czwartek, 29 grudnia 2016

Od Reker'a cd. Kiary

Było tka cholernie zimno, że mundur prawie nie dawał rady mnie ogrzać. Persefona była już osłabiona i nawet nie próbowałem na nią wsiadać, po prostu prowadziłem ją za sobą gładząc ją co po chwilę po boku. Nie dawałem już powoli rady, cały drżałem a po policzkach ciągle ciekły łzy spowodowane bóle jakim zadałem mojej ukochanej i tęsknotą za nią. Nogi same mi się uginały, jedyną rzeczą, którą teraz pragnąłem była śmierć. Nie miałem już dla kogo żyć więc poco mam istnieć? Jedyne czego było mi żal to klaczy, która wiernie służyła mi we wszystkich momentach po wojnie. Kiedy miałem się już poddać ujrzałem przed sobą dom. Wyglądał na zadbany i opuszczony. Może będę mógł tam przenocować - pomyślałem i ruszyłem w stronę budynku. Wielki czerwony dom z wymienionym dachem, duża stajnia wyglądająca na 35 boksów, padok... Raj dla koni normalnie. Nie chcąc zaciągać się do budynku mieszkalnego powolutku wszedłem do stajni gdzie radośnie parskały cztery konie. Dwa były dorosłe a pozostała dwójka była jeszcze źrebakami. Nie zwracając dużej uwagi na mieszkańców tego miejsca, zaprowadziłem klacz do jednego z boksów, który miał o dziwo pełny żłób, a sam zasnąłem gdzieś na ziemi, by chodź na chwilę zapomnieć o wszystkim. Śniło mi się jak idziemy z Kiarą przez łąkę, po jednej stronie jest burza a po drugiej tęcza wszystko było takie nie realne. Razem płakaliśmy przez łzy, które wzajemnie sobie ocieraliśmy... Tak bardzo chciałem, żeby przy mnie była. Nagle pomiędzy nami pojawiła się szklana ściana, coś do siebie krzyczeliśmy, ale wszystko było na marne. Drapałem w szkło zaznaczając na nim ślady moich paznokci. Gdy mur nas dzielący zaczął pękać zacząłem się wybudzać. Otworzyłem powoli oczy i zauważyłem biały sufit, to nie była już stajnia tylko pokój. Serce przyśpieszyło swój rytm i zacząłem szybciej oddychać, spojrzałem w lewo i zobaczyłem kremową ścianę na prawo zaś znajdowały się drzwi i szafa oraz krzesło, na którym siedział jakiś mężczyzna w podeszłym wieku i wpatrywał się we mnie.
- Obudziłeś się - stwierdził łagodnie.
- K-kim jesteś? - zapytałem podnosząc się i zobaczyłem, że jestem tylko w bluzce i spodniach.
- Właścicielem tego domu, moi synowie zobaczyli, że śpisz w stajni cały ścierpnięty i przynieśli cię tutaj. Koniem też się zajęliśmy - odpowiedział spokojnie.
- Dziękuję, ale ja muszę już iść - powiedziałem z wdzięcznością zakładając glany, które były przy łóżku.
- Tak młody i już w wojsku jesteś? - zaśmiał się staruszek.
- Byłem w jednej z głównych jednostek, później pomagałem już tylko przetrwałem a teraz jestem niczym wygnaniec albo zdrajca plutonu - wytłumaczyłem wiążąc buty.
- Jesteś chyba z tych całych Duchów nie? - dopytywał.
- Byłem teraz jestem samotnikiem - odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
- Uciekasz od szczęścia jakie cię spotkało? - zdziwił się.
- Uciekam, bo zraniłem tam tyle osób, że wolałbym zginąć - westchnąłem wycierając z oczu łzy.
- Kobieta? - zgadywał.
- Narzeczona - powiedziałem wstając i szukając wzrokiem kurtki.
- Na szafie. Nie jestem jakimś psychologiem, ale warto powiedzieć jej co czujesz i ją przeprosić a nie ciągle uciekać - ciągnął dalej nieznajomy.
- Łatwo mówić trudniej zrobić, pewnie jak się jej pokarzę znowu po pysku dostanę i powie "ułożyłam już sobie życie bez ciebie" - westchnąłem zapinając ostatnie części munduru.
- A skąd wiesz? Może ona przeżywa to samo co ty? - mówił starzec.
- Nie jestem nawet wart jednego grosza a co dopiero miłości drugiej osoby - wytłumaczyłem mu.
- Cóż ja tylko ci doradziłem. Zaprowadzę cię to twojego konia, jest piękna - rzekł otwierając drzwi i prowadząc mnie przez swój dom.
- Dziękuję dbam o nią - odparłem dumnie.
- Miałem kiedyś hodowle i tu aż roiło się od takich bułanych, ale przyszła wojna i zostały tylko te cztery kare, które pewnie widziałeś - westchnął i prowadził dalej. Gdy dotarliśmy do wierzchowców osiodłałem Persefonę, która zachowywała się jakby była w siódmym niebie.
- Dopóki się konia kocha będzie ci wdzięczy nie liczy się jakiej jest maści i rasy - stwierdziłem wyprowadzając ją i powoli wdrapując się na jej grzbiet.
- Racja, dlatego nie przerwałem się nimi zajmować - uśmiechnął się - W kieszeni kurtki masz trochę chleba żebyś nie padł z głodu. Niech pogoda ci sprzyja - dodał i ruszyłem przed siebie. Po drodze zobaczyłem chyba jego synów, którzy pałętali się po lesie czegoś na opał.
- Ścinajcie mniejsze drzewa, ale starsze i chore to las odżyje - dałem im radę na co się zdziwili i ruszyłem w głąb puszczy. Kolejne bezsensowne godziny spędzone na błąkaniu się po tym nieznanym mi miejscu. Zombie obchodziłem wielkim łukiem, bo nie miałem zamiaru marnować na nie amunicji. Kiedy zaczęło się ściemniać zacząłem obijać się o drzewa co płoszyło klacz na dodatek znowu to szatańskie zimno znowu mną chciało zawładnąć, zacząłem mieć mroczki przed oczami i w pewnym momencie spadłem z klaczy i wylądowałem twarzą na białym puchu tracąc przytomność. Bałem się co się zemną stanie, chciałem, żeby ktoś znowu się o mnie martwił i mnie kochał. Chciałem by Kiara była tutaj ze mną! Jeśli bym ją jeszcze kiedyś spotkał nie puścił bym jej od siebie nawet na parę kroków tylko trzymałbym ją i tulił, żeby już nigdy nie odeszła ode mnie nawet na milimetr.

<Kiara? ;3>

(&*&)
Myśli Wilama
Kiedy ojciec traci dwójkę dzieci popada w szaleństwo. Co prawda Reker nie jest moim synem, ale od czasu kiedy Michael umarł zacząłem go traktować jak własne dziecko. Pragnąłem ich poszukać, lecz inni mnie zatrzymali. Co dziennie wyruszają nowi żołnierze w akcji poszukiwawczej, lecz wysyłamy tylko specjalnych żołnierzy by nie osłabić wieży. Sam teraz płaczę i modlę się, żeby wrócili cali i zdrowi. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz