czwartek, 9 maja 2019

Od Rafaela cd. Rity

- Myślisz, że dam sobie radę? - spojrzałem w oczy swojej piękności, które pałały ogromnym podnieceniem. Nie musiałem przez to długo główkować, aby stwierdzić, że polowania o tej porze dnia są najefektywniejsze. Gdy byłem jeszcze samotnikiem, często łapałem w pułapki drobne zające lub kuny, których mięso nawet mi zasmakowało. Jasne, codzienne odżywianie się tym szajsem nie było zbyt zdrowe, ale kto chciałby być fit w czasach apokalipsy? No właśnie. Nikt. Wątpiąc nieco w swoje możliwości, oparłem się plecami o najbliższe drzewo, które zrzuciło na moją głowę kilka zielonkawych już liści.
- Na pewno. To drzemie w twoim instynkcie - odpowiedziała, wtulając się w mój tors - Zaufaj mi. Będziemy się na pewno świetnie bawić - zapewniła mnie, żeby następnie nasunąć na swoją głowę szeroki kaptur, który bezproblemowo pomógł kobiecie wtopić się w otaczający nas mrok. Kiwając na to delikatnie głową, pogładziłem z czułością jej lewe ramie, co znacząco odprężyło mojego skarba - Plecaki zakamuflujemy... Nie będą nam na razie potrzebne, więc po co zadręczać się zbędnym ciężarem? - wsunęła swój bagaż między kolczaste gałęzie chaszczy, dzięki czemu solidnie zabezpieczyła przenośny dobytek.
- Masz rację - postąpiłem tak samo, jak ona, aby sekundę później zastanowić się, na czym miałoby polegać nasze mordowanie - Nie będziemy potrzebować łuku? Albo innej broni palnej? - zadałem głupie pytanie, którego na szczęście nie wyśmiała.
- Nic z tych rzeczy - skrzyżowała ręce na swojej klatce piersiowej, co miało zapewne podkreślić pewność wypowiadanych słów - Będziemy polować za pomocą swojej siły. Tylko proszę... Jeśli nie będziesz czuł się na siłach, aby pokonać jakąś zwierzynę, to odpuść. Nie chcę by stała ci się krzywda - w jej czerwonych tęczówkach ujrzałem zarysy pierwszych łez, które automatycznie starłem.
- Nie płacz kochana... Przecież wiesz, że jestem odpowiedzialny - nie odrywając od niej wzroku, zbliżyłem do siebie nasze usta, które na kilka sekund zastygły w namiętnym pocałunku. Zadowolony z takiego obrotu spraw, trąciłem nosem jej policzek, na co ta cicho zachichotała.
- Jesteś strasznie niewyżyty - stwierdziła, nieco się ode mnie odsuwając - Jeszcze będzie czas na pieszczoty... A teraz chciałabym upolować z tobą coś na prawdę pysznego - oblizała się łakomie, żeby po chwili złapać mnie za rękę i ciągnąć w stronę dalekiego zachodu. Zachowując taktyczną ciszę, bezszelestnie przemieszczaliśmy się po błotnych terenach Nowego Jorku, odnajdując coraz to ładniejsze okazy kopytkowych ssaków. Widząc je po raz pierwszy, natychmiastowo pojawiła się w moim umyśle chęć rozszarpania ich krtani. Na szczęście od tego durnego pomysłu powstrzymała mnie Rita, która stanowczym ruchem ręki pchnęła mnie wgłąb znajomej puszczy. Musieliśmy znaleźć większe stado, z którego uzyskalibyśmy więcej pożywienia niż z pojedynczej sztuki zagubionego bambiego. Niezbyt zadowolony z długiej, nieprzynoszącej zysku wędrówki, zacząłem powoli odczuwać dobijające znudzenie. Kręcąc na to wszystko nosem, miałem już zwracać się do mojej ukochanej z prośbą o zakończenie poszukiwań, lecz ta w tej samej chwili moja przewodniczka nieoczekiwanie się zatrzymała.
- Co się dzieje? - szepnąłem przy jej uchu, wywołując na jej ciele lekki dreszcz.
- Popatrz na szóstą... Siedem ładni... - wyjaśniała sytuacją, wysuwając swoje długie kły - Zabij tyle, ile potrafisz. Każda kropelka się przyda - pstryknęła mnie w nos, żeby następnie ruszyć biegiem w stronę najbliższej sztuki. Nie chcąc pozostać w tyle, uwolniłem swoje długie zębiska, które w szybkim tempie uśmierciły pierwszą samicę. Fascynując się tryskającą dookoła krwią, nawet nie zauważyłem kiedy cała gromada została pokonana. Osuszając swoje zdobycze do ostatniej kropelki mazi, czułem w głębi swojej duszy ogromne ukontentowanie. Zapominając o zjadającym mnie głodzie, spojrzałem na resztę niedojedzonych stworzeń, na które w każdej chwili mogłyby rzucić się czujne drapieżniki.
- Co z robimy z resztą? - trąciłem butem giętkie ciało sarny, której głowa była związana z resztą ciała jednym, nierozerwanym do reszty mięśniem - Nie chciałbym, żeby ktoś podpiął się pod naszą robotę słońce - zerknąłem na jej krwiste lico, wyrażające delikatne zamyślenie.
- Przetoczymy krew do butelek, a najlepsze kąski z mięsa zawsze można wyciąć i zabrać ze sobą.
- Butelki zostały w plecaku - uniosłem do góry jedną brew, co spotkało się z jej cichym śmiechem.
- Dlatego po nie pobiegniesz - kopnęła mnie w tyłek, dzięki czemu przyspieszyłem nieco tępa swoich kroków.
- Jeszcze ci się za to odwdzięczę! - pokręciłem z rozbawieniem głową, aby po niecałej sekundzie zniknąć wśród wiosennej zieleni.

*Dwa Dni Później*

- Musisz mieć drużynę - powtórzył zdeterminowany Aiden, który upierał się jak wół, abym przyłączył się do nieznanej mi grupy ludzi. Współpraca z więcej niż trzema ludźmi wykańczała mnie psychicznie, dlatego od większych band cepów wolałem trzymać się z daleka, co zapewne nie raz i nie dwa uratuje moje życie.
- Nie - syknąłem przez zęby - Nie będziesz mówił mi co mam robić. Nie masz prawa mi rozkazywać - wstałem z krzesła, opuszczając pospiesznie jasne pomieszczenie. Kierowany złością, zacząłem kierować się w stronę głównego placu, gdzie o tej godzinie przebywali jedynie nieliczni żołnierze, wyznaczeni do pełnienia rannych wart. Marudząc pod nosem, skryłem się w cieniu najbliższego magazynu, gdzie po odczuciu mocnego ukłucia, po prostu zasnąłem.

<Rita? :3> 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz