środa, 1 maja 2019

Od Rafaela cd. Ileany

Głupi dzieciak - mruknąłem w myślach, słysząc dokładnie jej każdy krok. Wystarczyło ciche stuknięcie obcasem, aby określić położenie człowieka, znajdującego się kilka pomieszczeń za mną. Tak, mutacja wampiryczna była jednocześnie moim koszmarem, jak i zbawieniem. Nigdy nie obwiniałem za to mojej ukochanej, bo w końcu sam ją o to prosiłem. Nie chciałem zostawić jej samej... Nie po tylu latach rozłąki... Zostawiając na ziemi podstarzały długopis, schowałem się w cieniu zniszczonej szafy, gdzie niegdyś przetrzymywano dokumenty chorych pacjentów. Czekając na swoją ofiarę, zacząłem zastanawiać się, dlaczego tak właściwie mnie śledzi. Nigdy nie byłem jakimś wybitnym żołnierzem, a dawne odizolowanie od społeczeństwa nie potrafiło zapewnić mi dużego grona znajomych, którzy być może by mnie teraz szukali. Jeszcze chwila - pomyślałem, widząc zbliżający się cień, należący do nieznanej mi z charakteru postaci. Widząc jej strach, automatycznie rzuciłem się do jej gardła, za pomocą którego przyszpiliłem ją do zimnej połogi.
- Czego chcesz? - syknąłem, nie mając czasu na zwykłe pogaduchy z nastolatkami. Nieodpowiedzialne gnojki chcące nieco więcej atencji niż dostawały przed wojną. Kto w ogóle wypuszcza takie z obozu? Nie mam bladego pojęcia. Nie chcąc zabić sojusznika, ostatkiem sił powstrzymywałem się przed rozszarpaniem brązowookiej gardła.
- Niczego - odpowiedziała, bladnąc na delikatnie opalonej twarzy - Wypuść mnie... Przecież ci nie zagrażam... - dorzuciła nerwowo, rzucając się pode mną niczym ryba, którą ktoś właśnie wyrzucił z wody. Nie chcąc odpuścić, pociągnąłem ją za włosy do pozycji stojącej, aby następnie uderzyć ją z kolana w brzuch.
- Nie szpieguj mnie już - warknąłem, zabierając od niej ręce, które wróciły do mundurowych kieszeni - Bo następnym razem możesz wylądować w trumnie - nie przejmując się jej obecnością, zacząłem przeglądać wzrokowo wszelakie pułki, gdzie oprócz żółtych papierów, nie znalazłem ani jednego opakowania leków. Zdegustowany, zacisnąłem swoje usta w wąską linię, aby następnie zastanowić się gdzie jeszcze mnie nie było.
- Czego szukasz? - zapytała skołowana, przylegając plecami do przeciwległej ściany - Nie ma tutaj zbyt wielu rzeczy... Raczej wszystko zostało rozkradzione - podciągnęła kolana pod brodę, spodziewając się jakiegoś boskiego zmiłowania. Przecież nie broniłem jej uciekać... Gdybym sam znalazł się w takiej sytuacji, od razu zniknąłbym z oczu swojemu napastnikowi, modląc się w duszy o to, aby mnie więcej nie szukał.
- Jakbym tego nie wiedział - przewróciłem oczami, rozcinając taśmę pobliskiego kartonu, w którym znajdowały się zużyte opatrunki, ubrudzone z każdej strony krwią - Cholera - rzekłem sam do siebie, nie mając zamiaru grzebać nagimi dłońmi w siedlisku potencjalnych chorób. Zirytowany tym zjawiskiem, wcisnąłem karton na poprzednie miejsce, co zezwoliło mi na opuszczenie tego bezwartościowego pokoju.
- Mogę dać ci trochę bandaży jeśli chcesz... - otworzyła swój plecaczek, w którym znajdowała się wszelaka ilość niezbędnych do życia rzeczy.
- Nie chcę, zachowaj to - odsunąłem się od niej, żeby uzyskać więcej przestrzeni osobistej - I wracaj do swoich znajomych, bo zaraz wszyscy się tutaj pogubicie... - dałem jej ostatnią radę, po czym używając wampirzej szybkości, zniknąłem z zaniedbanego budynku godząc się z myślami, że z tej wyprawy nie przyniosę niczego, co mogłoby się przydać do dalszego rozwoju obozu. Następnym razem będzie lepiej - pomyślałem, pogrążając się w budzącej się do życia leśnej puszczy.

*Trzy Dni Później*

- Poczekajcie tutaj za nami. Macie dwie godziny wolnego - powiedział Aiden, znikając wraz ze swoją siostrą w namiocie przywódcy Przemytników, gdzie miały odbyć się dzisiejsze obrady dotyczące tego, co zrobią z odnalezionymi na granicy skrzynkami pożywienia. Gdyby ktoś postawił ten zlepek desek w całości na naszej ziemi, to nie byłoby żadnego problemu, ale jak na złość wszystko po połowie leżało na śmiesznej, niewidocznej linii, po której chodzili jedynie nasi patrolujący.
- Jasne szefie - rzekłem jedynie, kierując się w stronę najbliższego cienia, gdzie nie mogły spaść na mnie żadne promienie słoneczne. Lubiłem słońce, ale po przemianie zbyt długie przebywanie na nim kończyło się dla mnie delikatnymi oparzeniami skóry. Opierając się plecami o rozpadający się budynek kas, nawet nie zorientowałem się kiedy podpełzł do mnie mały kociak, który domagał się ode mnie solidnej dawki miłości - Co tam maluchu? - podrapałem kocurka pod bródką, na co ten cichutko zamruczał - Mały pieszczoch - dorzuciłem natychmiastowo, pozwalając rudzielcowi wejść na moje ubrudzone od ziemi kolana - Czyj ty jesteś co?
- Rufus! Rufus! Rufus! - usłyszałem nagle kobiecy głos, który był dla mojego ucha dość znajomy. Widząc reakcje młodego przedstawiciela kotowatych, automatycznie zerwałem się na proste nogi, aby oddać kota widzianej niedawno przeze mnie właścicielce.
- Nie drzyj się, bo nic mu nie jest - skrzywiłem się, wycierając okłaczone dłonie w ciemną kurtkę - Musisz ciągle na mnie wpadać co? Nie masz nic lepszego do robienia w życiu? - wnerwiłem się, aby następnie nieco ochłonąć - Jestem Amitachi. Rafael Amitachi, chociaż nie wiem czy to zapamiętasz. 

<Ileana? ;3> 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz