historia| Jason pamięta swoje dzieciństwo, przy Hayes'ach. Ci dobrzy ludzi, którzy wychowywali młodzieńca jak najlepiej umieli, gdyż wiedzieli, że nie mogą mieć dzieci więc chłopak, był ich oczkiem w głowie. Richard nie chciał rozpieszczać swojego syna, więc nigdy nie dawał mu więcej niż potrzebował, choćby dzieciak błagał na kolanach. Nigdy nie był rozpieszczany, przez co doskonale wiedział ile jest potrzebne, do normalnego funkcjonowania. Kiedy ten, skończył piętnaście lat, zaczął łączyć fakty, które nigdy mu nie pasowały, gdyż ludzie nazywali go pieprzonym odmieńcem, gdyż przez dłuższy czas nie mógł się wyzbyć niemieckiego akcentu, który nie pasował do jego rodziny. Zauważył też różnice w wzroście, odrobinę inny odcień skóry czy też rysy twarzy. Zaczął szperać, szukał czegokolwiek aby dowiedzieć się czegoś o swoich biologicznych rodzicach, lecz pytając Richarda czy też Dianę o swą przeszłość ci nie chcieli mu nigdy powiedzieć prawdy. Wściekły chłopak, stwierdził, że skończy szkołę i pójdzie dalej aby uczyć się na komandosa, gdyż twierdził, że w ten sposób zrobi na złość Richardowi, który wybijał mu ten pomysł od najmłodszych lat. Tak też uczynił. Po skończonej szkole ruszył na wszelkie kursy, gdzie na końcu dostał się do jednostki BRAVO. Po odejściu dowódcy, on nim został, przez co za sobą miał cały sztab ludzi, którym mógł ufać. Został starszym sierżantem, a jednostka specjalna była dla niego jak dom. Jason, nigdy nie wiedział, czy wróci do domu tego samego dnia czy też za tydzień, bo musieli przejść przez las, eskortując ranną kobietę i szalonego doktorka, który stwierdził, że ucieknie od nich, przez co stracili tylko czas. Musieli uciekać, gdyż na ogonie mieli Chińczyków a na przodzie Rosjan, którzy również szukali doktora. Wracając z misji, nie mógł pisnąć słowa, o tym co się działo, więc jego żona stwierdziła, że ma wybierać między jednostką, a nią, gdyż ona trzysta dni w roku jest sama. Proteus się nie zgodził, przez co zaczęli żyć w separacji. Mężczyzna nie zdołał sobie znaleźć dobrego lokum, więc sypiał u swojego dobrego przyjaciela na kanapie nim wybuchła wojna.
Rodzina|
- Biologiczna matka: Miriam von Kastner - Brak danych wywiadowczych.
- Biologiczny ojciec: Klaus von Kastner - Brak danych wywiadowczych.
- Siostra: Amanda von Kastner - Zidentyfikowano jej ciało, po samobójstwie.
- Siostra: Rita von Kastner - Ostatnio widziana na ziemiach Aniołów.
- Zastępcza matka: Diana Hayes - Zawiadomienie o śmierci, rok przed wybuchem wojny.
- Zastępczy ojciec: Richard Hayes - Brak danych wywiadowczych.
- Była żona Amanda Smith Hayes - Doniesienia o śmierci w domu, poprzez rozstrzelanie.
Partner/ka| Brak.
Orientacja seksualna| Nie ważne kto, ważne aby ta osoba była odpowiednia.
Inne|
- Zawsze nosi ze sobą Glock19 oraz M16A4.
- Uwielbia swój karabin wyborowy: XM2010
- Doskonały z niego szpieg.
- Jest zawodowym snajperem.
- Przeszedł wszystkie kursy, na końcu zastanawiając się co on robi ze swoim życiem, kiedy jeden z żołnierzy wyłowił go z beczki, po czterech godzinach.
- Uwielbia gorzką czekoladę.
- Kursy pierwszej pomocy ma w małym palcu.
- Jest przeciwny militaryzacji, lecz na złość Richardowi postanowił zmienić swoje nastawienie do tego.
- Kocha wyścigi konne jak i samochodowe.
- Eskortował raz wyznawców Bin Ladena, aby uratować żołnierza, który sam oddał się w ręce terrorystów sześć lat temu. Dzięki jednemu z zamachowców, jego oddział nie zginął, gdyż ten stwierdził, że Jason traktował ich z szacunkiem i trzeba to odwzajemnić.
- Ma na ramieniu tatuaż wilka.
- Nosi ze sobą pamiątkę, a dokładnie odznakę oddziału.
- Jego najbliższym przyjacielem, jest wampir, któremu kiedyś zaufał na misji.
- Czuje obrzydzenie do swoich biologicznych rodziców, gdyż patrzyli tylko na kolor skóry.
- Zna trzy języki prócz angielskiego: niemiecki, arabski, oraz rosyjski.
- Nie rozstaje się ze swoim nieśmiertelnikiem.
- Nosi najczęściej taktyczne okulary przeciwsłoneczne.
- W swojej koszulce wojskowej ojebał rękawy nożem.
- Jest bardzo odporny na tortury.
- Zawsze to jego pytano o plan działania.
- Kiedyś, żeby się wkupić w szeregi oddziału musiał kupić dziewiętnaście skrzynek piwa.
- Zawsze szuka dobrego rozwiązania z beznadziejnej sytuacji.
- Kursy dla nurków? - Z palcem w nosie zdane.
- Potrafi pilotować helikopter, ale tylko w ostateczności zasiądzie za sterami.
- Jeśli nie ma hełmu na głowie, to nosi czapkę, daszkiem do tyłu.
- Podjął opiekę nad psem zmarłego przyjaciela - Cerber
Właściciel: Konia 2000