niedziela, 31 grudnia 2017

Podsumowanie Grudnia!

Grudzień za nami więc czas na podsumowanie miesiąca!
Liczba postów: 78 ~Może w styczniu będzie jeszcze więcej? :D Dziękuję za świetną aktywność!
W listopadzie dołączyły do nas dwie nowe osoby: Ruslan Reznov, Leon Darvino! Witamy ich gorąco w gronie przetrwałych życząc weny i wielu ciekawych wątków!
Event zakończony: KLIK
Rozdanie Punktów
Detlef 260 + Event
Ruslan 160 + Event
Nick 200 + Event
Leon 80
Eri 80
Eron 120
Tamara 120 + Event
Roger 80 
Sara 40 + Event
Ruvik 40
Will 350 (Event)
Alice 700 (Event)
Samantha 350 (Event)
Awans
Tamara - Skorpion
Sara - Tygrys
Will - Tygrys
Nick - Pazur
Detlef - Płomień
Roger - Rekrut
Ruslan - Płomień 
Eri - Płomień
Alice - Płomień 
W styczniu bądź lutym nastąpi czystka przed którą oczywiście pokarze się lista zagrożonych postaci. Jeśli nie byłeś aktywny na blogu od bardzo dawna radzę napisać opowiadanie! 

Nowy Rok!

Kolejny rok za nami! Jeszcze nie tak dawno składałam wam życzenia z okazji roku 2017, dziś przychodzi czas na rok 2018 czy też jak kto woli 2024. Żegnamy stare, witamy nowe. Wielu z was odeszło, wielu też przybyło, lecz pragnę złożyć wam wszystkim dzisiaj najserdeczniejsze życzenia. Nie zmieniajcie się, bądźcie sobą i idźcie uparcie do postawionego przez siebie celu. Mam nadzieję, że wielu z was przetrwa wraz ze mną do roku 2019! Na koniec życzę wam jeszcze więcej weny i tego by nigdy wam nie brakowało czasu! ^^ ~Reker

Niech się spełnią świąteczne życzenia:
 te łatwe i trudne do spełnienia.
 Niech się spełnią te duże i te małe,
 te mówione głośno lub wcale. 
Niech się spełnią wszystkie one krok po kroku,
 tego życzę w Nowym Roku. 


Od Ruslana cd Mika

Pewnie mnóstwo osób zastanawia się, co my w ogóle jemy? Odpowiedź jest niebywale prosta, polujemy. Brzmi to trochę, jakbyśmy cofnęli się w rozwoju, jednak czasy jak to czasy, na większe wygody nie pozwalają. Oczywiście, obozy mają swoje jakieś hodowle, jednak taką ilością jedzenie, nie wyżywi się kilkutysięcznego obozu, poniekąd każdy musi radzić sobie sam. Na niedomiar złego jestem w Trupach, tam niezbyt ludzie się przejmą, jakbym miał zdechnąć z głodu, w sumie mieliby to w dupie. Aż dziwne, że należy tam aż tyle osób, w tym ja. Może przekonuje ta pewność "bezpieczeństwa" w czarnej godzinie, że nikt nie będzie uciekał, że stworzymy jedność, że pokonamy potencjalne niebezpieczeństwo. Bardzo lubię myśleć, że coś znaczę w tej, poniekąd organizacji, że jestem kimś. Jednak czy nie sądzi tak każdy, jeden członek każdego obozu? Niestety, prawda dociera do nas dopiero w najgorszym momencie i uderza z podwójną siłą. Jesteśmy nikim. Wszyscy.
Zaczajony w krzakach czekałem na godny moment ataku. Może samych polowań w wojsku nie uczyli, jednak każdy z nas ma w sobie coś z drapieżnika, każdy potrafi polować. Początki mogą być trudne, dużo ludzi nie podjęłoby się zabić majestatycznego jelenia, ukochanego psa, czy jakiegoś innego zwierza, jednak to tylko kwestia czasu. Na szczęście ja nie mam z zabijaniem słodkich zwierzątek najmniejszego problemu. Jeszcze mocnej niż przedtem ścisnąłem moje małe AWP, by na pewno nie wyślizgnęło mi się z ręki, snajperem nigdy nie byłem, jednak nie było to znowu aż takie trudne. Patrząc przez celownik, mierzyłem do mojej upatrzonej sarny. Wstrzymałem oddech i.. Strzał. Sarenka postrzelona i spłoszona próbowała jeszcze uciekać, jednak wyrok dla niej już zapadł. Celowałem w udo, przy okolicach pachwin, na szczęście trafiłem w dychę! Spojrzałem do torby, którą zawsze biorę na takie wypady, było już w niej parę rzeczy, z dumą patrzyłem na moje zdobycze. Gdy zwierzę leżało już nieruchomo, podszedłem bliżej i zacząłem kroić kawałki mięsa, po czym wszystko wrzucałem do torby. Po skończonej robocie po prostu zostawiłem truchło zwierza na ziemi.
-Niech inni też mają..-powiedziałem pod nosem, po czym patrząc w jej otwarte, martwe oczy zacząłem się oddalać, nie patrząc pod nogi.
Byłem po naprawdę udanym polowaniu! Musiałem zdobyć jakieś jedzenie, gdyż od paru dni przymierałem głodem i już na rezerwie sił, wykonywałem wszystkie niezbędne czynności. Wór w sekundę przybrał sporo na wadze, starałem się wziąć tyle mięsa, ile zdołam unieść, ale chyba przeceniłem swoje siły. Nie miałem jednak zamiaru niczego wyrzucać, po prostu jeszcze chwilę pocierpię i znowu będzie dobrze. Spokojnym, wolnym krokiem zmierzałem w stronę mojego domu. Mieszkałem w metrze należącym do Trupów, jednak nie na samej stacji "Sopel", znalazłem sobie inne wejście, nieco bardziej odcięte, prowadzące do linii i stacji obok, i tam uwiłem sobie jakieś gniazdko. Odległość do przebycia była dość duża, jednak starałem się o tym nie myśleć, po prostu szedłem z całkowicie wyłączoną wyobraźnią, wpatrzony w ziemię, jak nie ja. Obudził mnie dopiero dźwięk przelatującej.. Strzały? Szybko padłem na ziemię i spojrzałem w stronę, z której ktoś strzelał. Nie dostrzegłem nikogo. Automatycznie zacząłem się czołgać w stronę jakiejś naturalnej osłony, a gdy byłem już w jakimś stopniu bezpieczny, do rąk wziąłem mojego ukochanego kałasznikowa i ustawiłem się tak, by móc wystrzelić serię w przeciwnika. Nagle z krzaków wyłoniła się postać, kobieta. Nie wyglądała na jakąś szczególnie silną, czy "morderczą", jednak czasem pozory mylą.
Dziewczyna nie zauważywszy mnie podeszła do drzewa wyjąć strzałę, wtedy była moja chwila. W ułamku sekundy wyskoczyłem zza mojej tarczy i przyłożyłem jej do głowy lufę.
-Nie ruszaj się!-rozkazałem, po czym wyrwałem jej.. Łuk.

<Jeżeli gdzieś napisałem jakieś głupoty, to przepraszam!>

Od Ruslana cd Reker

Przez całe przesłuchanie czułem się mniej więcej tak. Chłopaczek, który przez cały czas chciał wyciągnąć ze mnie informacje, robił to tak nieudolnie, że od czasu do czasu chciało mi się śmiać. Jednak niestety też od czasu do czasu do śmiechu nie było. Na szczęście dałem radę i nie traciłem mojego świętego opanowania, jednak było blisko. Nie lubię być krojony, zresztą kto lubi? Nie dość, że czujesz ten promieniujący ból, to jeszcze nie możesz z tym zrobić.. A nie możesz! Wystarczyłoby wyśpiewać im wszystko, jednocześnie podając swój obóz na tacy, po czym, tak czy siak, zostać zabitym, czy to nie lepsza opcja? (Sarkazm, dla niekumatych). Nie chciałem mu nic mówić. Nawet nie dlatego, że byłem wierny swojemu obozowi, chociaż to i tak, po dość krótkim czasie było ważnym czynnikiem, ale dla samego mnie, po prostu nie chciałem dać się złamać. Zawsze lubiłem i często pakowałem się w kłopoty, urozmaicać sobie od czasu do czasu życie nie jest czymś złym, a widząc jakie miękkie fryty tutaj są, to na pewno by nie nie zabili. Po samej ucieczce z pokoju utwierdzili mnie w tym jeszcze bardziej. Ciśnienie porządnie skoczyło mi dopiero przy tym, jak nieznajomy chwycił za strzykawkę. Była fioletowa, więc nie było za dobrze. Tam, gdzie ja chodziłem do szkoły wojskowej, oznaczała tylko szybką śmierć. Z najprawdziwszymi męczarniami. Moim ciałem wstrząsnął strach, który na szczęście szybko stłumiłem, jednak gdy chłopak zaczął mówić coś do mnie w niezrozumiałym języku, to uczucie znowu przybrało na sile. Koniec końców wstrzyknął w moją szyję nieznaną substancję, a ja nie czułem zupełnie niczego, nawet ukłucia. Najwidoczniej zbytnio sparaliżował mnie strach, żebym mógł cokolwiek zrobić, tak zwanie "odłączył mi mózg". Mój wzrok po prostu się wyłączył, automatycznie dezaktywując całe moje ciało.
Znowu się obudziłem, tym razem z potężnym bólem głowy. Zawyłem cicho, po czym znowu zacząłem szamotać się w sznurach, które za nic nie chciały się poluzować. Nieco zły, przestałem i spojrzałem wprost przed siebie.
-Znowu ty..-wychrypiałem, przez zeschnięte gardło i odkaszlnąłem- Może dasz sobie spokój co?-powiedziałem, patrząc mu się prowokująco w oczy, chciałem mu pokazać, że może i miał przewagę fizyczną, jednak pod względem psychicznym to ja byłem tu górą. A taka przewaga to nie byle co, można zdziałać nie raz o wiele więcej! Chciałem podsunąć mu kolejny wspaniały pomysł, jednak gdy tylko nabierałem powietrze, by coś powiedzieć, ten tylko wymierzył mi cios w twarz.
-Pogódź się z tym, że ze mną nie wygrasz..-podsumowałem, jedynie i siedziałem już cicho, tępo wpatrując się w sufit. W sumie naprawdę nie wiedziałem, czego on się spodziewał.. Myślał, że postraszy mnie jakimiś śmiechu wartymi bzdetami i już? Chyba jest jeszcze większym idiotą, niż myślałem.
Nagle spadła na mnie salwa bólu i pomimo starań pokazałem to po sobie, a nawet dość głośno jęknąłem. Najwidoczniej środek, który podał mi ten koleś, również zadziałał na odczuwanie bólu, a teraz przestał działać.
-Boli co?-zapytał chłopak, odwracając się, gdy tylko mnie usłyszał. W tej chwili wyglądał, jakby karmił się moim bólem, a co najmniej to, że go odczuwam, sprawiało mu niesamowitą przyjemność.
-No rejczel! Chyba pękła mi ręka i pociąłeś mnie nożem.. Więc, skąd to głupie pytanie?-zapytałem idealnie, odgrywając bezczelnego hipokrytę, a wściekłość chłopaka teraz mi sprawiła dużo przyjemności.
-Do czego ty zmierzasz, powtórz jeszcze raz?-zapytałem po chwili ciszy.
-Gówno cię to obchodzi! Twoja godność?-rzucił już znowu nieco zmęczony. Najwidoczniej nerwy mu nie sprzyjały, jednak ja nie zamierzałem się nad nim litować, miał nade mną zbyt dużą przewagę. Gdyby chociaż ten głupi sznur się poluzował, to może udałoby mi się cokolwiek zrobić.. Przecież nie będą mnie tu trzymać, bóg wie ile, a już o całodobowym pilnowaniu pewnie też nie pomyślą, mam przynajmniej taką nadzieję. Na pomoc od obozu nie miałem co liczyć, szczwane z nich bestie, każdy musi radzić sobie sam.
-Руслан Резнов!-odpowiedziałem z życiem, jednak z takim rosyjskim akcentem, żeby nic nie zrozumiał.
-No tak, wy Ruscy i te wasze pojebane imiona! Jaśniej!-ryknął, przybliżając się do mnie, jakby to miałoby mi pomóc usłyszeć jego przepiękne wrzaski.
-Ruslan!-rzuciłem i widząc, że ten szuka kontaktu wzrokowego, zwróciłem głowę w jego stronę i znowu zacząłem patrzyć się mu w oczy, w tym "moim" prowokacyjnym stylu, a do tego jeszcze minimalnie uśmiechnąłem się, czując początkowy smak zwycięstwa.
Chłopak tylko zacisnął pięści i bez słowa wyszedł z pokoju.
-Niech moc będzie z tobą!-krzyknąłem za nim, jednak drzwi były już prawie zamknięte i mógł nie usłyszeć, a szkoda.
Nie trzeba było długo czekać na kolejnego upośledzonego kolesia. Przyszedł po jakichś 50 sekundach i na dzień dobry dał mi w ryj. Lekko potrząsłem głową, nie spodziewałem się tego, w sumie powoli zaczynałem czuć się bezkarnie.
-Nie na mojej warcie śmieciu!-syknął i stanął w koncie.
Po nieco dłuższym czasie zauważyłem, że nic ode mnie nie chce, znowu zaskoczenie.
-Coś taki cichy?-zapytałem, jednak ten ani drgnął- Nie chcecie mnie już przesłuchiwać? No chłopaki cienko! Naprawdę tu jest potrzeba stanowcza ręka Ruska!-skwitowałem, a tamten tylko spojrzał na mnie jak na idiotę. Znowu zacząłem się wiercić, z początku dość spokojnie, jednak strażnik tak bardzo zajęty był olewaniem mnie, że chyba nawet tego nie widział. Starałem się być bardzo cicho, jednak gdy tylko wydałem jakiś głośniejszy dźwięk, od razu zagadywałem, by nie wzbudzać jakichś większych podejrzeń. Wszystko szło bardzo powoli, nawet zacząłem tracić nadzieję. Jednak.. Tak! W końcu się udało! Sznur znacznie poluźnił się i nagle poczułem, jak moja krew zaczyna szybciej płynąć, w zdrętwiałych miejscach.
-Dlaczego mnie po prostu nie zabiją?-nagle przeszło mi przez myśl. W sumie to było to naprawdę dziwne.. Tylko się ze mną bawili, czy Trupy skrywają naprawdę takie tajemnice, że złapanie ich członków jest na wagę złota? Może nie o to chodziło, a po prostu tak jak myślałem, są za miękcy, jednak to by było jeszcze dziwniejsze. W tych czasach i takie słabości? Nie przeżyliby, gdyby to było prawdą, słabi nie przeżywają..
Gdy w końcu uporałem się ze sznurem i sprawiałem tylko pozory związanego, lekko wstałem, podnosząc z sobą krzesło i przybliżyłem się do stołu, na którym leżały wszystkie potencjalnie przydatne przedmioty. Niestety zbyt skupiłem się na cichym przedostaniu do stołu i nawet nie zauważyłem, że strażnik mnie przyuważył. Szybko zerwałem się z miejsca i chwyciłem pierwszą lepszą rzecz. Bez zawahania się zaatakowałem. Skoczyłem na niego z jakimś dziwnym, twardym, jakby patykiem i zacząłem go okładać. Chujowszej broni chyba nie mogłem wziąć.. Strażnik złapał za krzesło i jednym uderzeniem zmiótł mnie z nóg. Uderzyłem głową o ścianę i świat lekko zawirował. Mężczyzna szybko odrzucił krzesło i złapał mnie za nadgarstki, próbując przykuć do ziemi.
-Dlaczego ten pojeb nie krzyczy?-pomyślałem szybko, po czym zacząłem się z nim siłować. Widząc, że nie mam szans, plunąłem mu w twarz, niczym żmija, przez co udało mi się go osłabić i korzystając z tych cennych ułamków sekundy, rzuciłem się na niego i ugryzłem go z całych sił w okolicy szyi. Strażnik zaczął się wydzierać, jakby właśnie go oskórowali, a ja w ustach poczułem smak krwi. Poczułem obrzydzenie, jednak nie zamierzałem puścić. Straciłem nad sobą kontrolę i jak dzikie zwierze walczyłem o przetrwanie, podobał mi się ten stan, jednak wiedziałem, że przeszedłem wszelkie granice.
Nagle drzwi otworzył gwałtowny kopniak i do pokoju wpadł ten sam chłopak co przedtem mnie "przesłuchiwał". Zobaczyłem go kontem oka, jednak nie widziałem jego twarzy, pewnie był przerażony, właśnie zagryzałem jednego z jego żołnierzy, jednak ja nie zamierzałem się nad tym specjalnie rozwodzić. Chłopak odciągnął mnie od niego porządnym kopniakiem w żebra, warknąłem tylko i widząc, że właśnie do mnie celuję. Momentalnie uspokoiłem się i już z moim stoickim spokojem czekałem na ruch tego ich wodza.

sobota, 30 grudnia 2017

Od Reker'a cd. Ruslana

Nie dość, że rusek to jeszcze pijany albo ma źle poukładane w głowie. Czemu muszę trafiać na samych idiotów? - pomyślałem biorąc do ręki nóż, który tylko czekał na takie wydarzenia. Nie przejmując się tym, że facet szarpie się na przewróconym krześle, ukucnąłem tuż przy jego głowie. Starszy spojrzał na mnie wroga, lecz to było za mało by mnie odstraszyć.
- Słuchaj rusku... - rzekłem łagodnie w stronę jego ucha - Każdy z nas ma siebie dosyć nieprawdaż? Wyśpiewasz mi wszystko ładnie to prędzej wrócisz do rodzinki czy tam innego ludzia, którego kochasz - dodałem jeszcze patrząc mu centralnie w szarawe oczy. Jakie to śmieszne gdy jesteśmy od kogoś silniejsi albo gdy ktoś nie ma z tobą żadnych szans by uwolnić się ze starannie zawiązanych więzów, które wpijają mu się w skórę niczym pijawki próbujące dostać się do ukochanej krwi.
- Znam te wasze sztuczki kacie - zaśmiał się cicho - Obiecanki cacanki, strzelisz mi prędzej w łeb niż puścisz wolno - mówiąc to próbował splunąć mi w twarz, lecz jego plan był marny, ponieważ niemal od razu przyłożyłem mu do ust szmatkę, którą zakryłem też nos.
- Jak sądzisz ile czasu da się wytrzymać bez tlenu? - uśmiechnąłem się sztucznie doprowadzając stołek do pozycji stojącej. Oczywiście szmaty mu z pyska nie zabrałem, byłem ciekaw jak bardzo pojemne są jego płuca. Wiedziałem też, że zabić go jeszcze nie mogę, gdyż potrzebuję informacji dla obozu... Eric je na pewno słusznie wykorzysta więc nie mogłem dać teraz plamy. Kiedy po jakiś dwudziestu sekundach zaczął robić się fioletowy, postanowiłem zabrać szmatkę, którą odrzuciłem w kąt pomieszczenia. Normalny człowiek z pewnością rzuciłby się na powietrze niczym zagłodzone zwierze na jedzenie, lecz ja miałem do czynienia z kimś bardziej spokojnym i spokojniejszym... No proszę! Dawno takiego dziadostwa tutaj nie było - przeszło mi przez myśl obserwując jak jego skóra powoli przybiera właściwy kolor.
- To tyle? - usłyszałem kolejne słowa padające z jego wiecznie nie zamykającej się chyba jadaczki - Drwisz sobie ze mnie? - ciągnął dalej swoją wypowiedź, ale ja nie miałem zamiaru odpowiadać na jego głupkowate pytania, na które sam sobie mógł w tym swoim łbie odpowiedzieć. Ignorując go po całości, zacząłem szperać po pudełkach ustawionych na stoliku zabiegowym. Tia... Były tutaj podobne zabawki tylko, że te miały tylko służyć do zadawania bólu, a nie leczenia człowieka. Kiedy tak szukałem odpowiedniej "zabawki", kątem oka zauważyłem, iż wszyscy moi kompani zwiali stąd w kilka chwil więc sam już nie wiedziałem co o nich sądzić. Najpierw chojraczom potem tchórzą... Dziwni ludzie... W końcu po kilku kolejnych sekundach myślenia jak się zabawić naszym nowym "przyjacielem" wyciągnąłem pejcz, strzykawkę i kilka igieł, ale to na potem... Zabawę czas zacząć - pomyślałem sobie zachodząc przesłuchiwanego od tyłu. Nie czekając już na jakąś specjalną okazję, trzasnąłem go z całej siły pejczem w łeb. Raz... Przypomni sobie kim jest...
- Co robiłeś na naszych terenach? - wysyczałem mu do ucha jak jadowita żmija łapiąc go również za ramiona by nieco bardziej przybliżyć go do swojego ciała. Tak... Teraz na pewno usłyszał dokładnie każdą literę mojego pytania.
- Jeśli myślisz, że ci powiem, to źle myślisz - wyszczerzył się do mnie pokazując wszystkie zęby.
- Dobrze myślę, to ty źle myślisz - zaśmiałem mu się po raz kolejny dzisiaj do ucha po czym znowu strzeliłem mu z pejcza tym razem w brzuch. Dwa... Kara musi być zaplanowana...  - Skoro takie pytanie ci nie odpowiada to może pójdziemy nieco dalej? Dlaczego zaatakowałeś? Czego ode mnie chcesz? - ścisnąłem mu nieco krtań ciągle stojąc tuż za jego plecami niczym sęp próbujący dojrzeć w padlinie najlepsze kąski.
- A kto by cie nie zaatakował? Łatwą zwierzynę szybko zabijesz... I nie będzie przeszkadzać innym drapieżnikom - westchnął jakby znudzony tym wszystkim. Opanowany skurwiel... Ciekawe jak czuje się w duszy - pomyślałem sobie obierając za cel danie mu więcej bólu. Chciałem by pękł, chciałem by padł mi do stóp i zawył jak rasowa suka, że już wystarczy, że już nie chce, że już koniec tej męczarni, która potrafi wypalić skazę na mózgu, a nawet i sercu. Trzy... Bo do trzech razy sztuka...
- Łatwą powiadasz? - zacząłem kreślić wcześniej już wspomnianym nożem przeróżne szlaczki na jego karku posuwając się coraz bliżej do jego krtani - Łatwa zwierzyna pójdzie do wojska i przeżyje wybuch atomówki kilka metrów przed nim hm? - ciągnąłem dalej swoją wypowiedź nacinając mu coraz mocniej skórę. Znałem granicę miedzy życiem a śmiercią więc raczej nie zginie... Chyba... Cztery, bo łatwo być nie może... Nie chcąc już dzisiaj męczyć się z laniem go po mordzie, chwyciłem za strzykawkę oraz fiolkę z fioletową substancją, którą zacząłem pobierać dzięki dość długiej igle tuż przed jego oczami by wszystko dokładnie widział - Tik, tak życie ucieka - stwierdziłem czując jak jego oddech nieco przyśpieszył - Temps de devenir une dame russe solitaire (tłumaczenie: czas zostać samotnym panie Rosjaninie) - mówiąc to wyjąłem igłę z substancji oraz wbiłem mu ją głęboko w gardziel odchylając jego łeb by mógł spojrzeć w moje oczy - Time is up - zaśmiałem się jeszcze widząc jak jego źrenice się rozszerzają jakby pod wpływem ciemność. Długo nie czekałem... Stracił przytomność... Głowa opadła mu bezwładnie na klatkę piersiową... Nie, nie, nie... Nie zabiłem go... Postanowiłem zrobić mu małą drzemkę... Igła nie wbiła się aż tak głęboko, żeby coś mu uszkodzić. Będzie dobrze, dojdzie do siebie, namyśli się nad swoją "śmiercią" i wróci. A ja? Ja poczekam tutaj na niego z porcją następnych wrażeń. Kto wie? Może jak się nie dogadamy pozostawię go gdzieś w lesie? Wątpię by zwierzęta tknęły go choćby nosem.

<Ruslan? Nie wystraszyłam cię? xd Przeżyjesz! To tylko narkotyk usypiający xd>

Od Detlefa (fabularnie sprzed wojny)

~24 grudnia 2002 roku~

- Deti! Przestań się przeglądać w lustrze i chodź na wigilię! - zawołała mnie moja mama Emily
Wspaniała kobieta. Włosy miała długie, kruczoczarne i nigdy mi nie odmówiła pomocy. Nawet pomagała mi z trudnymi zadaniami z matematyki, których sama nie rozumiała. Przy niej czułem się bezpieczny oraz pewny tego, że cokolwiek by się działa to wszystko dobrze się skończy.
- Oj przestań kochana! - wtrącił tata Thomas. - Jeśli przykłada dużą wagę do wyglądu to dobrze o nim świadczy.
Mój ojciec... Chciałbym być taki jak on. Mieć kościstą twarz i fryzurę, z którą co tydzień trzeba chodzić do fryzjera. Idealna grzywka na idealnie okrągłej głowie. Był srogi, ale też nie szczędził pochwał i był sprawiedliwy do bólu. Jednak nie dawał wszystkim po równo. Można powiedzieć, że kara lub nagroda była wprost proporcjonalna do czynu.
Kochałem ich moim malutkim sercem. Przez cały czas w szkolę uczyłem się tak, aby byli ze mnie dumni. Nie chciałem ich zawieść. Nie mogłem ich zawieść.
Skończyłem się czesać i poprawiłem malutką koszulę, którą miałem na sobie i ruszyłem do wigilijnego stołu. Boże Narodzenie było dla mnie najważniejszym świętem w roku, więc wszystko tego dnia było dla mnie wyjątkowe. Ciotki, które non stop debatowały o nowych związkach sąsiadów oraz wujkowie, którzy co chwile obrażają siebie nawzajem, gdy nie zgadzają się w swoich poglądach politycznych. Kto to jest ta cała Merkel?
- Przyszedł nasz pierworodny! - krzyknął dziadek Friedrich już siedzący przy stole.
Dziadek Friedrich! Chyba nie ma osoby o większej wiedzy z historii, niż on. Na głowie zostało mu już tylko kilka włosków i chodzi o lasce, ale to nie umniejsza jego wielkości. Jak na dziadka jest dość żwawy. Pewnie to przez jego leki. Ostatnio mam wrażenie, że bierze ich za dużo...
Gdy przyszedłem do stołu moja rodzina właśnie zaczynała dzielić się opłatkiem. Jednak najpierw tradycji musiała stać się zadość. Każdy z nas musiał zaśpiewać kolędę o choince:
- O Tannenbaum, O Tannenbaum! Wie true sind deine Blätter. (Chyba już słyszeliście tę kolędę.)
Po skończeniu kolędy nareszcie mogliśmy podzielić się opłatkiem. Otrzymywałem różne życzenia od najbliższych. Zaczynając na tym, żebym urósł, aż po życzenia związane z sukcesem w przyszłym życiu. Najbardziej jednak mnie urzekły dziadka:
- Abyś był wierny swoim ideałom i żebyś zawsze pamiętał, że możesz osiągnąć wszystko. Bo jesteś tego wart. Bo jesteś moim wnukiem.
Poczułem się wtedy jakbym mógł przenosić góry. Poczułem się wtedy, jakby wszystkie wcześniej wyznaczone granice stały się rozmyte. Jakby nie było siły na świecie, która mogła mnie powstrzymać. Mnie i moich malutkich rączek i nóżek.
- A teraz wszyscy wznieśmy toast! A i młodemu wlejcie piccolo. Niech się uczy! - wstał i powiedział głośno ojciec.
Kieliszki zastukały, nawet mój kubek do herbaty z Darthem Vaderem, w którym miałem piccolo.
- Za Wielkie Niemcy! Prost (Na zdrowie!) - krzyknął tata
- Żeby były wielkie tak jak kiedyś. - mruknął pod nosem dziadek. Wszystko jednak wskazywało na to, że nikt tego nie słyszał, tylko ja...
Wiedziałem, że jako przyszły dziedzic muszę coś dodać od siebie. Wszedłem na krzesło i powiedziałem:
- I za to, żeby na świecie nie było już żadnych wojen!
Odbiło się to tylko głuchym echem po pokoju i biesiadnikach.

Od Ruslana cd Reker

Przed moimi oczami powoli rozjaśniało się, a gdy tylko mój wzrok wyostrzył się, na tyle, że mogłem dostrzec z większą ilością szczegółów moje otoczenie. W gotowości podniosłem głowę. Starałem się ruszyć jakąkolwiek częścią ciała, jednak byłem solidnie przytwierdzony do krzesła.
-Aż tak się mnie boicie?-zapytałem pobłażliwie i spojrzałem chłopakowi, z którym, jak mi się zdawało, jeszcze przed chwilą walczyłem lekceważąco w oczy. Zmarszczył brwi i zrobił krok w moją stronę.
Mimo wszystko milczeli. Uważniej rozglądnąłem się po pomieszczeniu. Nie było tu nic, parę osób, ja, krzesło i miliony sznurów.
-Dobra, bez pierdolenia się..-zaczął ostro, jednak na mnie nie zrobiło to jakiegoś wrażenie. Miał mnie za jakieś dziecko? Myślał, że dam się zastraszyć strasznym tonem? Phi!-A więc jesteś z Trupów? Co?-Zrobił pauzę i czekał na moją reakcję, jednak po chwili ciszy kontynuował- Nasłali cię? Może było was więcej? Co robiłeś na naszych terenach?
Milczałem, jednak zdenerwowany chłopak wymierzył mi mocny i zdecydowany cios w szczękę. Na szczęście byłem przyzwyczajony i z nastawieniem "chwilę poboli, przestanie", nadal milczałem. Widziałem, że to go bardzo denerwuje, a w ryj jeszcze nie raz dostanę. Znowu z pięści walnął mnie w twarz. Tym razem, z mojego nosa pociekła strużka krwi.
-Może już dość?-rzucił jakiś koleś stojący obok i złapał tego nerwowego, co okładał mnie po twarzy.
-Trochę cienko..-skwitowałem- My, Ruscy robimy to lepiej! Uczcie się od nas! Rosja znowu będzie potęgą!-Zacząłem z lekka pokrzykiwać, jednak przestałem, widząc, że powoli fantazjuje. Chłopak starał się wstrzymać od reakcji, jednak nie wytrzymał i już chciał się wyrwać z uścisku jego kolegi.
-Przechodząc do rzeczy, myślisz, że ja ci na to wszystko odpowiem? Tak po prostu?-Znowu lekceważąco spojrzałem wprost w oczy chłopaka- Śmieszne!-Wycedziłem i z małym uśmiechem spojrzałem w sufit.
-Gadaj!-ryknął ktoś za moimi plecami i trzepnął mnie w tył głowy jakąś bronią. Chciałem się odwrócić, jednak sznury mi to uniemożliwiły.
-Ja jestem jeden, naprawdę, nie musicie mnie wiązać, jak jakiegoś żywego diabła!-zwróciłem im grzecznie uwagę, po czym znowu nieco zacząłem się wiercić, starając się to jakoś poluzować.
-Jesteś Ruskiem, tyle wystarczy!-ryknął tamten, ich "super przywódca" i zaplótł ręce na piersi, ciężko wydychając powietrze.
-Ale ja jestem zajebisty!-pomyślałem, po czym nieco zagapiłem się w sufit, jednak z transu wyrwało mnie kopnięcie w stołek.
-Cyka Blyat Nahui!-warknąłem, w stronę chłopaka, który się odważył, a ten pomimo wszystko wyglądał, jakby nieco się wystraszył. Nie ma się co dziwić, jako jedyny wygląda tu na przegrywa, gorzej niż ten ich przywódca- Nie przerywaj mi snu na jawie!

piątek, 29 grudnia 2017

Od Reker'a cd. Nick'a

Sen... Smaczny sen... Widzę już jak zabijam jakiegoś gnoja próbującego przejąć władzę nad Nowym Jorkiem, aż tu nagle ktoś brutalnie wyrywa mnie z mojej krainy marzeń! Wnerwiony otworzyłem swoje oczy próbując pierdzielnąć intruza w durny łeb, lecz na szczęście w ostatniej chwili się powstrzymałem. Był to Eric, czyli mój wujek i przywódca więc pewnie za taki czyn sam by mi pierdolnął i to trzy razy mocniej.
- Co znowu? - jęknąłem niezadowolony przecierając dłonią zmęczoną twarz. Spałem niecałą godzinę... Zajebiście...
- Wstawaj masz misje - westchnął przewracając oczami - Polecisz z innymi do Europy... Umiesz Francuski więc się im przydasz - dodał jeszcze rozglądając się czujnie po pokoju jakby chciał znaleźć tutaj wroga. Kiary i dzieciaków nigdzie nie było więc pewnie byli u dziadków albo na dworze, bo pogoda jakoś się tam uspokoiła.
- A nie może ktoś inny? Tylko ja znam na cały obóz francuza? - burknąłem z niezadowoleniem ubierając ciężkie glany, do których byłem już przyzwyczajony. Mundur miałem już na sobie więc połowę roboty miałem z głowy, wystarczyło jedynie zabrać broń i dodatkowe magazynki, żebym był gotowy na wyruszenie do Europy - Właściwie to jak ja mam się niby do Europy dostać?! - fuknąłem zły, że nawet nie dali mi się porządnie wyspać.
- Samolotem a czym? - skrzywił się z lekka - Nie marudź! Rozerwiesz się trochę na "stare lata" - zaśmiał się cicho podchodząc do jednego z ośnieżonych okien - Kiedy będziesz gotowy to zejdź na dół... Czeka na was samochód... Byście tylko tym dziadostwem nie ściągnęli zombie... Oni to moją kurwa pomysły - fuknął niezadowolony kierując się ku wyjściu z pokoju. Super! Nie dość, że muszę wyjechać w pizdu kilometrów od kraju to jeszcze pojedziemy na miejsce spotkania samochodem opancerzonym! Lepiej kuźwa być nie mogło!
Po sprawdzeniu broni oraz założeniu uprzęży Darkowi, ruszyłem na plac, a potem było już z górki. Było nas w sumie trzech... No nie duża kompania, ale lepsze to niż nic! Z tego co wiedziałem mieli z nami lecieć jeszcze Przemytnicy i kilku Duchów. Oby nikt nie sprawiał kłopotów - pomyślałem sobie siedząc na niewygodnej kanapie samochodu, który w terenie praktycznie sobie już nie radził. Szczerze mówiąc to wolałem przyjechać tutaj już konno, bo nie byłoby takich problemów jak teraz. Zresztą... Kto normalny w czasach zombie jeździ samochodem?! Jeszcze zimnom gdy zaspy mają po cztery metry! Dobra... Szkoda gadać, szkoda strzępić ryja.
*****
Na miejscu byliśmy dopiero po godzinie, ale przynajmniej dojechaliśmy w jednym kawałku. Kiedy samochód się tylko zatrzymał, Dark od razu z niego wyskoczył zaczynając rozglądać się po nowym miejscu. Ja też długo nie czekałem, ponieważ wyszedłem od razu za nim by czasami nikogo nie pogryzł. Wiecie... Pies był szkolony na wojskowego więc może jakiegoś nieznajomego posądzić za wroga. Mądre to psisko, ale czasami przesadza z tą swoją czujnością.
- Co tu robi ten pies?! - usłyszałem nagle krzyk jakiegoś gościa pewnie z tej całej, śmiesznej organizacji.
- Jest mój, a jak wam się nie podoba to nie będziecie mieć tłumacza - mruknąłem na faceta gwiżdżąc cicho na owczarka, który od razu znalazł się przy mojej prawej nodze - Jest wyszkolonym psem wojskowym więc nie będzie z nim kłopotu - dodałem jeszcze podciągając mu pasek pod brzuchem by uprząż przez przypadek nie spadła gdybyśmy musieli atakować wrogów. W tedy nieszczęście byłoby gotowe... Pies by się potknął i połamał... I dupa...
- Nie masz jakiegoś kagańca? - burknął pod nosem patrząc z niechęcią na moje psisko.
- Nie potrzebuje kagańca... Ale jak chcesz w dupę ugryźć cię zaraz może - prychnąłem będąc już wnerwiony nie na żarty.
- Podziękuję - rzekł zachowując się jak dzieciak, lecz ja już na niego uwagi nie zwracałem. Rozejrzałem się nieco dookoła aż tu nagle zauważyłem Nicka! Tak tego Nicka, którego jeszcze przed chwilą odstawiłem do obozu. A ten dzieciak co tu robi? Wie na co się porywa? - pomyślałem marszcząc z lekka brwi. Najdziwniejsze, że nie miał przy sobie Klifa... Może pan gbur mu na to nie pozwolił? O ja! Czyli złamałem zasady tego lalusia? Super. Nie wiedząc co ze sobą zrobić, podszedłem do tego idioty oraz trzepnąłem go z zaskoczenia w łeb.
- Ej! - podskoczył jak sprężyna przerywając rozmowę ze swoim towarzyszem.
- Nie drzyj się tak, bo wróble odlecą do ciepłych krajów - pstryknąłem go dodatkowo w nos.
- Co ty tu robisz? - zdziwił się nieco, ale jego naburmuszona mina była tak "cudowna" że miałem ochotę zrobić mu zdjęcie iphonem, który został zniszczony pierwszego dnia wojny.
- Wywalono mnie z wyra po godzinie snu, bo nikt z waszej bandy nie umie francuza - fuknąłem niezadowolony spoglądając w stronę tamtej wredoty, która była pomysłodawcą tego wszystkiego.
- A to oni angola nie umieją? - skrzywił się nieznajomy, który wcześniej gadał z chłopakiem.
- Zważywszy na to, że lecimy do ich kraju, a nie oni do nas to nie umieją - wyjaśniłem - Wiecie nie każdy opanował przed wojną ten język... A skoro nikt nie odwiedza ich kraju to taki język u nich zanika - dodałem jeszcze widząc zajebiste helikoptery. Do dzisiaj pamiętam jak miałem na takich szkolenia. To były czasy! Ale i tak F16 zawsze będą dla mnie najlepsze.
- Mniej gadania więcej robienia! - usłyszałem znowu głos tego wnerwiającego typa, który rzucił nam pod nogi kilka plecaków. W każdym było trochę prowiantu, wody, naboi, które oczywiście do mojej broni nie pasowały, apteczki oraz mapa, którą dostałem na szczęście ja. Szybko podzielono nas na pięcioosobowe oddziały z czego wynikło małe zamieszanie, ale na szczęście ja byłem bardzo ogarnięty. Ja, Nick, Berni, David i Leon byliśmy oddziałem pierwszym... W sumie to nic nowego jak dla mnie, ale dla nich to było już ogromne zaskoczenie. Wskoczyliśmy szybko do helikoptera i zaczęła się ta cała podróż do Francji, która jak na mnie będzie z pewnością bardzo męcząca. Dark siedział mi na kolanach by nie zabierać innym miejsca więc w razie czego będę mieć wygodną, futrzastą poduchę.
******
- Grabarze budzimy się - usłyszałem nagle głos pilota przez co niechętnie otworzyłem jedno oko wyglądając za okno. No proszę... Dwanaście godzin w pięć sekund... Niesamowite.
- Grabarz 1 melduje gotowość - westchnąłem przeciągając się niczym tygrys gdy inni powoli zaczęli dochodzić do siebie.
- Gotowi do skoku? Nie nadziejcie się tylko na wieże Eiffla - zaśmiał się nieco na co jedynie przewróciłem ślepiami oraz sprawdziłem swój spadochron, który na szczęście był w stanie idealnym.
- Grabarze ruszyć dupy! - zawołałem na drużynę, która niczym z automatu poderwała się z siedzeń - Mam nadzieję, że skakać umiecie - mruknąłem wpatrując się w Paryż, który już tak ładnie jak przed wojną nie wyglądał. Śniegu mieli minimalnie mniej od nas, ale i tak zaspy były ogromne. Wieża Eiffla straciła na rozmiarach i nieco się pokruszyła... Żal myśleć, że kiedyś było tu tak pięknie. Kiedy wszyscy już się jakoś ogarnęli, odsunąłem drzwi, złapałem mocno Darka i rzuciłem się w dół niczym kompletny wariat. Dla niektórych straszne, dla mnie prościzna! Zresztą podobne zadana mieliśmy w szkole wojskowej, tylko z taką różnicą, że skakaliśmy do zbiornika wodnego. Woda zimna, trzeba było wypłynąć na powierzchnie i przy okazji się nie udusić. Spokojnie! Był tam z nami cały personel szkoły i inni instruktorzy więc nikt nie umarł. A przynajmniej nie umarł kiedy ja chodziłem do tej szkoły... Wracając jednak do tematu to gdy tylko otworzyłem spadochron poczułem się wolny, ale gdy tylko moje nogi napotkały się z ziemią musiałem od razu wykonać unik za osłonę, gdyż jakiś debil rzucił we mnie granatem. Kurwa pojebało ich?! - pomyślałem słysząc wybuch. Przecież to gówno mogło tutaj przywołać ogromną ilość zombie! Wychyliłem się lekko zza osłony by zobaczyć z kim mam się zmierzyć i... Zobaczyłem Francuzów! Mieli na swoich mundurach naszywkę wilka z przeciętym okiem więc pewnie tu też doszło do podziału na frakcje.
- Qui diable sont-ils?! (kim oni są do cholery?!) - warknął pierwszy, który wyglądał mi na przywódcę grupy.
- Je n'ai aucune idée! Satans sanglants du ciel! (nie mam pojęcia! Cholerne szatany z nieba!) - warknął drugi nie zdając sobie sprawy z tego, że rozumiałem dokładnie ich każde słowo. Resztę mojej drużyny gdzieś wywiało, a Dark niepokoił się coraz bardziej dlatego musiałem na to jakoś zareagować. Zdawałem sobie sprawę, że przez to co zamierzam zrobić mogę stracić w piękny sposób życie, ale ja czekać jak taka dupa wołowa teraz nie mogłem. Wydałem szybko psu komendę, że ma tu za mną czekać, po czym wyłoniłem się zza budynku zakładając ręce za głową by wiedzieli, że niczego nie kombinuje.
- Quelqu'un vous?! (ktoś ty?!) - warknął przywódca nieznajomych celując wprost w moje serce.
- Reker Blackfrey! Je suis un soldat des Etats! Je ne veux pas d'ennuis! (Reker Blackfrey! Jestem żołnierzem ze stanów! Nie chcę kłopotów!) - odezwałem się od razu zachowując należytą czujność.
- Américaine? (Amerykanin?) - zdziwili się bardzo patrząc na siebie jakby zobaczyli, że stoi za mną duch.
- Que fais-tu ici? D'où vient l'Américain en France? (Co tutaj robisz? Skąd Amerykanin we Francji?) - odezwał się kolejny nieznajomy z wyraźnym zakłopotaniem. Na szczęście spuścili broń więc nie musiałem się stresować, że któryś z nich wystrzeli mi nagle w łeb.
- Nous avons volé ici avec des hélicoptères à des fins pacifiques. Nous ne voulons pas blesser qui que ce soit juste pour vérifier comment les choses vont mal en vous (Przylecieliśmy tutaj helikopterami w celach pokojowych. Chcieliśmy zobaczyć jak sprawy mają się u was) - wyjaśniłem ze spokojem dzięki czemu się uspokoili i jakoś mi uwierzyli. W końcu nie trudno zauważyć latające nad Francją helikoptery... Na dodatek w tych czasach w jakich przyszło nam żyć.
- Je comprends, viens avec nous! Nous allons vous conduire au leader (rozumiem, chodź z nami! Zaprowadzimy cię do przywódcy) - rzekł przywódca drużyny. Uznając, że jest już dobrze, zagwizdałem na Darka, który przybiegł do mnie prawie sikając ze szczęścia - Beau chien. Berger allemand vrai? (ładny pies. Owczarek niemiecki prawda?) - zapytał zainteresowany na co od razu pokiwałem głową.
- Oui, oui! Sang pur! De la meilleure reproduction! (tak, tak! Czystej krwi! Z najlepszej hodowli po najlepszym ojcu!) - pochwaliłem się głaszcząc psa - Son nom est Dark (nazywa się Dark) - dodałem jeszcze z uśmiechem, którego pod maską nie było widać, lecz mój radosny głos dawał znać, że nie jestem do nich wrogo nastawiony.
- Êtes-vous ici plus ou seulement vous? (Jesteś tu sam czy jest was więcej?) - zapytał jakiś blondyn, który szukał swojej czapki. Miałem mu już odpowiadać, lecz w tedy jak na zawołanie ujrzałem w dali resztę swojej drużyny, która biegła w naszą stronę.
- C'est eux, mais plus de gens sont venus ici. Ils peuvent être stupides, mais s'il vous plaît ne le prenez pas! Ils sont un peu comme des hommes des cavernes, mais ce sont de bonnes personnes (To oni, ale przyleciało tutaj więcej osób. Mogą się głupio zachować, ale proszę nie zraźcie się tym! Są jak jaskiniowcy, ale to dobrzy ludzie) - westchnąłem widząc Nicka, który zapierdalał przed siebie jak księżniczka na wysokich obcasach. Patrząc tak na nich miałem w duszy nadzieję, że niczego nie odjebią... Ci ludzie anglika nie znali więc każde słowo wypowiedziane z ich ust może zabrzmieć nieco obraźliwie dla naszych nowych znajomych.

<Nick? xd No to Francja! xd Tu masz zdjęcie Darka ubranego KLIK xd>

czwartek, 28 grudnia 2017

Od Reker'a cd. Ruslana

Nie ma to jak popełnić standardowy błąd zwiadowcy niemal na samym początku misji. Po cholerę jak go się zapytałem kim jest? No... Przez chwilę jego sylwetka przypominała Kiasa, lecz to wszystko rozwiało się w ułamku sekundy kiedy pierdzielnął mi z pięści w twarz. Nie byłem aż tak bardzo przygotowany do walki dlatego nie przykładałem do niej wielkiej siły i sprytu. Byłem nieco przemęczony ostatnim treningiem z Arturem... Ten facet to ma więcej mięśni niż mózgu! Gdybym tylko wiedział, że Eric wyśle mnie w ten mróz na patrol to bym na to się nie zgadzał, ale cóż, życie bywa nieprzewidywalne. Kiedy uwagę nieznajomego odwrócił jeden z moich kompanów, szybko podkradłem się do wroga od tyłu nie zwracając jeszcze uwagi na wykrwawiającego się żołnierza. Zanim szarooki zdążył zareagować, ja podciąłem mu nogi pomagając mu tym samym wylądować w zaspie śnieżnej. Obcy mężczyzna chciał się podnieść, lecz ja nie mogłem mu na to pozwolić. Szybko przycisnąłem go kolanem do ziemi zaczynając szarpaninę. Nie mogłem pozwolić na to by wygrał, a z ważywszy na to, iż niebieskooki miał przy sobie nóż mogłem umrzeć niemal w każdej chwili.
- Putain - warknąłem pod nosem po francusku, by w razie czego mężczyzna nie zrozumiał moich intencji. Kręciliśmy się jak dziki w śniegu jeszcze z dobre dziesięć minut aż w końcu znudziła mnie już ta zabawa, dlatego złapałem chłopa za rękę i wykręciłem ją o sto osiemdziesiąt stopni. W tedy właśnie usłyszałem znajome chrupnięcie kości. Już taki cwany nie będziesz - pomyślałem biorąc szybko AK, którego kolbą uderzyłem go w twarz na tyle mocno by stracił przytomność - Lepiej dzisiaj trafić nie mogłem - powiedziałem sam do siebie zaciągając maskę bardziej na twarz. Dzisiejsza temperatura spadała do minus czterdziestu pięciu stopni dlatego jeśli chciałeś dojść gdzieś bez odmrożeń trzeba było ubierać się jak na wyprawę na Biegun Północny.
Chwile musiałem pomyśleć co muszę zrobić z tym zakrwawionym cielskiem, lecz odpowiedź przyszła sama kiedy zobaczyłem na jego mundurze naszywkę obozu śmierci. Pieprzone ścierwo - przeszło mi przez myśl kiedy przerzuciłem go sobie przez ramię. Dla bezpieczeństwa związałem mu ręce linką z paracordu, której nie rozdarłby za żadne skarby świata oraz zasłoniłem mu oczy kawałkiem starej szmaty by nie widział gdzie go niosę jakby się cwaniaczek obudził. Powiem wam, że trafiło mi się dzisiaj niesamowicie! Nie dość, że się nieco potarzałem w śniegu to muszę wlec Truposza do lochów by mogli go przesłuchać inni kaci. Niesamowite... Na szczęście facet nie był aż taki ciężki więc większej siły w jego tachanie wkładać nie musiałem. Kiedy znaleźliśmy się już w odpowiednim miejscu, jak zwykle to ja musiałem przeszukać więźnia. Nie miał przy sobie wielu fantów, ale zawsze można w tym czymś znaleźć broń. Na przykład kluczem do drzwi można wydrapać komuś oczy... Świętna ciekawostka prawda? Wracając jednak do teraźniejszości... Pozbawiłem jasnowłosego wszystkich rzeczy jakie trzymał po kieszeniach więc teraz już nie miał jak się bronić, zabrałem mu również kurtkę, bo na co mu teraz kurtka? Jak na obecną pogodę jest tutaj bardzo ciepło... No lepiej zawsze siedzieć w ratuszu i grzać się przy kominku, ale i tak nie powinien narzekać. Po przywiązaniu go do krzesła tak by nawet środkowym palcem nie ruszył wystarczyło tylko czekać aż śpiąca królewna się pobudzi i powie nam co robiła na naszych terenach.

<Ruslan?>

Od Nick'a cd. Reker'a

Reker odprowadził mnie do samej bazy głównej. Miło z jego strony! Doczłapałem z psem do bramy i nieco zmęczonym głosem zameldowałem się. Nie było mnie w końcu sporo czasu, więc już na wstępie trzeba było trochę powyjaśniać. Przeszedłem małe badanie, wykluczające zarażenie wirusem zombie i wszedłem do środka. Nie liczyłem na jakieś szczególne powitanie i raczej idąc poboczem, szukałem mojej skrytki. Gdzieś w połowie drogi zauważyłem, że mnóstwo ludzi idzie w stronę dowództwa. Nie miałem pojęcia czy było zaplanowane jakieś większe zebranie, jednak westchnąłem i ze zmęczeniem zacząłem truchtać w stronę dowództwa.
Moje przeczucie się nie myliło. Mnóstwo przemytników zgromadziło się w jednym miejscu i wszyscy czekali na naszego przywódcę, by dowiedzieć się, o co chodzi.
-Hej, wiesz może, co się dzieje?-zagadałem kolesia stojącego obok mnie.
-Ma być jakaś misja i w sumie, jak chcesz, to idziesz, podobno ma nie być przymusu, tutaj zebrali się wszyscy chętni..-wytłumaczył, po czym odwrócił głowę.
Zastanowiłem się chwilę. Co to musiało być, że tylu ludzi jest chętnych? Może jakaś duża nagroda? Iść, czy nie iść? Spojrzałem na moje ręce i w tej samej sekundzie spadło na mnie całe zmęczenie, zachwiałem się. W tej samej chwili na taką jakby "scenę", z krzesłem pośrodku, wyszedł Angel i parę innych osób, które widziałem pierwszy raz w życiu. Od razu zapanowała cisza.
-Ekhm.. A więc mamy bardzo ważną wiadomość dla was!-zaczął i spojrzał w stronę ludzi stojących obok niego- Zbieramy ludzi na wyprawę do Europy, wie..-przerwała mu fala zdziwionych głosów. Sam byłem niebywale zaskoczony. Jak oni by niby chcieli dotrzeć do Europy? Tłuc się przez cały kontynent i potem statkami przez morze?-Ekhem.. Wiem, że brzmi to, co najmniej niedorzecznie, jednak nasi specjalni goście mają w zanadrzu taki sprzęt, że podróż zleci wam w mgnieniu oka i bez najmniejszego wysiłku!-kontynuował, a przez moją głowę przeszła jedna myśl, samolot- Teraz przekaże głos Miltonowi, on przekaże wam wszystkie szczegóły!

Nie wiem, ile staliśmy i słuchaliśmy temu wszystkiego, ale na pewno nie krótko. Wszystko zapowiadało się obiecująco. Mieliśmy lecieć do Europy, by zdobyć 9 wielkich magazynów, przy okazji pozbierać przetrwałych. Przygotowanie było też wspaniałe. Tak, jak myślałem, mieliśmy lecieć samolotem, czego nie wymyśliłby nawet najbardziej pokręcony świr, bo przecież samolot w naszych czasach, to jednak nie jest coś normalnego. Jednak nie miałem zamiaru narzekać, maszyn się nigdy nie bałem, więc nie widziałem problemu. Bez zastanowienia zgłosiłem się jako uczestnik i Angel, wraz z innymi, którzy podjęli się wyzwania, wyciągnął nas na tę "scenę" i powiedział więcej szczegółów, jednocześnie żegnając resztę przemytników, która w spokoju porozchodziła się w swoje strony.
-Zanim zaczniemy, jeden z nas powinien dostać, porządny wpieprz..-zaczął ostro, patrząc idealnie na mnie, zestresowałem się, a jego wzrok był tak jednoznaczny, że nawet nie musiał pytać.
-Ehh, no więc Reker wyciągnął mnie na spacer iii.. Się trochę przedłużyło..-wytłumaczyłem, a Angel tylko się zaśmiał.
-Dobra, później opowiesz, ale teraz słuchajcie uważnie..-zrobił pauzę, by każdy mógł się zbliżyć- Mamy przygotowane dla was wszystko, plecaki, wyposażenie, żarcie, no wszystko, ale jak chcecie, to weźcie coś ze sobą.. Spotykamy się przed południową bramą za 30 minut, tyle wystarczy?-rzucił szybko, a nie widząc sprzeciwów, po prostu umilkł i dał nam znak, że możemy się rozejść.
-A nie czekajcie!-wrzasnął za nami, oświecony- Nie wolno brać zwierząt!-znowu spojrzał na mnie- Słyszysz Nick?-zapytał, a ja akurat drapałem za uchem mojego czworonoga.
-Oczywiście!-powiedziałem bez przekonania, wolałem lecieć tam z Klifem, zawsze jakoś dodawał mi otuchy, gdy robiło się naprawdę źle. Jednak dzieckiem też nie jestem i bez mojego ukochanego pieska dam radę.

Po pół godziny stałem już gotowy pod południową bramą z resztą chętnych i czekaliśmy na przyjazd samochodu tamtych organizatorów. Oczywiście Angel nie jechał z nami, teraz jego rola kończyła się i władzę nad nami przejmowali tamci ludzie. Było nas dość sporo, około 13, znałem niektórych, niektórych nie. Gdy dostrzegłem idącego w naszą stronę Berniego, od razu uśmiechnąłem się, lubiłem tego gościa. Można nawet powiedzieć, że byliśmy przyjaciółmi, nie raz razem posyłano nas na jakieś krótsze misje, czy na zwykłą zmianę na warcie. On również wyszczerzył się w moją stronę. Zdziwiła mnie jego obecność, na scenę wychodziło nas z 5-7, a teraz stało tu znacznie więcej osób, jednak czy to ważne?
-Co zrobiłeś z Klifem? Co się w ogóle z tobą działo?!-Dopytywał, a ja bez pośpiechu zbierałem myśli, ciężko w skrócie było opowiedzieć, co działo się przez te dwa tygodnie.
-A więc Klif jest u Mary, ona bardzo lubi Klifa, a zdaje mi się, że Klif lubi ją, więc nawet jeśli coś by się stało, to jest w dobrych rękach..-wytłumaczyłem- A co do mojego zniknięcia to trochę dłuższa historia.. Opowiem ci w samolocie! Nie ma co teraz opowiadać, pewnie zaraz jeszcze tamci przyjadą..-powiedziałem, a Berni tylko przytaknął.
Rzeczywiście, bo bardzo krótkim czasie zjawił się samochód. Wielki, wojskowy, opancerzony. Poczułem się bezpieczny i wraz z innymi zaczęliśmy pakować się do środka.

Od Detlefa do Erona "Razem do piekła"

Takie coś widziałem tylko raz w swoim życiu. I przerażało mnie tak bardzo, jak przeraża mnie teraz. Kretoszczury... Są znacznie większe od zwykłych szczurów i mają ostre zęby. Do tego są łyse i pomarszczone, więc mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że wyglądają jak mój penis po całodniowej wizycie w burdelu.
Rozejrzałem się po piętrze i natychmiast zorientowałem się, że jesteśmy w potrzasku. Z deszczu pod rynnę, najpierw w potrzasku w sali gimnastycznej, a teraz tutaj. Musimy chyba się przestawić na nieco bardziej otwarte tereny.
- Herr Black, łagodnie to ujmując. - poczekałem aż zwróci na mnie uwagę - Jesteśmy w zabarykadowanej dupie...
- Narzekasz Frau Detlef. - stwierdził mój towarzysz. - Moja pomysłowość i twoja niemiecka myśl techniczna zaraz na pewno coś wymyślą - pocieszył mnie.
***
- O Tannenbaum. O Tannenbaum. Wie true sind deine Blätter. (O choinko. O choinko. Jak wierne są twe igiełki. Jest to odpowiednik "O Christmas Tree" w Niemczech.)
Oparty o barykadę drzwi nuciłem sobie kolędę. Jak widać udzielił mi się świąteczny nastrój. Nie wiem czy to z bezsilności, czy z bezradności.
- Zamknij się. - rozkazał mi towarzysz.
- Nie sądziłem, że po całej mojej wędrówce zginę z głodu, broniąc się przed Scheißfresser (gównojadami) kretoszczurami. A tyle Ruskich jeszcze żyje... Ale cóż, Niemcy też się nie spodziewały, że przegrają wojnę.
Zmęczony Eron usiadł obok mnie. Sapał jak tur.
- Jak już mamy umrzeć to muszę ci to powiedzieć Niemcu. Jestem Polakiem. - powiedział suchym głosem.
A więc jednak. Ale teraz to i tak nie ma już znaczenia. Jakby się nad tym dłużej zastanowić, to nigdy nie miało znaczenia.
Nic mu nie odpowiedziałem. Siedzieliśmy tylko i nieobecnym wzrokiem patrzyliśmy przed siebie. Patrzyliśmy na brzydką mordę plakatu z wujem Samem. Poszukałem ręką jakiegoś kamienia. Znalazłem nawet dwa, a po chwili jeden rzuciłem Blackowi.
- Kto pierwszy trafi tego amerykańskiego Fickera (skurwysyna) skraca drugiemu cierpienie.
Wstałem, nie zdążyłem się nawet zamachnąć, gdy Eron wystrzelił ze swojej snajperki w plakat.
- Betrüger (oszust)! - krzyknąłem.
Mój towarzysz się zaśmiał, lecz uśmiech znikł z jego twarzy, gdy jeszcze raz spojrzał na plakat.
- Detlef! - krzyknął. - Za tym plakatem nie ma ściany. Tam jest jakieś pomieszczenie!
Błyskawicznie udaliśmy się do tajemnicze pomieszczenia i zdjęliśmy resztę plakatu. Ukazało się przed nami pomieszczenie zarządzania klimatyzacją.
- Ich schon weiß (Już wiem)! - krzyknąłem. - Wpuścimy do klimatyzacji trutkę na szczury i wszystkie zatrujemy. Poza tym chętnie bym jej trochę wciągnął, żeby no wiesz... - popatrzył na mnie z uniesionymi brwiami - żeby ocenić ile dawki może je powalić...
- Czy to cię nie zabije? - spytał skonsternowany Eron
- Entspannen Sie sich (Wyluzuj)! To trutka na szczury, nie na ludzi.
Tylko gdzie znaleźć tutaj trutkę na szczury... Wyciągnąłem woreczek i zaciągnąłem się Pyłem, aby rozjaśnić sobie umysł.
- Mam lepszy pomysł - wtrącił Eron po czym zabrał mi Pył. - naćpamy te szczury i w narkotykowym szale albo zasną, albo zaczną się zabijać.
Popatrzyłem na niego tak jakby postradał wszystkie zmysły.
- Oczywiście potem ci oddam. - dodał, a na mojej twarzy pojawił się uśmiech - Tylko jest jeden problem... Ktoś będzie musiał iść i je tu wpuścić. Ktoś kto jest z nas dwóch najbardziej odporny na ten Pył...

Od Ruslana cd Reker

Szybkim krokiem przemieszczałem się w stronę metra. Ostatnio dużo się zmieniło. Dowiedziałem się o jakichś obozach, bazach, magazynach, no ogólnie dużo się działo. Wszystko zaczęło się od tego, że spotkałem jakiegoś gówniarza, który chciał mnie brzydko mówić, zajebać. Na szczęście był na tyle nierozgarnięty, że nie mógł przeładować broni i dał mi parę cennych sekund na reakcję, która oczywiście była błyskawiczna i już o chwili losy się odwróciły. Ślęczałem na kolanach, bijąc chłopaka po pysku i starając się wyciągnąć z niego jakieś wiadomości. Mięczak pękł po jakimś czasie i zaprowadził mnie do tego samego metra, w którego stronę szedłem właśnie teraz. Od razu, gdy dochodziliśmy i w ziemi widoczna była znaczna wyrwa, na ziemię obaliło mnie dwóch mężczyzn, wyrywając mi chłopaka i zabierając moje AK, przyczepione do mojego paska. W środku nie było lepiej, traktowali jak śmieci, jednak w życiu znosiło się gorsze rzeczy, zresztą przyszedłem tu na własne życzenie!
Byłem niewyobrażalnie ciekawy co to za obozy i wszystko inne, o czym mówił chłopak. Przytargali mnie do jakiejś ciemnej sali, do jakiegoś podejrzanego gościa. Wtedy się zaczęło! Po długim przesłuchaniu znaleźliśmy wspólny język i już nie byli tacy źli. Wytłumaczyli mi co i jak, po czym powiedzieli, że mogę do nich dołączyć, o ile wykonam jedno małe zadanie.
Teraz właśnie z niego wracam, miałem iść do przemytników coś zanieść i przy okazji narobić trochę hałasu. Trochę za proste! Sam od siebie postanowiłem dorzucić, jakiegoś świeżego trupa. Zabijać jest nieco trudniej, jednak się udało. Dumny zawróciłem do domu.
W wieczornej mgle dostrzegłem sylwetkę. Od razu czujnie złapałem za ukochanego kałasznikowa, którego oczywiście po krótkim incydencie mi oddali. Nieznajomy też przybrał postawę bojową i powoli oboje zbliżaliśmy się do siebie. Gdy byliśmy już na tyle blisko by siebie dostrzec, mężczyzna podniósł ręce na wysokość mojej głowy i celował we mnie Glockiem. Automatycznie znieruchomiałem i nieco otworzyłem usta.
-Ki..-przerwałem mu, wymierzając w jego zasłonięta buzię piękny cios pięścią. Ten zachwiał się i z rąk wypadła mu broń, jednak nie zamierzałem strzelać. Nieznajomy długo się nie zataczał i z niebywałą precyzją kopnął mnie w brzuch, uprzednio robiąc obrót. Taki odrzut, że o mały włos nie zmiotłoby mojej uszanki z głowy. Szybko skoczyłem na równe nogi i zadałem kolejny cios, który zblokował. Potem następny i następny. Pomimo wszystko nie szło mi najgorzej. Taki kamień.. On na pewno był gorszy!
Chłopak jeszcze parę razy zadał mi jakiś poważniejszy cios, jednak gdy ja w końcu trafiłem w niego, zatoczył się mocno, jednak od razu chciał "oddać". Niestety tę jakże piękną bijatykę, rodem z Tekkena, przerwała nam salwa z automatu, przez którą w ułamku sekundy oboje padliśmy na ziemię. Od razu złapałem za AK i ułożyłem się tak, by łatwo mi było strzelać, a gdy tylko dostrzegłem minimalny zarys strzelającej postaci. Bez wahania oddałem serię w odwecie. Trafiony oprawca, tylko krzyczał coś, powoli wykrwawiając się. Szybko przyczołgałem się do niego i odbierając mu broń, jeszcze raz, na wszelki wypadek strzeliłem mu w głowę. W tym samym momencie poczułem jak koleś, z którym przed chwilą się biłem, zachodzi mnie od tyłu.

środa, 27 grudnia 2017

Od Reker'a cd. Leona

Obudziłem się oczywiście na medycznym, bo gdzie indziej może się podziać człowiek po utracie przytomności? Oślepiające światło lamp znajdujących się na suficie od razu zraniło moje, biedne oczy. Chcąc od tego jakoś uciec, schowałem się jak małe dziecko pod kołdrą próbując przypomnieć sobie dlaczego jestem w Duchach. Kuźwa powinienem spać teraz w wyrze i czekać na obiad czy tam kolacje, a nie leżeć na łóżku szpitalnym w miejscu gdzie niektórzy mogą próbować ci wcisnąć kulkę w łeb w każdym możliwym momencie.
- Reki - usłyszałem głos ojca przez co momentalnie podniosłem głowę do góry, niczym pies, który usłyszał jakiś szmer gdzieś w zakątku domu - Wyjdziesz do mnie? - dodał jeszcze z rozbawieniem przez co natychmiast ściągnąłem z łba kołdrę. W tym samym momencie ukazały mi się też niebieskie ślepia Matta, który nie wiedział czy ma się śmiać czy płakać.
- A ty co tu robisz? - zdziwiłem się bardzo wiedząc, że ciągle siedzę w Duchach a go nie powinno być tutaj w ogóle. Przecież powinien siedzieć z Alanem i swoją narzeczoną w Śmierci... Będzie mieć przecież nowe dziecko... Lepsze dziecko... No, nie oszukujmy się... Znowu o mnie zapomni i będzie tak jak zawsze. W końcu kto by się przejmował dzieciakiem, który nie jest od jego prawdziwej wybranki serca? Jestem z przypadku, a według świata tacy ludzie nie powinni w ogóle żyć.
- Interesy - uśmiechnął się delikatnie głaszcząc mnie po głowie - Znowu serce? - dodał z lekkim niezadowoleniem na co pokiwałem niechętnie głową. No co? Nie moja wina, że mnie zabolało i musiałem sobie odpocząć. Poza tym nie moja wina, że prze trutki mam osłabioną odporność organizmu.
- Przejdzie mi - fuknąłem cicho zaczynając rozglądać się po znanym mi od dawna miejscu. Zdziwiłem się bardzo, że byłem na sali gdzie zostawiłem tego żołnierza, ponieważ gościa tutaj nie było! Nie rozumiałem co to ma znaczyć i choć z początku myślałem, że zabrali go tylko na badania to zaczęło mi tu coś nie pasować - Gdzie ten głupek, którego uratowałem? - odezwałem się po dobrych pięciu minutach.
- Ponoć należy do Demonów więc wzięli go do celi, kiedy się obudzi ma iść na tortury by dowiedzieć się co planują te skurwiele - wyjaśnił mi, a ja na samo słowo Demony miałem już ochotę pierdzielnąć tego mądrego idiotę co to wymyślił w łeb. On i niby oni? Bzdura jakiej świat nie widział! Gdyby był Demonem to na pewno by mnie zaatakował z broni palnej, a nie tarzał się ze mną jak dzik w śniegu. Poza tym tacy zwykle są nażarci oraz działają w grupach drąc ryja jakby ktoś ich gwałcił.
- Idioci! Kurwa wy to macie mózg! - krzyknąłem na niego zaczynając ubierać szybko glany, które jakoś same wślizgnęły mi się na nogi.
- Uważaj jak do ojca mówisz - westchnął krzywiąc się bardzo - O co ci znowu chodzi? - chciał wyjaśnień, na które teraz czasu za bardzo nie było, bo niewinny ludź mógł zaraz zginąć w niesłusznej sprawie.
- O to, że to nie jest kuźwa Demon! Przecież oni tacy nie są - warknąłem - Co wam do łba strzeliło, żeby tak pomyśleć?! - rzuciłem się biegiem w stronę lochów. Ojciec oczywiście szybko mnie dogonił oraz próbował zatrzymać, lecz ja nie miałem zamiaru niczego takiego robić.
- Miał przy sobie naszywkę Demonów i nóż... Nie mówi ci to coś? - chciał przemówić mi do rozsądku, ale ja miałem dzięki temu coraz większą ochotę trzasnąć go w pysk za takie myślenie. Boże tato pomyśl, bo siana we łbie raczej nie masz - pomyślałem będąc coraz bliżej swojego celi.
- Przecież oni działają w grupach... Poza tym ten nawet ich munduru nie posiada i jest szkieletem! My też zabieramy naszywki innych obozów, bo chcemy mieć potwierdzone trafienie nie pomyśleliście o tym?! - wnerwiłem się jeszcze bardziej aż nagle poczułem ostre ukłucie w sercu dzięki któremu nieco wyhamowałem. Myślałem, że to tylko chwilowe, lecz gdy nagle poczułem kolejne i kolejne, które mieszało się również z bólem brzucha nie wiedziałem o co w tym wszystkim chodzi. Starałem się jednak na tym wszystkim nie skupiać... Kiedy tylko wpadłem na odpowiednie piętro od razu wydarłem się na tego idiotę co skopał tego biednego, ledwie żywego chłopaka - Ja pierdolę... Wy to kurwa zombie chyba jesteście - fuknąłem odpychając go od zakrwawionego ciała, które jakoś jeszcze dychało.
- A-ale to wróg - próbował jakoś wyjaśnić sprawę kat niebieskookiego, ale ja trzasłem go w łeb zabierając rannego na ręce.
- Ty pomyśl czy kiedyś Demona na oczy widziałeś - rzuciłem w jego stronę po czym szybkim tempem znowu pognałem na górę niemal na złamanie karku. Kuźwa schudnę tu chyba 40 kg... Powinienem zostać trenerem biegów przełajowych - przeszło mi przez myśl gdy omijałem wszystkich ludzi slalomem by jak najszybciej dostać się na oddział medyczny - Nie zasypiaj - mruknąłem widząc jak nieznajomy zaczyna zamykać coraz bardziej oczy. W sumie to po cholerę ja się tak nim przejmuję? Przecież on do mojego życia nic nie wniesie... Miałem przynieść, wynieść pozamiatać... Cudowny dzień! Cudowny! Kiedy tylko znalazłem się na medycznym, od razu rozciąłem więzy uniemożliwiające mu poruszanie się, a reszta doktorków się nim już zajęła. Nie wiedząc co mam ze sobą zrobić, chciałem iść wreszcie do "swojego" pokoju, ale na drodze stanął mi Olivier, który wyglądał na nieco niewyspanego.
- Co się znowu dzieje? - ziewnął przeciągając się z lekka nie będąc zaskoczonym w żadnym stopniu moją obecnością więc pewnie Kias mu już wszystko jak zwykle wykrakał.
- Pilnuj bardziej swoich ludzi, bo próbują zabić niewinnych - mruknąłem krzyżując ręce na piersi. Oczywiście wyjaśniłem mu w wielkim skrócie co się tu działo, ale on jak zwykle w stoickim spokoju pokiwał głową i stwierdził, że coś na to poradzi. Miałem już go wymijać i sobie pójść, ale w tedy znowu dostałem ataku na serce, który był mocny jak cholera. Dziadostwo nie chciało mnie puścić przez co wylądowałem znowu na łóżku tracąc przytomność podczas zobaczenia ogromnej igły z żółtym płynem.

<Leon? :3 Oni się tam tobą zajmą xd>

Od Leona cd. Reker'a

Wszystko działo się tak szybko.... W jednej chwili biegłem, uciekając przed zagrożeniem, a w następnej leżałem w zaspie i walczyłem czy raczej się szarpałem z wrogiem, starając się uciec. Byłem bardzo słaby i ciężko ranny więc nie miałem z nim szans na walkę długą, lecz starałem się chociaż unikać jego ciosów, bądź po prostu uniknąć bólu. Kiedy myślałem że zaraz mnie uderzy i że wyląduję na ryja w zaspie, ale on chwycił mnie za ranę i ścisnął, przez co zawyłem ze strasznego bólu, po czym zobaczyłem mroczki przed oczami i nagle straciłem przytomność. Nie miałem już siły walczyć... Za dużo głodówki, za dużo utraty krwi, za dużo życia bez sensu... Miałem dość. Najbardziej chciałem umrzeć w czasie kiedy śpię, ale bałem się że oni zrobią coś, przez co będę cierpiał. Choć przyznać muszę że walcząc z tym żołnierzem dziwnie się czułem... Bardzo dziwnie i nawet nie wiem jak to mam opisać dlatego lepiej nie będę się na ten temat wypowiadać.
**
Kiedy zaczynałem się budzić poczułem silny ból w ręce i nodze, jak i straszne zimno. Kiedy otworzyłem słabe powieki, gdzie niestety moje oczy strasznie reagowały na ostre światło, myślałem że umrę z tego. Głowa strasznie mnie bolała, miałem wysuszone usta niczym pieprz, nie mówiąc już o tym że zniknęła moja ciepła, choć lekko zniszczona kurtka.Leżałem na betonie i byłem przykuty łańcuchem jak jakiś niewolnik, w celi z dużymi kratami, jak w więzieniu. Czyli zabiją mnie w męczarniach albo sprzedadzą jako niewolnika... Choć mogą być też gorsze rzeczy... Mogłem umrzeć wraz z drużyną - pomyślałem smutno i no nie ukrywajmy, przestraszony to ja byłem, bo nie wiedziałem gdzie jestem, a poza tym to mnie rozbroili całego.
Byłem zupełnie bezbronny. Nogi miałem skute tak porządnie w kostkach, że nie mogłem nimi ruszyć nawet o milimetr, nie mówiąc o skrępowanych nadgarstkach. Byłem przykuty niczym pies do ściany, nie mówiąc o tym że było tu wilgotno, zimno i ciasno. Nawet okien nie miałem... Ku mojemu zdziwieniu byłem nawet nieco opatrzony, wiec na prawdę zaczynałem mieć myśli że pójdę na jakiś żywy towar, ale starałem się zbytnio nie dramatyzować.
- Patrzcie no! Psina się obudziła! - zaśmiał się nagle ktoś, więc obejrzałem się i zobaczyłem że przez kraty patrzy jeden wysoki facet, który był albo strażnikiem, albo katem.
- Obudził się? Myślałem że kundel zdechnie - fuknął ktoś co mi się nie spodobało.
- Czego chcecie? Kim jesteście? - spytałem jakoś, choć byłem tak słaby że z trudem oddychałem czy też łapałem oddech podczas wypowiadania każdego słowa, przeze mnie wypowiedzianego.
- Ja Ci dam czego chcemy i kim jesteśmy kundlu - warknął wściekle czego nie rozumiałem, po czym nagle otworzył kratowe drzwi i z furią do mnie podszedł i zaczął mnie kopać po rannej ciężko ręce, głowie i brzuchy, ale moje krocze też oberwało....
- Fayth! On ma przeżyć do tortur, a zaraz psa skatujesz i tyle będzie.
- I co z tego? Kundel i tak wyśpiewa wszystko - fuknął zły i kopnął mnie kolejny raz i to bardzo mocno, przez co moje połamane żebra bardzo na tym cierpiały. Nie miałem jak się bronić... Byłem związany niczym szybka, a z resztą i tak ledwie żyłem, więc by wygrał ze mną... Słabi w końcu muszą wyginąć nie? Cóż... Padło na mnie.... Kiedy znowu miał mnie kopnąć i tym razem w głowę, która byłą już zakrwawiona nieco, nagle usłyszałem huk otwieranych drzwi gdzieś nieopodal, a później zobaczyłem jakiegoś chłopaka i mężczyznę. Czyżby kupcy? - przeszło mi szybko przez myśl.

< Reker? >

Aktualizacja Formularza Postaci

Od Reker'a cd. Leona

- Nie chce mi się - mruknąłem niezadowolony otwierając swoje oczy już o szóstej trzydzieści, bo ktoś, a mianowicie Derek musiał wywalić mnie z wyra. Racja jestem żołnierzem, ale nasza pieprzona wojna się już skończyła więc po co mam do cholery wstawać tak wcześnie? To nie wieża! Jeszcze mi syna obudził... Kiedy już nieco się nad tym wszystkim powściekałem, postanowiłem przebrać się w mundur, który wisiał wyschnięty po ostatniej śnieżycy w szafie. Będzie dobrze, pooddycham sobie czystym i śmierdzącym zwłokami powietrzem - pomyślałem zaczynając przebierać się w łazience, gdyż nie chciałem już przeszkadzać swojej żonie oraz nie miałem zamiaru rozpraszać Rajana, który nie wiedząc co się dzieje zaczął płakać. Może i początek dnia nie był idealny, ale miałem nadzieję, że nic wkurwiającego się już dzisiaj nie wydarzy. Zapiąłem jeszcze pasek od spodni po czym biorąc ze skrytki swoją broń wyszedłem z pokoju. Miałem ochotę pożegnać się jeszcze z Kiarą, ale widząc, iż ta zasnęła nie chciałem robić jej kolejnego kłopotu.
- No proszę! Jednak się ruszyłeś - uśmiechnął się chytrze Jackob za co miałem ochotę strzelić mu w pysk, ale jakoś się opanowałem próbując zapomnieć jakoś o tym wszystkim. Poza tym gdyby Tamarcia zobaczyła jakiś ślad na buźce swojego chłopaka to pewnie próbowałaby mi wygryźć aortę. Ah ta miłość w rodzeństwie! Nie ma nic lepszego!
- Oporządziliście mi konia czy sam muszę się tym zająć? - zapytałem Dereka, który na moje słowa zagwizdał cicho na nasze konie, które pojawiły się tutaj po niemal trzech sekundach - No nieźle - rzekłem na ten widok przeciągając się z lekka.
- Mam nadzieję, że przed obiadem wrócimy... Nie chce mi się siedzieć całego dnia na tym zimnie - westchnął Mike klepiąc swoje konisko po szyi.
- A komu się chce? - skrzywiłem się lekko łapiąc za wodze Persefony, która nie protestowała co do moich zamiarów w żadnym stopniu - Oby śnieżyce nas dzisiaj nie złapały, bo będzie źle - dodałem wkładając lewą nogę w strzemię, po czym szybkim i energicznym ruchem odbiłem się od ziemi by już po chwili siedzieć na grzbiecie bułanki.
- Nie kracz tyle - zganił mnie Dave z niezadowoloną miną - Zawsze jak się tak gada to to człowieka spotyka - fuknął na koniec przecierając zaspane ślepia. Nie gadaliśmy już zbyt dużo, ponieważ postanowiliśmy wyruszyć na północ tak jak było zaznaczone w papierach. Niby zwykły zwiad, ale lepiej zakończyć go przed czasem, bo nikt nie wie co się może nam przytrafić na przykład o godzinie szesnastej czy tam siedemnastej gdy już będzie ciemno jak w D.
*****
Byliśmy już w połowie drogi i jak na złość zaczął padać z nieba powoli gęsty śnieg. Myślałem, że mnie zaraz szlak trafi, ale miałem teraz większe zmartwienie, a mianowicie serce, które zaczęło na nowo uporczywie mnie kuć. Miałem tak od niedawna dlatego często musiałem zagryzać zęby by nie jęknąć z bólu czy też nie złapać się za chory narząd. Nikt oprócz mnie o tym nie wiedział dlatego chciałem by tak już pozostało na wieki. Przejdzie mi zaraz - pomyślałem rozglądając się czujnie dookoła własnej osi poruszając jedynie głową.
- Daleko jeeeeeeeeeeeeeeeeszcze? - jęknął Jackob opadając niemal plecami na zad Księcia, który nie był zadowolony z aktualnej pogody.
- Żebyś kurwa wiedział - fuknąłem w odpowiedzi cięty jak osa z powodu nie wyspania dlatego dzisiaj lepiej było ze mną nie zadzierać.
- Spokojnie stary - powiedział trzymając się ciągle jak najbardziej z tyłu.
- Nie moja wina, że wywaliliście mnie o szóstej trzydzieści z wyra i obudziliście mi syna - westchnąłem znudzony - Nie wszyscy się kładą spać o dwudziestej drugiej panowie - dodałem jeszcze przypominając sobie wczorajszą wartę. Tia... Mnie to nie powinno obchodzić, ale jak Nikodem poprosił to poszedłem... Chłopak się tak rozchorował na tych mrozach, że ledwie teraz mówi! Zresztą mniejsza już z tym... Kiedy śnieg zaczął padać coraz bardziej, postanowiliśmy schronić się w jednym z opuszczonych budynków, lecz ktoś oczywiście musiał sprawdzić okolice by nikogo nie zjadło dlatego w losowaniu wypadło jak zwykle na mnie i Dereka, bo jakby mogło być inaczej? Było bardzo spokojnie, do czasu aż w jednym z budynków zobaczyłem jakieś ciało. Powoli zbliżyłem się do nieznajomego odbezpieczając broń by w razie czego zabić zombiaka, lecz na moje szczęście lub nieszczęście był to żywy jeszcze człowiek, który jak jakiś idiota wyskoczył z okna przecinając sobie skórę niczym masło.
- Stój! Łapcie go! To może być szpieg! - krzyknął mój kompan patrolujący, który najwidoczniej musiał zobaczyć uciekającą postać. Nie czekając ani chwili dłużej, rzuciłem się w pościg za uciekinierem, który po kilku metrach wpadł do zaspy. Niestety nie zdołałem wyhamować na lodzie dlatego i ja do niej wpadłem. Kuźwa, że też nie założyłem butów zapewniających mi przyczepność do lodu - fuknąłem w myślach szarpiąc się z mężczyzną, który rzucał się na boki jak dzika kuna.
- Spokój - warknąłem próbując go jakoś przytrzymać co było dosyć trudne. Żołnierz zachowywał się niemal tak samo jak ja więc trudno było mi przewidzieć co zaraz nastąpi. Na szczęście był ranny, a ja sprytnie to wykorzystując, dotknąłem mu krwawiącego miejsca przez co ten zawył bólu zaprzestając szarpaniny. Miałem już coś mówić, ale biedak zemdlał i nie wiedząc czemu zacząłem bardzo się martwić jego stanem. Wątpiłem, że jest szpiegiem, ponieważ tacy zachowują się zupełnie inaczej... Skąd wiem? Znam takich wielu... Na przykład taki Kias... On by w takiej sytuacji z cienia nigdy nie wylazł. Wiedząc, że chłopak potrzebuje szybko pomocy medyka, przerzuciłem go sobie przez ramię oraz pobiegłem do Mikego, który widząc jego stan aż się przeżegnał.
- Musimy go zabrać na medyczny - zadecydował od razu robiąc prowizoryczne opatrunki - Chce ci się go ratować? - dodał jeszcze z ogromną szybkością, ponieważ czasu było mało.
- Tak, bo nie należy pewnie do żadnego obozu - odpowiedziałem mu równo z zakończeniem jego słów - Kurwa mać zanim dostaniemy się do Śmierci to się wykrwawi! - przekląłem jeszcze pod nosem próbując myśleć gdzie moglibyśmy go przetransportować.
- Najbliżej są Duchy - odparł Dave wskazując palcem odpowiedni kierunek.
- Raz kozie śmierć... - mruknąłem pod nosem z wielkim niezadowoleniem - Najwyżej dostanę kulkę w łeb - rzekłem bardziej do siebie kładąc rannego na grzbiecie bułanki, na której sam po chwili się znalazłem.
*****
Pędziliśmy przed siebie szaleńczym cwałem, lecz gdy tylko zobaczyłem mury obozu Duchów zacząłem coraz bardziej się rozmyślać by tam jechać. Szczęście w sumie, że dotarliśmy tutaj nie gubiąc się dziesięć razy po drodze jak to bywa w takie śnieżyce. Rek nie bądź baba, musisz uratować dupsko kolejnemu nieznajomemu, który cię oskarży o wiele rzeczy przecież - pomyślałem próbując się podnieść jakoś na duchu, lecz zanim zdążyłem nad tym dłużej pomruczeć znaleźliśmy się już na placu głównym. Mimo strachu, iż ktoś mi zaraz odbierze życie, wziąłem pół żywego, niebieskookiego na ręce i pobiegłem z nim na pamięć na medyczny. Większość ludzi dzięki ośnieżonemu mundurowi mnie nie rozpoznała więc mogłem spokojnie zasuwać przed siebie i omijać jak dzika pantera wiele "cieląt" które nie wiedząc co się dzieje stanęły w miejscu zaczynając obserwować wszystko jak zombie.
Kiedy byłem już u swego celu, od razu położyłem żołnierza na łóżko i dzięki Bogu lekarze się nim od razu zajęli. O dziwo był tu też Edward więc doktorkowie z wieży mieli ogromne wsparcie, bo u tego gościa ratowanie takich ludzi to codzienność. Opuściłem jakoś oddział po czym stając blisko okna, otrzepałem się z reszty śniegu niczym pies. Śnieżyca rozpętała się już na dobre więc do domu nawet nie miałem jak wrócić... Utknąłem w piekle - pomyślałem nie wiedząc co mam ze sobą teraz zrobić. Próbując się na czymś skupić, zacząłem wpatrywać się w płatki śniegu, które uniemożliwiały mi zobaczenie terenów. Chciałem już iść zobaczyć czy mój to znaczy mój i Kiary pokój jeszcze żyje chociaż w to wątpiłem, bo komu by się chciało trzymać puste pomieszczenie? Wracające jednak do tematu to chciałem tam iść, lecz moje serce odmówiło znowu posłuszeństwa. Oparłem się plecami o ścianę, lecz ból był na tyle silny, że tym razem musiałem usiąść i nieco się skulić. Siedziałem tak z chyba pięć minut aż w końcu straciłem przytomność.

<Leon? :3>

Od Leona do Reker'a

Samotność… Głucha cisza która czasem zostaje wyparta przez charczenie zombie, które patrzą na jakiś posiłek, który im się zaraz rzuci sam. Jestem wśród pustkowia i nie wiem gdzie jestem. Nie wiem po co idę… Nie wiem po co walczę… Idę żeby iść ale prawda jest taka że nie mam rodziny ani nikogo, za kim mógłbym tęsknić. Może jedynie za za moimi kolegami z drużyny, ale co z tego że byli skoro teraz ich nie ma i znowu jestem sam? Zawsze samotny, zawsze ten niechciany przez nikogo. Przeszedłem w końcu jakieś pola, na których było najwięcej śniegu i zapadałem się w nim po pas aż wszedłem nieco w gęsty las.
Było też oczywiście pełno krzewów i zdarzały się też bagna więc musiałem bardzo uważać, gdyż byłem bardzo osłabiony i nadal bardzo krwawiłem z ramienia, które mi postrzelono wczoraj. Jakoś zatamowałem krewienie a zimno otoczenia sprawiło że rana zamarzła tymczasowo, ale nie na długo… Nie mogłem tak chodzić, nie mówiąc o tym że chyba wdało mi się poważne zakażenie, a żadnych leków ze sobą już nie miałem.
Poza tym już dawno też nic nie jadłem, co poważnie odbiło się na moim zdrowie i wytrzymałości, nie mówiąc o sile czy też szybkości reagowania na zagrożenie. Starałem się iść głównie pod osłoną nocy, gdyż wtedy jest wbrew pozorom mniejsze zagrożenie niż za dnia w tych czasach.
Oj tak mówię prawdę, a dowodem tego jest kula która nadal tkwi w moim rannym ramieniu w lewej ręce. Dobrze że o tyle byłem praworęczny, lecz zmienianie magazynków czy podnoszenie rannej ręki sprawiało mi ogromną trudność. Teraz to ja byłem łatwym łupem nawet dla tych chodzących śmierdzieli! Szedłem już jakieś sześć godzin, sądząc po pozycji słońca na niebie i byłem strasznie zmęczony.  
Czas odpocząć – przeszło mi przez myśl, kiedy ściskałem się za cholernie bolącą kończynę górną, po czym zacząłem się rozglądać za jakimś bezpiecznym schronieniem. Sarna skończyła mi się ponad tydzień temu więc głód strasznie ściskał mi żołądek czy też niektórzy mówią że żołądek „ssie” głodem.
Nadal uważam że to dziwne słowo jak na żołądek, no ale co jak kto woli. Stałem tak chwilę w miejscu nasłuchując czy nie nadchodzi żadne niebezpieczeństwo oraz rozglądałem się czujnym wzrokiem za ewentualnym schronieniem. Było tak cholernie ciemno że mało co widziałem, więc mogłem głównie polegać na swoim osłabionym już słuchu i po czuciu w stopach, a konkretniej jak wpadnę do jakiejś dziury to już po mnie, bo nikt mnie nie wyciągnie, więc wtedy już strzał w łeb.
Dzisiejsza noc jest zdecydowanie zbyt ciemna – pomyślałem sobie, po czym jakoś zdrową ręką, niedaleko skał wykopałem sobie jamę że tak to powiem, którą osłoniłem solidnie gałęziami i runem leśnym a drzew iglastych tu nie brakowało.Wyścieliłem sobie też nieco podłoże, zasypałem nieco śniegiem to, dzięki czemu wyglądało to naturalnie, a następnie schowałem się w niej. Pięciogwiazdkowy pokój to nie był, ale przynajmniej byłem osłonięty, bezpieczny i nieco było mi cieplej, bo ogniska rozpalić nie mogłem, bo to by nie od razu zdradziło w noc, zwłaszcza tak ciemnej, nie mówiąc o tym że te śmierdzące pokraki zaraz by tu przylazły, bo one ciągną łaj ćmy nocą do światła.
Byłem tak strasznie zmęczony… Byłem tak wyczerpany, że powieki same mi się zamykały. Utrata krwi, plus zakażenie, które na pewno się wdało w połączeniu z ponad tygodniowym nic nie jedzeniu sprawiał, ze nagle niespodziewanie straciłem przytomność.
**
Jak zwykle miałem koszmary z przeszłości, ale jakoś obudziłem się rano i to cały, więc cieszyłem się że nikt mnie ani nie zabił, ani że zombie mnie nie dopadły. Szczerze to najchętniej bym z tego swojego że tak powiem bunkra nie wychodził, zwłaszcza że śnieg i gałęzie idealnie izolowały ciepło, więc nie uciekało ono, tylko ciągle się nagrzewało. Ciało mi zdrętwiało i to solidnie, ale od zamarznięcia jeszcze nieco było.
Byłem bardzo osłabiony. Brakowało mi jedzenia, a w szczególności mięsa, by choć na chwilę się wzmocnić i dostarczyć mięśniom niezbędnego do życia czy tam energii białka. O lekach nie wspomnę, choć w sumie to ja się na tym nie znam, bo medycyna dla mnie jest istną czarną magią, więc raczej nawet jakbym znalazł jakieś leki to nie umiałbym sobie ich podać czy coś, bo medykiem nie jestem.
Kiedy chciałem już wychodzić, nagle usłyszałem jakiś hałas i parskanie koni, więc od razu znieruchomiałem i wstrzymałem oddech. Przestraszyłem się, bo wyraźnie słyszałem ze jest ich bardzo dużo. Chwilę tak jeszcze byłem, aż usłyszałem jak przejeżdżają za moimi plecami, a konkretniej za wielkim głazem, który był za moimi plecami i kierowali się przed siebie. Czułem serce w gardle, które miałem wrażenie że raz waliło mi jak młot, a za drugim razem zamierało w bezruchu.
- Daleko jeszcze? - spytał jakiś męski dorosły głos.
- Z jakieś trzydzieści kilometrów, a co? Tyłek Ci zdrętwiał? - rzekł żartobliwie jego rozmówca.
- Bardzo śmieszne… Zróbmy to i się zmywajmy – burknął ten sam.
- Mniej gadania, więcej czujności… Zważyć szyk! - warknął ktoś i to z pewnością był ktoś o wiele, wiele starszy ode mnie. Nie wiem…. Miał głos taki jakby miał z trzydzieści parę lat na pewno, co umiem już rozpoznawać, jak ciągle byłem na froncie, bo nie miałem do czego wracać, gdyż po osiągnięciu pełnoletności nie miałem już gdzie wracać, a zresztą już nigdy do sierocińca bym trafić nie chciał za żadne skarby świata!
Kiedy byłem już pewien że pojechali sobie i że są bardzo ale to bardzo daleko, postanowiłem wyjść, przy czym zorientowałem się że rozdarłem obie nogawkę spodni gdzieś i że i teraz skaleczyłem się jakimś drutem chyba zbrojeniowym w nogę. Noga nie bolała tak jak lewa ręka, ale wiedziałem że muszę ją sprawdzić w zupełnie innym, bezpieczniejszym miejscu. Coraz bardziej nie czułem ręki, a jedynie co czułem to ból i smród jakby gnijącego ciała, więc zacząłem się coraz bardziej martwić, że dostałem jakiejś martwicy czy coś… Jakoś więc szybko pozbierałem swoje rzeczy i ruszyłem w przeciwnym kierunku, martwiąc się że mogą mnie zauważyć, lecz wierzyłem że chociaż o drobinę mój strój wojskowy mnie uchroni przed ewentualnymi wrogami.
**
Minął jakiś czas, a ja szedłem w zaparte przed siebie, przez co prawie się zajechałem. Było przejmująco zimno, a ja znalazłem jakiś budynek opustoszały, w którym mogłem się ukryć. Rana na nodze, którą wtedy uszkodził mi drut była też dość głęboka, ale tak tego nie odczuwałem wtedy, choć już sam nie wiem. Najchętniej to teraz bym zasnął na wieki poddając się, bo i tak nikt mnie nie szukał, bo przecież nie mam rodziny ani przyjaciół…
Ewentualnie mogą mnie szukać wrogowie. Zamieć rozszalała się na dworze tak nagle i tak gwałtownie, niczym pogoda w górach, choć i nawet dużo szybciej. Patrzyłem tak przez chwilę, co dzieje się za oknem i stwierdziłem że i tak wolę zimno od upałów, które bardziej dawały w kość niż zimno.
Kiedy chciałem już odpocząć i ciężko dyszałem z ogromnym wysiłkiem wdychając i wydychając już powietrze, nagle usłyszałem czyjeś kroki za mną i charakterystyczny cichy szczęk odblokowywanej broni więc korzystając z okazji ze adrenalina nagle uderzyła w moje osłabione serce, zdążyłem wyskoczyć przez okno, przy tym jedno rozbijając i się poważnie kalecząc znowu. No pociąłem skórę niczym jakieś masło, ale teraz dla mnie ważna ucieczka, lecz i tak mimo wystrzale adrenaliny byłem bardzo słaby, a co za tym idzie szybko opadłem z sił, mimo iż jeszcze przed chwilą biegłem bardzo szybko.
- Stój! Łapcie go! To może być szpieg! - usłyszałem za sobą krzyki głośne, więc w panice biegłem przed siebie ile sił w nogach, lecz słabłem coraz bardziej z każda chwilą, aż w końcu się wywróciłem i upadłem prosto w zaspę, a zamieć śnieżna się wzmogła jeszcze bardziej.

< Reker? >

"Świat umarł lecz pytanie czy Nasze dusze wraz z nim"

Imię i nazwisko| Leon Darvino
Ksywka| Leo
Wiek| 21 lat| Urodziny 15 sierpień
Płeć| Mężczyzna
Obóz| Duchy
Ranga| Rekrut
Aparycja| Wysoki, dobrze zbudowany chłopak o niebieskich oczach i czarnych krótkich włosach. Bystre oczy oraz silne ciało czy też zwinność sprawiają że zaszedł daleko w wojsku, lecz teraz walczy o przetrwanie jak każdy, który nie stał się chodzącym charczącym dziadostwem.
Charakter| Leon to dobry chłopak o bardzo dobrym, aczkolwiek bardzo, ale to bardzo delikatnym sercu. Udaje twardego i nic nie biorącego do siebie faceta, ale w duszy cierpi bardzo i każde złe słowo jest nożem prosto w serce. Nigdy nie miał rodziny, więc nie wie jak to jest ją mieć naprawdę. Nie rozumie co to jest miłość do rodzica czy rodzeństwa, bo nigdy tego nie miał. Jest to dla niego obce niczym kosmos czy też galaktyka. Jest typem marzyciela i myśliciela ale mało kiedy rozmawia z obcymi ludźmi na temat swojej przeszłości, gdyż wie że ich to nie interesuje, bo mają własne życie. Oddany z niego i lojalny żołnierz. Nie zostawi człowieka na pastwę losu mimo iż by miał za to przypłacić życiem, co wiele razy udowadniał na froncie, lecz mówiono że to nie przez odwagę tylko przez głupotę, bo nie ma nic do stracenia… Cóż… W jakimś sensie jest to prawda ze nie ma nic do stracenia, lecz czy to znaczy ze nie jest odważny? No właśnie, głupie takie myślenie innych które też go bardzo raniło, gdyż potraktowano go jakby był gorszy. Jeśli ktoś zdobędzie jego zaufanie i pokaże że nie chce go skrzywdzić czy też wyśmiać, to zyska prawdziwego przyjaciela, który skoczy za nim w ogień w słusznej sprawie. Nienawidzi cierpienia ludzkiego jak i jak ktoś krzywdzi zwierzęta, więc czuje wtedy że musi jakoś pomóc. Uważa że jest brzydki, więc nie zbliża się raczej do kobiet, a i też one go unikają i tak to wygląda. Chce się więcej o nim wiedzieć, to stanie się to już w opowiadaniach, w głębszym poznawaniu go.
Historia| Leon nie miał właściwie szczęśliwego życia. Zaraz po urodzeniu trafił do sierocińca, a ojciec wpisał lipne dane więc ma tak jakby fałszywe nazwisko. Mały Leon był bardzo zagubiony i brakowało mu rodzicielskiej miłości. Zawsze gdy widział ludzi którzy przychodzili kogoś zaadoptować, był pierwszy ale omijali go szerokim łukiem… Mały czuł ból w swoim małym serduszku i nie rozumiał dlaczego nikt go nie chce. Nie miał żadnych przyjaciół, bo nikt nawet nie chciał się z nim bawić. Dzieciaki wiedziały że ma nie prawdziwe nazwisko więc się z niego wyśmiewały że jest pokraką, że nie powinien się urodzić skoro nie istnieje i takie tam inne przykrości. Ciągle więc siedział sam w pokoju smutny i często płakał i marzył by ktoś go wziął. Jak to dziecko pisał listy do mikołaja i prosił modląc siew duchu cicho by jego życzenia się spełniły ale nic… W sierocińcu go bili starsi jak i rówieśnicy czy też wychowankowie. Był grzeczny ale tam wystarczyła sekunda spóźnienia albo jakieś „nie takie spojrzenie jak trzeba” by dostać po plecach linijką drewnianą, albo zostać skatowanym i wrzuconym do pokoju na tydzień bez jedzenia. I tak się ciągnęło aż któryś ze starszych wychowanków zaczął przemycać narkotyki, co biednemu chłopakowi, który nie znał życia zaraz podano specjalnie. Miał często myśli i próby samobójcze, bo jego krucha psychika tego nie wytrzymywała. Miał być ofiarą czy też królikiem doświadczalnym czy towar jest dobry i tak się w to wciągnął, więc stał się przez nie agresywny przez co w końcu, gdy miał 17 lat stanął przed sądem za wandalstwo i branie narkotyków. Miał do wyboru, albo więzienie, albo wojsko, bo w poprawczaku nie było dla niego miejsca, a poza tym coś tam się złego działo, przez co nie dawali tam nieletnich „przestępców”. I tak oto trafił do wojska, lecz nikt go po głowie nie głaskał tylko go gnojono i pokazywano że jest nikim. Musiał się szybko uczyć i nie mógł liczyć za bardzo na kolegów z drużyny, gdyż trafił do takiej grupy która go nie lubiła i poniżała, robiąc też przy okazji różne „psikusy”, co na pewno nie ułatwiało mu życia. Zawsze dawał z siebie wszystko i tak w końcu przeniesiono go do innej drużyny, ale bardziej działał sam, bo tego się nauczył w życiu. Nikt mu wcześniej nie pomagał, to nie za bardzo chciał pomocy. Jednak nieco zżył się pod koniec z drużyną, lecz niestety wszyscy zginęli na wojnie przez ruskich, więc zaczął błąkać się samotnie po tym pustkowiu. Był sam… Całkiem sam… Błąkał się i błąkał aż w końcu z powodu głodu padł na zimny śnieg i ktoś go znalazł. Trafił gdzieś na medyczny i co dalej nie wiadomo.
Rodzina| Nie zna… Wychowywał się w sierocińcu. Powiedziano mu tylko że jego rodzice go nie chcieli i tylko tym ciągle żył że został porzucony jak śmieć bez uczuć.
Partnerka| -
Orientacja seksualna| Hetero
Inne|
- Jest byłym żołnierzem i był też nieco saperem,
- Nigdy go nie adoptowano, więc był ciągle samotny,
- W wojsku nikt go nie lubił i wysyłano na najgorsze misje by zginął,
- Umie się dobrze posługiwać bronią palną,
- Wychował się w sierocińcu gdzieś pomiędzy Oregonem a Idaho,
- Jak znajdzie papierosy to pali,
- Kiedyś brał narkotyki i chciał popełnić samobójstwo nie raz,
- Trafił do wojska by uniknąć więzienia,
- Zawsze chciał mieć psa albo kota, ale bardziej psa co nigdy się nie spełniło,
- Ma rany na ciele po tym jak go katowano,
- Uważa że skoro nikt nie chciał go adoptować, to też nigdy nie założy rodziny.

wtorek, 26 grudnia 2017

Event Świąteczno Zimowy zakończony!

Bardzo mi miło, że tylu z was wzięło udział w naszym najnowszym evencie :) O to punkty, które każdy zdołał otrzymać przez okres jego trwania.

Sara: 350 pkt
Will: 350 pkt
Tamara: 350 pkt
Nick: 850 pkt
Detlef: 850 pkt
Alice: 700 pkt
Samantha: 350 pkt
Ruslan: 1050 pkt

Podsumowanie punktów z tego miesiące będzie 31 grudnia 2017 roku! Punkty za Event w tabeli są wpisane osobno, to suma punktów zdobytych przez dane postacie.
Gratulacje Ruslan za wypełnienie wszystkich zadań! 

niedziela, 24 grudnia 2017

Od Ruslana Zadanie nr 3

Po raz kolejny poszedłem na mały zwiad. Nie miałem nic lepszego do roboty, a nuda jest najgorsza, oczywiście przed wyjściem, nie zapomniałem się napić, jednak cały mój zapas już się skończył i po raz kolejny muszę iść, do mojego ukochanego miejsca. Stary sklep monopolowy, godnie ukryty w równie starym centrum handlowym! Gratka dla takiego pijusa jak ja, jednak to nie teraz. Na szczęście po ojcu odziedziczyłem mocną głowę, dzięki czemu nawet po większej zakrapianej imprezie, umiem być jeszcze trochę trzeźwy. Błąkałem się między nowo widzianymi budynkami i starałem się wynajdywać charakterystyczne miejsca, by kiedyś odnaleźć się w tym gąszczu betonu.
Moją twarz smyrał dziwnie przyjemny wiatr. Zamknąłem oczy i zatrzymując się, rozłożyłem ręce i rozciągnąłem cale swoje ciało, wydając charakterystyczny dźwięk. Po chwilowej przerwie kontynuowałem marsz. Spojrzałem w dół na moje nogi i teraz moją uwagę skoncentrowałem na trzaskającym pod moimi podeszwami śniegiem. Piękny dźwięk! Taki spokojny i napełniający beztroską!
Szedłem już dość długo, niczego nie znajdując. Myślałem nawet nad zawracanie, jednak dzień zdawał się wyjątkowo piękny, że aż szkoda było go marnować, w jakieś ciasnej norze. Przystanąłem i wdrapałem się na jakieś niskie drzewo. Znowu dałem się porwać nieskończonej wyobraźni i moją głowę znowu zajęły nurtujące mnie pytanie.
Z osłupienia wyrwała mnie dopiero kulka lecąca w moją stronę. Automatycznie chciałem uskoczyć, jednak gałąź, na której siedziałem, nie wytrzymała mojego wiercenia się i z hukiem złamała się, a ja runąłem w dół, na szczęście lądując na miękkim śniegu.
-сука блять!-syknąłem cicho sam do siebie i zacząłem rozglądać się na wszystkie strony. Jedyne co dostrzegłem to czyjąś głowę wystającą zza muru. Szybko wstałem, podnosząc z ziemi kałasznikowa i ruszyłem w stronę podejrzanego. Bardzo powoli i cicho, by broń Boże go nie spłoszyć. Jednak gdy byłem już przy samym murze, zza jego szczytu wyłoniła się kolejna osoba i zafundowała mi salwę śnieżnych kul prosto w twarz. Otrzepałem się i tym razem szybko podbiegłem do ich osłony. Zdawało mi się, że były to jakieś dzieci. Zwinnym susem wskoczyłem na mur i z wyższością spojrzałem na moich agresorów. Było tak, jak myślałem, to były dzieci.
-Radziłbym wam raczej uważać, do kogo rzucacie!-zwróciłem im uwagę spokojnym tonem, po czym poprawiłem AK przy moim pasie, dając im wyraźny znak, że nie zawaham się go użyć. Dzieci tylko spojrzały na mnie błagalnie i jedno z nich wymamrotało:
-A pan nie chciałby się pobawić?
Przewróciłem oczami i już miałem sobie iść jednak jedno z dzieci, chwyciło mnie za nogę, a mi ledwie udało się powstrzymać od brutalnego odsunięcia go na prawidłową odległość. Nie mogłem uwierzyć, w to, co właśnie robiłem, jednak tak, właśnie miałem zamiar dołączyć do dzieci bawiących się w śniegu.
-Wcale nie wariuje!-przebiegło mi przez myśl, jak zawsze, gdy robie coś, co dorosłemu nie przystoi, albo nawet najnormalniejszemu człowiekowi.
Co prawda musiałem im dawać fory, jednak zabawa i tak była przednia. Czułem się zupełnie tak samo, jak za młodu, gdy tak samo bawiłem się w ogródku z moim rodzeństwem. Bitwy na śnieżki, budowanie fortu ze śniegu, konkurs na miss bałwana, wszystkie te zabawy były niczym wyciągnięte z mojego dzieciństwa. Od czasu do czasu nawet wyobrażałem sobie, że poznane rodzeństwo Leonarda i Emila, było tak naprawdę moim. Oczywiście trzeba było robić przerwy, jednak już po pięciu minutach wracaliśmy do zabawy. Dzieci to jednak wspaniałe kreaturki, nie da się zaprzeczyć, jednak dziwne było to, że były bez opieki. Mimo świetnej zabawy przez cały czas, przy pasie, trzymałem gotowego kałasznikowa i co jakiś czas dokładnie rozglądałem się, analizując okolicę. Na szczęście nic i nikt nie przerwało nam zabawy. Zarówno Leonard, jak i Emil okazali się błyskotliwymi dzieciakami, wygadanymi, jednak doskonale umiały wyczuć, kiedy i jak skończyć temat, by nie narobić kwasu. W końcu, gdy przyszła pora kończyć, obydwoje dzieci wyściskały mnie na do widzenia i poszły w swoją stronę. Oczywiście pożegnanie trwało chyba najdłużej z tych wszystkich rzeczy, jednak było też najsłodsze i najmilsze! A ja czując, że ten okropny świat nie upadł jeszcze na pysk, z wyjątkowym uśmiechem wracałem do mojego przysłowiowego domu.

~150 pkt leci ~Reker