Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Fallon. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Fallon. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 24 października 2019

"Don't get too close, it's dark inside, it's where my demons hide"

Imię i nazwisko| Fallon Clarke
Ksywka| Kainda Coldarow/Fall
Wiek| 22 (11.09)
Płeć| kobieta
Obóz| Anioły
Ranga| Członek
Aparycja| Karmelowa skóra, pełne usta, czekoladowe włosy i wiecznie jasne, pełne nadziei, zielone oczy to coś, co wyróżniało Fallon przed wojną. Prawdopodobnie jej uroda ciągle istnieje, ale proszę was, kto po wojnie, żyjąc w czasach apokalipsy, dba o wygląd? Jak na swój wiek i płeć, jest bardzo wysoka, co niegdyś dało jej przepustkę do drużyny siatkarskiej. Dzięki temu jest też wysportowana. Jej budowa może przywodzić na myśl chłopaka, jednak to tylko pozory. Może i "nie ma na czym siedzieć i czym oddychać", ale kobiecości jej sylwetce odmówić nie można.
Charakter| Przed wojną Fallon była żywiołową i optymistyczną osobą. Cieszyła się życiem, była ufna i otwarta na nowe znajomości. Mimo to, jeśli chodziło o sprawy damsko-męskie (chociaż w jej przypadku damsko-damskie), była strasznie nieśmiała. Od małego zakochana w swojej przyjaciółce - Parker - powiedziała jej o wszystkim dopiero, gdy ta zakochała się w chłopaku. Gdy finalnie zostały parą bardzo otworzyła się na miłość i hojnie obdarzyła ją swoją ukochaną. Jednak i tu wojna wsadziła swoje łapska. Gdy z powodu różnych sytuacji Fallon - po kolei - straciła miłość, ojca i matkę, zamknęła się w sobie. Jej żywiołowość objawia się tylko stałym i upartym dążeniem do celu (jednak nie po trupach, matka zawsze jej powtarzała, że jeśli zło zapanuje nad jej sercem, będzie to koniec jej życia). Chce, żeby świat znowu stał się dobrym i bezpiecznym miejscem, ale nie widzi już wszystkiego w kolorowych barwach. Stara się kierować rozumem, analizować, myśleć racjonalnie - to zapewni jej przeżycie. Swoje kontakty ogranicza do niezbędnego minimum. Jest tylko dwie rzeczy, które dają jej pocieszenie: przeczucie, że już niedługo spotka Parker i ta cholerna wiara w bezimiennego Boga, o którym opowiadała jej matka. Po zmianie w Walkirię staje się chłodniejsza, dostojniejsza i spokojniejsza. Jej decyzje są jeszcze bardziej racjonalne, a głównym napędem jest chęć pomocy wszystkim, którzy żyją na tym postapokaliptycznym świecie.
Historia| Fallon od urodzenia mieszkała w Juneau na Alasce, otoczona miłością i ciepłem rodziców. Wszyscy zawsze powtarzali, że jest owocem wspaniałej miłości jej rodziców - i to była prawda. Dziewczyna nigdy nie była odtrącana, ale patrząc na relację Sophii i Adama czuła się jak piękny i drogocenny dodatek (nie było to nic złego). Ważną rolę w jej życiu odgrywała też Parker Blackleach - sąsiadka, przyjaciółka, bratnia dusza i - od końca szkoły podstawowej - miłość Fallon. Dziewczyna jednak nigdy nie zrobiła żadnego dodatkowego ruchu w stronę relacji romantycznej bojąc się odrzucenia i braku możliwości kontynuowania przyjaźni. Jednak szalę goryczy przelała informacja, że Parker kocha się w chłopaku z równoległej klasy. W tym momencie Fall postanowiła zawalczyć o szczęście i wyznała prawdę przyjaciółce. Na początku Blackleach uciekła i nie odzywała się kilka dni, które były torturą dla szatynki. Jednak, gdy już się odezwała, zaprosiła ją na randkę, po której oficjalnie stały się parą. I to było najlepsze, co mogło ją spotkać. Ich związek był jak ze snu - chociaż oczywiście zdarzały się kłótnie (szczególnie o chłopaków zarywających i do czarno- i brązowowłosej). Na kilka dni przed wybuchem wojny coś zaczęło się dziać. Rodzice kazali spakować się Fallon i zarządzili natychmiastowy wyjazd do dziadka Maximiliana. Dziewczyna nie zdążyła zrobić nic więcej, niż napisać krótki list do swojej dziewczyny i obiecać ponowne spotkanie przy dużych jeziorach.
Podczas wojny dowiedziała się, że jej rodzice pracują dla wywiadu Stanów Zjednoczonych, więc są na celowniku Rosjan. Z tego powodu musieli uciekać do dziadka. Jednak niewiele to dało - już niedługo po rozpoczęciu wojny na oczach ich córki zostali zastrzeleni. Do dziś kołaczą się w jej głowie słowa "Uciekaj Kainda!". Wtedy ich nie rozumiała, ale gdy dotarła do domu dziadka i z płaczem opowiedziała mu, co się stało, ten tylko spakował ich szybko i nakazał ruszyć w drogę, która finalnie okazała się być treningiem brązowowłosej. Wtedy to Maximilian wyjaśnił jej, że musi ukrywać się pod pseudonimem Kainda Coldarow. Wraz z nową tożsamością dostała też koszmary, w których odtwarzała scenę śmierci rodziców, ale też wszystkie lęki jakie miała. Jednak udaje jej się je stłamsić i żyć, by świat był lepszy. Jej obecnym celem jest dostać się do Nowego Jorku i obiecanych jezior - chociaż nie wie, czy po tylu latach i z tyloma demonami Parker zechce ją jeszcze znać. I czy ona będzie chciała znać Parker. Po zmianie w Walkirię, dobrowolnie oddała wszystkie swoje wspomnienia związane z Parker, więc ta przestała być częścią jej życia. Wszystko jednak zostało przeprowadzone wzorcowo, więc dziewczyna nawet o tym nie wie.
Rodzina| 
Sophia - matka dziewczyny, tajny agent USA, żyjąca pod przykrywką zwykłej urzędniczki w Juneau. Mocno kochała córkę i uczyła ją szacunku do innych i świata. Zawsze powtarzała, że dopóki w kimś istnieje dobro, świat nie jest stracony do końca. A wiedziała, że zaszczepiła to dobro w córce. To ona pokazała jej świat, nauczyła jak dobrze żyć i przekonywała, że jest jakiś Bóg, który sprawuje nad nimi opiekę. Miłość jej i Adama była przykładem, który dawała córce. Zawsze akceptowała ją taką, jaką była i jako pierwsza dowiedziała się o uczuciach dziewczyny względem Parker. To jej najbardziej brakuje Fallon.
Adam - ojciec szatynki, tajny agent USA, on również żył pod przykrywką urzędnika. Córka była jego małą księżniczką i zrobiłby dla niej wszystko, chociaż to on zazwyczaj wymierzał jej kary - zawsze sprawiedliwe. Uczył córkę jak być honorowym, odważnym i mężnym. Nie chciał, żeby była słaba i w przypadku zagrożenia dała sobie radę. To po nim odziedziczyła wygląd. Fallon czuła do niego wielką miłość i szacunek, wiedziała, że zawsze może na niego liczyć. Ciągle używa jego broni.
Maximilian - dziadek dziewczyny, ojciec Adama i emerytowany żołnierz. Przejął opiekę nad Fallon, gdy jej rodzice zginęli. Stał się również jej mentorem. Kocha wnuczkę, która strasznie przypomina mu syna, obecnie żyje już tylko dla niej. Clarke kocha dziadka i nie chce, żeby coś mu się stało, dlatego z ciężkim sercem wyrusza w drogę do Nowego Jorku, mając jednak nadzieję, że mężczyzna do niej dołączy. To dzięki niemu nauczyła się walczyć, strzelać i bronić, a także zabijać (ale tylko w ostateczności i obronie koniecznej). Pielęgnował wartości, które zaszczepili w niej rodzice, twierdząc, że nic lepszego nie zrobi. Jako jedyny wie o jej koszmarach. To on namówił ją do zmiany w Walkirię.
Partner/ka| brak
Orientacja seksualna| homoseksualna
Inne|
- Ma dwa pistolety - Desert Eagle po matce i Colt M1911 po ojcu.
- Uwielbia słodycze i strasznie jej ich brakuje.
- Była fanką superbohaterów, ale wojna zweryfikowała jej poglądy i teraz wyraża się o nich z pogardą.
- Od czasów zmiany w Walkirię może spokojnie spać.
- Zna francuski i często klnie właśnie w tym języku.
- Umie wysoko skakać, dzięki treningom siatkarskim.
- Jest pierwszą udaną mutacją Walkirii.
- Przyjaźni się z Justice.
- Po szkoleniu dostała wilka, którego nazwała Sköll.
- Przed wojną uwielbiała czytać.
- Jest fanką Jana Vermeera.
- Jest oburęczna.
- Jako Walkiria jest pod opieką Lokiego, a jej moc to możliwość zmiany kształtu i wyglądu.
Właściciel: Effie

środa, 19 czerwca 2019

Od Fallon cd Eri

Pytanie Echo zbiło mnie nieco z tropu. Od tak dawna nikt nie pytał mnie o dom, że aż poczułam się dziwnie. Szczególnie, że musiałam wrócić do wspomnień sprzed wojny.
– Było… jak w bajce. – Westchnęłam. – Spokojne życie, bycie kapitanką drużyny, dziewczyna, kochający rodzice… stypendium i studia… wszystko miałam mniej więcej zaplanowane, ale nie bałam się zmienić planów, gdyby tak było trzeba. No i było przyjemnie chłodno, a nie w chuj chłodno. Dało się żyć. Było spokojnie. Cicho. Mało ludzi decydowało się tam mieszkać. Czasami, w zimę, odwoływali nam lekcje, bo nawaliło tyle śniegu, że nie dało się dojechać. Czasami można było spotkać dzikie zwierzęta. Czasami… czasami tęsknię bardziej niż zwykle.
– To nic dziwnego. – Dziewczyna kręciła się chwilę, aż obydwie mogłyśmy położyć się wygodnie i grzać nawzajem. – Brzmi jak fajne, poukładane, spokojne życie.
– W sumie takie było. Przynajmniej dla mnie. – Zmarszczyłam lekko brwi. – Po rozpoczęciu walk dowiedziałam się, że moi rodzice tak naprawdę byli tajnymi agentami i dlatego musieliśmy uciekać.
– W naszej armii? – Uniosła brwi dziewczyna.
– Tak. – Kiwnęłam głową. – Rosjanie zastrzelili ich, kiedy uciekaliśmy. Dwa, może trzy tygodnie po rozpoczęciu wojny. Potem trafiłam do dziadka. To moja jedyna rodzina.
– A dziewczyna? – Blondynka popatrzyła mi w oczy.
– Nie widziałam jej od wybuchu wojny. – Westchnęłam. – To długo. No i wojna. I ja, i ona na pewno się zmieniłyśmy. Nie wiem, czy będziemy w stanie dalej się dogadać. To kim stałam się w czasie wojny odbiega od tego kim byłam i kim chciałabym być.
– Bo wojna to sucz. – Dziewczyna zamknęła oczy. – To może opowiesz mi coś weselszego? Wiesz, wolę nie mieć koszmarów.
– Nie wiem czy bajki pomogą. – Skrzywiłam się lekko.
– Nie, ale lubię się oszukiwać, że tak. – Uśmiechnęła się dziewczyna.
– Pozytywnie. – Skwitowałam ze śmiechem, a potem, poprawiając kurtkę, zaczęłam opowiadać dziewczynie o przygodach rudowłosej Meridy.
***
– Wychodzi na to, że wschód jest tam! – Wskazała ręką Echo. – Brawo Fall, masz wyczucie.
– Chyba szczęście. – Westchnęłam i ruszyłam za dziewczyną. – Obydwie mamy szczęście. Może w naszym obozie zamieszkały jakieś Bożątka.
– Co to jest Bożątko? – Zdziwiła się dziewczyna.
– W mitologii słowiańskiej duch opiekuńczy domu. – Wzruszyłam ramionami. – Wiesz, dokarmiasz go resztkami ze stołu, a on chroni dom przed złem.
– Ciekawa opcja. – Dziewczyna uśmiechnęła się lekko. – Chciałabym mieć takie na wyłączność.
– Spróbuj zostawić trochę jedzenia w swojej kwaterze, może masz. – Zaśmiałam się.
– Prędzej zje je ktoś, kto będzie wybitnie głodny. – Skrzywiła się dziewczyna. – Wolę zjeść całą swoją porcję.
– Więc nie narzekaj, że nie wiesz, czy masz ducha opiekuńczego. – Poklepałam ją po ramieniu. – Ruszasz gdzieś?
– Pewnie do obozu. – Westchnęła. – Nie chce mi się, ale chyba nie mam wyjścia.
– Pomyśl, że tam jest trochę bezpieczniej. – Uniosłam kącik ust. – A jak nie, to zawsze znajdziesz mnie u Aniołów.
– A podobno to ja spadłam z nieba. – Dziewczyna się roześmiała, a potem zniknęła za zakrętem prowadzącym do jej obozu.
***
– Twój dziadek wysłał mi list. – Stałam właśnie w lokum Aidena i patrzyłam na kawałek kartki, która leżała przed nim. – Nie czytałem go, ale Max jest moim przyjacielem i wolałbym, żebyś przeczytała go tu.
– Dobrze. – Kiwnęłam głową i wzięłam do ręki papier.
Szybko prześledziłam eleganckie litery, które na pewno postawił dziadek. Ich sens jeszcze nie do końca do mnie docierał, ale z każdą chwilą przebijał się do mojego umysłu.
– Co się dzieje? – Mężczyzna popatrzył na mnie zaciekawiony.
– Mój dziadek jest bezpieczny. – Złożyłam kartkę. – Tylko chce, żebym wróciła na jakiś czas do niego, bo ma wobec mnie pewne plany.
– Nie możesz się nimi podzielić. – Aiden pokiwał ze zrozumieniem głową. – No dobrze. Tylko uważaj na siebie. Na Alaskę i z powrotem to długa droga.
– Mam nadzieję, że z powrotem będzie mi towarzyszył dziadek. – Uśmiechnęłam się nikle i po krótkim skinieniu głową wyszłam z namiotu.
***
– Możesz to przekazać Echo? – Podałam kartkę Justice.
– List? Jak romantycznie. – Zironizowała. – Ale okej. Mogę jej go dać.
– Dzięki. – Uniosłam kącik ust. – I jakoś nie sądzę, żeby to było romantyczne. Znamy się tylko.
– Nie wnikam. – Ciemnowłosa znów zmieniła się w lisa. Co prawda nie napawało to już tak ogromnym niepokojem, ale wciąż było… niestandardowe.
– Do zobaczenia. – Pomachałam jej jeszcze i ruszyłam w drogę na Alaskę.

