sobota, 27 stycznia 2018

Od Ruslana "Zmutowany Pies"

Szybko przebiegłem na drugą stronę ulicy. Już z daleka słyszałem dziwne dźwięki. Niepokojące i niedające skupić myśli. Byłem po nieco bardziej zarośniętej części, ostałego się miasta. Mimo iż była mroźna zima, zza rogu dało się słyszeć charczenie zombie. Przywarłem do najbliższej ściany, po czym powoli zbliżając się do rogu, starałem się bezszelestnie i niewidzialnie wyjrzeć zza niego. Rzeczywiście była to niezła grupka, ich ochrypłe jęki były dość głośne, jednak to nie były te same niepokojące odgłosy. Wycofałem się, by nie narobić sobie problemów i nastawiłem uszu. Cisza.. I znowu! Jakby przeszywające, żałosne wycie. Jednak nie należało ono raczej ani do psa, ani do żadnego innego stworzenia, z którym do tej pory miałem okazję się spotkać. Poczułem, jak narasta we mnie niepokój. Mocno i zdecydowanie chwyciłem za moje AK i znowu wychyliłem się zza ochronnego rogu. Zombie, gdy tylko usłyszały pierwszy wydany przeze mnie szmer i zobaczyły mnie jako ruszającą się istotę żywą, wściekle ruszyły w moją stronę. Byłem od nich dość daleko, jednak nie mogłem dać podejść do siebie zbyt blisko, więc załatwiłem ich szybką i krótką serią. Na szczęście jedna starczyła. Chwilę po wystrzale, nieznajomy dźwięk ucichł, jednak nie na długo.
To wycie wywierało na człowieku jakby.. Wielką presję i ciężar, wyraźnie czuło się narastający stres i niepokój. Szybko ruszyłem w jego stronę. Z czystej ciekawości. W pogotowiu miałem mojego kałasznikowa, więc nawet nie miałem o co się bać.
Zbliżając się do źródła, negatywne uczucia narastały w jeszcze bardziej przerażającym tempie. Były głośniejsze i teraz dosłownie rozszarpywały ciało i uniemożliwiały myślenie. Chciałem się cofnąć, ale nie mogłem. To coś, wycie, kazało mi iść dalej. Jeszcze bardziej otworzyłem oczy, wilgotne i jakieś dziwnie zamglone, tak, że w sekundę zalały się one łzami, które prawie natychmiast zamarzły.
Zatrzymałem się. Głos przyprowadził mnie do jakichś zarośli, z którym wyraźnie dało się słyszeć, że to właśnie tu znajduje się jego źródło. Co prawa, gdy byłem już w miarę blisko, wycie przerodziło się w jakby już bardziej znajome skomlenie, a gdy byłem już na miejscu, całkowicie je przypominało. Energicznie zacząłem przeczesywać wysokie trawy. Widoczność była mała, jednak w końcu znalazłem. Te okropne, pozbawiające racjonalnego myślenia dźwięki wydawał pso, wilko podobny zwierz, który, gdy tylko mnie zauważył, umilkł. Ukucnąłem przy nim i przed dłuższą chwilę, w ciszy, przyglądałem się mu. Nieco sklejona sierść, dość małe, niespotykane rozmiary, niezwykle długi pysk, ogon i łapy, musiał być niezłym biegaczem, niezłomnym drapieżnikiem. Czyżby w zanadrzu oprócz mamiącego wycia, mającego zwabić mnie do niego, miał coś jeszcze? Niepewnie przysunąłem się w jego stronę. Mimo wszystko stwór zachowywał się bardzo przyjaźnie, jednak ja i tak trzymałem dystans. Dopiero w tamtej chwili zobaczyłem, że na jednej z jego nienaturalnie długich łap swoje szczęki zaciska, wyjątkowo duża, metalowa pułapka. Wyciągnąłem w jego stronę rękę, na co momentalnie zaczął machać ogonem. Może jednak nie ma się czego bać? Położyłem rękę na zimnym metalu, po czym nie spuszczając, chociażby na chwilę zwierzaka z oczu, wymacałem przycisk otwierający bezlitosny mechanizm. Na szczęście wszystko zadziałało bez szwanku i łapa psowatego była już wolna. Jednak zwierz nawet się nie poruszył. Zmarszczyłem brwi, nie wiedząc, co się dzieje, jednak po chwili dostrzegłem, że uwięziona łapa, praktycznie nie jest złączona z ciałem. Najwidoczniej zwierzak starał się uwolnić i chciał odgryźć sobie uwięzioną łapę, jednak ta zbyt mocno złączona z ciałem nie uległa staraniom. Powoli zbliżyłem rękę do ciała stworzenia i chciałem go dotknąć. Ten widząc to, tylko spuścił łeb, jakby już czekał na pieszczoty. Niepewnie zanurzyłem moje zmarznięte palce i ciepłe kudły. Niesamowite uczucie! Oczywiście nie raz głaskałem psa, jednak to do końca nie był pies. Dotyk jego ciała był czymś magicznym. Lekko objąłem go od dołu, tak by moja ręka szła pomiędzy jego przednimi łapami i zacząłem go podnosić. Przez chwile zdawało mi się, jakby chciał mnie ugryźć, jednak po chwili dał uszy po sobie i swoim wydłużonym pyskiem wtulił się w moje ciało. Poczułem jego niewyobrażalne ciepło, jednak tylko z okolic szyi i głowy. Jak ten maluch w ogóle przeżył? Na wychudzonego nie wyglądał, więc wpadł w pułapkę niedawno? Jeżeli tak, to, jak jego rana zdążyła się już tak zarosnąć i w ogóle. Jeżeli nie to znaczy, że był tu od dłuższego czasu? Jego wygląd w sumie nie usiał świadczyć o tym, czy głoduje, czy nie. Teraz zwierzęta mało co zdradzają po swojej budowie, jednak wiadome jest, że stwory drapieżne potrafią naprawdę długo wytrzymać bez jakiegokolwiek pokarmu. Spojrzałem na jego małe skupione na jednym punkcie oczka. Wyglądał nawet słodko. Jego długie kończyny bezwładnie kołysały się w swoim tempie, delikatnie ocierając się o mnie.
Chciałem go stąd zabrać, nie zasługiwał na śmierć. Psowaty zdawał się naprawdę przyjazny i po wyszkoleniu, czy dłuższym czasie spędzonym z człowiekiem, na pewno nie byłby gorszy od niejednego psa wojskowego. Tylko że on miałby przewagę, naturalną posturę idealnego jak na te czasy drapieżnika, długie lekkie kończyny, długi ogon, szyja, pysk. Zapewne silne szczęki, ziemisty kolor, co może nie na zimę, lecz na inne pory roku jest idealnym kamuflażem i dostosowywalne furto. Chciałem zabrać go do metra. Jego dzikie, wyostrzone zmysły na pewno dałby sobie radę w mroku tunelów, a chętnych na takie monstrum pewnie nie byłoby końca. Wystarczy wyszkolić. Pozbawić miłości do wszystkich innych istot niż właściciel i szkolić. Tyle.
Na szczęście mój nowy towarzysz nie był ciężki. Łatwo też się go niosło. W pewnym momencie zauważyłem, że czworonóg coraz częściej rozgląda się na boki i węszy. Czyżby jego zmysły powróciły i już szykował się na polowanie? Z tego, co wiem, brak jednej łapy nie będzie mu jakoś szczególnie utrudniał życia, ot jedna mniej. Żadnej różnicy. Nagle mój dotąd spokojny kolega zaczął się miotać i stanowczo chciał się wyrwać z mojego uścisku, nawet lekko zawarczał. Szybko spuściłem go na dół, na tyle delikatnie by nic mu się nie stało. Ten od razu po dotknięciu ziemi zaczął pędzić w stronę jakichś drzew. Nie chciałem go opuszczać, jednak może to była cała moja rola odegrana dla niego? Może tylko do tego byłem mu potrzebny? Wyczuł, że już na zawsze stracił nogę i uwolnił się z kleszczy i teraz po prostu uciekł?
Zacząłem biec. Nie mogłem stracić go z oczu. I rzeczywiście, brak łapy absolutnie nie utrudniał mu szybkiego biegu, może był nieco wolniejszy niż przedtem, jednak na pewno nie wypadł z formy i nawet mnie, człowiekowi, który biega, wcale nie tak wolno już prawie chował się za pierwszym drzewem. A ten las nie był blisko. Dobiegając, ze zmęczeniem oparłem rękę na moich kolanach i zacząłem ciężko dyszeć. Usłyszałem też cichy.. Płacz? Zbliżyłem się i znowu zobaczyłem tego samego stwora. Jednak teraz leżał na ziemi z własnej woli i jakby cicho szlochając, wtulał się w ciało. W ciało nieżywego mężczyzny. Poczułem dziwne ukłucie. Zazwyczaj nic nie działa na mnie w taki sposób, nie rozczulam się, jednak teraz było to zbyt silne. Futrzak posłał mi jakby smutne spojrzenie, po czym jeszcze mocniej wtulił się w okolice szyi, zapewne, swojego pana, na którego głowie już dawno zaschła krew, niegdyś wylewająca się z głębokiej rany na pół skroni, która zapewne pozbawiła go życia. Jego ciało powoli rozkładało się, jednak przez mróz smród dotarł do mnie dopiero po dłuższym czasie. Obok zwłok leżały też truchła małych zwierząt, jakby psowaty dbał, aby pan miał co jeść.
Nie chciałem dłużej patrzeć na to wszystko, więc po prostu wróciłem do domu. A przez całą drogę ogrzewała mnie myśl, że na tym świecie zostały jeszcze resztki szczerego dobra.

<Pijes, tak wiem, że mam talent!>
~150 pkt ~Reker 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz