sobota, 3 marca 2018

Od Ruslana cd Reker

Po komentarzu Rekera jedynie zmierzyłem go wzrokiem i fuknąłem z pogardą. Nie ma co sobie dupy zawracać. Spojrzałem na karabin i zamknąłem go w pełnym miłości uścisku.
-Tęskniłem, wiesz?-wyszeptałem najcieplejszym tonem, jaki mogłem uzyskać i powiodłem wzrokiem wzdłuż kolby broni.
W końcu obejrzałem się za chłopakiem. Był już nieco daleko, ale sama jego obecność w moim polu widzenia irytowała mnie. Ponownie fuknąłem. Czy on jest popierdolony? Wyrzucać takie cacko do zimnego jeziora i skazać na powolnie zardzewienie? Dobra Car jest lekko porysowany, bo ma swoje lata, ale jeszcze nigdy się na nim nie zawiodłem, do teraz. Jednak to nie będzie jego koniec, naprawię go. Cóż, chyba go nie zrozumiem, trudno.
Teraz po uspokojeniu mojego rozgoryczonego serca mogłem wracać, jednak jeszcze raz spojrzałem, za siebie, w stronę Rekera. Był już bardzo daleko i już zanikał, jednak chwilowy stalking przyda się zawsze i wszędzie, przynajmniej będzie wiadomo, gdzie jest ta ich baza. Duchów, czy czegoś tam, nigdy nie pamiętam. W końcu straciłem chłopaka z oczu. To nie był dobry moment na jakikolwiek akt zemsty i tak się jeszcze spotkamy.

-Stój!-rozkazał mi znajomy głos wartownika na pierwszym posterunku metra- Reznov?
-Tak..-powiedziałem, szybko zdejmując zlodowaciałą czapkę. W sumie po samym wyjściu z wody czułem jedynie dość nieprzyjemny chłód, jednak po dłuższym czasie, moja skóra pod wpływem mrozu zaczęła pękać. Uratowała mnie jedynie kurtka, zdjęta przed samym skokiem. A czapkę zostawiłem, bo jednak głowa jest najważniejsza, zresztą jej powłoka skutecznie uchroniła część moich włosów, przed wodą.
-Ehh.. Wiedziałem, że kłamałeś.. Po prostu idź do Tripa, on już da ci wpierdol!-zrobił pauzę, a ja tylko zmarszczyłem brwi i dałem się przechodzić dreszczom- W sumie jak się boisz, możesz powiedzieć mnie, to jedno z moich zadań, więc mnie to tak rybka.
-Nie trzeba, ale dzięki..-uśmiechnąłem się krzywo- Musiałem uratować moją broń!-dodałem, po czym już bez słowa kierowałem się prosto do "biura" naszego szefa.
Po przejściu kilku tuneli i posterunków stałem już pod drzwiami Tripa. Niezbyt się go obawiałem, zdawał się nawet fajny, jednak zaprzeczyć się nie dało, temu, że jest świrem. Jeszcze przed samym pociągnięciem klamki wziąłem głęboki oddech i bez pukania wszedłem do środka.

Rozmowa z Tripem była naprawdę przyjemna. W sumie nie spodziewałem się takiej jego reakcji, jednak on to jeden wieki człowiek zagadka. Pochwalił to, co zrobiłem i spodobało mu się to. Jednak jednocześnie opierdolił mnie tak ostro, że miałem ochotę uciec z tamtego pokoju, jednak udało mi się i wysiedziałem grzecznie do samego końca. Nie gryź ręki, co jeść daje. Na sam koniec tylko poklepał mnie po ramieniu i powiedział, że pasuję tu.
Po uprzednim pozwoleniu wyszedłem z przyciasnego pomieszczenia i zacząłem pełznąć do mojego "mieszkania". W sumie niezbyt czułem, że tu pasuje, ale zrobiło mi się miło, słysząc to z jego ust. Wolę raczej działać w zorganizowanej, grupie niż sam. Lubię być otoczony przyjaciółmi, a przynajmniej ludźmi, którym mogę ufać, z którymi mogę porozmawiać i, z którymi mogę porobić cokolwiek innego niż wypełnianie obowiązków. Ale cóż, może to było moim przeznaczeniem.
Przechodząc głównym holem, omijało mnie grono ludzi. Ich twarze, takie obojętne. Poczułem jak ogrania mnie gniew. Nagle moje spojrzenie spotkało się ze spojrzeniem jednego z karków opartych o ścianę. Dlaczego widzę w tych oczach nienawiść? Zmarszczyłem brwi, jednak nadal z przyczajoną agresją wpatrywałem się w oczy nieznajomego. Ten tylko uśmiechnął się, po czym podeszła do niego jakaś kobieta i razem poszli w kierunku magazynu. Oczywiście, że można spotkać tu pokrewne dusze. Sam jestem na to przykładem. Nie wszyscy czują się tu dobrze, tak jak ja, dlatego też sam z siebie znalazłem tu "przyjaciół", a przynajmniej osoby, dla których moja egzystencja jest choć trochę warta. Jednak Trupy to Trupy, z zadaniami nie ma dyskusji, więc takim oto sposobem z żadnym z nich nie widziałem się od dłuższego czasu.
W końcu byłem prawie na miejscu i wystarczyło pokonać ostatni tunel. Ciągle nie opuszczało mnie uczucie, jakbym nie miał kontroli nad moim ciałem, a mięśnie same, jakby zaprogramowane, ciągnęły moje ciało do celu. Moje zmrożone ubranie znowu zaczęło być mokre, najwidoczniej w metrze panowała dodatnia temperatura, miłe zaskoczenie! Co nie zmieniało faktu, że byłem przemarznięty do samych kości. Z każdym metrem szedłem nieco wolniej, a mój mozg jakby usypiał.
-Jestem po prostu zmęczony..-mówiłem sobie w głowie, a moje oczy pomimo sprzeciwów co jakiś czas zamykały się. Ten tydzień był wyjątkowo ciężki.
W końcu przechodząc ostatnie metry dzielące mnie od małego pokoju, byłem na miejscu. Ledwo zdążyłem zdjąć mokre rzeczy i odstawić broń w jej kat, a już zasnąłem na wpół nagi, na niewygodnym łóżku polowym.

Obudził mnie nagły zimny podmuch. Minimalnie podniosłem głowę i rozejrzałem się po pomieszczeniu. Nic ciekawego. Z powrotem chowam głowę w ramiona. Znowu nieprzyjemny podmuch. Ściskam powieki, tak nie chce mi się wstawać, że może zawiać jeszcze parę razy. Usłyszałem, jak burczy mi w brzuchu. Westchnąłem i zacząłem wstawać, lekko i powoli. Usiadłem na skraju łóżka i oparłem obie nogi stabilnie o ziemię. Spałem w butach, równie mokrych, jak moje spodnie. Dotknąłem materiału tego syfu, zwanego moim legowiskiem. Mokre jak diabli. Schowałem twarz w ręce i przez chwilę chłonąłem nimi ciepło z mojego czoła. W końcu podniosłem głowę i zacząłem szukać stolika. Podniosłem się i sięgnąłem po szklankę, wlałem do niej trochę wody z butelki i dosypałem soli. Był to sposób mojej mamy na ból głowy. Usiadłem na podłodze i wypiłem wszystko duszkiem. Nie było co gnić w pokoju. Szybko wstałem i na szybko ubierając suchą kurtkę, ruszyłem do magazynu.
-Suche ubranie to podstawa do zachowania zdrowia!-przypomniały mi się słowa ojca i parę razy, energicznie, przejechałem po ramionach, by wytworzyć nieco więcej ciepła- Oby teraz mnie nic nie złapało.
Będąc już na miejscu, grzecznie poprosiłem o komplet ciuchów i koc. Na szczęście dostałem to wszystko bez problemu. Stare, mokre ciuchy zaniosłem "do brudów". Teraz ze spokojem udałem się na naszą prowizoryczną stołówkę. Widząc jedzenie, od razu zrobiło mi się cieplej. Mimowolnie uśmiechnąłem się i po chwili cały talerz był pusty. W sumie miałem już czas wolny, a przyjemniej do momentu, w którym nie dostanę jakiejś misji.

W końcu przyszedł ten czas. Do Tripa doszła wiadomość o jakiejś wymianie. Dostałem rozkaz, że mam tam iść i jak na razie obserwować. Nasi, gdy tylko dostali cynk, od razu zrobili w mniej więcej tej okolicy, spontaniczną bazę. Miałem wziąć radiostacje, by mieć jakąkolwiek łączność. Niestety na stanie była jedynie stara, wielka, wojskowa, jednak nie zamierzałem narzekać. Nie raz chodziło się z radiostacjami na długie zwiady. Cała akcja miała zacząć sio jutro wieczorem, więc czasu było sporo. Trzeba było jeszcze obowiązkowo spotkać się z całym składem i dopracować szczegóły, jednak kiedy i gdzie to już zadecyduje Sakura, zapewne jeszcze dziś, więc lepiej jak będę trzymał się mniej więcej w centrum. Oparłem się o jedną z kolumn na środku stacji i w zamyśleniu patrzyłem w podłogę. Nagle usłyszałem doskonale mi znajomy głos.
-Ruslan?!
W tym samym momencie czyjąś dłoń chwyciła mnie za ramię.
-Ruslan!-krzyknął z radością Shayen- Stary ile my się nie widzieliśmy!
Uśmiechnąłem się, odpowiadając niemo na to, co mówi.
-Ruuu!-pisnęła Roksana, która jak dla mnie znajdowała się tu z przypadku. Jest zbyt wrażliwa i zbyt pozytywna, żeby czuć się tu dobrze- Co ci się stało w głowę?-zapytała, od razu pchając rączki do mojej twarzy i dotykając okolice rozwalonego łuku brwiowego, oraz nosa.
-Aaa, no trochę się działo..-przyznałem- Ale co z wami? Jakieś ciekawe przygody?
-Zdejmij tę czapkę!-rozkazał surowo Shayen i w jednej chwili zerwał mi ją z głowy. Westchnąłem i przewróciłem oczami.
-U nas w sumie nudy, tylko na jeden spacer nas wysłali..-powiedziała Roksana, opierając się przodem do mnie o tę samą kolumnę.
W sumie jak po Shayen'ie od razu było widać, skąd pochodzi, tak Roksana była jeszcze dla mnie zagadką. Wyglądała Litwinkę, Ukrainkę, Polkę, a może była Rosjanką jak ja? Była bardzo ładna i pomimo czasów potrafiła o siebie zadbać.
-To, co was tak długo nie było?-zapytałem podejrzliwie. Spacerami nazywamy rutynowe zwiady. Zazwyczaj jak nic się nie dzieje, trwają one maksymalnie 2-3 dni.
-A, bo śnieżyca nas dopadła i, o losie, schowaliśmy się w gnieździe zombie..-wytłumaczył Shayen, a pod sam koniec cicho się zaśmiał.
On też tu nie pasował.

Po opowiedzeniu przyjaciołom o moich ostatnich przygodach, tak jak przypuszczałem, mieliśmy spotkać się na szybko w mapowni, by omówić szczegóły nadchodzącej akcji.
Na miejscu czekała już Sakura i Inez, z którą nie miałem najlepszych kontaktów. Inez była taką typową suką. Zimną. Nigdy nie lubiłem zimnych kobiet, a ta na dodatek miała niewyparzony język, a chyba wszystkie słowa, jakie znała, pochodziły z kuchennej łaciny. Przez cały czas nie mogłem się skupić i jedynie kiwałem głową, nie wnosząc nic do planu. Jednak w sumie wszystko mi pasowało. Miałem ich osłaniać, gdy ci będą skupieni na patrolowaniu. Jeszcze tylko parę ważniejszych spraw, gdzie to w ogóle będzie, o której i co my w zasadzie mamy dokładniej robić i Sakuro puściła nas wolno. W sumie Trupy w dużej mierze przypominały mi czasy mojego liceum. Moja, mała grupa przyjaciół, parę zgrzybiałych dziadów, nieprzyjaciele i wrogowie, osoby, które zna się z widzenia i wielka obojętna na ciebie grupa. Oczywiście + dyrektor, który pomimo wszystkiego ogrania to całe gówno, jednocześnie nie tracą swojej złotej charyzmy i towarzyskiego charakteru. Jedynie to mi się tutaj podobało.

***

Na miejsce spotkania Duchów z przemytnikami przybyliśmy na parę godzin przed nimi. Na szczęście do tego czasu zdążyłem naprawić Cara. Uszkodzenie było niewielkie jednak bardzo ważne, po naprawie działał zupełnie jak przedtem.
Wszyscy ustawili się na swoich pozycjach. Ze zmęczeniem otwarłem krople potu z czoła i delikatnie postawiłem radiostacje na ziemi. Jak na razie wszyscy byliśmy razem. Ja, Roksana, Shayen i Inez. Ich zadaniem było obserwować z trzech różnych punktów, jednak na razie się nie rozchodziliśmy. Moim zadaniem było pilnować tej "bazy" i radiostacji. Na moje szczęście tutaj miała zostać Roksana. W sumie nie podobało mi się, że poszła tu z nami. Ona po prostu nie nadaje się do tego, do walki, do Trupów. Kto ją zwerbował?! Nie mogła pójść do jakiegoś innego spokojniejszego obozu? Byłaby bezpieczna.
Każdy siedział w swoim kącie i czekał na rozpoczęcie akcji. W sumie ten moment zbliżał się coraz szybciej, więc Inez, jak i Shayen powoli porozchodzili się na swoje punkty. Roksana nastroiła radiostacje i nawiązała połączenie z bazą. Tym razem nie robiliśmy zasadzki, w sumie to dość do nas niepodobne, jednak ta misja opierała się głównie na obserwacji, ale to dobrze. Nie wyobrażam sobie, żeby 4 osoby napadły na.. Pewnie całą bandę osób, z dwóch zupełnie innych obozów. Wychyliłem się minimalnie przez okno i sprawdziłem, czy wszyscy są na swoich miejscach. Wszystko szło zgodnie z planem.
W końcu, wraz z Roksaną dostaliśmy znak, że pojawili się wrogowie. Nieco się rozkojarzyłem. Zmęczenie nagle we mnie uderzyło, a ciepło munduru i kurtki nie pomagało. Wyszedłem z budynku i zacząłem się uważnie rozglądać. Pewnie złapałem moją broń i powoli przeczesywałem teren wokół naszej bazy. W sumie to, co mogło się nie udać?
Patrząc na budynki, dostrzegłem w jednym z okiem snajpera. Od razu skoczyłem za najbliższą osłonę. Musiałem wrócić do Roksany, by móc ją chronić. Z tego, co zdążyłem zauważyć, to snajper czaił się właśnie na nią, a mnie mógł nawet nie dostrzec. Na okrętkę truchtem kierowałem się do dziewczyny. Nagle za sobą usłyszałem szmer i zaraz potem padły pierwsze strzały. Nie wiem, z czego strzelali ci idioci, ale chyba głośniejszej broni nie mogli sobie wybrać. Spłoszony, już bezpośrednio biegłem do Roksany. Przez szparę między budynkami, spojrzałem w miejsce, gdzie widziałem snajpera. Już go tam nie było. Szybko zacząłem wbiegać po schodach, nadal słysząc za sobą przelatujące kule. Gdy byłem już na odpowiednim piętrze, przerażona Roksana stała w gotowości w jednym z kątów.
-Nie! To ja!-przytłumiłem krzyk i sięgnąłem do mojego plecaka. Przygotowałem się na wypadek czegoś złego. Wyciągnąłem wszystkie potrzebne rzeczy do Mołotowa i szybko zacząłem je łączyć. Po paru chwilach dwie gotowe do rzutu butelki trzymałem w ręku. Tamci byli już bardzo blisko. Starałem się podkręcić rzuconą butelkę, żeby trafiła nieco niżej, jednak średnio mi to wyszło. Mimo wszystko cały zabieg okazał się skuteczny. Podniosłem radiostacje i dałem ją Roksanie, mówiąc, żeby poszła z nią wyżej. Ta tylko skinęła głową i zrobiła, co mówię. Zbiegłem parę stopni niżej, jednak słyszałem tylko dźwięk ognia. Dyskretnie wyjrzałem przez okno i spojrzałem na miejsca, w których byli Shayen i Inez. Shayen ciągle dawał sygnały świetlne, by dowiedzieć się, co się dzieje, a Inez niezbyt przejmując się tym, że właśnie nasza misja tak jakby się zjebała, obserwowała dalej. W sumie ludzie zebrani pod jednym z bloków, z pełną obstawą, normalnie załatwiali pomiędzy sobą, swoje sprawy, tak jakby nie słyszeli strzałów. Chyba że zależy to od ich niewidocznych z tej odległości twarzy.
Znowu usłyszałem strzał. Jednak.. Z góry. Poczułem, jak uginają mi się nogi. Roksana. Sprintem przemierzyłem dzielące mnie od niej stopnie i wpadłem do pierwszego pomieszczenia jak burza. Pusto. Drugie. Też pusto. Już miałem iść do trzeciego, gdy usłyszałem przeraźliwy wrzask. Teraz miałem pewność, gdzie była. Zatrzymałem się we framudze i ledwie udawało mi się powstrzymać wycie. Leżała tam. W kałuży krwi. Ukucnąłem obok niej i szukałem miejsca krwawienia. Noga. Szybko oderwałem kawałek materiału z mojej koszuli i zawiązałem nad raną. Podniosłem jej głowę i lekko poklepałem ją po policzkach. Lekko otworzyła oczu. Czułem, jakby moje serce miało zaraz wybuchnąć, biło tak szybko. Otworzyła usta.
-Roka, słyszysz mnie?-powiedziałem oszołomiony i przełknąłem ślinę.
-Ruslan?!-krzyknęła- Co tu się dzieje? Nie widzę cię! Czemu nic nie widzę?!-wrzeszczała, szamocząc się w miejscu i wymachując rękoma- Ruslan..-wyjęczała, zaczynając płakać.
-Nie, nie, jestem tu! Patrz!-powiedziałem i chwyciłem jej rękę. Przez ciśnienie i emocje ledwo mogłem coś z siebie wycisnąć- Nie płacz!
Dziewczyna zaczęła zanosić się kaszlem. Podniosłem je do pozycji siedzącej i oparłem o mój brzuch, tak by móc trzymać ja w pozycji pionowej.
-Matko boska ja umrę!-powiedziała, rozszerzając swoje oczy do granic możliwości- Widzisz to?-powiedziała, podnosząc głowę i dysząc w mój podbródek.
-Nie patrz tam!-Powiedziałem, obejmując ją i powoli wyślizgując się spod jej ciała. Nie miałem pojęcia co zrobić. Krew nadal leciał, co prawa już o wiele, mniej jednak nadal. Zacisnąłem już przemoczony kawałek jeszcze mocniej, na co dziewczyna wzdrygnęła się z bólu, znowu głośno krzycząc.
Jeszcze chwilę majstrowałem przy jej nodze, jednak w jednej chwili zauważyłem, że nie reaguje na żaden dotyk.
-Nie! Roksana, patrz na mnie! Słyszysz?!-mówiłem, znowu klepiąc ją po policzkach.
-Nie Ruslan..-wydusiła już ledwie słyszalnym szeptem.
-Roksana.. Ja.. Nie umieraj! Błagam!-ryknąłem, przez co spojrzała mi w oczy. Żałowałem mojej decyzji. Z dziewczyny dosłownie uchodziło życie, a jej martwiejące oczy zadały mnie i mojej duszy nieuleczalne rany. Z moich oczu polały się łzy, a Roksana tylko zamknęła oczy.
Umarła.
Szlochnąłem i powstrzymałem się od dalszego płaczu, po czym padłem na jej jeszcze ciepłe ciało. Otarłem łzy z twarzy i lekko podniosłem się, w tej samej chwili słysząc odgłos ciężkich butów, tuż za moimi plecami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz