sobota, 28 lipca 2018

"Takie życie"

Imię i nazwisko| Marshall Quincy
Ksywka| Marshi 🎃
Wiek| 23 lata, urodziny 13 sierpnia
Płeć| mężczyzna
Obóz| Przemytnicy
Ranga| członka
Aparycja| blada cera, włosy ciemny blond, oczy koloru gorzkiej czekolady, delikatny zarost i szczupła, niska sylwetka - oto krótki opis tego mężczyzny.
Charakter| Marshall był nieśmiałym i wrażliwym chłopakiem, zamkniętym w sobie pesymistą. Teraz powoli wraca do siebie. Chciał pozostać samotnikiem, ale zorientował się, że sam nie da rady w życiu. Przyłączył się więc do ludzi, ale wciąż trzyma się na uboczu. Jakby się bał... Ale Marshall jest odważny, po prostu nie chce tego pokazywać. Wciąż jest małomówny. Chciałby mieć przyjaciół, z tym że nie próbuje ich zdobyć. Czuje się bezradny. Potrzebuje kogoś, kto pomoże mu ogarnąć życie.
Historia| Marshall bardzo słabo pamięta swoje dzieciństwo. W każdym razie opiekował nim się pewien mężczyzna. Kiedy nastały czasy trudne, umarł. Od tamtej pory chłopak zamknął się w sobie, bo jego opiekun był dla niego jak ojciec. Ta cała apokalipsa bardzo go denerwowała; ginęło coraz więcej osób. On był coraz bardziej samotny. Chciał popełnić samobójstwo, po prostu dać się złapać tym bestiom. Ale wtedy zauważył, że wojna powoli się kończy. Dowiedział się o obozach przetrwałych, które znajdowały się niedaleko i zdecydował dołączyć.
Rodzina| O rodzinie to on niewiele wie, ponoć zostawiła go kiedy miał 3 lata.
Partner/ka| Jeśli on się zakocha, to nikt się o tym nie dowie, więc czeka na kogoś, kto sam wyzna mu miłość.
Orientacja seksualna| Hetero
Inne|
- nigdy nie miał przyjaciela
- nie przepada za psami, za to chętnie przygarnąłby kota
- często siedzi i rozgląda się, komentując w myślach to, co widzi
- całkiem nieźle rysuje
- kocha muzykę i marzy o zostaniu DJem
Właściciel: Igah

poniedziałek, 23 lipca 2018

Od Kiasa cd. Clancy'ego "Czyż nie mogło być lepiej?"

Las... Piękno... Spokój... Ładna pogoda... Niemowa... No i nakurwiające Chopinem ptaszyska przelatujące gdzieś nad naszymi głowami. Tak, z pewnością to była jak najbardziej trafna definicja dzisiejszego dnia! Towarzystwo młodego Clancy'ego nie przeszkadzało mi w najmniejszym stopniu. Chociaż potrzebował do "mówienia" tego śmiesznego notesika to zawsze przecież można było się do niego odezwać. Przynajmniej wysłucha bez przerywania mojej myśli w połowie zdania. Chociaż jako szpieg byłem zmuszony przestrzegać zasady całkowitego milczenia, to raz czy dwa nie mogłem wprost wytrzymać, żeby nie powiedzieć chociaż jakiegoś drobnego słowa w stronę wysokiego mężczyzny. Wiedząc już, że nie należy do żadnego obozu, z zadowolenie musiałem przyznać, iż spełniłem kolejny warunek swojej misji. Zwiad wykonany, przynajmniej jeden przetrwały dołączy do naszego obozu... Brakowało tylko zdobycia jakiegoś trofeum jakim mógłbym się pochwalić przed Masonem i Leonem... Ta... Te dwie głupie szkapy z pewnością będą od razu przeszukiwać mi kieszenie pragnąć dowiedzieć się czy nie znalazłem w tym chorym świecie jakiś fajnych fantów. Poganiając znacząco chłoptasia, a w między czasie mu się przedstawiając, nagle do moich wrażliwych uszu doszło dość głośne jęczenie oraz włóczenie nogami. Wiedząc, że to nie oznacza nic dobrego, automatycznie się zatrzymałem wyciągając z większej sakwy pokaźny nóż taktyczny gotowy rozciąć każdą żywą bądź nieżywą tkankę w ciele zwierzęcia lub człowieka.
- Schowaj się za mną - rzuciłem szybkie polecenie przyglądając się chmarze piętnastu zombie kierujących się akurat w naszą stronę. Mrucząc cicho pod nosem zabrałem pierwszy dość ostry zamach, który zakończył się dla zdechłego ciała kolejną, zbawczą śmiercią. Czarny jak smoła nóż niemal przeleciał na wylot jego pustą czaszkę przyskrzyniając niedobitka do ziemi niczym kawałek papieru. Mam nadzieję, że nie stracę ich na zawsze - westchnąłem w myślach zabierając się za rzucanie pozostałymi trzydziestoma sztukami sztyletów, które bezbłędnie trafiały w wybrane przeze mnie miejsca. Nigdy jakoś przesadnie nie przepadałem za bronią palną, gdyż broń biała była moim najskrytszym marzeniem od dziecka. W Red Fox'ach nauczyłem się trzech rzeczy. Pierwsza - jak podcinać ludziom gardła, druga - jak uzyskiwać od nich dobre informacje, i trzecia - jak posługiwać się swoimi ukochanymi sztyletami. Eh... Tym się kiedyś żyło! Do dziś pamiętam martwe, wyłupiaste oczy swojej pierwszej ofiary, od której uciekłem z ogromnym krzykiem. Miałem wtedy niecałe szesnaście lat, a przypadkowe naciśnięcie spustu wywołane u mnie w ramach obrony było tak szokujące jak nigdy wcześniej. Z biegiem lat na szczęście wszystko się u mnie uspokoiło, a rzucanie w zdechłe trupy i innych ludzi stało się dla mnie tylko niewinną zabawą - Łapy precz - mruknąłem czując dotyk chudych łap próbujących dostać się do niewielkiego worka zaczepionego o mój płaszcz. Mierząc chwilowo wzrokiem brązowowłosego, pociągnąłem go za rękę w stronę nie ruszających się już umarlaków - Zawsze po robocie trzeba po sobie posprzątać... Ja wyciągam sztylety ty wkładasz zwłoki w krzaki jasne? - rzuciłem dla jasności nachylając się nad pierwszym okazem piękna pozbawiając go swojej własności. Cały bród wywołany pozostałościami flaków, wytarłem w chusteczkę wielokrotnego użytku, której materiał i tak był już uświniony przez wiele innych, dość ciekawych wydarzeń. Praca szła nam dość szybko, ponieważ Clancy nie sprawiał ogromnych problemów i grzecznie wykonywał polecone mu zadanie - Komu w droge temu czas! - zadecydowałem czując jak wszystkie użyte sztylety na nowo radośnie brzęcza w swoim domu przy moim grubym pasku. Człapiąc sie dalej w odpowiednim kierunku, w pewnym momencie poczułem sie strasznie nieswojo. Chcąc uspokoić nieco to uczucie, zwolniłem na nowo kroku. Nasłuchujac dzikich odgłosów natury, nagle do moich uszu wdarł sie dziki świst przecinanego powietrza. Nim zdążylem sie zorientować, chłopaczek wisiał głowa w dół na wysokości mojego krocza patrząc na mnie szeroko otwartymi oczami - Weź ty zostaw dziecko samemu sobie... Patrz pod nogi! - zamruczałem oblizujac jezykiem przednia, wysuszoną wargę. Już miałem dobywać swojego noża, aby rozciąć stara pułapke założoną przez bylych leśniczych, ale w tym samym czasie coś ogromnego powalilo mnie na ziemie. Normalnie zacząłbym sie szarpać i zadźgalbym tą gadzine nożem, lecz znajome szczekanie od razu przywróciło mnie do rzeczywistości - Hunter? - zdziwilem sie przygladajac się ogromnemu, zmutowanego łbu grenlandzkiego psa, który należał oczywiście do mnie - Cześć pieseczku.. Jak tu dobiegłeś? - zaśmiałem sie na ukazanie ogromnego fioletowego jezora. Grenland był w siódmym niebie, ale gdy tylko ujżał obcego zjeżył sie jak najgorszy diabeł - Ciii jak na razie nie musisz odgryzać mu jaj... Jest raczej dobry - uspokoiłem go glosowo odcinajac linke na której utzrymywal sie mój towarzysz, ktory teraz runął jak długi na miękkie runo leśne - A teraz... Teraz zjemy sobie coś dobrego tylko musimy to złapać - kichnąłem wpatrujac sie w strone ptaków - Mam nadzieje, że lubisz kurczaka.
<Clancyk?>

czwartek, 19 lipca 2018

Od Clancy'ego cd. Lis "Dziwny jest ten świat"

– Stój bo zabiję – moje ręce powędrowały do góry na znak kapitulacji. W prawej dłoni, jak zawsze trzymałem notes wraz z długopisem. Niska postać, o damskim głosie, ubrana w czarne barwy mocniej zacisnęła dłonie na broni. Widziała, że jestem bezbronny. – Rzuć to – rozkazała, lecz nie posłuchałem jej. Staliśmy tak naprzeciw siebie jeszcze chwilę, po czym ostro dodała – Głuchy jesteś czy co?
Powolnymi ruchami sięgnąłem do długopisu i notesu, w którym zacząłem zapisywać zdanie. Nieznajoma była cierpliwa, chociaż nieufna. Broń nadal pozostawała wycelowana w moją stronę, co było co najmniej dziwnym uczuciem. "Nie jestem uzbrojony. Możesz opuścić broń?". Zwróciłem notes w jej kierunku, na co ta wypuściła wstrzymywane powietrze z płuc. Po chwili zdecydowała opuścić broń, która jednak w razie wypadku nadal mogła przestrzelić mi piętę. "Notes jest mi potrzebny do komunikacji".
– Idziemy stąd, teraz – wymknęliśmy się z budynku, po czym zaprowadziłem dziewczynę z dala od grupy. Jeśli do tej pory mnie nie zabiła, to potem tego też nie zrobi, a rozrywka brzmi jak coś, czego od dawna nie zaznałem.
Odeszliśmy spory kawałek w stronę miasta Waterboro, a będąc już prawie w nim zatrzymaliśmy się w jednym z domków jednorodzinnych. Odchodząca farba, skrzypiące podłogi, kilku niechcianych współlokatorów. W takich warunkach nocowałem już od dawna i nie były to najgorsze miejsca, w jakich było mi spać. Zawsze można w najgorszym deszczu spać gdzieś pod drzewem, bez żadnego koca i ciepłego prowiantu, prawda?
Dzień zakończył się oberwaniem chmury, ulewą i głośnymi grzmotami słyszanymi co jakiś czas. Przez tę pogodę noc przyszła szybciej, całą okolicę pokrywając czernią, przez którą nie dało się nic zobaczyć. Na szczęście oboje byliśmy na tyle inteligentnymi osobnikami, by jeszcze po drodze zebrać suche patyki, które potem posłużyły za rozpałkę.
Trzaski palącego się drewna i ciepło bijące od ognia przyciągnęły dziewczynę bliżej. Zdjęła kaptur i usiadła naprzeciw kominka, wzrok wbijając w tańczące płomienie. Zrobiłem to samo, notes odkładając pomiędzy nas, tworząc jakby niewidzialną ścianę, której ani ja, ani ona mogła przejść. Zastanawiałem się, czy grupa zauważyła moje zniknięcie i jeśli tak - czy coś z tym zrobiła. Jeśli nic, nie byłbym zdziwiony. Oddalanie się od miejsca postoju nocą taką jak ta, by znaleźć jednego, mało ważnego osobnika było czystą głupotą.
– Czemu ze mną poszedłeś? – w końcu zadała pierwsze z pytań, które kołatało się w jej głowie. Mogę założyć się, że to dopiero pierwsze z wielu, które ustawiła w kolejności "ważne", nie wspominając o "mniej ważnych" i "nie ważnych".
Sięgnąłem po notes, wróciłem na stronę, na której wcześniej prosiłem o zdjęciu mnie z muszki, po czym napisałem "czemu mnie nie zabiłaś?".
– Nic by mi to nie dało. Ktoś z twoich usłyszałby wystrzał i musiałabym uciekać – podciągnęła kolano pod brodę i oparła się, odwracając wzrok z powrotem w stronę ognia.
To była logiczna odpowiedź, choć może kryło się za tym coś więcej? Gdybym to ja miał zadecydować czy strzelić do jednego z ocalałych postąpiłbym tak samo, nie konieczne żeby pozostać ukrytym, ale by nie mieć czyjejś krwi na rękach. "Tamta grupa była duża i wolna. We dwoje możemy przemieszczać się szybciej".
– Teraz mam ci ufać? – jej wzrok zmierzył się z moim kiedy prychnęła na mnie z pogardą. "Już to zrobiłaś". Odchrząknęła, po czym nastała jedna z tych niesamowitych, niezręcznych ciszy. Czekałem na kolejne pytania, obserwując jak dziewczyna wyciąga ręce bliżej ognia i pociera je. – Czemu nie mówisz?
Czemu nie mówię, tak bardzo mogłem się tego spodziewać. Pytanie, które obowiązkowo zadaje każdy, kto przebywa ze mną dłużej niż pięć minut. Wszystkim sprzedaję proste "nie mam nic ciekawego do powiedzenia", co nie do końca jest prawdą. Tym razem pomyślałem dwukrotnie i dwukrotnie kreśliłem w notatniku, nim napisałem satysfakcjonującą mnie odpowiedź. "To długa historia" nie wyjawiało ani chęci opowiadania, ani nie mówiło wprost o tym, że jestem debilem, którego edukacja zatrzymała się na dodawaniu.
– Dokąd zmierzaliście? – po odpuszczeniu pytań na mój temat rozmowa potoczyła się o wiele szybciej, niż mogło się nam wydawać.
Opowiedziałem jej o obozach, a ona wyjawiła mi, że jest ich więcej. Po czasie dodała też, że wie, gdzie się znajdują. Nie robiłem sobie nadziei, że może zabrać mnie tam tak po prostu. Kiedy oboje zdecydowaliśmy o tym, że sen mógłby się nam przydać dawno było już po burzy, a z zewnątrz dochodziło nas cykanie świerszczy. Zasnąłem opierając się plecami o ciepłe cegły kominka i prawym ramieniem o zimną ścianę, z której tynk całą noc sypał mi się na twarz.
Wraz z rankiem przyszło nowe oblicze dziewczyny, której imienia jeszcze nie znałem. Na dzień dobry dostałem swoim własnym notesem w twarz, a jakby tego było mało zostałem zganiony za długą drzemkę. Obolały, głodny i ogólnie nie w humorze podniosłem się z podłogi strzepując tynk ze swoich ubrań. Koszula, która do tej pory pozostawała względnie czysta przebarwiła się na szaro, włosy kompletnie odmówiły kooperacji stając się małą kupką nieszczęścia, a buty nie zdążyły wyschnąć od środka. Idealnie.
"Jakie mamy plany pani bezimienna? Mów na mnie Clancy".

Lis? Pan Notes do zadań specjalnych, zgłaszam gotowość do akcji.

Od Clancy'ego cd. Kiasa "Czyż nie mogło być lepiej?"

Pierwszym uczuciem, jakiego doznałem po wstępnym przebudzeniu, był ból całych pleców aż do karku oraz skroni. Wywnioskowałem, że długi czas w niewygodnej pozycji przysporzył mi tego pierwszego bólu, drugi zaś wywołany został substancją podaną mi przez napastnika. Miałem zamiar złapać się za głowę, lecz coś skutecznie powstrzymywało mnie od jakiegokolwiek ruchu dłońmi. Liny, cóż za klasyk. Chwila wiercenia się utwierdziła mnie w przekonaniu, iż nie miałem do czynienia z byle kim. W końcu byle kto nie potrafi wiązać liny tak, by syn byłego doradcy prezydenta po wielu godzinach kursów z samoobrony nie potrafił się z nich wyplątać. Nogi oplątane zostały nieco lżej, co pozwoliło mi na zmianę swojej pozycji tak, by nic nie wbijało mi się ani w plecy, ani cztery litery.
Zdecydowałem się na oszczędzanie reszty energii i rozejrzenie się po miejscu, w którym wylądowałem. Była to niewielka jaskinia porastająca mchem, prawdopodobnie nieco pod ziemią, gdyż temperatura była tu znacznie niższa niż na dworze. Z wejścia naprzeciw mnie wpadało światło, które odbijało się od skał i jak na złość - trafiało prosto w moją twarz. Podjąłem kolejną próbę przemieszczenia się do cienia, choć promienie były ciepłe i przyjemne. Zaprzestałem wraz z momentem, kiedy moich uszu dobiegł dźwięk z zewnątrz. Szelest liści i chrzęst łamanych gałęzi nasunął mi na myśl pewien las, niedaleko miasteczka w którym zatrzymaliśmy się na noc. Nie dane było mi zastanawiać się nad tym długo, gdyż wysoka postać weszła do jaskini, schylając przy tym nieco głowę.
– Może dzisiaj będziesz bardziej rozmowny? – jedyną odpowiedzią na słowa faceta była cisza. Utkwił wzrok w mojej twarzy, na co odwdzięczyłem się tym samym. Po chwili, kiedy zrozumiał, że odpowiedź nie nastąpi sięgnął do wewnętrznej kieszeni długiego, czarnego płaszcza. Wydobył z niej mój zużyty notes, a po chwili także długopis. – Może poczytamy pamiętnik księżniczki? – uśmiechnąłem się w myślach, jednak moja twarz pozostała niezmienna.
Wpatrywałem się w ruchy błękitnookiego, którego wyraz twarzy zmieniał się z zadziornego uśmieszku w grymas niezadowolenia z każą przerzucaną stroną notesu. Kilka minut zajęło mu dodanie dwa do dwóch, po czym obrzucił mnie rozgniewanym spojrzeniem. Kroki faceta odbijały się echem w jaskini, kiedy podchodził do mnie i kucał, by uwolnić moje dłonie. Kiedy już to zrobił rozmasowałem nadgarstki i wyciągnąłem dłoń, by odebrać od niego swoją własność. Wręczył mi notes mamrocząc coś pod nosem, po czym wrócił do pozycji stojącej.
– Nie gadasz, ciekawe. Ucięli ci język? – zastanawiałem się chwilę nad pokazaniem mu swojego języka, zrezygnowałem jednak i na nowej stronie napisałem "nie", po czym zwróciłem ją w kierunku poirytowanego sytuacją faceta. – Dobra, gadaj kim jesteś – na chwilę zrzucił groźny wyraz twarzy by przemyśleć co powiedział.
Za ten czas naskrobałem "Clancy" i odwróciłem w jego stronę. Zamyślił się na chwilę, co wywołało gęsią skórkę na moich rękach. Nieźle wystraszyłem się, że rozpozna we mnie tego Clancy'ego, syna doradcy prezydenta, kogoś, za kogo życie można brać pieniądze - albo co bardziej sensowne w obecnej sytuacji - potrzebne do przeżycia materiały. Odsunął jednak natłok myśli i wrócił do zadawania pytań.
– Co robiłeś na terenie obozu? – pytanie zbiło mnie z tropu. Obozu? Tego obozu, którego od dobrych kilku miesięcy poszukiwałem wraz z tą grupą, która została w mieście? – Nie wiesz nic o obozie? – prawdopodobnie teraz oboje zastanawialiśmy się, czy nie lepiej byłoby rozstać się w tym momencie i zapomnieć o wszystkim, co miało miejsce pomiędzy nami. "Szukałem jakiegoś obozu. To ten obóz?". – Jest kilka obozów. O tym też nie wiedziałeś. Koniec tych pogaduszek, zabieram cię tam. Nie mam zamiaru nieść cię kolejny dzień, więc grzecznie pójdziesz ze mną i nie będziesz próbował żadnych sztuczek, jasne? – "A ty nie będziesz przystawiał mi noża do gardła, kopał w cztery litery i usypiał jakimś gównem". – To się jeszcze zobaczy – zaśmiał się pod nosem, jakby cała sytuacja była jednym, wielkim żartem.
~~~
Obserwowanie mojego tymczasowego kompana było czasochłonnym zajęciem. Przez pierwszą godzinę nie działo się nic ciekawego. Szliśmy na tyle szybko, na ile pozwalał leśny teren i nasłuchiwaliśmy odgłosów przyrody. Potem zaczął mnie ponaglać, co było dość ciekawe. Było mu spieszno. Do kogoś? Do czegoś? Nie wiedziałem, lecz moje obserwacje dopiero się zaczęły. Po pewnym czasie odkryłem spory worek zwisający na jego pasku, który przy większym ruchu brzęczał, jakby w środku znajdowało się wiele metalowych przedmiotów. Kolejne minuty później wyraz twarzy faceta zmienił się z głęboko myślącego na dość neutralny. Myślał, że ma wróbla w garści, choć ja wiedziałem, że to jedynie gołąb na dachu. "Może ty się przedstawisz?" podstawiłem mu notes pod nos, by w ogóle go zauważył.
– Kias. Więcej nie trzeba ci wiedzieć – odparł, jakby rozmowa ze mną sprawiała mu jakąś przyjemność. Właściwie jakby mówienie do mnie sprawiało mu przyjemność, bo rozmową nazwać tego nie można.
W jednej chwili oboje zwolniliśmy kroku i zatrzymaliśmy się. Coś szło za nami, nogami włócząc po ziemi. Równie dobrze mógł być to jakiś zombie, jak i zwierzę. Zerknąłem na Kiasa, który w ręce trzymał już pokaźnych rozmiarów nóż.

Kias? Ratuj sytuację, to ty jesteś facetem z bronią w tym duecie ( ಠ ͜ʖಠ)

środa, 18 lipca 2018

Od Lis do Clancy'ego "Dziwny jest ten świat"


     Nadeszła ulubiona pora roku Lis, lato. Jeśli mogłaby wymienić najbardziej znienawidzone rzeczy na tym świecie to "lato" byłoby zapewne w czołówce. Dobrze, że chociaż tunele metra były chłodne. Jakieś plusy życia, o ile można to tak nazwać. Co nie zmienia faktu, że Lisbeth nie korzystała aktualnie z uroków swojego obozu. Często miała w zwyczaju znikać na długie dni lub tygodnie, samotnie badając tereny miasta. Teraz nie było wyjątku, słońce wstawało zwiastując kolejny upalny dzień. Dziewczyna siedziała na dachu, czteropiętrowego bloku i paliła papierosa. Uważnie badała wzrokiem okolice. Betonowe ściany budynków ocieplały się z każdą chwilą coraz bardziej. Drzewa raziły zielenią w oczy i można było się pokusić o stwierdzenie, że ten poranek należał do jednych z "ładniejszych". Tylko kogo obchodzi ładny dzień, czy brzydki. Krew przelewa się zawsze niezależnie od pory. Wtedy każdy dzień jest tym cholernie złym dniem.
    Lis niechętnie zaczęła zbierać swoje rzeczy, lubiła nocować na dachach bloków. Po pierwsze było małe prawdopodobieństwo, że zombie uda się tu wejść, po drugie temperatura sprzyjała nocowaniu na zewnątrz, a po trzecie najważniejsze, można było oglądać nocne niebo. Mało kiedy robiła się sentymentalna, dlatego lubiła być sama. Nie musiała przed nikim udawać twardej baby radzącej sobie w każdej sytuacji. Mogła oglądać gwiazdy, zachwycać się ich pięknem i uronić kilka łez na myśl o przeszłości. Wrażliwa dusza nie jest dobra na te czasy. Kiedyś usłyszała takie słowa od pewnego faceta w metrze. Podobno pisał wiersze ale mało kto o tym wiedział. Pewnego dnia wyruszył w tunel i przepadł. Niby nic, kolejne życie uszło z tego świata, kto by się tym przejmował. Czy, w ogóle w tym świecie ktokolwiek przejmował się jeszcze jakąkolwiek śmiercią? Może zapanowała znieczulica, bo jeżeli stykasz się z czymś codziennie przestajesz na to reagować. Twój umysł się przyzwyczaja i tak już pozostaje. Wrażliwa dusza szybko umiera. Zapięła plecak i zarzuciła go na plecy, kaptur na jasny łeb bo jeszcze ktoś ją zobaczy. Niestety, prawie białe włosy nie były ani trochę atutem, nienawidziła ich. Zgolenie głowy to nie byłby taki głupi pomysł…
    Odwróciła się szybko wyrywając się z zadumy, gdzieś za budynkami katem oka dostrzegła postać. Kucnęła mocniej i wyjrzała wolno zza komina wentylacyjnego, którego tynk odklejał się wielkimi plastrami i praktycznie przywarł do jej bladego policzka. Nie myliła się, za budynkami byli ludzie i to nawet spora grupa. Mężczyzn chyba, szli i nie wyglądali żeby przynależeli do kogoś. Chociaż nie była pewna na sto procent, nie widziała dokładnie. Sięgnęła po lornetkę, rozpadała się co prawda ale działała na tyle dobrze by dziewczyna się upewniła, że nie jest to nikt ze znanych jej obozów. Hmm…ciekawe. Powiodła za nimi wzrokiem, nie szli jakoś specjalnie szybko wyglądali raczej na takich co przemierzyli kawał dobrej drogi. Schowała lornetkę, i zwinnie przeszła na kucakach do zejścia na dół. Sprawnie znalazła się na dole budynku i postanowiła, że trochę ich pośledzi. Może nie było to najmądrzejsze bo mieli przewagę i gdyby ją nakryli to mogłaby prędko stracić życie. Ale ciekawość przeważyła. Ruszyła w drogę za nimi, jak cień przechodziła między budynkami i obserwowała okolice. Bujna roślinność ułatwiała sprawę, dziewczyna wtapiała się w otoczenie ale pozostała w sporej odległości od grupy. Nigdy nie wiadomo kiedy ktoś lub coś nadejdzie z innej strony.
    Z początku godzina, dwie aż upłynął cały dzień. Lis dalej nie wiedziała gdzie oni tak właściwie idą, miała wrażenie, że z miasta przeszli w błąkanie się po jakiś zadupiach. Bez większych efektów, gdy słońce powoli zaczęło zachodzić grupa zatrzymała się w jakimś niewielkim budynku. Po chwili wyszło z niego dwoje mężczyzn i się rozdzielili. Jeden poszedł w jedną stronę drugi w drugą, zapewne poszli przeszukać teren. Dziewczyna przykucnęła kilka budynków przed nimi, za małą ścianka obrośniętą jakimś wściekłym chaszczem. Stąd widziała dobrze ich budynek.
    Po kilku, a może kilkunastu minutach usłyszała kroki. Ciche zgrzytanie kamieni pod ciężkimi butami. Jej dłoń odruchowo powędrowała w stronę pistoletu. Jednak nie ruszyła się z miejsca, zerknęła w bok i po swojej prawej stronie miała wejście do budynku. Kroki były coraz bliższe, lada chwila ten ktoś stanie z nią twarzą w twarz. Ale nie tak prędko, dziewczyna szybkim skokiem znalazła się w wejściu do budynku. Wiedziała, że narobiła na tyle hałasu, że nieznajomy ją usłyszy. Ale na całe jej szczęście jego obóz już nie. Słyszała jego kroki za sobą więc wiedziała, że wszedł do budynku i chce ją dorwać. Schowała się za jednym z wejść do mieszkania. Kroki poszły dalej, wyszła czym prędzej żeby znaleźć się za nim. Wymierzyła w niego lufę swojego AK 47 stojąc na końcu korytarza. Napastnik mógł tylko dostrzec zakapturzoną postać, ubraną w czarne ubrania i ciężkie buty.
    - Stój bo zabiję.

<Dawaj Panie Notes>

Od Kiasa cd. Clancy'ego "Czyż nie mogło być lepiej?"

Ciepłe promienie wschodzącego słońca padły na moją twarz niczym grad, który próbuje zabić człowieka. Nie mogąc spać, postanowiłem pocałować na dzień dobry swoją śpiącą królową oraz zwlec się z łóżka. Czarny płaszcz sięgający moich kolan jak zwykle wisiał na podniszczonym wieszaku gdzieś w odmętach ciemnej szafy. Macając po kolei wszystkie znajdujące się tam ubrania, w końcu natrafiłem na odpowiedni materiał. Jednym, szybkim oraz z całą pewnością gwałtownym ruchem wyrwałem odzienie z zimnej Narni nasuwając je z gracją na swoje ramiona. Nigdy nie byłem przesadnie umięśniony, ani też zbyt chudy. Jak to mawiała Alice, taka struktura ciała była w sam raz jak na faceta będącego szpiegiem. Przebierając się resztę niezbędnych akcesoriów, w końcu przyszedł czas na naciągnięcie ulubionych butów oraz po chowanie sztyletów do odpowiednich sakw. Przyglądając się ostatni raz swojej rodzinie, opuściłem niesłyszalnie pokój znikając z niego na cały dzień i noc. Ostatniej doby bardzo długo rozmawiałem o tym ze swoją biedną narzeczoną, która z niesamowitym zmartwieniem próbowała zmusić mnie, żebym jednak odpuścił takich dalekich misji. Nie chcąc jednak zawodzić swoich ludzi, a tym bardziej Erica, musiałem ją jakoś pokrzepić w tym, iż to nie koniec świata. Kiedy jeszcze nie byłem zaręczonym, bardzo często znikałem z obozu na tygodnie, a nawet miesiące, aby móc śledzić uważnie poczynania naszych wrogów. Dopiero kiedy w mojej głowie zrodziła się myśl założenia rodziny przeniosłem się do oddziału stacjonarnego gdzie szczerze mówiąc zacząłem się bardziej lenić niż spełniać swoje obowiązki. Zwykłe podglądanie znanych mi dobrze ludzi, przestało mnie cieszyć i napawać uczuciem satysfakcji. Brakowało mi adrenaliny, poczucia strachu, że ktoś zaraz może wbić mi nóż w plecy... To wszystko stało się takie odległe jak bajki o duchach opowiadane w szkole dla postrachu młodszych klas. Zatracając się w swoich rozmyślaniach nawet nie zauważyłem kiedy moje nogi same pokierowały mnie w stronę smolistych cieni, w które moja osoba się wtopiła. Spacerując przez rozległe korytarze ratusza, już po kilku chwilach zauważyłem otwarte drzwi strzeżone przez kilu rozmawiających ze sobą strażników. Nie zwracając na siebie najmniejszej uwagi, przemknąłem między nimi niczym duch nie trafiając swoim ciałem choćby przez ułamek sekundy w ich kolorowe ślepia. Na zewnątrz, pomimo wczesnej godziny i tak panował już ogromny gorąc. Wymykając się niewielką dziurą w kolczastym płocie, przez którą potrafiło przejść tylko kilkuletnie dziecko postanowiłem udać się w stronę południa. Nie planowałem dzisiaj przechodzić jeszcze na terytoria Duchów gdzie wręcz roiło się od amerykańskich żołnierzy, ale zawsze warto oszczędzić sobie nieco czasu gdyby jednak okazało się, że muszę przebyć jeszcze większy kawał drogi niż planowałem.
~♦♦♦~
Zapadnięcie nocy było tylko kwestią czasu. Ostry, szybki oraz cichy spacer dawał się już moim obolałym nogą we znaki. Podróżowałem sam, bez konia, psa czy też innego towarzysza niedoli, z który mógłbym nieco porozmawiać. Przeschnięte na wiór usta wręcz błagały o łyk wody ze zdobytej w punkcie kontrolnym manierki, lecz ja wiedziałem, że na to muszę znaleźć jeszcze odpowiednią porę i czas. Mrok bijący w moje kocie oczy próbował mnie oślepić, ale ja nie dając się zacząłem zmierzać ku największemu budynkowi. Mieścina nie była zbyt duża, lecz do zbyt małych też nie należała dlatego musiałem rozważnie kierować się wszystkimi nerwami ustawionymi w moim organizmie. Blady księżyc, którym uciekała moja niewidoczna postać wskazał mi nagle pewnego, osamotnionego osobnika. Zainteresowany, zmrużyłem swoje drobne oczy. Nie widziałem na jego ciele żadnych odznak obozowych co mogło być łatwym tropem do zmylenia. Zakradnąwszy się na palcach do mężczyzny, szybko uderzyłem go płozem sztyletu wywołując tym samym między nami dość krótką walkę. Młodzieniec próbował ze mną walczyć, ale jego żylaste ciało nie miało ze mną żadnych szans.
- Nieźle, nieźle - skomentowałem jego zachowanie przyciskając ostrze broni nieco bardziej do młodej gardzieli - Kim jesteś, gadaj - wysyczałem niczym wściekły jadowity wąż, ale odpowiedziała mi tylko głucha cisza. Niezadowolony z takiego obrotu spraw, mruknąłem coś niezrozumiałego dla nas obydwu pod nosem, po czym zmierzyłem wyższego od siebie lodowatym wzrokiem - Nie będziesz gadać? - warknąłem głosem rozwścieczonego pitbulla i sprzedając mu w między czasie kopa w pośladki. Brązowowłosy nieznajomy, zachwiał się na swoich długich szczudłach doprowadzając równocześnie do bolesnego upadku na twarz. Za nim zdążył się obrócić, w jego szyi widniała już wbita igła z lekami nasennymi. Wszystkie iskierki emocji gasły w nim coraz bardziej, aż do momentu całkowitego zaśnięcia. Stwierdzając, że mam już "trupa", odciągnąłem go w bezpieczne miejsce, po czym jedną szybką reakcją wciągnąłem go na swoje ramię. Zawsze ktoś do torturowania - przeszło mi radośnie przez myśl kiedy popędziłem do "sherwoodzkiego" lasu gdzie ponownie rozmyłem się jak zjawa w nieustannej czerni. Postój został przeze mnie rozporządzony dopiero jak bielutki księżyc zaczął chylić się ku dołowi. Pusta jaskinia wydała się idealnym schronieniem dla naszej dwójki dlatego upewniając się, że jest tutaj bardzo bezpiecznie, związałem naszą biedną owieczkę w dość ciasne liny. Wyglądał teraz jak dorsz gotowy do patroszenia, ale nie przejmując się tym faktem schowałem w sakwy głębiej sztylety. Gruby płaszcz otaczając moją sylwetkę idealnie zakrył całą sekretną broń - Jak wrócę do domu to nie dam Alice żyć - szepnąłem sam do siebie zacierając z zadowoleniem ręce.
<Christianie Grey? xd> 

wtorek, 17 lipca 2018

Od Clancy'ego do Kiasa "Czyż nie mogło być lepiej?"

Miasteczko na wschodzie stanu Nowy Jork powitaliśmy trzeciego dnia lata. Mimo tego, że był to dopiero początek upalnie zapowiadającej się pory roku, powietrze zdążyło już ocieplić się o kilka stopni. Spora grupa ludzi, bo dokładnie dwadzieścia trzy osoby maszerowała jedną z bocznych ulic miasta Saratoga Springs. Druga połowa prowadzona przez Albana – jednego z najbardziej doświadczonych żołnierzy – obrała okrężną, lecz bardziej bezpieczną drogę. Do spotkania miało dojść następnego dnia w Gleens Falls. Maszerując wystarczająco szybko, obie grupy powinny dotrzeć na miejsce w tym samym czasie.
Powinny.
Całe mijane zło traktowaliśmy, jakby nie było w tym nic złego. Teraz, trzy lata od wybuchu bomby atomowej wszystko było inne. Widok domków jednorodzinnych w opłakanym stanie był ostatnią rzeczą, o którą ktokolwiek by się przejmował. Tak i moje myśli krążyły wokół czegoś zupełnie innego. Wokół zwodniczego przeczucia, że ktoś nas obserwuje, na nowo dającego o sobie znać, co skutkowało rozglądaniem się i wypatrywaniem czegoś nieznanego. Swoją rutynę powtarzałem wciąż na nowo, rozglądając się na prawo, lewo i za siebie. Za każdym razem w moje serce wbijała się kolejna niewidzialna szpilka zawodu. Tak rozpaczliwie potrzebowałem sensacji, że byłbym w stanie za nią zapłacić... gdybym miał czym. W tym wypadku wolałem rozglądać się niczym niespełna rozumu dorosły, niż oddać się swoim myślom. Był piękny, ciepły dzień w stanie Nowy Jork. W końcu byliśmy na tyle blisko celu, by móc oddać się marzeniom o pożywnym posiłku i kawałku materacu. Oto wszystko, czego do szczęścia potrzeba dzisiejszemu człowiekowi. W porównaniu z rzeczywistością z 2020 roku jest to praktycznie nic.
Mężczyzna ubrany w czarną koszulkę, podkreślającą jego umięśnioną sylwetkę zrównał się ze mną. Marsz w milczeniu trwał dość długo, nim żołnierz przemówił. Zdążyliśmy za ten czas minąć jedno skrzyżowanie i dojść do kolejnego. Ulica o niewiadomej nazwie kończyła się kilka metrów przed nami, następnie mieliśmy skręcić w lewo i najbliższe prawo.
– Pamiętasz drogę? – było to pytanie kontrolne, na które odpowiedź przygotowana została już dawno temu. Uniosłem notes, wcześniej trzymany w lewej ręce swobodnie opuszczonej wzdłuż mojego ciała. Na kartce starannie zapisałem jedno słowo. "Tak". Żołnierz odszedł, by nie rozpraszać mnie w swojej misji. Musiałem pamiętać, tylko tyle ode mnie oczekiwano. Wiadomość, którą trzymałem w swoim umyśle, była zbyt cenna, by zapisać ją w byle notesie i przy pierwszej lepszej okazji oddać ją jakiejś uzbrojonej grupie. Mogliśmy zbyt wiele stracić. Jedzenie, broń, inne materiały. Wszystko bezpiecznie ukryte w jednym z rozpadających się domków rodzinnych.
Czyż nie mogło być lepiej?
~~~
Pod koniec dnia zatrzymaliśmy się w największym domu w okolicy, z zamiarem przenocowania w nim i wyruszenia o świcie. Zostało nam kilka kilometrów do punktu spotkania, których przejście nie powinno zająć nam zbyt długo, ani odebrać nam resztek sił, którymi aktualnie dysponujemy. Tygodnie wędrówki na każdym odbijają się inaczej. Widziałem to już wcześniej. Tak samo, jak długie miesiące spędzone w betonowych czterech ścianach odbierały ludziom resztki godności i rozumu, tak robiło to zmęczenie, głód i przeświadczenie, że lepiej nie będzie.
Jako pierwszy wartownik na straży pozostać przytomny miałem do godziny trzeciej albo do czasu, kiedy przyjdzie zmienić mnie ktoś inny. W wypadku, gdybym zasypiał natychmiastowo miałem udać się do budynku i powiadomić o tym innego strażnika znajdującego się z drugiej strony domu. Strażnicze role zawsze wypadały na mnie, gdyż oprócz tego nadawałem się jedynie do ustalania odpowiednich dróg, którymi udało nam się bezpiecznie dotrzeć aż tutaj. Cóż za wdzięczność.
Tak więc po raz kolejny pozostawiono mnie sam na sam ze swoimi myślami oraz księżycem wyglądającym zza dachów innych budynków. Przysiadłem na drewnianej podłodze przy drzwiach wejściowych, opierając głowę na dłoniach, a łokcie na kolanach. Notes z długopisem zaczepionym na jego górnej krawędzi położyłem obok, by w tej pozycji pozostać prawie pół godziny, po których nuda dopadła mnie z impetem większym niż pędzący pociąg. Podniosłem się i momentalnie tego pożałowałem.
Coś płaskiego uderzyło mnie w tył głowy, wydając przy tym metaliczny dźwięk. Uderzenie było na tyle silne, by powalić mnie i zamroczyć na kilka sekund, nim podjąłem się walki z przeciwnikiem. Zanim podniosłem się, ten sam przedmiot którym dostałem upadł na ziemię wytwarzając przy tym sporo hałasu.
Napastnik ubrany na czarno wyciągnął coś zza pleców, udało mi się zobaczyć w tym nóż tylko dzięki światłu odbijanemu przez księżyc. Znajdowałem się w sytuacji krytycznej. Bez czegokolwiek do obrony, z jedynie nikłą nadzieją, że hałas obudził kogoś w środku. Pierwsze zamachnięcie się nożem w moim kierunku ominąłem krokiem w tył, drugie zasłoniłem prawą ręką. Zignorowałem ból, skupiając się na dalszej obronie. Po kolejnym wyminiętym ataku pchnąłem rywala w tył, dając sobie tym samym czas na ucieczkę. Przeskoczyłem przez barierki i wylądowałem na trawie z drugiej strony, jednocześnie zerkając na zbierającego się do pościgu przeciwnika. Pędem ruszyłem przed siebie, mając w planie obiec dom bokiem i ostrzec strażnika pilnującego tyłu. Plan dobry, wykonanie już nie. Tuż przed rogiem coś ciężkiego rzuciło się na mnie, powalając mnie na ziemię. Zostałem przygwożdżony kolanem wbijającym się w moje plecy i dłonią przytrzymującą mnie za szyję.
– Spróbuj się odezwać, a nie zawaham się z użyciem mojego noża – napastnik mówił szeptem, barwiąc swój głos szorstkością odpowiednią do obecnej sytuacji. Prawą rękę w której trzymał nóż oparł z prawej strony mojej głowy, co dało mi szansę na akcję. Wykorzystałem ją natychmiast - mój łokieć powędrował w jego kierunku, zaburzając jego równowagę, przez co prawie przywalił brodą w ziemię. Przewróciłem się na plecy, zrzucając rywala kawałek dalej. Na moje nieszczęście zdążył sięgnąć po nóż i jeszcze raz przygwoździć mnie do ziemi, tym razem z kawałkiem zimnego metalu przystawionym do szyi. – Nieźle, nieźle.

Kias?

Rozwiązanie krzyżówki


1. Miesiąc założenia naszego bloga. 
Odp: Listopad.
2. Lek zwalczający promieniowanie. 
Odp: Antyzyna.
3. Stolica obozu Trupów. 
Odp: Jamestown.
4. Imię pierwszej postaci, która dołączyła do bloga.
Odp: Jennifer.
5. Miejsce gdzie na samym początku miała toczyć się akcja bloga.

Odp: Metro.
6. Nazwa najwyższej rangi na naszym blogu.
Odp: Szanowani.
7. Miejsce gdzie można spotkać wiele zamkniętych zombie.
Odp: Więzienie.
8. Obóz, który na samym początku działalności bloga posiadał najwięcej osób. 
Odp: Duchy.
9. Imię postaci, która ma na swoim koncie najwięcej opowiadań.
Odp: Logan.
Hasło: Tajemnica

Nagroda: Tamara - 200 pkt :)

niedziela, 15 lipca 2018

"Jest to cnota nad cnotami trzymać język za zębami"

Imię i nazwisko| Clancy Gray
Ksywka| Uciekinier to przezwisko nadane chłopakowi przez jednego z wojskowych, wywodzące się z wielokrotnego "szczęścia" w kontaktach ze zmutowanymi. Może za nim stać również fakt, że chłopak jest jedynym ocalałym ze swojej rodziny. Większość zna go z tego przezwiska, mniej z imienia, a tylko kilka osób z nazwiska.
Wiek| 23 lata, urodzony 3 dnia grudnia, 2001 roku.
Płeć| Mężczyzna.
Obóz| Śmierć.
Ranga| Orzeł.
Aparycja| Linia Grayów odznacza się kilkoma głównymi cechami wyglądu, przechodzącymi wraz z genami prawie z każdym pokoleniem. Są to gęste włosy, o odcieniu głębokiego brązu, ciemne oczy oraz skłonność do tycia. Clancy odziedziczył jednak większość genów matki, które nadały barwę jasnego błękitu jego tęczówkom, pozbawiły go zdolności do tycia i obdarowały go dużymi oczami oraz długimi rzęsami. Gdyby nie włosy Clancy'ego identyczne do ojcowskich można by pokusić się o teorię, w której to Lilian zdradza męża tuż po ślubie.
Młody Gray posiada sylwetkę typu I, co oznacza, że jest on wysokim i chudym osobnikiem, o długich kończynach. Wzrostem równym 190 centymetrów przewyższa wszystkich członków rodziny. Proporcje jego bioder i klatki piersiowej są rozłożone równomiernie, co daje mu pole do popisu pod względem ubioru. Najczęściej nosi szerokie kurtki i płaszcze, koszule z rękawami podwiniętymi do łokci i jasne spodnie.
Patrząc na pociągłą twarz chłopaka twoją uwagę przykują głównie duże oczy o przenikliwym spojrzeniu. Jeśli jesteś osobą niską, najpierw spojrzysz jednak na wydatne usta oraz mały, prosty nos. Karnacja Clancy'ego to typowo europejski, oliwkowy odcień. Opalanie idzie mu łatwo, toteż w miesiącach największych upałów opalenizna praktycznie z niego nie schodzi. Skóra chłopaka jest zadbana i nie ma na niej żadnych defektów, z wyjątkiem jednej blizny niewyjaśnionego pochodzenia ukrytej za jego lewym uchem.
Charakter| Clancy jest człowiekiem pełnym sprzeczności. Wychowany na poważnego i odpowiedzialnego mężczyznę tak naprawdę nigdy nie miał okazji, by wykazać się tymi cechami. Całe życie spędził pod dachem rodziców, nie zaznając prawdziwego życia, ani nie mając okazji do popełniania błędów, jakie wiele ludzi popełniło. Oczekiwano od niego rozgarnięcia, kiedy sam nigdy nie orientował się w świecie dookoła. Miał być porządny, a za dzieciaka skakał po kałużach.
Brak rodziców był jednym z głównych czynników kształtujących jego charakter. W przeciwieństwie do swoich rówieśników nigdy nie wyjeżdżał za granice miast, w których aktualnie mieszkał, wiecznie uwięziony w metropolijnej klatce. Nie przepadał za domową atmosferą, toteż często wędrował ulicami miast ze słuchawkami w uszach. Z czasem postępującym naprzód Clancy zaczął odcinać się od ludzi, milczeć w towarzystwie, a nawet go unikać. Zwyczajnie uważał, iż nie ma nic ciekawego w tym otoczeniu, więc nie tracił na nie czasu. Swoje wolne chwile wolał poświęcać na rzeczy, na których bardziej mu zależało. Mógłby być to chociaż tennis, który służył mu jako forma aktywnego wypoczynku.
Chłopak ambitny, jednak niezdecydowany na to, co chce robić w życiu. Z jednej strony ojciec napierający, by poszedł w jego ślady, oraz z drugiej chęć wyrwania się spod czyichś skrzydeł. Nawet w przeddzień swoich dwudziestych urodzin nie wiedział, gdzie tak naprawdę w życiu chce zajść. Zadecydował o tym trzeciego grudnia 2021 roku. Z samego rana miał odwiedzić swojego ojca i oświadczyć mu, iż wyprowadza się i zaczyna samodzielne życie. Jak potem się okazało, nie miał szansy na odmianę swojego życia, a nawet pożegnanie z ojcem.
Przez lata, które Clancy przetrwał otoczony gronem obcych, chłopak utworzył wokół swojej osoby niewidzialną skorupkę. Schował się w niej bezpiecznie, patrząc na wszystko jakby z daleka, ignorując wścibskie nosy nieznajomych próbujące przebić się przez nią, by wybrać ze środka to, co zostało. Nie ma wrogów ani przyjaciół i - szczerze - ani jednych, ani drugich nie potrzebuje. Samotność stała się chlebem powszednim, czymś, co przestało mu przeszkadzać już dawno temu.
Gdyby przyszło mu samemu określić siebie, na pewno użyłby słów takich jak: pragmatyk i dyplomata. Nie raz wykazał się tymi cechami podczas wędrówki ku Nowemu Jorku z grupą ludzi skaczącą sobie do gardeł, próbując kierować ich jak najdalej od wszelkich niebezpieczeństw, by samemu przeżyć. Instynkt samozachowawczy w tym osobniku jest dość mocny. Przeżył już tyle, dlaczego więc miałby dać się zjeść jakiemuś mało inteligentnemu, człekopodobnemu stworowi? W razie konieczności poświęciłby coś, co nie należy do niego, by samemu przeżyć. Nie jest jednak na tyle bezduszny, by wydać czyjeś życie. Takie zachowanie uważa za karygodne, niegodne człowieczeństwa.
Nigdy nie wiadomo, kogo Clancy mógłby określić jako potencjalnego przyjaciela. Do tej pory takie miana w jego głowie otrzymało kilka osób, znacznie różniących się od siebie. Chłopak lubi przeprowadzać małe testy osobowości, wystawiając potencjalnych przyjaciół na różne sytuacje, niezagrażające niczyjemu życiu. Można powiedzieć, że zbiera plusowe i minusowe reakcje, po czym sumuje to i decyduje, czy ta osoba nadawałaby się na jego przyjaciela, gdyby spotkali się wcześniej. Wymyślił tę małą zabawę z powodu braku zajęcia i ogólnej nudy towarzyszącej spokojnym spacerkom po Nowojorskich przedmieściach.
Historia| Clancy Gray urodził się dziewiętnaście lat przed rozpoczęciem trzeciej Wojny Światowej w stanie Nowy Jork. Jest synem doradcy prezydenta, a gdyby nie wybuch bomby atomowej w 2021 roku aspirowałby na stanowiska państwowe. Jako jedynak już od najmłodszych lat starał się za dwóch. Dobre oceny, nienaganny wygląd, poprawne zachowanie, odpowiednie towarzystwo. Dzieciństwo zniknęło tak szybko, jak się zaczęło. Dni mijały na nauce z nieznajomymi, uprawianiu kosztownych sportów i wędrowaniu po ogromnych rezydencjach, zmieniających się szybciej niż pory roku. Rodzice nie poświęcali mu wiele uwagi, nie znał ich i tak pozostało. Jako uczeń prywatnych szkół zaliczany był do tych "popularnych", trzymających się w swoich "elitarnych" grupach, aczkolwiek nigdy nie czuł, by tam pasował.
Trzeciego grudnia 2021 roku, dokładnie minutę po północy chłopak wstał ze swojego łóżka, by zawędrować do okna na drugim końcu pokoju. Świętował tak urodziny od kilku lat: wstając przed północą, oglądając gwiazdy i rozmyślając o nadchodzących dwunastu miesiącach. Tym razem było podobnie: snuł plany na przyszłość, marzył, obwiniał rodziców o wiele niedogodności, jakim czoło musiał stawiać do tej pory. Rozsiadłszy się na fotelu, ustawionym przez chłopaka naprzeciw okna, zaczął odpływać, znużony przez nieruchomy obraz przed jego oczami. Zbudzony został przez nagłe trzaśnięcie drzwiami, ostre światło lamp i głośne polecenia wydawane przez nieznajomego faceta. Miał jak najszybciej ubrać się i wyjść na zewnątrz, by zostać przetransportowanym w bezpieczne miejsce. W pośpiechu zarzucił na siebie kurtkę, zmienił spodnie i zszedł na parter, po którym krzątali się ludzie o nieznajomych twarzach. W tłumie dojrzał czuprynę ojca, do którego powędrował po wyjaśnienia. Facet, ułożywszy swoje dłonie na ramionach syna, spojrzał mu w oczy i wypowiedział do niego ostatnie słowa, w których powiadomił go o bombie atomowej, następnie rozkazując mu uciekać.
Ucieczka zaplanowana została co do minuty: każdy kilometr pokonany samochodem, każda sekunda spędzona w prywatnym samolocie, każdy przystanek do "bezpiecznego miejsca", o którym wiadomości ujawniane były zdawkowo. Wiedza Clancy'ego opierała się na tym, iż jest to miejsce za granicą, gdzie spotka się z rodzicami oraz innymi ważnymi osobistościami, wraz z ich rodzinami. Rzeczywistość okazała się bardziej brutalna, o czym chłopak przekonał się, będąc na miejscu. Niewielu dotarło za granicę, a jeszcze mniej z nich znalazło się na tyle blisko schronu, by przeżyć. Tygodnie spędzone pod ziemią w otoczeniu nieznanych ludzi, w oczekiwaniu na jakiekolwiek wiadomości z powierzchni dłużyły się bardziej, niż najnudniejsze lekcje w prywatnych liceach. Oczekiwanie wielu doprowadziło do obłędu, skutecznie zmniejszając liczebność ocalałych.
Pierwsze wiadomości dotyczyły kompletnego zniszczenia wielu miast, śmierci milionów, braku podstawowego zaopatrzenia. Z czasem ludzie zaczęli wychodzić na powierzchnię, zbierać się w grupy i próbować radzić sobie w zaistniałej sytuacji. Clancy trzymał się z grupą ze schronu kilka miesięcy, podczas których udało im się dotrzeć na dawne przedmieścia Nowego Jorku. Grupa rozpadła się po ataku niezidentyfikowanych istot, później nazywanych "zombie". Wraz ze wzrastającą świadomością o niebezpieczeństwach czających się w opuszczonych budynkach czy ciemnych zaułkach ludzie zaczęli zbierać się w większe ugrupowania, tak zwane "obozy", które stały się celem nowej grupy, z którą wędrował Clancy. Składała się ona z kilku wojskowych i kiedyś ważnych osobistości, w obecnej sytuacji całkiem bezużytecznych cywili walczących o przeżycie.
Clancy wsławił się w swoich kręgach niebywałym opanowaniem oraz inteligencją. Na swój sposób przewodniczył grupie, proponując najbardziej dogodne rozwiązania dotyczące wędrówki. Takim sposobem minęły kolejne miesiące, podczas których grupa straciła dwie osoby przekonane o tym, iż osobno będzie im lepiej, a zyskała wiele innych pragnących tego samego - odnalezienia względnie bezpiecznego miejsca, obozu.
Rodzina|
John Gray † – John, ojciec Clancy'ego urodził się 1973 roku, szóstego dnia czerwca. Był jedynakiem, a jako dziecko stracił oboje rodziców. Ambicję odziedziczoną po dziadku ukazywał od najmłodszych lat, kończąc wszystkie klasy z wyróżnieniami oraz później zdobywając doktorat z prawa. Karierę rozpoczął w firmie swojego ojca, z czasem zmieniając branżę na politykę. Lilian pojawiła się w dwudziestym czwartym roku jego życia. Zaręczyli i pobrali się dwa lata później, a przez ten czas awansował na coraz wyższe stanowiska. Ojcem został mając lat dwadzieścia siedem. Doradcą głowy państwa został stosunkowo niedawno, bo w 2020 roku. Jako polityk nigdy nie miał czasu dla rodziny, rzadko widywano go w domu. Zmarł mając czterdzieści osiem lat, prawdopodobnie nie zdążył ewakuować się z miasta.
Lilian Gray † – Najstarsza z trojga rodzeństwa, urodzona w 1978 roku w środkowej Europie. Życie przed ślubem i porodem nie różni się niczym od historii zwykłego Kowalskiego z tym, że jej rodzina przeprowadziła się na inny kontynent, kiedy sama miała dwa lata. Jej rodzice zmarli niedługo przed wybuchem wojny, ojciec na drobnokomórkowego raka płuc, a matka z powodu udaru. Zarówno przed jak i po rozpoczęciu wojny Lilian była kardiochirurgiem. Tak samo jak mąż w domu bywała rzadko, od święta. Kiedy jednak pojawiała się na dłużej atmosfera w domu stawała się lżejsza. Zmarła mając czterdzieści trzy lata, prawdopodobnie nie zdążyła ewakuować się z miasta.
Partner/ka| Brak.
Orientacja seksualna| Heteroseksualna.
Inne|
- Clancy nigdy nie był rozmowny, co nasiliło się jeszcze bardziej podczas tygodni spędzonych w bunkrze. Z czasem przestał w ogóle się odzywać, a swoje słowa zapisywać w notesie, który zawsze ma przy sobie. Jego milczenie trwa już trzeci rok i nic nie wskazuje na to, by miało się szybko to zmienić.
- W rodzinie chłopaka występuje rzadka choroba genetyczna, zwana śmiertelną bezsennością rodzinną. Zmarli na nią ojciec i ciotka Johna Graya. Jego choroba ominęła, aczkolwiek nadal jest jej nosicielem. Znaczy to, że u Clancy'ego istnieje statystycznie 50% ryzyka odziedziczenia i rozwoju choroby. Pierwsze objawy tej śmiertelnej choroby pojawiają się zwykle między 3. a 6. dekadą życia. Zaczyna się od narastających problemów ze snem, ataków paniki i fobii. Brak snu powoduje, że u chorego z czasem występują halucynacje. W końcu przychodzi taki moment, że chory nie śpi już w ogóle i w ciągu kilku – kilkudziesięciu miesięcy umiera w strasznych męczarniach. Przed śmiercią przestaje też chodzić i mówić, ma poważne zaburzenia pamięci, aż wreszcie całkowicie traci kontakt z rzeczywistością. W przypadku śmiertelnej bezsenności rodzinnej nie pomagają nawet najsilniejsze leki nasenne.
- W czasach przedwojennych ulubionym trunkiem Clancy'ego była whisky, co właściwie się nie zmieniło. Przemianę przeszła jednak częstotliwość spożywania przez niego ów napoju alkoholowego. W obecnej sytuacji rzadkością jest zwykły alkohol, whisky jest wręcz niespotykana.
- Tennis, pośród innych czynności, przy których Clancy spędzał godziny, zdecydowanie wciągał go najbardziej. Trenowany od szesnastego roku życia niemal każdego dnia, był jego ulubionym sportem. Chłopak na korcie miał więcej wrogów niż jego ojciec w świecie polityki. Domyślić można się więc łatwo, że był w tym dość dobry.
Właściciel: Anonim

środa, 11 lipca 2018

Kalendarz Aktualizacji - Lipiec

☢ Zaktualizowanie zakładki "współpraca".
☢ Zaktualizowano zdjęcia postaci.
☢ Dodano nową podstronę w zakładce "postacie" o nazwie "niezrzeszeni" dla osób nie posiadających obozu.
☢ Zmieniono porę roku na lato.
☢ Dodano Event - Krzyżówka.
☢ Nadciągają dwie nowe zakładki.
☢ Postarzono postacie z wiosny.

niedziela, 8 lipca 2018

Event - Krzyżówka


1. Miesiąc założenia naszego bloga. 
2. Lek zwalczający promieniowanie. 
3. Stolica obozu Trupów. 
4. Imię pierwszej postaci, która dołączyła do bloga. 
5. Miejsce gdzie na samym początku miała toczyć się akcja bloga. (Podpowiedź: Nazwa jednej z książek Dimitrija Głuchowskiego)
6. Nazwa najwyższej rangi na naszym blogu. 
7. Miejsce gdzie można spotkać wiele zamkniętych zombie. 
8. Obóz, który na samym początku działalności bloga posiadał najwięcej osób. 
9. Imię postaci, która ma na swoim koncie najwięcej opowiadań. 

~Pod uwagę będzie brana poprawność wyrazów oraz hasło, które otrzymacie. Odpowiedzi proszę wysyłać na konikach bądź na pocztę. Event trwa do 15 lipca. Nagrody będą ogłoszone pod koniec wydarzenia~

piątek, 6 lipca 2018

Zmiana Pory Roku!

Wraz z dzisiejszym dniem na naszego bloga zawitało lato! Po przeżyciu ciepłej wiosny czas w końcu na upały, które z pewnością dla każdego żywego organizmu będą istną mordęgą. W lato przewidujemy bardzo częste burze, wysoką aktywność zombie oraz innych mutantów żyjących w naszym "cudnym" świecie. W tym czasie ostrzegamy was także przed spędzaniem dnia w opuszczonych i nie sprawdzonych budynkach, gdyż możliwe jest, iż natraficie na niespodziewany wybuch butli z gazem, która mogła się gdzieś w tamtym miejscu zachować. Zaleca się też wychodzenie wczesnym świtem bądź późnym wieczorem oraz picie wody w dużych ilościach!

Urodziny obchodzą:
Leon Darvino
Alice Chamberi
Reker Logan Blackfrey
Kiara Blackfrey (Amitachi)
Will Parker
Rous Douson
Tija Amitachi
Rafael Amitachi

~Przypominam, iż za opowiadanie urodzinowe dostajecie 100 pkt~

Od Reker'a cd. Tamary

Docierając pod starą farmę, która swoją drogą nadal utrzymywała się w dostatecznym stanie poczułem się strasznie nieswojo, jakbym tu kiedyś już był. Starając nie zwracać się zbytnio na to uwagi, zacząłem rozglądać się ruchem gałek ocznych po otoczeniu, które przystrojone przez biały puch było niemal identyczne pod każdym względem, oczywiście nie licząc budynków, które górowały ponad białym oceanem tego białego cholerstwa.
- Może tutaj nadal być niebezpiecznie - oznajmiła moja siostra wyrywając mnie z chwilowych zamyśleń. Już miałem przyznawać jej rację i wydać rozkaz wycofania się, lecz w tym samym momencie na znajdującym się przed nami powalonym konarze drzewa przycupnęło poznane już dzisiejszego dnia przeze mnie ptaszysko. Czarny jak smoła kruk przyglądał się mojej postaci przez dobre piętnaście sekund, aż w końcu udało mu się niedbale zaskrzeczeć w stronę rozbudowanego obiektu. Początkowo nie byłem w stanie zrozumieć jego intencji, ale kiedy powtórzył swój niedbały gest dodając przy tym trzepot skrzydeł w tą samą stronę, doszło do mnie, iż próbuje mnie zachęcić abym sprawdził tamtejsze tereny.
- Sprawdzę farmę... Wy się ukryjcie - zadecydowałem wyjmując wyziębione nogi ze strzemion tylko po to, aby już w następnej chwili ześlizgnąć się bokiem po siodle i postawić swoje stopy na twardym i pewnym gruncie.
- Samego cie nie puszczę - syknęła od razu najstarsza z towarzyszących mi osób płci pięknej - Reker może ci się coś stać - dopowiedziała szybko stosowny do sytuacji argument, na co ja pokiwałem lekko głową na boki jakbym próbował się ocucić z bardzo długiego, wręcz zimowego snu. Z jednej strony rozumiałem doskonale jej zmartwienie o moją osobę, gdyż chcąc nie chcąc byliśmy tą bardzo bliską rodziną, ale natomiast z drugiej strony medalu Tamara dobitnie widziała, że miałem w końcu dwadzieścia lat i nie służyłem w wojsku od wczoraj... W końcu to ja i Eric nauczyliśmy ją strzelać z karabinu wyborowego, którego jeszcze przed rokiem nie wiedziała jak ma złapać, a co dopiero używać.
- Siostra dam sobie radę... Nie martw się tak o mnie, bo już do reszty się rozleniwię - mruknąłem by nieco rozluźnić spiętą atmosferę co poskutkowało cichym śmiechem naszych młodocianych pasażerów - Jak będę potrzebował twojej pomocy to z pewnością mnie usłyszysz - dorzuciłem jeszcze poprawiając na ramieniu swoją główną broń, która niebezpiecznie schyliła się ku ziemi.
- Masz na siebie uważać - fuknęła cicho patrząc prosto w moje oczy próbując tym samym skłonić mnie do tego, abym z nimi został, lecz nie dając się złamać, zacząłem powoli i cicho skradać się w stronę wskazanego mi przez ptaszysko miejsca. Wiedziałem, iż gdyby czaił się w tym miejscu wróg, mógłby dawno nas już przyuważyć, ale jak zawsze powtarzano mi w szkole "ostrożności nigdy nie za wiele". Kiedy znalazłem się już przy niezbyt dobrze trzymającym się ogrodzeniu, zauważyłem dość sporą dziurę w rdzewiejącej siatce przez którą oczywiście się przecisnąłem, bo czemu by nie? Lepiej skorzystać z łatwiejszej opcji, niż pchać się na łeb na szyję nad tym dziadostwem i się jeszcze połamać. Połowa sukcesu już za mną - przeszło mi przez myśl gdy zlałem się z cieniem rzucanym przez ogromną stodołę. Teraz wypadałoby sprawdzić dom - mruknąłem sam dla siebie wyszukując wzrokiem jakiegoś innego wejścia niż frontowe drzwi. Krótka obserwacja śniegu przyniosła efekt odnalezienia dość dużej ilości odcisków butów kierujących się na tył budynku, do którego zamierzałem się dostać. Nie chcąc marnować więcej ilości czasu na bezczynne stanie w miejscu, ruszyłem w stronę swojego celu zachowując cały czas od niego bezpieczny dystans. Moja sylwetka była niemal niewidoczna pośród dużych zasp białego kurestwa, które przynajmniej teraz na coś się zdawało. Jeszcze tylko kawałeczek - brzęczałem ciągle sobie w myślach aby dodać sobie nieco otuchy podczas zachowywania niecodziennej postawy ciała, która w połączeniu z zimnem uderzającym w plecy nie była przyjemnym doznaniem. Dostając się w końcu pod bardzo porysowane, dębowe drzwi uszczelnione wieloma szmatami, wziąłem głęboki wdech oraz zbyt wiele o tym nie myśląc nacisnąłem ich klamkę oraz jak najciszej tylko potrafiłem uchyliłem je do takiego stopnia aby móc przecisnąć się przez powstałą szparę miedzy framugą, a potężnymi wrotami. Kiedy zatrzasnąłem je za sobą niemal bez żadnego skrzypnięcia, zauważyłem wiele par butów leżących w sieni, w której się znalazłem. Czyli jednak mamy towarzystwo - pomyślałem z małym zadowoleniem biorąc do ręki poręcznego glocka, który wręcz gotował się w moich rękach do użycia. Mam nadzieję, że Tamara nie będzie zła jak zabawię się nieco bez niej - mruknąłem na koniec przyklejając się plecami do ściany, aby już po chwili zacząć przemieszczać się w stronę południowej części domu, z której dochodziło na prawdę wiele głosów niewiedzących o mojej, nagłej i niespodziewanej wizycie.

<Tamara? :3 Przydrepcesz? xd> 

niedziela, 1 lipca 2018

Podsumowanie Czerwca

Liczba Postów: 22
Nowi Przetrwali: Brak
Pora Roku: Nadchodzi Lato!
Rangi: Zaktualizowane 
Rozdanie Punktów
Brajan 40 pkt
Leon 160 pkt
Detlef 40 pkt
Darlene 40 pkt
Eron 40 pkt
Tamara 40 pkt 
Lisbeth 40 pkt