środa, 30 sierpnia 2017

Od Erica cd. Samanthy

Kiedy oddaliłem się od Samanthy ogarnął mnie mały niepokój. Nie chcąc się tym przejmować zwaliłem to wszystko na zimno po czym otrzepałem się niczym pies z wody i ruszyłem w dalszą część drogi do Edwarda, którego znalazłem na oddziale czytającego książkę kryminalną. No wreszcie coś innego niż medycyna - pomyślałem chwaląc go nieco w myślach. Podszedłem do niego szybkim krokiem, ale widocznie doktorek był tak bardzo zaczytany, iż nie usłyszał moich kroków. Stałem tak jeszcze przez chwilę z krzyżowanymi na piersi rękami z myślą, że mnie jeszcze dojrzy odrywając się ze swojego magicznego świata przedstawionego w książce, ale gdy tak się nie stało postanowiłem delikatnie szturchnąć go w ramię przez co niemal od razu się wzdrygnął oraz spojrzał na mnie przestraszonymi oczami.
- Spokojnie Edward - westchnąłem łapiąc jego książkę w locie. Bez zastanowienia zaznaczyłem mu strony, na których skończył czytać oraz zamykając lekturę odłożyłem ją na jego biurko gdzie panował porządek więc albo sam się za to wziął albo jego dziewucha wzięła sprawy w swoje ręce.
- Eric? - zdziwił się nieco zaczynając kontaktować ze światem żywych - Chris jest u Katriny... Przyszła po niego kilka godzin po tym jak mi go zostawiłeś - dodał jeszcze myśląc, że przyszedłem tutaj właśnie po te informacje.
- Dobrze, dobrze - uśmiechnąłem się lekko - Ale przyszedłem tutaj po coś innego... Jest to związane z Samanthą, która leży na oddziale... Wiesz, o którą chodzi - rzekłem jeszcze z westchnięciem na co pokiwał twierdząco głową oraz nieco się przeciągnął.
- Coś z nią nie tak? - zmarszczył nieco brwi a po jego ułożeniu rąk wiedziałem, iż chce już szukać jej karty medycznej od czego stanowczo go powstrzymałem, gdyż było to teraz nie potrzebne.
- Chodzi o to, iż ktoś ją gnębi... Jeden nawet zabrał jej naszyjnik po matce, który znalazłem - westchnąłem opierając cały ciężar ciała na lewej nodze, którą wysunąłem nieco do przodu - Wiesz kto się pałęta po oddziale gdy wychodzicie na obiad czy inny posiłek? - dodałem po chwili a on oparł głowę na ręce, którą podparł o blat biurka. Nie zamierzałem go popędzać, ponieważ w zimę doktorkowie też mają niezły zapieprz jeśli chodzi o choroby, bo ludzie jakoś szczególnie z szybkości nie ubierają się ciepło a potem zapalenia płuc, choroby serca i inne takie rzeczy.
- Ostatnio widziałem tutaj taką grupkę co włazi na oddział ponoć w odwiedziny do kumpla... Tyle, że jak to sprawdziłem okazało się, że tam nie leży żaden mężczyzna - mruknął zły ni to na siebie ni to na kolegów. Mimowolnie zmarszczyłem brwi oraz przeczesałem prawą ręką włosy, gdyż te postanowiły znowu się rozczochrać.
- Wiesz kto to może być? - zapytałem w końcu na co od razu pokiwał twierdząco głową i zaczął wymieniać mi imiona i nazwiska ludziów, którzy uprzykrzyli jej życie. Edward nieco mnie zaskoczył tym, że tak się dobrze na tym znał... W sumie sokoro również ma dostęp do imion i nazwisk to czemu tu się dziwić, że umie nazwać po wyglądzie ludzi? - Dzięki - rzekłem gdy już wszystkich sobie zapisałem na co się uśmiechnął oraz wrócił do lektury. Ja nie zastanawiając się dłużej ruszyłem w stronę gabinetu rozkazując przed jego drzwiami Kiasowi oraz Leonowi, żeby wezwali do mnie tych jełopów. Boże miałem ochotę im skręcić kark oraz odciąć jaja za to co zrobili, ale wiedząc, że jako dobry przywódca muszę się opanować zacząłem głęboko oddychać oraz liczyć do stu co mało pomogło, lecz przynajmniej zająłem sobie jakość czas.
Zjawili się równo z godziną wpół do piętnastej i na dodatek jedną grupką więc nie będę musiał sobie marnować gardła na każdego z osobna. Kiedy Kias zamknął znienacka za nimi drzwi, ci podskoczyli przestraszeni jakby zrobił to jakiś duch. Uśmiechnąłem się na to lekko oraz oparłem bardziej na krześle.
- Wzywałeś przywódco? - spytał najodważniejszy z zebranych przez co skinąłem bardzo powoli głową oraz zacząłem przyglądać się im niczym drapieżnik swoim ofiarą, wywołało to u nich efekt wzdrygnięcia się oraz większego strachu.
- Wzywałem - odpowiedziałem im dla pewności z warknięciem - No gdzie teraz wasza odwaga? - fuknąłem na nich jeszcze a oni nie wiedzieli o co mi chodzi przez co gotowało się we mnie jeszcze bardziej. Zacisnąłem z nerwów zęby z nadzieją, że przyznają się jeszcze do tego co zrobili, lecz moje nadzieje poszły na marne. Wkurzony wstałem uderzając rękami o blat biurka przez co stanęli na baczność jakbym wydał im komendę głosową - Słuchać cholery jedne! Powinienem was dać na tortury więc cieszcie się, że jeszcze żyjecie - warknąłem wściekle a oni pobledli - Co wam do głowy strzeliło, żebyście dręczyli biedną dziewczynę, która nic wam kurwa nie zrobiła?! Myśleliście, że się nie dowiem?! - uśmiechnąłem się sadystycznie - Powinienem wydrapać wam teraz oczy oraz odciąć kutasy, ale raczej prędzej zdechnelibyście z bólu niż nauczka by podziałała - burknąłem a oni zaczęli się trząść jakby byli na mrozie w krótkim rękawku oraz spodenkach.
- Przepraszamy - wydusili z siebie jakoś na co fuknąłem niczym pies oraz usiadłem z powrotem na krześle patrząc na nich z chęcią mordu w oczach.
- Nie mnie macie przeprosić tylko ją! - warknąłem, że aż zabolało mnie gardło - Jeśli to się powtórzy to zrobię wam takie rzeczy, że na dupach nie usiądziecie przez ruski rok! - dodałem jeszcze a oni przełknęli szybko ślinę - Oddać mi jej naszyjnik i spierdalać! - wrzasnąłem na końcu. Chłopaki pokiwali na to głowami oraz wybiegli zostawiając tutaj jednego, zagubionego w świecie kumpla, który zaczął szukać własności dziewczyny po kieszeniach, ale coś mu nie szło.
- Nie mam go - jęknął na co strzeliłem sobie ręką w twarz z załamania. No to kurwa pięknie - mruknąłem w myślach patrząc znacząco na drzwi co od razu zrozumiał i zniknął mi z oczu w mgnieniu oka. Siedziałem tak jeszcze przez chwilę aż tu nagle usłyszałem jakiś rżenie konia za oknem.
- Co się znowu do jasnej cholery dzieje?! - wrzasnąłem sam do siebie podrywając się wściekle z miejsca. Gdy tylko wyjrzałem za okno ujrzałem Pegaza biegającego po placu, który za żadne skarby świata nie chciał się dać złapać stajennym. A temu co znowu odbiło? - pomyślałem nieco spokojniej obserwując złotego ogiera uciekającego przed lassami. Gapiłem się na ten cyrk jeszcze przez chwilę aż w końcu szybkim krokiem, bez żadnej kurtki zlazłem na dół. Cale to przedstawienie trwało jeszcze chwilę aż w końcu trzy lassa znalazły się na jego szyi oraz jedno na przedniej nodze co przy pociągnięciu wywołało przewrócenie się Pegaza, który już nie miał siły się podnieść. W ogóle złoty wyglądał jakoś dziwnie... Spocił się nieźle a z pyska leciała mu piana jakby miał jakąś wściekliznę czy coś tam - Co mu? - zapytałem jednego ze stajennych.
- Nie wiem... Coś go boli... Gdy otworzyliśmy boks to wybiegł jak szalony - odpowiedział mi zdenerwowany próbując z innymi zmusić ogiera Sami by jakoś wstał i wrócił do swojego boksu, ale ten nawet nie myślał o ruszeniu się. Chciałem już coś mówić, ale nagle pojawił się obok mnie Lusi, który bez wahania zaczął ciągnąć mnie w stronę skrzydła medycznego.
- Luis co się dzieje? - spytałem z westchnięciem wiedząc, że już chyba nic mnie teraz nie zdziwi.
- Sa-Sa-Sam - wydyszał ledwie a ja zmarszczyłem brwi - Samanthe otruto - sklecił wreszcie dwa zadania a mi oczy niemal na wierzch wyszły.
- Dzięki za informacje - rzekłem do niego po czym rzuciłem się biegiem znajomymi i znanymi na pamięć korytarzami. Przy dziewczynie oraz lekarzach znalazłem się niemal w trzy minuty. Na miejscu Edward od razu przekazał mi wszystkie, ważne informacje oraz dał strzałkę przypominającą te usypiające szpiegów. Zmarszczyłem na to wszystko brwi oraz spojrzałem na Sam, która była podpięta do prawie wszystkich maszyn oraz ledwie żyła. Czyli Pegazowi stało się to samo - pomyślałem nie wiedząc co już o tym wszystkim myśleć.

<Samatnha? :3 Co o tym widzisz? xd>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz