czwartek, 31 stycznia 2019

Od Fallon cd Parker

– Myślałam, że cię straciłam.
– Ja też.
To było niesamowite. Parker, moja Parker stała przede mną. Mogłam poczuć jej dłoń w swojej, bo ciągle mnie trzymała. Albo ja ją. To było zbyt nierzeczywiste, żebym mogła spokojnie ją puścić. Wyjazd, wojna, tułaczka, a teraz w końcu ją znalazłam.
– Hej, nie płacz. – Otarła mi policzek. – Wszystko… dobrze.
– Stoimy gdzieś na budynku, u stóp mamy postapokaliptyczny świat, straciłyśmy rodziny, jest daleko od dobrze. – Zaśmiałam się gorzko. – Ale tak… ty tu jesteś.
Przytuliłam się do niej. Nie było tak samo. Nie mogło być. Zmieniłyśmy się. Ale to wciąż była moja Parker.
– Tak trudno w to uwierzyć. – Wyszeptałam jej prosto do ucha.
– Wiem. – Przycisnęła się do mnie. – Nie mogę w to uwierzyć… ja myślałam, że…
– Ale jestem. – Wzięłam jej twarz w dłonie. – I ty jesteś.
– Nie jestem już tą samą Parker. – Przesunęła palcem po mojej kości policzkowej.
– Ja nie jestem tą samą Fallon. – Westchnęłam cicho. – Wojna zmienia.
Dziewczyna lekko pokiwała głową. Jej oczy ciągle miały ten niesamowity blask, który towarzyszył mi od samego początku tej znajomości. O ile on ciągle tam był, to była moja Parker. Nikt inny nie miał do niej prawa. Chyba że sama wyraziłaby takie życzenie. Ale miałam nadzieję, że do tego nigdy nie dojdzie. Odsunęłam się dalej, żeby podziwiać ją w pełni. Zmieniła się. Włosy były w większym nieładzie niż zapamiętałam. Dobra, szczerze mówiąc wyglądały gorzej niż włosy Heleny Bonham Carter w Potterze. Lekko odgarnęłam je za ucho.
– Są straszne.
– Wiem. – Uśmiechnęła się słabo. – Wybacz, ale Rosjanie nie pomyśleli, żeby ocalić fabrykę odżywek do włosów.
Cicho się zaśmiałam. Gdyby to odżywki były najmniejszym problemem.
– Zostaniesz ze mną w tę noc? – Lekko wzięłam jej lewą dłoń.
Kiedy ostatnio ją widziałam, nie było na niej blizn. Kolejne piętna. Przebiegłam po nich palcami w milczeniu. Nie wzdrygnęła się. Ja nic nie powiedziałam. Żyliśmy w czasach, kiedy oceny moralności nie za bardzo miały sens. Po prostu pociągnęłam ją na swoje wcześniejsze miejsce.
– Przybyłaś tu… dla mnie? – Zapytała po chwili.
– Głównie. – Pokiwałam głową i oparłam się o resztki ściany. – Pobocznym powodem jest to, że zimę lepiej przeżyć poza Alaską. Dziadek z reguły zmuszał nas do podróży w cieplejsze miejsca.
– Musi tam być bardziej chujowo niż gdziekolwiek indziej. – Popatrzyła przed siebie. – Czemu tam wróciłaś?
– Dziadek stwierdził, że muszę się hartować. A tam… jest najciężej. – Przymknęłam oczy. – Poza tym. Kiedy wątpię, dom to najlepsze miejsce, żeby powiedzieć sobie, że próba sprawienia świata trochę lepszym jest czegoś warta.
– A tak jest? – Patrzy na mnie.
– Ni chuja. – Kręcę głową. – Mam ochotę rozszarpać wszystko co jest już martwe, ale jednak chodzi. Nie tego oczekiwałam mając dwadzieścia dwa lata.
– Pamiętam. – Westchnęła.
***
– Parker! – Zawołałam, gdy wyszłam z gabinetu pani pedagog. – Łapię się na stypendium sportowe!
– Wspaniale! – Jej ręka otoczyła moją szyję, a usta spoczęły na policzku. – Mówiłam, że ci się uda.
– Tak, tak. – Uśmiecham się. – Winter! Udało się!
– Co się udało Clarke? – Dziewczyna podeszła do nas ze znudzeniem.
– Moja wspaniała dziewczyna załapała się na stypendium sportowe! – Parker rozpierała duma.
– Ej, Masełko, puszysz się. – Pacnęłam ją po nosie. – Nieładnie tak.
– Cicho. – Położyła mi palec na ustach. – Mam najlepszą dziewczynę, która właśnie dowiedziała się, że przyjmą ją na wymarzone studia, czego chcieć więcej?
– Buziaka? – Uniosłam lekko kąciki ust.
Brunetka perliście się zaśmiała i przyciągnęła mnie do lekkiego pocałunku. Zawsze tak było. Zaledwie muśnięcie ust i uśmiech, który sprawiał, że świat jest piękniejszy.
***
– Ale to przeszłość. – Odchylam się lekko. – Albo raczej: od zawsze niedostępna przyszłość. Jest jak jest, cieszmy się, że nie gonią nas zombie.
– Dzisiaj są spokojne. – Zmarszczyła nos. – Zaczyna się zima, jest ich mniej.
– Mógłby zacząć padać śnieg. – Zamknęłam oczy. – Mogłybyśmy poudawać, że nic się nie stało i ulepić bałwana.
– Ja jestem Anną, czy Elsą? – Położyła się na podłodze.
– Jak chcesz. – Zerknęłam na nią. – Raczej zapytałabym, która z nas jest tu Kristoffem.
– Nie mam Svena. – Powiedziała sennie.
– Ja też. – Ułożyłam się obok. – Ale czy to przeszkadza?
– Chyba nie.
***
Rankiem poczułam zimno. Pierwszy raz od dawna. Podniosłam się i zobaczyłam… śnieg. Nie było go dużo, ale zawsze coś. Popatrzyłam na Parker. Przezornie okryła się jakimś kocem. Punkt dla niej.
Podniosłam się i odnalazłam swoją torbę. Powinnam mieć coś na skromne śniadanie dla nas dwóch. Szczęśliwie nie potrzebowałam ognia, a wszystko było gotowe zanim wstała Parker. Siadłam jeszcze na chwilę obok i delikatnie przeczesałam jej włosy. Już nie była Masłem Orzechowym, ani Masełkiem. Była Parker zmienioną przez wojnę. Nie pytałam o blizny, ale intrygowały mnie. W gruncie rzeczy, mocno zdawałam sobie sprawę z obcości dziewczyny, która leżała obok. Jednak była też moją Parker, której oczy błyszczały tym niezwykłym blaskiem, a słowa potrafiły szeptać sekrety, o których nikt inny nie miał pojęcia. Była moja i nie była.
– Co ci chodzi po głowie Clarke? – Szepnęła.
– Coś bardzo dziwnego. – Odsunęłam lekko dłoń i pozwoliłam jej wstać. – Czasami tak mam z rana. Pełnego śniegu.
– Sentymenty. – Pokiwała głową. – Śnieg, bałwanki, święta…
– Dokładnie. – Popatrzyłam na nią. – Więc jak? Olaf?
– Niech będzie.

Parker? Ulepimy dziś bałwana?

Od Fallon cd Eri

Ręka Echo nie pomagała w bieganiu. Nie żebym miała coś przeciwko ciągnięciu, ale potrafiłam biec sama. Postanowiłam więc się uwolnić i dorównać kroku dziewczynie. Nie rozumiałam czemu nieumarli mieli takie szybkie tempo. W każdym filmie apokaliptycznym wlekli się noga za nogą, a tu… cóż. Pędzili na złamanie karku, a ja zaczynałam powoli kombinować, jak pomóc Echo i sobie wyplątać się z tej sytuacji.
– Powiedz, że masz jakiś pomysł! – Dziewczyna krzyknęła, gdy przed nami pojawił się mur.
Oceniłam go. Mogłabym na niego wskoczyć, a potem ją podciągnąć. Jeśli starczy czasu... Minimalne szanse, ale…
– Spróbujemy pokonać ten mur! – Odkrzyknęłam.
– Jesteś szalona! – Warknęła.
– Ja przynajmniej rzadko kiedy spadam. – Sarknęłam i przyspieszyłam.
Zmusiłam całe swoje ciało, żeby przypomniało sobie o skokach, jakie wykonywałam pod siatką. Mur wydawał się być minimalnie niższy, a ja kiedyś umiałam zablokować te cholerne piłki.
– Dasz radę, dasz radę, dasz radę. – Mamrotałam pod nosem. I podskoczyłam z przymkniętymi oczami.
Udało się. Złapałam za krawędź muru palcami obu rąk. Teraz tylko szybkie podciągnięcie (całe szczęście, było parę dziur, w których mogłam oprzeć nogi i powoli usiadłam na krawędzi. Udało mi się jeszcze pomóc wejść Echo i przeskoczyłyśmy na drugą stronę, co wydawało się dziecinnie proste w tym momencie. Znów pobiegłyśmy przed siebie, nie wiedząc gdzie zaprowadzi nas droga. Ale mało nas to obchodziło. Byle dalej od zombie. Nawet nie zauważyłam, że przestało padać.
Po kolejnych minutach udało nam się znaleźć wyglądające względnie bezpieczne miejsce. Czas na głębszy oddech. Odsunęłam włosy z czoła i oczu. Oczywiście nie mogły zostać w kucyku. Gdy już je ogarnęłam, postanowiłam przyjrzeć się dziewczynie.
– Widzisz coś interesującego? – Uśmiechnęła się.
– Zastanawiam się, skąd masz niebieską farbę. – Oddałam uśmiech. – Ja tu nawet plastrów, czy wody utlenionej nie mogę znaleźć. Tu… znaczy tam. Znaczy tam, skąd pochodzę.
– Nie jesteś stąd? – Zmarszczyła brwi blondynka.
– Alaska. – Rzuciłam gwoli wyjaśnienia.
– Czyli śnieg ci nie przeszkadza. – Zaśmiała się dziewczyna. – Wiesz… gdzie jesteśmy?
– Nie mam zielonego pojęcia. – Bezradnie rozłożyłam ręce. – Nie oddalałam się tak daleko od kwatery.
– Ja nie pamiętam. – Wzruszyła ramionami. – Wiesz chociaż, w którym kierunku iść?
– Kwatera powinna być na wschodzie. – Popatrzyłam na niebo. – Ale teraz tego nie określimy…
– Nie mam kompasu, jeśli to jest to niewypowiedziane pytanie. – Założyła ręce. – Pozostaje nam iść tam. Albo tam. Albo tam. – Pokazała trzy możliwe drogi.
Westchnęłam cicho. I gdzie jest ten sławetny instynkt Clarków?
– Chodźmy tędy. – Wskazałam wyglądającą najbezpieczniej drogę i wyciągnęłam jeden pistolet. – Jeśli jednak dopadną nas zombie, miło było cię poznać Echo.
– Bardzo optymistyczne podejście do życia. – Skwitowała dziewczyna i ruszyła za mną.

Eri? W końcu mi się udało!

środa, 30 stycznia 2019

Od Any

Pokonanie niekończących się schodów Wieży, aby dotrzeć do biura głównego dowódców, stało się przez miesiące, które tu spędziłam, nie lada treningiem "wysokogórskim". Tak, była tu winda, ale stara, wydawała niepokojące dźwięki, światło zazwyczaj w niej nie działało, a jak już, co chwilę migało. Poza tymi niedogodnościami, które w sumie można było przeżyć, szczególnie mając wizję przynajmniej setki kondygnacji schodów do pokonania, winda miała jedną poważną wadę - nie należała do największych. Miałam więc do wyboru prawdopodobny napad paniki w trakcie jazdy na górę i zbłaźnienie się przed przypadkowym przechodniem, albo korzystanie ze schodów.
Zawsze wolałam wybrać drugą opcję.
Mojej dzisiejszej wspinaczce towarzyszyła muzyka z kasety, którą ostatnio znalazłam w ruinach samotnego domu na terytorium Duchów. Po wojnie na nowo przyszło ludziom odkryć zalety walkman'ów, w końcu sieć w zasadzie padła, więc wyszukiwanie ulubionych utworów w internecie nie wchodziło w rachubę.
Prawie się nie zdyszawszy, dotarłam niemal na sam szczyt, do biura mojego przełożonego z którym, umówmy się, miałam styczność częściej, niż z najwyższymi organami władzy w Duchach (w końcu zwykły szaraczek, taki jak ja, nie zasługuje z ich strony na zbytnie zainteresowanie). Dzisiaj bladym świtem dotarła do mnie informacja od niego, jak zwykle brzmiąca krótko i zwięźle. Po prostu "Do mnie". Jakbym była jakimś cholernym psem.
Wyjęłam słuchawki z uszu i przewiesiłam kabel przez szyję. Zapukałam. Nie czekając na tradycyjne zapraszające warknięcie po drugiej stronie drzwi, przekręciłam klamkę i weszłam do urządzonego skromnie pomieszczenia.
- Wzywał mnie pan - zamknęłam za sobą drzwi i zatrzymałam zaraz przy nich. Nie lubiłam stawać zbyt blisko niego. Zbyt blisko kogokolwiek.
 - Ta - mruknął. Stał oparty o wielkie okno panoramiczne i wpatrywał się w coś po drugiej stronie. - Musisz coś zrobić. Dla dobra społeczności.
- To zawsze jest coś dla dobra społeczności, co wymaga użycia przeze mnie przynajmniej kilkakrotnie broni - mruknęłam, zakładając ręce na piersi.
Gdy męższczyzna w średnim wieku, mieniący się moim generałem, w końcu na mnie spojrzał, nie był to ciepły uśmiech. Skuliłam się odruchowo i uciekłam wzrokiem na ścianę z wywieszoną mapą pobliskiego terenu.
- Masz szczęście, że nie mam teraz czasu na twoję dąsy - warknął i podszedł do mnie, zgarniając przy okazji z biurka niewielkie pudełeczko. - A teraz pofatygujesz swój zgrabny tyłek do Zony - zjeżyłam się na jego słowa, ale nic nie powiedziałam. - Naszym medykom brakuje ziół, a żaden z nich nie da sobie sam rady w Ogrodzie.
- Z kim mam iść? - wyciągnęłam rękę po pudełko, zakładając, że znajdę tam amunicję (którą co prawda miałam w swoim mieszkaniu, ale raczej nielegalnie i, przede wszystkim, dla własnego bezpieczeństwa; gdyby niespodziewanie nas zaatakowano). Ale nie. Pudełko było puste, za to znajdujące się w nim podziałki i szufladki podpowiedziały mi jego przeznaczenie.
 - Po ostatniej fatalnej w skótkach wyprawie z niewielkim oddziałem, jakiemu cię przydzieliłem, uznałem za bezpieczniejsze dla wszystkich wysłanie cię samej - odpowiedział, posyłając mi mordercze spojrzenie. - Nie mamy ludzi, żeby się tym zajęli, więc musisz wystarczyć ty. Poza tym podobno znasz się na ziołach.
Pocieszny jak zawsze.
- Super - mruknęłam. - A co konkretnie mam przynieść?
 - Co znajdziesz, zimą nie ma w czym przebierać - już stał do mnie tyłem i grzebał w papierach zaścielających biurko. - Odmaszerować.
Zgrzytnęłam zębami z irytacji na jego igorancję, odwróciłam się na pięcie i z trzaskiem zamknęłam za sobą drzwi. Kilka pierwszych pięter pokonałam biegiem, a gdy w kończu zwolniłam do normalnego tempa, sięgnęłam do słuchawek, które nadal zwisały mi z szyi, włożyłam je do uszu i przewinęłam taśmę na początek.

       "I want to break free..."

~•~

O dziwo cała droga do Zony upłynęła mi bez wielu niespodzianek. Chociaż prawdą jest, że poruszając się trasą, którą preferuję, spotyka się niewiele zombie. Wilkokrwistych nie ma wcale. Jedynie pojedyncze osoby zarażone mutacją wampiryczną, ale one się za dnia raczej nie pokazują. Dlaczego więc wszyscy się tędy nie przemieszczają?
Z wysokich budynków bardo łatwo spaść. 
Ostatni odcinek musiałam jednak przejść drogą. Dodatkowo mój nieodłączny towarzysz przykrej doli nie towarzyszył mi dzisiaj. Zamknęłam go przed wyjściem w mieszkaniu. Pies nie dałby rady skakać po dachach budynków, a był za duży, żebym mogła go przenieść. 
Zatrzymałam się na krawędzi dachu najdalej wysuniętego budynku w pobliżu Zony. Zlustrowałam wzrokiem otoczenie, starając się wypatrzeć potencjalne zagrożenie. Zobaczyłam kilka grup zombie w niektórych alejkach, jednak każdą byłam w stanie wyminąć. Albo wybić nawet stąd. Zdjęłam karabin wyborowy z ramienia i ustawiłam się na skraju płaskiego dachu. Spojrzałam przez celownik, wybierając pierwszy cel. Jak wszystko dobrze pójdzie nawet nie ogarną, skąd obrywają, a ja będę mogła niepostrzeżenie przemnkąć się uliczkami, na których teraz znajdują się pojedynczy zarażeni. 
Pierwszy strzał oddałam do jednego ze skromnej grupki zombie kręcącej się niedaleko wejścia do budynku, na którym się znajdowałam. Pięć strzałów, pięć martwych zombie. Tym samym sposobem utorowałam sobie drogę do Ogrodu na tyle, ile się dało. 
Jednak przy samym zrujnowanym budynku dostrzegłam postać, na którą zaraz profilaktycznie skierowałam broń. Wydawała się poruszać zbyt płynnie jak na zarażonego. Przemieszczała się w cieniu, mogła więc być to osoba zarażona wampiryzmem, ale zaraz wyszła na słońce i przebiegła ostatni odcinek dzielący ją od Zony. Promienie słońca odbiły się od karabinu, który przewiesiła przez plecy. 
Postać zniknęła we wnętrzu Ogrodu tak szybko, jak się pojawiła. Zagapiłam się i nie zdążyłam się jej pozbyć, a teraz mogłam albo czekać, aż sobie pójdzie, w zasadzie rezygnując ze zdobycia roślin, których brakuje medykom, albo zejść tam i zmierzyć się z tym kimś, kimkolwiek jest. Co było bardzo, BARDZO ryzykowne, zważywszy że nie udało mi się nawet ocenić, czy to kobieta, czy mężczyzna. 
Zaklęłam siarczyście, przerzuciłam sobie karabin przez ramię i ruszyłam do wejścia na klatkę schodową.

~•~

Zakradając się do Zony musiałam bardzo uważać, gdzie stawiam stopy, żeby nie nadepnąć na pokruszone szkło czy inny z przedmiotów zaścielających ziemię i nie narobić niepotrzebnego hałasu zdradzającego moją obecność. Starałam się trzymać w cieniu, jednak nie w każdym miejscu było to możliwe przez często występujące, duże okna. Chlupot wody na częściowo zalanej podłodze mógł mnie zdradzić, jednak to samo dotyczyło tego kogoś, za kim teraz skrzętnie podążałam.
Kto znalazłszy się już w środku nie starał się jakoś specjalnie zachować ciszy. Zombie, czy inne istoty siedzące w środku tak czy tak już go, a w zasadzie nas, usłyszały. Podążałam za obcym przez kilka sal, usiłując dostrzec chociaż, z przedstawicielem jakiej płci mam do czynienia, gdybym przy okazji dowiedziała się, do jakiego obozu należy, byłoby już w ogóle wspaniale. W międzyczasie, gdy dostrzegłam jakąś interesującą mnie roślinę, ścinałam odpowiednią jej część i wkładałam do przekazanego mi pudełeczka, które trzymałam w jednej z kieszeni bojówek.
W którymś momencie zdałam sobie sprawę, że kroki nieznajomego, które do tej pory cały czas słyszałam, ucichły. Zamarłam, nasłuchując. Nic. Może coś go zjadło? Gdy o tym pomyślałam, usłyszałam pojedynczy, głośniejszy oddech. Westchnienie? Potem znowu kroki.
Ponownie podjęłam śledzenie tego kogoś, choć w zasadzie znalazłam już wszystko, co mogłoby się przydać medykom. Mogłam więc wracać i pozwolić mu odejść w cholerę. Z resztą, co za różnica, kto to? On pewnie by się nie wahał mnie zabić.
Mimo to nadal szłam w kierunku następnego przejścia. Ostrożnie wyjżałam za róg.
Cudem uchyliłam się przed kolbą pistoletu, który w czyjejś dłoni wystrzelił w stronę mojej potylicy. Gdybym przy tym manewrze nie straciła równowagi i nie upadła na wilgotną posadzkę, nieznajomy, po nieudanej próbie ogłuszenia, wpakowałby mi kulkę w sam środek klatki piersiowej. Natychmiast przeturlałam się spoza zasięgu jego rąk, wyciągając własną, krótką broń. Oddał kolejny strzał, trafiając w miejsce, gdzie jeszcze przed sekundą leżałam, a mnie momentalnie skoczył poziom adrenaliny.
Udało mi się podnieść i schować za jakiś regał, gdy kula odbiła się od ściany tuż obok i rykoszetem trafiła w słoiki oraz fiolki ustawione na półkach. Część ich zawartości o niezbyt kuszącym zapachu, wraz z drobinkami szkła, spadła na mnie, kalecząc skórę. 
Zdołałam odbezpieczyć trzymaną w ręce broń i szybkim, zgrabnym ruchem wyskoczyłam zza regału, natychmiast naciskając spust. Jednak nieznajomy nie stał już tam, gdzie wcześniej, kula przestrzeliła kolejne szklane naczynia. 
Nagle od tyłu objęły mnie silne ramiona, blokując moje ręce. Jedno w talii, drugie zasłaniając usta. W wyćwiczonym odruchu wbiłam obcas ciężkiego buta w śródstopie przeciwnika, w rozpaczliwej próbie uwolnienia, jednak na niewiele się to zdało, poprawiłam więc odrzutem głowy w tył. 
Wnioskując po chrzęście i ryku wściekłości oraz bólu, trafiłam potylicą tam, gdzie zamierzałam. Kucając wykręciłam się z uścisku napastnika, jednocześnie sięgnęłam jedną ręką po nóż, w drugiej nadal trzymając pistolet.
Cały ten manewr mógł mnie kosztować życie, jak zdałam już sobie sorawę po fakcie. Zanim się odwróciłam, napastnik zdążył wycelować we mnie broń, a gdy na niego spojrzałam, nacisnął spust. 
Obydwoje zamarliśmy zaskoczeni, że nic się nie wydarzyło. Pierwsza uświadomiłam sobie, co to znaczy i odwróciłam sytuację, wycelowując swoją broń, w której na pewno były pociski, w osobę przede mną.
- Rzuć broń - wysapałam.


Ktoś coś?

Od Eri cd Reker

Ten psychopata gdzieś poszedł. Nareszcie. Z pewnością mnie tu nie zostawił, chyba stanowiłam dla niego coś w stylu chodzącej zagadki rozwiązywanej by zabić wolny czas. Cóż, w tym momencie byłam zagadką z biologią, cieszącą się chwilą spokoju. Przynajmniej dopóki nie przerwało jej trzaśnięcie drzwi. Pan Wariat natychmiast uznał, że musimy uciekać. Z naciskiem na pierwszą osobę liczby mnogiej. Co to to nie.
Nie potrafiłam nie skorzystać z okazji, gdy Reker był rozproszony obecnością nowych czytelników. Zeskoczyłam z półki i pobiegłam między regałami, omijając te poprzewracane i książki, które dawniej na nich stały. Nie ma głupich, nie wracam z nim do tego więzienia, w którym mnie trzymał - on może sobie udawać księżniczkę na wierzy, ja z własnej woli się tam nie wybieram.
Ciekawe czy zapyta ich o kartę biblioteczną, przemknęło mi przez myśl, na wizję czego musiałam powstrzymać śmiech. Słyszałam ciężkie kroki jednego z nieznajomych na korytarzu między półkami, drugi zaś właśnie wszedł do pomieszczenia, zamykając za sobą drzwi i zastawiając je krzesłem - ktokolwiek spróbuje je otworzyć będzie musiał narobić trochę hałasu, który przybysze z pewnością usłyszą w ziejącej ciszą bibliotece. Człowiek przy drzwiach był ubrany w coś co przypominało mundur... co to za cholerny zlot paramilitarny?!
Skoro drzwi odpadały, postanowiłam spróbować zwiać stąd oknem - w końcu to tylko trzecie piętro. Po cichu zaczęłam przemieszczać się w stronę najbliższego, jednak zamarłam w bezruchu gdy powietrze wypełnił huk wystrzału.
CZY REKER NAPRA...
- Wyłaź szczurze! - rozległ się głos pierwszego z tych żołnierzyków czy za kogo oni się tam uważali. - Możemy zrobić to na spokojnie, no chyba, że chcesz się bawić w kotka i myszkę żołnierzyku.
Czyżby to jednak nie mój "przyjaciel" wykazał się tak niezwykłą inteligencją zwołując tu wszystkie nadgniłe trupy z okolicy? Jeśli jednak nie chciałam by ci dwaj przerobili Rekera na durszlak do odcedzania spaghetti musiałam coś zrobić z drugim facetem zmierzającym teraz w ich stronę. I to niby mnie trzeba pilnować? prychnęłam w myślach, obserwując jak żołnierz skręca między dwa regały. Był tuż za rzędem książek, więc zrobiłam jedyne co przyszło mi do głowy i z całej siły popchnęłam mebel, w którym złamała się jedna z nóg i wszystkie te książki wraz z półkami na których stały wylądowały na osobie znajdującej się po drugiej stronie, wywołując ogromny hałas.
- Hans? - odezwał się pierwszy z żołnierzy.
Odpowiedziała mu cisza, co oznaczało, że na jakiś czas Hans pozostanie pod tymi książkami.
- Co tam się do cholery dzieje? - znów ten sam głos.
I znów ta sama odpowiedź.
- Kto tu jest? - nieznajomy zadał pytanie chyba bardziej ścianom niż komuś konkretnemu.
- Rafaił Dawydowicz Sinielnikow - odpowiedziałam, stając za jego plecami.
Odwrócił się w samą porę by stanąć twarzą w okładkę z opasłym tomem atlasu anatomii człowieka. Okazało się jednak, że nie wytrzymał ciężaru spotkania tak znamienitej osobistości i upadł na ziemię tracąc przytomność. Z jego nosa pociekła stróżka krwi.
- Chyba ośrodkowy układ nerwowy go pokonał - skomentowałam, nie zwracając większej uwagi na Rekera. - Cholera! ubrudził mi okładkę! - zaczęłam wycierać krew rękawem.
- Co... - Pan Wariat najwyraźniej chciał coś powiedzieć, ale sam nie wiedział jak to skomentować.
- Mówiłam, że biologia się przydaje - wyszczerzyłam zęby w uśmiechu.

Reker?

czwartek, 24 stycznia 2019

Od Ruslana "Czas Terroru" cz.4 do Detlefa

Mocne szarpnięcie wyrwało mnie ze snu.
-Ruslan!-wołał jakiś głos, a ja szybko otworzyłem oczy- Coś stało się na granicy, mamy iść to sprawdzić.
Ahh, mój stary dobry kolega znowu nie mógł sobie z czymś poradzić sam. Poczułem ogarniające mnie ciepło i sen. Mimo że raczej wolałem samotniczą robotę i towarzystwo samego siebie, to jego obecność wprawiała mnie w dobry humor.
-Ale z Ciebie ciota-mruknąłem ze złośliwym uśmiechem- Traktujesz mnie jak matkę.
Nastała chwila ciszy, po czym po chwili dotknięty tym, co powiedziałem, przyjaciel opuścił mój mały schowek, a ja zaśmiałem się szyderczo, odprowadzając go wzrokiem.
Powoli wstałem, wygrzebując się ze sterty materiałów kocopodobnych. Wskoczyłem w ciężkie buty i brudny już mundur, po czym do malej torby, spakowałem ewentualnie potrzebne rzezy i zarzuciłem ją na ramię. W rękę oczywiście chwyciłem Cara i z dumą wyszedłem na korytarz.
Oparty o ścianę Metra Shayen, czekał na mnie ze spuszczoną głową. Delikatny z niego dzieciak.
-Ooh no nie gniewaj się, chodź- powiedziałem, uśmiechając się z troską i trąciłem go w ramie-Ktoś jeszcze idzie?
-Nie, mamy tylko sprawdzić-lekko odwzajemnił uśmiech i razem zaczęliśmy iść w stronę stacji "sopel".

Gdy od wyjścia z metra dzieliły nas jakieś 5 minut marszu, zauważyłem niespotykane poruszenie wśród trupów. Niby wszystko było jak zwykle, w centrum dużo ludzi, głośne rozmowy, gry w karty, jednak pomiędzy tym wszystkim widać było przebiegających w tę i wewte informatorów z czarnymi oczami, jakby zaraz na nasze metro miała spaść bomba atomowa. Poczułem, że coś nie gra i zatrzymałem się. Shayen szedł dalej, nie słysząc, że nie dotrzymuje mu kroku. Skupiłem się na jednym z przebiegających informatorów i dokładnie zacząłem mu się przyglądać. Dostrzegłem, że w dłoni kurczowo trzyma starannie złożoną mapę i z tymi samymi pustymi oczami biegnie w stronę samej bazy. Poczułem lekki niepokój i podejrzliwie podążałem za nim wzrokiem, dopóki nie zniknął za rogiem. W tym samym momencie moje podejrzliwe spojrzenie skupiło się na Tripie, który niespodziewanie wypełzł ze swojej małej jaskini i również patrzył w moją stronę. Przez dłuższą chwilę wpatrywaliśmy się w siebie, jednak z zamyślenia wyrwało mnie kolejne tego dnia szarpnięcie Shayen'a.
-Co ty robisz?-zapytał podirytowany i zaczął ciągnąć mnie za pasek od torby-Idziemy!
-Coś się kroi-powiedziałem szeptem pod nosem, tak by nikt mnie nie słyszał i nadal ciągnięty przez Shayen'a szedłem w następstwie za nim.

Na miejscu rzeczywiście zastaliśmy nie najlepsze widoki. Nocne ciemności w połączeniu z tym, co tutaj się stało, przyprawiło mnie o nie małe dreszcze, jednak od razu się otrząsnąłem i na zimno spojrzałem na całą sprawę.
-Dobra ty patrzysz tutaj, ja w środku-rozkazałem, nie czekając na żadne słowa sprzeciwu i przygotowując broń, wszedłem do środka.
Czysto.
Znaczy brudno jak chuj, ale chociaż nikt nie strzelał. Opuściłem karabin i kucnąłem obok jednego z ciał. Spojrzałem na twarz zmarłego i zmrużyłem oczy. Złapałem za jego mundur i obróciłem tak, żeby móc zobaczyć jego ramię.
-Znak przemytników-pomyślałem i zamyśliłem się- Po co przemytnicy mieliby nas atakować?
Poczułem, jak podejrzliwość przesiąka przez każdy kawałek mojego ciała. Zacząłem przeszukiwać ciało. Miotające się światło latarki zbijało moje myśli z tropu. Nagle zza okna usłyszałem głośny trzask i szybko zerwałem się na równe nogi. Chwyciłem za broń i wyskoczyłem z budynku gotowy do strzału.
Jednak moim oczom ukazał się jedynie Shayen, który leżał obok przewróconych beczek i cicho jęczał.
-Kurwa, pojebało cię do reszty?-syknąłem przez zęby i rzuciłem mu wrogie spojrzenie-Jak idiota..-przerzuciłem oczami i wróciłem do środka. Znowu kucnąłem obok tego samego ciała i kontynuowałem przeszukiwanie.
W jednej z kieszeni munduru wyczułem coś twardego. Jakaś kartka.
-Wow odkrywamy skarby- pomyślałem, ze wzrokiem pełnym ironii otworzyłem kartkę, spodziewając się jakichś zbędnych zapisek i niestety nie myliłem się, na kartce była jedynie jakaś bezsensowna notka. Mimo wszystko schowałem ją do torby. Zabrałem się za przeszukiwanie kolejnego ciała. Mały szczegół przykuł moją uwagę, mundury. Były jakieś.. Dziwne. Biorąc latarkę w zęby, wyciągnąłem z kieszeni nóż i sprawnym ruchem odciąłem kawałek materiału z ramienia nieżywego przemytnika i schowałem do torby.
Po dłuższym czasie w końcu trafiłem na coś ciekawego. W mundurze jednego z ciał znalazłem zapieczętowaną, małą kopertę. Lekko uśmiechnąłem się, jednak po raz kolejny moją głowę przepełniły pytania, jednak zdecydowałem się zachować je do czasu dostarczenia tego wszystkiego Tripowi. Wstałem i wrzuciłem wszystkie zdobycze do torby. Ostrożnie wyściubiłem głowę z budynku i rozejrzałem się. Wyszedłem z budynku i wzrokiem zacząłem szukać Shayen'a. Po chwili dostrzegłem go, w dłoni trzymał jakby.. Fiolkę? Jakiś mały podłużny pojemniczek.
Spojrzałem na niego pytająco, jednak ten tylko wzruszył ramionami. Zbliżyliśmy się do siebie i razem bezpiecznie wróciliśmy do bazy.

Bez tracenia czasu zdecydowałem, że idziemy do Tripa. Bez większych problemów dostaliśmy się przed jego drzwi i w ciszy czekaliśmy na pozwolenie do wejścia.
-Może lepiej nie teraz, zajęty jest- mruknął strażnik i w tej samej chwili drzwi gwałtownie otworzyły się i ze środka wyleciał informator.
Szybko skoczyłem do zamykających się drzwi i przytrzymałem je dłonią.
-Reznov się melduje, można wejść?-zapytałem głosem wypranym z emocji, w mojej głowie właśnie działa się prawdziwa wojna myśli i przeczuć. Ciężko było mi wykrztusić z siebie jakiekolwiek słowo.
-Nie teraz Reznov!-warknął nieco i już chciał trzasnąć drzwiami, jednak przytrzymałem je w miejscu-Co jest kurwa?- wysyczał wściekły, a ja tylko wślizgnąłem się szybko do jego małego pokoiku i przedstawiłem zebrane rzeczy i zdałem raport.
Po całej rozmowie zaniepokojony Trip siedział z głową opartą o ręce i patrzył w stół, myśląc, co to wszystko może znaczyć. Zawartość odpieczętowanej koperty zżerała mnie od środka.
Co tam jest?
Trip ciężko westchnął i przeniósł wzrok na mnie.
-Podejrzewam coś-zacząłem jednak przerwał mi gest dowódcy, mówiący, że mam być cicho.
-Kurwa to ważne-powiedziałem w myślach zdenerwowany-Nabierasz się.
-Wyjdź na chwilę, muszę coś przemyśleć-wskazał na drzwi, a ja posłusznie opuściłem pokój, zamykając za sobą cicho drzwi i oparłem się o ścianę i popatrzyłem w górę. Mój wzrok utkwił w suficie, jednak moja głowa przepełniona była najróżniejszymi głosami.
Po niedługim czasie Trip znowu wpuścił mnie do środka.
-Masz się ubrać i być tu za 10 minut. Spotkamy się z Demonami, ty jedziesz ze mną-skwitował i zamknął mi drzwi przed nosem, właśnie gdy miałem mu po raz kolejny powiedzieć o moich podejrzeniach. Zły westchnąłem, chwyciłem moje rzeczy i truchtem ruszyłem w stronę mojej nory. Była oddalona o dość spory kawałek, więc musiałem się spieszyć. Na miejscu zrzuciłem z siebie tylko torbę i ogarnąłem wygląd. Mimo czasów, w których żyjemy, hygienia zobowiązuje. Wracając do Tripa, zahaczyłem o pralnie, w której zajebałem czyściutki mundur, oczywiście taki sam jak mój i po chwili byłem już u Tripa.
Cierpliwie stałem, opierając się o ścianę i czekając na dowódcę. Nie miałem ochoty nigdzie z nim jechać, tym bardziej że nadal nie dał dojść mi do głosu.
-Właśnnie przez takie idiotyczne zachowania upadały imperia-powiedziałem do siebie, nie mogąc przypomnieć sobie zbyt dużo z lekcji historii.
W końcu drzwi otworzyły się i wyszedł z nich Trip.
-Sakura zaraz do nas dołączy- powiedział, po czym przeleciał wzrokiem po mnie od góry do dołu- Wystroiłeś się!
Podniosłem brew i lekko uśmiechnąłem się, kiwając głową.
-To bardzo dobrze- zaśmiał się i poklepał mnie po ramieniu.
-Pamiętaj, że to może być podstęp- rzuciłem szybko, a Trip momentalnie skamieniał.
Milczał.
-To się jeszcze okaże- rzucił jedynie, gdy Sakura już szła w naszą stronę.


<Długi okres oczekiwania, ale myślę, że to jedynie kwestia czasu kiedy się rozkręcimy!>

wtorek, 22 stycznia 2019

Od Parker do Rafaela

Lubiłam myśleć, że nawet po wybuchu wojny i zrównaniu z ziemią całego kraju, istniały pewne prawa rządzące światem. Osobiście wierzyłam w trzy: Prawo Chujni Pochyłej, Twierdzenie Ostatniej Strony i Zasadę Czerwonych Majtek. To pierwsze posiadało wszechstronne zastosowanie – kiedy sprawy szły nie do końca po twojej myśli, można było być pewnym, że będzie jeszcze gorzej. W podstawowej wersji chodziło o ilość kilometrów do pokonania, w tej bardziej zaawansowanej – o ilość zombie stojących na drodze do potencjalnego jedzenia. I tu przydatne bywało Twierdzenie Ostatniej Strony. Według niego, jeśli z jednej strony nadciągała gromada zombie – lub innych nieprzyjaznych obiektów zdolnych zrobić poważne auć – każda kolejna droga ucieczki będzie bardziej zatłoczona. Ostatnia reguła, mimo niewinnie brzmiącej nazwy, również nie powinna być ignorowana. Nie wiedziałam, czy to tylko moje spostrzeżenie, zbieg okoliczności, czy naprawdę w trakcie okresu kobiecy organizm wydzielał coś, co działało na nieumarłych jak cholerny afrodyzjak, ale zakrwawione majtki praktycznie zapowiadały zbliżające się kłopoty. Gdyby amerykańscy naukowcy nadal prowadzili badania (lub chociaż istnieli...) zgodnie by stwierdzili, że między czerwoną kolorystyką bielizny, a ilością niespodziewanych spotkań z gnijącym, ale niestety nadal poruszającym się mięsem, jest wyraźny związek. O jego rzeczywistej obecności zdążyłam się przekonać kilkakrotnie i nie są to historie, którymi chciałabym się dzielić z osobami trzecimi. Nigdy. Właśnie dlatego, klnąc jak szewc, plądrowałam aptekę na obrzeżach miasta. Zauważyłam ją parę dni temu, kiedy bezsenność wygoniła mnie na kolejny spacer i mimo panujących wtedy ciemności w oczy rzucił się jej całkiem dobry – jak na te czasy – stan: tylko jedno rozbite okno i drzwi trzymające się aż na jednym zawiasie. Warunki jak w pięciogwiazdkowym hotelu. Jednak opuszczanie nocą bezpiecznej kryjówki samo w sobie było wystarczająco głupie i bezmyślne. Nie warto było ryzykować i zapuszczać się na teren, gdzie po omacku można było wejść stopą w rozkładające się ludzkie zwłoki… lub co gorsza w rozkładające się odchody. Tak naprawdę nie wiedziałam, co czaiło się w tym przyzwoicie wyglądającym przybytku i wolałam zbadać to za dnia. Wycieczka była jednak chyba tylko stratą czasu, bo jedyne co znalazłam, to roztrzaskane odłamki szkła i plastiku różnego pochodzenia oraz prezerwatywy. Jak widać, skuteczna antykoncepcja nie była już dłużej problemem spędzającym sen z powiek wszystkim pokoleniom. Ku mojemu zdziwieniu – i wbrew temu czego zdążyłam się nauczyć o ludzkiej naturze w czasach wiecznego deficytu wszystkiego – znalazłam kilka nietkniętych fiolek leków, które bez zbytniej identyfikacji wrzuciłam do torby. Jak na nastolatkę przystało, zignorowałam testy ciążowe – ich nigdy nikt nie potrzebuje – i wróciłam do poszukiwań Świętego Graala. Jak dziwne by się to nie wydawało, po godzinie monotonne przeszukiwanie szafek i pojemników nabierało kojącego wydźwięku. Względnie bezpieczne, stałe zajęcie uspokajało i zapewniało fałszywe uczucie bezpieczeństwa. Bardzo rzadkie doznanie, przez które przestałam zwracać uwagę na otoczenie.
- Szukasz czegoś?
Obróciłam się i automatycznie zacisnęłam palce na nożu przyczepionym do pasa, by spojrzeć na stojącego za mną chłopaka, a raczej na to co trzymał w dłoniach. Broń. Nawet gdybym zdała sobie sprawę z jego obecności wcześniej, nie miałabym szans. Rozejrzałam się wokół siebie w poszukiwaniu innej broni, ale jedyne co znajdowało się w zasięgu rąk to pieprzone opakowania prezerwatyw.
- Jakie są szanse, że pozwolisz mi w spokoju sprawdzić, czy nie ma tu żadnych podpasek, żebym mogła z resztkami godności i bez kulki w głowie kontynuować tą badziewna grę w chowanego z zombiakami, w zamian za kilka garści nieprzedziurawionych gumek?

Rafaelku Wafelku? :D

poniedziałek, 21 stycznia 2019

Od Parker cd Fallon

Nie musiałam nawet patrzeć na kawałek kartki, który gniotłam w rękach, by wiedzieć co na nim widnieje. Pamiętałam każde słowo, mogłam przywołać z pamięci wygląd każdej litery. Z zamkniętymi oczami byłabym w stanie wskazać, w którym miejscu znajdowała się mała plamka zaschniętej krwi. Pamiątka po nieudanej próbie samodzielnego skracania włosów. To chyba zakrawało na ironię, jeśli byłam w stanie celnie wbić komuś nóż w oko z odległości kilkunastu metrów, a rozcinałam sobie palce, kiedy chodziło o obcięcie paru kosmyków, prawda? W każdym razie wiedziałam, w którym miejscu pozostawiłam ślad po tej osobistej porażce, tak samo jak wiedziałam, w których miejscach tusz lekko się rozmazał pod wpływem łez. Wynik kilkunastu bezsennych nocy zaraz po tym jak świat jaki znałam przestał istnieć.
„Kocham Cię, znajdziemy się przy dużych jeziorach.”
Jedyne co mi pozostało z dawnego życia. Siedem słów, które nie pozwalały mi zgubić samej siebie. Siedem słów: wspomnienie zielonookiej dziewczyny o promiennym uśmiechu i słodkich ustach, skuteczniejszych niż niejeden lek przeciwbólowy. Przymknęłam oczy, pozwalając sobie na ostatnie sekundy bezbronności.
– Może od razu przyczepisz sobie tarczę strzelniczą do twarzy, Blackleach?
Tak, tak Joseph, dla ciebie wszystko – pomyślałam, chowając notatkę w staniku. Nie mogłam jej zgubić, a – bądźmy szczerzy – strata stanika w czasie apokalipsy zombie równie dobrze może być synonimem do bycia martwym. Oparłam się o ceglastą ścianę za moimi plecami, zakręcając butelkę z wodą. Rozejrzałam się, a w zasięgu wzroku majaczyły tylko drzewa… i odpady. Od paru lat śmieci i ludzkie szczątki były stałym elementem krajobrazu.
– Obiektywnie patrząc, przyroda dawała sobie radę całkiem zajebiście – pomyślałam, skupiając wzrok na masywnym drzewie, którego nieprzycinane gałęzie zaczynały dotykać dachu.
„Are you, are you, coming to the tree? Where dead man called out...”
Przetarłam oczy. Chyba byłam bardziej zmęczona niż myślałam, skoro na samo wspomnienie drzewa w mojej głowie włączyła się playlista zatytułowana „Zawodząca pod prysznicem Fallon”.
„Strange things did happen here, no stranger would it be, if we met at midnight, in the hanging tree...”
Mimo kilku warstw ubrań, na moich ramionach pojawiła się gęsia skórka. Moja głowa wypchana była faktami o Fallon. Pamiętałam jak bardzo kochała chili i z jaką pasją nienawidziła japońskiej kuchni. Na palcach jednej ręki mogłam policzyć, ile razy soliła jedzenie – nawet frytki pochłaniała tylko z keczupem. Kiedy zamknęłam oczy i mocno się skupiłam, mogłam przywołać widok jej twarzy i brzmienie radosnego śmiechu kiedy miała w dłoniach białą czekoladę. Jednak ten głos i ta piosenka… brzmiały zbyt realnie, żeby być wytworem mojego złamanego serca. Niewiele myśląc wrzuciłam butelkę do torby – ulokowała się idealnie między zapasem waty (okres magicznie nie zniknął, mimo braku podpasek i tamponów, można nawet powiedzieć, że suka co miesiąc wracała silniejsza, jakby matka natura stwierdziła, że kobiety w tych czasach cierpią niewystarczająco), a racją żywności. Powoli ruszyłam w kierunku, z którego – moim zdaniem – dobiegał śpiew, a raczej zawodzenie zdychającego szopa pracza. Było ciemno, ale nawet w takich warunkach zauważyłam postać siedzącą na krawędzi. Przynajmniej wiadomo, że to nie zombie – one raczej nie podziwiają panoramy miasta w takiej pozycji. Nie wiedzieć czemu, coś ścisnęło moje gardło. Czułam się niczym przed pierwszą randką, z tą różnicą, że tym razem nie wiedziałam kogo skrywa ciemność. Kto wie, równie dobrze mogła to być znudzona życiem prostytutka, której nadmiar owłosienia (żyletki to towar deficytowy, okej?) zaczął utrudniać pozyskiwanie klientów. Automatycznie poprawiłam torbę, a towarzyszący temu szelest chyba zaalarmował nieznajomego współtowarzysza dachu. Wbrew wszelkiemu rozsądkowi – Joseph pewnie przewracał się w grobie, jak pijak próbujący swoich sił w twisterze – podeszłam bliżej. Te oczy, ciemne włosy, ruch rąk i zarys twarzy. Ledwie widziałam własne stopy, ale byłam w stanie wskazać bliznę pod uchem siedzącej przede mną dziewczyny.
- Fallon?
- Parker?
W mojej głowie panowała ogromna pustka, jednak nogi poruszyły się właściwie automatycznie. Parę kroków i wystarczyło wyciągnąć rękę, żeby dotknąć jej włosów. Fall wstała i nie odrywając wzroku od mojej twarzy, przyciągnęła mnie do siebie. Zarzuciłam jej ręce na szyję i schowałam twarz w jej ramieniu. Nie obchodziło mnie, ile lat minęło i ile czasu przepłakałam sądząc, że już jej nigdy nie zobaczę. Nie zwracałam uwagi na to, że stoimy prawie przy krawędzi i wystarczyłby jeden krok, by spaść. Nie dbałam o to, że jak w każdym miejscu na tej planecie, otaczała nas śmierć i zniszczenie. Przytulając się do niej, mocniej czułam te spędzone oddzielnie lata, jak i miałam wrażenie, że po długiej wędrówce wróciłam do domu. Nie mogłam się powstrzymać przed wsunięciem palców w jej włosy. Wojna, śmierć, zniszczenie, zombie, a one nadal były tak miękkie jak w czasach kiedy zaplatałam je w różnego rodzaju warkocze. Odsunęłam się na wystarczającą odległość, by moc ponownie spojrzeć w te piękne, zielone oczy. Szorstkie palce prześledziły linie mojej szczęki, po czym wsunęły za ucho wiecznie wypadający z warkocza kosmyk włosów.
- Ty… - Przez tyle lat chciałam jej powiedzieć tyle rzeczy, a teraz, kiedy w końcu miałam okazję, żadna nie wydawała się właściwa.
- Ty… - Fallon zawsze umiała znaleźć odpowiednie słowa, ale chyba ta sytuacja trochę ją przerosła.
Nie potrzebowałam ich. Nie teraz. Potrzebowałam jej, blisko. Mocniej zacisnęłam palce na ciemnych włosach, żeby upewnić się, co do obecności dziewczyny i tego, że nigdzie nie zniknie. Potrzebowałam dowodu i chyba nie byłam sama. Fall ciągle wpatrywała się w moją twarz, jakby szukając odchylenia od normy – czegoś, co udowodni, że to tylko sen. Sama nie byłam pewna. Równie dobrze mogłam paść ze zmęczenia pod jakimś drzewem, stając się prawdziwym szwedzkim stołem dla hordy wygłodniałych zombie. Skupiłam się na czystej zieleni oczu i ze zdumieniem odkryłam, że czułam się bezpiecznie. Właśnie dlatego, kiedy ponownie przyciągnęła mnie blisko, nie protestowałam. Nie obchodziło mnie, czy to był sen, czy może pierwszy raz odkąd rosyjski podgatunek Homo Sapiens – pospolicie zwany europejskimi kurwami – przeniósł wojnę atomową ze źle wywietrzonej toalety na naszą planetę, czy może miałam szczęście. Właśnie dlatego, bez zbędnych słów i przemyśleń – pocałowałam ją. Albo ona mnie. To nie był niewinny pocałunek, taki jak te, które pamiętałam. Ten był mocniejszy, bardziej desperacki, a mimo to, tak samo przepełniony uczuciami. Kochałam ją, odkąd sięgałam pamięcią i kiedy znów była obok, uświadomiłam sobie, że to uczucie nigdy nie zniknęło.
- Myslałam że cię straciłam.

Fall, co powiesz na takie spotkanie po latach?

poniedziałek, 14 stycznia 2019

Czystka Styczniowa

Czystka trwa od 14.01.2019 do 14.02.2019 roku.

Alice Chamberi - 31.10.2018 - Zagrożenie
Ana Balanchine - 03.12.2018 - Bezpieczna
Brajan Hones - 28.08.2018 - Zagrożenie
Clancy Gray - 12.11.2018 - Bezpieczny
Darlene Kanakaris - 16.12.2018 - Bezpieczna
Detlef Friedrich Zussman - 04.12.2018 - Bezpieczny
Emma Frost - 20.04.2018 - Zagrożenie
Eri Reyes - 08.01.2019 - Bezpieczna
Eron Black - 21.06.2018 - Zagrożenie
Fallon Clarke - 07.01.2019 - Bezpieczna
Hyacynth Lidell - BRAK OPOWIADANIA - Zagrożenie
Kaya Warner - Pytanie o dalsze członkostwo!
Kiara Blackfrey - 25.08.2018 - Zagrożenie
Laurence Daveth Hartsfield - 5.08.2018 - Zagrożenie
Lennox Castle - 10.11.2018 - Bezpieczna
Leon Darvino - 27.08.2018 - Zagrożenie
Lisbeth O'Hara - 27.06.2018 - Zagrożenie
Madeleine Irving - Pytanie o dalsze członkostwo!
Nick Walter - 04.02.2018 - Zagrożenie
Parker Blackleach - 28.12.2018 - Bezpieczna
Ruslan Reznov - 09.12.2018 - Bezpieczny
Samantha Anzai - 25.08.2018 - Zagrożenie
Sara Stevenson - 25.08.2018 - Zagrożenie 

Tamara Blackfrey - 29.08.2018 - Zagrożenie
Tija Amitachi - 25.08.2018 - Zagrożenie 
Vivienne Leslie - Pytanie o dalsze członkostwo!
Will Parker - 25.08.2018 - Zagrożenie

Bezpieczni: 9
Zagrożeni: 13
Zapytania: 3

Do wszystkich osób zostaną rozesłane wiadomości czystkowe! 

wtorek, 8 stycznia 2019

Od Eri cd Fallon


Biegłam przed siebie ile sił w nogach. Może i jestem szurnięta ale nawet ja uznałam że walka z całą hordą zombie nie posiadając broni nie jest najlepszym pomysłem na jaki wpadłam. Niestety zombie nie podzielały mojego zdania i uparcie biegły za mną w zaskakująco żywym tempie, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że świeży śnieg na leżącym już kilka dni skutecznie uniemożliwiał stanie. Nie zauważyłam nawet kiedy przeniosłam się z ziemi na dachy. W tej części miasta budynki były wystarczająco blisko siebie, by przeskakiwanie z dachu na dach było dziecinnie proste. Przynajmniej dopóki tak jak ja, nie zorientujesz się w locie, że nie ma przed tobą kolejnego dachu... Choć tym razem nie groziło mi oznaczenie plackiem w kształcie człowieka ściany jakiegoś wieżowca.
Udało mi się wylądować na ziemi... chciałabym móc powiedzieć "z gracją", ale lepiej oddaje to stwierdzenie, że cudem się przy tym nie zabiłam.
Dopiero po chwili zauważyłam, że ktoś nade mną stoi. Podniosłam wzrok.
– Zabolało? – Spytała dziewczyna, podając mi rękę, by pomóc mi wstać.
– Bardziej, kiedy wypierdoliłam się na ryj po tym, jak Lucek wywalił mnie z piekła. – skrzywiłam się. Będą siniaki.
– Obstawiałabym, że spadłaś za swoją lirą z jakiejś chmurki. – uśmiechnęła się lekko.
Nie byłam pewna czy tylko odniosła się do mojego komentarza, czy właśnie usłyszałam najbardziej stereotypowy tekst na podryw w historii ludzkości.
– Jestem… – zawachała się – ...Fall.
– Echo. – Uśmiechnęłam się. – Fall…
Dziewczyna też lekko uśmiechneła. Wyglądała przesłodko. Jednak hałasy wydawane przez goniące mnie wcześniej zombie sprowadziły mnie na ziemię skuteczniej niż upadek na chodnik.
- Pozwól, że poflirtujemy później - zaproponowałam, łapiąc Fall za rękę i ruszając przed siebie biegiem.

Fall? Dla ciebie wszystko xd

poniedziałek, 7 stycznia 2019

Od Fallon do Eri

Padał śnieg. Białe, idealne, niepowtarzalne płatki sypały nieprzerwanie od rana. W końcu jakaś namiastka normalności. Chociaż trochę mogłam poczuć się jak w domu, na Alasce. Niskie temperatury, chłodne wiatry, biały widok za oknem… nie przerażało mnie to jak powinno. Dodatkowy plus: mniej zombie. A to oznaczało spokojniejsze spacery.
Raz na tydzień musiałam wyjść i oczyścić głowę. Względnie sprawdzić, czy nie było wieści od dziadka, ale to akurat były płonne nadzieje. Jakby miał wiadomość… przyniósłby ją osobiście. A brak jakichkolwiek informacji był zbawienny, bo oznaczał, że dziadek żył. Wróćmy jednak do spaceru.
To wcale nie tak, że normalnie na spacer w każdą niedzielę wyciągali mnie rodzice. Wcale nie chodziliśmy po mieście i nie opowiadaliśmy sobie jak nam minął tydzień. Wcale nie wstępowaliśmy do jednej restauracji i zamawialiśmy frytki, żeby zjeść je w domu (zawsze były ciepłe, bo lokal był dwie minuty drogi od domu). Wcale. I chociaż po apokalipsie zdałam sobie sprawę, że ich historie były zwykłymi kłamstwami, były to „moje” kłamstwa. Kłamstwa, które mnie chroniły, pozwalały normalnie żyć, nie narażały. Było w nich coś słodkiego. I pewnie tak bym sobie o tym myślała, gdyby nie to, że przede mną wylądowała dziewczyna. Uniosłam głowę. Skok nie był trudny, na oko sześć metrów. Popatrzyłam na nią.
– Zabolało? – Podałam jej rękę, którą po chwili przyjęła.
– Bardziej, kiedy wypierdoliłam się na ryj po tym, jak Lucek wywalił mnie z piekła. – Żachnęła się.
– Obstawiałabym, że spadłaś za swoją lirą z jakiejś chmurki. – Uniosłam kącik ust. – Jestem… – Zastanowiłam się chwilę. Czy bezpiecznie jest podawać jej moje imię? – ...Fall.
– Echo. – Uśmiechnęła się. – Fall…


Eri? Zrób mi tę przyjemność i odpisz szybko :D.

piątek, 4 stycznia 2019

Podsumowanie roku 2018!

Witam wszystkich bardzo serdecznie w poście podsumowującym całą pracę bloga w roku 2018! Spóźniliśmy się z tym niestety o cztery dni, ale mam nadzieję, że nikomu to nie przeszkadza ^^ Tak więc dosyć już mojego biadolenia! Zapraszam do wczytania się w poniższe informacje! :)
Bilans Postaci
W całym roku 2018 dołączyło do nas dziesięć postaci. Niektóre z nich wytrwały, a niektóre postanowiły nas opuścić. Sumując przetrwałych z roku 2016 i 2017 jest nas w sumie 36! Dziękuję wam za kolejny rok spędzony razem i mam nadzieję, że 2019 będzie równie owocny co dwa ostatnie lata.
Liczba Postów
Chociaż liczba postów w każdym miesiącu jest różna, to cieszę się, iż każdy z was postanawia poświęcić PA chociaż kilka minut dziennie. Liczba postów jaką uzyskaliśmy w zakończonym 31 grudnia roku to 299! Nie pozostaje mi nic innego do powiedzenia, jak dziękuję!
Przetrwali Miesiąca 
W sierpniu wprowadziłam na blogu "Przetrwałych Miesiąca". Osoby, które piszą najwięcej postów w danym miesiącu, w ramach za swoje zaangażowanie dostają dodatkowe punkty na swoje konta. Jak na razie wyróżniliśmy tylko pięć osób, a są to: Clancy Grey, Jackob Dorian, Alice Chamberi,  Ana Balanchine i  Parker Blackleach. 
Zmiany Na Rok 2019
W roku 2019 planuję już na samym początku porządną czystkę i lepsze rozpromowanie bloga. Nie chcę by to co stworzyliśmy upadło, dlatego proszę was też o wysyłanie zaproszeń innym pisarzom, którzy mogą być zaciekawieni naszym światem pełnym zombie. Pragnę w nadchodzącym roku organizować więcej eventów, które będą dotyczyły różnych wydarzeń. W niedalekiej przyszłości mam zamiar popchnąć fabułę bardziej do przodu. Zapewne jesteście ciekawi co dzieje się z innymi krajami, które przeżyły wybuchy bomb atomowych? Już nie długo zobaczycie prawdę. 

~Jak na razie to wszystko co chciałam wam przekazać ^^ Mam nadzieję, że rok 2019, będzie równie owocny co nasz 2018~

Podsumowanie Grudnia!

Liczba Postów: 18 ~postaramy się w styczniu o więcej? :)
Nowi Przetrwali: Fallon Clarke & Parker Blackleach! Gorąco witamy i zachęcamy do jak największej aktywności. 
Pora Roku: Zima
Rangi: Czekają na zaktualizowanie. 
Nadchodzący Event: Zima, zima, zima.
Rozdanie Punktów
Ana - 100 pkt
Detlef - 100 pkt
Parker - 780 pkt + 150 pkt
Fallon - 290 pkt
Eri - 640 pkt
Ruslan - 300 pkt
Darlene - 300 pkt 
Przetrwały miesiąca!
Przetrwałym miesiąca zostaje Parker, która opublikowała w styczniu 5 postów! Gratulujemy i zachęcamy do prowadzenia większej ilość wątków :)