czwartek, 31 stycznia 2019

Od Fallon cd Parker

– Myślałam, że cię straciłam.
– Ja też.
To było niesamowite. Parker, moja Parker stała przede mną. Mogłam poczuć jej dłoń w swojej, bo ciągle mnie trzymała. Albo ja ją. To było zbyt nierzeczywiste, żebym mogła spokojnie ją puścić. Wyjazd, wojna, tułaczka, a teraz w końcu ją znalazłam.
– Hej, nie płacz. – Otarła mi policzek. – Wszystko… dobrze.
– Stoimy gdzieś na budynku, u stóp mamy postapokaliptyczny świat, straciłyśmy rodziny, jest daleko od dobrze. – Zaśmiałam się gorzko. – Ale tak… ty tu jesteś.
Przytuliłam się do niej. Nie było tak samo. Nie mogło być. Zmieniłyśmy się. Ale to wciąż była moja Parker.
– Tak trudno w to uwierzyć. – Wyszeptałam jej prosto do ucha.
– Wiem. – Przycisnęła się do mnie. – Nie mogę w to uwierzyć… ja myślałam, że…
– Ale jestem. – Wzięłam jej twarz w dłonie. – I ty jesteś.
– Nie jestem już tą samą Parker. – Przesunęła palcem po mojej kości policzkowej.
– Ja nie jestem tą samą Fallon. – Westchnęłam cicho. – Wojna zmienia.
Dziewczyna lekko pokiwała głową. Jej oczy ciągle miały ten niesamowity blask, który towarzyszył mi od samego początku tej znajomości. O ile on ciągle tam był, to była moja Parker. Nikt inny nie miał do niej prawa. Chyba że sama wyraziłaby takie życzenie. Ale miałam nadzieję, że do tego nigdy nie dojdzie. Odsunęłam się dalej, żeby podziwiać ją w pełni. Zmieniła się. Włosy były w większym nieładzie niż zapamiętałam. Dobra, szczerze mówiąc wyglądały gorzej niż włosy Heleny Bonham Carter w Potterze. Lekko odgarnęłam je za ucho.
– Są straszne.
– Wiem. – Uśmiechnęła się słabo. – Wybacz, ale Rosjanie nie pomyśleli, żeby ocalić fabrykę odżywek do włosów.
Cicho się zaśmiałam. Gdyby to odżywki były najmniejszym problemem.
– Zostaniesz ze mną w tę noc? – Lekko wzięłam jej lewą dłoń.
Kiedy ostatnio ją widziałam, nie było na niej blizn. Kolejne piętna. Przebiegłam po nich palcami w milczeniu. Nie wzdrygnęła się. Ja nic nie powiedziałam. Żyliśmy w czasach, kiedy oceny moralności nie za bardzo miały sens. Po prostu pociągnęłam ją na swoje wcześniejsze miejsce.
– Przybyłaś tu… dla mnie? – Zapytała po chwili.
– Głównie. – Pokiwałam głową i oparłam się o resztki ściany. – Pobocznym powodem jest to, że zimę lepiej przeżyć poza Alaską. Dziadek z reguły zmuszał nas do podróży w cieplejsze miejsca.
– Musi tam być bardziej chujowo niż gdziekolwiek indziej. – Popatrzyła przed siebie. – Czemu tam wróciłaś?
– Dziadek stwierdził, że muszę się hartować. A tam… jest najciężej. – Przymknęłam oczy. – Poza tym. Kiedy wątpię, dom to najlepsze miejsce, żeby powiedzieć sobie, że próba sprawienia świata trochę lepszym jest czegoś warta.
– A tak jest? – Patrzy na mnie.
– Ni chuja. – Kręcę głową. – Mam ochotę rozszarpać wszystko co jest już martwe, ale jednak chodzi. Nie tego oczekiwałam mając dwadzieścia dwa lata.
– Pamiętam. – Westchnęła.
***
– Parker! – Zawołałam, gdy wyszłam z gabinetu pani pedagog. – Łapię się na stypendium sportowe!
– Wspaniale! – Jej ręka otoczyła moją szyję, a usta spoczęły na policzku. – Mówiłam, że ci się uda.
– Tak, tak. – Uśmiecham się. – Winter! Udało się!
– Co się udało Clarke? – Dziewczyna podeszła do nas ze znudzeniem.
– Moja wspaniała dziewczyna załapała się na stypendium sportowe! – Parker rozpierała duma.
– Ej, Masełko, puszysz się. – Pacnęłam ją po nosie. – Nieładnie tak.
– Cicho. – Położyła mi palec na ustach. – Mam najlepszą dziewczynę, która właśnie dowiedziała się, że przyjmą ją na wymarzone studia, czego chcieć więcej?
– Buziaka? – Uniosłam lekko kąciki ust.
Brunetka perliście się zaśmiała i przyciągnęła mnie do lekkiego pocałunku. Zawsze tak było. Zaledwie muśnięcie ust i uśmiech, który sprawiał, że świat jest piękniejszy.
***
– Ale to przeszłość. – Odchylam się lekko. – Albo raczej: od zawsze niedostępna przyszłość. Jest jak jest, cieszmy się, że nie gonią nas zombie.
– Dzisiaj są spokojne. – Zmarszczyła nos. – Zaczyna się zima, jest ich mniej.
– Mógłby zacząć padać śnieg. – Zamknęłam oczy. – Mogłybyśmy poudawać, że nic się nie stało i ulepić bałwana.
– Ja jestem Anną, czy Elsą? – Położyła się na podłodze.
– Jak chcesz. – Zerknęłam na nią. – Raczej zapytałabym, która z nas jest tu Kristoffem.
– Nie mam Svena. – Powiedziała sennie.
– Ja też. – Ułożyłam się obok. – Ale czy to przeszkadza?
– Chyba nie.
***
Rankiem poczułam zimno. Pierwszy raz od dawna. Podniosłam się i zobaczyłam… śnieg. Nie było go dużo, ale zawsze coś. Popatrzyłam na Parker. Przezornie okryła się jakimś kocem. Punkt dla niej.
Podniosłam się i odnalazłam swoją torbę. Powinnam mieć coś na skromne śniadanie dla nas dwóch. Szczęśliwie nie potrzebowałam ognia, a wszystko było gotowe zanim wstała Parker. Siadłam jeszcze na chwilę obok i delikatnie przeczesałam jej włosy. Już nie była Masłem Orzechowym, ani Masełkiem. Była Parker zmienioną przez wojnę. Nie pytałam o blizny, ale intrygowały mnie. W gruncie rzeczy, mocno zdawałam sobie sprawę z obcości dziewczyny, która leżała obok. Jednak była też moją Parker, której oczy błyszczały tym niezwykłym blaskiem, a słowa potrafiły szeptać sekrety, o których nikt inny nie miał pojęcia. Była moja i nie była.
– Co ci chodzi po głowie Clarke? – Szepnęła.
– Coś bardzo dziwnego. – Odsunęłam lekko dłoń i pozwoliłam jej wstać. – Czasami tak mam z rana. Pełnego śniegu.
– Sentymenty. – Pokiwała głową. – Śnieg, bałwanki, święta…
– Dokładnie. – Popatrzyłam na nią. – Więc jak? Olaf?
– Niech będzie.

Parker? Ulepimy dziś bałwana?

Od Fallon cd Eri

Ręka Echo nie pomagała w bieganiu. Nie żebym miała coś przeciwko ciągnięciu, ale potrafiłam biec sama. Postanowiłam więc się uwolnić i dorównać kroku dziewczynie. Nie rozumiałam czemu nieumarli mieli takie szybkie tempo. W każdym filmie apokaliptycznym wlekli się noga za nogą, a tu… cóż. Pędzili na złamanie karku, a ja zaczynałam powoli kombinować, jak pomóc Echo i sobie wyplątać się z tej sytuacji.
– Powiedz, że masz jakiś pomysł! – Dziewczyna krzyknęła, gdy przed nami pojawił się mur.
Oceniłam go. Mogłabym na niego wskoczyć, a potem ją podciągnąć. Jeśli starczy czasu... Minimalne szanse, ale…
– Spróbujemy pokonać ten mur! – Odkrzyknęłam.
– Jesteś szalona! – Warknęła.
– Ja przynajmniej rzadko kiedy spadam. – Sarknęłam i przyspieszyłam.
Zmusiłam całe swoje ciało, żeby przypomniało sobie o skokach, jakie wykonywałam pod siatką. Mur wydawał się być minimalnie niższy, a ja kiedyś umiałam zablokować te cholerne piłki.
– Dasz radę, dasz radę, dasz radę. – Mamrotałam pod nosem. I podskoczyłam z przymkniętymi oczami.
Udało się. Złapałam za krawędź muru palcami obu rąk. Teraz tylko szybkie podciągnięcie (całe szczęście, było parę dziur, w których mogłam oprzeć nogi i powoli usiadłam na krawędzi. Udało mi się jeszcze pomóc wejść Echo i przeskoczyłyśmy na drugą stronę, co wydawało się dziecinnie proste w tym momencie. Znów pobiegłyśmy przed siebie, nie wiedząc gdzie zaprowadzi nas droga. Ale mało nas to obchodziło. Byle dalej od zombie. Nawet nie zauważyłam, że przestało padać.
Po kolejnych minutach udało nam się znaleźć wyglądające względnie bezpieczne miejsce. Czas na głębszy oddech. Odsunęłam włosy z czoła i oczu. Oczywiście nie mogły zostać w kucyku. Gdy już je ogarnęłam, postanowiłam przyjrzeć się dziewczynie.
– Widzisz coś interesującego? – Uśmiechnęła się.
– Zastanawiam się, skąd masz niebieską farbę. – Oddałam uśmiech. – Ja tu nawet plastrów, czy wody utlenionej nie mogę znaleźć. Tu… znaczy tam. Znaczy tam, skąd pochodzę.
– Nie jesteś stąd? – Zmarszczyła brwi blondynka.
– Alaska. – Rzuciłam gwoli wyjaśnienia.
– Czyli śnieg ci nie przeszkadza. – Zaśmiała się dziewczyna. – Wiesz… gdzie jesteśmy?
– Nie mam zielonego pojęcia. – Bezradnie rozłożyłam ręce. – Nie oddalałam się tak daleko od kwatery.
– Ja nie pamiętam. – Wzruszyła ramionami. – Wiesz chociaż, w którym kierunku iść?
– Kwatera powinna być na wschodzie. – Popatrzyłam na niebo. – Ale teraz tego nie określimy…
– Nie mam kompasu, jeśli to jest to niewypowiedziane pytanie. – Założyła ręce. – Pozostaje nam iść tam. Albo tam. Albo tam. – Pokazała trzy możliwe drogi.
Westchnęłam cicho. I gdzie jest ten sławetny instynkt Clarków?
– Chodźmy tędy. – Wskazałam wyglądającą najbezpieczniej drogę i wyciągnęłam jeden pistolet. – Jeśli jednak dopadną nas zombie, miło było cię poznać Echo.
– Bardzo optymistyczne podejście do życia. – Skwitowała dziewczyna i ruszyła za mną.

Eri? W końcu mi się udało!

poniedziałek, 7 stycznia 2019

Od Fallon do Eri

Padał śnieg. Białe, idealne, niepowtarzalne płatki sypały nieprzerwanie od rana. W końcu jakaś namiastka normalności. Chociaż trochę mogłam poczuć się jak w domu, na Alasce. Niskie temperatury, chłodne wiatry, biały widok za oknem… nie przerażało mnie to jak powinno. Dodatkowy plus: mniej zombie. A to oznaczało spokojniejsze spacery.
Raz na tydzień musiałam wyjść i oczyścić głowę. Względnie sprawdzić, czy nie było wieści od dziadka, ale to akurat były płonne nadzieje. Jakby miał wiadomość… przyniósłby ją osobiście. A brak jakichkolwiek informacji był zbawienny, bo oznaczał, że dziadek żył. Wróćmy jednak do spaceru.
To wcale nie tak, że normalnie na spacer w każdą niedzielę wyciągali mnie rodzice. Wcale nie chodziliśmy po mieście i nie opowiadaliśmy sobie jak nam minął tydzień. Wcale nie wstępowaliśmy do jednej restauracji i zamawialiśmy frytki, żeby zjeść je w domu (zawsze były ciepłe, bo lokal był dwie minuty drogi od domu). Wcale. I chociaż po apokalipsie zdałam sobie sprawę, że ich historie były zwykłymi kłamstwami, były to „moje” kłamstwa. Kłamstwa, które mnie chroniły, pozwalały normalnie żyć, nie narażały. Było w nich coś słodkiego. I pewnie tak bym sobie o tym myślała, gdyby nie to, że przede mną wylądowała dziewczyna. Uniosłam głowę. Skok nie był trudny, na oko sześć metrów. Popatrzyłam na nią.
– Zabolało? – Podałam jej rękę, którą po chwili przyjęła.
– Bardziej, kiedy wypierdoliłam się na ryj po tym, jak Lucek wywalił mnie z piekła. – Żachnęła się.
– Obstawiałabym, że spadłaś za swoją lirą z jakiejś chmurki. – Uniosłam kącik ust. – Jestem… – Zastanowiłam się chwilę. Czy bezpiecznie jest podawać jej moje imię? – ...Fall.
– Echo. – Uśmiechnęła się. – Fall…


Eri? Zrób mi tę przyjemność i odpisz szybko :D.

piątek, 28 grudnia 2018

Od Parker i Fallon - Zadanie 4

22 grudnia 2018
Parker 
- Naprawdę nie potrzebujemy… - Zerknęłam do sklepowego wózka i szybko podliczyłam fioletowe opakowania. – Naprawdę nie potrzebujemy dziesięciu tabliczek mlecznej czekolady!
Fallon uśmiechnęła się szeroko, pochyliła nad wózkiem i delikatnie mnie pocałowała. Następnie, jak gdyby nigdy nic, wróciła do masowego oczyszczania sklepowych półek.
- Nie potrzebujemy dziesięciu tabliczek mlecznej czekolady, Fall! – Powtórzyłam, kiedy do wózka trafiły kolejno trzy paczki pianek, sześć torebeczek gotowego lukru, duże opakowanie M&M’sów i kilka barwników spożywczych. – Tego też nie potrzebujemy, a nawet jeśli to nie w takich ilościach!
- Wszystko jest na liście, ty moje Masełko Orzechowe! - Uniosła lekko kącik ust.
- Na jakiej znowu liście? – Mruknęłam, opierając się o wózek i nieświadomie bawiąc się kosmykiem włosów, który wysunął się z warkocza.
- Liście zakupów! Tylko idiota robi zakupy świąteczne bez listy! - Założyła ręce i pokręciła głową.
- I gdzie jest ta sławna lista?
- Wszystko jest tutaj! - Fallon dotknęła palcem swojej skroni, patrząc na mnie figlarnie. - Poza tym… - Zmrużyła oczy. - Tylko pięć czekolad jest mlecznych! Pozostałe są miętowe!
Pokręciłam głową, wymijając swoją, chyba nie do końca normalną, dziewczynę.
- Ej! Ja jeszcze nie skończyłam!
- Czy gdzieś na tej twojej liście jest coś niezwiązanego z jedzeniem?
- Hm… - Zamyśliła się i delikatnie pacała opuszkiem palca po wardze. - Tak, chyba tak!
- Kocham cię Fall, ludzie z reguły też cię uwielbiają, ale gwarantuję ci, że będą chcieli cię zabić, jeśli przez ciebie i twoje powolne wybory w dziale ze słodkościami nie będą w stanie zamknąć sklepu o przyzwoitej godzinie. - Rzuciłam, zanim zniknęłam w dziale z pluszowymi zabawkami.
- To jest czysta forma terroryzmu moje Masełko, czysta forma terroryzmu. - Pokręciła głową, gdy już mnie dogoniła. - Oooooo! Pluszaki!
I podbiegła do najbliższej półki, do koszyka wrzucając jeszcze dwie paczki pierniczków i bliżej niezidentyfikowane żelki. Pobiegła. Z pełnym radości piskiem. Tak, piskiem. Którego nie powstydziłaby się żadna mała dziewczynka.
- Jeszcze raz, ile masz lat?
- Wszyscy uparcie twierdzą, że szesnaście! - Pokręciła głową. - Ale to chyba nie przeszkadza mi kochać pluszaków, prawda?
- O ile cię to uszczęśliwia Fall. - Pokręciłam głową z udawanym dramatyzmem.
Fallon rzuciła we mnie pierwszym pluszakiem, którego miała pod ręką. Padło na fioletowego żółwia. Kto w ogóle produkuje fioletowe żółwie?
- Nieładnie Masełko, pan Greg cię nie lubi! - Prychnęła szatynka. - Pluszaki się kocha! I nie ma innej dobrej odpowiedzi!
- Kocham cię! - Pomachałam jej pluszakiem przed twarzą. - A pan Greg właśnie stał się twoim prezentem świątecznym! - Dodałam zadowolona z siebie, sadzając maskotkę na stercie żarcia.
- Miło wiedzieć, że prezent dla mnie, twojej wspaniałej dziewczyny, która cię kocha, mimo twoich wad, kupujesz na ostatnią chwilę! - Fall zaczęła, niby oskarżycielsko, ale uniosła figlarnie kącik ust.
- Przypomnieć ci, co dostałaś w tamtym roku? Pan Greg to krok w dobrą stronę! Może następnym razem to twój prezent będzie wymagał prawdziwego zaangażowania, nigdy nie wiesz Fall!
- Nie przypominaj mi tamtej PORAŻKI. - Dziewczyna potrząsnęła głową i zaczęła grzebać w odmętach półki, co najmniej jakby miała jakiś cel.
Podeszłam do dziewczyny, obejmując ją od tyłu i chowając twarz w jej szaliku wymamrotałam:
- Wiesz że cię kocham, ale jestem beznadziejna jeśli chodzi o prezenty, prawda? Poza tym, sądziłam, że fuksja będzie dobrym pomysłem. Przecież lubisz kwiaty, prawda?
- Ale nie na święta! - Prychnęła i triumfalnie wyciągnęła kolejnego żółwia. Tym razem granatowego. - Prezenty powinny zostać na dłużej, a nie więdnąć!
- Skąd miałam wiedzieć, że masz fatalną rękę do roślin? - Zerknęłam na żółwia. - Wygląda jak Clyde!
- Nie mam fatalnej ręki do roślin! - Prychnęła. - Po prostu… moje rośliny mają depresję! To nie moja wina! - Popatrzyła na żółwia. - Nie wiem, ale on i pan Greg nie mogą być rozłączeni! - I delikatnie posadziła kolejną maskotkę, tuż obok jej domniemanego towarzysza. - Więc to twój prezent.
- Powinnaś zmienić pana Grega na Bonnie. - Podsunęłam bez chwili zastanowienia.
- Sugerujesz, że pan Greg chciałby być kobietą? - Unosi brwi.
- Skoro te żółwie tak skradły nam serca, powinnyśmy je przyzwoicie nazwać. A co pasuje lepiej niż Bonnie i Clyde?
- Maureen i Joanne? Glinda i Elfaba?
Przewróciłam oczami.
- Maureen i Joanne brzmią godniej niż Glinda i ktokolwiek.
- Poczekaj, poczekaj. - Położyła mi palec na ustach. - Czy to nie ty mówiłaś, że mamy się spieszyć, bo zaraz zamykają?
Chwyciłam wózek i prawie w podskokach ruszyłam w kierunku kas, starając się zamaskować szeroki uśmiech, który zaczął się formować na moich ustach.
- W takim razie ruchy panno Clarke, ja, Maureen i Joanne już jesteśmy na prostej drodze do bankructwa!
Nie widziałam reakcji dziewczyny, ale mogłam się założyć, że przewróciła oczami. To, że mnie dogoniła dosłownie poczułam, bo zamiast - jak normalny człowiek - zatrzymać się i stanąć obok, zielonooka postanowiła wpaść na mnie i szepnąć do ucha:
- Święta, święta Parker. - Potem lekko musnęła moje ucho. - Płać!

23 grudnia 2018
Fallon
Dźwięk budzika o godzinie ósmej był równie miły, co wizyta w mało profesjonalnym salonie akupunktury. Takim, gdzie zamiast wbijać igły w odpowiednie mięśnie, rzucali w ciebie kaktusem. Niespecjalnie celując gdziekolwiek. Jeszcze chwilę zastanawiałam się, po ki licho ustawiłam go tak wcześnie, by w końcu oświecenie spadło na mnie, jak cheerleaderka ze szczytu piramidy na mistrzostwach krajowych (nie, to całe szczęście nie była Fallon). Dzisiaj dwudziesty trzeci grudnia. Nie dość, że legalnie mogłam pójść i podjadać pierniczki, które zrobiłam wczoraj z Parker, to jeszcze miałyśmy ubierać choinkę w brzydkich swetrach. Tylko dlaczego zgodziłam się na spotkanie o wpół do dziesiątej? No tak. Szczenięcy wzrok Masełka Orzechowego. Nie dało się z nim kłócić. Westchnęłam więc cicho i przetarłam oczy. Kolekcja swetrów od dziadka była całkiem pokaźna, więc… jeśli uda mi się coś wybrać na czas… to będzie małe zwycięstwo. Szczególnie, że mam tylko godzinę.
***
- Witaj Fallon. - W drzwiach przywitała mnie pani Blackleach.
- Dzień dobry. - Kulturalnie dygnęłam i weszłam do środka. - Parker już wstała?
Kobieta pokiwała głową, zamykając za mną drzwi.
- Od prawie godziny rozplątuje lampki w salonie.
- Nie każdy bohater nosi pelerynę. - Zaśmiałam się i weszłam do wskazanego pomieszczenia. - Hej Winter!
- Hef Faffon - Słowa dziewczyny chyba pierwotnie miały brzmieć “Hej Fallon”, ale poduszka, którą przyduszała ją siostra, skutecznie zniekształciła to radosne przywitanie.
Bez słowa podeszłam do bliźniaczek i odebrałam przedmiot sporu, przy okazji cmokając Masełko w policzek.
- Miałaś być grzeczna! - Pogroziłam palcem. - Inaczej Maureen zostanie u mnie.
Moja własna dziewczyna zamachnęła się na mnie - co prawda, w celu odebrania poduszki, ale nadal - wyrzucając z siebie na jednym wydechu kolekcję nieprzyzwoitych określeń.
- Jakoś nikt nie mówi Winter, żeby była grzeczna! - Fuknęła na koniec, siadając po turecku na środku kanapy.
- Winter bądź grzeczna, bo Mikołaj nie da ci prezentu. - Pogroziłam drugiej siostrze palcem.
- Na mnie twoje groźby nie dziaaałają! - Zanuciła, wsadzając do uszu słuchawki i zapewne od razu puszczając jakąś głośną i pozbawioną uroku muzykę. - Tylko Parker daje się przekonać wizją braku przytulania!
- Próbowałam. - Pokiwałam poważnie głową i popatrzyłam na swoją dziewczynę. - Więc nie możesz mnie winić.
Parker popatrzyła na mnie nieprzekonana, po czym uśmiechnęła się szeroko i zawołała, unosząc ręce w geście wygranej.
- Buzi i choinka!
- Najpierw choinka, potem buzi. - Wstałam i podałam jej rękę. - Lampki same się nie rozplączą.
Ręce dziewczyny opadły w tym samym czasie, w którym głośne westchnienie wydobyło się z jej ust.
- Muszę się zastanowić, czy to jest tego warte. Tych światełek są pieprzone kilometry!
- Język, Parker! - Pani Irene miała nad wyraz dobry słuch. Dosłownie: słuch poziom mama.
- Na pewno nie jest tak źle Masełko. - Uniosłam kącik ust. - Damy radę to rozplątać. - Popatrzyłam na nią. - Chwila, chwila… gdzie jest twój sweter?
Brunetka z nagłym wyrazem ogromnego skupienia na twarzy zaczęła rozplątywać kable udając, że wcale nie słyszała mojego pytania.
- Parker? - Uniosłam brwi.
- Jest niewygodny, drapie. - Wymamrotała pod nosem, nawet nie podnosząc wzroku.
- Dlatego to świąteczny brzydki sweter. - Zmarszczyłam nos. - No dalej Masełko. Bo nie będzie buzi.
Dziewczyna przewróciła oczami i popatrzyła na mnie poddenerwowana.
- Ale swędzą mnie przez niego cycki!
Potarłam delikatnie czoło i spojrzałam na dziewczynę moich marzeń - rzekomo. Potem założyłam ręce na piersi i prychnęłam:
 - Dlatego nosi się stanik Parker!
- Noszę stanik! - Żeby nie rzucać słów na wiatr, dziewczyna uniosła bluzkę, przez co światło dzienne ujrzało jej czarny biustonosz. - Ale ten paszczurek, którego nazywasz swetrem i tak drapie!
Pochyliłam się delikatnie i szepnęłam prosto do jej ucha:
- Zawsze możemy je później zdjąć.
Parker tylko się zaśmiała, puszczając koszulkę.
- Jasne Fall, zima na Alasce to dobry czas, by zasuwać bez ciuchów.
I takim sposobem mój flirt zmarł śmiercią naturalną. Jednak, wnioskując po cichym prychnięciu Winter, nie byłam jedyną osobą rozczarowaną lekkim nierozgarnięciem panny Blackleatch.
- Jasne Masełko. - Otrzepałam ręce. - Wskakuj w sweter i zabieramy się za ubieranie tej choinki!
***
- Nie tu! Wyżej!
- Nie, wyżej już wisi jedna zielona bombka! - Prychnęłam. - Patrz ogólnie Masełko.
Parker prychnęła i wskazała na miejsce, o którym wcześniej mówiła.
- Ale tu jest pusto! Prawie jak w głowie mojego byłego!
- Jak podasz mi tego papierowego elfa, to już nie będzie! - Założyłam ręce.
Ubieranie choinki miało swoje minusy. Szczególnie, kiedy twoja dziewczyna ocierała się o skraj perfekcjonizmu. Szkoda tylko, że to ja byłam od czarnej roboty. Całe szczęście, przy rozplątywaniu lampek finalnie pomogła nam Winter, której chyba zrobiło się nas żal. No i dostała ode mnie buziaka, za co z kolei dostała poduszką po głowie od Parker.
- Jeśli powiesimy tam elfa, to będzie miał podświetlany tyłek! A jedyny tyłek, który jestem w stanie oglądać należy do ciebie, a tego na choince nie powiesimy!
Przewróciłam oczami z delikatnym uśmiechem i sięgnęłam po szklaną bombkę, którą podarowałam rok temu mamie bliźniaczek. Delikatnie powiesiłam ją i zaprezentowałam efekt.
- Zadowolona? Czy znowu coś nie tak?
Parker uśmiechnęła się promiennie, jakby to, że od godziny kwestionowała prawie każde inne umieszczenie ozdób nie miało miejsca.
 - Cudownie.
 - Więc teraz zamiana! - Klasnęłam w dłonie i zeszłam z taboretu. - Nie mogę się doczekać!
Dziewczyna przewróciła oczami, nawet nie przygotowując się do zmiany pozycji.
- Ale tobie wychodzi to o wiele lepiej.
- Bo możesz się gapić na mój tyłek, tak? - Popatrzyłam na nią ironicznie.
- Nie? Bo jesteś wyższa i nie musisz stawać na palcach? Chociaż tyłek też masz super.
Pokręciłam głową i przestawiłam taboret tak, że miałam dostęp do pustej części choinki, a Parker miała mocno ograniczony widok. Czego nie można było powiedzieć o pozycji Winter.
- Koniec obijania się Parker! - Niemal zawyła. - Zamieniaj się z panią kapitan, a nie opalasz się w blasku żyrandola!
Zaśmiałam się i znów stanęłam na podłodze. Te siostry były niemożliwe, chociaż trzeba przyznać, że umiały dziubnąć tak, żeby wywołać reakcję. Parker przewróciła oczami i wystawiła siostrze język, ale mimo to, weszła na taboret i popatrzyła na nas z góry.
 - No nie wiem, czy to był taki dobry pomysł... - Mruknęła Winter, zauważając diaboliczny uśmieszek na twarzy siostry. - To może być w sumie baaardzo zły pomysł…
- Spokojnie Królowo Zimy. - Siadłam wygodnie obok. - Jeden zły ruch i z przytulania nici…
- Wiesz, że cię słyszę prawda? - Upewniła się brunetka. - Stoję na stołku, nie na platformie wiertniczej!
- O to chodzi Masełko ty moje. - Uniosłam kącik ust. - Nie planuj diabolicznego przekrętu, bo po prostu wyjdę.
- Ktoś ci kiedyś powiedział, jak wielką psują jesteś Fall?
Uśmiechnęłam się szeroko i zadowolona odpowiedziałam:
 - Jak zwykle jesteś pierwsza!
 - Nielegalna aborcja błyskotliwych idei, ot co! Podaj mi lepiej bombkę!
Z cichym śmiechem podałam dziewczynie niebieską bombkę. Trzeba było się pospieszyć, bo w sumie więcej czasu żartowałyśmy, niż faktycznie ubierałyśmy choinkę. A ja miałam jeszcze inne plany związane ze swoją dziewczyną.
***
Wylegiwanie się przed kominkiem było czymś, co uwielbiałam. Szczególnie, gdy na moich kolanach spoczywała głowa Parker. Delikatnie przeczesywałam jej włosy i nuciłam jakąś losową kolędę.
- Ciepło. - Wymruczała dziewczyna, akurat gdy moje palce rozpoczęły leniwą wędrówkę wzdłuż jej kręgosłupa.
- I ty mi mówisz, że nie utożsamiasz się z kotem. - Ukryłam delikatny uśmiech i przesunęłam palcami po jej łopatkach. - A tak bardzo narzekałaś na sweter.
- Nadal go nie lubię - mruknęła w moje nogi.
Zaśmiałam się cicho i ciągle kontynuowałam coś, co kwalifikowało się pod głaskanie, masaż i smyranie jednocześnie. Sądząc po cichych pomrukach, które wydobywały się z gardła Parker, jej też to nie przeszkadzało. Głaskałam ją do momentu, dopóki nie zauważyłam, że moja dziewczyna błogo zasnęła.
- Dobranoc Masełko Orzechowe. - Cmoknęłam ją w skroń i pozwoliłam spać.

25 grudnia 2018
Fallon
Tym razem to nie budzik okazał się złą bestią, która wyrywa z błogiego świata fantazji. O nie, wróg miał - tym razem - inną formę. Osobiście uważam, że ładniejszą i bardziej przekonującą do nie pacnięcia w twarz.
- Nieeeeee wstaaaaaneeeee! - Przyciągnęłam do siebie Parker.
- Wstaaaawaj! - Pocałowała mnie szybko w czoło, próbując wrócić do pozycji pionowej. - Bo wypiję twoją porcję ajerkoniaku.
Bez ceregieli przyciągnęłam ją do siebie i nie pozwoliłam wstać. Łóżko było wygodne, a wizja panny Blackleatch jako poduszki tylko bardziej zachęcała do pozostania w nim dłużej.
- Nie wypijesz, bo śpisz ze mną! - Jedyną opcją, która dawała mi szansę zatrzymać Parker w łóżku, było przygniecenie jej własnym ciężarem.
- Ale ja chcę ajerkooooniaaaaaak! - Jęknęła dziewczyna. - I pierniki!
- Jesteś pewna, że nie wolisz buzi i leżeć? - Uniosłam zadziornie brwi.
- Ale ajerkoniak jest na śniadanie tylko w Boże Narodzenie, a przytulanie możemy mieć codziennie! - Nie dawała za wygraną.
Westchnęłam jak męczennik i puściłam ją, nie mając jednak zamiaru wyjść z łóżka. Ostentacyjnie odwróciłam się na drugi bok i otuliłam kołdrą. To jednak nie zniechęciło mojej dziewczyny. Co więcej, w jednej chwili leżałam sobie spokojnie w łóżku, a w drugiej moja wspaniała osoba (z plaskiem) opadła na podłogę. Powinnam być bardziej czujna i zauważyć łapki Parker sięgające po moja stopę! Jednak dziewczyna, jakby przewidując mój wybuch złości, stanęła nade mną, cmoknęła mnie krótko i zawołała wesoło:
- A teraz chodźmy jeść!
Parker
Popatrzyłam na Fall leżącą przede mną i z szerokim uśmiechem zawołałam:
- To najlepszy prezent świąteczny, jaki dostałam kiedykolwiek!
Dziewczyna owinięta świąteczną wstążką wesoło machała nogami.
- Ja przynajmniej umiem w prezenty. - Powiedziała zadziornie, a mi przypomniała się zeszłoroczna fuksja.
- No nie wiem - Mruknęłam, muskając palcem dolną wargę. - Szkoda niszczyć opakowanie.
Fall tylko się przeciągnęła i ułożyła wygodniej, przez przypadek pocierając stopą moje udo.
- Nieładnie pani kapitan. - Pochyliłam się i delikatnie musnęłam usta Fallon.
Dziewczyna zaśmiała się i nie pozwoliła mi się odsunąć, pogłębiając pocałunek.
- Z takimi scenami w telewizji poczekajcie, aż dzieci pójdą spać! - Wykrzyknął nagle znajomy głos, strasznie blisko mojego ucha. Winter. Westchnęłam głośno, odsuwając się od Fall, która pachniała zdecydowanie zbyt dobrze.
- Psujesz nastrój - poinformowałam bliźniaczkę. - Na to musi być jakiś paragraf.
Fall uniosła się na łokciach i łypnęła spod oka na Winter. Chyba siostra nieco straciła w oczach mojej dziewczyny.
- Ja rozumiem, że nie masz się z kim przytulać, ale to nie znaczy, że musisz przeszkadzać nam. - Szatynka przysunęła się do mnie.
Winter uśmiechnęła się niepokojąco szeroko i nim zdążyłam się przestraszyć, co ta wariatka planuje tym razem, wpakowała mi się na kolana.
- Zawsze mogę się przytuuulać z wami! - Praktycznie wyśpiewała, po czym dodała nieco bardziej złośliwie. - O ile, tak jak twierdzicie, przytulanie jest jedyną praktykowaną tu czynnością.
- Prosze cię, twoja siostra jest niewinnym dzieckiem, nie gorsz jej! - Fall prychnęła po kociemu, w tym samym czasie kiedy mi wymsknęło się, nie do przeoczenia, stwierdzenie:
- Macanie bliźniaczek chyba nie na liście życzeń “Co chcę zrobić przed śmiercią” Fallon!
Dziewczyna uniosła brwi.
- Jak na razie, to nie miałam okazji macać żadnej. - Założyła ręce.
Zarówno ja, jak i Winter spojrzałyśmy na nią ze współczuciem.
- Biedactwo. - Powiedziałyśmy razem.
Fall już otwierała usta, żeby to skomentować, niestety przeszkodziła jej moja mama i…
- Pierniczki! - Klasnęłam w dłonie. - W końcu!

wtorek, 4 grudnia 2018

Od Fallon do Parker

„Kocham Cię, znajdziemy się przy dużych jeziorach.”
Słowa, które kreśliłam niemal w dzikim pędzie, na chwilę przed włożeniem listu do książki, wydawały się strasznie odległe. Co jeśli nie miały już sensu, a moja wycieczka do Nowego Jorku tylko mnie w tym utwierdzi? W końcu wojna zmienia ludzi, a Parker… mogła mieć nowe życie, do którego nie będę pasować. Kto wie, może myślała, że nie żyję i znalazła sobie kogoś innego? Wszystkiego dowiem się przy jeziorach. O ile ją tam spotkam. A jak nie… będę czekać. Czy byłam żałosna? Prawdopodobnie. Ale to była jedyna bliska mi osoba (no oprócz dziadka), którą musiałam odnaleźć. Obym nigdy nie musiała usłyszeć, że jej już nie ma.
***
Plusem mieszkania na Alasce przez większość swojego życia było to, że miałeś gdzieś „niskie temperatury” w innych częściach Ameryki. Stawiałam, że było pięć stopni, co było dla mnie całkiem ciepłe. Wiatr nie był taki zły, a marsz wydawał mi się czystą przyjemnością, która była miłą odmianą po miesiącach treningów i bezsennych nocy. Ewentualnie nocy pełnych sennych koszmarów. Tak, szybki marsz był przyjemny. Szczególnie, gdy cel mojej podróży był w zasięgu wzroku. Zatrzymałam się na chwilę i popatrzyłam na panoramę zniszczonego Nowego Jorku. Kiedyś majestatyczne miasto, dziś było tylko ruiną, szkieletem dawnego organizmu, który królował w Stanach i na całym świecie. I jednocześnie było Ameryką w miniaturce. Będąc w kilku miastach widziałam tylko jedną różnicę. To było duże. I więcej z niego zostało. Chociaż nie. Miało w sobie więcej ze szkieletu.
Pokręciłam głową i ruszyłam przed siebie. Bezpieczniej byłoby, gdybym trafiła tam przed zmrokiem. Mniej zombie, mniej zagrożenia życia, więcej szans na znalezienie Parker. Dziadek dał mi list dla starego znajomego, żebym nie musiała zaczynać totalnie od zera. Mogłabym. Ale wolałabym skupić się na poszukiwaniach chociaż jakichś szczątkowych informacji o Parker. Mimowolnie musnęłam dwa pistolety i ruszyłam przed siebie. Jeśli mama miała rację i jakiś Bóg istnieje, to miałam nadzieję, że ciągle mam jego opiekę. Albo przynajmniej wysłał do tego zadania moich rodziców. Czy cokolwiek.
***
Narzucone szybkie tempo zaskoczyło nawet mnie. Na skraj miasta trafiłam na dwie, trzy godziny przed zmierzchem. Ale jednak dzisiaj nie miałam zamiaru szukać znajomego dziadka. Cicha nadzieja, która była tylko resztką starego życia, szeptała, że jestem na neutralnym terenie i mogę spokojnie znaleźć kryjówkę. Pytanie, na ile była ona przeczuciem, a na ile pewnością. Nie miałam informacji. Ale dziadek był święcie przekonany, że mam instynkt. Jestem Clarke, to rodzinne.
Skręciłam w mniejszą uliczkę i na wszelki wypadek sprawdziłam ją całą. Tylko jakieś pozostałości po życiu mieszkańców… Czasami zastanawiałam się, czy nazywanie tej wojny apokalipsą miało sens. W końcu, po apokalipsie, totalnym końcu, nic nie zostaje. A po tej wojnie zostało zdecydowanie za dużo. Dziadzio Hitler kilkadziesiąt lat wcześniej zrównał miasto z ziemią, a Rosjanom się to nie udało. Pewnie byłby zniesmaczony. Ale przynajmniej teraz w piekle ma pewnie gromadkę kompanów. Skurwiele, mieli szczęście. Podejrzewałam, że mimo piekielnych tortur, piekiełko było lepszym wyjściem niż ziemia. Tam przynajmniej wiedziałeś, co cię czeka. Tutaj? Pewny mogłeś być tylko tego, że zombie mogą czaić się wszędzie. Pokręciłam głową. Tu, na razie, ich nie było. Miałam spokój na jedną noc.
Szybko znalazłam w miarę wysoki punkt obserwacyjny, gdzie mogłam przeczekać godziny ciemności. Lepiej się nie narażać, mrok nie był przyjacielem. Zdjęłam całkiem porządny plecak i sprawdziłam, czy znajduje się tam coś przydatnego. Zostały mi trzy racje żywności i pół bukłaka wody. Do znalezienia jakiejś grupy ludzi, która będzie względnie przyjazna powinno mi wystarczyć. Szczególnie, że jakoś nie byłam głodna.
Usiadłam na krawędzi, przez co moje nogi swobodnie zwisały, ale byłam pewna, że nie spadnę. Pozwoliłam sobie na lekką dekoncentrację i puściłam swoje myśli na wiatr. Dziadek powiedział, że do mnie dołączy. Nie wiedziałam tylko, kiedy. Ale byłam pewna, że to się stanie. Był starym wygą, a takich nic nie jest w stanie zniszczyć. Może sprawność i siła już nie ta, ale zazdrościłam mu sprytu. Cicho wierzyłam, że odziedziczyłam po nim więcej niż kolor oczu i zamiłowanie do siatkówki, które – nota bene – czasami się przydawało. Tęskniłam za graniem. Meczami. Publicznością. Współzawodniczkami. Cheerleaderkami. Parker.
Parker… znowu te czarne myśli. Nie mogłam odgonić wizji jej i innej osoby splecionej w miłosnym uścisku. Minęło tyle czasu, tak dużo się stało… nie łudziłam się nawet, że jest taka jak dawniej. Ale chciałabym, żeby ciągle była moja.
– Nie nastawiaj się, Fall. – Powtarzał dziadek. – Wojna zmienia. Może ona cię nie zechce. Może ty jej. Nie wiesz tego. A może ona jest już zombie.
– Nie jest. Żyje. – Przerywałam mu wtedy. – Gdyby coś jej się stało, wiedziałabym. W końcu Clarke mają instynkt.
– I łatwe do zdobycia serca Fall, za łatwe. – Kiwał głową i kazał mi wracać do ćwiczeń.
Może miał rację. Może tylko się łudziłam. Ale ta ułuda pozwalała mi żyć.
– Days feel hard earned, night grows longer, summer says its goodbyes, and darkness covers, we find shelter, our own place to hide. – Zanuciłam cicho wyuczonych słów. Mama uwielbiała OneRepublic. Chociaż jej kołysanka była dobra. Teraz bardziej pasowała kołysanka Katniss. – Are you, are you, coming to the tree? Where dead man called out, for his love to flee, strange things did happen here, no stranger would it be, if we met at midnight, in the hanging tree.
Już dość tej muzyki na dziś. Najwyraźniej miałam lepszy humor niż myślałam. Tak sobie śpiewać. I to na głos. Zombie raczej tym nie ściągnę, ale ktoś nieodpowiedni mógłby to usłyszeć… nie. To mi się w ogóle nie opłaca. Chociaż… mógłby wziąć mnie za konającego kota, albo coś. Mój głos pozostawiał wiele do życzenia… cóż. Może jednak jestem bezpieczna.
Oparłam się o ścianę i przymknęłam oczy. Kto by pomyślał, że tak to się skończy. Siedzę w jakimś rozpadającym się budynku na obrzeżach Nowego Jorku i śpiewam kołysanki. Nie zapominając o machaniu nogami, rozważaniu miliona scenariuszy na przyszłość – która nie nadejdzie, teraźniejszość – która jest jak ruchome piaski i przeszłość – której nie da się zmienić, ale można pomarzyć, co by było, gdyby. Najgorsze jest to, że jest jak jest. I żadna modlitwa do żadnego Boga nie jest w stanie jej zmienić.
– Pamiętaj Fallon, miej szacunek do Boga, bo on cię osądzi. – Powtarzała matka.
Ale ja już nie byłam Fallon Clarke. Byłam Kainda Coldarow. Czy Bóg osądzi mnie, czy nie, Katja Millay miała rację – chyba nas nienawidzi.
Wtedy usłyszałam szelest. Minimalny, ale do wychwycenia. Odwróciłam się błyskawicznie, jednak ciągle siedząc na krawędzi. Jeśli to wróg, dowiem się, czy istnieje Bóg o wiele szybciej niż zamierzałam. Powoli zaczęłam sięgać ręką do kabury, gdy usłyszałam głos. Głos, od którego zjeżyły mi się włosy na głowie, a w oczach pojawiły łzy.
– Fallon?
– Parker?
***
Kocham Cię, znajdziemy się przy dużych jeziorach.”. Ucałowałam lekko kartkę i włożyłam ją do książki. Pamiętaj Parker. Pamiętaj.


Parker? Masz ochotę na spotkanie po latach? :D

niedziela, 2 grudnia 2018

"Don't get too close, it's dark inside, it's where my demons hide"

Imię i nazwisko| Fallon Clarke
Ksywka| Kainda Coldarow/Fall
Wiek| 22 (11.09)
Płeć| kobieta
Obóz| Anioły
Ranga| Członek
Aparycja| Karmelowa skóra, pełne usta, czekoladowe włosy i wiecznie jasne, pełne nadziei, zielone oczy to coś, co wyróżniało Fallon przed wojną. Prawdopodobnie jej uroda ciągle istnieje, ale proszę was, kto po wojnie, żyjąc w czasach apokalipsy, dba o wygląd? Jak na swój wiek i płeć, jest bardzo wysoka, co niegdyś dało jej przepustkę do drużyny siatkarskiej. Dzięki temu jest też wysportowana. Jej budowa może przywodzić na myśl chłopaka, jednak to tylko pozory. Może i "nie ma na czym siedzieć i czym oddychać", ale kobiecości jej sylwetce odmówić nie można.
Charakter| Przed wojną Fallon była żywiołową i optymistyczną osobą. Cieszyła się życiem, była ufna i otwarta na nowe znajomości. Mimo to, jeśli chodziło o sprawy damsko-męskie (chociaż w jej przypadku damsko-damskie), była strasznie nieśmiała. Od małego zakochana w swojej przyjaciółce - Parker - powiedziała jej o wszystkim dopiero, gdy ta zakochała się w chłopaku. Gdy finalnie zostały parą bardzo otworzyła się na miłość i chojnie obdarzała ją swoją ukochaną. Jednak i tu wojna wsadziła swoje łapska. Gdy z powodu różnych sytuacji Fallon - po kolei - straciła miłość, ojca i matkę, zamknęła się w sobie. Jej żywiołowość objawia się tylko stałym i upartym dążeniem do celu (jednak nie po trupach, matka zawsze jej powtarzała, że jeśli zło zapanuje nad jej sercem, będzie to koniec jej życia). Chce, żeby świat znowu stał się dobrym i bezpiecznym miejscem, ale nie widzi już wszystkiego w kolorowych barwach. Stara się kierować rozumem, analizować, myśleć racjonalnie - to zapewni jej przeżycie. Swoje kontakty ogranicza do niezbędnego minimum. Jest tylko dwie rzeczy, które dają jej pocieszenie: przeczucie, że już niedługo spotka Parker i ta cholerna wiara w bezimiennego Boga, o którym opowiadała jej matka.
Historia| Fallon od urodzenia mieszkała w Juneau na Alasce, otoczona miłością i ciepłem rodziców. Wszyscy zawsze powtarzali, że jest owocem wspaniałej miłości jej rodziców - i to była prawda. Dziewczyna nigdy nie była odtrącana, ale patrząc na relację Sophii i Adama czuła się jak piękny i drogocenny dodatek (nie było to nic złego). Ważną rolę w jej życiu odgrywała też Parker Blackleach - sąsiadka, przyjaciółka, bratnia dusza i - od końca szkoły podstawowej - miłość Fallon. Dziewczyna jednak nigdy nie zrobiła żadnego dodatkowego ruchu w stronę relacji romantycznej bojąc się odrzucenia i braku możliwości kontynuowania przyjaźni. Jednak szalę goryczy przelała informacja, że Parker kocha się w chłopaku z równoległej klasy. W tym momencie Fall postanowiła zawalczyć o szczęście i wyznała prawdę przyjaciółce. Na początku Blackleach uciekła i nie odzywała się kilka dni, które były torturą dla szatynki. Jednak, gdy już się odezwała, zaprosiła ją na randkę, po której oficjalnie stały się parą. I to było najlepsze, co mogło ją spotkać. Ich związek był jak ze snu - chociaż oczywiście zdarzały się kłótnie (szczególnie o chłopaków zarywających i do czarno- i brązowowłosej). Na kilka dni przed wybuchem wojny coś zaczęło się dziać. Rodzice kazali spakować się Fallon i zarządzili natychmiastowy wyjazd do dziadka Maximiliana. Dziewczyna nie zdążyła zrobić nic więcej, niż napisać krótki list do swojej dziewczyny i obiecać ponowne spotkanie przy dużych jeziorach.
Podczas wojny dowiedziała się, że jej rodzice pracują dla wywiadu Stanów Zjednoczonych, więc są na celowniku Rosjan. Z tego powodu musieli uciekać do dziadka. Jednak niewiele to dało - już niedługo po rozpoczęciu wojny na oczach ich córki zostali zastrzeleni. Do dziś kołaczą się w jej głowie słowa "Uciekaj Kainda!". Wtedy ich nie rozumiała, ale gdy dotarła do domu dziadka i z płaczem opowiedziała mu, co się stało, ten tylko spakował ich szybko i nakazał ruszyć w drogę, która finalnie okazała się być treningiem brązowowłosej. Wtedy to Maximilian wyjaśnił jej, że musi ukrywać się pod pseudonimem Kainda Coldarow. Wraz z nową tożsamością dostała też koszmary, w których odtwarzała scenę śmierci rodziców, ale też wszystkie lęki jakie miała. Jednak udaje jej się je stłamsić i żyć, by świat był lepszy. Jej obecnym celem jest dostać się do Nowego Jorku i obiecanych jezior - chociaż nie wie, czy po tylu latach i z tyloma demonami Parker zechce ją jescze znać. I czy ona będzie chciała znać Parker.
Rodzina| Sophia - matka dziewczyny, tajny agent USA, żyjąca pod przykrywką zwykłej urzędniczki w Juneau. Mocno kochała córkę i uczyła ją szacunku do innych i świata. Zawsze powtarzała, że dopóki w kimś istnieje dobro, świat nie jest stracony do końca. A wiedziała, że zaszczepiła to dobro w córce. To ona pokazała jej świat, nauczyła jak dobrze życ i przekonywała, że jest jakiś Bóg, który sprawuje nad nimi opiekę. Miłość jej i Adama była przykładem, który dawała córce. Zawsze akceptowała ją taką, jaką była i jako pierwsza dowiedziała się o uczuciach dziewczyny względem Parker. To jej najbardziej brakuje Fallon.
Adam - ojciec szatynki, tajny agent USA, on również żył pod przykrywką urzędnika. Córka była jego małą księżniczką i zrobiłby dla niej wszystko, chociaż to on zazwyczaj wymierzał jej kary - zawsze sprawiedliwe. Uczył córkę jak być honorowym, odważnym i mężnym. Nie chciał, żeby była słaba i w przypadku zagrożenia dała sobie radę. To po nim odziedziczyła wygląd. Fallon czuła do niego wielką miłość i szacunek, wiedziała, że zawsze może na niego liczyć. Ciągle używa jego broni.
Maximilian - dziadek dziewczyny, ojciec Adama i emerytowany żołnierz. Przejął opiekę nad Fallon, gdy jej rodzice zginęli. Stał się również jej mentorem. Kocha wnuczkę, która starsznie przypomina mu syna, obecnie żyje już tylko dla niej. Clarke kocha dziadka i nie chce, żeby coś mu się stało, dlatego z ciężkim sercem wyrusza w drogę do Nowego Jorku, mając jednak nadzieję, że mężczyzna do niej dołączy. To dzięki niemu nauczyła się walczyć, strzelać i bronic, a także zabijać (ale tylko w ostateczności i obronie koniecznej). Pielęgnował wartości, które zaszczepili w niej rodzice, twierdząc, że nic lepszego nie zrobi. Jako jedyny wie o jej koszmarach.
Partner/ka| Parker Blackleach
Orientacja seksualna| homoseksualna
Inne| 
- Ma dwa pistolety - Desert Eagle po matce i Colt M1911 po ojcu.
- Uwielbia słodycze i strasznie jej ich brakuje.
- Jej jedyną słabością jest Parker.
- Była fanką superbohaterów, ale wojna zweryfikowała jej poglądy i teraz wyraża się o nich z pogardą.
- Często nie może spać.
- Zna francuski i często klnie właśnie w tym języku.
- Umie wysoko skakać, dzięki treningom siatkarskim.
Właściciel: Effie (ale zawsze można po gilgotać Echo)