Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Rafael Amitachi. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Rafael Amitachi. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 20 maja 2019

Od Rafaela cd. Rity

- Musimy poczekać tylko na dobry moment. Teraz chcę nacieszyć się twoją obecnością... Nawet nie wiesz, jak nudno było w tej piwnicy - przejechałem dłońmi wzdłuż jej kręgosłupa, który pokrył się delikatną gęsią skórką. Nie czując żadnego skrępowania, pocałowałem jej zgrabną szyję, która bez najmniejszego zawahania wygięła się przede mną niczym rasowa żmija.
- Nie tutaj Rafael - mruknęła z zadowoleniem, zaplatając swoje ręce na moim karku - Lepiej mów, jaki masz ten plan działania - obaliła mnie na łóżko, przerywając tym samym serie pieszczot, które dla niej zaplanowałem.
- Chcę, aby złapali mnie drugi raz... Wiem, że to może być głupie zagranie, ale w taki sposób będziemy w stanie dowiedzieć się, kim oni wszyscy są. Mnie złapali i tylko uwięzili... Innego wampira mogliby już zabić. Musimy coś z tym zrobić. Jednak bez ciebie nie dam sobie rady skarbie - złapałem ją za rękę, żeby następnie spleść w jedność nasze samotne palce - Nic mi nie będzie. Obiecuję - zapewniłem ją po raz kolejny, co i tak nie uspokoiło zszarganych nerwów Rity. Doskonale rozumiałem to, iż się o mnie martwiła, lecz nie było do tego jakiś szczególnych powodów. Byłem dość odpowiedzialną osobą, dlatego podczas życia w ośrodku wszystkie ważne sprawy lądowały na mojej głowie. Przypilnuj tego, zrób tamto, przynieś siamto... Można by wymieniać w nieskończoność. Na szczęście tamte czasy rygoru już dawno odeszły, a ja mogłem zaznajamiać się z nowymi emocjami, których wcześniej mi zabraniano.
- A jak cię przejrzą i stanie ci się coś gorszego niż podejrzewamy? Nie mogę na to pozwolić. Nie mogę - ciemnobrązowe oko pokryło się warstwą wodnego szkła. Nie mając zamiaru patrzeć na jego rozbicie, scałowałem z powieki niechcianą łzę, hamując przy tym ich słoną lawinę - Musimy wymyślić coś innego. Coś innego! - powtarzała w kółko, wpatrując się w moje zbielałe od przemiany policzki.
- Zaufaj mi, wszystko pójdzie zgodnie z planem najdroższa - przytuliłem ją do swojej klatki piersiowej, w którą ta natychmiastowo się wtuliła. Uśmiechając się delikatnie na ten widok, odgarnąłem z czoła kobiety kilka niesfornych kosmyków czarnego włosa, co zezwoliło mi na późniejszy pocałunek owego czółeczka - Wszystko się ułoży. Potrzebujemy jedynie czasu i odpowiedniej chwili... Nie chcę, aby ta zgraja zagrażała innym wampirom... Boję się, że gdybyśmy puścili to w zapomnienie, pan "Życzliwy" mógłby dopuścić się okropniejszych rzeczy niż zwykłe porwania - powieliłem swoje czarne scenariusze, ponownie podkreślając powody takiej, a nie innej decyzji - Wszystko wypali. Masz moje słowo.
- Wierzę ci - westchnęła z lękiem, uspokajając stopniowo drżenie swoich rąk - Masz na siebie uważać. Nie chcę cię stracić - wyszeptała, nie mając zamiaru mnie puścić. Kiwając na to głową, pogładziłem ją kilkukrotnie po spiętych plecach, które z czasem wróciły do swojej właściwej giętkości. Och kocico... Jak ja bardzo cię kocham... - pomyślałem, pogrążając się całkowicie w miłosnych odczuciach.

*Piętnaście Godzin Później*

Szperając potajemnie w dokumentach Aniołów, bardzo dokładnie porównywałem każdy charakter pisma z tym jaki odcisnął się na znalezionej przeze mnie kartce papieru. Poszukiwania sprawcy postanowiłem zacząć od ludzi najbardziej skrzywdzonych przez naszą nadnaturalną rasę. Eh... No cóż, nie będę ukrywał, iż apokaliptyczny świat nie jest raczej przepełniony jednorożcami, cieszącymi się bachorami i srającymi tęczą ufoludkami. Zabójstwa zdarzały się tutaj dość często, a wiele z nich przypisywano mutantom genetycznym, którzy w poszukiwaniu jedzenia rozszarpywali swoje ofiary na miliony postrzępionych kawałeczków.
- No dalej, dalej - stukałem obcasem o betonową podłogę, co bez dwóch zdań, przyczyniło się do rozprzestrzenienia w pokoju cichego szmeru - Gdzieś to musi być - złapałem w ręce kolejny kolorowy papierek, potwierdzający istnienie niejakiego Nicka Johnsona. Facet miał niecałe trzydzieści lat, a kilka miesięcy temu na skutek nieszczęśliwego wypadku zmarła mu żona oraz ośmioletnia córka. Marszcząc na to brwi, namierzyłem wzrokiem podpis owego jegomościa, który idealnie trafił w przetrzymywany przeze mnie wzorzec - To ty - przygryzłem wargę swoich ust, żeby dokładniej przeanalizować sytuację w jakiej się znalazłem. Miałem już podnosić się z ziemi, gdy nagle zimna lufa mokrego pistoletu została przeciągnięta za jednym zamachem wzdłuż mojego kręgosłupa. 
- Zostaw to i łapy za głowę - męskie warknięcie rzuciło się na mój umysł niczym jadowita żmija, próbująca uśmiercić swoją przyszła ofiarę - Nie masz prawa tutaj przebywać... Nie masz prawa krwiopijco!
- Spokojnie... Chciałem tylko porozmawiać... Nie planowałem nikogo uśmiercać - zniżyłem się powoli do poziomu chłodnej posadzki, dzięki czemu uniknąłem przysłowiowej kulki w łeb - Proszę, porozmawiajmy... Rozumiem, że wiele wycierpiałeś przez wampiry, ale nie każdy z nas jest zły. Gdybym był opętany przez złe moce, już dawno wszyscy by nie żyli - mówiłem ze spokojem, co i tak pogorszyło jedynie moją sytuację.
- Zamknij się pijawko - kopnął mnie w centrum żołądka, powodując u mnie ochotę na zwrócenie całej zawartości żołądka - Nie powinni was tutaj w ogóle przyjmować! Przyciągacie jedynie problemy! Wybiję was wszystkich! Wszystkich co do joty! - wrzeszczał celując do mnie z odbezpieczonej broni, która w każdym momencie mogła wypalić.
- Nie. Nie możesz - rzekłem, wyczuwając niedaleko siebie postać Rity, której pozostawiłem resztę planu działania.

<Rita? :3 Ratuuuuuj xd> 

czwartek, 9 maja 2019

Od Rafaela cd. Rity

- Myślisz, że dam sobie radę? - spojrzałem w oczy swojej piękności, które pałały ogromnym podnieceniem. Nie musiałem przez to długo główkować, aby stwierdzić, że polowania o tej porze dnia są najefektywniejsze. Gdy byłem jeszcze samotnikiem, często łapałem w pułapki drobne zające lub kuny, których mięso nawet mi zasmakowało. Jasne, codzienne odżywianie się tym szajsem nie było zbyt zdrowe, ale kto chciałby być fit w czasach apokalipsy? No właśnie. Nikt. Wątpiąc nieco w swoje możliwości, oparłem się plecami o najbliższe drzewo, które zrzuciło na moją głowę kilka zielonkawych już liści.
- Na pewno. To drzemie w twoim instynkcie - odpowiedziała, wtulając się w mój tors - Zaufaj mi. Będziemy się na pewno świetnie bawić - zapewniła mnie, żeby następnie nasunąć na swoją głowę szeroki kaptur, który bezproblemowo pomógł kobiecie wtopić się w otaczający nas mrok. Kiwając na to delikatnie głową, pogładziłem z czułością jej lewe ramie, co znacząco odprężyło mojego skarba - Plecaki zakamuflujemy... Nie będą nam na razie potrzebne, więc po co zadręczać się zbędnym ciężarem? - wsunęła swój bagaż między kolczaste gałęzie chaszczy, dzięki czemu solidnie zabezpieczyła przenośny dobytek.
- Masz rację - postąpiłem tak samo, jak ona, aby sekundę później zastanowić się, na czym miałoby polegać nasze mordowanie - Nie będziemy potrzebować łuku? Albo innej broni palnej? - zadałem głupie pytanie, którego na szczęście nie wyśmiała.
- Nic z tych rzeczy - skrzyżowała ręce na swojej klatce piersiowej, co miało zapewne podkreślić pewność wypowiadanych słów - Będziemy polować za pomocą swojej siły. Tylko proszę... Jeśli nie będziesz czuł się na siłach, aby pokonać jakąś zwierzynę, to odpuść. Nie chcę by stała ci się krzywda - w jej czerwonych tęczówkach ujrzałem zarysy pierwszych łez, które automatycznie starłem.
- Nie płacz kochana... Przecież wiesz, że jestem odpowiedzialny - nie odrywając od niej wzroku, zbliżyłem do siebie nasze usta, które na kilka sekund zastygły w namiętnym pocałunku. Zadowolony z takiego obrotu spraw, trąciłem nosem jej policzek, na co ta cicho zachichotała.
- Jesteś strasznie niewyżyty - stwierdziła, nieco się ode mnie odsuwając - Jeszcze będzie czas na pieszczoty... A teraz chciałabym upolować z tobą coś na prawdę pysznego - oblizała się łakomie, żeby po chwili złapać mnie za rękę i ciągnąć w stronę dalekiego zachodu. Zachowując taktyczną ciszę, bezszelestnie przemieszczaliśmy się po błotnych terenach Nowego Jorku, odnajdując coraz to ładniejsze okazy kopytkowych ssaków. Widząc je po raz pierwszy, natychmiastowo pojawiła się w moim umyśle chęć rozszarpania ich krtani. Na szczęście od tego durnego pomysłu powstrzymała mnie Rita, która stanowczym ruchem ręki pchnęła mnie wgłąb znajomej puszczy. Musieliśmy znaleźć większe stado, z którego uzyskalibyśmy więcej pożywienia niż z pojedynczej sztuki zagubionego bambiego. Niezbyt zadowolony z długiej, nieprzynoszącej zysku wędrówki, zacząłem powoli odczuwać dobijające znudzenie. Kręcąc na to wszystko nosem, miałem już zwracać się do mojej ukochanej z prośbą o zakończenie poszukiwań, lecz ta w tej samej chwili moja przewodniczka nieoczekiwanie się zatrzymała.
- Co się dzieje? - szepnąłem przy jej uchu, wywołując na jej ciele lekki dreszcz.
- Popatrz na szóstą... Siedem ładni... - wyjaśniała sytuacją, wysuwając swoje długie kły - Zabij tyle, ile potrafisz. Każda kropelka się przyda - pstryknęła mnie w nos, żeby następnie ruszyć biegiem w stronę najbliższej sztuki. Nie chcąc pozostać w tyle, uwolniłem swoje długie zębiska, które w szybkim tempie uśmierciły pierwszą samicę. Fascynując się tryskającą dookoła krwią, nawet nie zauważyłem kiedy cała gromada została pokonana. Osuszając swoje zdobycze do ostatniej kropelki mazi, czułem w głębi swojej duszy ogromne ukontentowanie. Zapominając o zjadającym mnie głodzie, spojrzałem na resztę niedojedzonych stworzeń, na które w każdej chwili mogłyby rzucić się czujne drapieżniki.
- Co z robimy z resztą? - trąciłem butem giętkie ciało sarny, której głowa była związana z resztą ciała jednym, nierozerwanym do reszty mięśniem - Nie chciałbym, żeby ktoś podpiął się pod naszą robotę słońce - zerknąłem na jej krwiste lico, wyrażające delikatne zamyślenie.
- Przetoczymy krew do butelek, a najlepsze kąski z mięsa zawsze można wyciąć i zabrać ze sobą.
- Butelki zostały w plecaku - uniosłem do góry jedną brew, co spotkało się z jej cichym śmiechem.
- Dlatego po nie pobiegniesz - kopnęła mnie w tyłek, dzięki czemu przyspieszyłem nieco tępa swoich kroków.
- Jeszcze ci się za to odwdzięczę! - pokręciłem z rozbawieniem głową, aby po niecałej sekundzie zniknąć wśród wiosennej zieleni.

*Dwa Dni Później*

- Musisz mieć drużynę - powtórzył zdeterminowany Aiden, który upierał się jak wół, abym przyłączył się do nieznanej mi grupy ludzi. Współpraca z więcej niż trzema ludźmi wykańczała mnie psychicznie, dlatego od większych band cepów wolałem trzymać się z daleka, co zapewne nie raz i nie dwa uratuje moje życie.
- Nie - syknąłem przez zęby - Nie będziesz mówił mi co mam robić. Nie masz prawa mi rozkazywać - wstałem z krzesła, opuszczając pospiesznie jasne pomieszczenie. Kierowany złością, zacząłem kierować się w stronę głównego placu, gdzie o tej godzinie przebywali jedynie nieliczni żołnierze, wyznaczeni do pełnienia rannych wart. Marudząc pod nosem, skryłem się w cieniu najbliższego magazynu, gdzie po odczuciu mocnego ukłucia, po prostu zasnąłem.

<Rita? :3> 

piątek, 3 maja 2019

Od Rafaela cd. Rity (+18)

- Ja jestem grzeczny - zrobiłem minę niewiniątka, próbującego wyrwać się z klatki pełnej niebezpieczeństw. Czując, jak ręce Rity suną wzdłuż mojego nagiego torsu, postanowiłem zająć się jej biustonoszem, który dzisiejszego dnia wyjątkowo mocno trzymał jej łaknące pieszczot piersi.
- Chyba tylko jak śpisz i jesz - zaśmiała się cicho, aby następnie dobrać się do paska moich spodni, które w obecnej sytuacji sprawiały mi więcej problemu niż radości - Taki jesteś niedoczekany? - przygryzła ostrożnie skrawek mojej skóry, robiąc na niej krwistą malinkę. Czując narastającą w podbrzuszu przyjemność, odrzuciłem swoją głowę w tył, żeby po chwili wydać z siebie cichy jęk rozkoszy. Pozwalając jej drobnym dłonią przeniknąć pod moje bokserki, zacząłem zastanawiać się, co ona tak naprawdę kombinuje. Myśląc przez chwilę o niebieskich migdałach, nie byłem w stanie zarejestrować sekundy, w której zwinne palce czarnowłosej zacisnęły się na moim przyrodzeniu. Wyginając się na łóżku niczym prawdziwa struna, próbowałem szarpnąć swoimi rękami, co niestety zostało mi uniemożliwione przez ramę posłania, do której nie wiedząc czemu, byłem przywiązany.
- Ale że własnym paskiem? - jęknąłem, przygryzając dolną wargę ust, żeby chociaż na chwilę uciszyć swoją męską naturę - Mam rozumieć, iż jestem teraz twoim niewolnikiem? - zdążyłem wypowiedzieć, zanim nasze usta na nowo złączyły się w namiętnym pocałunku. O Boże... Jak ja  ją strasznie kochałem! Uwielbiałem w niej normalnie wszystko. Piękny uśmiech, wygimnastykowane ciało, długie kły, a przede wszystkim wspaniała osobowość, sprawiały, że von Kastner była tą niezastąpioną kobietą, z którą zamierzałem spędzić resztę swojego nieśmiertelnego życia.
- Zbyt dużo mówisz - smagnęła językiem mojego kolegę, co wprowadziło mnie w jeszcze większy stan podniecenia. Wijąc się pod nią niczym rasowy węgorz, starałem skupić się na szarpiącej mną przyjemności, która w dużej mierze była wymierzana przez słodką buźkę Rikity. Nie mogąc dotknąć jej ciała, wpatrywałem się w nie wzrokiem pełnym pożądania, co pobudziło moją lubą do dalszych działań - Byłeś dzisiaj grzeczny? - wymruczała, pozostawiając moje krocze w spiętej okazałości. 
- Taaaaaaaak - odpowiedziałem z głośnym sapnięciem, w którym dało się odnaleźć odłamek bólu - Kochanie... Nie torturuj mnie tak - posłałem kobiecie rozweselony uśmiech, błagający o dokończenie rozpoczętej przez niej akcji. Ta jednak, zamiast postąpić według mojego życzenia, przejechała paznokciami po moim brzuchu, pozostawiając na nim czerwone ślady przynależności do jej osoby. Jednak nie był to koniec tych szalonych pieszczot. Kiedy wargi wampirki znalazły się niebezpiecznie blisko mojego lewego sutka, uderzyła we mnie mała fala strachu, która jak się później okazało, wcale nie była potrzebna. Rita była na tyle delikatna, iż podczas zajmowania się tak delikatną częścią mojego ciała, nie poczułem żadnej boleści, tylko samą rozkosz, co jeszcze bardziej wzmocniło naszą miłosną więź.
- To nie są jeszcze żadne tortury Rafi - stwierdziła, kreśląc paznokciem na mojej szyi nieznane mi wcześniej znaczki - W tortury zabawimy się kiedy indziej - zaśmiała się cicho, lecz zanim zdążyłem na to w jakikolwiek sposób zareagować, odczułem jak jej kobiecość, bardzo powoli zaciska się na mojej męskości. Tego mi brakowało - pomyślałem, rozpuszczając się w fali błogości, która właśnie wstąpiło na moje ciało. Obserwując jej wspaniałą sylwetkę, w pewnym momencie poczułem, że moje kończyny górne stają się wolne, dzięki czemu szybko przejąłem dominację w naszym łóżku.
- Moje słoneczko - poruszałem się w niej powoli, uważając na to, żeby jej nie poranić - Nawet nie wiesz jak cię ubóstwiam - idealnie ją uzupełniałem, masując przy tym jej jędrne piersi. Osobiście wolałem znajdować się na górze tej drabiny, niż na jego dole, gdzie dało się utrzymywać jedynie uległą pozycję. Przyspieszając powoli tępo naszych doznań, zaszczytowaliśmy równocześnie dzieląc się czułym pocałunkiem.
- Nadal jesteś dla mnie dzbanem - wyszeptała do mojego ucha, aby następnie wtulić się w moje rozgrzane ciało - Moim dzbanem... Wiadrodzbanem... - wyszczerzyła się, ukazując tym samym swoje białe ząbki. Zadowolony z takiego obrotu spraw, ucałowałem jej spocone czoło, co spowodowało delikatny rumieniec na policzkach starszej istoty.
- Mówisz, że awansowałem tytułem? - przyciągnąłem ją mocniej do swojego ciała, żeby po kilku sekundach okryć nas ciepłym kocem.
- Taaaak - przymknęła zmęczone powieki, rozpływając się przy tym w moich ramionach - Kocham cię Rafaelu - dorzuciła przed całkowitym zaśnięciem.
- Ja ciebie niemniej Rito.
***********
Następnego dnia obudziłem się punktualnie o godzinie szóstej rano. Czując mocny ścisk na żołądku, wyślizgnąłem się z ramion mojego maleństwa, żeby po zapachu przepysznego mięsa udać się w stronę opustoszałych jeszcze korytarzy. Błądziłem po nich dość długo, aby w końcu wpaść na postać dorosłego mężczyzny, który zamiast zwrócić mi uwagę na moje zachowanie, spojrzał na mnie z olbrzymim  przerażeniem. Nie wiedząc o co chodzi, uchyliłem swoje usta w zamyśle wypowiedzenie pierwszych słów, które zostały wypowiedziane do nagich ścian, gdyż znaleziony człowiek uciekł.
- Co jest? - mruknąłem pod nosem, wyczuwając większą liczbę zapachów - Odbiło im już do reszty? - prowadziłem ze sobą monolog głosowy, co zapewne mogłoby mi przyszyć łatkę czystego szaleńca. Chodząc dalej po bazie Aniołów, zacząłem coraz bardziej pogrążać się w bólu wywołanym przez brak pożywienia. W innych warunkach wytrzymałbym bez jedzenia nawet i przez tydzień, ale jak tu zachować trzeźwy umysł, kiedy wokół czuć tyle przyjemnych aromatów? Bojąc się szumu krwi, który chciał przejąć kontrolę nad moim ciałem, uciekłem z ludzkiego siedliska, kuląc się w jakimś składziku, gdzie nie miałem szans nikogo skrzywdzić. Bałem się. Tak cholernie się siebie bałem. Rita weź mi pomóż - pomyślałem nerwowo, wciskając swoją głowę w szparę między kolanami.

<Rita? :3 Ratunku! :c> 

środa, 1 maja 2019

Od Rafaela cd. Ileany

Głupi dzieciak - mruknąłem w myślach, słysząc dokładnie jej każdy krok. Wystarczyło ciche stuknięcie obcasem, aby określić położenie człowieka, znajdującego się kilka pomieszczeń za mną. Tak, mutacja wampiryczna była jednocześnie moim koszmarem, jak i zbawieniem. Nigdy nie obwiniałem za to mojej ukochanej, bo w końcu sam ją o to prosiłem. Nie chciałem zostawić jej samej... Nie po tylu latach rozłąki... Zostawiając na ziemi podstarzały długopis, schowałem się w cieniu zniszczonej szafy, gdzie niegdyś przetrzymywano dokumenty chorych pacjentów. Czekając na swoją ofiarę, zacząłem zastanawiać się, dlaczego tak właściwie mnie śledzi. Nigdy nie byłem jakimś wybitnym żołnierzem, a dawne odizolowanie od społeczeństwa nie potrafiło zapewnić mi dużego grona znajomych, którzy być może by mnie teraz szukali. Jeszcze chwila - pomyślałem, widząc zbliżający się cień, należący do nieznanej mi z charakteru postaci. Widząc jej strach, automatycznie rzuciłem się do jej gardła, za pomocą którego przyszpiliłem ją do zimnej połogi.
- Czego chcesz? - syknąłem, nie mając czasu na zwykłe pogaduchy z nastolatkami. Nieodpowiedzialne gnojki chcące nieco więcej atencji niż dostawały przed wojną. Kto w ogóle wypuszcza takie z obozu? Nie mam bladego pojęcia. Nie chcąc zabić sojusznika, ostatkiem sił powstrzymywałem się przed rozszarpaniem brązowookiej gardła.
- Niczego - odpowiedziała, bladnąc na delikatnie opalonej twarzy - Wypuść mnie... Przecież ci nie zagrażam... - dorzuciła nerwowo, rzucając się pode mną niczym ryba, którą ktoś właśnie wyrzucił z wody. Nie chcąc odpuścić, pociągnąłem ją za włosy do pozycji stojącej, aby następnie uderzyć ją z kolana w brzuch.
- Nie szpieguj mnie już - warknąłem, zabierając od niej ręce, które wróciły do mundurowych kieszeni - Bo następnym razem możesz wylądować w trumnie - nie przejmując się jej obecnością, zacząłem przeglądać wzrokowo wszelakie pułki, gdzie oprócz żółtych papierów, nie znalazłem ani jednego opakowania leków. Zdegustowany, zacisnąłem swoje usta w wąską linię, aby następnie zastanowić się gdzie jeszcze mnie nie było.
- Czego szukasz? - zapytała skołowana, przylegając plecami do przeciwległej ściany - Nie ma tutaj zbyt wielu rzeczy... Raczej wszystko zostało rozkradzione - podciągnęła kolana pod brodę, spodziewając się jakiegoś boskiego zmiłowania. Przecież nie broniłem jej uciekać... Gdybym sam znalazł się w takiej sytuacji, od razu zniknąłbym z oczu swojemu napastnikowi, modląc się w duszy o to, aby mnie więcej nie szukał.
- Jakbym tego nie wiedział - przewróciłem oczami, rozcinając taśmę pobliskiego kartonu, w którym znajdowały się zużyte opatrunki, ubrudzone z każdej strony krwią - Cholera - rzekłem sam do siebie, nie mając zamiaru grzebać nagimi dłońmi w siedlisku potencjalnych chorób. Zirytowany tym zjawiskiem, wcisnąłem karton na poprzednie miejsce, co zezwoliło mi na opuszczenie tego bezwartościowego pokoju.
- Mogę dać ci trochę bandaży jeśli chcesz... - otworzyła swój plecaczek, w którym znajdowała się wszelaka ilość niezbędnych do życia rzeczy.
- Nie chcę, zachowaj to - odsunąłem się od niej, żeby uzyskać więcej przestrzeni osobistej - I wracaj do swoich znajomych, bo zaraz wszyscy się tutaj pogubicie... - dałem jej ostatnią radę, po czym używając wampirzej szybkości, zniknąłem z zaniedbanego budynku godząc się z myślami, że z tej wyprawy nie przyniosę niczego, co mogłoby się przydać do dalszego rozwoju obozu. Następnym razem będzie lepiej - pomyślałem, pogrążając się w budzącej się do życia leśnej puszczy.

*Trzy Dni Później*

- Poczekajcie tutaj za nami. Macie dwie godziny wolnego - powiedział Aiden, znikając wraz ze swoją siostrą w namiocie przywódcy Przemytników, gdzie miały odbyć się dzisiejsze obrady dotyczące tego, co zrobią z odnalezionymi na granicy skrzynkami pożywienia. Gdyby ktoś postawił ten zlepek desek w całości na naszej ziemi, to nie byłoby żadnego problemu, ale jak na złość wszystko po połowie leżało na śmiesznej, niewidocznej linii, po której chodzili jedynie nasi patrolujący.
- Jasne szefie - rzekłem jedynie, kierując się w stronę najbliższego cienia, gdzie nie mogły spaść na mnie żadne promienie słoneczne. Lubiłem słońce, ale po przemianie zbyt długie przebywanie na nim kończyło się dla mnie delikatnymi oparzeniami skóry. Opierając się plecami o rozpadający się budynek kas, nawet nie zorientowałem się kiedy podpełzł do mnie mały kociak, który domagał się ode mnie solidnej dawki miłości - Co tam maluchu? - podrapałem kocurka pod bródką, na co ten cichutko zamruczał - Mały pieszczoch - dorzuciłem natychmiastowo, pozwalając rudzielcowi wejść na moje ubrudzone od ziemi kolana - Czyj ty jesteś co?
- Rufus! Rufus! Rufus! - usłyszałem nagle kobiecy głos, który był dla mojego ucha dość znajomy. Widząc reakcje młodego przedstawiciela kotowatych, automatycznie zerwałem się na proste nogi, aby oddać kota widzianej niedawno przeze mnie właścicielce.
- Nie drzyj się, bo nic mu nie jest - skrzywiłem się, wycierając okłaczone dłonie w ciemną kurtkę - Musisz ciągle na mnie wpadać co? Nie masz nic lepszego do robienia w życiu? - wnerwiłem się, aby następnie nieco ochłonąć - Jestem Amitachi. Rafael Amitachi, chociaż nie wiem czy to zapamiętasz. 

<Ileana? ;3> 

wtorek, 30 kwietnia 2019

Od Rafaela cd. Rity

- Teraz jestem taki jak ty - uśmiechnąłem się, chowając odstające kły - I na wieki twój - dorzuciłem, czując nadal do siebie minimalny strach. Nigdy nie planowałem bycia wampirem, ale jeśli miałem na nowo porzucać Ritę przez swoją śmierć, to wolałem oddać swoje człowieczeństwo i żyć z nią, dopóki biały dąb nas nie rozdzieli. Kochałem ją, a ona kochała mnie. Czego chcieć tutaj więcej?
- A ja na wieki twoja - szepnęła, wtulając swoją głowę w materiał mojego munduru. Zadowolony z takiego obrotu spraw, zacząłem wdychać jej uspokajający zapach, który wyciszał wszystkie, wyszarpane od nerwów zmysły. Zachowując zalecaną czujność, zamknąłem powoli ociężałe powieki, pozwalając sobie tym samym na krótki odpoczynek.
- Już się ode mnie nie oderwiesz - rzekłem, zataczając na jej plecach małe kółka, które stopniowo rozluźniały wszystkie jej mięśnie. Odczuwając minimalne podniecenie, wsunąłem swoje dłonie pod jej ciemną koszulę, która idealnie podkreślała każdy cal jej ciała. Nie przejmując się tym, że jesteśmy w lesie, bez opamiętania kontynuowałem swoje działania, polegające na pozbawianiu Rikity dalszych partii ubrań. Byliśmy już prawie nadzy, gdy do moich czułych uszu dotarł dźwięk łamanych gałęzi. Zaskoczeni zastygliśmy na ułamki sekund, aby następnie przy pomocy wampirzej szybkości na nowo wskoczyć w swoje poszarpane odzienie.
- Pani dowódco? - zapytał wysoki brunet, trzymając dłoń na swoim glocku - Wszystko dobrze? - zmierzył nas zawstydzonym wzrokiem, który po kilku chwilach spoczął na mojej odsłoniętej klatce piersiowej. Cholerne guziki, że też teraz musiały sprawiać mi trudność! Te małe cholery nigdy nie potrafiły wpasować się w odpowiednie dziurki, przez co człowiek mógł się z nimi tylko szarpać i szarpać. No dalej - pomyślałem poirytowany, ignorując ciekawski wzrok żołnierza.
- Henrick! - warknęła czarnowłosa, zaciskając swoje dłonie w wyblaknięte na knykciach pięści - Masz pięć sekund, żeby się odwrócić i wyjść! - mordowała go wzrokiem, co skłoniło mężczyznę do szybkiego opuszczenia zalesionej przestrzeni - Co za menda - westchnęła, pomagając mi z ostatnim zapięciem, umiejscowionym kilka centymetrów pod moją brodą.
- Jeszcze to nadrobimy - pstryknąłem ją w nos, wywołując tym samym falę cichego śmiechu - Sądzisz, że się domyślili? - zerknąłem w stronę wyjścia z lasu, gdzie mieli oczekiwać nas nieznośni żołnierze, niemający za grosz wyczucia czasu.
- A nawet jeśli to co? - posłała mi zalotny uśmiech, przepleciony nutą dalszego baraszkowania - To nasze życie. Zresztą są lojalni więc nie pisną ani słówka... No chyba, że chcą narazić się na mój gniew, a to już inna sprawa - pocałowała moją żuchwę, zlizując z niej resztki krwi, która od dzisiejszego dnia miała służyć mi jako pokarm. Nadal się nieco tego brzydziłem, ale skoro von Kastner do tego przywykła, to i ja pewnie niedługo zrobię to samo - Masz niezły gust - złapała mnie za bladą rękę, co pozwoliło jej na narzucenie tempa naszego kroku.
- Mówisz? - uniosłem jedną brew, splatając przy tym nasze palce w zlaną jedność.
- Ja to wiem - odparła, nie tracąc dobrego humoru, który po niezbyt przyjemnej sytuacji mającej miejsce kilka godzin temu, udzielił się mojej duszy na nowo - Ja to wiem...

*Pięć Godzin Później*

Stojąc przed dębowymi drzwiami, zastanawiałem się jeszcze przez chwilę, czy pomysł dołączenia do obozu Aniołów będzie trafioną inwestycją mojego życia. Z jednej strony chciałem codziennie budzić się przy Ricie, ale z drugiej natomiast miałem pewne obawy, dotyczące tego, czy będę w stanie odnaleźć się w tym zaludnionym świecie. Moja natura samotnego podróżowania już od kilku lat wżynała się poważnie w mój niezbyt stabilny charakter, co zapewne poskutkowałoby jedynie tym, iż nie byłbym w stanie działać z innymi osobami w drużynowej harmonii. Wzdychając na to cicho, postanowiłem ostatecznie zapukać kilkukrotnie w drewnianą barierę, oddzielającą mnie od pana i władcy tego przybytku.
- Amitachi? - zapytał zdziwiony Andersen, uchylając z lekka ruchomą ściankę - Nie mam na razie żadnych zleceń, przyjdź później - próbował mnie spławić, lecz ja nie miałem zamiaru poddać się bez walki. W momencie zamykania wrót wsunąłem pomiędzy nie, a futrynę swoją stopę, uniemożliwiając tym samym całkowite ich zamknięcie - Przecież mówię, że nic nie znajdę - nadął swoje policzki, upodobniając się do wnerwionego chomika, pozbawionego miski pełnej jedzenia. 
- Nie chodzi mi o żadne misje - przewróciłem oczami, aby następnie wpychając się na siłę do obskurnego gabinetu - Chciałbym... Chciałbym dołączyć do obozu - wyjaśniłem swoje zamiary, zasiadając równocześnie na plastikowym krześle, znajdującym się tuż przed maleńkim biurkiem brązowowłosego.
- Jednak ci się odmieniło? - zażartował, zajmując miejsce naprzeciwko mnie - Zaraz znajdę jakiś formularz - ciągnął, szperając w pobliskiej szafeczce wypełnionej po brzegi samymi papierkami.
- Można tak powiedzieć - przygryzłem dolną wargę swoich ust, co w małym stopniu pomogło ułożyć mi wszystkie myśli do kupy - Długo to zajmie? Nie mam całego dnia.
- To tylko kilka rubryk... - podsunął mi kartkę z długopisem pod nos, dając mi dużo czasu na ładne wstawienie podpisów. Głównie chodziło o podanie danych personalnych, o nieco poszerzonym zakresie. Nie mając z tym żadnego problemu, zdecydowałem się zachować dobijające milczenie, które było przerywane cichutkim tykaniem ściennego zegara - Zaraz przydzielę ci wolną kwaterę.
- Mam już gdzie spać - powstrzymałem go od wykonania tej czynności, co pozwoliło mi zaoszczędzić kilka minut cennego czasu - Mam gdzie spać, pójdę już - powtórzyłem, wcinając mu się w jeszcze nierozpoczęte zdanie. Nie czekając nawet na jego dalsze reakcje, ruszyłem w stronę cienkiej zapory, którą natychmiastowo pokonałem. Zadowolony z wypełnionej misji w szybkim tempie znalazłem się w pokoju rozbudzonej już Rikity.
- Gdzie byłeś? - mruknęła, od razu poprawiając swoje długie włosy.
- U Andersena - pogłaskałem ją po zimnym policzku, nabierającym coraz to większej temperatury.
- Co chciał?
- Niczego - ucałowałem jej czoło, dając jej tym samym poczucie względnego bezpieczeństwa - Od teraz jestem jednym z was. Mówiłem, nie opuszczę cię aż do śmierci... A nawet i dłużej...

<Rita? :3 Jak tam? xd> 

środa, 24 kwietnia 2019

Od Rafaela cd. Rity

Docierając na strzelnicę, zacząłem zastanawiać się, czy będę w stanie trafić w rozłożone w pobliżu tarcze. Łuki i strzały były od zawsze działką Rity, mi za to od dziecka kazano trzymać w rękach broń palną w pakiecie z przeróżnymi nabojami. Nie czując żadnego skrępowania, oparłem się tyłkiem o blat jednego ze stołów, na których leżały różnorakie, zabezpieczone karabiny. Niektóre były już przydzielone do żołnierzy, inne dopiero czekały na rozporządzenie po przechwycie, a jeszcze inne były oficjalnie oddane do utylizacji.
- Proszę - szepnęła czule do mojego ucha, wsuwając w moje ręce łuk bloczkowy z kompletem dwunastu strzał - Uważaj tylko na palce kochany - wyszczerzyła się, przypinając kołczan do paska swoich spodni, co zezwoliło jej na podejście do jednego ze stanowisk strzeleckich.
- Będę uważał - rozłożyłem swój "majątek" na krześle obok niej, żeby wygodniej było mi po niego sięgać. Nasuwając pierwszą strzałę na podstawkę, sprawnie wpiąłem ją w cięciwę, wyposażoną w pętelkę do spustu. Pamiętając o odpowiednim ustawieniu nóg, napiąłem linkę dacronu, która przyległa częściowo do czubka mojego nosa i skrawka zadrapanego policzka. Spoglądając w przejrzysty celownik, starałem się, żeby grot znalazł się na równi z czerwonym punktem tarczy, znajdującej się kilkanaście metrów przede mną. Kiedy wydawało mi się, iż wszystko jest okej, pewnym ruchem spuściłem spust, oddając tym samym piękny, a raczej tragicznie krzywy strzał. Widząc jak karbonowe dziadostwo, zderza się z grubą warstwą styropianu, zacząłem powoli tracić zapał do dalszej, treningowej strzelaniny, która niegdyś tak bardzo mnie satysfakcjonowała - Chyba jednak to nie moja bajka - stwierdziłem, spoglądając na planszę von Kastner, płonącą od mnóstwa dobrze wymierzonych pocisków.
- Spokojnie, spróbuj jeszcze raz - podała mi do ręki kolejnego bełta, zachęcając mnie tym samym do następnej próby, która podobnie, jak pierwsza skończyła się wielką tragedią - Może spróbujemy inaczej - stanęła za mną, pomagając napiąć mi od nowa łuk. Wszystko wyglądało praktycznie tak samo, lecz lżejsze trzymanie majdanu i stanowcze wypuszczenia strzały na wolność, zapewniło mi trafienie w pole o wartości ośmiu punktów - Widzisz? Nie możesz tak się spinać - połaskotała mnie w okolicach szyi, wyciskając ze mnie radosny śmiech.
- Wiem, wiem - przytuliłem ją do siebie, a następnie dałem jej całusa w zmarszczone czółko - Bez opaski ci dużo, dużo, dużo, dużo lepiej - przesunąłem czarny materiał, aby zobaczyć jej chore oko, które zostało przeze mnie czule ucałowane - Jesteś piękna... Cała moja... - pocałowałem jej szyję, lekko się na niej zasysając. Z pewnością przymilałbym się do niej dłużej, gdyby nie pewien żołnierz, który bez najmniejszego ostrzeżenia, wpadł do blaszanego pomieszczenia, w jakim się obecnie znajdowaliśmy. Wzdychając na to cicho, odsłoniłem mu obraz czarnowłosej, która z powagą naciągnęła ciemny materiał na uszkodzoną gałkę oczną.
- Co się dzieje Johan? - zaczęła władczo, żądając od niego najszczerszych wyjaśnień.
- Pani dowódco - wysapał, poprawiając przyklejone do czoła włosy - W lasach pojawiły się wilkołaki... Zabijają wszystko i wszystkich... Kazano mi przekazać, iż oddział Waltera potrzebuje natychmiastowego wsparcia. Liczy się teraz każda sekunda... Są zbyt silni... - mówił z tempem katarynki, gestykulując przy tym nerwowo rękami. Mrużąc na to oczy, zacząłem szybko obmyślać plan działania. Teoretycznie powinienem to olać, ale jeśli takie rzeczy dotyczyły Rikity, moim obowiązkiem było się w to zaangażować.
- Zbierz ludzi! Za pięć minut na placu głównym! - udała się w stronę swojej szafki, z której wyjęła swoje podstawowe wyposażenie - Raf, wróć do pokoju - chcąc nadać swoim słowa ostrzejszego charakteru, wskazała palcem otwarte na oścież drzwi. Nie mając zamiaru ruszyć się z miejsca, zacząłem obserwować jej poczynania, polegające na chowaniu białej broni, w najciemniejszych zakamarkach munduru - Proszę... To niebezpieczne...
- Rita chcę pomóc - zostałem przy swoim zdaniu, co nie było zaskoczeniem dla starszej kobiety - Byłem szkolony do takich walk od dziecka... Nic mi nie będzie... Rany też się nie uszkodzą - zapewniłem, podnosząc ze stołu najzwyklejszą w świecie M4, która w ułamku sekundy zawisła na moim lewym ramieniu - Dam sobie radę, obiecuję, że wyjdę z tego żywy - sprawdziłem ostrość swoich sztyletów,  niezbędnych do tego typu walk.
- No dobrze - popatrzyła na mnie smutnymi ślepiami, przez co moje serce cicho zapłakało.
- Nie smutaj - uniosłem dwoma palcami jej brodę, aby ta spojrzała prosto w moje oczy - Kocham Cię. Tylko to się liczy.

*Dwie Godziny Później*

- Uważaj! - krzyknąłem w stronę jednego z żołnierzy, który gdyby nie moja szybka reakcja zostałby schrupany na obiad przed siwego mutanta - Są sprytniejsze, niż sądziłem... Miej oczy dookoła głowy - zaciągnąłem go za osłonę, gdzie pod czujnym okiem ludzi von Kastner, mógł sobie dobitnie ochłonąć. Nie lubiąc stać w miejscu, podbiegłem do nowej osłony, która dawała mi lepszy wgląd na pole walki. Zostało ich jeszcze trzech. Pewnie są najsilniejsi - spojrzałem w oczy białej bestii, jeżącej na mnie swój włos. Nie zrażając się taką reakcją, zabrałem solidny zamach, pozwalający mi wbić sztylet w jego durny łeb. Zadowolony ze śmierci futrzaka, nie przewidziałem tego, iż jedna z tych kreatur, niespodziewanie może wgryźć się w moje ramie. Otwierając usta w niemym krzyku, stałem sparaliżowany pod rozłożystym dębem, czując jak każdą kropelka krwi, ścieka bardzo powoli po moim zniszczonym ciele. 

<Rita? :3 Broń! xd> 

poniedziałek, 22 kwietnia 2019

Od Rafaela cd. Rity (+18)

Czując się rozdarty między światem żywych i umarłych, zacząłem solidnie myśleć nad tym, czy będę miał okazję wybudzić się z tego karygodnego snu. Mimo tego, że nie byłem przytomny, doskonale odczuwałem wszystkie wbicia igieł w moje ciało. W pewnym momencie byłem nawet pewny, iż się wybudzę, lecz marzenia zawsze pozostaną tylko i wyłącznie marzeniami. Po mniej więcej pięćdziesięciu minutach męki zostałem przykryty nieznanym mi materiałem, który dawał ciału złudne ciepło. W pewnym momencie swojego nic nierobienia usłyszałam przy sobie bardzo znajomy głos Rity. Zmartwionej, roztrzęsionej Rity, która wyzywała mnie od idiotów i innych dziwnych stworów. Gdybym mógł, z pewnością uśmiechnąłbym się na te wyzwiska, ale tym razem miałem zadowolić się jedynie ciepłem, przeszywającym na wskroś moje serce. Po tym wydarzeniu, przez długie godziny mogłem wysłuchiwać ciekawych historii, wydostających się z myśli czarnowłosej. Zaczęła od przypomnienia naszej młodości, szła przez ciekawe zdarzenia z naszego życia, a zakończyła wszystko dziecięcymi bajkami, jakie opowiada się niezbyt grzecznym dzieciom, aby przemyślały swoje postępowanie.
- Dobranoc kochany - pocałowała mnie w usta, powodując tym samym moje wybudzenie. Nie czując żadnego wstydu, zacząłem czule pogłębiać słodkiego całusa. Pozwalając sobie na nieco śmielsze ruchy, zjechałem prawą ręką na kobiece udo, a lewą delikatnie smagałem obolałe plecy kobiety, które pod wpływem mojego dotyku, zaczęły stopniowo się rozluźniać.
- Ale ja nie chcę jeszcze spać - rzekłem, gdy nasze wargi chwilowo się rozłączyły - Jestem strasznie wypoczęty - wymruczałem niczym rasowy kocur, który dostał się pod dłonie swojego właściciela. Widząc na jej twarzy krwiste rumieńce, przyciągnąłem von Kastner bliżej swojego ciała, aby następnie wstać i zanieść ją do prywatnych czterech ścian, gdzie nikt nie miał prawa nam przeszkodzić.
- Nie powinieneś mnie nosić Rafael - spanikowała, martwiąc się o stan mojej rany - Twoje szwy mogą strzelić... To niebezpieczne - próbowała wyrwać się z moich objęć, lecz mój stanowczy chwyt, powstrzymał jej mięśnie od dalszych, zaplanowanych przez podświadomość drgań.
- Spokojnie Rikito, nic mi nie będzie - ponownie złączyłem nasze usta, które po tej nocy będą do siebie bardzo tęskniły - To tylko zadrapania - otworzyłem łokciem drzwi, żeby wejść do wnętrza dawnego gabinetu, dostosowanego do warunków współczesnego świata. Po zamknięciu drzwi na klucz ułożyłem brązowooką na wygodnym łóżku, uginającym się pod ciężarem naszych ciał - Bez tego ci będzie dużo lepiej - mówiąc to, ściągnąłem z jej oka czarną przepaskę, skrywające pod sobą ranne oko. Akceptując ten widok, złożyłem pocałunek nad rannym narządem, przysięgając sobie w myślach, iż kiedyś spojrzy na mnie jeszcze dwiema, radosnymi tęczówkami.
- Nie patrz na mnie... Wyglądam okropnie - próbowała zasłonić swoją twarz, na co stanowczo jej nie pozwoliłem.
- Nie prawda. Wyglądasz, jak prawdziwy anioł - stwierdziłem, odpinając swój pasek, który jako jedyny blokował dostęp do guzika spodni - Nie wstydź się swojego ciała... Nie masz się czego wstydzić... - pogładziłem dłonią jej płaski brzuch, który po niecałych dziesięciu sekundach prezentował się przede mną bez żadnych okryć. Nie przejmując się złym wyglądem swojego ciała, zjechałem ręką do jej majtek, na co ta cicho sapnęła. Oczywiści nie pozostała mi dłużna, gdyż jej ostre paznokcie, odnalazły swoje miejsce na moich plecach, a kolano idealnie w miejscu krocza - Tortura, za torturę? - wsunąłem dłoń pod materiał, zaczynając instynktownie wyszukiwać wejścia do jej pochwy.
- Powiedzmy - przycisnęła mocniej nogę do mojego przyrodzenia, przez co cicho jęknąłem - Rafael! - wygięła się w łuk, gdy pierwszy palec znalazł się w jej wnętrzu. Uśmiechając się z lekka na ten widok, zacząłem powoli poruszać wspomnianą częścią ciała, wywołując tym samym jej tłumione jęki, wymieszane z głośnymi sapnięciami. Od czasu do czasu pojawiało się nawet mojej imię, co wywoływało coraz to szerszy uśmiech na mojej twarzy. Czując, jak jej zwinna rękę masuje moją męskość, ciężko było mi się skupić na wykonywaniu swojej pracy. Kiedy po trzecim palcu zaczęła się robić coraz mokrzejsza, postanowiłem zastąpić je swoim twardym już przyjacielem - Wredny gadzie - syknęła, oplatając rękami mój kark.
- Twój wredny gadzie - pocałowałem ją namiętnie, zaczynając bardzo powoli poruszać biodrami. Czując, jak nasze ciała tworzą jedność, błądziłem dłońmi po całym ciele Rity, zahaczając "przypadkowo" o jej jędrne piersi - Kocham Cie Rito - szepnąłem do ucha czarnowłosej, kiedy byłem już bardzo blisko dojścia.

<Ritaaaa? :3 No to ten tego xd>

sobota, 20 kwietnia 2019

Od Rafaela cd. Rity

Nie mogłem uwierzyć, że jeden pierdolony wampir mógł zniszczyć doszczętnie życie mojej Rity. Złość, jaka w tamtym momencie przepływała przez moje ciało, niemal niszczyła mnie od środka. Czułem się bardzo związany z moją przyjaciółką, dlatego każdy jej smutek, czy też ból trafiał we mnie dwa razy mocniej. Doskonale wiedziałem, że nie mogę wysłać tej sprawy do części mózgu zwanej "zapomnieniem", dlatego bez najmniejszego zawahania postawiłem przed sobą pewien cel.
- Zabiję tego wampira. Znajdę go, odetnę mu łeb i spalę jego truchło - warknąłem, gładząc ją po drżących plecach. Nieustannie czułem, jak jej łzy moczą mój czarny mundur, nadając mu w ten sposób mocniejszej barwy mroku - Nie odpuszczę mu. Nigdy mu nie odpuszczę - przycisnąłem kobietę mocniej do swojej klatki piersiowej, uważając, aby do reszty jej nie zgnieść.
- Raf... Nie rób głupstw... Nie chce, by coś ci się stało - pociągnęła nosem, ocierając skrawkiem rękawa swoją czerwoną od płaczu twarz - Wampiry są silniejsze od ludzi, mógłbyś nie wyjść z tego żywy - zadrżała na myśl o mojej śmierci, która teoretycznie miała nastąpić kilkanaście lat temu. Cóż, życie w programie rządowym nigdy nie było kolorowe. Wystarczyło, że potknąłeś się więcej niż pięć razy, a już spisywano cię na stracenie. Zabierano cię wtedy do śmiesznego pokoiku, gdzie pod pretekstem zabawy, nakładano ci na twarz maskę tlenową i humanitarnie usypiano. Nie mam pojęcia, ilu z nas umarło przez ich chorą ambicję stworzenia idealnego wojska. Ich jedynym wytłumaczeniem w tej sprawie były słowa, że czynią wszystko w imię nauki. Nauki, która odbierała wolności i radość życia młodszym jednostką, niemającym wpływu na swój los.
- Nic mi nie będzie Rikito - posłałem jej łagodny uśmiech, mający za zadanie uspokoić jej zszargane nerwy - Dam sobie radę. Jedna spuszczona krew w tą, cz w tamtą nie robi już na mnie wrażenia - potarłem dłonią jej policzek, który mimowolnie spłonął kolorem soczystej wiśni. Uśmiechając się delikatnie na ten widok, ucałowałem krótko czoło von Kastner, dając w ten sposób znać, iż ma mi zaufać.
******
Kiedy zegar ścienny w pokoju Rity wybił godzinę pierwszą, spojrzałem po raz ostatni na twarz śpiącej przyjaciółki. Od ponad trzydziestu minut byłem gotowy do wyniszczającej zmysły wyprawy, ale zamiast rzucać się w nieznane, wolałem przestudiować ciut dokładniej miejsca na mapie, w których dość często pojawiały się krwiożercze bestie. Zanim wyszedłem, pozostawiłem przy łóżku przyjaciółki swój niezbyt czysty nieśmiertelnik, jako pamiątkę, chroniącą moją osobę, przed nieuniknionym zapomnieniem. To tak na wszelki wypadek - pomyślałem, odgarniając z jej twarzy przydługawe, czarne kosmyki. Nie mogąc pozwolić sobie na dłuższe nicnierobienie, wyślizgnąłem się po cichu za drzwi, aby następnie ruszyć korytarzem w stronę wyjścia z pałacu i jego bramy, służącej jako jedyne wyjście z całego obozu Aniołów. Pozostawiony samemu sobie, ruszyłem żwawym krokiem w stronę lasu, który po zmroku nie był przyjaznym miejscem dla osamotnionych ludzi, jak i zwierząt bez żadnego stada. Nie przejmując się ciemnością, wsłuchałem się uważnie w każdy element przyrody, który był w stanie przekazać mi wiadomości o nadchodzącym niebezpieczeństwie. Moim pierwszym przystankiem okazała się pobliska biblioteka, gdzie oprócz sterty papierów i poobdzieranych ze wszystkich stron książek, nie znalazłem nawet najmniejszego szczurka. Ta sytuacja podziałała na mnie dwojako. Z jednej strony poczułem lekką niechęć do dalszych poszukiwań, natomiast z drugiej, dostałem mocnego kopa od losu, abym dalej węszył za wrednym nietoperzem i oficjalnie pozbawił go życia. W końcu robiłem to w ramach zemsty, a nie z powodu nagłej ochoty wypicia herbatki z aromatem tamponowejpodpaski. Następnymi obiektami na mojej liście były kolejno: Dwór Blackwood, szpital psychiatryczny i szkoła. Obecnie przebywałem w przedostatniej lokacji, zwącej się potocznie Zoną. Niezbyt zadowolony z tego, że nadchodzi ranek, przedzierałem się przez zarośla przerośniętych chwastów, uważając przy tym, aby nie poranić o nie swojej odsłoniętej twarzy. Miałem już wycofywać się zadkiem z kompleksu botanika, gdy nagle, gdzieś za moimi plecami usłyszałem dość wyraźny szmer. Zdezorientowany, przyciągnąłem głowę do lewego ramienia, żeby móc zobaczyć co dzieje się na końcu zdradliwego korytarza. Pustka - mruknąłem ze złudną ulgą, gdyż po niecałej sekundzie jakaś magiczna siła złapała za mój kark i rzuciła mną o ścianę. Czując koszmarny ból, ostatkiem sił powstrzymywałem się od poniżającego zawodzenia. Biorąc się w garść, uchyliłem powoli ciężkie powieki, aby zobaczyć swojego nowego wroga.
- Myślałem, że zdechniesz od razu - syknął upiór, uważnie mnie przy tym obwąchując - Hm... Czyżbyś miał kontakt z moją starą znajomą? Będzie z ciebie pyszny kąsek - oblizał się łakomie, szykując się do zadania pierwszego ugryzienia. Nie chcąc żegnać się tak wcześnie z życiem, sprzedałem mu cios poniżej pasa, który skutecznie go ode mnie odciągnął. Pijawka była ode mnie znacznie wyższa, co teoretycznie dawało mu większe szanse wygrania tego pojedynku. Jego blada cera, niezbyt ładnie mieszała się z czarnymi włosami, spod których łypały na mnie krwiste ślepia. Łącząc ze sobą wszystkie cechy jego wyglądu, prędko stwierdziłem, iż jest on najbrzydszym, ludzkim mutantem, jakiegokolwiek widziałem. Przygotowując się do kolejnego ataku, wyjąłem z kabury udowej niewielki sztylet, pokryty cienką warstwą drzazg pochodzących od białego dębu - Oh, marna istoto... Sądzisz, że pokonasz mnie w pojedynkę? - w mgnieniu oka znalazł się blisko mnie, wbijając w mój lewy bok swoje wyostrzone szkiety. Nie ulegając uczuciu rozrywania, starałem się wbić mu broń prosto w tchawice, co udało się dopiero za szóstym razem. Odsuwając się od ciała zdechłej pokraki, sprawdziłem palcem głębokość ran, znajdujących się w różnych częściach mojego ciała. Jedne były głębokie, inne zaś sprawiały wrażenie lekkich draśnięć. Wiedząc, że muszę dokończyć swojego dzieła, uklęknąłem przy zimnym już truchle, aby w kilka sekund pozbawić je głowy. Zadowolony ze swojego dzieła, podniosłem się na proste nogi i bez najmniejszego zawahania, ruszyłem chwiejnym krokiem w stronę wyjścia z ogrodów. Na moje nieszczęście, w pewnej chwili, przed oczami pojawiło mi się pełno czarnych plam, które momentalnie ściągnęły moje ciało na ziemię.

<Rita? ^.^ Spokojnie, on żyje xd> 

środa, 17 kwietnia 2019

Od Rafaela cd. Rity

Jako małe dziecko często wymykałem się z ośrodka, aby zaczerpnąć delikatną dawkę wolności. Nigdy nie było to łatwe zajęcie, gdyż moje prywatne więzienie, było otoczone z wielu stron przez żołnierzy, których porywcze psy, rozszarpały już nie jednego śmiałka. Byłem bardzo dobry w ukrywaniu się w cieniach, co w małym stopniu zapewniało mi ochronę przed czujnym okiem Josepha. Staruch nie był najgorszym opiekunem w projekcie, ale dobrą sławą również się nie cieszył... Gdyby dowiedział się co wyczyniam za jego plecami, z pewnością nie usiadłbym na tyłku przez rok. Doskonale wiedziałem, iż Salvatore wściekał się widząc, lub słysząc najmniejsze nieposłuszeństwo ze strony obiektów, ale kto by się nami przejmował? Byliśmy tylko zwykłymi eksperymentami, na które gdzieś za rogiem mrocznego korytarza zwanego życiem, ciągle czekała bolesna śmierć. Wykradałem się też z powodu chęci zobaczenia mojej przyjaciółki, która przez wiele lat nauczyła mnie więcej o życiu niż niejeden trener. Czasami było mi wstyd, że nie potrafiłem być normalnym dzieciakiem. W końcu nie posiadałem rodziców, a jedyną moją własnością były czarne ubrania oraz biały miś, będący prezentem na moje drugie urodziny. Teraz z lekką zadumą wracałem do tamtych, radosnych dni, kiedy wraz z Ritą bawiliśmy się na terenie gęstego lasu, udoskonalając przy tym swoje umiejętności psychiczne, jak i fizyczne. Niestety nie wiedziałem co się z nią aktualnie dzieje... Wojna rozdzieliła nasze losy, każąc mi walczyć za nasz kraj, a jej najprawdopodobniej uciekać w bezpieczny zakątek naszego państwa. Czas się w końcu stąd ruszyć - pomyślałem, podnosząc zadek z niezbyt wygodnego materaca, na którym wylegiwałem się od godziny dwunastej. Składając na pół zdjęcie swojej "zaginionej" siostry, sprzątnąłem nogą pod stół niedopałki papierosów, wymieszanych z potłuczoną butelką wódki. Nie czując się najgorzej, powoli wypełznąłem ze swojej tymczasowej kryjówki, która uratowała mi tyłek, gdy nadeszła ta pierdolona zima. Co prawda schron nie był jakiś potężnych rozmiarów, lecz bez dwóch zdań pomagał on przeżyć w tym złym świecie, o kilka dni dłużej.
- Może znajdę jeszcze jakieś zlecenie... - mruknąłem pod nosem, kierując się w stronę obozu Aniołów, cieszącym się opinią najspokojniejszego w okolicy. Jednak jak prawie każdy posiadali problemy związane z pojedynczymi, groźnymi grupami przestępczymi oraz ogromnym zbiorowiskiem nieumarłych, otaczających od czasu, do czasu ich dom. W zamian za ochronę, otrzymywałem od nich kilka puszek, bądź saszetek niedobrego, aczkolwiek bardzo pożywnego jedzenia, które swoją drogą konsystencją przypominało istną papka, ale kto miałby czas teraz o tym myśleć? No właśnie. Nikt.
Po przedarciu się przez spory płot, zacząłem odruchowo węszyć za Aidenem i Victorią, którzy wydawali się zniknąć gdzieś w odmętach jądra ziemi. Zdegustowany, zacząłem przechadzać się po wszystkich pomieszczeniach pałacu, z nadzieją, że gdzieś tutaj odnajdę poszukiwane przeze mnie osoby. Wchodząc do spiżarni, o mało nie wpadłem na innego człowieka, który po kilku osobach okazał się... Ritą! - Rita... To ty? - zapytał będąc w niemałym szoku.
- Rafael? - wydusiła z siebie, patrząc na mnie, jak na zaczarowaną postać z uniwersum Alicji w Krainie Czarów. Chwilowa radość jednak znikła z mojej twarzy w momencie zobaczenia krwistej butelki, znajdującej się w ręce kobiety. Początkowo wydawało mi się, iż jest to zwykły sok pomidorowy, lecz po dłuższym namyśle zorientowałem się, że to najczystsza krew.
- Co ty robisz? - spytałem, zachowując między nami stosowny odstęp, wywołany lekkim strachem przed ugryzieniem.
- Rafael, ja... - szepnęła, odwracając wzrok, chcąc ukryć przede mną czerwone oczy - Jestem wampirem - dodała przerywając panujące między nami milczenie - Proszę... - ciągnęła jeszcze, obawiając się zapewne tego, że pozbawią ją życia. Nie widząc w niej żadnego zagrożenia, przytuliłem ją do swojej piersi, zaczynając głaskać ją przy tym po głowie.
- Nigdy cie nie skrzywdzę - oznajmiłem natychmiastowo, wpatrując się w głąb jej brązowych oczu - W końcu jestem od ciebie wyższy, kurduplu - zaśmiałem się cicho, nie próbując ukrywać już wielkiego szczęścia, miotającego moim ciałem we wszystkie strony zniszczonego przez wojnę świata.
- Myślałam, że nie żyjesz - przyznała roztrzęsiona, siadając na niewielkiej skrzyni prowiantu - Myślałam, że cię już nie spotkam - mówiła, jak najęta, wpatrując się w swoje dłonie - Co się z tobą działo? Jak to wszystko przeżyłeś?
- Cóż... Jak wiesz, z dniem wojny wysłano nas na front... Tam zadecydowano kto ma żyć, a kto nie. Nie pamiętam dokładnie ile osób przeżyło wybuch wojny, ale nie było nas zbyt wielu. Wszyscy rozeszliśmy się we własne strony, a ja dowiedziałem się, że jednak mam rodzinę - westchnąłem, przypominając sobie obraz młodszej o kilka lat siostry - Zresztą ja jestem nie ważny, lepiej opowiadaj co tam u ciebie Rikito.

<Rita? :3 Mam nadzieję, że ci się spodoba ^^> 

sobota, 2 lutego 2019

Od Rafaela cd. Parker

Jako dziecko wierzyłem w zasady kolorowych kropek, chmurek, bądź słoneczek, które były umieszczane na wyblakłej kartce w ramach za moje zachowanie. Dziś jednak wierzę w trzy podstawowe filary tego świata. Walcz, żyj, bądź zostań zjedzonym. Wystarczyło zburzyć jeden, a cały misterny plan pójdzie w pizdu. Sam nie jeden raz o mało nie zniszczyłem sobie życia przez zignorowanie, któregoś z nich. Podobno kobiety kierowały się czymś innym, ale cholera je tam ostatnio wie. Kiedy ostatnio spotkałem jedną z nich, ta zamiast zaoferować mi stosunek, chciała zjeść mój mózg... Ciekawe prawda? Aktualnie mój własny głód zaczął podprowadzać mnie coraz bliżej wszelakich supermarketów oraz aptek, które kusiły poukrywanymi w ruinach lekami. Co prawda nie wiedziałem czy jakaś firma wyprodukowała tak długoterminowe leki na bóle różnych części ciała, ale zawsze można było próbować coś odnaleźć nie? Moim głównym celem było odnalezienie suchego prowiantu i sporej liczby bandaży, które w szybkim tempie uciekały z mojej apteczki. W sumie to spirytusem też nie pogardzę, a jakby znalazły się jeszcze jakieś narkotyki, to już w ogóle chwała Bogu i jego innym postacią! Nie martwiąc się o przetarty mundur, bezszelestnie przedarłem się do wnętrza budynku, które na moje nieszczęście skrywało jeszcze jedną, najprawdopodobniej żywą postać. Mając złudne wrażenie przewagi nad czarną plamą człowieczeństwa, stanąłem kilka kroków za nią, przeładowując przy tym szczekającą zbyt głośno broń.
- Szukasz czegoś? - dwa słowa wypadły mi z zaschniętego gardła, wysyłając tym samym na świat kolejny biały dym, będący skutkiem panującej zimy. Kobieta, gdyż takiej płci była nieznajoma osoba, szybko zmieniła swoją pozycję, na taką, która miała zapewnić jej w pewnym sensie jakieś bezpieczeństwo. Zielonooka miała jedynie nóż i paczkę prezerwatyw, które raczej nie potrafiły wyrządzić człowiekowi żadnej krzywdy. 
- Jakie są szanse, że pozwolisz mi w spokoju sprawdzić, czy nie ma tu żadnych podpasek, żebym mogła z resztkami godności i bez kulki w głowie kontynuować tą badziewna grę w chowanego z zombiakami, w zamian za kilka garści nieprzedziurawionych gumek? - wypaliła po chwili namysłu, machając mi przed oczami kwadratowym pudełeczkiem durexów.
- A jakie są szansę na to, że je razem spożytkujemy? - uniosłem brew w pytającym geście, na co ta mimowolnie się załamała.
- Zważywszy na moje truskawkowe dni, zapewne małe - skrzyżowała ręce na swojej piersi, przez co i ja opuściłem lufę M4 ku ziemi. Muszę przyznać, że laska miała spore jaja, aby zadawać takie pytania, dlatego chyba chwilowo ją polubiłem.
- Szkoda, przynajmniej nie zrobilibyśmy żadnych dzieci. Ile potrzebujesz tych podpasek złotko? - rozejrzałem się po opustoszałych pułkach apteki, na których niegdyś znajdowały się kolorowe pudełka syropów, witaminek i innych tego typu głupot.
- Jak się znajdzie chociaż kilka sztuk to będzie cud - westchnęła kierując się w stronę południa - Krzycz jak coś znajdziesz - dała mi wolną rękę oraz nieco zaufania, którego nie miałem zamiaru zmarnować. W końcu jak często można spotkać człowieka, który pragnie uciąć sobie z tobą pogawędkę na temat podpasek, tamponów i seksie? No właśnie, prawie nigdy. Szperając między opróżnionymi kartonami, co jakiś czas napotykałem się na oznaczone fiolki, które miały zaszczyt spocząć w moim mięciutkim plecaczku. Miałem już wracać do pani podpaskowej i powiedzieć jej, że nic z tego nie będzie, ale w tym samym momencie moje palce wyczuły pod warstwą kurzu jakiś śliski materiał. Zaciekawiony tym zjawiskiem, otrzepałem wierzch nieznanej folii, która natychmiastowo ukazała moim oczom niebieskiego ptaka za napisem bella. 
- Znalazłem! - krzyknąłem w stronę czarnowłosej, aby dać jej sygnał do wyłonienia się z drewnianego labiryntu - 20 sztuk dla damy w opałach - wręczyłem jej wartościowy podarunek, który mógł zaważyć o czystości jej spodni - Jak się nazywasz?
- Hm... Parker.
- A więc Parker... Wiem, że pewnie nie warto ufać nowo poznanym osobą, ale czy chciałabyś skarbie ze mną nieco po podróżować? Możesz mówić mi Rafael.

Parapeciku? :D
Jedziemy chlać? xd

niedziela, 18 listopada 2018

Od Rafaela cd. Lennox

Przemieszczając się po nieznanych sobie terenach, starałem znaleźć sobie nową kryjówkę, dzięki której mógłbym przeżyć nadchodzącą zimę. Wszyscy, których znałem i na których mi zależało umarli już bardzo dawno temu, więc jedyne co mi teraz pozostało to szukanie swojej siostry, która i tak zapewne radzi sobie teraz lepiej ode mnie. Spacerując po dachach leżących na obrzeżu miasta, które jeszcze kilka lat temu tętniło życiem, zacząłem zastanawiać się jak potoczyłoby się moje życie, gdybym posiadał normalną rodzinę. Przeżyłbym? A może jednak zamienił się w zombie? Ciekawa sprawa. I co Joseph? Ja niby nie miałem dać rady przeżyć na własną rękę? - pomyślałem wspominając słowa, swojego opiekuna, który jeszcze nie tak dawno rezerwował mi miejsce w kostnicy. Ciekawe co się z tym dziadem w ogóle stało... Niby nie był najgorszy, ale i tak za widokiem jego okropnej twarzy jakoś specjalnie nie szalałem.
- Przydałoby się coś zjeść - rzekłem cicho w stronę zdechłego szczura, jakbym oczekiwał, że opowie mi historię swojego życia, albo wskaże gdzie znajduje się najbliższe KFC - Zabawne zwierzęta - skomentowałem jeszcze, zeskakując na niższy budynek, którego dach był nieco mniej stabilny niż ten, po którym jeszcze nie tak dawno stąpałem. Przemieszczając się na wschód, przyświecała mi nadzieja, nie wdania się w interakcje z żadnym zombie. Wszystko skończyłoby się dobrze, gdyby nie lina nastawiona zapewne na jakieś głupie zwierze, która pociągnęła mnie w dół. Na moje szczęście, bądź nieszczęście, pętla zaciskająca się na moich kostkach, utrzymała mnie kilka centymetrów nad ziemią - Mógłbym już zdechnąć - warknąłem, próbując wierzgać swoimi kończynami, ale dawało to opłakane efekty. Potem akacja działa się dość szybko. Przybyła jakaś dziewucha, która postanowiła zabawić się w spider girl, a po chwili przed moimi oczami zatańczył obraz bijatyki z kiloma zombie.
- Dobrze ci poszło chłopczyku - zaśmiała się, przystawiając postarzałą piersiówkę do swoich ust - Na pewno nie chcesz się napić? - dorzuciła jeszcze, kołysząc biodrami to w prawo, to w lewo.
- Stronię od alkoholu na służbie - odtrąciłem jej rękę, która próbowała dotknąć mojej twarzy - Nie jesteś przypadkiem za młoda na to świństwo? - zmrużyłem swoje oczy, niczym dziki jaszczur chcący pożreć jej dusze. Nie żebym się martwił o wychowanie współczesnego społeczeństwa, ale to chyba nie bezpiecznie dla nastolatek, aby pozostawały bez opieki dorosłego podczas stanu upojenia alkoholowego.
- Mam dwadzieścia dwa lata więc chyba mogę robić z sobą co chce prawda? - zapytała ze spokojem, wpatrując się ze spokojem w moje oczy - Jak ci na imię? - zmieniła temat, odwracając się do mnie plecami. Jej głos był bardzo pewny siebie, ale czy dusza też taka była? Znałem wiele osób, które potencjalnie zgrywały twardzieli, lecz tak na prawdę były miękkimi kluskami, bojącymi się gniewu swoich opiekunów.
- Rafael - mruknąłem w odpowiedzi, chcąc załapać z nieznanym sobie odludkiem jakiś kontakt - A ciebie jak zwą?
- Lennox, wystarczy Lennox - odpowiedziała z lekką oziębłością - Jaki jest twój cel? Dokąd zmierzasz? - dopytywała, chcąc uzyskać jak najwięcej odpowiedzi. Zamyślając się na chwilę, zacząłem zastanawiać się czy warto ufać tej niewielkiej istocie, dla której byłem prawdziwym wieżowcem. Teoretycznie nie była dla mnie żadnym problemem, ale warto byłoby zyskać jakiegoś towarzysza broni. Zresztą dawno nie rozmawiałem z żadnym człowiekiem więc w jakiś sposób mogłoby mi to pomóc w uspołecznieniu się.
- Sam nie wiem. Moim celem jest przeżycie, ucieknięcie od przeszłości... Nie mam zamiaru płaszczyć się przed byle kim więc nie wiem czy gdziekolwiek znajdę sobie nowy dom. A ty? Czego chcesz od życia?

Lennox? ^^ 
Takie nijakie, ale jeszcze się rozkręcę :v 

niedziela, 21 października 2018

Od Rafaela cd. Kiary

- To nie ma sensu - kilka słonych łez opuściło moje oko, aby rozbić się na białych kafelkach oddziału medycznego. Znowu zbyt mocno oberwałem, znowu wszystkich zawiodłem, znowu nie zasługiwałem na kolejną szansę, którą oni starali się wpoić mi siłą.
- Ma sens - twardy głos Josepha stojącego tuż za moimi plecami przybijał mnie jeszcze bardziej. W pomieszczeniu było chłodno przez trwającą na zewnątrz zimę, lecz nikt nie miał zamiaru poratować mnie jakąś kurtką bądź ciepłym swetrem. Zbliżały się święta... Święta? Co to niby znaczy... Kolejny tydzień spędzony w ciemnościach bez żarcia i z małą miską wody, którą trzeba odpowiednio wydzielić na całe siedem dni. Wszyscy "opiekunowie" na ten czas zostają odesłani do domów, a na wartach pozostają tylko wyprani z uczuć żołnierze. Przetrwanie w tym okresie było bardzo trudne, dlatego słabsze obiekty były wprowadzane zwykle w stan śpiączki. Myśląc o tym nieco dłużej, nawet nie zorientowałem się kiedy mężczyzna w ciemnym jak smoła garniturze zaczął oglądać nieco uważniej stan moich pleców. Jakoś specjalnie mi to nie przeszkadzało, lecz kiedy jego palec znalazł się niebezpiecznie blisko krwawego cięcia, zasyczałem jak atakująca żmija, po czym postanowiłem dać mu pamiątkę w postaci ugryzienia.
- Puszczaj mnie! - wrzasnąłem miotając się w jego cieniu niczym żółw nie mogący przekręcić się na cztery kończyny - Zostaw mnie! - próbowałem go kopnąć, kiedy jego lewa ręka z całym naciskiem spoczęła na moich wyczuwalnych przez bluzkę żebrach.
- Podajcie mu G24! Dostał ataku! - złączył moje ręce w dużą literę "x", a następnie stanowczym, aczkolwiek delikatnym ruchem odchylił moją głowę do tyłu, żeby udrożnić moje drogi oddechowe - No szybciej! Zaraz mi się zacznie dławić! - pogonił "białych" warknięciem, dzięki czemu szybciej gruba igła wbiła się w moje serce pozbawiając mnie tym samym przytomności. Nigdy nie lubiłem eksperymentów, które swoimi rodzajami doprowadzały mnie wręcz do szału. Zwykle służyło to jako ostrzeżenie, lecz niechęć do strzykawek pozostanie ze mną aż po grób. Nie mając pojęcia co się ze mną dzieje, zamknąłem się w swojej podświadomości mając nadzieję, iż chociaż trochę odpocznę od tej chorej rzeczywistości.
⇱⇱⇱⇱⇱
Otwierając swoje oczy widziałem tylko zlewający się ze wszystkim mrok. Ruszając lekko swoim prawym nadgarstkiem wyczułem na nim metalową obręcz, której brzęczenie dobiegało już spod samego łóżka. Jak szło się domyślić oznaczało to tylko i wyłącznie skucie, które było dla mnie strasznie męczące. W takim stanie nie mogłem nawet wstać do prowizorycznej toalety, aby móc się odlać, czy też załatwić inną potrzebę fizjologiczną. Miałem już na nowo zamykać swoje morskie oczy, ale w tym samym czasie pomieszczenie wypełniło się blaskiem lamp, aktywowanych przez osobę z zewnątrz.
- Obudziła się nasza księżniczka? - owiany sławą Joseph ponownie postanowił zatruć mi część dzisiejszego dnia - Myśleliśmy, że nam padłeś... Masz pieskie szczęście mały - pogłaskał mnie po głowie, nie przejmując się moją zjeżoną postawą ciała - Nie złościmy się... Powinieneś mi dziękować Rafaelu... Zrobili ci badania kiedy spałeś więc już się stresować nie musisz - uśmiechnął się delikatnie - Potratuj to jako prezent na święta - klasnął w ręce pusząc się jak paw. Wyobrażając sobie tych wszystkich lekarzy, którzy mnie obmacywali, mimowolnie się wzdrygnąłem. Nie miałem pojęcia gdzie tym razem tkali swoje łapy, dlatego jeśli tylko nadarzy się taka okazja, będę musiał się porządnie wyszorować.
- Nie potrzebuję twojej łaski - rzekłem cicho odwracając od niego wzrok - Spadaj już do swojej rodzinki i zapomnij o mnie na cały tydzień - fuknąłem nie ukrywając swojego rozgniewania, które na pewno nieco go bawiło. Czując jak jego łapa zjeżdża na odcinek lędźwiowy mojego kręgosłupa, zacząłem się z nim szarpać obawiając się tego, iż może mi zrobić jedną z najgorszych krzywd jaką sobie w tamtym czasie wyobrażałem.
- Nie spinaj się tak - poprawił mi koszulkę, uważając, aby nie narobić mi większego problemu - Masz się zachowywać i na mnie grzecznie czekać... Zostawię ci światło, byś nie popsuł sobie wzroku, ale kajdanki zostawię byś za dużo nie cudował. Masz być grzeczny... Jeśli się dowiem, że coś przeskrobałeś to będziesz miał karę - pogroził mi palcem, wskazując wzrokiem jedną ze ścian, na której do dzisiaj widniały zaschnięte ślady krwi. Salvatore nie lubił być sadystą, lecz gdy ktoś go wyprowadzał z równowagi to mocno tego żałował - Do zobaczenia po świętach.
- Wypchaj się sianem i napij się wody.
⇱⇱⇱⇱⇱
Kiedy otworzyłem swoje oczy dookoła mnie panowała okropna ciemność. Czułem się taki słaby, moje powieki potrafiły ledwie rozszerzyć się na kilka centymetrów, a niespokojne pikanie dochodzące z tego śmiesznego EKG niemal rozsadzało mi głowę. Próbując podnieść się jakoś do siadu, wyczułem na swoim brzuchu czyjąś głowę, która jak się okazało należała do mojej śpiącej siostry.
- Nie musiałaś ze mną zostawać - szepnąłem cicho okrywając ją najbliższym kocem - Tylko się męczysz - brzęczałem sam do siebie podczas odpinania niewygodnych kroplówek. Uważając by jej nie obudzić, położyłem jej ciało na materacu łóżka, a sam z trudem zacząłem przeglądać leki leżące niedaleko mnie. Przeciwbólowe, nasenne... Złoty pył? Skąd oni mają takie rzeczy - wziąłem do ręki małą torebkę wypełnioną złotym proszkiem, który wręcz prosił się o wtarcie w policzki i dziąsła. Nigdy nie nazywałem się osobą uzależnioną od tego świństwa, ale tylko to zwykle pomagało przezwyciężać mi ból. Po udanym "zabiegu" na nowo mogłem poczuć kwaśny smak nieznanej mieszaniny, która nadała mi wystarczająco siły do tego, by spokojnie opuścić oddział medyczny. Nie wiedząc gdzie do końca co się znajduje, postanowiłem udać się na północ, co stety bądź niestety skończyło się dla mnie w dość nieprzyjemny sposób. Mój zapchlony los chciał, abym wychodząc zza zakrętu wpadł na kochanego mężulka mojej siostry, który od razu zaczął się pluć.
- Miałeś leżeć na medycznym i nie wtrącać się w nasze życie - syknął jak wściekły wąż przyszpilając mnie do ściany. Nie mogę go skrzywdzić - Nic nie powiesz? - nie rozluźniał swojego ucisku. Nie mogę go uderzyć. Nie mogę zawieźć siostry.
- Skoro chcesz bym odszedł to odejdę - wybełkotałem z trudem patrząc na niego wzrokiem bez życia - Nie mogę mieć rodziny - potrząsnąłem przecząco głową - Nie mogę...

<Kiara? ;3 Zatrzymasz go? xd> 

piątek, 6 kwietnia 2018

Od Rafaela cd. Kiary

To, iż umrę było już przesądzone od bardzo dawna. Początkowa walka w dzieciństwie o to by przeżyć do następnego dnia była tylko prologiem do tego zwariowanego świata. Leżąc na brudnej oraz lodowatej podłodze zacząłem zastanawiać się jak mają wyglądać te całe tortury... Boleć pewnie będzie jak cholera, ale nie takie rzeczy już się przeszło. Nie znam się do końca na tym całym apokaliptycznym świecie więc jeśli będą chcieli ode mnie jakiś informacji to gówno ode mnie dostaną. Czasami opłaca się być bezstronnym, lecz nawet to może doprowadzić cię do szybkiej śmierci, gdyż tamci nie chcieliby mieć przez ciebie problemów. Przynajmniej siostra jest bezpieczna i ją widziałem - starałem się pocieszyć się w myślach, lecz niestety marnie mi to szło. Najchętniej to schlałbym się lub naćpał do tego stopnia, iż o wszystkim bym zapomniał. Taaaaaak! To jedna z najlepszych opcji jaka mogłaby mnie w tym momencie spotkać. Z pewnością myślałbym o tym nieco dłużej, ale gonił mnie czas wyznaczany przez tego całego Blackfreya. Przyszedł po mnie równo z godziną dwunastą... Pytacie skąd wiem? Kiedy mężczyzna wchodził do środka, uchylił drzwi do tego stopnia, że mogłem zobaczyć wiszący na korytarzu zegar. Był dość dużych rozmiarów, dlatego nawet słabowidzący mógł stwierdzić jaka cyfra maluje się na tarczy zegara.
- Teraz taki wygadany już nie jesteś? - zadrwił zadając mi ostrego kopniaka prosto w brzuch, lecz ja nie wydałem z siebie nawet najmniejszego jęku, którego on zapewne ode mnie oczekiwał.
- Nie mam potrzeby z tobą rozmawiać - westchnąłem nawet nie próbując uniknąć ciosu wymierzonego w moją twarz. Automatycznie dzięki takiemu zabiegowi, do moich ust naszła ogromna ilość krwią, którą starałem się jakoś przełknąć. Nie chciałem całkowicie ulec... Nie w takim momencie... Nie w godzinę, w której miałem pożegnać się ostatecznie z życiem.
- Przekonamy się jeszcze - mówiąc to mężczyzna wciągnął mnie na dobrze zbudowane krzesło. Nie zapomniał również o ostrych linach, potrafiących poranić skórę do krwi. Facet przyszykował sobie już na mnie kilka zabawek, lecz kiedy miał już jakąś na mnie przetestować, do celi wpadła moja mała Kiara, która od razu obroniła mnie przed szwagrem żądając mojego uwolnienia. Czułem na swojej skórze jej wzrok, ale ja nie miałem aż takiej uwagi by spojrzeć jej teraz prosto w oczy. Pewnie zepsuje jej teraz życie... Eh... Może lepiej byłoby gdybym się tutaj nigdy nie pojawił? Mogłem ją przecież zostawić w tedy w ciepłym oraz bezpiecznym miejscu... Nie miałaby problemów, nie myślała by o takim śmieciu jakim jestem. Kiedy tylko sznury opadły na podłogę, od razu, pomimo bólu zerwałem się na równe nogi maszerując równo w stronę wyjścia.
- Pójdę już - wydyszałem zaciskając zęby, które przybrały teraz kolor szkarłatu - Robię ci tylko kłopot Kiaro... Cieszę się, że moja siostra wyrosła na taką piękną, mądrą i wartościową osobę - wydusiłem jeszcze z ogromnym trudem zaczynając kasłać szkarłatną cieczą, której pod moimi stopami zaczęło z sekundy na sekundę zbierać się oraz więcej. Chciałem jeszcze coś do niej powiedzieć, ale nie dając już rady uśmiechnąłem się jeszcze słabo w jej stronach, po czym straciłem przytomność.

<Kiara? :3 Na medyczny xd Ma wyniszczony organizm bardzo, ale do złotego pyłu będzie chciał się i tak dobrać jak nikt nie będzie patrzył xd Oczywiście nie w celu leczenia się xd>

wtorek, 20 marca 2018

Od Rafaela do Kiary

Obudziłem się podczas kolejnej śnieżycy, która nastała tej zimy. Okropne zimno smagające moje plecy zmusiło mnie do wstania oraz przeniesienia się w kąt małej sali, opuszczonego magazynu. Nie miałem ze sobą żadnego koca, a po ognisku, które zamokło od śniegu nie było już praktycznie śladu. Z tego co widziałem po pogodzie nadchodziła powolnymi krokami wiosna, ale ile w tym prawdy było to już sam nie wiedziałem. Chciałem przetrwać tylko do trzydziestego lipca by skończyć dwadzieścia sześć lat... Pragnąłem też znaleźć swoją siostrę, po której mam tylko jedno zdjęcie, ale lepiej mieć coś niż nic prawda? Czując coraz większy mróz napierający na moje ciało, przyciągnąłem bardziej kolana pod swoją klatkę piersiową z nadzieją, iż to pomoże mi nieco utrzymać odpowiednią temperaturę ciała. Że też dzisiaj musi tak piździć - przeszło mi przez myśl obserwując wielkie płatki śniegu padające tuż za wybitym oknem. W głębi duszy wciąż się gnoiłem za to, iż nie udało mi się przejść nieco dalej, ponieważ może w tedy odnalazłbym nieco lepszą, cieplejszą kryjówkę na dzisiejszy wieczór, który kolorowo się nie zapowiadał. Byłem na nowo zmęczony tym wszystkim, a w moim żołądku od bardzo dawna gościł głód... Gdyby teraz podsunięto mi pod nos choćby jakąś papkę ze zmiksowanych warzyw, zapewne wciągnąłbym ją od razu nie zważając na okropny smak uderzający w język. Ile ja bym dał, żeby teraz wskoczyć pod ciepłą pościel w swoim malutkim pokoju, w którym przesiadywałem gdy nie było szkoleń. Ciasne, ale własne jak to się mówi co nie? Pamiętam, że jak byłem bardzo chory to zawsze miałem bardzo dużo spokoju i przynoszono mi ciepłe oraz dobre jedzonko, które aż samo się prosiło aby wylądować w moich ustach. Joseph też miał w tedy dla mnie więcej czasu niż zwykle co bardzo mnie cieszyło, gdyż przynajmniej nie musiałem przebywać sam podczas wysokich, zabijających mnie gorączek.
- Muszę wytrzymać - mruknąłem sam do siebie pod nosem ukrywając swoje dłonie pod w miarę ciepłymi pachami. Tak, miałem nałożone na nie specjalne rękawiczki ułatwiające mi korzystanie z nich podczas lata i zimy, ale i tak to było za mało jak na takie potężne mrozy. Chciało mi się spać, lecz nie wiedziałem czy to będzie w takiej sytuacji najlepsze wyjście. W końcu żyjemy w świecie pełnym zombie czy też ludzki gotowych cię zabić i okraść tylko dla tego, iż ma się przy sobie kromkę czerstwego chleba, chociaż nie zdziwię się jeśli gdzieś w USA zaczynają pojawiać się jacyś myślący kanibale. Sam nie jestem w stanie wyobrazić sobie jak można zjeść drugą osobę, ponieważ sam mimo ogromnego głodu nie dałbym rady zjeść swojego przyjaciela albo kogoś z rodziny... No... Jeśli bym w ogóle kogoś takiego posiadał... Raczej nigdy nie wybaczę tego, że ojciec oddał mnie jak psa do tego śmiesznego projektu, który miał wyszkolić dzieci na świetnych żołnierzy. Ciekawe ile w ogóle dali mu za mnie kasy, bo z tego co widziałem to do walizek wkładali różne sumy pieniędzy. Nienawidzę cię staruchu i nie wiem co ci zrobię jak cię dorwę - rzekłem sobie w myślach na wspomnienie zielonookiego mężczyzny, którego widziałem tylko na kilku zdjęciach w moich aktach, które z ogromnym trudem zwinąłem lekarzowi na badaniach gdy miałem niecałe szesnaście lat. Potem i tak dostałem wpierdol od opiekuna za grzebanie w cudzych rzeczach, ale szczerze mówiąc to opłacało się to zrobić. Cóż, inaczej nie wiedziałbym jakim chujem jest mój ojciec albo, że mam dwie młodsze siostry i jakiś dziadków. W pewnym momencie moje przemyślenia zostały przerwane przez ciche chrupnięcie gałęzi rozsypanych przeze mnie po całym magazynie jeszcze za dnia aby zapewnić sobie większe bezpieczeństwo. Czując, że ktoś może mi tutaj zagrażać, wyostrzyłem wszystkie swoje zmysły, po czym skradając się cicho niczym kot zacząłem szukać swojego przeciwnika. Ciemna masa kroczyła przez środek budynku starając się unikać rozstawionych przeze mnie alarmów jakby spodziewała się, że ktoś tutaj siedzi. Chcąc pozbyć się nieznajomego, niczym wąż popełzłem tuż za jego plecy tylko po to aby ucisnąć punkty witalne aby jak się okazało, kobieta upadła tuż w moje ręce - Robota wykonana - szepnąłem uśmiechając się sam do siebie i szczerze powiedziawszy to już od dawna nie byłem taki delikatny w stosunku do innych. Zazwyczaj przywalałem takim przyjemniaczkom prosto w twarz z kolby karabinu, ale tutaj postanowiłem zrobić to ciut w innym stylu. Myśląc nad tym gdzie położyć jej cielsko, powoli zacząłem orientować się, iż skądś znam tą twarz. Zdezorientowany, położyłem młodszą od siebie dziewuchę na ziemię, po czym sięgnąłem do kieszeni w spodniach munduru, żeby wyjąć z niej zdjęcie swojej najstarszej, ale najmłodszej siostry, która była niemal sobowtórem nieznajomej leżącej u mych stóp - Cholera - jęknąłem z lekkim przestraszeniem zaciągając ją do pomieszczenia, w którym przesiedziałem już kilkanaście długich godzin. Mając na uwadze, że może być jej zimno, zacząłem zbierać połamane patyki z reszty sali z nadzieją, iż powstanie z tego jakieś prowizoryczne ognisko. Bardzo namęczyłem się próbując rozpalić to dziadostwo, lecz kiedy w końcu mi się udało miałem się czym pochwalić. Korzystając z tego, iż Kiara, a przynajmniej sądzę, że to była ona, miała specjalny uchwyt z tyłu munduru, przyciągnąłem ją nieco bliżej paleniska by mogła się rozgrzać. Oczywiście bez ciągnięcia za kłączyska też się nie obyło, ponieważ młoda ma taką długą czuprynę, że nie dało się praktycznie o nie, nie zahaczyć. Co ja mam z nią teraz zrobić? - pomyślałem nerwowo ściskając w rękach kawałek swojego munduru. Nie mogłem jej tutaj od tak zostawić, ponieważ mogła się stać jej krzywda, ale też coś w moim sercu mówiło mi, żebym odszedł i zostawił ją w spokoju. Kiedy miałem podejmować właściwą decyzję, poczułem ostry ból rozchodzący się od karku w stronę mózgu co wywróżyło mi jedynie utratę przytomności.
***********
Ocknąłem się na zimnej podłodze w nieznanym sobie pomieszczeniu. W powietrzu dało się wyczuć zapach strasznej stęchlizny, która wręcz wykrzywiała nos w drugą stronę. Wiedząc, iż muszę się stąd jakoś wydostać, podniosłem się z ogromnym trudem z podłoża niemal wywracając się na nie na nowo. Zdziwił mnie nieco fakt, że byłem przykryty jakimś starym kocem... Nie przejmując się tym zbytnio, zacząłem węszyć za swoją siostrą obawiając się, iż ktoś ją skrzywdził, lecz w tedy do mojej celi zawitał jakiś czarnowłosy mężczyzna. Z jego piwnych oczu pałało nienawiścią, którą od razu odegrałem również w swoich oczach.
- Zdechniesz za to co zrobiłeś mojej żonie - warknął groźnie niczym lew zaczynając polowanie na zwierzynę.
- Nic złego jej nie zrobiłem - stwierdziłem zaczynając domyślać się, iż jest to mój szwagier, który był zapisany w aktach Kiary kiedy je odnalazłem.
- Tłumacz się, tłumacz ja i tak ci nie wierzę psie - fuknął uderzając mnie w szczękę, która i tak już nieźle oberwała od twardej oraz nie wygodnej powierzchni - Czekają cię tortury - dopowiedział jeszcze z syknięciem opuszczając salę, w której pozostałem na nowo sam. W co ja się znowu wkopałem? - zapytałem się w myślach podchodząc do kąta gdzie siedziało mi się zawsze, o dziwo najlepiej. Czyli tak to się ma skończyć? Umrę? W takiej sytuacji? Przynajmniej wiem, iż młoda jest bezpieczna i dobrze jej się układa... Ja i tak nie mam szans na założenie rodziny więc przynajmniej ona ma się z czego cieszyć. Nie mając pomysłu co ze sobą zrobić, wbiłem wzrok w ziemię oraz zacząłem czekać na dalsze potoczenie się spraw.

<Kiara? :3 Braciszek nie chciał aż tak mocno xd> 

niedziela, 18 marca 2018

"Ciekawość zabiła kota, satysfakcja go wskrzesiła"

Imię i nazwisko| Rafael Amitachi
Ksywka| Zwykle mówią do niego po imieniu, lecz nie obrazi się jeśli ktoś mu jakąś nada.
Wiek| 26 lat (urodziny 30 lipca)
Płeć| Mężczyzna
Obóz| Jeszcze nie wie gdzie mógłby się podziać.
Ranga| Gromu
Aparycja| Rafael to przedstawiciel rasy ludzkiej mierzący dokładnie 186 cm wzrostu. Pod czarnym mundurem skrywa bardzo dobrze zbudowane ciało, którego raczej nie powstydziłby się żaden przedstawiciel płci brzydkiej. Dodatkowo, zwykłe, ale jednocześnie rzadkie oczy koloru morza są uzupełniane przez ciemnobrązowe włosy nadające mu pewnego rodzaju uroku. Z cech charakterystycznych warto wspomnieć tatuaż na prawym ramieniu z liczbami 031 oraz ogromną bliznę na plecach, ciągnącą się od lewej łopatki aż po ostatni kręg w odcinku piersiowym kręgosłupa.
Charakter| Niegdyś cichy i nieśmiały chłopiec, dziś odważny oraz nie bojący się jutra mężczyzna. Rafael z pewnością nie należy do ciamajd czy też leni, którym nie chce ruszyć się z miejsca. Kocha być aktywnym fizycznie dlatego praktycznie nigdy się nie zatrzymuje. Często bywa uparty jak osioł więc więc jeśli chcesz go od czegoś odpędzić to porywasz się z motyką na słońce. Nie wierzy w miłość, ponieważ nie zaznał jej za młodu. Zresztą skoro i tak żadna kobieta raczej go nie zechce to na co ma się łudzić? Jest raczej typem samotnika dlatego podróżuje sam i nie ma zamiaru łączyć się z innymi w dużą grupę, w której zaraz może się szybko rozplenić. Nie jest zimnym draniem choć czasami stara się takiego grać aby świat dał mu w końcu spokój. Niebieskooki jest z pewnością osobą tajemniczą oraz nie znoszącą rozkazów. Potrafi odgrywać emocje tak by dostać czego oczekuje. Chociaż mało kto to dostrzega, ale cierpi przez całe swoje życie. Nie potrafi często się pozbierać więc skleja swoje życie za pomocą papierosów i narkotyków. Stara się do niczego nie przywiązywać, lecz zazwyczaj wychodzi to co wychodzi. Zwykle jest spokojny, ale czasami zdarza mu się wybuchać nagłą agresją w stosunku do wszystkich żywych stworzeń.  Zdarza mu się nie rozumieć swoich uczuć co bywa dla niego przytłaczające. Potrafi zachować powagę jeśli jest ona potrzebna. Jeśli by ci zaufał będzie w stosunku do twojej osoby bardzo lojalny i wierny. Nie lubi zawodzić nikogo... A śmierć? Śmierć to pewnie dla niego jedyne wybawienie, na które czeka od wielu, wielu lat.
Historia| Przyszedł na świat jednego z najgorętszych dni lipca. Urodził się w domu dlatego nikt oprócz ojca i matki, nie wiedział o jego małym istnieniu. Chłopiec był zdrowy, długo nie trzeba było czekać na jego pierwszy krzyk, lecz nikt się nie cieszył z małej istotki pragnącej bliskości swoich rodziców. Wszyscy przez pierwsze daw miesiące jego życia patrzyli na niego z ogromnym obrzydzeniem i wstrętem. Był niechciany... Z przypadku... W końcu gdy wszyscy mieli dosyć jego płaczu, Wiliam oddał malucha do projektu rządowego, o którym wiedziała tylko ta mroczna strona wojska. Po przebadaniu Rafaela przez profesjonalnych medyków, zapłaceniu Sawowi odpowiedniej kwoty pieniędzy, wciągnięto małe zawiniątko do miejsca gdzie miał spędzić resztę swojego życia. Opiekunem chłopca został Joseph Salvatore, który z dużą niechęcią pełnił swoją rolę jaką mu przypisano. Z początku traktował niemowlaka jak powietrze, ale gdy tylko usłyszał po raz pierwszy jego płacz, zrozumiał, iż musi się przełamać, aby maluszek mógł przeżyć jak najdłużej. Lata mijały, a Rafael rósł jak na drożdżach. Szybko nauczył się chodzić, mówić, czytać, wiązać buty i zapinać guziki, jednak coś w głębi duszy mówiło mu, że nie jest normalnym dzieckiem. W książkach wiele razy dostrzegał kogoś takiego jak mamę i tatę, lecz nie potrafił zrozumieć dlaczego on ich nie ma. Salvatore bardzo unikał pytań młodszego dotyczących tego tematu, co bardzo nie podobało się małolatowi, ale kiedy parę razy dostał od niego po tyłku zrozumiał, że nie warto drążyć dalej tej kwestii. Z biegiem czasu szybko wyszło na jaw, iż Rafael jest jednym z najlepszych projektów D.A.R.K.N.E.S.S. dlatego by pożył jak najdłużej dostawał lepsze posiłki oraz zabawki, których zaczynało mu brakować w jakże krótkim dzieciństwie. Kiedy nadeszła wojna poczuł się jak w pułapce. W tedy stracił już wszystko. Opiekuna, ciepłe łóżko, jedzenie... Musiał walczyć, walczyć o wolność kraju oraz przeżycie. Czasami nawet tęsknił za biciem oraz poniżaniem, które w tamtym miejscu były na porządku dziennym. Nienawidził tego, ale gdyby miał wybierać to wybrałby to mniejsze zło. Po wybuchu bomby atomowej już w ogóle zapomniał jak to normalnie żyć. Odszedł, uciekł, przepadł jak kamień w wodę. Wiedział, że gdzieś w tym świecie znajdzie swoją siostrę i tylko to do dziś trzyma go przy życiu. Chciałby ją zobaczyć, przytulić oraz poczuć jej zapach... Ale czy ona go zechce? Z tego co wiedział to ma już rodzinę, lecz stara się o tym nie myśleć oraz nie poddawać. Co będzie dalej pytacie? Czas to pokaże.
Rodzina|
- Ojciec - Wiliam Saw - oddał chłopca do programu rządkowego, gdy ten miał zaledwie dwa miesiące.
- Matka - Gabriela Amitachi - matka, o której nic nie wie. Ponoć z ogromną chęcią oddała syna ojcu, który zrobił swoje, żeby pozbyć się młodego z ich życia.
- Młodsza siostra - Kiara Blackfrey (Amitachi) - wie jakie piekło wyrządził jej ojciec oraz bardzo jej poszukuje.
- Młodsza siostra - Tija Amitachi - nie posiada o niej wielu informacji.
- Dziadkowie - Alfred & Selena Saw - wie tylko, że dziadek był antyterrorystą, a babcia fryzjerką.
- Wujek - Eric Saw (Helsing) - ponoć jest przywódcą jednego z obozów, ale jak jest w tym prawda to sam nie wie.
- Opiekun rządowy - Joseph Salvatore - zajmował się chłopakiem dopóki ten nie skończył dwudziestu jeden lat. Rafael zapamiętał go jako wysokiego, czarnowłosego mężczyznę, od którego nigdy nie tryskała nienawiść czy też złość.
- Szwagier - Reker Blackfrey - mało o nim wie, gdyż nie znalazł jeszcze jego akt.
Partnerka| Chyba żadna nie zechce takiego faceta.
Orientacja seksualna| Heteroseksualny.
Inne|
- Pali nałogowo papierosy.
- Bierze narkotyki, ale stara się z tym zerwać.
- Nie zna swojej rodziny, aczkolwiek jej poszukuje.
- Jest posiadaczem grupy krwi 0 Rh+
- Zna się na samoobronie i walce w ręcz.
- Przed wojną i w jej trakcie był żołnierzem oraz medykiem.
- Potrafi jeździć konno, lecz dawno tego nie robił.
- Posiada uprawnienie do pilotowania maszyn powietrznych.
- Za dzieciaka strasznie bał się burzy.
- Ma straszne uczulenie na jeżyny.
- Od najmłodszych lat należał do rządowego projektu D.A.R.K.N.E.S.S
- Obeznany z każdą bronią palną jak i białą.
- Uwielbia czytać książki! Najbardziej kryminały i fantasy.
- Od dziecka chciał mieć psa, lecz zważywszy na jego życie nie było to możliwe.
- Na prawym ramieniu ma wytatuowane numery 031. Przed wojną był to jego identyfikator, a dziś są to tylko nic niewarte znaki.
- Był bardzo udanym eksperymentem dlatego rząd za nim bardzo przepadał i starał się o niego dbać.
- Został przemieniony w wampira przez swoją ukochaną, Ritę.