czwartek, 31 sierpnia 2017

Podsumowanie miesiąca!

Jak pewnie zauważyliście od dawna w niedziele nie pokazują się punkty, gdyż nie mam na to niestety czasu, ale postanowiłam zrobić wam podsumowanie miesiąca by wszystko się dobrze zliczyło :3
Dodatkowo w miesiącu sierpniu dołączyły do nas dwie nowe osoby, które serdecznie witamy w naszym gronie! ^^
Liczba opowiadań napisanych w sierpniu wynosi: 70

A teraz wyczekiwane przez wszystkich punkty i awanse!

Tamara - z Pioruna na Węża
Sara - z Sokoła na Pazur
Eri - z Członka na Rekruta
Ruvik - z Rekruta na Płomień
Samantha - z Rekruta na Płomień

Jeśli ktoś chce zobaczyć dokładną ilość punktów jakie dzisiaj otrzymał zapraszam do zakładki "rangi".

Od Sary cd. Erica

Zaczynał się powoli nowy dzień. Wschód słońca zapowiadał się dość ładnie, o ile tak można nazwać ranek, kiedy całą noc się spędziło na mrozie. Bycie zwiadowcom nie było łatwe, zwłaszcza w tych czasach, lecz z drugiej strony ten zawód by nie powstał w czasach z przed apokalipsy, bo to po prostu nie było potrzebna. Byli fryzjerzy, policja, straż i takie tam różne zawody.
No... Może i wcześniej się liczyło szpiegostwo, czy tam agenci, ale nie mam pojęcia co oni robili i na jakich zasadach pracowali. Wzięłam głębszy wdech i zaraz wydyszałam powietrze, dzięki czemu powstała wielka i gęsta para. Było może z minus trzydzieści stopni. Siedziałam na siwym Figarze, który stał spokojnie i wraz ze mną wpatrywał się w okolicę.
Byliśmy na niewielkim wzniesieniu, skąd było widać bardzo dobrze większość terenu który pilnowałam. Śnieg okrył wszystko co tylko mógł, utrudniając tym samym jazdę po niektórych terenach. Gdybym nie miała konia, to z pewnością bym się zapadła w tym śniegu i tyle by mnie widziano. Rozejrzałam się czujnie po okolicy, a szarozielona peleryna okrywała moje ciało solidnie, dając nieco więcej ciepła, tak jak i nieco mojego konia.
W sumie to czułam się prawie jak woldemord z harrego pottera, albo jak nazgul z władcy pierścieni! Byłam w trasie że tak to ujmę od kilku dni. Wiecie no... Nie jest łatwo przeszukać tak duży teren jakim są tereny śmierci. Owszem ja dostałam pewną część, a inni zwiadowcy swoje, lecz i tak jest ciężko. W końcu jesteśmy pierwszymi ludźmi w tym zawodzie, w naszym obozie.
- Chyba jedziemy dalej Figaro - rzekłam do ogiera, klepiąc go lekko po szyi, na co cichutko zarżał, jakby się ze mną zgadzał.
Popędziłam go w dół doliny i zaczęłam się kierować bliżej północnego wschodu, czyli tam gdzie mają granice Anioły z naszymi. Jechałam dość szybko, ale w niektórych miejscach nieco przyhamowywałam by aby przypadkiem koń się nie zranił.
Jechałam tak aż do momentu, kiedy zobaczyłam jakąś postać, więc odruchowo wstrzymałam konia. Postać była daleko, dlatego lekko się uniosłam w strzemionach, jakby miało by mi to coś pomóc i po chwili rozpoznałam przywódcę naszego obozu... Super jeszcze jego mi tu brakowało! Lord woldemort na karym koniu we własnej osobie - mruknęłam w myślach.
Jak się okazało, nasz przywódca rozmawiał z przywódcą Aniołów, co często mu się to zdarzało i mnie to dziwiło, gdyż odniosłam wcześniej wrażenie iż nie lubi ich za bardzo... Swoją drogą, to pewnie znając życie umówił się z moim ojcem na chlanie.
Co jak co, ale mój ojciec uwielbiał sobie wypić. Dla mnie to było jedno, wielkie paskudztwo, więc się dziwiłam jak oni mogą to pić. Choć.... Jeden raz napiłam się winka i to całkiem dobrego. Było słodkie i dobre! Na samą myśl aż mi ślinka prawie pociekła, ale na szczęście się opanowałam. Rozejrzałam się po raz kolejny i nagle dojrzałam też Aleksa na koniu! Co on tutaj robi? - pomyślałam zaciekawiona ale i tez zdziwiona.
Mimo wszystko chyba chłopak przyglądał się Ericowi... Może uczył się na szpiega? Nie wiem w sumie o co chodziło, lecz wiedziałam że krzywdy nikomu nie zrobi, wiec tylko popędziłam dalej konia go cwału i przeskoczyłam przeszkodę.
https://s-media-cache-ak0.pinimg.com/originals/3b/85/36/3b8536e231a3db967bcc73307c548911.jpg
Oczywiście płaszcze leżał tak dobrze że nie zleciał mi podczas tego manewru i nadal doskonale wszystko widziałam, wiec po prostu pojechałam głębiej w las, nie przejmując się gapiami, jakimi były Anioły. Musiałam sprawdzić jeszcze niektóre miejsca, a później dom i ciepełko!

< Eric? ;3 >

Od Erica cd. Samanthy

Super było dobrze to wszystko znowu musiało się zjebać... Zaczyna mnie to powoli wszystko wnerwiać, ale co ja niby kuźwa mogę? Ponoć podwali jej już odtrutkę, ale ja wolałem jeszcze poustawiać w każdym kącie szpiegów by chronili ludzi i zabijali w razie czego wrogów... Każdy kto dziwnie się zachowywał może stracić życie więc no... Zresztą co mnie to obchodzi...
Wolnym krokiem poszedłem sprawdzić co u Pegaza i z nim też niestety było źle... Zajmowało się nim trzech stajennych, którzy niesamowicie martwiło się o konisko podpięte do kroplówek. Po jego oczach dało się dostrzec, iż cierpiał niesamowite katusze, lecz to nie była wcale moja wina. Skąd niby miałem wiedzieć, że ktoś chce ich zabić? Ratusz jest chroniony bardzo dobrze więc no...
- Co z nim? - zapytałem opierając się o drzwiczki boksu złotego ogiera.
- Źle... - westchnął zielonooki chłopak - Jak tak dalej będzie to umrze albo będzie trzeba go uśpić, bo tak tylko ciągle cierpi - dodał smutno głaszcząc go po głowie jakby to miało przepędzić cały ból targający jego ciałem.
- Uśpić go nie można, bo jego właścicielka by na to nie pozwoliła - mruknąłem krzywiąc się nieco, ale sam bym tego nigdy Diablowi nie zrobił. Sam już do końca nie wiedziałem co mam robić. Nie wiedziałem kto za tym stał i po co. Kiedy miałem już wracać do ratusza nagle z cienia wyskoczył Leon, który przydusił swoim kolanem jakiegoś typa, któremu od razu skręcił kark przy czym oczywiście go zabił, ale dla pewności przebił mu jeszcze sztyletem serce by czasami nam tu po chwili nie wstał - Ja pierdole - warknąłem na cielsko wrogiego szpiega.
- Chyba jest tutaj ich więcej - mruknął niebieskooki przeszukując go dokładnie by odnaleźć jakieś ważne rzeczy, które mógł mieć przy sobie pan umarlak - Tak jak sądziłem - dodał po chwili oraz dał mi strzałkę wypełnioną tą całą trucizną.
- Zabić wszystkie ścierwa, które tutaj znajdziecie. Wyrażam zgodę na największą brutalność - fuknąłem na co mężczyzna skinął głową oraz ciągnąc za sobą zwłoki szybko znikną w mroku, który był dla nich niczym matka. Jeszcze tych zjebów brakowało - pomyślałem wściekły wracając do budynku.
Miałem już kurwa tego wszystkiego dosyć dlatego gdy usiadłem za swoim biurkiem od razu położyłem się górną połową ciała na blacie biurka, robiąc sobie z rąk coś na wzór poduszki. Nie miałem ochoty się stąd ruszać przez wieki. Ino ktoś mi tu podejdzie to odstrzelę go na miejscu nie zważając na to czy jest wrogiem czy tam przyjacielem. Potrzebowałem tylko jednej, cholernej chwili spokoju! Tak trudno to do diabła zrozumieć?! Ciągle jakieś tragedie i inne temu podobne. Dosyć wyjeżdżam w Bieszczady i tyle! Tylko jakby się dostać do Polski? Dobra to zły pomysł...
Nie wiem ile tak siedziałem, ale gdy wreszcie znudziło mi się gapienie na te cudowne ściany postanowiłem sprawdzić co u Sami... Miałem nadzieję, że jeszcze mi tam żyje, bo inaczej byłoby krucho. Kiedy miałem już otwierać drzwi usłyszałem skrzyp podłogi oraz ruch w cieniu. Wiedziałem, że moi ludzie nigdy nie zrobiliby takiego błędu dlatego rzuciłem się nieznajomego, którego bez żadnej większej siły przewróciłem a widząc, że to szpieg Demonów od razu wbiłem mu palce w oczy na co wrzasnął niesamowicie.
- Ilu was jest? - warknąłem pytająco przykładając mu ostrze noża do krtani.
- Nie powiem - jęknął żałośnie jakby to miało pomóc mu w obecnej sytuacji.
- Powiesz, powiesz - fuknąłem wodząc mu ostrzem po skórze szyi przecinając ją to tu to tam przy czym uważałem by jeszcze go nie uśmiercić.
- Nie powiem - trwał nadal przy swoim, ale jego ciało trzęsło się niesamowicie co jeszcze bardziej umacniało mnie w tym, żeby zrobić mu większą krzywdę.
- Zobaczymy - warknąłem wbijając mu nóż w kręgosłup przez co znowu zawył, ale nie tak głośno, gdyż zatkałem mu usta ręką. Po "torturowałem" go jeszcze z jakieś dziesięć minut, aż w końcu wyśpiewał piękną liczbę dziesięć. Czyli 2 już sprzątnąłem - pomyślałem sobie zabijając szpiega ostatnim trafieniem noża w szyje. Nie przejmując się ciałem, wybiegłem z gabinetu poszukać Masona, który trafił mi się bardzo szybko. Przekazałem mu wszystkie informacje, które przejął ode mnie o dziwo ze spokojem oraz rozpłynął się potem w cieniu niczym duch by roznieść wieści innym. Ja nie mając już nic do robienia poszedłem na medyczny gdzie spotkałem Jack'a. Oddawał Sam właśnie jej naszyjnik więc to on musiał ukraść go tamtemu typowi.
Patrzyłem na to wszystko z progu drzwi, by go nie wystraszyć. Był bardzo miły i uczynny, ale niestety jego historia do najładniejszych nie należała. Zabito mu rodzeństwo na własnych oczach przez co załamał się na dobre trzy miesiące, a rodzina przez ten wypadek nie za bardzo go lubi. Wiele razy słyszałem jak wyzywają go od nieudaczników i ofiar losu, ale gdy tylko zareagowałem od razu pokazały się pokorne baranki, ale i tak to nie ustało z tego co mi wiadomo... Ludzie często są okrutni...
Kiedy młody tylko opuścił oddział nie zauważając mnie ani na chwilę sam podszedłem do dziewczyny, która była strasznie blada. Chociaż te wszystkie maszyny podtrzymywały jej życie to mogłoby się zdawać, że zaraz wszystko legnie w gruzach.
- Będzie dobrze - szepnąłem jakby miała mnie usłyszeć chociaż nie wiedziałem czy ona potrafi to samo co ja. Wytarłem niedbale ręce z krwi o swoje spodnie co i tak nie ukryło dowodów, ale przynajmniej miałem czyste łapki. Zacząłem bardziej zastanawiać się nad tym wszystkim. Nie miałem pojęcia dlaczego oni wszyscy chcieli zabić dziewczynę, która nic im przecież nie zrobiła. Wpatrując się tam w Anzai zacząłem odczuwać zmęczenie dlatego postanowiłem iść szybko po kawę. Oczywiście nie zostawiłem jej samej, gdyż dałem tam aż trzech szpiegów.

<Samantha? :3 Wiem lipa ;c>

Od Samanthy cd. Erica

Z każdą chwilą czułam się coraz gorzej i gorzej. Ból rozrywał moje ciało od wewnątrz i nie wiedziałam już co się ze mną dzieje. Nie mogłam oddychać i się dusiłam. Poczułam się tak jak wtedy, kiedy po opuszczeniu mojego pana uderzyła we mnie jego trucizna...
Tyle że teraz było to szybsze uderzenie. Znalazłam się po raz kolejny w pustce, lecz nawet tam czułam okropny ból. Nie wiedziałam dlaczego ktoś mi to robi... Coraz bardziej odechciewało mi się żyć i poznawać ten świat. Najpierw jestem prześladowana, zabierają mi naszyjnik mojej matki, jedyną pamiątkę po rodzinie, a teraz ktoś mi coś wstrzyknął.
Chciałam tylko normalnie żyć nic więcej.W końcu znowu trafiłam do ciała swojego konia, gdzie wcale lepiej nie było, więc znowu trafiłam do pustki. Działo się tak kilka razy, zupełnie jakby zupełnie dwa światy się ze sobą kłóciły i toczyły ze sobą jakąś dziwną wojnę. Później widziałam Erica, ale w sumie to było dla mnie dziwne, bo jakby stała obok niego i patrzyła na to wszystko jakby z ciała innego człowieka.
Nie za wiele rozumiałam ale Eric stał obok mnie i trzymał jakieś ustrojstwo w ręce. Był nadal ten sam szpieg co miał mnie pilnować i ten dziwny Edward. Rzeczy  osoby przeze mnie przenikały co było dla mnie dziwne, ale z racji tego iż nic ciekawego tu nie było wyszłam na zewnątrz, gdzie już nie było mojego konia, więc pobiegłam do stajni.
Kiedy oddalałam się od ciała, czułam dziwny dyskomfort i kłucie w sercu, lecz jakoś to zignorowałam i pobiegłam do stajni by znaleźć mojego Pegaza. Jak się kazało, leżał biedak w boksie, przykryty różnymi derkami, a przy nim czuwało trzech stajennych. Głaskali go po głowie i widziałam tez jakąś kroplówkę, którą mu podłączyli.
Pegaz nie mógł się podnieść, a w każdy oddech wkładał niesamowity wysiłek. jeden z chłopaków trzymał mu nieco głowę ku górze, by mu się lepiej nieco oddychało, ale na ich twarzach widziałam zmartwienie. Bałam się o Pegaza bardziej niż o siebie. Ja mogłam umrzeć ale niech on przeżyje! Zawsze ciężej pracował ode mnie. Z oczu poleciały mi łzy i miałam ochotę uciec daleko jak tylko się da. Później zobaczyłam Eric, który wszedł do boksu.

< Eric? ;3 jak tam? wiem słabe ;c >

środa, 30 sierpnia 2017

Od Erica cd. Samanthy

Kiedy oddaliłem się od Samanthy ogarnął mnie mały niepokój. Nie chcąc się tym przejmować zwaliłem to wszystko na zimno po czym otrzepałem się niczym pies z wody i ruszyłem w dalszą część drogi do Edwarda, którego znalazłem na oddziale czytającego książkę kryminalną. No wreszcie coś innego niż medycyna - pomyślałem chwaląc go nieco w myślach. Podszedłem do niego szybkim krokiem, ale widocznie doktorek był tak bardzo zaczytany, iż nie usłyszał moich kroków. Stałem tak jeszcze przez chwilę z krzyżowanymi na piersi rękami z myślą, że mnie jeszcze dojrzy odrywając się ze swojego magicznego świata przedstawionego w książce, ale gdy tak się nie stało postanowiłem delikatnie szturchnąć go w ramię przez co niemal od razu się wzdrygnął oraz spojrzał na mnie przestraszonymi oczami.
- Spokojnie Edward - westchnąłem łapiąc jego książkę w locie. Bez zastanowienia zaznaczyłem mu strony, na których skończył czytać oraz zamykając lekturę odłożyłem ją na jego biurko gdzie panował porządek więc albo sam się za to wziął albo jego dziewucha wzięła sprawy w swoje ręce.
- Eric? - zdziwił się nieco zaczynając kontaktować ze światem żywych - Chris jest u Katriny... Przyszła po niego kilka godzin po tym jak mi go zostawiłeś - dodał jeszcze myśląc, że przyszedłem tutaj właśnie po te informacje.
- Dobrze, dobrze - uśmiechnąłem się lekko - Ale przyszedłem tutaj po coś innego... Jest to związane z Samanthą, która leży na oddziale... Wiesz, o którą chodzi - rzekłem jeszcze z westchnięciem na co pokiwał twierdząco głową oraz nieco się przeciągnął.
- Coś z nią nie tak? - zmarszczył nieco brwi a po jego ułożeniu rąk wiedziałem, iż chce już szukać jej karty medycznej od czego stanowczo go powstrzymałem, gdyż było to teraz nie potrzebne.
- Chodzi o to, iż ktoś ją gnębi... Jeden nawet zabrał jej naszyjnik po matce, który znalazłem - westchnąłem opierając cały ciężar ciała na lewej nodze, którą wysunąłem nieco do przodu - Wiesz kto się pałęta po oddziale gdy wychodzicie na obiad czy inny posiłek? - dodałem po chwili a on oparł głowę na ręce, którą podparł o blat biurka. Nie zamierzałem go popędzać, ponieważ w zimę doktorkowie też mają niezły zapieprz jeśli chodzi o choroby, bo ludzie jakoś szczególnie z szybkości nie ubierają się ciepło a potem zapalenia płuc, choroby serca i inne takie rzeczy.
- Ostatnio widziałem tutaj taką grupkę co włazi na oddział ponoć w odwiedziny do kumpla... Tyle, że jak to sprawdziłem okazało się, że tam nie leży żaden mężczyzna - mruknął zły ni to na siebie ni to na kolegów. Mimowolnie zmarszczyłem brwi oraz przeczesałem prawą ręką włosy, gdyż te postanowiły znowu się rozczochrać.
- Wiesz kto to może być? - zapytałem w końcu na co od razu pokiwał twierdząco głową i zaczął wymieniać mi imiona i nazwiska ludziów, którzy uprzykrzyli jej życie. Edward nieco mnie zaskoczył tym, że tak się dobrze na tym znał... W sumie sokoro również ma dostęp do imion i nazwisk to czemu tu się dziwić, że umie nazwać po wyglądzie ludzi? - Dzięki - rzekłem gdy już wszystkich sobie zapisałem na co się uśmiechnął oraz wrócił do lektury. Ja nie zastanawiając się dłużej ruszyłem w stronę gabinetu rozkazując przed jego drzwiami Kiasowi oraz Leonowi, żeby wezwali do mnie tych jełopów. Boże miałem ochotę im skręcić kark oraz odciąć jaja za to co zrobili, ale wiedząc, że jako dobry przywódca muszę się opanować zacząłem głęboko oddychać oraz liczyć do stu co mało pomogło, lecz przynajmniej zająłem sobie jakość czas.
Zjawili się równo z godziną wpół do piętnastej i na dodatek jedną grupką więc nie będę musiał sobie marnować gardła na każdego z osobna. Kiedy Kias zamknął znienacka za nimi drzwi, ci podskoczyli przestraszeni jakby zrobił to jakiś duch. Uśmiechnąłem się na to lekko oraz oparłem bardziej na krześle.
- Wzywałeś przywódco? - spytał najodważniejszy z zebranych przez co skinąłem bardzo powoli głową oraz zacząłem przyglądać się im niczym drapieżnik swoim ofiarą, wywołało to u nich efekt wzdrygnięcia się oraz większego strachu.
- Wzywałem - odpowiedziałem im dla pewności z warknięciem - No gdzie teraz wasza odwaga? - fuknąłem na nich jeszcze a oni nie wiedzieli o co mi chodzi przez co gotowało się we mnie jeszcze bardziej. Zacisnąłem z nerwów zęby z nadzieją, że przyznają się jeszcze do tego co zrobili, lecz moje nadzieje poszły na marne. Wkurzony wstałem uderzając rękami o blat biurka przez co stanęli na baczność jakbym wydał im komendę głosową - Słuchać cholery jedne! Powinienem was dać na tortury więc cieszcie się, że jeszcze żyjecie - warknąłem wściekle a oni pobledli - Co wam do głowy strzeliło, żebyście dręczyli biedną dziewczynę, która nic wam kurwa nie zrobiła?! Myśleliście, że się nie dowiem?! - uśmiechnąłem się sadystycznie - Powinienem wydrapać wam teraz oczy oraz odciąć kutasy, ale raczej prędzej zdechnelibyście z bólu niż nauczka by podziałała - burknąłem a oni zaczęli się trząść jakby byli na mrozie w krótkim rękawku oraz spodenkach.
- Przepraszamy - wydusili z siebie jakoś na co fuknąłem niczym pies oraz usiadłem z powrotem na krześle patrząc na nich z chęcią mordu w oczach.
- Nie mnie macie przeprosić tylko ją! - warknąłem, że aż zabolało mnie gardło - Jeśli to się powtórzy to zrobię wam takie rzeczy, że na dupach nie usiądziecie przez ruski rok! - dodałem jeszcze a oni przełknęli szybko ślinę - Oddać mi jej naszyjnik i spierdalać! - wrzasnąłem na końcu. Chłopaki pokiwali na to głowami oraz wybiegli zostawiając tutaj jednego, zagubionego w świecie kumpla, który zaczął szukać własności dziewczyny po kieszeniach, ale coś mu nie szło.
- Nie mam go - jęknął na co strzeliłem sobie ręką w twarz z załamania. No to kurwa pięknie - mruknąłem w myślach patrząc znacząco na drzwi co od razu zrozumiał i zniknął mi z oczu w mgnieniu oka. Siedziałem tak jeszcze przez chwilę aż tu nagle usłyszałem jakiś rżenie konia za oknem.
- Co się znowu do jasnej cholery dzieje?! - wrzasnąłem sam do siebie podrywając się wściekle z miejsca. Gdy tylko wyjrzałem za okno ujrzałem Pegaza biegającego po placu, który za żadne skarby świata nie chciał się dać złapać stajennym. A temu co znowu odbiło? - pomyślałem nieco spokojniej obserwując złotego ogiera uciekającego przed lassami. Gapiłem się na ten cyrk jeszcze przez chwilę aż w końcu szybkim krokiem, bez żadnej kurtki zlazłem na dół. Cale to przedstawienie trwało jeszcze chwilę aż w końcu trzy lassa znalazły się na jego szyi oraz jedno na przedniej nodze co przy pociągnięciu wywołało przewrócenie się Pegaza, który już nie miał siły się podnieść. W ogóle złoty wyglądał jakoś dziwnie... Spocił się nieźle a z pyska leciała mu piana jakby miał jakąś wściekliznę czy coś tam - Co mu? - zapytałem jednego ze stajennych.
- Nie wiem... Coś go boli... Gdy otworzyliśmy boks to wybiegł jak szalony - odpowiedział mi zdenerwowany próbując z innymi zmusić ogiera Sami by jakoś wstał i wrócił do swojego boksu, ale ten nawet nie myślał o ruszeniu się. Chciałem już coś mówić, ale nagle pojawił się obok mnie Lusi, który bez wahania zaczął ciągnąć mnie w stronę skrzydła medycznego.
- Luis co się dzieje? - spytałem z westchnięciem wiedząc, że już chyba nic mnie teraz nie zdziwi.
- Sa-Sa-Sam - wydyszał ledwie a ja zmarszczyłem brwi - Samanthe otruto - sklecił wreszcie dwa zadania a mi oczy niemal na wierzch wyszły.
- Dzięki za informacje - rzekłem do niego po czym rzuciłem się biegiem znajomymi i znanymi na pamięć korytarzami. Przy dziewczynie oraz lekarzach znalazłem się niemal w trzy minuty. Na miejscu Edward od razu przekazał mi wszystkie, ważne informacje oraz dał strzałkę przypominającą te usypiające szpiegów. Zmarszczyłem na to wszystko brwi oraz spojrzałem na Sam, która była podpięta do prawie wszystkich maszyn oraz ledwie żyła. Czyli Pegazowi stało się to samo - pomyślałem nie wiedząc co już o tym wszystkim myśleć.

<Samatnha? :3 Co o tym widzisz? xd>

Od Samanthy cd. Erica

No i się nieco wygadałam. Mogłam tego nie mówić albo chociaż mogłam pojechać szybciej, zanim Eric mnie złapał... Co z tego że nie trafiłabym do ratusza? Wolałam zamarznąć niż tak jechać! Pewnie już na mnie czekają by kolejny raz mnie ukarać i upokorzyć - pomyślałam smutno. Bałam się i to bardzo, bo nie wiedziałam co ja niby im takiego zrobiłam. Kiedy jeszcze miałam swojego pana, moja życie nie było aż tak skomplikowane.
Wtedy się liczyło tylko dla mnie by zobaczyć słońce, poczuć delikatny wiatr na swojej skórze oraz poczuć znowu deszcz. Śpiew ptaków słyszałam już dawno temu i w sumie już zapomniałam jak on brzmiał. Teraz co? Teraz poczułam jak okrutne jest życie, a przynajmniej to w apokalipsie, bo tamtego prawie w ogóle nie miałam i nie znałam tamtego świata.
 Siedziałam na medycznym skulona, a Eric dał mi jakiegoś chłopaka który miał mnie niby pilnować. Bałam się ludzi! Po tym co tamci mi robili, bałam się. Skuliłam się na łóżku i miałam ochotę uciec, lecz wiedziałam że wtedy Eric straci do mnie zaufanie.
Czułam się właściwie jak w pułapce. Z jednej strony chciałam uciec, a z drugiej nie mogłam bo Eric i w ogóle. Byłam jak to się mówi w kropce. Nagle poczułam ukłucie w szyję, co mnie zdziwiło, lecz nie miałam szans się obrócić bo straciłam przytomność...
******
Nie wiedziałam co się dzieje, ale to nagłe ukłucie było dość bolesne. Nie widziałam żadnego lekarza, więc pewnie ktoś znowu mnie zaatakował... Znalazłam się w pustce ale tylko na chwilę, gdyż po tym jak byłam własnością swego pana, umiałam się przenosić do ciała mojego konia. Widziałam jego oczami i w ogóle.
Ku mojemu przerażeniu, Pegaz odczuwał ogromny ból i bił kopytem po słomie w boksie jakby próbował się ułożyć. Kręcił się niespokojnie i rżał cicho z bólu, czym samym zaalarmował paru stajennych, którzy do niego podeszli, lecz gdy tylko otworzyli boks on ciekł ze stajni, przestraszony. Nie wiedział co ma ze sobą zrobić i jak sobie ma ulżyć w cierpieniach.
Kręcił się nerwowo po placu, a właściwie to zataczał koła jakby był na jakiś westernowych zawodach. Bał się obcych więc zaraz odskakiwał. Stajenni próbowali go złapać też, lecz się nie dawał, przestraszony tyloma ludźmi wokoło niego. Czułam jego panikę i jego ból. Ledwie biedaczek chodził i każdy krok sprawiał ogromny ból... Mimo wszystko strach go jakoś napędzał i próbował kopać gdy ktoś się do niego zbytnio zbliżył.
Szybko oddychał i rozglądał się przerażonymi oczyma dookoła. Ktoś nagle próbował zarzucić lasso, lecz on w ostatniej chwili zrobił unik i pobiegł gdzieś nieco dalej. Skulił uszy po sobie i uderzył gwałtownie kopytami o ziemię, jakby próbował odstraszyć od siebie strasznego człowieka z lassem, lecz nie wiele to dało. Z pyska Pegaza zaczęła lecieć gęsta piana połączona ze śliną, a na bokach pojawił się pot jakby ktoś go przegonił po pustyni, a przypominam że mamy obecnie zimę i to chyba minus trzydzieści stopni!
Wtem nagle ktoś jednak mu zarzucił lasso na szyję lecz to był błąd, bo zaraz ruszył z kopyta, co dało efekt iż mężczyzna przejechał się po śniegu zadkiem z dobrą odległość. Kiedy Pegaz był coraz bardziej przerażony i robiły mu się coraz większe plamy potu na jego bokach czego nie rozumiałam, zjawiło się więcej osób by go złapać.Kulił po sobie co po chwilę uszy, a strach i ból się nasilały z każdym uderzeniem serca. Wiedziałam że zaraz ucieknie z placu, bo zbyt bał się ludzi, którzy nagle się zjawili.

< Eric? ;3 no to jedziem z tym rodeo! xdd brykać i kopać też będzie xdd >

Od Erica cd. Kiary & Reker'a

Będąc już w ratuszu wszyscy zaczęli się mnie pytać jak się czują dzieciaki i inne o nich sprawy. No co ja mogłem im powiedzieć? Niby wrócili, ale nie było widać w nich żadnego życia... No nie licząc Rajanka, Cameronka i Timiego, bo tych roznosiła normalnie energia i chcieli góry przenosić. W sumie to jeszcze dzieci więc za bardzo się nie interesują tym co się dzieje dookoła nich, ale gdyby ich rodzice byli smutni to pewnie bardzo by ich to zabolało.
Kiedy jakoś uspokoiłem ludzi oraz zaleciłem by za bardzo na nich nie naciskali ruszyłem korytarzami do swojego gabinetu gdzie leżały ponoć te papierki dotyczące właściwych ludzi, którzy chcieli mnie zabić oraz pozbyli się dwójki moich ludzi z tego świata. Nie śpieszyło mi się zbytnio dlatego pod odpowiednie drzwi dotarłem dopiero po dziesięciu minutach. Chciałem mieć przez dzisiejszy dzień ciągle dobry humor, ale niestety jak zwykle nie mogło tak być. Kiedy tylko pociągnąłem za klamkę drzwi od swojego gabinetu, które otworzyły się z cichym skrzypem w pomieszczeniu zobaczyłem Katrinę! Znowu mnie normalnie nosiło z tym wściekaniem się! Kurwa mać gdyby nie ona wszystko byłoby dobrze! Popatrzyłem na nią ze wściekłością w oczach. Przynajmniej siedziała na kanapie a nie w moim fotelu, bo w tedy to równie i ją mogę posądzić o zdradę obozu i już tak wesoło nie będzie.
- Co tu robisz? - fuknąłem na nią lodowato przez co aż się wzdrygnęła. Kiedy przed nią stanąłem ta niepewnie podniosła na mnie wzrok, w którym dostrzegłem strach i smutek.
- Eric... - powiedziała moje imię z wielką niepewnością na co prychnąłem jakby powiedziała największe kłamstwo na świecie.
- Nie ma Eric! - mruknąłem wściekle - Jak mogłaś o tym w ogóle pomyśleć! Oni by tego mi nigdy nie zrobili rozumiesz?! Nigdy nie chcieli władzy... Gdyby byli tacy sami jak Wiliam czy tam Michael to zabiliby mnie już dawno temu a na dodatek przyjęliby od nich propozycję zostania założycielami Duchów, bo byli w tedy od nas trzy razy potężniejsi! - dodałem próbując się jakoś opanować, ale krzyki samy wydobywały się z mojego gardła. Sam siebie raniłem gdy tak się zachowywałem. Nigdy jej za nic nie winiłem... Kochałem ją, ale teraz przesadziła... Miałem mętlik w głowie... Była moją narzeczoną i matką mojego dziecka. To z nią chciałem wiązać swoją przeszłość, ale teraz skrzywdziła moją rodzinę, którą jest Kiara i ją też bardzo kocham.  Byłem rozdarty na dwa fronty przez co powoli zaczynałem wariować, gdyż moja psychika zaczynała być podniszczana tak jak kiedyś. Boże co ja mam robić - pomyślałem zdenerwowany spoglądając na Katrinkę.
- Przepraszam - rzekła tylko i wybiegła z płaczem zapewne do naszej sypialni. Opadłem bezwładnie na fotel i zatapiając swoją twarz w swoich dłoniach sam się poryczałem jak małe dziecko. Nie potrafiłem się w żadnym stopniu uspokoić. Słona ciecz spadała po moich policzkach co jakiś czas mocząc moją bluzkę albo spodnie. Miałem już praktycznie wszystkie dosyć... Chciałem odpocząć od tego wszystkiego... Chciałem uciec od świata i wrócić do niego po kilku latach kiedy wszystko będzie już dobrze. Nie maiłem pojęcia ile tak siedziałem, ale w końcu kiedy otarłem jakoś łzy poczułem się taki słaby i bezsilny.
- Będzie dobrze Eric - powiedziałem sam do siebie, ale praktycznie wcale mi to nie pomogło. Wstałem jakoś na drżących nogach oraz podszedłem do biurka gdzie poczytałem chwilę o tych moich wrogach oraz użyłem takiej przydatnej rzeczy jaką są chusteczki. Wysmarkałem nosa, ogarnąłem się jakoś i założyłem jedną z tysiąca masek udając, że jest dobrze. W końcu ratusz mnie potrzebuje a najbardziej Kiara i Reker...
Spojrzałem leniwie na zegar ścienny, który wskazywał godzinę dziewiętnastą... Nastała pora kolacji więc na stołówce pewnie roi się teraz jak zwykle od ludzi. Westchnąłem na to ciężko oraz lekko się skrzywiłem, lecz postanowiłem tam pójść. Nikt nie zwracał na mnie większej uwagi, bo nigdy nie potrafili dostrzec tego, iż cierpię... W końcu jestem aktorem prawda? Mniejsza już o to... Z uśmiechem odebrałem dwie racje żywnościowe od kucharek z ciepłą herbatką i ruszyłem w drogę do pokoju siostrzenicy oraz jej męża. Jakoś dziwnie się czułem... Nerki mnie chyba nieźle napierdzielały, ale nie zwróciłem na to większej uwagi tylko trzymałem się swojego celu.
Do pokoju wlazłem oczywiście niczym jakiś hrabia jak to miałem zresztą w zwyczaju. Nie bałem się konsekwencji... Najwyżej Kiara rzuci mnie kapciem czy czymś tam i po kłopocie. Po przekroczeniu progu drzwi spojrzałem od razu na siostrzenicę, w której oczach nie było życia po czym zakryła się kołdrą bym dał jej spokój czego oczywiście nie zrobię nigdy. Podszedłem do niej po cichu oraz bez wahania zabrałem jej kołdrę, którą odłożyłem na bok. Nie czekając na żadne zaproszenie wziąłem ją sobie na kolana oraz mocno ją do siebie przytuliłem. Na szczęście w ogóle się temu nie sprzeciwiała. Pogłaskałem ją po włosach oraz pocałowałem w głowę. Kurde... Bardzo się wczuwam ostatnio w bycie ojcem dla swojego syna więc przechodzi to i na nią... Znalazłem se córeczkę - pomyślałem sobie z lekkim rozbawieniem tuląc ją mocno do siebie. W sumie to ją tak traktowałem i pewnie już to nieraz mówiłem.
- Nie łam się Kiaruś - rzekłem spokojnie nie przestając ją głaskać, ale nie zareagowała na moje słowa w żaden sposób - Oni nie są na was źli... Współczują wam i nie chcą byście się smucili - dodałem jeszcze nieco słabszym tonem głosu, który od razu starannie ukryłem - Spokojnie... Przecież wiesz, że nie dałbym was skrzywdzić... Nie smuć się... Kocham cię i będzie już dobrze obiecuję... Nikt na was złego słowa już nie powie - mówiłem łagodnym, ale też i stanowczym tonem ciągle ją tuląc oraz powoli zaczynałem kołysać się z nią też na boki aby poczuła się bezpieczniej. Po około piętnastu minutach zasnęła mi na rękach, ale ja nie zamierzałem zostawić jej samej. Tuliłem ją mocno do siebie co jakiś czas uspokajając głosem. Reker też spał bardzo niespokojnie co też mnie martwiło, ale starałem się ze wszystkich sił by było im dobrze. Praktycznie nie zmieniałem pozycji, gdyż siostrzenicy musiało być bardzo wygodnie tak jak ją trzymałem. Młoda zresztą cały czas się też do mnie tuliła przez co czułem dziwne ciepło na sercu. Po około godzinie czuwania znowu czułem ten nieprzyjemny ból, ale starałem się go zignorować. Może później się zgłoszę do Edwarda by zobaczył co się ze mną dzieje, ale to może... Ziewnąłem przeciągle i zmrużyłem swoje oczy, ale nie straciłem przy tym w żadnym stopniu na czujności.

<Kiara? :3 Jak się czujesz? xd>

Od Kiary cd. Erica & Reker'a

Nie za bardzo się cieszyłam powrotem do ratusza. Po tym jak nas potraktowali, znowu nie czułam się tam jak w domu tylko jak jakiś intruz czy coś. Nie oszukujmy się my domu nigdy nie będziemy na prawdę mieli... Przynajmniej dzieciaki były zadowolone z jazdy, lecz mi i Rekerowi powrót tam się nie uśmiechał, lecz zostawiliśmy tu niby rodzinę i przyjaciół. Droga nam nawet szybko minęła, choć nie byłam zbyt zadowolona gdy wjechaliśmy na plac.Wszyscy się patrzyli jak sępy na padlinę! Nie miałam zamiaru rozmawiać z ludźmi, a i z resztą straciłam co do nich zaufanie, a nasze łatwo stracić... Przeszliśmy takie piekło, że nie potrafimy inaczej, a zaufanie jest dla nas najważniejsze! Zabraliśmy szybko dzieci i nie czekając aż podejdą wszyscy bliżej zaszyliśmy siew pokoju, nie zamieniając zupełnie z nikim słowa. nawet nie spojrzeliśmy na nich. Skłamałabym gdybym powiedziała że to jak nas potraktowali nas nie zabolało... Synowie od razu pobiegli do swoich pokoi, podczas gdy my z niechęcią się rozpakowaliśmy. Włożyliśmy wszystko do szafy, którą zamknęliśmy i usiedliśmy na łóżku zrezygnowani. No i po co niby tak ciężko pracowaliśmy? Może zostaliśmy też zastępcami założyciela by przekazać zaraz jakieś informacje.... Tak to by się w ich głowach wszystko zgadzało! - mruknęłam zła w myślach, ale i tak towarzyszył mi smutek. Spojrzałam zza okno, gdzie jak na złość rozszalała się zamieć większa, wiec nie było mowy o jakiejś przejażdżce na rozluźnienie się, choć w sumie pewne to i tak by nie wiele pomogło... Długo jednak tak nie siedzieliśmy w ciszy, bo maluchom zachciało się iść do dziadków, więc im na to pozwoliliśmy. Znali drogę doskonale! Rajanek o dziwo poszedł z nimi, wiec zostaliśmy tak oto sami w pokoju i z ciszą panującą dookoła nas. Westchnęłam tylko na to i gdy była pora kolacji, wiedziałam że nie mam zamiaru iść na jakiekolwiek jedzenie. Nie maiłam zbytnio apetytu, a wizja tego iż zaraz będę musiała kogoś spotykać na swojej drodze mnie tym bardziej zniechęciła. Zamiast tego, położyłam się na łóżku i zaczęłam oglądać bardzo interesującą ścianę. Zaczęłam pogrążać się w swoich myślach, kiedy tu nagle do pokoju, jak jakiś cholerny hrabia wszedł wujek Eric, co miał właściwe w zwyczaju. Popatrzyłam na niego wzrokiem bez życia, ale i tez znudzonym, po czym zakryłam się kołdrą by dał mi spokój.

< Eric? ;3 najlepsza kryjówka xdd >

Od Erica cd. Samanthy

Śnieżyca trwała aż trzy długie dni i noce przez co myślałem, że zaraz zwariuję! Z początku posiedziałem trochę z ludźmi, którzy opowiedzieli mi co się dzieje w ratuszu i że wszyscy się o nas martwią... No nie zdziwiło mnie to jakoś zbytnio, bo kto by nie przejął się zniknięciem założyciela w śnieżycę? No własnie... Potem sobie trochę pospałem z niewiadomych przyczyn przy ognisku. Najdziwniejsze w tym wszystkim jest to, iż nie pamiętam nawet kiedy zamknąłem oczy. Jeśliby mi coś podali to Diablo by ich pewnie zaatakował i nie byłoby w cale ciekawie. Ogólnie to mój plan dnia wyglądał w następujący sposób. Jedzenie, obserwacja śniegu, spanie i tak w kółko i w kółko. Zwariować się dało, ale przynajmniej nikt mi nie zrzędził a Samantha spała jak zabita. Szturchnęliśmy ją parę razy by się obudziła na posiłek, ale ta oprócz cichego mruknięcia i przewrócenia się na drugi bok nie zrobiła kompletnie nic. Zmartwiło nas trochę gdy podczas jednej nocy kichnęła a nawet raz zakaszlała. Oby nie była chora - pomyślałem sobie w tedy, ale mniejsza już o to.
Kiedy śnieżyca wreszcie ustała od razu zaczęliśmy się pakować i sprawdzać stan swoich wierzchowców czy przez te okropne dni nic im się nie stało. Wszędzie panowało ogromne zamieszanie, ponieważ chcieliśmy jak najszybciej opuścić to miejsce i wrócić do ciepłego ratusza. W sumie to lepiej mi się siedziało z papierami niż ze śniegiem na tym cholernym zimnie. Poza tym dopiero teraz sobie przypomniałem, że zostawiłem swojego malucha pod opieką doktorka... Oby Katrina go od niego odebrała, bo Edward chyba zwariuje z dwójką dzieci na dodatek Chriska pilnował na oddziale więc musiał uważać na niego podwójnie. No nie oszukujemy się dzieciaki poznają świat za pomocą dotyku więc no... A tam na medycznym w cholerę strzykawek i innych leków, które mogą mu zaszkodzić. Boże a co jeśli mu się coś stało? - pomyślałem zdenerwowany a przed moimi oczami pokazały się najgorsze scenariusze, na które aż się wzdrygnąłem. Kiedy wszyscy byli już niemal gotowi do drogi zorientowałem się, że nigdzie nie ma Sami przez co przewróciłem oczami niczym jakieś bezmózgie zombie oraz poszedłem do tylnego wyjścia gdzie oczywiście ją znalazłem. O nie moja droga nie ma żadnych ucieczek, bo nerwicy dostanę - mruknąłem w myślach szybko do niej podchodząc. Nie czekałem ani chwili dłużej tylko złapałem ją za ramię a na jej reakcje długo czekać nie musiałem, ponieważ natychmiast odwróciła swoją głowę w moją stronę.
- Sam nie w tą stronę - westchnąłem łapiąc jej konia za ogłowię na co zmarszczyła nieco nos i jakoś specjalnie nie tryskała entuzjazmem przez powrót do domu - Będzie dobrze - dodałem prowadząc Pegaza do reszty ludzi, którzy czekali już z brykającym Diablem na dworze. Widząc nas od razu utworzyli szyk jakiego byli nauczeni a ja mimowolnie się uśmiechnąłem - Ty jedziesz w środku - oznajmiłem jej bez wahania i naprowadziłem odpowiednio złotego konia przez co zdębiała oraz posłała mi spanikowane spojrzenie, którym mało się przejąłem tylko wskoczyłem na grzbiet swojego Diabła, który się uspokoił. Grzeczny konik - pomyślałem sobie klepiąc go po szyi na co zarżał cicho z zadowolenia. Po szybkim przejrzeniu ludzi czy wszyscy na pewno są wydałem komendę byśmy już wreszcie ruszali na co nikt nie zaprotestował.
Byliśmy już gdzieś w środku drogi aż tu nagle widzę, że Tom i Harry co jakiś czas zerkają za siebie by zobaczyć co się z nami dzieje. Niby było to normalne zachowanie gdyby nie ta cicha rozmowa między nimi. Chcąc wiedzieć co tam marudzą wytężyłem bardziej swój zmysł słuchu.
- Ty! Znowu jej nie ma - mruknął Tom do swojego towarzysza, który galopował obok niego.
- Mówię ci, że to duch - jęknął patrząc znowu przez kilka sekund za siebie. No tak... Przecież oni nie widzą konia przez słońce, które mieni go tak samo jak śnieg.
- Ciszej tam - burknąłem na nich przez co zesztywnieli - Koń ma wyjątkową maść więc no - dodałem jeszcze dla sprostowania na co pokiwali nerwowo głowami. Dalsza podróż już minęła spokojniej, ale ja nie przejmowałem się niczym innym jak dziwnym zachowaniem dziewczyny. Była jakaś słaba oraz strasznie się denerwowała tym całym powrotem do domu. Przecież nikt jej tam nie zje... A może jej coś zrobili gdy nie było mnie na medycznym? Sam już nie wiem, ale się dowiem! Najpierw w sumie muszę znaleźć tego typa co zabrał jej naszyjnik po matce... Może skręcę mu przy okazji kark? Niee... Nie mogę osłabiać oddziałów... Ale nauczkę mu dam niezłą! Zapamięta ją gówniarz do końca swojego żywota.
Jechaliśmy jeszcze jakiś kawałek w totalnym spokoju aż tu nagle Pegaz sobie zaczął trochę brykać więc pewnie Sam miała jakieś głupie myśli. Tia... Zdążyłem nieco rozgryźć już to konisko, ale nikomu się chwalić tym nie będę. Diablo popatrzył śmiesznie na ogiera oraz parsknął zadzierając dumnie do góry łeb jakby chciał się przed nim popisać. Tylko mi tutaj nie stawaj dęba - pomyślałem mrużąc nieco oczy.
Będąc coraz bliżej ratusza widziałem w oczach Samanthy coraz większy niepokój... Martwiłem się o nią i to bardzo, ponieważ zazwyczaj nie widziałem u niej takiego zachowania... W ogóle wszystko było takie jakieś dziwne i nienormalne. Spojrzałem w niebo, które na szczęście było w pewnym sensie jasne z czego niesamowicie się cieszyłem, ponieważ nie miałem ochoty na kolejne opady śniegu. Mówię wam przez takie coś idzie zwariować! Pomyślcie sobie... Codziennie niskie temperatury i padający śnieg... Nie dość, że w ogóle z pokoju nie można wyjść to jeszcze trzeba odgarniać i uważać by się nie zabić na śliskich kafelkach.
W ratuszu byliśmy po czterdziestu pięciu minutach, ale i tak powoli czułem, że moje palce są jak wielkie sople lodu. Wjeżdżając na plac bez wahania zsiadłem z konia, którego poklepałem w nagrodę po szyi oraz dałem mu również zmarzniętymi palcami dwie kosteczki cukru, które szybko spałaszował oraz zamiatając ogonem powędrował wraz z innymi końmi w kierunku stajni gdzie czekali już na nich stajenni. Kiedy powstało małe zamieszanie jak i Samantha poszliśmy szybko w stronę budynku chociaż dziewucha nie była na to chętna. Chciała zwiać dlatego pociągnąłem ją nieco mocniej za rękę na co niespodziewanie pisnęła.
- Co ci? - zapytałem zdziwiony, gdyż to wcale nie było mocno.
- Nic - odpowiedziała po chwili próbując ukryć jakoś przede mną ból, ale i tak jej się to jakoś szczególnie nie udawało. Nie czekając dłużej, zaciągnąłem ją w pusty korytarz gdzie podwinąłem jej od razu rękaw by ujrzeć rany po cięciu się. Więc jednak coś się dziać musiało - rzekłem sobie w myślach patrząc na nią znacząco - To nic! - zmieszała się i próbowała wyrwać rękę co sprawiło jej jeszcze więcej bólu.
- Spokojnie... Powiedz mi ty lepiej co się dzieje - westchnąłem przeczesując prawą ręką włosy, które roztrzepały mi się na wszystkie strony świata. Dziewczyna przez chwilę milczała oraz wpatrywała się w podłogę jakby ona ją najbardziej teraz interesowała. Jak wiadomo ja należę do średnio cierpliwych ludzi przez co często mogę wariować... Miałem już coś mówić, ale widząc, że jej usta układają się do rozmowy postanowiłem jeszcze milczeć.
- No... Ja... - zaczęła niepewnie próbując szukać jeszcze jakiejś drogi ucieczki niczym sarna z płonącego lasu, ale nie było niestety takiej opcji - Nie wiem czemu oni mnie krzywdzą... Przychodzą gdy nikogo nie ma... Nie wiem co im zrobiłam - dodała a w jej oczach stanęły łzy. Nie wiedząc czemu ją do siebie przytuliłem... Taki odruch? Cholera tam wie! Musiało to nieco dziwnie wyglądać, ale nieco jej pomogło. Cóż w sumie to zaszczyt w pewnym sensie, że założyciel przytulił cię jeśli nie jesteś nikim z rodziny. Dobra już mniejsza z tym. Po kilku minutach się od siebie oderwaliśmy a ja ją dla otuch poczochrałem.
- Załatwię to... Nie łam się - uśmiechnąłem się do niej delikatnie, ale ona chyba w to wątpiła. Nie wiedząc co ma z nią w sumie zrobić zaciągnąłem ją na medyczny gdzie akurat spotkałem Jack'a. Bez zastanowienia złapałem go też na rękę i gdy położyłem Sami na łóżku jego usadziłem na krześle obok - Masz jej pilnować - rzekłem na co on zrobił oczy jak pięć złoty i nieco się zaczerwienił. O kuźwa znalazłem kochasia - pomyślałem uśmiechając się na to w myślach, ale nie czekając już dłużej polazłem do Edwarda, ponieważ on raczej wie wszystko co tutaj się dzieje.

<Samantha? :3 Masz kochasia xd>

Od Erica cd. Kiary

No super... Spaśli na tyle konie, że zrobili im dodatkowo krzywdę! Ja rozumiem, iż chcieli dobrze i szanują te zwierzęta, ale one potrzebują ruchu... Dużo ruchu! A teraz co? Mają kontuzję wierzchowce przez co tak szybko do domu wrócić nie mogą, ponieważ rumaki potrzebują czasu na odpoczynek oraz zebranie sił. Przez ten czas jak będą u nas zadbamy o to by jakoś je odchudzić czy coś tam.
Po zjedzonym posiłku z siostrzenicą podczas, którego się nawet rozgrzałem, Kiara zaprowadziłam mnie do pokoju gdzie przebywał Aiden. Byłem nawet ciekaw co on tam chce mi przekazać... W sumie to równie dobrze mógł wysłać do mnie ptaszysko, ale skoro jest to może i wycisnę z niego więcej. Będąc pod odpowiednimi drzwiami spojrzałem jeszcze raz na Kiarę, która rozglądała się nieco po korytarzu jakby ducha zobaczyła i zapukałem do drzwi, chociaż mogłem tam wejść jak do siebie, ale lepiej zachować jakąś kulturę prawda?
- Proszę - usłyszałem po chwili znajomy głos przywódcy Aniołów dlatego bez wahania nacisnąłem klamkę a gdy drzwi wystarczająco szeroko się otworzyłem zobaczyłem mężczyznę w całej okazałości jak siedział w fotelu przykryty grubym kocem.
- Jak się czujesz? - zapytałem na sam początek z grzeczności. W sumie nie chciałem też, żeby mi się tutaj rozchorował, bo szkoda zdrowia i lepiej reagować od razu niż po czasie gdzie będzie mi "umierał" na medycznym tak samo jak niedawno przywódcy Ridersów u których swoją drogą na szczęście już wszystko dobrze.
- Trochę mi zimno, ale przejdzie mi jak się ogrzeję - odpowiedział mi spokojnie poprawiając nieco koc na swoich nogach, gdyż ten nieco się osunął. Brązowowłosy patrzył cały czas na nas spokojnym wzrokiem. W końcu po chwili namysłu postanowiłem wejść do środka wraz z siostrzenicą oraz zamknąć za sobą drzwi, bo po girach ciągnęło niesamowicie - Co was sprowadza? - zapytał nagle gdy zasiadłem na przeciwko niego a Kiara blisko mnie jakby się obawiała, że porwą mnie zaraz kosmici albo inne rzeczy, lecz na swój sposób mi się to podobało. Byliśmy przecież rodziną a ja traktowałem ją jak własną córkę co dało zauważyć się od razu.
- Ponoć masz coś dla mnie jeśli chodzi o informacje - odpowiedziałem mu po chwili a on musiał chwilę pomyśleć zanim w jego umyśle pojawiła się ta zapalona lampka. Kolejny wolno myślący typ jakiego dzisiaj spotykam. Boże na nich działa źle ta pogoda, chleją całą noc czy nie śpią, bo liczą ile spadło płatków śniegu? Dobra już tam nie ważne! Będę się zastanawiał a prawdy nigdy nie poznam.
- Już wiem chodzi o ten obóz co chce przejąć władzę nad wszystkimi - rzekł wreszcie po moich długim czekaniu.
- Który obóz? Ostatnio dużo ich się robi i trzeba wszystkie uczyć, że lepiej siedzieć w swoich ciasnych norach na dupie niż fikać jacy to oni wspaniali, bo padają jak muchy - prychnąłem w złości na tych idiotów. Zamiast chcieć przetrwać to tylko wojny by robili! Jakbym jednego takiego pomysłodawce złapał to skręciłbym mu kark z ogromną przyjemnością. Już słyszę jego jęki rozpaczy w oddali... Dobra, dobra, bo jeszcze moje sadystyczne zapędy wyjdą na jaw i będzie ciężko się z tego wytłumaczyć przed Andersenem gdy powiem coś głupiego.
- Snake Venom czy jakoś tak... Kręcili się niedawno nam po terenach w złych zamiarach więc kilku zabiliśmy, bo chcieli się na nas rzucić - westchnął a ja zmarszczyłem brwi. Kuźwa równie dobrze mogli wziąć jednego z nich na tortury by dowiedzieć się więcej! W tedy mielibyśmy nad nimi przewagę, bo wiedzielibyśmy co planują dalej! Boże oni myślą czy jednak mają pustki we łbach? Eric wdech i wydech, wdech i wydech, bo zwariujesz kiedyś. Bądź grzeczny i im wybacz by nie dostać po uszach.
- Słyszałem o nich... Ponoć uważają się za bogów, gdyż mają 21 tysięcy ludzi... Jak spróbują nas zaatakować to zginą marnie z poderżniętymi gardłami - burknąłem przeciągając się niczym tygrys - Dzięki za informacje jak czegoś potrzebujesz wiesz gdzie mnie znajdziesz - dodałem wstając i już miałem wychodzić, ale teraz przypomniała mi się pewna rzecz - Aha i jeszcze jedno... Nie paście idioci tak tych koni, bo ledwie się już ruszają a na dodatek mają kontuzję! - zganiłem go lekko oraz wraz z siostrzenicą opuściliśmy przypisane mu pomieszczenie. Korytarzem szliśmy w ciszy, bo sam nie wiedziałem co mam jej powiedzieć. Biłem się po prostu z myślami a ten temat wyglądał dla mnie na bardzo skomplikowany. Najpierw to ja Diabla będę oswajać ze skokami a dopiero później zajmę się tymi idiotami - pomyślałem sobie przymykając nieco zmęczone oczy. Zamieć za oknami szalała niesamowicie więc wychodzenie teraz z pomieszczeń było niczym samobójstwo. No jeśli ktoś miał teraz jakąś niedowagę to mógł sobie pofruwać wraz z unoszącym go wiatrem. Byłem już nieco zmęczony, ale nie miałem zamiaru spać o tej godzinie! Boże co ja małe dziecko czy co?
Będąc tuż przed drzwiami mojego gabinetu zaburczało mi w brzuchu... Nieco mnie to zdziwiło, ponieważ niedawno jadłem ciepły posiłek. Może aż tak bardzo wymęczyła mnie ta rozmowa z przywódcą Aniołów? Nie mam pojęcia...
- Mam ochotę na pizze - jęknąłem łapiąc za klamkę drzwi, które otworzyły się bez żadnego problemu.

<Kiara? :3 Pizze chcę xd> 

Od Samanthy cd. Erica

No nie spodziewałam się że Eric jednak nie jest na mnie zły... Zazwyczaj w obozie to wszystkim przeszkadzałam i mnie gnębili. Często wyrzucali mi jedzenie do kosza, albo coś zrzucali wyzywając mnie od najgorszych, pasożytów i takich tam gdy nikogo nie było, ale i też jeden zabrał mi naszyjnik... Zerwał mi go z szyi i powiedział że nie zasługuję na niego.
A to była jedyna pamiątka po mojej matce i w ogóle rodzinie... Jedyna! Odebrali mi jedyną rzecz związaną z rodziną. Pamiętam jak w nocy płakałam niesłyszalnie po kołdrą. To tak bardzo bolało i nadal boli... Nie rozumiałam co im takiego zrobiłam. Przecież ani nie byłam złośliwa, ani się do nich nie odzywałam, ani się nie wywyższałam, a oni coś takiego mi robili.
Czułam się jak ta gorsza i bałam się ludzi jeszcze bardziej. Wiele razy chciałam tez ze sobą skończyć i się cięłam po nogach i rękach by tylko nikt nie widział skaleczeń. Brałam co po chwilę przeciwbólowe, wiec jak na razie nic się nie wydało, ale miałam ochotę to zakończyć tylko że nie miałam odwagi.
Należałam do tchórzy i nieudaczników, którzy nie potrafią sami ze sobą skończyć. Gnębili mnie tak odkąd przybyłam do obozu... I co ciekawe byli to starsi ode mnie! Nie rozumiałam dlaczego to ich tak bawi czy tam im się podoba krzywdzenie mnie i zdawanie bólu. Chciałam tylko rodziny i domu, którego wcześniej nie miałam...
To tak dużo? Może uważali że skoro jestem blondynkom to należy mnie usunąć? A może po prostu lubią się nade mną znęcać? Jedno było pewne... Nie lubiłam wracać do Ratusza, bo wiedziałam że oni zaraz na mnie czyhają, a jeść nie chciałam bo bałam się że jeszcze większa mnie za to kara spotka. Szczególnie się bałam dnia dzisiejszego, bo dzisiaj zjadłam nieco!
Zazwyczaj przychodzili kiedy nikogo nie było... To był ich rytuał tak jakby. Było ich kilku i zawsze patrzyli na mnie z nienawiścią w oczach i jakby... obrzydzeniem? Sama nie wiem... Nie byłam żadnym zagrożeniem, a oni traktowali mnie jak wroga. Z tego właśnie powodu nie lubiłam siedzieć w ratuszu. Już wolałam w stajni lub poza obozem, bo tam byłam bezpieczna. Chronił mnie Pegaz, choć zima dawała w kość.
Wracając jednak do teraźniejszości, to gdy zobaczyłam tylu uzbrojonych ludzi w dodatku mężczyzn, a było ich ośmiu, to zestresowałam się, bo bałam się że mnie skrzywdzą lub zaczną mówić raniące słowa. Ku mojemu zdziwieniu byli przyjaźni, a przynajmniej takie sprawiali wrażenie przy Ericu, lecz i tak wolałam ich omijać szerokim łukiem.
Nie chciałam się narazić kolejnym ludziom, a po tym jak został mi odebrany naszyjnik matki, straciłam już w ogóle pewność siebie. Nawet jak rozpalili ognisko, to ja wolałam trzymać dystans i nawet jeszcze bardziej się odsunęłam, bliżej ściany by mieć na nich leszy widok. Jednak z drugiej zaś strony było mi o wiele, wiele zimniej niż jak to było im cieplusio przy ognisku.
Zagwizdałam więc cicho na mojego wierzchowca, co wywołało zdziwienie i większe skupienie na mojej osobie, przez co miałam ochotę zapaść się pod ziemię, lecz po chwili mój ogier przeszedł szybko obok żołnierzy i położył się obok mnie, grzejąc przy tym niczym prawdziwy grzejnik. Byłam mu za to naprawdę bardzo wdzięczna i cieszyłam się że go mam.
W sumie to dziwiły mnie reakcje tych mężczyzn, gdyż zachowywali się tak jakby widzieli ducha! No owszem Pegaz był bardzo rzadkiej maści, lecz kurcze bez przesady!
Korzystając z tego iż byli zajęci swoim zdziwieniem i patrzeniem po sobie, ja szybko łyknęłam dwie przeciwbólowe tabletki, gdyż rany znowu zaczęły mnie boleć, a bandaży nie zmieniałam gdyż nie widziałam na to najmniejszej potrzeby...
Później wyjęłam kocyk z torby przy siodle, okryłam się nim i położyłam głowę na miękkim brzuchu swojego wierzchowca. Byłam zmęczona i tylko tutaj naprawdę mogłam spokojne zasnąć i nie bać się że te typki zaraz przyjdą i zrobią mi krzywdę zwalając z łóżka i takie tam różne. Jeden raz czy tam dwa mnie też kopnęli w brzuch...
Szybko zasnęłam i w sumie nawet nie wiem kiedy! Pegaz był jak jeden, wielki strażnik więc wiedziałam że w razie czego mnie obroni lub jakoś zaalarmuje przed niebezpieczeństwem, choć w sumie, z drugiej strony, mając przy sobie tylu żołnierzy i samego założyciela, byłam bezpieczna.
*****
W sumie śniły mi się jakieś głupoty. Raz byłam w jakiejś jaskini w której było pełno kwiatów, raz byłam na jakimś dachu, a w końcu byłam w jakimś lesie na zadupiach. Choć w sumie najbardziej mnie przeraził ten ciemny las w mojej głowie, gdyż przypominał mi się tylko ze złem i z czasami, w jakich musiałam żyć. Ciemne kolory, a właściwie szarość. Tak.... Wszędzie dominowała szarość poprzeplatana z czarnym. Nie było to przyjemne w żadnym stopniu! Jednak na szczęście ten koszmar nie trwał długo i później widziałam już tylko kojącą czerń i spałam spokojnie, nie martwiąc się zupełnie niczym.
*****
Obudziły mnie jakieś hałasy. Słyszałam jeszcze nieco strzelanie płomieni z ogniska, lecz raczej jakieś szmery mnie zaniepokoiły, a mianowicie niebezpiecznie blisko mnie! Szybko otworzyłam oczy i zobaczyłam że chyba była jakaś zmiana warty czy coś, stąd ten cały hałas. Eric tez spał w najlepsze a przynajmniej takie sprawiał wrażenie....
Kiedy uznałam że jeszcze jest bardzo wcześnie, olałam całą sprawę inaczej mówią, wzięłam na pusty żołądek kolejne leki i jeszcze nieco się zdrzemnęłam.
Zamieć nieco trwała i w sumie łatwo nie odpuszczała, dlatego miałam dużo czasu do snu i w zasadzie nieco to zmartwiło żołnierzy i Erica, bo chyba parę razy mnie szturchnęli, lecz ja byłam tak zmęczona ze dalej spałam...
Czasami tez mi się kichnęło przez sen, więc musiałam się przeziębić podczas tylu przepłakanych cicho nocy. Na szczęście Pegaz mnie ciągle grzał i w sumie się dziwiłam że się nie wiercił by rozprostować nogi, tylko cały czas leżał przy mnie grzejąc mnie i pozwalając mi wypocząć. W końcu doszło do tego iż zamieć trwała aż trzy dni!
No.... A ja sobie spałam w najlepsze nie jedząc i nie pijąc przez ten czas w cale! Jednak tego trzeciego dnia po południu nabrałam nieco sił, więc wstałam gdy zobaczyłam że wszyscy się zbierają powoli, wyszłam tylnym wyjściem chowając kocyk, wsiadłam na grzbiet Pegaza i zastanawiałam się czy aby przypadkiem teraz nie zniknąć sobie na przejażdżce, skoro i tak dla nich byłam "duchem", ale w sumie byłam zbyt zmęczona na jazdę w teren... Nie rozumiałam czemu była aż tak słaba! Westchnęłam na to tylko i gdy już miałam ruszać, poczułam czyjąś rękę na ramieniu, a gdy spojrzałam za siebie, ujrzałam Erica.

< Eric? ;3 nie udało jej się czmychnąć xdd co tam robiliście kiedy ona spała? będzie dym w ratuszu? wiesz o co chodzi xdd >

wtorek, 29 sierpnia 2017

Od Erica cd. Samanthy

Boże znowu śnieżyce! No ja rozumiem jedna na tydzień czy coś tam, ale nie codziennie! Kto tą pogodą steruje do cholery?! Kręciłem się nerwowo po pomieszczeniu myśląc co teraz robią moi ludzie. Ta mam aż trzech zastępców, ale i tak czasami myślę, iż podczas mojej nieobecności wszystko się tam wali i płonie... Cóż może i jestem przewrażliwiony na tym punkcie, ale już tak mam i raczej się to nie zmieni. Jesienna kurtka wcale nie pomagała mi teraz w myśleniu... Sami może i było ciepło z powodu grubych ubrań, ale ja myślałem nad zamarznięciem, lecz starałem się tego nie pokazywać. No byłem głupi i nikt tego nie zmieni... Sam już nie wiedziałem co mam ze sobą zrobić przez co naszło mnie na różne dziwne wspomnienia tak samo jak na dziwne myślenie przez co czasami w oczach stawały mi łzy, ale nie ukazywałem tego ani na momencik. W sumie gdy wiatr wieje w oczy to też się tak dzieje. Ha! Mam wytłumaczenie w razie czego!
Często zerkałem w stronę dziewczyny by zobaczyć jak się trzyma, ale ona od czasu kiedy się tutaj zatrzymaliśmy nie ruszyła się ani o milimetr. Było to bardzo dziwne, lecz jak na razie starałem się na nią nie naciskać by czasami jej tam nie urazić czy coś tam... Eric wariujesz z tego zimna - pomyślałem nagle stając w miejscu oraz spoglądając na śnieg, który lśnił bielą. Nagle nie wiedząc czemu ziewnąłem a wcale nie czułem zmęczenia... Może było to spowodowane taką okropną pogodą? Sam już nie wiem... W końcu z nudów usiadłem na ziemi naprzeciwko kobiety, która nawet nie zwróciła na to uwagi.
- Samantha? - powiedziałem nagle po jakiś pięciu minutach gapienia się na nią, lecz ona nie zareagowała - Samantha? - powtórzyłem nieco ciszej podchodząc do niej niczym drapieżnik do swojej ofiary. Nasze konie niczym się praktycznie nie przejmowały, gdyż odpoczywały sobie w ciemniejszej części pomieszczenia gdzie najwidoczniej czuły się bezpieczniej. Kiedy ponowie nie zareagowała westchnąłem tylko i usiadłem obok niej z miną obrażonego dziecka.
- Tak? - odezwała się po kilku minutach a w mojej głowie od razu pojawiły się tańczące głupoty, które zmusiły mnie do myślenia.
- Coś się stało? Wyglądasz na smutną - westchnąłem zdejmując jednym ruchem ręki kaptur z jej głowy - Nie zakrywaj się tak, bo masz ładną buźkę - dodałem jeszcze ze spokojem, ale tak od razu próbowała się zakryć, lecz jej na to w żadnym stopniu nie pozwoliłem.
- Oddaj! - jęknęła bezradnie na co pokiwałem przecząco głową. Przyjrzałem się teraz uważnie jej twarzy. Zobaczyłem na niej kilka zaschniętych na policzkach łez co nieco mnie zaniepokoiło... Nie wiedziałem czemu tak się stało... Może inaczej odebrała moje zachowanie? Przecież ja nie byłbym za nią na to zły! Po prostu potrzebowała pooglądać trochę świata po tym wszystkim... Nie dziwię jej się, bo gdyby mnie ktoś na tyle czasu gdzieś więził to też bym był ciekawy tego wszystkiego... W sumie to się już wydarzyło gdy trafiłem do wojska a mianowicie do tej jednej drużyny gdzie zrobiono z nas psy chodzące przy nodze. Do dzisiaj pamiętam jaki byłem w tedy zagubiony gdy wypuścili nas na chwilę do ludzi. Boże ja nawet normalnie gadać nie potrafiłem! Język mi się w tedy niesamowicie plątał i zastanawiałem się nad znaczeniem niektórych wyrazów. Po wojnie gdy już byłem na swój sposób wolny też za bardzo nie umiałem nawiązać kontaktu z ludźmi, ale z czasem się tego nauczyłam i jest teraz jak jest.
- Spokojnie... Czemu nic nie mówisz tylko cierpisz w ciszy? - zapytałem a ona popatrzyła na mnie zdziwionym i zmieszanym wzrokiem zapewne nie spodziewając się ode mnie takiego pytania. Poczekałem kilka sekund za odpowiedzią, która nie nadchodziła, gdyż Samantha wolała wpatrywać się w ziemię oraz myśleć o tym wszystkim męcząc się nie potrzebnie - Posłuchaj nie jestem na ciebie zły... Po prostu potrzebujesz wolności by sobie pooglądać dzisiejszy świat więc to normalne. Każdego w zimę można spotkać zamieć - próbowałem uspokoić jej jakoś myśli. Dziewczyna spojrzała znowu na mnie smutno a w tym samym momencie zobaczyłem, iż na jej szyi brakuje naszyjnika, którego znalazłem oraz jej niedawno dałem - Zgubiłaś go? - spytałem wpatrując się znacznie w jej szyję.
- Nie... to znaczy... - chciała się już wymigać oraz podnieść by iść do swojego wierzchowca, ale stanowczo jej na to nie pozwoliłem więc westchnęła ciężko oraz podkurczyła nogi pod brodę jakby chciała ukryć się przed całym światem.
- Co się z nim stało? - próbowałem dowiedzieć się jak najwięcej. Przecież rzeczy nie potrafią znikać od tak! No... Duchy ponoć tam istnieją z tego co wiem, ale zazwyczaj nie kradną rzeczy dobrych ludzi tylko straszą dla zabawy i inne takie tam rzeczy.
- Nie wiem... - odpowiedziała mi cicho, ale ja w jej słowach od razu wyczułem kłamstwo. Cóż wiele lat życia na ziemi nauczyło mnie wielu rzeczy a ta jest jedną z tych bardziej potrzebnych.
- Nie kłam proszę. Powiedz to coś z tym zrobię - rzekłem niemal od razu po jej słowach. Samantha chwile myślała nad moimi słowami łapiąc się nawet przez chwilę za głowę jakby to miało jej pomóc w obecnej sytuacji, ale to nie mi oceniać w jakiej pozycji się lepiej komu myśli.
- No zabrali mi - szepnęła cicho niczym w jakiś horrorach by nie usłyszał nas ten gościu co chce wszystkich zabić - Nie ważne... I tak na niego nie zasługiwałam - dodała jeszcze z prędkością światła na co westchnąłem dzisiaj po raz kolejny oraz pokiwałem przecząco głową.
- To nie prawda, bo należał najprawdopodobniej do twojej rodziny więc na niego zasługujesz w stu procentach! Kto ci go zabrał? Potrafisz go opisać? - dopytywałem spokojnie, ale w duszy byłem wnerwiony, że ktoś zrobił coś takiego. Miałem ochotę wydłubać mu oczy oraz wyrwać serce gołymi rękami, ale mniejsza już z tym.
- No... - zacięła się na chwilę zastanawiając się czy aby na pewno może mi to powiedzieć - Taki szatyn z szarymi oczami... Miał może z 28 lat... - powiedziała jeszcze po chwili na co pokiwałem twierdząco głową i zacząłem szybko myśleć kto to może być. Hm... Jak zapytam się Edwarda kto wlazł na oddział to pewnie powie mi o tym w pięć sekund...
- Znajdę go i oddam ci - rzekłem nagle a ona popatrzyła na mnie zdziwionymi ślepiami - Nie kłamię - westchnąłem jeszcze bardzo się przeciągając. Miałem jeszcze coś mówić, ale w tedy do moich uszu doszło dudnienie końskich kopyt. Od razu moja czujność wzrosła do najwyższego stopnia. Bez wahania wyjąłem z kabury udowej przeładowanego glocka, ale jak się okazało był on nie potrzebny, gdyż przyjechali po nas moi ludzie, którzy niemal skakali z radości gdy nas zobaczyli.
- Wreszcie was znaleźliśmy! - niemal wykrzyknął Tom schodząc ze swojego kasztanowatego ogiera, który zarżał na przywitanie Diablowi i Pegazowi, którzy patrzyli na przybyszów z zaciekawieniem.
- Tak trudno było nas znaleźć? - zapytałem z lekkim rozbawieniem po czym oberwałem swoim ciepłym płaszczem w twarz. Nie czekając na nic postanowiłem go założyć i zapiąć na ostatni guzik. O tak! Teraz jest o wiele, wiele lepiej - pomyślałem sobie czując przyjemne ciepełko.
- W śnieżycę zawsze jest trudno coś i kogoś znaleźć - zaśmiał się cicho po czym spojrzał na dziewczynę siedzącą pod ścianą i aż zdębiał. Nie wiedziałem co to miało oznaczać, ale Sami chyba miała ochotę zapaść się pod ziemię widząc tutaj tyle ludzi - To ten duch - dodał po chwili zdziwiony a ja się po prostu trzasnąłem w czoło.
- Jaki znowu duch? To Samantha - jęknąłem zażenowany a oni wlepili we mnie zdziwione spojrzenia.
- Ale w tedy widzieliśmy samą pelerynę tylko! Wszyscy to widzieliśmy i byliśmy trzeźwi Eric! - próbował postawić na swoim, ale ja tylko potrząsnąłem przecząco głową a widząc jak Sami chce zwiać od razu pociągnąłem ją za kaptur od peleryny by nie mogła się ode mnie oddalić.
- Widzicie to ludziówa a nie żaden duch! - mruknąłem a oni pokiwali twierdząco głowami a po chwili namysłu się do niej ciepło uśmiechnęli oraz popatrzyli na nią przyjacielsko przez co zmieszana schowała się nieco za mną, ale w jej oczach zobaczyłem też zdziwienie więc musiała mieć inne zdanie o ludziach z obozu. Może znalazło się też kilku mądrych, którzy robili jej na złość? Oj ja już sobie pogadam z nimi jak ich złapię! Nie będzie litości.
- Wybacz Sam, ale tak nam się wydawało... Przepraszamy - odparł Harry na co dziewczyna pokiwała twierdząco głową i wróciła do siedzenia przy swojej ścianie.
- Może przeczekamy tą śnieżycę? Z tego co widzę to się pogarsza zamiast polepszać - mruknąłem z niechęcią w stronę śniegu. Chłopaki od razu skinęli głowami wprowadzając swoje konie do środka. Wiedząc, że będzie tu nieco zimno postanowiliśmy rozpalić jakoś ognisko chodź było ciężko na samych gałęziach, które o dziwo znaleźliśmy w tym budynku. Może to pozostałości po jakiś ludziach? Możliwe... Możliwe... Samantha bojąc się nieco ludzi usiadła ciut dalej. Było jej najwidoczniej zimno, gdyż zagwizdała na swojego wierzchowca, który przydreptał do niej od razu oraz położył się obok niej próbując ją jakoś ogrzać. Musielibyście widzieć miny Toma i reszty! Byli w takim szoku, że otworzyli tylko usta jak jakieś ryby nie potrafiąc się wysłowić. Drużyna popatrzyła na siebie jakby zobaczyli jakiegoś stwora albo jednorożca - Macie swojego ducha - zaśmiałem się cicho - Ma na imię Pegaz - dodałem jeszcze a ci doznali takiego szoku, że prawie stracili przytomność a ja nie mogłem powstrzymać się od ciągłego chichrania.

<Samantha? :3 Eric ma atak śmiechu xd>

Od Kiary cd. Erica

Kiedy się rozdzieliliśmy, martwiłam się strasznie o wujka Erica, zwłaszcza iż te cholery nadal mogły gdzieś tu grasować, a ja nie chciałam by coś mu się stało... Mimo wszystko jechaliśmy z Aniołami do naszej bazy na skróty. No i denerwowali mnie, bo byli strasznie wolni! Matko boska, jak można aż tak spaść konie?! My jedziemy lekkim galopem i to jest dla nich szybko.... Masakra! Te konie to chyba nic nie robią tylko ciągle jedzą i jedzą, bo żadnych misji nie wykonują...
- Jakim cudem wasze konie są takie szybkie i wytrzymałe? - spytał najodważniejszy, przez co spojrzałam na niego.
- Wasze konie nie mają praktycznie ruchu i za dużo jedzą, co powoduje że przytyły i nie mają kondycji jak nasze, które co po chwilę wyjeżdżają na jakieś misje czy tam przejażdżki. My nie pozwalamy na to żeby nasze konie nie miały ruchu, bo musi on być, gdyż zawsze muszą być w pogotowiu.... Musicie nieco zwolnić z karmieniem ich i więcej ruchu, bo raczej chcecie by wasze konie były szybkie - powiedziałam spokojnie i spojrzałam na jego konia który po kilku minutach zipiał i był cały spocony, podczas gdy nasze konie nadal nie były zmęczone.
- Nie są grube - odezwał się drugi, a ja popatrzyłam na niego ze znudzeniem. 
- Lepiej ty popatrz jak się różnią nasze konie... Nasze są szczupłe, a wasze to prawie beczki! Sami prosicie się o kłopoty tak je pasąc - westchnęłam. - My jedziemy tylko lekkim galopem, a dla was to już jest prędkość światła - dodałam.
- Aż tak dużo wyjeżdżacie na misje? - spytał trzeci, na co tylko skinęłam głową.
- Jak daleko mamy jeszcze do ratusza tymi waszymi skrótami? - spytał czwarty i kątem oka dostrzegłam iż za lekko się ubrał, więc pewnie było mu cholernie zimno! Westchnęłam tylko na to w myślach i zaczęłam się rozglądać by oszacować gdzie dokładnie jesteśmy i ile mamy do ratusza.
- Jakieś dziesięć minut - powiedziałam w końcu, lecz zaraz dodałam - Jeśli utrzymamy takie tempo, ale jeśli wasze konie będą musiały odpocząć do dłużej - dodałam.
Dalej droga się jakoś ciągnęła i tak jak przypuszczałam, zajęło nam to nie dziesięć minut lecz trzydzieści! Ja się już bałam myśleć, co by było gdybyśmy pojechali tą normalną drogą... Masakra! Kiedy nasi goście wprowadzili konie do boksów, które już czekały na ich ulubieńców i stajenni się nimi zaczęli zajmować, ja zaprowadziłam ich do wolnych pokoi. Tija została jeszcze troszkę przy Nurcie, wiec pewnie bardzo go polubiła, z czego się oczywiście bardzo cieszyłam!
Ja sama wolałabym jeszcze posiedzieć przy Feniksie, zamiast się nimi zajmować, lecz niestety miałam tez jakieś obowiązki jako zastępca założyciela, więc nie miałam wyjścia. W ich pokojach już na nich czekał ciepły posiłek oraz koce czy tam rzeczy na przebranie i to mówię o tych cieplejszych rzeczach... Jak na razie nasi goście chcieli odpocząć, więc zostawiłam ich, a sama oczywiście powędrowałam do stajni, gdzie zajęłam się należycie Feniksem.
Nie śpieszyłam się, lecz kiedy czas coraz bardziej mijał, coraz bardziej martwiłam się o wujka. Nie wracał już bardzo długo, a znając Diabla który przebiera szybko kopyta nie, powinien tu był dotrzeć przed nami, mimo dłuższej trasy jaką obrał z wujkiem ,bo takie miałam przeczucia, zwłaszcza iż Diablo nie za bardzo lubił ostatnio przeskakiwać przez przeszkody.
Czas mijał, a wujka było brak. Feniksa oporządziłam już jakieś pół godziny temu, a jego dalej nie było! Boże, a jak mu się coś strasznego stało? Co jeśli oni go zaatakowali, albo leży gdzieś tam ranny i bezbronny?! Zaczynałam już mieć czarne myśli, a co za tym szło, zaczęłam się kręcić nerwowo po boksie mojego ulubieńca.
Kiedy już myślałam że zwariuję, Feniks trącił mnie lekko łbem, co spowodowało że wyrwał mnie z zamyśleń i westchnęłam ciężko. Gniadosz potrząsnął łbem jakby chciał powiedzieć żebym się nie martwiła, co odrobinę pomogło, lecz nadal miałam niepokój głęboko w sercu. Wtem usłyszałam rozmowę wujka do swojego konia, choć była bardzo cicha...
Miałam ochotę trzasnąć się wtedy w durny łeb, bo tak panikowałam i kręciłam się po boksie gniadosza, że nie usłyszałam kiedy wujek wrócił! Kiara Ty tępoto jedna... - mruknęłam na siebie zła i zaczęłam iść w stronę wujka, zamykając bok i dając mojemu konikowi kosteczki cukru. Następnie szybko podążyłam do boksu Diabla, gdzie zobaczyłam wujka. Od razu mi ulżyło gdy go zobaczyłam i cieszyłam się bardzo że wrócił do obozu cały i zdrowy.
Byliśmy w końcu rodziną i łączyła mnie z nim większa więź niż te kilka miesięcy z moim ojcem wtedy... Eh.... nie ważne, mniejsza już z tym, było, minęło! Kiedy podchodziłam, wujek akurat rozsiodływał Diabla, więc zaszłam go od tyłu i przytuliłam. W sumie to traktowałam go bardziej jak ojca, ale dobra.
- Wujek gdzieś Ty był?! Martwiłam się! - rzekłam nieco z naburmuszoną miną dziecka - Zamieć szaleje w najlepsze już - dodałam.
- Ale jestem i nic mi nie jest - rzekł z uśmiechem i mnie poczochrał na poprawienie humoru - Jak tam nasi goście? - spytał jeszcze.
- W porządku! Są już w swoich pokojach i wszystko dostali... Nie wiem czy jeszcze dzisiaj mają siłę gadać, bo podróż na ich koniach to tragedia! Nie wiem jak tak bardzo mogli je spaść - rzekłam, a on cicho się zaśmiał.
- Tak to jest czasami - rzekł rozbawiony, a wtedy zobaczyliśmy weterynarza, który wszedł do boksu konia Kevina - Coś się stało? - spytał zaciekawiony wujek weterynarza.
- Koń złapał kontuzje przywódco... naderwane ścięgno, nie można na nim teraz jeździć - powiedział spokojnie owijając nogę rumaka białym bandażem z jakąś maścią.
- Jak długo potrwa leczenie? Będzie mógł wrócić do obozu? - spytał jeszcze.
- Myślę że tak, ale zero biegania czy obciążenia - wyjaśnił, na co oboje skinęliśmy głowami - Z resztą wszystkie ich konie mają kontuzję - dodał zaraz z westchnieniem - Są za grube - mruknął niezadowolony ze ktoś doprowadził wierzchowce, do takiego stanu.
Po rozmowie z weterynarzem, poszliśmy do Ratusza co łatwe przy takiej zamieci nie było, gdyż myślałam że zaraz poderwę się kuźwa do lotu i polecę z wiatrem! Później coś z wujkiem zjedliśmy, a na koniec zaprowadziłam wujka do tego całego Aidena czy jak on tam się kuźwa zwie, by mogli porozmawiać na temat tego co widzieli czy coś.

< Eric? ;3 >

Od Samanthy cd. Erica

A niech to szlag! Nie mogłam znaleźć drogi powrotnej, a jeszcze do tego przypałętał się Eric i zaczynała się zamieć. Super wyszło znowu że jestem tylko głupią blondynką - mruknęłam na siebie zła w myślach.
W sumie to zawsze byłam głupia, wiec czego było się można było po mnie spodziewać? Nawet świata dawnego nie poznałam, a ten to już w ogóle był dla mnie masakra... Powinni mnie zamknąć w izolatce... I tak już nic ze mnie nie będzie - pomyślałam smutno i spojrzałam na Erica z pod kaptura, więc na szczęście nie mógł zobaczyć mojej twarzy.
Skinęłam tylko głową, nie chcąc siew ogóle odzywać, gdyż mogło by mnie to zdradzić. No niestety Eric należał do takich typów ludzi, co wykryją choćby minimalne zmiany w głosie. Nie chciałam wiec ryzykować, szczególnie że widziałam iż narobiłam mu kłopotu tylko... Mój koń chyba wyczuł o czym myślę, dlatego sobie aż bryknął, by odpędzić mi te myśli z głowy, ale i tak wiedziałam swoje.
http://38.media.tumblr.com/b03e15c6a5645065b64883c5ed0fb15b/tumblr_mmd96lOVCV1rqar3to1_400.gif
Jechaliśmy bardzo szybko, nie oszczędzając swoich koni w ogóle przez co bałam się o Pegaza. Owszem robił już kilometry, ale dzisiaj już długo biegał i bałam się że to się może bardzo źle skończyć dla niego.
https://68.media.tumblr.com/80098a1258b21949ece6e26b053b0ca3/tumblr_ooi93xYHaU1travyco1_500.gif
Śnieg uginał się pod kopytami naszych koni i wydawał on charakterystyczny dźwięk zgniatania. Jechałam właściwie za Ericem w milczeniu. Zaczynałam żałować że w ogóle mnie uratowano... Źle się czułam gdy byłam niewolnikiem, lecz teraz było jeszcze gorzej! 
Nie potrafiłam się tutaj w ogóle odnaleźć i miałam ochotę ze sobą skończyć. Po około czterdziestu minutach jazdy zamieć nas dopadła, więc musieliśmy się schronić w jednym z opuszczonych budynków, przez co myślałam że Eric mnie zarz rozszarpie!
Widziałam jaki był zły... Odsunęłam się od niego jak najdalej mogłam i skuliłam siew kącie, nadal nie odsłaniając twarzy. Przeze mnie nie jest z rodziną... Przeze mnie wpakowaliśmy się w zamieć... Jestem do niczego, tylko zawadzam - pomyślałam załamana, a po policzku spłynęła mi łza, która dyskretnie wytarłam.
- Cholerna zamieć - usłyszałam jego warknięcie, lecz nie podniosłam w ogóle głowy. Nie miałam zamiaru się odzywać. Już dość narobiłam mu kłopotów swoją osobą. Podczas gdy ja siedziałam jak ta sierota w jednym miejscu w ogóle się nie ruszając, on chodził po pomieszczeniu zdenerwowany w ogóle na mnie nie patrząc, jakby mnie tu nie było i w sumie może i to było nawet lepiej? Miałam nadzieję że zamieć nie potrwa długo i że przeczekamy to w "spokoju".
Chyba że znajdą nas jacyś jego ludzie oddani, to wtedy zniknę w tej zamieci i opuszczę tereny Śmierci... I tak nie byłam tu im potrzebna do szczęścia! Wiedziałam że wszystkich męczy kręcenie się wokoło takiej sieroty jaką byłam i było to widać doskonale na co dzień, choć ludzie starali się to ukrywać.
Wszyscy byli mili, bo wielki pan założyciel się wokoło mnie kręcił, a tak to by mnie najchętniej zostawili i to było przykre, ale co ja miałam poradzić, na to że mnie tak skrzywdzono? I tak się starałam jak mogłam by schodzić im wszystkim z drogi!
Nawet pewnego razu gdy leżałam na medycznym, usłyszałam jakim to ja jestem pasożytem i w sumie mieli rację... Poczułam znowu ten ból w sercu, a łzy same naszły mi do oczu, lecz zaraz nimi szybciej zamrugałam, tym samym je odganiając. W dodatku nie miałam rodziny, ani nikogo! Nic o sobie nie wiedziałam.... Nic nie pamiętam, po co do cholery kogoś takiego trzymać jak ja i po co mam żyć?! Nie mam po co i dla kogo...
No może tam Pegaza miałam, ale i tak to było marne pocieszenie. Pewnie ludzie znowu będą na mnie gadać... albo już gadają. Nie oszukujmy się, ja tu nie pasuję - pomyślałam jeszcze będąc ciągle w tej samej pozycji i nie obchodziło mnie nawet do iż powoli traciłam czucie w kończynach. Nic mnie już nie obchodziło, mogli mnie już zabić...

< Eric? ;3 >

Od Erica cd. Kiary

Kiedy zobaczyłem na granicy terenów ludzi z obozu Aniołów nieco się zdziwiłem, gdyż nie przypomniałem sobie, żeby ktoś zgłosił mi jakieś odwiedziny. Nie myśląc dłużej podjechaliśmy do nich nieco bliżej oraz zatrzymaliśmy tuż przed nimi konie. Szybko przyjrzałem się ludziom i dostrzegłem wśród nich Aidena i Kevina czyli dwóch założycieli przyjacielskiego nam obozu. Co do Kevina miałem niestety pewne obawy, bo jak sami wiecie był przedtem w Demonach i każdy wie jakich ma braci... Tak wiem on jest inny, ale ostrożności nigdy nie za wiele... Poza tym i tak nie może tego po mnie zobaczyć.
- Witajcie co was tu sprowadza? - zapytałem spokojnie klepiąc swojego konia po szyi na co parsknął radośnie oraz rozejrzał się czujnie jakby chciał znaleźć tutaj jakiegoś wroga.
- Witaj! - rzekł Aiden uśmiechając się do nas - Właśnie jechaliśmy do was w odwiedziny i powiedzieć ci o pewnych, ważnych rzeczach - dodał szybko na co skinąłem głową oraz spojrzałem w stronę dziewczyn, które raczej nie zraziły się tą informacją. Cóż w Kiarze widziałem teraz tylko radość z czego się nie dziwiłem, gdyż kto by tak się nie zachowywał po odzyskaniu swojego wierzchowca? Byłem ciekaw o co chodzi im z tą wielką informacją, ale jak to się mówi... Wszystko w swoim czasie!
Zaczęliśmy powoli wracać, ale i tak nasze konie były o wiele, wiele szybsze od tych, które posiadały Anioły. Nie było widać po nich zmęczenia nawet po tak długim wyścigu jaki odbył się pomiędzy Diablem, Feniksem i Nurtem. Nie wiem czemu, ale wydawało mi się, iż mój wierzchowiec jest nieco zagubiony w tym wszystkim co bardzo mnie zdziwiło jak i zmartwiło. Pogłaskałem go po jego szyi na co zarżał cicho z zadowolenia a to wszystko wywołało u mnie uśmiech. Kiedy na niebie zaczęły zbierać się ciemne chmury pogoniliśmy nasze konie do galopu, bo gdybyśmy zaczęli cwałować to z pewnością zgubilibyśmy naszych towarzyszy, na których twarzach widniał tylko niesamowity szok, że aż tak bardzo pędzimy. Nie przejmując się ich reakcjami skupiliśmy się bardzo na trasie. Próbowaliśmy jechać skrótami by dotrzeć jeszcze przed zamiecią co nawet mi się spodobało, ale gorzej było z moim ogierem, który widząc przeszkody z powalonych drzew zaczął powoli panikować. Przeskoczyliśmy wspólnie dwie przeszkody, ale potem rumak stanął jak wyryty i już nie miał sił na dalsze skakanie. Kiara oczywiście od razu wstrzymała gniadosza, ale ja dałem jej tylko znak ręką by jechali dalej a sam zszedłem z karusa, którego zacząłem uspokajać głosem.
- No już mały... Nie bój się... Nie zrobimy sobie już krzywdy - rzekłem spokojnie głaszcząc go po głowie przez co zmrużył chwilowo oczy, w których dostrzegłem smutek - Nie zawiodłeś mnie... Ja też się boję - dodałem bez wahania. Wiedząc, że już nikt na nas nie patrzy przytuliłem się do niego a on nie narzekał na taką pieszczotę. Nie mam pojęcia ile czasu tak staliśmy, ale kiedy Diablo się jakoś uspokoił dałem mu kosteczkę cukru oraz ponownie wskoczyłem na jego grzbiet - Pojedziemy normalną drogą - zadecydowałem na co pokiwał twierdząco łbem jakby zgadzał się z moimi słowami. Nie czekając już dłużej zawróciłem karusa i zaczęliśmy pędzić cwałem w stronę ratusza nie przejmując się już niczym.
Co jakiś czas udawało mi się dotknąć grzywy ogiera co na swój sposób mu się podobało. Droga była prosta, ale zdarzały się co jakiś czas ostre zakręty, które nie były dla nas żadnym wyzwaniem. Ja ufałem mu, on ufał mi... Między nami nigdy nie było żadnego sporu... Poruszaliśmy się tak jakby w harmonii? Jeśli to będzie odpowiednie słowo. Dla niektórych osiągnęliśmy limit jeśli chodzi o jeździectwo, ale nie wiem ile w tym prawdy.
Kiedy pierwszy śnieg zaczął pojawiać się przed moimi oczami nie przejąłem się tym w żadnym stopniu. Nie przejmowałem się tym, iż mogę zgubić się w zamieci... Wszystko było mi teraz obojętne. Dam radę osiągnąć cel nawet jeśli będzie kosztować mnie to zdrowiem... Najważniejsze by jemu nic nie było - pomyślałem widząc jak śnieżyca powoli się wzmaga.
Po około dziesięciu minutach gdy panowała ciągle szarość znaleźliśmy się w stajni. Zsiadłem powoli z karusa, którego poklepałem ponownie po szyi oraz mocno go przytuliłem. Zarżał na to radośnie oraz trącił mnie lekko łbem jakby powiedział coś w stylu "będzie dobrze, damy z tym radę". Uśmiechnąłem się na to mimowolnie oraz podrapałem go za uchem dzięki czemu zmrużył z zadowolenia oczy. Po kilku minutach przeróżnych pieszczot wziąłem się za rozsiodływanie ogiera, który nie musiał być przywiązany, gdyż stał zawsze grzecznie nie ruszając się nawet o milimetr.
- Mój konik - powiedziałem cicho do konia na co wsadził mi głowę pod pachę i stał tak zadowolony z siebie - Tak ci wygonie? - zaśmiałem się rozbawiony z jego zachowania na co parsknął radośnie.
Kiedy miałem już zdejmować swojemu rumakowi ogłowie poczułem jak ktoś "zaatakował" mnie od tyłu mocnym przytuleniem przez co niemal zabrakło mi powietrza w płucach. Obróciłem powoli głowę przez ramię na tyle ile mogłem i zobaczyłem Kiarę! No nie powiem zdziwiłem się bardzo jej zachowaniem, ale zrobiło mi się przez ten widok ciepło na sercu. Feniks i Nurt patrzyli na nas z zaciekawieniem a Diablo znudzony tym wszystkim zaczął przyglądać się z bliska podłodze.

<Kiara? :3 Martwiłaś się? xd> 

Od Kiary cd. Erica

Przejażdżka była nawet fajna, ale i tak było mi przykro. Owszem Nurt był wspaniałym koniem jak się okazało, gdyż był bardzo szybki i skoczny, lecz jeszcze i tak smutek mnie trzymał dość mocno i przypominałam sobie w trakcie jazdy jak to było ze mną i Feniksem.
Eh... Nie oszukujmy się! Szybko mi to nie minie i dość długo będę w żałobie po nim lecz muszę przyznać iż Nurt był naprawdę dobrym koniem. Widziałam że się bardzo starał i czułam że ma na imię Nurt nie bez powodu tak samo jak miał na imię Feniks.
Konie wielkopolskie są bardzo sile i były niegdyś przed apokalipsą świetnymi końmi sportowymi, a skrzyżowane z hanowerami to już w ogóle robili się silni zawodnicy.
Podczas gdy ja przeskoczyłam przeszkodę, koń wujka nagle staną i był wyraźnie przestraszony a ja nie wiedziałam o co chodzi. Zazwyczaj lubił przeskakiwać przez różne przeszkody lecz jak było widać coś musiało się mu stać gdy wujek jeździł sam...
Będąc już blisko ratusza, zaczęłam rozmyślać nad tym kiedy będę mogła pochować Feniksa bo nie zamierzałam go tam zostawić by mogły go schrupać jakieś zombie! Przy stajni zsiadłam z siwka, i poklepałam go lekko po szyi, oraz zaczęłam go prowadzić w stronę stajni. Przede mną szedł wujek, któremu chyba już zepsułam humor, ale co ja miałam niby poradzić?
Kochałam swojego wierzchowca i tyle... Nagle wujek dziwnie zesztywniał, co było dla mnie zagadkowe, a kiedy spojrzał na mnie, to jakbym była jakimś duchem! Spojrzałam tam gdzie on wcześniej, czyli do boksu mojego konia i wtedy... Nie to nie możliwe! Przecież widziałam jak on padł... Jak został śmiertelnie ranny! To na pewno mi się śni... A może nawet jeszcze się nie wybudziłam i to sen! Ręce i nogi mi zadrżały i wydawało mi się że jakbym miała je z żelaza. To wszystko było takie dziwne!
W jednej chwili się zerwałam i szybko podbiegłam do boksu, puszczając wodze siwego ogiera. Ogier ku mojemu zdziwieniu był prawdziwy.... Feniks żył! On żył! Od razu się do niego przytuliłam, na co zareagował tym samym tyle że przytulił mnie swoim muskularnym łbem cichutko rżąc, witając się tym samym ze mną.
Po policzkach spłynęły mi łzy szczęścia i już teraz byłam najszczęśliwszą osobą pod słońcem! Kiedy w końcu otrząsnęłam się jakoś z emocji pogłaskałam i podrapałam za uchem swojego konia, a kątem oka zobaczyłam że Nurtem zajmuje się o dziwno Tija! A ona bała się koni panicznie! No proszę... Może jednak moja siostra znalazła sobie konia... Skoro Nurt jest szybki i teraz znaleźli ze sobą dobry kontakt, to ufam ze przy nim moja siostra będzie bezpieczna. 
Wiedziałam że temu siwkowi w sumie mogę zaufać, bo świetnie sprawował się podczas jazdy, słuchał się każdej komendy jeźdźca, oraz był bardzo szybki i zwinny tak samo jak jego brat.
http://68.media.tumblr.com/b496412efc1e09a8d0c6ac9743f82d78/tumblr_nvgo0veKmW1u9i37so3_400.gif
Spojrzałam na swojego Feniksa, który na chwilę zmienił pozycje swoich uszu, jakby próbował coś dosłyszeć. Popatrzyłam na niego uważniej, a on trącił mnie lekko łbem i popchnął w stronę wyjścia z boksu, co często robił kiedy chciał pójść na przejażdżkę.
No.... W sumie to chciałabym się na nim przejechać, lecz z drugiej strony bałam się że znowu ktoś mi go zaatakuje i będzie lipa. Nie chciałam go stracić drugi raz, ale i też wiedziałam że zaraz popadnę w paranoję, jeśli będę tak z nim ostrożnie postępować.
- Wujek? - zaczęłam niepewnie.
- Hm? - spytał spokojnie i na mnie spojrzał, tym samym nie patrząc teraz na moja siostrę.
- Przejedziemy się jeszcze raz, ale tym razem we trójkę? - spytałam cicho.
- Czemu nie.... Diablo nie wygląda na zadowolonego jeszcze, więc raczej pojedziemy - zadecydował patrząc na swojego ogiera który potrząsnął energicznie głową.
- Co ty na to feniks? - spytałam i spojrzałam na niego.
To co zrobił sprawiło że wszyscy się zaśmialiśmy, a Diablo śmiesznie przekręcił łeb, jakby nie wiedział dlaczego to robi. Po chwili szybko osiodłałam Feniksa i ruszyliśmy na kolejną przejażdżkę, lecz tm razem wszyscy wyjechaliśmy ze stajni galopem, wtem moja siostra, która o dziwo pędziła na Nurcie jak szalona! Pogoniliśmy bardziej nasze konie i zaczął się wyścig, mimo iż był śnieg, to jakby nasze konie w ogóle go nie czuły i gnały z niebywałą prędkością.
Kiedy w reszcie jechałam na Feniksie, mogłam na maksa go pogonić, bo znałam jego możliwości. Nie wiem ile tak jechaliśmy, ale unikaliśmy przeszkód, gdyż jak na razie woleliśmy się nacieszyć zwykłą jazdą na łeb naszyję. W końcu dotarliśmy do granicy naszych terytoriów, blisko granic Aniołów i ku naszemu zdziwieniu, ujrzeliśmy właśnie ich na granicy.

< Eric? ;3 czego tam chcą? xdd >

Od Erica cd. Samanthy

Czas wracać do roboty - pomyślałem wracając do gabinetu wraz ze swoim synkiem, który był bardzo zainteresowany otoczeniem. Planowałem niedługo zabrać go na dwór by zobaczył śnieg z bliska, ale jak na razie temperatury były za niskie jak na takiego malucha... Cóż bałem się, że przez przypadek zamiast go uszczęśliwić zrobię mu tylko krzywdę. Będzie cieplej to wyjdziemy i tyle! Na wszystko jest czas jak to się mówi.
Kiedy tylko znalazłem się z maluchem w odpowiednim pomieszczeniu, usadziłem go na dywanie blisko jego zabawek z czego miał niezły zaciesz a mi zrobiło się ciepło na sercu, gdy się tak radośnie bawił śmiejąc co chwilę. Nie zastanawiając się dłużej zasiadałem za swoim biurkiem oraz zacząłem uzupełniać papiery, które przywędrowały tutaj podczas mojej nieobecności. Często miałem ochotę wziąć zapalniczkę czy tam zapałki i to wszystko podpalić... Tia... A potem bym wył jak głupi, bo były tam ważne raporty i obóz byłby zagrożony. Jakoś trzeba przetrwać i być silnym... Wypełniając dokumenty co jakiś czas patrzyłem na Chriska czy czasami nie wymyślił czegoś głupiego co mogłoby się skończyć źle w skutkach, ale mój synuś raczej należał do tych grzecznych dzieci, bo ciągle siedział w jednym miejscu na tyłku i bawił się swoimi rzeczami. Przynajmniej z nim nie ma żadnych kłopotów - westchnąłem w myślach dając na kartce papieru kolejny swój "autograf".
Po godzinie gdy skończyłem jak na razie swoją pracę zacząłem wszystko powoli chować do odpowiednich teczek. Wszystko już było takie grube, że czasami zadawało mi się, iż te gumki zaraz strzelą i cała dokumentacja wysypie się na ziemię. Oby ten scenariusz nigdy nie miał miejsca... Z nudów zerknąłem chwilowo przez okno gdzie zaczęły pojawiać się burzowe chmury. Westchnąłem tylko na to oraz zacząłem myśleć czy Samantha wróciła już do ratusza czy nadal jest gdzieś w lesie. Miałem nadzieje, że wróci przed okrutną śnieżycą... To nie już to samo co było przed wojną... Z roku na rok jest z tym coraz gorzej przez co obawiam się, iż za kilkanaście lat ludzie po prostu wyginą... Nie będziemy mogli przetrwać takiej pogody i koniec, kaput, żegnaj cywilizacjo! Może kiedyś ludzie by odrodzili się na nowo... Boże o czym ja znowu myślę? Wpakowałem wszystkie kartki papieru do odpowiednich miejsc a gdy miałem już zawołać synusia zobaczyłem go obok siebie jak ciągnie mnie za nogawki spodni oraz się śmieje.
- Łobuz z ciebie - rzekłem z uśmiechem biorąc go na ręce przez co od razu jego małe łapki wylądowały na mojej twarzy - Tak ci się tata podoba? - zapytałem spokojnie na co potrząsnął twierdząco głową oraz pociągnął mnie za ucho dzięki czemu byłem zmuszony przekrzywić nieco głowę by nie czuć aż tak dużego bólu co dodatkowo rozbawiło ponownie małego. Byłem ciekaw czy jako małe dziecko też się tak zachowywałem, ale rodzice raczej tego nie wiedzieli... Cóż gdyby nie ta głupia pomyłka miałbym lepiej w życiu, ale może gdyby nie to nie byłbym na swój sposób silny? Dobra wracając jednak do teraźniejszości to zacząłem kierować się na medyczny by spytać się o Sam, ale jak się okazało jeszcze nie wróciła od czasu kiedy pozwoliłem jej się udać na przejażdżkę konną. Nieco mnie to zdziwiło, ale też i zmartwiło, ponieważ ciemne chmurzyska były już niemal nad nami. Co ta dziewucha tak długo tam robi? - pomyślałem sobie chociaż wiedziałem, że przez to, iż była zamknięta cały czas świat ją niesamowicie ciekawi. Nie mogłem jej bez przerwy ograniczać i jak to się mówi trzymać na krótkiej smyczy, ponieważ było to bezsensu oraz osłabiało jej zaufanie co do mnie. Poczekałem jeszcze chwilę aż w końcu nie wytrzymałem i dałem Chriska pod opiekę Edwarda, który nudził się na oddziale. Młody lubił wujka więc nie miał nic przeciwko! Bez żadnych wyjaśnień i ze słowem "pilnuj go" poszedłem do stajni. W między czasie spotkałem grupę żołnierzy wracających z misji, którzy gadali o jakiejś pelerynie latającej czy kije wie co tam... Od razu skojarzyłem to wszystko z dziewczyną więc bez zawahania poszedłem siodłać konia a gdy sprawdziłem po tym czy z nim wszystko okej ruszyłem w stronę lasu, chociaż z początku starali się mnie zatrzymać.
Pędziłem przed siebie i gnałem na instynkt. Nie wiedziałem co prawda gdzie jest Sami, ale starałem się to jakoś wyczuć czy tam wykryć... A cholera wie jak to się nazywa. Co jakiś czas słyszałem w głowie dodatkowo głos Onixa, który też jakoś starał się mnie nakierować. Boże gdyby nie ten wilk to z pewnością wiele razy byłoby już za późno na uratowanie wielu osób. Kiedy pierwsze płatki śniegu znalazły się na grzywie Diabla oraz moi nosie wiedziałem już, iż jest źle... Zacząłem powoli się denerwować i gdyby nie mój wierny wierzchowiec oraz wilczy strażnik to pewnie bym zwariował.
W końcu gdy już prawie wielka szarość obejmowała świat ją znalazłem! Próbowała zapewne znaleźć drogę powrotną, ale jej nie wychodziło... Dzięki Bogu, że miała w przeciwieństwie do mnie ciepłe rzeczy... Jedyne co na siebie zarzuciłem to jesienna kurtka, za którą pewnie dostałbym od niektórych w łeb.
- Samantha? - zapytałem znajdując się od razu obok niej - Musimy wracać... Zaraz pojawi się taka śnieżyca, że przysypie nas i konie - dodałem z westchnięciem.

<Samantha? :3>

Od Rous cd. Will'a

Kiedy zasnęłam pod ciepłą kołdrę obok mojego ukochanego, który grzał też niczym najcieplejszy grzejnik czy tam pluszowy miś. Bałam się o swojego brata i dziwiło mnie, że mój tata nie chce mi nic powiedzieć... Przecież ludzie od tak nie zapadają w śpiączkę! Musiało mu się stać coś strasznego a ja nie chciałam by Skot cierpiał... Jest wspaniałym starszym bratem i zawsze chce dla mnie wszystkiego dobrego... Zawsze chciał mnie chronić przed złem oraz obwiniał się w tedy gdy mnie złapano i za to co się w tedy działo, ale nie miałam mu tego za złe.
Po skończonym biciu się z własnymi myślami wtrąciło mnie już do krainy snów gdzie chodź z początku było bardzo spokojnie z czasem zaczęły się koszmary, które spowodowały u mnie łzy a nawet kulenie się jak u małego dziecka.
Byłam sama na mrozie a na dodatek śnieg zaczął sypać coraz mocniej. Strój szpiega ogrzewał trochę moje ciało, ale wiedziałam, że nie mogę teraz iść przed siebie, gdyż na pewno się zgubię. Nie wiedziałam co tu robię... Nie widziałam dlaczego tu jestem... Nie wiedziałam czemu nie ma obok mnie Will'a albo wujka Masona... Przecież złotooki nigdy nie pozwoliłby mi na razie wychodzić na misje samej. Nie zastanawiając się nad tym wszystkim dłużej ruszyłam znaleźć jakąś kryjówkę by przeczekać tą okropną noc a może i dzień? Sama nie wiem... W zimę a co gorsza w śnieżycę trudno to rozróżnić. Byłam bardzo czujna tak jak mnie uczono i przemieszczałam się cieniami nie pozwalając sobie na żadne wykrycie przez człowieka jeśliby tu jakiś był.
Po jakiś dwudziestu minutach wreszcie odnalazłam pewnego rodzaju jaskinię. Rozejrzałam się po niej uważnie by czasami nie natrafić tutaj na niedźwiedzia próbującego przetrwać tą porę roku... No wrogi obóz też się tu mógł czasami znaleźć i gdybym miała wybierać to chyba wybrałabym spotkanie z miśkiem niż z tymi potworami... Usiadałam sobie gdzieś na środku tymczasowego schronienia i podciągnęłam kolana pod brodę próbując się jakoś ogrzać. Przynajmniej jest cieplej - pomyślałam sobie wpatrując się w swoje buty. Byłam ciekawa czy ktoś w ratuszu się w ogóle o mnie martwi... Czułam, że miałam wypełnić jakąś misję, ale nie wiedziałam o co miało w niej chodzić. Zabrałam dużo zimnego powietrza do płuc i na chwilę wstrzymałam oddech. Dzięki temu zabiegowi słyszałam jak bije moje serce oraz co dzieje się bardziej dookoła mnie, ponieważ mój oddech zakłócał nieco mój słuch. Nagle poczułem nieprzyjemne ukłucie w kark a potem straciłam przytomność. Byłam strasznie przerażona i zła na siebie, iż nie zachowała odpowiedniej czujności! Obudziłam się w jakiejś dziwnej piwnicy, w której czuć było wilgoć a na nos co jakiś czas kapała mi woda. Byłam przykuta do ściany niczym pies a na dodatek na szyi miałam zapiętą ciasno obrożę... Nie! Nie! Tylko nie to! - krzyczałam rozpaczliwie w myślach rozglądając się po tym miejscu niczym przestraszone zwierze po swojej klatce. Długo na swojego porywacza czekać nie musiałam, gdyż po dwóch minutach do pomieszczenia wszedł wysoki brunet o oczach przepełnionych lodem. Wzdrygnęłam się niesamowicie na ten widok a on zaśmiał się złowieszczo oraz uderzył mnie z pięści w twarz.
- To co? Pobawimy się z suczką? - zapytał ciągnąc mnie za włosy. Nie czekając ani chwili dłużej ugryzłam go w rękę na co syknął z bólu oraz przyciągnął ją do swojego ciała puszczając mnie na chwile - Tak chcesz się bawić kurwo? - warknął wściekle oraz uderzył mnie mocno w brzuch. Chciałam krzyknąć z bólu, ale jakoś zdążyłam przygryźć dolną wargę przez co nie wydobył się ze mnie żaden dźwięk co najwidoczniej mu się nie spodobało. Nie miałam pojęcia czego on ode mnie chce i co chce ze mną zrobić, ale wkrótce się o tym przekonałam. Znowu przeżyłam ten sam horror... Znowu mnie gwałcili i zmuszali do tych obrzydliwych rzeczy...
Kiedy tylko otworzyłam przerażone oczy i zobaczyłam, że Will, który leżał obok mnie przed zaśnięciem gdzieś poszedł poderwałam się od razu do siadu i zaczęłam od razu płakać bojąc się, że mnie zostawił. Brolga i Talon próbowali mnie uspokoić, ale to wszystko i tak było na nic. Cała trzęsła się z tego wszystkiego nie rozumiejąc dlaczego to się znowu dzieje... Czym ja niby zawiniłam światu, że takie coś mnie spotkało?! Nie miałam pojęcia ile tak już wyłam, ale słysząc ciche skrzypnięcie drzwi zadrżałam jeszcze mocniej, gdyż przed oczami ponownie ujrzałam te wszystkie złe rzeczy, które mi zrobiono. Czując jak ktoś mnie przytulił od razu rozpoznałam w nim dotyk ukochanego, w którego ufnie się wtuliłam.
- Ciiii..... Cichutko! Jestem już... Już dobrze nie płacz kochanie - mówił do mnie spokojnie, lecz ja nie potrafiłam teraz przestać szlochać.
- W-will - rzekłam jakoś drżącym głosem. Mój nos był zanurzony w jego torsie przez co doskonale mogłam wyczuć zapach jego perfum.
- Ciii... Jestem - powiedział spokojnie tuląc mnie do siebie mocniej bym poczuła się jeszcze bardziej bezpiecznie. Z upływem minut moje ciało bardzo się rozluźniło a straszne emocje opadły. Siedziałam mu teraz tylko na kolanach milcząc i zastanawiając się nad tym wszystkim dokładniej - Co się stało kochanie? - zapytał nagle głaszcząc mnie ostrożnie po policzku.
- Miałam koszmar - odpowiedziałam mu bez wahania wtulając się w niego mocniej.
- Przepraszam, że poszedłem - westchnął a w jego głosie było słychać smutek przez co delikatnie go pacnęłam.
- Nie musisz przepraszać... Masz też swoje sprawy - stwierdziłam spokojnie przymykając oczy, gdyż poczułam się przy nim bardzo bezpiecznie.
- Ale obiecałem ci, że się nie oddale... - w jego głosie ciągle słyszałam tą skruchę przez co zaczynałam sama się obwiniać, że śnią mi się te przeklęte koszmary... Nie lubiłam kiedy był smutny... To na swój sposób raniło moje serce, ponieważ chciałam by był zawsze szczęśliwy.
- Będzie dobrze... Nie smuć się - szturchnęłam go łokciem w prawy bok w nadziei, że jego humor jeszcze się poprawi.
- Kocica pokazuje pazurki? - zapytał żartobliwie na co dumnie skinęłam głową oraz starłam ostatnią łzę ze swojego policzka. Nie mogę być taka miękka... To już nie te czasy gdzie przed wojną praktycznie każdy mężczyzna szanował kobietę.
- Tak - odpowiedziałam mu unosząc głowę niczym paf, który szykuje się do pokazania swoich pięknych piór. Chciałam dodać coś jeszcze, ale ten rozbawiony już moim zachowaniem zaczął mnie łaskotać a ja bez zastanowienia się zaśmiałam - Łobuz - rzekłam gdy tylko nabrałam więcej powietrza do płuc.
- I kto to mówi? - zaśmiał się oraz przytulił mnie do siebie mocniej na co zamruczałam niczym rasowy kot co jeszcze bardziej go rozbawiło. Jakby to ująć... Cel osiągnięty! Jeszcze długo się sobie po sprzeciwialiśmy aż w końcu z niewiadomych przyczyn zasnęłam w jego objęciach.

<Will? :3 Pokazuje pazurki xd Masz się nie smucić! xd> 

Od Reker'a cd. Tamary

- Co to kurwa miało być?! - wyjęczała jakoś Tamara w moją stronę a w jej głosie bardzo wyraźnie dało się usłyszeć strach. Nie wahając się dłużej przytuliłem ją do swojego ciała chociaż sam nie miałem pojęcia co tu się dzieje. Najpierw ta broń, potem książki a na końcu inna dziwna a zarazem przerażająca rzecz! Boże Święty znowu jakieś duchy chcą nas nawiedzać a my przecież nic im nie robimy... Kiedy siostra się we mnie wtuliła ja zacząłem rozglądać się po ciemnościach jakbym odgrywał rolę głównej postaci w jakimś horrorze. Niby jesteśmy tutaj bezpieczni, ale i tak może stać się nam krzywda, bo nigdy nie wiadomo co zmarli znowu wykombinują. Tak w sumie to nawet nie widziałem gdzie my wleźliśmy! Nie było tutaj żadnych przedmiotów z tego co zdążyłem zauważyć więc mógł być to jakiś opuszczony magazyn, ale mogłem tylko zgadywać.
Kiedy jakoś się uspokoiliśmy a bicie naszych serc powoli wróciło do właściwego tępa zacząłem powoli zastanawiać się nad wyjściem z tego miejsca oraz zobaczenia co dzieje się teraz na zewnątrz. Niby wszystko fajnie, że dłużej zostanę na "wolności" bo Edward też się wystraszył oraz zwiał z innymi lekarzami, ale za straszenie takie to ja dziękuję bardzo.
- Trzeba wyjść i się rozejrzeć - oznajmiłem jej w końcu powoli kierując się w stronę drzwi na co ta zdębiała i od razu pociągnęła mnie za rękę w stronę ściany.
- Zwariowałeś brat?! To coś może nas chcieć zabić! - prawie wykrzyknęła na całe gardło.
- Siostra będzie dobrze... Duchy raczej nie potrafią mordować - powiedziałem a ona spojrzała na mnie takim wzrokiem jakbym był skończonym idiotą.
- Ruvik jakoś to potrafił - jęknęła - Sam wiesz, że na początku planował się nas wszystkich stamtąd pozbyć - dodała z mruknięciem kocicy.
- Musimy dać jakoś radę... Dopóki Edward nie będzie chciał mnie zabrać do izolatki będzie dobrze - rzekłem spokojnie oraz z powrotem wróciłem do wypełniania swojego celu czyli otworzenia drzwi by wyjść i zobaczyć co dzieję się na korytarzach. Tamara widocznie nie chcąc zostawać tutaj sama poszła od razu za mną dlatego nie spuszczałem jej ani sekundy z oka. Za drzwiami na szczęście nie czaiły się jakieś monstra na co odetchnęliśmy z ulgą oraz powoli zaczęliśmy przemieszczać się na północ. O dziwo nic się takiego nie działo co jakoś nas uspokajało dopóki na jednym z korytarzy nie zaczęły ruszać się obrazy. Co?! Nie teraz! - pomyślałem i wraz z siostrą zwialiśmy tam gdzie było nieco więcej ludzi co chyba jakoś onieśmieliło naszego umarłego, gdyż sobie odpuścił... Cóż przynajmniej wywnioskowałem to po tym, iż nie odczuwałem czegoś takiego jakby ktoś się na mnie bez przerwy gapił.
- Gdzie teraz idziemy? - spytała szeptem dziewczyna a ja musiałem chwilę pomyśleć.
- Gdzieś gdzie będzie bezpiecznie - westchnąłem rozglądając się po pełnym korytarzu ludzi niczym dzikie zwierze w klatce w zoo.
- Tyle to ja sama wiem - mruknęła krzywiąc się nieco przez co przewróciłem tylko oczami. Szliśmy przed siebie jeszcze z dobre dziesięć minut aż tu nagle znikąd wyskoczył przed nami Edward, którego mina wyrażała ogromne niezadowolenie, które pewnie było związane z tym, iż uciekłem z izolatki, ale co ja miałem niby robić? Czułem się tam powoli jakbym był wariatem! Nie ja nie dramatyzuje tylko taka jest prawda... Miałem tam przesiedzieć jeszcze tydzień co jest grubą przesadą.
- Reker wracamy na medyczny - burknął na mnie oraz załapał za ramię.
- Ale ja tam nie wytrzymam - jęknąłem żałośnie próbując się wycofać, ale było to na nic, ponieważ jego uścisk z każdą chwilą narastał.
- Dasz radę... Wiem, że to trudne, ale musisz, bo to dla twojego i naszego bezpieczeństwa - westchnął poprawiając lewą ręką swoje włosy.
- Prędzej zwariuje w tej pustce 24/7 w samotności! - mruknąłem zły - Sam dobrze wiesz, że ludzie wariują gdy nie mają kontaktu z innymi - dodałem jeszcze obrażonym tonem głosu.
- No to sobie weź siostrę do towarzystwa jak ci nie pasuje - westchnął a siostra od razu cofnęła się o krok.
- Ani nie próbuj - mruknęła na doktorka, który przewrócił tylko oczami po czym pociągnął mnie w stronę oddziału. Nie zamierzałem się jakoś zbytnio stawiać, bo i tak prędzej czy później mnie złapią... Zresztą i tak czy siak im ucieknę, bo z pewnością nie wysiedzę tak siedmiu dni!
Kiedy znaleźliśmy się pod pomieszczeniem zobaczyłem, że postanowił usadzić mnie gdzieś indziej... Po prostu super! A ja nawet nie przyjrzałem się drodze. Bez żadnego zawahania wciągnął mnie do środka. Izolatka w sumie jak każda inna więc atrakcje nie zmieniły się ani odrobinkę.
- Wybieraj pasy czy kajdanki - westchnął blondyn gdy usiadłem na łóżku - Reker ja chce tylko cię wyleczyć... Sam najchętniej bym cię wypuścił, ale wiesz co się z tobą dzieje gdy tracisz świadomość - dodał po chwili na co niechętnie pokiwałem głową.
- Daj te kajdanki - mruknąłem z niechęcią obserwując swoje buty.
- Na pewno? - zdziwił się nico. Ta dziwny wybór, ale potrzebuje jakieś różnorodności... Poza tym łatwiej wydostać się z kajdanek niż głupich pasów, które krępują ruchy.
- Na pewno... - odpowiedziałem z ziewnięciem kładąc się na łóżku a on od razu złapał mnie za nadgarstki, które spiął bransoletkami i przykuł je do ramy łóżka.
- Chyba nie myślałeś, że przykuje ci je z boku? Znam cię zbyt dobrze... Teraz masz niewygodnie więc może do nocy się namyślisz nad zamianą kajdanek na pasy - rzekł i opuścił pomieszczenie zostawiają mnie w tej dziwnej i jednocześnie nieco upokarzającej pozycji. Ten to ma pomysły - pomyślałem wierzgając nogami z nadzieją, iż to mi pomoże, ale wszelkie starania były na marne. Kiedy szarpnąłem rękami poczułem tylko ból i ciągnącą po przedramionach krew... Byłem innymi słowy w dupie i no... Sami wiecie...
Nie wiem ile tak przeleżałem, ale było mi cholernie niewygodnie a na dodatek moje mięśnie tak się spięły, że sprawiało mi to coraz większy ból. Coraz bardziej wydawało mi się, iż wariuję i chciałem za wszelką cenę się stąd wydostać. Wierzgałem nogami, szarpałem się, czasami nawet mi się wrzasnęło, ale pewnie i tak tego nikt nie usłyszał. Moje serce biło niesamowicie szybko przez co myślałem, że zaraz mi stanie i będzie po mnie, ale tak się nie stało. Musze stąd zwiać - pomyślałem a w tedy obok mojego łóżka pojawił się Ghost czyli mój wilczy strażnik.
- Pomóż mi błagam - jęknąłem w stronę białego futrzaka, który popatrzył na mnie przekręcając swoją głowę nieco w prawo co wyglądało nawet uroczo, ale co ja tam będę się nad tym rozpisywał... Nie jestem jakąś kobietą by zachwycać się wilkami.
- Jesteś chory - westchnął strażnik przyglądając mi się uważnie jakby mnie nie poznawał. Wiedząc, że niedługo dostanę jakiegoś napadu paniki albo płaczu popatrzyłem na niego niczym kot ze Shreka błagając tym samym o ratunek.
- Proooosze będę grzecznym chłopcem - powiedziałem i gdybym mógł to zapewne złożyłbym ręce w błagalnym geście oraz padłbym przed nim na kolana. Ghost chwilę jeszcze pomyślał oraz podrapał się za uchem tylną łapą po czym westchnął zamykając oczy.
- No dobrze, ale jak choroba cię znowu zaatakuje to nie zawaham się pozbawić cię przytomności - oznajmił wreszcie po czym spojrzał na kajdanki znajdujące się nad moją głowią i magicznie je rozkuł przez co moje ręce były wreszcie wolne! Boże gdy tylko wziąłem swoje łapki przed siebie od razu zacząłem rozmasowywać obolałe nadgarstki. Miałem ochotę kwiczeć z bólu gdy moje palce spotkały się z ranami na nadgarstku drugiej ręki. Kiedy jakoś sobie wszystko poukładałem w swojej mądrej główce spojrzałem na swojego strażnika i go do siebie mocno przytuliłem. Na zimę chyba urosło mu więcej futra, bo był niesamowicie miękki i taki puszysty i w ogóle...
- Dzięki, dzięki, dzięki - rzekłem zachwycony tym wszystkim a on położył mi swoją prawą, przednią łapę na głowie jak jakiemuś szczeniakowi.
- No... Już, już... - powiedział spokojnie pacając mnie lekko - Wiem, że dasz radę i poradzisz sobie ze wszystkim... Muszę już lecieć do szczeniaków, bo żona znowu mi będzie truć, że coś popsuły - dodał z rozbawieniem na co pokiwałem głową oraz podrapałem go za uchem. Długo na jego reakcje czekać nie musiałem, gdyż zmrużył oczy, pacnął parę razy ogonem o ziemie a potem zniknął. Dobra czas się zmywać - pomyślałem po czym od razu ruszyłem w stronę drzwi, które były o dziwo otwarte. Nie zwracając na nic uwagi od tak sobie wyszedłem korzystając z cieni gdzie żaden doktorek nie mógł mnie zobaczyć.
Wydostając się ze skrzydła medycznego od razu pognałem w stronę pokoju siostry, bo Kiara pewnie jeszcze spała po dyżurze nocnym... Mniejsza o to! Dawno się z moją siostrzyczką nie "bawiłem" i chcę z nią pospędzać duuużo czasu dopóki nie chodzi wszędzie z Jackobem. Byłem też ciekawy czy te siły zza światów wreszcie się uspokoiły. Kiedy zaszedłem w odpowiednie miejsce okazało się, iż Tamary nie ma w pokoju co nieco mnie zdziwiło, ale też i zasmuciło.

<Tamara? :3 Jesteś tam? Wiesz gdzie xd>