- Skoro tak bardzo chcesz - westchnąłem, nie odnajdując w sobie żadnej ochoty na dalsze życie. Może gdybym nie pytał go o jego przeszłość, nie zapytałby mnie o to samo? Starając się ładnie ubrać wszystko w zdania, przygryzłem ostrożnie dolną wargę swoich ust, co pozwalało mi na lepsze myślenie - Właściwie... Co mam ci takiego opowiadać? Całe moje życie było do dupy. Pomijając fakt, że byłem nieudanym eksperymentem mojego ojca... A raczej ojczyma... To siedziałem dwa lata na pseudopoligonie, gdzie zrobili ze mnie psa ganiającego za patykami. Od dziecka mnie lano, poniżano i wyzywano, a nawet krzywdzono na inne sposoby, których wolę nie wspominać. Dopiero niedawno dowiedziałem się, że moim prawdziwym ojcem jest ktoś inny. Niby mam żonę i rodzonego syna, ale takich doświadczeń się nie zapomina - przejechałem dłonią po bliźnie w kształcie czaszki, przypominającej mi o dniu, w którym ukończyłem tę "wspaniałą" tresurę - Gdyby nie ta wojna, to być może siedziałbym teraz w Afganistanie, Iranie, czy chuj wie gdzie... Dobrą opcją byłby też trumna... - skrzywiłem się, tracąc ochotę na dalsze prowadzenie tej bezsensownej rozmowy.
- Czyli jeśli rzucę ci piłkę, to pobawię się z tobą, jak z kundlem? - uśmiechnął się wrednie, uderzając mnie z otwartej dłoni w odcinek lędźwiowy kręgosłupa. Zaciskając na to zęby, spojrzałem na czubki swoich brudnych butów. Dlaczego mnie to zabolało? Dlaczego to mnie tak cholernie zabolało? W ogóle po cholerę mu się spowiadałem. Teraz, zamiast cieszyć się świętym spokojem, będę musiał wysłuchiwać różnych wyzwisk związanych z moim dawnym życiem - Reker...
- Zamknij się - mruknąłem, wyprzedzając go o kilka, znaczących kroków - Jeśli chcesz się ze mnie wyśmiewać, to lepiej zamilcz. Tak wiem, że nie jestem idealny, lecz jeśli możesz, to przestań mi wreszcie dokuczać... To męczy... - poczułem, jak pierwsze krople deszczu spadają na moje ramiona, wyostrzając tym samym kolor zielonego materiału. Nie czując się najlepiej, oparłem się plecami o najbliższe drzewo, które pomogło utrzymać mi pionową pozycję.
- Blackfrey, nie obrażaj się - wbił swoje palce pod moje żebra, przez co zwróciłem na trawę całą zawartość swoje żołądka. Blednąc na twarzy, zabrałem kilka głębszych wdechów, żeby uspokoić swój zszargany od bólu organizm - Masz takie słabe ciało, że na zwykłe szturchnięcia rzygasz? - spojrzał w głąb moich oczu, co bardzo, ale to bardzo mi się nie spodobało. Widząc, jak unosi on swoją dłoń, automatycznie ugryzłem ją swoimi zębami, nie chcąc pozwolić na to, aby ten cep dotknął mojej twarzy - Ej, ej! - potrząsnął ręką w powietrzu, pokazując światu swój niezastąpiony grymas - Odwaliło ci już do reszty czy co? - starał się zachować spokój, który coraz to mocniej mieszał się z wybuchami agresji.
- Mam odporne ciało, ale jakby ktoś tobie wsadził paluchy w brzuch, to sam byś zwymiotował - stwierdziłem, spoglądając w mrok pobliskich krzaków, gdzie dało się usłyszeć dość głośne szelesty. Zdziwiony, zbliżyłem się do rozłożystej rośliny, z której wstawał zwierzęcy, puszysty ogon. Nie przejmując się krzyczącym w tle Davidem, wyciągnąłem rękę w stronę nieznanego stwora, który okazał się być młodym, niespełna rocznym wilkiem. Biała kulka po dokładnym obwąchaniu mojej ręki, rzuciła się w stronę Hammonda, w którym zakochała się od pierwszego wejrzenia. Szczeniak biegał dookoła niego, głośno przy tym szczekając i podgryzając od czasu, do czasu nogawki jego spodni - Zostałeś ojcem Vengador - zaśmiałem się, zapominając o lejącym dookoła deszczu.
<Daviiiiiidddd? c: Przepraszam, że krótkie :c>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz