środa, 24 kwietnia 2019

Od Rafaela cd. Rity

Docierając na strzelnicę, zacząłem zastanawiać się, czy będę w stanie trafić w rozłożone w pobliżu tarcze. Łuki i strzały były od zawsze działką Rity, mi za to od dziecka kazano trzymać w rękach broń palną w pakiecie z przeróżnymi nabojami. Nie czując żadnego skrępowania, oparłem się tyłkiem o blat jednego ze stołów, na których leżały różnorakie, zabezpieczone karabiny. Niektóre były już przydzielone do żołnierzy, inne dopiero czekały na rozporządzenie po przechwycie, a jeszcze inne były oficjalnie oddane do utylizacji.
- Proszę - szepnęła czule do mojego ucha, wsuwając w moje ręce łuk bloczkowy z kompletem dwunastu strzał - Uważaj tylko na palce kochany - wyszczerzyła się, przypinając kołczan do paska swoich spodni, co zezwoliło jej na podejście do jednego ze stanowisk strzeleckich.
- Będę uważał - rozłożyłem swój "majątek" na krześle obok niej, żeby wygodniej było mi po niego sięgać. Nasuwając pierwszą strzałę na podstawkę, sprawnie wpiąłem ją w cięciwę, wyposażoną w pętelkę do spustu. Pamiętając o odpowiednim ustawieniu nóg, napiąłem linkę dacronu, która przyległa częściowo do czubka mojego nosa i skrawka zadrapanego policzka. Spoglądając w przejrzysty celownik, starałem się, żeby grot znalazł się na równi z czerwonym punktem tarczy, znajdującej się kilkanaście metrów przede mną. Kiedy wydawało mi się, iż wszystko jest okej, pewnym ruchem spuściłem spust, oddając tym samym piękny, a raczej tragicznie krzywy strzał. Widząc jak karbonowe dziadostwo, zderza się z grubą warstwą styropianu, zacząłem powoli tracić zapał do dalszej, treningowej strzelaniny, która niegdyś tak bardzo mnie satysfakcjonowała - Chyba jednak to nie moja bajka - stwierdziłem, spoglądając na planszę von Kastner, płonącą od mnóstwa dobrze wymierzonych pocisków.
- Spokojnie, spróbuj jeszcze raz - podała mi do ręki kolejnego bełta, zachęcając mnie tym samym do następnej próby, która podobnie, jak pierwsza skończyła się wielką tragedią - Może spróbujemy inaczej - stanęła za mną, pomagając napiąć mi od nowa łuk. Wszystko wyglądało praktycznie tak samo, lecz lżejsze trzymanie majdanu i stanowcze wypuszczenia strzały na wolność, zapewniło mi trafienie w pole o wartości ośmiu punktów - Widzisz? Nie możesz tak się spinać - połaskotała mnie w okolicach szyi, wyciskając ze mnie radosny śmiech.
- Wiem, wiem - przytuliłem ją do siebie, a następnie dałem jej całusa w zmarszczone czółko - Bez opaski ci dużo, dużo, dużo, dużo lepiej - przesunąłem czarny materiał, aby zobaczyć jej chore oko, które zostało przeze mnie czule ucałowane - Jesteś piękna... Cała moja... - pocałowałem jej szyję, lekko się na niej zasysając. Z pewnością przymilałbym się do niej dłużej, gdyby nie pewien żołnierz, który bez najmniejszego ostrzeżenia, wpadł do blaszanego pomieszczenia, w jakim się obecnie znajdowaliśmy. Wzdychając na to cicho, odsłoniłem mu obraz czarnowłosej, która z powagą naciągnęła ciemny materiał na uszkodzoną gałkę oczną.
- Co się dzieje Johan? - zaczęła władczo, żądając od niego najszczerszych wyjaśnień.
- Pani dowódco - wysapał, poprawiając przyklejone do czoła włosy - W lasach pojawiły się wilkołaki... Zabijają wszystko i wszystkich... Kazano mi przekazać, iż oddział Waltera potrzebuje natychmiastowego wsparcia. Liczy się teraz każda sekunda... Są zbyt silni... - mówił z tempem katarynki, gestykulując przy tym nerwowo rękami. Mrużąc na to oczy, zacząłem szybko obmyślać plan działania. Teoretycznie powinienem to olać, ale jeśli takie rzeczy dotyczyły Rikity, moim obowiązkiem było się w to zaangażować.
- Zbierz ludzi! Za pięć minut na placu głównym! - udała się w stronę swojej szafki, z której wyjęła swoje podstawowe wyposażenie - Raf, wróć do pokoju - chcąc nadać swoim słowa ostrzejszego charakteru, wskazała palcem otwarte na oścież drzwi. Nie mając zamiaru ruszyć się z miejsca, zacząłem obserwować jej poczynania, polegające na chowaniu białej broni, w najciemniejszych zakamarkach munduru - Proszę... To niebezpieczne...
- Rita chcę pomóc - zostałem przy swoim zdaniu, co nie było zaskoczeniem dla starszej kobiety - Byłem szkolony do takich walk od dziecka... Nic mi nie będzie... Rany też się nie uszkodzą - zapewniłem, podnosząc ze stołu najzwyklejszą w świecie M4, która w ułamku sekundy zawisła na moim lewym ramieniu - Dam sobie radę, obiecuję, że wyjdę z tego żywy - sprawdziłem ostrość swoich sztyletów,  niezbędnych do tego typu walk.
- No dobrze - popatrzyła na mnie smutnymi ślepiami, przez co moje serce cicho zapłakało.
- Nie smutaj - uniosłem dwoma palcami jej brodę, aby ta spojrzała prosto w moje oczy - Kocham Cię. Tylko to się liczy.

*Dwie Godziny Później*

- Uważaj! - krzyknąłem w stronę jednego z żołnierzy, który gdyby nie moja szybka reakcja zostałby schrupany na obiad przed siwego mutanta - Są sprytniejsze, niż sądziłem... Miej oczy dookoła głowy - zaciągnąłem go za osłonę, gdzie pod czujnym okiem ludzi von Kastner, mógł sobie dobitnie ochłonąć. Nie lubiąc stać w miejscu, podbiegłem do nowej osłony, która dawała mi lepszy wgląd na pole walki. Zostało ich jeszcze trzech. Pewnie są najsilniejsi - spojrzałem w oczy białej bestii, jeżącej na mnie swój włos. Nie zrażając się taką reakcją, zabrałem solidny zamach, pozwalający mi wbić sztylet w jego durny łeb. Zadowolony ze śmierci futrzaka, nie przewidziałem tego, iż jedna z tych kreatur, niespodziewanie może wgryźć się w moje ramie. Otwierając usta w niemym krzyku, stałem sparaliżowany pod rozłożystym dębem, czując jak każdą kropelka krwi, ścieka bardzo powoli po moim zniszczonym ciele. 

<Rita? :3 Broń! xd> 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz