wtorek, 29 sierpnia 2017

Od Erica cd. Samanthy

Czas wracać do roboty - pomyślałem wracając do gabinetu wraz ze swoim synkiem, który był bardzo zainteresowany otoczeniem. Planowałem niedługo zabrać go na dwór by zobaczył śnieg z bliska, ale jak na razie temperatury były za niskie jak na takiego malucha... Cóż bałem się, że przez przypadek zamiast go uszczęśliwić zrobię mu tylko krzywdę. Będzie cieplej to wyjdziemy i tyle! Na wszystko jest czas jak to się mówi.
Kiedy tylko znalazłem się z maluchem w odpowiednim pomieszczeniu, usadziłem go na dywanie blisko jego zabawek z czego miał niezły zaciesz a mi zrobiło się ciepło na sercu, gdy się tak radośnie bawił śmiejąc co chwilę. Nie zastanawiając się dłużej zasiadałem za swoim biurkiem oraz zacząłem uzupełniać papiery, które przywędrowały tutaj podczas mojej nieobecności. Często miałem ochotę wziąć zapalniczkę czy tam zapałki i to wszystko podpalić... Tia... A potem bym wył jak głupi, bo były tam ważne raporty i obóz byłby zagrożony. Jakoś trzeba przetrwać i być silnym... Wypełniając dokumenty co jakiś czas patrzyłem na Chriska czy czasami nie wymyślił czegoś głupiego co mogłoby się skończyć źle w skutkach, ale mój synuś raczej należał do tych grzecznych dzieci, bo ciągle siedział w jednym miejscu na tyłku i bawił się swoimi rzeczami. Przynajmniej z nim nie ma żadnych kłopotów - westchnąłem w myślach dając na kartce papieru kolejny swój "autograf".
Po godzinie gdy skończyłem jak na razie swoją pracę zacząłem wszystko powoli chować do odpowiednich teczek. Wszystko już było takie grube, że czasami zadawało mi się, iż te gumki zaraz strzelą i cała dokumentacja wysypie się na ziemię. Oby ten scenariusz nigdy nie miał miejsca... Z nudów zerknąłem chwilowo przez okno gdzie zaczęły pojawiać się burzowe chmury. Westchnąłem tylko na to oraz zacząłem myśleć czy Samantha wróciła już do ratusza czy nadal jest gdzieś w lesie. Miałem nadzieje, że wróci przed okrutną śnieżycą... To nie już to samo co było przed wojną... Z roku na rok jest z tym coraz gorzej przez co obawiam się, iż za kilkanaście lat ludzie po prostu wyginą... Nie będziemy mogli przetrwać takiej pogody i koniec, kaput, żegnaj cywilizacjo! Może kiedyś ludzie by odrodzili się na nowo... Boże o czym ja znowu myślę? Wpakowałem wszystkie kartki papieru do odpowiednich miejsc a gdy miałem już zawołać synusia zobaczyłem go obok siebie jak ciągnie mnie za nogawki spodni oraz się śmieje.
- Łobuz z ciebie - rzekłem z uśmiechem biorąc go na ręce przez co od razu jego małe łapki wylądowały na mojej twarzy - Tak ci się tata podoba? - zapytałem spokojnie na co potrząsnął twierdząco głową oraz pociągnął mnie za ucho dzięki czemu byłem zmuszony przekrzywić nieco głowę by nie czuć aż tak dużego bólu co dodatkowo rozbawiło ponownie małego. Byłem ciekaw czy jako małe dziecko też się tak zachowywałem, ale rodzice raczej tego nie wiedzieli... Cóż gdyby nie ta głupia pomyłka miałbym lepiej w życiu, ale może gdyby nie to nie byłbym na swój sposób silny? Dobra wracając jednak do teraźniejszości to zacząłem kierować się na medyczny by spytać się o Sam, ale jak się okazało jeszcze nie wróciła od czasu kiedy pozwoliłem jej się udać na przejażdżkę konną. Nieco mnie to zdziwiło, ale też i zmartwiło, ponieważ ciemne chmurzyska były już niemal nad nami. Co ta dziewucha tak długo tam robi? - pomyślałem sobie chociaż wiedziałem, że przez to, iż była zamknięta cały czas świat ją niesamowicie ciekawi. Nie mogłem jej bez przerwy ograniczać i jak to się mówi trzymać na krótkiej smyczy, ponieważ było to bezsensu oraz osłabiało jej zaufanie co do mnie. Poczekałem jeszcze chwilę aż w końcu nie wytrzymałem i dałem Chriska pod opiekę Edwarda, który nudził się na oddziale. Młody lubił wujka więc nie miał nic przeciwko! Bez żadnych wyjaśnień i ze słowem "pilnuj go" poszedłem do stajni. W między czasie spotkałem grupę żołnierzy wracających z misji, którzy gadali o jakiejś pelerynie latającej czy kije wie co tam... Od razu skojarzyłem to wszystko z dziewczyną więc bez zawahania poszedłem siodłać konia a gdy sprawdziłem po tym czy z nim wszystko okej ruszyłem w stronę lasu, chociaż z początku starali się mnie zatrzymać.
Pędziłem przed siebie i gnałem na instynkt. Nie wiedziałem co prawda gdzie jest Sami, ale starałem się to jakoś wyczuć czy tam wykryć... A cholera wie jak to się nazywa. Co jakiś czas słyszałem w głowie dodatkowo głos Onixa, który też jakoś starał się mnie nakierować. Boże gdyby nie ten wilk to z pewnością wiele razy byłoby już za późno na uratowanie wielu osób. Kiedy pierwsze płatki śniegu znalazły się na grzywie Diabla oraz moi nosie wiedziałem już, iż jest źle... Zacząłem powoli się denerwować i gdyby nie mój wierny wierzchowiec oraz wilczy strażnik to pewnie bym zwariował.
W końcu gdy już prawie wielka szarość obejmowała świat ją znalazłem! Próbowała zapewne znaleźć drogę powrotną, ale jej nie wychodziło... Dzięki Bogu, że miała w przeciwieństwie do mnie ciepłe rzeczy... Jedyne co na siebie zarzuciłem to jesienna kurtka, za którą pewnie dostałbym od niektórych w łeb.
- Samantha? - zapytałem znajdując się od razu obok niej - Musimy wracać... Zaraz pojawi się taka śnieżyca, że przysypie nas i konie - dodałem z westchnięciem.

<Samantha? :3>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz