sobota, 10 listopada 2018

Od Ruslana cd Ana

Pewnym krokiem wszedłem na peron stacji metra. Spojrzałem do góry. Niecodziennie piękne i czyste, niebieskie niebo wołało mnie do siebie. Rozglądnąłem się dookoła i powoli zacząłem wspinać się do wyjścia. Na zewnątrz była świetna pogoda. Słońce lekko grzało jednak nie na tyle, żeby było to nieprzyjemne, a ciepły wiatr sprawiał, że odlatywało się razem z nim. Jak zawsze wziąłem Cara. W końcu miałem czas, by porządnie się nim zająć. Od incydentu z wilkokrwistymi zawsze noszę przy sobie srebrne kule.
Zarzuciłem karabin na ramię i zacząłem szukać miejsca, w którym mógłbym odpocząć. Na uboczu małej polany stało średniej wielkości, piękne drzewo. Szybko wspinałem się na nie i delikatnie ułożyłem. Oparłem się o jedną z gałęzi i spojrzałem na okolicę. Pozostałymi liśćmi zakryłem się, żebym nie był aż tak widoczny. Wziąłem Cara i zacząłem go oglądać. Biedny karabin dużo już przeszedł, było na nim sporo krwi, prochu czy błota, nie wspominając o milionie rys. Wyjąłem z kieszeni nożyk i powoli zacząłem zeskrobywać brud. Widok już w miarę czystego AK przywróciło wspomnienia z dnia, w którym go dostałem. Nieco bardziej rozłożyłem się na gałęzi, uważając, żeby nie pękła i zamknąłem oczy, wsłuchując się w wiatr. Westchnąłem cicho i jeszcze mocniej ścisnąłem karabin.

Z zamyślenia wyrwał mnie dopiero głośny szelest dobiegający z krzaków. Zerwałem się i zasłoniłem większą ilością liści. Usłyszałem wyraźne dyszenie i tupot łap. Przekląłem pod nosem i załadowałem odświeżonego Cara. Z dumą patrzyłem, gdy znowu wyglądał jak nowy. W krzakach nieco zawrzało i wyleciał z nich pierwszy wilkokrwisty. Zmrużyłem oczy i nadal w ciszy obserwowałem. Zaraz po nim z krzaków wyszło kilka innych. 6 wilkokrwistych w jednym miejscu to niebywałe zjawisko, jednak z pomocą srebrnych pocisków wszystkie padną jak muchy. Stwory niebezpiecznie zbliżyły się. Już załadowałem odpowiedni magazynek i gotów byłem do walki.
Jednak nagle coś zawyło. Bestie najpierw mruczały coś do siebie, jednak potem od razu w dzikim szale rzuciły się w stronę odgłosu. Odprowadziłem je wzrokiem i zacząłem się zbierać. Wolałem nie spotkać takiej gromady, mimo przygotowania. Zszedłem z drzewa i powoli zacząłem wracać w stronę domu. Spojrzałem jeszcze ostatni raz siebie w stronę małych budynków, czy na pewno wilkokrwiste zniknęły.
Czysto, żadnych zagrożeń. Trawa lekko kołysała się w rytmie wiatru, zresztą tak jak cała reszta drzew czy większych krzewów.
Nagle usłyszałem strzał. Gwałtownie odwróciłem się. Dźwięk dochodził z miejsca, w które pobiegły bestie. Biegiem ruszyłem w tamtą stronę. Padł drugi strzał. Miałem jeszcze spory dystans do przebycia. Przyspieszyłem i pociągnąłem za pasek od karabinu tak, że wpadł prosto w moje ręce. Padł trzeci strzał, po czym zapadła cisza. Dopiero po chwili słychać było ryk i wycie wilkokrwistych. Zmarszczyłem brwi i schowałem się za rogiem najbliższego budynku. Bezszelestnie zakradłem się jak najbliżej głosów i jednym susem wskoczyłem na teren małego placu. Zdezorientowane kreatury od razu spojrzały w moją stronę, jednak ich reakcja była zbyt wolna. W ich stronę leciały już srebrne naboje. Wystarczyły trzy strzały, żeby potężne potwory leżały martwe. Położyłem jedną nogę na piżmaku leżącym najbliżej mnie i wystrzeliłem ostatnią kulę, prosto w jego łeb.
Gdy już wszyscy nieprzyjaciele leżeli w kałużach krwi, chciałem już iść, jednak byłem bardzo ciekawy, co za mądry człowiek wyje na nieznanym terenie. Moją uwagę przykuła duża szczelina w starym asfalcie. Usłyszałem głośne i szybkie sapanie, płytkie oddechy. Westchnąłem zmęczony i przykucnąłem nad otworem. Zobaczyłem wielkie brązowe, kobiece oczy, a bijące z nich przerażenie sprawiło, że przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz.
-Wyłaź-rzuciłem szorstko i podniosłem głowę. Dziewczyna nawet nie drgnęła, jedynie skupiła na mnie swój wzrok.
Pies, który leżał obok niej, zaczął głośno warczeć. Oddech nieznajomej coraz bardziej przyśpieszał i stawał się coraz szybszy. Przyglądnąłem się jej bardziej , kurczowo trzymała się ścian dołka. Sięgnąłem do niej ręką i złapałem za jej ubranie tak, żeby, jak najłatwiej ją stamtąd wydostać. Pomimo sprzeciwów psa udało się to bardzo szybko i po krótkiej szamotaninie, dziewczyna leżała już na twardym asfalcie. Nadal nie ustabilizował się jej oddech, a ona sama wyglądała jak sparaliżowana. Od razu przy jej boku zjawił się pies i wtulił się w jej bok.
Spotkanie z wilkokrwistymi musiało ją bardzo przerazić. Znacznie przyśpieszone tętno, oddech i "chwilowy paraliż" jednoznacznie o tym świadczyły.
Nagle poczułem ostry ból w okolicy łopatek. Poleciałem w przód i wylądowałem na ziemi. Momentalnie odwróciłem się w stronę atakującego.
-Cука!-Wrzasnąłem i zerwałem się na równe nogi. Złapałem Cara i wymierzyłem cios. Twarda kolba trafiła przeciwnika perfekcyjnie w szczękę, na co ten tylko zawył i padł na ziemię, krwawiąc.
Czyjeś ręce mocno zacisnęły się na mojej szyi i zaczęły ciągnąć do tyłu. Podniosłem karabin nad głowę i wystrzeliłem serię. Uścisk od razu ustał. Okręciłem się dookoła. Obok mnie stał mężczyzna z wymierzoną w moją stronę bronią. Zachowałem spokój, jednak w mojej głowie już układał się plan, jak wyjść z tej sytuacji żywo. Kątem oka zauważyłem, jak powalony przeze mnie koleś siedzi obok dziewczyny i próbuje ją uspokoić.

<Ana?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz