piątek, 27 kwietnia 2018

Od Reker'a cd. Leona

Chociaż sam nie raz dostawałem krwotoku wewnętrznego, to widząc go u swojego brata niemal nie zszedłem na zwał. Bardzo się o niego martwiłem i nie zamierzałem go stracić już po pierwszym dniu naszej świadomej znajomości rodzinnej. Na szczęście był tu ciągle Edward, któremu ufałem oraz pozwoliłem zabrać mu Leona na salę operacyjną gdzie szybko się nim zajęto. Ojciec tak samo jak ja nie był w najlepszym stanie, bardzo się bał o mojego brata bliźniaka... Cóż... Nie wiedział o nim przez wiele, wiele lat tak samo jak o mnie, a teraz jeszcze takie coś. Oby wszystko było dobrze - pomyślałem kręcąc się nerwowo pod zabiegowym z nadzieją, że zaraz go stamtąd wywiozą.
- Reker usiądź, bo zaraz nogi sobie połamiesz - westchnął Matt wskazując ruchem głowy jedno z plastikowych krzeseł, które było w wieży normą.
- Nie chce - burknąłem niezadowolony odwracając w szybkim tempie od niego wzrok - Kiedy oni go w końcu wypuszczą? - dodałem po chwili spoglądając za okno, za którym zaczął ukazywać się powoli wiosenny krajobraz. W ratuszu wyglądał on nieco inaczej... Dało się bardziej odczuć tę zmianę pory roku, lecz tutaj gdzie wszystko jest niemal zrobione w betonie oraz cegłach dość słabo idzie zauważyć tą małą, aczkolwiek ważną dla człowieka rzecz.
- Spokojnie... Nie poganiaj lekarzy, bo jeszcze coś się stanie - postawił na swoim stanowczo mnie przytrzymując - Dwa głębokie wdechy i więcej cierpliwości - mówiąc to poklepał mnie lekko po ramieniu ponownie wskazując krzesło, na którym tym razem chcąc, nie chcąc musiałem zasiąść. Dopiero teraz poczułem jak moje nogi zaczynają stopniowo odmawiać mi posłuszeństwa. Czułem, jakby były zrobione z jakiejś waty albo jakiegoś podobnego tworzywa, co wcale, ale to wcale mi się nie podobało - Nie powinieneś jeszcze podnosić się z łóżka Reker - zmartwił się dodatkowo, gdyż chyba nieco zbladłem na twarzy. Nie chciałem mu robić dodatkowych kłopotów, ale czy to moja wina, że zawsze musi się coś ze mną dziać? I tak mój organizm zniósł wiele przez te lata trucia go i wywoływania różnych, nieznanych dotąd chorób. Eh... Stare dzieje, lecz jakże bolesne... Gdyby nie to, że wraz z żoną i synem uciekliśmy do Śmierci to zapewne już dawno bym wykitował bądź spędził pół życia w śpiączce czy tam w szpitalu jako królik doświadczalny, którym się powoli w tedy stawałem. Z moich rozmyślań na temat przeszłości wyrwał mnie na szczęście głos otwieranych drzwi. Dzięki Bogu operacja na Leonie przeszła pomyślnie i już nic jak na razie nie zagrażało zdrowiu chłopaka. Doktorek widząc w jakim jestem stanie, od razu zaczął targać mnie za rękę na salę gdzie najpierw mnie zjebał, a następnie wstrzyknął mi dożylnie jakiś przezroczysty płyn, który początkowo wywołał u mnie zawroty głowy, ale przynajmniej pomógł mi na te cholerne nogi.
- Leż i nawet się kuźwa z wyra nie ruszaj, bo zwiąże cię tak psami, że nawet nie ruszysz palcem u ręki - pogroził mi wracając na korytarz gdzie pewnie czekali jego kumple, których ja nie zamierzałem jak na razie poznawać.
- Bla, bla, bla - fuknąłem pod nosem układając w odpowiedni gest rękę imitując jego jadaczkę.
- Synuś zachowuj się - zganił mnie ojciec patrząc na mnie karcącym wzrokiem. No tak, maniery na pierwszym miejscu, bo mam nieść przykład młodszemu rodzeństwu. Eh... Przesrane jest być tym najstarszym potomkiem, lecz co zrobisz? Nic nie zrobisz.
- Tak, tak będę już grzecznym chłopcem - uległem mu odwracając głowę w stronę białej ściany, z której zaczął osypywać się tynk. Ojciec siedział blisko łóżka niebieskookiego dlatego nie zamierzałem mu przeszkadzać, niech się napatrzy na swoje kolejne dziecko, w końcu mu się należy. W głębi duszy czułem jednak, iż Leon okaże się lepszym synem niż ja... On zapewne będzie mieć więcej czasu dla ojca, który na reszcie będzie szczęśliwy. Nie wiem do końca dla czego, ale mimowolnie uśmiechnąłem się na tę myśl. Mój brat bliźniak też potrzebował od groma miłości z jego strony... On praktycznie całe życie spędził w sierocińcu, a ja chociaż żyłem z Michaelem to przynajmniej przez kilka sekund dziennie odczuwałem, że odrobinkę go obchodzę. Kiedy wszystko sobie a miarę uporządkowałem, postanowiłem wstać i usiąść na krześle obok posłania śpiącego niebieskookiego. Był bardzo podobny do Matthewa dlatego z pewnością nikt by się nie wahał stwierdzić, iż są rodziną. Ze mną było nieco inaczej... Piwne oczy, zbyt ciemne włosy i tysiące blizn, których ciągle przybywa jednak jest coś czego nie mogą mi zarzucić... Mam z ojcem podobny charakter więc ci co nie wierzą niech się sami przekonają na własne uszy i oczy.
- Powinieneś leżeć Reker - rzucił nagle wpatrując się prosto w moje tęczówki, które nieco rozjaśniały w ostatnim czasie co nie wiem czy ubrać w plus czy też minus.
- Nic mi się nie stanie... Edward trochę będzie marudzić, ale najważniejsze jest to by brat był zdrowy - stwierdziłem z lekkim uśmiechem łapiąc młodego za lewą rękę, żeby poczuł, iż ja również z nim tutaj jestem - Zaopiekuje się nim i nauczę go wszystkiego co umiem - stwierdziłem spoglądając na śpiącą twarz najmłodszego człowieka, znajdującego się w tym pomieszczeniu.

<Leon? ;3 Edward dopadnie Reka? xd On się cieszy bardzo, że ma brata xd>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz