Że ja pragnę tylko robić wszystko dobrze i być grzecznym? To moja wina że mam takie włosy, taki wzrost, taką budowę ciała i wszystko? Nie… Taki się urodziłem i tego nie zmienię, lecz inni woleli się ze mnie nabijać.
Oni mieli niezły ubaw, lecz dla mnie każde ich słowo było ciosem prosto w serce. Nie wiem nawet kiedy znalazłem się z Ericem znowu w pokoju! Po prostu nie zarejestrowałem tego momentu i tyle… Wtulałem się w niego, jak w jakiś najdroższy skarb, szukając u niego bezpieczeństwa, a bolesne wspomnienia nadal nie chciały odejść z mojej podświadomości.
***********
Była sobota, a konkretniej ranek, gdzieś około godziny dziesiątej rano. Jak zwykle otworzyłem oczy i ujrzałem swój jakże znajomy sufit pokoju, który był biały, lecz miał poprzyklejane małe gwiazdki, księżyce oraz jakieś tam spadające gwiazdy które w nocy świeciły na biało, tworząc efekt jakby się spało na dworze. Cóż…
Do prawdziwych gwiazd im było bardzo daleko, a poza tym prawdziwe gwiazdy były przepiękne, a te to przy nich wymiękały. Westchnąłem cichutko i spojrzałem na kalendarz który wisiał nieopodal mnie na ścianie. Niedługo miały być święta, a ja miałem wolne nie mówiąc już o tym że byłem chory i musiałem leżeć w łóżku.
Pani Agnes tylko czatowała, żeby zaraz wparować do mojego pokoju i na mnie na krzyczeć że nie leżę w łóżku, lecz co ja poradzę że czasami musiałem iść do łazienki, by załatwić swoje potrzeby? Eh… Nikt mnie tu nigdy nie zrozumie. Czuję się jak jakiś kosmita z innej planety czy tam galaktyki, który został zmuszony do życia pośród ludzi w ich świecie i który nie potrafi się w ich świecie odnaleźć przez swoją inność. Podniosłem się ledwie do siadu i odkryłem że głowa dalej mnie strasznie boli, więc gorączka wcale mi nie spadła. Zatoki miałem całe zawalone, przez co ciężko było mi oddychać, nie mówiąc już o tym że ciągle smarkałem ile fabryka dała i kaszlałem mokrym kaszlem, cokolwiek to znaczy…
Jak zwykle zakasłałem kilka razy, wypluwając dziwną, kleistą i żółtą wydzielinę, która ani trochę mi się nie podobała, lecz jak zwykle wszystko wytarłem w chusteczkę, która następnie wylądowała w koszu na śmieci, a ja na drżących nogach podniosłem się i poszedłem do łazienki, którą miałem na szczęście w swoim pokoju że tak to powiem. Nie musiałem się dzięki temu męczyć z wychodzeniem na zimny korytarz, gdzie pewnie jeszcze bardziej bym się załatwił. Mówię wam cudowne wolne i cudowne święta się wręcz zapowiadały z taką chorobą…
Mięśnie mnie strasznie bolały i drżały z byle jakiego wysiłku. Łapczywie i ciężko brałem powietrze przez usta, bo przez zatkany i jednocześnie cieknący nos nic z powietrza nie chciało przelecieć do moich płuc, tak więc musiałem się męczyć. Swoją drogą to katar chyba mnie najbardziej męczył wraz z gorączką… Była mi strasznie zimno i czułem się jakby w ogóle nie palono w piecu. Spojrzałem w lustro, które było przystosowane do mojego wzrostu i w sumie to sam się przeraziłem swoim stanem! Podkrążone oczy, czerwony i bolący nos, rumieńce na twarzy wywołane przez gorączkę. Wyglądałem jak istny zombie!
Do tego moje kłaki opadły mi na oczy i były w artystycznym nieładzie, więc to też dawało efekt…. Hm…. Beznadziejny że tak to powiem. Szybko załatwiłem swoje potrzeby w toalecie, po czym zupełnie wyczerpany tym niewielkim wysiłkiem, padłem na łóżko i przykryłem się po same oczy, kuląc się przy tym by zyskać nieco więcej ciepła.
Światło jak zwykle mnie raziło, mimo iż wszystkie rolety były zasłonięte, lecz i tak miałem wrażenie że najmniejszy promyk światła mnie teraz zabije, albo wprowadzi mnie do siata chaosu, gdzie będę odczuwać tylko i wyłącznie ból. Samo to że gdy miałem otwarte oczy sprawiało, iż ból głowy stawał się jeszcze bardziej nieznośny, więc je szybko zamknąłem i starałem się znowu zasnąć. Wiedziałem że z jedzenia będą nici i tak, bo przecież dla mnie jeden posiłek dziennie się tylko należał, bo przecież jakiemuś bachorowi bogatemu nie będą przynosić i robić tyle jedzenia. Oddychałem ciężko i bardzo mnie to wszystko męczyło.
Kiedy znowu już przysypiałem, nagle poczułem czyjąś rękę na swoim czole, co mnie zdziwiło, lecz jakoś zdołałem rozchylić nieco żałośnie słabe powieki i zobaczyć jak przez mgłę mamę! Byłem w niezłym szoku, lecz z drugiej strony nie miałem okazji się z tego cieszyć iż przyjechali w końcu. Zaraz obok niego zobaczyłem zmartwioną minę ojca, któremu najwyraźniej w świecie nie podobała się moja choroba.
- Mamo… - szepnąłem tylko słabym, zachrypniętym tonem głosu, mrużąc bardzo oczy, nie mówiąc już o tym że wypowiedzenie tego słowa sprawiło wiele bólu dla mojego gardła jak i uszu, które były wyjątkowo wrażliwe na nawet najcichszy szmer.
- Ciii…. Mama tu jest z tatą, już dobrze – szepnęła, zupełnie jakby wiedziała co teraz czuję i nakryła mnie jeszcze dwoma ciepłymi i grubymi kocami. Tata zaś pogłaskał mnie bardzo delikatnie po głowie i widziałem zmartwienie w jego oczach, co u niego było wielką rzadkością, bo on zazwyczaj nigdy nikomu nie pokazywał swoich uczuć.
- Musimy wezwać lekarza, jest z nim bardzo źle – szepnął do mamy cicho.
- Już wezwałam i tu jedzie – rzekła mama siadając na krawędzi mojego łóżka.
Później byli już cicho i tylko siedzieli przy mnie, głaszcząc mnie co jakiś czas, dzięki czemu czułem się bezpiecznie. Bardzo mi ich brakowało i nie chciałem żeby ode mnie odchodzili, co nie raz dawałem im znać. Przykładowo trzymałem mamę za rękę i nie chciałem jej puścić. Zupełnie jakbym bał się tego iż zaraz mi cieknie lub jakimś magicznym sposobem wyparuje, zostawiając mnie znowu samego i ciężko chorego w łóżku i w pokoju.
W sumie to już bardzo dawno nie byłem aż tak chory i w simie się dziwiłem że przy takiej liczbie chorób, jakoś wracałem do zdrowia i normalnie funkcjonowałem. Później przybył lekarz, który bardzo delikatnie i dokładnie mnie zbadał, po czym stwierdził że mam ciężkie zapalenie płuc pomieszane z grypą, więc musieli mnie wziąć szybko do szpitala.
Rodzice jednak powiedzieli że nigdzie nie będą mnie zabierać, mimo iż lekarz im tłumaczył że to konieczne bo mogę umrzeć, co swoją drogą mnie przerażało, lecz oni uparli się jak woły, że załatwią specjalistyczną opiekę u nich w domu i koniec. No i w sumie tak się stało, bo latali wokoło mnie lekarze, którzy co po chwilę mi coś podawali, miałem podłączony tlen, bo miałem jakąś dziwną maskę na twarzy i jakoś to w sumie szło.
Niestety wyzdrowiałem dopiero po ponad miesiącu, co skutkowało zaległościami w szkole… Swoją drogą to się dziwiłem że mnie posyłają do szkoły, skoro mogłem mieć przecież normalnych nauczycieli w domu, czyli tam jakieś indywidualne nauczanie, co by mi lepiej odpowiadało. Rodzicie i tak mieli mnóstwo pieniędzy, więc nie rozumiałem skąd to wszystko u nich się bierze. Moim zdaniem lepiej bym się uczył z domu, ale jak widać oni mieli zupełnie inne zdanie niż ja. Kiedy wróciłem do szkoły i zasiadłem w swojej pojedynczej ławce w szkole, od razu wyczaiły to dzieciaki z mojej klasy, a konkretniej Sebastian, Iwan, Mark, Dany i Patryk. Oni mi przeważnie dokuczali i byli wręcz moimi katami.
Bałem się ich i nawet byli ode mnie starsi o rok, lecz zachowywali się o wiele bardziej dziecinnie niż reszta dzieciaków w moim wieku czy też dużo młodszych. Kiedy mnie spostrzegli, uśmiechnęli się do mnie chytrze, przez co po plecach przeszedł mi zimny dreszcz i odruchowo zacisnąłem niewielki tornister w dłoniach.
Chcieli do mnie podejść, lecz wtedy rozbrzmiał się dzwonek na lekcje, więc zaraz do klasy w grasowała pani Purtii, która nienawidziła, kiedy jej uczniów nie było w ławkach, więc o tyle dobrze że im się za to dostało i za karę dostali dziesięć zadań oraz mieli mieć rozmowę z rodzicami, bo to była twarda babka i nie owijała w bawełnę nigdy… Rządziła twardą ręką i w sumie dzięki niej kolejny dzień był dla mnie wielkim darem, gdyż zazwyczaj wtedy mnie nie gnębili gdyż stracili najzwyczajniej chęci po takich akcjach.
******************
- Ciii… Nie bój się! Już dobrze Brajanku nie bój się, nic Ci nie grozi – usłyszałem uspokajające szepty Erica, więc dopiero teraz się zorientowałem iż płaczę oraz się trzęsę, mocno się w niego wtulając. W sumie to naprawdę traktowałem go jak ojca, choć wiedziałem że nie pozwoli mi na to… Byłem mu zupełnie obcy, a nikt nie chce wychowywać i przyjmować pod swój dach obcych dzieciaków. Byłem tylko takim tymczasowym zwierzątkiem, które miał zamiar oddać później innym i tego byłem pewien w stu procentach. Znowu poczułem że przyprawiam tylko wszystkim zmartwień. Byłem teraz w końcu w obcym miejscu, a Ci ludzie którzy mnie złapali po mojej ucieczce, to muszą być jacyś jego znajomi czy coś w tym rodzaju, więc zapewne niezłego bigosu m narobiłem. Choć w sumie to najbardziej się bałem tych wszystkich ludzi w obozie, bo nie byli do mnie zbyt przyjaźnie nastawieni, a ja nie chciałem by mnie skrzywdzili…
No nie oszukujmy się, ja w porównaniu z dorosłym mężczyzną, kobietą czy też nastolatkiem, gdzie mam chore serce i wszystko, miałbym raczej marne czy też zerowe szanse na przeżycie tego. Była by też kolejna opcja ucieczki, ale to też nie zawsze się sprawdza i udaje, jak to było w tym przypadku, gdzie złapał mnie ten cały Robert. W dodatku ludzie z obozu Erica wydawali mi się tacy… Źli jakby na mnie że w ogóle mam czelność zawracać głowę właśnie Ercowi, czego w ogóle nie rozumiałem! To jakiś prezydent czy co?!
- Nie chcę tam wracać – rzekłem w końcu zapłakany i lekko osmarkany, co musiało pewnie paskudnie wyglądać z jego perspektywy. Mogłem mu przecież zabrudzić jego ubranie, które zapewne było bardzo cenne i ciepłe oraz praktyczne, lecz niestety nic nie mogłem na to poradzić, gdyż byłem zrozpaczony i mało mnie w tej chwili obchodziło ubranie czy też wygląd. Chciałem się tylko wypłakać i powiedzieć co mi leży na sercu, bo nigdy nie mogłem się nikomu zwierzać, bo zazwyczaj jeszcze większa kara mnie za to spotykała, bądź niezrozumienie czy też śmiechy innych. Czułem że w końcu nie dam rady już dłużej tego wszystkiego w sobie dusić… Z resztą jestem dzieckiem, więc co ja na to mam poradzić?
Mam słabą psychikę i tego nie ukrywałem i nie ukrywam. Pragnąłem poczuć się w końcu bezpiecznie, być kochanym i dobrym dzieckiem oraz by ktoś w końcu mnie wysłuchał czy też chwalił. Marzyłem o dobrym i ciepłym domu z kochającą rodziną i podczas mojej wędrówki, tylko to przytrzymywało mnie przy życiu.
- Ciii… Już tam nie wrócisz nie płacz kochanie – mówił bardzo spokojnie i poczułem jego rękę jak mnie głaszcze po plecach.
- Mam dość nie chcę! Nie chcę, nie chcę, nie chcę! Znowu będzie to samo, dlaczego oni wszyscy mi to robią? Co ja im takiego zrobiłem? Ja chciałem tylko dobrze! Chciałem mieć przyjaciół, a oni mnie gnębili, straszyli i się śmiali! Nie miałem nikogo, a w domu też od niań mi się co po chwilę za nic dostawało, a to wcale nie była moja wina tylko ich! Oni mi darli zeszyty, oni mi niszczyli kredki, ołówki i długopisy, oni oblewali mnie wodą w toalecie, oni wyrzucali mi śniadanie z plecaka do rzeki… Oni… Oni… Oni… Byli straszni! Czemu mi to robili?! Mnie to tak bardzo bolało… Bałem się ich… Bili mnie, kopali, a byli starsi ode mnie! Nie chcę żyć… Ciągle wszystkim przeszkadzam i wszyscy mnie nienawidzą! Gdzie nie pójdę ciągle mnie nie chcą, są na mnie źli, ciągle coś robię źle, nie tak i mówią mi co mam robić, a ja się naprawdę bardzo staram! - mówiłem ciągle przez łzy, chowając twarz i mówiąc zrozpaczony w jego klatkę piersiową – Zaraziłem ludzi z obozu, lecz oni mnie nie lubili jeszcze przedtem… Widziałem ich wzrok… Umiem go już rozpoznawać po tym wszystkim… Co robię ciągle źle? Naprawdę tak wszystkim przeszkadzam? Ja chcę tylko to co mają inni… Ja tego nie miałem… Dlaczego? Dlaczego mnie tak wszyscy źle traktują? - łkałem ciągle mocząc mu całą koszulkę – Powinienem umrzeć, jestem złym dzieckiem, złym człowiekiem! Powinienem skonać za to wszystko w męczarniach, skoro jestem taki zły i nie dobry i nie doskonały… Przeze mnie się rozchorowałeś… Przeze mnie źle się czujesz… Powinienem paść na tym mrozie i umrzeć, tak było by najlepiej dla wszystkich! Jedna gęba mniej do wykarmienia i jednego głupiego bachora mniej – wydusiłem w końcu wszystko z siebie, co wcale nie było łatwe, zwłaszcza po tak długim czasie kiszenia tego wszystkiego w sobie. Byłem gotowy na cios z jego strony, że mnie zaraz odrzuci, albo pchnie na ścianę wyzywając od głupich bachorów, które odzywają się bez pytania, jak to miały w zwyczaju moje nianie gdy się odezwałem nie proszony w żaden sposób. Teraz nasuwało mi się pytanie… Czy w niebie też nie ma dla nie miejsca? Czy będą mnie tak chcieli? Ja tylko pragnąłem jednego! Miłości ze strony swojego rodzica czy też opiekuna, lecz raczej nigdy tego nie zaznam, bo w końcu jestem tylko głupim bachorem.
< Eric? ;3 pocieszysz go jakoś? Xdd on jest zrozpaczony ;c potrzebuje dużo tulenia i uwagi xdd >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz