wtorek, 28 lutego 2017

Od Reker'a cd. Will'a

Miałem mętlik w głowie z jednej strony ojciec to był istny Siergiej a z drugiej to był mój tata i już nie wiedziałem w co mam wierzyć. Gdyby nie Wiliam, który wyprowadził ojca z oddziału oraz Will, który mnie obronił przed drugim założycielem to pewnie zapadłbym się pod ziemię i nie wyszedłbym dopóki ojciec znowu by przypadkiem nie zaginął. Nadal trząsłem się ze strachu z myślą, iż pewnie tutaj wróci i nieźle na mnie się wydrze co jeszcze bardziej potęgowało moje zdenerwowanie przez co prawie znowu zacząłem płakać. Znowu jestem słaby... - jęknąłem w myślach nie mogąc oderwać wzroku od krzesła.
- Ej Reker! Już dobrze! Nikt Ci tu krzywdy nie zrobi... William i ja na to nie pozwolimy, więc nic się nie bój! A po tym co zrobił twój ojciec, to wątpię żeby miał do Ciebie wstęp - westchnął brat z powrotem siadając na łóżku, bo pewnie kręciło mu się w głowie. Spojrzałem na niego niepewnie z bólem w oczach co na sto procent musiał zauważyć.
- Jestem taki słaby... Siergiej i Piter znowu mnie będą katować za to, że jestem taki słaby... - jęknąłem dotykając swojej szyi gdzie nie było obroży, ale potrafiłem sobie ją wyobrazić. Jej grubość, szerokość, zacisk na szyi przez, który tam prawie się dusiłem gdy mnie za nią ciągnęli, lecz teraz gdy tak o niej myślałem była o wiele luźniejsza i niemal wisiała mi na szyi. Czyżby tyle lat wolności mogło jakoś wpłynąć na moją ranną psychikę?
- Reker oni po ciebie nie przyjdą! Nie żyją już - próbował mnie uspokoić na co pokręciłem energicznie głową na znak, iż nie zgadzam się z jego słowami.
- Przyjdą na pewno przyjdą! Za wsze przychodzili! Nawet w środku nocy wylewali mi wiadro lodowatej wody na łeb, żebym wstał i był gotowy do tresury! Nienawidzę drani! - wrzasnąłem i nagle poczułem jak coś wbiło mi się w plecy a potem zasnąłem. Koszmary a raczej wspomnienia z poligonu nie dawały mi normalnie odpoczywać przez co musiałem się nieźle rzucać. Duszenie, bicie z ręki i kopanie to były tylko pewnego rodzaju pieszczoty, które potrafiły zamienić się w drogę do śmierci. Często bywało tak, że niektórzy po jednym dniu spędzonym tutaj musieli zostać wynoszeni w czarnych workach, bo umarli z powodu zastrzelenia albo zakatowania na śmierć a wystarczył tylko jeden podstawowy błąd, którym było staniem się posłusznym na amen... takich nie cierpieli! Lubili łamać ludzi, ale potem wytresowane psy były im zbędne a jeśli nie przeszły ostatniego testu przed wypuszczeniem gdzie były ważne spontaniczne decyzje a nie liczenie, iż pan wszystko podpowie to nadzieja na opuszczenie tego miejsca gasła wraz z żywotem... Ja miałem ogromne szczęście, że ktoś zaczął węszenie w pobliżu tego miejsca i żeby wszystko uspokoić musieli wypuścić kilka osób z czego nie byli zadowoleni, bo byłem jednym z najwytrzymalszych psów, które potrafiły ich rozbawić swoją upartością i nagłym złamaniem do łez. Obudziłem się nagle i niespodziewanie po przez mocne szturchnięcie, na które ze strachu się skuliłem oraz nieśmiało otworzyłem przerażone oczy, które szukały bezpiecznej kryjówki, na którą trafić nie mogły. "Napastnikiem" okazał się Wiliam, który wnioskując po jego wyrazie twarzy zrobił to niechcący! Zaczął głaskać mnie po głowie co mnie uspokoiło i przestałem się już tak mocno trząść.
- Reker spokojnie już nic ci nie grozi - szepnął na co pokiwałem po raz kolejny przecząco głową.
- Ojciec i tak tu przyjdzie - jęknąłem przerażony do granic możliwości. Zacząłem patrzeć nerwowo w stronę drzwi czy gad czasami tam nie stoi i niczego nie podsłuchuje.
- Ma zakaz wstępu na oddział z powodu, iż pogarsza twój stan. Chcesz tabletki? - zapytał a ja od razu zorientowałem się o co mu chodzi.
- Nie będę brał tego świństwa! Nie zmusicie mnie znowu do tego samego! - niemal krzyknąłem przypominając sobie ten okropny smak oraz głupoty, które gadałem przez ich wpływ. Oczywiście część była prawdą a cześć podkoloryzowaną historyjką jak to ładnie i pięknie było tu i tam.
- Spokojnie nikt cie do tego nie zmusi! Ale jakbyś potrzebował to wiesz gdzie leżą - westchnął.
- Nigdy ich już nie będę potrzebował! Nie jestem wariatem - mruknąłem zakrywając się po same oczy kołdrą. Jestem normalnym człowiekiem - pisnąłem w myślach.

<Will? :3>

Od Will'a cd. Rous

Zdziwiłem się kiedy Rous sama z siebie mnie pocałowała i to tak nagle, lecz ucieszyłem się i szybko odwzajemniłem pocałunek. Byłem taki szczęśliwy! Nic innego się dla mnie nie liczyło niż spędzanie z moją kochaną kruszynką... Moim aniołkiem! Co ja plotę... Ona nawet od anioła jest piękniejsza! Nawet nie wiecie jaką radość czułem, widząc jaka ona jest szczęśliwa taką małą przejażdżką, a ja w zasadzie nic nie zrobiłem, bo to nasze konie nas trzymały na grzbietach i pozwalały na poczucie wiatru we włosach. Kiedy się od siebie oderwaliśmy, jeszcze przez chwilę cieszyliśmy się blaskiem słońca, który nas ogrzewał, lecz gdy usłyszeliśmy stukot końskich kopyt, a przed nami pojawili się jacyś żołnierze, "stanąłem" w gotowości. Jednak dopiero po chwili zauważyłem że to nasi... Nagle ich dowódca kazał stanąć i patrzył z Rous z niedowierzaniem, więc zapewne był to jej ojciec! Kiedy przyjrzałem się mu dokładniej, bo utrudniało mi to troszkę słońce, to zobaczyłem nagle w nim Siergieja!!! Tego z poligonu! W jednej chwili poczułem jak robi mi się słabo, a przed oczami pojawiają się mroczki, przez straszliwie wspomnienia, których nadal nie potrafiłem wymówić do końca... Większości z tych tortur po prostu nie dało się opisać!
Te wszystkie wspomnienia tak nagle powróciły że nie wytrzymałem i straciłem przytomność, spadając z konia i rozbijając sobie głowę. "No to ładnie Will! Popisałeś się! Co teraz sobie o Tobie pomyśli Rousi, skoro boisz się jej ojca?!" warknąłem na siebie wściekły, lecz prawda była taka że nic nie mogłem na to poradzić... To dobijało i przypominało o tym, że nigdy do końca nie będziemy wolni, gdyż nasze psychiki zostały zniszczone do takiego stopnia, że raczej już nic tego nie naprawi... Co noc budziłem się cały zlany potem, ciężko dysząc i budząc się co po chwilę, więc dziwiło mnie że przy Rous, mojej kochanej kruszynce, potrafiłem spać aż do piętnastej!!! To wręcz nie do uwierzenia że przespałem z nią całą noc, bez nerwowego kręcenia się czy budzenia!
**
Powoli zaczynałem się budzić, co oznajmiłem swoim cichym jękiem, spowodowanym przez ból głowy, który był cholernie silny! Czułem bandaż na swojej głowie, wiec mocno musiałem się uderzyć podczas upadku... Otworzyłem oczy i nagle zobaczyłem Rous, która miała zeszklone oczy i bała mi się spojrzeć w oczy. Wiedziałem że pewnie się obwinia za mój wypadek, co absolutnie było głupotą, gdyż ona nic złego nie zrobiła nigdy! Bez wahania się podniosłem i przytuliłem do siebie, na co się we mnie wtuliła ukrywając łzy smutku i strachu.
- Rous... To nie Twoja wina i masz to sobie wybić z głowy jasne? Nawet gdybyś nie chciała, bo sam bym cię wyciągną na tą przejażdżkę... Nie płacz, bo to nie Twoja wina! Kocham Cię rozumiesz?! - spytałem szepcząc jej do ucha uspokajająco, Nie odpowiedziała, więc mocniej ją do siebie przytuliłem, dając jej czas i bezpieczeństwo, o które cicho teraz prosiła, lecz nie musiała mi tego mówić - Już dobrze Rous.... Już dobrze... Wyliżę się jak zawsze! Masz mi się nie obwiniać, bo następnym razem Cię nagram jak chrapiesz! - zaśmiałem się mówiąc ostatnie słowo, na co po chwili też parsknęła śmiechem odrywając się ode mnie i spojrzała na mnie wycierając łzy, a ja ciepło się do niej uśmiechnąłem.

< Rous? ;3 lepiej? xdd >

Od Reker'a cd. Kiary

Kiedy moja Księżniczka podała mi synka zacząłem się wahać, ale widząc jak Rajanek się wtulił i jak słodko zaciskał rączki na mojej koszulce złamałoby mi się serce gdybym go teraz od siebie odepchnął! Kiarcia powiedziała mi też kilka słów, na które się uśmiechnąłem i zacząłem znowu wszystkim się cieszyć nabierając chęci do dalszego bycia aktywnym podczas dnia. Synek był bardzo pobudzony więc gdy znudziło mu się oglądanie oddziału wyciągnął w stronę mojej twarzy rączki a gdy podniosłem go na odpowiednią wysokość uderzył mnie rączkami w policzki co mus się chyba spodobało, ponieważ się uśmiechnął.
- Ale z ciebie łobuz synku - zaśmiałem się na cicho na tyle ile pozwalał mi mój obecny stan zdrowia.
- Taki sam jak z tatusia - stwierdziła ukochana, na którą co po chwilę zerkałem.
- Kiaruś mam pytanie - odezwałem się nagle mieszanym tonem, w którym było rozbawienie, powaga i nie pewność co od razu zauważyła i spojrzała na mnie ze zdziwieniem.
- Jakie? - uśmiechnęła się ciepło patrząc na naszego synusia, który próbował dosięgnąć moich włosów.
- Wiem, że nie powinniśmy wracać do przeszłości, ale pamiętasz tamten dzień kiedy się prawie zatłukliśmy na śmierć? Płakałem w tedy przez całą noc bojąc się, iż mogłem przez przypadek przekroczyć granicę... Już w tedy powoli coś do ciebie czułem i nie wiem co bym zrobił gdybyś w tedy umarła... popadłbym pewnie w depresję i popełnił samobójstwo... Pamiętam też jak pokonałaś mnie na treningu samoobrony i rzuciłaś mną o ścianę o tak to było świetne jak wyjdziemy to porzucasz mną trochę? - zaśmiałem się patrząc na nią takim wzrokiem, iż mówię na serio i za tym tęsknie, bo często przydałoby się gdyby ktoś zniszczył moją "reputację" niepokonanego Blackfreya.

<Kiara? :3 Zgodzisz się? xd>

Od Rous cd. Will'a

Ostatni raz za murami byłam w dniu kiedy nas tu przywieźli. Z tego co widziałam mało się tu pozmieniało. Hello Rous mamy apokalipsę tu raczej nic się nie zmieni! - zaśmiałam się w myślach gdy ciepły wiatr zawiał mi w twarz i rozrzucił włosy na wszystkie strony świata. Czułam się taka szczęśliwa i jakby... wolna? Błysk był bardzo silnym i szybkim ogierem więc mógł się doczekać galopu czy też cwału, do którego Will miał niestety pewne zastrzeżenia, ale jakoś udało mi się go namówić przez co gdy przystanęliśmy na wzniesieniu gdzie miałam go na wyciągnięcie ręki dostał ode mnie podziękowania w formie pocałunku w usta. Zdziwił się, ale go odwzajemnił więc trwaliśmy w bezruchu dłużej, lecz gdy się od siebie oderwaliśmy zobaczyliśmy jak w naszą stronę zmierza piątka żołnierzy prowadzona przez mojego ojca, który ze zdziwienia aż przetarł oczy i zatrzymał drużynę dziesięć metrów przed nami na co Will się spiął oraz nagle spadł z konia rozbijając sobie głowę! Myślałam, iż zaraz padnę na zawał! Czyżby tak bardzo bał się reakcji mojej rodziny na nasz związek? W sumie to ja też boję się co powiedzą jego rodzice... Damaskus zaczął nerwowo kręcić się w okół swojego pana co było dla mnie nie zrozumiałe oraz uniemożliwiało dania pomocy rannemu.
- Rous co ty tu robisz?! - zdziwił się ojciec chcąc pomóc mojemu chłopakowi, lecz ogier był dla niego agresywny i prawie go kopnął.
- Później ci wytłumaczę - jęknęłam patrząc w stronę jego kolegów, którzy byli zdecydowanie za blisko, ale starałam się jakoś nie ukazywać strachu co szło mi trochę kiepsko.
- Jeśli ten przeklęty koń się nie uspokoi to nie jesteśmy w stanie mu pomóc! - mruknął w stronę kompani, która też nie wiedziała co robić.
- Damaskus nie jest przeklęty! - fuknęłam na niego a ten już nie wiedział pewnie ile przesiedział poza bezpieczną strefą. Chciałam mu coś jeszcze powiedzieć, lecz w tedy jak na zawołanie pojawił się Reker, który nie był zadowolony z takiego widoku, ale poradził sobie znacznie lepiej z uspokojeniem Damaskusa, który już po niecałych trzech minutach się uspokoił ogiera i zabrał Will'a na swoją klacz z tego co mówił mi Willuś to są przyszywanymi braćmi i stąd taka troska.
- To żeś się nieźle urządził - westchnął czarnowłosy, który nie przejmując się drużyną mojego taty spojrzał na mnie - Jedziesz ze mną? - dodał na co skinęłam głową i już po chwili galopowaliśmy w kierunku wieży. Damaskus biegł przy bułanej więc nie musieliśmy się martwić, że może zaatakować kogoś z tamtych żołnierzy gdyby się zbliżyli.
- Dlaczego on tak zareagował? - zapytałam w pewnym momencie.
- Will? Nie mam pojęcia a jeśli chodzi o Damaskusa to chciał obronić swojego pana przed nieznajomymi, których pewnie posądził za wrogów. - wyjaśnił - Widzę, że Błysk wreszcie znalazł sobie właścicielkę - uśmiechnął się ciepło wracając z powrotem do patrzenia na drogę, ponieważ wjechaliśmy do miasta gdzie mogło roić się od żywych trupów. Gdy wjechaliśmy na plac więcej uwagi na szczęście skupiono na rannym chłopaku niż na mnie co trochę mnie uratowało, ponieważ widząc tylu żołnierzy, którzy by jeszcze gapili się w moją stronę pewnie i ja bym zaraz zemdlała - Dalej schodź! - pogonił mnie brat mojego chłopaka, który po moim zejściu z Błyska nakazał wierzchowcom jednym gwizdnięciem iść do stajni co posłusznie zrobiły. Czas zleciał tak szybko, że zanim się obejrzałam staliśmy już przed oddziałem medycznym gdzie zajmowano się Willciem. Martwiłam się o niego co od razu pewnie można było rozpoznać po moim nerwowym zachowaniu, nie wiem jakim cudem jeszcze potrafiłam powstrzymać łzy. To twoja wina Rous! Gdybyś nie namawiała go na tą przejażdżkę to nic by się nie stało! - krzyknęłam załamana w myślach widząc pierwszego założyciela, który pewnie dowiedział się już o tym co się stało.
- Reker nie mów mi, że tobie też się coś stało! - zmartwił się mężczyzna.
- Mi nic za to Will roztrzaskał sobie głowę i się trochę poobijał - westchnął a pierwszy przeniósł nagle na mnie te swoje zielone ślepia. O dziwo nie bałam się go więc mi to nie przeszkadzało.
- A Rous się coś stało? - zdziwił się.
- No tak jakby mamy nowy związek w wieży - zaśmiał się a ja aż wytrzeszczyłam oczy.
- Ale skąd ty to niby wiesz? - jęknęłam załamana widząc na dodatek swojego ojca, który też to usłyszał.
- Ja wiem wszystko - zaśmiał się chytrze uśmiechając na co miałam ochotę trzasnąć go w twarz.
- No to kolejny się zakochał - stwierdził założyciel nie mając nic przeciwko.
- Nie ma mnie tydzień a tu tyle zmian - mruknął ojciec przez co założyciel się obrócił.
- Możecie mi wyjaśnić co się tam stało? Witam pana eh... imię? - zadał dwa pytania.
- Siergiej Douson - rzekł ojciec na co Reker zdębiał i zrobił krok w tył.
- To ja może pójdę... -  jęknął i pobiegł w stronę wyjścia ze skrzydła medycznego.
- Czyli już wiem co się stało... - westchnął zielonooki opierając się o ścianę.
- Czyli? - dociekał ojciec a ten zaczął nam wyjaśniać co spotkało Willcia przed wojną w co nie mogłam uwierzyć! Na prawdę można tak brutalnie skrzywdzić człowieka? Mój biedaczek... przeżył gorsze rzeczy ode mnie na co jeszcze bardziej posmutniałam i nie czekając dłużej weszłam na salę i usiadłam przy moim Willusiu, który zaczął się wybudzać na co tylko spuściłam głowę. Było mi przykro, że wywołałam u niego takie wspomnienia... Chciało mi się płakać przez co moje oczy się zaszkliły i z trudem powstrzymywałam się od szlochu. Nie powinnam pakować mu się w życie skoro robię tyle problemów... - jęknęłam ze smutkiem wiedząc, iż go kocham dlatego nie chciałam się rozstawać.

<Will? :3 Siergiej jest miły i cię nie zagryzie tylko bardziej podziękuje, że jakoś uspołeczniasz Rous xd>

Od Kiary cd. Reker'a

Kiedy Rajanek tak bardzo chciał iść do taty, a ten nie wiedział czy go wziąć, serce mi się łamało, zwłaszcza że synek tak bardzo chciał do niego iść! I prawie zaczynał płakać, przez co poczułam się jakbym była złą matką... Wiedziałam dlaczego Reker boi się go wziąć na ręce, lecz ja podeszłam do niego spokojnie i podałam mu synka, którego niepewnie wziął, a ja usiadłam na jego łóżku, by w razie czego złapać Rajanka. Synek od razu wtulił się w tatę i nie chciał puścić, kurczowo zaciskając swoje malutkie rączki na jego koszulce. Przestał zawodzić i uspokoił się, szukając u swojego ojca ciepła i bliskości. Widząc że ukochany dalej się waha, postanowiłam się odezwać, by go wreszcie jakoś uspokoić.
- Nie martw się! Teraz po tej dawce leku nie powinieneś mieć ataku przez kilka dobrych godzin, a ja w dodatku cały czas tu będę, więc o nic się nie martw! - powiedziałam uspokajająco patrząc na niego i synka. Tak słodko razem wyglądali - Jesteście jak dwie krople wody! - powiedziałam ciepło się uśmiechając, co odwzajemnił, a jego stres go zostawił i cieszył się bliskością synka, który również był w niebo wzięty!

< Reker? ;3 brak pomysłu ;-; >

Od Will'a cd. Reker'a

Byłem po prostu wściekły na ojca Rekera! Gdybym miał siły i choroba mnie nie osłabiła, to przysięgam że rzuciłbym mu się do gardła! Nie dość że Reker się wszystkiego boi, bo jego koszmary z przeszłości wracają, to ten idiota jeszcze rękę na niego podnosi i pogorszył jego stan!!! I jeszcze ta ucieczka brata dzisiaj gdy go zobaczył.... Było mi tak żal brata! Wiedziałem co czuje... Jak ja to cholernie wiedziałem!
Podczas gdy nie było brata i jego ojca, który pewnie go szukał, poprosiłem jednego z lekarzy żeby zawołał Williama, z którym chciałem porozmawiać. O dziwo założyciel zjawił się po niecałych dziesięciu minutach! Opowiedziałem mu co się dzieje i że lepiej żeby Michael nie zbliżał się do Rekera, bo ten panicznie się go boi oraz pogarsza jego stan. Wnerwił się gdy usłyszał, że Michael doprowadził go znowu do takiego stanu że znowu uciekł przerażony, gdy ten uniósł na niego rękę. Mi jak zwykle kazał odpoczywać a sam gdzieś wyszedł. Po około 42 minutach wrócił Michael, który nie był zadowolony że nie znalazł swojego syna. Usiadł na krześle i zaczął gorączkowo myśleć, jednak po kolejnych dwudziestu paru minutach Reker wrócił sam z siebie, ale od razu widziałem że jest źle! Drżał z przerażenia, a z oczu płynęły mi łzy.
Wkurzony do granic możliwości, skorzystałem z okazji że nie ma mojego ojca i wywlokłem się z łózka, podchodząc do brata o dziwo pewnym krokiem...
- Niech się pan do niego nawet nie zbliża i nie odzywa! Nie ma pan prawa po tym co pan zrobił! - niemalże wysyczałem wściekły, a furia płynęła z moich oczu. Teraz się go nie bałem... Nie teraz kiedy zagraża bratu! Kiedy chciał się odezwał, nagle pojawił się na ratunek pierwszy założyciel! Złapał Michaela za rękę i siłą wyciągnął z sali. Wiedziałem że William nie pozwoli by Rekerowi czy mnie stała się krzywda, na co się nieco uspokoiłem. Spojrzałem na brata, który nadal się trząsł ze strachu.
- Ej Reker! Już dobrze! Nikt Ci tu krzywdy nie zrobi... William i ja na to nie pozwolimy, więc nic się nie bój! A po tym co zrobił twój ojciec, to wątpię żeby miał do Ciebie wstęp - westchnąłem siadając na jego łóżku, bo zakręciło mi się w głowie.

< Reker? ;3 >

Od Mari cd. Ashleya

Jak on mnie wkurwiał! Ten bezczelny tym mnie porwał, a teraz ma jeszcze zamiar przetrzymywać?! Co on sobie myśli?! Że ja jestem jakąś dziwką lub przedmiotem, który może od tak sobie wziąć? O nie.... Przegiął! Ten głupi huj przebrał miarkę, a ja teraz miałam ochotę go ukatrupić! Nie przegapiłam jego chamskiego wzroku, którym bezczelnie zlustrował moje ciało od góry do dołu i znowu w górę.  "Pierdolony zboczeniec!" warknęłam w myślach. A gdy jeszcze powiedział do mnie "kotku", to aż zagotowało się we mnie i rzuciłam się na niego jak rozwścieczone zwierze, zrzucając ze skrzynki i wylądował na plecach dość boleśnie, gdzie ja znalazłam się nad nim i przyłożyłam mu jeden ze swoich sztyletów do gardła wściekle na niego patrząc.
- Niiiiigdy! Nie mów do mnie kotku! - warknęłam wściekła do granic możliwości - Nie jestem niczyją własnością, Ty cholerny zboczeńcu! - dodałam przyciskając mocniej metalowe ostrze do jego szyi, lecz on szybko złapał mnie za rękę, wykręcił mi ją przez co sztylet mi wypadł z ręki i przewalił mnie na plecy, przejmując całą kontrolę nad sytuacją.
- Dobrze kotku! - zaśmiał się a na twarzy pojawił mu się chytry uśmiech, na co miałam jeszcze większą chęć mordu w oczach. Co za bezczelny typ i gnojek!
- Pieprzony dupek! - warknęłam wściekła, próbując się uwolnić, lecz trzymał mnie mocno za ramiona.
- Grzeczniej kotku! Grzeczniej... - powiedział uśmiechnięty - Gadaj gdzie są moje noże?! - spytał.
- Gdzieś są na pewno! - odparłam z chytrym uśmiechem nie dając za wygraną - Mówiłam! Czas składania zażaleń się skończył - zaśmiałam się cicho. Na co przycisnął mnie mocniej za barki, na co syknęłam. Wewnątrz mnie zaczynała się pojawiać ta delikatna strona, której starałam się usilnie wyzbyć, lecz nigdy tego do końca nie potrafiłam, zważywszy ze ta delikatna strona, to prawdziwa ja. A Scarlet była osobą twardą i zimną, która miała wszystkich w dupie, a teraz czułam że ta słabsza ja chce wyjść i jęczeć z bólu czy prosić o litość, lecz natychmiast to zwalczyłam i zorientowałam się że znowu pochyla się nade mną, więc miałam szansę żeby go tam kopnąć i uciec! Musiał zobaczyć ten nagły "błysk" w moich oczach, lecz nie zdążył zareagować w porę, bo znowu dostał ode mnie w krocze, lecz tym razem dużo mocniej niż poprzednio. Znieruchomiał i syknął z bólu, łapiąc się za swoje klejnoty, a ja to wykorzystałam i wyczołgałam się z pod niego. Obróciłam się do niego plecami i gwałtownie się podniosłam biegnąc, lecz gdy już docierałam do drzwi, on znowu mnie złapał!
- Sama tego chciałaś! - warknął, lecz dało się wyczuć w jego głosie nutkę bólu spowodowanego ponownym kopniakiem.
- Puść mnie! - wrzasnęłam rzucając się rozpaczliwie, lecz niestety był skurwiel silniejszy ode mnie! Chciałam mu uciec, wyrwać się bądź go kopnąć bym mogła się wydostać z jego "terytorium" i uciec na swoje tereny gdzie to ja bym rozdawała karty i czuła się bezpiecznie, lecz on miał niewiarygodnie dużo siły i nawet dobrze znosił moje wszystkie ataki, które jakby dla niego były niczym... Chłopak mnie podniósł trzymając w pasie i przeszedł ze mną znowu do kanapy, gdzie rzucił mną przodem, lecz ja szybko się znowu poderwałam i podcięłam mu nogi, tym razem biegnąc do najbliższego okna. Kiedy byłam już blisko, nagle poczułam że złapał mnie za nogę i się wywróciłam z łoskotem na podłogę dość boleśnie... Odwróciłam się do niego przodem i kopnęłam go w tego durnego ryja, prze co znowu mnie puścił przeklinając siarczyście na mnie, lecz ja nie pragnęłam niczego więcej jak uciec! Czułam się jak zwierze w pułapce, gdzie mógł zrobić ze mną co tylko by chciał...
Nadal nie zamierzałam mu powiedzieć gdzie są jego sztylety, bo ja łatwo za wygraną dawać nie będę! O nie... Nie po to je mu kradłam, by teraz oddawać! Z resztą po tamtym jego wzroku którym mnie niemalże przewiercił wtedy, wiedziałam że raczej łatwo mnie stąd nie wypuści, więc musiałam walczyć o wolność! Skurwiel jeden pewnie się z tego cieszy, że nie mogę uciec... Jednak ja nie poddawałam się łatwo, zwłaszcza jakie w przeszłości przeżyłam piekło. Znowu się podniosłam i podbiegłam do okna otwierając je, lecz on cholera znowu mnie złapał!!! "Czy on nigdy nie ma dość?!" jęknęłam przerażona w myślach, ponownie się rozpaczliwie szarpiąc. Zamknął okno jedną ręką, a tylko jedną mnie przetrzymywał, lecz po zamknięciu okna, znowu jego druga ręka powędrowała do trzymania mnie w pasie, przez co nie mogłam mu się wyrwać.
- Nic Ci to nie da kotku... - szepnął mi na ucho, a ja poczułam że po plecach przeszły mnie ciarki.
- Odwal się wreszcie Ty psycholu i zboczeńcu! - warknęłam i uderzyłam go znowu z łokcia w twarz.
- Doigrałaś się! - warknął wściekły i rzucił mnie ponownie na kanapę, lecz tym razem dużo mocniej, przez co syknęłam z bólu i chwilowo mnie sparaliżowało, bo poczułam jak mój kręgosłup dostał dość mocno... - Gadaj gdzie są moje noże! - zażądał siadając na mnie krakiem, żebym znowu go nie kopnęła w czułe miejsce.
- Poproś ładnie to może powiem! - zaśmiałam się, a na mojej twarzy wykwitł chytry uśmiech.
- Niedoczekanie Twoje! Sama tego chciałaś! Już ja Cię oduczę takiego zachowania - odparł ze złością w oczach, lecz na jego twarzy był upiorny uśmiech i nagle mnie złapał przyciągnął do siebie, obrócił sprawnie i uderzył w kark, przez co straciłam przytomność...

< Ash? ;3 Co teraz zrobisz? :P Ostrzegam że nie będzie nic jadła ani piła xdd jej organizm w przeciwieństwie do innych, jest nauczony długo głodować przez to co miała w przeszłości xdd powinna troszkę złagodnieć ale to z osłabienia, będzie też unikać długich rozmów, żeby to ukryć ;3 >

Od Ashleya CD Mari

Gdyby sytuacja nie była cholernie żenująca i bolesna, mógłby ją uznać za niemal zabawną. Dziewczyna chce się bawić w podchody, to będzie je miała. On swoich sztyletów nie zaostawi, choćby się waliło. Nie chodziło o to, że zabrała mu jakieś nożyki. Tu chodziło o jego męską dumę i zranione ego. Nosz cholera jasna, taka se gówniara pół metra niższa od niego go okradła, a potem go powaliła jednym ciosem poniżej pasa.
Z cichym jękiem podniósł się z ziemi, trzymając się za kroczę. Choć bolało jak cholera wyprostował się i ruszył w stronę okna. Nadal czuł unoszący się słodki zapach dziewczyny, za którym potrafił podążyć. Wprawdzie potrafił wytropić po tym ludzi, ale nigdy przedtem nie był taki pewny. Zazwyczaj gubił klika razy trop zanim w końcu dopadł poszukiawnego, a tutaj miał wszystko jak na dłoni. Jakby jego nos był zaprogramowany do śledzenia szatynki.
Brzmię jak pies – pomyślał z lekkim uśmiechem. Skoro był wampirem, to czemu by nie był jeszcze psem?
Wyskoczył przez okno i gładko wylądował na ziemi. Ruszył tropem dziewczyny, który znowu wił się niemal przez całe terytorium Śmierci. Dużo skrętów, dużo zmyłek. Jednak po niezwykle irytującej podróży w końcu znalazł arogancką panienkę.
Gówniara (to przezwisko podobało mu się coraz bardziej) kryła się za skrzynią w jakimś opuszczonym budynku, który przypominał wielki hangar. Rozglądała się na boki, skanując wzrokiem całe pomieszczenie, trzymając dłoń na swoim glocku.
Bardzo wolno i cicho się do niej zakradł. Stanął wprost za nią, gdy ona nadal wypatrywała pomieszczenia. W tym samym momencie złapał od tyłu jej nadgarski, przyciągając ją do swojego torsu i wyszeptał wprost przy jej uchu ,,bu". Dziewczyna krzyknęła i szarpnęła się do przodu, ale Ash objął ją ramionami i jeszcze bardziej przycisnął do siebie jej plecy.
– Znalazłem cię. Znowu – zachichotał, gdy gówniara zaczęła się szarpać. Tym razem był ostrożniejszy i blokował wszelkie uderzenia, szczególnie te poniżej pasa.
– Zostaw mnie ty fiucie niedorobiony! – wrzasnęła i z łokcia trzasnęła go w twarz.
– Ej! Czy ja cię biję? Weź się uspokój, a nie rzucasz się jak padalec w krzakach! – stwierdził z wyrzutem w głosie.
– Za chwile ten padalec odjebie ci fiuta i wtedy pogadamy! A nie sory, zapomniałam, ty nie masz fiuta! – Kopnęła Ashleya piętą w piszczel, a on syknął cicho.
– Tak chcemy się bawić? Nie ma problemu – warknął i złapał szatynkę w pasie, by po chwili zarzucić ją sobie na ramię, jak worek kartofli. Wolną ręką zabrał jej broń, którą umieścił w cholewce butów, by dziewczyna jej nie dosięgnęła.
Nie zważając na groźby, krzyki, szarpaninę i przekleństwa gówniary wyszedł z budynku, gdy dziewczyna atakowała jego plecy pięściami. Skierował się w stronę swojego mieszkania, robiąc niemałe zamieszanie. Mężczyźni ze Śmierci w większości patrzyli się na nich z dwuznacznymi uśmiechami, a niektórzy nawet gwizdali cicho, śmiejąc się w pas.
Jakimś cudem wspiął się po wąskich schodach, gdzie szatynka zapierała się dłońmi o ściany i wszedł do swojego małego mieszkania. Podszedł do kanapy i rzucił na nią gówniarę niezbyt delikatnie. Przyciągnął sobie szybko skrzynkę, na której usiadł.
– No, kotku, teraz będziesz tu siedzieć tak długo, aż nie powiesz mi, gdzie są moje nożyki. Nie próbuj mnie atakować, bo pożałujesz – stwierdził, patrząc na wkurwioną dziewczynę. Bezczelnie przejechał wzrokiem po całym jej ciele i skłamałby, gdyby powiedział, że była brzydka. Gówniara należała do wyjątkowo pięknych kobiet, a Ashowi przesło przez myśl, czy by jej nie potrzymać tu trochę dłużej.

< Mari? XD Co zrobisz? XD >

Od Reker'a cd. Kiary, Ashleya

Kiedy dowiedziałem się, że Kiara pojechała szukać tamtego idioty to od razu pobiegłem do swojego pokoju i zabrałem najpotrzebniejsze rzeczy czyli glocka 19, nóż i leki uspokajające, bo długo ze swoimi zniszczonymi przez papiery nerwami nie pociągnę... Z wieży zwiałem jak najszybciej potrafiłem, nie zabrałem konia, ponieważ nie miałbym teraz szans zmusić strażników do otwarcia bram a gdyby Wiliam dowiedział się, że planuję wyjazd to od razu kazałby mnie uśpić i tyle byłoby z poszukiwań. Poruszałem się bezszelestnie pomiędzy drzewami i innym cholerstwem, które stało mi na drodze, nie potrafiłem się skupić i wiele razy błądziłem przez co moje poszukiwania strasznie się wydłużały. Noc była najgorszą porą, gdyż zombie dostawały wtedy jakiejś super mocy przez co stawały się bardzo aktywne a ja nie chcąc marnować amunicji musiałem uciekać albo zabijać je z noża, ale co zrobi jeden człowiek z hordą trzydziestu zombie? Starałem się znaleźć jakieś spokojne miejsca by móc się przekimać bez skutków w postaci niewoli czy też zamienienia w żywego trupa, lecz żadne miejsce mi nie odpowiadało a jak już to sen zajmował mi dziesięć minut i tyle było ze spania co pewnie było spowodowane brakiem ukochanej, do której zazwyczaj się przytulałem. Przysięgałem sobie w duchu, iż jeśli Ashley jej coś zrobił to go zatłukę i tyle w temacie, lecz czułem, że ten mężczyzna musiał być też w jakimś stopniu ważny dla Kiarci dlatego na każdą myśl o próbie zamordowania go musiałem łyknąć jedną tabletkę by się jakoś opanować oraz myśleć trzeźwo co było w dzisiejszych czasach najważniejszą rzeczą. Pierwsze dwa dni wędrówki zaczynały oznajmiać mi jaki to ja jestem głupi z powodu braku żywności, lecz mało się tym przejmowałem i nadal parłem przed siebie odciągając się od myśli, żeby wrócić do wieży w końcu za swoją Księżniczkę mógłbym życie oddać! Mimo tęsknoty, która ogarniała mnie coraz bardziej dzień trzeci był najgorszy... docierając już do najbardziej strzeżonych stref Śmierci (granice? Pustka, bo komu by się chciało siedzieć na granicy...) zostałem zauważony przez jeden pluton, który mnie ostrzelał i nieszczęśliwe zranił w ramię, z którego od razu zaczęła sączyć się krew. Życie uratowało mi tylko to, że pewnie myśleli, iż wpadłem w zasieki i skończyłem swój żywot, lecz prawda była zupełnie inna, bo upadłem dwa centymetry dalej od drutu kolczastego, który z pewnością zabiłby mnie od razu. Kiedy wreszcie skontaktowałem, że sobie poszli to ruszyłem dalej będąc już bardziej ostrożnym. Wtapiałem się w każdy cień a rana zaczynała coraz bardziej piec co coraz bardziej mnie rozpraszało aż tu nagle wychodząc z krzaków zauważyłem ogiera bardzo podobnego do Feniksa! Z początku myślałem, iż mi się tylko zdaje, ale po paru minutach przyglądaniu się kopytnemu zauważyłem, że jest strasznie zdenerwowany więc posądziłem, że to na pewno on. Podszedłem do niego spokojnym krokiem i próbowałem go jakoś uspokoić, ale za pierwszym razem niestety prawie mnie kopnął, bo zrobiłem parę błędów, które starałem się jakoś wynagrodzić. Gniady ogier nadal nerwowo rozglądał się na boki, lecz powolutku wszystko zaczęło mijać i po kilkudziesięciu minutach stałem już z grzecznym wierzchowcem, którego po części ubrudziłem krwią.
- Gdzie jest Kiara? - zapytałem cicho patrząc na zwisającą karabin. Nagle zobaczyłem też prowiant, który wyglądał tak zachęcająco, że nie mogłem się powstrzymać od skosztowania. Kątem oka znalazłem też apteczkę, którą olałem, bo ból nagle przestał być taki intensywny. - Mogę? - zapytałem Feniksa kiedy moja noga znalazła się w strzemionie. Nie sprzeciwił się dlatego wdrapałem się na niego i już po chwili zacząłem szukać drogi od nowa. Co jakiś czas wpadałem na żołnierzy wrogiego obozu, którzy atakowali niczym rozwścieczone zwierzęta, lecz udawało mi się z dodatkową bronią jakoś ich pozabijać lub uniknąć walki. Po paru godzinach wylądowałem na jakimś zadupiu więc zacząłem błagająć Ghosta, żeby zaczął mnie prowadzić w dobrym kierunku, lecz ten oczywiście się nie pojawił, ale dał mi w zamian jakieś wspomnienie, które pokazało mi gdzie się kierować. Ruszyłem cwałem a gdy dotarłem do jakiegoś budynku to wściekły do granic możliwości wyważyłem drzwi z potężnego kopa oraz widząc drania przykutego do grzejnika od razu zacząłem celować do niego z broni. Był jakiś inny a moje zdziwienie nie było do pojęcia kiedy Kiara chciała go obronić swoim ciałem.
- Reker nie! - krzyknęła na mnie patrząc mi prosto w oczy.
- Dlaczego? Znając życie chciał cię zabić! - warknąłem wypuszczając z rąk glocka 19, który wywołał trochę hałasu.
- To nie tak! - westchnęła.
- To jak? Wytłumaczcie mi wszystko, bo ja już nie rozumiem! - mruknąłem i jak gdyby nigdy nic usiałem na kanapie gdzie była krew, która nie należała do mnie. Ash nie odezwał się w ogóle tylko patrzył na moją ranę co mnie trochę zdziwiło i nie miałem pojęcia co mu tak nagle odwaliło!
- Reker tylko spokojnie - rzekła narzeczona, która chyba jeszcze nie zwróciła uwagi na krwawienie.
- Jasne jak coś to się nałykam leków... - mruknąłem przypominając sobie co znajduje się w kieszeni.
- No, bo Ash jest wampirem - wypaliła nagle na co gdybym miał wodę to bym się pewnie zakrztusił.
- Czym jest?! - nie mogłem uwierzyć w to co słyszę. - Jak się Wiliam dowie to będzie miał przerąbane - dodałem po chwili patrząc ze współczuciem na brązowowłosego. Chodź z początku idioty nie lubiłem to teraz chciałem mu pomóc i ochronić trochę przed badaniami oraz innymi diabelstwami, bo naukowcy raczej by nie odpuścili zabawy z genami. 
- Pomogę mu i mnie nie powstrzymasz - szepnęła mi na ucho przez co przewróciłem oczami.
- Też mu pomogę... - powiedziałem bez krzty kłamstwa na co się zdziwiła - No co w końcu to też w jakimś stopniu człowiek! Nie mówię, że zostaniemy jakimiś tam super kumplami, ale mu pomogę - rzekłem podrywając się z kanapy i idąc w stronę mężczyzny przy którym ukucnąłem - No to jak będzie? Damy sobie wreszcie spokój z tą "wojną"? - zapytałem, ale w odpowiedzi użarł mnie w ranę na co zdębiałem i z bólu zacisnąłem zęby po czym poczułem się senny - Czyli chyba tak... - jęknąłem chwilę przed zaśnięciem. Czułem jak przeniósł swoje kły w inne miejsce, ból był nie do opisania, ale nie byłem na niego zły i wiedziałem, iż będę musiał się niestety do tego przyzwyczaić. 

<Kiara? Ash? :3 1.Jak smakowała krew Rekera? xd 2.Reker chce pomóc Ashowi więc nie da mu po pysku, bo będzie tłumić w sobie negatywne emocje xd 3.Reker jak się obudzi to pewnie będzie jęczał z bólu xd> 

Od Mari cd. Ashleya

Cholera, cholera, cholera, cholera! Jak to się niby stało, że ten dupek tu wkroczył jak pierdolony hrabia do moich czterech ścian?! Jak w ogóle mnie odnalazł?! Czyżby ten irytujący i wkurzający samiec był inny od wszystkich? Nie... To raczej nie możliwe... prawda? Skurwiel przybił mnie do ściany i dodatkowo prawie miażdżył moje ciało, które i tak było drobne w porównaniu do jego, lecz chodzi o to ze wlazł tymi paskudnymi buciorami do mojego mieszkania bez pozwolenia! Za kogo on się w ogóle uważa?! Jedak z drugiej strony musiałam mu przyznać że był cholernie stanowczy i widać że dążył do swoich celów zaciekle, a widząc jego determinację by odzyskać swoje kochane sztyleciki, poczułam satysfakcję, bo to oznaczało że może dla nich zrobić praktycznie wszytko! No dobra... Mam nadzieję że mnie nie zabije! Bo z drugiej strony nie wiadomo czy nie natrafiłam na psychola, ale nie dam jakiemuś fiutowi mi rozkazywać! Choć przyznam że gdy mnie tak przygniótł do ściany, to nieco mi zaimponował, bo inni faceci to tylko by albo odpuścili, albo gdyby się upierali, to bym ich zlała na kraśne jabłko, tak jak miałam to w zwyczaj, gdy nudziło mnie ich biadolenie o tym jaką jestem gówniarą czy coś...
A tutaj takiej pięknej możliwości nie miałam, bo on niestety albo i stety troszkę myślał i od razu mnie zablokował, lecz o nie, nie, nie! Ja tak łatwo nie odpuszczę! Od tej chwili to moje sztylety!
- Nie nie rozumiem się! - powiedziałam uśmiechając się wyzywająco - Od teraz to moje noże! Znalezione nie kradzione... - uśmiechnęłam się słodko do niego - Przecież taki duży samczyk alfa powinien sobie bez nich poradzić prawda? - zaśmiałam się - Chyba że faktycznie nie masz jaj! Wiesz ze to nie ładnie włazić swoimi brudnymi buciorami do czyjegoś domu? - prychnęłam - Mi te sztylety bardziej się przydadzą niż Tobie! Chociaż.... - zamyśliłam się, a moje gadanie jeszcze bardziej go wkurzyło, przez co naparł na mnie mocniej, a ja syknęłam lekko z bólu.
- Grzeczniej, bo zaraz Cię nauczę manier! - warknął ostrzegawczo.
- Bo co mi zrobisz?! - prychnęłam - Pobijesz mnie tak jak reszta tych ścierw nieudaczników?! - warknęłam.
- Nawet nie chcesz wiedzieć, co mam ochotę z Tobą zrobić! - wysyczał niemalże do mnie i znowu mnie bardziej przycisnął do ściany.
- Sądzę że jesteś kolejnym kolesiem z małym fiutem, który chce przerżnąć wszystko na swojej drodze, ty cholerny zboczeńcu! - warknęłam u kopnęłam go kolanem w krocze, na co jego uścisk zelżał, a ja zdołałam mu się wyrwać, przy okazji podcinając mu nogi i upadł na podłogę.
- Oj przepraszam! Chciałam mocniej! - warknęłam - Może jak mnie ładnie poprosisz, to ewentualnie rozpatrzę Twoją prośbę! A nie czekaj.... Termin składania zażaleń i próśb wygasł przed chwilą! Żegnam kutasiarzu! - powiedziałam rozbawiona widząc jak wije się na podłodze i wyskoczyłam przez okno zadowolona z siebie. "Ciekawe co teraz zrobisz" spytałam sama siebie i znowu na twarzy pojawił mi się uśmiech. " To może być dużo ciekawszy osobnik tych głupich kutasów, lecz czy na pewno?" spytałam ponownie i przyspieszyłam beg do swojego maksimum.

< Ash? ;3 co teraz zrobisz? droczy się z Tobą xdd >

Od Kiary cd. Ashleya

Po tym jak Ash wgryzł mi się w szyję drugi raz, czułam że moje ciało tego nie wytrzyma... Czułam jak wszystkie siły zostają pożerane wraz z moją krwią, której i tak było już mało w moim krwiobiegu. Z każdą chwilą czułam się nawet w pustce coraz bardziej senna i zmęczona. Myślałam że zaraz serce mi stanie, bo biło tak straszne słabo!
Znowu czułam jak wampir pije moją krew w najlepsze i cieszy się że może skosztować ofiarę, z którą troszkę powalczył. "O nie! Następnym razem nie dam się tak łatwo, bo będę w pełni sił! I walka na pewno będzie długa!" postanowiłam w myślach, bo czułam że mimo wszystko Ash mnie nie zabije... Widziałam jak walczył ze sobą i tego nie chciał. Przed wypiciem całej po jej krwi powstrzymywało go to, że mnie znał, a ja traktowałam go ciągle jak przyjaciela i brata. A on o tym doskonale wiedział! Nie wiedziałam tylko jak mam mu pomóc... Wiedziałam że chłopak jest zagubiony i cierpi z tego powodu, iż nie wie co się z nim dzieje.
Teoretycznie powinnam być wściekła albo przerażona do granic możliwości przez Ash'a, za to co zrobił, lecz ja byłam taka, że nie poddawałam się łatwo! Inni pewnie by mnie nazwali idiotką czy wariatką, lecz ja potrafiłam się postawić albo chociaż sobie wyobrazić, jak się czuje chłopak w takiej sytuacji. Wiedziałam że nie mogę go zostawić, choć pewnie to nie będzie pierwszy taki jego atak, a ja za każdym razem będę się bać niestety... No sorry, ale raczej nie codziennie człowiek się spotyka z taką sytuacją, że wampir co po chwilę Ci się wgryza w gardło, by się nasycić Twoja własną krwią! Heoł! To jest chore...
"Czyli teraz że co? Ash już zawsze będzie polował na ludzi by wypić całą ich krew i zabijając ich przy tym?! I tak cały czas? Co noc? Eh... Dlaczego ja wtedy go nie przypilnowałam, kiedy kazałam ich rozkuć? Może wtedy by do tego nie doszło!" Obwiniałam się za krzywdę Ash'a, bo może mogłam coś zrobić by moi opiekunowie zajęli by się także im lecz ja wtedy akurat musiałam stracić ten cholerny głos na prawie dwa lata! "Dlaczego ja ciągle coś psuję bądź nie trafię czegoś zrobić?!" warczałam na siebie wściekle w myślach.
Leżałam tak na "podłodze" w pustce i gapiłam się w czarną otchłań. Zastanawiałam się co się dzieje z Rajankiem i moim ukochanym Rekerem... Jak ja za nimi tęskniłam! Nie zostawiłam mu żadnej wiadomości tylko po prostu zniknęłam! On będzie chyba na mnie wściekły... O nie.... Albo nie daj Boże będzie chciał skrzywdzić Ash'a, a do tego dopuścić nie mogę! Ash jest też moją rodziną i nie pozwolę żeby do czegoś takiego doszło! Tylko kiedy ja się obudzę?
- Auuuuu! - krzyknęłam nagle z bólu, czując jak wampir wyjmuje swoje kły ze mnie. Po policzkach spłynęły mi znowu same łzy. Jaki to był cholerny ból... "Będę się musiała do tego przyzwyczaić... Eh... Skoro człowiek do trucizny może się przyzwyczaić, to i do bólu, bo przecież nie jednokrotnie byłam na torturach i mnie nie złamali! A więc teraz trzeba się szkolić na pogromcę wampirów! Nie no po prostu zajebiście... Co później będzie? Wilkołaki i te różne stwory co z filmów?!" warknęłam nieco ostatnie zdania z irytacją w swojej głowie. Po chwili nagle zasnęłam i o dziwo pogrążyłam się w swoich spokojnych snach, co pozwalało mojemu organizmowi spokojnie wypocząć i nieco odzyskać dość mocno nadwątlone siły. Śniłam o tym jak jestem w bazie z synkiem i narzeczonym. Bawiliśmy się z nim na dworze, a on biegał radośnie po podwórku i uciekał przed swoim tatą, który udawał że nie może go złapać. O dziwo nasz synek wyglądał wtedy na 7-8 lat, więc się troszkę zdziwiłam, lecz widziałam że rośnie na wspaniałego mężczyznę! Miał tyle z wyglądu i cech ojca, ze aż czasami chciało mi się z tego śmiać, gdy się o coś obrażał...
Później śniło mi się że jestem znowu na misji ze swoimi ludźmi, lecz była to tym razem przeszłość, gdyż byłam ubrana w strój policyjny dla służb specjalnych. Wydawałam jakieś rozkazy i wkraczaliśmy do tego strasznego budynku, gdzie później nastąpił wybuch, a moi ludzie okryli się płomieniami na skutek wybuchu. Przeżyłam tylko ja i jeszcze dwóch moich ludzi, lecz reszta zginęła... Do tej pory gdy o tym myślałam, obwiniałam się że mogłam to przewidzieć, że będzie tam cholerna rura z gazem, której nie było na planach!
Jednak nie rozmyślałam nad tym długo, bo poczułam że zaczynam się budzić, co sprawiło że umysł starał się przeanalizować wszystko, by na końcu podsumować co się tak właściwie ze mną stało... pierwsze co zrobiłam, a raczej mój organizm to to, że powoli powracał mi słuch i uważnie zaczęłam nasłuchiwać, co wokoło mnie się dzieje. Słyszałam jakieś kroki i odgłosy uderzania o coś... Następnie doszedł węch, po którym stwierdziłam że dookoła czuć moją krew i jej metaliczny, duszący zapach. Dopiero po chwili odważyłam się otworzyć oczy, które były zamglone. Nic nie widziałam przez co się przeraziłam, że może uszkodziłam sobie wzrok podczas tej szamotaniny, lecz po chwili, z minuty na minutę wzrok zaczynał się coraz bardziej wyostrzać, aż w końcu w miarę normalnie widziałam. Powieki i ciało były tak żałośnie słabe, że ciężko mi było rękę podnieść, a co dopiero mówić o chodzeniu czy walce. Rozejrzałam się po pomieszczeniu i stwierdziłam że znowu jestem w tym samym miejscu, lecz moja rana została opatrzona, a ja leżałam na na ręczniku, na kanapie, przykryta starannie kocem, który dawał mi dużo ciepła.
Było mi zimno gdy wstałam na siłę, częściowo zrzucając z siebie koc, a mięśnie strasznie bolały... "No tak! Przecież odniosłam jeszcze inne obrażenia, bo przecież walczyłam z Ash'em na tamtym zadupiu" westchnęłam. Zobaczyłam ze obok mnie jest szklanka wody i jedzenia, na co się zdziwiłam i zaczęłam znowu czujniej rozglądać się po pomieszczeniu by dopiero po chwili dostrzec chłopaka, który sam się przykuł do kaloryfera, by nie zrobić mi krzywdy!
- Ash.... - szepnęłam smutna patrząc na niego - Nie wygłupiaj się! Wiem że tego nie chciałeś... - westchnęłam łapiąc się za bolącą szyję z prawej strony.
- Przepraszam Kiaro, ale ja nad tym nie panuję... Nie chcę Ci robić krzywdy lecz to jest silniejsze ode mnie i po prostu przestaję to kontrolować! - mówił zrozpaczony, trzęsąc się.
- Ash! Nie martw się! - powiedziałam na co się zdziwił - Nie pierwszy raz widziałam takie zachowania... Co prawda nigdy nie widziałam czegoś takiego, ale za to wiele podobnych sytuacji w których człowiek nie mógł się opanować, więc wiem co czujesz! A przynajmniej częściowo wiem... - westchnęłam - Jak się czujesz? - spytałam patrząc na jego kajdanki, którymi się przypiął.
- Ja w porządku, lecz co z Tobą? - spytał zmartwiony.
- Jeszcze kilka dni i dojdę do siebie! Jestem przyzwyczajona do tortur oraz dużych i nagłych utrat krwi z mieszanką potwornego bólu... - odparłam smutno - Moje ciało jest już przyzwyczajone do cierpienia - westchnęłam cicho, a on na mnie patrzył.
- Przepraszam... - odezwał się na co machnęłam ręką tak, jak zazwyczaj robi to mój ukochany.
- Przestań, bo zaraz naprawdę nakopię Ci do tyłka! - odparłam stanowczo - Ash mówiłam Ci! Niezależnie co się stanie, ja nigdy się od Ciebie nie odwrócę, bo traktuje Cię jak członka swojej rodziny rozumiesz?! - powiedziałam nagle na co opadła mu szczęka, a ja się zmusiłam do uśmiechu, który był niestety słaby, bo była wyczerpana.
- Po tym wszystkim Ty dalej mi ufasz? - spytał z niedowierzaniem.
- Oczywiście że tak! - odparłam od razu bez wahania - Nie zabiłeś mnie, a mogłeś to zrobić wiele razy gdy byłam nieprzytomna. Ponadto wiem że jesteś dobry... Co prawda chyba troszkę zajmie mi przyzwyczajenie się do Twojego gryzienia, co nie ukrywam jest cholernie bolesne! Jednak jestem pewna, że w końcu i do tego się przyzwyczaję - dodałam ostatnie zdanie nieco rozbawiona, gdy uświadomiłam sobie jak idiotycznie to zabrzmiało!
Podniosłam się jeszcze bardziej ale syknęłam z bólu i zacisnęłam ręce w pięści, by zmusić swoje ciało do podniesienia się, co nie było łatwą rzeczą będąc w takim stanie...
- Kiara leż! Musisz odpoczywać! - powiedział zmartwiony chłopak, a ja w końcu opadłam bez sił, bo moje ciało powiedziało stanowcze "nie", przez co znowu leżałam na kanapie gapiąc się słabym wzrokiem w sufit. Ciężko oddychałam, a serce wkładało niewiarygodnie dużo wysiłku żeby przetłoczyć krew dalej. Czułam jak się trudzi i męczy, chcą podtrzymać mnie i moje narządy przy życiu. Spojrzałam na stolik, na którym było jedzenie i woda. Znowu zmusiłam się do wstania i sięgnęłam po szklankę, upijając łyk bezbarwnej cieczy, która działała na moje wysuszone gardło niczym balsam.
- Dziękuję Ci za posiłek i wodę - powiedziałam już pewniej i wyraźniej, odzyskując bardziej kontrolę nad swoim głosem patrząc na niego, na co lekko się uśmiechnął i kiwnął głową. Kiedy znowu miałam się odezwać, nagle usłyszeliśmy huk wyważanych drzwi, a do pokoju wtargnął wściekły Reker celując w Ash'a!!! W jednym momencie dostałam potężnej adrenaliny i zerwałam się, zasłaniając chłopaka własnym ciałem oraz stając pomiędzy nimi niczym zawodowa treserka dzikich zwierząt, które chciały się obecnie pozagryzać.
- Reker nie! - krzyknęłam do niego i spojrzałam ukochanemu w oczy.

< Reker? ;3 wejście smoka xdd znalazłeś mojego konia i broń? >

Od Ashleya CD Mari

Bycie wampirem było niezwykle przydatne, w niektórych kwestiach. Na przykład teraz, gdy po dłuższej chwili zorientował się, że ta arogancka panienka zwinęła mu jego noże, a on mógł ją znaleźć po... zapachu i do tego był w pełni świadomy, jak idiotycznie to brzmi. Ale nosz cholera jasna! Jakaś mała gówniara zajebała mu jego sztylety, a on miał zamiar je odzyskać.
Oczywiście, wszyscy pomińmy fakt, że był cholernym wampirem i nawet nie zauważył, że dziewczyna go okradła. Nikt nie musi o tym wiedzieć.
Tak więc Ash pędził gnany wiatrem sprawiedliwości po ścieżce prawilności w kierunku prawa z celem małej zemsty. Pokonywał bezlitosne betonowe zapory kradziejstwa i szklane powłoki konfidenctwa, by w końcu wznieść się na wyżyny sukcesu, skąd widział eee... drzwi?
Wzruszył niedbale ramionami, gdy jego poetycka proza upadła. Zapukał w drzwi, jak przystało i czekał aż otworzy mu ta arogancka panienka. Był pewny, że to jej mieszkanie. Czuł tu najsilniejszy jej zapach.
Ashley nie musiał długo czekać, bo po chwili usłyszał parę gróźb i przekleństw, które z całą pewnością pochodziły od gówniary. Drzwi się otworzyły, a jego oczom ukazała się wściekła szatynka. Ash wyszczerzył się do niej, a jej usta ułożyły się w idealne ,,O". Chciała zamknąć na drzwi przed nosem, ale zablokował je stopą.
– Czy mieszka tu pewna gówniara, która nazwała mnie kundlem bez fiuta, którego obiecała ukatrupić i zabrała mu jego broń? – spytał na w pół żartem, na w pół gniewnie.
– Hmm... Zastanówmy się... Nie widziałam jej, ale muszę powiedzieć, że dobrze gadała – stwierdziła jadowicie dziewczyna, a Ashleyowi puściły nerwy. Nigdy nie był na specjalnie cierpliwy, a ta gówniara doprowadzała go jakimś cudem do białej gorączki.
Z cichym syknięciem, które usłyszał tylko on sam, pchnął drzwi i wszedł do mieszkania. Stanął wprost przed arogancką panienką i zirytował się, gdy nie chciała się cofnąć. Zamiast tego spojrzała hardo na niego, kładąc dłonie na biodrach.
– Nie przypominam sobie bym zrobiła dzień otwarty dla zapchlonych kundli – warknęła, zgrywając twardą dziewczynkę, a Ash nigdy nie czuł takiego pragnienia by wyssać ją do sucha. Miała szczęście, że jadł jeszcze tego samego dnia.
Zrobił jeszcze jeden krok do przodu, tak że stykali się torsami, a gówniara nawet nie drgnęła. Zdenerwowany do granic możliwości natarł brutalnie na dziewczynę i przycisnął ją do ściany, a ta zdziwiona pisnęła. Przymiażdżył ją swoim własnym ciężarem, a nadgartki zblokował nad jej głową.
– Suka nie wie, że trzeba czasem wsadzić mordę w kubeł? – wysyczał przez zaciśnięte zęby, a gówniara się szarpnęła. Ledwo powstrzymywał się od wyciągnięcia kłów. – Teraz powiesz mi, gdzie schowałaś moje nożyki i ładnie przeprosisz. Rozumiemy się?

< Mari? XD Nie zrąbałam ? Jak to mówią: od nienawiści do miłości xD >

poniedziałek, 27 lutego 2017

Od Ashleya CD Kiara

Znowu to nad nim zapanowało, a on nie mógł się temu oprzeć. Nie ważne, jak się starał. Wystarczyła chwila, z pozoru niegroźna, a on stracił panowanie. Resztkami woli chciał się odsunąć. Wypuścił Kiarę z ramion, a jej ciało upadło z łaskotem na podłogę. Odsunął się dwa kroki w tył, patrząc z na swoje dłonie ubrudzone w krwi.
Nie! Zatrzymaj to! – krzyczał głos w jego głowie, ale on nie potrafił. To... coś było zbyt silne. Z sekundy na sekundę wzrok przyćmiła mu czerwona mgiełka, a Kiara nie była już przyjaciółką, a ofiarą, ofiarą pełną ciepłej krwi. Znowu zaczął słyszeć i czuć rzeczy, których nie powinien. Szuranie stóp, ciurkanie wody, bicie serc. A wszystko przyćmiła pierwotna rządza dostania się do źródła pożywienia.
Zasyczał cicho przez kły, wpatrując się czerwonymi ślepiami w swoją ofiarę. Ruszył powoli, nie spiesząc się. Chciał widzieć przerażenie w jej oczach, gdy podchodził. Chciał czuć puls, który gwałtownie skoczył z przerażenia. Chciał się nacieszyć widokiem bezbronnej ofiary, której za chwile wbije kły w szyję. To wszystko sprawiło, że po jego plecach przebiegł dreszcz podniecenia.
Dziewczyna podniosła się ledwo i ostatkiem sił podbiegła do okna, ale Ash był szybszy. W trzech długich susach pokonał dzielącą ich odległość. Złapał ją i z łatwością rzucił nią na drugi koniec pokoju, gdzie z słodkim jękiem bólu wylądowała na kanapie. Podszedł do niej, pochylając się lekko do przodu, jak dzikie zwierzę. Nie pozwolił jej na dalszą ucieczkę. Po prostu złapał za jej nadgarstek, a ofiara krzyknęła z bólu. Nakręcił się przez to jeszcze bardziej. Niech krzyczy.
Pchnął ją na kanapę i nachylił się, by dotrzeć do jej szyji. Dziewczyna jednak dalej się nie poddawała. Kopnęła go wbrzuch, a mu się to spodobało. Zero byłoby zabawy, gdyby ofiara się nie szarpała. Syknął i oblizał usta, nie mogąc się doczekać ugryzienia. Usiadł na niej okrakiem, wykorzystując swój większy ciężar. Złapał jej nadgarstki i umieścił je nad jej głową. Nachylił się i w końcu wgryzł się w to samo miejsce co wcześniej.
Pociągnął pierwszy słodki ły szkarłatnej cieczy, a ofiara pod nim się wiła z agonii, którą jej sprawiał. Jednak nic nie cieszyło go tak bardzo jak łzy i jęki pełne bólu. Mógłby to słuchać godzinami. Wzgryzł się mocniej, o mało nie rozrywając delikatnej skóry. Smakował jej przerażenia i rozpaczy. To było coś niesamowitego. Taka słodka...
Gdy się nasycił, wyciągnął kły z szyi dziewczyny i spojrzał na jej twarz. Brązowe kosmyki posklejały się od krwi, a jej twarz była w siniakach, które sam jej zafundował w katedrze. Choć nie wyglądało to nawet w części tak źle jak rana na szyi. Wszystko to składało się na pięknie makabryczny obraz. 
Puścił jej nadgarstki, gdy zaczął wracać do zmysłów. Czerwona mgiełka zniknęła, a wszystko przycichło. Ash już mógł sam kierować swoim ciałem. Dyszał ciężko, patrząc z przerażeniem na to, co zrobił Kiarze. Co zrobił ponownie.
Zszedł szybko z dziewczyny i ukucnął przy zakrwawionej kanapie. Boże, co ja zrobiłem? – spytał się w myślach, chowając twarz w dłoniach. Ona mu zaufała, uratowała i nigdy nie przestała w niego wątpić, a on co? Zaatakował ją jak zwierze, czerpiąc przyjemność z jej przerażenia i bólu. Zachowywał się nie lepiej niż ich prześladowcy w domu dziecka. Znęcał się nad nią. Cholera.
Poszedł do małego pomieszczenia obok, które miało imitować łazienkę. Chwycił najczystsze ręczniki jakie miał i zaczerpnął wody z baniaka. Musiał zrobić trzy głębokie oddechy, by w końcu uspokoić drżenie rąk. Wrócił do salonu i dalikatnie umył Kiarę z krwi i piachu, a następnie założył bandaż na szyję. Tylko tyle mógł dla niej teraz zrobić. Podłożył pod nieruchome ciało szatynki nowy, niezakrwawiony koc i ułożył ją ostrożnie na nim. Przykrył ją ciepłą narzutą i odsunął się od niej. Przejchał wzrokiem po twarzy Kiary i poczuł złość na samego siebie. Czy naprawdę był takim potworem, by zaatakować swoją przyjaciółkę? Najwyraźniej.
Miał ochotę w coś uderzyć lub kogoś zabić. Poczuł mrowienie w pięściach i zacisnął zdenerwowany zęby. Stał się potworem, który terroryzował jego małą Kiarcię. Teraz to nie była tylko zwykła ochota, a nieodparte pragnienie. Wyszedł, trzaskając drzwiami.

Jak się okazało, stado jeleni było wspaniałym workiem treningowym. Siedział na drzewie jak ta puma i obserwował spokojnie pasące się stadko. W jeden chwili był na gałęzi, a w drugiej wbijał kły w szyję zwierzęcia. Krew wprawdzie nie była tak dobra jak u ludzi, ale rozszarpywanie gardła jeleniowi okazało się cholernie satysfakcjonujące.
Do tego nie mógł się wyzbyć dyskomfortu, który odczuwał, jak tylko wyszedł na światło słoneczne. Gdy był w cieniu ten problem znikał. Może naprawdę zmieniłem się w wampira?
Usłyszał za sobą jęk, więc automatycznie się obrócił, stawiając czoło jednemu zombie. Podniósł brwi zdziwiony. Żadnej hordy, a do tego był dzień. Ciekawe. Stwierdził, źe musi coś sprawdzić. Gdy zombie się do niego zbliżył, Ash go ominął i złapał od tyłu jedną ręką za jego głowę, a drugą za ramię. Skrzywił się, czując okropny odór, ale musiał sprawdzić, czy moźe pić jego krew. Jeśli jest wampirem, będzie musiał ją pić by przeżyć, tak? Zatkał nos i wbił kły w szyję niemarłego. Boże, to jest chore.
Pociągnął pierwszy łyk, starając się nie zwymiotować od smrodu i natychmiastowo się oderwał od trupa, kaszląc krwią. Złapał się za gardła, gdy poczuł, że się dusi i opadł na kolana. Myślał, że za chwilę wypluje płuca, a ta chwila nieuwagi kosztowała go ciosem pazurami w plecy od zombiaka. Zirytowany odepchnął całą swoją siłą żywego trupa, który z jękiem rozbił się na drzewie. 
Okey, Ash po tym eksperymencie wiedział trzy rzeczy. Jeden: zombie i on to nie najlepsze połączenie, dwa: cała ta sytuacja była chora oraz trzy: gdy był osłabiony zaczynał się smażyć na słońcu.

Parę jeleni i niedoszły gwałciciel później – zakpił w myślach, niezauważony wchodząc do mieszkania z przygotowanym do pieczenia mięsem dla Kiary. Zanim odważył się wrócić do dziewczyny, najadł się do pożygu. Nadal nie rozumiał tej popapranej sytuacji, ale wiedział, że na pewno nie chce skrzywdzić przyjaciółki. Za ,,ofiarę główną" posłóżył mu jakiś mężczyzna, który właśnie zaciągał jakąś młodą nastolatkę do lasu. Facet nawet nie zauważył, kiedy Ashley wyszedł zza drzewa i wbił kły w jego szyję, zdążył jedynie wrzasnąć, zanim jego ciało sflaczało w dłoniach... wampira.
– Brawo, Ash, zostałeś wampirem – mruknął pod nosem i zirytowany trącił nogą kawałek drewna. Spojrzał na nieprzytomną dziewczynę i zaburczał coś niezrozumiałego. Miał jedynie nadzieję, że niedługo się obudzi.
Jednak te ,,niedługo" okazało się trzema dniami, podczas których Ash zdążył przygotować sporo jedzenia, najeść się do syta, pozostać niezauważonym i znaleźć coś, co w teorii miało go powstrzymać od zaatakowania Kiary. Tym czymś były kajdanki i łańcuch, który ukradł ze zbrojowni. Idoci się nawet nie zorientowali, hehe. Plan opierał się na tym, że miał się przykuć do wielkiego kaloryfera przy drzwiach, który służył aktualnie jako szafka i coś w rodzaju wieszaku. Choć grzejnik przestał spełniać swoją pierwotną funkcje dobre kilka lat temu, był cholernie pożądnie zamontowany, tak że nawet słoń, by go nie ruszył. Przynajmniej jakieś pocieszenie.
Gdy zauważył, że Kiara się budzi, szybko przyniósł jej szklankę wody i talerz z jadzeniem, który postawił na skrzynce, słóżącej jako tymczasowy stolik kawowy. Sam podszedł do kaloryfera, gdzie leżał cały potrzebny sprzęt. Prawy nadgarstek przykuł kajdankami do żebra grzejnika, a dodatkowo wzmocnił jeszcze to łańcuchem. Naparł z całej siły na metal, który wydał złowrogi pomruk, ale nie puścił. Ash rzucił kluczyki na skrzynko-stolik.
Przykuty i najedzony do pożygu nie skrzywdzi Kiary. Nie ma szans. Teraz będzie mógł właściwie przeprosić dziewczynę.

< Kiara? XD Ty opisujesz wejście smoka Rekera jkbc xD >

Od Will'a cd. Rous

Kiedy Rous bardziej się we mnie wtuliła, poczułem jak serce zaczyna mi walić! Nigdy tak się nie czułem w towarzystwie żadnej kobiety, a miałem już nie jedną! No... W wieży tylko miałem Sali na jedną, noc, ale po za tym to wszystko! Jednak przy niej czułem się jakiś taki zakłopotany i bałem się że mogę jej niechcący zrobić krzywdę... Czy ja już mówiłem jaka ona jest delikatna? Chyba tak, ale powtarzam to po raz kolejny! W porównaniu do mnie, ja jestem jak goryl... Cieszyłem się że mi zaufała. Gdybym mógł to bym skakał wtedy z radości, lecz pozwoliłem sobie tylko na szeroki uśmiech i wtuliłem twarz w jej piękne, miękkie włosy.
Boże nawet ne wiecie jak ja ją kochałem, mimo iż tak naprawdę jesteśmy ze sobą dwa dni! A ja, ją tak mocno kochałem i chciałem chronić ją jak lew, przed niebezpieczeństwami... Nigdy nie czułem niczego do żadnej kobiety, prócz chęci zaspokojenia głodu seksualnego, ale Rous to zmieniła! Dla mnie największym szczęściem było teraz gdy mogłem ją przytulić do siebie i żeby była blisko mnie! I z tą właśnie myślą zasnąłem i pogrążyłem się po praz pierwszy w długim oraz spokojnym śnie...
**
Obudziłem się taki radosny i wypoczęty jak nigdy! A widząc Rous która patrzyła mi tak spokojnie w oczy, uśmiechnąłem się ciepło i pocałowałem ją w czoło, lecz gdy spojrzałem na godzinę, to aż nie mogłem uwierzyć! Była piętnasta!!! Pierwszy raz w życiu spałem tak spokojnie i długo! Zawsze wstawałem o 7 albo 8 rano... no... maks 9 i tyle! Ale kiedy wypowiedziałem ze czas na obiad, Rous tak się przestraszyła, że schowała się pod kołdrę i zaczęła drżeć z przerażenia... Zrobiło mi się głupio, że przeze mnie się wystraszyła, bo jej wciąż było ciężko zbliżać się do ludzi!
Odkryłem ją delikatnie, na co jeszcze bardziej zadrżała, a ja ją delikatnie wziąłem i znowu do siebie przytuliłem niczym ojciec przerażone dziecko.
- Ci... Nie pójdziemy tam jeśli nie chcesz! Obiecuję! - powiedziałem uspokajająco - Chodźmy w takim razie na przejażdżkę, bo widzę że dzisiaj jest piękna pogoda! - dodałem na co się uśmiechnęła i energicznie pokiwała głową na zgodę. Wstaliśmy z łóżka, wyjąłem broń, którą przerzuciłem sobie przez ramię i gdy mięliśmy ruszać Rous posłała mi pytające i przerażone spojrzenie.
- Musze mieć przy sobie jakąś broń, bo nigdy nie wiadomo kiedy wróg może się pojawić, a ja chce żebyś byłą bezpieczna Rous! - powiedziałem i pocałowałem ją, na co lekko się uśmiechnęła. Poszliśmy do stajni, pomogłem osiodłam Rous konia, bo za bardzo nie wiedziała jak.... I wyjechaliśmy na koniach ze stajni.
- O! Otwierają bramy! Gazu! - powiedziałem na co z radością konie rzuciły się do biegu i po chwili byliśmy już za murami. Broń radośnie stukała czasami o mój pasek od spodni, na co nie zwracałem uwagi, bo jechałem obok Rous na swoim koniu, a ona po raz pierwszy na swoim własnym! Na drzwiach boksu już powieszono, że to Rous jest właścicielką konia, wiec cieszyłem się że prezent się udał, zwłaszcza że wyglądała na taką szczęśliwą!

< Rous?;3 >

Od Rous cd. Will'a

No ładnie Rous najpierw chcesz iść spać a potem się od niego odsuwasz! - skrzyczałam się w myślach, ale było mi tak jakoś dziwnie... Will był kochany, ale coś niemalże mnie parzyło kiedy tak się do mnie przytulał. W końcu gdy wyskoczył z propozycją strzelenia w policzek i tak namiętnie mnie pocałował jakoś się uspokoiłam oraz przysunęłam się do niego bliżej tak bym mogła usłyszeć jak bije jego serce, które chyba mogło zaraz wyskoczyć z klatki piersiowej. Bał się? Nie... czego niby miał się bać... przecież na pewno rzuciłby się na hordę żywych trupów a mnie by się bał? Nie możliwe... Rozmyślałam jeszcze trochę aż w końcu wreszcie zasnęłam i śniłam o różnych zwariowanych rzeczach! Było to dziwne, bo kiedyś gdy znajdowałam się w coraz to nowszych pokojach dręczyły mnie koszmary i zazwyczaj budziłam się z krzykiem w środku nocy budząc przy tym resztę domowników. Może Will jakoś magicznie na mnie działał? Bzdety totalne, ale mogę sobie tak wmawiać. Magiczny blondyn potrafiący czarować... śmieszne... Obudziłam się wtulona w niego o godzinie piętnastej! Myślałam, że nadal śnię, ponieważ żołnierze zazwyczaj wstają o jeszcze wcześniejszych godzinach i spać później nie potrafią, ale Willuś jakimś cudem to zrobił. Wyglądał tak pięknie kiedy spał normalnie jak anioł, który spadł z nieba! Nie no dziewczyno ogarnij się wreszcie - mruknęłam na siebie w myślach chowając się bardziej pod kołdrą. Było tu zdecydowanie cieplej niż u mnie co mogło być spowodowane inną instalacją grzewczą w pokoju. Kiedy chłopak spał niemal mnie dusząc ja jeszcze długo rozmyślałam. Skot już wiedział o naszym związku natomiast ojciec był jeszcze na misjach więc idiota pewnie mu się wygada jak przyjedzie! Tata nie był jakiś wrogo nastawiony co do związków, ale pewnie będzie obserwował Will'a na każdym kroku by nie zrobił mi krzywdy ani nie zdradził z pierwszą lepszą, bo kochanek to on nie toleruje, zresztą chyba każda dziewczyna gdyby się dowiedziała, że jej ukochany sypia z jakąś lafiryndą to by się pod ziemię zapadała. Nagle na ziemię sprowadził mnie cichutki jęk świadczący o tym, że ktoś tu się zaczyna nam budzić dlatego od razu obróciłam się w jego stronę i spojrzałam mu w te piwne oczyska, w których odbijało się jakieś szczęście i radość. Pocałował mnie w czoło i uważnie zaczął ze zdziwieniem obserwować zegar, który nie przestawał odmierzać czasu.
- Czas na obiad - stwierdził na co ja się spięłam. Nie chodziłam na stołówkę i nie miałam tego zmienić w najbliższym czasie! Serce waliło mi jak oszalałe co od razu zauważył i pogłaskał mnie po głowie.
- Nie chcę tam iść! Boję się! - niemal krzyknęłam - Nie lepiej byłoby teraz jechać na przejażdżkę? - dodałam chowając się po same oczy pod kołdrą.

<Will? :3 Rous się boi :c>

Od Marii do Ashleya

Byłam już w śmierci dość długo. Byłam kolejną członkinią, niby jednego z najbardziej popapranych obozów, lecz czy to prawda nie wiedziałam, jednak lubiłam wyzwania. Lepiej być w jakimś obozie i przeżyć, niż włóczyć się samemu i głodować bezsensownie, skoro wszystko masz prawie pod nosem. Oczywiście w obozie musiało być najwięcej głupich samców, którzy co po chwilę się popisywali czy przechwalali jacy to oni silni i w ogóle, na co robiło mi się niedobrze i patrzyłam na nich z pogardą. Miałam dzisiaj wyjątkową ochotę kogoś podrażnić czy coś zbroić jakbym była małym dzieckiem. Stałam na dachu budynku i wypatrywałam swojej "ofiary" niczym drapieżnik.
"Ten wygląda debilowato, ten brzydki, ten chudy, ten gruby, ten tępy, ten.... Ooooo! No proszę! Może jest tu jeszcze jakiś w miarę samiec alfa?!" zaśmiałam się w duchu widząc wysokiego mężczyznę wychodzącego z budynku. Obserwowałam go cały czas swoimi szarymi oczami, a na moich ustach wykwitł złowieszczy uśmiech. "Zazwyczaj samce alfa mają małe fiuty... Ten dureń na pewno nie odstaje od ogółu!" zaśmiałam się w duchu. "Boże faceci to tacy idioci! Gdyby nie kobiety to by zdechli przy wodopojach lenie śmierdzące i nieudacznicy!" warknęłam wściekła. Nienawidziłam mężczyzn, choć niektórzy mi się podobali, lecz dookoła sami kretyni! A on będzie kolejnym przykładem swojego debilizmu, gdy zacznę swoją zabawę! "Ciekawe czy w ogóle się skapnie!" zadrwiłam sobie z niego i po chwili się wyprostowałam.
Zaczęłam biec po dachach szybko i zwinnie, przy okazji omijając różne przeszkody na mojej drodze. Uwielbiałam biegać, choć najszybsza nigdy nie była, ale to przez to że pochodziłam z takiej a nie innej rodziny... Jak ja nienawidziłam swoich rodziców do tej pory! Pierdolone i nic nie warte ścierwa!
Zobaczyłam że chłopak kieruje się by przejść między budynkami, wiec ja już miałam plan żeby mu coś zwinąć, a pewnie nawet się nie skapnie, bo faceci to idioci i bezmózgi! Zaskoczyłam z dachów i biegłam szaleńczym tempie żeby wyjść mu na przeciw pomiędzy ciemnymi budynkami. Byłam mistrzynią w kradnięciu, a gdy mój plan miał zawsze się wcielać w życie, czułam podniecenie i dreszczyk emocji... Wparowałam do cienia i celowo się zderzyłam z chłopakiem, patrząc w inną stronę jakbym się zamyśliła i tak jak myślałam upadłam tyłkiem na ziemi tuz przed nim. Potrząsnęłam głową i spojrzałam wściekłym a wręcz rozwścieczonym wzrokiem na chłopaka, podnosząc się gwałtownie.
- Może byś patrzył jak leziesz idioto! - warknęłam zbliżając się do niego i patrząc mu z wrogością w oczach.
- Sama na mnie wpadłaś! Gdzie się tak panience śpieszy? - zadrwił kpiąco się uśmiechając.
- I tylko tyle potrafisz?! Nie wiesz że kobietom zawsze się ustępuje?! A czekaj! Ty też jesteś panienką, bo fiuta raczej nie masz! Kolejny kundelek bez jaj i swojej zabawki! - zadrwiłam na co spojrzał na mnie gniewnie - O.... uraziłam? - zaśmiałam się - Jeszcze raz wleziesz mi w drogę, a Cię ukatrupię jak psa! - warknęłam wściekle, wyminęłam go szybko i pobiegłam na dalej, by później znowu wskoczyć na dachy i oddalić się na bezpieczną odległość. Po około trzydziestu minutach się zatrzymałam i wyciągnęłam z kieszeni swoje łupy. Zwinęłam mu 6 pięknych i niebezpiecznych sztyletów z paska! Ha! "Co za idiota!" zaśmiałam się w myślach i oglądałam dokładnie swoje łupy, lecz zaraz je schowałam i pobiegłam dalej robiąc dziwne manewry i uniki, robiąc troszkę dziwną trasę, lecz to miało zmylić bądź zmęczyć goniącego mnie, a to raczej niemożliwe! "Ciekawe kiedy się skapniesz? Jeśli w ogóle się skapniesz!" znowu się zaśmiałam w myślach, a na ustach ponownie wykwitł uśmiech.
Wskoczyłam przez okno do jednego z budynków, lecz to była kolejna zmyłka dla wroga jeśli by ktoś mnie śledził i tak zrobiłam kilka razy jeszcze w innych budynkach, patrząc czy nikt mnie nie śledzi. W końcu po prawie trzech godzinach ukrywania się i biegania, wróciłam do swoich czterech, prywatnych ścian, gdzie od razu poszłam do swojego pokoju i ukryłam łupy w bezpiecznym miejscu, czyli w starej wentylacji, gdzie był ukryty sejf, do którego włożyłam łupy. Wszystko dokładnie zakryłam i zadowolona nadal z siebie poszłam do kuchni.

< Ashley? ;3 kiedy się skapnąłeś? dopadniesz ją? tylko nie zabijaj! xdd >

Reker (fabularnie sprzed wojny)

"I keep on looking for something I can't get
Broken hearts lie all around me
And I don't see an easy way to get out of this
Her diary it sits on the bedside table
The curtains are closed, the cats in the cradle
Who would've thought that a boy like me could come to this" 

5 marca 2020 rok

Ból, strach, rozpacz wszystkie uczucia mieszały się w jedno a ja stałem właśnie przed moim panem, który po sześciu miesiącach ściągnął mi obrożę, ale w zamian za wolność wczoraj zostałem oznaczony niczym bydło. Już na zawsze będę jego kundlem, niezniszczalny żołnierz nie znający uczuć... cel zabić na wojnie każdego wroga i nie ukazywać mu litości oraz być wiernym krajowi a najbardziej jemu. Gdy blondyn ściągnął "ozdobę" z mojej szyi strzelił mnie z całej siły w twarz przez co prawie się przewróciłem, ale to w porównaniu z tym co tu przeżyłem było niczym...
- Szkoda mi takiego kundla! Nieźle się z nim bawiłem - mruknął Siergiej ciągnąc mnie za włosy w górę by móc spojrzeć w moje oczy.
- Dostaniemy jutro nowego - stwierdził Piter opierając się o ścianę, z której nadal była krew... moja krew...
- Następny nie będzie taki sam! - fuknął rzucając moim ciałem o ziemie - Już dawno nie dali nam takiego wytrzymałego szczeniaka - dodał mierząc mnie lodowatym spojrzeniem.
- Nie przesadzaj najwyżej zarżniemy następnego i poczekamy sobie na podobnego psa - westchnął mój drugi oprawca. - Nie rzucaj nim tak, bo dopiero go opatrzono po wczorajszym a jak się Blackfrey dowie to będzie nas szukał... - warknął niezadowolony.
- Rekerek nie powie nic tatusiowi mam rację?! - krzyknął na mnie kopiąc mnie w żebra.
- Tak jest - rzekłem przez zaciśnięte zęby a w zamian dostałem śmiech. Nagłe szarpnięcie za włosy i pociągnięcie w kierunku drzwi oznaczało, iż nadszedł czas powrotu do domu. Bałem się, nie miałem odwagi spojrzeć rodzinie prosto w oczy, moje ciało było prawie całe pokryte ranami, które często się otwierały i powodowały coraz mocniejszy ból. Podbite oko było zakryte toną makijażu, wyglądałem jakbym wrócił z normalnych ćwiczeń jednak w duszy wszystko we mnie popękało. Widząc innych chłopaków od razu ogarnęła mnie wściekłość a z mojej twarzy bił tylko chłód.
- Grzeczny... - mruknął mi na ucho. Nie chciał odpowiedzi słownej więc skinąłem tylko głową oraz grzecznie usiadłem na swoim miejscu. Pan pożegnał mnie kpiącym uśmieszkiem, który mnie przerażał i cieszył. Nie wiedziałem czy się cieszyć czy też płakać z "tęsknoty". Gdy trafiłem tam od razu wykrzyczałem blondynowi prosto w twarz, że nie ważne co zrobi i tak nie będę go wspominać a teraz? Teraz mam jakąś dziwną pustkę w sercu. Śmiechy i żarty mnie mocno denerwowały przez co wszystkie uśmieszki zostawały starte przez mój lodowaty wzroku, który wszystkich zatykał. Racja wy byliście na innych poligonach... - prychnąłem w myślach.
- Blackfrey co ty taki jakiś przygnębiony jesteś? - zdziwił się jakiś chłopak.
- Jeszcze raz się odezwiesz to wylądujesz w piachu - warknąłem zaciskając pięści przez co zamilkli i już się nie odezwali.
****
Kiedy wreszcie dotarliśmy do przedmieścia wysadzili mnie i musiałem iść z buta pięć kilometrów. Krzywiłem się gdy odczuwałem jak materiał czystego munduru ociera się o niezagojone rany, które po części nie były owinięte bandażem. Chciałeś być żołnierzem to teraz cierp - powtarzałem sobie w myślach słowa Siergieja, który mówił mi to codziennie zanim przystąpił do "zabawy". Mój wzrok był wbity w ziemię, przyzwyczaiłem się, że nie mogę na nich patrzeć, bo inaczej dostawałem dodatkową karę. Gdy wreszcie doczłapałem się do domu i wyjąłem z kieszeni klucze, które na szczęście jełopy mi oddały! Wszedłem do domu po cichu, nie cackałem się z ściągnięciem traperów, które były jak nowe, ponieważ tam nosiliśmy inne rzeczy przeznaczone jak to oni mówili "dla kundli". Miałem ochotę od razu uwalić się na łóżku i umrzeć dla całego świata nawet jeśli nie było mnie w domu sześć miesięcy jakiejś wielkiej tęsknoty niestety nie odczuwałem. Kiedy myślałem, że już po tym poligonie gorzej być nie może i wziąłem głęboki wdech by jakoś normalnie wypaść przed rodzicami, którzy na pewno rzucą się w moją stronę na łeb na szyję usłyszałem wiele głosów a gdy nacisnąłem klamkę zobaczyłem, że mamy jakiś zjazd rodzinny, który skupił teraz się na mnie.
- Nosz pięknie - mruknąłem pod nosem niezadowolony z takiego obrotu spraw. - Em... Bry? - starałem się jakoś normalnie porozumieć. Prawie wszystkiego tam zapomniałem, nie uczyli nas tam na grzecznych chłopczyków tylko oziębłych dupków, którzy maja zabijać nie patrząc na nic.
- Rek?! No wreszcie myślałem, że już nigdy z tego poligonu nie wrócisz! - ucieszył się ojciec, którego bałem się najbardziej. Siergiej - pisnąłem w myślach i wzrokiem określiłem najszybszą drogę na górę.
- Jak widać jeszcze żyję - burknąłem krzyżując ręce na piersi oraz omijając całe towarzystwo polazłem na górę. No tryb oziębłego żołnierza się włączył - stwierdziłem trzaskając drzwiami i z sykiem kładąc się na łóżku. Wszystko mnie tak cholernie bolało i jeszcze musiałem znosić obecność rodziny świetnie! Nie wiedziałem czy lepiej leżeć na plecach czy też na brzuchu, bo to i to było całe w ranach i znając życie w krwi też. Nagle drzwi znowu się otworzyły więc wbiłem w nie morderczy wzrok, ale widząc ojca zaskomlałem i zacząłem szukać kryjówki.
- Reker co się z tobą dzieje? - zdziwił się dotykając mojego ramienia na co z bólu syknąłem i upadłem przed nim na kolana.
- Zostaw... Boli... Nie bij... - mówiłem przez łzy, które napływały mi do oczu.
- Reker... - wytrzeszczył oczy i poszedł zamknąć drzwi na klucz - Dalej rozbieraj się z tego munduru! Krwawisz! - dodał na co ja energicznie pokręciłem przecząco głową.
- Nie... To tylko tak strasznie wygląda nic mi nie jest! - upierałem się cofając się pod samą ścianę.
- Synu nie dyskutuj ściągaj mundur to rozkaz! - podniósł rękę więc myśląc, iż chce mnie uderzyć skuliłem się bardziej - Synku... - westchnął i mnie podniósł na co prawie wydarłem się z bólu, ale na szczęście nauczyłem się tłumić wszystko w głębi siebie więc skończyło się tylko na łzach spływających z oczu. Mężczyzna sam rozpiął mi ''kurtkę" munduru a ja mogłem zobaczyć, iż na swojej czarnej jak smoła bluzce są bardzo wyraźnie ślady krwi. Ojciec patrzył na mnie z niedowierzaniem a gdy pozbył się i bluzki widząc ten makabryczny widok to aż go zatkało i nie mógł uwierzyć w to co właściwie widzi - Rekuś co oni ci zrobili... - rzekł niemal płaczliwie.
- Piekło tato... piekło... - jęknąłem przypominając sobie twarze swoich oprawców.
- Już dobrze... cicho... spokojnie... już nic ci się nie stanie... - mówił uspokajająco głaszcząc mnie po głowie. Gdy przestałem łkać ojciec wyszedł znowu zamykając drzwi na klucz a ja przykryłem się białą jak śnieg kołdrą, która zaczynała pokrywać się szkarłatem. Po kilku minutach przyszedł zaufany kolega taty, który zajął się moimi ranami, nie oszczędzałem języka i sypałem w jego stronę ostrą łaciną, którą nie przejął się w żadnym stopniu. W niektórych miejscach miałem takie rany, które wymagały szycia. Późniejsze dni polegały na tym, iż rodzice starali się jakoś dowiedzieć co mnie tam spotkało, ale ja mówiłem tyle co nic... Ojca bałem się najbardziej jeden zły ruch z jego strony a ja już płakałem i się kuliłem za co wielokrotnie mnie przepraszał, ale ja nie ufałem już mu tak bardzo jak przedtem. Najgorzej to było na spotkaniach z innymi ludźmi gdzie nie potrafiłem wytrzymywać i zawsze musiałem się z kim pogryźć ujawniając naturę psa na jakiego mnie tresowano.... a potem wybuchła wojna gdzie wszystko nie przydało się w ogóle...

<Koniec>

Od Will'a cd. Rous

Cierpliwie stałem na korytarzu, opierając się plecami o ścianę, aż Rous wyjdzie z sali, w której leżał jej brat, którego uratowałem wczoraj będąc na misji. Teraz stałem tak oparty i wbiłem wzrok w ziemię. Czekałem cierpliwie, lecz zastanawiałem się jak to będzie kiedy jej ojciec się o tym dowie i w ogóle reszta rodziny... Bałem się tego momentu straszliwie! Stałem tak może z dwadzieścia minut, gdy nagle zauważyłem że Rous wyszła, na co posłałem jej ciepły uśmiech.
Zaczęliśmy wymianę zdań, a gdy wypowiedziała kolejne zdanie to mnie aż zamurowało!
- Mogę się u ciebie przespać? Nie chcę zostawać sama... - westchnęła spuszczając głowę, a ja stałem zdziwiony, że ona już na tyle mi ufa, by chcieć spać u mnie... Przez chwilę biłem się z myślami, lecz w końcu zadecydowałem, że to w końcu jej decyzja, a skoro postanowiła że już bardziej mi ufa to czemu miałbym jej nie przyjść do mnie? Skoro jest na to gotowa, by tak blisko ze mną przebywać!
- Pewnie że możesz! Tylko nie chrap! - zaśmiałem się wypowiadając ostatnie zdanie na co posłała mi rozbawiony uśmiech.
- Zobaczymy kto tu chrapać będzie! - odparła chytrze.
- Na pewno nie ja! - zaśmiałem się i ruszyliśmy do mojego pokoju. Dotarliśmy tam po około dziesięciu minutach, otworzyłem drzwi i zobaczyłem że Aurory nie ma, wiec pewnie gdzieś hasa z maluchami, albo jest na dole przy piecach z Darkiem i Vampem. Rous usiadła senna na łóżku, a ja zamknąłem drzwi i przetarłem twarz dłońmi.
- Myślisz że nic nie będzie Roksi? - spytała nagle.
- Nie... Aurora hasa wraz z Darkiem, psem mojego brata pewnie na placu, albo grzeją się przy piecach, wiec nie ma co się martwić! - odparłem spokojnie i zmęczony podszedłem do niej.
Usiadłem obok niej i spojrzałem na nią ciepło, co odwzajemniła, lecz troszkę z niepewnością, a ja domyślałem się dlaczego - Jak będziesz chrapać to Cię obudzę - zaśmiałem się, na co ona się znowu we mnie niespodziewanie wtuliła. Serce mi przyspieszyło znowu i poczułem takie dziwne ciepło... Przytuliłem do siebie mocniej dziewczynę, siedząc tak z nią. Nadal nie mogłem się nadziwić jaką ona kruszyną była! Taka delikatna i bezbronna... Nie mogłem pojąć jak coś tak strasznego ona mogła przejść. Ostrożnie położyłem się z nią na łóżku, wciąż ją trzymając i przykryłem nas kołdrą. Trzymałem dziewczynę w pewnym uścisku, tuląc ją do siebie jak najdroższy skarb! Lecz poczułem jak w pewnym momencie stara się ode mnie odsunąć delikatnie, lecz ja zbyt mocno ją trzymałem w uścisku. Wyczułem że zaczęła lekko panikować.
- Rous... Nie bój się mnie! Nigdy Cię nie skrzywdzę! - odparłem spokojnie - W razie czego możesz mnie walnąć w twarz - zaśmiałem się na co na mnie niepewnie spojrzała. Widziałem jak toczy w sobie wewnętrzną bitwę. Bała się i jednocześnie chciała przy mnie być, co doskonale rozumiałem.
- Rous... - odezwałem się znowu, lecz pocałowałem ją namiętnie w usta - Nie bój się! Śpij... Jesteś zmęczona... - powiedziałem łagodnie, na co znowu niepewnie się położyła.

< Rous?;3 zaśniesz czy nie? xd >

Od Reker'a cd. Kiary

Kiedy Kiara poszła po coś słodkiego ja zacząłem się nudzić i uważnie obserwować sufit, który mógł być teraz dla mnie jedyną rozrywką... No dobra, dobra nie licząc bólu głowy, który raz się nasilał a raz odchodził w zapomnienie i wymiotów tak to dopiero zabawa... Na szczęście jeszcze nie dostałem bezwładu rąk więc było nawet dobrze. Martwiłem się, że Kiarcia tak długo nie wracała, lecz starałem się zachować spokój, żeby nie musieli marnować na mnie niepotrzebnie leków, które za pięć minut mogłyby się przydać komuś innemu. Nagle gdy już prawie miałem zasypiać narzeczona wreszcie się pojawiła i pocałowała mnie w usta przez co humor znowu mi się poprawił a gdy pokazała mi dwie tabliczki czekoladę i cole to aż otworzyłem ze zdziwienia lekko usta powstrzymując się od przekręcenia głowy w prawo.
- Łał - powiedziałem przeciągle nie mogąc zdecydować się na co mam patrzeć.
- No łał, łał - zaśmiała się - Którą chcesz pierwszą? - dodała czekając na mój wybór.
- Lepiej ty wybieraj - odpowiedziałem nie wiedząc na co się zdecydować. Obie były dobre, ale jakoś lepiej mi smakowało jeśli wiedziałem, że ukochana ma ochotę na tą szczególną.
- W takim razie może toffi? - nadal chciała wiedzieć moją decyzję.
- Niech będzie aniołku - odparłem delikatnie się przeciągając. Narzeczona szybko otworzyła opakowanie czekolady o wybranym smaku, którą zaczęliśmy powoli zjadać. Nie ukrywam, że cierpiałem na suchość w gardle co Kiarcia od razu zauważyła i otworzyła puszkę Coli, którą chciała mi podać, lecz ja zaprzeczyłem broniąc się rękami - Ty pierwsza! Załatwiłaś to się napij - rzekłem w miarę pewnym głosem. Nie musiałem ją długo na mawiać, bo uległa mi już po kilku sekundach i skosztowała tego przedwojennego napoju. Cieszyłem się, że jej zasmakowało, bo mogłem jej oddać na własność całą puszkę, ale ona była bardziej pewna siebie niż ja oraz siłą wepchnęła mi Colę do ręki i nakazała pić. Ciecz smakowała trochę inaczej niż ją zapamiętałem, lecz nie robiło mi to dużej różnicy. Gdy wziąłem dwa łyki nagle znowu ręce odmówiły mi posłuszeństwa i kiedy straciłem w nich władzę wylałem na siebie cały płyn, który zmoczył mi bluzkę. Kiara szybko zareagowała i bez wiedzy lekarza sama wstrzyknęła mi lek oraz jakoś doprowadziła do ładu. Gdy tylko poczułem z powrotem władzę zerwałem się do siadu wzdychając, że znowu narobiłem syfu.
- Reker skarbie to nie twoja wina! - powiedziała głaszcząc mnie po głowie.
- Wiem, ale to takie dziwne uczucie, że nagle tracisz władzę w rękach i stajesz się szmacianą lalką - podrapałem się po głowie - A zresztą! Jakoś do tego przywyknę - uśmiechnąłem się łobuzersko i nagle na sali pojawił się ojciec z Rajankiem na rękach, który widząc swoją mamę od razu wyciągnął do niej błagalnie rączki. Moja księżniczka od razu go do siebie wzięła a te wtulił się w swoją mamusię jakby nie widział jej przez dwa lata.
- Wreszcie trafiłem jak nie śpisz - stwierdził ojciec - Jak się czujesz? - dodał standardowe pytanie.
- Raz jest lepiej a raz gorzej - westchnąłem próbując się podnieść, ale on skutecznie mnie obalił.
- Leż nie możesz się przemęczać - pouczył mnie - Wyjdziesz z tego zresztą jak zawsze! - uśmiechnął się na co skinąłem głową - Mały bardzo za wami tęsknił więc postanowiłem go wam oddać na parę godzin... Muszę wracać do dokumentów, ale jak coś to idźcie do Cassandry ona na pewno się nim zajmie - dodał jeszcze i wyszedł. Rajanka nagle chyba olśniło, że i ja się tutaj znajduję więc rozweselony zaczął wyciągać w moją stronę roczki i się uśmiechać na co się tylko skuliłem i popatrzyłem w białą pościel. Nie, nie mogę go wziąć, bo jak dostane znowu ataku to może mi upaść - jęknąłem w myślach starając się nie zwracać uwagi na zniecierpliwionego synka co łamało mi serce.

<Kiara? :3 Reker smuta :c>

"Mówią że życie to wojna, lecz dla mnie jest nie kończącą się imprezą z której wychodzą tylko Ci, co potrafią się przystosować do zmieniających się reguł gry."


Imię i nazwisko| Mari Perez
Ksywka| Scarlet
Wiek| 20 lat | Urodziny 14 września
Płeć| Kobieta
Obóz| Kiedyś  Anioły teraz Śmierć
Ranga| Cień
Aparycja| Scarlet ma 168 cm wzrostu i dobrze wysportowane ciało, choć nie jest aniołem szybkości w bieganiu. Ma piękne, długie brązowe włosy oraz szare oczy, które idealnie podkreślają jej niewinność i kruchość. Kiedyś starała się to zamaskować i zgrywać twardzielkę, co dobrze jej wychodziło, lecz ostatnie przeżycia prawiły że znowu stała się „sobą”.
Charakter|  Scarlet kiedyś była osobą… dość nie miłą i wredną. Nienawidziła wydawania jej rozkazów, bo nikt nie miał prawa jej mówić jak ma żyć, choć jeśli już naprawdę musiała, a tego nie cierpiała, to się dostosowała, lecz nie przychodziło jej to łatwo. Lubiła się droczyć i denerwować ludzi, lecz wiedziała kiedy się przeważnie opanować. Była to uparta dziewucha, która przeważnie nie robiła niczego bezinteresownie, choć miała też swoją dobrą stronę! Tak! Dobrze słyszycie! Mari potrafiła też być współczująca i jest również bardzo czuła na czyjąś krzywdę. Kiedy może pomaga, lecz stara się zgrywać wtedy mimo wszystko tą twardą, zimną sukę, która ma zwyczajnie wszystkich w dupie za przeproszeniem. Mężczyzn uważa za totalnych idiotów naładowanych testosteronem, a co za tym idzie uważa że mężczyźni najchętniej by przerżnęli wszystko w zasięgu wzroku. Jest przekonana że każdy mężczyzna jest niebezpieczny, bo chce tylko wykorzystać kobiety dla swojej uciechy… Mari wiele razy została skrzywdzona, stąd właśnie to przekonanie, które się zawsze sprawdzało i sprawdza najczęściej! Gardzi nimi i raczej ich nienawidzi, przez co była dla nich agresywna, chamska i wredna, choć czasami lubiła ich owijać w około małego paluszka, by zrobili to co ona im karze i zazwyczaj się to udawało! Jednak to było kiedyś… Bowiem gdy wstąpiła w szeregi „dawnej i złej” Śmierci, to niestety prawie została ponownie zgwałcona… To przywołało u niej bolesne wspomnienia i sprawiło to, że z dawnej, silnej i agresywnej dziewczyny, znowu stała się słaba, delikatna i taka którą łatwo zranić. Złamali ją… Złamali ją po raz kolejny i teraz gdy widzi mężczyzn, to od każdego chce uciec, bądź ucieka przerażona jak najdalej i najszybciej tylko potrafi! Jest nieufna, a co za tym idzie, prawie w ogóle nic nie mówi, albo przytakuje bądź zaprzecza ruchami głowy. Mari starała się być odważną dziewczyną, która dąży zaparte do swojego celu., lecz nie wyszło… Mari często się boi, lecz stara się to ukrywać, bo przecież nie powinna okazać słabości, jednak teraz jej „maska” z twarzy spadła… Kiedyś kryła swoje uczucia za „maską” na której było widać tylko chłód, nienawiść i agresję, lecz w środku nadal była tą samą słabą i bezbronną dziewczyną, którą niegdyś potwornie skrzywdzono i chciano skrzywdzić kolejny raz. Była taka agresywna najbardziej dla mężczyzn, którzy uważali się za panów wszechświata. Jaka jest teraz Mari? Teraz pokazuje jasno swoje uczucia, mimo iż stara się je ukryć, to niestety jej to nie wychodzi. Wrażliwa i delikatna… Świat po raz kolejny jej pokazał, że nawet jeśli się kryła za „nieprawdziwą” sobą, to i tak ją złamie, co mu się udało! Teraz znowu jest sobą i każde obraźliwie słowo, czy komentarz na temat jej osoby ją rani. Ludzie najczęściej oceniają ją niestety jako „prostytutkę”. Nie jest to prawdą, bo Mari nigdy nią nie była i nie jest… Ludzie oceniali ją i oceniają bardzo źle, a tak naprawdę nic o niej nie wiedzą! Scarlet choć i urodziła się na „ulicy” i żyłą wśród alkoholików, ćpunów i dookoła się pieprzyli po kontach, to ona nigdy nie poszła w ślady swoich beznadziejnych rodziców… Jest to miła i nieśmiała dziewczyna, która jeśli może to pomaga, jeśli przełamie swój strach oczywiście!
Historia:| Eh… No właśnie! Mari urodziła się w posranej rodzinie… Jej rodzice byli alkoholikami i często były kłótnie w domu oraz rękoczyny. Najbardziej nienawidziła swojego ojca, który bił matkę i uważał się za lepszego od niej, choć jej matka była co prawda kurwą, która chodziła ze wszystkimi do łóżka, to i tak uważała że kobiety są silniejsze i bardziej wytrwałe od facetów! Jej ojciec również bij i ją… W domu liczyło się tylko to żeby się napić, popieprzyć i spać. To się działo u niej w domu... Mari chodziła niedożywiona po ulicach, szukając jedzenia, a w szkole wszyscy się z niej naśmiewali, przez co dziewczyna znienawidziła ludzi. Jej ojciec pozwalał swoim kolegom za pieniądze ją molestować przez co zamknęła się w sobie jeszcze bardziej… Kiedyś nieomal została zgwałcona gdy miała tylko 14 lat! Jej ojciec ją obronił, lecz to nie było z dobroci, tylko dlatego że kolega ojca mu nie zapłacił za spanie z jego córką! Rozumiecie to?! Nienawidził swojej córki i zresztą nigdy ją nie uważał za swoją, mimo iż nosiła jego nazwisko… Piekło trwało cały czas! Ludzie ranili ją w każdy możliwy sposób, jak i upokarzali wszędzie. Nie miała nigdy znajomych i przyjaciół. Gdy podrosła i miała już prawie 18 lat, została porwana i uwięziona na miesiąc w jakiejś wilgotnej piwnicy, gdzie ją gwałcili od 4 do 5 razy dziennie w każdy możliwy sposób… Było jeszcze bicie do krwi, przypalanie papierosami i wiele innych! Nagrywali znęcanie się nad nią i swoje gwałty, po czym pokazywali swoim znajomym, którzy również później przychodzili i ja gwałcili. Na szczęście znalazł ją policja, bo złapali jednego ze znajomych swoich porywaczy. Znaleźli w jego domu filmiki, jak znęcają się nad Mari i okazało się że ona nie byłą ich pierwszą ofiarą! Inne dziewczyny później wypuszczali, bo im się znudziły albo po prostu same umarły przez skatowanie… Policja ją uwolniła, lecz niestety jak w miarę wróciła do zdrowia fizycznego, wróciła do domu gdzie ojciec na dzień dobry ją znał tak że nie mogła się podnieść. W końcu jednak miarka się przebrała i z cichej dziewczynki, stała się agresywną i zimną suką, która lała każdego, kto wszedł jej w drogę, przez co niektórzy nawet lądowali w szpitalu… Nie słuchała się nikogo i wszyscy się jej bali. Sama prawie nawet zabiła swojego ojca i matkę, dzięki czemu miała trochę spokoju w domu, bo zrobił się z niej istny szatan, większy od swojego ojca! Nienawiść wzięła nad nią górę, a gdy nastąpiła apokalipsa, jej durni rodzice zginęli, lecz ona nawet po nich nie zapłakała. No bo po co?! Skoro zawsze cię albo lali, wykorzystywali tylko do zarabiania pieniędzy albo traktowali jak powietrze?! Nawet szkoda o tych ścierwach wspominać! Później jakoś sobie radziła. Nauczyła się korzystać z broni palnej oraz walczyć z zombie i jakoś w końcu trafiła do obozu Śmierci, który niegdyś był zły i był wrogo nastawiony do Duchów, Przemytników i tak dalej… Niestety i tam Mari się nie poszczęściło, bo prawie ponownie została zgwałcona i zagłodziła się prawie na śmierć, a grypa jaka ją wtedy dopadła sprawiała, że jej organizm nie dawał już rady! Jednak pewnej nocy, gdy już zostało jej tylko parę godzin nędznego i nic nie wartego dla nikogo jej życia, odratował ją nie jaki Ashley O’Kelly. Ratował ją mimo iż jej nawet nie znał! No dobra, dobra! Spytacie teraz pewnie jak w takim razie trafiła do Aniołów prawda? Otóż Mari trafiła do Aniołów po tym jak Ash ją zostawił i zniknął na trzy miesiące bez słowa… Mari wtedy odeszła ze Śmierci nic nikomu nie mówiąc. Nie wiedziała później jak bardzo Śmierć i jej mieszkańcy się zmienili na lepsze, podczas gdy jej nie było. Została zaatakowana w nocy i poważnie ranna. Znalazł ją przywódca Aniołów Aiden Andersen, który zabrał ją do ich siedziby i się nią zajęli. Mari widząc tych dobrych ludzi postanowiła do nich dołączyć. Miała dość ciągłej walki o przetrwanie w obozie Śmierci, tak jak to zapamiętała gdy jeszcze się tam działo „źle”. Spytasz czy tam kiedyś wróci? Możliwe! Nic nie jest powiedziane że nie wróci do swojego starego obozu, ale i też nie jest powiedziane że odejdzie z Aniołów. Czas pokaże jakie podejmie decyzje i jaką ścieżką będzie dalej podążać!
Rodzina| Matka – Diana Perez – nie żyje, Ojciec: Sam Perez – nie żyje.
Partner| Connor
Orientacja seksualna| Hetero
Inne|
- Umie strzelać z broni palnej,
- Uwielbia pić kawę,
- Lubi czytać,
- Ma wysportowane ciało,
- Boi się mężczyzn przez to co jej kiedyś zrobiono i próbowano zrobić ponownie,
- Umie kraść,
- Ma zawsze przy sobie pistolet CZ 75 i Glocka 19,
- Jest szybka i zwinna,
- Ma troszkę problemy z płodnością…,
- Uwielbia konie i chciałaby mieć jednego swojego! Można powiedzieć że dzięki nim czuje się stabilniej i bezpieczniej,
- Psy i koty oczywiście leż lubi,
- Lubi jeździć konno. Im szybszy koń oraz skoczniejszy tym lepszy! Lubi czuć trochę tej „wolności” i dobrze zapomnieć choć na chwilę o problemach,
- Trochę tęskni za swoim starym obozem…,
- Chciałaby w końcu by ktoś dostrzegł w niej coś więcej niż tylko fajną „dupę”, jak to mówi większość facetów, co sprawia że czuje się przez to jakby była jakimś przedmiotem,
- Chciałaby w końcu znaleźć swój prawdziwy „dom”,
- Zawsze chciała być weterynarzem i pomagać zwierzętom.
Właściciel: pusia9

Od Rous cd. Will'a

Błysk był taki sam jak w moich marzeniach! Piękny, kary ogier patrzył na mnie ze zdziwieniem oraz zaciekawieniem a w mojej głowie nadal brzmiał głos Will'a "Jeśli chcesz to od teraz jest twój!". Byłam tak szczęśliwa, że wtuliłam się w chłopaka i zaczęłam płakać ze szczęścia, lecz ten chyba posądził, że coś mi się nie podoba, bo stał jak słup soli.
- Rous coś się stało? - spytał zmartwiony przyciskając mnie bardziej do swojej piersi.
- Nic po prostu się cieszę! - przyznałam otwarcie wreszcie się od niego odrywając. Chyba odczuł jakąś ulgę, bo wypuścił gwałtownie powietrze z płuc co mnie zdziwiło, ale nie przejmując się tym zbytnio ostrożnie wyciągnęłam rękę w stronę Błyska, który od razu się w nią wtulił i cicho parsknął. - Pojedziemy jutro na przejażdżkę? - zapytałam z nadzieją głaszcząc wierzchowca, który chyba mnie polubił.
- Jak będzie ładna pogoda to czemu nie - uśmiechnął się w moją stronę na co znowu rzuciłam mu się na szyję.
- Dziękuję! Jesteś wspaniały! - niemal krzyknęłam z radości jednak on się nie odezwał co mnie trochę zasmuciło, bo lubiłam jego barwę głosu, która była o wiele ładniejsza od mojego. - Możemy pójść do mojego brata? Martwię się o niego - dodałam po chwili patrząc w stronę wieży, która była ogromna. Nie wychodziłam zbyt często dlatego za każdym razem nie mogłam się nadziwić jak ten budynek mógł "przeżyć" wybuch bomby, która zabiła miliony istnień.
- Nie martw się! Wyjdzie z tego - uśmiechnął się i pociągnął mnie po raz kolejny dzisiaj za rękę.
- Dziękuję, że go wtedy uratowałeś, gdyby nie ty to już by go ze mną nie było - jęknęłam powstrzymują się od płaczu. Nie wyobrażałam sobie życia bez Skota, który bronił mnie przez tyle lat i to nie tylko przed żywymi trupami, ale też i okrutnymi chłopakami z mojej klasy którzy wiecznie naśmiewali się z mojej maleńkości. Nie słyszałam co blondyn mówi, ponieważ byłam pogrążona w swoich myślach a na ziemie dopiero zeszłam kiedy pojawiliśmy się na medycznym gdzie od razu podbiegłam do zdziwionego brata, który wyglądał ciut lepiej niż ostatnio.
- Czyżby moja Rous wyszła wreszcie z pokoju? - uśmiechnął się nie ukrywając zaskoczenia.
- Will mnie przyprowadził - odpowiedziałam mu siadając na łóżku.
- Czyli już przed nim nie uciekasz? - zaśmiał się próbując usiąść, lecz ja skutecznie mu na to nie pozwoliłam - Aleś ty silna! - dodał rozbawiony.
- W przeciwieństwie do ciebie to jestem bardzo silna - uśmiechnęłam się zadziornie na co on pogłaskał mnie po głowie.
- Tak, tak... Idź, bo twój chłopak się nie cierpliwi - prychnął krótkim śmiechem.
- Ale jak?! - zdziwiłam się patrząc mu prosto w oczy.
- Ślinicie się do siebie - westchnął.
- Sam się ślinisz - mruknęłam niezadowolona - Bądź grzeczny i nie rób problemów - dodałam jeszcze i wyszłam na korytarz gdzie przeciągle ziewnęłam. - Will? - zwróciłam się w stronę chłopaka.
- Słucham? - uśmiechnął się ciepło.
- Mogę się u ciebie przespać? Nie chcę zostawać sama... - westchnęłam spuszczając głowę.

<Will? :3 Idziemy spać już! xd>

Od Kiary cd. Reker'a

- A więc na coś słodkiego ma się ochotę hm? - spytałam rozbawiona, na co się uśmiechnął - Postaram się Ci coś dobrego przynieść - odparłam i go pocałowałam w czoło - Postaram się szybko wrócić! - dodałam i wyszłam z medycznego. Ja sama nie miałam żadnych słodyczy, ale wiedziałam kto miał! Mój ojciec... Uśmiechnęłam się mimowolnie, bo znając życie będzie zrzędził, co chyba było jego ulubionym zajęciem! Idąc korytarzem szybkim krokiem w stronę gabinetu mojego ojca. Dotarcie tam zajęło mi może z sześć minut... Weszłam bez pukania, gdzie przy biurku siedział mój zapracowany ojciec w stosie dokumentów.
Podniósł na mnie wkurzony wzrok, by pewnie się wydrzeć na tego, kto włazi bez pukania, lecz widząc mnie zaraz się uspokoił.
- Znowu masz więcej pracy, nawet jeśli Michael znowu wrócił? - bardziej stwierdziłam niż spytałam, na co westchnął.
- Coraz więcej nowych, coraz więcej raportów, coraz więcej wszystkiego! - niemalże jęknął, a ja podeszłam do niego i spojrzałam na dokumenty, nad którymi siedział.
- Nie uważasz że lepiej by było, gdyby w tym pomagali Ci jacyś najbardziej zaufani ludzie czy coś? Sam się w końcu zajedziesz! I z resztą nie tylko Ty... - westchnęłam - Te papiery to dla Ciebie za dużo! Bez przesady tato, ale maszyną nie jesteś... Ponadto źle wyglądasz! - zwróciłam mu uwagę i wskazałam na podkrążone oczy - Kiedy ostatnio spałeś? - spytałam.
- Chyba jakieś dwa dni temu - westchnął ciężko.
- Papiery Ci nie uciekną jak prześpisz się jak normalny człowiek! Raz że będziesz wypoczęty, a dwa to to, że będziesz trzeźwiej myślał nad papierami - odparłam patrząc z niechęcią na dokumenty, których była góra... - Z resztą z tego co widzę, to te najważniejsze papiery zrobiłeś, więc nie widzę powodów żebyś nie mógł się przespać! - dodałam na co odchylił się na swoim krześle.
- Chyba zaraz tak zrobię, bo ledwie na oczy widzę - odparł przecierając twarz dłońmi - A tak właściwie to co Cię sprowadza? - spytał.
- Przyszłam sprawdzić czy mój wiecznie zalatany ojciec jakoś normalnie wygląda, oraz przyszłam spytać czy nie masz czegoś słodkiego, bo Rekera ma ochotę - powiedziałam ze śmiechem ostatnie zdanie - Wiesz ze leży na medycznym prawda? - spytałam uważnie patrząc na niego.
- E..... - zaczął na co machnęłam ręką.
- Nieważne! W każdym razie leży bo zachorował na jakąś nową chorobę, ale wdrożono już odpowiednie leczenie, lecz potrwa ono miesiąc i nie może się przemęczać, bo mięśnie co jakiś czas mu paraliżuje - westchnęłam, a on zdębiał, lecz zaraz zaczął czegoś szukać w szufladzie, na co się zdziwiłam. Po chwili wyjął dwie czekolady i... Puszkę Coli!
- Masz! - zaśmiał się widząc moje zdziwienie - Tylko nie rzucajcie się od razu na wszystko - dodał rozbawiony i ziewnął po chwili.
 - Ty to normalnie chyba wszystko zdobędziesz - zaśmiałam się biorąc podarunki od mojego ojca - A teraz połóż się, bo zaraz zaśniesz w tym fotelu i Cię jeszcze nie daj Bóg pokręci w krzyżu! - dodałam, na co w końcu się podniósł i usiadł na łóżku, a ja wyszłam zamykając porządnie za sobą drzwi. Do ukochanego wróciłam w sumie po jakiś dwudziestu minutach, a wchodząc na salę, zobaczyłam że czeka na mnie i troszkę zaczął się niecierpliwić...
- Tęskniłeś? - zaśmiałam się, chowając słodycze za plecami i go całując w usta.
- Długo Cię nie było - przyznał.
- Wiem, ale za to mam coś dobrego dla Ciebie! - zaśmiałam się i wreszcie pokazałam mu dwie tabliczki czekolady i Colę w puszce. Jedna czekolada była z toffi, a druga mleczna. Patrzyłam na zdziwionego ukochanego i troszkę chciało mi się śmiać z jego słodkiej minki, jaką teraz robił!

< Reker?;3 >