Obserwowałam kitsune wylizującą kociaka z dość sporym
niepokojem. Znajdował się zbyt blisko zębów Justice, która w końcu nie obiecała
go nie zjadać… nawet na razie. Kot też początkowo był raczej sceptyczny, ale
zwyczajnie nie był w stanie uciec. Przez kolejne kilkanaście minut obserwowałam
lisicę zajmującą się kociakiem, od czasu do czasu zadając jej różne pytania, na
które z oczywistych powodów nie otrzymywałam odpowiedzi, a jedynie coraz
bardziej zirytowane spojrzenia. Na swoje szczęście przestałam je zadawać zanim
to ja, nie kot, stałam się przekąską dla czarnej kitsune. W pewnym momencie
Justice znów przyjęła ludzką formę, choć nie byłam pewna na ile świadomie
pozostawiła swoje zęby w lisiej postaci.
- Jeśli chcesz go podtuczyć przed zjedzeniem to przyda mu
się kilka szwów – skomentowała stan zdrowia zwierzaka.
- Ej! Wiem, że to mięso, a o mięso raczej trudno, ale go nie
zjem.
- Więc daj mi znać, ja chętnie go zjem – tym razem to ja
obdarzyłam ją podirytowanym spojrzeniem
- Nie – wzięłam kota na ręce.
Justice prychnęła, najwyraźniej uznając mnie za człowieka
mającego spore problemy z głową. Co zresztą przecież nie było tak odległe od
prawdy.
- Jak chcesz – odwróciła się i zanim zdążyłam cokolwiek
powiedzieć zmieniła się w lisa, błyskawicznie znikając w ciemności.
- Więc zostaliśmy sami – zwróciłam się do zwierzaka, który w
odpowiedzi cicho miauknął. – Tak, tak, już wracamy i się tobą zajmiemy –
kolejne ciche miauknięcie wydobyło się z kulki futra. Uznałam to za zgodę.
Pierwszy raz od dawna wróciłam przed wschodem słońca, jednak
zamiast schować się w swoim namiocie wpakowałam się do namiotu jednego z
obozowych lekarzy, budząc swojego szefa. Oczywiście był tym faktem tak
zachwycony – zwłaszcza gdy powiedziałam, że chodzi o kota – że cudem udało mi
się uniknąć buta rzuconego moją stronę. Na
szczęście drugiego zdążył założyć i był zbyt zaspany by chcieć go ściągnąć i
również we mnie rzucić. Ostatecznie
jednak zgodził się zająć się kociakiem od razu (w końcu już nie spał, ale nie
chciałam ryzykować przypominania mu tego). Na chwilę przed świtem trzymałam już
w rękach kulkę zrobioną z bandaża pod którym rzekomo znajdował się kot. Albo
raczej koci pyszczek i końcówka ogona.
Mijały dni, które zmieniały się w tygodnie, a zawartość
bandaży w mojej kulce stopniowo spadała na korzyść zawartości kota. Sam kot zaś
coraz częściej wyprowadzał swój bandaż na spacery po obozie, wracając do
namiotu jedynie na noc. W końcu jednak jego stan polepszył się na tyle, że
mogłam zająć się szukaniem mu domu, albo rozważyć wypuszczenie go. Dlatego
wieczorami krążyłam po obozie, zaglądając do wszystkich namiotów po kolei i
pytając, czy ktoś nie potrzebuje może kota. Jednak jak dotąd była nim
zainteresowana tylko kitsune, która pomogła mi go uratować. Tyle że ona uważała
kociaka za jedzenie.
- O mięso! – usłyszałam znajomy głos, a gdy podniosłam wzrok
zobaczyłam równie znajomą sylwetkę czarnowłosej dziewczyny, trzymającej w
dłoniach niewielką paczkę. – Cześć.
- Hej – odparłam, nie bardzo wiedząc co jeszcze mogłabym
powiedzieć, zwłaszcza widząc zniesmaczenie na jej twarzy, gdy kociak podszedł
do niej i zaczął ocierać się o nogi kitsune.
- Zostaw – zrobiła krok w bok, ale zwierzak natychmiast za
nią podążył.
- Pamięta cię – uśmiechnęłam się lekko.
- Ja go też, miał być kolacją – obrzuciła kota oburzonym
spojrzeniem. – Choć trochę urósł, więc teraz byłby lepszą kolacją.
Z tym zdaniem, chcąc nie chcąc musiałam się zgodzić. Powoli (albo
raczej bardzo szybko) stawał się naprawdę dorodnym zwierzakiem. Ale nie był do
jedzenia!
Justice? Może mięsa?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz