poniedziałek, 31 lipca 2017

Od Eri cd Reker'a

Reker wyszedł, a ja znowu zostałam sama ze swoimi myślami. Przypomniały mi się słowa króre mój podobno-przyjaciel wypowiedział. Umarłaś... Natychmiast otrząsnęłam się z dziwnego zamyślenia.
Nie mam pojęcia co ten cały Reker brał, ale chyba czas zmniejszyć dawkę, bo gość zaczyna mieć niezłe schizy. Przecież to było niemożliwe, bym umarła, a potem jakimś cudem odżyła. Takie rzeczy się nie zdarzają. Nie i już.
Zamknęłam oczy, starając się przypomnieć sobie cokolwiek ze swojej przeszłości, jednak czułam się, jakbym za każdym razem, gdy próbuję to zrobić, odbijała się od wysokiego muru. Westchnęłam cicho, szukając w tym murze jakiegokolwiek pęknięci, by móc zajrzeć w przeszłość.
Siedziałam po turecku na bardzo starym szpitalnym łóżku. W pokoju znajdowało się kilka monitorów komputera, pokazujących obraz z kamer rozmieszczonych w całym budynku, jakieś dziwnie wyglądające maszyny, dwie jeszcze starsze niż łóżko szpitalne szafki oraz krzesło.
Z jakiegoś powodu właśnie to krzesło zdawało się być centrum całego pokoju, jego najważniejszym elementem, spajającym wszystko w całość, mimo że odpadająca całymi płatami farba o niezwykle intensywnej, fioletowej barwie, wcale nie komponowało się zbyt dobrze z czarno-białym pokojem.
Ciszę przerwało krótkie, ale ścinające białko w mózgu, skrzypnięcie zawiasów, na których wisiały drzwi prowadzące na korytarz. Do pokoju wszedł starszy ode mnie o rok, co najwyżej dwa, mężczyzna. Na jego twarzy na kilka milisekund zagościł szczery uśmiech.
Ustawił fioletowe krzesło naprzeciwko mnie i usiadł na nim, spoglądając mi w oczy.
- Zanim pozwolę ci odejść, muszę powiedzieć ci kilka ważnych rzeczy - oznajmił.
Zamiast cokolwiek odpowiedzieć, kiwnełam głową ze zrozumieniem.
- Jest rok 2023. Masz na imię Eri, na nazwisko Reyes - mówił spokojnym głosem. - Urodziłaś się 2 stycznia 2004 roku, przed wojną mieszkałaś w stanie Nowy York, tam też powinnać iść.
- ...wojną? - powtórzyłam niepewnie.
Mężczyzna opowiedział mi o wojnie, która wybuchła przed trzema laty, o zombie i innych zagrożeniach, którym prędzej czy później będę musiała stawić czoło. Gdy w końcu opowiedział mi wszystko, co jak uważał, może mi się przydać, pozwolił mi odejść.
Spojrzałam na wojskowy plecak leżący obok mnie na łóżku aby po chwili sięgnąć po niego. Wstałam, podchodząc do drzwi, ale kiedy miałam już wyjść z pokoju po raz ostatni, usłyszałam głos swojego towarzysza.
- Echo, kiedy już będziesz w domu, nigdy nie--
Otworzyłam oczy.
To było najwcześniejsze wspomnienie, do którego kiedykolwiek udało mi się dotrzeć. Oczywiście musiało urwać się w takim miejscu. Zamknęłam oczy starając się wrócić do tego momentu, jednak okazało się to niemożliwe.
***
Następnego dnia usłyszałam fragment rozmowy przez telefon. Brzmiał on Reker, nie mogę dłużej jej tu trzymać...
Nie byłam pewna co to tak właściwie dla mnie oznacza.

Reker?

niedziela, 30 lipca 2017

Od Kiary cd. Reker'a

Byłam naprawdę wściekła! Nie dość że porwali Rekera, mojego męża, wspaniałego ojca oraz przyjaciela, to jeszcze go okaleczyli i to bardzo! W dodatku widzieliście ten marny obóz?! Aż dziw że z nami zadarli, a ich jest tak cholernie mało... Nie wiem czy są odważni czy po prostu głupi... Chwilę czekaliśmy aż tu nagle Amon, mój wilczy strażnik i wierny druh, przyciągnął tutaj tego wodzi monte i jak się okazało był to brat przywódcy tego obozu.
- Puszczaj Ty cholerny psie! - wrzeszczał wściekle usiłując się szarpać, lecz wilk wtedy ze swojej wściekłości iż znowu go pomylono, zacisnął mocniej szczęki, a wszyscy wiemy że strażnicy mają najmocniejsze szczęki, więc sprawiło mu to nie mały ból, bo darł się jak opętany, no ale i tak mu ta ręka potrzebna nie będzie...
Oj ja już zadbam o to by ten skurwiel cierpiał katusze! Nikt nie będzie krzywdził mojej rodziny... Nikt! Reszta obozu innych stała w milczeniu i nawet nie ważyła się ruszać o milimetr i w cale im się nie dziwię, bo w końcu nie codziennie widzi się kilka tysięcy żołnierzy gotowych ich zabić, jeśli nam czy im się zagrozi.
- Masz czelność zadzierać z nami? - warknęłam lodowato siedząc na Feniksie, który wyjątkowo stał jakby tak dumnie i groźnie, czasami bijąc wściekle kopytem czy prychając niczym koń jakiegoś nazgula z władcy pierścieni.
- Wal się suko - warknął, a wtedy dostał kopniaka w krocze od Ramona i złapał go za włosy i poderwał mocno do góry.
- Jak śmiesz się tak odzywać do naszej pani? Do Przywódczyni Szkarłatnych Smoków?! - warknął wściekle, a w oczach było widać czystą chęć mordu i lód.
- Szkarłatnych Smoków? - zatrząsł się lekko i przełknął ślinę ciężko.
- Tak Ty ofermo pierdolona! - rzekł i bardziej jeszcze pociągnął go za włosy, przez co zastękał z bólu - W dodatku okaleczyliście też naszego drugiego przywódcę - warknął i wskazał na Rekera, którym już się zajmowali lekarze, a jego znak na przed ramieniu był bardzo dobrze widoczny, gdyż lekarze podwinęli mu rękaw żeby podać wzmacniające leki.
- Zabrać to ścierwo - warknęłam wściekła i byłam teraz niczym pies ze wścieklizną, więc bez kija nie podchodzić! - Ma zdychać długo! Wszystkie środki dozwolone - dodałam jeszcze na co ten cwaniaczek jęknął przerażony, lecz długo już sobie nie popatrzył gdyż Ramon go uśpił walnięciem w kark ale nie za mocnym, bo przecież ma jeszcze sobie troszkę pocierpieć! Podczas gdy Ramon odciągnął to ścierwo, ja podziękowałam Amonowi za pomoc i podjechałam na Feniksie do Rekera, a nie wiadomo skąd, pojawiła się też Persefona.

< Reker? ;3 wszyscy zdziwko? xdd >

piątek, 28 lipca 2017

Od Erica (fabularnie sprzed wojny)

"I'm broken and I'm barely breathing
I'm falling 'cause my heart stopped beating
If this is how it all goes down tonight
If this is how you bring me back to life
This is what it's like when we collide
If this is how you bring me back to life"

~18 lipca 2005 roku~

Wakacje tego roku były dla mnie wyjątkowo nudne. Często byłem z tatą w pracy czy też pomagałem Benowi w szpitalu, ale czegoś wyjątkowo mi bardzo brakowało. Była godzina czternasta, lecz i tak słońce bardzo mocno grzało... Nawet nie patrzyłem na termometr, bo wiedziałem, że koło trzydziestu stopni będzie na pewno. Ale nuda - pomyślałem patrząc na ojca z kanapy. Miał dzisiaj wolne, ale i tak co jakiś czas do niego dzwonili co ignorował. W sumie to mu się nie dziwię, ponieważ sam bym zwariował... Co oni sobie bez mojego taty nie mogą dać rady? Niech pomyślą trochę tymi łbami a nie! Nagle wpadłem na wspaniały pomysł by pochodzić sobie trochę po mieście. Może ktoś by się ze mną pobawił? Pewnie rodzice by mnie tam nie puścili gdybym powiedział im prawdę dlatego muszę wmyślić jakieś kłamstwo by wypuścili mnie z domu.
- Tato mogę iść do Ksawerego? - zapytałem przeciągając się niczym kocur przez co jak zwykle się uśmiechnął. Chociaż nie był moim biologicznym tatą, ale bardzo go kochałem i uważałem jakby takim był. Nie lubiłem Helsingów... Byli dla mnie źli... Nawet jeśliby żyli to nigdy bym tam nie wrócił.
- Pewnie synuś tylko wróć przed siódmą do domu i nie szalejcie za bardzo, bo Arthur też musi wypocząć - odpowiedział mi spokojnie na co pokiwałem szybko głową oraz poszedłem szybko ubrać buty. O kurtce nie myślałem, bo bym chyba zwariował chodząc w takim grubym czymś! Mamy w końcu lato i upały są ogromne! No przynajmniej w Nowym Jorku... Jeśli chodzi o tego całego Arthura to jest to tata mojego kumpla i jeden z wielu przyjaciół taty.
- Wychodzę - rzekłem tylko radośnie i nie czekając na ich odpowiedź wybiegłem z domu. Z początku szedłem dobrą drogą, ale po pewnym czasie zamiast w lewo skręciłem w prawo do tych alejek gdzie nigdy z tatą nie chodziłem. Było tu bardzo cicho więc nawet zaczęło mi się podobać, gdyż nie lubiłem zbyt dużego hałasu, który mnie denerwował i przyprawiał o bóle głowy. Szedłem bardzo powoli oglądając te wszystkie graffiti i inne rzeczy namalowane na ścianach budynków. Co jakiś czas kilka metrów przede mną przebiegał jakiś bezdomny kot i nie ukrywam, że jak działo się to znienacka to miałem niezłego stracha i aż podskakiwałem.
Nie wiem ile czasu już tu przebywałem, ale z godzinę dobrą na pewno. Powoli zaczęło mi się nudzić, bo nic mnie tutaj już nie interesowało, lecz nagle usłyszałem jakiś męski głos. Nieznajomy chyba rozmawiał przez telefon dlatego przyległem plecami do ściny i powoli zacząłem kierować się tam skąd pochodził głos. Po chwili widziałem już odpowiedniego faceta, który zakończył właśnie rozmowę telefoniczną. Wydał mi się bardzo interesujący dlatego wziąłem jakiś mały kamień z ziemi i biorąc odpowiedni zamach wycelowałem w jego plecy, ale on musiał przewidzieć mój ruch, ponieważ szybko odskoczył w bok a moja "broń" uderzyła o ścianę naprzeciwko. Dalej pobaw się ze mną - pomyślałem patrząc mu w oczy, w których zobaczyłem chłód i wrogość co do mnie.
- Chodź tu gówniarzu! - warknął na mnie wściekle i ruszył w moją stronę a ja zacząłem uciekać. Początkowa radość, że czarnowłosy zwrócił na mnie uwagę zmieniła się w panikę. Zielonooki nie odpuszczał a w pewnym momencie zobaczyłem na jego prawym ramieniu tatuaż z literą "A" która była otoczona kołem. Próbowałem uciec na dachy i użyć parkuru, ale gdy tylko właziłem po drabinie przeciwpożarowej na dach on złapał mnie za nogę oraz brutalnie zrzucił na ziemię przez co upadłem na plecy. Nie cackał się ze mną w ogóle tylko złapał za ramie i przyszpilił moje ciało do ściany. Byłem dużo niższy od niego i aż się bałem co teraz ze mną zrobi.
- Proszę nie - powiedziałem przestraszony przez co uderzył mnie w brzuch a w moich oczach stanęły łzy.
- Trzeba było myśleć wcześniej bachorze! Ja już dam ci nauczkę, o której nigdy nie zapomnisz - fuknął i wyjął z pochwy, którą miał zapiętą przy pasku nóż.
- Przepraszam, nie chciałem - mówiłem coraz bardziej przerażony a po policzkach spłynęły mi gorące łzy, które na nim wrażenia nie zrobiły.
- Nie jęcz - warknął i zasłaniając moje usta swoją ręką wbił mi ostrze w brzuch po samą rękojeść a ja wrzasnąłem z bólu co w większym stopniu stłumiła jego ręka. To bolało! Tak cholernie bolało! Kiedy stwierdził, że wystarczy wyjął nóż i mnie puścił a ja bezwładnie upadłem na ziemię patrząc na niego z przerażeniem - Na co się patrzysz? Zwiewaj zanim się rozmyślę! - rzekł ostro a ja nie czekając na jego kolejne słowa jakoś podniosłem się z ziemi i przyciskając mocno rękę do krwawiącej rany pobiegłem na ślepo do domu. Z każdym krokiem czułem się coraz słabszy. Było mi tak strasznie zimno... W pewnym momencie potknąłem się o nierówną kostkę chodnika i upadłem. Już prawie nie miałem sił, ale mówiąc sobie ciągle w myślach, że chcę do taty jakoś wstałem i już po minucie byłem w domu.
- Eric gdzie byłeś? - zapytał ojciec z salonu, ale słyszałem jego kroki... Już tu szedł a ja czułem się coraz gorzej. Niech już ten ból się skończy! - Synku?! - wykrzyczał i szybko do mnie podbiegł próbując zatamować krwotok. Mama pojawiła się chwile po nim i też cała pobladła widząc co się dzieje - Jedziemy do szpitala! Kto ci to zrobił?! To rana kuta! - mówiąc to szybko zabrał mnie na ręce i pobiegł do auta gdzie zabrała mnie na ręce matka.
- Wpadłem na płot - skłamałem od razu.
- Eric... To nie był płot - stwierdził i szybko ruszył w stronę szpitala.
- Płot - rzekłem słabo i spojrzałem kątem oka w lusterko gdzie zobaczyłem swoją bladą twarz. Powoli zacząłem zamykać oczy. To było dla mnie za dużo... Niech okaże się, że to był zwykły sen...
- Eric nie poddawaj się! Mów do mnie! Ile masz lat? Jak się nazywasz? Co lubisz robić? - pytał a ja ledwo co myślałem.
- Szesnaście... Nie pamiętam... - mówiłem coraz ciszej.
- Który mamy rok? Jaki miesiąc? - pytał coraz bardziej zdenerwowany.
- 1999 listopad... - rzekłem sennie myśląc, że to poprawna odpowiedź.
- Eric jest lipiec - powiedział przerażony i gdzieś zaparkował oraz wziął mnie na ręce i pobiegł jak się okazało do szpitala. Nie chciało mi się już na to patrzeć, bo byłem już zbyt zmęczony zamknąłem oczy, ale tata nieco mnie uszczypnął przez co ledwo na niego spojrzałem, lecz nie potrafiłem ze swojej słabość przybrać swojej obrażonej minki - Nie możesz zasnąć - rzekł jeszcze a potem przejęli mnie inni lekarze. Nie wiedziałem o co chodzi... Coś mówili a potem zasnąłem... Tata nie pozwolił mi zasypiać... Będzie kara - pomyślałem przestraszony a potem już całkowicie odpłynąłem.
*****
Obudziłem się na sali. Czułem się już nieco lepiej, ale ból w brzuchu mnie rozrywał na tyle, iż stanęły mi łzy w oczach. Długo czekać na interwencje taty nie musiałem, ponieważ od razu podał mi leki przeciwbólowe za co byłem mu wdzięczny. Potem zjadłem jakieś kanapki i przyszedł ten cały typo co mnie chciał zabić! Spanikowany schowałem się pod kołdrą... Jak się okazało był to Bizetzu najlepszy przyjaciel taty. Po tym dniu miałem wszystkiego dosyć... Z czasem jednak coraz bardziej polubiłem swojego niedoszłego zabójcę, który uratował mnie wiele razy, ale tak na prawdę rodzice nigdy się nie dowiedzieli, że rzuciłem go kamieniem czy też, że to on wbił mi nóż w brzuch.

<Koniec>

środa, 26 lipca 2017

Od Reker'a (fabularnie sprzed wojny)

"Runnin with all my brothers 
I always wonder how far we could go 
If we could break through the ceiling above us 
There'd be no point of us looking below..."

~8 kwietnia 2018 roku~

Mogłoby się zdawać, że ten dzień był normalny. Jak zwykle wstałem, zjadłem szybko śniadanie i pobiegłem jak najszybciej do szkoły. Dzisiaj mieliśmy mieć zaliczenia ze strzelania z broni krótkiej i samoobrony. Niby wszystko już wyćwiczyłem, ale zawsze miałem tego stresa, że coś pójdzie nie tak... Bałem się, że tata i mama nie będą ze mnie dumni... Zawsze bardzo się starałem, ale widząc ich nie zadowolone miny gdy dostałem z czegoś trójkę czy nawet czwórkę miałem ochotę już nigdy więcej nie wyjść z pokoju. No co? Bałem się... Chyba każde dziecko boi się swoich rodziców i nie jestem jedyny.
Pod budynek dotarłem dosyć szybko, bo już po dziesięciu minutach. Cóż nie ma to jak rozgrzewka z samego rana! Było dosyć ciepło więc nie zakładałem dzisiaj żadnej kurtki ani bluzy, gdyż wystarczył mi sam mundur. Przywitałem się z Jackobem i dwójką moich innych kolegów z klasy. Nie przyjaźniłem się jakoś szczególnie ze starszakami, bo w większości byli to sami idioci i nie mieli za grosz szacunku czy też honoru... Pewnie najchętniej zabiliby wszystko co się rusza i oddycha a przecież trzeba umieć rozróżnić cywila od wroga prawda? Poza tym nie każdy kto pracuje dla tych złych jest tam z własnej woli... Ile razy na świecie doszło do przypadku gdy ktoś był zastraszany, że jeśli nie zrobi tego i tego to wymordują mu całą rodzinę na jego oczach? No właśnie... Szczerze mówiąc to nie widzę tutaj połowy ludzi jako wojskowych. Co z tego, że zdasz szkołę jak oszukiwałeś na egzaminach i testach sprawnościowych? Nic ci nie będzie wychodzić i zginiesz już po pierwszym wyjeździe na front. Wracając jednak do teraźniejszości to mieliśmy akurat lekcje teoretyczne czyli taktyka potem mieliśmy francuski, egzamin ze strzelania, zajęcia z wychowawcą, egzamin z samoobrony, zajęcia z pierwszej pomocy i do domu. W sumie to dzisiaj nigdzie nie wiedziałem tego szurniętego nauczyciela od medycyny więc może skrócą nam lekcje? Dobrze by było... Przyznaję się bez bicia, że medycyna jest fajna, ale jeśli chodzi o te zajęcia z panem Whitem to ja odpadam. Z nim to jest jedna, wielka masakra! Nie umie nam niczego dobrze wytłumaczyć i gdyby nie to, że tata Thomasa jest lekarzem to chyba byśmy wszystko oblali za pierwszym razem. Czasami dobrze jest, iż ktoś ma w rodzinie takich świetnych ludzi i może nam to wytłumaczyć po zajęciach.
*****
Wszystkie lekcje minęły bardzo spokojnie. Wszystkie egzaminy zaliczyłem na piątki i dzięki Bogu stało się to czego się spodziewałem a mianowicie odwołali nam zajęcia z pierwszej pomocy przedmedycznej. Szedłem właśnie z kolegami z powrotem do domu aż tu nagle wszyscy stanęli i zaczęli się rozglądać jakby zaraz nas miał ktoś zaatakować.
- Ej chłopaki pobawmy się w berka! - stwierdził nagle Aleksy z tym swoim zabawnym uśmieszkiem.
- Ale tutaj? Przecież tu jest sama ulica i chodnik... - rzekłem patrząc na przejeżdżający samochód, który wyminął nas z zawrotną prędkością. Ta śmierć na miejscu...
- No to trochę niebezpieczne - stwierdził Mike.
- Sorry chłopaki, ale mama kazał mi być w domu... Jedzie dzisiaj z babcią do szpitala - westchnął Jackob na co pokiwaliśmy głowami i pozwoliliśmy mu iść. Teraz zostaliśmy tylko ja, Aleksy, Mike. Po długim zastanowieniu postanowiliśmy iść tam gdzie nie ma żadnych ulic i natrafiliśmy na polną drogę.
- Tu będzie świetnie! - stwierdził Aleksy rozglądając się dookoła.
- Biegamy po całym terenie? - spytał Mike.
- Tak! - odparł blondyn a ja nie czekając dłużej zerwałem się do biegu.
- Aleksy goni! - krzyknąłem radośnie i zaczęła się zabawa. Biegaczem byłem świetnym dlatego nie łatwo było mnie dognić. Co jakiś czas zerkałem przez ramie czy czasami moi przyjaciele nie dostają zadyszki. Blondyn był bardzo uparty, ale jakoś mu nie szło to całe gonienie. Kiedy nagle dostał jakiejś magicznej siły my chcąc jak najszybciej mu uciec przeszliśmy pod jakimś ogrodzeniem gdzie była nawet spora dziura. W tamtym momencie nie wiedzieliśmy co robimy. Po prostu chcieliśmy się bawić i tyle... Żeby nieco bardziej zgubić swojego kolegę wślizgnąłem się do cienia gdzie nie było mnie praktycznie widać. Cóż lekcje kamuflażu robią swoje... Nagle wszystko ucichło co niesamowicie mnie zdziwiło, bo przecież ja umiałem usłyszeć kroki a zwłaszcza jeśli ktoś ma na sobie glany i niezupełnie potrafi w nich jeszcze chodzić. Nie wiedziałem co się dzieje... Z początku myślałem, że stroją sobie jakieś żarty aż w końcu spojrzałem na płot i ujrzałem plakietkę z napisem "Teren Strzeżony". Chyba nieźle pobladłem na twarzy, bo zrobiło mi się jakoś zimno. W pewnym momencie miałem ochotę stąd zwiać, ale nie mogłem przecież od tak zostawić swoich towarzyszy! A co jeśli oni zostawili mnie tutaj samego? Nie to nie możliwe... Oni tacy przecież nie są... Zrobiłem niepewnie kilka kroków do przodu trzymając się oczywiście blisko ziemi aż tu nagle ktoś złapał mnie za ramię i podniósł na tyle, że wisiałem kilka centymetrów nad ziemią!
- I mamy trzeciego - powiedział jakiś męski głos przez co myślałem, że zwału dostanę. Teraz w mojej głowie było wiele myśli a mianowicie. Kto to jest? Co chcą nam zrobić? I gdzie my do diabła jesteśmy?! Mężczyzna zabrał mnie do moich kumpli, którzy byli bardziej przestraszeni ode mnie. W sumie to im się nie dziwię, bo nie miałem pojęcia czy nam czasami nie zrobią krzywdy.
- No dobrze dzieciaki co tutaj robicie? - zapytał jakiś zielonooki facet pilnujący Aleksego i wyglądał mi na dowódcę antyterrorystów. No to się wrąbaliśmy - pomyślałem z westchnieniem.
- My się tylko bawiliśmy - chciałem jakoś naprawić sytuację, ale głos mi drżał niesamowicie.
- A jak się tu znaleźliście? - spytał blondyn więc Mike wskazał dziurę w płocie.
- Bawiliśmy się w berka i nie wiedzieliśmy, że nie wolno - odezwał się jakoś Aleksy.
- Spokojnie nie zrobimy wam krzywdy... Jesteście ze szkoły wojskowej prawda? - zapytał znowu zielonooki na co pokiwaliśmy twierdząco głowami.
Później wszystko tak się jakoś potoczyło, że się na nas nie gniewali tylko zadzwonili do naszych rodziców, żeby nas odebrali, bo nie znaliśmy tego miejsca więc byłoby trudno dostać się do domu. Dali nam też czekoladę i pomogli zrobić zadanie domowe z taktyki. Potem zjawili się rodzice i mój ojciec jak zwykle musiał się spóźnić co mnie nie zdziwiło. Nie był zadowolony z mojego zapewne głupiego dla niego pomysłu. Jego mina wyrażała taką złość jakby mnie za chwilę miał rozszarpać. Gdy inni rodzice się śmiali z tego co zrobiły ich dzieci on chciał mnie chyba zabić.
- Rekerze Loganie Blackfrey coś zrobił? - warknął na mnie groźnie przez co przełknąłem przestraszony ślinę. Nigdy nie pamiętałem, żeby aż tak bardzo się na mnie zezłościł.
- My się tylko bawiliśmy - odpowiedziałem mu cicho i mimowolnie zadrżałem.
- Tak zabawa - fuknął i już miał mnie uderzyć, ale zorientował się, że wszyscy na niego patrzą. Nie wiedziałem co się dzieje... Przecież on by mnie nigdy nie uderzył prawda? Przecież mnie kocha...
- Niech pan da chłopakowi spokój. To jeszcze dziecko i się bawiło - mruknął na niego zielonooki co mnie trochę zdziwiło, bo nie sądziłem, żeby ktoś stanął w mojej obronie. Ojciec się nie odezwał tylko pociągnął mnie za rękę na tyle mocno, że równie dobrze mógł mi ją wyrwać. Koledzy popatrzyli na mnie współczująco a ich rodzice zaczęli coś do siebie po cichu mówić. A ja? Ja tylko się sztucznie uśmiechnąłem, ale oczy na pewno błagały o pomoc.
Ojciec wrzucił mnie do samochodu na tylne siedzenia i zmierzył lodowatym wzrokiem przez co zaszkliły mi się oczy, ale on nic sobie z tego nie robił tylko wsiadł od strony kierowcy i zapiął swoje pasy.
- Na co czekasz? Wiesz co masz robić - warknął a ja od razu zrobiłem to samo co on oraz wbiłem wzrok w podłogę. Mój cały nadgarstek był siny więc pewnie albo mi spuchnie albo powstanie tam ogromny ślad w formie sińca. Nie odważyłem się już na niego popatrzeć. W domu uderzył mnie z całej siły w policzek, ale wyprowadził uderzenie na tyle starannie by zabolało jak najmocniej, ale nie zostawiło śladu. Rozpłakałem się już na dobre i uciekłem do swojego pokoju chowając się pod łóżkiem. Nie wiedziałem dlaczego mnie to spotkało... Przecież inni rodzice śmiali się z naszej zabawy i gdzie się znaleźliśmy oraz głaskali swoich synów po głowie... Dlaczego mój ojciec był taki zły? Nie wiedząc kiedy zasnąłem wycieńczony... Na szczęście jutro była sobota więc nie musiałem iść do szkoły. Coś we mnie w tedy pękło tylko nie wiedziałem co. Teraz po tych kilku latach wiem co było prawdą a co fałszem.

<Koniec>

Ankieta Royalog

Royalog ogłosił głosowanie na blog lipca. Byłabym bardzo wdzięczna gdybyście zagłosowali na Post Apocalypse. Ankieta znajduje się na samym dole strony. Kliknij! 

poniedziałek, 24 lipca 2017

Czystki

Już od dawna na blogu nie udziela się wiele osób. Czystki miał być już dawno temu, ale postanowiłam poczekać mając nadzieję, że to się zmieni jednak wyszło co wyszło. Teraz nadszedł sąd ostateczny.


Listy Gończe
Aiken King - ostatnia aktywność 4 czerwca, jeszcze bezpieczny.
Alan Coyne - ostatnia aktywność 19 grudnia, zagrożony.
Alice Chameri - ostatnia aktywność 2 kwietnia, zagrożony.
Ashley O'Kelly - ostatnia aktywność 29 maja, zagrożony.
Ava - ostatnia aktywność 12 lutego, zagrożona.
Claudnia O'Kelly - ostatnia aktywność 26 lutego, zagrożona.
Delilah Catherine Joseph - ostatnia aktywność 1 kwietnia, zagrożona.
Edward Whitman - ostatnia aktywność 17 kwietnia, zagrożony.
Emma Frost - bezpieczna, aktywność właściciela na czacie.
Eri Reyes - bezpieczna.
Eric Helsign - bezpieczny.
Forrest Rain - ostatnia aktywność 18 kwietnia, zagrożony.
Heather Vivian Deinott - ostatnia aktywność 19 lutego, zagrożona.
Ivan Morozow - ostatnia aktywność 8 stycznia, zagrożony.
Jackob Dorian - bezpieczny.
Jacqueline Grant - bezpieczna.
Jane Brinely - ostatnia aktywność 3 maja, zagrożona.
Kaya Warner - zwolnienie.
Kiara Blackfrey (Amitachi) - bezpieczna, aktywność właściciela na czacie.
Kias Graves - bezpieczny.
Madeline Tenye - ostatnia aktywność 22 czerwca, na razie bezpieczna.
Martyn Fiodrow - ostatnia aktywność 10 stycznia, zagrożony.
Mia Frequer - ostatnia aktywność 2 grudnia, zagrożona.
Nevada Gracia - ostatnia aktywność 18 kwietnia, zagrożona.
Nick Walter - bezpieczny.
Reker Logan Blackfrey - bezpieczny.
Rous Douson - bezpieczna.
Ruvik Morgan - bezpiczny.
Samantha Anzai - bezpieczna, aktywność właściciela na czacie.
Sara Stevenson - bezpieczna, aktywność właściciela na czacie.
Sona Andrenyi - ostatnia aktywność 16 marca, zagrożona.
Stiles Stilinski - ostatnia aktywność 6 stycznia, zagrożony.
Tamara Blackfrey - bezpieczna, aktywność właściciela na czacie.
Thomas Watson - ostatnia aktywność 20 lutego, zagrożony.
Tija Amitachi - bezpieczna, aktywność właściciela na czacie.
Troina Walker - ostatnia aktywność 27 maja, zagrożona.
Vivienne Leslie - zwolnienie.
Will Parker - bezpieczny, aktywność właściciela na czacie.
Madeleine Irving - zwolnienie.

Do właścicieli postaci zostanie wysłane powiadomienie. Mają czas do końca lipca. Oczywiście będzie można powrócić tą samą postacią jeśli przegapi się termin. 

Mari & Connor stają się NPC!

Mari i Connor z decyzji właścicieli stają się NPC!

Postacie nadal znajdują się w zakładce obozowej. 

Od Jackoba cd. Tamry

Nawet nie wiecie jakie szczęście mnie ogarnęło gdy Tamara mi wybaczyła. Gdyby mi nie wybaczyła już bym się nie wahał strzelić sobie w łeb... Teraz obiecałem sobie w myślach, że zawsze będę z nią szczery! Nie ważne co by się działo... Nie ważne o co by chodziło... Kiedy opatrzyła mi rany i przykryła mnie kołdrą poczułem się na tyle bezpieczny i szczęśliwy, że sam wciągnąłem ją do łóżka oraz przytuliłem ją do siebie. Na jej reakcję długo czekać nie musiałem, ponieważ od razu się we mnie wtuliła. Nie czekając dłużej przykryłem ją bardziej kołdrą oraz pocałowałem ją w czoło na co od razu się uśmiechnęła. Tak bardzo brakowało mi jej dotyku... Uśmiechu... Głosu... Nagle na dworze zaczął padać deszcz co doskonale zobaczyliśmy przed okno znajdujące się przed nami a sen jak to sen przyszedł od razu więc zasnęliśmy wtuleni w siebie a ja doskonale ją ogrzewałem jak to kiedyś stwierdziła jak grzejnik. Moja kochana kicia - pomyślałem będąc przez chwilę pomiędzy jawą a snem.
*****
Od tamtego wydarzenia minęły już dwa tygodnie a moje relacje z Tamarą znowu były na dobrym poziomie. Codziennie się widzieliśmy... Nie mogliśmy się prawie ze sobą rozstać, ale praca żołnierzy no robiła swoje... Każdy miał swoje zadanie, ale Eric przynajmniej nie katował nas tak samo jak w Duchach... Non-Stop jakieś misje i inne takie idiotyczne zajęcia... Na szczęście rządzi tam teraz Olivier więc ludzie żyją tam dobrze. Ostatnio piszę dużo listów z mamą, której na szczęście się dobrze powodziło. Ponoć poznała jakiegoś dobrego faceta... W sumie to nie miałbym nic przeciwko gdyby drugi raz się zakochała, bo jakoś trzeba załatać tą pustkę po tacie. Niedługo też zbliżała się rocznica śmierci mojego brata... No w sumie to sam nie wiedziałem jak on właściwie zginął... Nadal miałem drobną urazę do swojego obozu, że mały nie żyje... Brakowało mi go, ale przynajmniej pochowali go w Śmierci a nie w Duchach, bo tak to bym musiał ciągle jeździć do wieży by zobaczyć jego grób.
Byłem właśnie na misji ze swoją drużyną, która już od dawna nie nazywa się BRAVO cóż mi to tam obojętne czy mamy nazwę czy też nie, bo najważniejsze jest to, iż trzymamy się nadal razem. Kierowaliśmy się na północ by wspomóc oddział, który wpakował się w centrum hordy zombie... Na szczęście byli w budynku i walczyli z wysokości więc paskudy nie mogły ich dosięgnąć. Zatrzymaliśmy się na wzgórzu i nasz pan dowódca obmyślił szybko plan działania. Niestety albo i stety musieliśmy użyć broni palnej... Dzięki Bogu, że ktoś wymyślił coś takiego jak tłumik, bo bylibyśmy w kropce. Szybko zaczęliśmy ostrzał. Jako iż byłem snajperem szło mi łatwiej dzięki lunecie, ale reszta też świetnie sobie radziła. Nagle z krzaków wyskoczyła Tamara przez co Reker był nieco zadowolony, ale również nam pomogła i robota szybciej się skończyła.
- Młoda co tu robisz? - zapytał Blackfrey swoją siostrę i jednocześnie moją ukochaną.
- Byłam w pobliżu to stwierdziłam, że wam pomogę - odpowiedziała mu krzyżując ręce na piersi.
- No dobra, dobra... - westchnął - Skoro już tu jesteś to jedź z Jackobem sprawdzić tereny czy nie ma tu jeszcze jakiegoś dziadostwa... Tylko bez żadnego postoju na mizianie - dodał rozbawiony.

<Tamara? :3 Walniesz Rekerowi? xd> 

niedziela, 23 lipca 2017

Od Erica cd. Kiary

Kiedy Kiara zasnęła ja tylko spojrzałem na sufit a potem na Sebastiana, z którym opuściłem oddział a ruchem ręki nakazałem szpiegów pilnować mojej całej rodziny. Tak to prawda przywódca Ridersów zrobił w tym momencie wielki błąd... Prawda zawsze wychodzi na jaw i nie ważne jak się starasz zawsze ktoś to wygada no jest jeszcze opcja, że urośnie ci nos, ale to już mniej prawdopodobna opcja.
- Nie chciałem by tak wyszło... - rzekł smutny mężczyzna na co westchnąłem i usadziłem go na fotelu w swoim gabinecie.
- Wiem Sebastian, wiem, ale co się stanie to się nie odstanie... Jak na razie daj mu czas, żeby się uspokoił i wszystko - powiedziałem na co niepewnie pokiwał głową - Będzie dobrze... Dlaczego mu nic nie mówiłeś skoro ma takiego fisia na punkcie antyterrorystów? - zapytałem nagle siadając za swoim biurkiem.
- Był za młody... Nie chciałem by ktoś mu zrobił krzywdę - odpowiedział przecierając oczy.
- A dlaczego już tam nie pracowałeś? - spytałem, bo chyba tak od razu roboty nie rzucił z powodu brata...
- No zwolnili mnie, bo mam problemy z sercem... Raz po misji gdy zostałem ranny lekarz wykrył wadę a kierownik nie chciał słuchać tłumaczeń i wyrzucił mnie na zbity pysk. Zapewne gdyby młody podrósł to bym mu powiedział o wszystkim i wprowadziłbym go w ten cały świat antyterrorystyki... - westchnął i wbił wzrok w swoje buty. Na zewnątrz nadal panowała paskudna pogoda... Lało jak z cebra i aż współczuję temu młodemu, bo łatwo się teraz przeziębić! Miałem nadzieję, że nie zapuścił się jakoś daleko w ten las i nie napadli go "inni" ani nie przeżył bliskiego spotkania z zombie... Moi szpiedzy byli dobrymi ludźmi, ale różnie to bywa. Nie wiedzieliśmy jak dobrze Alan potrafi się maskować dlatego też wzrokowo innym szpiegom właśnie teraz kazałem wspomóc swoich przyjaciół w poszukiwaniu zaginionego, drugiego przywódcy Ridersów - Martwię się o niego - dodał nagle podnosząc na mnie smutny wzrok.
- Wiem... Będzie dobrze! Znajdą go na czas i przyprowadzą tutaj całego i zdrowego! - powiedziałem posyłając mu uśmiech dla otuchy by już tak bardzo się nie dołował.
- Oby... Nie wiem co zrobię jak coś mu się stanie! - rzekł prawie zdesperowany.
- Nic mu nie będzie... Raczej nie zapędził się daleko na tereny - stwierdziłem spokojnie wyglądając przez okno. Między nami zapadła cisza... Praktycznie ostatnio się od niej odzwyczaiłem, bo praktycznie każdy coś ode mnie chciał a jak już byłem w swoim pokoju to tam zawsze było na wesoło. To rozmawiałem z narzeczoną, to mały mruczał coś pod nosem... Teraz jeszcze rodzice mi nagle zmartwychwstali więc już raczej nigdy nie będę się nudził. Nie minęło dziesięć minut a ujrzałem jak moi ludzie wracając z Alanem, który był nieźle zmęczony więc pewnie musiał uciekać przed moimi ludźmi albo jakimś mutantem. Odwróciłem się w stronę blondyna i krótko się uśmiechnąłem - Znaleźli go - powiedziałem a w jego oczach stanęły iskierki radości.
- Mogę do niego iść? - zapytał niepewnie patrząc w stronę drzwi.
- Możesz tylko pamiętaj... On raczej twoim widokiem ucieszony nie będzie... Wytłumacz mu wszystko... Skoro byłeś antyterrorystą to powiedz mu, że go nauczysz wszystkiego czego umiesz to może ci wybaczy i się pogodzicie - westchnąłem na co skinął głową i wyszedł szybko z mojego gabinetu niemal trzaskając za sobą drzwiami. Wróciłem z powrotem na swoje krzesło i oparłem się górną płową ciała o blat biurka. Niesamowicie mi się nudziło więc w końcu ubrałem czarną jak smoła pelerynę i poszedłem do stajni do mojego Dibalo, który przywitał mnie radosnym rżeniem.
- Co tam łobuzie? - zapytałem z cichym śmiechem a on szturchnął mnie od razu w ramie oczekując swoich kosteczek cukru - Będziesz gruby - stwierdziłem a ogier z niezadowoleniem parsknął mi w twarz oraz ponownie szturchnął mnie w ramie jakby mówił coś w stylu "pierdoły gadasz! Pośpiesz się!" Nie mogąc dłużej mu odmawiać wyciągnąłem z kieszeni woreczek z jego ulubionymi smakołykami i dałem mu dwie kosteczki, które od razu spałaszował - Co powiesz na przejażdżkę w deszczu? - spytałem a on od razu pokiwał głowa jakby rozumiał to co mówię. Może i jestem idiotą by jeździć w taką pogodę, ale często to robiłem jeszcze przed tym jak nie miałem zawartego sojuszu z Duchami i Przemytnikami. Szybko osiodłałem karusa i niepostrzeżenie pojechałem w stronę lasu. Oczywiście założyłem Diabłowi derkę... Szczerze mówiąc do deszcz już tak ostro nie padał więc nie było większego kłopotu z kroplami deszczu, który na szczęście powoli ustawał.

<Kiara? :3 Przejażdżki w deszczu xd> 

piątek, 21 lipca 2017

Od Ruvika (fabularnie sprzed wojny)

"Ktoś płakał co noc, by cofnąć wskazówki,
błagał tarczę, by zmieniła kierunek,
a gdy już zwątpił w sens łamigłówki,
to umarł samotny nie czekając na ratunek"

~5 czerwca 1952 roku~

Pierwsze promienie słońca wdzierały się powoli do mojego małego pokoju przez jeszcze mniejsze okienko. Czerwiec w tym roku rozpieszczał nas upałami dlatego nie miałem zamiaru spać pod tak grubą kołdrą jaką dali mi rodzice. Słysząc radosne rżenie koni sąsiada od razu wstałem i wyjrzałem na zewnątrz. Co prawda byłem niski jak na ośmiolatka, ale jakoś sobie radziłem. Wczoraj zapełniłem kolejne kartki swojego zeszytu! Nie, nie były to żadne rysunki tylko działania matematyczne z dodawania i odejmowania. Nie wiem dla czego dla niektórych wydaje się to tak bardzo trudne, bo przecież to tylko cyferki, które można na palcach dodać. Skupiając się jednak na tym co zobaczyłem za oknem. Piękny kasztan paradował sobie po podwórzu sąsiada... Miałem znowu ochotę na niego wsiąść i się przejechać tak samo jak dwa dni temu. Cóż ogier jest uparty i nie zawsze chce wejść z powrotem do stajni, ale za takie chwilkę jakie spędzę na jego grzbiecie są warte wszystkiego i nie odstraszy mnie nawet lanie.
Przebrałem się szybko w czyste rzeczy i miałem już naciskać klamkę drzwi by wyjść na śniadanie i przywitać się z rodzicami, ale drzwi same się otworzyły a ja przywaliłem głową w czyiś brzuch oraz upadłem na tyłek, ponieważ się od niego odbiłem. Przetarłem piąstką prawe oko i spojrzałem w górę gdzie natrafiłem na twarz mojego ojca.
- Dzień dobry ojcze - powiedziałem radośnie wstając z podłogi, ale jego twarz pozostała bez emocji. Żadnego uśmiechu... Nic... pustka... Lekko się przestraszyłem dlatego cofnąłem się o krok do tyłu nie wiedząc co mam zrobić. Znowu zrobiłem coś źle? Ale byłem grzeczny! Przecież wczoraj nie wyszedłem nawet na dwór - pomyślałem patrząc na niego lękliwym wzrokiem.
- Znowu rozmawiałeś z powietrzem? - zapytał a ja nie wiedziałem o co mu chodzi.
- Z nikim nie rozmawiałem - odpowiedziałem mu zgodnie z prawdą.
- Nie kłam! - ryknął na mnie więc zatrząsłem się jak galareta - Jesteś chory - dodał patrząc na mnie poważnie a ja posłałem mu zdziwione spojrzenie.
- Ale ja jestem... - nie zdążyłem dokończyć, gdyż mi urwał.
- Milcz gówniarzu! - warknął a ja z sekundy na sekundę byłem coraz bardziej przerażony - Ubieraj buty wychodzimy - dodał i trzasnął drzwiami, które prawie wyleciały z zawiasów. Nie wiedziałem o co w tym wszystkim chodzi... Ja chory? Ale przecież nie mam kataru ani kaszlu... Nic mnie nie boli... Chcąc być grzecznym dzieckiem założyłem buty, w których starannie zawiązałem buty. Spojrzałem jeszcze przez okno gdzie kasztan akurat na mnie spojrzał dlatego posłałem mu ogromny uśmiech i troszkę przykleiłem się do szyby. Jak wrócę do domu to pojedziemy się przejechać Anubisie - pomyślałem a w tedy wierzchowiec zarżał głośno wiec się cicho zaśmiałem i pokiwałem mu ręką na pożegnanie przez co śmiesznie pokiwał głową a ja skierowałem się do drzwi, które po cichu otworzyłem i ruszyłem w kierunku kuchni. Matka i Ojciec byli już wyszykowani i rozmawiali z opiekunką Laury. Moja młodsza siostrzyczka jak zwykle rozrabiała i bawiła się swoją ulubioną szmacianą lalką przez co lekko się uśmiechnąłem. Kiedy moja rodzina mnie zauważyła szepnęli jeszcze coś opiekunce po czym wyszli z kuchni a tata złapał mnie mocno za ramię i niemal wypchnął mnie z mieszkania. Ta cała sprawa bardzo mi się nie podobała! Mężczyzna bardzo silnie zaciskał się na moim ramieniu przez co pewnie będę miał siniaki, ale starałem się na to uwagi nie zwracać.
Przez całą drogę rozglądałem się dookoła i nie pamiętałem by kiedykolwiek szliśmy tymi uliczkami czy też drużkami. Rodzice ciągle mi mówili jakieś dziwne nazwy, na które ponoć choruję, ale ja byłem zdrowy i za każdym razem kiedy to mówiłem spotykałem się z ich agresją. W końcu postanowiłem ulec ze swoimi spostrzeżeniami i skupić się na tym gdzie możemy teraz iść.
- Gdzie idziemy? - spytałem w końcu, gdy atmosfera zaczęła robić się coraz gorsza. Czułem w tym miejscu jakieś zimno i coś mi tu nie pasowało.
- Do twojego nowego domu - stwierdziła matka a ja przekrzywiłem lekko głowę.
- Jak to domu? - dociekałem ujawniając swoją wrodzoną ciekawość.
- Nie będziesz już mieszkał z nami - odpowiedział mi ozięble ojciec.
- Dlaczego? - pytałem ciągle a z każdą odpowiedzią stawałem się coraz bardziej nerwowy.
- Ponieważ jesteś chory psychicznie - rzekła w końcu matka.
- Nie prawda! Jestem zdrowy - mruknąłem zły, że w mawiają mi kłamstwa.
- Jesteś - warknął ojciec uderzając mnie w głowę co na prawdę zabolało. Chciało mi się płakać, ale ich nie ruszała moja załzawiona twarz. Kiedy chciałem im uciec mężczyzna znowu mnie uderzał albo jeszcze mocniej zaciskał rękę. Nikogo w pobliżu nie było dlatego straciłem nadzieję, że ktoś mi jeszcze pomoże.
Po około 25 minutach dotarliśmy pod ogromny gmach... Nie podobało mi się tutaj w żadnym stopniu! Panował tutaj taki dziwny chłód a nikogo na zewnątrz nie było. Bałem się a kiedy przeczytałem napis na budynku, który swoją drogą był po łacinie moje serce zabiło trzy razy szybciej. Był to szpital psychiatryczny! Zapierałem się i płakałem, że nie chce, że się boję, że nie dam rady, ale oni wiedzieli swoje. Błagałem... Płakałem... W środku w pewnym stopniu nawet umierałem... Zostawili mnie jak niechciany przedmiot... Jak psa, który jest już im nie potrzebny... Chociaż personel wydawał się przy nich milusi to gdy tylko poszły gady jedne z tymi swoimi uśmieszkami z powrotem do domu zaczęło się piekło. Przebrali mnie od razu w jakieś białe ubrania nie przejmując się moim płaczem. Wołałem matkę o pomoc... Wierzyłem, że nadal mnie kocha i po mnie wróci. Myślałem, że to tylko głupi żart za karę bym się bardzo wystraszył, ale ona nie wróciła... Wrzucili mnie siłą do jakiegoś pokoju, który zamknęli na cztery spusty i zostałem sam... Sam jak palec... Podczas ubierania mnie w to okropieństwo uderzyli mnie kilka razy w brzuch bym nie stawiał takiego oporu więc z pewnością zostaną na nim ślady w postaci siniaków. Strasznie się bałem dlatego gdy upewniłem się, że jest bezpiecznie pobiegłem do konta gdzie się od razu skuliłem i rozpłakałem na nowo. Wołałem rodziców o pomoc w duszy mając ostatnią iskierkę nadziei, która i tak zaczęła powoli gasnąć. Było tutaj mnóstwo bieli... Białe ściany, biała podłoga, biała kołdra... Jedyne co było szare do okno i ramy metalowego łóżka... Nie zamierzałem się ruszyć z tego miejsca choćby na milimetr. W końcu z płaczu i bólu zasnąłem wyczerpany na zimnej podłodze. Nic mi się dzisiaj nie śniło... Kompletna pustka... Czułem się tu tak dziwnie wrogo i obco...
Kiedy się obudziłem za oknem panował mrok więc zapewne było już późno. Gdybym chciał wyskoczyć to nie miałbym szans, bo wstawione były potężne, metalowe kraty. Jakoś zebrałem się na odwagę przez co wstałem i podszedłem niepewnie do łóżka, które do miękkich nie należało, powoli na nim usiadłem i ponownie patrząc w ścianę się rozpłakałem. Tak bardzo chciałem do domu... Do Laury... Do rodziców... Co ja zawiniłem?! Przecież ja jestem zdrowy... Zdrowy jak ryba... Nie miałem pojęcia ile tak przesiedziałem, ale gdy już miałem iść spać poczułem niespotykany chłód. Chowaj się - usłyszałem głos w swojej głowie, ale nie zdążyłem zareagować, ponieważ usłyszałem szczęk przekręcającego się klucza w drzwiach a cała nadzieja nagle powróciła. Mama i tata wrócili - pomyślałem uradowany, ale to całe szczęście szybko prysło jak bańka mydlana, gdyż w progu stanął jakiś lekarz z pielęgniarką. Ich spojrzenia były takie lodowate, że aż się zatrząsłem i odsunąłem w najdalszy kąt łóżka.
- To ten gówniarz? - zapytał mężczyzna o ciemnych, blond włosach na co kobieta skinęła głową.
- Tak przyszli z nim rano - odpowiedziała mu słownie a ja nie wiedziałem o co im chodzi. Niech mnie w końcu wypuszczą do domu.
- Ile ma lat? - zadał inne pytanie co mnie nieco zdziwiło, bo przecież równie dobrze mnie mógł zapytać o takie informacje.
- Od dzisiaj osiem - rzekła brązowowłosa zgodnie z prawdą, bo dzisiaj miałem swoje urodziny, o których jak zwykle wszyscy zapomnieli.
- Młody organizm... Będzie dobrze się spisywał na badaniach i dobrze będzie się to obserwować - stwierdziła a ja nie wiedziałem co o tym wszystkim mam sądzić. Spojrzałem na podłogę... Chciałem by już sobie poszli i zostawili mnie w świętym spokoju... Chciałem sobie to wszystko jakoś poukładać... Nagle poczułem jak ktoś szarpnął mnie za włosy przez co wylądowałem na ziemi! Zderzenie było na tyle silne, że po raz kolejny tego samego dnia się rozpłakałem - Już płaczesz? Nie masz jeszcze po co, bo nawet nie zaczęliśmy - prychnął i pociągnął mnie niczym szmacianą lalkę po ziemi. Ledwo udało mi się wstać z podłogi, ale nie myślcie, że mnie puścił! Złapał mnie za ramię na tyle silnie, że nawet nie miałem jak się szarpnąć a w tym miejscu z pewnością powstanie do jutra kolejny, ogromny siniak. Nie miałem pojęcia gdzie mnie ciągnął... Próbowałem powstrzymać się od szlochu, ale nie hamowałem łez, które nadal ciekły mi po policzkach... Było tu na prawdę dużo korytarzy więc pewnie gdyby udało mi się jakoś zwiać to zapewne bym się zgubił a on by mnie znalazł i dostałbym solidną karę... W końcu doszliśmy do jakiegoś pomieszczenia gdzie przytrzymał mnie mocniej przez co zapiszczałem od razu a on się zaśmiał i rzucił mnie na jakiś metalowy stół. Nie czekając ani chwili zerwałem się i pobiegłem do wyjścia, ale on od razu złapał mnie za szyję i ponownie położył mnie bardzo brutalnie na stole, do którego przypiął mi nogi i ręce skórzanymi psami. Po chwili pojawiło się też tu innych dwóch lekarzy... Zacząłem płakać na ich widok a ci tylko się okrutnie zaśmiali oraz obejrzeli mnie dokładnie.
- Młody... Ciekawe jak długo przetrwa - powiedział jakiś czarnowłosy a ja nie rozumiejąc o co chodzi zacząłem się szarpać jak opętany.
- Dobra czas się nim zająć... Zobaczcie jaki niedoczekany - rzekł po chwili brunet zakładając maskę jakby miał zaraz z innymi przeprowadzić jakąś operację. A po chwili zaczęło się piekło. Strzykawki... Śmiechy... Obserwowanie... Ból... Drgawki... Wołanie o pomoc... Krew... Słabość... Mdłości... Ciemność... Zieleń... Czerwień... Biel... Uderzenie... Papieros... Smród... Krzyk... Tak właśnie wyglądały w skrócie badania... Testowali na mnie wszystko co mieli pod ręką. Nie miałem pojęcia czy na mojej skórze znajdzie się teraz miejsce gdzie nie było wbitej igły. Przypalili mnie jeszcze kilka razy papierosami dla zabawy a ja w końcu nie wytrzymałem i straciłem przytomność. Podczas całego tego horroru wołałem matkę o pomoc jakby miała mnie usłyszeć... Chciałem w końcu umrzeć... Jednak niestety nie było mi to dane, gdyż kolejnego ranka obudziłem się w łóżku w swoim nowym pokoju. Jednak to nie był sen - pomyślałem a widząc w drzwiach lekarza zamarłem.
- Zostawcie mnie w spokoju - rzekłem jakoś przez łzy, ale on tylko chytrze się uśmiechnął, podszedł do mnie, uderzył mnie w twarz i wychodząc zostawił jedzenie... Skibka chleba posmarowana masłem... To było moje śniadanie... Jeśli chodzi o wieczór to znowu przyszli... Stało się to moją rutyną aż do dnia kiedy to cholerne miejsce spłonęło.

<Koniec> 

Od Eri cd Nick'a

Słońce znikające za starymi budynkami zmusiło mnie do przerwania mojej wędrówki w poszukiwaniu własnej przeszłości i zajęcia się problemami teraźniejszości, a dokładniej znalezieniem w miarę możliwości najbezpieczniejszego miejsca, w którym mogłabym spędzić noc bez towarzystwa zombie, różnego rodzaju mutantów i ludzi. Opuszczone bloki mieszkalne może i nie wyglądały zbyt okazale, ale ich zniszczone, szare mury skutecznie odstraszały większość zdrowych na umyśle ludzi. Zwłaszcza gdy na zewnątrz było ciemno.
Szłam powoli, uważnie obserwując otoczenie w poszukiwaniu jakichkolwiek śladów bytności zombie lub ludzi. W końcu zdecydowałam się zatrzymać w jednym ze starych bloków, który wyglądał na wyjątkowo zaniedbany, mając nadzieję, że w jakimś mieszkaniu znajdę może coś do jedzenia i suchy kąt do spania.
Wnętrze budynku wyglądało jeszcze mniej zachęcająco niż jego fasada, jednak mimo wszystko postanowiłam tu zostać. No i na zewnątrz było już dość ciemno, a noc była niemalże równoznaczna z obecnością żywych trupów. Natomiast na ich towarzystwie nie za bardzo mi zalażało.
Zmęczenie coraz bardziej dawało o sobie znać i chociaż nie byłam tego w pełni świadoma, poruszałam się z coraz mniejszą ostrożnością. W pewnym momencie jednak usłyszałam jakiś trudny do zidentyfikowania hałas. A może tylko mi się zdawało? Tak czy inaczej na wszelki wypadek zatrzymałam się na kilkanaście sekund, nasłuchując uważnie, jednak niczego podejrzanego nie usłyszałam. Właśnie miałam ruszać dalej, kiedy zza rogu wyskoczył jakiś pies, wściekle ujadając i warcząc, a po chwili w ślad za czworonogiem pojawił się mężczyzna, który zapewne był jego opiekunem, celujący do mnie z pistoletu. Nagły wzrost poziomu adrenaliny we krwi w połączeniu z pamięcią mięśniową sprawiły, że wystarczyła chwila zawachania ze strony nieznajomego, by udało mi się wytrącić mu z rąk broń.
- Umm... nie szukam kłopotów - odezwał się nieznajomy, odbierając swój pistolet, który przyniósł mu jego pies.
Właściwie nie zareagowałam na jego słowa w żaden sposób, ograniczając się do uważnego obserwowania go, co zresztą nie było takie łatwe, bo adrenalina opadła, a zmęczenie powróciło ze zdwojną siłą.
- A więc.. - zaczął nieznajomy, jednak nie dokończył myśli. - Ehh...
Na kilka chwil ponownie zapadła cisza, a my nadal staliśmy naprzeciw siebie.
- Kim jesteś? - spytałam wreszcie.
- Nick - mężczyzna przedstawił się.
- Echo - ja również się przedstawiłam, ostatecznie nie zależało mi na kłopotach, nawet jeśli nie byłam za bardzo zachwycona faktem spotkania tu kogokolwiek.
Nick zamyślił się na kilka sekund, mechanicznie drapiąc za uchem swojego psa.
- Z jakiego obozu jesteś? - zapytał, przyglądając mi się.
Posłałam mu zdziwione spojrzenie.
- Co masz na myśli mówiąc "obóz"? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie, zupełnie nie mając pojęcia o co mnie pyta.
- Nie jesteś stąd - słowa mężczyzny były raczej stwierdzeniem niż pytaniem.
Przytaknęłam, po czym wyszłam z korytarza, na którym się znajdowaliśmy, wchodząc do jednego z mieszkań. Usłyszałam kroki świadczące o tym, że Nick również wszedł do mieszkania. Rozejrzałam się po pokoju i usiadłam na podłodze, przyciągając do siebie kolana.
- Więc... wyjaśnisz mi o co chodziło z tym obozem? - poprosiłam.

<Nick?>

środa, 19 lipca 2017

Od Reker'a cd. Eri

Minęło trochę czasu... Eri miała robione mnóstwo badań i wyszło, że jej hipokam jeśli dobrze zapamiętałem nazwę jest praktycznie doszczętnie zniszczony. Na szczęście Edward mi to wszystko wytłumaczył, ponieważ ja nie znałem się na tych wszystkich rzeczach medycznych tak samo jak oni... W sensie ci lekarze... Dobra wracając do tematu to Edward poszedł do Echo a ja zostałem na korytarzu ze swoimi myślami. Nie wiedziałem kto mógł go zniszczyć, bo z tego co pamiętam dziewczyna zginęła przez postrzelenie w kolana i brzuch... Nie wiedziałem co o tym sądzić... Spojrzałem przez uchylone drzwi do sali gdzie znajdowała się niebieskooka po czym gdy doktorek podał jej jakieś leki wszedłem bez wahania i stanąłem po prawej stronie jej łóżka. Nie miałem znowu maski, bo nie miałem powodu kryć się już ze swoją tożsamością. W sumie to ja nawet nie musiałem kryć jej na misjach, bo każdy i tak wie kim jestem... Nie licząc oczywiście ludzi z innych stanów czy też innych państw. Dla nich jestem tylko przetrwałym gdy mnie spotkają a dopiero później dowiadują się o moich danych i tym czym na razie się zajmuje. Eri wbiła we mnie zdenerwowane spojrzenie i gdyby nie te pasy to z pewnością by się na mnie rzuciła i by mi oczy wydłubała.
- Po słuchaj zanim straciłaś pamięć byliśmy przyjaciółmi - zacząłem a ona spojrzała na mnie tym razem z podejrzliwością... Cóż człowiekowi po stracie pamięci można wmówić, że żył na księżycu i gadał z kosmitami więc jej się nie dziwię, że tak zareagowała. Nie czekając na jej pozwolenie usiadłem na krześle i spojrzałem na nią poważnie, ale nie na tyle by ją wystraszyć... Nie chciałem tego...
- Jeśli myślisz, że wyglądasz groźnie to się mylisz - prychnęła i spojrzała na mnie z wrogością.
- Wiem kazałem cię uśpić i w ogóle, ale to dla twojego dobra... Straciłaś pamięć i wielu rzeczy nie pamiętasz... No na przykład tego, że byliśmy przyjaciółmi... Ty byłaś z Przemytników a ja wtedy z Duchów... Przynosiłaś mi przesyłki dla mojego starego obozu... Uratowałaś kilka razy tyłek przed Wiliamem... Nie wiem czy wiesz, ale nazywasz się Eri Reyes... Masz dziewiętnaście lat... Umarłaś... - mówiłem spokojnie wiedząc, że i tak będą z tego nici. Widząc, że nic nie będzie z naszej rozmowy wstałem i zostawiłem jej mleczną czekoladę na szafce. Nie wiem czemu skoro i tak do niej nie do sięgnie. Tak po prostu... Jestem człowiekiem i może gdy się zastanowi, że nie chce nam zwiać to sobie ją zje. Jak na razie będzie dla ozdoby. Miałem już wychodzić, ale stanąłem w progu drzwi i spojrzałem na nią przez ramie - Rozchmurz się - dodałem jeszcze posyłając jej lekki uśmiech.

<Eri? Raduj się! xd>

Od Eri cd Reker'a

Ocknęłam się w zupełnie innym pomieszczeniu. Moje nozdrza niemal od razu zaatakował charakterystyczny dla szpitali i im podobnych miejsc, "sterylny" zapach płynów do dezynfekcji rąk. Sala, w której się znajdowałam była niemożliwie wręcz jasna i czysta. Wyglądała bardziej jak wyjęta z jakiegoś czasopisma dotyczącego jakichś spraw związanych z prowadzeniem własnego gabinetu lekarskiego niż z realnego życia w świecie przepełnionym zombie.
Spróbowałam wstać, jednak zgodnie z zapowiedzią mężczyzny w masce, byłam przywiązana do szpitalnego łóżka za pomocą szerokich, skórzanych pasów i jedyną częścią ciała, którą byłam w stanie poruszyć była głowa. Przerażona zaczęłam rzucać się, w nadziei, że uda mi się uwolnić i stąd uciec.
My możemy wszystko. Z każdą chwilą słowa nieznajomego odbijały się echem w mojej głowie i brzmiały coraz bardziej złowieszczo.
Hałas wywołany przez klamry pasów obijające się o metalową ramę łóżka sprawił, że w kilkanaście sekund pojawił się przy mnie zupełnie obcy mężczyzna w długim, białym fartuchu. Miał do niego przyczepioną jakąś plakietkę, jednak zanim udało mi się cokolwiek z niej przeczytać, poczułam ukłucie w ramię, którego nie mogłam zabrać. Niedługo później zaczęły działać silne leki uspokajające, które sprawiły, że całymi godzinami wpatrywałam się tępo w sufit.
Jestem pewna, że przeleżałam tak kilka, a może nawet kilkanaście dni, podpięta do kroplówki zawierającej niezwykle silne środki uspokajające podawane bezpośrednio do mojej krwii. Co jakiś czas jedynie, zawsze ten sam lekarz, zabierał mnie na różnego rodzaju badania.
Któregoś dnia, gdy leki uspokajające powoli przestawały działać, a wciąż jeszcze nie dostałam kolejnej ich dawki, zauważyłam na korytarzu mężczyznę, który kazał mnie tu umieścić, rozmawiającego z lekarzem. Gdybym tylko miała możliwość odpłacenia się mu za zamknięcie mnie tu... za kogo on się do cholery uważa?! Drzwi do sali były uchylone, dzieki czemu udało mi się usłyszeć fragment ich rozmowy.
- ...jej hipokamp jest niemal doszczętnie zniszczony - oznajmił lekarz.
Nie usłyszałam dokładnie słów nieznajomego, jednak z dalszego toku rozmowy wnioskuję, że prawdopodobnie zapytał, co to właściwie oznacza.
- Pamięć całkowicie przepadła, być może zachowały się jakieś pojedyńcze wspomnienia, ale nie jestem tego stuprocentowo pewien - wyjaśnił. - Prawdopodobnie jednak dziewczyna pamięta wszystko lub znaczną większość wydarzeń, które miały miejsce po uszkodzeniu jej mózgu. Jednak pozostałe obszary są nienaruszone.
Na chwilę na korytarzu zapadła względna cisza i słychać było jedynie czyjeś kroki gdzieś w oddali.
- Rozumiem... - mruknął pod nosem zamyślony nieznajomy.
Jedna z maszyn w sali wydała z siebie serię niezbyt głośnych piknięć, sygnalizując skończenie się kroplówki i spadek stężenia leków uspokajających w mojej krwi, przez co lekarz ruszył w stronę sali. Po chwili jednak zatrzymał się, odwracając się jeszcze na chwilę do swojego rozmówcy.
- Ach, Reker! - z reakcji nieznajomego wywnioskowałam, że było to jego imię lub pseudonim. - Jeszcze jedno... blizny na głowie wskazują, że jej hipokamp został przez kogoś zniszczony.
Lekarz nie czekając na reakcję, jak go nazwał, Rekera, wszedł do sali.

<Reker?>

wtorek, 18 lipca 2017

Od Ruvika cd. Jacqueline

Odkąd trafiłem do Śmierci minęło już kilka długich i męczących miesięcy. Kto by się spodziewał, że życie w śród ludzi w tym wieku jest takie strasznie trudne i dziwne? Wszystko do czasu kiedy umarłem zmieniło się niesłychanie. Mieli tu takie coś jak laptopy co było czarną magią i dopiero po kilku tygodniach nauczyłem się jak z niego korzystać i pisać na nim raporty. Na początku trafiłem do drużyny pod dowództwem pana Dylana Meyera, lecz szybko dostrzeżono we mnie potencjał i dano mi cztery złote gwiazdki początkującego przywódcy i swój własny oddział stworzony z sześciu ludzi wliczając w tym oczywiście mnie. Diuke, Thomas, Marc, Greg i Justin stali się szybko moimi kompanami i na szczęście nie trafiłem na bandę przygłupów co ponoć często zdarzało się innym dowódcą z tego co oczywiście słyszałem, ale czy to już prawda to nie wiem...
Dzisiaj mieliśmy odebrać jakąś przesyłkę dla Helsinga, który miał jakiś dziwnie dobry humor i nas o to poprosił! Tak poprosił a nie wydarł się na całe gardło, że mamy po coś tam iść czy coś też zrobić. Mnie jego humorki nie ruszały, bo przeżyłem wiele gorszych rzeczy niż same krzyki. Ta chłop się ponoć nieźle zmienił odkąd pojawili się tu jego rodzice i zaadoptował córkę a młody syn też go ponoć w jakimś stopniu temperował. Nie wiedząc jakiego wariata spotkam na miejscu z paczką wybrałem swoich trzech najlepszych ludzi a pozostałej dwójce kazałem wypocząć i pozostać z rodzinami, które za nimi tęskniły. Cóż ja nie miałem do nikogo wracać... Odkąd Blackfrey'owie zaadoptowali Tima mieszkam teraz sam i nie mam nawet się do kogo teraz odezwać... Sam jak palec... I ta cisza, która wdzierając się do moich uszu niemal mnie zabija... W końcu człowiek powinien trzymać się w stadzie nie? Wracając jednak do tematu to ubrałem się szybko w jakieś maskujące rzeczy, żeby nocą było mnie mniej widać.
Wybór padł na wyglądające dość cienko rzeczy jak na porę jesienną, ale uwierzcie mi na słowo grzały jak diabli! Spodnie jak i górna część ubrania były bardzo wygodne. Do tego buty oczywiście glany bo innych na stanie wojsko nie ma, rękawiczki bez palców, które w terenie są bardzo przydatne no i oczywiście pasek bez którego nie szło się obejść. Warto dodać też, że wziąłem okulary... Tak może i wyglądają jak przeciwsłoneczne, ale nasi ludzie zrobili w nich noktowizory... Do końca nie wiedziałem po co nam takie zabawki, ale postanowiłem to zabrać, bo w końcu nikt nigdy nie wie co się może stać! Zabrałem szybko jeszcze jakąś broń i wraz z ludźmi ruszyliśmy w głąb terenów. Atakowało nas trochę zombie, ale dawaliśmy radę... W końcu walka z tymi pokrakami jest na porządku dziennym i już to na nas wrażenia nie robi...
*****
Kiedy ludzie wypchnęli mnie do przodu miałem ochotę ich zakatrupić... Dla czego to ja muszę zawsze z wszystkimi rozmawiać? Tak wiem jestem dowódcą, ale bez przesady kurde! Trochę to głupie było jak Marc do niej strzelił, bo w sumie nas uratowała, lecz biła od niej jakaś dziwna aura, której nie rozumiałem...
- Jak cię zwą? - podeszła do mnie bliżej co jakoś specjalnie nie zrobiło na mnie wrażenia. Ruvik myśl jak się tu przywitać - pomyślałem i wpadłem może i na głupi pomysł, ale nie znałem do końca tych czasów więc cóż się dziwić? Ująłem w swoją dłoń jej dłoń, którą pocałowałem a na jej twarzy pojawiło się małe zdziwienie, które ja odczytałem bezbłędnie.
- Zwą mnie Morningstar madame - odpowiedziałem jej swoją ksywkom na co przewróciła oczami - Gdzie ta paczka mademoiselle? - dodałem spokojnie a Diuk poprawił bandaż na nodze... Cóż nieplanowane rany się zdarzają a ja na szczęście przeszedłem szkolenie medyczne. Kobieta wepchnęła mi pakunek prosto do rąk. Cóż był mniejszych rozmiarów niż sądziłem, ale przynajmniej lepiej się nią poniesie.
- Następnym razem uważajcie na wilkokrwistych - powiedziała i odeszła takim tempem jakby przed nami zwiewała.
- Dobra chłopaki dacie to Ericowi a ja pójdę coś sprawdzić - stwierdziłem oddając im pakunek - Tylko bądźcie ostrożni - dodałem szybko.
- Tak jest... Ale Ruvik co ty chcesz robić o tej porze? - zagadnął Diuk.
- Chcę coś sprawdzić... Wrócę - odpowiedziałem i pogoniłem ich ruchem ręki. Kiedy zniknęli z mojego pola widzenia zamknąłem na chwilę oczy po czym rzuciłem się biegiem przed siebie i niczym błyskawica znalazłem się po drugiej stronie lasu. Tak to było z jakieś 20 km a ja przebiegłem to w kilka sekund... Cóż moce z bycia duchem są pomocne, ale męczące dla ludzkiego organizmu. Usiadłem na wielkim kamieniu i zacząłem nasłuchiwać. Ponoć ostatnio jest tu pełno wampirów i wilkołaków... Ciekawe co by było jakby mnie jakiś dziabnął... Więcej super mocy?

<Jack? xd Śledzisz go czy coś tam? xd> 

Od Jacqueline do Ruvika


Z ciemnego zaułka niecierpliwie obserwowałam zachód słońca. Wesołe Miasteczko już nie było tak wesołe, jak dawniej. Pomyśleć, że przychodziłam tu z rodzicami, gdy… Ale to było dawno, bardzo dawno temu. Tamte czasy już nie wrócą. Pozostaje jedynie żyć dalej i starać się nie myśleć, o tym co było. Bo nie można zapomnieć, to byłoby nie fair w stosunku do… wszystkich, których spotkaliśmy.
Słońce zniknęło z widnokręgu i zapadł zmrok. Wyszłam ze zrujnowanego i opustoszałego budynku, w którym niegdyś mieściła się atrakcja nazywana „nawiedzonym domem”. Przynajmniej wreszcie rzeczywiście jest nawiedzany przez monstrum, które jest realnym zagrożeniem dla każdego, kto przekroczy jego próg. Ruszyłam przed siebie w poszukiwaniu dowódców. Minęłam kilku innych członków obozu, którzy patrzyli na mnie z dobrze skrywanym, ale jednak będącym w sercu, niepokojem. Zabawne… Obawiają się wszystkiego, co tylko się rusza w promieniu dziesięciu kilometrów. Całe szczęście, że nie wszyscy są… należą do tych… bardziej bojaźliwych. W końcu znalazłam kogo trzeba i odebrałam swoją paczkę.
- Gdzie będą czekać? - spytałam cicho.
- Z pewnością gdzieś na uboczu, więc nawet nie zbliżaj się do Ratusza. Ostrzelają cię bez wahania. Ale dużo pewniej czują się na swoim terenie, także musisz przekroczyć granicę. - mówił, jakby dokładnie znał ich tok myślenia.
- Ilu się spodziewać?
- To nie zombie, Śmierć nie są głupi. Na pewno przyjdzie co najmniej trójka. A gdyby pojawili się jacyś dodatkowi, nieproszeni goście, to nie wahaj się i strzelaj.
Po rozmowie wróciłam do siebie, żeby przebrać się i zabrać resztę potrzebnych rzeczy. Droga nie będzie ani łatwa, ani krótka. Poza tym jeszcze przed świtem przydałoby się znaleźć jakieś schronienie… Oby Śmierć nie sprawiali problemów… Zwarta i gotowa, zostawiłam w tyle Wesołe Miasteczko, przemierzając opustoszałe ulice. Nikt nie mówił, że na froncie nie można dobrze wyglądać, prawda?
Pod osłoną nocy mogłam poruszać się dużo szybciej. Po dwóch godzinach przekroczyłam granicę Obozu Śmierci. Do miejsca wymiany został jeszcze kawał drogi do pokonania. I oczywiście już nie mogłam doczekać się wszystkich niespodzianek, które spotkają mnie po drodze. Jak na złość, pierwsza grupa zombie pojawiła się bardzo szybko. Około 10 żywych trupów bardzo szybko poległo.
Mijały kolejne godziny, a oprócz „przerwy na zombie” ani razu się nie zatrzymałam, a także nie posiliłam. W tym tempie i przy takim wysiłku fizycznym na głodówce długo nie pociągnę. Posilenie się krwią ludzi zarażonych mutacją zombie byłoby bardzo ryzykowne i szkodliwe dla mojego organizmu. Przydałby się człowiek, nawet zarażony mutacją wilkokrwistą. Kilka razy miałam już okazję pić ich krew i jest do zniesienia, dużo lepsza od zwierzęcej, a nawet od nieskażonej ludzkiej. Zapewne nie jakościowo, ale daje kopa jak narkotyki albo dopalacze. Gdy przestaje działać ten przeskok, utrata sił nie jest tak gwałtowna.
Nagle coś poczułam. Nie spodziewałam się tu zapachu krwi. Moje kły instynktownie się wydłużyły. Nie protestowałam. Byłam wściekle głodna. Odetchnęłam głęboko. Żądza krwi rozsadzała mnie od środka. Przydałoby się wreszcie posilić… Nie! Nie mogę! Picie ludzkiej krwi w ogóle nie wchodzi w grę! Ale… Tam jest coś jeszcze… Rozległo się ciche powarkiwanie. Podeszłam w tamtą stronę, ale nie zaszłam daleko. Rozległo się kilka głosów i strzałów.
- Szykuje się niezła zabawa… - szepnęłam do siebie, rozglądając się wokół. Musiałam gdzieś ukryć przesyłkę. Będę mieć przerąbane, jeśli coś jej się stanie. Podbiegłam do stojącego daleko od pola bitwy samochodu i schowałam pod nim plecak. Szybko wróciłam na swoje poprzednie miejsce do bezpiecznej analizy sytuacji. Grupa zombie… Niewielki, uzbrojony oddział… Ranny człowiek… I… coś jeszcze… Ostatni z gości tak, jak ja trzymał się z boku i czekał na odpowiedni moment… W oddali, gdzieś pomiędzy stertami gruzu, błysnęła para złotych, wygłodniałych ślepi wilkokrwistego mutanta. Spojrzenia naszych świecących oczu się spotkały.
- Wilczek też chciałby coś przegryźć. - mruknęłam do siebie. Grupa ludzi dobrze sobie radziła z charczącymi zombie. Jeden z nich leżał na ziemi i coraz bardziej krwawił. Wilk niebawem uderzy. Skorzysta z tego, że reszta zajmuje się odpieraniem ataku żywych trupów. 20 metrów do walczących… 15… Powoli się rozpędzał. - Zły pies, do nogi! - fuknęłam i podeszłam z naładowanym srebrnymi nabojami pistoletem, celując w mutanta. Gdy był wystarczająco blisko, oddałam kilka strzałów. Gwałtownie zawrócił, ponownie ginąc w mroku. Ruszyłam za nim, przeładowując broń. Jest bardzo słaby, ale wciąż będzie walczyć i się rzucać. Wilk wrócił do swojej poprzedniej kryjówki. Usłyszałam za plecami warczenie, ale nie brzmiało jak odgłos wydawany przez zombie. Odwróciłam się szybko, a zwierzę skoczyło w moją stronę. Zrobiłam unik i wskoczyłam mu na grzbiet, szybko skręcając mu kark. Przeistoczył się z powrotem w człowieka i wgryzłam mu się w szyję.
Po posiłku i uspokojeniu swoich zmysłów, wróciłam na pole bitwy. Droga prowadziła przez gruz jakiegoś zburzonego gmachu. Stanęłam na górce utworzonej z elementów starego budynku. W dole krzątała się grupa żołnierzy, którzy wcześniej walczyli z zombie. Zaczęłam powoli schodzić w ich stronę z naładowanym pistoletem w dłoni. Do samego końca nie wiadomo, z kim ma się do czynienia. Lepiej uważać… Na mój widok jeden z nich dobył broni, więc uczyniłam tak samo. Po tej czynności pozostali poszli w jego ślady.
- Swój czy wróg?! - krzyknęłam w ich stronę. Po czym dodałam szeptem - Mam trochę, ale tylko tak trochę… przerąbane.
- Mógłbym spytać o to samo! - odpowiedział męski głos.
- Zaraz się przekonamy! - rzuciłam i strzeliłam prosto w głowy dwóch zombie, które były za ich plecami. Zaraz po tym jeden z nich wystrzelił z łuku. Odsunęłam się w bok, łapiąc strzałę. - Ale żeby dostawcę zabijać?! - oburzyłam się. - Uratowałam wam życie! Dwa razy! I na dodatek mam przesyłkę dla Obozu Śmierci! Dostawców się nie zabija!
- Coś ty powiedział? - fuknął inny głos.
- Za wami leżą dwa truchła żywych trupów, a kilometr stąd znajdziecie ciało wilkokrwistego. Jednak chyba inny mutant go dorwał. Z daleka widziałam, że coś się nad nim pochyla, ale uciekło nim dobyłam broni. Ale to chyba nie jest dobre miejsce na handel czy pogaduszki. Idę po plecak,a wy przez ten czas nie dajcie się zabić. - mruknęłam, rzucając strzałę na ziemię.
- Kim jesteś! Pokaż twarz! - zarządził ktoś.
- Jeśli pytasz mnie o imię, to zwą mnie Jack. I wierz mi nie chcesz zobaczyć mojej twarzy.
- Niby dlaczego? - oburzył się inny żołnierz.
- Cóż, bo jeszcze się zakochasz. - rzuciłam, odrzucając kaptur. - A wy? Kim jesteście? - spytałam, odwracając się. Do przodu wypchnęli jakiegoś białowłosego mężczyznę. - Jak cię zwą? - podeszłam bliżej.

Ruvik? (Może nie ugryzie xD)

niedziela, 16 lipca 2017

„Jeżeli masz jakąś słabość, wykorzystaj ją jako siłę. A jeżeli masz jakąś siłę, nie pozwól, żeby obróciła się w słabość.”

Imię i nazwisko| Jacqueline Grant.
Ksywka| Blade, Abraham Van Helsing, Jackie, Jack, Monster, Beastie.
Wiek| 21 lat | 29 grudnia. (Postarzona 21.03.18)
Płeć| Kobieta.
Obóz| Przemytnicy.
Ranga| Rekrut.
Aparycja| Dziewczyna o przeciętnym wzroście, około stu siedemdziesięciu pięciu centymetrów... Posiadaczka niby przeciętnej, jak na wojskowych, postury – nieco umięśniona, szczupła i wygimnastykowana... Niby przeciętnej urody… Jednak ma coś w sobie. Coś, co hipnotyzuje i przyciąga. Ale tak to ma działać – każdy jej gest, spojrzenie, sposób poruszania się, słowo, uśmiech… wszystko! To wszystko ma cię do niej przyciągać. Zgodnie z naturą, powinieneś zaślepiony jej urokiem wpaść prosto w paszczę lwa. Czemuż to tęczówki zmieniają kolor z piwnych na czerwone, a kły się wydłużają? Dlaczego jest tak zwinna i szybka? Bo tego chciała? Dobrze wykorzystywane przekleństwo. Coś pożytecznego z czegoś złego i nienawidzonego. Niezwykle zwyczajna brunetka o brązowych oczach. Ma dwa tatuaże (1, 2)
Charakter| Od razu można się domyślić, że posiada dwie twarze. Tą pierwszą i przesympatyczną pokazuje każdemu, ale tylko za dnia. Druga, krwiożercza pojawia się tylko w nocy, podczas polowania lub zwykłego wykonywania zlecenia. Jackie jest osobą względnie towarzyską. Zawieranie znajomości nie przychodzi jej z trudem, aczkolwiek potrzebuje czasu na „zaaklimatyzowanie się”. Ale nic na siłę. Gdy nowo poznanej osobie coś w niej nie odpowiada, to Grant z gracją i niezwykłym wdziękiem wskazuje jej drzwi. Potrafi być chamska i złośliwa, ale dużo lepiej działa sarkazm, cynizm i ironia. Z pewnością można pogratulować jej odwagi albo głupoty. Otwarcie mówi, co myśli i bez żadnego skrępowania broni swoich racji. Zdolna do poświęceń, bo w głębi duszy i tak pragnie śmierci. Jednak śmierć ta nie może nastąpić, jeszcze nie teraz. Przed Blade jeszcze wiele ryzykownych misji. Na śmierć trzeba sobie zasłużyć. Tak przynajmniej uważa ona. Może dlatego jej filozofia jest tak często uznawana za dziwaczną… Bardzo ceni sobie dotrzymywanie obietnic. Nie przepada za kłamcami, ale czasem doskonale ich rozumie – w końcu sama co dnia okłamuje wszystkich wokół łącznie z samą sobą. Ten prawdopodobnie jeden z najniebezpieczniejszych drapieżników na Ziemi bardzo potrzebuje kontaktu z ludźmi (co z tego, że czasem ma ochotę ich zjeść!). Dźwiganie tego brzemienia w samotności jest dla niej przytłaczające, więc choć w tej bardziej ludzkiej części życia stara się nie ograniczać i dobrze korzystać z dobrodziejstw tego świata. Sprawia wrażenie zbyt pewnej siebie dziewczyny, która zawsze dostaje to, czego chce. I po części tak też jest. Walczy o sprawy i ludzi, na których jej zależy. Wciąż walczy tylko po to, aby udowodnić sobie tą dobroć, która drzemie w niej. I mimo że wciąż robi coś dobrego dla innych, nadal nie jest w stanie uwierzyć w swoje mocne strony i dobre cechy. Jeśli natomiast chodzi o jej stałość w uczuciach… Raczej nie nadaje się do trwałych związków. Kilku jej pierwszych chłopaków szybko zostało przekąską. Od tamtej pory trzyma ich na dystans i pozwala sobie tylko na krótkie, przelotne romanse, w których chodzi tylko o jedno. Ale gdzieś pośród lodu, który spowija jej serce/duszę/czy tam wątrobę znajdzie się miejsce na kogoś jeszcze. Takiego jednego, jedynego… Owca w skórze wilka… A pomyśleć, że nazywają ją potworem...
Historia| Przyszła na świat jako młodsze dziecko państwa Grant. Bla… bla… bla… Jej rodzice zostali zarażeni wirusem zombie i to oni byli pierwszymi ofiarami w karierze córki. Od tego się zaczęło – od obietnicy, którą im złożyła. Po zostaniu sierotą jej relacje z bratem znacznie się polepszyły. Stał się dla niej najważniejszy. Aż do tamtego dnia, w którym poznała niejakiego Benjamina. Coś ją do niego ciągnęło. Pogrążyła się w chorej obsesji, przez która nawet Leonard spadł na drugi plan. Nic dziwnego, Ben był niezwykłym mężczyznom. I Jacqueline do dziś żałuje, że nie pozwoliła bratu go zabić przy pierwszej okazji. To przez niego została zarażona wampiryzmem. Przynajmniej mogła należycie mu się odwdzięczyć. Powolna śmierć w blasku wschodzącego słońca… Cudowny widok, ale klątwa pozostała, a relacje z bratem do dziś się nie poprawiły. Znienawidziła samą siebie za sprawą tego przekleństwa. Początki były nieprawdopodobnie trudne. Miała ochotę rzucić się na wszystko, co się rusza. Jednak kilka lat ciężkiej pracy wystarczyło, aby mogła funkcjonować wśród ludzi. Teraz stara się zmienić coś bardzo złego w coś, co czyni choć trochę dobra. I po części jej się udało. Zatrudniają ją największe szychy i grube ryby z Duchów, Przemytników, Śmierci, a czasem także Aniołów. Dzięki temu może żywić się, a jednocześnie czuć dobra i potrzebna.
Rodzina| Matka i ojciec nie żyją już od wielu lat. Pozostał jej tylko starszy brat, Leo. Rodzeństwo rzadko kiedy wymawia imiona swoich rodziców. To stało się niemal tematem tabu. Alice i Jerry. O pozostałych niewiele wiadomo, ani gdzie mieszkają, ani czy w ogóle jeszcze „są z nami”. Jack od paru lat nie może utrzymywać z nimi kontaktu...
Partner/ka| Była już w wielu związkach i ma sporo doświadczenia. Jednak nigdy nie była z kimś na stałe (z wiadomych względów).
Orientacja seksualna| Hetero.
Inne|
~Cierpi na Mutację Wampiryczną.
~Potrafi się kontrolować.
~Czasem osłabiona w wyniku alternatywy, jaką jest picie zwierzęcej krwi.
~Niewielu o tym wie, ale specjalizuje się w zabijaniu innych mutantów.
~Zawarła przymierze z kilkoma szychami wśród Obozów i teraz walczy dla nich.
~Nienawidzi być nazywana „Tajną Bronią”.
~Najemniczka niechętnie kierująca się wszelkimi zasadami najemników.
~Ma klaustrofobię.
~Czasem zapali.
~Świetnie korzysta z broni palnej. Zawsze ma przy sobie srebrne naboje.
~Swoją szybkość i zwinność często wykorzystuje w połączeniu ze sztukami walki i gimnastyką artystyczną.
~Każdy jej pseudonim ma pewną historię.
Inne zdjęcia:
Właściciel: kasia2007/kasbem2007@gmail.com

sobota, 15 lipca 2017

Od Reker'a cd. Eri

Nie poznaje mnie? To miał być jakiś żart? Jeśli tak to mało śmieszny i zupełnie nie na miejscu... Dobra nie znaliśmy się jakoś hiper kuźwa długo, ale przez ten czas raczej zapamiętałby moje imię, nazwisko lub chociaż pochodzenie... No dobra teraz jestem w Śmierci ale jakby powiedziała coś o Duchach to bym jej to wybaczył, bo w końcu jeszcze dużo moich znajomych, z którymi dawno się nie widziałem nie wie o tej nagłej zmianie.
- Pytałem co z nią zrobimy - oznajmił zniecierpliwiony głos Grega, na którego spojrzałem z pogardą. W końcu dowódcy nie można wyrywać z zamyśleń i trzeba grzecznie czekać na swoją odpowiedź a nie go pośpieszać. Spojrzałem po wszystkich obojętnym wzrokiem i z powrotem zatrzymałem się wzrokiem na niebieskookiej, która pragnęła, żebyśmy jej wszystko wyjaśnili więc z tym, że mnie nie pamiętała na pewno nie kłamała. Amnezja? - pomyślałem drapiąc się chwilowo po karku.
- Weźcie ja do obozu a ja muszę coś załatwić  - westchnąłem wreszcie w formie odpowiedzi a oni strzelili istne karpie.
- Ale dowódco... - chciał już coś powiedzieć Jeff, ale powstrzymało go od tego moje lodowate spojrzenie, które powoduje milknięcie nie jednego człowieka.
- Powiedziałem zabrać do obozu a ja coś załatwię... - burknąłem niezadowolony, że mają jakieś sprzeciwy na co pokiwali głowami.
- A gdzie ją umieścić? - zapytał jeszcze nieco ciszej więc musiał się minie nieźle wystraszyć.
- Na medyczny do doktorka... Może on coś poradzi na amnezje... A jeszcze jedno pasy, bo zwieje - odpowiedziałem mu na spokojnie.
- Nie możecie tego zrobić - odezwała się nagle moja przyjaciółka na co tylko westchnąłem i pokręciłem przecząco głową.
- My możemy wszystko Eri... Z resztą to ci pomoże - rzekłem i powolnym krokiem zaszedłem za dziewczynę. Bez wahania nacisnąłem jej punkt witalny, który spowodował u niej stratę przytomności - Zwiążcie ją jeszcze a gdyby zaczęła się budzić to wbijcie jej igłę z usypiającymi - dodałem jeszcze i bez żadnego ględzenia rozbroiłem ją do końca sprawdzając wszystkie ukryte miejsca. Nie chciałem by nikogo zaatakowała więc wszystko wziąłem za sobą w tym łuk i strzały. Dawno takich "zabawek" nie używałem - pomyślałem i bez zastanowienia zagwizdałem na klacz, która po chwili do mnie przybiegła. Szybko wskoczyłem na jej grzbiet i ruszyłem w stronę terenów Przemytników a dokładniej to na cmentarz. Pytasz po co? No jeśli to nasza prawdziwa Eri to grób musi być pusty...
*****
Dotarłem... Kopałem... Byłem niesłyszalny... Jak Duch wśród umarłych... Odkąd byłem tutaj ostatni raz śmierć przyniosła nowe żniwo... Ciekawe jak temat wyglądał u Duchów... W sumie nie miałem zamiaru tam się wybierać. Starczy mi informacji jak na jeden dzień a poza tym jak coś to Kias i Leon wszystko wiedzą. Tak jak się spodziewałem w trumnie była tylko zaschnięta krew i ani śladu truposzki. Trup zmartwychwstał i nie stał się zombie... Interesujące - pomyślałem i zacząłem wracać do Litlle Falls... Mojego domu...

<Eri?>

piątek, 14 lipca 2017

Od Eri cd Reker'a

Kiedy zaczął wiać silny wiatr, który stracił z mojej głowy kaptur, mężczyzna zamarł na chwilę jakby walczył z własnymi myślami. Korzystając z chwili jego nieuwagi, wypuściłam cięciwę łuku, posyłając w jego kierunku strzałę, po czym ruszyłam w kierunku krawędzi dachu, nie chcąc pozostać tu ani chwili dłużej i zeskoczyłam na ziemię, tuż po wylądowaniu wykonując przewrót, by chociaż częściowo wytracić energię lądowania. Ruszyłam biegiem przed siebie.
- Eri stój! - usłyszałam za sobą, jednak nie miałam zamiaru posłuchać nieznajomego. - Eri!
Eri.
Cholera, skąd on zna moje imię?! Nie miałam jednak czasu by się nad tym zastanawiać.
W biegu wyjęłam z kołczanu kolejną strzałę i przygotowałam się do oddania kolejnego strzału. Najwyraźniej jednak strzała, którą posłałam w kierunku goniącego mnie mężczyzny nie dosięgła celu. Nie przejęłam się tym zbytnio, po prostu kontynuując bieg.
Nie minęło wiele czasu zanim poczułam lekkie ukłucie, które zresztą zignorowałam, biegnąc dalej i...
Ciemność.
Głosy.
Poczatkowo nie potrafiłam odróżnić słów.
Otworzyłam oczy. Znajdowałam się w jakimś pomieszczeniu, a dokładniej rzecz ujmując, siedziałam na starym krześle, które przetrwało w zaskakująco dobrym stanie. Było dość ciemno, jednak po przeciwnej stronie pomieszczenia widziałam sylwetki czterech mężczyzn. Nie zauważyli, że się ocknęłam. Korzystając z chwili ich nieuwagi, chciałam chociaż spróbować uciec, jednak jak się okazało, byłam skuta, a charakterystyczny dźwięk metalowych kajdanek uderzających o nogi krzesła zwrócił uwagę nieznajomych. Mężczyźni podeszli do mnie, przy czym trójka z nich po prostu przygladała się, jak podchodzi do mnie ten, który mnie gonił. Tym razem nie miał jednak na sobie ciemnych okularów i tej dziwnej maski.
Maska.
Musiałam ją już kiedyś widzieć! Ale gdzie?
- Kim jesteś? - powtórzyłam pytanie zadane na dachu... no właśnie, jak dawno temu?
Nie byłam w stanie ocenić, która mogła być godzina, a w zwiazku z tym również tego ile czasu byłam nieprzytomna.
- Naprawdę mnie nie rozpoznajesz? - odpowiedział pytaniem na pytanie.
- Jak miałabym cię rozpoznać, skoro nigdy cię nie spotkałam?
Moje słowa najwyraźniej sprawiły, że mężczyzna pogrążył się we własnych myślach. Ciszę przerwał dopiero jeden z nieznajomych, obserwujący mnie i opierający się o ścianę.
- To co z nią zrobimy? - spytał.
Człowiek, który twierdził, że powinnam go rozpoznać, spojrzał na swojego towarzysza jak gdyby nie zarejestrował, co ten do niego mówił.
- Pytałem co z nią zrobimy - oznajmił zniecierpliwiony.
Nie odezwałam się, choć mnie też bardzo interesowała odpowiedź na to pytanie. Podobnie jak odpowiedzi na pytania w stylu "skąd znasz moje imię?" czy "skąd masz tą maskę?". Oraz oczywiście "kim jesteś?" bo nadal nie uzyskałam na nie odpowiedzi.
Spojrzałam na mężczyznę, który uważnie mi się przyglądał. Nasze oczy na kilka semund się spotkały, jednak nadal nie byłam w stanie przypomnieć sobie, czy kiedykolwiek wcześniej go spotkałam.
Wciąż czułam lekki niepokój związane z tym, że nie wiedziałam co mnie czeka.

<Reker?>

Od Reker'a cd. Nick'a

Pędziłem tak szybko, że nawet prześcignąłem Darka i Klifa! Czyżbym był wytrzymalszy od psa policyjnego? Dziwne na prawdę dziwne... Kiedy monstrum zaczęło zwalniać ze względu na wiele zakrętów oraz ciaśniejsze korytarze zacząłem chytrze się uśmiechać i coraz bardziej podskakiwać by złapać je za nogi co spowodowałoby zrzucenie na ziemie a potem tylko skręcić takiemu czemuś kark... Podczas całej bieganiny przypomniałem sobie o książce, w której zawarte było antidotum na wirusa zombie! Ostatnio rozszyfrowano kolejne elementy i jednym z nim właśnie było pióro zmutowanego ptaka. Może to ten gad? - zapytałem się w myślach co jeszcze bardziej dodało mi siły i energii. Nagle gdy korytarz stał się nieco szerszy ptak przyśpieszył i nagle bum! Walnął z impetem w ścianę i upadł na ziemi. Jego skrzydła były ogromne więc gdyby to dziadostwo chciało mnie zaatakować to nie wiem jak szybko musiałbym uciekać. Prędko pobiegłem do stwora i nie czkając na nic obciąłem te dwa durne łby. Potwór pomimo ściętych głów trochę się jeszcze szarpał aż w końcu cała energia życiowa z niego uciekła i zostało tylko zimne ciało. Słysząc kroki Nicka sądziłem, że zostało mi trochę czasu zanim tu dobiegnie dlatego obejrzałem zdechlaka ze wszystkich stron by wybrać jak najładniejsze piórko. W sumie to nie wiedziałem czy to musi być jakieś odpowiednie dlatego wyrwałem mu trzy czyli to najładniejsze, pośrednie i brzydkie... Cóż w tej książce nie siedziałem, ale Eric coś wspominał...
- I co? - zapytał Nick, który patrzył to na mnie to na trupa.
- Zdechł... Przywalił w ścianę i nie zdążył zahamować - stwierdziłem z chytrym uśmieszkiem.
- Ee... od przywalenia w ścianę odcięły mu się głowy? - zapytał marszcząc brwi.
- Przywalił w ścianę, podbiegłem i go dobiłem... Pasi? Tak to by dziadostwo jeszcze ożyło czy coś tam - westchnąłem chowając zdobycze do woreczka strunowego gdzie były bezpieczne po czym schowałem wszystko do swojego plecaka - Dark chodź napijesz się mały - stwierdziłem ściągają rękawiczki po czym z dłoni stworzyłem miskę by woda się nie wylała i po nalaniu podsunąłem miskę psu pod pysk. Wszystko łapczywie wypił a jako iż chciało mu się więcej to nie szczędziłem mu ani trochę. Z tego co zauważyłem to mój przyjaciel poszedł w moje ślady z Klifem, który też był już wymęczony. Owczarek po napiciu się od razu położył się gdzieś w kącie na chodnej podłodze gdzie już po chwili czujnie zasnął - Leniuch - stwierdziłem rozbawiony.
- Ty też z pewnością chciałbyś odpocząć po takim bieganiu - westchnął Nick.
- Wiem, ale to śpi praktycznie ciągle i nigdzie się nie rusza - zaśmiałem się cicho po czym przeciągnąłem się i podszedłem do okna, które było częściowo zabite dechami. Deszcz padał coraz wolniej co mnie cieszyło, bo nie zamierzałem tutaj kisić się wieki.
- Co tam patrzysz? - zapytał wyglądając również przez okno. Miałem mu już coś odpowiedzieć, ale nagle do moich uszu dotarł odgłos ludzkich kroków. Ktoś tu był... Pytanie tylko czy wróg czy przyjaciel?

<Nick?>

czwartek, 13 lipca 2017

Od Nick'a cd. Reker'a

Szliśmy w nieznanym dla mnie kierunku, omijaliśmy nowe, ciekawe obiekty, do których coraz bardziej mnie ciągnęło. Również zombie czasem stawały nam na drodze, jednak teraz, gdy jestem już w miarę na poziomie spokojnie dawaliśmy sobie z nimi rady. Szliśmy przez naprawdę piękną okolicę! Ciągle omijaliśmy jakieś drzewa, stare płoty i jakieś wraki samochodów, które już dawno ograbione były z jakichkolwiek użytecznych części. Wszystko to miało swój własny urok.
Plątaliśmy się jeszcze chwilę zanim zaczął padać deszcz, byliśmy wtedy obok dość sporej opuszczonej szkoły. Bez namysłu weszliśmy do jej środka, wyglądała bardzo ciekawie. Z ożywieniem i skupieniem analizowałem każdy jej kąt. Jedynie Klif i Dark jakoś niespecjalnie przekonali się do tego miejsca. Nie ma się jednak co dziwić, podobno psy wyczuwają niebezpieczeństwa wcześniej niż ludzie i to był dla nas znak, że może tu czyhać coś złego.
Starałem się zabierać jedynie w miarę przydatne lub cenne przedmioty, ale jak zwykle skończyło się tak, że ja jak to ja pozabierałem z ziemi, chyba większość rupieci. Jedyna ciekawa rzecz, którą znalazłem to zeszyt jakiegoś ucznia. Przetrwał tyle lat, tyle wydarzeń i zachował się w całkiem dobrym stanie, gdy chciałem zobaczyć jaki przedmiot był w nim prowadzony, zorientowałem się, ze nie jest to zeszyt przedmiotowy, a jakiś notes, ala pamiętnik.
-Będzie co czytać…-Pomyślałem, po czym schowałem zeszyt do plecaka, któremu powoli kończyło się miejsce.
Później po zwiedzeniu pierwszego piętra poszliśmy na piętro, które chyba niczym nie różniło się od poprzedniego, jednak i tak chodziliśmy po pustych salach i sprawdzaliśmy każdy zakątek.
***
Minęło już dość sporo czasu odkąd tu weszliśmy, było już dawno ciemno. Deszcz nadal nie przestawał padać.
Psy nadal chodziły jak skopane. Bardzo mnie to niepokoiło i odkąd to sobie przypominałem to z każdą kolejną minutą narastała we mnie niepewność i jakieś dziwne zaniepokojenie. Już chciałem coś powiedzieć, jednak zza moich pleców usłyszałem potworny wrzask i aż podskoczyłem ze strachu.
-Jezu! Co to było?!!!- zapytałem sam siebie w myślach i zacząłem się szybko rozglądać, by dostrzec głośne monstrum.
Spojrzałem na Klifa, który już pobiegł za stworzeniem i niestety cały był umorusany najpewniej jego odchodami.
- No to co? Gotowy na parkur?-zapytał Reker i skoczył przez barierki na dolne piętro.
Wszystko za szybko się działo i lekko zakręciło mi się w głowie, jednak na pewno nie mogłem odpuścić, pościgu takiego czegoś!
-Jasne!- Odkrzyknąłem i w ślad za Rekerem biegłem skacząc przez barierki, prześlizgując się pod ławkami i przeciskając się przez jakieś pudła postawione w stery.
Stwór miał o tyle łatwiej, że okazał się być ptakiem. Zauważyłem to, gdy potwór znikał za rogiem. Biegliśmy za nim na złamanie karku, prześcignęliśmy nawet nasze dwa psy.
-Dajesz radę?-usłyszałem głos Rekera, który zaczął odbijać się echem po korytarzach szkoły.
-Bez problemu!- Odpowiedziałem i uśmiechnąłem się, po czym odkaszlnąłem, gdyż zbliżaliśmy jest do jakiegoś dziwnie zakurzonego miejsca.
Tak to nie mogło być nic innego, jak piwnica. Naprawdę nie wiedziałem jak ten ptak potrafi tak precyzyjnie latać, jego skręty, nurkowania i wzloty były tak dopracowane, ze nie było szansy, by ptak zahaczył o coś wystającego.
Schody w niczym nam nie przeszkodziły. Wystarczyło skoczyć i zręcznie, jednym ruchem przenieść cały ciężar przez ramię i z powrotem wstać na nogi. Tu trasa trochę się utrudniła, podłoga była niewyobrażalnie śliska, też widoczność się zmniejszała, bo im bardziej szliśmy w głąb piwnicy tym bardziej było ciemno. Jednak nie powstrzymało nas to przed dalszym pościgiem, nawet nie zwolniliśmy kroku.
Powoli go doganialiśmy było tu więcej ścian i skrętów przez co ptak, o ile można go tak nazwać musiał zwolnić. Spojrzałem do tyłu sprawdzić czy Dark i Klif są na miejscu, biegli parę kroków za nami i wyglądali już na mocno zmęczonych, gdyż ich zwisające języki i przyśpieszone oddechy porządnie dawały o tym znać.

<Reker?>

Od Reker'a cd. Nick'a

Wreszcie jakaś chwila odpoczynku! Dzisiaj rano szybko się spakowałem i żegnają się z ukochaną i dziećmi szybko osiodłałem konia i ruszyłem w stronę terenów Przemytników. Tak była to dla mnie dość ciężka rozłąka, ale jakoś muszę zorganizować Nickowi czas skoro tyle się kisił w bazie. Ja to bym chyba z nudów umarł!
Mój plecak nie była za ciężki, żeby w razie czego szybko schować się przed wrogiem czy tam uciec przed mutantem albo zombie. Jeśli się zapytacie co w nim było to dwie butelki czystej wody, trochę jedzenia, które nie było ciężko strawne i mógł to jeść też pies, bo szedł ze mną oczywiście Dark! Oprócz tego trochę bandaża i leki przeciwbólowe w tabletkach, gdyż strzykawek Edwardowi z oddziału jakoś specjalnie nie chciało mi się porywać... Wiecie doktorek zrobił się bardziej nerwowy odkąd ma swoją ukochaną córeczkę i o dziwo bardzo rzadko się teraz przemęcza! Mówię wam dzieci działają jakieś cuda tak samo jak kobity.
Będąc już na miejscu kazałem Persefonie wracać do domu a sam zacząłem czekać za Nickiem. Dla niektórych pewnie to głupie, że kazałem wierzchowcowi wracać do ratusza, ale zamierzałem przejść się z buta a nie wozić jak hrabia... To miała być taka wycieczka a nie wyścigi konne w końcu! Przyjaciel przyszedł do mnie dopiero po czterdziestu pięciu minutach dlatego zdążyłem trochę odpocząć. Jeśli pytacie jak to zrobiłem to zamknąłem oczy, oparłem się o barierkę i wyostrzyłem jak najmocniej potrafiłem wzrok słuchu. Oczywiście w pogotowiu trzymałem glocka 19 a w kaburze spoczywało jeszcze CZ 75 B. Słysząc kroki Walkera od razu otworzyłem oczy i spojrzałem na niego z szerokim uśmiechem, ale nie zacząłem rozmowy, gdyż drzeć mi się nie chciało a o wiele przyjemniej rozmawia się gdy jakiś człowiek stoi blisko ciebie niż na odległości miliarda metrów od nas.
- Gotowy na podróż? - zapytał wreszcie Nicka.
- Jak nigdy przedtem! - odpowiedział z pobudzeniem co mnie ucieszyło.
- No to teraz biegniemy 20 km - rzekłem poważnym tonem głosu a on popatrzył na mnie takim wzrokiem jakbym chciał go zabić - Żartowałem idziemy spacerkiem - dodałem z cichym śmiechem przez co pacnął mnie w ramie.
- To nie było śmieszne! - odpowiedział z lekkim zażenowaniem, ale na jego twarzy i tak widniał uśmiech.
- Było, było! Idziemy, bo noc nie sprzyja ludziom - stwierdziłem i ruszyliśmy przed siebie. Tak w sumie to nie wiedziałem gdzie mamy się kierować, ale postanowiłem, że najlepiej do jakiegoś budynku, żeby w razie czego przeczekać bezpiecznie noc... Nasze psiaki bawiły się ze sobą po cichu całą drogę, na której niestety musieliśmy zabić kilkanaście zombie, ale to nam jakoś nie przeszkadzało. Nick był przeszkolony dlatego dobrze mi pomagał w odbieraniu życia zdechlakom po cichu za pomocą noży, bo strzelanie mogło przywołać więcej tej gadziny a co gorsza ludzi... I to złych ludzi z innych obozów i takie tam... Żeby nie zostać zmokłymi kurami ukryliśmy się w opuszczonej szkole. Co prawda byłem już tu parę razy, ale nie znałem dokładnie całego planu rozmieszczenia sal i gdzie co jest...
Mój przyjaciel musiał być tu po raz pierwszy, ponieważ rozglądał się z zainteresowaniem po tym miejscu. Spojrzałem w górę. Dach był jeszcze dobry więc nie spodziewałem się tu jakiś większych przecieków dlatego mogliśmy pozwolić sobie na eksploracje tego miejsca i być może zabranie cennych artefaktów... W końcu kto w tych czasach zabroni ci kraść czy też niszczyć mienie publiczne? Odpowiedź brzmi oczywiście NIKT. Wszyscy obrońcy dawno temu umarli więc możesz robić co tylko dusza zapragnie.
*****
Chodziliśmy dość długo po budynku sprawdzając szafki i inne klasy. O dziwo znalazłem tutaj kawałki kredy a nawet książki, które były grabione przez wielu ludzi. Jakoś szczególnie za chemią nie przepadałem, ale miło było przypomnieć sobie stare czasy... Nagle nad naszymi głowami przeleciało zmutowane ptaszysko. Oczy miało krwisto czerwone a głowy aż dwie! Na nasze nieszczęście narobiło na Klifa, który ruszył za ptakiem.
- No to co? Gotowy na parkur? - zaśmiałem się i nie czekając na jego odpowiedź wskoczyłem na barierkę schodów po czym odbiłem się od ściany i wylądowałem na innym piętrze przed następną barierką, przez którą jakoś przelazłem.

<Nick?>