środa, 10 stycznia 2018

Od Leona cd. Reker'a

Nie wiedziałem zbytnio co się teraz dzieje... ktoś do mnie podbiegł i zaczął coś mówić, ale ja nie mogłem rozszyfrować przez długi czas, co ta osoba ode mnie chce. Miałem parę ran postrzałowych, które nagle zabolały niemiłosiernym bólem, przez co prawie się wydarłem ale ten ktoś mnie uciszył stanowczo aczkolwiek delikatnie.
- Ciii.... spokojnie, wiem że boli - usłyszałem czyjś cichy szept, lecz ja nie mogłem nikogo dostrzec gdyż wzrok mi się zamazywał i widziałem jak przez jakąś gęstą mgłę albo zupę mleczną. Było mi strasznie zimno i wszystko tak bardzo bolało. Starałem się jednak mimo wszystko nie ruszać, jak ten ktoś mówił, choć było mi na prawdę bardzo ciężko.
- Co z tym u Ciebie? - spytał nagle ktoś, dość głośno.
- Nie najlepiej... Powinien szybko trafić na oddział medyczny, w dodatku chyba przetaczał komuś swoją krew - rzekł dotykając moich ran, a moje zmysły powoli nieco zaczęły bardziej reagować na to co się dzieje w świecie realnym. 
- Patrzcie ile łusek po nabojach i wszystkie magazynki są puste, nawet te zapasowe - rzekł jakiś inny głos, ale bardzo męski więc Ci, którzy tutaj teraz byli w tym pomieszczeniu z nami, musieli to być jacyś starsi od nas ludzie.
- Bronili się jak mogli - rzekł ktoś ni to zły, ni to przestraszony - Jak tylko dorwę Jareda to go chyba zabiję! Jak on mógł porzucić własną drużynę?! - warknął wściekle, a ja zacząłem co nieco kontaktować ze światem żywych. 
- Zostawił ich na pastwę śmierci... Porzucił ich... założę się że wiedział że potrzebują pomocy ale cholernemu tchórzowi się nie chciało ruszyć tyłka - rzekł ktoś inny.
- Nawet nie mają wody ani jedzenia... Przez parę dni walczyli bez żadnego prowiantu! Oni już po dwóch dniach powinni być martwi w takim piekle - rzekł ktoś znowu.
- A jednak jakoś przetrwali i się bronili jak mogli, a ten chłopak co przetaczał komuś krew, to obstawiam że przetaczał ją Rafaelowi, bo ma pewne kropelki krwi na ręce i wenflon - rzekł znowu najbardziej twardy głos ze wszystkich tych głosów jakie zdołałem słyszeć będąc w tak opłakanym stanie.  
- Ratowali go jak mogli... Mogli uciec jak tchórze, bo to młode chłopaki, ale jednak zostali nie opuszczając swojego dowódcy i walczyli. Wiedzieli że bez dowódcy zginą, a poza tym tylko nieliczni by zostali - rzekł znowu jakiś obcy głos -  Widać że nie mieli żadnych szkoleń, więc pewnie niedawno trafili do wojska, bo mają małe doświadczenie w rozstawianiu się czy też można nawet zobaczyć po broniach, że nie są odpowiednio sprawdzone i zabezpieczone, ale jednak jakoś walczyli - powiedział ktoś a ja wtedy poczułem w swojej ręce ukłucie.
- Albo odważni albo głupi - mruknął ktoś - Albo tutaj zostali bo bali się zwiać, albo też bali się zwiać i postanowili tutaj siedzieć jak szczury w pułapce - fuknął znowu i od razu mi się ten gościu nie spodobał ze słuchu.
- Ty to zawsze wszystko musisz widzieć w czarnych barwach Cameron - mruknął ktoś na niego pogardliwie.  
- No co? Jestem po prostu realistą - mruknął w odpowiedzi.
- Raczej głąbistą - mrukną znowu ten sam głos pogardliwy.
- Spadaj, to moje zdanie - warknął cicho.
- Spokój tam! Bo za karę skończycie w kuchni przy kartoflach jak wrócimy do bazy - warknął chyba ich dowódca, na co w końcu się zamknęli.
- Tak jest - mruknęli wspólnie, a ja poczułem jak coś podaje mi ktoś dożylnie. 
Jęknąłem cicho bo bardzo bolała mnie głowa i miałem bardzo wysoką gorączkę, i praktycznie każdy dotyk mnie bolał. Po chwili poczułem czyjąś zimną dłoń na swoim czole, która była z jednej strony jak zimna że chciałem ją zrzucić z czoła, a z drugiej strony była ukojeniem na palący z gorączki łeb.  
- Emayer mamy jakieś przeciwgorączkowe? Ten tutaj zaraz mi się wykończy - rzekł po nazwisku do kogoś. 
- Mamy, łap! - rzekł ktoś i chyba ktoś mu to rzucił.
- Dzięki... - rzekł i znowu poczułem jak jakaś zimna substancja wkracza do mojego krwioobiegu.
Byłem bardzo niespokojny mimo wszystko bo sam nie wiedziałem już czy wiercę siew gorączce czy z bólu jaki przeszywał moje ciało, zupełnie jakby w rany i mięśnie wgryzały mi się rozwścieczone pitbule. Momentalnie poczułem zaraz jak ktoś mnie przytrzymuje stanowczo lecz znowu łagodnie jakby i starał się mnie uspokoić mówiąc bardzo spokojnym aczkolwiek cichym głosem, jakbym tylko ja miał słyszeć to co się do mnie mówi.   
- Spokojnie młody zaraz będzie wszystko dobrze - rzekł spokojnie - Wiem że boli ale zaraz przejdzie, zaufaj mi jesteś już bezpieczny - rzekła jeszcze, więc jakoś w miarę się uspokoiłem, bo wróg raczej takich słów by nie powiedział!  Prędzej by mnie skopali i najchętniej by mi poobcinali kończyny niż chcieli mi pomóc. Było mi jednak nadal strasznie zimno chyba z powodu szoku jakiegoś, ale ja się na tym nie znam zbytnio.
- Już dobrze - rzekł znowu i po chwili poczułem ciepło. Ten kto był przy mnie, okrył mnie ciepłym kocem wojskowym, który rozpoznałem po charakterystycznym materiale. Już wiedziałem że to żołnierze i najprawdopodobniej to nasi. Bardzo się z tego powodu ucieszyłem, że jednak nie spisano nas na straty i jakoś to wszystko przeżyjemy, lecz i tak najbardziej martwiłem się o Rafaela i Marka, których obrażenia były raczej najpoważniejsze, choć teraz już sam nie wiem, bo czuję się podziurawiony tymi wszystkimi pociskami jak jakiś ser szwajcarski. 
- Ej... Reker coś dzisiaj w ogóle jadł? - spytał znowu ktoś, lecz nie widziałem kto, gdyż zamknąłem oczy, bo strasznie mocno bolący łeb nie dawał mi spokoju, a zamknięcie oczu przynosiło lekkie ukojenie.
- Ja nie wiedziałem żeby coś jadł w ogóle... - rzekł pierwszy.
- Ja też nie... - rzekł drugi.
- I ja nie...  - rzekł kolejny.
- Sprawdzę ile jest prowiantu, każdy ma przydzielone racje żywnościowe na dzień - rzekł ktoś i zacząłem słyszeć jak ktoś coś sprawdza w plecaku. Czułem się swoją drogą nieco jak jakiś nietoperz, bo kiedy teraz jestem taki słaby i prawie nie mogę się ruszać, to mój słuch się bardzo wyostrzył na nawet najmniejsze i najbardziej ciche dźwięki.
- I jak? - spytał po jakiejś dłuższej chwili ktoś blisko mnie.
- Mamy problem... Młody nic zupełnie nie jadł - westchnął ciężko.
- Co? Oszalał?! Musi jeść! Inaczej nam tu padnie! Nie jest w pełni sił... Gdzie on teraz jest? - spytał znowu ktoś.
- Jest w pokoju obok kazałem mu odpocząć - rzekł chyba dowódca.
- Weź każ mu zjeść przy sobie chociaż jedną, bo na pewno teraz nie zje i prędzej da to psu - rzekł tym razem ten co się mną zajmuje.
- To właśnie mam zamiar zrobić - rzekł i usłyszałem jak wstaje z podłogi - Bądźcie czujni - rzekł jeszcze i usłyszałem jak wychodzi, a ja straciłem przytomność.
~~~***~~~***~~~***~~~
Nie wiem ile czasu minęło bo byłem taki strasznie wyczerpany. Spałem chyba długo, ale nie byłem pewien co do tego. Nic nie wiedziałem, ale gdy otworzyłem wreszcie oczy, to zacząłem nieco normalnie widzieć. Ujrzałem żołnierzy z naszymi flagami, jak czuwają przy swoich pozycjach i doglądają rannych czyli nas. Nie zauważyli że już nie śpię, więc mogłem znowu się przysłuchiwać ich rozmowie i tym razem na nich nieco patrzeć, bo ból głowy i ciała nieco minął lecz słabość niestety jeszcze nie.
- Jak on się ma? - spytał jakiś brunet blondyna.
- W sensie chodzi o Rekera? - spytał drugi.
- Tak... Co z nim? - spytał znowu potwierdzając słowa swojego kolegi.
- Śpi teraz... Podałem mu niewyczuwalnie dożylnie leki nasenne, więc teraz pi głęboko i może dzieciak odpocząć - rzekł spokojnie.
- Kiedy do nas dołączał, to myślałem ze będzie takim samym nieudacznikiem jak jego ojciec... - rzekł ktoś cicho.
- Też tak myślałem, ale okazał się dobrym dzieciakiem i żołnierzem - rzekł spokojnie znowu ten sam osobnik - Będzie z nami w drużynie jak najdłużej tylko można, a z resztą nie chcę innego na razie... Dobrze się spisuje to dobry dzieciak - rzekł jeszcze, na co tej pierwszy pokiwał głową zgadzając się z jego słowami.
- Jest utalentowany i szybko się uczy, ale trzeba go czasami temperować, bo za bardzo chce działać a mało myśli jeszcze czasami - rzekł znowu ktoś inny i tym razem zobaczyłem jakiegoś gościa z czarnymi włosami.  
- Też tacy kiedyś byliśmy, że wyrywaliśmy się do przodu... Pamiętam jak kiedyś Stiwens się na mnie darł - rzekł rozbawiony - Ale nigdy nie był na mnie zły, tylko się martwił... On też z tego w końcu wyrośnie i będą z niego ludzie, bo z jego ojca to tylko jakieś dziadostwo jest, jak on się dostał do wojska tego nie wiem, on jest kompletnym beztalenciem i nic nie potrafi kompletnie, prócz chowania głowy w piasek... - mruknął tym razem.
- No... Tylko się przechwalać tamten potrafi i się wydzierać, a jak jest co do czego to podkula ogon i spierdala aż się kurzy! Wiem że nie powinienem tego mówić, ale cieszę się za każdym razem kiedy on dostaje kulkę skurwysyn jeden - rzekł, na co o dziwo wszyscy pokiwali zgodnie głowami.
- Nie tylko Ty tak masz... - rzekł ich dowódca o dziwo.
- A niby ma takiego świetnego ojca, to taki dziad wyszedł im - rzekł kolejny, który zajmował się teraz Markiem.
- Tak się niestety zdarza.... Rodzice mogą być dobrzy, a szczeniak wyjdzie zły i tak się dziadostwo później pleni i żeruje na tych biednych... - rzekł z westchnieniem inny.  
- Dobra nie gadajmy już o tym... Skurwiel kiedyś zostanie rozliczony ze swoich grzechów - rzekł znowu ich dowódca gasząc papierosa - Jak się czuje Rafael? - spytał i spojrzał chyba na lekarzunia obok leżącego właśnie Rafaela.
- Po lekach niby z nim lepiej, ale wdała się infekcja i musi szybko trafić na medyczny - rzekł ze zmartwieniem.
- Niestety jak na razie po nas nie przybędą, przez tą cholerna burzę piaskową - rzekł zmartwiony dowódca, przecierając twarz dłońmi. 
- Ile minęło czasu od naszego przybycia tutaj? - spytał inny.
- Minęło jakieś osiem godzin - rzekł patrząc na zegarek, a mnie zaświtało w głowie że jednak spałem tylko kilka godzin.
- Burze piaskowe mogą trwać nawet kilka dni, a ta coś mi się widzi ze właśnie taka jest - mruknął ponuro inny. 
- Czyli jesteśmy w dupie... - rzekł lekarzunio znowu.
- Przynajmniej ten piach nam tutaj nie leci - rzekł dowódca.
- Ej... patrzcie kto się nam obudził - rzekł nagle znajomy mi głos, a wtedy zrozumiałem że to o mnie właśnie chodzi, wiec spojrzałem niepewnie na osobnika obok mnie, który najwidoczniej przed chwilą do mnie podszedł.  
- Jak się czujesz młody? - spytał z troską i dotknął znowu mojego czoła.
- Lepiej... dzięki... - rzekłem słabo, bo nadal nie miałem na nic sił i nawet rozmowa bardzo mnie męczyła.
- Jak Ci na imię? - spytał tym razem ich dowódca, uważnie na mnie patrząc.
- Leon... - rzekłem jakoś.
- A więc Leonie... Co tu się stało? Co wy tu robicie? Czemu nie byliście z dowódcą? - spytał spokojnie.
- Poszliśmy na zwiad.... - rzekłem robiąc pauzę by wziąć do płuc więcej powietrza co szło mi ciężko - Kiedy mieliśmy wracać do schronienia, nagle zostaliśmy zaatakowani przez wroga.... - rzekłem znowu robiąc wdech ciężko - Rafael rozkazał byśmy się tutaj schowali, bo tam mogli by nas rozstrzelać, lecz kiedy tutaj trafiliśmy zorientowaliśmy się że nie mamy radia by wezwać pomoc, bo zostało w schronie... - rzekłem kaszląc lekko.
- Spokojnie.... - rzekł ten obok mnie, nie chcą bym się zbytnio wysilał. 
- Zaczęliśmy się bronić... jednak zaraz w trakcie walki Rafael został ranny wraz z Markiem... Zaczęliśmy wiec sami odpierać atak, a nasz medyk zaczął ich opatrywać - znowu wziąłem wdech ciężko i szybko parę razy - Chcieliśmy wezwać pomoc ale nie mieliśmy jak... Jednak po wystrzałach dało się usłyszeć nawet w naszym schronie że jesteśmy w opałach, jednak nikt nie przybył... Zostaliśmy sami.... - rzekłem słabo coraz bardziej. 
- Nie przemęczaj się.... Już wszystko więc wiemy... Odpocznij... - rzekł ten obok mnie, który znowu zmusił mnie do położenia się, bo przez ten czas mnie lekko podtrzymywał w pozycji siedzącej.
- Co za skurwysyn - usłyszałem ciche warknięcie, a wtedy zorientowałem się że ten cały Reker też już nie śpi i przysłuchuje się naszej rozmowie. Byłem taki słaby... Znowu podali mi jakieś leki, aż w końcu zemdlałem znowu pogrążając się w ciemnościach... Ciekawiło mnie jednak czy te zjawiska jakie tu występują w nocy, dotkną też w jakiś sposób ich... Bo nam to się zdarzało, ale na szczęście nie było to tak gwałtowne.

< Reker? ciąg dalszy spotkania w snach xd >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz