środa, 27 czerwca 2018

Od Lisbeth c.d. Darnele "Let's become a bit rich"

Przygotowałam pistolet, nie wiedziałam czy ten człowiek mimo wszystko się na nas zaraz nie rzuci. Czy to nie jest żaden podstęp? 
- Wiecie pewnie gdzie jest ogród botaniczny. Zaraz obok niego stoi czteropiętrowy blok. Wejścia przez klatki są zaryglowane ale obok jednego z nich pod numerem 3... - Wziął głęboki wdech zatęchłego powietrza. - ...jest wybite okno piwniczne. Musicie tam przejść, tak dostaniecie się do piwnicy. Dalej jak znajdziecie schowek pod numerem 16, musicie go otworzyć....tym kluczem. - Wygrzebał niezdarnie z kieszeni stary klucz i podał mi go. - W deskach znajduje się otwór i tam schowane są rzeczy... mogłem go przykryć czymś, nie pamiętam... - Mężczyzna zrobił się jeszcze bardziej blady, a jego ręce i ciało zaczęły wchodzić w niebezpieczne drgawki. Spojrzałam na towarzyszkę pytającym wzrokiem. Czy zdążyła wszystko zapisać?
- Tak mam wszystko. - Odpowiedziała jakby czytając mi w myślach.
- Zapewne możemy spodziewać się tam wielu potworów, pamiętasz co tam możemy zastać?- Zapytałam zerkając niepewnie w jego stronę. Będąc cały czas w gotowości, dłoń spokojnie spoczywała na spuście pistoletu wycelowanego w głowę tego prawie jeszcze człowieka.
- Ahaha... no tak. - Zakaszlał śliną która wyleciała mu z ust. - Dużooo takich jaak... - Przerwał, ponieważ jego ciało wygięło się w nienaturalny sposób i zarzuciło tym samym, jego głową w tył. Do uszu kobiet doszedł nieprzyjemny dźwięk gruchotu kości i gardłowych jęków. Odskoczyłam od niego jak poparzona zasłaniając ręką towarzyszkę. Chyba już więcej nie pogada. Strzeliłam mu prosto w głowę. Mózg i krew wylądowały na ścianie za nim, a ciało jeszcze w rozpaczliwych odruchach pośmiertnych opadło na ziemię.
- Zbierajmy się stąd, zanim zwierzyna wyczuje zapach świeżej krwi. - Powiedziała Darlene chowając notatki. Ruszyłam za nią w stronę wyjścia ze szpitala.
- Myślisz, że ten koleś nie blefował? - Zapytałam, wciąż rozważając możliwość pułapki z jego strony.
- Nie wiem, po co miałby nas kłamać skoro i tak wiedział, że umrze. - Wzruszyła ramionami przestępując przez spory kawałek gruzu i tynku. - Chociaż nie wiadomo do jakiego obozu należał, na jego kurtce nie dojrzałam żadnej odznaki...
- Ja też. - Przyznałam, koleś był tak brudny i zabazgrany krwią, że ciężko było cokolwiek zobaczyć. A dotykanie go i przeszukiwanie to praktycznie wyrok śmierci. Przeżyjemy i bez tych informacji. - ...ale w ogrodzie botanicznym nie stacjonuje żaden obóz, raczej nikt się tam nie zapuszcza. Zombie to najlepsze co tam spotkamy, słyszałam że są tam stada wściekłych zmutowanych psów i gorszych...- Postanowiłam podzielić się z nią historyjkami których można posłuchać w podziemiach metra. Może do niej też dotarły te barwne legendy, a potworach wielkich jak drzewa. Albo czegoś na kształt ludzi bez oczu mieszkających w ciemnych piwnicach.
- Brzmi zachęcająco.
- Bardzo, jeśli lubisz się babrać w gównie. Ale myślę, że to co tam znajdziemy jest tego wartę. Koleś mógł tam ukryć dużo ważniejsze rzeczy niż pamiętał. No i sama piwnica, można przeszukać nie tylko jeden schowek. - Dziewczyna pokiwała głową ale było widać, że jeszcze analizuje całą sytuację.
- Tak się zastanawiam, że to nawet nie jest tak bardzo daleko stąd. Ale nie wiem czy jest sens wyruszać dzisiaj, zbliża się wieczór. Wędrówka w ciemnościach to nie jest dobry pomysł. W najlepszym wypadku dotrzemy tam po zmroku. - Powiedziała zatrzymując się przed wyjściem ze szpitala. Słońce kończyło swoją wędrówkę po niebie, chowając się leniwie za szarymi budynkami. No nie taka głupia ta dziewczyna, może się z nią nie zabiję. Spojrzałam w niebo, które ciemniało stopniowo z każdą chwilą i przybierało barwę purpuru i czerwieni. Nawet to zasyfione miasto o tej porze miało znośny widok. Ktoś mógłby nawet pokusić się o stwierdzenie, że jest ładny.
- Powinniśmy gdzieś przenocować i wyruszyć o świcie. Tak będzie najbezpieczniej... powiedzmy, że najbezpieczniej. - Nocowanie nie w obozie wiąże się z tym, że między innymi nie można się czuć w żadnym stopniu bezpiecznie. Trzeba znaleźć takie miejsce gdzie zombie ani inne kochane zwierzaczki nie dadzą rady się dobić. Wiedziałam, że ciężko będzie o takie miejsce. - Może w szkole? - Zapytałam.
- Nie wiem jak tam aktualnie wygląda sytuacja ale brzmi to chyba najrozsądniej. Są tam małe pokoje bez okien coś jak pomieszczenia na miotły czy inne pierdoły. Tam raczej nic nas nie dopadnie. - Pokiwałam jej głową i ruszyłyśmy. Właściwie droga to był krótki spacer, budynek niegdyś szkoły, a teraz stosu połamanych ławek i regałów mieścił się dość nie daleko. Gdy dotarłyśmy już na miejsce znalazłyśmy pomieszczenie o którym była mowa. Z tą różnicą, że było one wyczyszczone co do jednego przedmiotu jaki mógł się w nim znajdować. Ściągnęłam plecak i usiadłam na ziemi otulając się kurtką. Noc powoli stawała się odczuwalna, temperatura spadła, a zimne mury budynku robiły swoje. Moja towarzyszka usiadła na przeciwko mnie. Teraz w sumie mogłam się jej na spokojnie przyjrzeć. Nie wyglądała na kogoś kto z chęcią będzie mordować zombie, ani kogokolwiek. Miała bardzo łagodny wyraz twarzy, nie było na nim widać rozgoryczenia czy zawiści. Tacy jak ona, szybko umierają. Czasami zastanawiałam się skąd w niektórych ludziach w tych czasach jeszcze tyle dobra...

poniedziałek, 25 czerwca 2018

Od Tamary cd. Reker'a

No to pięknie! pomyślałam rozglądając się po zimowych, pustynnych krajobrazach wokoło nas, starając się coś wypatrzyć, by wiedzieć gdzie mamy podążać by odnaleźć rodziców tej dwójki. Przynajmniej teraz się same nie błąkają tylko są z nami bo pewnie by zamarzli gdybyśmy ich w tą zamieć nie znaleźli pomyślałam jeszcze. Ślady dawnej cywilizacji były tu bardzo obecne. Poniszczone samochody w wybitymi oknami i całe pordzewiałe, choć gdzieniegdzie dało się jeszcze zobaczyć lakier, który w niewielkiej części się zachował i mówił tym samym na jaki kolor były niegdyś pomalowane te cuda nowoczesności, które teraz nikomu nigdy się nie przydadzą. Zabawne jak wszystko upada i staje się bezużyteczne gdy nie ma prądu czy też benzyny czy też tam ropy... No i gazu ale gaz to teraz lepiej unikać. W tych temperaturach to bardzo często się dzieje tak, że tam gdzie były domy czy mieszkania zasilane właśnie tym paliwem gazowym, wybuchają nagle, bo powstały gdzieś nieszczelności i pierdut! Wybuch gotowy i czasem w obozie czy na misjach jak jedziemy to słychać takie wybuchy, co oczywiście natychmiast przyciąga zombie jak magnez. Dlatego coraz częściej gdy mieliśmy wejść do jakiegoś budynku by się schronić, to coraz częściej sprawdzaliśmy czy wszystko jest bezpieczne. Lepiej nie być w środku budynku, który jest dosłownie tykającą bombą zegarową... Rozglądając się dalej zobaczyłam w oknach resztki zasłon czy też rolet, które były poszarpane i zniszczone przez panujące w zimie jak i w lecie temperatury. Jak nie było apokalipsy to wszyscy się jarali filmami o zombie... I nawet Ci co kiedyś chcieli żyć w takim pojebanym świecie, bo sobie coś uroili, sami chcą wrócić do dawnych czasów bo srają w gacie gdy tylko zombie jednego zobaczą przeszło mi przez myśl gdy nagle z zamyśleń wyrwał mnie mój brat.
- Idziemy na wschód - zdecydował patrząc we wskazanym przez zwierze kierunku.
- Dlaczego? - zdziwiłam się nieco, nie wiedząc skąd nagle napadł go taki pomysł.
- Zwierz mi powiedział - uśmiechnął się delikatnie stawiając pierwszy krok w stronę już wiele razy przez niego wspominaną.
No nie powiem... Byłam bardzo zdziwiona jego słowami, ale z reguły jego przeczucia były trafne, więc nie miałam czemu mu nie ufać. Z resztą to był mój brat! Skinęłam na to głową lekko po czym przywołaliśmy swoje koniska, które przydreptały grzecznie, a następnie ja wzięłam dziewczynkę, a Reker rannego chłopaka. Poprawiłam sobie jeszcze barretta na ramieniu po czym ruszyliśmy spokojnym stępem przed siebie. Cóż nie było za bardzo czego podziwiać w tych okolicach niewdzięcznych że tak to powiem. Wszędzie śnieg i mróz, który zaczął doskwierać bardziej naszym ocalałym, dlatego przykryliśmy ich jeszcze jednymi kocami. Tia... dobrze że nie zdecydowałam się jednego koca zostawić, bo miałam taki zamiar, ale na szczęście w ostatniej chwili się rozmyśliłam "bo nigdy nic nie wiadomo" i to się właśnie przydało w tej sytuacji. Może i lżejsze siodło ale za to można pomóc większej liczbie osób, jeśli się takowe znajdą. Konie brnęły w śniegu, lecz gdzieniegdzie się same zapadały bo tyle napadało tego białego gówna, więc musieliśmy jechać powoli przez te nowe zaspy śnieżne bo te stare zdążyły już porządnie stwardnieć przez panujące warunki atmosferyczne, więc konie szły po nim normalnie jak po ziemi, ale teraz gdy jeszcze to nowe dziadostwo napadało, musiało minąć trochę czasu aż to wszystko stwardnieje. 
- Może zsiądziemy z koni jak im tak ciężko? - spytała dziewczynka na moim koniu.
- Nie kochanie... Nie możemy teraz tego zrobić. Koniki są wyższe i one całe się nie zapadną w śniegu, a my jak zsiądziemy to się zapadniemy i możemy już nie wyjść - wyjaśniłam jej jakoś spokojnie.
- Koniki sobie poradzą mała, szły już po gorszych zaspach - dorzucił mój brat na co mała kiwnęła powoli główką. Jechaliśmy dalej, gdzie w pewnym miejscu chyba zamieć nie doszła, bo nasze konie wyszły z zasp jak jakieś stwory, które przed chwilą buszowały w zbożu. Koniska od razu się otrzepały zadowolone z tego iż nie muszą już brnąć przez to dziadostwo, po czym ruszyliśmy już galopem dalej na zachód. Szczerze mówiąc to nie miałam pojęcia iż te dzieciaki aż tak bardzo się oddaliły od swojej rodziny. Musiały się już wcześniej odłączyć od reszty, a następnie zbłądzili jeszcze bardziej, wybierając byle jaki kierunek podróży. Nieco wydłużyłam Desperadowi wodze by karus szybciej biegł ale i po to by tak nie szarpał głową, zwłaszcza iż musiałam jeszcze trzymać dziewczynkę, a jego szarpanie głową mi nie pomagało w tym zadaniu wtedy. Jechałam z bratem równo więc koniska jakby na wzajem chciały się wyprzedzić, ale to oczywiście mogło być moje złudzenie czy co to tam jest. W każdym razie im dalej jechaliśmy, tym większy niepokój czułam bo nie miałam zamiaru wylądować na nieznanych terenach, z dala w razie czego od jakiejkolwiek pomocy ze strony naszych żołnierzy z obozu. Pewnie jak zwykle będzie jakaś rozróba i tańce z przytupem wyjdą zamiast cichego działania pomyślałam nieco zwalniając konia, gdyż było tutaj nieco bardziej ślisko, a nie chciałam by sobie coś zrobił czy nie daj boże złamał nogę.
- Ostrożnie... Pełna czujność i cisza - odezwał się brat, na co skinęłam lekko głową, zgadzając się z jego słowami, zważywszy iż miał rację że tutaj powinniśmy być cicho. W oddali zawsze słychać pędzącego konia, a co dopiero konie. Nie znaliśmy tych terenów na które właśnie wjeżdżaliśmy, więc trzeba było zachować stu procentową czujność i ciszę. Lepiej było nie zdradzać się ewentualnym wrogom. Jechaliśmy spokojnie rozglądając się dyskretnie nie ruszając tak głowami jak mają to zwykli żołnierze. Lepiej zauważyć ewentualnego wroga i być przygotowanym niż być jak na patelni. Jadąc ciągle na przód nagle w oddali zobaczyliśmy jakąś farmę... Obok niej stała wielka stodoła i wielki dom a dalej stały kolejne budynki i to wyglądało jakby kiedyś była tu agroturystyka czy coś takiego. Jeśli tu jeszcze żyły jakieś konie które zdołały się uwolnić z boksu to można by bylo je zabrać do nas... Koni nigdy za wiele zwłaszcza że obóz stale się powiększał i juź budowano kolejne dwie stajnie. Tia... niby apokalipsa a ludzi jak mrówek jednak.
- Kojarzę to miejsce - odezwał się nagle cicho chłopak - Uciekaliśmy... - dodał czym ja i brat się zdziwiliśmy.
- Dlaczego uciekaliście? - spytałam marszcząc lekko brwi.
- Ktoś do nas strzelał... bylo ich dużo i okrążyli farmę - powiedział cicho - Rodzice kazali nam uciekać - dodał jeszcze.
- Mieliśmy konika Seweryna ale gdy jechaliśmy szybko to złamał nogę i musieliśmy go zastrzelić bo cierpiał - dodała dziewczynka. Zrobiło mi się nieco smutno ale złamana noga u konia to przeważnie wyrok śmoerci gdyż końskie kości gdy zostają złamane to nie zrastają się... Owszem są tam jakieś poszczególne przypadki że kości się zrosly u konia ale przeważnie tak się nie dzieje i konia trzeba uśpić albo tak jak w tym przypadku zastrzelić by nie cierpiał niepotrzebnie.
- Może tutaj nadal być niebezpiwcznie - rzekłam cicho a wtedy czaene ptaszysko znowu się pojawilo niewiadomo skąd i wylądowało na powalonym drzewie. 


< Reker? ;3 >

sobota, 23 czerwca 2018

Od Reker'a cd. Leona

Krew zaczęła się we mnie gotować kiedy chłopak powiedział nam o tym, że się nad nim znęcają. Racja, takie sytuacje zdarzały się bardzo często w naszym porąbanym świecie, ale ja nie zamierzałem tego tolerować ani w najmniejszym stopniu. Trzeba się im odpłacić - pomyślałem zacierając ręce w gotowości do dawno nie wykonywanej zabawy. Wiedząc, że szybko nam nie uciekną, poczekaliśmy wraz z Leonem aż Kris zje ze spokojem swoją rację żywnościową, a następnie udaliśmy się spokojnym marszem w stronę sali służącej do treningów samoobrony, ponieważ z tego co pamiętałem biegi ćwiczono głównie na dworze, aby hartować ciała według panującej tam pory roku.
- Spokojnie Kris... Nic ci już nie zrobią - stwierdził Leon widząc małe zawahanie chłopaka przed wejściem do tego "strasznego" pomieszczenia, z którego dochodził znajomy głos Jacka czyli głównego trenera wszystkich żołnierzy. Była to bardzo pogodna postać, ale jeśli z nim się zadarło to nie odpuścił ci nawet jeśli obiecałbyś mu gwiazdkę z nieba. Do dziś pamiętam jak jeden z dzieciaków zalazł mu za skórę i przez całe pół roku na samoobronie niemal umierał z przemęczenia oraz zakwasów, które co dzień rano dawały mu się we znaki. Nie mogąc już się doczekać jak po tej "krótkiej" rozłące wygląda ta stara morda, pchnąłem bez najmniejszej delikatności ciężkie drzwi, które ukazały mi wnętrze ogromnej hali, na której te niedorajdy próbowały nawzajem się obezwładniać.
- Jack! - rzuciłem szybko w stronę bruneta, która na swoje imię zareagował z małym opóźnieniem, lecz kiedy zauważył moją osobę niemal się przeżegnał - Dawno się nie widzieliśmy - zaśmiałem się cicho zmierzając w stronę mężczyzny, który wyglądał jakby układał sobie wszystko powoli w głowie, niczym puzzle, które zostały rozsypane przed nim na kilka tysięcy drobnych kawałeczków.
- Reker! Kopę lat! - odezwał się w końcu kiedy stanęliśmy ze sobą twarzą w twarz - Ładnie to tak uciekać i nic nie mówić? - mruknął przenosząc ciężar swoje ciała na prawą nogę przez co coś strzeliło mu w stawach.
- Wiesz, że to była szybka i mądra decyzja - westchnąłem kręcąc lekko głową na boki - Nie mówmy już o tym, już po wszystkim... Lepiej mi powiedz jak tam ci czas mija co? - zmieniłem szybko temat nie chcąc wracać do tamtych dni, podczas których zostaliśmy przygarnięci przez obóz Śmierci.
- A dobrze, dobrze... Dzieciarnie się trenuje, a po pracy wraca się do swoich dzieciaków - rzekł rozmarzony spoglądając w stronę okien leżących na wschodzie.
- No wreszcie! A tak mruczałeś, że nie chcesz żadnych szczeniaków, a teraz się z ciebie tatulek zrobił - powiedziałem z rozbawieniem w głosie, które dało się bardzo wyczuć - Wracając jednak do tego po co tutaj przyszedłem... Mogę poprowadzić wraz z bratem tym jełopą trening? Obiecuję, że pozostawię ich przy życiu - ziewnąłem przeciągając się z lekka na co ten machnął jedynie ręką, najwidoczniej od razu rozumiejąc, że jest coś na rzeczy.
- Jasne, nie mam ochoty temperować tego stada baranów. Tylko uważaj na ściany, nie chce zmywać znowu krwi i flaków - dał mi wolną rękę na co cała zgraja "wojowników" otępiała nie mogąc uwierzyć własnym uszom w to co w tej chwili zostało ogłoszone.
- Postaramy się - zatrzepotałem rzęsami udając niewiniątko, którym stety bądź niestety nie byłem - No idź już, idź! My sobie z nimi poradzimy! - pogoniłem go w stronę wyjścia gdzie zniknął już po kilku sekundach uszczęśliwiony tym, że dostanie w końcu porządną dawkę spokoju.
- A teraz... - zaczął mój brat słysząc jak drzwi zamykają się z dość głośnym trzaskiem.
- Zagramy w grę, z której nie wyjdziecie żywi - dokończyłem za niego nieco przekłamując prawdę na co cała zgraja zatrzęsła się niczym galaretka ciśnięta o ziemię.

<Leon? :3 Sprać ich! xd>

Od Leona cd. Reker'a

Nie byłem wcale zdziwiony że wszyscy tu znają Rekera... W końcu to jeden z najlepszych żołnierzy skoro ludzie tak na niego reagują, a nie to co ja... ja to jestem jedna wielka dupa wołowa, która pewnie by od razu zginęła postrzelona. Jestem zawodowym żołnierzem tak jak o, co oznaczało że jestem w armii z czasów przed apokalipsą, ale i tak coś czuję że nigdy mu nie dorównam wiedzą i sprytem. Przy nim wszyscy czuli respekt czego pewnie on nie zdawał sobie sprawy ale dla mnie było to bardzo odczuwalne. Byłem oczywiście dumny że posiadam takiego brata, ale było to i też wyzwanie gdyż wiedziałem że jeśli go tak znają i nigdy nie zawodził, to tego samego będą wszyscy oczekiwać ode mnie. Nieco mnie to przerażało ale nie miałem zamiaru łatwo się poddawać! Wziąłem tace z jedzeniem po czym usiadłem z bratem przy stoliku przy którym jak się okazało on niegdyś siedział, ale ciekawiło mnie dlaczego jest w innym obozie, skoro był tutaj... Czyśmy to zły obóz? Coś go tu denerwowało? Wolałem nie pytać i nie wtrącać się w nie swoje sprawy czy nie daj boże by się na mnie obraził i zerwał ze mną kontakt... W pewnym momencie nagle do nas się dosiadł jakiś chłopak, który chyba miał mojego brata za jakiegoś ducha czy coś w tym rodzaju. Widziałem że się bał... W sumie to ja byłem wcale nie mniej przerażony od niego będąc w nowym miejscu, bo na takiego mi też wyglądał. Może nie będę sam... Może... Choć znając życie pewnie później i tak mnie zostawi by znaleźć obie innych kolegów, ale cóż... we dwóch zawsze raźniej niż w pojedynkę, a poza tym brat wiecznie ze mną tu siedzieć nie będzie pomyślałem szybko uważnie przyglądając się chłopakowi. Brat próbował mowić do niego ale widziałem że był zbyt spięty.
- Nie bój się... - odezwałem się jakoś - To co mówią inni o moim bracie to nie prawda... Jest w stu procentach żywy a inni wymyślają niestworzone rzeczy... Jestem Leon a to Reker choć pewnie już wiesz.. - rzekłem spokojniej - A Ty jak masz na imię? - spytałem jeszcze.
- Kris... Kestem Kris - odezwał się cicho na co skinąłem lekko głową.
- Czyli inaczej Kristopher? - spytałem ciekawsko.
- Tak - rzekł znowu cicho - Ale wolę po prostu Kris... - dodał na co tym razem ja skinąłem lekko głową.
- Rozumiemy - odezwał się Reker i zjadł nieco ze swojego dania.
- A ty nie jesz? - spytałem Krisa widząc iż in nie ma jedzenia czy też tacki z jedzeniem.
- Nie jestem głodny - odparł patrząc niepewnie tam gdzie są wydawane posiłki więc podążyłem z Rekerem wzrokowo za jego i zobaczyłem jakąś grupkę złożoną z czterech chłopaków ubranych tak jak wszyscy w strój wojskowy. Zmarszczyłem na to nieco brwi po czym spojrzałem jeszcze raz na Krisa który patrzył się teraz w stół jakby chciał wyczytać z niego coś ci jest napisane czy wyryte na nim.
- Zrobili Ci coś? - wyprzedził mnie mój brat z pytaniem.
- Nie.... To nic takiego mówiłem że nie jestem głodny... - zmieszał się i wyraźnie widziałem że coś ukrywa.
- Przecież widzimy... Powiedz nie będziemy się śmiać... Grożą Ci? - spytałem spokojnie patrzac na niego ale kątem oka patrząc też na tamtych dziadów którzy najwidoczniej zauważyli swoją ofiarę o zaczęli knuć coś mięszy sobą. Nigdy nienawidziłem jak ktoś się nad kimś znęca. Wkurzało mnie to zawsze dlatego kiedy byłem dzieckiem w sierocińcu czy teź jak już byłem w armii a Afganistanie? Iraku czy innych piekłach na ziemi gdzie mnie wysyłano często pakowałem się w bujki. Oczywiście bylo to w słusznej sprawie. Sam byłem tu nowy i źle się czułem że inni krzywo na mnie patrzą ale teraz gdy widziałem że ktoś się znęca nad kimś to krew się we mnie zaczęła gorować ze złości.
- Tak - odparł zmieszany i spóścił głowę bardziej.
- To żaden wstyd... Ta czwórka Ci grozi czy jeszcze ktoś? - spytał Reker nie spuszczając wzroku z tamtych dziadów.
- Tylko oni - szepnął prawie niesłyszalnie.
- Załatwimy to - odezwałem się stanowczo.
- Ale najpierw nieco zjesz... - dorzucił swoje brat który wstał i wział jeszcze jedną rację żywnościową i zaraz wrócił i podsunął mu pod nos - Nic się nie martw i jedz spokojnie - dodał i usiadł ponownie na swoim miejscu. Z tego co udało mi się wywnioskować, dalej patrząc co jakiś czas kątem oka na tamtych baranów, to niezbyt im się spodobało to że Kris dostał swoją porcję jedzenia. A więc tak się też bawimy co? pomyślałem od razu widząc że odchodzą ale wyraźnie coś na tego biedaka zaplanowali o czym już Kris musiał wiedzieć bo miał bardziej skuloną postawę ciała niż wcześniej.
- Znowu mnie dopadną - powiedział przestraszony i aż lekko się zatrząsł.
- Nie dopadną Cię spokojnie - odezwałem się znowu - Zaufaj nam załatwimy to i już nigdy nie będą Cię dręczyć - rzekłem patrząc na niego - A teraz coś spokojnie zjedz, wiem że jesteś głodny - dodałem jeszcze na co niepewnie skinął głową i zaczął w końcu jeść wyraźnie bardzo wygłodniały. Musieli się już na nim trochę znęcać skoro bał się biedak nawet zjeść. Zobaczyłem jeszcze że brat podsunął mu kompot na co lekko się uśmiechnął i podziękował wiec chyba poczuł się nieco bezpieczniej. Zaczęliśmy zjeść razem z nim w ciszy i spokoju cieszac się z dobrego jedzenia. No... przynajmniej ja bardzo się cieszyłem bo zanim mnie znaleziono to jadłem korzenie by jakoś przetrwać. Nadal pamiętam ten okropny smak! Ble! No ale czego nie robi człowiek by przetrwać? Eh... obym już nigdy nie musiał jeść tych okropieństw. Po skończonym posiłku popiliśmy wszyscy swoje kompoty po czym nieco się przeciągnąłem.
- Gdzie ich teraz znajdziemy? - spytałem patrząc na Krisa.
- Teraz pewnie są na samoobronie... To ich godzina ćwiczeń ja mam za godzinę dopiero - odparł znowu cicho patrząc na zegar ale nieco scisnął kubek gdzie miał kompot co doskonale ja i brat zauważyliśmy.
- No więc czas zrobić porzadki - rzekłem z usmiechem chytrym co również odwzajemnił Reker.
- Wielkie porządki - dodał swoje.
- Czas by zawodowi żołnierze pokazali żułtodziobom gdzie ich miejsce w szeregu - dodałem wstając - Chodź z nami Kris... Będziesz bezpieczny i nic nie będziesz musiał robić, wszystko załatwimy za Ciebie - dodałem jeszcze.

< Reker? :3 Czas nieco porzucać xdd >

piątek, 22 czerwca 2018

Od Reker'a cd. Leona

Wchodząc na stołówkę Duchów uderzyło we mnie wiele wspomnień. Jeszcze tak nie dawno wraz ze swoją drużyną i żoną byłem zmuszony przychodzić tutaj po każdy posiłek, ale nie narzekałem na chwilę krótkawego odpoczynku. W końcu to tutaj mogliśmy odetchnąć od męczących misji, pisania raportów, czy też uciążliwego marudzenia Wiliama, który i tam potrafił nas najść, ale było to z jego strony bardzo rzadkie, gdyż przeważnie na jedzenie przyłaził wtedy, kiedy nikogo w tym miejscu nie było. Nie zaszły tutaj aż takie duże zmiany odkąd postanowiłem uciec z tego miejsca raz na zawsze, lecz tego, że przywiercili wszystkie stoły do ziemi nie byłem w stanie zrozumieć. Oni próbowali te stoły kraść albo się nimi rzucali? - pomyślałem z niedowierzaniem oglądając południową ścianę, która została przemalowana na szary kolor. Cóż, należało się jej... Poza tym chyba lepiej spożywa się posiłki w miejscu schludnym niż takim, który wygląda jak chlew. Spostrzegając, iż mój stary stolik nadal jest pusty, od razu pociągnąłem za sobą brata w stronę tacek, a następnie kucharek, które wydawały każdemu odpowiednią rację żywnościową. Mam nadzieję, że nie poczuję smaku ugotowanego szczura w panierce - przeszło mi przez myśl gdy nadeszła moja kolej. Wszyscy patrzyli się na mnie jak na jakiegoś zmartwychwstałego trupa, co nie ukrywam zaczęło mnie trochę irytować. Czy ja serio jestem jakimś pieprzonym bogiem by tak ciągle o mnie nadawać? Znając życie to pewnie już cała wieża wiedziała o tym, że tutaj jestem i pewnie będą chcieli się przekonać o tym na własnej skórze więc gady zapewne zaraz zaczną się złazić zamiast poczekać na inną godzinę, w której będą mogli zjeść w spokoju posiłek.
- O cho cho! Kogo ja tu widzę! No no no.... Nasz pan Blackfrey do nas wrócił w końcu po odejściu bez słowa - odezwała się nagle starsza z kucharek, którą szybko rozpoznałem. Była to bardzo ciepła osoba, która nigdy nie odmówiła mi żadnej dokładki przez co bardzo ją uwielbiałem. Jak dobrze pamiętałem jej dane to nazywała się Suzan Malun - Ładnie to tak odchodzić nawet bez pożegnania hmmm? - pytała spokojnie nie ukrywając ogromnego uśmiechu na twarzy. Na te słowa zrobiło mi się dziwnie nieswojo. Kiedy tamtej nocy postanowiliśmy zniknąć nie sądziłem, że ktoś będzie za nami tęsknił. Tyle nie przespanych nocy... Tyle łez... Tyle strachu.... A teraz dowiadywać się, iż ktoś tęsknił? Pewnie i tak jakbyśmy dali się złapać w tedy Michaelowi albo Wiliamowi nie mielibyśmy tutaj żadnego życia. Wszyscy patrzyliby na nas jak na ofiary losu, których trzeba się pozbyć... Eh... Nawet jeśli miałbym tutaj wrócić na stałe po śmierci swojego ojczyma i teścia, nie wyobrażam sobie tego dziwnego życia, które zmieniło się o 360 stopni kiedy dołączyliśmy wraz z moją bliską "rodziną" do obozu Śmierci - Jak tam wasze psiaki? Są tu z wami? Może im coś przyrządzić? - dodała zanim zdążyłem rzec coś na swoją obronę. Może to był znak, aby tego zbytnio nie rozpamiętywać? W końcu nie było to takie proste zagadnienie jak mogłoby się niektórym wydawać.
- Nie ma piesków pani Suzan, jestem tutaj tylko do brata - oznajmiłem jej łagodnym tonem głosu kiedy przestała strzelać we mnie pytaniami jak jakiś karabin maszynowy.
- Brata? Myślałam, że masz tylko siostrę! A gdzie ten twój brat? - zdziwiła się rozglądając po ogromnej sali, w której każdy powoli wracał do swoich spraw.
- Tutaj - powiedziałem dumnie ciągnąć Leona za rękę - To Leon mój brat bliźniak - dorzuciłem prezentując go dumnie na co ta niemal klasnęła w dłonie.
- Wyglądacie niemal identycznie - stwierdziła przyglądając się młodszemu chłopakowi - Pewnie z charakteru też jesteście tacy sami - westchnęła bez najmniejszego zastanowienia na co chcąc, nie chcąc pokiwałem twierdząco głową.
- Dlatego proszę mu dawać wielkie porcje, ładnie proszę - uśmiechnąłem się szeroko na co ta się cicho zaśmiała.
- Tak, tak dla panów Blackfreyów wszystko - odparła nakładając nam nieco więcej pożywienia - A teraz idźcie już zjeść, jesteście z pewnością głodni - pogoniła nas machając w naszą stronę drewnianą chochlą więc trzeba było uważać, żeby czasami nie uderzyła kogoś z nas w głowę. Nie trzeba było nam od razu powtarzać, ponieważ od razu odsunęliśmy się na bezpieczną odległość kierując się w stronę mojego, starego stołu.
- Siadaj brat - poklepałem go po ramieniu zajmując miejsce tuż obok niego - Masz teraz dożywotni pakiet u kucharek na dobre jedzenie - zaśmiałem się cicho zwracając uwagę na popękany blat stołu - O jest jeszcze dziura jak przywaliłem w niego łbem - mruknąłem pod nosem dotykając dość dużego wgłębienia palcami u lewej ręki.
- I-i tobie się nic nie stało? - zmartwił się patrząc na mnie z niedowierzaniem w oczach.
- Noooo krwi trochę pociekło, ale mam twardą czaszkę i jakoś żyje - rzekłem rozbawiony rozglądając się nieco po znanym mi od kilku dobrych lat miejscu.
- Jesteś wariat brat - powiedział cicho jakby się bał, że ktoś nas podsłuchuje.
- Leoś nie bój się, nikt cię już tutaj nie tknie - poinformowałem go podpierając swoją głowę na prawej ręce tak by mieć dobry widok na jego twarz - Obiecałem ci coś prawda?
- N-no tak - zająknął się na początku zdania wlepiając swój wzrok nagle w postać, która usiadła po przeciwnej stronie nas. Był to jakiś młody chłopak liczący sobie może z dziewiętnaście lat... Bał się co było widać po jego skulonej postawie ciała oraz nerwowemu patrzeniu się to na jedzenie to na moją twarz więc pewnie nasłuchał się różnych głupot o mojej osobie i teraz wydawało mu się, że jestem jakimś pierdolonym myślącym zombie, który powinien dawno leżeć w piachu.
- Ej młody nie bój się, przecież cię nie zjem - odezwałem się w końcu - Jestem Reker, a to mój młodszy brat Leon, a ty jak się nazywasz?

<Leon? :3 Frendnij się z nim xd On się boi, bo jest nowy tutaj xd> 

czwartek, 21 czerwca 2018

Od Leona cd. Reker'a

Zamarzałem... Traciłem powoli czucie w całym ciele od palców u nóg aż po samą głowę, a palców u rąk to już w ogóle nie czułem. Trząsłem się z zimna leżąc na zmarzniętej i skutej lodem podłodze i co jakiś czas resztkami sił stukałem lekko dłonią w drzwi by ktoś mi otworzył albo by mi pomógł, ale traciłem nadzieję z każdym kolejnym słabym stuknięciem zamarzniętymi na kość palcami. Jak zwykle jestem nic nie wartym śmieciem, który wszystkim przeszkadza swoją obecnością... pomyślałem słabawo gdyż mój umysł już się też wyłączał i nakazał mi zasypiać. Wiedziałem że jak zasnę to że już nigdy się nie obudzę dlatego starałem się walczyć ale myśl iż znowu rozpocznie się moje piekło na nowo, albo że tu i tak zamarznę bo nikt mi nie otworzy, nie dodawała mi energii, tylko wręcz mnie to jej pozbawiało. Pomocy... Pomocy... Pomocy... Ratunku... te słowa powtarzałem w myślach jak mantrę jakby ktoś miał usłyszeć moje "wołania" o pomoc. Kiedy pięć dni temu brat mnie tu zostawił, znaczy na medycznym jeszcze wtedy ale Olivier ten cały mu powiedział gdzie będę mieć pokój zanim odszedł, byłem nadal odizolowany od reszty żołnierzy czy też ludzi z tego obozu. Było mi przykro że wszyscy traktowali mnie jak jakiegoś wstrętnego pasożyta i wroga, bo ja nikomu nic złego nie zrobiłem, a wszyscy patrzyli się na mnie z nienawiścią i wręcz mordowali mnie lodowatym wzrokiem. Nie wiem ile byłem nieprzytomny i wyrwałem się z tego świata mroku ale gdy się obudziłem to zobaczyłem swojego brata który był ubrudzony krwią, co przyznam sprawiło to u mnie nie mały szok. Myślałem że coś mu się stało ale później zobaczyłem że to czyjaś krew a nie jego więc mi ulżyło. Początkowo brat nie zauważył że się obudziłem dlatego jakoś starałem się podnieść co niezbyt mi wychodziło bo moje mięśnie mnie nie słuchały. Z tego wszystkiego lekko stęknąłem z bólu co od razu zwróciło uwagę mojego starszego brata który od razu podniósł na mnie wzrok i uniemożliwił mi wstanie bardzo stanowczo mnie przytrzymując.
- Nie wstawaj.... Jesteś zbyt zmęczony braciszku - rzekł zmartwiony.
- No dobrze - odpuściłem kaszląc nieco gdyż poczułem w swoim gardle straszne drapanie gdyż miałem zupełnie wysuszone gardło z braku wody pitnej w swoim gardle które by nawilżyło moje gardło niczym rzeka ponownie płynąca przez dawno wyschnięte koryto w ziemi. Reker musiał to zauważyć bo zaraz wziął szklankę do ręki która stała na szafce szpitalnej a po chwili napełnił ją wodą do połowy z plastikowej butelki po czym pomógł mi wstać do pozycji siedzącej bym mógł się napić. Gdy tylko poczułem mokrą ciecz przy swoich zaschniętych ustach, od razu zacząłem pić będąc bardzo spragnionym, aczkolwiek w tym stanie nie potrafiłem pić szybciej. Wypiłem w sumie dwie i pół szklanki co mi w zupełności wystarczyło, po czym spojrzałem na brata.
- Nie jesteś na misji? - spytałem cicho słabym głosem.
- Byłem na niej... Martwiłem się więc kiedy nadarzyła się okazja, wsiadłem na konia z innymi z mojego obozu i tak oto się tu znalazłem - wyjaśnił mi po krótce całą sytuację na co skinąłem jedynie lekko głową czując iż przeze mnie jak zwykle musiał się martwić, a na pewno miał coś innego do roboty i to dużo ważniejszego niż ja... Nie chciałem by przeze mnie psuł sobie wolny czas czy to co ma tam do zrobienia. Owszem cieszyłem się zawsze gdy mnie odwiedzał bo będąc sam w zupełnie obcym środowisku, czułem się dosłownie jak jakiś kosmita, który wylądował na obcej planecie.
- Czemu jesteś taki umorusany krwią? - spytałem znowu przez bolące gardło, które zaciskało się na moich obolałych strunach głosowych niczym wąż boa dusiciel.
- Spokojnie brat nie przemęczaj się - powiedział szybko i bardziej mnie przykrył ciepłą kołdrą, która była dla mnie teraz istnym zbawieniem, gdyż nadal odczuwałem potworne zimno po tym jak mnie zamknięto w tamtej chłodni i pozostawiono na pewną śmierć - Niczym już się nie musisz martwić... Nikt Ci już krzywdy nie zrobi obiecuję - dodał jeszcze, a ja już domyśliłem się co zrobił.
- Rozumiem... - odparłem bardzo cicho - Przepraszam że znowu zawróciłem Ci głowę... - dodałem jeszcze.
- Nie wygaduj głupstw! Jesteś moim bratem młodszym i moim obowiązkiem jest Cię chronić, więc nie przepraszaj - rzekłszy to poczochrał mnie po moich brązowych kłaczyskach, sprawiając iż zrobił mi nieład artystyczny, na co też mimowolnie się uśmiechnąłem.
*******************************************
Minęły cztery dni po których wreszcie wypisano mnie z medycznego gdy lekarze się upewnili że na pewno mój organizm pracuje prawidło po pobycie w tym zamrażalniku. Chciałem się udać od razu do pokoju, lecz mój brat stanowczo mi na to nie pozwolił, gdyż wiedział że najchętniej bym z niego w ogóle nie wychodził. Miał teraz czysty mundur, gdyż jakoś zdołano go wyprać z plan krwi które no nie powiem zawsze głęboko wchodziła w materiał i często nie dało się jej usunąć, lecz jakoś dano radę i Reker chodził teraz czysty. Szczerze mówiąc to przez chwilę przypomniało mi się jak kiedyś do armii dostawały się młodziki... ich mundury też były jeszcze wtedy nieskazitelnie czyste i pachnące nowością, podczas gdy mundury starszych żołnierzy były poniszczone i ubrudzone piachem, kurzem, krwią i innymi rzeczami co było pozostałościami po wielu stoczonych bitwach czy też życia w trudnych warunkach pogodowych w innych krajach gdzie dane im było stacjonować. Reker właśnie teraz przez ułamek sekundy wyglądał mi na takiego świerzaka, który dopiero szykował się do służby dla kraju, ale oczywiście to była nie prawda, bo miał za sobą wiele lat walk, bitew czy też wojen. Większość ludzi która widzi go pierwszy raz zapewne nie widziała w nm niczego nadzwyczajnego i nawet nie podejrzewała o to jakim jest żołnierzem z ogromnym doświadczeniem militarnym czy też taktycznym, więc tutaj powiedzenie "nie oceniaj po okładce" bardzo się sprawdzało. Poczułem jak brat położył mi rękę na ramieniu i nieco ścisnął mnie dłonią za nie bym zwrócił na niego większą uwagę i tak też się stało.
- Chodź młody pokażę Ci gdzie tutaj jest stołówka i może się z kimś za kumplujesz - rzekł z dużą pewnością siebie i stanowczością, która nie powiem sprawiała że czułem iż muszę mu ulec, choć moja druga strona w duszy chciała uciekać czym prędzej do swojego pokoju i tam się zabarykadować na wszystkie spusty i nigdy ale to przenigdy już nie wychodzić na światło dzienne, nie mówiąc już o widywaniu się z ludźmi. 
- Muszę? - spytałem niepewnie rozglądając się odruchowo wzrokowo po okolicy, jakby to miało mi pomóc by wyjść z tej sytuacji.
- Nieee... Musisz zacząć integrować się z innymi ludźmi - rzekł spokojnie.
- Tyle że oni by mnie najchętniej zasztyletowali wzrokiem za coś, czego w ogóle nie zrobiłem i kim nie jestem - burknąłem cicho i spuściłem na chwilę wzrok, wbijając go w podłogę, która była dopiero co przetarta, więc nie było na niej ani grama kurzu.
- Właśnie dlatego musimy tam iść by wszyscy zobaczyli jaki jesteś na prawdę - rzekł stojąc na przeciwko mnie.
- Boję się tam iść - szepnąłem cicho, czego się wstydziłem, gdyż wiedziałem że żołnierz nie powinien okazywać słabości i strachu, a ja właśnie to zrobiłem, ale przecież rodzinie można powiedzieć wszystko prawda? Na tym to chyba polega...
- Wiem brat, ale tylko tak inni zobaczą że nie jesteś jak sam mówisz, tym kim nie jesteś, tylko prawdziwego Ciebie i skończą plotkować na Twój temat... - rzekł stanowczo - Cóż... przynajmniej przestaną jeśli chodzi o to że jesteś Demonem...- dodał jeszcze po chwili namysłu. Westchnąłem na to wszystko ciężko, po czym skinąłem ulegle na to głową zgadzając się z jego słowami, na co brat zadowolony poklepał mnie nieco po ramieniu dla otuchy i ruszyliśmy w stronę tej jakże strasznej dla mnie stołówki. Szczerze mówiąc to gdy tam szliśmy, moje serce waliło jak oszalałe i czułem się jakbym to ja miał stać się przystawką na tej stołówce, a nie coś innego... Normalnie jakbym szedł potulnie w paszczę lwa, który ma mnie zaraz pożreć w całości. Oni mnie tam zeżrą... pomyślałem przez ułamek sekundy w swoim umyśle, a widząc przed sobą duże grupy ludzi, zrozumiałem iż się zbliżamy do celu, co spowodowało iż zacząłem iść dużo wolniej, co było zwyczajnie spowodowane moim strachem. Miałem teraz ochotę wziąć nogi za pas i nigdy tu nie wracać i nic nie jedząc, ale wiedziałem że Reker by mi na to nie pozwolił i dopadłby mnie zanim jeszcze bym próbował uciekać... Przełknąłem ciężko ślinę, po czym cicho minąłem z bratem pierwszą grupkę ludzi, która patrzyła na nas uważnym wzrokiem przerywając na chwilę swoje rozmowy, co niezbyt mi się spodobało bo nie chciałem być w centrum uwagi. Byłem cały zestresowany i pospinany jakbym zaraz miał walczyć o życie. Byłem zawodowym żołnierzem tak jak mój brat, lecz teraz czułem się jakbym zapomniał o tych wszystkich naukach, które mi tak wpajano w wojsku i choć dużo ludzi mówi że kiedy trzeba to instynkt z samoobroną i w ogóle do walki sam się uaktywnia odruchowo, to ja jakoś nie byłem do tego do końca przekonany... Nie wiedziałem czy to też są zawodowi żołnierze czy też nie, ponieważ nie miałem takiej znajomości z tych obozów i w ich całym funkcjonowaniu, więc było mi nieco ciężej ocenić swoje szanse gdyby mnie takowi zaatakowali. Drepcząc bardzo blisko swojego starszego bliźniaka o kilka minut, weszliśmy na tą całą stołówkę gdzie zobaczyłem pełno ludzi czekających na posiłek, oraz siedzących przy okrągłych, metalowych stołach, które były poprzywierane do podłogi jak w więzieniu, by nikt nie mógł ich wywrócić i nie robić wyrozuby, lecz ławki były już normalnie i można było poprzysuwać je do danego stolika, jeśli by akurat przy takim zabrakło jakiś wolnych miejsc. Wziąłem tacę jak Reker, podążając za nim do starszych pań, które wydawały posiłki przydzielone dla każdego, który podstawi im tacę.
- O cho cho! Kogo ja tu widzę! No no no.... Nasz pan Blackfrey do nas wrócił w końcu po odejściu bez słowa - odezwała się starsza z kucharek, co mnie nieco zdziwiło - Ładnie to tak odchodzić nawet bez pożegnania hmmm? - pytała spokojnie, a z jej twarzy ni schodził uśmiech, lecz trzeba było uważać na głowę, gdyż nie do końca sobie zdawała sprawę iż wymachuje ciągle drewnianą łyżką w ręce - Jak tam wasze psiaki? Są tu z wami? Może im coś przyrządzić? - dodała z prędkością światła, gdy brat otwierał już usta by coś powiedzieć.

< Reker? ;3 kim jest ta kucharka? xdd >

No to idziemy dalej... Bo czemu by nie? (Od Erona)

- A może tutaj! - wykrzyczałem podnosząc wieczko jakiejś wielkiej pustej beczki, z której śmierdziało jakby ktoś tam zginął przynajmniej z dwa lata temu i w sumie po szczątkach w niej znalezionych stwierdzam, że no coś jest na rzeczy.
- Przepraszam za najście, wpadnę innym razem - powoli zamknąłem wieko i stwierdziłem tylko z uśmiechem podpierając się na kolanach "To nie tutaj" Pewnie ktoś się teraz głowi, czego mogę szukać, odpowiedź jest prosta, albo i nie, zależy. Niedawno przebiegł przez drogę mały czarny kot i jego los został przesądzony, żeby zostać moim kompanem, tylko muszę go znaleźć, najlepiej przed burzą, a ta jest blisko. Szukanie w tych czasach kota jest niesamowicie irytujące, a burza tego nie ułatwia, coś jak presja czasu, tylko że jak nie zdążysz, to pozostanie z ciebie pieczone jedzonko dla umarlaków, a zlecą się szybko. W międzyczasie tak zwanym, zdążyłem się kilka razy natknąć na głupie twarze? brzydkie twarze? ... aaa no tak, srebrne twarze. Ogólnie to są równie rozmowni jak babcia po 90, albo nie mówi w cale, albo powtarza tylko "CO?!!! Nie słyszę cię!" W końcu jednak czas mi się skończył i musiałem faktycznie szukać schronienia. Znalazłem jakiś stary opuszczony bar, ktoś się chciał tutaj kiedyś zabarykadować, ale mu nie wyszło za bardzo i umarło mu się. Po uprzątnięciu baru i jednego stoliku, byłem gotowy na nieprzychylne warunki pogodowe. Zaczęło się, deszcz runął z taką siłą, że prawie pomyliłem go z gradem, a grzmot... no w sumie jak grzmot, tylko brzmiał trochę głośniej. Błyskawice rozświetlały niebo, a pojedyncze pioruny uderzały to tu to tam. Właśnie w chwili kiedy myślisz "jak dobrze, że nie muszę tam wychodzić" to coś cię zmusza, a tym czymś w moim przypadku, jest mały, czarny, mokry, przerażony kotek. Co zrobił Eron? No jak to co? Pobiegłem tam ile miałem sił w nogach, okazało się przy okazji, że on wcale nie jest tak blisko jak mi się z początku wydawało, a to był pewien problem, ale już za późno więc no, mówi się trudno. Miałem wrażenie jakby krople deszczu chciały się przebić przez moją czaszkę, ale pomimo nieprzyjemnej akupunktury udało mi się pochwycić mokry, drapiący, syczący na mnie cel i biec z powrotem. Przebiegłem może z 50 metrów od miejsca w którym złapałem kota i w tym samym miejscu uderzył piorun. Jest jedna dobra rzecz w tym wszystkim na nawet dwie, pierwsza: nie walnął we mnie, a druga: od razu znalazłem się z powrotem w barze. Siła uderzenia była tak wielka, że wystrzeliła mnie prosto do mojego schronienia, ale o tym dowiedziałem się jak już się obudziłem. Ogólnie to oprócz chwilowej utraty słuchu, afro na głowie i przepalonych ubrań to chyba wszystko było w porządku, no chyba że to niebo jest, wtedy trochę to niebo ssie, tak trochę bardzo. Wszystko pięknie ładnie i już razem w trójkę sobie siedzieliśmy w świetle jednej małej świecy, ja, Pech, bo tak nazwałem kota i nasz ulubiony Pan Ząbek. 
- Dawno się nie widzieliśmy
- Słuchaj, jeżeli myślisz, że za każdym razem jak się pojawisz, to dam ci krwi, to się srogo mylisz, też mam uczucia tak? Mógłbyś zbudować nastrój, wybrać odpowiedni czas i moment - moją jakże piękną wypowiedź przerwał grzmot, ale zaraz potem kontynuowałem. Ogólnie nie jest to słowotok bez sensu, staram się znaleźć jakieś wyjście z tej sytuacji, ale problem w tym, że cały mój sprzęt znajduje się za wampirem, a na zewnątrz czeka mnie śmierć od porażenia elektrycznego. 
- Już już, proszę dość. Nie mam zamiaru brać dzisiaj twojej krwi, też nie przepadam za byciem przysmażonym. - Zapadła cisza, taka jak kiedyś w tych filmach o dzikim zachodzie. Brakowało tylko tego kłębka czegoś. 
- Wiec wszyscy razem miło sobie spędzimy czas? Tak po prostu? 
- A widzisz w tym jakiś problem? 
- No nie, w sumie ja z moją kiełbasą przed zjedzeniem też mamy fascynujące chwile... - wampir zaśmiał się cicho, popatrzył na mnie rozbawionym wzrokiem i wybuch śmiechem. 
- Spotkałem już setki osób, ale nikt nigdy czegoś takiego nie powiedział. Pewnie nie wpadli na pomysł, żeby się porównać do kiełbasy - wydusił z siebie pomiędzy kolejnymi spazmami śmiechu. Trwało to chwilę, ja za ten czas zdążyłem przyjrzeć się kotu, pogłaskać go, pobawić się z nim ogólnie nie nudziłem się, a kiedy wreszcie się uspokoił zaczął się mi przyglądać. 
- Kim ty w ogóle jesteś? Nosisz cały ten sprzęt, więc pewnie jesteś żołnierzem. 
- No tak, tak jakby, byłem, obecnie to staram się przetrwać i jeśli miałbym się kimś nazwać, to pustelnikiem. Chciałem zauważyć, że dalej mi nic nie opowiedziałeś o wampirach, a moje pytanie było pierwsze. 
- No już już, usiądź wygodnie i zaczynamy. No więc... 

poniedziałek, 18 czerwca 2018

Od Reker'a cd. Leona

Od ostatnich wydarzeń minęło trochę czasu, a dokładnie pięć dni. Nadal nie mogłem pogodzić się z myślą, iż zostawiłem swojego młodszego brata samego w obcym miejscu gdzie nie patrzono na niego zbyt przychylnie. W końcu plotki roznoszą się bardzo szybko, a że młody miał przy sobie naszywkę z obozu Demonów, pewnie większość nadal go uważa za złego i niedobrego wroga. Po wykonaniu ważnej misji jaką przekazał mi Eric, od razu przyczepiłem się do ludzi, którzy mieli za zadanie przewieźć ładunki z żywnością do obozu, w którym znajdował się mój bliźniak.
- Potrzeba wam jeszcze kogoś do konwoju? - zagaiłem podchodząc do ich dowódcy, który zdziwił się niezmiernie moją obecnością.
- Tak... Przydałby się ktoś na tyły... Byłbyś chętny? - zapytał nie pewnie na co machinalnie pokiwałem twierdząco głową - Świetnie, ruszamy za dwadzieścia minut... Będziemy tam nocować więc bądź na to przygotowany - dodał ze spokojem co jeszcze bardziej mi się spodobało. Wreszcie się spotkamy Leoś - pomyślałem spoglądając w stronę stajni gdzie zapewne czekała już na mnie bułana Persefona nie mogąca doczekać się aż w końcu opuści swój boks. Co, jak co, ale to konisko po prostu nie cierpiało siedzieć 24/7 w jednym miejscu. Potrzebowała ruchu, ruchu i jeszcze raz ruchu! A ja jako jej właściciel musiałem jej to jakoś zapewnić.
- Pójdę się przygotować - zadecydowałem w końcu kierując początkowo swoje kroki w stronę swojego mieszkania, w którym w bezpiecznym miejscu były przechowywane moje i Kiary "zabawki". Woleliśmy trzymać je tam niż w magazynie, ponieważ dzięki temu zawsze były pod ręką gdyby trzeba było uciekać lub walczyć o przetrwanie obozu. Moje kochanie było teraz u swojej koleżanki, a dzieciaki zapewne wraz z nią więc aby jej nie denerwować swoim zaginięciem, po zapięciu pasa u mundur napisałem jej na kartce krótką wiadomość, którą położyłem na szafce blisko naszego łóżka, gdyż to było jedno z najwidoczniejszych miejsc w naszym małym koncie. Czas się zwijać - przeszło mi przez myśl kiedy sprawdzałem czy wszystkie noże znajdują się w odpowiednim miejscu oraz czy na pewno są odpowiednio ostre by w razie czego przerżnąć wrogowi tchawicę. Po ogarnięciu się całkowicie z bronią, poszedłem po swoją klacz, która o dziwo czekała już na mnie gotowa grzebiąc przednim kopytem wśród zielonej trawy. Wiedząc, że nie ma się o co kłócić, wzruszyłem po prostu ramionami oraz odwiązując jej wodze od drewnianego płotu ruszyłem w stronę swojej grupy, która była już zwarta i gotowa do wyjazdu z bezpiecznej strefy.
***********
Do potężnej wieży wznoszącej się ponad innymi, zniszczonymi niemal doszczętnie budynkami dotarliśmy po upływie pięciu godzin. Kiedy wpuszczano nas przez ogromne wrota umiejscowione po środku murów obronnych, poczułem jak uderza we mnie ogromny niepokój oraz straszny chłód co nie było normalnym zjawiskiem podczas tak strasznego upału. Zdezorientowany, zsiadłem powoli ze swojego wierzchowca wydając mu polecenia, iż może odpocząć po czym nie zwracając uwagi na innych żołnierzy udałem się w stronę centrum gdzie przechodząc przez drzwi dostałem się na parter starego, ale nadal dobrze trzymającego się biurowca. W miarę pamiętając który numer pokoju miał Leon, ruszyłem schodami na odpowiednie piętro przeskakując niemal co trzy stopnie wzwyż, aby jak najszybciej zobaczyć jego postać, ale czym bliżej byłem swojego celu tym zimno i strach wzmagały się coraz bardziej. Stojąc wreszcie pod upragnionymi drzwiami, zapukałem do nich cicho, lecz z pewnością siebie, ale nikt mi nie otworzył. Zdziwiony tym zjawiskiem, pociągnąłem odruchowo za klamkę. Wierzcie mi lub nie, ale było otwarte, a w środku nikogo nie znalazłem. Cholera co tu się wyprawia? - pomyślałem kierując się do biura Oliviera, które było niemalże na ostatnim piętrze wieżowca. Nie zaprzątając sobie głowy żadnymi formalnościami, od razu wpadłem do jego "małego" gniazdka gdzie na szczęście był sam siedząc nad rozłożonymi mapami swojego terytorium.
- Olivier gadaj gdzie jest Leon - wypaliłem od razu zanim tamten zdążył wydusić z siebie chociażby najkrótsze słowo.
- Leon? Pewnie w swoim pokoju... Nie wychodzi zbyt często - stwierdził zdziwiony wstając ze swojego obrotowego krzesła.
- Nie ma go! Gdyby tam był to bym do ciebie nie przychodził! - warknąłem przez zaciśnięte zęby z ledwością powstrzymując się od zaciśnięcia pięści - Jeśli ktoś z twoich ludzi coś mu zrobił to już są martwi! - dorzuciłem nie tracąc na tonie głosu, który nie znosił wprost sprzeciwu.
- Spokojnie Reker... Na pewno jest bezpieczny - starał się mnie uspokoić, ale przynosiło to marne skutki.
- Bezpieczny? Żartujesz sobie?! Ja już stąd czuję, że zrobiono mu coś złego - stwierdziłem ostro kierując się ku drzwiom wyjściowym - Nie próbuj mnie zatrzymywać - mruknąłem na koniec znikając między cieniami znajdującymi się na korytarzu. Z początku nie wiedziałem od czego zacząć, ale przechodząc przy jednym z magazynów natchnęła mnie myśl, że to własnie tam mogli przetrzymywać mojego braciszka. Za każdym razem kiedy widziałem puste pomieszczenia moje serce łamało się jeszcze bardziej. Czułem, że zawiodłem... Miałem go chronić, a wyszło jak zwykle nie po mojej myśli. Chciałem już przechodzić na kolejne piętro budynku, lecz w tym samym momencie od strony chłodni dobiegło mnie ciche stukanie w drzwi bądź w ścianę. Zainteresowany tym zjawiskiem czym prędzej pognałem do żelaznych drzwi zza których dochodziły owe dźwięki co wskazywało, iż ktoś albo coś znajduje się w środku. Nie miałem co prawda przy sobie odpowiednich kluczy, ale wsuwka, którą zwinąłem nie tak dawno Kiarze powinna załatwić sprawę. Nieco się namęczyłem nad zamkiem, ale z pewnością było warto, ponieważ dobijającym się na zewnątrz był nie kto inny jak Leon! Przerażony jego stanem, od razu wyciągnąłem go na korytarz okrywając go kurtką od munduru, którą natychmiastowo z siebie zdjąłem - Ciii już dobrze - szepnąłem mu na ucho próbując ogrzać własnym ciałem, ponieważ jego było niesamowicie lodowate, a co za tym idzie wychłodzone. Zdając sobie sprawę, że samym przytuleniem go nic nie zdziałam, czym prędzej wziąłem go na ręce i rzuciłem się w szaleńczym biegu w stronę medycznego gdzie na szczęście grasował jeszcze Edward, który pomagał tutejszym lekarzom w opracowaniu leku na pewną chorobę, o której nie chciał jak na razie nic zdradzić. Jak było mi wiadomo, dzisiaj miał kończyć swój pobyt tutaj więc trafiliśmy we właściwy czas.
- Reker? Co się znowu stało? - zdziwił się przypatrując zmarzniętej postaci mojego brat.
- To się stało, że chcieli mi go zabić! - wrzasnąłem niemal na całe gardło - Pomóż mu! Błagam cię! - jęknąłem żałośnie układając swojego ledwie żywego brata na łóżku szpitalnym.
- Cholera zwolniona akcja serca... Wypad mi stąd! - wypchnął mnie za drzwi oddziału zaczynając drzeć się na innych lekarzy by mu pomogli. Czułem jak cała wściekłość zaczyna rosnąć we mnie jeszcze bardziej. Nie mogłem tego odpuścić. Nie potrafiłem. Muszą przypłacić za to co chcieli mu zrobić najlepiej śmiercią... Tak śmierć powinna być najlepszym antidotum na taki czyn - stwierdziłem w myślach zaczynając rozglądać się dookoła jakby wyczuwając, iż te śmiecie gdzieś tu są. Byłem niczym głodny pies gończy, który pragnął znaleźć sobie pożywienie w postaci mięsa. Przemierzając od nowa znane mi od wielu lat korytarze, używałem swoich wszystkich zmysłów, aby jak najszybciej pozbyć się tych oferm i wrócić do Leona. Z każdym krokiem złość narastała we mnie coraz bardziej zatrzymując się na momencie kiedy mój słuch odnalazł jakieś głody dochodzące zza winka.
- Teraz na pewno zdechnie ten pieprzony Demon - zaśmiał się jeden z chłopaków pięcioosobowej szajki.
- Im mniej tej gadziny tym lepiej... Przywódca zrobił głupstwo, że go przyjął! Pewnie już chciał wykradać nasze dokumenty i powierzyć je swoim - fuknął jego przyjaciel, który starał się odpalić papierosa, lecz kaleka nie wiedział nawet jak używa się zapałek więc męczył się z tym i męczył.
- Najważniejsze, że już sobie zdycha z tego zimna... Może się nawet nie wybudzi jak dostał w ten pusty łeb - odezwał się kolejny wpatrując się w swoje jasne jak śnieg dłonie.
- Coś ty się taki miękki zrobił Saszka co? - zdziwił się nowy, nieznany mi przedtem głos - Im więcej będzie cierpieć tym lepiej - przyznał zacierając z zadowolenia ręce.
- No, ale to i tak człowiek - westchnął ten cały Saszka - Nie wyglądał na takiego złego - dorzucił na koniec ściszonym tonem głosu przez co całe towarzystwo natychmiastowo ucichło.
- Jaja sobie robisz? On pewnie tylko udawał! Wiesz, że Demony to kłamliwe szuje! Ty z dobrym sercem, on niby też, ale jak się odwrócisz to kończysz z nożem w plecach - wybuchnął ten pierwszy ganiąc bezpośrednio swojego towarzysza, który aż zadrżał na jego krzyki.
- Chłopaki ciszej, bo nas ktoś jeszcze usłyszy! - zganił ich piąty członek załogi, który potrząsnął na ich zachowanie głową wyrażając tym samym pełną dezaprobatę.
- Właśnie chłopcy - warknąłem wychylając się zza rogu - Ale już za późno - zaśmiałem się cicho - Zdecydowanie za późno - mówiąc ostatnią ze swoich kwestii, złapałem pierwszego rzezimieszka za szyję, w której już po kilku sekundach utknęło śmiercionośne ostrze noża - Zacznijmy zabawę - roześmiałem się głośniej wyżynając pozostałą trójkę, ponieważ tego całego Saszę postanowiłem pozostawić przy życiu... W końcu nie był aż taki zły... Nie miał złego zdania o Leonie więc może coś z niego jeszcze wyrośnie. Widząc jak cztery ciała leżą już w równych odstępach na ziemi, dla pewności skopałem ich rozbryzgując krwistą czerwień na i tak brudne od kurzu ściany.
- Reker? - usłyszałem nagle za sobą głos Oliviera, który przytrzymał mnie stanowczo za ramię.
- Mówiłem, że mnie nie powstrzymasz - mruknąłem przechylając ku niemu zakrwawioną twarz - Zapłacili za to, że skrzywdzili moją rodzinę... Ten niech żyje - mówiąc to skazałem klinga noża w stronę jedynego przetrwałego - Robił wszystko pod presją tamtych - wyjaśniłem na spokojnie wycierając ostrze o nogawki swoich spodni - Raczysz wybaczyć, że wrócę do Leona... Przydałoby się też, aby ktoś to posprzątał... Chyba, że chcecie aby capiło w całym obozie rozkładającymi się zwłokami - dałem swoją sugestię zaczynając wycofywać się w stronę szpitala z nadzieją, iż stan mojego brata choć trochę się poprawił.
- Czy to był nieśmiertelny? - szepnął w ostatnich sekundach Sasza wiercąc mi dziurę w plecach swoimi brązowymi oczami.
- Można tak powiedzieć... Miałeś szczęście dzieciaku... On nie oszczędza byle kogo - odpowiedział mu starszy żołnierz, a już po chwili nie było mi dane słyszeć jego dalszych słów. Bez ociągania wdrapałem się na strome schody unikając jak zwykle większości ludzi. Nie zamierzałem się teraz na nikim skupiać, nie licząc oczywiście Leona, do którego właśnie zmierzałem. Będąc na odpowiednim piętrze, przed odpowiednimi drzwiami, rozejrzałem się dookoła siebie. Pustaka. Ogromna pustka i nic więcej... W następnej chwili dopiero powstał dźwięk ciągnięcia klamki w dół, a później moje nogi same poprowadziły mnie w stronę krzesła znajdującego się przy łóżku mojego bliźniaka.

<Leon? :3 Uratowany xd>

Od Leona cd. Reker'a

Zdziwiłem się bardzo że przywódca tych calych Duchów nic nie zrozumiał z tych szyfrów gdyż byłem pewien że te metody szyfrujące są wszystkim bylym zawodowym żołnierzom znane ale jak widać się pomyliłem... Jak widać tylko Breyk znał te szyfry czyli inaczej ten żołnierz który mnie tego wszystkiego nauczył tyle że to był żołnierz starszej daty niż owy przywódca tego obozu. Eh... Breyk to był facet na prawdę z jajami i miał łeb na karku. To on właściwiw zwrócił na mnie większą uwagę w armii i się mną zajął. Był nie tylko przyjacielem ale i także traktowałem go jak ojca którego wtedy jeszcze nie miałem czy też nie miałem okazji poznać. Nauczył mnie rozbrajać bąby i jak wcześniej wspomniałem, rozszyfrowywać tajne wiadomości na kilka sposobów. Szkoda Breyk że Cię tu nie ma... przeszło mi smutno przez myśl gdy przywódca obozu kazał nam wyjść i iść odpocząć. Byłem zmęczony owszem ale nie chciało mi się spać. Nadal bardzo to wszystko przeżywałem w duchu i myśl że mam teraz rodzinę wydawała mi się niesamowita ale i też dziwna. Poza tym mało wiedziałem dalej o tych obozach w dzisiejszych czasach. Dodatkowo bylo mi dziwnie bo miałem wrażenie że ciągle ktoś na mnie patrzy... W ogóle ludzie dziwnie się na mnie patrzyli czego nie rozumiałem i przez myśl mi przeszło że jednak pewnie myślą o mnie że jestem ten zły i niedobry bo miałem naszyfkę Demonów przy sobie. Poza tym to ciężko mi było zaufać innym i ciągle patrzyłem czy nikt nie chce mnie zaatakować czy zabić. Nie chciałem znowu trafić tam gdzie trafiłem tutaj na początku... Ci ludzie byli tak źli że myślałem że trafiłem do piekła i że zaraz mnie tak skatują i zmaltretują o coś czego nie zrobilem i kim nie byłem że ba samą myśl przechodziłi mi ciarki po plecach. Miałem w duchu nadzieję że to z tą rodziną to nie żadne kłamstwo bo tego bym nie przeżył gdyby ktoś chciał się zabawić moim kosztem... Chciałem tylko spokojnie żyć nic wiecej... Choć słowo spokojnie w tych czasach to drobna przesada. Aż ciężko jest uwierzyć że to o czym kiedyś pisano w książkach fantasty czy grali w filmach stanie się rzeczywistością. Tia... nie ma to jak charczące zombie. Słysząc pochwałę brata zrobilo mi się cieplej na sercu no i takie mile to bylo bo nie pamiętam kiedy ostatnio bylem za coś chwalony zwłaszcza że mój brat jest bardziej doświadczony ode mnie i więcej umie niż ja choć on pewnie twierdzi co innego, wiec pochwała od niego była dla mnie czymś wyjątkowym.
- Dzięki brat - odezwałem się cicho po czym pomoglem mu iść gdyż zauważyłem jaki ma problem z nogami i iściem na przód. Na medyczny dotarliśmy nawet szybko i niestety od razu dorwali nas niezadowoleni lekarze którzy zauważyli naszą nieobecność. Od razu kazali nam leżeć i podali jakieś leki dożylnie po których zachcialo mi się spać i usnąłem szybko, co pewnie bylo wynikiem tych lekow.
~~~~~~~~~~~~~☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Minął jakiś czas i brat musiał opuścić ten obóz bo jakiś Eric go wzywał i tak zostałem sam w obcym obozie. Ojciec też musial wracać co nie ukrywam nieco mnie przerażało gdyż bałem się zostać sam w takim obozie ale nic nie mówiłem by nikomu głowy nie zawracać. Siedziałem więc sam w swoim "nowym" pokoju i rozglądałem się z łóżka po moih nowych "włościach". Bylo tu łóżko, biurko, niewielka szafka na ubrania no i niewielkie okno z zasłonką ciemną by w razie co wstajace slońce nie razilo mnie po oczach. Pewnie pojechali i o mnie zapomną... W końcu jestem tylko przybłędą w ich rodzinie a ja nikomu nie jestem potrzebny bo mam małe doświadczenie i nikt mnie nie lubi - pomyślałem smutno i nieco bardziej zakrylem się cienkim kocem. Może i na dworze był upał ale tu w środku bylo zimnawo. Wolałem nie wychodzić z pokoju i nikomu się nie pokazywać by nikogo nie złościć swoją obecnością co wiązało się z niejedzeniem przez dłuższy czas ale cóż... Wolałem to niż słuchanie przykrych słów a poza tym i tak nie wiedziałem gdzie jest ta ich stołówka i w ogóle. Tu była istna plontanina korytarzya znajac moje szczęście to zapewne od razu bym się zgubił. I tak przesiedziałem z kilka godzin aż stalem się bardziej głodny więc zacząłem rozważać czy nie wyjść jednak i czegoś nie zjeść. Moje rozmyślenia jednak przerwało ciche pukanie do drzwi co mnie zdziwiło. Niepewnie wstałem i w pierwszej chwili pomyślałem że lepiej to zignorować i udawać że mnie nie ma ale w następniej chwili pomyślalem iż to może myć mój brat więc poderwałem się na równe nogi i podeszłem do drzwi choć nieco się obawiałem. Niepewnie otworzyłem drzwi i zobaczyłem nie mojego brata tylko jakiegoś innego chłopaka więc sie speszyłem i moja pewność siebie znowu drastycznie spadła.
- O co chodzi? - spytałem cicho.
- Chodź przywódca chce z Tobą mówić - mruknął do mnie.
- Ze mną? - zdziwiłem się - Niedawno z nim rozmawiałem przecież - dodałem jeszcze co mu się nie spodobało.
- A skąd ja mam wiedzieć po co chce z Tobą rozmawiać? Przyslał mnie tu to przyszedłem po Ciebie - butknął - Leziesz czy nie? - dodal i odwróci sie do mnie plecami i zaczął iść korytarzem. Wydało mi się to dziwne lecz nie chciałem się narażać na gniew przywódcy obozu dlatego ruszylem szybko za mężczyzną który nic nie mówiąc prowadził mnie schodami w dół co mnie zdziwiło.
- A do przywódcy to czasem nie idzie się do góry? - spytałem niepewnie.
- Kiedyś się tam szło ale na razie jest remont jego gabinetu więc jest na dole przez jakiś czas - odparł sucho więc sie zamknąłem i potulnie szedłem za nim nie chcąc sprawiać problemów zwłaszcza że i tak był wystarczajaco zły iż zadaje tyle pytań. Być może wrócił z jakiejś misji czy coś i był zmęczony a jeszcze go po mnie wysłali. Szliśmy dość długi aż kazał mi wejść przez jakieś drzwi pierwszemu.
- To tutaj właź - burknął znowu wiec też tak zrobilem lecz ku mojemu zdziwieniu byl to pusty pokój a raczej chłodnia!
- Co je.... - nie dokończyłem gdyż odezwał się on za moimi plecami z resztą przez co poczułem też ciarki po plecach.
- Pozdrowienia od Duchów skurwialy Demonie - usłyszałem po czym nim zdołałem sie odezwać, dostalem czymś ciężkim w głowę po czym straciłem przytomność...
~~~~~~~~~~~☆☆☆☆☆☆☆☆☆~~~~~~~~~~~~~~~
Obudziłem się ze strasznym bólem głowy i nudnościami lecz nie to bylo najgorsze gdyż czułem straszne zimno które wręcz paraliżowalo moje ciało. Otworzyłem szybko oczy i zobaczyłem że leżę w jakiejś chłodni. Dookoła było pełno lodu a para leciala mi z ust. Nie mialem na sobie swojego munduru wojskowego na klatce piersiowej więc tylko bylem w samej koszulce i strasznie marzłem. Podniosłem sie jakos z jękiem i podszedłem do drzwi i starałem się je otworzyć lecz drzwi ani drgnęły i zacząłem czuć jak amarzają mi palce i ramiona. Umrę tutaj... pomyślałem dygocząc z zimna po czym upadłem na zmarznietą podłogę. Byłem pobity i nie mialem nic przy sobie wiec to tylko kwestia aż tu zamarznę na śmierć.

< Reker? ;3 ratuj braciszka!! xddd >

środa, 13 czerwca 2018

Wyrzucenia & Odejścia

Aleine Squeria Midnight
Jacqueline Grant

~Pamiętajcie, że zawsze możecie wrócić~

Od Reker'a cd. Leona

Czując lekki chłód pomiędzy łopatkami twierdzący, że jeszcze żyję, bardzo powoli otworzyłem swoje prawe oko, które leniwie zaczęło badać wnętrze pomieszczenia, w którym stety bądź niestety się znajdowałem. Była już noc, ale mój wzrok przyzwyczajony do egipskich ciemności jakoś rozpoznał gdzie co się znajduje i jak na nieszczęście musiał powiadomić mnie o tym, iż mój młodszy brat bliźniak gdzieś zniknął! Zmartwiony, od razu zerwałem się z łóżka. Zrobiłem to oczywiście na tyle cicho, aby nie zbudzić ze snu swojego ojca, który z pewnością nie pozwoliłby mi iść samemu na poszukiwania Leona. Gdzie ty się podziewasz brat? - zapytałem sam siebie wychodząc na palcach z oddziału medycznego gdzie panowało żółte światło prawie przepalających się żarówek. Eh... Z pewnością trzeba było je wymienić na nowe, ale komu by się chciało dokonać tak "trudnego" zadania? Nie zadręczając się teraz problemami oświetlenia obcego obozu, podążałem wzdłuż plątaniny korytarzy mając nadzieję, iż natrafię jakoś na trop swojego braciszka.
- Kurz? - mruknąłem nagle pod nosem widząc szarawy pył, w którym odcisnęła się na pamiątkę podeszwa buta i to nie byle jakiego, ponieważ na moje oko były to glany. Niby nic dziwnego, w końcu praktycznie każdy żołnierz je teraz nosi, ale te miały nieco inny wzór, którego żołnierze Duchów z pewnością nie używali.
- Tak, tak rzadko sprzątają w tej sekcji - z moich zamyśleń wybudził mnie głos Oliviera, który niczym duch pojawił się tuż za moimi plecami. Dopiero w tym momencie przypomniałem sobie o czujności, którą niestety straciłem. Gdyby nasze obozy nadal były sobie wrogie, a ja znajdowałbym się we frakcji szpiegów, z pewnością już dawno straciłbym życie.
- Olivier nie strasz mnie - burknąłem z lekkim obrażeniem na co ten cicho się zaśmiał - Szukam kogoś - dorzuciłem wpatrując się dalej w świeży trop, który prowadził prosto do pomieszczeń, w których przetrzymywano tajne akta.
- Kogo? - zaciekawił się najwidoczniej nie zwracając uwagi na to, co przykuło moja uwagę - Brat ci uciekł co? - westchnął kręcąc z niedowierzaniem głowa, co niestety było prawdą więc z niechęciom pokiwałem twierdząco głową.
- Ktoś poszedł do dokumentacji - rzekłem z naciskiem na ostatnie słowo - Trzeba to sprawdzić i modlić się o to, żeby nie był to jakiś wróg - dodałem na koniec skradając się przy pomocy cieni do odpowiednich drzwi, które nie były aż tak dobrze zamknięte jak kiedyś. Mając świadomość, iż zostały otwarte czymś innym niż klucz, złapałem nieco większą ilość powietrza do płuc, po czym uważając, aby wrota nie zaskrzypiały ani odrobinę, wszedłem do środka gotowy zaatakować szperającego w szafkach wroga, lecz okazało się to zbędne, ponieważ moim oczom ukazał się nie kto inny jak Leoś, który bredził coś do siebie pod nosem.
- Mogłeś powiedzieć, że przyszedłeś pobawić się papierkową robotą - zaśmiałem się cicho przecierając prawym nadgarstkiem swoje lewe, zaspane oko - Odstąpiłbym ci jeszcze stos moich papierków, które kiedyś trzeba uzupełnić - ciągnąłem dalej wpatrując się w jego zdziwioną, wręcz zszokowaną minę, która wyrażała więcej niż tysiąc słów.
- Brat? Ale jak? Jak mnie tutaj znalazłeś? - zalał mnie falą pytań, na które machnąłem niedbale ręką przenosząc swój ciężar ciała bardziej na prawą nogę.
- Z początku wziąłem cię za szpiega, który chce coś ukraść, ale najwidoczniej moje przeczucia się pomyliły - stwierdziłem przeciągając się jak dziki kot w blasku księżyca - Zostawiłeś odcisk buta w kurzu... Rzadko tutaj sprzątają - wyprzedziłem jego następne pytanie, które ucichło w jego ustach niczym zabity komar.
- Rozumiem - odparł patrząc z niepokojem na Oliviera, który spoglądał na rozłożone na ziemi mapy zaszyfrowane jakimś szyfrem w postaci kropek, krzyżyków i innych gówien, których zbytnio nie rozumiałem - Nie zrobiłem nic złego - szepnął cicho jak mysz pod miotłom bojąca się strasznego kocura.
- I tak z tego nic nie będzie - stwierdził najstarszy mężczyzna przeczesując swoje jasne włosy prawą dłonią - Z tego nic nie wynika - dodał ciszej z zamiarem zwinięcia map, ale młodzik ze stanowczością go powstrzymał.
- Wynika z tego bardzo dużo - postawił na swoim nie pozwalając niebieskookiemu na dotknięcie przybrudzonego papieru - Ktoś planuje atak - wyjaśnił z szybkością światła co wywołało u nas ogromne zdziwienie. Demony chciałby napaść na Duchy? Czy oni nie robią się ostatnio zbyt śmieszni? Spoglądając wyczekująco na czarnowłosego ten zaczął wyjaśniać powoli poszczególne miejsca na mapie, które okazały się czymś innym niż moglibyśmy się domyślać.
- Więc tak to wygląda - powiedziałem z zamyślaniem wpatrując się w białą popękaną od wilgoci ścianę - Trzeba zebrać ludzi i odeprzeć atak zanim uznają, iż mają nad nami przewagę - stwierdziłem z lekkim zawahaniem, ale na szczęście przywódca Duchów również podzielał moje zadanie.
- Tak, ale to robota już dla żołnierzy z mojego obozu... Dobra robota Leon, a teraz wracajcie do łóżek! Macie odpoczywać, a nie paradować mi po korytarzach - fuknął pchając nas w stronę wyjścia przez które niechętnie wypełzliśmy.
- Dobra robota młody, jestem z ciebie dumny - rzekłem zadowolony czochrając go po gęstej czuprynie - Jesteś bardzo mądry, mądrzejszy ode mnie - oznajmiłem na koniec starając nie potknąć się o własne nogi, które i tak jak zwykle żyły własnym życiem, próbując mnie zabić od upadków czy też uderzeń o ściany.

<Leon? :3 Braciszek dumny xd>

wtorek, 12 czerwca 2018

Od Reker'a & Erica cd. Brajana

Reker P.O.V

Zimna, wręcz lodowata noc otulała moją postać niemal ze wszystkich stron. Niby nie powinno mnie tutaj być, lecz poproszony o zastępstwo na zwiadach przez jednego z moich przyjaciół, nie miałem wprost serca, aby mu odmówić. Biedak... Zachorował akurat w urodziny swojej żony... Eh... Przynajmniej choroba uratowała go nieco przed tym, żeby spędzić z nią cały dzień. Byle się tylko od siebie nie pozarażali, bo znając życie takie sytuacje kończą się jedynie epidemią w danym skrzydle obozu.
- Im wcześniej to zaczniemy, tym wcześniej to skończymy - zadecydował Andrew wskakując na grzbiet swojego siwego ogiera, który na ten gest parsknął głośno zaczynając grzebać przednim kopytem w ziemi więc coś najwyraźniej go niepokoiło - Ruszamy - mówiąc to skierował w naszą stronę znak wykonany ruchem dłoni, która już po chwili opadła bezwładnie na wodze koniska. Jechałem jako druga osoba w konwoju, któremu przewodniczył starszy mężczyzna, ale przyznając się przed samym sobą, stwierdziłem, iż mógłbym być ostatni. Powolny stęp wykonywany przez nasze wierzchowce strasznie mnie nudził... Z chęcią poczekałbym, aż moi kompani nieco się oddalą przez co mógłbym nieco w ich stronę pokłusować, ale wolałem nie ryzykować opieprzem od Erica, który pewnie już smaczne spał w swojej sypialni wraz ze swoją narzeczoną i dziećmi. Odkąd Katrina wzięła się za niego nieco bardziej, zaczyna powoli regularnie spać co skutkuje u niego większą ilością energii oraz brakiem worów pod oczami. Nie ukrywam, że dzięki temu wraz z Kiarą, czyli moją żoną byliśmy bardziej spokojni o jego życie. Pewnie gdyby dalej egzystował całymi dniami przez kofeinę, w końcu padłby nam na jakiś zawał serca czy coś w tym rodzaju, a my musielibyśmy przejąć rządy całkowicie, czego raczej bym nie przetrwał. Nigdy nie wyobrażałem siebie jako prawowitego następce naszego przywódcy... Tia... Taka propozycja była złożona mi kiedyś przez Michaela, który podawał się za mojego ojca, ale jak idzie zapamiętać nie dałem mu się zmanipulować. Od tamtego czasu takie oferty "pracy" wywołują u mnie lekkie wzdrygnięcia oraz stanowczą odmowę i mam nadzieję, że zostanie tak jak najdłużej. W końcu prawowitym następcą przywódcy jest najstarszy syn Erica, a nie jego dalsza rodzina.
- Coś tu nie gra - mruknąłem sam do siebie pod nosem spoglądając dyskretnie przez swoje lewe ramie i najwidoczniej nikt nie usłyszał mojej drobnej uwagi co bardzo, ale to bardzo mnie cieszyło - Zaraz wrócę... Trzymajcie szyk - odezwałem się tym razem nieco głośniej, po czym nadałem Persefonie kierunek w lewo chcąc tym samym zmylić szpiegującego nas wroga, który nieco za głośno stąpał po ogromnych, zaspach śnieżnych. Może dla zwykłego żołnierza był to tylko niewinny szmer przemykającego gdzieś zająca, lecz dla snajpera... Ta... Inna bajka. Znajdując się w odpowiedniej odległości od konwoju, zawróciłem klaczkę robiąc tym samym dość duże koło. Na szczęście nie wyjechałem zbyt daleko, ani zbyt blisko swoich przyjaciół co zminimalizowało możliwość wykrycia. Widząc niewielkie zagłębienie w śniegu, zsiadłem nie wydając żadnego dźwięku ze swojego wierzchowca, po czym bezszelestnie zacząłem podążać za świeżym tropem swojej zwierzyny. Gdzie się chowasz cielaku? - zaśmiałem się w myślach widząc niewielką plamę czerni przesuwającą się co kilka centymetrów za rosłymi ogierami. W pewnym momencie, znalazłem się na tyle blisko naszego szpiega, który okazał się tylko dzieckiem! Wiedząc, iż z pewnością dzieciak nie da sobie tutaj rady, a nauczka z pewnością mu się przyda, złapałem go dość mocno za kołnierz i uważając, aby się nie udusił uniosłem go na wysokość swoich oczu.
- Już dawno po dobranocce... Dla czego jeszcze nie śpisz Brajan? - zapytałem przechylając delikatnie głowę w prawą stronę, oczekując tym samym jak najszybszej odpowiedzi.

<Brajan? ;3 Odpisane z innej perspektywy tym razem xd>

niedziela, 10 czerwca 2018

Od Darlene c.d. Lisbeth "Let's become a bit rich"

Nie wiedziałam, że mam towarzystwo. Chodziłam po szpitalu już jakieś pół godziny, ale dopiero dotarłam w tę jego część. Ciche szuranie i szelest dobiegały z pomieszczenia na końcu korytarza. Ostrożnie, żeby nie wdepnąć we wszechobecne szkło i śmieci po co dewastować, i tak wszystko jest zepsute apokalipsą zbliżyłam się. Poruszenie wewnątrz zamarło, jakby ktoś lub coś zaczęło nasłuchiwać. Właśnie, co, jeśli to nie człowiek? Lub człowiek, ale wrogi? Poczekałam chwilę w bezruchu, po czym błyskawicznie wysunęłam pistolet z kabury, przeładowałam i otworzyłam drzwi, namierzając potencjalnego napastnika. We mnie również wycelowano lufę, na której końcu stała młoda dziewczyna o jasnych, prawie białych włosach. Nie wyglądała na zaskoczoną moim wtargnięciem, ale patrzyła skupionym, nieufnym wzrokiem.
- Nie mam złych zamiarów - rzuciłam.
- Więc mierzenie z broni to forma powitania?
- Takie mamy czasy. Nie wiedziałam, co się tu czai. Jestem Darlene.
- Lisbeth - opuściłyśmy broń i uścisnęła wyciągniętą przeze mnie rękę. - Skoro sobie wyjaśniłyśmy, to na mnie już pora.
- Może ci pomóc? Pracuję w obozowym szpitalu, poza tym.... - zaproponowałam, widząc, że nowa znajoma dość mocno utyka, jednak ona mi przerwała.
- Dzięki, dam sobie radę.
- Myślisz, że jak jesteśmy z innych obozów, to od razu chcę ci coś zrobić? Przecież wiadomo, że samemu nie jest dobrze opatrywać, a zanim dojdziesz w ten sposób do swoich, miną wieki.
Dziewczyna odwróciła się i przystanęła w zastanowieniu. Po chwili skinęła głową. Przeszłyśmy w miejsce, gdzie było jaśniej. Lisbeth przysiadła na łóżku szpitalnym i oparła nogę na stołku. Ze znalezionych przez nas obie fantów zebrałyśmy całkiem dobry zestaw. Przez cały czas patrzyła mi na ręce, jakby faktycznie spodziewała się ataku. Spytałam, co się stało, że została ranna, jednak Lis ewidentnie nie miała zamiaru się tym dzielić. Nie drążyłam tematu, w końcu też nie opowiadałabym wszystkiego poznanej przed chwilą osobie.
Gdy wyszłyśmy z sali, do naszych uszu dobiegło echo dziwnych dźwięków. Kolejny gość? No nieźle.
- Jakby coś wyło, tylko co to może być? - towarzyszka tylko pokręciła głową. - Lepiej to sprawdzić - uznałam.
- W jakim celu? I tak wychodzimy.
- Ja... Hm, właściwie to nie znalazłam tego, co było celem przyjścia tutaj. Wolę sprawdzić co grasuje. Poza tym, co jeśli jest to zombie i wkrótce człowiek w potrzebie, może ranny, przyjdzie tu i zostanie zeżarty? Może i ty tu jeszcze zajrzysz.
Lisbeth westchnęła i z niechęcią przyznała mi rację. Powoli ruszyłyśmy, starając się zlokalizować źródło hałasów. Było to niedaleko, w innej sali szpitalnej. Przez przeszklone drzwi widziałyśmy tylko, że ktoś siedzi pomiędzy łóżkami. Weszłyśmy do sali, mierząc do niego z broni i rozglądając się, czy nie ma tu nikogo innego. Nie zombie. Mężczyzna śmiał się histerycznie. Odruchowo cofnęłam się, gdy do moich nozdrzy dotarł silny zapach krwi. O ile udaje mi się nie oddychać nosem, gdy zajmuję się pracą, o tyle tutaj wzięło mnie z zaskoczenia. Lisbeth zerknęła na mnie nieco zdezorientowana.
- Wszystko okej. - rzuciłam.
- Jasne! Wszystko okej! - powtórzył głośno mężczyzna. Jego prawe przedramię było całe we krwi, która sączyła się z dwóch mocno spapranych nakłuć. W lewej dłoni ściskał dużą strzykawkę. Zanosił się ni to szlochem, ni to chichotem, wydawał się być pijany. Miał na oko coś ponad trzydziestkę, może czterdziestkę, wyglądał na takiego, który nawet po wojnie nie stronił od treningów i zapewne uchodził za przystojnego, jednak jego oczy były podkrążone, czarne włosy mokre od potu i w nieładzie, w dodatku był blady jak kreda, zapewne z powodu utraty krwi.
- Zabierzmy mu to. - rzuciła Lis. Schowałyśmy broń i walcząc z mdłościami podeszłam wraz z nią do rannego.
- Nie! nie zbliżać się! Nie dot... tykajcie mnie, nie! - zakrzyknął, przechodząc w śmiech i zaczął wymachiwać strzykawką - odsuńcie się, dziewczynki i słuchajcie, hehe. No, tak lepiej - uspokoił się - Jestem frajerem, wiecie? Walczyłem i żyłem i... Było dobrze, całkiem się ustawiłem. Wystawili mnie, wiecie? - parsknął - Kumple. Zostawili na pastwę trupów, hehe. I co, że, hehe, u d a ł o mi się, jak tak naprawdę przegrałem? - tu westchnął i na chwilę zamilkł, po czym kontynuował, już bez wesołości - Pogryzły mnie te cholerne zombie... Jestem martwy, rozumiecie? - Skrzywiłam się. A jakbym go jednak dotknęła? Jakby mnie zaraził tym przez krew? - Nadal żyję i... jeszcze jestem sobą, ale to mnie trawi. Wiem że niedługo będę gnijącym trupem. Ale dobrze, że tu przyszłyście. Tak... mam dla was propozycję nie do odrzucenia. Słuchacie?
- Jaka to propozycja? - spytała beznamiętnie Lis. Udaje obojętność, czy sytuacja tego człowieka w ogóle jej nie rusza?
- Mam... Miałem zapasy. Kilka skrzynek towaru. Dam wam wskazówki jak dotrzeć. Słodycze, konserwy - takie, których już chyba nigdzie nie ma. I trochę innych fantów. Skarby. Ja już nie potrzebuję. Tylko w zamian... W zamian mnie zabijecie. - uniósł rękę w geście uciszenia, spodziewając się odmowy - Ja i tak umrę, właśnie umieram. Chciałbym tylko, żebyście mnie dobiły, żebym nie musiał zmieniać się w zombie. Tylko tyle. Proszę.
Zabić człowieka na życzenie? Ale właśnie się wykrwawia, on i tak się zabije. Ma rację. Możemy zaczekać, aż zmieni się w zombie, zombie można zabić, bo to już nie będzie on. Spojrzałyśmy po sobie z Lisbeth.
- W porządku - powiedziałam, ona również przystała na "deal".
- Więc znajdźcie coś, żeby zapisać, chyba, że macie dobrą pamięć. Tylko... szybko. Trochę mi już słabo...
Wyciągnęłam z plecaka notatnik.



<Lisie? Wybacz, że tak długo musiałaś czekać.>


piątek, 8 czerwca 2018

3000 postów!

Wczorajszego dnia koło godziny piętnastej na naszym blogu wybiła liczba 3000 postów! Jestem wam za to bardzo wdzięczna i mam nadzieję, że ta liczba będzie się stopniowo zwiększać :) Z okazji tego wydarzenia organizuję na PA Q&A. Pytania możecie zadawać mi na howrse bądź e-mailu!

czwartek, 7 czerwca 2018

Od Reker'a cd. Kiary

Kiedy Edward powiedział mi, że Kiara po raz drugi w swoim życiu zaszła w ciąże, momentalnie poczułem jak robi mi się słabo i z pewnością gdyby nie krzesło znajdujące się za mną, wyłożyłbym się tutaj jak długi. Znowu ciąża? Ale to nie możliwe! - pomyślałem nerwowo miętoląc w prawej ręce rękaw swojego przydługawego munduru. Nie to, że nie cieszyłem się z tego, iż będę miał kolejne dziecko... Po prostu ponownie poczułem tą odpowiedzialność, która spadnie na mnie wraz z nowym członkiem rodziny, któremu trzeba będzie załatwić wyżywienie, ubranka, zabawki i wiele, wiele innych rzeczy, które były nam potrzebne podczas zajmowania się Rajankiem. Z nim to był totalny kosmos! W końcu był naszym pierwszym dzieckiem, a my praktycznie zieloni w sprawach rodzicielstwa jakoś sobie jednak poradziliśmy.
- To co? - zagadnąłem wyrywając swoją żonę z transu - Trzeba myśleć nad kolejnym mieniem - zaśmiałem się cicho - Znowu chłopiec czy tym razem jakaś kobietka nam się udała? - uśmiechnąłem się życzliwie co od razu odwzajemniła.
- Zobaczymy, zobaczymy - zaśmiała się pacając mnie lekko w prawe udo - Jak zwykle w najmniej spodziewanym momencie... - dopowiedziała bardziej do siebie składając kartki z wynikami krwi na pół, aby nikt inny nie mógł im się przyjrzeć.
- Nadal chcesz jechać do Smoków? - zadałem kolejne pytanie dzisiejszego dnia, na co ona chwilowo się zamyśliła. Przez chwilę nie wiedząc co ma mi odpowiedzieć, zaczęła przygryzać delikatnie swoją dolną wargę czym stety bądź niestety bardzo mnie kusiła, lecz wiedziałem w jakim momencie mam się opanować.
- Tak, chcę - odparła w końcu podnosząc się bardzo powoli z pozycji siedzącej do stojącej - Oporządźmy konie i jedźmy - dorzuciła na koniec kierując swoje kroki ku wyjściu. Na szczęście kobieta nie szła zbyt szybko, co mogło oznaczać, iż po wyjściu z oddziału może się rozpędzić niczym parowóz, dlatego dogoniłem ją wte pędy przytrzymując lekko za rękę.
- A wyniki? Nie lepiej schować je gdzieś w szafie? - szepnąłem jej na ucho na co ta niedbale machnęła ręką dając mi tym samym znak, że lepiej się nimi nie przejmować. Najwidoczniej przewidując mój ruch dotyczący mruczenia jej nad uchem, iż nie mogą sobie tak bezczynnie gdzieś leżeć, schowała je do kieszeni wewnętrznej munduru lekko poklepując.
- Zadowolony? - westchnęła przewracając oczami co wywołało u mnie lekkie skinięcie głową.
- Tak, tak jedźmy już, bo się tutaj zanudzimy - poczochrałem ją po głowie, gdyż na to pozwolił mi mój wysoki wzrost, a nasze nogi niemal automatycznie nakierowały nas do stajni gdzie czekały na nas nasze wierne wierzchowce. Bułana klaczka niemal natychmiastowo na mój widok zaczęła rżeć z zadowolenia zapewne z myślą o tym, że przyniosłem dla niej soczyście pomarańczowe marchewki, za którymi szalała niczym nastolatka za ulubionymi piosenkarzami.
- Cześ mała - przywitałem się z nią głaszcząc ją po ogromnym łbie - Jak cię wyczyszczę i ubiorę to dostaniesz nagrodę... Innej opcji nie ma - stwierdziłem na co ta prychnęła obrażona zdzierając głowę ku górze jakby próbując pokazać mi jak bardzo uraziły ją moje słowa - Cóż, skoro ich nie chcesz to dostanie je Feniks - zadecydowałem wskazując kosz z pysznymi, wspomnianymi już warzywami. Miałem opuszczać już jej boks, ale ta nagle przyciągnęła mnie sprawnie zębami, które zahaczyła o mundur uważając, aby czasami mnie nie zranić - Czyżbyś zmieniła zdanie? - zaśmiałem się cicho zabierając się za jej pozwoleniem do roboty.
**********
Podróż do gangu minęła nam bardzo spokojnie. Żadnych wrogów, zombie czy też innego dziadostwa, które mogłoby próbować zrobić nam czy też naszym koniom krzywdę. Takie sytuacje z ciszą zdarzały się już na prawdę bardzo rzadko, ale i tak należało zachowywać należytą czujność, ponieważ inaczej mogło skończyć się to opłakanymi skutkami. Dojeżdżając pod budynek, który był ogromną plątaniną korytarzy, zatrzymałem odruchowo swoją kobyłe, która zaczęła nerwowo ryć przednim kopytem w ziemi.
- Na pewno chcesz tam jechać? - zagaiłem nieco niepewnie spoglądając na potężne, opuszczone pomieszczenia ciągnące się liniami niemal przez 70 metrów.
- Tak... Kochanie coś się stało? - zmartwiła się moim wahaniem, które zwykle u mnie nie występowało.
- Nieeee - odpowiedziałem po upływie kilku sekund - Jedźmy już, pewnie wiedzą, że tutaj się kręcimy - stwierdziłem ściągając nieco mocniej wodze Persefony, która nabierała coraz więcej czujności. Zapewne wyczuwała ode mnie mój niepokój... Cóż... Odkąd poznałem pewnego osobnika zwanego Raulem de Luca jakoś nie cieszyłem się na myśl, że go spotkam szczególnie po ostatnim razie kiedy prawie przeciął mi tętnice szyjną, bo ubzdurał sobie, że zrobiłem krzywdę swojej żonie. Dziwny człowiek. Chyba nigdy mnie nie polubi, ale nie mogłem przecież zostawić samej Kiary kiedy odwiedzała swoich ludzi. Eh... Najwyżej pozbawi mnie głowy - pomyślałem ponuro poganiając swoją szkapę impulsami łydek.

<Kiara? :3 Raul go zabije chyba xd> 

Od Detlefa do Darlene "Czarny i biały"

- Nie zabiję kogoś, komu broń wylatuje z rąk. - powiedziałem pod nosem jednocześnie patrząc przez lunetę i mając palec wskazujący na spuście.
Chciałem się jeszcze przełamać i z lekkim naciskiem dotykałem spustu Helgi, lecz docierałem do pewnego punktu i moje mięśnie blokowały się uniemożliwiając wciśnięcia do końca mechanizmu.
Podniosłem Helgę jedną ręką, a drugą sprawdziłem czy moje pozostałe dziewczyny są na swoich miejscach: jedna na plecach, druga na prawym biodrze, a ta najostrzejsza na lewym. Następnie ześlizgnąłem się po zawalonym budynku, gdyż byłem na piętrze i powoli stąpałem do unieruchomionej ciężarówki. Nagle poczułem, że moja prawa stopa natknęła się na opór, a ja runąłem do przodu. Mając już w głowie wizję złamanego nosa w ostatniej chwili wystrzeliłem ręką do przodu, zaparłem się nią i uratowałem od upadku.
- Scheiße! - warknąłem
- Stój! Kim ty kurwa jesteś!? - krzyknął do mnie Anioł z charakterystycznym szczękiem broni, co wskazało że właśnie do mnie celuje.
Pomimo tego, że głos był przepełniony wściekłością, to mogłem po nim rozróżnić płeć. Była to kobieta. Chujowa sytuacja. Z myśliwego w zwierzynę. I to na dodatek kobieta jest teraz myśliwym...
Spojrzałem szybko na napis R.O.K.I.T.A wskazujący na moją przynależność obozową i dostrzegłem, że na szczęście jest zamazany, a jego szkarłat splamiony jest błotem. Dobrze. Przynajmniej nie zostanę zastrzelony na dzień dobry, tylko dostanę opieprz od Evansa o ile wrócę.
Moją jedyną szansą, aby teraz przeżyć jest zgrywać obcokrajowca, który zabłądził.
- Ja! Gut! Gut! Ich heiße Detlef Zussman. - nie wiem czemu, ale na początku powiedziałem prawdę. Może to z paniki? - Ich bin ein Schmugller! (Dobrze! Nazywam się Detlef. Jestem Przemytnikiem!). Ich habe Unfall gesehen und ich wollte helfen. (Zobaczyłem wypadek i chciałem pomóc.)
- Es ist gut. Du weißt, wer diese scheiße Nagelsperre ausgelegt hat? (Dobrze się składa. Wiesz kto rozłożył tę cholerną kolczatkę?)
Ona mówi po niemiecku!
- Ty mówisz po niemiecku!
- No kurwa raczej nie inaczej. - skwitowała i gdy wstałem omiotła mnie wzrokiem. - A ty po normalnemu i jesteś cholernie dobrze uzbrojony, jak na zbłąkanego obcokrajowca.
Uśmiechnąłem się.
- W chwili gdy ktoś ma mnie na muszce wolę mówić po moim Muttersprache. Wydaję się wtedy groźniejszy. A co do broni, to specjalne czasy wymagają specjalnych środków ostrożności, Freulein. - tym razem moja kolej, aby jej się dokładnie przyjrzeć. - Kałach? To chyba jedyna porządna rzecz z tego burdelu, co zgotowała nam Rosja. Niezawodna, lekka, a poza tym nie jest bombą atomową.
- Cięty jesteś trochę na tych Rosjan, ale po tym wszystkim nie dziwię ci się. Nazywam się Darlene Kanakaris, Herr Detlef. - opuściła broń i wyciągnęła do mnie rękę. Dziwne. Mało kto pierwszy do mnie wyciąga rękę. A jak już jest to kobiet to nie ręką, a język. I nie za darmo tylko za pieniądze.
Uśmiechnąłem się tym razem szczerze i uścisnąłem jej dłoń.
- Miło mi Cię poznać, Darlene.
Jak w takiej sytuacji mam wykraść te leki? Wiem! Muszę sprawić, aby te leki znalazły się w moim jeepie, którym ty przyjechałem. Później najwyżej ją ogłuszę, zostawię przy drodze i wszyscy pójdziemy w swoją stronę, do tego jeszcze muszę powiadomić odsiecz, najlepiej ludzi Jamesa (osiłka, który stał się mi bliski), aby odebrali te leki, gdyby mi się nie udało. Są one cenniejsze, niż życie jednej osoby.
- Wiesz... - popatrzyłem na ciężarówkę. - z takimi oponami to tym raczej nie dojedziesz. Mam za budynkiem zaparkowanego jeepa i jadę w kierunku Rochestar. Niebezpieczne miejsce. Jest na granicy, a za nim znajduje się teren Demonów. W sumie mogę cię podrzucić. Powiedz mi, jechałaś sama, czy może miałaś ze sobą jakiś ładunek?

<Darlene?>

Od Leona cd. Reker'a

Byłem kimpletnie wyczerpany i czułem się też zagubiony że okazało się iż mam rodzinę oraz że chcą mnie w niej. Zawsze myślałem że jestem nic nie wartym kundlem który przyszedł na świat tylko dlatego że bóg miał taki kaprys co do mnie. Dlaczego jednak dopiero teraz dowiaduję się o mojej rodzinie? Dlaczego los tak długo skrywał przede mną tą tajemnicę? Jaki miał do mnie plan? Owszem w wojsku ratowałem wielu ludzi, jak ich tych cywilów ale gdy nastała apokalipsa to nikomu nie pomogłem tylko sam uciekałem jak tchórz... Nie byłem pewnie tak odważny jak mój starszy brat który na pewno był bohaterem a ja tylko zwykłym tchórzem i nieudacznikiem. Nie wiem ile spałem ale w końcu zaczynałem się budzić. Otworzyłem powoli swe oczy i pierwsze co zobaczyłem to biały sufit który gdzieniegdzie miał minimalne pęknięcia w farbie. Zacząłem się bardziej rozglądać u wtedy zobaczyłem jak mój "ojciec" i "brat" śpią. Tyle że ojciec na krześle a brat spał obok mnie co mnie nieco zaskoczyło ale widząc iż zaraz może spaść nieco go bliżej siebie delikatnie przyciągnąłem by czasem nie rozbił sobie przez przypadek głowy albo nie obił sobie tyłka... Reker tylko zamruczał coś cicho pod nosem a ja przykryłem go swoją kołdrą by było mu cieplej, podczas gdy ja wstałem bardzo cicho z łóżka. Spojrzałem na nich jeszcze raz po czym korzystając iż nikt mnie nie pilnujw czmychnąłem na korytarz i zacząłem się rozglądać. Chciałem znaleźć jakieś informacje na temat tego obozu i ewentualnie innych obozów które się znajdowały gdzieśna pewno skoro jestem teraz w takim wielkim obozie. Poza tym chciałem się dowiedzieć co to za obóz którego naszywkę miałem w kieszeni kiedy Ci mnie złapali i oskarżali że jestwm jakimś Demonem czy coś... Nie wiedziałem nic a nie chciałem pytać mojej rodziny bo zwyczajnie sam chcialem się o czymś dowiedzieć. W końcy byłem tym cholernym żołnierzem więc wypadało by się sam czegoś dowiedział bo po coś mnie kiedyś wyszkolono! Czmychnąłem cieniami gdzieś w głąb tych laboryntów gdzie podążałem za znakami które mówiły gdzie są teraz ważne akta. Co prawda nie było konkretnie napisane co gdzie jest ale szedłem instynktownie. Jeszcze tylko kawałek... tylko kawałeczek... myślałem nerwowo aż w końcu zobaczyłem kilka drzwi które nie były podpisane ani nawet ponumerowane co zapewne było specjalnie by nikt nie zdobył tajnych akt. Pomyślałem przez chwilę które drzwi wydają mi się bardziej tajemnicze po czym zwrócilem uwagę na drobinki kurzu i dostrzegłem które drzwi były częściej otwierane niż pozostale. Nikt inny pewnie by nie zwrócił na to uwagi lecz życie w Afganistanie sporo mnie nauczyło. Podszedłem niezauważalnie do tych drzwi środkowych że tak powiem i zacząłem majstrować przy zamkach aż w końcu dzięki wytrychowi otworzyłem je cicho i wszedłem do środka prześlizgując się niczym wąż. Zamknąłem je cicho po czym się obróciłem i zobaczyłam wielkie półki z aktami. Byłem w szoku iż tak ich pełno ale szybko się otrząsnąłem i ruszyłem w głąb by znaleźć ważne dla mnie informacje. Widziałem że jest tu pełno informacji na temat żołnierzy którzy byli w obozie albo też byli spoza obozu... Mnie to jednak nie interesowało i zacząłem grzebać w aktach obozowych które jakoś wreszcie wpadły mi w ręce i zacząłem czytać. Część akt były zaszyfrowane co nie było dla mie przeszkodą ale nie zainteresowały mnie akta Duchów zbytnio więc je odłożyłem i zacząłem dalej szperać i znalazłem akta tych całych Demonów. W zasadzie to natrafiłem na jakieś plany Demonów z tego co widziałem. Wyglądało na to jakby przedstawialy jakiś plan... Zacząłem początkowo próbować rozszyfrować ten kod nowymi sposobami rozszyfrującymi wojska ale te dane były kompletnie bez sensu... Kiedy miałem już ochotę to odkładać nagle przypomnialem sobie starty sposób rozszyfrowywania który niegdyś pokazał mi starszy już żołnież... Miał koło 50 lat i był najdłużej z nas w wojsku i to na wysokiej pozycji ale wolał iść zawsze z nami w bój zamiast siedzieć na tyłku przy papierach. Mówił mi o starym sposobie który już został niemalże zapomniany i nawet mi pokazał jak rozszyfrowywać starym kodem wszystko... Kiedy zrozumiałem że to może być klucz, wziąłem czystą kartkę i zacząlem rozszyfrowywać numery rzymskie na kartce Demonów.
- Zero zero to początek wędrówki... numer 2 to południe... Numer 3 i 0 razem znaczą że wschód a z zerem to kierunek na mapie... - mówiłem cicho posząc wszysyko i rysując to wszystko na mapie tutejszych terenów którą też wygrzebałem - X to nie miejsce tylko kierunki w jakich są rozmieszczone pułapki... Y to poukrywane posterunki podziemne... - mówilem cicho sam do siebie będąc cholernie skupionym na tym co teraz robie a co do reszty to straciłem czujność więc mógł mnie ktoś bardzo łatwo zaatakować - 1 to północ ale razem z numerem 5 oznacza nazwe schronu... GSA oznacza dalej szykuje się atak... - mówilem dalej i tak doszedłem po 30 minutach skąd ma nadejść atak, gdzie oraz kiedy i na kogo. Skończywszy swoje naniesienie planów i rozpisanie wszystkiego spojrzalem jeszcze raz na mapę gdzie wszystko naniosłem a w następnej chwili usłyszałem czyjea głosy.

< Reker? ;3 znaleźliście go tam z Ericem i patrzyliście co robi? xdd >

środa, 6 czerwca 2018

Od Brajana cd. Erica

Cieszyłem się że mogłem pobyć nieco dłużej z tatą zwłaszcza ży był ciągle zapracowany i ciężko mu było znaleźć dla mnie czas czy też dla mojego młodszego brata i jego matki bo ona moją matką nie była i wolałem ją unikać bo się jej nieco bałem... Przykleiłem zadowolony z siebie znaczek tego całego obozu Duchów, a nastwpnie zacząłem opisywać długopisem co to jest za znaczek i do kogo on należy w senaie do jakiego obozu i jak bardzo jest ważny. Kiedy skończyłem z tym poerwszym znaczkiem nagle usłyszałem głos swojego taty który pytał się mnie kim chce zostać w swoim życiu. W sumie to się nad tym zbytnio nie zastanawiałem bo myślałem że nigdy się do niczego nie nadaję oraz że nigdy nie będę mieć rodziny ale jak widać teraz jest zupełniw inaczej. Chwilkę się zamyśliłem i przemyślałem każdą profesję jakie są u nas w obozie. Lekarz nie... bo trzeba ciągle siedzieć na medycznym, Kat też nie bo to straszne torturując innych by wyciągnąć informacje a często trzeba rozpoznawać czy ktoś jest dobry czy zły i trza mieć stalowe ręce... Szpieg nie bo po cieniach się skacze co mnie nie interesuje..., Fryzjer nie bo to głupie, Kucharzem też nie bo to mnie nie interesuje.., Snajper... snajper jest interesujący ale czy bym się do tego nadawał jak tata? Nie raczej nie... a żołnierz? Żołnierz brzmi fajnie! Pełno misji i ciągłe akcje na które można jeździć, ratowanie ludzi którzy szukają schrnienia... Taaak... To będzie to! - pomyślałem zadowolony z siebie.
- Chcę być żołnierzem, a gdy nabiorę doświadczenia to dowódcą - powiedziałem dumny ze swojej decyzji i z pewnością siebie gdyż byłem tego pewny. W mojej główce od razu po wypowiedzeniu tych słów zaświwcił się pwien pomysł który chciałem zrealizować jak najszybciej ale w takie sposób by tata ani nikt inny się o tym nie dowiedział.
- To w takim razie czeka cię dużo nauki - rzekł z uśmiechem lekki tata po czym poczochrał mnie po włosach z czego się zaśmiałem i dokończyliśmy moją pracę domową.
~~~~~~~~~~~~~~~***************~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Kiedy nadszła noc, czmychnąłem szybko z łóżka ale bardzo cicho po czym wyszedłem oknem i zjechałem tyłkiem po spadku dachu i zeskczyłem na wielką zaspę śnieżną. Wiedziałem że żołnierze których wysyła tata jadą w nocy albo bardzo wcześnie rano więc nie chciałem przegapić ich wykazdu bo chciałem jej się bardziej przyjżeć. No i jeśli było by to możliwe to ich śledzić! Tata nauczył mnie iść po śladach no i tropić zwierzęta. Co prawda ze śladami ludzi było nieco ciężej ale i tak chciałem sprubować. Zaczaiłem się za budynkiem i tam dostrzegłem swoje cele które szykowały się do podróży na swoich koniach. Wiedziałem że nie mogę podchodzić zbyt blisko żeby mnie zauważyli. Czułem się niemal jak jakiś agent który zaraz miał złapać złego szpiega czy tam złoczyńce. Czując napływ adrenaliny i widząc iż żołnierze zaczynają ruszać a na czele nich jechał wujek Andrew. Gdybym miał konia i się nie bał tych wielkich stworów to było by mi łatwiej - pomyślałem sobie i zacząłem podążać jakoś za nimi brnąc w śniegu i chcąc ciekawej przygody.

< Eric? ;3 złapiesz go? xdd Też tak kiedyś robiłeś jak byłeś mały? xdd >

poniedziałek, 4 czerwca 2018

Od Kiary cd. Reker'a

Zawsze musze się w coś wpakować... Że też Reker jak zwykle nie mógł odpuścić... Teraz musze znowu iść na tem medyczny. Jak tu by się wykręcić? - myślałam szybko idąc za Rekerem w stronę medycznego. Dawno nie byłam w gangu ale znając życie gdybym chciała się wykręcić od badania to Shun by mnie chyba wytrzepał za to... Nie chciałam być badana i na samą myśl o tym to jeszcze bardziej ściskało mnie w brzuchu. Wchodząc na medyczny usłyszałam jak Edward warczał coś tam niezadowolony, a Ben go przywoływał do porządku ciągnąc mocno za ucho, na co mimowolnie się uśmiechnęłam pod nosem. Jak widać jego starszy braciszek nie tracił czasu.
- Skoro już sibie porozmawialiście to może któryś z was przebada Kiarę? Boli ją brzuch i źle sie czuje - rzekł kładąc mnie na jednym z wolnych łóżek.
- Nic mi nie jest pewnie się czymś zatrułam - westchnęłam na to - Kias wyjdź bo nakopię Ci do dupy! - warknęłam keszcze w stronę cieni gdzie po chwili zobaczyłam błysk jego oczu.
- No dobra - odezwał się i zaczął kierować się w stronę wyjścia cieniami.
- Swoich kolegów też zabierz - mruknęłam jeszcze i na szczęście wszyscy poznikali a drzwi się zamknęły. Nie chciałam by ktoś wiedział co mi jest i robił z tego aferę bo miałam już dość użalania się nade mną.
- Masz jeszcze jakieś objawy? - spytał Edward podchodząc do mnie i całe szczęście bo jeszcze temu Benowi nie ufałam gdyż był po prostu nowy.
- Czasem głowa mnie boli ale przy takiej pracy to raczej normalne - westchnęłam - Tylko nie uciskaj mi brzucha jak ciasto bo Cię chyba rozszarpię - dodałam na co wywrócił lekko oczami.
- Tak tak... Tylko mnie nie ugryź - mruknął na mnie.
- Nie obiecuję... - burknęłam pod nosem niezadowolona.
- Spokojnie Kiara - odezwał się tym razem mój mąż na co westchnęłam.
- No dobrze już dobrze - odparłam spokojniej - Zbadajcie mnie już bo nie mam czasu na pierdoły do gangu swojego muszę pojechać - dodałam i zaczął mnie Edward badać. Nie podobało mi się to w ogóle. Musiałam jeszcze iść na badania krwi więc Edward nie miał wyników ale widziałam że coś tam mamrocze pod nosem. Musiałam chwilę poczekać na wyniki więc Reker siedział przy mnie i na krześle i widziałam że martwi się bardziej niż ja.
- Reker spokojnie ból brzucha to nie koniec świata - starałam się go odstresować.
- Po prostu się martwię kochanie - powiedzial lrkko się uśmiechając do mnie.
- Pojedziesz ze mną do gangu? Muszę ich sprawdzić - spytałam z nadzieją w głosie.
- Pewnie że tak - odparł z uśmiechem z czego się ucieszyłam bo w końcu on też był przywódcą ze mną i wypadało by żeby on też się tam pokazywał, no a poza tym sama tam nie chciałam jechać.
- Ciesze się - rzekłam szczerze po czym nieco się przeciągnęłam i na szczęście leki uspokajające które Edward mi podał mi pomogły.
- Lepiej już się czujesz kochanie? - spytał jeszcze.
- Już lepiej, nie martw się - odparłam spokojnie a po chwili zobaczyłam Edwarda który wszedł z moimi wynikami krwi - I co Edward? - spytałam znudzonym głosem widząc jak patrzy w kartki papieru gdzie były moje wyniki badań.
- Cóż... chyba będziecie musieli wziąć większy pokój byście się pomieścili - westchnął czym się zdziwiłam i zmarszczyłam bardziej swoje brwi, a on widząc to jedynie przewrócił lekko oczami.
- Edward wyrażaj się jaśniej a nie w jakiegoś detektywa się bawisz - warknął cicho Reker, który nie był tym zadowolony tak samo jak ja.
- Kiara jest w pierwszym miesiącu ciąży pasuje wam taka odpowiedź? - spytał poirytowany a ja myślałam że spadnę z krzesła.
- Żartujesz sobie?! To nie prima aprilis! - fuknęłam na niego myśląc iż to żart który mi się nie podobał.
- Mówię prawdę chcesz to se sprawdź sama jak mi ne wierzysz - mruknął oddając mi karty po czym się odsunął - Nie możesz się stresować - dodał jeszcze po czym wyszedł a ja patrzyłam na swoje wyniki krwi osłupiała i kompletnie zdezorientowana.

< Reker? ;3 no to już wiadomo xdd >