czwartek, 31 sierpnia 2017

Od Erica cd. Samanthy

Super było dobrze to wszystko znowu musiało się zjebać... Zaczyna mnie to powoli wszystko wnerwiać, ale co ja niby kuźwa mogę? Ponoć podwali jej już odtrutkę, ale ja wolałem jeszcze poustawiać w każdym kącie szpiegów by chronili ludzi i zabijali w razie czego wrogów... Każdy kto dziwnie się zachowywał może stracić życie więc no... Zresztą co mnie to obchodzi...
Wolnym krokiem poszedłem sprawdzić co u Pegaza i z nim też niestety było źle... Zajmowało się nim trzech stajennych, którzy niesamowicie martwiło się o konisko podpięte do kroplówek. Po jego oczach dało się dostrzec, iż cierpiał niesamowite katusze, lecz to nie była wcale moja wina. Skąd niby miałem wiedzieć, że ktoś chce ich zabić? Ratusz jest chroniony bardzo dobrze więc no...
- Co z nim? - zapytałem opierając się o drzwiczki boksu złotego ogiera.
- Źle... - westchnął zielonooki chłopak - Jak tak dalej będzie to umrze albo będzie trzeba go uśpić, bo tak tylko ciągle cierpi - dodał smutno głaszcząc go po głowie jakby to miało przepędzić cały ból targający jego ciałem.
- Uśpić go nie można, bo jego właścicielka by na to nie pozwoliła - mruknąłem krzywiąc się nieco, ale sam bym tego nigdy Diablowi nie zrobił. Sam już do końca nie wiedziałem co mam robić. Nie wiedziałem kto za tym stał i po co. Kiedy miałem już wracać do ratusza nagle z cienia wyskoczył Leon, który przydusił swoim kolanem jakiegoś typa, któremu od razu skręcił kark przy czym oczywiście go zabił, ale dla pewności przebił mu jeszcze sztyletem serce by czasami nam tu po chwili nie wstał - Ja pierdole - warknąłem na cielsko wrogiego szpiega.
- Chyba jest tutaj ich więcej - mruknął niebieskooki przeszukując go dokładnie by odnaleźć jakieś ważne rzeczy, które mógł mieć przy sobie pan umarlak - Tak jak sądziłem - dodał po chwili oraz dał mi strzałkę wypełnioną tą całą trucizną.
- Zabić wszystkie ścierwa, które tutaj znajdziecie. Wyrażam zgodę na największą brutalność - fuknąłem na co mężczyzna skinął głową oraz ciągnąc za sobą zwłoki szybko znikną w mroku, który był dla nich niczym matka. Jeszcze tych zjebów brakowało - pomyślałem wściekły wracając do budynku.
Miałem już kurwa tego wszystkiego dosyć dlatego gdy usiadłem za swoim biurkiem od razu położyłem się górną połową ciała na blacie biurka, robiąc sobie z rąk coś na wzór poduszki. Nie miałem ochoty się stąd ruszać przez wieki. Ino ktoś mi tu podejdzie to odstrzelę go na miejscu nie zważając na to czy jest wrogiem czy tam przyjacielem. Potrzebowałem tylko jednej, cholernej chwili spokoju! Tak trudno to do diabła zrozumieć?! Ciągle jakieś tragedie i inne temu podobne. Dosyć wyjeżdżam w Bieszczady i tyle! Tylko jakby się dostać do Polski? Dobra to zły pomysł...
Nie wiem ile tak siedziałem, ale gdy wreszcie znudziło mi się gapienie na te cudowne ściany postanowiłem sprawdzić co u Sami... Miałem nadzieję, że jeszcze mi tam żyje, bo inaczej byłoby krucho. Kiedy miałem już otwierać drzwi usłyszałem skrzyp podłogi oraz ruch w cieniu. Wiedziałem, że moi ludzie nigdy nie zrobiliby takiego błędu dlatego rzuciłem się nieznajomego, którego bez żadnej większej siły przewróciłem a widząc, że to szpieg Demonów od razu wbiłem mu palce w oczy na co wrzasnął niesamowicie.
- Ilu was jest? - warknąłem pytająco przykładając mu ostrze noża do krtani.
- Nie powiem - jęknął żałośnie jakby to miało pomóc mu w obecnej sytuacji.
- Powiesz, powiesz - fuknąłem wodząc mu ostrzem po skórze szyi przecinając ją to tu to tam przy czym uważałem by jeszcze go nie uśmiercić.
- Nie powiem - trwał nadal przy swoim, ale jego ciało trzęsło się niesamowicie co jeszcze bardziej umacniało mnie w tym, żeby zrobić mu większą krzywdę.
- Zobaczymy - warknąłem wbijając mu nóż w kręgosłup przez co znowu zawył, ale nie tak głośno, gdyż zatkałem mu usta ręką. Po "torturowałem" go jeszcze z jakieś dziesięć minut, aż w końcu wyśpiewał piękną liczbę dziesięć. Czyli 2 już sprzątnąłem - pomyślałem sobie zabijając szpiega ostatnim trafieniem noża w szyje. Nie przejmując się ciałem, wybiegłem z gabinetu poszukać Masona, który trafił mi się bardzo szybko. Przekazałem mu wszystkie informacje, które przejął ode mnie o dziwo ze spokojem oraz rozpłynął się potem w cieniu niczym duch by roznieść wieści innym. Ja nie mając już nic do robienia poszedłem na medyczny gdzie spotkałem Jack'a. Oddawał Sam właśnie jej naszyjnik więc to on musiał ukraść go tamtemu typowi.
Patrzyłem na to wszystko z progu drzwi, by go nie wystraszyć. Był bardzo miły i uczynny, ale niestety jego historia do najładniejszych nie należała. Zabito mu rodzeństwo na własnych oczach przez co załamał się na dobre trzy miesiące, a rodzina przez ten wypadek nie za bardzo go lubi. Wiele razy słyszałem jak wyzywają go od nieudaczników i ofiar losu, ale gdy tylko zareagowałem od razu pokazały się pokorne baranki, ale i tak to nie ustało z tego co mi wiadomo... Ludzie często są okrutni...
Kiedy młody tylko opuścił oddział nie zauważając mnie ani na chwilę sam podszedłem do dziewczyny, która była strasznie blada. Chociaż te wszystkie maszyny podtrzymywały jej życie to mogłoby się zdawać, że zaraz wszystko legnie w gruzach.
- Będzie dobrze - szepnąłem jakby miała mnie usłyszeć chociaż nie wiedziałem czy ona potrafi to samo co ja. Wytarłem niedbale ręce z krwi o swoje spodnie co i tak nie ukryło dowodów, ale przynajmniej miałem czyste łapki. Zacząłem bardziej zastanawiać się nad tym wszystkim. Nie miałem pojęcia dlaczego oni wszyscy chcieli zabić dziewczynę, która nic im przecież nie zrobiła. Wpatrując się tam w Anzai zacząłem odczuwać zmęczenie dlatego postanowiłem iść szybko po kawę. Oczywiście nie zostawiłem jej samej, gdyż dałem tam aż trzech szpiegów.

<Samantha? :3 Wiem lipa ;c>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz