środa, 30 listopada 2016

Od Recker'a cd. Nick'a

- Jakby to ująć... Mogłem smacznie spać w wierzy i odpoczywać po dwóch tygodniach spędzonych poza jej murami, ale nie Markus musiał się rozchorować, a pech chciał, że musiałem akurat tamtędy przechodzić. Przecież Blackfrey wszystko zrobi, przecież jest synem Mi... - urwałem, minęło już 7 miesięcy od śmierci taty, ale jego imię nadal ciężko przechodziło mi przez gardło. To prawda tęskniłem za nim jak diabli, ale rzadko można było to po mnie poznać tylko matka to widziała.
- Mi? - zapytał Nick w oczekiwaniu, iż dokończę wypowiedź.
- Michael tak miał na imię mój ojciec – westchnąłem cicho przymykając zmęczone oczy ile bym dał za chociaż pięć minut snu, ale teraz nie mogłem pozwolić sobie na ten błogi stan musiałem dotrzeć do ogrodu botanicznego po te głupie nasiona... Co oni wyprawiają? ogródek sobie sadzą? Na pewno jak wrócę nie odpuszczę im tych pytań.
- Muszę ruszać puki jeszcze świta... Kiepsko będzie znaleźć się nocą pośród umarlaków – rzekłem wstając. - Idziesz ze mną? Zona jest niedaleko... - dodałem z obojętnością zakładając maskę i powstrzymując Darka od ciągnięcia smyczy.

<Nick? Coś tam weszło mi do tego pustego łba xD>


wtorek, 29 listopada 2016

Od Nick'a cd. Reker'a

-Miło mi, jestem Nick…-powiedziałem, wyciągając rękę i uśmiechając się, wyciągnięta ręka krótko wisiała w powietrzu-Nick Walter.
Następne chwile mijały w niezręcznej ciszy, jedynie psy co jakiś czas robiły rzeczy warte minimalnej uwagi.
-A więc, co cię tu sprowadza?-zapytał nagle, wybudzając mnie z transu.
-To znaczy to dość długa historia, a z tego, co wiem, miałeś chyba się zbierać…-mruknąłem, chcąc podstępem zatrzymać przy sobie nieznajomego.
-Racja… jednak jestem ciekaw, jak tu dotarłeś i skąd!-powiedział, nakazując psu wejście do pojazdu, ja zrobiłem to samo- Mało kto przeżywa w tych czasach…
Oboje posmutnieliśmy, najwidoczniej on podobnie, jak ja stracił kogoś bliskiego, w zaistniałym konflikcie państw. Posadziłem Klifa tuż obok mnie i wtuliłem się w jego sierść.
-Jeszcze parę godzin temu, byłem w mojej przytulnej kryjówce, jak co dzień wykonując monotonne czynności, i jak co dzień przyszedł czas na cotygodniowe przeszukiwania-przerwałem głaszcząc psa, by uspokoić buzujące we mnie emocje- Jednak pewnego razu, gdy już maiłem wyjeżdżać, okazało się, że mój „dom” nawiedziły zombi, serio nie polecam nikomu tak bliskiego spotkania, tym bardziej że ja umiem posługiwać się wyłącznie nożem, gdyż broń czasem wypada mi z ręki…
Przerwał mi rozbawiony towarzysz, który cicho chichotał.
-Z czego się śmiejesz! To przez chorobę genetyczną!-warknąłem oburzony, a nieznajomy od razu spoważniał-Kończąc udało mi się przeżyć, zresztą jak sam widzisz i tak znalazłem się tutaj, a ty?

Od Reker'a cd. Nick'a

Podczas opatrywania rany w głowie krążyło mi tylko parę myśli mianowicie „Czy można mu zaufać? Czy dobrze zrobiłem?” Dark był ciągle w gotowości, tylko jeden jęk, jedno westchnienie a co gorsza krzyk powodował u psa agresje w stosunku do nieznajomego, żeby tego uniknąć głaskałem go sprawną ręką. Cały czas jednak obserwowałem co chłopak wyczynia z raną nie mogłem przecież dopuścić by przez niego stracić w niej czucie. Po niedługim czasie skończył oznajmiając to słowem „Gotowe”, nagle Dark zaczął szczekać zgromiłem go wzrokiem na co się uciszył i usiadł z powrotem koło mojej prawej nogi.
- Dzięki, wybacz Dark jest nieufny w stosunku do obcych – rzekłem już łagodniej niż wcześniej.
- Zauważyłem – odparł głaszcząc swojego pupila – Musisz uważać na tą rękę – dodał po chwili.
- Postaram się – przewróciłem oczami. Nie lubię jak ktoś zwraca mi uwagę na takie rzeczy i tak pewnie o tym zapomnę... Wyciągnąłem z kieszeni 2 m smycz, którą najpierw karabińczykiem zapiąłem Owczarkowi przy obroży a potem zawiązałem jej koniec do szlufki moich spodni, pies wiedział o co mi chodzi. Używam tego zawsze, gdy znajduję się w złym stanie, nie chce by się oddalał zbyt daleko, chodź i tak tego nie robi zbyt często, a drugim powodem był sam fakt, iż lepiej atakowało się w ten sposób zombie i inne zagrożenia. Spojrzałem teraz na „mojego lekarza”, który najwidoczniej zastanawiał się o co może mi chodzić.
- Jestem Reker Blackfrey, a ty? - zapytałem rozluźniając nieco atmosferę.

<Nick?>

Od Reker'a cd. Eri

- Miłego aresztu domowego – powiedziała pokazując palcem za mnie. Powoli się okręciłem i zobaczyłem za sobą Wiliama, na jego twarzy malowała się złość a jednocześnie szczęście. Przełknąłem ślinę i poczułem jak uginają mi się nogi, tak bałem się pierwszy raz od wielu lat, bałem się konsekwencji swoich czynów. Mężczyzna złapał mnie za ramiona, byłem już przygotowany na cios za nie posłuszeństwo, ale on tylko mną potrząsnął i zaczął swą wypowiedź.
- Rekerze Loganie Blackfrey! Ty smarkaczu! Wiesz, że mogłeś się zabić?! Koń miał świeżo wyleczone rany! A ty... ty tak po prostu uciekłeś? - to słowo powiedział tak łagodnie, zaraz, zaraz czy on ma w oku łzę? Nie możliwe Wiliam Saw uronił słoną ciecz z oka toż to cud...
- Nie chcę pochować kolejnego o tym nazwisku cymbale jeden, a teraz pójdziesz się przespać ruszamy o 6.00 do wierzy - skończył swą wypowiedź.
- Tak jest dowódco Saw – mruknąłem pod nosem i ruszyłem za nim do małego ogniska przy, którym przywiązany był kary ogier „Diablo” a obok niego pochrapywał Dark. Pies nawet nie zauważył, kto się pojawił, ale w jakiś sposób zamerdał ogonem. Usiadłem drewnianej skrzynce pełniącej funkcję krzesła i oparłem głowę o stare ściany tego miejsca, oczy kleiły się same do snu a sam Morfeusz wołał mnie do swej krainy, zerknąłem zmęczonym wzrokiem na mężczyznę, który wyszeptał krótko „Idź spać” po tych słowach automatycznie zamknąłem oczy i odpłynąłem.
****
Obudziłem się w swoim pokoju w kwaterze. Wiliam widocznie tak się śpieszył, że zapomniał mnie obudzić, wodziłem mętnym jeszcze wzrokiem po pomieszczeniu, aż natknąłem się na zegar, na którym dochodziła godzina dziesiąta „jeszcze pięć minut” mruknąłem pod nosem i zakryłem kocem głowę, lecz odpoczynek nie był mi dany, bo ktoś na skoczył mi na brzuch przez co cicho jęknąłem.
- Wstawaj! Nie było cię tak długo braciszku! - krzyczała Maddy.
- No właśnie, muszę się teraz wysłać młoda – mruknąłem znowu zasłaniając się poduszką.
- Ej! Masz się ze mną pobawić, bo pójdę po wujka Wiliama! - szantażowała mnie.
- A idź po niego mamy kilka spraw do omówienia.
- Sam tego chciałeś - mruknęła trzaskając drzwiami.
Czasami zastanawiam się po kim ona ma taki charakter, bo na pewno nie po matce. Nie myślałem długo i znowu krótko „utonąłem” w błogim śnie, z którego wybudziło mnie szybkie szarpnięcie za ramię i wylądowanie na ziemi. Posłałem wściekły wzrok podłodze jakby ona była czemuś winna i spojrzałem na mojego agresora, którym okazał się Oliver.
- O ile się nie mylę miał przyjść pierwszy – warknąłem przecierając oczy.
- Raczej wolałbyś, żeby tu nie przychodził... Jest strasznie wkurzony - odparł mężczyzna.
- Ta jak zawsze, eh... pójdę do niego – rzekłem wychodząc.
Tia Wiliam zawsze ma gorsze dni, gdy coś mu nie wychodzi i wszyscy boją się nawet do niego zbliżyć, słyszałem, że raz nawet prawie kogoś zabił. Szybko dotarłem do miejsca gdzie rezydował a już parę metrów od drzwi było słychać jego krzyki. Wszedłem pewnym krokiem do pomieszczenia i tylko dzięki wyćwiczonemu już refleksowi uniknąłem spotkania się pliku dokumentów z moją twarzą.
- Uważaj trochę, bo zrobisz komuś krzywdę – zacząłem podchodząc do niego bliżej.
- Co ty tu robisz?! Poszedł stąd masz szlaban na wychodzenie z wierzy! - warknął.
Miałem mu już coś odszczekać, ale do pomieszczenia wpadł zdyszany posłaniec Przemytników. Rzucił na biurko poplamiony od brudu i krwi list, a jego wzrok mówił czytajcie szybko.
- Cholera, jak dużo ludzi mam wysłać? - zapytał gościa kończąc czytać.
- Jak najwięcej! Tego jest masa! - krzyknął Przemytnik.
- Idę zwołać oddziały. Za 15 minut na dole młody.
- Czyli mogę wyjść z kwatery? - uśmiechnąłem się chytrze.
- Kary i tak nie unikniesz! To wyjątek! - krzyknął z korytarza.
**** 
15 minut prysnęło jak bańka mydlana, szybko dowiedziałem się o co chodzi Przemytnicy zostali otoczeni chmarą zombie i potrzebowali pomocy. Wyznaczono mnie na pozycje przywódcy biegaczy, czyli osób, które mają dostać się jako pierwsze do miejsca oblężenia biegiem.

<Eri? Biologia zjadła pomysły ;-;>

poniedziałek, 28 listopada 2016

Od Nick'a cd. Reker'a

-Jezu! Jezu! Człowiek!-krzyczałem, w myślach widząc nieznajomego, jednak on nie wyglądał na przyjaźnie nastawionego-Ej, spokojnie!-krzyknąłem tym razem na głos i czym prędzej podbiegłem do leżącego na ziemi wędrowca. Okazało się, że jest ranny i to dość poważnie w ramię. Rana jak na oko nie była głęboka, jednak jej dość duża powierzchnia była niepokojąca, takie obrażenia od razu trzeba opatrywać.
-Jesteś ranny?-zapytałem, starając się nie rozzłościć dopiero poznanego gościa, jednak on i tak odebrał moje dobre intencje w odwrotny sposób.
-Nie! W ogóle co to za pytanie?!-warknął oburzony, gwałtownie wstając-Idź tam skąd przyszedłeś!
Z ramienia nieznajomego popłynęła strużka krwi, gdyż naderwał on nową, trochę odbudowaną skórkę, zapobiegającą krwawieniu.
-Ale naprawdę ja chcę ci tylko pomóc!-tłumaczyłem, patrząc na zakrwawione miejsce i na coraz gorszy jej stan-Jak tego nie opatrzysz, to wedrze ci się zakażenie, a to może się skończyć nawet amputacją i śmiercią!
Na te słowa nieznajomy popatrzył na mnie poważnie, jednak chwilę później znów był niedostępny.
-Naprawdę! Szukałem tak długo jakichkolwiek ludzi, że teraz śmierć z takiego powodu, to naprawdę głupia śmierć!-oznajmiłem, nakazując Klifowi, przywarować za mną, gdyż od razu było widać, że źle czuje się w obecności zupełnie obcego psa-Proszę, choć do mojej furgonetki, opatrzę ci rany i od razu rozejdziemy się w pokoju…
Mężczyzna tylko naradził się chwilę, po czym skinął głową na znak zgody. Pojazd znajdował się nieduży kawałek stąd, już po paru chwilach staliśmy w jego drzwiach. Nie czekając, zabrałem się do roboty, od targałem dość wąski kawałek koca, wyjąłem wielką apteczkę, z której wygrzebałem spirytus, strzykawkę i silny antybiotyk. Posadziłem rannego na jednym z siedzeń i powoli zacząłem zakładać niebieskie rękawiczki.
-Ja pierdole… serio?! Rękawiczki?!-zaśmiał się bezczelnie, z największą chęcią odgryzłbym się, jednak nic nie przychodziło mi do głowy, więc tylko spiorunowałem go wzrokiem, co przypomniało mu, po co tu przyszedł.
Zdezynfekowałem miejsce ukłucia wacikiem, po czym nabrałem antybiotyk do strzykawki, powoli zatapiając ją w skórę nieznajomego. Wydał z siebie tylko głuchy jęk, przez który jego pies prawie wskoczył mi do gardła. Rzecz jasna i Klif nie został dłużny i powstrzymał agresywnego psa.
-Gotowe!-oznajmiłem, przykładając do igły wacik i powoli wyjmując ją. Teraz została tylko rana, którą trzeba było dokładnie opatrzyć, wziąłem butelkę ze spirytusem i bez żałowania polałem nim zakażoną ranę. Tym razem nie obyło się bez wrzasku, który od razu wprawił oba psy w szał.
-Klif!-rzuciłem niezadowolony zachowaniem psa, po czym zacząłem powoli i bardzo dokładnie owijać ranę najpierw bandażem, a później kawałkiem koca. Miała to pomóc zapobiec kolejnemu zakażeniu

Od Eri cd Rekera

Echo zeskoczyła z parapetu i podążyła za mężczyzną.
- Zostanie tu na noc nie brzmi interesująco - zaśmiała się schodząc po schodach.
Jeszcze nie tak dawno temu dość często zdarzało jej się spędzać noc poza granicami obozu, dziś nie koniecznie chciała tu zostać.
Reker pomógł jej wsiąść na grzbiet konia.
- Z tej perspektywy świat wygląda całkiem inaczej - zauważyła.
- Nigdy nie jezdziłaś konno? - wydawał się być lekko zdziwiony.
- Nie - przyznała, obejmując Rekera by nie spaść, kiedy ten kazał wierzchowcowi ruszyć.
Droga była długa, pomimo tego, że Eri co jakiś czas wskazywała różne skróty.
Gdy tylko dojechali do wesołego miasteczka Echo zsunęła się z grzbietu konia. Mimo, że wierzchowiec ułatwiał szybkie przemieszczanie się, to dziewczyna doszła do wniosku, że woli jednak stać na ziemi. Reker również zeskoczył na ziemię, po czym prowadząc konia skierował się pod stajnię.
- Na wypadek, gdybyśmy mieli się już nie zobaczyć - odezwała się. - Miłego aresztu domowego.
Jej usta ułożyły się w niemal niezauważalny uśmiech.

<Reker?>

niedziela, 27 listopada 2016

Od Reker'a do Nick'a

Zimny jesienny wiatr uderzał mi ostro w oczy dając wrażenie ostrego noża, który chce mnie pociąć. Dark szedł ze mną krok w krok ani myśląc by mnie zostawić, nagle wiatr ustał i wszystko wróciło do normy. Zmęczony wędrówką usiadłem opierając się o pień jakiegoś spróchniałego drzewa, nie byłem w lesie, ale taki widok mnie nie zdziwił. Może był tu kiedyś jakiś sad lub coś w tym rodzaju, wyciągnąłem z kieszeni małą butelkę wody, nalałem jej trochę do rąk i przystawiłem psu do pyska.
- No dalej napij się mały – powiedziałem łagodnie do pupila, który zaczął chłeptać ją łapczywie, lecz po chwili się opamiętał i spojrzał na mnie takim wzrokiem jakby chciał powiedzieć „A ty? Nie wypiję puki ty nie będziesz nasycony”.
- Nie chce mi się pić piesku, no dalej wypij resztę, nic nie może się zmarnować – ciągnąłem spokojnie na co Owczarek dokończył swoje zadnie i automatycznie zaczął ocierać się o moje ręce bym mógł je wytrzeć, robił już tak od szczeniaka i nigdy nie mogłem pojąć jak się tego na uczył. Powoli wstałem z tego „przytulnego” miejsca i ruszyliśmy dalej.
****
Po kilkunastu minutach podróży natknęliśmy się się na stado nie umarłych, którzy najwidoczniej nie chcieli nawiązywać nowych znajomości, bo po ujrzeniu nas rzucili się w naszą stronę jak oszalali. Walczyliśmy krótko, Dark zabił trzech truposzy a ja pięciu, niestety złożyło się tak, iż nieszczęśliwie upadłem i rozszarpałem sobie lekko przedramię, lecz nie przejmując się tym strzepałem tylko nadmiar krwi i ruszyliśmy dalej przed siebie. Chciałem dotrzeć do wierzy jeszcze dzisiaj, no, ale cóż życie nie jest łatwe i zjawie się tam pewnie co najmniej za 4 dni. Przez ranę czułem się coraz słabiej przez co moje tempo ciągle malało, nagle zobaczyłem przed sobą cień i nie, nie był to zombie ani człowiek tylko pies. Zatrzymałem się i popatrzyłem w stronę Darka, który stał tam gdzie wcześniej, przetarłem oczy, lecz obraz nie zniknął. Mój pupil zaczął się jeżyć na co ten drugi zaczął odpowiadać mu tym samym, nie zdążyłem mrugnąć okiem a oba psy rzuciły się na siebie. Ściągnąłem szybko maskę by było mnie wyraźniej słychać i zacząłem krzyczeć.
- Dark w tej chwili do mnie!
- Klif zostaw! - krzyknął ktoś z daleka. Na co pies się cofnął a Dark podbiegł szybko do mnie skacząc za mocno związku z tym się wywróciłem. Syknąłem z bólu gdy rana nawiązała kontakt z piaskiem na co pies przepraszając zaskomlał, przyjrzałem się nieznajomej postaci, która po obejrzeniu swojego towarzysza zmierzała w moją stronę!
- Nie zbliżaj się! - krzyknąłem dość głośno celując w młodą sylwetkę. - Kto cię wysłał – ciągnąłem. Czułem jak ręka mi drętwieje i zaczyna minimalnie drżeć.

<Nick?>

Od Reker'a cd. Eri

Nieznaną postacią okazała się już znana mi dziewczyna. Jeśli chciała mi zrobić wyrzuty sumienia, że chowam się przed Wiliamem to coś jej nie wyszło. Po swojej wypowiedzi usiadła na parapecie wpatrując się w krajobraz za oknem.
- Może i głupie, ale wole się postawić niż być potulnym barankiem – mruknąłem szukając książki, którą miałem zamiar skończyć.
- Twierdzisz, że jestem potulna? - spojrzała na mnię wrogo.
- Jeszcze nie, ale nie którzy za marną skibkę chleba będą się kajać pod nogami swoich władców – tłumaczyłem dziewczynie, a znalezioną przed chwilą książkę otworzyłem w miejscu zaznaczonym zgięciem.
- Co czytasz? - zapytała podchodząc do mnie żwawym krokiem.
- Apokalipsa - mruknąłem pod nosem. 
- Widzę, że autor pomylił się co do roku - powiedziała zbierając mi książkę i czytając bardzo dokładnie tytuł.
- Ta o ładne parę latek, czas się zbierać jeśli nie chcemy tutaj spędzić nocy - westchnąłem odbierając swoją własność i schodząc cicho po schodach na dół gdzie czekał na mnie klacz. Odwiązałem sprawnie wodze od prętów i wsiadłem na jej grzbiet.
- Wskakujesz? - zapytałem klepiąc miejsce za sobą.

<Eri?>


Od Nick'a

Obudziłem się jak co dzień ok. 10.00, leniwie wstałem z twardego materaca i poczłapałem w stronę małego zbiornika wody. Klif jeszcze głośno chrapał i machał łapami po zimnych płytkach.
-Ten to ma życie…-pomyślałem, biorąc duży łyk wody i podchodząc do mojego śpiocha. Delikatnie go pogłaskałem, jednak gdy ten tylko poczuł nacisk mojej dłoni, zaczął machać ogonem, gwałtownie zrywając się do góry, najwidoczniej czuwał tej nocy. Popatrzyłem na jego postrzępioną i brudną obrożę, przypominała mi czasy wojny i śmierć taty, jednak nie zamierzałem jej ściągać. Uchyliłem jedno z okien, by zobaczyć, czy nie ma w pobliżu jakiegoś zagrożenia. Było pusto, więc nie czekając, zszedłem do starego, blaszanego garażu, by wyprowadzić z niego równie starą ciężarówkę. Wziąłem całe źródło wody, gdyż był to średniej wielkości zbiornik, łatwy w transporcie i parę praktycznych rzeczy takich jak koc, mój ukochany nóż, prowiant no i ulubioną zabawkę Klifa.
-Klif!-zawołałem i dwa razu zagwizdałem, dając znak, żeby pupil przyszedł, jednak nawet po dłuższej chwili nie zjawił się. Przeraziłem się, Klif nigdy by nie olał mojego rozkazu, a więc musiało coś się stać. Wbiegałem po dwa schody na pierwsze piętro trzypiętrowego budynku. Tak jak myślałem, nawet nie wyszedłem zza rogu, a już usłyszałem głośny skowyt i warczenie Klifa. Jednak co było tak ważne, by nie przyjść do mnie? Lekko wyjrzałem zza rogu i od razu w oczy rzuciła mi się zgniła skóra intruza. Minimalnie wychylony patrzyłem na zaistniałą sytuację i niezbyt wiedziałem co zrobić… pomóc, czy poczekać na wygraną Klifa? Oba wyjścia wiązały się z ryzykiem, jednak jakby Klif miałby odejść, to chyba popełniłbym samobójstwo. Niezwłocznie z mojego plecaka podróżnego wyjąłem ostry jak brzytwa nóż i przeszedłem do innego pomieszczenia tak, by zaatakować zombiego od tyłu. Przemieszczałem się dość cicho, jednak mojej uwadze umknęło to, że pod stołem w pokoju, w którym właśnie jestem leży żywy zombi i już jak tylko mnie zobaczył, zaczął pełznąć w moją stronę. Przyczajony tuż za jednym z mebli, postanowiłem się odwrócić, tak po prostu, jednak gdy zobaczyłem śmierdzącą twarz, morderczego zombi tuż przy mojej wydałem z siebie przerażający wrzask i automatycznie wskoczyłem na komodę, za którą się ukrywałem. Od razu przykułem, uwagę drugiego koleżki, który jeszcze przed chwilą zajęty był droczeniem się z Klifem. Byli coraz bliżej zabierając mi jakąkolwiek drogę ucieczki, spojrzałem w sufit, na moje szczęście wysoko nade mną wisiała solidna lampa, najpewniej ze stali. Nie tracąc czasu (i życia) skoczyłem w jej stronę, natychmiastowo przyciągając do niej ciało, by zombi nie mogły mnie dosięgnąć. Połowicznie odetchnąłem z ulgą, gdyż byłem poza ich zasięgiem, jednak z drugiej strony nikt nie wytrzyma, bóg wie ile, wisząc równolegle do sufitu na stalowej lampie, zdając się jedynie na siłę własnych rąk. Ku mojemu zdziwieniu Klif rzucił się na nich jak oszalały i zaczął ich rozszarpywać, najwidoczniej uruchomił się u niego instynkt przetrwania, który zmusza zwierzęta, jak i nas do podobnych zachowań. Gdy obydwa ciała leżały w bez ruchu, dopiero puściłem się lampy, twardo spadając na drewnianą komodę. Od razu skoczył na mnie Klif, ze swoją kochaną mordką i zaczął lizać mnie po twarzy.
-Dość! Klif!-krzyczałem rozbawiony, gdy pies swoim ciężarem przeważył mnie i oboje leżeliśmy jak te dwa trupy-Teraz bez żartów…-powiedziałem stanowczo, a Klif automatycznie usiadł i uspokoił się-Musimy dotrzeć do jakich innych ocalałych, bo inaczej po nas, jasne?!-zapytałem, a pies tylko przywarował na znak zgody-No, to teraz do samochodu! Ruchy! Bo wiesz, że jazda w nocy to chyba najbardziej idiotyczny pomysł.
Wziąłem kawałem sznurka i zaprowadziłem Klifa do samochodu, nie zapominając o plecaku zostawionym po ataku zombi. Pociągnąłem za klamkę czarnego, ledwie stojącego Jeepa i nakazałem Klifowi usiąść, a sam poszedłem z drugiej strony usiąść za kółkiem. Podróże zawsze są ciekawe, nawet gdy jeździ się po znajomej okolicy, jednak teraz musiałem dać gaz do dechy i pędzić w nieznanym kierunku, by przeczesać go jak wszystkie inne. Kompas wskazywał, że jedziemy na północ, a panująca cisza biła po uszach, więc postanowiłem włączyć moją ulubioną kapelę i ulubiony kawałek, był to „Du Hast” gramy przez Rammstein. Była to autorska piosenka mojego ojca. Ja, jak i Klif relaksowaliśmy się przy jej dźwiękach, oboje lubiliśmy taki rodzaj muzyki.

"Mut ist die Herrschaft über die Angst, nicht Abwesenheit von Angst."



Imię i nazwisko| Nick Walter
Ksywka| Najczęściej mówią do niego po nazwisku
Wiek| 19 lat| Urodziny 2 kwietnia
Płeć| Mężczyzna
Obóz| Przemytnicy
Ranga| Pazura
Charakter| Tak zwany „ognisty”, czyli jak na nastolatka przystało, jednak wyróżnia się on swoją „innością”. Samodyscyplina to jedna z najsilniejszych u niego cech potrafi zmusić się do nieosiągalnych rzeczy dla typowego kowalskiego, od zawsze nie lubił tłumów, ale też samotności, najlepsze towarzystwo dla niego to garstka ludzi (3-5-osobowa). Czy jest odważny? Nie do końca, według niego nie ma takiego pojęcia jak „odwaga”, dla niego jest to stan nieosiągalny, bo przecież nigdy nie zapanujesz nad strachem w całości, a więc go nie pokonasz i nie będziesz mógł opisać się jako „odważny”, mimo to on stara się z nim walczyć jak tylko może. Szybka przemiana materii nie działa na jego korzyść, bo i tak spala wszystko przy swoich „wyprawach”. Kocha wszelkie aktywności. Jest bardzo zżyty ze swoim psem. Znalazł go grzebiącego w śmieciach, gdy miał zaledwie 5 miesięcy i ledwo co chodził, od tamtej pory są nierozłączni.
Historia| Od zawsze kontakt z ojcem stawiał na pierwszym miejscu, dlatego też razem spędzali większość czasu, Daniel (Ojciec) był znanym na skalę światową medykiem wojennym i nauczał Nicka medycyny. Mimo ponurego świata, w którym przypadło im żyć, byli oni bardzo pozytywni, wręcz optymistyczni, jednak gdy przyszły czasy wojny wszystko się zmieniło, 2 lata przed samym wybuchem wojny Nick postanowił zapisać się do szkoły wojskowej, by mieć jakieś szanse na przeżycie, ku zdziwieniu wszystkich, zdał on śpiewająco jako najlepszy na roku, Od tamtej pory na treningi jeździł z ojcem, gdzie uczyli się kamuflażu. Pomimo obietnic władz, że wojny nie będzie, wybuchła 2 miesiące później, trwała ona strasznie włóczący się rok, który był jak koszmar. Pod koniec nastał wielki wybuch, w którym stracił ojca, lecz pomimo straty nie załamał się, tylko zaczął szukać jakieś wartej zaufania grupy, z którą mógłby spędzić resztę życia.
Rodzina| Wychowywany jedynie przez ojca (Daniela Waltera).
Partnerka| Szuka
Orientacja seksualna| Hetero
Inne|
- Jego głównym towarzyszem jest Klif, 4-letni pies, którego udało mu się wyszkolić (pies nie odstępuje go na krok, więc musi być uwzględniony w każdym opowiadaniu!)


-Bardzo dobrze zna się na medycynie, gdyby czasy na to pozwalały, można by okrzyknąć go lekarzem
-Choruje na rzadką chorobę genetyczną
-Umie na poziomie podstawowym posługiwać się bronią palną, jednak mistrzowsko posługuje się nożem
-Nie umie wiązać butów (w wyniku powyższej choroby)
-Umie posługiwać się płynnie trzema językami (Polski, Angielski i Niemiecki)
-Made in Germany
Właściciel: Thomas

Od Eri cd Rekera

Wróciła na stare śmieci - do dzielnicy, w której spędziła większość życia przed wojną i w której najczęściej przebywała już po jej wybuchu. Miała z tym miejscem mnóstwo wspomnień i nie mogłaby powiedzieć, że ani trochę nie tęskniła za tym miejscem. Jednak po raz pierwszy od lat szła tak dobrze sobie znanymi, ciasnymi uliczkami sama, przez co czuła się nieswojo, zwłaszcza, że praktycznie każde miejsce przypominało jej o tym, że już nigdy nie będzie tędy chodzić ze swoim najlepszym przyjacielem.
Kiedy jej oczom ukazał się stary i dość zaniedbany, ale właściwie niezniszczony przez wojnę budynek, dawniej będący niewielką biblioteką, z jakiegoś powodu weszła do środka, mimo że jeszcze niedawno obiecywała sobie, że już tu nie wróci. Budynek nadal wyglądał na opuszczony, jednak w środku Echo znalazła bułanego konia. Rozejrzała się dookoła, a widząc, że na parterze od dawna nikogo nie było, weszła na pietro.
Idąc korytarzem, zaglądała do kolejnych sal, szukając śladów obecności kogokolwiek. Kilka książek zmieniło swoje położenie, więc dziewczyna mogła być pewna, że nie jest tu sama. Wchodząc do jednego z pomieszczeń portąciła nogą leżący na ziemi kawałek szkła. Zamarła na dłuższą chwilę, zdając sobie sprawę z tego, że Przemytnicy w zasadzie nigdy się w tych okolicach nie pojawiają, a członkowie Duchów bywają tu jeszcze rzadziej. Nasłuchiwała jakichkolwiek odgłosów, ale jedyne co usłyszała, to bardzo ciche skrzypnięcie podłogi, a potem ponownie rozległa się cisza. Położyła dłoń, na rękojeści swojego noża.
Właśnie miała ruszać przed siebie, gdy poczuła na szyi zimne ostrze.
- Kim jesteś? - usłyszała znajomy głos.
Reker odsłonił jej usta, umożliwiając dziewczynie tym samym odpowiedź na pytanie.
- Co ty tu robisz? - spytała, dwoma palcami delikatnie odsuwając nóż.
Mężczyzna pozwolił jej na to.
- Mógłbym ci zadać to samo pytanie - zauważył.
- Jasne, tylko, że to nie ja powinnam siedzieć teraz w wieży - odparła. - Wiliam szuka cię po całym mieście.
- A ja się przed nim chowam - skwitował.
- To głupie, biorąc pod uwagę to, że w końcu będziesz musiał wrócić - powiedziała.
Weszła do jednego z pomieszczeń i przechodząc nad przewróconymi regałami i porozwalanymi książkami, dotarła do okna i usiadła na parapecie.

<Reker?>

Punkty

Nastąpiło pierwsze rozdanie punktów! Wasz stan możecie zobaczyć w zakładce "Rangi".
Awansów na wyższą rangę: 0
Ps. Jeśli napiszecie opowiadanie dzisiaj punkty zostaną dodane tego samego dnia!

sobota, 26 listopada 2016

Od Reker'a cd. Eri

Gdyby mój ojciec usłyszał, że ona nic nie chce zacząłby ją namawiać i kusić jak wąż. Blackfrey'owie od wielu lat obdarowywali swoich wybawców, ale skoro Echo nic nie chciała to nie będę jej nic wciskał. Gdy Dark nacieszył się moim widokiem bezszelestnie opuściliśmy namiot, czarne glany nie wydawały nawet najmniejszego dźwięku. Przeszedłem jeszcze obok niej widziałem jak rozmawia z jakąś dziewczyną „pewnie przyjaciółki” pomyślałem i ruszyłem dalej szukać Wiliama a było to bardzo trudne...
****
Szukałem go bardzo długo błądząc pośród tych wszystkich rzeczy służących dawniej za zabawę dla ludności. Gdy wyszedłem na główną drogę wreszcie go zobaczyłem, grał w karty z Angelem przy bramie i palił swoje ulubione papierosy. Mogłem się tego spodziewać, brakuje im jeszcze jakiegoś alkoholu, podszedłem do niego najciszej jak potrafiłem i uderzyłem go prosto w głowę, przez co jego karty rozsypały się po skrzyni, która służyła za stół.
- Cholera Reker nie mogłeś mnie zwyczajnie zawołać?! - warknął ostro Wiliam
- Miałeś rzucić hazard – mruknąłem
- Zważaj na słowa, gdybym ja miał mówić ci co miałeś zrobić nie starczyło by dnia. Rozdaj od nowa – rzekł nieco pogodniejszym już głosem w stronę założyciela Przemytników.
- Ta jasne, co mam zrobić, gdy dotrzemy do wierzy? - zapytałem przewracając oczyma
- Będziesz siedział w domu, aż rany się nie zagoją – odparł zaczynając nową rozgrywkę
- Chyba sobie żartujesz, to przecież tylko draśnięcie.
- Draśnięcie przez, które o mało nie straciłeś życia, nie będę ryzykował.
- Ej! Dajcie sobie spokój, chcecie się kłócić to wypad za bramę! - wtrącił się Angel
- Jesteś konno? - zapytałem mężczyznę
- Ta przecież nie będę tyle z buta szedł, wziąłem ci bułaną – odparł przeglądając karty
Po tej wiadomości udałem się w stronę stajni po klacz, kazałem psu zostać przed wejściem by nie przestraszył płochliwszych koni.
Była już oporządzona, gdy zarzuciłem na nią siodło sama rwała się już do wyjścia z miasteczka, gdy włożyłem jedną nogę w strzemię przypomniałem sobie o Owczarku.
- Wrócę po ciebie nie długo, nie pomagaj im mnie znaleźć – powiedziałem do psa na co ten położył uszy po sobie i położył się kawałek dalej.
Gdy wreszcie znalazłem się na grzbiecie klaczy zmusiłem ją do szybkiego wejścia w galop, szybko znaleźliśmy się przed bramą mina Wiliama była mieszanką złości, strachu i zdziwienia. Zaczął się wydzierać na mnie, że mam wracać, bo nie będzie litości, ale ja wiedziałem, że czego bym nie zrobił i tak nieźle od niego oberwę.
****
Po dobrej godzinie pędzenia przed siebie zaciekawił mnie dwu piętrowy budynek, który najwidoczniej nie służył nikomu za mieszkanie. Drzwi były w bardzo dobrym stanie, otworzyłem je i wszedłem z koniem do lokacji. Cóż w dzisiejszych czasach lepiej nie zostawiać ich na zewnątrz, przywiązałem wodze do jednego z prętów służących za podstawę poręczy schodów, po których wbiegłem na górę. Gdy to uczyniłem moim oczom ukazały się kilkadziesiąt regałów z książkami.
- No proszę biblioteka, oby nie było tutaj czytelników – powiedziałem sam do siebie zaczynając przeglądać jedną z rozpadających się już dzieł sztuki. Najprawdopodobniej był to dział dziecięcy, wszystkie książki jakie przejrzałem w tym regale były o księżniczkach albo z rysunkami do nauki mówienia. Zagłębiałem się coraz bardziej w bibliotece, niektóre regały były przewalono przez co musiałem je przeskakiwać, kiedy dotarłem do ściany zauważyłem, że jedna z lektur leży na ziemi tytuł „Metro 2033” przypomniał mi o Trupach, ale nie zniechęcałem się za szybko i zacząłem czytać. Po paru pierwszych słowach zrozumiałem, że przybliżono w niej losy rosyjskiej ludności po wybuchu bomby atomowej, autor pomylił się tylko o parę lat, lecz odwzorował wszystko prawie perfekcyjnie.
****
Wciągnąłem się w tą opowieść tak bardzo, że prawie zapomniałem o świecie. Do kontaktu z rzeczywistością przywiódł mnie tylko jakiś szmer, i nie wywołała go mysz. Wstałem po cichu wyciągając nóż i zachodząc przeciwnika od tyłu, jednym sprawnym ruchem zakryłem mu usta i przyłożyłem ostre narzędzie do szyi.
-Kim jesteś? - wyszeptałem postaci cicho do ucha.

<Eri?>


Od Eri cd Rekera

- Echo, możemy porozmawiać? - Usłyszała za sobą głos Mii.
Nie miała pojęcia, kiedy założycielka do niej podeszła.
- Jasne - odparła, odwracając się. - O co chodzi?
Właściwie Eri nie musiała o to pytać, zbyt dobrze wiedziała, o co poprosi ją założycielka, tak jak wiedziała, że musi się zgodzić.
- Posłuchaj, wiem, że wolałabyś nie wychodzić na patrole, ale jednak chciałabym, żebyś do nich wróciła - powiedziała Mia.
Eri skinęła głową na znak, że się zgadza.
- Ale pozwól mi iść samej - poprosiła.
Założycielka zrodziła się niezbyt chętnie i odeszła.
Przechodząc obok namiotu lekarza zauważyła, że Dark, który dotąd leżał tuż obok wejścia, gdzieś zniknął. Echo zajrzała do wnętrza namiotu i zobaczyła psa witającego się z Rekerem. Zaśmiała się cicho. Mężczyzna słysząc go, podniósł głowę i podszedł do niej.
- Dzięki za uratowanie życia, niestety nie mam nic dla ciebie więc możesz poprosić mnie o co zechcesz – odezwał się.
Dziewczyna przechyliła nieznacznie głowę, przyglądając mu się badawczo.
- Po prostu uznajmy, że jesteśmy kwita - odparła, delikatnie się uśmiechając, po czym opuściła namiot.
Skierowała się do namiotu stojącego w pobliżu ogromniego diabelskiego młyna, jednak zanim tam dotarła, ze środka wyłoniła się Samantha - drobna, zawsze radosna dziewięciolatka o ciemnobrązowych lokach i jedna z niewielu osób, które potrafiły dotrzeć do Eri.
- Echo! - krzyknęła, śmiejąc się i biegnąc w jej stronę.
- Cześć Sam - Eri przytuliła dziewczynkę na powitanie.

<Reker?>

wtorek, 22 listopada 2016

Od Rekera cd. Eri

Przemytniczka bardzo szybko uporała się z krwawieniem, wszystkie pytania jakie mi zadawała były coraz trudniejsze, powoli zapominałem jak się nazywam. Antyzyna jeszcze bardziej pogorszyła mój stan, Echo pomogła mi wstać, lecz omal nie upadłem znowu, dzięki jej szybkiej reakcji tak się nie stało.
- Coraz bardziej krwawi tak ma być? - zapytałem słabo dotykając rany
- Nie dotykaj, bo możesz coś uszkodzić – odparła zabierając moją rękę
Szliśmy w ciszy, znowu zrobiło mi się słabo, ale nie dałem tego po sobie poznać. Dark szedł przy mojej prawej nodze dotrzymując mi kroku, spoglądając co po chwile na mnie, czasami myślę, że ten pies rozumie więcej niż człowiek. Nogi powoli już się same pode mną uginały „Czuje się gorzej niż po urodzinach siostry” mruczałem pod nosem na co ona spoglądała na mnie dziwnym wzrokiem.
- Co się tak patrzysz? Rannego mruczącego bzdety pod nosem nigdy nie widziałaś... - powiedziałem słabo.
- Brzmisz jakbyś się nieźle schlał – odpowiedziała unosząc kącik ust.
- Uwierz mi jak bym się schlał wyglądam o niebo lepiej – uśmiechnąłem się lekko.
Z daleka widać było już wesołe miasteczko, gdy patrzy się na nie z tond wygląda ono okropnie. Niegdyś to miejsce było ogrodzone zieloną siatką, którą teraz zastąpił ceglany mur zrobiona tak dla bezpieczeństwa i w sumie im się nie dziwie, w końcu kto by chciał się budzić z zombie w łóżku albo jako zombie. Echo pociągnęła mnie mocniej za zdrową ręka dając znak abym postarał się iść szybciej, tym razem koło bramy głównej siedziało radosne małżeństwo czyli Mia i Angel, o dziwo grali w karty, których pierwsza założycielka nie lubi. Na nasz widok Mia od razu podbiegła do mnie, ta zaczyna się matczyna opiekuńczość...
- O Jezu co ci się stało?! - krzyknęła widząc okrwawiony bandaż.
- Nieumarły mnie drapnął – powiedziałem powoli.
- Do lekarza mi z tym, bo zdechniesz a Wiliam mnie rozszarpie – zaśmiał się Angel na co Mia zgromiła go spojrzeniem, a pies warknął.
- Idźcie do Ricka on ci pomorze – rzekła Mia podchodząc do Angela i idąc z nim gdzieś.
Namiot lekarzy znajdował się niedaleko, Rick szybko obejrzał i ocenił krwawienie. Położyłem się na prowizorycznym łóżku szpitalnym, lekarz chwile czegoś szukał, aż wyjął strzykawkę z jasno białą cieczą.
- Ani się waż mnie uśpić – mruknąłem patrząc się na niego spode łba
- Nie wytrzymasz tak silnego bólu, nawet twój ojciec musiał mieć narkozę – stwierdził mężczyzna.
- Jeśli mnie kłamiesz to módl się by te leki działy jak najdłużej – warknąłem dość odważnie zważając na mój stan.
- W tych kwestiach nigdy nie kłamię – powiedział wbijając mi igłę w żyłę.
Chwile później odpłynąłem, nie wiedziałem co się ze mną dzieje, było to takie chwilowe jak sen i gdy się z niego wybudziłem obok mnie siedział Wiliam, a rana była porządnie zabandażowana i promieniowała jeszcze drobnym bólem. Wiliam nie dowierzając przetarł jeszcze raz oczy.
- Reker idioto nawet nie wiesz jak się wystraszyłem, gdy powiedzieli mi o tym – powiedział kładąc mi rękę na głowie i mierzwiąc włosy.
- Nie jestem idiotą, bo przeżyłem jak widzisz – uśmiechnąłem się głupio na co on się roześmiał.
- Obiecałem twojemu ojcu, że zajmę się tobą więc błagam uważaj na siebie bardziej – westchnął wychodząc z namiotu.
Po jego wyjściu ubrałem glany, wziąłem kurtkę z sąsiedniego krzesła oraz założyłem maskę. Miałem zamiar już wychodzić, gdy do pomieszczenia wbiegł Dark, widząc mnie zaczął skakać i machać ogonem ze szczęścia, zacząłem go głaskać na co on przewrócił się na plecy w oczekiwaniu dalszych pieszczot. Wtem usłyszałem jakiś cichutki śmiech spojrzałem przed siebie, gdzie stała moja wybawicielka, podszedłem do niej spokojnym krokiem.
- Dzięki za uratowanie życia, niestety nie mam nic dla ciebie więc możesz poprosić mnie o co zechcesz – byłem ciekaw czego dziewczyna sobie zażyczy, oczywiście mam nadzieje, że będzie to w miarę rozsądna prośba.

<Eri?>

Od Eri do Rekera

Usłyszała za sobą dziwne odgłosy. Odwróciła się i zobaczyła biegnącego w jej stronę psa. Dopiero po chwili rozpoznała w nim Darka. Pies podbiegł do niej popiskując co chwilę. Dziewczyna zauważyła jakiś kawałek papieru przyczepiony do jego obroży. Odczepiła go i przeczytała wiadomość.
- Dark, prowadź - zwróciła się do biegającego w kółko psa.
Pies wyrwał do przodu, tak szybko, że Echo z trudem za nim nadążyła.
Po jakimś czasie zobaczyła opartego o ścianę Rekera.
Działała automatycznie, tak jakby robiła to już wiele razy. Wyciągnęła z kieszeni niewielką strzykawkę wypełnioną antyzyną, którą kilka dni temu dostała od Ricka "na wszelki wypadek", i podciągając rękaw kurtki Rekera, odnalazła żyłę, w którą mogła wstrzyknąć lek. Zaczęła zadawać mężczyźnie pytania, zaczynając od tych prostszych, w stylu "jak się nazywasz" czy "z jakiego obozu jesteś", chcąc dowiedzieć się na ile jest świadomy otoczenia i co tak właściwie się stało. Równocześnie zajęła się łokciem Rekena. Założyła opatrunek, po czym unieruchomiła staw, przy pomocy bandaża przywiązując rękę do jego tułowia. Mężczyzna powoli wracał do siebie, choć wciąż wydawał się nie do końca wiedzieć co się dookoła niego dzieje. Cóż, takie są skutki podania wysoko stężonej antyzyny.
- Dasz radę iść? - spytała, dotykając jego ramienia i uciskając palcem na obojczyk.
Reker czując dyskomfort odsunął jej rękę.
- Mam rozwaloną rękę, a nie nogę - zauważył.
- Jasne, kiedy wstaniesz może ci się zacząć kręcić w głowie - ostrzegła Echo, pomagając mu wstać.

<Reker? Sorki, że takie słabe, ale mole zjadły pomysł...>

poniedziałek, 21 listopada 2016

Od Reker'a cd. Eri

Echo zeskoczyła z dachu na ziemię i udała się w dalszą drogę, tym razem ja zostałem dłużej na dachu, położyłem się na nim i wpatrywałem w szare niebo. Wszystko od czasu wybuchu bomby zmieniło kolor, nawet niebo, dziwny ten świat, pragnąłem leżeć tak w nieskończoność i nic nie robić, lecz Dark miał widocznie co innego w planach i zaczął na mnie skakać jakby chciał powiedzieć „Wstawaj wreszcie! Jak długo masz zamiar tu leżeć? Chcę do domu!” 
- Dark przestań już idziemy – zaśmiałem się cicho odganiając owczarka od siebie i wstając – Na co się tak patrzysz? Prowadź do wierzy – ponagliłem psa
Szedłem powoli, szczerze mówiąc nie spieszyło mi się za bardzo do kwatery i to nie tylko z powodu założycieli, z którymi ostatnio nie układa mi się najlepiej, miałem jeszcze jeden powód a był nim święty spokój. Oprócz charczących zombie towarzyszył mi tylko spokój, jesteś zdenerwowany i potrzebujesz odpoczynku? Udaj się na pierwszą lepszą misje przesyłkową. Szedłem jeszcze kawałek, aż ktoś złapał mnie za kostkę i nie, nie był to człowiek potrzebujący pomocy, lecz zombie a raczej to co z niego zostało. Ktoś nie doświadczony odciął mu tylko nogi zamiast pozbyć się tej resztki mózgu co tam się znajduje. Kopnąłem go w tą okropną twarz i zrobiłem ogromny błąd „Nigdy nie nachylaj się nad zombiakiem kiedy nie jesteś pewien czy zdechł” mówił zawsze mój ojciec dzisiaj jednak go nie posłuchałem i nachyliłem się nad tym truchłem, jednak ono jeszcze żyło i rozszarpało mi zgięcie łokcia (nwm jak to się nazywa xd) czułem jakby ten potwór rozciął mi wszystkie żyły. Przywaliłem trupowi teraz tak mocno, że jego głowa odleciała kawałek dalej, osunąłem się po ścianie dociskając mocno dłoń do krwawienia, po raz pierwszy od dłuższego czasu potrzebowałem pomocy, Dark zaskomlał przysuwając się do mnie ze strachem, żeby nic złego mi nie zrobić.
- Dark, słuchaj piesku musisz znaleźć tą dziewczynę i dać jej tą kartkę. – mówiłem już słabszym głosem. Wyjąłem z kieszeni kurtki kartkę, którą przyczepiłem mu do obroży, było w niej napisane, że potrzebuję pomocy, bandaża, antyzyny i antyzyny, której pewnie i tak mi nie dadzą, bo powiedzą, że dostane skutków ubocznych. W sumie nie słyszałem jeszcze o tym, żeby ktoś zamienił się w żywego trupa po udrapnięciu przez niego, ale ten lek zawsze mnie jakoś orzeźwia.
- No dalej Dark idź chyba, że chcesz mieć pana zombie – mruknąłem jeszcze pod nosem na co pies zapiszczał i pobiegł w stronę dalszych budynków.
Byłem teraz skazany na siebie, oderwałem skrawek koszuli, która znajdowała się pod mundurem i zrobiłem coś w rodzaju opaski uciskowej, nie mogę tak umrzeć, nie teraz muszę oddać jeszcze Wiliamowi list. Wyciągnąłem z kieszeni moją przesyłkę, odgiąłem karteczkę i zacząłem czytać, parę kropel krwi pobrudziło pożółkły papier nadając mu intensywniejszej barwy. W liściku znajdowały się informacje na temat zmniejszonej produkcji antyzyny i coraz częstszego widoku członków Trupów na wschodzie. Wieczny sen dawał już o sobie powoli znać chciał zaciągnąć mnie siłą do piekła a potem zamienić w to okropne coś, każde zamknięcie oczu karałem spoliczkowaniem siebie, „błagam pospiesz się Dark” – wołałem w myślach.

<Eri?>


Od Reker'a cd. Glimmer

- A ty... Jak masz na imię? - zapytałam Glimmer
- Reker – rzuciłem od razu.
- A więc Reker, co ty tu tak właściwie robisz? - pytała dalej, siadając naprzeciwko mnie
- A wiesz zabijam zombie, staram się nie umrzeć i takie tam sprawy – odpowiedziałem jej zakładając ręce za głowę.
Glimmer podniosła tylko jedną brew jakby mówiła „Ty tak na serio czy głupiego udajesz”, westchnąłem i kontynuowałem swoją wypowiedź.
- A tak na serio, wysłał mnie tu Wiliam, żebym ocenić sytuacje w jakiej znajduje się forteca – rzekłem przygryzając wargę.
Między nami zapadła chwilowa cisza, którą przerwało głuche charczenie zombie zza okna. Odwróciłem głowę w stronę hałasu i już wiedziałem, że są blisko.
-Nadchodzą szykuj się do walki, albo zwiewaj – rzekłem wychodząc po cichu z pomieszczenia zostawiając kobietę samą.
Skierowałem się do drzwi wejściowych oceniając ich stan, który nie był najlepszy, ale też nie najgorszy, przysunąłem do nich starą komodę zombie są głupie, ale bez problemu wybiją każde okno i wyważą drzwi, gdy poczują zapach żywego człowieka - mruknąłem pod nosem niemal niesłyszalnie. Teraz czas na okna, wszystkie oprócz dwóch wybitych prezentował się wręcz idealnie. Po tych czynnościach wróciłem z powrotem do salonu siadając na tej samej postrzępionej kanapie kładąc nogi na stole i relaksując się jeszcze przez chwile, Glimmer niestety gdzieś znikła na co nawet nie zareagowałem. Wtem przypomniałem sobie, że w kieszeni od spodni został mi jeszcze kawałek chleba, gdy go wyjąłem okazał się być bardzo twardy, przeto wyjąłem z kieszeni nóż, którym pomogłem sobie rozszarpać jeden kawałek. Nagle usłyszałem jak ktoś kieruje się w moją stronę, chciałem już zaatakować postać, ale w ostatniej chwili zdążyłem się powstrzymać widząc znajome rysy. Blondynka uzbroiła się już znacznie i oparła się o tom samą ścianę co wcześniej.
- Widzę, że postanowiłaś pomóc mi z naszymi kochanymi nie umarłymi – rzekłem zrywając się na równe nogi.

Glimmer?

Od Eri do Reker'a

Dziewczyna uważnie obserwowała postawę psa, który dokładnie obwąchał jej dłoń zanim dał się pogłaskać. Echo usiadła po turecku i zaczęła drapać owczarka za uchem. Po chwili przeniosła wzrok na Rekera.
- Jak się nazywa? - spytała.
- Dark - odpowiedział mężczyzna.
Pies na dźwięk swojego imienia spojrzał w stronę opiekuna, jednak widząc, że Reker nic od niego nie chce, podłożył łeb pod rękę Eri. Dziewczyna znów zaczęła drapać czworonoga, zanurzając ręce w jego gęstej sierści i stopniowo przesuwając się po psim boku aż do nasady ogona.
- List jest w wewnętrznej kieszeni plecaka - powiedziała po kilkunastu sekundach, nieznacznym ruchem głowy wskazując leżący nie dalej niż dwa metry od niej, średniej wielkości pakunek.
Reker bez słowa podszedł do plecaka Eri i wyjął ze wspomnianej już kieszeni zgiętą na pół, lekko pożółkłą kartkę, po czym odwrócił się w stronę dziewczyny.
Echo zaśmiała się, gdy pies, domagając się drapania, usiłował wejść jej na kolana, jednak widząc, że Reker trzyma przesyłkę w ręku wstała i wciąż trochę kulejąc na prawą nogę, również podeszła do plecaka. Przez chwilę po prostu przyglądała się równo ułożonym, odseparowanym od siebie miękkim materiałem, szklanym ampułkom, które zawierały jedną z najcenniejszych substancji - antyzynę. W końcu jednak zasunęła suwak i założyła plecak i poprawiając swobodnie przesuwający się po całym jej przedramieniu zegarek, zerkając, która godzina. Wciąż miała jakieś piętnaście minut na pokonanie nieco ponad kilometra i pojawienie się na kolejnym spotkaniu. Odwróciła się i rzucając niemalże niesłyszalne "muszę już iść", zeskoczyła z dachu na ziemię.

<Reker?>

niedziela, 20 listopada 2016

Od Glimmer c.d. Rekera

- Ziomek, to nie 2019, że możesz sobie zostawiać swoją własność, gdzie tylko chcesz - prychnęłam, jeszcze mocniej ściskając nóż w dłoni - Najpierw ktoś ci ukradnie twoją broń, a potem nią zabije. 
- Nie potrzebuję twoich morałów. Po prostu daj - wyciągnął rękę jeszcze trochę dalej, wyraźnie tracąc cierpliwość. Przewróciłam oczami.
- O ile mnie nim nie zadźgasz - uniosłam jeden kącik ust w delikatnym uśmiechu.
Tym razem to on westchnął ostentacyjnie i podszedł parę kroków. Cofnęłam się o taką samą odległość, nie chcąc się do niego zbliżać. Moje doświadczenie nauczyło mnie, żeby nieznajomych - z tego czy tamtego obozu - trzymać jak najdalej. 
- A weź sobie ten twój nóż - zmarszczyłam lekko brwi, po czym rzuciłam nim szybkim, zgrabnym ruchem w stronę drewnianej komody. Ostrze wbiło się w nią głęboko. Byłam zadowolona moim rzutem i pokazaniem, że nie opłaca się ze mną zadzierać... Chyba.
- A notatnik? - rzucił przez ramię, wyciągając nóż z drewna.
- W sumie mam już swój - przygryzłam wargę w zamyśleniu - Co w nim notujesz? - zapytałam, rzucając zeszyt w stronę chłopaka. Złapał ją zwinnie, a ja byłam nieco pod wrażeniem jego szybkiej reakcji.
- Raczej nic, co by cię zaciekawiło - podniósł jedną brew, a jego głos, o dziwo, nie był już wrogi, tylko bardziej... sympatyczny. 
- Uwierz mi, dużo rzeczy mnie ciekawi - przyznałam, po czym wyciągnęłam z plecaka mój notes. Otworzyłam go na jednej z pierwszych stron i, po wahaniu, zachęciłam mojego towarzysza, aby do mnie podszedł - Spójrz. Od jakiegoś roku szkicuję różne rodzaje zombiaków. Dużo wędrowałam ostatnimi czasy i dostrzegłam, że nie ma tylko tych zwykłych, szwendających się po mieście człekokształtnych. O, to jest mój pierwszy szkic. Ten... standardowy zombie.
- Masz tego więcej? - zapytał, dotykając rogu kartki w celu przerzucenia jej na następną stronę, spojrzał jednak na mnie pytająco, czekając na moje przyzwolenie.
- Tak - skinęłam głową, a on otworzył notesik na następnej stronie - Och, spójrz na tego. Był jakby porośnięty jakimś... grzybem. Nawet sobie nie wyobrażasz, jak od niego waliło. Wydawał dziwny dźwięk... Coś w stylu klikania. Dlatego nazwałam go klikaczem, ot co.


Chłopak pokiwał lekko głową. Zamknęłam notes, chociaż było jeszcze dużo do pokazania. Zdecydowanie zbyt dużo.
- Swoją drogą... Glimmer jestem - przedstawiłam się, chociaż wiedziałam, że nie powinnam. Było to wbrew moim zasadom, które mówiły o tym, że zdecydowanie nie powinnam nikogo bliżej poznawać. Nie mogłam się jednak oprzeć; przez ostatnie dni czułam się zbyt samotna i nie mogłam już wytrzymać braku towarzystwa - A ty... Jak masz na imię?

Reker? Wybacz, że słabe :v 

Od Rekera cd. Eri

Gdy wróciłem Wiliam jak zawsze wydarł się na mnie, lecz po chwili uspokoił się i zaczął czytać list, który zgniótł w kulkę i próbował wyrzucić ją do kosza, do którego oczywiście nie trafił.
- Nic nie warte te wiadomości – mruknął pod nosem.
- Bo idioto nie umiesz czytać – odmruknąłem rozwijając z powrotem list.
- Takiś mądry? To wytłumacz mi o co w tym chodzi - powiedział uśmiechając się chytrze.
-Wiesz, że prawdziwa esencja listu jest napisana w rogu? Największe litery to zmyłka dla innych obozów – powiedziałem wręczając mu z powrotem list i odchodząc w kierunku swojego pokoju.
- Michael wychowałeś mądrego chłopaka – mruknął Wiliam z myślą, że go nie usłyszę.
Po kilku tygodniach spędzonych na zabijaniu zombi i... zabijaniu zombi niestety dostałem znowu polecenie o przyniesienie listu, byłem ciekaw czy Echo, bo chyba tak miała na imię dziewczyna doszła do siebie. Dzisiaj jednak musieliśmy iść z Darkiem pieszo, i to nie dlatego, że bułanka jeszcze nie doszła do siebie po ostatnim wypadku, ale z powodu, iż dzisiaj był jakiś wysyp zombi i ciężko by było dojechać do wyznaczonego miejsca bez pogryzienia rumaka.

                                                                                   ****
Gdy dotarłem z psem tam gdzie ostatnio przywitała nas głucha cisza, usiadłem pod jednym ze starych budynków i czekałem, aż ktoś się ukarze. Duchy mają zasadę „Nie ukazuj się pierwszy” którą każdy Przemytnik powinien znać, po ok. 5 minutach niepokazywania się nikogo miałem ochotę zawrócić i powiedzieć Wiliamowi i reszcie, że nikt się nie zjawił, lecz gdy wstałem ujrzałem kogoś na dachu. Jak to Duch po cichu się skradłem, zaszedłem od tyłu postać i przysunąłem jej nóż do gardła.
- Gadaj kim jesteś, to może cię oszczędzę – warknąłem ostro.
- Przemytnik – powiedziała postać znajomym kobiecym głosem.
- A to ty, czemu się nie pokazałaś? Nieważne gdzie przesyłka? - zapytałem
Dziewczyna nic nie odpowiedziała, wlepiła wzrok w Darka, który zaczął machać ogonem. Popatrzyłem to na Darka to na dziewczynę i uśmiechnąłem się czego nie mogła zobaczyć przez maskę.
- To twój pies? - zapytała wyciągając ostrożnie do niego rękę na znak, że chce go pogłaskać.
- Dostałem go od ojca, gdy miałem 15 lat i do dzisiaj mi towarzyszy – westchnąłem przypominając sobie tamten dzień.

<Eri? Wybacz, że takie słabe ;-;>

Od Eri do Reker'a

Najpierw był ból. Ból był dobry, oznaczał, że jeszcze żyje. Potem otworzyła oczy. Przez chwilę nie potrafiła określić gdzie się znajduje, ani co się z nią dzieje. Zatrzymała wzrok na mężczyźnie siedzącym przed nią, obserwując jak ten zdejmuje maskę. Był chyba trochę starszy od niej, ale dziewczyna nie potrafiła dopasować do jego twarzy żadnego imienia.
- I jak się spało mała? - spytał, opierając głowę na ręce.
Eri dopiero po kilku sekundach zrozumiała, ze pytanie było skierowane do niej.
- Bywało lepiej - odparła.
Spróbowała usiąść, ale z powodu zawrotów głowy musiała odpuścić.
- Kim jesteś? - odezwała się po chwili.
- Reker Logan Blackfrey - mężczyzna przedstawił się.
Tym razem przetworzenie nowej informacji zajęło Echo nieco więcej czasu niż zazwyczaj.
- Michael Blackfrey to twoja rodzina? - dziewczyna zadała kolejne pytanie.
- Był moim ojcem - odparł Reker.
Nie zauważyła na jego twarzy najsłabszych chociażby emocji.
Do namiotu wrócił Rick, który w obozie robił za lekarza.
- Jak się czujesz? - spytał dziewczynę.
- Nigdy nie czułam się lepiej - skłamała. - Mogę już iść?
- Przez jakiś czas nigdzie się nie wybierasz - odparł lekarz.
- Przecież mówię, że jest okej - zaprotestowała Eri, po raz kolejny próbując wstać - z identycznym skutkiem.
- Chol*ra - mruknęła pod nosem.
- Nie, Echo, nie ma mowy. Masz leżeć w łóżku.
Rick wyszedł z namiotu.
- Dzięki za uratowanie życia - Eri zwróciła się do Rekera.
- Nie ma za co - skwitował. - Powinienem już iść - dodał po chwili, po czym również opuścił namiot.
Kolejne dwa tygodnie minęły dziewczynie na "nicnierobieniu" i kolejnych próbach przekonania Ricka, żeby pozwolił jej już wyjść. Lekarz wypuścił ją jednak dopiero po ściągnięciu szwów, do tego z kategorycznym zakazem chodzenia po dachach i innych, podobnych rzeczach, który to nakaz dziewczyna złamała przy najbliższej okazji.
Po kolejnym tygodniu po raz kolejny miała przekazać wiadomość dla Duchów. Po raz kolejny czekała na dachu, aż ktoś się pojawi...

<Reker?>

Od Glimmer c.d. Jennifer

Zdawało się, że tego dnia czas upłynął zatrważająco szybko. Mimo, jak mi się zdawało, wczesnej pory, całe wymarłe miasteczko było ogarnięte mrokiem, niezmąconym przez światło żadnej latarni ani lampy w okiennicach obskurnych, kamiennych budynków. Odkąd podczas jednej z misji zgubiłam mój, i tak już zepsuty, zegarek, zupełnie straciłam poczucie czasu. Chociaż... skoro czas jest wynalazkiem człowieka, to po co miałby być potrzebny w świecie pozbawionym ludzi...?
Przymrużyłam oczy, starając dostrzec nieco więcej, aniżeli tylko odrapane ściany i kontury co poniektórych mebli. Mój wzrok nie zdążył się jeszcze przyzwyczaić do ciemności, ale po paru sekundach zaczęłam dostrzegać coraz więcej rzeczy. Bezszelestnie przemieściłam się do komody, gdzie pootwierałam wszystkie szuflady w poszukiwaniu potrzebnych zasobów. Niestety, ktoś musiał mnie już uprzedzić, wchodząc do tego domu, i zabrać najpotrzebniejsze rzeczy, zostawiając jedynie trzy gwoździe i jakiś skrawek papieru. Podniosłam go delikatnie, jakoby miał się rozpaść w moich palcach, i obejrzałam dokładnie. Po obróceniu papieru okazało się, iż było to jakieś zdjęcie i załączony do niego liścik... A może kartka z pamiętnika? Fotografia, trochę już poszarpana przy brzegach, przedstawiała jakąś dziewczynkę, na oko czternastoletnią, trzymającą jakiś puchar, najpewniej za wygrane zawody. Z tyłu chodziły inne dziewczęta w podobnym wieku, a po ich strojach mogłam wywnioskować, że były to zawody siatkówki. Kartka natomiast była zapisana dość niewyraźnie, ale zdołałam odczytać parę słów, jakimi były Emily, zawodach i 17 maja. Przyjrzałam się ciemnym włosom nastolatki i czekoladowo brązowym oczom. Ładna dziewczynka, przemknęło mi przez myśl, gdy, nie wiedzieć po co, chowałam zdjęcie do plecaka. Wylądowało tuż obok zdjęcia mojej paczki z czasów szkolnych, z której połowa osób była już martwa, oraz obok listu pożegnalnego Sophie, który znalazłam przy jej powieszonym ciele. Dlaczego nie pomyślała nad innym rozwiązaniem? Pewnie nie byłabym teraz samotna, ale ona wybrała o wiele prostsze rozwiązanie, samobójstwo. Wzdrygnęłam się na wspomnienie widoku jej zimnego, sinego ciała, które zastałam w jej domu.
Przeszukawszy jeszcze resztę pomieszczeń, wyszłam wreszcie z domu. Noc była wyjątkowo cicha i spokojna, ale i tak nie przestawałam być czujna. Tym razem dostałam jednak dziwnie podkute glany, które irytująco stukały, kiedy próbowałam się przedostać przez sterty gruzu. Najchętniej zdjęłabym je i szła na bosaka, ale w tym otoczeniu równałoby się to z poranieniem stóp, dlatego zaniechałam tego pomysłu. 
- Masz trzydzieści sekund na przekonanie mnie, abym cię nie zabijała - usłyszałam za swoimi plecami. Ten atak był dość niespodziewany, ale starałam się zachować zimną krew. Zdjęcie kuszy z pleców byłoby zbyt widocznym ruchem, ale wyciągnięcie pistoletu z pewnością nie. Jakież więc było moje zdziwienie, kiedy poczułam pocisk przelatujący tuż obok mojej dłoni, którą natychmiast cofnęłam. - Ani drgnij. Zostały ci dwadzieścia cztery sekundy.
Wzięłam głęboki wdech i uniosłam ręce do góry, by udowodnić, że nie trzymam żadnej innej broni. Obróciłam się powoli, bym mogła zobaczyć moją rozmówczynię.
- Proszę bardzo - powiedziałam zachrypniętym głosem, ale na tyle głośno, aby dziewczyna mnie usłyszała - Zabij mnie. Myślisz, że szczególnie zależy mi na życiu w tym świecie, kiedy nie mam nikogo u boku, a każdy dzień może być moim dniem śmierci? Większą torturą byłoby dla mnie zachowanie mnie przy życiu. Strzelaj więc, śmiało.

Jennifer? Wybacz, troszkę słabe, ale się poprawię ;;

Od Reker'a cd. Glimmer

Po wycięczającej podróży postanowiłem odpocząć w jednym z pobliskich domów, że też los chciał, żebym ubrał się dzisiaj w ciuchy codziennego użytku zamiast munduru. Wszedłem do mieszkania przez jedno z tylnych okien, nawet tu przytulnie stwierdziłem rozglądając się czujnie po pomieszczeniu, w którym się znajdowałem. Najprawdopodobniej to miejsce służyło kiedyś za salon, usiadłem na poszarpanej kanapie, zostawiając na stole notatnik i nóż, zauważyłem jeszcze kątem oka jakieś naboje leżące na szafce później je wezmę, przydadzą się pomyślałem i ruszyłem zobaczyć czy nie grasują tutaj jacyś martwi lokatorzy, którzy oczywiście musieli być nawet chyba jedli obiad, ohyda. Jak mam zostać tym czymś po śmierci, to zamordujcie mnie z zimną krwią mruknąłem w myślach. Po rozprawieniu się z wesołą rodzinką umarlaków wracałem spokojnie do salonu, chciałem wreszcie odpocząć, pewnie nie będzie mi to dane w wierzy, bo Wiliam będzie znowu zrzędził o tym ile czasu spędzam tutaj na ziemiach nie czyich. Można powiedzieć, że szedłem dość nieostrożnie jak na Ducha, dałem gruzowi wydawać dźwięki na co bym nigdy nie pozwolił, przeładowałem pistolet przed samymi drzwiami i jak się okazało był to dobry manewr, bo przede mną wyłoniła się jak z cienia jakaś kobieta. Napięła kuszę i ustawiła cel na moją tchawicę, zrobiłem tak samo tylko, że moim celem była jej głowa.
- Kim jesteś? - zapytała nie spuszczając broni.
- Mógłbym zadać ci to samo pytanie. Podaj obóz to pogadamy – mruknąłem.
- Duchy – odmruknęła gryząc się w język, najwidoczniej nie chciała tego pierwsza powiedzieć.
Kiedy usłyszałem nazwę swojego obozu spuściłem broń i ściągnąłem maskę na szyję. Kobieta nieco się zdziwiła widząc to co robię, schowałem pistolet do kieszeni spodni i usiadłem się na kanapie patrząc na pusty stół, gdzie wcześniej zostawiłem swoje rzeczy.
- Możesz spuścić broń też jestem Duchem, jeśli mi nie wierzysz przejrzyj notatnik, który mi zabrałaś – mówiąc to wskazałem na jej plecak, który leżał w koncie
- Jeśli mnie zaatakujesz ostro pożałujesz – warknęła lekko
- Ja się stąd nie ruszam – podniosłem ręce do góry
Nieznajoma obserwowała mnie cały czas przeglądając notes, który rzuciła gwałtownie na stół wywołując mały huk. Popatrzyła na mnie i oparła się o ścianę obok kominka.
- Faktycznie jesteśmy z tego samego obozu, ale nigdy cię jeszcze na oczy nie widziałam – mówiąc to zmierzyła mnie piorunującym wzrokiem.
- Może dlatego, że przebywam prawie zawsze z założycielami? Możesz oddać mi mój nóż? - powiedziałem wyciągając do niej rękę.

<Glimmer?>

Od Jennifer

Człowiek jest istotą kulturową i bez kultury nie potrafi żyć, a sztuka jest jedną z jej dziedzin przykładem tego są rysunki na ścianach jaskiń... powiedział kiedyś jakiś nudniejszy nauczyciel. Słowa te wydawały by się być obecnie kompletnie abstrakcyjne. Kto by się tam jakąś sztuką przejmował, gdy gdzieś za ścianą może kryć się zombie? A jednak. Zaczęłam zauważać je stosunkowo niedawno, bo jakieś dwa tygodnie temu. Najpierw myślałam, że to tylko jakieś pozostałości z czasów sprzed wojny, ale po pierwsze to byłoby dziwne gdyby w cywilizowanym świecie ludzie w ośrodku państwowym cokolwiek mazali po ścianach, a po drugie ich tematyka by nie pasowała. Technik było wiele od sprei przed farby po nawet zwykłe wydłubywanie. Przestawiały różne rzeczy, czasami zabawne innym zaś razem nawet zboczone, ale jednak najczęściej pojawiało się na nich coś co było powodem dla którego nikt nigdy by się do nich nie przyznał. Ukryty strach. To przemawiało przez naprawdę wiele z nich. Było to naprawdę żałosne i gdybym wiedziała kto je robi zapewne od razu wydałabym go na skazanie. W obozie śmierci nie było miejsca dla tchórzy... ale mimo tego nikt nigdy nie starał się dojść do tego kto to tworzy. Ja również. Ponieważ mimo, że były obrazą dla naszej społeczności to jednak, gdzieś w głębi choć ich nienawidziłam to doskonale je rozumiałam. Były to przedstawienia obrazów, które nie raz sprawiały, że budziłam się cała zlana potem. I nie chodzi o sam wykon, niektóre zapewne mógłby zostać uznane za dzieła sztuki, ale wiele to były zwykłe bohomazy. Chodziło o te przesłanie o to co kryło się w duszy autorów... ale tak naprawdę w duszy naprawdę wielu osób. Może dlatego też nie potrafiłam przestać automatycznie wyszukiwać ich wzrokiem. Nie mogłam oczywiście zatrzymać się i na nie patrzeć, były to tylko urywki sekund, ale i tak aż czuło się te emocje. Paradoksalnie najwięcej ich zawsze zauważyłam zbliżając się do "sądu". Miejsca, gdzie nikt nigdy nie odważyłby się pokazać jakichkolwiek objawów słabości. Sprawiło to, że poczułam się dość dziwnie, gdy otworzyłam frontowe drzwi i wkroczyłam do tego właśnie pomieszczenia. Twarze wszystkich były wyprane z emocji i nikt by nie powiedział, że ktokolwiek z nich jest w stanie czuć cokolwiek. Spotkanie już się zaczęło, ale na moje wejście tak naprawdę tylko parę osób zwróciło uwagę. Większość była zajęta podsypaniem, albo zastanawianie się jaką to wspaniałą historię o swoich dzisiejszych osiągnięciach opowiedzą jak to się skończy. Nie uniknęłam jednak uwadze Erika, który piorunował mnie wzrokiem, ale kontynuował swoje przemówienie. Codziennie to samo. Około godziny 17 ewentualnie 18 odbywał się "sąd ostateczny", który skazywał wszystkich zdrajców i osoby, które nie nadawały się do obozu śmierci. Trzeba przecież jakoś trzymać wszystko w ryzach i sprawiać by nikt nie chciał być na ich miejscu. Miało to też jeszcze jedne swoje zastosowanie tracąc codziennie ileś osób nie odczuwało się w pewnym momencie już żadnego żalu względem tego. To naturalna kolej rzeczy i jeśli ktoś jest słaby trzeba go wyeliminować. Dlatego też nikt nie wahał się zabić ugryzionego czy zostawić kompana na pewną śmierć, nawet jeśli wcześniej jakąś przyjaźń czy porozumienie między nimi istniało. Tego dnia osób skazanych było tylko 6. Rozpoznałam jednego mężczyznę, gdyż byłam z nim na misji ze dwa razy. Niski, szczupły z wątłą budową blondyn o dziecięcych rysach twarzy pomimo prawie 26 lat. Miał doskonałą orientację w terenie i nawet dobrze strzelał, ale był słaby i nawet jego zwinność i szybkość tego nie nadrabiały. Resztę osób może gdzieś parę razy mijałam. Nie słuchałam zarzutów bo za zwyczaj były takie same. Trwało to może 15 minut po czym Erik uniósł dłoń. Wystąpił jeden z nowszych członków obozu. Skąd można to było poznać? Trzęsły mu się delikatnie ręce i nie miał idealnie pustego wyrazy twarzy, oczy zdradzały jego niepewność. Mógł mieć maksymalnie 16 lat. Ktoś podał mu broń. Przed pierwszym i drugim strzałem trochę się wahał. Resztę zabił już dużo pewniej. Założyciel położył mu dłoń na ramieniu i odebrał broń delikatnie się przy tym uśmiechając. Był dumny. Gdyby chłopak nie dał rady go też by zabili, ale ten akurat był dość dobry by na dłużej z nami zostać. Chłopaczek starał się odwzajemnić uśmiech, ale przypominało to raczej grymas. Jeszcze się wyrobi, o ile wcześniej nie zginie. Zabijaniem skazanych zazwyczaj zajmowały się osoby nowe, albo te które Erik chciał sprawdzić. Zdarzało się, że zachowany mężczyzna musiał zabić swoją lube czy na odwrót. Wszyscy zaczęli wstawać. Przedstawienie się skończyło. Biorą jednak pod uwagę wcześniejsze spojrzenie Erika nie miałam po co się ruszać. Już po chwili dostrzegłam jednego z jego najlepszych ludzi, który zmierzał w moim kierunku.
- Masz 5 minut na znalezienie się w jego gabinecie.
- Zacząłeś robić za pieska na posyłki? - mężczyzna tylko obrzucił mnie obleśnym spojrzeniem i sobie poszedł. Nie zostało mi nic innego jak pójść do Erika.
                                                                                        ***
W taki sposób wylądowałam na karnej misji. Przez całą noc mieliśmy oczyszczać szlak, którym jutro ma poruszać się ktoś ważny. Kto to taki jednak się nie dowiedziałam. Istniało prawdopodobieństwo, że tak naprawdę to nikt, ale trzeba wypróbować stan gotowości. Zresztą mogło chodzić też o same zabijanie zombie. W misji brały udział 3 drużyny. Środkowa, która po prostu na pewnym terenie miała usuwać zombie była największa. Oraz dwie boczne, które z głośną bronią miały odciągać je jak najdalej. Oczywiście wylądowałam w drugim rodzaju, ale to akurat mi pasowało. Przynajmniej będę mogła się z nimi zabawić. Do drużyn bocznych należało po 5 osób. Już na samym początku ustaliliśmy, że się rozdzielamy. Akcja miała zacząć się równo o północy. Zostały niecałe 3 minuty. Stałam oparta o jakiś budynek czekając na odpowiedni moment. W pobliżu jak narazie nie kręciły się żadne zombie, ale za niedługo miało to się zmienić. W obecnej chwili panowała prawie idealna cicha. Wszystko było na swoim miejscu i po prostu czekałam. Kolejne sekundy mijały. I wtedy usłyszałam kroki. Zwykłe. Ludzkie. Najpierw z oddali jednak z każdą chwilą zbliżały się coraz bardziej. Osobnik starał się zachowywać cicho, ale i tak doskonale go słyszałam. Minął budynek za którym się ukrywałam i szedł dalej. Nie rozpoznałam w nim nikogo, kto mógłby należeć do naszej misji... czyli ktoś obcy. Pytaniem pozostawało czy trup czy może jakiś cienias z duchów albo przemytników. Jeśli trup to mógłby się przydać. Oni zawsze uwielbiają takie akcje, a jeśli nie... to trudno zabije się go. Wyszłam z ukrycia i bronią od razu wycelowałam w plecy osobnika.
- Masz 30 sekund na przekonanie mnie, żebym cię nie zabijała - powiedziałam całkowicie spokojnym głosem. Postać od razu się zatrzymała i chciała sięgnąć po broń, ale go czy ją uprzedziłam. Pocisk drasnął jego dłoń i postać aż zamurowało. Akcja rozpocznie się jednak trochę przed czasem. - Ani drgnij. Zostały ci 24 sekundy - jeśli to trup będzie wiedział co powiedzieć, a jeśli nie no to chętnie popatrzę jak zombie będą się z nim zabawiać.

<Ktoś? Coś?>

Od Glimmer do Rekera

Ukryłam się za drzewem, bacznie obserwując hordę potworów, która podążała w moim kierunku. Miałam wielką nadzieję, że je zgubiłam, lecz zombie wciąż człapały w moją stronę, obrzydliwie charcząc. Ścisnęłam mocniej kuszę, nie wiedząc, czy powinnam strzelać. Nie warto marnować bełt, pomyślałam, ale nie byłam przekonana. Wspiąć się na drzewo? Nie, mam zbyt złe wspomnienia powiązane z tym rozwiązaniem. Od czasu śmierci Momo ani razu nie wdrapałam się na żadne z nich - nie o tyle się bojąc, co czując do nich okropny wstręt. Westchnęłam cicho i, wychyliwszy się zza szerokiego pnia, oddałam parę strzałów prosto w gardła szwendających się zarażonych - tych, którzy byli najbliżej mnie - po czym puściłam się biegiem przed siebie, nie zwracając uwagi na to, że las był naprawdę gęsty i właściwie to za każdym drzewem mógł się kryć zombie, który nie wahałby się przed wgryzieniem się w moją odsłoniętą rękę. 
Pięć kroków, obrót w tył.
Strzał.
Dwa kroki tyłem i obrót do przodu.
Strzał.
Czułam się niczym robot, który wykonuje swoje zadanie, ściśle kontrolowany przez kogoś z góry. Raz, dwa, trzy, cztery, pięć -- strzał z kuszy. Pięć, cztery, trzy, dwa, jeden -- dźgnięcie nożem nieumarłego przed tobą. Czułam, że powoli zaczyna brakować mi tchu, a mimo wszystko z każdej strony świata nadchodziły coraz to nowe potwory, pochrząkując niedyskretnie. Miałam wrażenie, że podczas tego szaleńczego biegu wypluję własne płuca, ale mimo to nie zwalniałam tempa. Nie dostaną mnie, nie dostaną! 
Smuga światła przedostająca się spomiędzy gęstwiny chaszczy mogła świadczyć tylko o jednym - koniec lasu. Wysiliłam się jeszcze przez te parędziesiąt metrów, by do nich dobiec. Potem już będzie spokojnie, byłam tego pewna, otwarta równina oznaczała większe bezpieczeństwo... Przynajmniej jeśli chodzi o zombie. 
Wybiegłam na niewielkie pole, za którym rozciągał się widok jakiejś - byłej, rzecz jasna - metropolii. W oddali widać było na wpół zrujnowane drapacze chmur, wygasłe neonowe banery i porośnięte dżunglą wszelakich roślin ulice. Obróciłam się ostatni raz, oddałam parę strzałów w kierunku tych bardziej upierdliwych zarażonych, po czym przeszłam do szybkiego marszu, starając się wyrównać oddech. Wciąż czułam ten obrzydliwy odór rozkładającego się ludzkiego mięsa, dlatego, zgiąwszy się wpół, zwymiotowałam na zżółkłą łąkową trawę. Zganiłam się za to w sercu. Musisz być silna, silna, silna, powtarzałam, takie jest twoje życie i musisz się do niego przyzwyczaić. Jesteś silna.
Niedługo później dotarłam do początku miastowej puszczy - co prawda było jeszcze za wcześnie, by wyrosły tam drzewa, ale niegdysiejsze ulice i chodniki pokrywały gąszcze paproci, jakichś chwastów i Bóg wie czego jeszcze. Stąpałam tamtędy ostrożnie, gdyż - nauczona doświadczeniem - zdawałam sobie sprawę z tego, że nawet między roślinami może się kryć jakiś niedobity potwór, który chętnie zatopiłby swe wybrakowane zęby w mojej łydce.
Gdy krzaki się skończyły, ujrzałam przed sobą kamienny budynek, który wyglądał dość zachęcająco. Mogły się w nim kryć niezłe skarby, jak przypuszczałam; nie był tak zniszczony, jak reszta budowli, a w dodatku niektóre okna nie miały jeszcze wybitych szyb, co mogło oznaczać, że nie był dość często odwiedzany, gdyż praktycznie w każdym domu, w jakim miałam okazję być gościem przez ostatnie dwa lata, wszystkie okna były powybijane, a nawet firanki ukradzione.
Wkroczyłam do środka bardzo powoli, nie wydając najcichszego dźwięku. Nie bez powodu mówią na nas Duchy, przemknęło mi przez myśl. W jednym z pokoi leżało parę martwych zombie, lecz ich zwłoki wydawały się całkiem świeże - istniało więc prawdopodobieństwo, że nie byłam w domu sama. Skierowałam się w stronę salonu, gdzie znalazłam parę przydatnych rzeczy - nóż, troszkę amunicji oraz jakiś niezapisany notatnik wraz z ołówkiem. Stwierdziłam, że może mi się przydać w jakiś sposób, dlatego spakowałam to wszystko do plecaka, wciąż pozostając czujna. Dlatego też, gdy tylko usłyszałam głuchy dźwięk traperów stąpających po gruzie, podniosłam się szybko i skierowałam naładowaną kuszę w stronę zagrożenia. W drzwiach pojawił się wpół zamaskowany mężczyzna, który również celował do mnie, ale z pistoletu. Skierowałam kuszę tak, by po wystrzale trafiła prosto w jego tchawicę, chociaż dobrze wiedziałam, że jeżeli postanowię go zabić, również otrzymam kulkę w głowę. Postanowiłam więc na sam początek rozegrać to ciut bardziej pokojowo.
- Kim jesteś? - zapytałam, nie opuszczając mojej broni. Byłam świadoma, że on, uzbrojony od stóp do głów, jest o wiele silniejszy ode mnie, ubranej w glany, podziurawione spodnie i koszulkę bez rękawów. 

Reker?~~ :3

Od Reker'a cd. Eri

Nie widziałem sensu rozmawiania z dziewczyną, miałem tylko odebrać kopertę dla Wiliama i udać się z powrotem do wieżowca. Kiedy zaszyłem się już w uliczkę, gdzie zostawiłem konia i psa, usłyszałem strzały, idioci strzelają z broni palnej! Przecież zaraz zjawią się tu zombie... Chciałem odjechać stąd najszybciej jak można, w końcu nie wiadomo ile tego cholerstwa tu przylezie, bułana klacz zaczęła się denerwować, widocznie czuła zapach tych pokrak, chwila ciszy i usłyszeć można było kolejny wystrzał. Wsiadając na konia „uderzyło” we mnie wspomnienie sprzed ostatnich kilku chwil ta dziewczyna ciągle tam jest pomyślałem. Zmusiłem klacz do jak najszybszego wejścia w galop, szybko znalazłem się na starym placu zabaw, gdzie zobaczyłem trzech uzbrojonych mężczyzn. Nie byłem pewien kto to, ale na pewno nie Duchy a Przemytnicy raczej swoich nie atakują. Nakazałem Darkowi zaatakować z ukrycia, sam wyjąłem broń palną, skoro narobiliśmy już tyle hałasu to czemu nie? Ruszyłem na nich zabijając najwyższą postać, pozostała dwójka nie ukrywała zdziwienia, ale zachowali zimną krew i zaczęli strzelać we mnie. Bułana klacz oberwała, lecz zdążyła utrzymać równowagę, owczarek niemiecki zaatakował napastnika powalając go na ziemie i rozszarpując tętnice szyjną. Został tylko jeden, był nieco młodszy od pozostałych, chłopak ze strachu zaczął drzeć i mruczeć coś pod nosem.
- P-panie D-duchu może się dogadamy? - zaczął jąkając się.
- Gdzie kobieta? - mruknąłem przykładając mu spluwę do głowy.
- N-nie wiem.
- Gadaj zakłamana szujo! - warknąłem groźnie na co on jeszcze bardziej się przestraszył.
- Tam – wskazał palcem pierwszą uliczkę z brzegu.
- I co było tak trudno?! - powiedziałem pociągając za spust
Już po chwili martwe ciało padło mi przed nogami, nie przejmując się tym gwizdnąłem na Darka i bułaną klacz aby podążyły za mną. Szybko podbiegłem do miejsca wskazanego przez nieznajomego, dziewczyna była oparta o resztki ceglanej ściany a z jej łydki sączyła się obficie krew. Nagle usłyszałem jakiś bełkot, zombie już nadchodziły zwabione wystrzałami i zapachem zwłok cholera, nie teraz tylko to przyszło mi namyśl w takiej chwili. Wyciągnąłem z kieszeni spodni bandaż i zrobiłem szybki, ale skuteczny opatrunek, podniosłem ją i usadziłem na klaczy, na którą sam wsiadłem. Podciągnąłem też psa, który ułożył się wygodnie w jednej z sakw założonych przy siodle. Bałem się o konia czy wytrzyma taki ciężar, ale wiedziałem, że nie raz miała cięższe zadania i było wszystko dobrze więc za kłusowałem by jej zbytnio nie obciążać, a nabrać tępa. Szybko dotarliśmy do Wesołego Miasteczka, gdzie u samych bram przywitał mnie sam Angel. Koń prawie mnie zrzucił na jego widok, cóż się dziwić raz chciał na niej jechać po pijaku.
- Dajcie lekarza, jedna z was została ranna przez postrzelenie – powiedziałem nawet spokojnie
- Ja pieprze Blackfrey czy ty nie umiesz rozpoznawać swoich?! - krzyknął
- Nie przeze mnie idioto! A poza tym idą tu zombie szykuj ludzi... - odpowiedziałem pół krzykiem wjeżdżając do ich kwatery.
Stanąłem przed dwoma chłopakami, na oko mieli z szesnaście lat i wyglądali na stajennych, poleciłem by zajęli się raną zwierzęcia, a sam popędziłem z dziewczyną na rękach do najbliższego namiotu lekarskiego gdzie szybko się nią zajęto. Usiadłem przed namiotem, czemu ja się nią tak przejmuje? Sam nie wiem, przymknąłem zmęczone oczy i poczułem jak coś ociera mi się o rękę był to Dark patrzył na mnie wzrokiem mówiącym „Znowu o mnie zapomniałeś”, podrapałem go za uchem a ten zaczął ciągnąć moją rękawicę.
- Chcesz się bawić nie? - zaśmiałem się bezgłośnie na co on radośnie zaszczekał – Przynieś patyk – powiedziałem pokazując mu skąd ma go zabrać.
Pies radośnie przyniósł rzecz, którą zacząłem mu rzucać, za piątym razem jednak już nie pobiegł, położył się na ziemi i zaczął dyszeć. Patrząc na mnie błagalnym wzrokiem już starczy, za dużo wysiłku. Zamknąłem znowu oczy licząc na chwile spokoju, lecz tym razem chwile spokoju przerwał mi lekarz oświadczając, że ranna się wybudza. Doktor minął mnie w przejściu wychodząc gdzieś a ja zasiadłem na stołku przed łóżkiem, nagle dziewczyna otworzyła oczy i zaczęła rozglądać się nerwowo po pomieszczeniu zatrzymując swój wzrok na mnie, zsunąłem maskę na szyję ukazując twarz, by mogła mi się dobrze przyjrzeć.
- I jak się spało mała? - zapytałem podpierając głowę dłonią, która oparłem na kolanie.

<Eri?>

Od Eri do Rekera

Echo leżała nad krawędzią dachu czegoś, co kiedyś było chyba osiedlowym sklepikiem, i z uwagą obserwowała całkowicie opustoszały plac zabaw. Zamknęła na zniszczony, męski zegarek, który "odziedziczyła" po przyjacielu. Miała spotkać się z kimś z obozu Duchów i przekazać kopertę z wiadomością dla założycieli Duchów. Czas mijał, ale w polu widzenia nikt się nie pojawiał, jednak do dziewczyny dotarł odgłos pazurów przesuwających się po chodniku. Eri zdziwiło to, że po przesyłkę przysłano kogoś innego niż zwykle. Dziewczyna bezszelestnie wycofała się i zeskoczyła z dachu od strony zaplecza. Zsunęła z głowy głęboki kaptur czarnej bluzy, odsłaniając tym samym jasne włosy związane w wysoki kucyk, po czym wyjęła z kieszeni bojówek kopertę. Po raz kolejny spojrzała na zegarek. Spotkanie miało się odbyć 3 minuty temu. Spokojnym krokiem zaczęła iść w stronę placu zabaw. Zatrzymała się na chwilę dopiero, gdy doszła do huśtawki. Była teraz doskonale widoczna z niemalże każdego punktu w okolicy, i chociaż Echo doskonale wiedziała, że musi się pokazać aby Duch się ujawnił, to szczerze nienawidziła tego uczucia, kiedy to ktoś inny obserwował ją. Minęło kilka sekund, zanim z jakiegoś ciemnego zaułku wyłonił się jakiś mężczyzna, szybkim krokiem zbliżając się do dziewczyny. Jedyne, co rzuciło jej się w oczy, to jego jasna maska. Nieznajomy zabrał kopertę, trzymaną przez Echo, i zniknął gdzieś po przeciwnej stronie, ona zaś jeszcze przez chwilę stała w miejscu. To był błąd, bo w jednej z bocznych uliczek pojawiły się trzy sylwetki. Szczęk przeładowywanej broni nie zwiastował niczego dobrego. Echo zaczęła biec na ułamek sekundy przed tym, jak padł pierwszy strzał. Dziewczyna odnalazła najbliższe miejsce, które mogło ją ochronić przed kulami i tam właśnie zaczęła się kierować. Była już praktycznie na miejscu, kiedy poczuła palący ból w prawej łydce. Upadła na ziemię, na własne szczęście będąc już ukryta za rogiem bloku. Zaczęła zęby, by nie zacząć krzyczeć, ale w jej głowie kolejne myśli pojawiały się tak szybko, że niektórych nie była w stanie wyłapać. Przyciągnęła do siebie ranną nogę, przyglądając się jej. Ciemność i krew, która wydostawała się z rany skutecznie to utrudniały, ale Eri udało się stwierdzić, że pocisk w całości wydostał się z jej łydki, nie uszkadzając przy tym największych naczyń krwionośnych. Udało jej się zatamować krwawienie, robiąc prowizoryczny opatrunek z pociętej koszulki. Właściwie dopiero wtedy zaczęła się przejmować swoją sytuacją. Musiała jeszcze wrócić do wesołego miasteczka, a co gorsze w oddali słychać było kroki. Dziewczyna z dużym trudem wstała i zaczęła iść w stronę obozu, ale nie zrobiła nawet czterech kroków zanim upadła. Tuż zanim odpłynęła, zobaczyła jeszcze jak ktoś idzie w jej stronę. A może tylko jej się wydawało?

<Reker?>

"Strach tnie głębiej niż miecze."


Imię i nazwisko| Jej imię brzmi Glimmer, nazwiska jednak nie posiada.
Ksywka| Znajomi zwracają się do niej po prostu po imieniu albo ksywką „Migotka”.
Wiek| 19 lat
Płeć| Kobieta
Obóz| Duchy
Ranga| Rekrut
Charakter| Nie ulega wątpliwości, że znaczące wydarzenia zmieniają ludzi. Tak również stało się z sympatyczną, rozgadaną Glimmer, która jeszcze w szkole była jedną z bardziej lubianych dziewcząt. Wiadomo, że strata bliskich była dla niej wielkim ciosem, co jednak nie przeszkodziło jej w pozbieraniu się i wzięciu się w garść. Znając „poprzednią” Glimmer, uznałbyś, że nie jest to ta sama osoba, co teraz. Przede wszystkim nigdy nie posądziłbyś jej o zabicie człowieka przy zachowaniu zimnej krwi i braku wyrzutów sumienia – teraz jednak jest to jej codzienność. Łagodne niczym baranek dziewczę stało się zaciętą wojowniczką i bezuczuciową kompanką. Co prawda z bólem serca stara się nie przywiązywać do nikogo, gdyż nie chce przeżywać straty tak samo mocno, jak w przypadku śmierci bliskich. Kiedy trzeba, potrafi zabić nawet swojego towarzysza, jeżeli wie, że dla niego nie ma już ratunku i się przemieni. Wciąż pozostały jej jednak pewne cechy przywódcy, a przede wszystkim dość spora charyzma – gada dużo, ale z sensem. Jeżeli prowadzi z kimś konwersację, to raczej ogranicza się do rozmowy o obecnej sytuacji i bieżących sprawach, rzadko zagłębiając się w bliższe poznawanie swoich kompanów. Jest zupełnie nieufna zarówno wobec znajomych, jak i nieznajomych, dlatego – większości przypadków – polega głównie na sobie. Dość łatwo przychodzi jej nawiązywanie znajomości, jednak stara się jak najbardziej ograniczyć robienie tego. Warto wspomnieć, że Glimmer jest naprawdę dzielną dziewczyną – jeżeli ktoś miałby wysłać kogoś na ekspedycję, znajduje się ona zapewne na jednym z czołowych miejsc na liście potencjalnych wykonawców misji. Nie waha się przed zrobieniem czegokolwiek, nie żałuje swych decyzji i jest silna i zdecydowana. Powinno być wiadome, że można na niej bezwarunkowo polegać – mimo, że sama niechętnie przyjmuje pomoc od innych, sama zawsze dotrzymuje słowa i robi wszystko, aby nikt się na niej nie zawiódł. Pomimo, że jest realistką z domieszką pesymizmu, stara się nie myśleć o przyszłości, tylko skupić się na rzeczywistości.
Historia| Swoich rodziców niestety nie pamięta za dobrze, było jednak sporo bliskich osób w jej życiu. Wie, że jej matka i ojciec zginęli w wypadku samochodowym, gdy mała Glimmer miała dopiero sześć lat. Trafiła więc pod opiekę ukochanej ciotki Lisy, która zastępowała jej biologiczną mamę. W szkole Glimmer miała sporo zarówno przyjaciół, jak i przyjaciółek, a wśród nich między innymi Yoshiego, Lyannę, Momo, Carla oraz Sophie. Gdy wybuchła wojna, świat wywrócił się do góry nogami. Glim bała się w ogóle wychodzić z domu, a kontakt z przyjaciółmi był ograniczony. Gdy atomówka spadła na kraj, wszystko robiło się już tylko gorzej. Ciotka Lisa była jedną z pierwszych ofiar wirusa zombie, a Glimmer – w obronie własnej – zabiła żywego trupa, broniąc się tym, co miała wówczas pod ręką, czyli cegłą. Młoda dziewczyna była w szoku i przez parę kolejnych miesięcy dręczyły ją wyrzuty sumienia i żal na myśl, że straciła najbliższą jej osobę, a równocześnie kogoś, kto ją wychował praktycznie od dziecka. Wiadomo, że wszelkie ustroje i szeroko rozumiana polityka zaczęły się psuć z biegiem czasu, dlatego nikt nawet nie wiedział, że Glimmer uciekła z wiejskiej chaty i pobiegła w stronę sąsiedniej wsi, którą zamieszkiwali jej przyjaciele. Gorzko jednak pożałowała swej decyzji, gdy zobaczyła przemienionego Carla, którego musiała zabić, Sophie, która popełniła samobójstwo i niepokojący brak reszty paczki. Podejrzewała, że Yoshi, Lyanna i Momo wyjechali do miasta. Część tej hipotezy okazała się jednak być nieprawdziwa, gdy spotkała na swej drodze małą, słodką – zaledwie trzynastoletnią wówczas – Momo, która siedziała nieruchomo na wysokim drzewie, płacząc. Uciekła tam ponoć przed potworami, a po ich odejściu nie mogła zejść, gdyż gałąź niebezpiecznie się kiwała. Glimmer rozpaczliwie próbowała jej pomóc, ale Momo ostatecznie spadła na ziemię, nie przeżywszy upadku. Konała jeszcze chwilę w jej ramionach, wypowiadając parę ostatnich słów, po czym pozostawiła Glimmer samą. Dziewczyna oddała strzał w pistoletu w jej głowę, wierząc, że to powstrzyma przemianę martwej Momo w zombie. Zaprzysięgła sobie, że będzie szukać Yoshiego i Lyanny aż do końca żywota, więc cały czas stara się wypełnić ten cel bez względu na trudności.
Rodzina| Rodziców, jak już zostało wspomniane, Glimmer pamięta jedynie przez mgłę. Właściwie jej jedyną rodziną była ciotka Lisa, aktualnie nieżywa, oraz jej najlepsi przyjaciele – Yoshi, Lyanna, Momo, Carl i Sophie.
Partner/ka| Liczy się z tym, że zdobycie bliskiej osoby wiąże się zapewne – prędzej czy później – ze łzami.
Orientacja seksualna| Heteroseksualna
Inne|
- Jej bronią jest głównie pistolet, znaleziony przy martwym policjancie, oraz kusza, z której kiedyś – jako mała dziewczynka – uczyła się strzelać.
- Zawsze nosi przy sobie naszyjnik w kształcie księżyca, który wzięła na pamiątkę po swojej zmarłej przyjaciółce, Momo.
- Jej jedyny bagaż to plecak, a przy wszelkich ekspedycjach zabiera ze sobą jedynie najpotrzebniejsze rzeczy – między innymi pokarm, napoje, amunicję oraz leki.
- Uwielbia czytać – kiedy w jakimś opuszczonym domu znajdzie jakąkolwiek książkę, zatrzymuje się, by chwilę ją poczytać i nie zapomnieć sztuki czytania.
- Jest dość odporna na chłód i nie marznie zbyt szybko.
Właściciel: micasa / milena311k@gmail.com

sobota, 19 listopada 2016

"People don't change who they are. They only change what they do with it."


Imię i nazwisko| Eri Reyes
Ksywka| Echo
Wiek| 18 lat
Płeć| kobieta
Obóz| Przemytnicy
Ranga| rekrut
Aparycja| Eri jest dość niską, drobną dziewczyną, o jasnoblond włosach z błękitnymi pasemkami i intensywnie niebieskich oczach. Ma wysportowane ciało. Jej skóra jest jasna, więc mocno kontrastuje z czarnymi ubraniami, które Eri uwielbia.
Charakter| Eri nie należy do osób które szybko otwierają się przed nowo poznaną osobą. Nie lubi za dużo gadać, ale jest świetną słuchaczką. Zapamiętuje każdą słabość drugiej osoby, a jeśli uzna to za konieczne, nie zawaha się wykorzystać tego, co wie. Jest świetną aktorką i co za tym idzie potrafi perfekcyjnie kłamać. Echo bywa też niesamowicie uparta, jeśli sobie coś postanowi, to nie odpuści dopóki nie osiągnie celu. Jednak jeśli już kogoś lepiej pozna, staje się miła i bardzo przyjacielska. Godna zaufania i zawsze gotowa pomóc, ale nie licz na to, że da się wykorzystywać. Dziewczyna lubi gdy coś się dzieje. Doskonale zorganizowana i bardzo pracowita. Jest niesamowicie inteligentna, co w połączeniu z jej niemal fotograficzną pamięcią sprawia, że błyskawicznie się uczy. Echo ma też ogromny talent do pakowania się w kłopoty, ale też do wychodzenia z nich bez ponoszenia większych konsekwencji swoich czynów.
Historia| Radosne dzieciństwo Eri skończyło się, gdy miała 4 lata. Wtedy to jej rodzice zginęli w wypadku samochodowym. Wtedy Eri została całkiem sama na świecie. Nie miała już żadnej bliższej czy dalszej rodziny, która mogłaby się nią zająć, więc trafiła do domu dziecka. Echo nie miała tam lekko, ale dzięki temu wiele się o życiu nauczyła. Dość szybko też wpadła w tak zwane "złe towarzystwo". Tuż przed wybuchem wojny, udało jej się odnaleźć siostrę z którą zostały rozdzielone w domu dziecka. Niestety Akira nie miała tyle szczęścia (choć czy można to nazwać szczęściem?) by przeżyć.
Rodzina| Cho - matka (*); Thomas - ojciec; Akira - siostra bliźniaczka (*)
Partner| jak dotąd nie spotkała miłości swojego życia
Orientacja seksualna| hetero
Inne|
- jej matka była japonką, jednak dziewczyna odziedziczyła po niej jedynie budowę ciała i charakter
- 2 godziny snu na dobę wystarczają jej by normalnie funkcjonować
- potrafi poruszać się nie wydając najcichszego chociażby odgłosu
- potrafi posługiwać się bronią palną i nożem, a także strzelać z łuku, jednak jej ulubioną bronią jest garota
- lubi czytać książki
- potrafi grać na gitarze
-  kocha zwierzęta, zawsze chciała mieć jakiegoś towarzysza, a niedawno trafiła pod jej opiekę kotka w typie norweskiego leśnego o imieniu Ardis

- najlepiej czuje się przebywając w jakimś wysokim punkcie i z góry obserwując okolicę
Właściciel: remembered

piątek, 18 listopada 2016

"Słowa to tylko słowa. Rzadko zawracają z drogi kogoś, kto tego nie chce"


Imię i nazwisko| Jennifer Aster
Ksywka| Zdarza się, że osoby które ją znają (czyli się im przedstawiła z imienia, a wcale ich tak dużo nie ma) mówią Jenn. Ale oficjalnie nazwana "Księżniczką Śmierci", ma to swoją długą historię, ale opiera się na tym, że stała się ulubienicą pierwszego założyciela i to określenie do niej przyległo.
Wiek| Liczy sobie tylko 19 wiosen, lecz ta liczba nie oddaje jej doświadczenia oraz tego co już zdążyła przejść.
Płeć| Wbrew jej mało kobiecemu zachowaniu dalej pozostaje płcią piękną.
Obóz| Ten o najwspanialszej nazwie - Śmierć.
Ranga| Członek
Aparycja| Kobieta mierzy sobie 1,70 m. Długie brązowe włosy, które bardzo często są spięte w kucyka, albo gdy ma dobry humor i więcej czasu warkocza. Jednak bez wątpienia uwielbia chodzić w rozpuszczonych, przynajmniej ma wtedy zajęcie. Ma ciemnie oczy, które czasami wydają się być czarne albo brązowe w zależności od światła i odległości w jakiej od niej się znajdujesz. Mają podobno zdolność strzelania piorunami, przynajmniej tak przyznają osoby, które musiały mieć styczność z jej wkurzoną wersją. Szczupła i wysportowana - w innym wypadku tak długo nie przetrwała. Czy coś jeszcze trzeba dodać? Atrybuty kobiety również oczywiście posiada co niestety sprowadza na nią nieraz problemy. Ale ona uwielbia igrać z ogiem, albo po prostu jej kobiecość jej nie pozwala inaczej i często gdy znajdzie jakąś możliwość to dodatkowo się maluje. Ubiera się tak jak się da bo no niestety nie ma zbyt dużego wyboru. Z reguło są to odcienie szarości, czarne albo moro.
Charakter| No i doszliśmy chyba do jednej z bardziej istotnych rzeczy. Jaka to ona jest? Niestety na to pytanie nie ma odpowiedzi jednoznacznej, która rozwiałaby wszystkie wątpliwości. Jedt ona skomplikowana i trudna do opisać. Można by napisać całą książkę, a i tak wszystko nie zostałoby powiedziane. No ale chociaż spróbujmy z najważniejszymi rzeczami, które mogą ci się przydać... albo i nie.
Jest osobą, która wiele ukrywa i tak naprawdę nigdy nie wiadomo co jej siedzi w głowie. Może jedno robić i sobą reprezentować, a drugie o tym sądzić. Zdarzają się sytuacje, gdy wydaję się być w furii i potrafi zabić wzrokiem każdego, a tak naprawdę jest komuś np. za coś wdzięczna. Albo sytuacja kompletnie na odwrót. Można by to nazwać aktorstwem (kiedyś nawet należała do koła teatralnego), ale to chyba jednak nie do końca to (mówiłam, że to skomplikowane). Teraz można by zrobić długi wywód o tym czy to w końcu aktorstwo czy jednak nie, ale po co marnować na to czas? I tak do niczego byśmy sensownego nie doszli.
Zajmijmy się ważniejszym rzeczami, które łatwiej zauważyć. Dziewczyna rozsiewa wokół siebie wrażenie pewnej siebie i zdecydowanej, a dodatkowo oschłej. To twarda kobieta, która nie da sobie wejść na głowę. Wypracowała u siebie całkowite panowanie nad emocjami i pokazywanie tylko tego co chce. Nie ma w sobie potrzeby pomagania, choć zdarzało jej się kogoś ratować (z reguły gdy była pod jakimś wpływem środków odurzających, ale jednak). Ona sama nigdy nie prosi o pomoc, ani nie dziękuję czy przeprasza. Nie przeszłoby to jej przez gardło. Ma wewnętrzną blokadę podobno nie do przejścia. Jest uparta jak osioł i nic i nikt nie jest w stanie odwieść jej od planów. Nie potrafi zbytnio przyznawać się do błędów, więc nieraz gdy nawet nie ma racji to i tak będzie się kłócić, że jednak ją ma.
Duże znaczenie w jej zachowaniu ma to z jakim humorem się obudzi, albo co danego dnia lub poprzedniego się wydarzyło. Bo jest bardzo, ale to bardzo humorzasta, gdy budzi się ze złym humorem to widać od razu i ludzie jakoś dziwnie automatycznie się od niej odsuwają. Przynajmniej ci wystarczająco inteligentni. Wygląda jakby miały wszystkich pozabijać, a z jej oczu biją pioruny... ale przecież nie zawsze można mieć zły humor nieprawdaż? Zazwyczaj jest w miarę normalna. Choć znaczenie tego słowa w jej wypadku różni się od książkowego znaczenia. Jennifer potrafi prowadzić konwersacje, ale nigdy nie obywa się bez ironii, wrednych odzywek, aroganckich, albo zaczepnych. Księżniczka Śmierci, gdy ma dobry humor uwielbia zaczepiać ludzi. Tak po prostu by ich powkurzać (zazwyczaj nawet jest to szczere, ale istnieje tutaj prawdopodobieństwo, że jest akurat pod wpływem jakiegoś alkoholu) przynajmniej delikatnie. Może też być całkowicie obojętna na wszystko, tak jakby już była zombi, że tylko jej ciało działa, a umysł czy emocje umarły, jest wtedy kompletnie pusta. I można by powiedzieć, że to z taiich głównych jej rzeczy tyle, że oczywiście nie może być tak prosto i te przedstawione postawy się łączą i tworzą jeszcze coś nowego, więc łatwo z nią nie jest. Mimo tego wszystkiego Jenn uwielbia samotność, gdy może być z dala od wszystkich i żadnym żywym członkiem nie musi się przejmować (co do truposzów to już zależy od większej ilości jej odczuć, czasami aż się na nich rzuca, a innym razem naprawde stara się znaleźć ustronne miejsce). Łączy się to oczywiście z ogromnym ryzykiem, którego ona chyba tak naprawdę nie zauważa, albo nie chce zauważać. Jej życie ma dla niej małe znaczenie, więc jeśli coś by się jej stało to trudno tak miało być. Często kusi los. Jest odważna i się nie waha, co wcale nie znaczy, że robi wszystko nieprzemyślenia. Dobrze radzi sobie z planowaniem, ale nie można na to przecież tracić za dużo czasu, czasami (w jej wypadku często) trzeba zrobić coś spontanicznie.
I właśnie doszliśmy do jej bardzo ważnej cechy, Jenn nie boi się ryzyka i często nawet go nie zauważa. Jej życie ma dla niej małe znaczenie, więc jeśli coś by się jej stało to trudno tak miało być. Często kusi los. Jest odważna i się nie waha, co wcale nie znaczy, że robi wszystko nieprzemyślenia. Dobrze radzi sobie z planowaniem, ale nie można na to przecież tracić za dużo czasu, czasami (w jej wypadku często) zrobić coś spontanicznie.
Jennifer jak już było powiedziane jest twarda i wiele razy to już udowadniała, ale jednak mimo to gdzieś w głębi kryje się zraniona osoba, która nie radzi sobie tak jak powinna i ciągle sięobwinia....ale o tym ani mru mru.
Historia| Jeśli byś ją o to spytał bez zastanowienia odpowiedziałaby, że jej nie ma. Liczy się tylko teraźniejszość. Co było wcześniej nie ma znaczenia, a ona sama wzięła się znikąd. Może też wymyślić jakąś historyjkę w której powstaje z ciemności albo popiołu. Lecz przecież każdy z nas ma jakąś przeszłość, coś co częściowo go ukształtowało i z czego się wywodzi. Oczywiście Jenn także ją posiada, ale jej nie cierpi. Była kiedyś zwykłą nastolatką, trochę może zbuntowaną, ale jednak zwyczajną z wspaniałą rodziną i całkiem ciekawym życiem, ale nic przecież nie trwa wiecznie. III wojna odebrała jej wszystko. Jak chyba większości osób. Każdy przeżywa to po swojemu. Jennifer zmieniła się nie do poznania, stała się kimś zupełnie innym. Przetrwała jakoś wszystkie wydarzenia, przez pewnie czas starała się radzić sobie sama i całkowicie odrzucała obozy, lecz ostatecznie z właściwie niewytłumaczalnych przyczyn zmieniła zdanie i zaangażowała się w "śmierć".
Rodzina| Czy ich pamięta? Tak. Doskonale. Ciągle uśmiechniętą matkę Natalie i dość surowego, ale kochanego ojca Aspena. Starszego wkurzającego, ale potrafiącego zawsze się za nią wstawić James'a i malutką Annie z najsłodszym uśmiechem na świecie. Pamięta ich doskonale. Tak samo pamięta też ich śmierć. Każdą po kolei. Każdą z osobna. Każdą z jej winy...
Partner/ka| Może do tego jeszcze jakiś bachor i życie będzie idealne? Nie ma takiej opcji. To tylko dodatkowe obciążenie w świecie, gdzie już i tak jest za ciężko.
Orientacja seksualna| Chyba najbardziej pasowało by tutaj stwierdzenie aseksualna. Nie zamierza się przecież z nikim wiązać, ale ze względu na to, że jednak czasami patrząc na jakiegoś mężczyznę potrafi uznać, że jest przystojny to może określmy to jako heteroseksualizm.
Inne|
- Potrafi grać na skrzypcach i fortepianie (gdy była mała uwielbiała to)
- Nie rusza się bez broni, nawet ludzie są niebezpieczni.
- Czasami, gdy jest kompletnie pewna, że nikogo w pobliżu nie ma to pozwala sobie na łzy.
- Jeśli ma możliwość to pije. Uwielbia wszelakie alkohole, a najbardziej ten moment w którym odlatuje.
Właściciel: Tiger9799~monikas9799@gmail.com