poniedziałek, 18 czerwca 2018

Od Reker'a cd. Leona

Od ostatnich wydarzeń minęło trochę czasu, a dokładnie pięć dni. Nadal nie mogłem pogodzić się z myślą, iż zostawiłem swojego młodszego brata samego w obcym miejscu gdzie nie patrzono na niego zbyt przychylnie. W końcu plotki roznoszą się bardzo szybko, a że młody miał przy sobie naszywkę z obozu Demonów, pewnie większość nadal go uważa za złego i niedobrego wroga. Po wykonaniu ważnej misji jaką przekazał mi Eric, od razu przyczepiłem się do ludzi, którzy mieli za zadanie przewieźć ładunki z żywnością do obozu, w którym znajdował się mój bliźniak.
- Potrzeba wam jeszcze kogoś do konwoju? - zagaiłem podchodząc do ich dowódcy, który zdziwił się niezmiernie moją obecnością.
- Tak... Przydałby się ktoś na tyły... Byłbyś chętny? - zapytał nie pewnie na co machinalnie pokiwałem twierdząco głową - Świetnie, ruszamy za dwadzieścia minut... Będziemy tam nocować więc bądź na to przygotowany - dodał ze spokojem co jeszcze bardziej mi się spodobało. Wreszcie się spotkamy Leoś - pomyślałem spoglądając w stronę stajni gdzie zapewne czekała już na mnie bułana Persefona nie mogąca doczekać się aż w końcu opuści swój boks. Co, jak co, ale to konisko po prostu nie cierpiało siedzieć 24/7 w jednym miejscu. Potrzebowała ruchu, ruchu i jeszcze raz ruchu! A ja jako jej właściciel musiałem jej to jakoś zapewnić.
- Pójdę się przygotować - zadecydowałem w końcu kierując początkowo swoje kroki w stronę swojego mieszkania, w którym w bezpiecznym miejscu były przechowywane moje i Kiary "zabawki". Woleliśmy trzymać je tam niż w magazynie, ponieważ dzięki temu zawsze były pod ręką gdyby trzeba było uciekać lub walczyć o przetrwanie obozu. Moje kochanie było teraz u swojej koleżanki, a dzieciaki zapewne wraz z nią więc aby jej nie denerwować swoim zaginięciem, po zapięciu pasa u mundur napisałem jej na kartce krótką wiadomość, którą położyłem na szafce blisko naszego łóżka, gdyż to było jedno z najwidoczniejszych miejsc w naszym małym koncie. Czas się zwijać - przeszło mi przez myśl kiedy sprawdzałem czy wszystkie noże znajdują się w odpowiednim miejscu oraz czy na pewno są odpowiednio ostre by w razie czego przerżnąć wrogowi tchawicę. Po ogarnięciu się całkowicie z bronią, poszedłem po swoją klacz, która o dziwo czekała już na mnie gotowa grzebiąc przednim kopytem wśród zielonej trawy. Wiedząc, że nie ma się o co kłócić, wzruszyłem po prostu ramionami oraz odwiązując jej wodze od drewnianego płotu ruszyłem w stronę swojej grupy, która była już zwarta i gotowa do wyjazdu z bezpiecznej strefy.
***********
Do potężnej wieży wznoszącej się ponad innymi, zniszczonymi niemal doszczętnie budynkami dotarliśmy po upływie pięciu godzin. Kiedy wpuszczano nas przez ogromne wrota umiejscowione po środku murów obronnych, poczułem jak uderza we mnie ogromny niepokój oraz straszny chłód co nie było normalnym zjawiskiem podczas tak strasznego upału. Zdezorientowany, zsiadłem powoli ze swojego wierzchowca wydając mu polecenia, iż może odpocząć po czym nie zwracając uwagi na innych żołnierzy udałem się w stronę centrum gdzie przechodząc przez drzwi dostałem się na parter starego, ale nadal dobrze trzymającego się biurowca. W miarę pamiętając który numer pokoju miał Leon, ruszyłem schodami na odpowiednie piętro przeskakując niemal co trzy stopnie wzwyż, aby jak najszybciej zobaczyć jego postać, ale czym bliżej byłem swojego celu tym zimno i strach wzmagały się coraz bardziej. Stojąc wreszcie pod upragnionymi drzwiami, zapukałem do nich cicho, lecz z pewnością siebie, ale nikt mi nie otworzył. Zdziwiony tym zjawiskiem, pociągnąłem odruchowo za klamkę. Wierzcie mi lub nie, ale było otwarte, a w środku nikogo nie znalazłem. Cholera co tu się wyprawia? - pomyślałem kierując się do biura Oliviera, które było niemalże na ostatnim piętrze wieżowca. Nie zaprzątając sobie głowy żadnymi formalnościami, od razu wpadłem do jego "małego" gniazdka gdzie na szczęście był sam siedząc nad rozłożonymi mapami swojego terytorium.
- Olivier gadaj gdzie jest Leon - wypaliłem od razu zanim tamten zdążył wydusić z siebie chociażby najkrótsze słowo.
- Leon? Pewnie w swoim pokoju... Nie wychodzi zbyt często - stwierdził zdziwiony wstając ze swojego obrotowego krzesła.
- Nie ma go! Gdyby tam był to bym do ciebie nie przychodził! - warknąłem przez zaciśnięte zęby z ledwością powstrzymując się od zaciśnięcia pięści - Jeśli ktoś z twoich ludzi coś mu zrobił to już są martwi! - dorzuciłem nie tracąc na tonie głosu, który nie znosił wprost sprzeciwu.
- Spokojnie Reker... Na pewno jest bezpieczny - starał się mnie uspokoić, ale przynosiło to marne skutki.
- Bezpieczny? Żartujesz sobie?! Ja już stąd czuję, że zrobiono mu coś złego - stwierdziłem ostro kierując się ku drzwiom wyjściowym - Nie próbuj mnie zatrzymywać - mruknąłem na koniec znikając między cieniami znajdującymi się na korytarzu. Z początku nie wiedziałem od czego zacząć, ale przechodząc przy jednym z magazynów natchnęła mnie myśl, że to własnie tam mogli przetrzymywać mojego braciszka. Za każdym razem kiedy widziałem puste pomieszczenia moje serce łamało się jeszcze bardziej. Czułem, że zawiodłem... Miałem go chronić, a wyszło jak zwykle nie po mojej myśli. Chciałem już przechodzić na kolejne piętro budynku, lecz w tym samym momencie od strony chłodni dobiegło mnie ciche stukanie w drzwi bądź w ścianę. Zainteresowany tym zjawiskiem czym prędzej pognałem do żelaznych drzwi zza których dochodziły owe dźwięki co wskazywało, iż ktoś albo coś znajduje się w środku. Nie miałem co prawda przy sobie odpowiednich kluczy, ale wsuwka, którą zwinąłem nie tak dawno Kiarze powinna załatwić sprawę. Nieco się namęczyłem nad zamkiem, ale z pewnością było warto, ponieważ dobijającym się na zewnątrz był nie kto inny jak Leon! Przerażony jego stanem, od razu wyciągnąłem go na korytarz okrywając go kurtką od munduru, którą natychmiastowo z siebie zdjąłem - Ciii już dobrze - szepnąłem mu na ucho próbując ogrzać własnym ciałem, ponieważ jego było niesamowicie lodowate, a co za tym idzie wychłodzone. Zdając sobie sprawę, że samym przytuleniem go nic nie zdziałam, czym prędzej wziąłem go na ręce i rzuciłem się w szaleńczym biegu w stronę medycznego gdzie na szczęście grasował jeszcze Edward, który pomagał tutejszym lekarzom w opracowaniu leku na pewną chorobę, o której nie chciał jak na razie nic zdradzić. Jak było mi wiadomo, dzisiaj miał kończyć swój pobyt tutaj więc trafiliśmy we właściwy czas.
- Reker? Co się znowu stało? - zdziwił się przypatrując zmarzniętej postaci mojego brat.
- To się stało, że chcieli mi go zabić! - wrzasnąłem niemal na całe gardło - Pomóż mu! Błagam cię! - jęknąłem żałośnie układając swojego ledwie żywego brata na łóżku szpitalnym.
- Cholera zwolniona akcja serca... Wypad mi stąd! - wypchnął mnie za drzwi oddziału zaczynając drzeć się na innych lekarzy by mu pomogli. Czułem jak cała wściekłość zaczyna rosnąć we mnie jeszcze bardziej. Nie mogłem tego odpuścić. Nie potrafiłem. Muszą przypłacić za to co chcieli mu zrobić najlepiej śmiercią... Tak śmierć powinna być najlepszym antidotum na taki czyn - stwierdziłem w myślach zaczynając rozglądać się dookoła jakby wyczuwając, iż te śmiecie gdzieś tu są. Byłem niczym głodny pies gończy, który pragnął znaleźć sobie pożywienie w postaci mięsa. Przemierzając od nowa znane mi od wielu lat korytarze, używałem swoich wszystkich zmysłów, aby jak najszybciej pozbyć się tych oferm i wrócić do Leona. Z każdym krokiem złość narastała we mnie coraz bardziej zatrzymując się na momencie kiedy mój słuch odnalazł jakieś głody dochodzące zza winka.
- Teraz na pewno zdechnie ten pieprzony Demon - zaśmiał się jeden z chłopaków pięcioosobowej szajki.
- Im mniej tej gadziny tym lepiej... Przywódca zrobił głupstwo, że go przyjął! Pewnie już chciał wykradać nasze dokumenty i powierzyć je swoim - fuknął jego przyjaciel, który starał się odpalić papierosa, lecz kaleka nie wiedział nawet jak używa się zapałek więc męczył się z tym i męczył.
- Najważniejsze, że już sobie zdycha z tego zimna... Może się nawet nie wybudzi jak dostał w ten pusty łeb - odezwał się kolejny wpatrując się w swoje jasne jak śnieg dłonie.
- Coś ty się taki miękki zrobił Saszka co? - zdziwił się nowy, nieznany mi przedtem głos - Im więcej będzie cierpieć tym lepiej - przyznał zacierając z zadowolenia ręce.
- No, ale to i tak człowiek - westchnął ten cały Saszka - Nie wyglądał na takiego złego - dorzucił na koniec ściszonym tonem głosu przez co całe towarzystwo natychmiastowo ucichło.
- Jaja sobie robisz? On pewnie tylko udawał! Wiesz, że Demony to kłamliwe szuje! Ty z dobrym sercem, on niby też, ale jak się odwrócisz to kończysz z nożem w plecach - wybuchnął ten pierwszy ganiąc bezpośrednio swojego towarzysza, który aż zadrżał na jego krzyki.
- Chłopaki ciszej, bo nas ktoś jeszcze usłyszy! - zganił ich piąty członek załogi, który potrząsnął na ich zachowanie głową wyrażając tym samym pełną dezaprobatę.
- Właśnie chłopcy - warknąłem wychylając się zza rogu - Ale już za późno - zaśmiałem się cicho - Zdecydowanie za późno - mówiąc ostatnią ze swoich kwestii, złapałem pierwszego rzezimieszka za szyję, w której już po kilku sekundach utknęło śmiercionośne ostrze noża - Zacznijmy zabawę - roześmiałem się głośniej wyżynając pozostałą trójkę, ponieważ tego całego Saszę postanowiłem pozostawić przy życiu... W końcu nie był aż taki zły... Nie miał złego zdania o Leonie więc może coś z niego jeszcze wyrośnie. Widząc jak cztery ciała leżą już w równych odstępach na ziemi, dla pewności skopałem ich rozbryzgując krwistą czerwień na i tak brudne od kurzu ściany.
- Reker? - usłyszałem nagle za sobą głos Oliviera, który przytrzymał mnie stanowczo za ramię.
- Mówiłem, że mnie nie powstrzymasz - mruknąłem przechylając ku niemu zakrwawioną twarz - Zapłacili za to, że skrzywdzili moją rodzinę... Ten niech żyje - mówiąc to skazałem klinga noża w stronę jedynego przetrwałego - Robił wszystko pod presją tamtych - wyjaśniłem na spokojnie wycierając ostrze o nogawki swoich spodni - Raczysz wybaczyć, że wrócę do Leona... Przydałoby się też, aby ktoś to posprzątał... Chyba, że chcecie aby capiło w całym obozie rozkładającymi się zwłokami - dałem swoją sugestię zaczynając wycofywać się w stronę szpitala z nadzieją, iż stan mojego brata choć trochę się poprawił.
- Czy to był nieśmiertelny? - szepnął w ostatnich sekundach Sasza wiercąc mi dziurę w plecach swoimi brązowymi oczami.
- Można tak powiedzieć... Miałeś szczęście dzieciaku... On nie oszczędza byle kogo - odpowiedział mu starszy żołnierz, a już po chwili nie było mi dane słyszeć jego dalszych słów. Bez ociągania wdrapałem się na strome schody unikając jak zwykle większości ludzi. Nie zamierzałem się teraz na nikim skupiać, nie licząc oczywiście Leona, do którego właśnie zmierzałem. Będąc na odpowiednim piętrze, przed odpowiednimi drzwiami, rozejrzałem się dookoła siebie. Pustaka. Ogromna pustka i nic więcej... W następnej chwili dopiero powstał dźwięk ciągnięcia klamki w dół, a później moje nogi same poprowadziły mnie w stronę krzesła znajdującego się przy łóżku mojego bliźniaka.

<Leon? :3 Uratowany xd>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz