wtorek, 2 stycznia 2018

Od Leona cd. Reker'a

Boli.... Tak cholernie mnie to boli. Najpierw mnie katują jeszcze przed pójściem do prawdziwego kata kiedy leżałem i byłem bezbronny, a teraz nagle ktoś mnie znowu zabiera stąd. O co tu chodzi? Kim oni są? Gdzie ja jestem? Dlaczego mówią do mnie o tym... no... Demonie. Przecież ja jestem normalnym człowiekiem! Chorzy są czy co? Myślą że ja niby jakąś czarownicą czy też czarodziejem jestem? I co teraz? Spalą mnie na stosie?! Oszaleli?!
A może znowu coś planują że niby dobrzy są, a tak na prawdę mam iść na jakieś badania jak królik doświadczalny? Boże dopomóż... Ja tylko chcę żyć marnym życiem w spokoju, już dość mam cierpień.... Niech przestaną.... Niech już przestaną mnie ranić... 
 Nie wiem gdzie ten chłopak mnie znowu niósł ale miał siłę. Wydawało mi się że na pewno był kiedyś żołnierzem, tyle że czemu on tak się przejmuje moim losem? Nie wiem... Szedł jakimiś korytarzami, które były istnym labiryntem, nie mówiąc o tym że były ciasne i można by było dostać od nich klaustrofobii. Dziwiło mnie też jak to miejsce jest oświetlone i wielkie. Z tego co wiem, to zombie lgną do światła jak muchy, a tu proszę! Czyżby to był jakiś obóz? Może wzięli mnie za jakiegoś ich wroga? Z drugiej strony przecież im nie zagrażałem bo i tak mnie rozbroili i przez długi czas byłem nieprzytomny.
Ciało bolało mnie niemiłosiernie, a w głowie tylko miałem nadzieję że jakoś stąd ucieknę. Problem tylko taki że pewnie nie odzyskam już swojej broni, więc równie dobrze popełniłbym samobójstwo wychodząc na zewnątrz bez broni i moich ciepłych wojskowych jeszcze z przed wojny ubrań. Czułem w ustach metaliczny posmak krwi.  
Albo przegryzłem sobie z tego wszystkiego język, albo mam krwotok wewnętrzny, a na to szkoda leków.
Chłopak zaniósł mnie na oddział medyczny, gdzie zaraz wokoło mnie zaczęli się pojawiać jacyś ludzie w białych kitlach, co mnie przeraziło.
A więc jednak eksperymenty... Boże dlaczego? 
Zaraz po tym ja przeszło mi to przez myśl straciłem przytomność, choć nie wiem już czy to było z braku krwi, z powodu obrażeń czy też po prostu stchórzyłem. Bałem się bo tylko głupi by się nie bał. Nie miałem pojęcia co teraz będzie, lecz wiedziałem że muszę jakoś stąd uciec.
~~~***~~~***~~~***~~~
Było gorąco jak cholera. Słońce strasznie piekło, a gorący piasek palił nogi i ręce. Byłem na misji w Afganistanie, a moim dowódcą był niejaki Jared Meralvo. Był strasznym dowódcą. Czemu? Strasznie wymagający, zadufany w sobie dupek, który nie przejmuje się innymi, tylko rzuca rozkazy, a prawie sam nic nie robi. Jedynie co to przejmował się nami jego zastępca Rafael Veritos. Miał chyba korzenie Hiszpańskie, ale nigdy żaden z nas nie miał odwagi o to zapytać. Jako jedyny nas że tak powiem doglądał i dbał byśmy tu nie padli w tym piekle.
Dzisiaj jeden z nas został poważnie ranny, więc zabrali go helikopterem wojskowym do bazy. Zostało nas tylko dziewięć. Dowódca kazał iść na przód i zbadać teren czy jest bezpiecznie. Zwiad był naszą codziennością, lecz tutaj co chwilę baliśmy się że zaraz ktoś wyskoczy zza skał i otworzy do nas ogień, gdzie nie zdążymy nawet dobiec do naszego schronienia. Już jeden raz się tak stało. I właśnie dlatego Marcus został dzisiaj zabrany, bo męczył się na tym odludziu aż trzy dni by go zabrali. Nasz medyk się nim zajmował i jakoś starał się utrzymać przy życiu i tylko dzięki Rafaelowi Marcus nie zarobił kulki w łeb od dowódcy, któremu wisiało to że biedak ma rodzinę, bo szkoda mu było na niego leków, których i tak mieliśmy dużo. 
Nie lubiliśmy go, ale niestety dowództwo takiego nam przydzieliło i musieliśmy walczyć u jego boku. Może to była kara za to że miałem trafić do wiezienia z innymi? Chcieli nas prze tresować z nim? Nie mieliśmy pojęcia. A z resztą co z nas za przestępcy niby? Ja brałem narkotyki, bo Ci idioci starsi z sierocińca zmuszali mnie żebym je brał to automatycznie mnie to wciągnęło w swoje macki niestety, nie mówiąc o tym że chciałem wielokrotnie popełnić samobójstwo... Omar ukradł w sklepie jednego batonika bo nie było go stać na niego, gdyż mieszkał na ulicy po tym jak starzy wyrzucili go z domu za to że jest gejem. Ramirez z kolei trafił do wojska, bo niby tam chciał sprzedawać nielegalnie broń, co było kpiną totalną, bo miał pozwolenia na wszystkie bronie, gdyż prowadził strzelnicę....  I tak mu nie uwierzyli i kazali mu iść albo do więzienia albo do wojska.
Luisowi wciskali że jest nienormalny, bo niby swoją dziewczynę ciągle nękał, mimo iż mieszkał po drugiej stronie kraju... Niektórzy byli w wojsku bo chcieli tam pójść, ale większość z nas trafiła tu za niesłuszne oskarżenia, bądź za to że nie radziliśmy sobie w życiu. To i tak to już jest... W każdym razie szliśmy na ten zwiad i czujnie przeczesywaliśmy teren w poszukiwaniu jakiegoś wroga. Niedaleko było opuszczone miasteczko, które mieliśmy sprawdzić. Przed nami stacjonowała tutaj inna jednostka wojskowa, lecz z innego kraju i z tego co było nam wiadomo, to opuścili to miejsce w dużym pośpiechu, nie do końca jasne dla czego. 
Inni mówili że stchórzyli zwyczajnie, inni że byli ciężko chorzy, kolejni że zostali ciężko ranni lub otoczeni przez wroga, a jeszcze inni mówili że im się nie chciało tu siedzieć. Cóż... Nie wiedzieliśmy co jest prawdą, lecz zachowywaliśmy stu procentową czujność na wypadek ataku wroga. Rafael szedł razem z nami, a nasz dowódca został w naszym schronie z częścią swoich pupilków. Jared stwierdził bowiem że takie szczeniaki jak my powinniśmy tam pójść i się czegoś nauczyć, co oczywiście było tylko pretekstem do tego by mieć święty spokój i nie ruszać tyłka z bezpiecznego miejsca. Dobrze że chociaż Rafael z nami szedł. Miał ogromne doświadczenie i chętnie dzielił się z nami swoją wiedzą, przekazując nam dużo jak przetrwać w tym pustynnym chaosie.
- Zwarty szyk - powiedział cicho do nas przed wyruszeniem na początku i tak do tej pory się trzymaliśmy. Później już komendy takie jak stój, ukryj się, rozdzielamy się i strzelamy na rozkaz przekazał nam już za pomocą specjalnych wojskowych sygnałów mową ciała. Początkowo nic się nie działo, lecz niestety tu rzadko kiedy jest spokojnie i gdy tylko wyszliśmy nieco dalej poza skały by zobaczyć nieco miasta rozległy się strzały. Wróg nas atakował i odciął nam możliwość wrócenia do schronienia. Ze strachu nie wiedzieliśmy co mamy robić, lecz Rafael szybko wydał nam komendy że mamy się ukryć w opuszczonym mieście. 
Byliśmy zmuszeni tam pobiec i się ukryć, bo inaczej by nas powystrzelali jak myśliwi kaczki. Wbiegliśmy do miasta nieco spanikowani, bo nigdy w takiej sytuacji nie byliśmy. Niedawno dołączyliśmy do wojska i nie mieliśmy jeszcze takiego doświadczenia, bo co to jest niby niecały rok? Gdzie nigdzie nie mieliśmy najmniejszego doświadczenia, a strzelania i takich tak uczyli nas na sucho że tak to powiem, bo inaczej szkoda było amunicji. Nie potrafiliśmy tak zachować zimnej krwi jak Rafael, który tylko patrzył jak nas stąd wydostać w jednym kawałku, zachowując przy tym wszystkie pięć z pięciu żyć swoich żołnierzy. 
Wszędzie słyszeliśmy huki wystrzałów, krzyki w nieznanym nam języku, huki granatów i odgłosy wypadających z broni łusek po nabojach. Rafael wydawał nam polecenia, które staraliśmy się spełniać za każdym razem. Byliśmy zdani tylko i wyłącznie za siebie, bo ten z radiem został w tamtym schronieniu, wiec tamte jełopy nawet nie wiedziały co się dzieje, chyba że słyszeli strzały, ale na pewno nie mieli zamiaru wychodzić z bezpiecznego miejsca.  Strzelaliśmy i walczyliśmy o swoje marne życia, mimo iż wrogów było więcej niż nas razem. 
Co chwile przeładowywaliśmy magazynki i walka się tak toczyła, lecz musieliśmy nieco oszczędzać amunicję. Byliśmy w jasnej dupie za przeproszeniem i jeszcze ciągle czułem się jakby ktoś nas tu obserwował. Czułem się jakby ktoś stał za mną, albo mnie obserwował, lecz za każdym razem gdy sprawdzałem teren wzrokiem niczego, ani nikogo nie widziałem. Nie wiedziałem co się ze mną dzieje, ale jedyne o czym marzyłem to wyjść z tego cało i wrócić bezpiecznie do schronienia naszego. Rafael  coś do nas krzyczał, lecz zaraz dostał strzał i upadł wijąc się z bólu i klnąc na wszystko co możliwe. Jeden z nas do niego podbiegł  i odciągnął nieco dalej, a my rzucaliśmy granatami hukowymi by jakoś zyskać nieco na czasie i by zdobyć nieco przewagi. 
Dookoła unosił się gęsty kurz, przez co mieliśmy bardzo małą widoczność. Po chwili kolejny z naszych dostał i upadł, wiec zostało nas tylko trzech. Baliśmy się... Baliśmy się że to już będzie nasz koniec, lecz nagle wróg się magicznie wycofał... Nie wiedzieliśmy co się dzieje, lecz nie mieliśmy czasu się nad tym dłużej zastanawiać, bo podbiegliśmy do rannych. 
- Rafael?! Żyj nam tutaj chłopie! - krzyknął przestraszony Gabriel, który go opatrywał. 
- Mark trzymaj się! - krzyknął jego brat Omar, a po chwili i Mark i Rafael stracili przytomność, więc musieliśmy sobie radzić sami.
- Zostaliśmy bez wsparcia i odcięci od drogi ucieczki... Co mam robić? - spytał przestraszony i załamany Luis. 
- Nie wiem chłopie.... Nie wiem... - odezwał się Gabriel. 
- Jesteśmy w jasnej dupie, a co najgorsze, to jeszcze nie koniec z ich strony... - rzekł ponuro Luis, a między nami zapadła grobowa cisza.
~~~***~~~***~~~***~~~
Ocknąłem się kiedy było ciemno. Gdy uchyliłem lekko swoje powieki, ujrzałem biały sufit, po tym jak oczy przyzwyczaiły mi się nieco do ciemności. Zacząłem się powoli rozglądać. Byłem sam. Drzwi na korytarz były lekko przymknięte i dochodziło zza nich blask światła. Łóżko obok mnie wyglądało, jakby ktoś niedawno z niego wstał, bo była odsunięta kołdra.
Nie byłem tutaj sam...
Ku mojemu zdziwieniu nie byłem przy kłuty do łóżka, co mnie ucieszyło w duchu, bo dawało mi to jakąś minimalną szansę ucieczki, jednak zaraz szybko powróciłem do poprzedniej pozycji i zamknąłem oczy udając ze śpię, ponieważ usłyszałem zbliżające się kroki w kierunku tego pomieszczenia w którym jestem. Po chwili usłyszałem jak ktoś wszedł.
- I co z nim? - spytał jakiś głos męski i twardy.
- Nie obudził się jeszcze mimo udanej operacji. Ma dużo obrażeń, więc raczej się wybudzi dopiero za tydzień góra dwa - rzekł zapewne lekarz, ale łba bym sobie za to nie urwał.
- Dlaczego nie jest przy kłuty? - spytał ten sam twardy głos.
- Bo i tak się nie podniesie jest za słaby... Przetoczyliśmy mu prawie całą, nową krew - mruknął na niego ten drugi.
- I tak wolałbym żeby był przy kłuty - rzekł stanowczo.
- W takim razie zaraz kogoś zawołam i będzie miał... Chyba że mam go związać pasami - rzekł jeszcze.
- Nie.... Pasy nie, bo jak ma takie obrażenia, to wolę by mu tam nic nie naciskało - rzekł znowu twardo.
- Jak sobie życzysz... - rzekł i wyszli.
Chwilę jeszcze odczekałem po czym szybko się zerwałem na równe nogi i zacząłem kuśtykać w stronę wyjścia, lecz zaraz zauważyłem okno i to wydawało mi się lepsze niż korytarz pełen obcych. Choć z drugiej strony miałem przez chwilę rozkminę. Z jednej strony mnie nie znali i w tłumie mógłbym się ukryć, lecz byłem ranny i to mogło mnie zdradzić czemu nie leżę na medycznym czy co to tu jest. Postanowiłem więc wyjść oknem i tak też zrobiłem. Miałem na szczęście swoją kurtkę, bo wisiałam na krześle obok, więc o tyle dobrze, lecz broni brak...
No cóż najwyżej zginę 
Otworzyłem szybko i cicho okno, po czym jakoś zeskoczyłem na dach poniżej okna nieco, co wywołało u mnie straszny ból, lecz jakoś parłem na przód. Było ciemno a mój strój biały, upodobniający do śniegu bardzo ułatwiał mi zadanie. Co jakiś czas widziałem światła reflektorów  wiec starałem się ich unikać jakoś i tak zeskakiwałem cicho, z chorą nogą przez którą myślałem że będę wyć z bólu zaraz niczym kojot jakiś, lecz jakoś się powstrzymywałem i ujrzałem nieopodal mur, który chronił ten ich obóz. Swoją drogą pełno było tu ludzi, co mnie dziwiło, lecz skupiłem się tylko na tym by się stąd wydostać.
Jeszcze tylko kawałek.... Jeszcze tylko kawałek.... Jeszcze tylko kawałek....
Powoli się skradałem cieniami jakoś i kryłem się w krzakach, po czym jakoś dotarłem do muru. Teraz miałem rozkminę, jak wejść na to draństwo i stąd uciec. Kiedy już chciałem jakoś wleźć na mur, nagle poczułem jak ktoś złapał mnie za ramię i mocno wykręcił mi rękę.
No nie.... Zapomniałem o tyłach.... Szlak by to!

< Reker? to ty czy to nie ty? xd >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz