- Idziemy na wschód - zdecydował patrząc we wskazanym przez zwierze kierunku.
- Dlaczego? - zdziwiłam się nieco, nie wiedząc skąd nagle napadł go taki pomysł.
- Zwierz mi powiedział - uśmiechnął się delikatnie stawiając pierwszy krok w stronę już wiele razy przez niego wspominaną.
No nie powiem... Byłam bardzo zdziwiona jego słowami, ale z reguły jego przeczucia były trafne, więc nie miałam czemu mu nie ufać. Z resztą to był mój brat! Skinęłam na to głową lekko po czym przywołaliśmy swoje koniska, które przydreptały grzecznie, a następnie ja wzięłam dziewczynkę, a Reker rannego chłopaka. Poprawiłam sobie jeszcze barretta na ramieniu po czym ruszyliśmy spokojnym stępem przed siebie. Cóż nie było za bardzo czego podziwiać w tych okolicach niewdzięcznych że tak to powiem. Wszędzie śnieg i mróz, który zaczął doskwierać bardziej naszym ocalałym, dlatego przykryliśmy ich jeszcze jednymi kocami. Tia... dobrze że nie zdecydowałam się jednego koca zostawić, bo miałam taki zamiar, ale na szczęście w ostatniej chwili się rozmyśliłam "bo nigdy nic nie wiadomo" i to się właśnie przydało w tej sytuacji. Może i lżejsze siodło ale za to można pomóc większej liczbie osób, jeśli się takowe znajdą. Konie brnęły w śniegu, lecz gdzieniegdzie się same zapadały bo tyle napadało tego białego gówna, więc musieliśmy jechać powoli przez te nowe zaspy śnieżne bo te stare zdążyły już porządnie stwardnieć przez panujące warunki atmosferyczne, więc konie szły po nim normalnie jak po ziemi, ale teraz gdy jeszcze to nowe dziadostwo napadało, musiało minąć trochę czasu aż to wszystko stwardnieje.
- Może zsiądziemy z koni jak im tak ciężko? - spytała dziewczynka na moim koniu.
- Nie kochanie... Nie możemy teraz tego zrobić. Koniki są wyższe i one całe się nie zapadną w śniegu, a my jak zsiądziemy to się zapadniemy i możemy już nie wyjść - wyjaśniłam jej jakoś spokojnie.
- Koniki sobie poradzą mała, szły już po gorszych zaspach - dorzucił mój brat na co mała kiwnęła powoli główką. Jechaliśmy dalej, gdzie w pewnym miejscu chyba zamieć nie doszła, bo nasze konie wyszły z zasp jak jakieś stwory, które przed chwilą buszowały w zbożu. Koniska od razu się otrzepały zadowolone z tego iż nie muszą już brnąć przez to dziadostwo, po czym ruszyliśmy już galopem dalej na zachód. Szczerze mówiąc to nie miałam pojęcia iż te dzieciaki aż tak bardzo się oddaliły od swojej rodziny. Musiały się już wcześniej odłączyć od reszty, a następnie zbłądzili jeszcze bardziej, wybierając byle jaki kierunek podróży. Nieco wydłużyłam Desperadowi wodze by karus szybciej biegł ale i po to by tak nie szarpał głową, zwłaszcza iż musiałam jeszcze trzymać dziewczynkę, a jego szarpanie głową mi nie pomagało w tym zadaniu wtedy. Jechałam z bratem równo więc koniska jakby na wzajem chciały się wyprzedzić, ale to oczywiście mogło być moje złudzenie czy co to tam jest. W każdym razie im dalej jechaliśmy, tym większy niepokój czułam bo nie miałam zamiaru wylądować na nieznanych terenach, z dala w razie czego od jakiejkolwiek pomocy ze strony naszych żołnierzy z obozu. Pewnie jak zwykle będzie jakaś rozróba i tańce z przytupem wyjdą zamiast cichego działania pomyślałam nieco zwalniając konia, gdyż było tutaj nieco bardziej ślisko, a nie chciałam by sobie coś zrobił czy nie daj boże złamał nogę.
- Ostrożnie... Pełna czujność i cisza - odezwał się brat, na co skinęłam lekko głową, zgadzając się z jego słowami, zważywszy iż miał rację że tutaj powinniśmy być cicho. W oddali zawsze słychać pędzącego konia, a co dopiero konie. Nie znaliśmy tych terenów na które właśnie wjeżdżaliśmy, więc trzeba było zachować stu procentową czujność i ciszę. Lepiej było nie zdradzać się ewentualnym wrogom. Jechaliśmy spokojnie rozglądając się dyskretnie nie ruszając tak głowami jak mają to zwykli żołnierze. Lepiej zauważyć ewentualnego wroga i być przygotowanym niż być jak na patelni. Jadąc ciągle na przód nagle w oddali zobaczyliśmy jakąś farmę... Obok niej stała wielka stodoła i wielki dom a dalej stały kolejne budynki i to wyglądało jakby kiedyś była tu agroturystyka czy coś takiego. Jeśli tu jeszcze żyły jakieś konie które zdołały się uwolnić z boksu to można by bylo je zabrać do nas... Koni nigdy za wiele zwłaszcza że obóz stale się powiększał i juź budowano kolejne dwie stajnie. Tia... niby apokalipsa a ludzi jak mrówek jednak.
- Kojarzę to miejsce - odezwał się nagle cicho chłopak - Uciekaliśmy... - dodał czym ja i brat się zdziwiliśmy.
- Dlaczego uciekaliście? - spytałam marszcząc lekko brwi.
- Ktoś do nas strzelał... bylo ich dużo i okrążyli farmę - powiedział cicho - Rodzice kazali nam uciekać - dodał jeszcze.
- Mieliśmy konika Seweryna ale gdy jechaliśmy szybko to złamał nogę i musieliśmy go zastrzelić bo cierpiał - dodała dziewczynka. Zrobiło mi się nieco smutno ale złamana noga u konia to przeważnie wyrok śmoerci gdyż końskie kości gdy zostają złamane to nie zrastają się... Owszem są tam jakieś poszczególne przypadki że kości się zrosly u konia ale przeważnie tak się nie dzieje i konia trzeba uśpić albo tak jak w tym przypadku zastrzelić by nie cierpiał niepotrzebnie.
- Może tutaj nadal być niebezpiwcznie - rzekłam cicho a wtedy czaene ptaszysko znowu się pojawilo niewiadomo skąd i wylądowało na powalonym drzewie.
- Ostrożnie... Pełna czujność i cisza - odezwał się brat, na co skinęłam lekko głową, zgadzając się z jego słowami, zważywszy iż miał rację że tutaj powinniśmy być cicho. W oddali zawsze słychać pędzącego konia, a co dopiero konie. Nie znaliśmy tych terenów na które właśnie wjeżdżaliśmy, więc trzeba było zachować stu procentową czujność i ciszę. Lepiej było nie zdradzać się ewentualnym wrogom. Jechaliśmy spokojnie rozglądając się dyskretnie nie ruszając tak głowami jak mają to zwykli żołnierze. Lepiej zauważyć ewentualnego wroga i być przygotowanym niż być jak na patelni. Jadąc ciągle na przód nagle w oddali zobaczyliśmy jakąś farmę... Obok niej stała wielka stodoła i wielki dom a dalej stały kolejne budynki i to wyglądało jakby kiedyś była tu agroturystyka czy coś takiego. Jeśli tu jeszcze żyły jakieś konie które zdołały się uwolnić z boksu to można by bylo je zabrać do nas... Koni nigdy za wiele zwłaszcza że obóz stale się powiększał i juź budowano kolejne dwie stajnie. Tia... niby apokalipsa a ludzi jak mrówek jednak.
- Kojarzę to miejsce - odezwał się nagle cicho chłopak - Uciekaliśmy... - dodał czym ja i brat się zdziwiliśmy.
- Dlaczego uciekaliście? - spytałam marszcząc lekko brwi.
- Ktoś do nas strzelał... bylo ich dużo i okrążyli farmę - powiedział cicho - Rodzice kazali nam uciekać - dodał jeszcze.
- Mieliśmy konika Seweryna ale gdy jechaliśmy szybko to złamał nogę i musieliśmy go zastrzelić bo cierpiał - dodała dziewczynka. Zrobiło mi się nieco smutno ale złamana noga u konia to przeważnie wyrok śmoerci gdyż końskie kości gdy zostają złamane to nie zrastają się... Owszem są tam jakieś poszczególne przypadki że kości się zrosly u konia ale przeważnie tak się nie dzieje i konia trzeba uśpić albo tak jak w tym przypadku zastrzelić by nie cierpiał niepotrzebnie.
- Może tutaj nadal być niebezpiwcznie - rzekłam cicho a wtedy czaene ptaszysko znowu się pojawilo niewiadomo skąd i wylądowało na powalonym drzewie.
< Reker? ;3 >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz