Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Ruslan Reznov. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Ruslan Reznov. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 24 stycznia 2019

Od Ruslana "Czas Terroru" cz.4 do Detlefa

Mocne szarpnięcie wyrwało mnie ze snu.
-Ruslan!-wołał jakiś głos, a ja szybko otworzyłem oczy- Coś stało się na granicy, mamy iść to sprawdzić.
Ahh, mój stary dobry kolega znowu nie mógł sobie z czymś poradzić sam. Poczułem ogarniające mnie ciepło i sen. Mimo że raczej wolałem samotniczą robotę i towarzystwo samego siebie, to jego obecność wprawiała mnie w dobry humor.
-Ale z Ciebie ciota-mruknąłem ze złośliwym uśmiechem- Traktujesz mnie jak matkę.
Nastała chwila ciszy, po czym po chwili dotknięty tym, co powiedziałem, przyjaciel opuścił mój mały schowek, a ja zaśmiałem się szyderczo, odprowadzając go wzrokiem.
Powoli wstałem, wygrzebując się ze sterty materiałów kocopodobnych. Wskoczyłem w ciężkie buty i brudny już mundur, po czym do malej torby, spakowałem ewentualnie potrzebne rzezy i zarzuciłem ją na ramię. W rękę oczywiście chwyciłem Cara i z dumą wyszedłem na korytarz.
Oparty o ścianę Metra Shayen, czekał na mnie ze spuszczoną głową. Delikatny z niego dzieciak.
-Ooh no nie gniewaj się, chodź- powiedziałem, uśmiechając się z troską i trąciłem go w ramie-Ktoś jeszcze idzie?
-Nie, mamy tylko sprawdzić-lekko odwzajemnił uśmiech i razem zaczęliśmy iść w stronę stacji "sopel".

Gdy od wyjścia z metra dzieliły nas jakieś 5 minut marszu, zauważyłem niespotykane poruszenie wśród trupów. Niby wszystko było jak zwykle, w centrum dużo ludzi, głośne rozmowy, gry w karty, jednak pomiędzy tym wszystkim widać było przebiegających w tę i wewte informatorów z czarnymi oczami, jakby zaraz na nasze metro miała spaść bomba atomowa. Poczułem, że coś nie gra i zatrzymałem się. Shayen szedł dalej, nie słysząc, że nie dotrzymuje mu kroku. Skupiłem się na jednym z przebiegających informatorów i dokładnie zacząłem mu się przyglądać. Dostrzegłem, że w dłoni kurczowo trzyma starannie złożoną mapę i z tymi samymi pustymi oczami biegnie w stronę samej bazy. Poczułem lekki niepokój i podejrzliwie podążałem za nim wzrokiem, dopóki nie zniknął za rogiem. W tym samym momencie moje podejrzliwe spojrzenie skupiło się na Tripie, który niespodziewanie wypełzł ze swojej małej jaskini i również patrzył w moją stronę. Przez dłuższą chwilę wpatrywaliśmy się w siebie, jednak z zamyślenia wyrwało mnie kolejne tego dnia szarpnięcie Shayen'a.
-Co ty robisz?-zapytał podirytowany i zaczął ciągnąć mnie za pasek od torby-Idziemy!
-Coś się kroi-powiedziałem szeptem pod nosem, tak by nikt mnie nie słyszał i nadal ciągnięty przez Shayen'a szedłem w następstwie za nim.

Na miejscu rzeczywiście zastaliśmy nie najlepsze widoki. Nocne ciemności w połączeniu z tym, co tutaj się stało, przyprawiło mnie o nie małe dreszcze, jednak od razu się otrząsnąłem i na zimno spojrzałem na całą sprawę.
-Dobra ty patrzysz tutaj, ja w środku-rozkazałem, nie czekając na żadne słowa sprzeciwu i przygotowując broń, wszedłem do środka.
Czysto.
Znaczy brudno jak chuj, ale chociaż nikt nie strzelał. Opuściłem karabin i kucnąłem obok jednego z ciał. Spojrzałem na twarz zmarłego i zmrużyłem oczy. Złapałem za jego mundur i obróciłem tak, żeby móc zobaczyć jego ramię.
-Znak przemytników-pomyślałem i zamyśliłem się- Po co przemytnicy mieliby nas atakować?
Poczułem, jak podejrzliwość przesiąka przez każdy kawałek mojego ciała. Zacząłem przeszukiwać ciało. Miotające się światło latarki zbijało moje myśli z tropu. Nagle zza okna usłyszałem głośny trzask i szybko zerwałem się na równe nogi. Chwyciłem za broń i wyskoczyłem z budynku gotowy do strzału.
Jednak moim oczom ukazał się jedynie Shayen, który leżał obok przewróconych beczek i cicho jęczał.
-Kurwa, pojebało cię do reszty?-syknąłem przez zęby i rzuciłem mu wrogie spojrzenie-Jak idiota..-przerzuciłem oczami i wróciłem do środka. Znowu kucnąłem obok tego samego ciała i kontynuowałem przeszukiwanie.
W jednej z kieszeni munduru wyczułem coś twardego. Jakaś kartka.
-Wow odkrywamy skarby- pomyślałem, ze wzrokiem pełnym ironii otworzyłem kartkę, spodziewając się jakichś zbędnych zapisek i niestety nie myliłem się, na kartce była jedynie jakaś bezsensowna notka. Mimo wszystko schowałem ją do torby. Zabrałem się za przeszukiwanie kolejnego ciała. Mały szczegół przykuł moją uwagę, mundury. Były jakieś.. Dziwne. Biorąc latarkę w zęby, wyciągnąłem z kieszeni nóż i sprawnym ruchem odciąłem kawałek materiału z ramienia nieżywego przemytnika i schowałem do torby.
Po dłuższym czasie w końcu trafiłem na coś ciekawego. W mundurze jednego z ciał znalazłem zapieczętowaną, małą kopertę. Lekko uśmiechnąłem się, jednak po raz kolejny moją głowę przepełniły pytania, jednak zdecydowałem się zachować je do czasu dostarczenia tego wszystkiego Tripowi. Wstałem i wrzuciłem wszystkie zdobycze do torby. Ostrożnie wyściubiłem głowę z budynku i rozejrzałem się. Wyszedłem z budynku i wzrokiem zacząłem szukać Shayen'a. Po chwili dostrzegłem go, w dłoni trzymał jakby.. Fiolkę? Jakiś mały podłużny pojemniczek.
Spojrzałem na niego pytająco, jednak ten tylko wzruszył ramionami. Zbliżyliśmy się do siebie i razem bezpiecznie wróciliśmy do bazy.

Bez tracenia czasu zdecydowałem, że idziemy do Tripa. Bez większych problemów dostaliśmy się przed jego drzwi i w ciszy czekaliśmy na pozwolenie do wejścia.
-Może lepiej nie teraz, zajęty jest- mruknął strażnik i w tej samej chwili drzwi gwałtownie otworzyły się i ze środka wyleciał informator.
Szybko skoczyłem do zamykających się drzwi i przytrzymałem je dłonią.
-Reznov się melduje, można wejść?-zapytałem głosem wypranym z emocji, w mojej głowie właśnie działa się prawdziwa wojna myśli i przeczuć. Ciężko było mi wykrztusić z siebie jakiekolwiek słowo.
-Nie teraz Reznov!-warknął nieco i już chciał trzasnąć drzwiami, jednak przytrzymałem je w miejscu-Co jest kurwa?- wysyczał wściekły, a ja tylko wślizgnąłem się szybko do jego małego pokoiku i przedstawiłem zebrane rzeczy i zdałem raport.
Po całej rozmowie zaniepokojony Trip siedział z głową opartą o ręce i patrzył w stół, myśląc, co to wszystko może znaczyć. Zawartość odpieczętowanej koperty zżerała mnie od środka.
Co tam jest?
Trip ciężko westchnął i przeniósł wzrok na mnie.
-Podejrzewam coś-zacząłem jednak przerwał mi gest dowódcy, mówiący, że mam być cicho.
-Kurwa to ważne-powiedziałem w myślach zdenerwowany-Nabierasz się.
-Wyjdź na chwilę, muszę coś przemyśleć-wskazał na drzwi, a ja posłusznie opuściłem pokój, zamykając za sobą cicho drzwi i oparłem się o ścianę i popatrzyłem w górę. Mój wzrok utkwił w suficie, jednak moja głowa przepełniona była najróżniejszymi głosami.
Po niedługim czasie Trip znowu wpuścił mnie do środka.
-Masz się ubrać i być tu za 10 minut. Spotkamy się z Demonami, ty jedziesz ze mną-skwitował i zamknął mi drzwi przed nosem, właśnie gdy miałem mu po raz kolejny powiedzieć o moich podejrzeniach. Zły westchnąłem, chwyciłem moje rzeczy i truchtem ruszyłem w stronę mojej nory. Była oddalona o dość spory kawałek, więc musiałem się spieszyć. Na miejscu zrzuciłem z siebie tylko torbę i ogarnąłem wygląd. Mimo czasów, w których żyjemy, hygienia zobowiązuje. Wracając do Tripa, zahaczyłem o pralnie, w której zajebałem czyściutki mundur, oczywiście taki sam jak mój i po chwili byłem już u Tripa.
Cierpliwie stałem, opierając się o ścianę i czekając na dowódcę. Nie miałem ochoty nigdzie z nim jechać, tym bardziej że nadal nie dał dojść mi do głosu.
-Właśnnie przez takie idiotyczne zachowania upadały imperia-powiedziałem do siebie, nie mogąc przypomnieć sobie zbyt dużo z lekcji historii.
W końcu drzwi otworzyły się i wyszedł z nich Trip.
-Sakura zaraz do nas dołączy- powiedział, po czym przeleciał wzrokiem po mnie od góry do dołu- Wystroiłeś się!
Podniosłem brew i lekko uśmiechnąłem się, kiwając głową.
-To bardzo dobrze- zaśmiał się i poklepał mnie po ramieniu.
-Pamiętaj, że to może być podstęp- rzuciłem szybko, a Trip momentalnie skamieniał.
Milczał.
-To się jeszcze okaże- rzucił jedynie, gdy Sakura już szła w naszą stronę.


<Długi okres oczekiwania, ale myślę, że to jedynie kwestia czasu kiedy się rozkręcimy!>

czwartek, 22 listopada 2018

Od Ruslana cd Ana

- Nie mam całego dnia, wolałabym przed zachodem wrócić do w miarę bezpiecznej strefy Duchów-rzuciła i zrobiła krok w przód. Nie spodobało mi się, że należy do Duchów. Mój obóz raczej jest do nich wrogo nastawiony. Zresztą jak do każdego. Może minimalnie oprócz Demonów.
Jednym krokiem wyprzedziłem dziewczynę. Podszedłem do wejścia i chwilę nasłuchiwałem czy aby na pewno nie ma tam nikogo, czy niczego. Odgarnąłem rośliny porastające wejście i zahaczyłem je o wystający pręt. Schyliłem się i zwinnie wślizgnąłem do środka. Dziewczyna zrobiła to samo i już po chwili oboje byliśmy we wnętrzu małego budynku.
-Zdaje mi się, że kiedyś była to jakaś mała kawiarnia-napomknąłem, idąc dalej-Dosyć często tu przychodzę.
Dziewczyna jedynie skinęła głową i uśmiechnęła się w odpowiedzi.
Wziąłem głęboki wdech. Kurz z dawno nieodwiedzanych mebli, dodawał temu miejscu jeszcze większego poczucia sentymentu. Środek kawiarni był mocno ograbiony i zniszczony, jednak to też miało swój klimat. Przed wojną bardzo często śniłem o takich miejscach, a teraz proszę! Mam okazję w nich przebywać. Zostało mi jedynie trwać w zmieszaniu, gdyż z jednej strony cieszę się, że mogę wcielić się w świat ulubionych gier, jednak z drugiej, żyje w rozjebanym świecie, pełnym niebezpieczeństw i śmierci.
Nagle poczułem presję ze strony dziewczyny. Zazwyczaj wole chwile spędzam sam lub z 2-3 osobami, które znam już na wylot. Teraz przyszło mi przebywać sam na sam z jakąś obcą dziewczyną, która w każdej chwili może, chociażby wyciągnąć pistolet i mnie zastrzelić.
-Czyli należysz do Duchów?-zapytałem podejrzliwie, na co ta potwierdzająco pokręciła głową.
-A ty?
Milczałem.
Dziewczyna były wyraźnie zmieszana. Nie mogłem od razu się zdradzić. Wiele obozów uczy, że gdy na swojej drodze spotyka się Trupa, Demona czy innych takich to ma się go od razu zabić.
-Muszę to zrobić dyskretnie-pomyślałem i rozpiąłem wierzchnią bluzę, ukazując oznaczenia obozowe. Zielona czaszka od razu odznaczyła się na mojej piersi.
-Dobra, nie ma co się pierdolić-powiedziałem zimno i wziąłem Cara do ręki, na co pies Any od razu zareagował. Skoczył w moją stronę, jednak podkuwane buty Trupów, szybko się z nim uporały. Dziewczyna nie miała czasu na reakcję. Szybko ogłuszyłem ją lekkim uderzeniem w okolice szyi i złapałem jej spadające na ziemię ciało. Położyłem ją na stole i westchnąłem.
Dziewczyna coś zbyt szybko mi zaufała, zupełnie obcej osobie. Poczułem podstęp i misternie uknuty plan działania. Mimo tego, że intencje dziewczyny tak naprawdę były zupełnie przyjazne.
Pies Any nagle złapał mnie za rękaw. Jęknąłem z bólu i zacząłem wpychać psu moją rękę coraz głębiej do gardła, póki nie puścił. Złapałem go za szyję i szybko wyciągnąłem jakiś sznury, po czym związałem mu pysk. Czworonóg natychmiast zaczął się desperacko miotać. Z małej saszetki wyjąłem strzykawkę z lekiem uspakajającym i wbiłem ją w skórę psiaka, który po dłuższym czasie padł na ziemie.
Zbliżyłem się do dziewczyny i chwilę na nią patrzyłem. Mruknęła coś cicho i ciężko wciągnęła powietrze, powoli dochodziła do siebie.
-Taka bezbronna..-westchnąłem, a w mojej głowie zbudziło się pożądanie. Lekko położyłem rękę na jej talii, jednak natychmiast ją cofnąłem. Poczułem obrzydzenie do samego siebie, odszedłem do pomieszczenia pracowników małej kawiarni. Ostatnio zostawiłem tu parę przydatnych rzeczy.
Po chwili wróciłem z długim, grubym sznurem. Odłożyłem go na najbliższy stolik. Delikatnie podniosłem dziewczynę, która powoli odzyskiwała przytomność. Przeniosłem ją na krzesło i przywiązałem do niego.
Poczułem, że zadziałałem ze zbyt dużą pochopnością, jednak już teraz nie dało się tego odkręcić. Ostatnie drastyczne wydarzenia, najwidoczniej musiały podziałać na mnie silniej, niż myślałem. Żebym aż tak oddał się lękowi, który nie raz popychał mnie w jeszcze gorsze sytuacje.
Ana otworzyła oczy, bardzo szybko odzyskując trzeźwość umysłu.
-Co ty robisz?-ryknęła i momentalnie zaczęła się szarpać w objęciach bardzo wytrzymałego sznuru-Wypuść mnie! Kurwa!
-Nie mogę-wytłumaczyłem chłodno.
-Co? Co ty gadasz?!-warknęła i na chwile przestała się miotać-Gdzie Loki?!
Wskazałem głową w miejsce, gdzie pies w głębokim śnie leżał na zimnej podłodze.
-Nie denerwuj się-mruknąłem- Nie mam złych zamiarów, myślałem, że ty je masz i zareagowałem nieco pochopnie..

Ana? Nie wiem, co to, nie mogę spać.

niedziela, 11 listopada 2018

Od Ruslana cd Ana

Cały czas bacznie obserwowałem ruchy i zachowanie mężczyzn, podczas gdy dziewczyna zaczęła ich ostro opierdalać. Niezła szopka. Aż dziwne jak kobiety potrafią zdominować facetów. Mały szantaż emocjonalny połączony z wytykaniem błędów i już kolega jest cały urobiony. Ahh. Po odprawianiu kolegów dziewczyna westchnęła i spojrzała w niebo.
- Muszę się napić - mruknęła, a ja cicho charknąłem ze śmiechu.
- Może się dołączę?-zaproponowałem, chciałem, żeby w moim tonie słychać było powagę, jednak raczej średnio to wyszło.
- Jeśli to ty załatwiasz alkohol, to nie ma problemu- stwierdziła i odwróciła się w moją stronę.
Z twarzy nadal wyglądała na nieco przestraszoną i przytłoczoną całą sytuacją. Zresztą ja pewnie też, nie lubię ratować dupy innym. Niestety czasy są takie, że lepiej dbać tylko o siebie. Ratowanie komuś życia jest nie na miejscu, utrudnia całą robotę. Jeszcze jakoś się zwiążemy, wtedy będzie zupełna katastrofa. Teraz świat jest zbyt dziki i niebezpieczny, żeby dbać jeszcze o kogoś.
Po co ja w ogóle to zaproponowałem?! Jakiekolwiek bliskie związki są jaknajbardziej ważne, jednak teraz szansa na stracenie takiej osoby jest zbyt wysoka. A nie trudno jest zostać zabitym.
- Ana Balanchine-wyciągnęła do mnie rękę- i Loki-wskazała głową psa, który na momentalnie zareagował na wypowiedzenie swojego imienia i zjawił się przy nodze swojej pani. Z niechęcią spojrzałem na jej rękę, jednak nie pokazałem tego po sobie, by jeszcze bardziej jej nie dobijać.
- Jeśli dobrze pamiętam, to ty mnie wyciągnąłeś z tamtego piekła - wskazała palcem dziurę w asfalcie- A, i przepraszam za tamtych palantów. Kontakty towarzyskie nie są zdecydowanie ich mocną stroną.
-Ruslan-odpowiedziałem zdecydowanie i ścisnąłem jej dłoń. Była niezwykle gładka i delikatna sprawiła, że momentalnie cofnąłem dłoń i skrzyżowałem obie ręce na piersi-Taak, radze nosić przy sobie srebrne naboje, skoro tak boisz się wilkokrwistych i nie polegać na innych-uśmiechnąłem się lekko i rozkładając ręce, powoli ruszyłem do przodu.
Dziewczyna ruszyła za mną, jednak nie dawała mi spokoju myśl, dlaczego jakkolwiek mi zaufała i zgodziła się ze mną gdziekolwiek iść. Przecież równie dobrze, mógłbym ją zabić, zgwałcić, obrabować, zrobić dosłownie wszystko.
-Znam jedno „fajne” miejsce-mruknąłem i spojrzałem za siebie, by jeszcze raz spojrzeć na dziewczynę. Wyszukałem jej oczy i zatrzymałem na nich swoje-Masz za mną nie iść-powiedziałem łagodnie i odwróciłem się przodem do kierunku drogi. Ana zrównała się ze mną, jej pies nieco kręcił się pod nogami, jednak jego miękkie futerko, tak lekko łaskotało i miziało po nogach, że zupełnie na to nie reagowałem.
-Może przerwę tą niezręczną ciszę-zaśmiała się cicho i spojrzała na mnie.
Nie mogłem oderwać oczu drogi, jednak czując jej ciężkie spojrzenie na mnie, lekko podniosłem głowę.
-A więc jak w ogóle się tam znalazłaś?-zapytałem od niechcenia, na co Ana od razu zaczęła opowiadać całą historię od początku.

***

Na miejsce doszliśmy po przebyciu sporego dystansu. Jednak czas spędziliśmy miło. Ana okazała się, jak dla mnie duszą towarzystwa i zdecydowanie była odskocznią od ciągłych lakonicznych rozmów z innymi Trupami. Tym bardziej że od dłuższego czasu czułem się nieco samotny, gdyż oddzielili mnie od dwóch osób, z którymi się jakoś bardziej przyjaźniłem. Nasza rozmowa wyszła mi na dobre.
-Jesteśmy na miejscu!
Naszym oczom ukazał się mały budynek. Na pierwszy rzut oka niewidoczny. Rośliny wokół niego uczyniły z niego dobre schronienie, prawdziwy bunkier. Mocne pnącza objęły większość jego powierzchni, a gęste otoczenie drzew, krzewów i wysokich traw, dodawało mu tej tajemniczej magii. To wszystko wyglądało tak uroczo, że zawsze wracałem tu z uśmiechem.
Budynek ten przypominał dom moich dziadków, obrośnięty bluszczem, dzięki czemu był piękny i tajemniczy. Zatrzymałem się. Przed moją twarzą zobaczyłem postaci moich dziadków i mnie jako dzieciaka. Wszystkie te zjawy weszły do środka małego budynku. Krew zahuczała mi w uszach i zakręciło mi się w głowie, jednak szybko otrząsnąłem się i spojrzałem na Ane.

<Ana?>

sobota, 10 listopada 2018

Od Ruslana cd Ana

Pewnym krokiem wszedłem na peron stacji metra. Spojrzałem do góry. Niecodziennie piękne i czyste, niebieskie niebo wołało mnie do siebie. Rozglądnąłem się dookoła i powoli zacząłem wspinać się do wyjścia. Na zewnątrz była świetna pogoda. Słońce lekko grzało jednak nie na tyle, żeby było to nieprzyjemne, a ciepły wiatr sprawiał, że odlatywało się razem z nim. Jak zawsze wziąłem Cara. W końcu miałem czas, by porządnie się nim zająć. Od incydentu z wilkokrwistymi zawsze noszę przy sobie srebrne kule.
Zarzuciłem karabin na ramię i zacząłem szukać miejsca, w którym mógłbym odpocząć. Na uboczu małej polany stało średniej wielkości, piękne drzewo. Szybko wspinałem się na nie i delikatnie ułożyłem. Oparłem się o jedną z gałęzi i spojrzałem na okolicę. Pozostałymi liśćmi zakryłem się, żebym nie był aż tak widoczny. Wziąłem Cara i zacząłem go oglądać. Biedny karabin dużo już przeszedł, było na nim sporo krwi, prochu czy błota, nie wspominając o milionie rys. Wyjąłem z kieszeni nożyk i powoli zacząłem zeskrobywać brud. Widok już w miarę czystego AK przywróciło wspomnienia z dnia, w którym go dostałem. Nieco bardziej rozłożyłem się na gałęzi, uważając, żeby nie pękła i zamknąłem oczy, wsłuchując się w wiatr. Westchnąłem cicho i jeszcze mocniej ścisnąłem karabin.

Z zamyślenia wyrwał mnie dopiero głośny szelest dobiegający z krzaków. Zerwałem się i zasłoniłem większą ilością liści. Usłyszałem wyraźne dyszenie i tupot łap. Przekląłem pod nosem i załadowałem odświeżonego Cara. Z dumą patrzyłem, gdy znowu wyglądał jak nowy. W krzakach nieco zawrzało i wyleciał z nich pierwszy wilkokrwisty. Zmrużyłem oczy i nadal w ciszy obserwowałem. Zaraz po nim z krzaków wyszło kilka innych. 6 wilkokrwistych w jednym miejscu to niebywałe zjawisko, jednak z pomocą srebrnych pocisków wszystkie padną jak muchy. Stwory niebezpiecznie zbliżyły się. Już załadowałem odpowiedni magazynek i gotów byłem do walki.
Jednak nagle coś zawyło. Bestie najpierw mruczały coś do siebie, jednak potem od razu w dzikim szale rzuciły się w stronę odgłosu. Odprowadziłem je wzrokiem i zacząłem się zbierać. Wolałem nie spotkać takiej gromady, mimo przygotowania. Zszedłem z drzewa i powoli zacząłem wracać w stronę domu. Spojrzałem jeszcze ostatni raz siebie w stronę małych budynków, czy na pewno wilkokrwiste zniknęły.
Czysto, żadnych zagrożeń. Trawa lekko kołysała się w rytmie wiatru, zresztą tak jak cała reszta drzew czy większych krzewów.
Nagle usłyszałem strzał. Gwałtownie odwróciłem się. Dźwięk dochodził z miejsca, w które pobiegły bestie. Biegiem ruszyłem w tamtą stronę. Padł drugi strzał. Miałem jeszcze spory dystans do przebycia. Przyspieszyłem i pociągnąłem za pasek od karabinu tak, że wpadł prosto w moje ręce. Padł trzeci strzał, po czym zapadła cisza. Dopiero po chwili słychać było ryk i wycie wilkokrwistych. Zmarszczyłem brwi i schowałem się za rogiem najbliższego budynku. Bezszelestnie zakradłem się jak najbliżej głosów i jednym susem wskoczyłem na teren małego placu. Zdezorientowane kreatury od razu spojrzały w moją stronę, jednak ich reakcja była zbyt wolna. W ich stronę leciały już srebrne naboje. Wystarczyły trzy strzały, żeby potężne potwory leżały martwe. Położyłem jedną nogę na piżmaku leżącym najbliżej mnie i wystrzeliłem ostatnią kulę, prosto w jego łeb.
Gdy już wszyscy nieprzyjaciele leżeli w kałużach krwi, chciałem już iść, jednak byłem bardzo ciekawy, co za mądry człowiek wyje na nieznanym terenie. Moją uwagę przykuła duża szczelina w starym asfalcie. Usłyszałem głośne i szybkie sapanie, płytkie oddechy. Westchnąłem zmęczony i przykucnąłem nad otworem. Zobaczyłem wielkie brązowe, kobiece oczy, a bijące z nich przerażenie sprawiło, że przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz.
-Wyłaź-rzuciłem szorstko i podniosłem głowę. Dziewczyna nawet nie drgnęła, jedynie skupiła na mnie swój wzrok.
Pies, który leżał obok niej, zaczął głośno warczeć. Oddech nieznajomej coraz bardziej przyśpieszał i stawał się coraz szybszy. Przyglądnąłem się jej bardziej , kurczowo trzymała się ścian dołka. Sięgnąłem do niej ręką i złapałem za jej ubranie tak, żeby, jak najłatwiej ją stamtąd wydostać. Pomimo sprzeciwów psa udało się to bardzo szybko i po krótkiej szamotaninie, dziewczyna leżała już na twardym asfalcie. Nadal nie ustabilizował się jej oddech, a ona sama wyglądała jak sparaliżowana. Od razu przy jej boku zjawił się pies i wtulił się w jej bok.
Spotkanie z wilkokrwistymi musiało ją bardzo przerazić. Znacznie przyśpieszone tętno, oddech i "chwilowy paraliż" jednoznacznie o tym świadczyły.
Nagle poczułem ostry ból w okolicy łopatek. Poleciałem w przód i wylądowałem na ziemi. Momentalnie odwróciłem się w stronę atakującego.
-Cука!-Wrzasnąłem i zerwałem się na równe nogi. Złapałem Cara i wymierzyłem cios. Twarda kolba trafiła przeciwnika perfekcyjnie w szczękę, na co ten tylko zawył i padł na ziemię, krwawiąc.
Czyjeś ręce mocno zacisnęły się na mojej szyi i zaczęły ciągnąć do tyłu. Podniosłem karabin nad głowę i wystrzeliłem serię. Uścisk od razu ustał. Okręciłem się dookoła. Obok mnie stał mężczyzna z wymierzoną w moją stronę bronią. Zachowałem spokój, jednak w mojej głowie już układał się plan, jak wyjść z tej sytuacji żywo. Kątem oka zauważyłem, jak powalony przeze mnie koleś siedzi obok dziewczyny i próbuje ją uspokoić.

<Ana?>

piątek, 20 kwietnia 2018

Od Ruslana "Krok w przeszłość"

Energicznie wbiegam po schodach na drugie piętro starej kamieniczki. Przed drzwiami zdejmuje buty i zostawiam je przy ścianie wielkiego holu. Otwieram drzwi, wzdycham. Od kilku lat, codziennie wracam do tego ohydnego miejsca. Przekraczam próg i ciągnę za sobą drzwi, które zamykają się z głośnym trzaskiem. Oczywiście zapominam zamknąć ich na klucz. Chwilę po wejściu podbiega do mnie zaspany pies. Jak zwykle cieszy się na mój widok i od razu kładzie się na grzbiecie, bym poświęcił mu choć trochę swojej uwagi. Klękam i zaczynam drapać jego włochaty brzuch. Samoistnie uśmiecham się, gdy widzę jego szczęście.
-Sasza-Mówię nieco surowo, na co pies od razu podnosi się do siadu. Nadal się uśmiecham, nawet nieco śmieje, widząc nagłą zmianę miny psa, po czym tylko lekko go głaszczę i wstaję.
Przechodzę dalej i jednym ruchem ściągając torbę, rzucam ją na mały fotel. Idę w stronę małego pokoju. Lekko ciągnę za klamkę i powoli uchylam drzwi. Od razu słyszę znajome skrzeczenie.
-Ru.. Rus.. lan!-odzywa się barwna papuga, po czym podlatuje w moją stronę i siada mi na ramieniu. Od razu zaczynam jeździć ręką w jej gęstych piórach, na co ta tylko się puszy i przymyka oczy. Patrzę w stronę drugiej klatki. Siedzi, smutna. Jej białe pióra są połamane, wyskubane, a ona sama jakby w letargu nie rusza się i patrzy w jedno miejsce. Od razu marnieje i przybliżam się do niej.
-Hej..-szepczę i czekam na jakąś reakcję-Hej, hej, jesteś tu?-mówię nieco głośniej i wsadzam jedną z rąk do klatki i układam ją tak, by ptak mógł na nią bez problemu wskoczyć-Candy-w końcu się odwraca.
Ona najgorzej zniosła śmierć Gluka, jeszcze dość młodego i ciekawego świata gawrona. Jest to zrozumiałe, gdyż to ona pierwsza zaakceptowała go i pomimo odmiennych gatunków, było między nimi coś „więcej”. A teraz gdy go nie ma, dopadła ją samotność. Wielka, kolorowa ara potrafi poradzić sobie w towarzystwie samego psa i drugiej papugi, jednak delikatna kakadu zawsze była najsłabsza i wszystko zawsze dotyka ją najbardziej. W końcu jednak przełamuje się i powoli siada na mojej wyciągniętej ręce. Wyciągam ją i kładę na drugim ramieniu.
-To, co pogotujemy?-zapytałem, kierując się już w stronę kuchni.
-Mmm, tak!-krzyczy William prosto w moje ucho. Może i ary nie są najlepszymi naśladowcami ludzkiej mowy, jednak mi trafił się naprawdę wybitny egzemplarz.
Włączam radio i szybko wybieram jedną płytę, spośród wielu leżących na blacie i wkładam ją do stacji. Kładę papugi na blat i zaczynam wyjmować potrzebne produkty z małej lodówki.
-Spa! Spaghetti!-znowu krzyczy, rozpoznając zaplanowaną przeze mnie potrawę.
-Hahah! Dobrze!-mówię dumnie, jak rodzic, po czym biorę się za gotowanie.

***

Słyszę pukanie do drzwi. Patrzę na zegarek. W sumie jest już prawie godzina, o której moja kochana żona wraca z uczelni, więc tylko krzyczę, że drzwi są otwarte i wracam do swojej roboty. Candy już nieco bardziej ożywiona, podobnie do Williama i Saszy zaczęła się nieco bardziej wczuwać w nasze wspólne gotowanie i jakby ze szczerą chęcią wskoczyła do jeszcze zimnego sosu. Po chwilowej kąpieli wzbiła się nieco w górę i zleciała do Saszy i dała mu zlizać z siebie cały pyszny łup. Naprawdę nie wiem, jak oni mogli się zaprzyjaźnić, ale ich więź jest dla mnie naprawdę ważną sprawą i za każdym razem, gdy widzę, że współdziałają, robi mi się cieplej na sercu. Może ktoś powie, że jestem wariatem, ale ich traktuje jak najprawdziwsze dzieci. Dlatego już sam stan Candy jest dla mnie bardzo druzgocący. Słyszę otwieranie drzwi i zbliżające się w moją stronę kroki. Powoli się odwróciłem.
-No to opowiadaj jak ta..-zamarłem, nikogo za mną nie było. Bez odwracania się, wymacałem nóż i bezszelestnie ułożyłem go wygodnie w ręce. Muzyka nadal grała. Pies nie reagował, zupełnie jakby nie zauważył ani nie usłyszał, pukania czy samego otwierania drzwi. Zawsze pierwszy rwie się do powitania gości. Tak samo ptaki, jednak patrząc na nie, łatwo można stwierdzić, że są zbyt zajęte zabawą. Podchodzę bliżej ściany i małego korytarzyka prowadzącego do salonu i ustawiając ostrze noża w odpowiednią stronę, wyłaniam się zza niego. Nic, pusto. Głośno wypuszczam powietrze i idę zamknąć drzwi. Przekręcam zamek. Jednak chwila.. Nie słyszę już muzyki, niczego nie słyszę, a na ciele czuje kogoś ciężkie spojrzenie. Obserwuje mnie. Szybko się odwracam.
Długi ciemny korytarz. Mrużę oczy, chcę coś dostrzec jednak bezskutecznie. Kontrolnie odwracam się za siebie. Wyciągam rękę, jednak napotyka ona jedynie kawałek zimnej ściany tego przeklętego mieszkania. Zostaje iść w przód.
Zanurzam się w mroku wąskiego korytarza i staram się nie tracić czujności. W uszach słyszę pisk od wysokiego ciśnienia krwi. Czuję, że moje nogi odmawiają posłuszeństwa. Przewracam się. Lecę dłużej niż powinienem, jakby nagle zniknęła podłoga. Zaciskam oczy, jednak do upadku nie dochodzi. Otwieram. Nie jestem już w ciemnym korytarzu, wręcz przeciwnie. Nie jestem już nawet w pomieszczeniu.
Stoję na jakiejś malutkiej łące. Rozglądam się, z jednej strony widzę, że jakiś kawałek ode mnie łączka przechodzi w kamienie, a następnie kończy się klifem. Nagle czuje zawroty w głowie i nieco przybliżam się w stronę niebezpiecznego klifu. Staram się wyprostować, jednak samoistnie mimo moich sprzeciwów idę w stronę niebezpieczeństwa. Gdy łączka się kończy, upadam i staram się przytrzymać trawy, jednak nadal zbliżam się do krawędzi. Toczę się, coś mnie tam ciągnie. Nagle przed moimi oczami pojawia się sylwetka jakiegoś człowieka, jednak nie mogę zobaczyć jego twarzy, ciągle coś mną miota i nie daje mi się zatrzymać. Staram się wbijać paznokcie w ziemię, jednak jestem już na czystym kamieniu i wbijane przeze mnie paznokcie po prostu odrywane są przez ciągnącą mnie siłę. Nadal zbliżam się do przepaści. Zaczynam panikować. Staram się robić wszystko byle tylko się zatrzymać, jednak nie mogę. Moje zakrwawione ręce już nie stawiają żadnych oporów niewidzialnej sile, palce same wyrywane są ze stawów i łamią się jak zapałki, jakby nie miały w sobie grama kości. Tak samo nogi. Nie mogę nic zrobić. Zaczynam krzyczeć, a moje ciało przyśpieszać, jednak jest już za późno. Czuję, jak tracę grunt i tylko widzę, jak z impetem, uderzę zaraz o ziemię.
Jednak do tego też nie dochodzi. Płaczę, przerażony tym, co się dzieje. Nie chce tego robić, ale nie mogę przestać. Patrzę na moje ręce, są całe. Zaczynam uspokajać oddech. Mimo to po paru chwilach krzyczę z bólu. Patrzę na mój brzuch. Zmienia się, rośnie i maleje, coś mam w środku, w żołądku. Wyraźnie czuje, że coś chce się przeze mnie wydostać. To mnie je. Je od środka. Wije się i krzyczę, jednak ból jest tak silny, że już nie mogę krzyczeć. Otwieram usta, jednak zamiast krzyków wylewa się z nich czarna, smolista krew. Dławię się. Z moich oczu lecą łzy. Nie mogę oddychać. W końcu insekty przebijają się przez ostatnią warstwę mojej skóry. Słyszę tylko charakterystyczny dźwięk, jednak po prostu leżę. Z mojego ciała z każdą sekundą ulatuje życie. Ćmy, które właśnie wygrzebują się z mojego brzucha, odlatują jakby nigdy nic. Ja ślepo patrzę w przestrzeń przede mną, martwym wzrokiem. Moje pole widzenia powoli przysłaniają mroczki. Nie mogę nawet zamknąć oczu, umrę z otwartymi i do czasu ich zgnicia będą wpatrywały się w tę pustkę. Tracę świadomość, odpływam. Jednak zanim wszystko gaśnie, słyszę niewyraźny szept, jakby podmuch wiatru, a jednak niosący ze sobą jakąś treść.
„On nigdy jak ty”.
I znowu ciemność.
Słychać czyjś ciężki oddech, a może jednak jest mój? Ale przecież umarłem, nie mogę oddychać. Zaświeca się lampa. Czuje, jak moja rogówka właśnie się spala, jednak wszystko widzę bez zmian. Leżę w tej samej pozycji co przedtem, jednak znowu jestem cały. Nie ruszam się, jedynie moje oczy jakby w amoku błądzą po jasnej plamie. Przekręcam głowę, z początku widzę tylko plamę, jednak w końcu mój wzrok nabiera ostrości. Tak, jestem cały. Nie ma nawet śladu po wielkiej dziurze w moim brzuchu. Wielka czarna plama krwi wylana z moich ust, też zniknęła. Nagle słyszę szuranie butów i kroki. Jednak nie są skierowane w moją stronę. Idą obok. Powoli odwracam się w ich stronę. Widzę zamaskowanego człowieka a przy nim stół. Stoi nieruchomo. Jakaś maszyna mozolnie przesuwa się w przód, w stronę stołu. Gdy jest centralnie nad nim, upuszcza jakieś pudło, po czym zamiera. Podtrzymując się na rękach, próbuję wstać, jednak nadal, ani na chwilę nie spuszczam wzroku. Pudło samoistnie się otwiera, a dotąd nieruchomy człowiek właśnie sięga do środka po jego zawartość. Wyciąga jakoś małą rzecz i kładzie ją na stole. Nie wiem co to. Muszę się zbliżyć.
Chcę krzyczeć, jednak bunt przeciwko temu, co widzę, grzęźnie w gardle. Zamrożony William, moja najukochańsza i najstarsza papuga, którą traktuje jak własnego syna.
Zaczynam biec, jednak jak tylko ruszyłem z miejsca, nieznajomy bez najmniejszego zawahania się wbił nóż w zesztywniałe ciało ptaka. Czuje furię, wypełnia moje ciało już w każdym calu. Czuje nadzwyczajną siłę i od razu wyrywam się w stronę podłego zabójcy. Rzucam się mu do gardła, jednak ten nic sobie z tego nie robiąc, daje mi się przewrócić, bić, jednak nie reaguje na to w żadnym stopniu. Czuje, jak nie mogę poradzić sobie z moimi emocjami, znowu krzyczę, łapię się za głowę, pulsuje. Nie mogąc wytrzymać, znów rzucam się na niego, jednak znowu bez reakcji. Szybko dyszę, zmęczony, mój oddech jest bardzo płytki. W końcu tajemniczy morderca wstaje i bez słowa, ściąga maskę.
Przełykam ślinę. To ten „lepszy” ja, wykreowany przeze mnie, w którego zawsze się wcielam i którym zawsze chciałem być. Nie mogę uwierzyć. Stoję tylko z otwartymi ustami.
-Nie jestem Tobą, nie przyrównuj mnie, ty jesteś niczym, nigdy nie będziesz mną-syczy przez zęby, a w jego oczach widać szaleństwo. To jest prawdziwy Ruslan. Nieważne, w którym wydaniu. Oba mają błędy, są inne. Coś sprawia, że nie mogą się spotkać.. Oboje spokojni, jedynie po stracie kontroli są zdolni do wszystkiego.
Znowu słychać ten głos, jednak teraz jest jeszcze bardziej rozmyty niż przedtem.
„Tylko jeden, on”.
Jasne włosy wymyślonej kreatury zawirowały i w jednej chwili w jego dłoni znalazł się Car. Dość stary model kałasznikowa, jednak nadal tak samo śmiercionośny, jak jego nowocześniejsi siostry i bracia.
-Nawet ty-chrypię, a z mojego oka leci zła. Czuje dotyk lufy i jedynie słyszę potężny huk.
Otwieram oczy. Przerażony rozglądam się na boki. Jednak tylko leżę na moim materacu. Wreszcie czuję się bezpieczny. Czyli to był sen?
Nagle zauważam, że w futrynie drzwi stoi ona. Moja żona. Zmartwiona patrzy na mnie. A ja tylko niespokojnie dyszę, nadal nie dochodząc do siebie po takim przeżyciu. Ciągle utrzymując kontakt wzrokowy, szybko zrywam się i momentalnie jestem przy niej.
-To ty?-mruczę i zachowuje moją zwyczajną barwę głosy, nie może się złamać, nie może widzieć.
Najpierw bez słowa na mnie patrzy, nadal z tym samym wyrazem twarzy.
-Tak
Uśmiecham się i przytulam ją, po czym szybko biegnę do Williama i Candy. Na szczęście z nimi też jest wszystko w porządku. Przyglądam się tylko Candy, której pióra nie mają ani jednej niedoskonałości. Wzdycham z ulgą i wracam do mojej zaniepokojonej kobiety.
-Znowu krzyczałeś, kto tym razem?-pyta, spokojnie opierając się plecami o ścianę.
-On-mówię jedynie, jednak ona wie, o kogo chodzi.
-Martwię się! Masz z tym skończyć!-unosi się nieco-Słyszysz?
-Mhmm-mruczę-Dach?
Przewraca oczami.
-Ale ty jesteś wredny, zawsze wszystko po twojemu! Raz mnie posłuchaj!-mówi, po czym zakłada na siebie jakąś grubszą bluzę.
-Nie i mi nie rozkazuj-kwituje, z pełną powagą. Ona tylko odwraca się i już chce coś mówić, jednak przerywa jej mój śmiech-Ty się zawsze nabierzesz!-zaczynam się śmiać i trącam ją w bok.
-Weź dorośnij-mruczy, jednak po chwili zarażam ją moim śmiechem i atmosfera robi się nad wyraz przyjemna. Koszmar znika z mojej głowy zaledwie po paru chwilach, to już wyuczony nawyk, jednak nie przypuściłbym, że spotkanie Ruslana będzie aż tak tragiczne. Jeszcze przed samym wyjściem chwytam gitarę i już gotowi wychodzimy.

sobota, 3 marca 2018

Od Ruslana cd Reker

Po komentarzu Rekera jedynie zmierzyłem go wzrokiem i fuknąłem z pogardą. Nie ma co sobie dupy zawracać. Spojrzałem na karabin i zamknąłem go w pełnym miłości uścisku.
-Tęskniłem, wiesz?-wyszeptałem najcieplejszym tonem, jaki mogłem uzyskać i powiodłem wzrokiem wzdłuż kolby broni.
W końcu obejrzałem się za chłopakiem. Był już nieco daleko, ale sama jego obecność w moim polu widzenia irytowała mnie. Ponownie fuknąłem. Czy on jest popierdolony? Wyrzucać takie cacko do zimnego jeziora i skazać na powolnie zardzewienie? Dobra Car jest lekko porysowany, bo ma swoje lata, ale jeszcze nigdy się na nim nie zawiodłem, do teraz. Jednak to nie będzie jego koniec, naprawię go. Cóż, chyba go nie zrozumiem, trudno.
Teraz po uspokojeniu mojego rozgoryczonego serca mogłem wracać, jednak jeszcze raz spojrzałem, za siebie, w stronę Rekera. Był już bardzo daleko i już zanikał, jednak chwilowy stalking przyda się zawsze i wszędzie, przynajmniej będzie wiadomo, gdzie jest ta ich baza. Duchów, czy czegoś tam, nigdy nie pamiętam. W końcu straciłem chłopaka z oczu. To nie był dobry moment na jakikolwiek akt zemsty i tak się jeszcze spotkamy.

-Stój!-rozkazał mi znajomy głos wartownika na pierwszym posterunku metra- Reznov?
-Tak..-powiedziałem, szybko zdejmując zlodowaciałą czapkę. W sumie po samym wyjściu z wody czułem jedynie dość nieprzyjemny chłód, jednak po dłuższym czasie, moja skóra pod wpływem mrozu zaczęła pękać. Uratowała mnie jedynie kurtka, zdjęta przed samym skokiem. A czapkę zostawiłem, bo jednak głowa jest najważniejsza, zresztą jej powłoka skutecznie uchroniła część moich włosów, przed wodą.
-Ehh.. Wiedziałem, że kłamałeś.. Po prostu idź do Tripa, on już da ci wpierdol!-zrobił pauzę, a ja tylko zmarszczyłem brwi i dałem się przechodzić dreszczom- W sumie jak się boisz, możesz powiedzieć mnie, to jedno z moich zadań, więc mnie to tak rybka.
-Nie trzeba, ale dzięki..-uśmiechnąłem się krzywo- Musiałem uratować moją broń!-dodałem, po czym już bez słowa kierowałem się prosto do "biura" naszego szefa.
Po przejściu kilku tuneli i posterunków stałem już pod drzwiami Tripa. Niezbyt się go obawiałem, zdawał się nawet fajny, jednak zaprzeczyć się nie dało, temu, że jest świrem. Jeszcze przed samym pociągnięciem klamki wziąłem głęboki oddech i bez pukania wszedłem do środka.

Rozmowa z Tripem była naprawdę przyjemna. W sumie nie spodziewałem się takiej jego reakcji, jednak on to jeden wieki człowiek zagadka. Pochwalił to, co zrobiłem i spodobało mu się to. Jednak jednocześnie opierdolił mnie tak ostro, że miałem ochotę uciec z tamtego pokoju, jednak udało mi się i wysiedziałem grzecznie do samego końca. Nie gryź ręki, co jeść daje. Na sam koniec tylko poklepał mnie po ramieniu i powiedział, że pasuję tu.
Po uprzednim pozwoleniu wyszedłem z przyciasnego pomieszczenia i zacząłem pełznąć do mojego "mieszkania". W sumie niezbyt czułem, że tu pasuje, ale zrobiło mi się miło, słysząc to z jego ust. Wolę raczej działać w zorganizowanej, grupie niż sam. Lubię być otoczony przyjaciółmi, a przynajmniej ludźmi, którym mogę ufać, z którymi mogę porozmawiać i, z którymi mogę porobić cokolwiek innego niż wypełnianie obowiązków. Ale cóż, może to było moim przeznaczeniem.
Przechodząc głównym holem, omijało mnie grono ludzi. Ich twarze, takie obojętne. Poczułem jak ogrania mnie gniew. Nagle moje spojrzenie spotkało się ze spojrzeniem jednego z karków opartych o ścianę. Dlaczego widzę w tych oczach nienawiść? Zmarszczyłem brwi, jednak nadal z przyczajoną agresją wpatrywałem się w oczy nieznajomego. Ten tylko uśmiechnął się, po czym podeszła do niego jakaś kobieta i razem poszli w kierunku magazynu. Oczywiście, że można spotkać tu pokrewne dusze. Sam jestem na to przykładem. Nie wszyscy czują się tu dobrze, tak jak ja, dlatego też sam z siebie znalazłem tu "przyjaciół", a przynajmniej osoby, dla których moja egzystencja jest choć trochę warta. Jednak Trupy to Trupy, z zadaniami nie ma dyskusji, więc takim oto sposobem z żadnym z nich nie widziałem się od dłuższego czasu.
W końcu byłem prawie na miejscu i wystarczyło pokonać ostatni tunel. Ciągle nie opuszczało mnie uczucie, jakbym nie miał kontroli nad moim ciałem, a mięśnie same, jakby zaprogramowane, ciągnęły moje ciało do celu. Moje zmrożone ubranie znowu zaczęło być mokre, najwidoczniej w metrze panowała dodatnia temperatura, miłe zaskoczenie! Co nie zmieniało faktu, że byłem przemarznięty do samych kości. Z każdym metrem szedłem nieco wolniej, a mój mozg jakby usypiał.
-Jestem po prostu zmęczony..-mówiłem sobie w głowie, a moje oczy pomimo sprzeciwów co jakiś czas zamykały się. Ten tydzień był wyjątkowo ciężki.
W końcu przechodząc ostatnie metry dzielące mnie od małego pokoju, byłem na miejscu. Ledwo zdążyłem zdjąć mokre rzeczy i odstawić broń w jej kat, a już zasnąłem na wpół nagi, na niewygodnym łóżku polowym.

Obudził mnie nagły zimny podmuch. Minimalnie podniosłem głowę i rozejrzałem się po pomieszczeniu. Nic ciekawego. Z powrotem chowam głowę w ramiona. Znowu nieprzyjemny podmuch. Ściskam powieki, tak nie chce mi się wstawać, że może zawiać jeszcze parę razy. Usłyszałem, jak burczy mi w brzuchu. Westchnąłem i zacząłem wstawać, lekko i powoli. Usiadłem na skraju łóżka i oparłem obie nogi stabilnie o ziemię. Spałem w butach, równie mokrych, jak moje spodnie. Dotknąłem materiału tego syfu, zwanego moim legowiskiem. Mokre jak diabli. Schowałem twarz w ręce i przez chwilę chłonąłem nimi ciepło z mojego czoła. W końcu podniosłem głowę i zacząłem szukać stolika. Podniosłem się i sięgnąłem po szklankę, wlałem do niej trochę wody z butelki i dosypałem soli. Był to sposób mojej mamy na ból głowy. Usiadłem na podłodze i wypiłem wszystko duszkiem. Nie było co gnić w pokoju. Szybko wstałem i na szybko ubierając suchą kurtkę, ruszyłem do magazynu.
-Suche ubranie to podstawa do zachowania zdrowia!-przypomniały mi się słowa ojca i parę razy, energicznie, przejechałem po ramionach, by wytworzyć nieco więcej ciepła- Oby teraz mnie nic nie złapało.
Będąc już na miejscu, grzecznie poprosiłem o komplet ciuchów i koc. Na szczęście dostałem to wszystko bez problemu. Stare, mokre ciuchy zaniosłem "do brudów". Teraz ze spokojem udałem się na naszą prowizoryczną stołówkę. Widząc jedzenie, od razu zrobiło mi się cieplej. Mimowolnie uśmiechnąłem się i po chwili cały talerz był pusty. W sumie miałem już czas wolny, a przyjemniej do momentu, w którym nie dostanę jakiejś misji.

W końcu przyszedł ten czas. Do Tripa doszła wiadomość o jakiejś wymianie. Dostałem rozkaz, że mam tam iść i jak na razie obserwować. Nasi, gdy tylko dostali cynk, od razu zrobili w mniej więcej tej okolicy, spontaniczną bazę. Miałem wziąć radiostacje, by mieć jakąkolwiek łączność. Niestety na stanie była jedynie stara, wielka, wojskowa, jednak nie zamierzałem narzekać. Nie raz chodziło się z radiostacjami na długie zwiady. Cała akcja miała zacząć sio jutro wieczorem, więc czasu było sporo. Trzeba było jeszcze obowiązkowo spotkać się z całym składem i dopracować szczegóły, jednak kiedy i gdzie to już zadecyduje Sakura, zapewne jeszcze dziś, więc lepiej jak będę trzymał się mniej więcej w centrum. Oparłem się o jedną z kolumn na środku stacji i w zamyśleniu patrzyłem w podłogę. Nagle usłyszałem doskonale mi znajomy głos.
-Ruslan?!
W tym samym momencie czyjąś dłoń chwyciła mnie za ramię.
-Ruslan!-krzyknął z radością Shayen- Stary ile my się nie widzieliśmy!
Uśmiechnąłem się, odpowiadając niemo na to, co mówi.
-Ruuu!-pisnęła Roksana, która jak dla mnie znajdowała się tu z przypadku. Jest zbyt wrażliwa i zbyt pozytywna, żeby czuć się tu dobrze- Co ci się stało w głowę?-zapytała, od razu pchając rączki do mojej twarzy i dotykając okolice rozwalonego łuku brwiowego, oraz nosa.
-Aaa, no trochę się działo..-przyznałem- Ale co z wami? Jakieś ciekawe przygody?
-Zdejmij tę czapkę!-rozkazał surowo Shayen i w jednej chwili zerwał mi ją z głowy. Westchnąłem i przewróciłem oczami.
-U nas w sumie nudy, tylko na jeden spacer nas wysłali..-powiedziała Roksana, opierając się przodem do mnie o tę samą kolumnę.
W sumie jak po Shayen'ie od razu było widać, skąd pochodzi, tak Roksana była jeszcze dla mnie zagadką. Wyglądała Litwinkę, Ukrainkę, Polkę, a może była Rosjanką jak ja? Była bardzo ładna i pomimo czasów potrafiła o siebie zadbać.
-To, co was tak długo nie było?-zapytałem podejrzliwie. Spacerami nazywamy rutynowe zwiady. Zazwyczaj jak nic się nie dzieje, trwają one maksymalnie 2-3 dni.
-A, bo śnieżyca nas dopadła i, o losie, schowaliśmy się w gnieździe zombie..-wytłumaczył Shayen, a pod sam koniec cicho się zaśmiał.
On też tu nie pasował.

Po opowiedzeniu przyjaciołom o moich ostatnich przygodach, tak jak przypuszczałem, mieliśmy spotkać się na szybko w mapowni, by omówić szczegóły nadchodzącej akcji.
Na miejscu czekała już Sakura i Inez, z którą nie miałem najlepszych kontaktów. Inez była taką typową suką. Zimną. Nigdy nie lubiłem zimnych kobiet, a ta na dodatek miała niewyparzony język, a chyba wszystkie słowa, jakie znała, pochodziły z kuchennej łaciny. Przez cały czas nie mogłem się skupić i jedynie kiwałem głową, nie wnosząc nic do planu. Jednak w sumie wszystko mi pasowało. Miałem ich osłaniać, gdy ci będą skupieni na patrolowaniu. Jeszcze tylko parę ważniejszych spraw, gdzie to w ogóle będzie, o której i co my w zasadzie mamy dokładniej robić i Sakuro puściła nas wolno. W sumie Trupy w dużej mierze przypominały mi czasy mojego liceum. Moja, mała grupa przyjaciół, parę zgrzybiałych dziadów, nieprzyjaciele i wrogowie, osoby, które zna się z widzenia i wielka obojętna na ciebie grupa. Oczywiście + dyrektor, który pomimo wszystkiego ogrania to całe gówno, jednocześnie nie tracą swojej złotej charyzmy i towarzyskiego charakteru. Jedynie to mi się tutaj podobało.

***

Na miejsce spotkania Duchów z przemytnikami przybyliśmy na parę godzin przed nimi. Na szczęście do tego czasu zdążyłem naprawić Cara. Uszkodzenie było niewielkie jednak bardzo ważne, po naprawie działał zupełnie jak przedtem.
Wszyscy ustawili się na swoich pozycjach. Ze zmęczeniem otwarłem krople potu z czoła i delikatnie postawiłem radiostacje na ziemi. Jak na razie wszyscy byliśmy razem. Ja, Roksana, Shayen i Inez. Ich zadaniem było obserwować z trzech różnych punktów, jednak na razie się nie rozchodziliśmy. Moim zadaniem było pilnować tej "bazy" i radiostacji. Na moje szczęście tutaj miała zostać Roksana. W sumie nie podobało mi się, że poszła tu z nami. Ona po prostu nie nadaje się do tego, do walki, do Trupów. Kto ją zwerbował?! Nie mogła pójść do jakiegoś innego spokojniejszego obozu? Byłaby bezpieczna.
Każdy siedział w swoim kącie i czekał na rozpoczęcie akcji. W sumie ten moment zbliżał się coraz szybciej, więc Inez, jak i Shayen powoli porozchodzili się na swoje punkty. Roksana nastroiła radiostacje i nawiązała połączenie z bazą. Tym razem nie robiliśmy zasadzki, w sumie to dość do nas niepodobne, jednak ta misja opierała się głównie na obserwacji, ale to dobrze. Nie wyobrażam sobie, żeby 4 osoby napadły na.. Pewnie całą bandę osób, z dwóch zupełnie innych obozów. Wychyliłem się minimalnie przez okno i sprawdziłem, czy wszyscy są na swoich miejscach. Wszystko szło zgodnie z planem.
W końcu, wraz z Roksaną dostaliśmy znak, że pojawili się wrogowie. Nieco się rozkojarzyłem. Zmęczenie nagle we mnie uderzyło, a ciepło munduru i kurtki nie pomagało. Wyszedłem z budynku i zacząłem się uważnie rozglądać. Pewnie złapałem moją broń i powoli przeczesywałem teren wokół naszej bazy. W sumie to, co mogło się nie udać?
Patrząc na budynki, dostrzegłem w jednym z okiem snajpera. Od razu skoczyłem za najbliższą osłonę. Musiałem wrócić do Roksany, by móc ją chronić. Z tego, co zdążyłem zauważyć, to snajper czaił się właśnie na nią, a mnie mógł nawet nie dostrzec. Na okrętkę truchtem kierowałem się do dziewczyny. Nagle za sobą usłyszałem szmer i zaraz potem padły pierwsze strzały. Nie wiem, z czego strzelali ci idioci, ale chyba głośniejszej broni nie mogli sobie wybrać. Spłoszony, już bezpośrednio biegłem do Roksany. Przez szparę między budynkami, spojrzałem w miejsce, gdzie widziałem snajpera. Już go tam nie było. Szybko zacząłem wbiegać po schodach, nadal słysząc za sobą przelatujące kule. Gdy byłem już na odpowiednim piętrze, przerażona Roksana stała w gotowości w jednym z kątów.
-Nie! To ja!-przytłumiłem krzyk i sięgnąłem do mojego plecaka. Przygotowałem się na wypadek czegoś złego. Wyciągnąłem wszystkie potrzebne rzeczy do Mołotowa i szybko zacząłem je łączyć. Po paru chwilach dwie gotowe do rzutu butelki trzymałem w ręku. Tamci byli już bardzo blisko. Starałem się podkręcić rzuconą butelkę, żeby trafiła nieco niżej, jednak średnio mi to wyszło. Mimo wszystko cały zabieg okazał się skuteczny. Podniosłem radiostacje i dałem ją Roksanie, mówiąc, żeby poszła z nią wyżej. Ta tylko skinęła głową i zrobiła, co mówię. Zbiegłem parę stopni niżej, jednak słyszałem tylko dźwięk ognia. Dyskretnie wyjrzałem przez okno i spojrzałem na miejsca, w których byli Shayen i Inez. Shayen ciągle dawał sygnały świetlne, by dowiedzieć się, co się dzieje, a Inez niezbyt przejmując się tym, że właśnie nasza misja tak jakby się zjebała, obserwowała dalej. W sumie ludzie zebrani pod jednym z bloków, z pełną obstawą, normalnie załatwiali pomiędzy sobą, swoje sprawy, tak jakby nie słyszeli strzałów. Chyba że zależy to od ich niewidocznych z tej odległości twarzy.
Znowu usłyszałem strzał. Jednak.. Z góry. Poczułem, jak uginają mi się nogi. Roksana. Sprintem przemierzyłem dzielące mnie od niej stopnie i wpadłem do pierwszego pomieszczenia jak burza. Pusto. Drugie. Też pusto. Już miałem iść do trzeciego, gdy usłyszałem przeraźliwy wrzask. Teraz miałem pewność, gdzie była. Zatrzymałem się we framudze i ledwie udawało mi się powstrzymać wycie. Leżała tam. W kałuży krwi. Ukucnąłem obok niej i szukałem miejsca krwawienia. Noga. Szybko oderwałem kawałek materiału z mojej koszuli i zawiązałem nad raną. Podniosłem jej głowę i lekko poklepałem ją po policzkach. Lekko otworzyła oczu. Czułem, jakby moje serce miało zaraz wybuchnąć, biło tak szybko. Otworzyła usta.
-Roka, słyszysz mnie?-powiedziałem oszołomiony i przełknąłem ślinę.
-Ruslan?!-krzyknęła- Co tu się dzieje? Nie widzę cię! Czemu nic nie widzę?!-wrzeszczała, szamocząc się w miejscu i wymachując rękoma- Ruslan..-wyjęczała, zaczynając płakać.
-Nie, nie, jestem tu! Patrz!-powiedziałem i chwyciłem jej rękę. Przez ciśnienie i emocje ledwo mogłem coś z siebie wycisnąć- Nie płacz!
Dziewczyna zaczęła zanosić się kaszlem. Podniosłem je do pozycji siedzącej i oparłem o mój brzuch, tak by móc trzymać ja w pozycji pionowej.
-Matko boska ja umrę!-powiedziała, rozszerzając swoje oczy do granic możliwości- Widzisz to?-powiedziała, podnosząc głowę i dysząc w mój podbródek.
-Nie patrz tam!-Powiedziałem, obejmując ją i powoli wyślizgując się spod jej ciała. Nie miałem pojęcia co zrobić. Krew nadal leciał, co prawa już o wiele, mniej jednak nadal. Zacisnąłem już przemoczony kawałek jeszcze mocniej, na co dziewczyna wzdrygnęła się z bólu, znowu głośno krzycząc.
Jeszcze chwilę majstrowałem przy jej nodze, jednak w jednej chwili zauważyłem, że nie reaguje na żaden dotyk.
-Nie! Roksana, patrz na mnie! Słyszysz?!-mówiłem, znowu klepiąc ją po policzkach.
-Nie Ruslan..-wydusiła już ledwie słyszalnym szeptem.
-Roksana.. Ja.. Nie umieraj! Błagam!-ryknąłem, przez co spojrzała mi w oczy. Żałowałem mojej decyzji. Z dziewczyny dosłownie uchodziło życie, a jej martwiejące oczy zadały mnie i mojej duszy nieuleczalne rany. Z moich oczu polały się łzy, a Roksana tylko zamknęła oczy.
Umarła.
Szlochnąłem i powstrzymałem się od dalszego płaczu, po czym padłem na jej jeszcze ciepłe ciało. Otarłem łzy z twarzy i lekko podniosłem się, w tej samej chwili słysząc odgłos ciężkich butów, tuż za moimi plecami.

niedziela, 4 lutego 2018

Od Ruslana cd Reker

Podjąłem decyzję. Jeszcze dziś wrócę tu z Carem. Może i jestem idiotą, poświęcającym się dla jakiejś broni i to w nie najlepszym stanie, jednak ten kałasznikow miał swoją niepowtarzalną historię i zajmował wysokie miejsce w moim sercu. Nie tracąc czasu, ruszyłem w stronę magazynu. Co jak co, ale tu naprawdę nie trzeba było martwić się o broń, a jej ilość i możliwość dowolnego wyboru zdumiewały. Mimo wszystko ograniczyłem się jedynie do Glocka i z powrotem pognałem do centrum. Co jak co, ale za grosz nie pamiętałem, jak znalazłem się u Duchów, śmierci, czy kimkolwiek oni byli. Jeszcze niezbyt orientowałem się w tych wszystkich obozach. Zapytałem parę osób o drogę, po czym jeszcze tylko idąc do mojej nory po grubszą kurtkę, wyszedłem z metra. O moim zadaniu nikt nie wiedział, przez co miałem małe problemy z przejściem warty. Ich dociekliwe pytania, zapewnienie sprawdzenia tego, co mówię, czy nawet groźby, skutecznie podniosły mi chwilowo ciśnienie, jednak koniec końców, za pomocą paru kłamstewek udało mi się ich przejść, a gdy tylko przekroczyłem ostatni posterunek, od razu poczułem konsekwencje i to, że wracając, nie będzie już tak kolorowo. O ile wrócę. Właśnie szedłem w paszczę lwa, może tym razem pokażą swoją siłę i wreszcie zdobędą się mnie zabić? Nie miałem pojęcia, co zrobią, jednak wiedziałem, że na pewno ani trochę się ich nie boję i stawię im czoła. Bardzo intrygował mnie ten.. Reker. Mimo iż tak samo, jak inni nie potrafił mnie nawet przywołać do porządku czy chociażby przesłuchać, spodobał mi się jego spryt. Rosjanin to pewnie łasy na alkohol! Niestety prawda, jednak ja nic na to nie poradzę.
Moim głównym celem było rzecz jasna odzyskać kałasznikowa, jednak tak naprawdę w grę wchodziło jeszcze parę innych aspektów. Nie dość, że mocno intrygował mnie ten ich wódz, to jeszcze sama chęć przeżycia czegoś mocnego ciągnęła mnie w tamto miejsce. Może mógłbym się czegoś dowiedzieć? Coś im ukraść? Kogoś zabić? Jak na razie nie, jednak bardzo chciałem uprzykrzyć im życie, chciałem, by o mnie pamiętali. Podpadli mi. Ja, biedny człowiek tylko wracałem do domu, a tamci napadli bez żadnej zapowiedzi i zabrali człowieka do jakiejś dziury i „chcieli”, bo inaczej tego gówna nazwać się naprawdę nie da, przesłuchiwać. Ich słabość dawała mi siły, spokoju i zapełniała pustą część mnie. Może i jestem zwyrodniały, jednak mam potrzebę ich zabijać.
Wychodząc na peron stacji „Sopel”, spostrzegłem, że jest już ciemno.
-No tak.. Kochana zima!-mruknąłem do siebie pod nosem, po czym truchtem zacząłem zmierzać w kierunku, który podało mi parę osób z centrum. Bardzo lubiłem zimę, jednak to skracanie dnia o jakieś parę bezcennych godzin było naprawdę niewygodne, też lód.. Najgorsze co mogło się spotkać w zimie. Nadal pamiętam, jak nie raz wracało się do domu, późny wieczór, a tu nagle jeb! I leżysz. Też na różnych ćwiczeniach w wojsku. Niektórzy pechowy też zaliczali taką wpadkę w najważniejszych momentach swojej kariery, jednak co zrobić?

***

Gdy w moim polu widzenia zaczęły wznosić się budynki, czułem, że jestem blisko, tym bardziej że jeden z majaczących budynków był na pewno tamtym, w którym byłem! W sumie nie szedłem długo 1,5 godziny maksymalnie! Na szczęście mnie po drodze oszczędziły zamarznięte kałuże i bez jakichkolwiek przerw dotarłem już prawie na miejsce.
Zmęczony już coraz ciężej łapałem oddech, a powietrze wydychane z moich płuc praktycznie nie zmieniało się w parę, mając tym samym podobną temperaturę do otoczenia. Czułem, jakbym miał krew w gardle. Wiedziałem, że to tylko taka iluzja, jednak nie dawało mi to spokoju.
W końcu zatrzymałem się. Zauważyłem, że budynki widziane przeze mnie nie mogły być żadną siedzibą, zniszczone, wyprane z oznak życia. Jak daleko może być to ich gniazdo? Nieco poddenerwowany westchnąłem i wróciłem do truchtu. Jednak usłyszałem dziwny dźwięk. Jakby kogoś głos.. Skryłem się wśród już bardzo rzednących małych drzewek i dostrzegłem wysokiego mężczyznę stojącego obok dość rozległego jeziora. Starając się, jak tylko umiałem cicho, podszedłem bliżej. To był ten sam koleś! To był ten Reker! Zaświeciły mi się oczy, co on robił? Nadal zbliżałem się w jego stronę. Schylił się po kamień, a zza niego wyłoniła się jakaś broń. Starałem się zbliżać jeszcze szybciej, nadal utrzymując ciszę. Chłopak rozbił lód i podniósł broń lekko do góry, by zamachnąć się nią i wrzucić ją do wody. Od razu wiedziałem już co to. MOJE AK WŁAŚNIE MIAŁO ZOSTAĆ BRUTALNIE ZABITE! UTOPIONE ŻYWCEM W JEZIORZE! Tracąc zmysły na sam widok mojej broni, ruszyłem w ich stronę. Miałem dość daleko, przez co Reker zdołał wrzucić Cara do wody. Jeszcze w biegu ściągnąłem grubą kurtkę i tylko przed samym skokiem do wody wziąłem głęboki wdech.
Będąc już pod wodą, otworzyłem oczy. Mocno protestowały jednak na siłę, widząc tylko mgłę, trzymałem je otwarte i starałem się znaleźć kałasznikowa. Moje ubranie ciągnęło mnie w górę, jednak dzięki temu, że umiałem pływać, spokojnie dałem sobie radę z odbijaniem się od wody w dół. Powoli zaczęło brakować mi powietrza, całe moje ciało zakuło. Wyciągnąłem tylko ręce i.. Jest! W rękach poczułem lodowatą stal. Wypuściłem powietrze z płuc i ścisnąłem karabin, jak najmocniej się dało, przy moim sercu by, na pewno go nie wypuścić i zacząłem wypływać na powierzchnię. Niepozorne jeziorko okazało się naprawdę, bardzo głębokie i ostatnie centymetry pokonywałem w asyście czarnych mroczków. Wynurzyłem się i powoli zaczerpnąłem powietrza. Podpłynąłem do brzegu i starałem się wygramolić na brzeg. Jęknąłem z wycieńczenia. Najpierw bieg, później pływanie, a teraz wychodzenie z wody z ubraniem warzącym pół tony. Rzuciłem wściekłe spojrzenie Rekerowi, jednak teraz gdy byłem tak mizerny, nie było co zaczynać sprzeczki. Ten zresztą stał jak słup soli i z niedowierzaniem patrzył na mnie.
Wiedziałem, że nie mogę zostać w tym ubraniu, jednak pomyślałem o tym jeszcze przed wskoczeniem do lodowatej wody. Przecież zdjąłem kurtkę. Na szczęście i tym razem nie dałem się do końca omotać emocjom i dając maluteńki kawałek miejsca do popisu dla mojej racionalności, jak zwykle okazała się niezastąpiona! Korzystając z tego, że Reker tylko stoi i patrzy, szybko ściągnąłem z siebie bluzę i podkoszulek, po czym na goły tors zarzuciłem suchą i niesłychanie ciepłą kurtkę. Spojrzałem na mój skarb. Od razu zalała mnie fala ciepła, jednak w tym samym momencie chłopak „ocknął się” i nie wyglądał, jakby miał dobre zamiary. Szybko pewniej chwyciłem AK i wycelowałem w niego, bez chwili zawahania się wciskając spust.
Żadnej reakcji. Najwidoczniej lodowata woda i zapewne mało ulgowe traktowanie u tych śmieci, jednak zadziałały na dotąd świetną i niezawodną maszynę.

sobota, 27 stycznia 2018

Od Ruslana "Zmutowany Pies"

Szybko przebiegłem na drugą stronę ulicy. Już z daleka słyszałem dziwne dźwięki. Niepokojące i niedające skupić myśli. Byłem po nieco bardziej zarośniętej części, ostałego się miasta. Mimo iż była mroźna zima, zza rogu dało się słyszeć charczenie zombie. Przywarłem do najbliższej ściany, po czym powoli zbliżając się do rogu, starałem się bezszelestnie i niewidzialnie wyjrzeć zza niego. Rzeczywiście była to niezła grupka, ich ochrypłe jęki były dość głośne, jednak to nie były te same niepokojące odgłosy. Wycofałem się, by nie narobić sobie problemów i nastawiłem uszu. Cisza.. I znowu! Jakby przeszywające, żałosne wycie. Jednak nie należało ono raczej ani do psa, ani do żadnego innego stworzenia, z którym do tej pory miałem okazję się spotkać. Poczułem, jak narasta we mnie niepokój. Mocno i zdecydowanie chwyciłem za moje AK i znowu wychyliłem się zza ochronnego rogu. Zombie, gdy tylko usłyszały pierwszy wydany przeze mnie szmer i zobaczyły mnie jako ruszającą się istotę żywą, wściekle ruszyły w moją stronę. Byłem od nich dość daleko, jednak nie mogłem dać podejść do siebie zbyt blisko, więc załatwiłem ich szybką i krótką serią. Na szczęście jedna starczyła. Chwilę po wystrzale, nieznajomy dźwięk ucichł, jednak nie na długo.
To wycie wywierało na człowieku jakby.. Wielką presję i ciężar, wyraźnie czuło się narastający stres i niepokój. Szybko ruszyłem w jego stronę. Z czystej ciekawości. W pogotowiu miałem mojego kałasznikowa, więc nawet nie miałem o co się bać.
Zbliżając się do źródła, negatywne uczucia narastały w jeszcze bardziej przerażającym tempie. Były głośniejsze i teraz dosłownie rozszarpywały ciało i uniemożliwiały myślenie. Chciałem się cofnąć, ale nie mogłem. To coś, wycie, kazało mi iść dalej. Jeszcze bardziej otworzyłem oczy, wilgotne i jakieś dziwnie zamglone, tak, że w sekundę zalały się one łzami, które prawie natychmiast zamarzły.
Zatrzymałem się. Głos przyprowadził mnie do jakichś zarośli, z którym wyraźnie dało się słyszeć, że to właśnie tu znajduje się jego źródło. Co prawa, gdy byłem już w miarę blisko, wycie przerodziło się w jakby już bardziej znajome skomlenie, a gdy byłem już na miejscu, całkowicie je przypominało. Energicznie zacząłem przeczesywać wysokie trawy. Widoczność była mała, jednak w końcu znalazłem. Te okropne, pozbawiające racjonalnego myślenia dźwięki wydawał pso, wilko podobny zwierz, który, gdy tylko mnie zauważył, umilkł. Ukucnąłem przy nim i przed dłuższą chwilę, w ciszy, przyglądałem się mu. Nieco sklejona sierść, dość małe, niespotykane rozmiary, niezwykle długi pysk, ogon i łapy, musiał być niezłym biegaczem, niezłomnym drapieżnikiem. Czyżby w zanadrzu oprócz mamiącego wycia, mającego zwabić mnie do niego, miał coś jeszcze? Niepewnie przysunąłem się w jego stronę. Mimo wszystko stwór zachowywał się bardzo przyjaźnie, jednak ja i tak trzymałem dystans. Dopiero w tamtej chwili zobaczyłem, że na jednej z jego nienaturalnie długich łap swoje szczęki zaciska, wyjątkowo duża, metalowa pułapka. Wyciągnąłem w jego stronę rękę, na co momentalnie zaczął machać ogonem. Może jednak nie ma się czego bać? Położyłem rękę na zimnym metalu, po czym nie spuszczając, chociażby na chwilę zwierzaka z oczu, wymacałem przycisk otwierający bezlitosny mechanizm. Na szczęście wszystko zadziałało bez szwanku i łapa psowatego była już wolna. Jednak zwierz nawet się nie poruszył. Zmarszczyłem brwi, nie wiedząc, co się dzieje, jednak po chwili dostrzegłem, że uwięziona łapa, praktycznie nie jest złączona z ciałem. Najwidoczniej zwierzak starał się uwolnić i chciał odgryźć sobie uwięzioną łapę, jednak ta zbyt mocno złączona z ciałem nie uległa staraniom. Powoli zbliżyłem rękę do ciała stworzenia i chciałem go dotknąć. Ten widząc to, tylko spuścił łeb, jakby już czekał na pieszczoty. Niepewnie zanurzyłem moje zmarznięte palce i ciepłe kudły. Niesamowite uczucie! Oczywiście nie raz głaskałem psa, jednak to do końca nie był pies. Dotyk jego ciała był czymś magicznym. Lekko objąłem go od dołu, tak by moja ręka szła pomiędzy jego przednimi łapami i zacząłem go podnosić. Przez chwile zdawało mi się, jakby chciał mnie ugryźć, jednak po chwili dał uszy po sobie i swoim wydłużonym pyskiem wtulił się w moje ciało. Poczułem jego niewyobrażalne ciepło, jednak tylko z okolic szyi i głowy. Jak ten maluch w ogóle przeżył? Na wychudzonego nie wyglądał, więc wpadł w pułapkę niedawno? Jeżeli tak, to, jak jego rana zdążyła się już tak zarosnąć i w ogóle. Jeżeli nie to znaczy, że był tu od dłuższego czasu? Jego wygląd w sumie nie usiał świadczyć o tym, czy głoduje, czy nie. Teraz zwierzęta mało co zdradzają po swojej budowie, jednak wiadome jest, że stwory drapieżne potrafią naprawdę długo wytrzymać bez jakiegokolwiek pokarmu. Spojrzałem na jego małe skupione na jednym punkcie oczka. Wyglądał nawet słodko. Jego długie kończyny bezwładnie kołysały się w swoim tempie, delikatnie ocierając się o mnie.
Chciałem go stąd zabrać, nie zasługiwał na śmierć. Psowaty zdawał się naprawdę przyjazny i po wyszkoleniu, czy dłuższym czasie spędzonym z człowiekiem, na pewno nie byłby gorszy od niejednego psa wojskowego. Tylko że on miałby przewagę, naturalną posturę idealnego jak na te czasy drapieżnika, długie lekkie kończyny, długi ogon, szyja, pysk. Zapewne silne szczęki, ziemisty kolor, co może nie na zimę, lecz na inne pory roku jest idealnym kamuflażem i dostosowywalne furto. Chciałem zabrać go do metra. Jego dzikie, wyostrzone zmysły na pewno dałby sobie radę w mroku tunelów, a chętnych na takie monstrum pewnie nie byłoby końca. Wystarczy wyszkolić. Pozbawić miłości do wszystkich innych istot niż właściciel i szkolić. Tyle.
Na szczęście mój nowy towarzysz nie był ciężki. Łatwo też się go niosło. W pewnym momencie zauważyłem, że czworonóg coraz częściej rozgląda się na boki i węszy. Czyżby jego zmysły powróciły i już szykował się na polowanie? Z tego, co wiem, brak jednej łapy nie będzie mu jakoś szczególnie utrudniał życia, ot jedna mniej. Żadnej różnicy. Nagle mój dotąd spokojny kolega zaczął się miotać i stanowczo chciał się wyrwać z mojego uścisku, nawet lekko zawarczał. Szybko spuściłem go na dół, na tyle delikatnie by nic mu się nie stało. Ten od razu po dotknięciu ziemi zaczął pędzić w stronę jakichś drzew. Nie chciałem go opuszczać, jednak może to była cała moja rola odegrana dla niego? Może tylko do tego byłem mu potrzebny? Wyczuł, że już na zawsze stracił nogę i uwolnił się z kleszczy i teraz po prostu uciekł?
Zacząłem biec. Nie mogłem stracić go z oczu. I rzeczywiście, brak łapy absolutnie nie utrudniał mu szybkiego biegu, może był nieco wolniejszy niż przedtem, jednak na pewno nie wypadł z formy i nawet mnie, człowiekowi, który biega, wcale nie tak wolno już prawie chował się za pierwszym drzewem. A ten las nie był blisko. Dobiegając, ze zmęczeniem oparłem rękę na moich kolanach i zacząłem ciężko dyszeć. Usłyszałem też cichy.. Płacz? Zbliżyłem się i znowu zobaczyłem tego samego stwora. Jednak teraz leżał na ziemi z własnej woli i jakby cicho szlochając, wtulał się w ciało. W ciało nieżywego mężczyzny. Poczułem dziwne ukłucie. Zazwyczaj nic nie działa na mnie w taki sposób, nie rozczulam się, jednak teraz było to zbyt silne. Futrzak posłał mi jakby smutne spojrzenie, po czym jeszcze mocniej wtulił się w okolice szyi, zapewne, swojego pana, na którego głowie już dawno zaschła krew, niegdyś wylewająca się z głębokiej rany na pół skroni, która zapewne pozbawiła go życia. Jego ciało powoli rozkładało się, jednak przez mróz smród dotarł do mnie dopiero po dłuższym czasie. Obok zwłok leżały też truchła małych zwierząt, jakby psowaty dbał, aby pan miał co jeść.
Nie chciałem dłużej patrzeć na to wszystko, więc po prostu wróciłem do domu. A przez całą drogę ogrzewała mnie myśl, że na tym świecie zostały jeszcze resztki szczerego dobra.

<Pijes, tak wiem, że mam talent!>
~150 pkt ~Reker 

sobota, 20 stycznia 2018

Od Ruslana cd Reker

Leżąc w śniegu, nawet nie poczułem, kiedy straciłem czucie w palcach. Nie miałem rękawiczek. Gdy w końcu przewróciłem się na drugi bok, otworzyłem oczy. Lekko sypał śnieg. Zdążył mnie już nawet przykryć dość sporą warstwą. Spróbowałem się podnieść, jednak nie wyczuwając podłoża, zbliżyłem ręce do twarzy. Obie były blado-czerwone praktycznie na całej powierzchni i dość mocno napuchnięte. Chwilę bezowocnie starałem się nimi poruszyć, jednak nie reagowały. Szybko skuliłem się w kulkę, powoli zacząłem czuć, nie tylko rękami, lecz całym ciałem, jak jest mi kurewsko zimo. Na szczęście moje ubranie nie przemokło jakoś bardzo. Dało się czuć w paru miejscach nieprzyjemną wilgoć, jednak nigdzie nie było takiej "typowej wody".
Po chwilowym ogrzewaniu, od razu poczułem jak przez moje ręce, w dość bolesny sposób, ponownie przepływa krew. Podniosłem się, dopiero gdy poruszyłem pierwszym palcem. Mimo wszystko miejsce w śniegu, w którym leżałem, zdążyło się już jakoś zarazić moim ciepłem i było mi już nieco lepiej. Odwróciłem się na plecy i zacząłem powoli wstawać. Moje zdrętwiałe ciało niechętnie wykonywało moje rozkazy, jednak nie miało nic do gadania. Uważnie rozglądnąłem się. Nie do końca wiedziałem, gdzie jestem, nie mogłem rozpoznać najbliższej okolicy, nie widziałem ani jednej znajomej rzeczy.
Jak ja się tu w ogóle znalazłem?
Nie mogłem sobie za wiele przypomnieć. Jedyne co pamiętałem, to tego całego chłopaczka, który mnie tam zabrał, Rekera. Więcej starałem się sobie przypomnieć, jednak automatycznie zaczęła boleć mnie głowa. Na pewno celowo mnie upił, chciał wyciągnąć jakieś informacje, dobrze, że jestem nowy i za dużo nie wiem. Nienawidzę zdrajców, a co dopiero nim być.
Znowu zacząłem się rozglądać. Szukałem jakichś śladów na ziemi, by odnaleźć jakąś drogę i móc podążyć wzdłuż nich, za tym, co mnie tu zostawił.

Dopiero po paru długich godzinach błąkania się, odnalazłem dobrą drogę. Nie miałem nawet zbyt daleko. Do Trupów, do metra, do domu. Jednak gdy do mojej głowy wpadła nowa, dręcząca myśl, cały mój entuzjazm prysł, przeradzając się w niechęć. Bo czy w końcu wykonałem powierzone mi zadanie? Było ono takie proste.. Wystarczyło tak niewiele.. Niby udało mi się je wykonać, jednak dałem się złapać i nie wróciłem na wyznaczoną godzinę. Czy mam po co wracać? Martwiło mnie to, czy dadzą mi to wszystko wyjaśnić, czy bez słowa zastrzelą mnie, porzucając ciało i skazując je na pożarcie przez ohydne bestie. Bałem się. Jednak wiedziałem, że najgorzej byłoby teraz to wszystko porzucić. Byłem tu tak krótko, a już czułem, że "muszę" i "mam obowiązek", wywiązać się ze wszystkiego. Po tak długim czasie wróciła mi też "pamięć". Przedtem bałem się, że mimo wszystko może jednak powiedziałem za dużo, jednak z każdą chwilą wracające krótkie obrazy, uspakajały mnie.
Słońce powoli wschodziło. Westchnąłem i zacząłem iść w stronę widocznych w oddali budynków. Na szczęście nie musiałem się aż tak martwić o zombie, gdyż w zimę widywało się je sporadycznie, straszny mróz i krótki dzień pewnie mocno się do tego przyczyniły.

Dochodząc do metra, jeszcze raz powtórzyłem sobie w głowie przebieg wydarzeń. Strach już minął, zrozumiałem, że był on bezsensowny, że nie ma czego się bać. Śmierć przyjdzie tak czy siak, jednak na pewno nie z rąk Trupów.
Przeszedłem przez pierwszą kontrolę, potem drugą. Nie szedłem bezpośrednio do gościa, który zlecił mi zadanie. Najpierw chciałem iść do mojej małej norki, którą sobie znalazłem. Miałem tam wszystko i najpierw, mimo wszystko wolałem odpocząć, a dopiero później iść na, może, męczącą rozmowę.

Spałem. Czułem to całym sobą. Nie wiedziałem ile, jednak to najważniejsze nie było. Czułem się dość wypoczęty. W porównaniu do tego, co czułem na przesłuchaniu, czy w tym cholernym lesie, to było naprawdę nieźle! Wstałem i pełen energii potruchtałem przez niekończący się tunel, do dowództwa. Chwila poszukiwań i jest! Znalazłem tego samo gościa, który przedtem, z chytrym uśmiechem posyłał mnie do przemytników. Nie wiedziałem, jak zacząć z nim rozmowę, jednak na szczęście on, gdy tylko mnie zobaczył, idąc w moją stronę, już coś mówił.
-Hah, cos długo ci zajęło!?-zaśmiał się, jednak kończąc zdanie, jego twarz przybrała innego wyrazu, jakby bojowego, a zza jego pleców wyłonił się karabin. Nie celował do mnie, chciał po prostu pokazać.. Pewnie jego siłę i władzę? Kto wie!
-Wiesz, że jak jesteś tak słaby, to nie ma tu dla ciebie miejsca?-zapytał nieco pogardliwie, po czym spojrzał na mnie z góry.
-Wiem..-odrzekłem spokojnie i z pokorą, byłem mu bardzo uległy, aż mnie to zdziwiło, nigdy taki nie byłem, nawet dla dowódców..-Byłem u Przemytników, zrobiłem wszystko, co kazałeś, zabiłem nawet jednego z ich członków i niosłem dla ciebie jego głowę, jednak w drodze powrotnej napotkałem jakiegoś kolesia.. Rekera i..-w tym momencie mój rozmówca przerwał mi i zmarszczył brwi.
-Reker? Od Duchów, czy tam.. Czegoś..-zapytał, nie zmieniając wyrazu twarzy.
-Tak-odparłem-Byłem też na ich terytorium. Chcieli mnie przesłuchać, jednak nic z tego. Są słabi.. Boją się zabijać, możesz mi powiedzieć dlaczego? Co takiego skrywa nasz obóz? Wyglądało na to, jakby każdy nasz członek był kimś ważnym..
-Hmm, na razie się nie interesuj..-powiedział krótko i sucho, po czym na chwilę się zamyślił- Wszystko w porządku, nic ci nie zrobili?-zapytał, jednak nie brzmiało to, jak troska, a najzwyczajniejsze, sztampowe pytanie.
-Nic, wszystko gra!-odpowiedziałem tak samo, bez jakichkolwiek uczuć- Zabiłem ich strażnika.
Na twarzy dowódcy pojawił się mały uśmiech.
-Zajebiście im więcej trupów tym lepiej!-skwitował nieco bardziej z energią i położył mi rękę na ramieniu- Możesz zostać, czuj się jak w domu!-po wypowiedzeniu ostatniego słowa w ułamku sekundy zniknął z mojego pola widzenia.
Swoją drogą po przywódcy takiego obozu spodziewałem się czegoś innego. Myślałem, że będę musiał się ostro tłumaczyć, a już na pewno, że dostanę wpierdol. Miłe zaskoczenie! Automatycznie poczułem dziwne, przeszywające ciepło, jak zawsze, gdy spotyka mnie coś miłego. Rzeczywiście poczułem się tu jak w domu. Wziąłem głęboki oddech i spojrzałem na ludzi krzątających się obok mnie. Równocześnie poczułem spokój. Bardzo dobrze czułem się w tym poniekąd okropnym miejscu. Teraz zostało mi tylko jedno zadanie. Wyznaczyłem je sobie sam, musiałem. Gdzieś w lochach, w których mnie przesłuchiwano, zostało moje AK i nie mogło tam dłużej leżeć. Musiałem po nie wrócić!

niedziela, 7 stycznia 2018

Od Ruslana "Zabić bestię"

Późnym wieczorem wracałem z krótkiego spaceru. Dawno nic się nie działo, a ja nie chciałem bezczynnie siedzieć w tym obskurnym metrze. Niby bardzo lubiłem wszelkiego rodzaju podziemne zabudowania, jednak to była już przesada! Zwiedziłem chyba już wszystkie dostępne dla mnie korytarze, to metro nie miało już przede mną żadnych tajemnic! Ostatnio coraz częściej zastanawiałem się, czy na stałe nie przenieść się gdzieś na powierzchnię. Miałoby to swoje plusy i minusy, jednak chyba rzeczywiście byłoby lepsze. Na pewno czułbym się mniej pewnie, jednak w podziemiach łatwiej jest zadbać o bezpieczeństwo, a przynajmniej w pewnym sensie. Trzeba bać się jedynie o zalanie, zawalenie i o jakieś rzeczy w stylu "nieproszonych gości", na warcie zawsze stałby mój obóz, więc pod tym względem jestem bezpieczny 24/7. Na powierzchni byłoby więcej zagrożeń, obcy udzie, mróz, skąd mam też wiedzieć, czy jakiś popapraniec nie spuści kolejnej bomby?! Chyba dlatego nadal siedzę te kilkanaście metrów pod ziemią.
Zbliżając się powoli do coraz większej dziury, w jej pobliżu, jakby z drugiej strony dojrzałem jakąś postać. (Sama stacja "Sopel" i wejście do niej nie było jakoś specjalnie strzeżone, pierwsze warty ustawiano dopiero w odchodzących od niej tunelach. Oczywiście byli ludzie, którzy mniej więcej sprawdzali co się na niej dzieje, jednak robili to rzadko). Wydawało mi się, że był to mężczyzna. Błyskawicznie i zwinnie wślizgnął się do środka. Wszystko to obserwowałem nieco podejrzliwie. Wyglądałem zza rogu, by mieć jakieś szanse na pozostanie niezauważonym. Przyśpieszyłem i bezszelestnie zszedłem na peron, rozejrzałem się uważnie, jednak pomimo iż wszedłem od razu za nim, to nie widziałem, by ktokolwiek w oddali szedł, ani w jedną, ani w drugą stronę. Zmarszczyłem brwi i zagłębiłem się w stacje. Słońce już dawno zaszło, więc po przekroczeniu kolumn panował mrok i ledwie dało się widzieć cokolwiek. Cisza aż szumiała w uszach. Nagle usłyszałem szmer z mojej prawej strony i automatycznie łapiąc za AK, zwróciłem się w tę stronę. Moje źrenice już zaczęły się przystosowywać i powiększyły się do nienaturalnych rozmiarów, przez co od razu widziałem nieco więcej. Na nieszczęście niczego tam nie było, tylko czarna pustka. Zaniepokoiłem się i patrząc w tę czarną pustkę przede mną, po prostu stałem, gotowy na wszystko. Nagle poczułem, jak coś mnie paraliżuje, moje nogi samoistnie ugięły się i ledwo co utrzymałem broń w ręku. Nie wiedziałem, co się dzieje. Chciałem zrobić cokolwiek, jednak całe moje ciało nie chciało mnie słuchać, w uszach coraz głośniej słychać było szum, zdawał się tak kojący. Zakręciło mi się w głowie i zrobiłem wielki krok naprzód by się nie przewrócić. Mój wzrok wyostrzył się jeszcze bardziej, jednak nadal niczego nie dostrzegałem. Odzyskując nieco panowanie nad sobą, zacząłem się gwałtownie okręcać, by znaleźć jakiekolwiek źródło tego, co przed chwilą miało miejsce.
Pstryk. Ktoś zaświecił w moją stronę latarkę. Automatycznie zakryłem oczy, wypuszczając z rąk broń, która zawisła na przewieszonym przez moje ramię pasie.
-Słyszałem jakieś dziwne odgłosy, jak nie umiesz o siebie zadbać, to się tu nie zapuszczaj..-mruknął koleś, a ja tylko dałem mu znak, by nie świecił mi latarką po oczach-Co ty tu w ogóle robisz? Przy wejściu jest niebezpiecznie.. Idiota!
Prychnąłem i korzystając ze światła, które dała latarka, obejrzałem całe otoczenie. Mimo wszystko ta stacja była bardzo duża, a w ciemnościach jeszcze większa!
-Zdawało mi się, że ktoś tu wchodzi!-wytłumaczyłem i jeszcze raz się obejrzałem. Zdawało mi się, że w kącie coś.. Jakby świeci.
-Ehh, a podobno tylko dzieci mają zwidy.. Co może Slendermana widziałeś? Nikt od godziny nie wracał ani nie wychodził..-bąknął- Więc.. No..
Niezbyt słuchając gościa, przez cały czas patrzyłem się, na blado świecący punkt, zdawał się ruszać. Przeszedł mnie dreszcz, a gdy już wyraźnie dostrzegłem, że to jednak nie zwidy, szybkim ruchem wyrwałem mężczyźnie latarkę i skierowałem snop światła w tamtą stronę. Gdy tylko najechałem plamą światła na cel, w ułamku sekundy w naszą stronę rzuciło się jakieś cielsko. Przerażony odskoczyłem, gubiąc latarkę, która upadła gdzieś na ziemię i jak najszybciej chwyciłem za broń. Potwór bezwahania skoczył na gościa, który przed chwilą tu przyszedł, zaczął go rozszarpywać. Szybko wystrzeliłem serię w stronę bestii. Jednak ta nie przejmując się tym, rozerwała tamtego człowieka na pół. Zrobiło mi się nieco słabo na widok jego wypadających wnętrzności i wylewającej się litrami krwi. Jego ostatnie wrzaski, przeszywające na wskroś, też nie były zbyt pomocne. Stwór od razu zwrócił się w moją stronę. Nie czekając, pociągnąłem za spust i cofając się, strzelałem do wykończenia się amunicji. Potwór nieco osłabł, jednak znowu z zaskoczenia skoczył w moją stronę. Swoją paszczą zajmującą pół mojej ręki, wgryzł mi się w ramię. Wrzasnąłem, rozpaczliwie starając się dojrzeć jakąś drogę ucieczki. Z moich oczu poleciały łzy. Stwór zaczął szarpać mnie na boki, skutecznie rozrywając kawałki mojego ciała, po czym podniósł mnie na dość dużą wysokość i znowu szarpiąc na boki, zamachnął się i puszczając moje ramię, z impetem cisnął mną o ścianę. Czułem się, jakbym już umarł, jednak nadal przez łzy krzyczałem, nie mogąc poradzić sobie z bólem. Rozpędzona bestia już w furii leciała w moją stronę. Rozwścieczona, wściekła, ze śmiercią w martwych oczach. Korzystając z ostatnich sił i krzycząc tak głośno, że aż zaczynałem czuć krew w moim gardle, podniosłem się na kolanach i łapiąc kałasznikowa, zamachnąłem się i gdy bestia skoczyła w moją stronę, przebiłem ją karabinem. Upadła obok mnie. A gdy już sięgała po mnie, swoimi spragnionymi śmierci łapskami usłyszałem, wystrzał serii, z co najmniej 7 karabinów. Spojrzałem w tamtą stronę jak zawsze w idealnym momencie. Trupy. Przybyli, usłyszeli. Monstrum już się nie ruszało, ja zresztą też. Gdy tylko podszedł do mnie pierwszy wybawiciel, zacząłem tracić kontakt ze światem. Byłem już praktycznie martwy. Moje ciało w niektórych miejscach porozrywane na wylot krwawiło z każdej strony. Nagle poczułem, że nie mogę nabrać powietrza, otworzyłem usta, z którym automatycznie zaczęła wylewać się krew. Było źle, bardzo źle. Pomiędzy krwotokami z ust starałem się jakoś nabierać powietrze, jednak zbyt często nabierałem krwi do płuc. Moje oczy już dawno nie widziały nic. Nic też nie słyszałem, znowu kojący szmer, jednak przerywany głośnym piszczeniem w głowie. Z uszu też leciała mi krew, czułem to. Tak samo przez cały czas czułem ten okropny ból rozrywania mojego mięsa. Teraz nie mogłem krzyczeć, odchyliłem głowę do tyłu, tak że teraz nieco zwisała i wyplułem nadmiar krwi, który spłynął na moją twarz. Po chwili walki po prostu zacząłem zanikać, nie wiedziałem już, co się dzieje, odleciałem.

Po tym, co się stało, pokładałem małe nadzieje, że się obudzę, jednak rzeczywiście żyłem! Co prawda nic nie widziałem, jednak docierały do mnie głosy z otoczenia. Niezrozumiałe i zamazane, jednak docierały. Gdy tylko w miarę poczułem, że jestem w swoim ciele, chciałem krzyczeć i płakać, by móc zaznać więcej spokoju, nadal czułem ten przerażający ból. Jednak nic nie robiłem. Moje ciało nie ruszało się, tak samo moje usta, tak samo moje wszystko. Nie wiedziałem, co się dzieje, miałem do dyspozycji tylko moje myśli, chciałem wydawać jakieś komendy mojemu ciału, cokolwiek, jednak czułem, jakbym był w jakieś skorupie, jakbym był mlekiem w kartonie. Mlekiem, które nie może zadziałać na karton, może tylko "być".
Po długich zmaganiach nie raz czułem, jakbym mdlał, chociaż tak naprawdę, jak na razie nie maiłem fizycznego ciała. Doszedłem do wniosku, że muszę być w śpiączce, gdyż umrzeć nie mogłem. Byłem tylko roślinką, którą można jedynie przytrzymywać przy życiu.
Przez cały czas czułem ból, jednak po długim czasie przywykłem do tego, nie chciałem już nawet krzyczeć, po prostu wegetowałem. Czekałem na moment do przebudzenia, godny moment, gdy będę już w marę na siłach, do powrotu do życia.
Nie liczyłem dni ani nocy, jednak wiedziałem, że czasu mięło już bardzo dużo. Pogodziłem się z moim losem, jednak coraz częściej czułem, że zbliża się mój czas, że powoli wracam. Umiałem już słyszeć ludzi. Co dziwne przychodzili tu, odwiedzali mnie. Zazwyczaj przychodzili tu ludzie z nastawienie, że nie żyję i że mogą się do mnie "wyspowiadać". Nasłuchałem się tylu historii, powoli czułem, że wariuję.
Gdy wreszcie przyszedł ten dzień, powoli zaczynałem rzeczywiście "czuć". Poczułem, jak moja dłoń wreszcie reaguje na mój rozkaz i moje palce zgięły się. Minimalnie, jednak jakoś. Czułem, jakbym powoli wlewał się do ciała i łączył się z nim. Gdy pierwsi ludzie zaczęli widzieć, że coś się ze mną dzieje, nie mogli uwierzyć. Większość z nich mówiła, że to tylko niezależne skurcze, jednak mylili się. Odzyskiwałem siebie!
Dopiero po długim czasie wreszcie się obudziłem. Od dawna mogłem się już jakoś ruszać, jednak było to częściowe, nie tak jak u normalnego człowieka. Po tym wszystkim, gdy po raz pierwszy otworzyłem oczy, czułem się, jakbym śnił. Pierwszy raz spróbowałem się podnieść, moje mięśnie w dużym stopniu zanikły, jednak nie na tyle, by nie móc podnieść mojego teraźniejszego ciężaru. Od razu podbiegł do mnie jakiś medyk. Zaczął dopytywać, jak się czuję, czy mi czegoś nie przynieść, jednak ja milczałem, nie mogłem się nacieszyć, z tego, co właśnie zrobiłem. Nie widać było tego po mnie, ale gdybym tylko mógł, zacząłbym krzyczeć, tym razem, ze szczęścia. Droga była jeszcze długa, a ja byłem na zaledwie jej początku, ale tym razem zamierzałem walczyć do końca!

Szybkim krokiem zmierzałem do magazynu. Po skończeniu leczenia wróciłem mniej więcej do formy i czułem się jak sprzed wypadku, może minimalnie gorzej. Miałem właśnie odbierać moje rzeczy, byłem gotowy do powrotu do normalności.
Gdy tylko przed moim nosem postawiono moje AK, nie mogłem opanować emocji. Z moich oczu samoistnie pociekły łzy, a ja nie mogłem z tym nic zrobić. Chwyciłem je i przysunąłem bliżej siebie, przytuliłem je. Czułem, że jestem zobowiązany dać mu imię. Zdecydowałem, że będzie to chłopczyk. Nazwałem go Car. (Czytasz tak, jak się pisze). Miałem także wizytę u dowódcy, chciał mi powiedzieć, co się stało, chciał mnie też po prostu zobaczyć. Dowiedziałem się wtedy, że walczyłem z czymś nieprzeciętnym i niespotykanym, z wilkokrwistym, a moje życie uratował mój Car, robiony z domieszką srebra.

~150 pkt ~Reker

sobota, 6 stycznia 2018

Od Ruslana cd Reker

Po opadnięciu pierwszych emocji po jakże dziwnym ruchu, ze strony wodza od razu spojrzałem na tę sytuację trzeźwym wzrokiem. Czułem podstęp. Nie mógł tak nagle być miły! Jeszcze ta nieoznakowana butelka, ma mnie za aż takiego idiotę? Nie mogąc zrobić nic innego, po prostu zacząłem głośno rechotać. Chłopak patrzył na mnie jak na jakieś zwierze w zoo, które w końcu zrobiło coś ciekawego, jednak co mu się dziwić!
-Myślisz, że jestem aż takim idiotą?-powiedziałem, wymuszając to z siebie między kolejnymi falami śmiechu, jednak widząc, że koleś nie wie, o co mi chodzi, trochę bardziej spoważniałem i opanowałem się. Jak rzadko ktoś potrafi mnie rozśmieszyć i to jeszcze w takiej sytuacji, to on zrobił to po mistrzowsku!-Dajesz mi coś do picia, ja nie wiem co to.. Coś świta?-zapytałem ironicznie- Nie dam ci się otruć..-ostatnie zdanie wypowiedziałem zimnym, typowo rosyjskim akcentem, automatycznie wracając do mojego typowego mnie, ni to oziębłego, ni to wesołego, po prostu mnie.
Chłopak westchnął tylko i spojrzał w ziemie, co on kombinował?
-Tak swoją drogą nie boisz się mnie tak spuszczać ze smyczy?-zapytałem, a w moim głosie dało się wyczuć minimalny ton grozy, zacząłem chodzić dookoła niego. Chciałem, by chłopak poczuł się kurewsko źle, by mi uległ. Zabić go nie mogłem, nie dałbym rady miał jeszcze zbyt dużą przewagę.
-Dobra jak się tak boisz tego wypić, to ja napije się pierwszy!-powiedział, odwracając się do mnie, a ja zatrzymałem się, by wszystko dokładnie widzieć. Ile to razy nie symulowało się takich rzeczy? Że ktoś coś pił, że ktoś coś jadł? Jednak on rzeczywiście pociągnął z butelki porządnego łyka. Skrzywił się.
-Jak dla mnie za mocne..-przyznał i podał mi flaszkę. Co prawda największa nie była, jednak zależy też, co miała w środku. Nieco nieufnie przed samym wypiciem powąchałem zawartość, która rzeczywiście pachniała najzwyczajniejszym alkoholem.
-Ty mi serio dajesz alkohol? Do czego ty zmierzasz?-rzuciłem, po czym z wielkim smakiem, nie łapczywie zacząłem pić, jak się okazało całkiem niezłą wódkę! Czuć, że była czysta, a nie jakieś smakowe gówno! No cóż, wódka jak wódka, ambrozja dla moich zmysłów! Szkoda tylko, że nie moja ulubiona Moskovskaya! W dość krótkim czasie wypiłem całą butelkę, spojrzałem na chłopaka, który przez cały ten czas patrzył się na mnie, jakby naprawdę rozpuścił tam jakąś truciznę. Odwróciłem od niego głowę i mój wzrok napotkał zabitego strażnika. Nie miałem zamiaru podzielać jego losu.
-Nie masz więcej? Przyznać trzeba nawet dobra!-mruknąłem, znowu zwracając się w stronę chłopaka- Aha, a w końcu to dlaczego taka zmiana nastawienia? Nie łatwiej po prostu mnie zabić? Oczywiście do niczego nie zachęcam! Pożyłbym sobie jeszcze trochę! Ale wiesz.. Słabo tu macie..-stwierdziłem, oglądając się dookoła siebie.
-Hmm.. Chce się "dogadać"..-powiedział cicho, nieprzychylnie dając mi drugą butelkę, którą tym razem wypiłem szybciej od poprzedniej. Niezbyt chciałem się z nim dogadywać, jednak teraz gdy byłem w takiej, a nie innej sytuacji, to dlaczego by nie spróbować?

Po dość długim czasie powoli kończył się alkohol, piłem właśnie przed, przed ostatnią butelkę. Nie przeszkadzało mi, że chłopak nic nie wypił, w końcu więcej dla mnie! Nawet nie zauważyłem, gdy świat powoli zaczynał się zmieniać, nabrałem humoru do żartów i większej otwartości. Było mi też bardzo ciepło i przyjemnie, na tyle, że od czasu do czasu nachodziła mnie ochota na szybką drzemkę. Z moim towarzyszem od siedmiu boleści, rozmawialiśmy o wszystkim i niczym. Coraz bardziej, pod wpływem alkoholu, zacząłem się otwierać, a chłopak jakby wykorzystując to, zadawał mi coraz bardziej podejrzane pytania, gdybym chociaż mógł to wtedy wychwycić i wyczuć podstęp!
-A tak poza tym to, jak ty trafiłeś do Trupów?-zapytał, zadając mi już chyba setne pytanie.
-A wisz.. W sumie to dosc nudna historia..-Odparłem, robiąc typowo pijackie przerwy. Nie odczuwałem tego, jednak coraz bardziej mówiłem akcentem rosyjskim, łatwiej było mi się jakoś składnie wysłowić, jednak dla jak się okazało Rekera, mogło to być nieco utrudniające- Mogę ci opowiedzieć coś ciekawszego!
-Nieee, chętnie posłucham tego!-odparł, naciskając i podając mi koleją butelkę. Nigdy nie powiedziałbym, że na raz wypiję tyle alkoholu.
-Nooo.. Bylo tak, że szlem i jakos tak wyszlo, że wpadlem na diecka i ono mnie wzielo zaprowadzilo..-starałem się jakoś to w miarę przekazać, jednak teraz brzmiałem zupełnie, jak w czasach podstawówki, gdy dopiero uczyłem się czytać pierwsze wyrazy w obcym języku. Alkohol dawał już się we znaki. Powoli ciężko było mi usiedzieć, wstałem, co znacznie wzbudziło, jak się okazało znudzonego chłopaka i zacząłem przestępować z nogi na nogę- Pozniej to ja wyboru już nie mialem!-zrobiłem dramatyczną pauzę dla lepszego efektu- Moglem abo do nich isc abo umrec.. Wiec jak to bylo już wisz!
Reker pokiwał tylko głową i spojrzał na mnie. Nie wiem, jak wyglądałem, ale czułem się wspaniale!
-Moze gdzis pojdzim? Razm cz ne! Neważne!-zaproponowałem, po czym podszedłem w stronę drzwi. Starałem się je otworzyć, jednak nie mogłem. Otumaniony nadmiarem alkoholu pomyślałem, że najnormalniej w świecie się zacięły i zacząłem na nie napierać, wszystkim, rękoma, plecami bokiem. Nieraz wywalając się o własne nogi, z każdym razem wstawałem, zrywając się gwałtownie z ziemi- Ne chce niiic mowic, ae pomoglbys! Nepogradze!-powiedziałem, po czym zbliżyłem się do Rekera i chciałem wziąć coś z jego munduru, co mogłoby mi się teraz przydać. Jednak gdy tylko sięgałem ręką chłopak, jak petarda wyskoczył w górę z krzesła i założył mi dźwignię na rękę, niezbyt cokolwiek czułem, jednak z przyzwyczajenia, że w takich sytuacjach czuje się ból, zacząłem się wydzierać, jakby właśnie mnie ktoś kastrował.
-Co robis?!-warknąłem nieco, gdyż po zorientowaniu się co się właśnie stało, poczułem się bardzo niepewnie i dyskomfortowo.
-Gówno! Siadaj!-ryknął tylko, rzucając mnie na krzesło, które o moim klapnięciu na nim o mal nie kiwnęło się do tyłu. Ja sam przybrałem postawę i nastrój pięciolatki, której tata właśnie nie chciał kupić wymarzonej lalki w sklepie. Oczywiście skrzyżowałem ręce na piersi i skierowałem głowę w jakąkolwiek inną stronę, tylko by nie w jego.
-Dobra, pójdziemy na spacer, ale po małym pytanku..-zaproponował, a ja nieco bardziej przychylnie minimalnie przechyliłem się w jego stronę i uważnie, jak na stan, w którym się znajdowałem, słuchałem- A wiec co możesz powiedzieć mi o Trupach? Takie małe, szybkie pytanko i idziemy!
-Hmm..-mruknąłem, zastanawiając się przez chwilę nad znaczeniem słowa "Trupy", gdyż na chwilę wypadło mi z głowy, a gdy już wiedziałem co to, zastanowiłem się, co ja w ogóle wiem na ten temat- Noo, w sumie to ja ne wem duzo.. Nowy dpiero jestem! Sekretow mi ne mowili! Zreszta sam ne wem co jet, sa inna obozy? Mozee da, ae mje ni ne wadomo! Trup y dobra sprawa! Tyko skurwisny staszne! Ne da sie nomalnie napic, pogodac cokolwek! A ten ich wodz?! Moze nwet gorsy od cjebje!-wytłumaczyłem, jak najjaśniej się dało, starając się wyczerpać temat. Prawda była taka, że do Trupów trafiłem z przypadku i kto wie.. Może przy wyborze z większą liczbą obozów, jego zdanie byłoby inne? I oddałbym się w łapska innego obozu?

<Jak coś nie możesz rozszyfrować, to śmiało pisz!>

niedziela, 31 grudnia 2017

Od Ruslana cd Mika

Pewnie mnóstwo osób zastanawia się, co my w ogóle jemy? Odpowiedź jest niebywale prosta, polujemy. Brzmi to trochę, jakbyśmy cofnęli się w rozwoju, jednak czasy jak to czasy, na większe wygody nie pozwalają. Oczywiście, obozy mają swoje jakieś hodowle, jednak taką ilością jedzenie, nie wyżywi się kilkutysięcznego obozu, poniekąd każdy musi radzić sobie sam. Na niedomiar złego jestem w Trupach, tam niezbyt ludzie się przejmą, jakbym miał zdechnąć z głodu, w sumie mieliby to w dupie. Aż dziwne, że należy tam aż tyle osób, w tym ja. Może przekonuje ta pewność "bezpieczeństwa" w czarnej godzinie, że nikt nie będzie uciekał, że stworzymy jedność, że pokonamy potencjalne niebezpieczeństwo. Bardzo lubię myśleć, że coś znaczę w tej, poniekąd organizacji, że jestem kimś. Jednak czy nie sądzi tak każdy, jeden członek każdego obozu? Niestety, prawda dociera do nas dopiero w najgorszym momencie i uderza z podwójną siłą. Jesteśmy nikim. Wszyscy.
Zaczajony w krzakach czekałem na godny moment ataku. Może samych polowań w wojsku nie uczyli, jednak każdy z nas ma w sobie coś z drapieżnika, każdy potrafi polować. Początki mogą być trudne, dużo ludzi nie podjęłoby się zabić majestatycznego jelenia, ukochanego psa, czy jakiegoś innego zwierza, jednak to tylko kwestia czasu. Na szczęście ja nie mam z zabijaniem słodkich zwierzątek najmniejszego problemu. Jeszcze mocnej niż przedtem ścisnąłem moje małe AWP, by na pewno nie wyślizgnęło mi się z ręki, snajperem nigdy nie byłem, jednak nie było to znowu aż takie trudne. Patrząc przez celownik, mierzyłem do mojej upatrzonej sarny. Wstrzymałem oddech i.. Strzał. Sarenka postrzelona i spłoszona próbowała jeszcze uciekać, jednak wyrok dla niej już zapadł. Celowałem w udo, przy okolicach pachwin, na szczęście trafiłem w dychę! Spojrzałem do torby, którą zawsze biorę na takie wypady, było już w niej parę rzeczy, z dumą patrzyłem na moje zdobycze. Gdy zwierzę leżało już nieruchomo, podszedłem bliżej i zacząłem kroić kawałki mięsa, po czym wszystko wrzucałem do torby. Po skończonej robocie po prostu zostawiłem truchło zwierza na ziemi.
-Niech inni też mają..-powiedziałem pod nosem, po czym patrząc w jej otwarte, martwe oczy zacząłem się oddalać, nie patrząc pod nogi.
Byłem po naprawdę udanym polowaniu! Musiałem zdobyć jakieś jedzenie, gdyż od paru dni przymierałem głodem i już na rezerwie sił, wykonywałem wszystkie niezbędne czynności. Wór w sekundę przybrał sporo na wadze, starałem się wziąć tyle mięsa, ile zdołam unieść, ale chyba przeceniłem swoje siły. Nie miałem jednak zamiaru niczego wyrzucać, po prostu jeszcze chwilę pocierpię i znowu będzie dobrze. Spokojnym, wolnym krokiem zmierzałem w stronę mojego domu. Mieszkałem w metrze należącym do Trupów, jednak nie na samej stacji "Sopel", znalazłem sobie inne wejście, nieco bardziej odcięte, prowadzące do linii i stacji obok, i tam uwiłem sobie jakieś gniazdko. Odległość do przebycia była dość duża, jednak starałem się o tym nie myśleć, po prostu szedłem z całkowicie wyłączoną wyobraźnią, wpatrzony w ziemię, jak nie ja. Obudził mnie dopiero dźwięk przelatującej.. Strzały? Szybko padłem na ziemię i spojrzałem w stronę, z której ktoś strzelał. Nie dostrzegłem nikogo. Automatycznie zacząłem się czołgać w stronę jakiejś naturalnej osłony, a gdy byłem już w jakimś stopniu bezpieczny, do rąk wziąłem mojego ukochanego kałasznikowa i ustawiłem się tak, by móc wystrzelić serię w przeciwnika. Nagle z krzaków wyłoniła się postać, kobieta. Nie wyglądała na jakąś szczególnie silną, czy "morderczą", jednak czasem pozory mylą.
Dziewczyna nie zauważywszy mnie podeszła do drzewa wyjąć strzałę, wtedy była moja chwila. W ułamku sekundy wyskoczyłem zza mojej tarczy i przyłożyłem jej do głowy lufę.
-Nie ruszaj się!-rozkazałem, po czym wyrwałem jej.. Łuk.

<Jeżeli gdzieś napisałem jakieś głupoty, to przepraszam!>

Od Ruslana cd Reker

Przez całe przesłuchanie czułem się mniej więcej tak. Chłopaczek, który przez cały czas chciał wyciągnąć ze mnie informacje, robił to tak nieudolnie, że od czasu do czasu chciało mi się śmiać. Jednak niestety też od czasu do czasu do śmiechu nie było. Na szczęście dałem radę i nie traciłem mojego świętego opanowania, jednak było blisko. Nie lubię być krojony, zresztą kto lubi? Nie dość, że czujesz ten promieniujący ból, to jeszcze nie możesz z tym zrobić.. A nie możesz! Wystarczyłoby wyśpiewać im wszystko, jednocześnie podając swój obóz na tacy, po czym, tak czy siak, zostać zabitym, czy to nie lepsza opcja? (Sarkazm, dla niekumatych). Nie chciałem mu nic mówić. Nawet nie dlatego, że byłem wierny swojemu obozowi, chociaż to i tak, po dość krótkim czasie było ważnym czynnikiem, ale dla samego mnie, po prostu nie chciałem dać się złamać. Zawsze lubiłem i często pakowałem się w kłopoty, urozmaicać sobie od czasu do czasu życie nie jest czymś złym, a widząc jakie miękkie fryty tutaj są, to na pewno by nie nie zabili. Po samej ucieczce z pokoju utwierdzili mnie w tym jeszcze bardziej. Ciśnienie porządnie skoczyło mi dopiero przy tym, jak nieznajomy chwycił za strzykawkę. Była fioletowa, więc nie było za dobrze. Tam, gdzie ja chodziłem do szkoły wojskowej, oznaczała tylko szybką śmierć. Z najprawdziwszymi męczarniami. Moim ciałem wstrząsnął strach, który na szczęście szybko stłumiłem, jednak gdy chłopak zaczął mówić coś do mnie w niezrozumiałym języku, to uczucie znowu przybrało na sile. Koniec końców wstrzyknął w moją szyję nieznaną substancję, a ja nie czułem zupełnie niczego, nawet ukłucia. Najwidoczniej zbytnio sparaliżował mnie strach, żebym mógł cokolwiek zrobić, tak zwanie "odłączył mi mózg". Mój wzrok po prostu się wyłączył, automatycznie dezaktywując całe moje ciało.
Znowu się obudziłem, tym razem z potężnym bólem głowy. Zawyłem cicho, po czym znowu zacząłem szamotać się w sznurach, które za nic nie chciały się poluzować. Nieco zły, przestałem i spojrzałem wprost przed siebie.
-Znowu ty..-wychrypiałem, przez zeschnięte gardło i odkaszlnąłem- Może dasz sobie spokój co?-powiedziałem, patrząc mu się prowokująco w oczy, chciałem mu pokazać, że może i miał przewagę fizyczną, jednak pod względem psychicznym to ja byłem tu górą. A taka przewaga to nie byle co, można zdziałać nie raz o wiele więcej! Chciałem podsunąć mu kolejny wspaniały pomysł, jednak gdy tylko nabierałem powietrze, by coś powiedzieć, ten tylko wymierzył mi cios w twarz.
-Pogódź się z tym, że ze mną nie wygrasz..-podsumowałem, jedynie i siedziałem już cicho, tępo wpatrując się w sufit. W sumie naprawdę nie wiedziałem, czego on się spodziewał.. Myślał, że postraszy mnie jakimiś śmiechu wartymi bzdetami i już? Chyba jest jeszcze większym idiotą, niż myślałem.
Nagle spadła na mnie salwa bólu i pomimo starań pokazałem to po sobie, a nawet dość głośno jęknąłem. Najwidoczniej środek, który podał mi ten koleś, również zadziałał na odczuwanie bólu, a teraz przestał działać.
-Boli co?-zapytał chłopak, odwracając się, gdy tylko mnie usłyszał. W tej chwili wyglądał, jakby karmił się moim bólem, a co najmniej to, że go odczuwam, sprawiało mu niesamowitą przyjemność.
-No rejczel! Chyba pękła mi ręka i pociąłeś mnie nożem.. Więc, skąd to głupie pytanie?-zapytałem idealnie, odgrywając bezczelnego hipokrytę, a wściekłość chłopaka teraz mi sprawiła dużo przyjemności.
-Do czego ty zmierzasz, powtórz jeszcze raz?-zapytałem po chwili ciszy.
-Gówno cię to obchodzi! Twoja godność?-rzucił już znowu nieco zmęczony. Najwidoczniej nerwy mu nie sprzyjały, jednak ja nie zamierzałem się nad nim litować, miał nade mną zbyt dużą przewagę. Gdyby chociaż ten głupi sznur się poluzował, to może udałoby mi się cokolwiek zrobić.. Przecież nie będą mnie tu trzymać, bóg wie ile, a już o całodobowym pilnowaniu pewnie też nie pomyślą, mam przynajmniej taką nadzieję. Na pomoc od obozu nie miałem co liczyć, szczwane z nich bestie, każdy musi radzić sobie sam.
-Руслан Резнов!-odpowiedziałem z życiem, jednak z takim rosyjskim akcentem, żeby nic nie zrozumiał.
-No tak, wy Ruscy i te wasze pojebane imiona! Jaśniej!-ryknął, przybliżając się do mnie, jakby to miałoby mi pomóc usłyszeć jego przepiękne wrzaski.
-Ruslan!-rzuciłem i widząc, że ten szuka kontaktu wzrokowego, zwróciłem głowę w jego stronę i znowu zacząłem patrzyć się mu w oczy, w tym "moim" prowokacyjnym stylu, a do tego jeszcze minimalnie uśmiechnąłem się, czując początkowy smak zwycięstwa.
Chłopak tylko zacisnął pięści i bez słowa wyszedł z pokoju.
-Niech moc będzie z tobą!-krzyknąłem za nim, jednak drzwi były już prawie zamknięte i mógł nie usłyszeć, a szkoda.
Nie trzeba było długo czekać na kolejnego upośledzonego kolesia. Przyszedł po jakichś 50 sekundach i na dzień dobry dał mi w ryj. Lekko potrząsłem głową, nie spodziewałem się tego, w sumie powoli zaczynałem czuć się bezkarnie.
-Nie na mojej warcie śmieciu!-syknął i stanął w koncie.
Po nieco dłuższym czasie zauważyłem, że nic ode mnie nie chce, znowu zaskoczenie.
-Coś taki cichy?-zapytałem, jednak ten ani drgnął- Nie chcecie mnie już przesłuchiwać? No chłopaki cienko! Naprawdę tu jest potrzeba stanowcza ręka Ruska!-skwitowałem, a tamten tylko spojrzał na mnie jak na idiotę. Znowu zacząłem się wiercić, z początku dość spokojnie, jednak strażnik tak bardzo zajęty był olewaniem mnie, że chyba nawet tego nie widział. Starałem się być bardzo cicho, jednak gdy tylko wydałem jakiś głośniejszy dźwięk, od razu zagadywałem, by nie wzbudzać jakichś większych podejrzeń. Wszystko szło bardzo powoli, nawet zacząłem tracić nadzieję. Jednak.. Tak! W końcu się udało! Sznur znacznie poluźnił się i nagle poczułem, jak moja krew zaczyna szybciej płynąć, w zdrętwiałych miejscach.
-Dlaczego mnie po prostu nie zabiją?-nagle przeszło mi przez myśl. W sumie to było to naprawdę dziwne.. Tylko się ze mną bawili, czy Trupy skrywają naprawdę takie tajemnice, że złapanie ich członków jest na wagę złota? Może nie o to chodziło, a po prostu tak jak myślałem, są za miękcy, jednak to by było jeszcze dziwniejsze. W tych czasach i takie słabości? Nie przeżyliby, gdyby to było prawdą, słabi nie przeżywają..
Gdy w końcu uporałem się ze sznurem i sprawiałem tylko pozory związanego, lekko wstałem, podnosząc z sobą krzesło i przybliżyłem się do stołu, na którym leżały wszystkie potencjalnie przydatne przedmioty. Niestety zbyt skupiłem się na cichym przedostaniu do stołu i nawet nie zauważyłem, że strażnik mnie przyuważył. Szybko zerwałem się z miejsca i chwyciłem pierwszą lepszą rzecz. Bez zawahania się zaatakowałem. Skoczyłem na niego z jakimś dziwnym, twardym, jakby patykiem i zacząłem go okładać. Chujowszej broni chyba nie mogłem wziąć.. Strażnik złapał za krzesło i jednym uderzeniem zmiótł mnie z nóg. Uderzyłem głową o ścianę i świat lekko zawirował. Mężczyzna szybko odrzucił krzesło i złapał mnie za nadgarstki, próbując przykuć do ziemi.
-Dlaczego ten pojeb nie krzyczy?-pomyślałem szybko, po czym zacząłem się z nim siłować. Widząc, że nie mam szans, plunąłem mu w twarz, niczym żmija, przez co udało mi się go osłabić i korzystając z tych cennych ułamków sekundy, rzuciłem się na niego i ugryzłem go z całych sił w okolicy szyi. Strażnik zaczął się wydzierać, jakby właśnie go oskórowali, a ja w ustach poczułem smak krwi. Poczułem obrzydzenie, jednak nie zamierzałem puścić. Straciłem nad sobą kontrolę i jak dzikie zwierze walczyłem o przetrwanie, podobał mi się ten stan, jednak wiedziałem, że przeszedłem wszelkie granice.
Nagle drzwi otworzył gwałtowny kopniak i do pokoju wpadł ten sam chłopak co przedtem mnie "przesłuchiwał". Zobaczyłem go kontem oka, jednak nie widziałem jego twarzy, pewnie był przerażony, właśnie zagryzałem jednego z jego żołnierzy, jednak ja nie zamierzałem się nad tym specjalnie rozwodzić. Chłopak odciągnął mnie od niego porządnym kopniakiem w żebra, warknąłem tylko i widząc, że właśnie do mnie celuję. Momentalnie uspokoiłem się i już z moim stoickim spokojem czekałem na ruch tego ich wodza.