piątek, 30 grudnia 2016

Od Marty'ego c.d. Jima

W końcu, po jakichś 30-u minutach marszu dotarliśmy do pierwszej stacji po drugiej stronie rzeki. Odrzuciłem racę, żeby nie zwracała na nas niczyjej uwagi. Stacja była całkowicie zniszczona – przypuszczalnie w takim stanie była jeszcze przed apokalipsą. Automatycznie nasze kroki stały się cichsze i ostrożniejsze. Wyszliśmy po schodach na ulicę zasypaną śniegiem. Wiatr szarpał wszystkim, co nie było wystarczająco mocno przytwierdzone do podłoża. Zakląłem wściekle po rosyjsku. Jak ja nienawidzę kaprysów pogody. Jeszcze zanim weszliśmy do tunelu było -5 stopni. Teraz temperaturę można było oszacować na około 30 stopni na minusie.
- No, zajebista pogoda. Wracamy do domu? - odezwał się Jimmy, patrząc na mnie ze złością, z rękami skrzyżowanymi na piersiach.
Zawróciłem bez słowa z powrotem do metra. Faktycznie, nie powinniśmy teraz wychodzić na zewnątrz. Nagle poczułem jak coś łapie mnie za nogę; spojrzałem w dół i ujrzałem obrzydliwą, chorą resztę człowieczeństwa wijącą się w rozkruszającej się powłoce ludzkiej skóry. Z jękiem obrzydzenia wyrwałem się z jego uścisku i odskoczyłem do tyłu.
Stworzenie miało na sobie resztki ubrań, a jego skóra była cała czerwona. Rzęziło cicho i zgrzytało zębami, ledwo się poruszając.
-Zamarza – szepnąłem, przyglądając się jęczącemu zombiakowi. - On zamarza!
-No i co z tego? - spytał Jim, który już przygotowywał na niego broń.
-Wirusy i bakterie giną w ekstremalnie niskich temperaturach. Przeziębienie leczysz, wychodząc w zimie na dwór. Ta zaraza może wyginąć w ciągu jednej nocy! - wyjaśniłem mu z entuzjazmem.
Jim patrzył na mnie przez chwilę w opornym skupieniu. Nagle jego wzrok powędrował gdzieś za mnie i jego twarz zbladła. Odwróciłem się i ujrzałem stado zombie wychodzących z metra. Te, w przeciwieństwie do pierwszego, poruszały się jeszcze w miarę sprawnie. Rzuciliśmy się do ucieczki. Silny, wiejący niemal w poziomie wiatr prawie ściągnął nas z oblodzonej ulicy. Pobiegliśmy za jeden z budynków, osłaniający nas przed nim.
-Pewnie wszystkie zombie schowały się w metrze albo w kanałach – powiedziałem. - Na zewnątrz pozamarzają.
-My też. Znalazł się student je*bany inteligent – warknął Jim.
-Dziękuję – odparłem, jakbym otrzymał od niego komplement. Rozejrzałem się po okolicy. Rozpoznawałem ją, mimo nocy i zamieci. Fort był niedaleko. - Chodźmy po broń.
-Pojebało cię?!
-Nie bój się, to tylko -30 stopni. Zombie nie znajdziemy.
Jim pokazał mi swoją siną, niemal odmrożoną dłoń z wyprostowanym środkowym palcem. Prawie się zaśmiałem. Biedny, chyba nie przywykł do tak niskich temperatur.
-I tak musimy znaleźć schronienie, prawda? Więc chyba dobrze byłoby schować się gdzieś, gdzie będziemy mieć broń? - próbowałem go przekonać.
-Radź sobie sam – warknął i odszedł na kilka kroków, jednak go zatrzymałem.
-Nie uciekaj. Znajdziemy schronienie.
Chłopak w końcu dał się przekonać. Pobiegliśmy w wyznaczonym przeze mnie kierunku. Wiatr przeszkadzał w poruszaniu się, a śnieg utrudniał widoczność, jednak udało mi się nie zgubić i doprowadzić nas prosto do wielkiej bramy fortu. Żelazna brama była wygięta na tyle, by można było do niej wejść. Nie miałem pojęcia, co mogło mieć taką siłę, by to zrobić, ale byłem pewny, że w takim razie nie będziemy tam sami.
Na drzwi i okna przy wejściu głównym nasunięte były zasłony antywłamaniowe, które wystarczyło rozwalić kilkoma strzałami z pistoletu. Wybiliśmy szybę w oknie i weszliśmy do w miarę ciepłego pomieszczenia dla ochrony. Wszystkie monitory znajdujące się w nim były wyłączone. Nie było prądu.
-Jak zamierzasz dostać się do zbrojowni? - spytał Jim, szukając czegoś po szufladach biurka stojącego na środku pokoju. Znalazł jedynie starą kanapkę w zaawansowanym stadium rozkładu. Zamknął szufladę ze wstrętem.
-Plany. Szukaj planów – rozkazałem. Rzuciłem się na papiery zalegające w innych szufladach. Po uważnym, gorączkowym poszukiwaniu przy pomocy światła zapalniczki odnalazłem plan budynku. Rozłożyłem go na biurku. Fort, jak prawie każde ciekawsze miejsce w NYC, miało miejsca dostępne dla zwiedzających, a także takie, do których dostęp mieli tylko upoważnieni.
Zapamiętałem mniej więcej trasę do zbrojowni i spróbowałem otworzyć drzwi. Były zamknięte. Z pomocą przyszedł Jim i rozstrzelał zamek. Wyszliśmy na ciemny korytarz.
-Idziemy w tamtą stronę do końca i wchodzimy przez drzwi po prawej stronie – powiedziałem. - Potem po schodach w dół i mamy zbrojownię.
Szliśmy cicho, nasłuchując czy nie zalęgły się tu gdzieś jakieś trupy. Drzwi na końcu korytarza otworzyliśmy takim samym sposobem, jak poprzednie i zeszliśmy na dół. Z kolejnymi mogło być więcej problemu, gdyby nie to, że wcale nie były zamknięte.
W wielkim magazynie znajdowały się tysiące sztuk najróżniejszej broni, od pistoletów po czołgi. Z dziecięcą radością rzuciłem się do oglądania wszystkiego i zbierania tego, co będzie mi najprzydatniejsze.
Podczas, gdy Jim gdzieś zniknął, ja rozłożyłem się na podłodze i z dziecięcą radością zająłem się pakowaniem po kieszeniach jak największej ilości amunicji i materiałów wybuchowych oraz sprawdzaniem czy wybrany przeze mnie karabin i pistolety działają jak należy.



(Jim? Wybacz, że to tak ogólnikowe i w dodatku niekompletne, ale inaczej się nie dało...)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz