poniedziałek, 27 sierpnia 2018

Od Reker'a cd. Leona

- Nie śpię - warknąłem siedząc na swoim dawnym łóżku znajdującym się przez całe moje marne życie w tym samym miejscu, w wieży. Odkąd uciekliśmy, nasze mieszkanie nie zmieniło się w ogóle. Pomalowano jedynie na nowo ściany, które odżyły kolorami apokalipsy, ale na szczęście, bądź nieszczęście nic innego nie zamierzali dotykać. Była dopiero godzina czwarta rano, a ktoś już zaczynał dobijać się do dębowych drzwi, które działały niczym zapora dla świata, który otaczał mnie z każdej strony. Nigdy nie będę się czuł już tutaj bezpiecznie, nie po tym co musiałem tutaj przejść - Otwarte - dodałem nieco łagodniej słysząc niespokojny szmer jakiegoś przestraszonego dzieciaka, który najwidoczniej przyszedł mnie z jakiegoś powodu obudzić. Widząc uchylające się drzwi, moje oczy automatycznie zostały zmrużone, co jeszcze bardziej stresowało Bogu winnego chłopaka.
- P-przywódca w-wzywa - wyjąkał patrząc w stronę brudnej podłogi - T-to ponoć w-ważne - dorzucił szybko uciekając ode mnie niczym dziki roślinożerca będący goniony przez jakiegoś, strasznego mięsożercę. Wzdychając na to cicho, zabezpieczyłem swojego glocka oraz schowałem go do kabury udowej, której rzepy były już tak wyrobione, iż ledwo się siebie łapały. Spoglądając kątem oka na zarysowane lustro, mogłem stwierdzić, że moja twarz nie wygląda najgorzej. Co prawda wypadałoby mi się ogolić, ale obecnie nie miałem czym i gdzie, więc ignorując ten fakt, postanowiłem opuścić pokój zamykając go na klucz. W końcu nie chciałem, aby ktoś się do mnie włamał. Znając doskonalę drogę do biura Oliviera, dotarłem do niego już po upływie kilku minut. Pomimo tego, iż nie spałem, nadal miałem ochotę poleniuchować nieco na miękkim, nie gryzącym w plecy materacu, który zapewniał moim mięśniom solidny odpoczynek. Jak się okazało był tutaj też mój brat, któremu przez swoją głupotę mogłem zrobić krzywdę, ale dzięki Bogu nie zleciał mu z głowy nawet najcieńszy włos.
- Musze was wysłać na pilną misję... dostaniecie zespół oczywiście... Inne drużyny są zajęte innymi misjami, a z kolei inne odpoczywają po nich a są zbyt zmęczeni by wyruszać na kolejne wyczerpujące misje, dlatego was wezwałem - wyjaśnił krótko blondyn nie wiedząc jak ma rozwinąć bardziej swoją myśl. Rozumiejąc od razu o co mu chodzi, nieco się zakłopotałem. Przecież należałem do obozu Śmierci, a nie do Duchów więc dlaczego wydawał mi takie, a nie inne polecenia? Nie wiedząc co o tym sądzić, postanowiłem dowiedzieć się nieco więcej o jego zamierzonych działaniach.
- Misję? - zapytałem drapiąc się po karku, jakbym próbował odgonić stado mrówek, które postanowiły opleść moje ciało niczym boa dusiciel.
- Tak, dobrze słyszałeś Reker... Jesteś przywódcą drużyny w obozie Śmierci i tu też kiedyś byłeś więc mam nadzieję że mi pomożesz - westchnął lekko - Nie mam nikogo innego, a reszta jest tak niedoświadczona że byle krzak w oddali zobaczą a już do niego strzelają myśląc iż to wróg... - dodał załamany opadając na oparcie swojego krzesła. Mając ochotę strzelić sobie znajomemu światu facepalma, zacząłem rozmyślać jakich głąbów oni zatrudniają jako nauczycieli. Dzieciarnie trzeba hartować i uczyć odważnego zachowania. Jeśli pozwolą im cykorzyć to tak to się właśnie będzie kończyć. Wystrzelana do resztek amunicja, obsrane gacie, a na końcu zwłoki na polu walki, bo nie będą mieli odwagi sami z siebie kogoś zaatakować.
- Rozumiem... Jaka to misja? - zadałem kolejne pytanie, z nadzieją, że nie wysyła on nas po jakieś kredki czy inne mazaki na drugi koniec stanu. Miałem ochotę na trochę adrenaliny, gdyż ostatnio jej poziom w moich żyłach znacznie spadł. Bałem się co prawda o Leona, żeby nie wpakował się w jakieś kłopoty, lecz razem powinniśmy dać jakoś radę. Zresztą, skoro mamy dostać jakiś ludzi to powinno być lżej.
- Musicie zbadać pewien posterunek na północy... Nie dają nam od tygodnia żadnego znaku życia, a ludzkie, którzy poszli zobaczyć co się z nimi dzieje nie wrócili do dziś - spoważniał podsuwając nam pod nos mapy terenu Duchów. Składały się one głównie z miast, ale nie brakowało wśród nich, dzikich, dużych lasów, które przez brak ograniczeń rozrosły się po całym Stanie Nowy Jork - Mogło ich coś zabić, ale mam nadzieję, że żyją - wskazał miejsce gdzie miał znajdować się nasz cel. Było to jakieś pięćdziesiąt kilometrów stąd, dlatego jeśli mieliśmy tam dotrzeć w najbliższych dniach, powinniśmy natychmiastowo wyruszyć.
- Sprawdzę to, ale daj mi amunicję i broń - postawiłem warunek klepiąc się dłonią po kaburze, która przeżyła już lata swojej świetności. Mężczyzna na mój gest, bez zawahania otworzył szufladę swojego biurka, aby następnie rzucić w moją stronę małym kluczykiem, który zabrzęczał w powietrzu niczym osa skupiająca się na ugryzieniu osoby, która chce ją odgonić.
- Idźcie do magazynu i coś sobie wybierzcie - uśmiechnął się wracając wzrokiem do sterty, niezbyt dobrze ułożonych papierów - Powodzenia. Jak coś kontaktujcie się radiem.
- Dziękuję, a ty masz iść spać Olivierku, bo ci do dupy na kopię i bratków nasadzę! Do łóżka do swojej Sami tylko dzieciaka kolejnego nie zróbcie! - zanim zdążył coś odpowiedzieć, ja wraz ze swoim bratem wyślizgnęliśmy się szybko z jego gabinetu. Zaskoczony Leo, nie mógł pojąć jak mogę odzywać się takim tonem do założyciela, więc w połowie drogi zgłupiał pozwalając mi się ciągnąc jak jakiegoś zwłoka - Leo, Leo, Leo - westchnąłem kręcąc głowa na boki - Olivier to mój przyjaciel, nie musisz się go bać - poczochrałem jego czarne włosy, które rozłożyły się w artystycznym nie ładzie - Znam go od dawna więc takie odzywki to normalka. Chodź, musimy wybrać jakieś zabawki.

<Leon? :3 Co tam sobie wybierzesz? xd>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz