- Obudziłeś się - stwierdził łagodnie.
- K-kim jesteś? - zapytałem podnosząc się i zobaczyłem, że jestem tylko w bluzce i spodniach.
- Właścicielem tego domu, moi synowie zobaczyli, że śpisz w stajni cały ścierpnięty i przynieśli cię tutaj. Koniem też się zajęliśmy - odpowiedział spokojnie.
- Dziękuję, ale ja muszę już iść - powiedziałem z wdzięcznością zakładając glany, które były przy łóżku.
- Tak młody i już w wojsku jesteś? - zaśmiał się staruszek.
- Byłem w jednej z głównych jednostek, później pomagałem już tylko przetrwałem a teraz jestem niczym wygnaniec albo zdrajca plutonu - wytłumaczyłem wiążąc buty.
- Jesteś chyba z tych całych Duchów nie? - dopytywał.
- Byłem teraz jestem samotnikiem - odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
- Uciekasz od szczęścia jakie cię spotkało? - zdziwił się.
- Uciekam, bo zraniłem tam tyle osób, że wolałbym zginąć - westchnąłem wycierając z oczu łzy.
- Kobieta? - zgadywał.
- Narzeczona - powiedziałem wstając i szukając wzrokiem kurtki.
- Na szafie. Nie jestem jakimś psychologiem, ale warto powiedzieć jej co czujesz i ją przeprosić a nie ciągle uciekać - ciągnął dalej nieznajomy.
- Łatwo mówić trudniej zrobić, pewnie jak się jej pokarzę znowu po pysku dostanę i powie "ułożyłam już sobie życie bez ciebie" - westchnąłem zapinając ostatnie części munduru.
- A skąd wiesz? Może ona przeżywa to samo co ty? - mówił starzec.
- Nie jestem nawet wart jednego grosza a co dopiero miłości drugiej osoby - wytłumaczyłem mu.
- Cóż ja tylko ci doradziłem. Zaprowadzę cię to twojego konia, jest piękna - rzekł otwierając drzwi i prowadząc mnie przez swój dom.
- Dziękuję dbam o nią - odparłem dumnie.
- Miałem kiedyś hodowle i tu aż roiło się od takich bułanych, ale przyszła wojna i zostały tylko te cztery kare, które pewnie widziałeś - westchnął i prowadził dalej. Gdy dotarliśmy do wierzchowców osiodłałem Persefonę, która zachowywała się jakby była w siódmym niebie.
- Dopóki się konia kocha będzie ci wdzięczy nie liczy się jakiej jest maści i rasy - stwierdziłem wyprowadzając ją i powoli wdrapując się na jej grzbiet.
- Racja, dlatego nie przerwałem się nimi zajmować - uśmiechnął się - W kieszeni kurtki masz trochę chleba żebyś nie padł z głodu. Niech pogoda ci sprzyja - dodał i ruszyłem przed siebie. Po drodze zobaczyłem chyba jego synów, którzy pałętali się po lesie czegoś na opał.
- Ścinajcie mniejsze drzewa, ale starsze i chore to las odżyje - dałem im radę na co się zdziwili i ruszyłem w głąb puszczy. Kolejne bezsensowne godziny spędzone na błąkaniu się po tym nieznanym mi miejscu. Zombie obchodziłem wielkim łukiem, bo nie miałem zamiaru marnować na nie amunicji. Kiedy zaczęło się ściemniać zacząłem obijać się o drzewa co płoszyło klacz na dodatek znowu to szatańskie zimno znowu mną chciało zawładnąć, zacząłem mieć mroczki przed oczami i w pewnym momencie spadłem z klaczy i wylądowałem twarzą na białym puchu tracąc przytomność. Bałem się co się zemną stanie, chciałem, żeby ktoś znowu się o mnie martwił i mnie kochał. Chciałem by Kiara była tutaj ze mną! Jeśli bym ją jeszcze kiedyś spotkał nie puścił bym jej od siebie nawet na parę kroków tylko trzymałbym ją i tulił, żeby już nigdy nie odeszła ode mnie nawet na milimetr.
<Kiara? ;3>
(&*&)
Myśli Wilama
Kiedy ojciec traci dwójkę dzieci popada w szaleństwo. Co prawda Reker nie jest moim synem, ale od czasu kiedy Michael umarł zacząłem go traktować jak własne dziecko. Pragnąłem ich poszukać, lecz inni mnie zatrzymali. Co dziennie wyruszają nowi żołnierze w akcji poszukiwawczej, lecz wysyłamy tylko specjalnych żołnierzy by nie osłabić wieży. Sam teraz płaczę i modlę się, żeby wrócili cali i zdrowi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz