czwartek, 20 czerwca 2019

Od Rity cd. Rafaela

Rafael chciał, by ponownie go złapali... By ponownie go zamknęli... Jego pomysł kompletnie mi nie odpowiadał – w końcu chciał dać się skrzywdzić. Ponownie. Słuchając jego argumentów wiedziałam, że ma rację. Co ci ludzie mogliby zrobić innemu z nas, innemu wampirowi? O wiele gorsze rzeczy, niż mojemu ukochanemu. Jego tylko zamknęli... Następnego mogą torturować, eksperymentować czy zabić... Wiedziałam, że musimy coś z z tym zrobić, że musimy znaleźć tych, którzy stoją za tym wszystkim. Ale to, co mówił Raf, nie docierało do mnie. Obawiałam się o jego zdrowie, życie, istnienie. Bez niego... Wolałam o tym nie myśleć.
Słuchałam jego wywodu i coraz bardziej dawałam się przekonać do tego planu. Szaleńczego planu, który zakładał, że nam się uda. I wiedziałam, że nam się uda. Musiało, nie było innego wyjścia. Drżąca i nadal przerażona, przytuliłam mojego młodego wampira i zgodziłam się na to, co zaproponował. Wiedziałam, że musimy zacząć działać. Nie mogliśmy w końcu dopuścić, żeby ktoś inny został skrzywdzony. Zaufałam mu i, wtulając się jeszcze bardziej w jego klatkę piersiową, zamknęłam oczy. Potrzebowałam odpoczynku i resetu umysłu. Nie wiedząc nawet kiedy, poczułam, że Rafael śpi. Uśmiechnęłam się pod nosem i pocałowałam go czule w policzek. Na twarzy wykwitł mu lekki rumieniec przez sen, więc wtulił się we mnie jeszcze bardziej i spał dalej. Zaśmiałam się cicho. Nie miałam pojęcia, że taki z niego wstydzioch. Oplotłam się delikatnie jego rękami i sama poszłam spać.

**Piętnaście godzin później** 

Gdy się obudziłam, Rafael już siedział przy biurku i przeglądał jakieś papiery. Wstałam i stanęłam za nim, przytulając go. Złapał mnie za dłonie i ucałował je delikatnie.

- Dzień dobry, śpiochu – odparł po chwili i zaśmiał się cicho. - Witaj kochanie.
- Śpiochu? - zaczęłam się śmiać i ścisnęłam jego dłonie. - Witaj, ukochany.
- Wyspana?
- Mmm... - zamruczałam w zastanowieniu. - Jakby tak bardziej nad tym pomyśleć, to tak, wyspana. A ty?
- Owszem, wyspany. W końcu spałem z tobą – odchylił głowę do tył€, by na mnie spojrzeć, i posłał mi jedną z tych swoich min w stylu „super pewny siebie Amitachi”. Znów się roześmiałam i ucałowałam go czule. - A to za co?
- Buziak na dzień dobry, Amitachi – zetknęłam swój nos z jego. - Co tu masz? - wskazałam głową na stos papierów, leżących przed nim.
- Przeglądam wszystkie informacje, jakie udało się nam dotychczas zgromadzić na temat tej grupy ludzi, która stoi za moim porwaniem.
- Oh, no tak... - westchnęłam w zamyśleniu.
- Dalej się tym przejmujesz skarbie? Tym, co chcemy zrobić?
- Odrobinkę – skłamałam, próbując się uśmiechnąć.
- Kochanie, nie kłam. Widzę, jak się tym wszystkim denerwujesz.
- Cóż... Przejmuję się, bardzo. W końcu chcesz, by znów cię znaleźli i zamknęli. Wiem, że powód tego wszystkiego jest niezwykle szlachetny i rycerski, ale obawiam się o twoje bezpieczeństwo, najdroższy – westchnęłam cicho i smutno.
- Oh, ukochana... - dodał cicho i obrócił się na krześle, a potem usadził mnie sobie na kolanach i mocno przytulił. - Wiem, jak bardzo się przejmujesz. Ale wiem także, że damy sobie radę i że wszystko pójdzie dobrze. Znajdziemy ich i skopiemy im tyłki, ok? - zapytał, uśmiechając się.
- Dobrze – odwzajemniłam jego uśmiech, który był tak cholernie zaraźliwy. - Wiem, że damy sobie radę – pogłaskałam go czule po policzku. - Nie możemy pozwolić, by komuś jeszcze stała się krzywda. Kto wie, co ci dziwni ludzie mogą jeszcze wymyślić i co mogą zrobić. Nic dobrego do głowy mi nie przychodzi.
- Cóż, mnie także – westchnął i pocałował mnie namiętnie, niespodziewanie wsuwając dłonie pod moją koszulkę.
- Rafael... - wymruczałam z zadowoleniem. Wyczuwając w jego spodniach rosnącą wypukłość, przylgnęłam do jego krocza, delikatnie się o nie ocierając. Usłyszałam, jak syczy z zadowoleniem.
- Rita... Co ty ze mną robisz? - wydyszał, spragniony dalszych pieszczot.
- Ja nic nie wiem... - odparłam z niewinną miną i lekko poruszyłam biodrami. - To wcale nie jest tak, że cię prowokuję.
- Wcale... - wymruczał mrocznie, przyciskając mnie do siebie i całując po szyi. - Obiecuję ci... Gdy będzie po wszystkim... Wiesz, co... - spojrzał mi w oczy. Czułam, jak pali go pożądanie i wiedziałam, co miał na myśli.
- Wiem Rafael, wiem – wymruczałam w odpowiedzi i pocałowałam go czule. - Kocham cię.
- Ja ciebie też Rita – odparł i wtulił się we mnie. - Chodźmy i miejmy to za sobą, dobrze? - dodał po chwili. 
- Oczywiście – odparłam i zsunęłam się z niego.
Rafael wyszedł z pokoju pierwszy. Miał się snuć przez kilka godzin po obozie i sprawdzać różne ewentualne miejsca, w których mógł znaleźć tamtych ludzi. A ja? Ja miałam podążać za nim, niczym jego cień i być w pogotowiu na wszelki wypadek. No właśnie, na wszelki wypadek... Wolałam o tym nie myśleć, więc skupiłam się na tym, co aktualnie miałam do zrobienia.

**Kilka godzin później** 

Snułam się po obozie za moim ukochanym prze kilka godzin. Wszystko było w porządku i nie trafiliśmy na nic podejrzanego. Kompletnie nic się nie działo, jakby nagle cała sprawa ucichła, a tamci ludzie, którzy zamknęli Rafaela w piwnicy, wyparowali i zniknęli w powietrzu niczym mgła. Zaczynałam na poważnie się zastanawiać, o co w tym wszystkim naprawdę chodzi.
Powoli ogarniała mnie lekka frustracja. Miałam wrażenie, że nic nic pożytecznego nie robimy, a cały nasz plan nie ma sensu. Byłam na siebie zła, że nie jesteśmy w stanie dokonać niczego w tej sprawie. Spoglądając uważnie za mojego kochanego z bezpiecznej odległości dostrzegłam, że udaje się do budynku, w którym znajdowały się nasze archiwa. Ruszyłam więc bezszelestnie za nim.
Rafael wszedł do środka, a ja zostałam na zewnątrz. I tak wyczuwałam jego obecność dzięki wyostrzonym przez wampiryzm zmysłom, więc mogłam stać na posterunku.
Przez dłuższy czas kompletnie nic się nie działo. Już dawno zrobiło się ciemno, więc w swoich czarnych ubraniach byłam niewidoczna. Nagle zauważyłam, jak w kierunku budynku ktoś się zbliża. Skupiłam na nim całą swoją uwagę i obserwowałam.
Nie widziałam go tu nigdy, więc bez wątpienia był to ktoś obcy. Skradał się doskonale i uważnie obserwował otoczenie. Wiedział, co robi, nie był głupi, pomyślałam. Wyraźnie zauważyłam, że trzyma broń. Cholera, syknęłam w myślach. W tym momencie mężczyzna wszedł do budynku. Odczekując stosowną chwilę, ruszyłam za nim.
Szukałam go przez chwilę nie wiedząc, gdzie mogę go znaleźć. Potem usłyszałam wyraźne głosy... Jego i Rafaela. Ruszyłam w tamtym kierunku.

- Zostaw to i łapy za głowę – mężczyzna warknął na Rafaela. - Nie masz prawa tutaj przebywać... Nie masz prawa, krwiopijco!
- Spokojnie... Chciałem tylko porozmawiać... Nie planowałem nikogo uśmiercać – powiedział cicho i spokojnie Rafael. - Proszę, porozmawiajmy... Rozumiem, że wiele wycierpiałeś przez wampiry, ale nie każdy z nas jest zły. Gdybym był opętany przez złe moce, już dawno wszyscy by nie żyli.
- Zamknij się pijawko – usłyszałam znów tego mężczyznę, a po chwili głuchy dźwięk uderzenia w ciało. Musiał skopać Rafaela... - Nie powinni was tutaj w ogóle przyjmować! Przyciągacie jedynie problemy! Wybiję was wszystkich! Wszystkich co do joty! - wrzeszczał facet. Na pewno mierzył w niego bronią... Bez wątpienia w głowę... Spuściłam wzrok i spostrzegłam małą torbę, leżącą na ziemi. Szybko do niej zajrzałam i znalazłam w środku jakieś strzykawki. Cholera, to musi być to, czym uśpili wtedy Rafa! Pokręciłam głową z niedowierzaniem i zabrałam jedną z nich. Może się przydać, pomyślałam...
- Nie. Nie możesz – odparł pewny siebie Rafael, a ja niemal czułam jak w myślach daje mi znak, bym teraz to ja zaczęła działać.

Bezszelestnie wsunęłam się do pokoju. Czułam, jak oczy zachodzą mi krwią, a moje ciało się zmienia... Z tego wszystkiego czułam, że nieznacznie się przemieniłam... Szlag by to! Szybko zamachnęłam się rękoma i z całej siły zdzieliłam tego mężczyznę kijem baseballowym w głowę. Oddychając ciężko, odkopnęłam broń mężczyzny w kąt, a Rafael szybko chwycił pistolet w rękę i zabezpieczył go. Ja pochyliłam się nad facetem i wbiłam mu w szyję strzykawkę w szyję.
- To tak na wszelki wypadek – odparłam i poczułam wszechogarniająca mnie ulgę, że Rafael jest cały i zdrowy. Moje ciało wróciło do całkowicie ludzkiej formy.
- Nie za dużo, kochanie? - odparł Rafael, wstając z podłogi i otrzepując swe ubranie. 
- Zdecydowanie nie – odparłam głucho i bez jakichkolwiek emocji. - Zasłużył na znacznie więcej – dodał cicho a po chwili rzuciłam się na Rafaela, z całych sił go przytulając.
- Rikita, spokojnie, jestem tutaj – odparł, ogarniając mnie szybko swoimi ramionami i tuląc do siebie. - Nic mi nie jest, żyję, mamy go – dodał, głaskając mnie uspokajająco po plecach.
- Bałam się, tak strasznie się bałam... - oderwałam się od niego i popatrzyłam mu w oczy. - Wiesz chociaż, kim on jest?
- Przeglądałem dokumenty dotyczące ludzi skrzywdzonych przez wampiry. Według papierów, które znalazłem, nazywa się Nick Johnson. Ma niecałe trzydzieści lat. Kilka miesięcy temu, w wyniku nieszczęśliwego wypadku, zmarła jego żona i ośmioletnia córka.
- O cholera... - westchnęłam i spojrzałam na ledwo żywego osobnika, który leżał na ziemi.
- Nieźle go potraktowałaś – powiedział z uznaniem i pocałował mnie czule.
- Wiem, dzięki – uśmiechnęłam się i odwzajemniłam całusa.
- To co teraz? - odparł,odrywając się ode mnie po chwili.
- Przesłuchanie. Zabierz go, ja nie mogę na niego patrzeć. Pójdę przygotować jakąś salę – odparłam, znów go całując, i wyszłam z pomieszczenia.

**Cztery godziny później** 

Facet wybudził się po półtorej godzinie, a od ponad dwóch Rafael go przesłuchiwał. Ten cały Nick był wyjątkowo oporny, nie działały na niego żadne metody przesłuchań. Cały czas, odkąd się obudził, milczał i nie wypowiedział ani jednego słowa. Co mogliśmy zrobić? Jedynie czekać...
Chodziłam w tę i z powrotem przed pomieszczeniem, w którym Rafael i Aiden przepytywali naszego „gościa”. Nagle usłyszałam, jak mówi...

- Odwalcie się ode mnie, nic wam nie powiem! - wykrzyczał.
- Taki jesteś pewien? - wychrypiał zdenerwowany już Andersen.
- Daj mu spokój – odparł Rafael. - Nic ci nie zrobimy. Powiedz, po co to wszystko – powiedział, zwracając się do tamtego typa.
- Walcie się. Pracuję na zlecenie. Ale nigdy go nie znajdziecie, nigdy – odparł facet i znów zamilkł.
Dalsze słowa w ogóle do niego nie docierały. Weszłam po cichu do pomieszczenia w momencie, gdy Raf i Aiden stali tyłem do Johnsona, żywo nad czymś debatując. A ja mogłam jedynie obserwować, jak nasz więzień wstaje, biegnie w kierunku okna i wyskakuje przez nie. Szybko podeszłam do krawędzi, przy której leżały roztrzaskane odłamki szkła z okna i spojrzałam w dół. 

- Bez wątpienia nie żyje... - odparłam cicho, spoglądając na roztrzaskaną głowę przybysza i krew, która rozlewa się wokół niej.
- Jasna cholera... - powiedział nasz przywódca-, zakładając ręce za głowę i odwracając się od tego widoku.
- Wszystko się schrzaniło – dodał Rafael- przytulając mnie od tyłu.
- Bez wątpienia... - westchnęłam, łapiąc go za ręce. - Co teraz zrobimy?
- Mam pewien plan, ukochana – dodał i ucałował mnie w szyję.

 


Rafael, co robimy ze zwłokiem? :c I, kochanie, jaki masz plan? :3

środa, 19 czerwca 2019

Czystka Wakacyjna

ZAGROŻONE POSTACIE:
- Alice Chamberi.
- Ana Balanchine. 
- Darlene Kanakaris. 
- Detlef Friedrich Zussman.
- Clancy Gray.
- Lennox Castle.
- Parker Blackleach.
- Renee Ioana Cole.
- Ruslan Reznov.

Zagrożeni mają czas na napisanie opowiadania do dnia 30 czerwca, w przeciwnym wypadku zostaną oni wydaleni. 

Od Fallon cd Eri

Pytanie Echo zbiło mnie nieco z tropu. Od tak dawna nikt nie pytał mnie o dom, że aż poczułam się dziwnie. Szczególnie, że musiałam wrócić do wspomnień sprzed wojny.
– Było… jak w bajce. – Westchnęłam. – Spokojne życie, bycie kapitanką drużyny, dziewczyna, kochający rodzice… stypendium i studia… wszystko miałam mniej więcej zaplanowane, ale nie bałam się zmienić planów, gdyby tak było trzeba. No i było przyjemnie chłodno, a nie w chuj chłodno. Dało się żyć. Było spokojnie. Cicho. Mało ludzi decydowało się tam mieszkać. Czasami, w zimę, odwoływali nam lekcje, bo nawaliło tyle śniegu, że nie dało się dojechać. Czasami można było spotkać dzikie zwierzęta. Czasami… czasami tęsknię bardziej niż zwykle.
– To nic dziwnego. – Dziewczyna kręciła się chwilę, aż obydwie mogłyśmy położyć się wygodnie i grzać nawzajem. – Brzmi jak fajne, poukładane, spokojne życie.
– W sumie takie było. Przynajmniej dla mnie. – Zmarszczyłam lekko brwi. – Po rozpoczęciu walk dowiedziałam się, że moi rodzice tak naprawdę byli tajnymi agentami i dlatego musieliśmy uciekać.
– W naszej armii? – Uniosła brwi dziewczyna.
– Tak. – Kiwnęłam głową. – Rosjanie zastrzelili ich, kiedy uciekaliśmy. Dwa, może trzy tygodnie po rozpoczęciu wojny. Potem trafiłam do dziadka. To moja jedyna rodzina.
– A dziewczyna? – Blondynka popatrzyła mi w oczy.
– Nie widziałam jej od wybuchu wojny. – Westchnęłam. – To długo. No i wojna. I ja, i ona na pewno się zmieniłyśmy. Nie wiem, czy będziemy w stanie dalej się dogadać. To kim stałam się w czasie wojny odbiega od tego kim byłam i kim chciałabym być.
– Bo wojna to sucz. – Dziewczyna zamknęła oczy. – To może opowiesz mi coś weselszego? Wiesz, wolę nie mieć koszmarów.
– Nie wiem czy bajki pomogą. – Skrzywiłam się lekko.
– Nie, ale lubię się oszukiwać, że tak. – Uśmiechnęła się dziewczyna.
– Pozytywnie. – Skwitowałam ze śmiechem, a potem, poprawiając kurtkę, zaczęłam opowiadać dziewczynie o przygodach rudowłosej Meridy.
***
– Wychodzi na to, że wschód jest tam! – Wskazała ręką Echo. – Brawo Fall, masz wyczucie.
– Chyba szczęście. – Westchnęłam i ruszyłam za dziewczyną. – Obydwie mamy szczęście. Może w naszym obozie zamieszkały jakieś Bożątka.
– Co to jest Bożątko? – Zdziwiła się dziewczyna.
– W mitologii słowiańskiej duch opiekuńczy domu. – Wzruszyłam ramionami. – Wiesz, dokarmiasz go resztkami ze stołu, a on chroni dom przed złem.
– Ciekawa opcja. – Dziewczyna uśmiechnęła się lekko. – Chciałabym mieć takie na wyłączność.
– Spróbuj zostawić trochę jedzenia w swojej kwaterze, może masz. – Zaśmiałam się.
– Prędzej zje je ktoś, kto będzie wybitnie głodny. – Skrzywiła się dziewczyna. – Wolę zjeść całą swoją porcję.
– Więc nie narzekaj, że nie wiesz, czy masz ducha opiekuńczego. – Poklepałam ją po ramieniu. – Ruszasz gdzieś?
– Pewnie do obozu. – Westchnęła. – Nie chce mi się, ale chyba nie mam wyjścia.
– Pomyśl, że tam jest trochę bezpieczniej. – Uniosłam kącik ust. – A jak nie, to zawsze znajdziesz mnie u Aniołów.
– A podobno to ja spadłam z nieba. – Dziewczyna się roześmiała, a potem zniknęła za zakrętem prowadzącym do jej obozu.
***
– Twój dziadek wysłał mi list. – Stałam właśnie w lokum Aidena i patrzyłam na kawałek kartki, która leżała przed nim. – Nie czytałem go, ale Max jest moim przyjacielem i wolałbym, żebyś przeczytała go tu.
– Dobrze. – Kiwnęłam głową i wzięłam do ręki papier.
Szybko prześledziłam eleganckie litery, które na pewno postawił dziadek. Ich sens jeszcze nie do końca do mnie docierał, ale z każdą chwilą przebijał się do mojego umysłu.
– Co się dzieje? – Mężczyzna popatrzył na mnie zaciekawiony.
– Mój dziadek jest bezpieczny. – Złożyłam kartkę. – Tylko chce, żebym wróciła na jakiś czas do niego, bo ma wobec mnie pewne plany.
– Nie możesz się nimi podzielić. – Aiden pokiwał ze zrozumieniem głową. – No dobrze. Tylko uważaj na siebie. Na Alaskę i z powrotem to długa droga.
– Mam nadzieję, że z powrotem będzie mi towarzyszył dziadek. – Uśmiechnęłam się nikle i po krótkim skinieniu głową wyszłam z namiotu.
***
– Możesz to przekazać Echo? – Podałam kartkę Justice.
– List? Jak romantycznie. – Zironizowała. – Ale okej. Mogę jej go dać.
– Dzięki. – Uniosłam kącik ust. – I jakoś nie sądzę, żeby to było romantyczne. Znamy się tylko.
– Nie wnikam. – Ciemnowłosa znów zmieniła się w lisa. Co prawda nie napawało to już tak ogromnym niepokojem, ale wciąż było… niestandardowe.
– Do zobaczenia. – Pomachałam jej jeszcze i ruszyłam w drogę na Alaskę.

sobota, 15 czerwca 2019

Od Justice cd Eri

Droga do obozu Przemytników nie była zbyt długa, a Fallon wyjaśniła mi ją bardzo dokładnie. Co oznaczało, że mogłam ją pokonać jako kitsune. Aiden już się przyzwyczaił, a Victoria często wykorzystywała to jako łatwy sposób przekazywania ważnych przesyłek. Mam nadzieję, że szybko znajdę Angela Turnera. Jakoś nie miałam ochoty przebywać wśród ludzi. Gdy tylko zobaczyłam wesołe miasteczko, znów stałam się człowiekiem. Potem wolnym krokiem ruszyłam przed siebie. Po przekroczeniu linii obozu, nieco się zgubiłam. Był większy niż nasz… uratował mnie dopiero widok błękitnych pasemek.
- O, mięso! - Podeszłam do dziewczyny i, grubszego niż ostatnio, kota. Byłby dobrą kolacją. - Cześć.
- Hej. - Odpowiedziała Echo, a zwierzę podeszło do mnie i zaczęło się ocierać. Mięso nie powinno tak robić.
- Zostaw! - Postanowiłam przejść kawałek dalej. Nic nie dało, kot podążył za mną.
- Pamięta cię. - Blondynka uśmiechnęła się zadowolona.
- Ja go też, miał być kolacją. - Popatrzyłam na niego z pogardą. - Choć trochę urósł, więc teraz byłby lepszą kolacją.
Echo westchnęła zrezygnowana i popatrzyła na mnie. Założyłam ręce, bo tym razem nie mogła się ze mną nie zgodzić. Chyba to zrozumiała, bo nawet się nie zająknęła.
- Więc… gdzie znajdę Angela Turnera? - Rozejrzałam się dookoła.
- Pewnie jest w swoim namiocie. - Zauważyła dziewczyna.
- Czyli gdzie? - Przekrzywiłam głowę.
Blondynka westchnęła i podniosła się, chyba chcąc wskazać mi drogę. Nie mając innego wyjścia, ruszyłam za nią. A za nami mięso.
- Lubi cię. - Zauważyła, kiedy kolejny raz kot otarł się o moją kostkę.
- Lubiłabym go z sosem, albo tofu. - Prychnęłam i odsunęłam go stopą. Nic to nie dało. Wrócił, jak ufne młode do matki. - Ugh, jesteś wkurzającym mięsem!
- Chyba musisz się do niego przyzwyczaić. - Dziewczyna stanęła przed dużym namiotem i ręką wskazała wejście. - To tutaj, Angel powinien być w środku.
- Dzięki. - Kolejny raz odsunęłam kota i bez pardonu weszłam do środka. Paczka sama się nie dostarczy, a szkoda.
***
- Było strasznie? - Echo czekała ciągle przed namiotem.
- Zależy jak definiujesz strach. - Wzruszyłam ramionami i przeciągęłam się delikatnie. Moja ludzka forma powoli zaczęła mi doskwierać. - Mogłabym go bez problemu zaatakować, gdyby mi zagroził, więc…
- Nie było strasznie. - Uśmiechnęła się.
Pokiwałam głową i wolnym krokiem ruszyłam do wyjścia. Blondynka ciągle trzymała się blisko, a za nami szło mięso. Chyba żądało mojej uwagi, ale jedyne co dostawało, to odsunięcie nogą.
- Może chcesz go zabrać? - Dziewczyna popatrzyła na mnie wesoło.
- Co? Mięso? W końcu mogę go zjeść? - Spytałam z nadzieją.
- Nie! - Oburzyła się Echo. - Możesz się nim zająć.
- Dlaczego mam zajmować się mięsem? - Uniosłam brwi.
- Bo wtedy nikt inny go nie zje. - Założyła ręce.
- Dlaczego tak ci zależy, hm? - Zatrzymałam się naprzeciwko niej.
- Bo to mały słodki kotek! - Podstawiła mi go pod nos. - Możesz go nazwać Mięso, jeśli chcesz. Ale go nie jedz.
- Dobra. - Wzięłam od niej zwierzaka, a potem popatrzyłam na niego. - Jak nie będziesz dokładał się do kolacji, to sam staniesz się kolacją, jasne?
Podejrzewam, że to purr, było potwierdzeniem moich słów. A przynajmniej na to liczyłam.
- No dobrze Mięso, wracamy do domu. Jak nie dasz rady, zostawię cię na żer. - Wyszłam za bramę obozu i odwróciłam się do Echo. - Jakbyście mieli coś do załatwienia u Aniołów to zapraszam. - Potem odłożyłam kota, zmieniłam się w kitsune i zniknęłam w krzakach.
Mięso po chwili znalazło się obok i zaczęło miauczeć. Kiedy zrobiło się nieznośnie, stanęłam i wyszczerzyłam kły. Kot skulił się i tyle. Przewróciłam oczami i wzięłam go za sierść na karku, jak matka młode, a potem ruszyłam do siebie. Trochę przed bramą obozu zatrzymałam się i zmieniłam w człowieka. Mięso musiało sobie radzić samo, ale teraz mu wychodziło.
- Paczka dotarła? - Victoria zmaterializowała się obok.
- Tak. - Pokiwałam głową i oddałam jej kartkę.
- A ten kot? - Popatrzyła na zwierza.
- Mięso? Obiecałam Echo, że ją wezmę. Ale jak nie będzie łapać szczurów na posiłek, to samo stanie się kolacją. - Wzruszyłam ramionami.
Victoria z rozbawieniem pokiwała głową i ruszyła do siebie. Już miałam się zmieniać, ale na horyzoncie zauważyłam Fallon.
- I jak się udała wycieczka? - Spytała dziewczyna.
- Dobrze. - Wzięłam Mięso na ręce. - Mam oswojone mięso. Nazywa się Mięso.
- Cudownie. - Zaśmiała się, ale potem spoważniała. - Właściwie to chcę się pożegnać.
- Do zobaczenia. - Uniosłam kącik ust. - Wróć jak najszybciej.
- Z tobą wszystko jest takie proste? - Zachichotała.
- Staram się. - Wzruszyłam ramieniem. - Nie pachniesz jak stuprocentowy człowiek, więc dasz radę.
- To komplement? - Uniosła brwi.
- Tak sądzę. - Ruszyłam z nią do bram obozu. - Uważaj na tą ludzką część ciebie.
- Odprowadzisz mnie kawałek? - Zapytała.
Z uśmiechem zmieniłam się w kitsune, schowałam Mięso do nory i ruszyłam z dziewczyną. Na pewno jeszcze się spotkamy.
***
Leniwy dzień w obozie miał swoje plusy. Nikt nie narzekał, że ja i Mięso wylegujemy się na trawie. Co prawda Aiden miał dla mnie jakieś plany, ale dopiero po trzeciej. Jedyne co mi pozostało to czekać.
- Widzę, że Mięso ma się dobrze. - Uniosłam powieki, żeby zobaczyć Echo.
Ponieważ ciągle byłam w formie lisa, tylko ziewnęłam, a kot przysunął się bliżej. Całe szczęście na razie przynosił szczury, które wspomagały zapasy obozu. Więc mógł tam być.

Eri? Mięsko!

poniedziałek, 10 czerwca 2019

Od Colina cd. Mirandy (+18)

- Nawet nie wiesz jak cię kocham lwico - zbliżyłem do siebie nasze ciała, które w równej mierze pragnęły takich samych doznań. Po rozpięciu paska trzymającego w ryzach jej spodnie, ułożyłem ją na wygodnym łóżku, gdzie wspaniale wyeksponowała swoje boskie ciało - Kusisz mnie skarbie - przesunąłem dłońmi wzdłuż jej brzucha, zahaczając przy tym o jej delikatnie wystające żebra. Słysząc wydobywające się z ust damy mruczenie, ucałowałem kilkukrotnie blada szyje, która z czasem przybrała różowy kolor.
- Ty też kusisz kotku - zaczęła odpinać guziki mojej koszuli, co zamiast przynieść mi rozkosz, wrzuciło mnie do świata pełnego bólu.

Siedząc na drewnianym krześle, wsłuchiwałem się w niewyraźny, niemiecki bełkot, który odbijał się od ścian niczym biała piłeczka pingpongowa. Nie mogąc się ruszyć, próbowałem wyostrzyć swój wzrok, dzięki czemu mogłem dostrzec na ziemi niewielkie plamy zaschniętej krwi. 
- Colin, Colin, Colin... Powiesz nam coś w końcu? - nieznany brunet nastawił moją twarz w taki sposób, abym spojrzał w jego brązowo-niebieskie ślepia - Chyba przesadziliśmy z dawką Andrew. Oni wszyscy wyglądają jakby naćpali się dużo gorszego syfu niż im zapakowaliśmy - westchnął zdegustowany, pocierając kciukiem mój policzek - Colin no powiedz nam coś - nie odpuszczał, pragnąc wydusić ze mnie niezwykle długie informacje - Do cholery! Musisz nam coś powiedzieć! - kopnął mnie w brzuch, co zapewniło mojemu ciału upadek na zimną posadzkę.

- Colin? Wszystko dobrze? - Miranda złapała mnie za nagie ramiona, na których widniało już kilka krwawych malinek - Dziwnie osłabłeś... Jeśli nie chcesz, nie musimy tego robić - rzekła z zamiarem wycofania się, lecz moje zwinne ręce stanowczo jej na to nie pozwoliły.
- Chcę - szepnąłem kusząco do jej ucha, pozwalając przy tym sobie na pozbawienie mojej ślicznotki stanika - Po prostu miałem chwilowe zawieszenie. To już się nie powtórzy - skierowałem rękę w stronę ostatniej przeszkody, która zakrywała jej przepiękne ciało - Zaufaj mi.
- Ufam ci - odparła automatycznie, unosząc z lekkością swoje biodra, co pomogło mi w spełnieniu aktualnej czynności. Czarna bielizna wylądowała na samym środku zaciemnionego pokoju, który z ogromną starannością zakrył popełnioną "zbrodnię". Całując z czułością jej brzuch, błądziłem wolną ręką po jej wrażliwych strefach, które pod wpływem dotyku, przyniosły światu pierwsze jęki jasnowłosej. Zadowolony z takiego obrotu spraw, wróciłem palcami do jej kobiecości, w której stopniowo się zagłębiałem.
- Kocham cię - zetknąłem swoje usta z jej czołem, kiedy mój sprzęt wślizgnął się do jej ciała, idealnie ją wypełniając. Uważając na jej delikatne wnętrze, poruszałem powoli biodrami, wsłuchując się w towarzyszącą temu symfonię rozkoszy. Zadowolony ze swoich poczynań, delektowałem się obecną chwilą, która mogłaby trwać dla mnie wiekami.

- Bądź grzeczny chłopcem i powiedz nam gdzie są magazyny - kolejne uderzenie wymierzone prosto w brzuch, spowodowało wyplucie na podłogę niewielkiej ilości krwi - Powiesz nam grzecznie wszystko co chcemy, a my wypuścimy ciebie na wolność. To jak? Umowa stoi? - posmyrał mnie palcem w okolicy skroni, co nie wywołało u mnie żadnej reakcji. 
- Daj mu spokój - odezwał się jego towarzysz, odciągając go ode mnie - Jest nawalony w trzy dupy, a ty nadal chcesz coś z niego wycisnąć? Daj spokój! Mamy przecież dwóch innych do przesłuchania, którzy myślą trzeźwiej niż on. No chodź już - pogłaskał go czule po ramieniu, co mogło wskazywać na to, iż łączy ich nieco głębsza relacja niż zwykłe koleżeństwo.
- Zake, daj mi jeszcze pięć minut. Obiecuję, że z niego coś wycisnę. Potrzebujemy jedzenia, a oni mają go stanowczo za dużo. Powinni się z nami podzielić - zacisnął chwilowo pięści - Jak tak dalej pójdzie to wszyscy pomrzemy z głodu, a na to pozwolić nie mogę - dorzucił, stopniowo się rozluźniając.
- Wiem, wiem. Damy sobie radę - niższy posłał mu szeroki uśmiech - Bądź po prostu cierpliwy.
- Będę - podszedł do mnie jeszcze raz, lecz tym razem zamiast stanąć za moimi plecami, ukucnął tuż przed moimi nogami - Colin, proszę... Chociaż jedna informacja...
- Aubum... Aubum... - powiedziałem cicho, męcząc się jeszcze bardziej niż zwykle. 

- Jesteś cudowny Col - moja miłość wplotła dłoń w moje przydługawe włosy, aby ułożyć je w artystycznym nieładzie. Ponownym powrót do świata żywych, był dla mnie równie szokujący, co zobaczona przed chwilą scena. Jak mogłem zdradzić własny obóz?! Przecież to takie nie logiczne. Ci ludzie potrzebowali pomocy, ale nie w taki sposób. Czułem się teraz niczym oszust, który potrafi zdradzić sekret najlepszego przyjaciela.
- Ty byłaś cudowniejsza - rzekłem, ukrywając w głębi swojej duszy wszystkie, towarzyszące mi niepokoje - Wiesz... Chciałbym zacząć jutro poszukiwania tych ludzi... Co prawa nie wiemy kim oni są, ale warto ich odszukać. W końcu nie wiadomo czego od nas chcieli - rozmasowałem zaczerwieniony kark, który pod wpływem nacisku cicho chrupnął.
- To będzie niebezpieczne... Martwię się o ciebie... -  przywarła do mojego boku, oplatając mnie przy tym swoimi nagimi nogami - Nie chce, żeby stała ci się krzywda.
-  Nie stanie mi się - objąłem ją ramieniem, przyciskając ją mocniej do swojego ciała - Jeśli nas wypuścili, to oznacza, że może nie są do końca tacy źli... Może potrzebowali tylko czegoś do przeżycia? Musimy ich odnaleźć. Po prostu musimy.

<Miranda? ^.^ W końcu jest! :3>