środa, 28 czerwca 2017

Od Kiary cd. Erica

- Dobrze babciu nie martw się! To nic... - powiedziałam jakoś i zaraz ziewnęłam, bo w końcu była już późna noc!
- Na pewno? Nie wygląda to za dobrze! - powiedziała zmartwiona siadając obok mnie.
- Spokojnie babciu! Po lekach jest mi lepiej - rzekłam, a Edward zaczął mi usztywniać pękniętą kość w nodze, na którą upadł mi mój koń - Co z Feniksem? - spytałam.
- Pewnie zajmują się nim stajenni i sprawdzają weterynarze, ne martw się tak! - powiedziała nieco mnie pocieszając.
- Au! Edward delikatniej do cholery! - zasyczałam z bólu - Co jest dzisiaj z Tobą, zrobiłam Ci coś?! - dodałam patrząc na niego wrogo.
- Przepraszam to było niechcący - mruknął w odpowiedzi, a ja spiorunowałam go wzrokiem.
- Nie wyżywaj się na mnie bo masz problemy - burknęłam, na co przewrócił oczami i usztywnił mi w końcu ranną kończynę, oraz podał jeszcze przeciwbólowe. Później wujek Eric wrócił wraz z dziadkiem, więc spojrzałam na nich nieco sennym i zmęczonym wzrokiem. Następnie po kilku minutach przyleciał zdyszany Sebastian, przywódca Ridersów, który wypytywał nas o sojowego brata.
- Spokojnie! Nic mu nie będzie! Nasi szpiedzy pewnie go pilnują - westchnęłam słabo - Dlaczego zwiał? - spytałam zaraz.
- No... Dowiedział się że też jestem antyterrorystą - powiedział smutno - On też chciał nim zostać ale się nikomu nie przyznawałem, bo wiedziałem że to niebezpieczne, a ja ciałem go tylko chronić - wyrzucił z siebie.
- Wiem że to Cię zaboli ale... Nie możesz sam decydować o woli innych! Sami muszą podejmować decyzję, a Ty niestety go skrzywdziłeś bardzo swoimi czynami... Można powiedzieć że zrujnowałeś mu marzenia bo chciałeś go chronić, a w efekcie tylko bardziej go raniłeś! Jako były policjant powinieneś to wiedzieć, a nie że ja Ci to mówię. Teraz potrzebuje czasu wiec na niego nie naciskaj! - rzekłam i opadłam wykończona na łóżko, a po chwili zasnęłam.

< Eric? ;3 >

Od Rekera cd. Kiary

Kiedy  z naprzeciwka ktoś zaczął świecić latarkami popatrzyłem na to zjawisko dość nie pewnie. Z jednej strony mogli być to żołnierze z naszego obozu a z drugiej natomiast wrogowie, którzy z pewnością rozstrzelaliby nas od razu... Cóż byliśmy teraz zbyt słabi na walkę a skoro ten duch Tim zniknął to znaczyło, że jesteśmy już bardzo blisko wyjścia na powierzchnię. Dzięki, że uzdrowiłeś ją chodź trochę - pomyślałem patrząc spokojnym wzrokiem na ukochaną, którą cały czas dzielnie niosłem na swoich rękach. Zaczęliśmy powoli iść w stronę świateł latarek przygotowani oczywiście na ewentualny atak, który na szczęście nie był potrzebny, gdyż zobaczyliśmy ludzi ze swojego obozu! Było ich dwudziestu sześciu a gdy nas tylko zobaczyli od razu podbiegli dopytując się nas co się stało, że nie wracaliśmy do obozu przez dwa dni! Nie mogłem w to uwierzyć, że czas nam tak szybko przeleciał!
Postawiłem ostrożnie Kiarcię na ziemi stając za nią by w razie czego ją asekurować po czym podeszliśmy do naszych wierzchowców by się ich trochę podeprzeć. Czułem jakby moja noga została rozszarpana przez bulteriera, ale na mojej twarzy nie dało się znaleźć ani odrobiny bólu. Część żołnierzy zabrała chorych i ciężko rannych by wrócić do ratusza jeszcze wcześniej. Kiedy wyszliśmy na powierzchnię od razu uderzyły w nas pierwsze promienie jesiennego słońca, które jak na tę porę roku były dosyć ostre. Miałem zamiar już wsiadać na Persefonę, która aż paliła się do galopu i cwału, ale za ramię złapał mnie Dan przez co miałem ochotę zapiszczeć z bólu, ale jakoś się powstrzymałem i spojrzałem na niego obojętnym wzrokiem.
- Ktoś pojedzie z tobą, bo z konia spadniesz - stwierdził na co od razu zaprzeczyłem ruchem głowy.
- Nie! Mi nic nie jest - mruknąłem krzyżując ręce na piersi.
- Ta jasne a w zimne mamy plus 26 na termometrach! - odmruknął mi na co machnąłem niedbale ręką.
- Nic mi nie będzie - stwierdziłem i gdy już miałem włożyć nogę w strzemię jęknąłem cicho z bólu, gdyż działanie przeciwbólowych dobiegło końca.
- Taaaaa... Nic ci nie będzie - westchnął i wyjął igłę z środkiem usypiającym przez co miałem go ochotę zagryźć. Zrobiłem kilkanaście uników, ale w końcu złapał mnie drugi żołnierz no i Dan dopiął swego, gdyż moja głowa opadała no i odpłynąłem do krainy snów.
*****
Kiedy się obudziłem pierwszym co zobaczyłem był biały sufit, który w prost "kocham" bo świadczy o tym, iż trafiłem na medyczny! Boże nie da się tego przemalować na ładniejsze barwy? - pomyślałem mrużąc oczy, które już po chwili przystosowały się do oświetlenia panującego na oddziale. Nie zastanawiając się dłużej, podniosłem się do siadu oraz spojrzałem najpierw na swoją usztywnioną nogę a potem dopiero dotknąłem swojego zabandażowanego boku. Jak się okazało to nie były jedyne uszkodzenia na moim ciele, gdyż jeszcze w bandażu miałem całe przed ramię i głowę, którą nie wiem jakim cudem, ale chyba rozbiłem! Kurna kto mną rzucał?! - pomyślałem zaczynając się rozglądać i gdy tylko znalazłem na łóżku po prawej stronie Kiarcię od razu do niej jakoś podszedłem oraz usiadłem na jej łóżku, głaszcząc ją po jej cudnej głowie.
Nie chciało mi się tutaj siedzieć, ale chciałem poczekać na przebudzenie swojej przepięknej księżniczki. Nie byliśmy na oddziale głównym gdzie pewnie zaniesiono nowych ludzi więc panował tutaj całkowity spokój. W sumie to oprócz nas nikogo tutaj nie było więc nikt na mnie jeszcze nie mruczał, że mam leżeć. Sięgnąłem do lewej kabury udowej a tu lipa... rozbroili mnie! Kurde a jakby coś się stało?! Czym ja mam się bronić?! Skrzywiłem się nieco a w tedy poczułem delikatny dotyk na swoich plecach dlatego spojrzałem na moją żonę, która właśnie się przebudziła. Posłałem jej radosny uśmiech i pocałowałem w usta.
- Jak się czujesz księżniczko? - zapytałem zmartwiony.

<Kiara? :3> 

Od Kiary cd. Reker'a

Martwiłam się strasznie o Rekera, bo wiedziałam że musi oszczędzać tą nogę! Że też te cholerne tunele są tak niskie że nie możemy na koniach jechać... Po prostu wszystko jakby specjalnie coś nam to utrudniało! Boże dawno nas nie było na medycznym... Dlaczego my mamy takie cholerne szczęście z tymi wrogami czy chorobami? O boże! A co z naszymi dziećmi?! Rajankiem, Cameronkiem i Timim? Kto się nimi zajmuje? Jak długo nas nie ma?! myślałam zdenerwowana do granic. Reker uparciuch i tak dalej mnie niósł, bo niestety nie byłam w stanie samodzielnie chodzić czy się poruszać...
Niestety moje obrażenia były zbyt poważne i zapewne obrażenia wewnętrzne były jeszcze gorsze. Drewniany szpikulec dalej tkwił w moim udzie i miałam przebitą nogę na wylot, ale dzięki lekom tak nie cierpiałam, a opaska uciskowa robiła swoje, choć wiedziałam że muszę mieć to szybko wyjęte bo zakażenie już pewnie się poważne wdało, a ja nie mam zamiaru mieć amputowanej nogi!
Spojrzałam nieco za nas i zobaczyłam jak inni niosą też najciężej rannych i tych chorych. Jakby było mało tym ludziom że prosili o pomoc żeby uratować tych chorych ludzi, a teraz jeszcze to pomyślałam z ironią.
W pewnym momencie wyszliśmy z małych tunelów, do nieco większych i dziwnych... Jakieś rury, doły... Czułam się jakbym była na jakimś statku kosmitów czy coś! Masakra mówię wam! Szliśmy nieco dalej i wtedy usłyszeliśmy charczenie zombie. O cholera.... Ci zmarli żołnierze pewnie byli tutaj zamknięcie bo nie mieli gdzie ich chować kiedy nastala apokalipsa, co oznacza że tego dziadostwa zombie jest tutaj pełno! pomyślałam przerażona.
Oczywiście w tych tunelach było cholernie ciemno i trzeba było założyć noktowizory które posiadaliśmy, gdyż zawsze mieliśmy je przy koniach, co było wymagane przez obóz, bo nigdy nie wiadomo ile będzie trwać misja! Mieliśmy też latarki, którymi świeciły niektóre osoby, bo niestety nie wszyscy mieli noktowizory.
Nasi przyjaciele prowadzili tych co nie mieli noktowizorów albo też świecili im pod nogi żeby wiedzieli po czym stąpają, no ale wiadomo gdy słysz się mnóstwo charczących umarlaków, które tylko patrzą żeby Cię schrupać na kolacje, strach ogromny jest! W dodatku nie znaliśmy tych tuneli i właściwie nie wiedzieliśmy gdzie idziemy! Robiliśmy często postoje, a ci co mogli zabijali zombie których było pełno! Oczywiście nożami albo coś, bo jakbyśmy tu strzelali to tego dziadostwa by się zaraz więcej zleciało...
Kiedy po pięciu minutach przerwy znowu ruszyliśmy, szliśmy w ciszy, choć czasami ludzie jęczeli z bólu czy wysiłku. Wtedy nagle Reker stanął jak wryty czego nie mogłam pojąć i spojrzałam na niego słabym wzrokiem z powodu tak dużej utraty krwi i rozprzestrzeniającego się zakażenia po moim organizmie jak jakaś zaraza.
- Widzisz to co ja? - zapytał mnie na ucho, a ja spojrzałam w tamtą stronę, którą wskazuje i... o mój boże.... Duch!!! Wszyscy stanęliśmy jak wryci! Otaczała go biała aureola i się do nas uśmiech.
- Tim... - szepną jeden z żołnierzy tych których znaleźliśmy - Braciszku.... - dodał ciszej smutnym głosem. Duch się uśmiechnął do niego bardziej i ruchem ręki kazał nam iść za nim, co zrobiliśmy, dziwnie mu ufając. Byliśmy tacy słabi! Mięliśmy ochotę paść, a zwłaszcza ja! Coraz ciężej było mi utrzymać przytomność i czułam jak serce słabo pracuje. Wtedy stało się coś dziwnego, bo ten cały duch Timiego mnie dotknął i... mogłam częściowo się ruszać i odzyskałam część sił! Nie zdołałam jednak nic powiedzieć czy mu podziękować, bo zniknął, a z naprzeciwka ktoś zaczął świecić latarkami.

< Reker? ;3 uratowani! xdd >

wtorek, 27 czerwca 2017

Od Reker'a cd. Kiary

Czułem jakby moja noga była pokruszona na milion kawałków... Do tego jeszcze czułem, że mam coś z żebrem, ale nikomu o tym nie mówiłem, bo po co? Pewnie to było tylko spowodowane stłuczeniem na skutek upadku... Kiedy usztywniono mi nogę od razu zacząłem szukać Kiarci, którą szybko znalazłem i już wiedziałem, że jest z nią źle. Odwzajemniłem jej uśmiech i jakoś się do niej przyczołgałem oraz ostrożnie ją do siebie przytuliłem.
- Boli cię? - zapytałem z troską. Nigdy nie lubiłem jak ktoś cierpi a jeśli chodzi o moją rodzinę mam ochotę wyć, że nie dałem rady jej ochronić przed wypadkiem... Zaczynam być powoli do niczego...
- Nie - odpowiedziała mi, ale ja wiedziałem, że kłamie bym się nie martwił dlatego szybko podałem jej jakieś przeciwbólowe by tak bardzo nie cierpiała - Nie potrzebnie... - dodała a ja pogłaskałem ja po głowie.
- Potrzebne są byś nie cierpiała księżniczko - rzekłem i siedząc przy niej rozejrzałem się dookoła. Dzieci były najbardziej przerażone, ale cóż się dziwić... Konstrukcja była solidna a tu nagle bum i jesteśmy na dole! To w ogóle możliwe?! Tyle lat a teraz wszystko musiało się popsuć! Szczęście, że koniom nic się nie stało... Kiedy wszyscy byli już opatrzeni jakoś wstałem na proste nogi co łatwe w żadnym stopniu nie było. Potem zabrałem ukochaną na ręce i jak gdyby nigdy nic zacząłem rozglądać się za drogą, która zaprowadziłaby nas do wyjścia. Jak zwykle nowi ludzie mieli niezwykłe zdziwko, że potrafię zrobić coś takiego i bez żadnych jęków... W ogóle dla nich to pewnie cud, że potrafię chodzić i nosić kogoś z tak rozwaloną nogą. Korytarze były zbyt niskie by jechać konno dlatego musieliśmy sobie jakoś radzić. Co jakiś czas mieliśmy postoje... Brałem w cholerę przeciwbólowych gdy nikt nie patrzył... Często drżały mi mięśnie co mi się wcale nie podobało dlatego podczas jednego z postoi poszedłem do Willa by popilnował Kiarci.
- Brat nie oddalaj się - rzekł na co przewróciłem oczami i machnąłem ręką - W ogóle to nie powinieneś chodzić! - dodał jeszcze a ja popatrzyłem na niego spokojnie.
- Nie boli mnie! Dam sobie radę! Brat popilnuj Kiary pięć minut jak nie miej i jestem - stwierdziłem na co westchnął.
- No dobra... Jak coś się dzieje to wołaj! - stwierdził i poszedł do mojej żony a ja jakoś pokuśtykałem do ciemnego zaułka gdzie zacząłem się z wierzchu oglądać a kiedy stwierdziłem, że żadne cholerstwo się do mnie nie przyczepiło wyszedłem i... i... mnie postrzelono! Kurwa - pomyślałem opierając się o ścianę i trzymając za ranny bok, który zalał się obficie czerwoną cieczą. Will i Mike od razu mnie dopadli i zaczęli zajmować się raną... Coś tam do mnie gadali, ale ja nie słyszałem, bo słuch dopiero wrócił mi po zakończeniu całej akcji. W sumie miałem gdzieś kto we mnie strzelił, ponieważ od razu wstałem i zabrawszy Kiarcię na ręce ruszyłem przed siebie.
- Kochanie odpocznij - próbowała mnie jakoś powstrzymać przed dalszą drogą.
- Nie... Potrzebujesz pomocy - stwierdziłem a w tedy przed sobą zobaczyłem... Ducha?! - Widzisz to co ja? - zapytałem ją na ucho.

<Kiara? :3 Duuuuchy xd>

Od Kiary cd. Reker'a

Spokojnie badałam chorych i podawałam pewne leki, kiedy tu nagle usłyszeliśmy wszyscy jakby takie dziwne "chrupnięcie" i nagle zanim ktokolwiek zdołał zareagować, podłoga się pod nami zawaliła i runęliśmy wszyscy w dół z niepohamowanym, odruchowym krzykiem przerażenia. Przerażone rżenie koni też było, gdyż nasze konie też spadały w dół...
Spadaliśmy dość głęboko, a kiedy uderzyliśmy w ziemię, poczułam jakby ktoś rozrywał mi w drobne kawałeczki prawą nogę!
Przywaliłam też głową dość solidnie o coś metalowego głową, lecz i tak mi się poszczęściło, gdyż takie uderzenie mogło mnie zabić! Kiedy potworny ból przeszedł po moim ciele od stóp do głów straciłam przytomność, a coś mnie przygniotło. Coś ciężkiego jakby jakaś stalowa rura albo coś... Nie wiem dokładnie, bo zaraz straciłam przytomność pogrążając się w mroku.
**
Poczułam że ktoś mnie delikatnie szturcha i ktoś coś do mnie mówi, lecz ja przez dłuższą chwilę nie mogłam rozróżnić kto to, ani rozszyfrować kto do mnie co mówi. Czułam się jak jakieś stare radio, gdyż zamiast tego co kto do mnie mówił, słyszałam szumy i piski w uszach.
Kiedy otworzyłam jakoś oczy, przez chwilę widziałam jak przez gęstą mgłę, która była gęsta jak mleko!
Dopiero po dłuższej chwili mój wzrok zaczął się nieco wyostrzać i zobaczyłam Mikiego, który do mnie coś mówił, bo poruszał ustami. Dopiero teraz zobaczyłam że przygniatała mnie stalowa belka od pasa w dół, a noga była czymś przebita na wylot... Mike podtrzymywał mi lekko głowę i sprawdzał mój stan.
- Kiara słyszysz mnie? Odpowiedz! - usłyszałam w końcu zmartwiony głos Mika,  który był dość... głośny...
- T-tak... - odpowiedziałam jakoś - Co się stało? - spytałam, bo jakby na chwilę pamięć zaczęła mi szwankować co pewnie było wynikiem tego wypadku czy jak to tam się zwie!
- Zaraz Cię uwolnimy poczekaj - dodał, na co skinęłam lekko głową i zmrużyłam oczy jakby oślepiało mnie jakieś światło, lecz w rzeczywistości miałam ochotę zasnąć i już nie wstać.
Nagle poczułam ból, więc krzyknęłam, a raczej wrzasnęłam z bólu, a wtedy poczułam jak Mike szybko mnie pociągnął w inną stronę i jak się okazało, inni przyjaciele podnieść jakoś belkę wspólnymi siłami i mnie uwolnili, ale z moją nogą nie było najlepiej...
Nie no kuźwa dawno nas na medycznym nie było pomyślałam sobie, a wtedy zobaczyłam jak Will zajmuje się innymi rannymi. Ja sama też chciałam pomóc, ale Mike stanowczo mi tego zabronił, zważywszy że mogłam mieć poważne obrażenia wewnętrzne, a już widziałam jak jakiś drewniany kołek sterczy mi z uda i est pełno krwi...
- Mike... Idź pomóc Willowi! Już! - powiedziałam jakoś, lecz jęczałam z bólu.
- Ale... - zaczął.
- Nic mi nie będzie! Idź! - rzekłam stanowczo - To rozkaz! - dodałam na co westchnął i mnie zostawił, lecz widziałam jak się niepewnie ogląda za siebie, jakbym mu miała zaraz gdzieś uciec czy coś. Wtedy zaczęłam szukać wzrokiem Rekera, swojego męża.
Dość długo nie mogłam go znaleźć, przez co się martwiłam, lecz w końcu go znalazłam! Leżał niedaleko mnie i coś przygniotło mu nogę, lecz Will z naszymi się już tym zajmowali. Przez przypadek lekko się poruszyłam, przez co prawie znowu wrzasnęłam z bólu jakie przeszył moje ciało, lecz jakoś zagryzłam zęby i wydobył się tylko cichy jęk.
Boże jak to bolało! Nie mogłam się ruszyć nawet o milimetr! Że też cholera tak niefortunnie upadłam przeszło mi przez myśl i wtedy zobaczyłam że Reker zaczął się tez budzić, a jego noga została uwolniona jakoś też, z pomocą tych ludzi których znaleźliśmy.
Will szybko usztywnił mu nogę, a ja patrzyłam cały czas na niego, bo tylko tyle mogłam zrobić czy było mnie stać... Pewnie mam uszkodzony kręgosłup... Inaczej mogłabym się w miarę ruszać, chyba że to stłuczone mocno mięśnie ale raczej to pierwsze pomyślałam sobie, a wtedy Reker mnie zauważył, więc blado się do niego uśmiechnęłam. Cieszyłam się że chociaż on ne miał aż tak poważnych obrażeń! Dziwiło mnie jednak że to wszystko się pod nami tak zawaliło! Przecież to były solidne konstrukcje!

< Reker? ;3 przyczołgasz się do niej albo coś? :3 >

Od Sary cd. Maddie

Ta cała akcja z nowym członkiem jakim była ta dziewucha mnie nudziła, lecz niestety albo i stety musiałam zostać. Praca zwiadowcy do czegoś mnie zobowiązywała, choć miałam ochotę iść już spać, gdyż pogoda robiła swoje a ciężka praca swoje. Wiedziałam że jak przejdzie badania, to będę usiała ją oprowadzić, tak jak to zawsze jest kiedy ktoś kogoś znajdzie!
Straszne miny Erica nie robiły na mnie wrażenia, bo zawsze chodził naburmuszony i zły, przez co się już przyzwyczaiłam. No raz jak byłam na jego urodzinach, na które wstęp mieli tylko nieliczni widziałam jak się lekko uśmiechał czy tam cieszył, ale normalnie bardzo ciężko go takiego spotkać, zważywszy jak ktoś do niego pyskuje albo uważa się za nie wiadomo kogo!
Oj... Wtedy to trzeba uważać żeby na tortury nie trafić albo i nawet żeby nie być krótszym o głowę. Podczas przyjmowania tej różowo-włosej, stałam w cieniu, co było nawykiem nabytym jeszcze z wieży! O mój Boże dlaczego ja pomyślałam znowu o wieży?! - przemknęło mi przez myśl i aż się wzdrygnęłam. Mimo iż mój ojciec, obecnie pierwszy założyciel obozu Duchów tam mieszkał z moją matką i siostrą, ja wolałam zostać w Śmierci, która mnie przygarnęła w trudnych chwilach, no i poza tym to miałam tutaj brata i przyjaciela Rekera, którego poznałam jeszcze zanim dołączyłam w tamtych czasach do wieży.
Mniejsza... W każdym razie Eric pewnie mnie widział, bo on miał normalnie rentgena w oczach i nawet najlepszych szpiegów widział i słyszał siedzących w cieniach! Pewnie z dwudziestu szpiegów tu teraz siedzi pomyślałam, wodząc wzrokiem po cieniach, lecz oczywiście nic nie zobaczyłam, bo nie miałam tak wćwiczonego wzroku jak Eric czy tylko nieliczni ludzie z obozu. No snajperem to ja nie jestem i nie mam zamiaru być!
Dziewczyna została przyjęta, ale ja wiedziałam że szpiedzy i sam przywódca Śmierci będą ją obserwować, a jak coś przewinie to śmierć w cierpieniach.
Znałam postępowanie Erica doskonale i wiedziałam że nie chciałabym być jego wrogiem... To troszkę taki sadysta i psychol jak się wkurzy, więc wtedy to ja wolę być bardzo daleko poza ratuszem! Ja się boję przypominać i myśleć o tym jaki kiedyś on był potwór dla ludzi zanim poznał swoją dziewuchę... To dopiero był psychopata wtedy kochający patrzeć na cierpienie innych! Teraz to się prawie w łagodnego baranka zmienił ale i tak jest niebezpieczny - pomyślałam sobie i cieniami podążyłam na medyczny gdzie dziewczynę specjalistycznie przebadali pod kątem zwykłych chorób, ale też i tych nowo powstałych.
Kiedy po dwóch godzinach okazało się że dziewczyna nie ma żadnych chorób, tylko tam lekkie wycieńczenie, nieco się uspokojono, ale wiedziałam że minie z kilka miesięcy zanim zaczną jej w pełni ufać, gdyż zdrajcy mogą się nawet pokazać po kilku latach, w najmniej oczekiwanych momentach...
Niestety wiele mieliśmy takich sytuacji i wielu niewinnych ludzi ginęło, bo te potwory chciały pozabijać parę osób dla własnej uciechy. Jednak wracając do rzeczywistości... Żołnierze zaczęli na wszelki wypadek przeszukiwać jej plecak i rzeczy osobiste, żeby się nie okazało że na kogoś wyskoczy z nożem, bo takie rzeczy trzymamy w specjalnych magazynach do których nie da się wejść od tak sobie!
No... Jest też bardziej prawdopodobna opcja że Cię zabiją za to albo złapią i do aresztu czy tam tych lochów, gdzie pilnują wszystkiego najlepsi kaci.
Byli to dobrzy ludzie, tyle że no niestety przy torturach zmieniali siew potwory, bo wiedzieli doskonale że inaczej obóz byłby w niebezpieczeństwie a jest nas siedemnaście tysięcy do cholery!
No fakt przy takiej liczbie boją się atakować, lecz i tak śmiałków nie brakuje bo wielu jest jeszcze psycholi takich jak Demony czy Trupy, którzy uczyć żadnych nie mają po za tym że lubią rżnąć wszystko co zobaczą czy też torturować niewinnych. Na takich bym spuściła bombę i tyle - pomyślałam sobie, a wtedy czarne kocisko dziewczyny wyskoczyło z jej plecaka na jej ręce, wtulając się w brzuch dziewczyny.
- Jego też zbadamy - powiedział lekarz i złapał kota, który nie był zadowolony i parę razy zasyczał wściekle ale to było ze strachu... Przyszła dwójka weterynarzy i zaczęła badać przerażonego zwierzaka który, chciał pobiec do swojej pani, która też się tym wszystkim niepokoiła.
- Jest chora... Ma chore gardło, więc potrzebne są antybiotyki żeby to wyleczyć, a tak poza tym to nic jej nie jest - powiedział weterynarz i podał kota właścicielce.

< Maddie? jak tam leczenie włochatej kulki? xdd >

piątek, 23 czerwca 2017

Od Erica cd. Samanthy

No to mamy kolejny plus i minus! Plus taki, że dziewczyna przypomniała sobie w jakiś magiczny sposób, że zna Hiszpański, a minus jest taki, iż nie chce jeść co jest zmartwieniem, gdyż nie chciałem by umarła mi z głodu, bo jedzenia jak na dzisiejsze czasy mieliśmy dość sporo. Chrisek wydawał się zainteresowany dziewczyną, gdyż nie odrywał od niej wzorku ani na chwilę śledząc uważnie każdy jej ruch. W końcu po trzech minutach gdy dziewczyna leżała do nas plecami synuś zaczął się niecierpliwić dlatego położyłem go ostrożnie na łóżku Samanthy gotowy w każdej chwili go złapać lub zabrać. Chłopiec miał niezły zaciesz, że tak postąpiłem i gdy tylko przyczołgał się do jej pleców od razu na nią wlazł śmiejąc się głośno co pewnie zwróciło uwagę żołnierzy, ale ja się tym nie przejmowałem, gdyż teraz miałem ważniejszą sprawę na głowie! Kasztanowłosa była bardzo zaskoczona zachowaniem mojego dziecka, które gdy tylko przekręciła się na plecy wślizgnęło jej się na brzuch i z zadowoleniem pociągnęło za jej włosy, ale ta jednak nie krzyknęła tylko popatrzyła się zdziwionymi oczami na Chrisa, który przekręcił lekko głowę zaczynając znowu się głośno śmiać jakby zobaczył najśmieszniejszą rzecz w swoim życiu, które było jak na razie dość krótkie. Gdy Sam miała już coś mówić mały pacnął ją rączkami i złapał za nos cieszą się przy tym jakby nie wiem co się działo no, ale cóż mój synuś śmiał się z prawie wszystkich rzeczy, bo w końcu to jeszcze małe dziecko! Czy z tego wyrośnie? Sam nie wiem, ale śmieszek z niego niesamowity!
- Łobuz - stwierdziła na głos brązowooka głaszcząc chłopczyka delikatnie po głowie przez co się ucieszył.
- Potrafi jeszcze bardziej łobuzować! - stwierdziłem z uśmiechem, ale na mnie nie spojrzała - Jesteś gotowa? - dodałem a ona ponownie się zdziwiła.
- Na co? - spytała patrząc na mnie kątem oka, ale większą uwagę skupiła na Chrisku.
- No chyba chcesz jechać na przejażdżkę i się stąd wyrwać nie? Sam nie lubię oddziału medycznego dlatego wiem jak się czujesz, ale dziewczyno musisz coś jeść, bo inaczej padniesz czego nie chcę! Pomyśl co by zrobił bez ciebie Pegaz... - rzekłem opierając się bardziej na krześle.

<Samantha? :3 Taka lipa trochę ;c>

czwartek, 22 czerwca 2017

Od Maddie cd. Sary

Dziewczyna mimo wszystko patrzała na mnie nie ufnie, dobrze z jej strony nie zna mnie, zawsze mi coś może odwalić.
- Nie wiesz nic o obozach? Widać że nie znasz polityki panującej w tym stanie... - westchnęła, zachowuje się jak pani wszystkowiedząca, po czym ona do cholery stwierdza, że
ja się niby nie znam na polityce, miałam ochotę jej odpowiedzieć ale trzymałam język za zębami bo wkrótce zwariuje przebywając tylko z tym małym wypłoszem, po sekundzie
poczułam, że futrzak znalazł się na moim ramieniu.- Jak ma na imię?- wskazała na kudłacza, na chwilę zawiesiła wzrok gdzieś za mną ale nie zwróciłam na to zbytniej uwagi,
-Czarny-powiedziałam dosyć chłodno, patrzała na mnie jak na gówniarę... Założę się, że była niewiele starsza, uniosłam wzrok i zobaczyłam za nią mignięcie niebieskiej plamy
ale olałam to- To masz zamiar mi pomóc?-mówiłam wciąż spokojnie mimo, że byłam wkurwiona spojrzała na mnie nieufnie ale odpowiedziała
-Tak, wyjrzała przez drzwi i wskazała mi palcem żebym szła za nią. Szłyśmy między budynkami gdzie nie było żadnych odmieńców, szybko stanęłyśmy koło budynku ratusza,
podeszłyśmy do wejścia które było strzeżone, szłam spięta za dziewczyną spoglądając na boki, po chwili otoczyli mnie mężczyźni i zaczęli prowadzić przez ratusz aż do dużego
gabinetu w którym; jak się domyśliłam, siedział przywódca
-Dzieńdobry-powiedziałam grzecznie, z tego co słyszałam ten typ to nie przyjemniaczek-Chciałabym dołączyć do tej grupy-powiedziałam z udawaną nieśmiałością w głosie, miałam
nadzieję, że się zgodzi.
-Powiedz jak się nazywasz i co potrafisz.-powiedział szortko
-Madeline, Madeline Tenye-powiedziałam twardo- mam 16 lat, potrafię strzelać z łuku i większości broni palnych.
-Kolejny dzieciak-szepnął do siebie-weźcie ją na badania-powiedział coś co miałam nadzieję usłyszeć, uśmiechnęłam się delikatnie i poszłam z żołnierzami na te badania.
Tak jak myślałam nie byłam na nic chora, lecz ku mojemu niezadowoleniu przeszukiwali mój plecak, od razu jak go zabrali wyskoczył z niego Czaruś i wskoczył mi na ręce
wtulając głowę w mój brzuch.

>Orangutan?XD<

niedziela, 18 czerwca 2017

Od Sary cd. Maddie

Dzisiaj postanowiłam w końcu odpocząć nieco od pracy zwiadowcy, a Figaro wolał sobie odpocząć w stajni, więc wybrałam się sama na małą przechadzkę cieniami. Dzisiaj powiem szczerzy była dość paskudna pogoda, więc aż sama się sobie dziwiłam że miałam ochotę wyjść z cieplutkiego ratusza, ze swojego pokoju. Deszcz lał praktycznie co po chwilę, temperatura była bardzo niska, lecz to i tak nie przeszkadzało charczącym zombie się szlajać niedaleko ratusza. Żołnierze przy zasiekach je "zabijali" ale i tak jakoś to dziadostwo się namnażało nie wiadomo kiedy i przyłaziło ich coraz to więcej. Ojciec jak na razie wybył z ratusza i pojechał do wieży, no bo przecież sprawy założyciela, tak więc zostałam tylko ja z bratem. Niedługo chciałam odwiedzić ojca, matkę i siostrę wraz z bratem w duchach, lecz jak na razie braciszek gdzieś się szlajał po cieniach, albo na jakiś innych zadupiach czy bóg wie gdzie, więc nie wiedziałam jak na razie jak go złapać i gdzie jest... Brat mógłbyś się troszkę oszczędzać, a nie zgrywasz cholernego robin huda czy jak tamten ćwok się zwał, ale mniejsza o to! mruknęłam w myślach i byłam już nawet daleko od ratusza, choć dla wroga pewnie to i tak było by blisko! W pewnym momencie przystanęłam w ciemnym zaułku i spostrzegłam jakąś dziewczynę lecącą na łeb, na szyję przed siebie, uciekającą przed hardą zombie! No nie powiem... Tym swoim bieganiem jeszcze większą głupotę zrobiła, bo jeszcze bardziej za nią ruszyły, a tak to by tylko szły w jej kierunku czy coś, albo i nawet inne ją olały bo zajmowały się pożeraniem szczurów, które grasowały nadal przy śmietnikach. Wracając jednak do tematu... Wciągnęłam różowo-włosom dziewuchę w zaułek i szybko do pomieszczenia, gdzie zamknęłam drzwi solidnie, by te paskudztwa nas nie dopadły. Przyznam że zrobiłam cholerny błąd, gdyż nie powinnam się była jej przedstawiać, ponieważ mogła być tylko szpiegiem wroga czy coś i by mi urwano łeb, albo komuś z mojej rodziny by zagrożono! 
- Nie wiesz nic o obozach? Widać że nie znasz polityki panującej w tym stanie... - westchnęłam i usiadłam na jednym ze schodków, ale miałam w pogotowiu cały czas pistolet CZ 75. No nigdy nie wiadomo czy kogoś jeszcze nie ma w budynku, a poza tym, to i tak musiałam być ostrożna z tą dziewuchą! Oby nie była wrogiem, bo ja jest to niech się lepiej modli żeby nie trafiła na tortury do naszych najlepszych katów pomyślałam sobie, a wtedy z plecaka, za plecami dziewczyny zobaczyłam... Kota! Patrzył na mnie swoimi wielkimi oczyskami jakby mu miały zaraz z orbit wyjść, ale wydawał się zaciekawiony nowym otoczeniem.
- Jak ma na imię? - spytałam wskazując na kota, a kątem oka zobaczyłam jak brat zaświecił swoimi niebieskimi ślepiami w cieniu za dziewczyną. Czyli w razie czego ochronę mam... pomyślałam, a brat zmienił swoje oczy jakby znowu na normalne i go znowuż w ogóle nie było widać ani słychać. Znaczy słychać go w ogólne nie było! W końcu drugi najlepszy szpieg w całym ratuszu... Eh... Cóż za upierdliwy dzień! A mogłam zostać w pokoju... Choć w sumie wtedy bym nie uratowała tej dziewczyny... Ale ja dzisiaj jestem leniwa cholera! zganiłam się w myślach i czekałam na ruchy dziewczyny, a włochata kulka nadal parzyła szeroko otwartymi oczy na mnie, opierając się nieco przednimi łapkami o ramie swojej właścicielki.

< Maddie?>

sobota, 17 czerwca 2017

Od Maddie cd. Sara

Szłam opustoszałą uliczką, mimo, że padał deszcz nie byłam mokra gdyż niedawno znalazłam trochę zniszczoną lecz wciąż użyteczną parasolkę, kierowałam się w stronę szpitala, poszukiwałam bandaży i wody utlenione, parasolkę znalazłam w opustoszałym sklepie lecz po drodze zaatakował mnie wyraźnie głodny pies, niestety zanim zdążyłam cokolwiek zrobić pies rzucił się na mnie, niestety nie zdążyłam zrobić nic innego jak zabić psa. Przebiegłam cicho przez ulicę tak by nie zwrócić na siebie uwagi przemienionych, prześlizgnęłam się do środka i do ręki wzięłam swojego glocka i szłam cicho korytarzem rozglądając się za jakimś składzikiem czy czymś w czym mogłabym znaleźć leki. Usłyszałam coś czego miałam wielką ochotę nie usłyszeć do końca dnia, zombie... zobaczyłam pokój w którym najprawdopodobniej trzymali leki, wlazłam do niego szybko zamykając szybko lecz delikatnie drzwi, odetchnęłam z ulgą a do plecaka nabrałam bandaży, wody utlenionej, leków na gorączkę, różnych maści, seberozy i zabrałam nawet trochę sztucznej krwi. Wyskoczyłam przez okno i zaczęłam biec, niestety wpadłam w pewnym momencie w kałużę i cała chmara zombie odwróciła głowę w moim kierunku, przełknęłam ślinę, miałam wrażenie że moje serce zaraz wyskoczy i mi z piersi. Zaczęłam uciekać, biegłam w stronę ratusza, wiedziałam, że to może nie skończyć się dobrze ale w tej chwili to olałam. Biegnąc blisko ściany jakiegoś budynku zostałam wciągnięta przez kogoś za róg, odwróciłam głowę w stronę tej osoby i zobaczyłam rudowłosą która pokazała mi żebym siedziała cicho i wciągnęła mnie do jakiegoś budynku, spojrzałam na nią lekko przerażona, nie wiedziałam z którego jest obozu.
-Jestem Sara, Sara Stevenson z obozu śmierci-powiedziała szybko-czemu goniło cię aż tyle zombie?!
-Madzie-powiedziałam od niechcenia- bawiłam się z nimi w berka wiesz?-spojrzałam na nią z politowaniem-pomożesz mi? Nie mam bazy a fajnie by było dołączyć się do kogoś.

>Rudełeł?<

,,Nawet w obliczu śmierci przyjemna jest świadomość posiadania przyjaciela"

Imię i nazwisko: Madeline Tenye
Ksywka: Maddy, Madzia, Mad
Wiek: 16 lat | urodzona 1 kwietnia
Płeć: kobieta
Obóz: Śmierć
Ranga: członek
Aparycja:Wysoka oraz dosyć drobna i szczupła, ma szczupłą twarz a gdy się uśmiecha ma urocze dołeczki. Naturalnie ma ciemnobrązowe włosy, lecz przefarbowała się na różowo, ma heterochromię.
Charakter: Maddy jest złośliwa i sarkastyczna, mimo, że jest urodzoną realistką potrafi śmiać się w obliczu niebezpieczeństwa a nawet śmierci, nienawidzi gdy ktoś jej rozkazuje, nie jest zarozumiała ale zawsze ma swoją opinię i nikt nie jest w stanie jej zmienić. Mimo, że jest bardzo delikatna i wrażliwa trzyma nerwy na wodzy i jest twarda, jest buntownicza i nie daje sobą pomiatać. Już w najmłodszych latach udało jej się ukształtować charakter, jest wierna i nigdy nie zdradzi przyjaciela czy rodziny, gdy ktoś zdobędzie jej zaufanie ma po swojej stronie wierną towarzyszkę. Mimo, że jest twarda nie jest sztywniarą, jest szalona i uwielbia żarty czy dobrą zabawę. Jest samodzielna, w wieku 7 lat została harcerzem i dzięki temu nauczyła się jak przetrwać, gdy miała 8 lat matka uczyła ją strzelać z łuku i jak używać broni. Nie wierzy w to, że mężczyźni mają jakąkolwiek przewagę nad kobietami, jest odważna i sprzeciwia się takim stwierdzeniom. Maddy jest niestety okropnym śpiochem i uwielbia leniuchować. Gdy wszystko ją jednak przerasta ucieka się do walenia w drzewa przez co na knykciach ma wiele blizn.
Historia: Madzia już od najmłodszych lat była uczona o polityce czy okrutnym świecie, gdy miała 7 lat została harcerzem i była z tego bardzo zadowolona, w szkole żaden chłopak nie podskakiwał dziewczynie więc miała ona spokój. 8 listopada gdy miała ona 10 lat jej matka zmarła na raka, dziewczyna została odesłana do sierocińca gdyż jej ojciec umarł niedługo po jej narodzinach. Maddy na początku przeżywała śmierć rodzicielki lecz po pewnym czasie ogarnęła się i buntowała się przeciw całemu sierocińcowi, przez opinię jaką wystawili jej opiekunowie w sierocińcu nikt nie chciał jej adoptować co odpowiadało dziewczynce, odkąd pamięta chciała pracować w wojsku lecz jej marzenia nie udało się spełnić, pewnego dnia ziemia została zniszczona a ona uciekła z sierocińca by prowadzić samotną wędrówkę po tym szarym świecie...
Rodzina: Tuż po jej narodzinach jej ojciec utonął podczas podróży statkiem, był znanym marynarzem, jej matka zginęła gdy Madzia miała 10 lat, rodzeństwa ani wujostwa nie posiadała.
Partner: -
Orientacja seksualna: W 100% heteroseksualna!
Inne:
-jest wysportowana, umie się doskonale wspinać i jest bardzo szybka i zwinna
-umie strzelać z łuku oraz prawie każdej broni palnej
-jej marzeniem jest być żołnierzem
-nie miała nigdy chłopaka
-uwielbia śpiewać
-potrafi dobrze jeździć konno
-gdy miała 14 lat zdała prawo jazdy na motor
-nie pali, nie pije ani nie bierze narkotyków
-kocha wszystkie zwierzęta
-ma straszne uczulenie na komary
-samotniczka
-ma kota na którego woła wypłosz lub czarny lub czaruś
zdjęcie kota:
Zdjęcie oczu:
Właściciel: MyMarauders

piątek, 16 czerwca 2017

Od Reker'a cd. Kiary

- W takim razie wracamy! - powiedziała Kiarcia i gdy już zawróciliśmy konie i chcieliśmy odjechać, nagle zostaliśmy otoczeni przez nieznanych nam ludzi! Mieli założone mundury wojskowe z dość wysokimi stopniami z przed wojny. Było ich 10 i każdy celował do nas z broni a przy boku każdego z nich jeżył się pies rasy Owczarek Niemiecki.
- Kto wy?! - zapytał jeden z żołnierzy patrząc na nas uważnie, lecz w jego oczach potrafiłem dostrzec lekki strach o swoje jak ich swoich towarzyszy życie.
- Moglibyśmy zadać wam to samo pytanie! - stwierdziłem krzyżując ręce na piersi. Nie miałem zamiaru się poddawać... Jesteśmy przecież o wiele od nich silniejsi!
- To wy wtargnęliście na nasz teren! - fuknął niezadowolony i już miał coś dodać, lecz podbiegła do nas jakaś suczka, która zaczęła się łasić i prosić o pieszczoty a ja nie mogąc jej odmówić podrapałem ją za uchem przez co zadowolona zamknęła oczy - Kalia do nogi! - krzyknął ten sam mężczyzna, ale suczka się nie słuchała i chciała się z nami bawić przez co inni żołnierze spuścili broń.
- Rick oni są dobrzy skoro ona chce się bawić - stwierdził jakiś starszy mężczyzna, który miał około 30 lat - Inaczej by zagryzła - rzekł jeszcze opierając się plecami o ścianę hangaru.
- Niech wam będzie - mruknął pod nosem i też opuścił broń a psy się uspokoiły zamieniając się w potulne owieczki.
- Jesteście sami? - zapytała Kiarcia patrząc na nich uważnie. Zapadła cisza i nikt nie wiedział co ma powiedzieć, ale jeden z młodszych żołnierzy westchnął po chwili cicho.
- Mamy 7 ciężko chorych ludzi - wypalił a ten cały Rick spojrzał na niego zdziwiony.
- Elias! - warknął na niego a ten posłał mu obojętne spojrzenie.
- No co? Skoro mogą nam pomóc to chce, żeby Patrick przeżył! - mruknął patrząc na nas wzrokiem potrzebującym pomocy.
- Gdzie oni są? - spytała ukochana mężczyznę.
- Zaprowadzę was - odpowiedział jej i ruszył w stronę jednego z budynków, w którym zeszliśmy na sam dół gdzie ruszyliśmy oświetlonymi, podziemnymi korytarzami.
W pewnym momencie dotarliśmy do okrągłej sali gdzie znajdowała się cała siódemka ludzi czyli 3 kobiety, 2 mężczyzn i 2 dzieci no i też jakieś szczeniaki, które grasowały po pomieszczeniu. Kalia od razu położyła się w kartonowym posłaniu a młode do niej od razu podbiegły więc to pewnie ona była matką. Ten cały Elias jakoś uspokoił ludzi a do akcji przystąpili Kiarcia, Will i Mike, którzy zaczęli badać chorych a ja natomiast oparłem się o ścianę i zacząłem obserwować wszystkich spokojnym, ale czujnym wzrokiem. Po chwili też pojawiły się nasze koniska, które stanęły na korytarzu.
Minęło może z 20 minut aż do moich uszu doszedł dźwięk... Coś w rodzaju chrupnięcia... Rozejrzałem się czujnie po sali i zobaczyłem na ziemi pęknięcie! Miałem już coś mówić, ale cała podłoga pod nami nagle się zapadła! Spadliśmy na dół z nieuniknionym krzykiem. Na skutek upadku straciłem przytomność a coś ciężkiego spadło mi na nogę dlatego jęknąłem jeszcze cicho z bólu.

<Kiara? :3 Jak się tam trzymasz? xd> 

Od Kiary cd. Reker'a

- No to gdzie lecimy pani pilot? - zaśmiał się do mnie.
- Jak na razie chcę zobaczyć, czy jakieś zombie są blisko Ratusza... F16 są głośne, wiec możemy je teraz nieco odciągnąć! - powiedziałam swój plan.
- Dobra to odkąd zaczynamy? - spytał.
- Jak na razie przed siebie! Ciekawe czy nadal potrafię wszystko czego mnie uczyli - rzekłam.
 http://bestanimations.com/Military/Planes/F-16/f16-fighter-jet-animated-gif-11.gif
 Pokazałam Rekusiowi znak i poleciałam w lewo, a on prosto, dzięki czemu każde z nas miało codo roboty. Okazało się że zombiaków w stronę ratusza które się wlokły było pełno, tak więc mieliśmy pełne ręce roboty, ale je odciągaliśmy! Kiedy skończyliśmy robotę, bo zobmie wpadły do takiej jakby kotliny a raczej krateru, nie miały możliwości wyjścia, dlatego zadowoleni odlecieliśmy i polecieliśmy bardziej w górę.
https://s-media-cache-ak0.pinimg.com/originals/25/b2/59/25b259a7b618b3b997988c29ed173b82.gif
No ale kto powiedział że nie można się zabawić? Nawet nie wiecie jaka to frajda znowu czymś takim lecieć! Czysta wolność! Wykonywaliśmy też parę manewrów, których się uczyliśmy niegdyś i muszę przyznać że jak kiedyś ich nie cierpiałam tak teraz mi szkoda że już ich nie ma!
http://bestanimations.com/Military/Planes/jet-fighter-pilot-animated-gif-1.gif
http://i.imgur.com/nThyfRs.gif
- Reker nie goń mnie Ty uparty, wredny gadzie! - powiedziałam rozbawiona.
- Jestem zwinny jak jaszczurka! No co? zabawić się nie można? - spytał rozbawiony.
- Zwinny jak jaszczurka, powiadasz? - spytałam z lekką ironią w głosie i lekko przyhamowałam, a on przeleciał nade mną i to teraz ja go goniłam.
- Ej to nie fair! - zaśmiał się.
- Tia... Chciałbyś! - zaśmiałam się - Lądujemy? Musimy oszczędzać paliwo Reker... Wiesz że paliwo lotnicze teraz z cudem idzie znaleźć! - powiedziałam w końcu, na co westchnął z niechęcią.
- Masz rację... Szkoda! Polatał bym sobie jeszcze! - rzekł.
- Ja też, ale cóż! Takie czasy a nie inne - westchnęłam i szybko zawróciliśmy, kierując się tam, skąd wystartowaliśmy i oboje pięknie wylądowaliśmy, a kiedy odrzutowce się zatrzymały, wyłączyliśmy silniki i zaczęliśmy z nich wychodzić. Usiadałam na skrzydle i zobaczyłam że zaczyna się robić późne popołudnie, co mi się niezbyt podobało...
- Musimy wracać do obozu! Ściemnia się - westchnęłam i zeskoczyłam na ziemię.
- Niestety... Derek jest niedaleko z naszymi - stwierdził.
Zagwizdaliśmy na nasze konie, które od razu do nasz przybiegły w trybie natychmiastowym, wsiedliśmy na nie i pojechaliśmy szybko do miejsca gdzie ostatnio widzieliśmy Dereka i resztę.
- No W końcu! Przecież musimy wracać do obozu! Latać wam się kurna zachciało! - fuknął na nas krzyżując ręce na klatce piersiowej i mierząc nas złym wzrokiem. 
- Ej, ej, ej! Wcale się nie obiliśmy, bo odciągnęliśmy mnóstwo zombie od obozu panie mądraliński! - fuknęłam na niego, na co przewrócił oczami.
- Tia, tia... Wracamy? Ciemno się robi, a my nie możemy za bardzo po nocach wracać, a chcę być już ze swoją narzeczoną i córką - mruknął.
- Spokojnie już jedziemy! - westchnął Reker.
- Sądząc po poziomie słońca, mamy jakieś 5 godzin przed całkowitym ściemnieniem się - westchnęłam - A jazda cwałem jakieś 4 godziny nam zajmie - dodałam poprawiając się w siodle.
- Znaleźliście coś? - spytał Reker, na co wszyscy zaprzeczyli energicznymi ruchami głów.
- W takim razie wracamy! - powiedziałam i gdy już zawróciliśmy konie i chcieliśmy odjechać, nagle zostaliśmy otoczeni!

< Reker? ;3>

Od Tamary cd. Jackoba

Słysząc to wszystko i widząc w jak strasznym stanie jest Jackob, zaczęłam się naprawdę zastanawiać czy to co powiedział na pewno jest prawdą! W sumie to wujek by mnie nigdy nie okłamał, a ja no... Nadal kochałam z całego serca Jackoba, mimo iż tak mnie zranił swoim zachowaniem. A kiedy upadł i zaczął płakać i w dodatku zobaczyłam jego świeże po cięciu się rany na rękach, byłam przerażona i szybko upadłam na kolana blisko niego i go jakoś do siebie przytuliłam, choć było to trudne, bo do lekkich to on nie należał jak każdy z resztą chłop!
- Jackob, co Ty sobie zrobiłeś?! Wybaczam Ci! Wujek mi mówił... Proszę nie płacz, ja Cię nadal kocham! - powiedziałam przez łzy tuląc go - Wybaczam Ci Jackob... Tylko proszę, mów mi następnym razem takie rzeczy! Jakoś byśmy sobie oboje poradzili z pomocą wujka też... Kocham Cię, nie płacz już! - powiedziałam a sama płakałam jak bóbr!
- N-nap-pra-awd-dę? - za jąkał się drżąc.
- Naprawdę kotuś! A teraz musimy Ci popatrzeć rany... - powiedziałam i go pocałowałam, dzięki czemu chociaż na chwilkę się uśmiechnął, a ja pomogłam mu dojść do łóżka, gdzie go położyłam i wyciągnąwszy apteczkę zaczęłam opatrywać mu rany.
- Mogłeś mi powiedzieć... - szepnęłam głaszcząc go wierzchem dłoni po policzku - Teraz będzie dobrze! - dodałam, przykrywając go kołdrą.

< Jackob? ;3 wiem schrzaniłam ;c >

Od Reker'a cd. Kiary

Widząc starą bazę wojskową od razu wiedziałem, że zobaczymy tam coś ciekawego i tak jak sądziłem w ogóle się nie myliłem, bo już w pierwszym hangarze zobaczyliśmy dwa samoloty wielozadaniowe a dokładniej to F16! Boże, ale bym sobie polatał - pomyślałem oraz wszedłem do środka chwilkę później niż Kiarcia, która zaczęła wszystko dokładnie oglądać. Licencje pilota miałem, gdyż Michael zmusił mnie, żebym zrobił to jeszcze przed wojną... Cóż wszystko zdałem na bardzo wysokich wynikach więc chyba nie zapomniałem jak się lata takimi zabawkami! Nie zastanawiając się dłużej podszedłem do tego z numerami 4074 a korzystając z tego, że drabinka do kokpitu była jeszcze na swoim miejscu wlazłem sobie do odrzutowca gdzie panował nawet porządek!
- Reker co ty robisz? - zapytała z dołu Kiarcia przez co mój śmiech rozszedł się po tym miejscu.
- Przelecimy się? Jakby obóz miał coś takiego w swojej maszynerii to na pewno stalibyśmy się silniejsi! Tak wiem głośne to w cholerę, ale jakby mieć lądowisko trochę dalej od ratusza to zombie by poszły tam i zostały wybite przez dobrych żołnierzy - stwierdziłem zafascynowany, że znowu mogę siedzieć na miejscu pilota takiej maszyny!
- A licencje pan Blackfrey ma? - uśmiechnęła się do mnie chytrze.
- A ma, ma - zaśmiałem się - Gdzieś tam sobie jeszcze leży! A pani Blackfreyowa ma? - zapytałem zainteresowany.
- Też ma! - zaśmiała się i wskoczyła do drugiego F16 gdzie od razu wszystko posprawdzała.
- Mamy pełen bak paliwa! Normalnie w szoku jestem, że wszystko zachowało się w tak idealnym stanie - rzekłem do niej zakładając na siebie cały sprzęt, który będzie mi potrzebny w trakcie lotu.
- Ktoś musiał o to dbać - stwierdziła robiąc to samo co ja. Już po około 15 minutach wszystko posprawdzaliśmy no i wylecieliśmy  z hangarów na pas startowy gdzie te cudeńka szybko się rozpędziły! Kiedy wzbiliśmy się w powietrze zobaczyliśmy jak Derek i reszta patrzą na nas z szeroko otwartymi buziami z czego mi się chciało śmiać.
- Kiara! Reker! Lądujcie w tej chwili!!! - krzyczał przez krótkofalówki Derek.
- Derek nie marudź! przejmujesz na chwilę dowodzenie! - warknęła Kiara a ja się zaśmiałem.
- Derek my przeżyjemy spokojnie - mruknąłem skupiając się na trasie - No to gdzie lecimy pani pilot? - zaśmiałem się do ukochanej.

<Kiara? :3 Lecim! xd>

Od Jackoba cd. Tamary

To wszystko było jak koszmar, z którego nie miałem prawa się obudzić... Raniłem przyjaciół a najbardziej to Tamarę i z tego cierpiałem najbardziej. Każde złe słowo i lodowate spojrzenie jakie jej posyłałem rozszarpywało moje serce niczym najostrzejszy sztylet. Ja nie chciałem taki być... nie chciałem! Jednak myśl o tym, że mogą coś strasznego zrobić mojej dziewczynie i mamie przerażała mnie na tyle, że jednak musiałem im ulegać. Płakałem... ciąłem się... waliłem głową o ścianę... rozmyślałem... nie spałem... mało co jadłem... często zmuszałem się do wymiotów. Wiedziałem, że Tamara przez to wszystko mnie znienawidzi oraz ode mnie odejdzie a ja nie wytrzymam samotności i po prostu strzelę sobie w łeb. Nikt nawet nie zauważy... nikt nie zapłacze... Niby teraz już ich złapali, lecz mi nadal nie poprawił się humor w żadnym stopniu... Tamary już od dawna nie było w ratuszu przez co nie mogłem jej zobaczyć... Może było w tedy i lepiej? Nie raniłem jej tak mocno... Zawsze gdy wracała miałem ją ochotę przytulić oraz powiedzieć jak bardzo ją kocham, ale nie mogłem... Chyba pójdę się zabić - pomyślałem, lecz moje plany pokrzyżował przywódca Śmierci. Później już nie ruszyłem się z miejsca tylko wpatrywałem się w ziemię, na którą co jakiś czas spadały moje słone łzy. Nie wytrzymując już znowu poszedłem do łazienki gdzie wyjąłem żyletkę i pociąłem się uważając jeszcze na żyły... W sumie mogłem wydać już sobie wyrok śmierci, ale coś mówiło mi, żebym tego nie robił. Przy bandażu w ogóle się nie starałem. Byle był, byle wisiał mało mnie to obchodziło a miejsca zbrodni nawet nie miałem ochoty sprzątać. Nagle usłyszałem, że ktoś wszedł do pokoju, ale ja nie zareagowałem tylko dalej patrzyłem na tą bardzo "interesującą" podłogę.
- Jackob? - usłyszałem cichy szept Tamary, który spowodował, że lekko drgnąłem oraz po chwili spojrzałem na nią czerwonymi jak królik oczami. Była taka piękna i przyszła... Sam nie wiem czy bym do siebie po tym wszystkim przyszedł. Może lepiej by było, żeby mnie zabiła? Przecież jest bardzo dobrym snajperem, nawet lepszym ode mnie.
- T-ta-m-m-ara? - jąkałem się patrząc w jej zdziwione oczy - Przepraszam cię kochanie! Ja nie chciałem takim być! - rzekłem padając do jej nóg a rany zaczęły mnie nieprzyjemnie szczypać uświadamiając mi, że nadal krwawię a bandaż zapewne zalał się już krwią - Oni mnie zmusili... Nie chciałem, żeby stała ci się krzywda! Ja cię kocham i cierpiałem gdy tak się zachowywałem. Zrozumiem jeśli mnie zostawisz... Proszę wybacz mi... - dodałem a z oczu popłynęły mi kolejne łzy.

<Tamara? :3>

Od Kiary cd. Reker'a

Kiedy Timuś pokiwał twierdząco głową i się uśmiechnął oraz do mnie przytulił, nie posiadałam się ze szczęścia! No inni ludzie pewnie się będą dziwić, że adoptowaliśmy kolejne dziecko oraz pewnie niektórzy sądzić będą że takie młode gówniarze, a bawią się w rodziców, lecz miałam ich stanowczo gdzieś! Timi zasługiwał na dobry dom, a my po swoich przeżyciach wiedzieliśmy co to znaczy ból, więc doskonale rozumieliśmy Timiego, tak samo jak i Cameronka!
- To co? Idziemy? - spytałam radośnie, tuląc go ciągle do siebie.
- Uhu! - powiedział entuzjastycznie.
- Od teraz masz jeszcze dwóch braci - zaczął Reker.
- Braci? - zdziwił się troszkę.
- Tak! Jest Cameron, również przez nas adoptowany, który jest najstarszy oraz dużo też wycierpiał w życiu, oraz Rajan czyli nasz biologiczny synek, najmłodszy bo ma dopiero nieco ponad roczek - wyjaśniłam spokojnie - Cameronek nie może się doczekać kiedy Cię zobaczy! - powiedziałam radośnie, co go zdziwiło ponownie.
- Na pewno? - spytał dla pewności, a my skinęliśmy głowami twierdząco.
- Na pewno Timuś! - odparł Reker i pogłaskał go po głowie, co mu się bardzo spodobało, bo aż przymknął oczy z zadowolenia.
- Jadłeś już obiadek? - spytałam teraz ja, na co skinął głową.
- To gotowy? - spytał radośnie Reker - Od Teraz jesteś Timi Blackfrey, syn Rekera i Kiary Blackfrey'ów - powiedział i się do niego ciepło uśmiechnął, a Timuś się rozpromieniał i wyszliśmy z pokoju Ruvika z którym zaczął znowu rozmawiać Rekuś, a ja stanęłam znowu nieco dalej, by nie denerwować Ruvika swoją obecnością.
- Ruvik odwiedzaj mnie! - zaczął nagle smutno Timuś.
- Będę Timi, nie martw się! Nie zostawię Cię! - powiedział bardzo pewnie, dlatego Timuś się uspokoił, a mu po pożegnaniu się z Ruvikiem poszliśmy do swojego pokoju, gdzie czekał Cameronek z Rajankiem oraz Davm, który ich pilnował. Kiedy tylko weszliśmy do pokoju,Timi spojrzał nieco ze strachem na liczbę osób, wiec go pogłaskałam żeby się nie bał, bo wciąż trzymałam go na rękach.
- Timuś, ten pan to Twój wujek Dave i jest dobrym człowiekiem, więc nic się nie bój! - wskazałam na przyjaciela który się lekko uśmiechnął do Timiego.
- To Jest Cameron - odezwał się Rekuś i wziął synka na ręce z czego się ucieszył - A to jest Rajanek - wskazał na ręce Dave'a.
**
Minął tydzień, a Timuś świetnie dogadywał się z Cameronkiem choć nieco gorzej z Rajankiem u którego przez pierwsze dni pokazała się dziwna zazdrość, choć każdemu z dzieci poświęcaliśmy tyle samo czasu i uwagi! Ruvik też często odwiedzał Timiego z czego chłopiec się bardzo cieszył, a ja wtedy wychodziłam żeby nie robić napiętej atmosfery, wiec zostawał z nimi Reker, a sama szłam np. do swojego biura, gdzie wypełniałam dokumenty obozowe, ale oczywiście czasem urwisy z tatusiem też mnie odwiedzały i mi broiły, na co wcale zła nie byłam, bo dzieci tylko chciały uwagi ze strony obojga rodziców!
Akurat tego dnia wyszło że zostaliśmy wysłani na misję, wiec Dave z Mikem pilnowali dzieci, a my jechaliśmy z drużynom na tereny niczyje można by rzec na południe kraju, daleko za granicami Duchów. Mieliśmy sprawdzić jakiś teren czy przypadkiem nie pozostały w budynkach czy coś jakieś lekarstwa i takie tam bzdety! No ale z drugiej strony takie coś się przydaje... Mniejsza! W każdym razie Derek i reszta zaczynali powoli wracać, a my jak osły się uparliśmy że jeszcze zostaniemy, więc oddalili się nieco ale nie za daleko z kolei, a my trafiliśmy na... bazę wojskową gdzie były f16! Kurna jak ja dawno tym nie latałam! pomyślałam sobie i od razu zeszłam z konia i zaczęłam oglądać odrzutowce czy nie ucierpiały. Jeśli by znaleźć pilotów, to mielibyśmy ogromną przewagę w walkach ze złymi obozami i moglibyśmy zapewnić cenne wsparcie naszym! Ale jest haczyk... Są bardzo głośne wiec trzeba by było bardzo uważać na zombie!

< Reker? ;3 >

Od Tamary cd. Erica

Tak... Zlikwidowałam wszystkie swoje cele. Zabiłam 82 ludzi ze wszystkich, których trzeba było zabić za zdradę naszego obozu. Nie było to proste, ale jakoś zapełniało chociaż minimalną pociechę, z braku obecności Jackoba. Przynajmniej snajperstwo pomaga mi zapomnieć o tym cholernym bólu pomyślałam sobie, kiedy zaczęłam  zabezpieczać broń, bo zabiłam swój ostatni cel i zdążyłam już mu odebrać naszywki oraz odznaczenia.
Kiedy tylko skończyło mi się te 12 zadań na karteczkach, gdzie na każdej były wypisane misje, miałam ochotę wyć z rozpaczy, gdyż wiedziałam że muszę wracać do ratusza, a to wiązało się ze wspomnieniami o moim chłopaku... Nadal nie mogłam zrozumieć dlaczego był taki w stosunku do mnie. Nie przypominałam sobie żebym coś złego zrobiła!
To pewnie dlatego że już mnie nie kocha i na bank ma inną, która jest dla niego lepsza, stąd u niego ta złość, a raczej wściekłość na mnie... pomyślałam zrozpaczona, a po policzkach popłynęły mi łzy, które szybko wytarłam. Przerzuciłam broń przez ramię i wyszłam ostrożnie z budynku, gdzie cicho zagwizdałam na swojego konia Desperada.
https://s-media-cache-ak0.pinimg.com/originals/8e/34/49/8e3449c8927fd473cac2b2cf9f125afa.gif
Kary ogier przydreptał od razu i podszedł do mnie spokojnie. Dałam mu kostkę cukru w nagrodę że jest grzeczny oraz że wiernie mi towarzyszy. Pogłaskałam go jeszcze po czole i za uchem tak jak lubił i wskoczyłam na jego grzbiet.
- Do domu koniku - powiedziałam cicho, a on ruszył od razu kłusem, a następnie przeszedł w galop. Wiedział że nie za bardzo cieszę się z powrotu do domu, dlatego się nie spieszył. On wiedział co czuję, gdyż świetnie wyczuwał moje emocje. Muszę jeszcze uzupełnić zapasy jedzenia i wody, no i znowu na jakieś misje! Byle by tylko nie myśleć o Jackobie... Boże znowu o nim myślę! skarciłam się w myślach i skupiłam się jakoś na jeździe ale marnie się czułam. Można by rzec, jak istny wrak człowieka. Teraz doskonale rozumiałam zranionych ludzi, którzy obrywali solidnie prosto w serca przez swoich partnerów, czy też partnerki!
Wjechałam na plac na koniu, któremu kazałam iść do stajni by troszkę odpoczął, co zrobił bardzo szybko, gdyż takie wyprawy dla niego też nie były zbyt przyjemne, zważywszy że musieliśmy omijać duże hardy zombie, a spanie nawet w takich warunkach, ze świadomością że chwila nieuwagi może cię kosztować życie nie jest zbyt miała. Weszłam do ratusza i od razu skierowałam się do tablicy misyjnej, gdzie już sobie wybrałam jakieś misji nowe, lecz niestety, albo i stety złapał mnie wujek.
- Idź to Jackoba... Tak wiem co robił, ale to nie jego wina... Chciał, żebyś byłą bezpieczna! Idź a on wszystko ci wyjaśni - stwierdził patrząc na mnie spokojnie.
- Nie mam o czym już z nim rozmawiać! - powiedziałam zła.
- Tamarciu... Posłuchaj mnie i pójdź do niego! On jest załamany i nawet niedawno się pociął... - zdradził troszkę, a ja westchnęłam.
- I tak wykrzyczy mi wszystko w twarz jaka ja to jestem okropna więc po co? - powiedziałam bez sił, na co pokręcił przecząco głową - Pójdę tylko dlatego że będziesz mi truć - mruknęłam, wyminęłam go i zaczęłam z ogromną niechęcią iść do pokoju Jackoba. Mam Bor'a, więc może sobie w łeb strzelę mruknęłam ponuro w myślach i stanęłam przed drzwiami mojego chłopaka. Nawet nie zapukałam tylko weszłam do środka i zobaczyłam go siedzącego na łóżku, ze spuszczoną głową.
- Jackob? - szepnęłam prawie niesłyszalnie i po raz kolejny przygnębienie mnie dopadło, bo już przerabiałam tą "scenę" kilka razy i za każdym razem kończyło się to tak, że na mnie wrzeszczał, albo po prostu wychodził wściekły, zostawiając mnie płaczącą samą...

< Jackob? ;3 >

środa, 14 czerwca 2017

Od Erica cd. Tamary

Papiery, papiery, mnóstwo papierów czy mówiłem, że uzupełniam papiery? Nie? No to mówię! Ostatnio moi ludzie jakoś się wzięli za misję i ogarnianie po części obozu przez co mam tyle pracy, że praktycznie śpię tylko 3 godziny dziennie jak nie 2 czy też 1! No tata i Kiara starają mnie się zawsze do łóżka wygonić, ale ja nie mam czasu a poza tym mój organizm chyba zaczął się przyzwyczajać do takiej dawki energii, ponieważ nie jestem już tak bardzo senny jak przez pierwsze dni. Słyszałem, że ostatnio z Jackobem Dorianem działo się coś niedobrego... Ponoć stał się jakiś lodowaty i nie wyglądał za dobrze. Jeśli ten gówniarz skrzywdzi Tamarę to go osobiście zabiję - pomyślałem podpisując kolejne papierki. Tamary w sumie już dawno w ratuszu nie było... Przychodzi tylko po misje i wraca znowu poza zasieki by zlikwidować cel. No muszę przyznać, iż się o nią martwiłem i chciałem z nią pogadać przy najbliższej okazji. Nakazałem ludziom też śledzić Doriana a zajmowali się tym najlepsi szpiedzy, którzy mieli przekazywać wszystkie informacje Masonowi, Kiasowi albo Leonowi by specjalnie nie lecieć do gabinetu, bo w tedy mogło wydarzyć się coś ważnego... No oczywiście jeden szpieg tam nie siedział, ponieważ było ich kilku, ale ostrożności nigdy nie za wiele.
Kiedy wybiło południe przyszedł do mnie Mason ponoć z bardzo ważnymi informacjami więc bez wahania oderwałem się od papierków i zacząłem wysłuchiwać tego czego dowiedział się od szpiegów pilnujących Jackoba. Jak się okazało chłopak był szantażowany i to dość nieźle, bo grozili mu śmiercią Tamary i matki jeśli nie będzie się zachowywał tak jak każą. W sumie robili to specjalnie by każdy się od niego odwrócił w tedy pewnie by nie wytrzymał i odszedł z naszego obozu gdzie zgarnąłby go zły albo obcy obóz no i tam by się zaczęła ciężka jazda, bo miałby tortury albo jakoś by go tam zaakceptowali w swoim gronie. Kazałem namierzyć tych ludzi co go szantażuję i zaciągnąć na salę tortur gdzie się nimi zabawię. Oj będą cierpieć i to bardzo!
Skończyłem jeszcze z jakieś dziesięć dokumentów, które zawierały po 10 stron tego wszystkiego i zostałem powiadomiony, że dwójka cepów została złapana i solidnie przywiązana do krzesła. Normalny człowiek by już poszedł i to załatwił, ale ja wolałem iść do Jackoba, który nie był w najlepszym stanie, gdyż siedział na łóżku ze spuszczoną głową oraz wzrokiem wbitym w jeden punkt na podłodze. Ręce były pocięte najprawdopodobniej żyletką, ale szczęście w nieszczęściu, że zrobił to już dawno i nic nie krwawiło... Chyba niedawno płakał, bo oczy to miał czerwone jak królik!
- Jackob - odezwałem się mówiąc jego imię na co nie zareagował - Mówię do ciebie - dodałem a on niepewnie podniósł głowę.
- Ja nic chciałem taki być... Chciałem by były bezpieczne a teraz pewnie ona mnie nienawidzi - stwierdził przecierając oczy wierzchem dłoni.
- To jej to wytłumacz! Powiedz co się stało i rób to co robiłeś zanim zaczęli cię szantażować. Powiedz jak bardzo ją kochasz czy co tam... - westchnąłem na co pokiwał głową a ja dostałem wiadomość, że Tamara wróciła już do ratusza więc szybko popędziłem do tablicy misyjnej gdzie złapałem ją za rękę.
- Wujek? - zdziwiła się a ja pokiwałem głową i pogłaskałem ją po głowie.
- Idź to Jackoba... Tak wiem co robił, ale to nie jego wina... Chciał, żebyś byłą bezpieczna! Idź a on wszystko ci wyjaśni - stwierdziłem patrząc na nią spokojnie.

<Tamara? :3>

Od Reker'a cd. Kiary

Kiedy Kiarcia się wycofała zrozumiałem o co chodzi i chyba dzięki takiemu zabiegowi Ruvik poczuł się bezpieczniej, bo nie wyglądał już na takiego spiętego niż ostatnio. Popatrzył na mnie uważnie swoimi jasno niebieskimi oczami po czym oparł się plecami o futrynę drzwi.
- Coś się stało? - zapytał po chwili uważnie patrząc to na mnie to na moją kochaną żonę.
- Chcielibyśmy zobaczyć się z Timim - odpowiedziałem mu a on przekręcił głowę jak pies i nie wiedział o co nam może chodzić.
- Coś zrobił? - dopytywał zainteresowany na co zaprzeczyłem głową.
- My chcielibyśmy go adoptować - stwierdziłem a on westchnął cicho spoglądając w głąb swojego pokoju.
- No dobrze, siedzi na łóżku - powiadomił nas i gdy tylko otwarł drzwi szerzej poszedł gdzieś korytarzami co oznaczało, że czuł już się tutaj nieco bezpieczniej. Nie czekaliśmy długo tylko weszliśmy do pomieszczenia gdzie tak jak mówił Ruvik znajdował się Timi siedzący na łóżku. Bawił się on swoim misiem, którego musieli znaleźć w jednym z kartonów, które dostali na samym początku. Był to ładny widok, ale gdy tylko drzwi za nami się zamknęły przerwał swoją czynność i spojrzał na mnie zdziwionym wzrokiem.
- Gdzie Ruvik? - zapytał dziecięcym głosikiem widząc, że białowłosy za nami nie wszedł.
- Pewnie poszedł po obiad - odpowiedziała mu spokojnie Kiarcia, do której się uśmiechnąłem.
- Dlaczego przyszliście? - zadał drugie pytanie wracając do swojego pluszaka.
- Timi chcielibyśmy cię o coś zapytać - zacząłem podchodząc wraz z ukochaną trochę bliżej do chłopca, który nie wiedział co się dzieje, lecz był zainteresowany tą całą sytuacją.
- Chcemy zabrać cię do siebie i stać się twoimi rodzicami - wyjaśniła w końcu Kiarcia a ten aż otworzył buźkę z zaskoczenia i nie wiedział co ma właściwie powiedzieć. Kiedy jakoś skontaktował, że to nie jest żaden sen ścisnął bardziej misia w rączkach.
- Ale nie żartujecie? - zapytał dla pewności na co zaprzeczyliśmy ruchem głów.
- Chciałbyś? - rzekłem na co pokiwał twierdząco głową i przytulił się do Kiarusi, która była nieco bliżej Timiego niż ja. Muszę powiedzieć, że był to ładny widok dla oka jak i serca. No to mamy kolejnego synka - pomyślałem przymykając oczy.

<Kiara? :3 Co powiesz na myśliwce teraz? xd>

Od Kiary cd. Reker'a

Szliśmy właśnie z Cameronkiem na obiadek i wiadomo jeszcze troszkę się bał, ale musiał się przyzwyczaić do innych ludzi. Cameronek trzymał się bardzo blisko nas, ale z zaciekawieniem oglądał nowe miejsca więc można by rzec e jest dobrze! Weszliśmy na stołówkę, gdzie synuś wystraszył się tylu nowych ludzi, więc Rekuś wziął go na ręce gdzie czuł się bezpiecznie i tak wtulony w niego zabraliśmy swoje racje żywnościowe i poszliśmy do pokoju. No fakt dziwne to było że tylu ludzi jest jeszcze o tej godzinie na stołówce, ale jak było widać również nie mieli czasu wcześniej przyjść gdyż byli po prostu czymś ważnym zajęci...
Dzisiaj na obiad mieliśmy spaghetti, czyli ulubione jedzenie synusia oraz nasze! Rajanek też jak mu się zrobiło z tego tak zwaną papkę, był zadowolony! Jedliśmy ze smakiem, a Cameronek już bardzo dobrze operował sztućcami. Kiedy zjedliśmy, później postanowiliśmy że w końcu pójdziemy po Timiego. Z Cameronkiem i Rajankiem został Dave, którego Cameronek już się tak nie bał. Szliśmy korytarzem spokojnym, aczkolwiek zdenerwowanym krokiem i kiedy stanęliśmy przed pokojem Ruvika, zapukaliśmy, a ja nieco się wycofałam, bo mógł mnie jeszcze nie do końca akceptować...Po chwili otworzył nam Ruvik, a ja nieco się wycofałam, gdyż Reker miał z nim lepszy kontakt, a ja zawsze sie przy nim czułam jakbym była jakimś katem albo potworem, bo bał się lekarzy.

< Reker? ;3 brak weny ;c >

Od Tamary cd. Jackoba

Ostatnio ciągle wyjeżdżam na misje kilkudniowe, albo nawet i tygodniowe. Od tej całej sprawy z Ruvikim nie mogłam spać i tylko marzyłam o tym by pozbyć się niby tego całego daru, jakie jest bycie medium, czy co to tam jest... Nie czułam się z tym wszystkim dobrze, a poza tym skupiałam się tylko na misjach, gdyż tylko to pozwalało mi na zapomnienie o tej całej sprawie. W ratuszu właściwie pojawiałam się tylko po coraz to nowsze misje, które zabierałam ze sobą po kilka, brałam zapasy wody, żywności oraz naboje i mnie nie było.
Do szkoły wiadomo że nie chodziłam, bo nie widziałam takiej potrzeby, zwłaszcza gdy to przecież żołnierze albo przyszli szpiedzy powinni rozpoznawać inne obozy, czy znać różne taktyki. Snajpera to nie interesuje, tylko to żeby wykona dobrze misję i tak by nikt nie mógł Cię zauważyć!
https://s-media-cache-ak0.pinimg.com/originals/6a/7a/64/6a7a649fa094925d2b1c8e65996ee2cd.gif
Lał właśnie solidny deszcz i byłam przemoczona do suchej nitki, lecz nie wychodziłam ze swojego ukrycia i dalej leżałam bez nawet najmniejszego ruchu, w gęstych krzakach. Czaiłam się na swój cel jak lew na gazele. On niczego nieświadomy zdrajca, który przeszedł do Demonów, a ja łowca który jest jego egzekutorem, jego karą za zdradę obozu dla gorszych ludzi, naszych wrogów.
Moim celem był niejaki Harry Stilsed, który w śmierci daleko nie zaszedł i właściwie to tylko ciągle jakieś bójki urządzał, wiec żadnego pożytku z niego nie było, no ale kara to kara, jak i przestroga dla innych! Co jeśli chodzi o moje prywatne sprawy? Ano właściwie to sama nie wiedziałam co i dlaczego, czy jak to się dzieje, ale Jackob ostatnio jakby mnie unikał i czułam się troszkę odrzucona... Z bratem nie miałam jak pogadać bo ma już aż trójkę synów, jest nauczycielem i jeździ co po chwilę na jakieś misje więc zwyczajnie nie chciałam mu zawracać głowy, b i tak ledwie żył, co było doskonale po nim widać!
Co z wujkiem? Wujek miał synka i niedawno adoptował sobie córeczkę, wiec no zostałam sama! Sama jak palec! Nie miałam jak i kiedy z kimś pogadać, a przyjaciół czy koleżanek nie miałam... Jeszcze niedawno tak dobrze mi było z Jackobem, ale ostatnio się zmienił na bardziej... zimnego! Nie przytulał mnie już, unikał rozmów oraz nie spaliśmy już razem wtuleni w siebie jak kiedyś. Nawet teraz mogłam sobie świetnie przypomnieć ostatnią sytuację jaka miała miejsce.
Wróciłam właśnie z misji snajperskiej i zostały mi podliczone kolejne punkty do tabeli. Weszłam do pokoju zmęczona ale szczęśliwa, że wreszcie jestem w domu, ale moja radość nie trwała długo, gdyż zobaczyłam złego Jackoba, który siedział na łóżku, a kiedy tylko zamknęłam drzwi, on spojrzał na mnie tylko tym złym spojrzeniem pełnym lodu. To nie był pierwszy raz kiedy tak się zachowywał, ale ten jeden dzień sprawił że czułam się nie kochana i jakbym tylko zawadzała...  
- Wróciłam - szepnęłam do niego, lecz on nawet nie raczył się odezwać, tylko wstał, wyminął mnie i nic nie mówiąc zaczął udawać się w stronę drzwi - Jackob, proszę porozmawiaj ze mną! Jackob ja... - nie dokończyłam bo wyszedł wściekle trzaskając drzwiami, a ja aż się wzdrygnęłam - Cię kocham... - dokończyłam zdanie, a pierwsze łzy zaczęły mi lecieć po policzkach.
Żadnego "witaj kochanie dobrze że nic Ci nie jest, dobrze że żyjesz, kocham cię". Nic z tych rzeczy! Nawet już nie chciał mnie przytulać, tylko wolał spać u siebie w pokoju, jakby się mnie brzydził! 
"Jackob ja Cię kocham..." - szepnęłam w myślach, lecz on nie mógł tego usłyszeć... Kiedy tylko wyszedł ja stojąc znowu sama na środku pokoju, rozpłakałam się bo już nie mogłam tego wszystkiego znieść! Czułam się jakby ktoś wyrwał mi serce! Wyrwał i wyrzucił do kosza na śmieci, jakby było zupełnie nie potrzebne. "Jackob dlaczego?" - pytałam się ciągle siebie w myślach. Nie jednokrotnie chciałam z nim porozmawiać ale oczywiście kończyło to się tak, że na mnie wrzeszczał ale najczęściej tak że wychodził tak jak teraz i już go nie widziałam... Płakałam za każdym razem, lecz tego dnia najbardziej. Nawet nie przyszedł żeby sprawdzić w jakim jestem stanie, nic! Z tego co się dowiedziałam, to jak rozmawiał z kolegami był taki sam! Że nic sienie zmieniło i ludzie zaczęli posądzać o to ze zwariowałam, bo ciągle się o to wypytywałam, ale ja wiedziałam swoje... Później cały dzień przeleżałam na łóżku skulona i płakałam aż do czasu kiedy nie straciłam całkowicie sił.
I tak oto koszmar trwał aż do dziś, a jakieś cztery, a może już i nawet sześć tygodni temu to się zaczęło... Nie rozumiałam skąd w nim ta złość na mnie! To przez ranking? Zrobiłam coś nie tak? A może jest chory? Albo ktoś mu jakieś głupstwa naopowiadał? A może skądś się dowiedział że jestem tym medium i się mnie brzydzi, bo uważa że jestem jakimś potworem czy dziwadłem?! Nie wiedziałam nic prócz jednego że cierpię, a on się tym nie przejmuje. Nie kochasz już mnie albo masz inną... pomyślałam załamana i poczułam jak kolejne łzy bólu napływają mi do oczu, lecz szybko je odgoniłam mrugając. Skoro mnie już nie kochasz, albo się mnie brzydzisz albo jeszcze wstydzisz to czemu to ciągniesz? Dlaczego mnie jak ranisz Jackob? Dlaczego?! myślałam coraz bardziej załamana, ale na szczęście mój cel w końcu postanowił pokazać nos ze swojej kryjówki, więc zrobiłam przy czajkę i kiedy najmniej się tego spodziewał, strzeliłam mu w łeb i padł martwy na ziemię. Mam Cię! pomyślałam i szybko zerwałam wszystkie potrzebne rzeczy do zaliczenia misji oraz zniknęłam z miejsca zdarzenia.
Nikt nawet w ratuszu nie zauważył że mnie nie ma... Każdy był pochłonięty obowiązkami, a nowy sojusz z jakimiś Ridersami nieźle wszystkich zakręcił, tak samo jak i napływ nowych ludzi do obozu.Udałam się do swojego "schronu", gdzie przesiadywałam gdy byłam poza obozem a było to już bardzo długo! Dodatkowo doszła jakaś sprawa z Sawami, o czy pojęcia nie miałam co gadają, gdyż mnie to nie obchodziło, a dwa to to że miałam swoje zmartwienia na głowie. W torbie na koniu miałam już chyba z 67 zerwanych logo z ubrań wrogów których zdjęłam, ale nadal nie wróciłam do obozu. W ręce trzymałam już kolejne misje, a było ich jeszcze 10 czy 12.
Tylko praca pozwalała mi jakoś żyć, choć po nocach praktyczne nie spałam i czułam że niedługo się zajadę, ale nie obchodziło mnie to... Skoro i tak nikt na mnie uwagi nie zwraca to co? Nic mnie już tutaj nie trzyma... Wszyscy mają mnie gdzieś, zwłaszcza Jackob... pomyślałam smutno i zaczęłam przeglądać karteczki z misjami w mojej ręce. Jak już wcześnie wspomniałam byłam cała mokra od ulewnego deszczu, ale to mi nie przeszkadzało. Prowiantu i wody miałam jeszcze na parę dni, ale nie miałam zamiaru wracać tym razem do ratusza by uzupełnić zapasy. Skoro nikt mnie przez tyle czasu nie szukał to równie dobrze mogę tu zdechnąć pomyślałam jeszcze kiedy nadeszła ciemna noc.

< Reker? Eric? ;3 co jest Jackobowi? ;c ktoś mu głupstw nagadał o niej jakiś czy co? ;c >

wtorek, 13 czerwca 2017

Od Kiasa cd. Sary

On chciał tylko spokoju, który został zakłócony przez Trupy. Boże jak można zniszczyć komuś grób?! No po tych draniach można spodziewać się już powoli wszystkiego... Kiedy wszystko w miarę wróciło do normy przed nami pojawił się owy jeździec, który chyba przyglądał się swoim rzeczą, że tak to ujmę. Kiedy uznał, że wszystko jest na swoim miejscu zszedł ze swojego wierzchowca zaczynając się do nas zbliżać. Chciałem jakoś zakryć swoim ciałem Sarę w obawie, że chce nam coś zrobić, ale chyba użył jednej ze swoich sztuczek, bo nie mogłem ruszyć się z miejsca a co dopiero ruszyć jakąś częścią ciała czy mrugnąć! Czułem się jakbym był sparaliżowany, lecz na szczęście moje obawy o zrobieniu nam krzywdy się nie spełniły, bo on... on nas uleczył! Tak dobrze słyszycie z naszego ciała zniknęły wszystkie rany i zadrapania oraz cały ból spowodowany walką i spadnięciem tutaj na sam dół odszedł w niepamięć. Dziękuję - odezwał się swoim męskim głosem w mojej głowie gdy odzyskałem władzę nad ciałem.
- Eh nie ma za co - odpowiedziałem mu na głos a w tedy zniknął rozpływając się wraz ze swoim koniem w powietrzu jak to mają zresztą w zwyczaju zjawy i inne tam duszki. Kiedy jakoś okiełznałem wszystkie emocje spojrzałem na wyjście z kopalni. Było sucho i trwało ciepłe jak na jesień popołudnie - No to wracamy? - zapytałem patrząc na Sarcię, która wróciła do normalnego stanu.
- Tak! Ciekawe ile tu siedzieliśmy - odpowiedziała mi wsiadając na Figara a ja nie chcąc się wyróżniać wdrapałem się na grzbiet Avona.
- Też jestem ciekaw - westchnąłem i ruszyliśmy kłusem do ratusza. Trochę musiałem nas pokierować, bo Sarcia nie za bardzo znała te tereny a ja na pewno ją po nich później oprowadzę. Nie śpieszyliśmy się zbytnio by znowu nie wpaść w jakąś pułapkę więc cała droga zajęła nam około dwóch godzin. Kiedy tylko wjechaliśmy na plac wszyscy się na nas spojrzeli jakbyśmy połowę obozu zamordowali! Nagle z budynku wyszedł ojciec więc pewnie nie było nas dłużej niż jeden dzień - Zwiewamy? - zapytałem niebieskooką patrząc w cienie.

<Sara? :3 Zwiewamy? xd>

Od Erica cd. Kiary

Jestem beznadziejny - pomyślałem, lecz na słowa Kiary lekko się uśmiechnąłem. Odkąd pamiętam nigdy nie lubiłem zawodzić ludzi, bo w tedy czułem takie dziwne ukłucie w sercu... Przecież wszystko mogło skończyć się tragicznie! Kurna to moja wina! Moja! Miałem już coś jej odpowiedzieć, ale na salę weszli zmartwieni rodzice. Czas się ulotnić - pomyślałem chcąc wstać, lecz czując rękę na ramieniu od razu z tego zrezygnowałem, gdyż wiedziałem, że z ojcem nigdy nie wygram.
- Słyszeliśmy co się stało - rzekła zmartwiona mama - Kiaruś wnusiu jak się czujesz? - dodała, ale nie usłyszałem już odpowiedzi siostrzenicy, gdyż tata wyciągnął mnie na korytarz. Zbyt daleko nie odeszliśmy, ale jednak czułem się jakoś dziwnie.
- Eric synuś coś ty sobie znowu ubzdurał? - zapytał z westchnieniem na co spuściłem wzrok.
- No bo to wszystko przeze mnie... Gdym sprawdził te głupie papiery to Kiara i reszta nie zostaliby ranni - odpowiedziałem mu po chwili przez co pogłaskał mnie po głowie.
- Bzdury gadasz! Nikt nie mógł tego przewidzieć więc się nie smuć, bo ci Kiara nakopie tak jak mówiła i dodatkowo ja jak się nie posłuchasz - powiedział poważnie, ale ja potrafiłem wyczytać w jego słowach rozbawienie.
- No dobrze to nie moja wina - westchnąłem przez co poczochrał mnie po włosach.
- Dokładnie! A teraz chodź - zarządził dlatego od razu podreptałem za nim i wróciliśmy na oddział medyczny. Tym razem nie miałem już takiej zdołowanej miny co ucieszyło niebieskooką. Posiedzieliśmy z rodzicami przy Kiarze z dobre dwie godziny i muszę przyznać, że jakoś im ta rozmowa szła! No ja prawie wszystko przemilczałem, lecz nikt jakoś na to specjalnie uwagi dzięki Bogu nie zwracał. W końcu rodzice nie wiem czemu musieli iść a ja z siostrzenicą zostałem sam na sam. Edward mówił, że Kiara ma jakieś pęknięcie czy coś więc wiedziałem, że będę ją musiał solidnie pilnować. Chciałem już zacząć jakiś temat, ale nagle na oddział wpadł zdyszany Sebastian.
- Widzieliście gdzieś Alana? - zapytał szybko na co zaprzeczyliśmy ruchem głów - Cholera... - dodał podpierając się ściany.

<Kiara? :3>

Od Kiary cd. Erica

Ból był straszny! Nie no ja już w ogóle nie mogłam stanąć na tej nodze, a kiedy wujek wziął mnie na ręce, to jeszcze bardziej mnie to zabolało, gdyż nonie ukrywajmy, musiał nieco przycisnąć moją ranną kończynę, by móc mnie utrzymać, ale nie narzekałam, gdyż wyglądałam jakbym wróciła z ludźmi z jakiegoś piekła a nie misji! Mogło być gorzej... O wiele gorzej! I tak dobrze się skończyło pomyślałam. Wujek spojrzał jeszcze na mojego konia, a ja przymknęłam na chwilę zmęczone oczy i wtuliłam się w niego, bo wiedziałam że jak na razie nikt nas nie widzi z "normalnych" ludzi.

https://s-media-cache-ak0.pinimg.com/originals/41/88/b8/4188b83b7f46b54729c30a3528544579.gif
No cóż! Te gadziny szpiegi wszędzie musiały być, więc już pewnie się gapiły jak sępy na padlinę, no ale jednak taka ich praca... Miałam tylko nadzieję że reszta moich ludzi jakoś się trzyma, bo to była ciężka walka, a poza tym gdyby nie było tamtych budynków w których się ukryliśmy i walczyliśmy, to mogliśmy z tego nie wyjść żywi, a może i stało by się tak, że trafilibyśmy do niewoli!
- Wujek nie obwiniaj się... Nie miałeś kiedy tego sprawdzić! Poza tym dużo się działo i proszę nie obwiniaj się! - powiedziałam jakoś ledwie powstrzymując ból i oczu przed zamknięciem się, gdyż byłam bardzo zmęczona.
- Powinienem był tego jakoś dopilnować - westchnął - Mogłaś zginąć z innymi - dodał.
- Wujek... Nie możesz być wszędzie i przewidzieć wszystkiego! - powiedziałam jakoś głośno - Mogło być gorzej, ale wszyscy wróciliśmy i tylko to się liczy! Nie obwiniaj się bo to nie jest Twoja wina... - dodałam.
Chwilę milczał i kiedy znaleźliśmy się na medycznym, zobaczyłam że ludzie śpią wyczerpani, a lekarze się nimi odpowiednio zajmują więc mi troszkę ulżyło, że jest z nimi w miarę dobrze. Wujek położył mnie na łóżku, gdzie dopiero pod światłem zobaczyłam że z moją nogą jest gorzej niż wtedy myślałam!
https://s-media-cache-ak0.pinimg.com/originals/01/94/48/01944873f2d4be7abf48c9b179ac21a2.gif
Noga była cała we krwi od kolana aż po kostkę, a ból był wręcz nie do opisania! Kątem oka zobaczyłam że Edward do mnie podbiega i zaczął oglądać ranę.
- E-edward.... nie chcę być nie miła czy coś.... ale zaraz Ci tu zejdę bez przeciwbólowego - jęknęłam, na co szybko podał mi przeciwbólowe, a ja poczułam chwilową ulgę i opadłam na łóżko wyczerpana i senna.
- Co się stało? - spytał rozcinając materiał na mojej nodze by dostać się szybko do rany.
- Kiedy wracaliśmy szybko w czasie deszczu już do bazy, Feniks się poślizgnął bo szybko bieg i się przewrócił przygniatają mi nogę, której nie zdążyłam uwolnić ze strzemienia.... To nie jego wina! Mogłam nieco go przyhamować - westchnęłam i byłam zła za swoją głupotę, bo przejęłam się bardzo ludźmi ale o koniu już zapomniałam, a tak nie powinno być, bo też mogło mu się coś stać!
- I tak masz szczęście! To mogło się skończyć gorzej, a noga nie wygląda tak tragicznie - powiedział opatrując mi krwawiącą ranę, a wujek siedział przy mnie.
Edward zrobił mi też na szybko prześwietlenie, więc teraz czekaliśmy na jego wyniki, podczas gdy ja gapiłam się w sufit, albo na wujka. Widać było po wujku że się obwinia i że mu przykro, więc pstryknęłam go w nos, czym się zdziwił i spojrzał na mnie z zapytaniem.
- Mówiłam nie obwiniaj się, bo to nie Twoja wina! Przestań się w końcu smucić, tylko się ciesz że tu jesteśmy! Łatwo się mnie nie pozbędziesz z tego świata i jeszcze będziesz na mnie narzekał, a jak będziesz dalej się smucił, to przysięgam że tą chorą nogą i tak nakopię Ci do tyłka wujek! - powiedziałam ni to poważnie, ni to rozbawiona, a kiedy miał już odpowiadać, na salę weszli zmartwieni dziadkowie.

< Eric? ;3 co tam wykazało prześwietlenie? ona naprawdę nakopie Ci do tyłka jak będziesz się dalej smucił xdd >

poniedziałek, 12 czerwca 2017

Od Sary cd. Kiasa

- Nie wiem czemu, ale coś mi mówi, że mamy tam iść... zgadzasz się siostra? - zapytał patrząc na mnie, a ja spojrzałam na niego wystraszona i zastanowiłam się chwilę. W sumie to uratował nam życie, a skoro czegoś chciał, to wypadało by się odwdzięczyć! Z drugiej zaś strony to też mogła być jakaś pułapka, a to że gościu był przerażający również robiło swoje... Konie stały obok nas zdenerwowane i przebierały w miejscu kopytami, jak i nerwowo parskały rozglądając się na boki. No one też się nieźle musiały przestraszyć, bo w końcu nie codziennie widuje się jeźdźca bez głowy i to jeszcze ducha! No i jego konia też... W każdym razie westchnęłam i po przełknięciu ciężko śliny się odezwałam.
- Powinniśmy za nim pójść skoro on nam pomógł... - powiedziałam nieco ze strachem, ale wiedziałam że musimy za nim pójść! Czegoś od nas chciał i tylko dlatego nas oszczędził, bo tak to pewnie i nas zabił!
- Dobrze... W takim razie chodźmy! - powiedział i ruszyliśmy jakoś idąc o własnych siłach, choć wspomagały nas nasze konie. Całe szczęście że one ie zostały poważnie ranne, bo my to masakra jakaś! Kuleliśmy i co po chwilę robiliśmy przystanki ciężko dysząc ale jakoś szliśmy! Podążaliśmy za jeźdźcem, a konkretniej za wypalonymi przez niego śladami, które wskazywały nam drogę i szliśmy tak właściwie po omacku, bo latarki się rozładowały o dziwo...
Tak więc naszym jedynym źródłem światła były te ogniste ślady, a właściwie to jakby ogniska, gdyż był z nich bardzo wysoki ogień, który chyba miał nam lepiej oświetlać drogę, a za nami natomiast szybko gasły, jakby duch chciał żebyśmy się przypadkiem nie rozmyślili i nie próbowali uciec...
- Brat jesteś bardziej ranny ode mnie... Przepraszam nie powinnam nas wyciągać na tą przejażdżkę! Zawsze coś muszę zepsuć - powiedziałam smutno, bo naprawdę chciałam dobrze! Nie wiedziałam że tak to się wszystko skończy...
- Saruś to nie Twoja wina! Niczyja! Nie mogliśmy nic zrobić... Nawet jeśli nie my, to ktoś inny by tam wpadł i mógł mieć o wiele mniej szczęścia niż my... Nie obwiniaj się siostrzyczko i uszy do góry! Będzie dobrze i się stąd wydostaniemy obiecuję! - powiedział optymistycznie na co chcąc, nie chcąc się lekko uśmiechnęłam.
W pewnym momencie zobaczyliśmy że ślady się urwały, więc stanęliśmy zdziwieni, bo właściwie byliśmy w ślepym zaułku!
- I co teraz? - spytałam zdziwiona i podenerwowana jednocześnie zaistniałą sytuacją, która i tak była wystarczająca dziwna, zważywszy że leziemy za duchami! W tym jeden bez łba, no ja was proszę! Nagle poczuliśmy jak grunt pod naszymi stopami mięknie i już wiedzieliśmy co to oznacza i mieliśmy już uciekać, ale byliśmy za wolni i runęliśmy w dół, wraz z końmi do sieci kolejnych podziemnych korytarzy.
O dziwo jednak wpadliśmy do wody! No oczywiście nie takiej głębokiej wody, gdyż woda sięgała nam powyżej kolan, ale przynajmniej troszkę zamortyzowała upadek, a kiedy podnieśliśmy wzrok, ujrzeliśmy sieć innych korytarzy.
- Ładnie tu - stwierdził brat, a ja przytaknęłam mu głową, lecz w końcu jakoś wstaliśmy i ruszyliśmy dalej korytarzami, gdyż tym razem jakby jakieś płomyki pojawiały się na wodzie... Byliśmy ledwie żywi i właściwie mieliśmy ochotę tutaj maść ze zmęczenia! W końcu trafiliśmy do jakiejś jaskini, gdzie zobaczyliśmy na groby... Do wyjścia było niedaleko ale zaczęliśmy się tu jeszcze rozglądać.
Podeszliśmy tam i dopiero teraz zobaczyliśmy że są zdewastowane... Trupy... pomyślałam, a widząc porozrzucane rzeczy zrozumieliśmy z bratem czego duch chce! Znalazłam jakiś notatnik, a raczej pamiętnik w piasku, którego przetarłam jakoś, choć miałam ochotę jęczeć i wyć z bólu oraz położyłam go na grobie dziewczyny jak się okazało. 
Lajla Herman i Stevan Herman przeczytałam na nagrobkach, a brat coś tam jeszcze poukładał, a wtedy zjawił się znowu jeździec bez głowy na koniu.

< Kias? ;3 uleczy nas i w ogóle? xdd >

Od Erica cd. Kiary

- To te dokumenty, o które prosiłeś - rzekł Mason wyskakując z cienia co przeraziło trochę Sebastiana i Alana, lecz nie mogłem się teraz przejmować takimi rzeczami gdy coś mogło zagrażać Kiarze i innym! Szybko zacząłem przeglądać papierki i jak od razu zauważyłem ktoś po prostu podrobił podpis Katriny! Nigdy byśmy takich rzeczy do listy misyjnej nie dali! A jak już to pojechałby tam większe grupy... - Kurwa - mruknąłem pod nosem patrząc ponownie na złotookiego - Wezwij tego Ra-ra-raula! Wiesz tego od Kiary! Musi mi w tym pomóc - stwierdziłem na co skinął głową i zniknął ponownie w ciemnościach. Pamiętałem jak w tedy pomógł nam w sprawie snajpera więc może i tutaj się przyda. Kazałem Sebastianowi i Alanowi odpocząć w pokoju do którego dałem im szybko klucze na co jakoś się zgodzili a ja zostałem sam... Nie czekałem długo co mnie ucieszyło, bo czekać nie cierpiałem, ale jak musiałem to to robiłem. Szybko wytłumaczyłem mężczyźnie o co chodzi na co skinął głową oraz rzekł się, że postara uwinąć się z tym jak najszybciej.
Przez cały ten czas patrzyłem się w okno wypatrując wracających żołnierzy i oczywiście Kiary, o którą chodziło mi najbardziej! Z każdą kroplą deszczu spływającą po szybie zacząłem się coraz bardziej denerwować a niepokój narastał. Po jakiś trzech godzinach usłyszałem jak ktoś naciska klamkę drzwi więc odwróciłem się na obrotowym fotelu wbijając wzrok w przybywającego gościa. Jak się okazało był to Raul, który chyba znalazł tego co podrobił dokumenty związane z misją na zachodnich granicach.
- I co tam masz? - zapytałem opierając się bardziej w fotelu, gdyż tak było mi najwygodniej.
- Dokumenty zostały podrobione przez niejakiego Rubena Verditto. Ma żonę i niedawno urodził mu się syn. Z tego co prześledziłem to dobry człowiek więc możliwe, że go zmusili, ale to tylko moje przypuszczenia - stwierdził na co chwilowo zamknąłem oczy.
- Zrozumiałem, dziękuję za twoje poświęcenie - rzekłem i rzuciłem mu czekoladę, którą w ostatniej chwili złapał i popatrzył na mnie zdziwiony - No co? Smacznego! A teraz wracaj do żony i syna - dodałem a on od razu wyszedł a ja podniosłem się dopiero po chwili by sprawdzić, w którym pokoju mieszka ten cały Ruben. Kiedy już wszystko wiedziałem ruszyłem szybik krokiem na odpowiednie piętro a z pukaniem się nawet nie trudziłem, bo wszedłem sobie jak do siebie na co mężczyzna się przeraził, gdyż chyba już wiedział o co mi chodzi - Czyżbyś już wiedział po co przyszedłem - warknąłem groźnie a ten zakrył twarz rękami.
- Proszę! Nie! Oni mnie zmusili! Mają moją żonę i dziecko! - mówił przerażony a ja oparłem się o ścianę.
- Kto? - spytałem marszcząc brwi.
- N-nie znam ich, a-ale mogę o-opisać - wydukał na co skinąłem głową uważnie się mu przyglądając.
- Mów - burknąłem a on zaczął szczegółowo opisywać jak wyglądają dwaj mężczyźni. Szpiegi chyba zrozumiały o kogo chodzi, bo szybko poznikali z pokoju a ja zacząłem czekać... Boże znowu ludzi straszę - westchnąłem w myślach patrząc na swoje paznokcie a już po chwili do pokoju została wprowadzona kobieta z dzieckiem - Nie ma za co... Następnym razem bardziej uważaj na ludzi - westchnąłem i od razu wyszedłem z pomieszczenia. Porywaczy wysłałem na tortury do najlepszych katów a sam wróciłem do nerwowego krążenia po gabinecie.
*****
Kiedy tylko powiedziano mi, że Kiara jest już na placu wybiegłem z ratusza jakby się paliło i już po niecałych 5 minutach stałem obok siostrzenicy, która nie mogła ustać na prawej nodze! Postrzał? Złamanie? Skaleczenie? - myślałem zdenerwowany.
- Kiruśka?! Co ci się stało?! Przepraszam... Nie siedziałem w papierkach i wyszło, że ktoś je podrobił, ale karę już dostali i tylko czekam aż dowiem się o zleceniodawcy - mówiłem przejęty.
- To nic wujek... - próbowała mnie spławić, ale ja bez wahania wziąłem ją na ręce i poszedłem szybkim krokiem na medyczny.
- Dziewczyno ty na tej nodze stanąć pewnie nie możesz! Musisz mieć zrobione prześwietlenie i nie mam, żadnych "ale" - stwierdziłem przyśpieszając jeszcze bardziej. Cholera jasna... To wszystko moja wina - pomyślałem przygryzając dolną wargę.

<Kiara? :3>

Od Kiary cd. Erica

Wszystko niby ładnie i pięknie, ale kiedy coraz bardziej oddalaliśmy się od głównej siedzimy Śmierci, czułam dziwny niepokój, który towarzyszy mi zazwyczaj gdy miało się wydarzyć coś złego... Podczas drogi się rozpadało, co sprawiło że musieliśmy uważać żeby konie nie zrobiły sobie krzywdy. Byliśmy spięci gdy byliśmy coraz to bliżej zachodnich granic naszych terytoriów ale w pewnym momencie kazałam się zatrzymać ruchem ręki.
Nakazałam ludziom ciszę i nasłuchiwaliśmy wszyscy, stojąc w miejscu, blisko budynków, ale instynkt mi mówił żeby dalej nie jechać co było bardzo, ale to bardzo wyraźne!
- Pedro jesteś pewien że tą misję zleciła nam Katrina? - spytałam poważnie rozglądając się czujnie.
- Dał mi go jeden z naszych... - powiedział zdenerwowany i również się rozglądał nerwowo.
- Coś mi tu nie gra... - szepnęłam i gdy już miałam dawać sygnał do odwrotu, nagle nas zaatakowano! I jak myślicie kto to? No oczywiście że Trupy!!! W dodatku kogo zobaczyłam?! Mojego dawnego wroga, jeszcze za czasów normalnych gdy byłam w siłach specjalnych policji!
- Ivan Ty skurwielu jebany! - wrzasnęłam wściekle, a on spojrzał na mnie wściekle.
- Kiara Ty cholerna dziwko! - odwrzasnął mi i zaczęli atakować, robiąc na nas szarżę, ale ja zbyt dobrze go znałam...
Chciał nas otoczyć a na to pozwolić nie mogłam! Kazałam się ludziom zrobić odwrót do następnych budynków które wcześniej przejechaliśmy by tam zająć pozycję i zacząć się bronić...Kiedy tylko znaleźliśmy się w budynkach, od razu przybraliśmy pozycję i zaczęliśmy strzelać z każdej możliwej strony, gdzie się pojawiali, no ale oczywiście granatów hukowych też używaliśmy co sprawiało że ich konie uciekały w popłochu, zrzucając swoich jeźdźców.
Walka było zacięta no ale oczywiście moi ludzie zostawali rani i to bardzo co po niektórzy, lecz Ci co mogli dalej walczyli. Kiedy tak walczyliśmy przez około dwie godziny albo i dłużej, usłyszałam krzyk Ivana.
- Kiara Ty suko! Nabiję Twój łeb na kołek i zawieszę jako swoje trofeum! - wrzasnął wściekle w moją stronę w trakcie walki ale i tak to usłyszałam.
- W Twoich snach głupi, tępy huju! Jesteś najgłupszym bachorem ze swojej rodziny! Nic dziwnego że matka zostawiła takie gówno jak Ty! - wrzasnęłam wściekle i celowo by go sprowokować, co podziałało, bo za bardzo się wystawił i tym samym strzeliłam mu w łeb, zabijając go od razu...
Walka mimo wszystko trwała dalej, czyli kolejne dwie godziny, przez co ręce bolały nieco od ciągłego spinania mięśni na spuście, lecz walczyliśmy dalej! W końcu jednak garstka Trupów odpuściła i się wycofała szybko uciekając, a my odetchnęliśmy z ulgą i szybko zaczęliśmy opatrywać rannych, podczas gdy inni wciąż czuwali na straży w razie czego.
W sumie czwórka ludzi była z najpoważniejszymi postrzałami, ale nie byli zbyt w stanie krytycznym.. Ustabilizowałam jakoś ich stan i szybko zaczęliśmy wracać do bazy jadąc na koniach bardzo szybko mimo ślizgawicy, gdyż nie chcieliśmy żeby ludzie cierpieli zbyt długo, a poza tym to każda zwłoka pogarszała ich stan! Podczas drogi powrotnej do domu, Feniks źle stanął nogą i niestety się przewrócił na swój prawy bok, a ja nie zdążyłam wyplątać nogi ze strzemienia przez co spadł całym ciężarem ciała na moją nogę, a ja myślałam że zejdę zaraz z bólu!
Powstrzymałam się jakoś od wrzasków, a inni natychmiast zaczęli rozsiodływać mojego konia, żeby jak wstał, siodło się z niego zsunęło, a żeby mi nie wyrządzić większej szkody jakby chciał mnie na przykład pociągnąć za sobą! Kiedy Feniks w końcu wstał i zszedł z mojej ogi, od razu się za nią złapałam i zaczęłam się trzymać za nią.
- Dowódco w porządku? - spytał zmartwiony Pedro.
- Tak...! W porządku! Pomożesz mi wstać? Sama nie dam rady... Chyba złamał mi nogę, albo pękła mi kość... - powiedziałam co po chwilę jęcząc, na co skinął głową i pomógł mi jakoś wstać, ale bez przeciwbólowych się nie obyło! Inni żołnierze, którzy nie byli bardzo ciężko rani, z powrotem osiodłali mi konia, a ogier trącił mnie lekko pyskiem w ramach przeprosin iż mnie skrzywdził, na co go pogłaskałam po głowie delikatnie.
- To nie Twoja wina koniku! - powiedziałam i poklepałam go po szyi, po czym jakoś wdrapałam się na jego grzbiet, gdyż położył się nieco, dzięki czemu mogłam wsiąść bez dużych problemów ale i tak było ciężko z tą nogą... W końcu ruszyliśmy dalej kiedy podziękowałam ludziom i tak znowu się rozpadało, lecz tym razem deszcz był tak gęsty, że ledwie co widzieliśmy i właściwie bardziej polegaliśmy na swoich koniach...
Było strasznie ciemno! Czarna jak smoła noc, plus lejący jak scebra deszcz to złe połączenie, zwłaszcza dla rannych i ciężko żyjących ludzi! Po około czterech i pół godzinach dotarliśmy do obozu, wjeżdżając na plac, a opóźnienie wynikło z tego iż nie mogliśmy szybko jechać bo konie ślizgały się jak po lodzie, a dwa to musieliśmy znaleźć tą drogę powrotną w takich warunkach... Kiedy dojechaliśmy na miejsce, ból powrócił ze zdwojoną siłą i uderzył w moją nogę niczym sztylety wbijane w nią bądź, cóż właściwie ból był taki ze ciężko mi do czegoś go porównać! W każdym razie ześlizgnęłam się jakoś z siodła ogiera, a deszcz leciał po mnie jak i po innych tak mocno, że czuliśmy się jak jakieś małe kamyki czy też kamienie w rzece, które przecinają pędzącej wodzie drogę... Kiedy stałam na lewej, zdrowej nodze i podpierałam się Feniksa obiema rękami, inni zanieśli szybko już ledwie dychających ludzi na medyczny, a przy mnie nagle znalazł się zmartwiony do potęgi wujek, który patrzył na moją uniesioną w górze nogę, na którą nie było szans bym stanęła teraz...

< Eric? ;3 >

Od Samanthy cd. Erica

Znowu na tym medycznym... Czuje się jak jakiś więzień! Nie chcę tu być! Nie chcę znowu być czyimś niewolnikiem. Po co mnie tu trzymają skoro czuję się dobrze? A może mam być królikiem doświadczalnym? Wątpię bo raczej swojego "szczurka" laboratoryjnego się nie wypuszcza, lecz nadal miałam okropne uczucie że jestem znowu niewolnikiem, tyle że w innym pomieszczeniu... Właściwie to żadne sny mi się nie śniły, a może ich po prostu nie pamiętam? Możliwe... w każdym razie gdy się obudziłam byłam sama... Westchnęłam na to i podniosłam się do siadu. Nie miałam ochoty nic jeść. Właściwie to nie jadłam od jakiś dwóch dni... Nie miałam apetytu. Pegaz pewnie jest zadowolony z jedzenia i chronienia lepszego niż u mistrza, więc dlaczego ja nie jestem szczęśliwa? Dlaczego czuje taki smutek i nie mam na nic ochoty? Mam dość... Co może osoba która była więziona przez prawie sześc długich lat jak nie więcej? Nic... Nawet wykształcenia nie mam ale czy to się teraz liczy? Raczej nie... Tu pytanie kim ja chciałam zostać, bo pamiętam tylko że kimś bardzo z zawodu, ale nie pamiętam co to było... Możliwe że nigdy sobie nie przypomnę... westchnęłam smutno w myślach, a wtedy zobaczyłam jak jacyś ludzie przyszli na oddział. Byli to chyba bracia i należeli do tego obozu... Przynajmniej tak mi się zdaje! Rozmawiali ze sobą po hiszpańsku co mnie zdziwiło, a jeszcze większym szokiem dla mnie było iż ich rozumiałam! Byli zdenerwowani, bo coś dolegało temu młodszemu, który kulił się na łóżku trzymając się za brzuch strasznie mocno i widać było po nim iż cierpi, bo był blady strasznie, a oczy wyrażały ból tak samo jak twarz. Kiedy chciałam już coś powiedzieć, nagle na oddział przyszedł Eric z.... dzieckiem? On ma dziecko? zdziwiłam się lecz zaraz sobie pomyślałam No tak Sami! Przecież normalni ludzie mają dzieci przecież... Idiotka z Ciebie skarciłam się w myślach.
- Samantho mam nadzieję, że nie będzie ci przeszkadzać obecność mojego syna - powiedział do mnie, na co pokręciłam przecząco głową.
- Nie, nie będzie - powiedziałam cicho i zaraz zobaczyłam jak korytarzem idzie lekarz, chyba Edward miał na imię, więc odwróciłam się na chwilę do dwójki braci, którzy byli już nieźle zdenerwowani i nadal rozmawiali do siebie po hiszpańsku.
- El médico tiene que ir en silencio - powiedziałam do nich po hiszpańsku czym się zdziwili, ale skinęli głowami no i wtedy wejście smoka zrobił Edward, który szybko do nich podszedł i zaczął lekarzować, a ja westchnęłam i położyłam się znowu smutna na łóżku, bo miałam dość... Nawet nie wiecie jak to strasznie jest nie mieć pamięci!
Ja nawet ledwie sobie przypominałam jak mam na imię, a co dopiero mówić o reszcie życia z przed bycia niewolnikiem! Znowu nie miałam najmniejszej ochoty nic jeść, więc jak ktoś mi przyniósł jedzenie, to podziękowałam mu właściwie, bo to był jakiś żołnierz, który tam coś jeszcze powiedział do Helsinga, a ja odwróciłam się do niego plecami, bo nie chciałam patrzeć na jedzenie, a poza tym nie chciałam żeby mnie do tego zmuszano...

< Eric? ;3 nie chce jeść bo jest nadal smutna ;c chrisek ją zaczepi? xd >