czwartek, 7 czerwca 2018

Od Reker'a cd. Kiary

Kiedy Edward powiedział mi, że Kiara po raz drugi w swoim życiu zaszła w ciąże, momentalnie poczułem jak robi mi się słabo i z pewnością gdyby nie krzesło znajdujące się za mną, wyłożyłbym się tutaj jak długi. Znowu ciąża? Ale to nie możliwe! - pomyślałem nerwowo miętoląc w prawej ręce rękaw swojego przydługawego munduru. Nie to, że nie cieszyłem się z tego, iż będę miał kolejne dziecko... Po prostu ponownie poczułem tą odpowiedzialność, która spadnie na mnie wraz z nowym członkiem rodziny, któremu trzeba będzie załatwić wyżywienie, ubranka, zabawki i wiele, wiele innych rzeczy, które były nam potrzebne podczas zajmowania się Rajankiem. Z nim to był totalny kosmos! W końcu był naszym pierwszym dzieckiem, a my praktycznie zieloni w sprawach rodzicielstwa jakoś sobie jednak poradziliśmy.
- To co? - zagadnąłem wyrywając swoją żonę z transu - Trzeba myśleć nad kolejnym mieniem - zaśmiałem się cicho - Znowu chłopiec czy tym razem jakaś kobietka nam się udała? - uśmiechnąłem się życzliwie co od razu odwzajemniła.
- Zobaczymy, zobaczymy - zaśmiała się pacając mnie lekko w prawe udo - Jak zwykle w najmniej spodziewanym momencie... - dopowiedziała bardziej do siebie składając kartki z wynikami krwi na pół, aby nikt inny nie mógł im się przyjrzeć.
- Nadal chcesz jechać do Smoków? - zadałem kolejne pytanie dzisiejszego dnia, na co ona chwilowo się zamyśliła. Przez chwilę nie wiedząc co ma mi odpowiedzieć, zaczęła przygryzać delikatnie swoją dolną wargę czym stety bądź niestety bardzo mnie kusiła, lecz wiedziałem w jakim momencie mam się opanować.
- Tak, chcę - odparła w końcu podnosząc się bardzo powoli z pozycji siedzącej do stojącej - Oporządźmy konie i jedźmy - dorzuciła na koniec kierując swoje kroki ku wyjściu. Na szczęście kobieta nie szła zbyt szybko, co mogło oznaczać, iż po wyjściu z oddziału może się rozpędzić niczym parowóz, dlatego dogoniłem ją wte pędy przytrzymując lekko za rękę.
- A wyniki? Nie lepiej schować je gdzieś w szafie? - szepnąłem jej na ucho na co ta niedbale machnęła ręką dając mi tym samym znak, że lepiej się nimi nie przejmować. Najwidoczniej przewidując mój ruch dotyczący mruczenia jej nad uchem, iż nie mogą sobie tak bezczynnie gdzieś leżeć, schowała je do kieszeni wewnętrznej munduru lekko poklepując.
- Zadowolony? - westchnęła przewracając oczami co wywołało u mnie lekkie skinięcie głową.
- Tak, tak jedźmy już, bo się tutaj zanudzimy - poczochrałem ją po głowie, gdyż na to pozwolił mi mój wysoki wzrost, a nasze nogi niemal automatycznie nakierowały nas do stajni gdzie czekały na nas nasze wierne wierzchowce. Bułana klaczka niemal natychmiastowo na mój widok zaczęła rżeć z zadowolenia zapewne z myślą o tym, że przyniosłem dla niej soczyście pomarańczowe marchewki, za którymi szalała niczym nastolatka za ulubionymi piosenkarzami.
- Cześ mała - przywitałem się z nią głaszcząc ją po ogromnym łbie - Jak cię wyczyszczę i ubiorę to dostaniesz nagrodę... Innej opcji nie ma - stwierdziłem na co ta prychnęła obrażona zdzierając głowę ku górze jakby próbując pokazać mi jak bardzo uraziły ją moje słowa - Cóż, skoro ich nie chcesz to dostanie je Feniks - zadecydowałem wskazując kosz z pysznymi, wspomnianymi już warzywami. Miałem opuszczać już jej boks, ale ta nagle przyciągnęła mnie sprawnie zębami, które zahaczyła o mundur uważając, aby czasami mnie nie zranić - Czyżbyś zmieniła zdanie? - zaśmiałem się cicho zabierając się za jej pozwoleniem do roboty.
**********
Podróż do gangu minęła nam bardzo spokojnie. Żadnych wrogów, zombie czy też innego dziadostwa, które mogłoby próbować zrobić nam czy też naszym koniom krzywdę. Takie sytuacje z ciszą zdarzały się już na prawdę bardzo rzadko, ale i tak należało zachowywać należytą czujność, ponieważ inaczej mogło skończyć się to opłakanymi skutkami. Dojeżdżając pod budynek, który był ogromną plątaniną korytarzy, zatrzymałem odruchowo swoją kobyłe, która zaczęła nerwowo ryć przednim kopytem w ziemi.
- Na pewno chcesz tam jechać? - zagaiłem nieco niepewnie spoglądając na potężne, opuszczone pomieszczenia ciągnące się liniami niemal przez 70 metrów.
- Tak... Kochanie coś się stało? - zmartwiła się moim wahaniem, które zwykle u mnie nie występowało.
- Nieeee - odpowiedziałem po upływie kilku sekund - Jedźmy już, pewnie wiedzą, że tutaj się kręcimy - stwierdziłem ściągając nieco mocniej wodze Persefony, która nabierała coraz więcej czujności. Zapewne wyczuwała ode mnie mój niepokój... Cóż... Odkąd poznałem pewnego osobnika zwanego Raulem de Luca jakoś nie cieszyłem się na myśl, że go spotkam szczególnie po ostatnim razie kiedy prawie przeciął mi tętnice szyjną, bo ubzdurał sobie, że zrobiłem krzywdę swojej żonie. Dziwny człowiek. Chyba nigdy mnie nie polubi, ale nie mogłem przecież zostawić samej Kiary kiedy odwiedzała swoich ludzi. Eh... Najwyżej pozbawi mnie głowy - pomyślałem ponuro poganiając swoją szkapę impulsami łydek.

<Kiara? :3 Raul go zabije chyba xd> 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz